Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 117 287
  • Obserwuję512
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań683 122

Broadrick Annette - Dar losu

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :749.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Broadrick Annette - Dar losu.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse B
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 231 stron)

Annette Broadrick Dar losu

PROLOG Sydney, Australia, początek lutego 2004 Chcę się zwolnić - oznajmiła Jenna Craddock, patrząc na Basila Fitzgeralda, swojego szefa. - Zwolnić się! Jak to, zwolnić się?! - Basil Fitzgerald, nie wierzył własnym uszom. Był niedźwiedziowatym star­ szym panem, od czterdziestu pięciu lat szczęśliwie żona­ tym z tą samą kobietą. Czasem gburowatym, oschłym i wybuchowym, ale Jenna wiedziała, że w gruncie rzeczy to człowiek o złotym sercu. - Pracujemy razem już sześć lat. Masz tu doskonałą posadę. Dlaczego chcesz się zwolnić? Czy chodzi o pod­ wyżkę? A może chcesz więcej urlopu? Jenna, powiedz mi, co się stało?! - To nie ma nic wspólnego z pracą. Odchodzę z powo­ dów osobistych. - A więc wychodzisz za mąż, tak? - Skądże. Harując u ciebie jak niewolnik, nie miałam czasu na randki - zażartowała. - Przenoszę się do Wielkiej Brytanii. Od dziecka zbierałam pieniądze, żeby, kiedy do­ rosnę, móc tam pojechać. Chcę trochę pozwiedzać i po­ znać życie.

6 DAR LOSU - W porządku. Bierz urlop bezpłatny i jedź. Nie musisz się zwalniać. - Nie mam pojęcia, jak długo to potrwa. Zresztą, kto wie, może zostanę. Nie chcę zostawiać cię w przekonaniu, że wrócę. - Opowiadasz bzdury. Przecież jesteś Australijką, a ja­ ko cudzoziemka nie dostaniesz tam pracy. - Prawdę mówiąc, urodziłam się w Konwalii i jestem obywatelką Wielkiej Brytanii. - Naprawdę? Nigdy mi o tym nie mówiłaś. Myślałem, że jesteś rodowitą Australijką. Jenna uśmiechnęła się, pozostawiając tę uwagę bez ko­ mentarza. Basil zamilkł i przyglądał się jej dłuższą chwilę. - Kiedy się nad tym zastanowiłem, doszedłem do wniosku, że nie wiem o tobie zbyt wiele. W zasadzie nie wiem nic poza tym, że jesteś doskonałą asystentką. Zor­ ganizowałaś moją pracę, zapanowałaś nad terminami i umiałaś przypilnować wszystkiego, co się tu działo. Od kiedy cię zatrudniłem, żona uważa, że życie ze mną stało się o wiele łatwiejsze. - Nie martw się. Wyjeżdżam dopiero za sześć tygodni, będzie więc dostatecznie dużo czasu, żeby na moje miej­ sce zatrudnić kogoś odpowiedniego. Basil mruknął z powątpiewaniem. Jenna uśmiechnęła się zadowolona, bo czułaby się roz­ czarowana, gdyby szef uznał, że znalezienie jej następczy­ ni nie będzie problemem. - Nic złego mi się nie stanie - powiedziała łagodnie. - Będę cię informować, gdzie jestem i co robię - obiecała.

DAR LOSU 7 - Widzę, że bez względu na to, co powiem, i tak nie zmienisz zdania. - Nie, nie zmienię. - Jedź więc. Jeżeli jednak nie znajdziesz tego, czego szukasz, cokolwiek by to było, pamiętaj, że zawsze mo­ żesz tu wrócić. - Dziękuję. - Maude będzie przekonana, że to przeze mnie. - Nie martw się. Porozmawiam z twoją żoną. Wyjaśnię jej, że mój wyjazd nie ma nic wspólnego ani z tobą, ani z pracą. - Jenna uśmiechnęła się i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Basil wpatrywał się ze smutkiem w krzesło, na którym jeszcze przed chwilą siedziała dziewczyna. Nie tylko żało­ wał, że jego kancelaria adwokacka straci dobrego pracow­ nika, ale było mu przykro, że Jenna opuszcza Australię.

ROZDZIAŁ 1 Koniec marca 2004 W itamy na Heathrow. Dziękujemy, że wybrali państwo British Airways. Mamy nadzieję, że lot był przyjemny i że planując kolejną podróż, ponownie wybiorą państwo na­ sze linie. Jenna była wyczerpana podróżą. Wyleciała z Sydney dwadzieścia dwie godziny temu i, poza przesiadką w Sin­ gapurze, cały ten czas spędziła w powietrzu. W czasie lotu udało się jej kilka razy zdrzemnąć, ale nie miało to nic wspólnego z głębokim, regenerującym snem. Przeszła przez odprawę celną, a potem zaczęła się za­ stanawiać, w jaki sposób dostać się do hotelu, w którym zarezerwowała pokój. Nie miała pojęcia, którą godzinę wskazuje jej wewnętrzny zegar, ale w tej chwili nie zamie­ rzała tym się przejmować. W Londynie była szósta rano, a ona marzyła jedynie o wygodnym łóżku. Minęły dwa dni i dwie noce, w czasie których Jenna odpoczęła na tyle, że była już gotowa rozpocząć swoją przygodę. Mówiąc Basilowi, że chce pojeździć po Anglii i pozwiedzać, nie kłamała. Przemilczała jednak, że ma

DAR LOSU 9 nadzieję odnaleźć rodzinę, która nadal żyła gdzieś w Korn- walii. Jenna przez większą część życia była sama jak palec i dlatego zdecydowała się dołożyć wszelkich starań, aby odnaleźć angielskich krewnych. Oczywiście, będąc zdana tylko na siebie, stała się dosyć niezależna. Nie zmieniało to jednak faktu, że często marzyła o dniu, kiedy będzie miała własny dom i liczną rodzinę. Wynajęła mały, tani w eksploatacji samochód, dokład­ nie taki, jakiego potrzebowała. Własny środek transportu zapewniał jej swobodę ruchów. Kiedy będzie zmęczona lub po prostu zechce się zatrzymać, będzie to mogła zro­ bić. Podróż, którą zaplanowała, miała być przyjemnością. Takie bardzo długie wakacje bez określonego terminu za­ kończenia. Zamierzała dotrzeć do wioski St. Just w Konwalii. To właśnie tam, razem z rodzicami, spędziła pierwsze pięć lat swojego życia. Kiedyś w tamtych okolicach mieszkała także siostra jej ojca, ciotka Morwenna, i Jenna miała na­ dzieję, że nadal żyje. Wiedziała, że będzie zaskoczona jej widokiem. Pierwszą noc Jenna spędziła w niedużej wiosce ukrytej między falistymi wzgórzami hrabstwa Devon. Niespiesz­ na, sielska egzystencja mieszkańców tego zakątka była całkowicie odmienna od szybkiego i nerwowego życia w Sydney czy w Londynie. Tego wieczoru, zanim położyła się do łóżka, jeszcze raz przestudiowała mocno już zniszczoną mapę. Przyglądając się linii brzegowej Kornwalii doszła do wniosku, że wy­ gląda jak wysunięty w stronę morza, lekko zagięty palec.

10 DAR LOSU Następnego dnia ruszyła dalej, wybierając drogi tak, by choć z daleka czasem było widać morze. Kilka razy stawa­ ła na poboczu, a jeśli udało się jej dostrzec ścieżki, space­ rowała nimi, zachwycona i przejęta, że nareszcie dotarła do kraju dzieciństwa. Kiedy w końcu dojechała do St. Just, okazało się, że z łatwością znalazła miejsce, w którym mogła się zatrzy­ mać. Tom Elliott, właściciel przytulnego zajazdu, poinfor­ mował ją, że o tej porze roku w Konwalii nie ma zbyt wielu turystów, więc jest dużo wolnych pokoi. Jenna wyjaśniła, że nie wie jeszcze, jak długo zostanie w St. Just. Zaniosła bagaże do pokoju, odświeżyła się, a potem zeszła do recepcji i zapytała Elliotta, jakie atrak­ cje turystyczne oferuje St. Just. - Jeżeli lubi pani piesze wędrówki, to w okolicy jest mnóstwo ciekawych szlaków turystycznych. Są tam rów­ nież kromlechy, czyli kręgi kamienne, jeśli to panią inte­ resuje. A dla tych, którzy mają czas na grę, jest klub golfowy. - A gdybym tu chciała znaleźć pracę? - zapytała. - To zależy. - Mężczyzna wzruszył ramionami. - Le­ piej poszukać czegoś w Penzance. Tarn jest większa szansa na przyzwoite wynagrodzenie. Wielu ludzi z St. Just do­ jeżdża do pracy w Penzance. Czyżby planowała pani za­ mieszkać w tej okolicy? Jenna roześmiała się. - Och, nie mam jeszcze żadnych konkretnych planów. Moja rodzina pochodzi z tych stron i koniecznie chciałam zobaczyć, jak tu jest. Kto wie, jeżeli mi się spodoba, to może zostanę.

DAR LOSU 11 Tom pokiwał głową. - Zgadza się, Craddock to walijskie nazwisko. - Szukam mojej ciotki, Morwenny. Z domu była Crad­ dock, a po mężu Hoskins. Może słyszał pan o niej albo o innych Craddockach w tej okolicy? - Nie, nic mi nie przychodzi do głowy, ale mieszkam tu dopiero od pięciu lat. Oboje z żoną chcieliśmy uciec od londyńskiego zgiełku. Szukaliśmy spokojnego miejsca i w rezultacie przenieśliśmy się tutaj. Latem wcale nie jest tak pusto i cicho jak teraz. Mimo to polubiliśmy to sezonowe ożywienie. Niech się pani przejdzie do pubu, jest trochę dalej, przy tej samej ulicy, i tam zapyta o Craddocków. Może ktoś będzie znał rodzinę o tym nazwisku. Poza tym mają tam dobrą kuchnię. Sam często chodzę do nich na lunch. Jenna podziękowała za radę i zarzucając torbę na ramię, ruszyła ulicą w stronę pubu. Zamierzała przejrzeć miejsco­ wą książkę telefoniczną, ale ponieważ była głodna i zmę­ czona, zdecydowała, że najpierw coś zje w pubie poleco­ nym jej przez Toma. Kiedy skończyła posiłek, było już ciemno. Wróciła więc do zajazdu. - Trafiła pani na ślad? - zapytał z uśmiechem Tom. - Zajmę się tym od jutra- odparła. - Kiedy pani wyszła, zastanawiałem się, jak zacząć poszukiwania, i nawet przejrzałem miejscową książkę telefoniczną. Nie znalazłem Hoskinsów, ale jest jeden Craddock, mieszka za wsią. Myślę, że można by do niego zadzwonić. - Świetny pomysł - ucieszyła się Jenna. - Czy mogę skorzystać z telefonu?

12 DAR LOSU Telefon odebrała kobieta. - Dzień dobry - zaczęła Jenna. - Szukam Morwenny Hoskins, która mieszka w tej okolicy. Chciałam zapytać, czy może przypadkiem pani ją zna. Morwenna, zanim wyszła za mąż, nosiła nazwisko Craddock. Kobieta po drugiej stronie wyraźnie się wahała. - Jestem jej bratanicą - wyjaśniła Jenna. - Przyjecha­ łam z Australii i próbuję odnaleźć rodzinę, z którą straci­ łam kontakt. - Nie przypuszczam, żeby miała mi za złe, jeśli po­ wiem pani, jak ją znaleźć - powiedziała kobieta i wytłu­ maczyła jej dokładnie, jak dojechać do domu Morwenny. - Nie znam jej zbyt dobrze - dodała. - Raczej unika towa­ rzystwa. - Dziękuję pani za pomoc. - Jenna odłożyła słuchawkę i aż podskoczyła z radości. - Znalazłam ją! Tak po prostu. Jeden telefon i już! Jenna pobiegła do swojego pokoju na górę, przeskaku­ jąc po kilka schodków. Zastanawiała się, dlaczego w książce telefonicznej nie ma numeru Morwenny. Może nie miała telefonu? Nieważne. Jutro złoży jej wizytę. Kiedy w końcu nadszedł ranek, Jenna była przejęta i trochę zdenerwowana. Oto nadszedł dzień, na który cze­ kała tyle lat. Czuła, jak mocno bije jej serce. Bez problemów odnalazła dom ciotki. Zaparkowała i powoli wysiadła z samochodu. Wzięła kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić, a potem podeszła do drzwi i zapukała. Stała przez chwilę, nasłuchując. Zaczęła się martwić, że ciotka już tu nie mieszka. Byłaby to prawdzi­ wa ironia losu, gdyby Morwenna przeprowadziła się właś-

DAR LOSU 13 nie teraz, kiedy Jenna przyjechała z drugiego końca świata, żeby się z nią spotkać. Zapukała jeszcze raz. - Idę, idę. Poczekaj, muszę przecież dojść! - Zza drzwi dobiegł gniewny kobiecy głos. - Lepiej, żebyś nie był jednym z tych domokrążców, bo i tak nic nie kupię! - do­ dała Morwenna Hoskins, stając na progu. Widok ciotki nie obudził w Jennie wspomnień. Pomy­ ślała, że czas nie obszedł się z nią łaskawie. Wiedziała, że ma pięćdziesiąt kilka lat, wyglądała jednak zdecydowanie starzej. Opierała się na lasce i patrzyła na nią podejrzliwie. - Czego chcesz? - zapytała Morwenna. - Ja chciałam... To znaczy, dzień dobry - wyjąkała Jenna. - Proszę się nie obawiać. Niczego nie sprzeda­ ję. Prawdę mówiąc, przyjechałam z Australii, żeby cię odnaleźć. Nazywam się Jenna Craddock i jestem twoją bratanicą. Jenna spodziewała się, że jej słowa mogą wywołać różne reakcje. Nie przypuszczała jednak, że ciotka popa­ trzy na nią z taką niechęcią. Morwenna najwidoczniej nie zamierzała zaprosić jej do środka. Można by pomyśleć, że dotąd nie słyszała o jej istnieniu. Jenna nie wiedziała, co zrobić. Dlaczego ciotka nie ucieszyła się na jej widok? W końcu Morwenna odezwała się. - Moją bratanicą? Jeżeli przyjechałaś z Australii, to musisz być córką Hedry i Tristana. - Tak. Hedra i Tristan byli moimi rodzicami. - Jenna odprężyła się trochę i uśmiechnęła do ciotki. - Wiele razy im powtarzałam, że nic dobrego nie wy-

14 DAR LOSU niknie z tego wyjazdu na drugi koniec świata. - Morwenna zmarszczyła brwi. - Dokładnie tak im mówiłam. „Nic do­ brego nie wyniknie z waszego wyjazdu". Miałam rację, prawda? Oboje zginęli, porwani przez falę powodziową czy coś równie idiotycznego, nim minęły dwa lata. Powin­ ni mnie posłuchać, ale Tristan zawsze był najmądrzejszy i sam wszystko wiedział najlepiej. A czego ty chcesz? - Ja... przyjechałam, żeby się przedstawić i przywitać - odparła skonsternowana Jenny. - Obawiam się, że nie mam zbyt wielu wspomnień z Kornwalii, ale ponieważ tutaj się urodziłam, wróciłam, by poznać resztę rodziny. - W takim razie niepotrzebnie przyjechałaś. Nie masz tu rodziny. Nie wiem, gdzie Tristan cię znalazł. Nigdy mi tego nie powiedział. Jenna wpatrywała się w ciotkę. Musiała źle ją zrozu­ mieć. - Znalazł mnie? - wykrztusiła w końcu. - To samo powiedziałam temu człowiekowi z Edyn­ burga, który szukał cię tutaj kilka miesięcy temu. Nie jesteśmy spokrewnione. Pewnego dnia Hedra zjawiła się z noworodkiem w ramionach. Była dumna jak paw, a Tri­ stan ze szczęścia uśmiechał się od ucha do ucha. Ostrzega­ łam ich przed braniem na wychowanie cudzego dziecka. Sama wiesz, że nigdy nie można być pewnym, co siedzi w takim dzieciaku. Może wyrosnąć na złodzieja czy mor­ dercę. Jenna wpatrywała się w kobietę, nie wierząc własnym uszom. Czy Morwenna jest szalona? O czym ona mówi? W ułamku sekundy cały jej świat legł w gruzach. - Czy to znaczy, że zostałam adoptowana? - zapytała.

DAR LOSU 15 - Głucha jesteś czy co? Dobrze zrozumiałaś. Jesteś adoptowana. Nie wiedziałaś o tym, co? - Morwenna przy­ glądała się jej spod na wpół przymkniętych powiek. - Nie. - Moim zdaniem już dawno ktoś powinien ci to powie­ dzieć. Pamiętam, kiedy zadzwonili do mnie z Australii z informacją, że Tristan nie żyje. Bardzo ciężko to przeży­ łam. Gdyby mnie posłuchał, dzisiaj mógłby ciągle jeszcze żyć. Z Australii wydzwaniali do mnie jacyś ludzie i nale­ gali, żebym się tobą zaopiekowała. To było doprawdy bardzo irytujące i w końcu wyprowadzili mnie z równo­ wagi. Powiedziałam im, że mam ośmioro własnych dzieci i z całą pewnością nie potrzebuję jeszcze jednej siedmio­ letniej dziewczynki, która będzie mi się plątać pod nogami. Przejęta zgrozą Jenna czuła, że musi natychmiast stąd odejść. Wiadomość o adopcji była dla niej szokiem, a mi­ mo to była głęboko wdzięczna losowi, że ta kobieta nie jest jej krewną. - Dziękuję, że zechciała mi pani to wszystko wyjaśnić. - Jenna zmusiła się do zachowania spokoju. - Wcześniej wspomniała pani o jakimś mężczyźnie z Edynburga, który się o mnie dowiadywał. Chciałabym wiedzieć, jak się nazywał. - To było kilka miesięcy temu. Chwileczkę, niech się zastanowię. Jestem pewna, że jego nazwisko zaczynało się na D. Coś, jak Davis, Dennis... nie mogę sobie przy­ pomnieć. - Może go pani opisać? zapytała Jenna. - Po co? Czyżbyś chciała go odszukać? Powiedział, że

16 DAR LOSU jest z Edynburga, ale mnie nie tak łatwo oszukać. Mówił z bardzo silnym akcentem i od razu poznałam, że to Ame­ rykanin. Poczekaj. Jego nazwisko brzmiało tak jakoś po francusku. Mam! Oznajmił, że nazywa się Dumas. Nie pamiętam imienia. Muszę ci jednak powiedzieć, że wcale nie jesteś do niego podobna, jeżeli o to ci chodzi. Miał ciemne włosy, ciemne oczy i był wysoki. Jenna wiedziała, że w żadnym wypadku nie można jej było nazwać wysoką. Kiwnęła więc głową na znak, że zrozumiała, co ciotka miała na myśli. - Bardzo dziękuję za pomoc - powiedziała pospiesznie i, odwróciwszy się, ruszyła w stronę samochodu wyprosto­ wana, z dumnie uniesioną głową. Dopiero gdy znalazła się w pubie, w którym poprze­ dniego wieczoru jadła kolację, zdała sobie sprawę, że cała się trzęsie. Zamówiła filiżankę herbaty, a potem usiadła przy stoliku w głębi sali. A więc została adoptowana. Dlaczego o tym nie wie­ działa? W dokumentach, które zostały po rodzicach, nie było nic, co mogłoby na to wskazywać. Na jej świadectwie urodzenia figurowały imiona Hedra i Tristan. Było tam również napisane, że dziecko urodziło się w domu. Ani słowa o adopcji. Nie musiała tego sprawdzać, nie myliła się. Wróciła myślami do czasów, kiedy mieszkała w siero­ cińcu. Nigdy w życiu nie czuła się tak bardzo zagubiona i samotna. Pogrążona w smutnych wspomnieniach, zrozu­ miała, że od śmierci rodziców jedyną, niezmienną rzeczą w jej życiu była samotność. Jenna nie miała na świecie zupełnie nikogo.

DAR LOSU 17 Co powinna teraz zrobić? Wyjeżdżając z Australii, ku­ piła bilet w jedną stronę. Planowała podjąć pracę. Na szczęście jej oszczędności pozwalały na to, by mogła to robić spokojnie. Jenna miała doskonałe referencje i była profesjonalistką. Nie przypuszczała więc, by czekały ją kłopoty ze znalezieniem posady. Mężczyzna z Edynburga o nazwisku Dumas wiedział o jej istnieniu. Czy to możliwe, żeby właśnie tam ją adop­ towano? A jeśli to był jej ojciec, który po latach próbował odnaleźć dorosłą już córkę? Może po jej urodzeniu wyje­ chał do Stanów Zjednoczonych? Przecież mogło się tak zdarzyć. Wtedy nawet jego amerykański akcent byłby zro­ zumiały. Po spotkaniu z Morwenną Jenny wiedziała, że nie chce zostać w Kornwalii ani chwili dłużej niż to konieczne. Postanowiła zatrzymać się w Szkocji i nic nie mogło zmie­ nić tej decyzji. Miała nadzieję, że uda się jej tam odnaleźć pana Dumas i dowiedzieć się, co go z nią łączy.

ROZDZIAŁ 2 J esteś Australijką. Dlaczego w takim razie szukasz zaję­ cia w Szkocji? - zapytała Violet Spradlin, prowadząca agencję pośrednictwa pracy w Edynburgu. - Rzeczywiście, ostatnio mieszkałam w Australii - przyznała Jenna, siedząc na wprost Violet. - Urodziłam się jednak w Wielkiej Brytanii. A powodem, dla którego prze­ niosłam się do Szkocji, jest niezwykłe piękno waszej zie­ mi. Urzekło mnie ono do tego stopnia, że postanowiłam tu zamieszkać. Nie mam rodziny, mogę więc żyd, gdzie chcę. - Rozumiem. - Violet przekładała na biurku teczki z dokumentami, a kiedy skończyła, podniosła wzrok na Jennę. - Z listu polecającego wynika, że jesteś doskona­ łym pracownikiem. Twoje umiejętności i doświadczenie naprawdę robią wrażenie. Szczególnie u kogoś tak młode­ go. Masz dwadzieścia pięć lat, zgadza się? Musiałaś dość wcześnie zacząć, prawda? - Tak. - Niestety, w tej chwili nie mogę ci wiele zaoferować. - Violet westchnęła. - Zresztą sama wiesz, jak to wygląda. Dzisiaj nie mam dla ciebie nic, a jutro rano mogę dostać kilka zgłoszeń. Nigdy nie wiadomo. Mam nadzieję, że nie musisz natychmiast podjąć pracy.

DAR LOSU 19 - Rzeczywiście nie. - Jak się z tobą skontaktować, gdy będę coś dla ciebie miała? - Zatrzymałam się w małym hoteliku na obrzeżach miasta, ale mogę codziennie dzwonić i sprawdzać, czy coś się pojawiło. Violet ponownie zajrzała w formularz wypełniony przez Jennę. - Ach, teraz rozumiem - powiedziała. - W rubry­ ce, w której powinnaś podać adres, wpisałaś miejsce, w którym się zatrzymałaś. Przypuszczam, że posada z mieszkaniem i utrzymaniem raczej cię nie zainteresu­ je? Nie, pewnie nie - mruknęła do siebie, zanim Jenna zdążyła się odezwać. - Zresztą posada, o której pomy­ ślałam, wymagałaby wyjazdu z Edynburga, a poza tym nie mogę ci zagwarantować, że praca tam byłaby przy­ jemna. - Nie mam nic przeciwko temu, żeby się przeprowa­ dzić. A to, że oferta obejmuje również pełne utrzymanie, jest dla mnie dużym ułatwieniem. W każdym razie w tej sytuacji. Violet wstała i podeszła do szafy z aktami. - Wiedziałam, że to musi gdzieś tutaj być. - Wyciągnę­ ła grubą papierową teczkę. Wróciła do biurka i popatrzyła na Jennę. - W gruncie rzeczy nie polecam ci tej pracy, rozumiesz to, prawda? - Tak, rozumiem - odpowiedziała Jenna, zastanawia­ jąc się, co to może być za posada. Violet otworzyła teczkę i zaczęła czytać. - Sir łan MacGowan poszukuje dobrej sekretarki lub

2 0 D A R L O S U sekretarza. Pisze powieść, dyktując ją i nagrywając na ta­ śmę. Zatrudniona osoba ma się zajmować przepisywaniem tekstu z taśm, a później nanosić poprawki, które autor bę­ dzie robił na wydrukowanym tekście powieści. - Aha, pisarz. - Myślę, że możesz go tak nazywać - odparła Violet - choć nie przypuszczam, żeby jakieś wydawnictwo co­ kolwiek od niego kupiło. Mieszka w Londynie, ale gdy kilka miesięcy temu został ranny w wypadku samochodo­ wym, postanowił spędzić okres rekonwalescencji w swo­ im domu rodzinnym w Szkocji. Przypuszczam, że całe to jego pisanie to lekarstwo na nudę. Jenna wyobraziła sobie dżentelmena z lekką nadwagą i siwymi włosami, który nie był jeszcze całkiem gotów, by przejść na emeryturę. - Ta posada wydaje mi się wprost wymarzona. Powie­ działaś jednak, że jej nie polecasz. Chciałabym wiedzieć dlaczego. Prawdopodobnie nie jest to stała praca, ale gdy­ bym ją dostała, miałabym czas, żeby się spokojnie rozęj- rzeć za lepszym zajęciem. Violet westchnęła i zdjęła okulary. Masując palcem grzbiet nosa, wpatrywała się w Jennę oczami krótkowidza. Starannie wyczyściła szkła i założyła okulary. Jenna nie miała wątpliwości, że zastanawia się, jak odpowiedzieć na jej pytanie. Czyżby sir łan był potworem? W końcu Violet przemówiła. - Widzisz te wszystkie papiery? - Wskazała opasłą teczkę. - To dokumenty kandydatek, które w ciągu ostat­ nich kilku tygodni wysłałam do sir Iana. - I nie przyjął żadnej z nich?

DAR LOSU 21 - Wysłuchiwałam niekończących się narzekań na brak kwalifikacji u kandydatek, z którymi rozmawiał. W końcu zdecydował się na jedną, ale ta odeszła po dwóch tygo­ dniach. Następna, którą wybrał, uciekła już po trzech dniach. - Violet westchnęła. - Czy próbował je molestować seksualnie? - zapytała Jenna. Przez moment agentka wyglądała na zaskoczoną, a po chwili roześmiała się. - Ależ nie. Sir Ian jest po prostu wyjątkowo trudny we współpracy - wyjaśniła i zaczęła przeglądać wpięte w teczkę papiery. Niektóre z zapisków przeczytała na głos. - „Łatwo wpada w złość i nigdy nie można go zado­ wolić" - tak określiła go jedna z kobiet, które zaczęły u niego pracę. Druga zaś twierdziła, że „sir Ian ustala niemożliwe do zaakceptowania godziny pracy i po prostu nie da się z nim wytrzymać". - Dobrze znam ten rodzaj szefów. - Jenna pokiwała głową. - Mój ostatni pracodawca początkowo zachowy­ wał się dokładnie tak samo. - Naprawdę? Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłaś. Sądząc z jego listu polecającego, uważał cię za prawdziwy skarb i był bardzo nieszczęśliwy, że odchodzisz. Prawdę mówiąc, kiedy się czyta to, co o tobie napisał, odnosi się wrażenie, że jesteś zesłanym przez opatrzność aniołem - zażartowała Violet. - Mój szef był bardzo zajętym człowiekiem, a wszystkie osoby, które zatrudniał przede mną, były zbyt mało samodzielne. Po pewnym czasie udało mi się przebić przez mur gburowatości, którym się otoczył. Zdo-

22 DAR LOSU łałam go również przekonać, że nie jestem leniwą, głupią gęsią. Od tej pory nasza współpraca układała się już cał­ kiem dobrze. - Rozumiem. - Violet pokiwała głową i uśmiechnęła się. - W takim razie może uda ci się porozumieć również z sir łanem, chociaż inne tego nie potrafiły. - Na kiedy możesz mnie umówić na rozmowę kwalifi­ kacyjną? - Sir Ian odmówił prowadzenia jakichkolwiek dal­ szych rozmów kwalifikacyjnych. Stwierdził, że zabiera mu to zbyt wiele czasu. Polecił, bym znalazła kogoś, kto nie będzie go zadręczać ciągłymi pytaniami i uwagami, i po prostu zatrudniła tę osobę. - Tak w ciemno? - Jenna była zaskoczona. - Taka jest jego decyzja. Jeżeli chodzi o mnie, to mogę cię zatrudnić, oczywiście jeżeli jesteś zainteresowana. Ostatecznie możesz przecież spróbować. Zobaczysz, jak będzie się wam układała współpraca. Jeżeli ci się nie spo­ doba, to przynajmniej będziesz wiedziała, że próbowałaś. A do tego czasu może się pojawić jakaś inna, ciekawsza oferta. Decydujesz się? Jenna miała oszczędności, lecz nie chciała ich wyda­ wać, jeżeli nie będzie to absolutnie konieczne. - Pojadę, żeby porozmawiać z sir łanem - zdecydowa­ ła. - Być może oboje dojdziemy do wniosku, że nie jestem właściwą osobą, ale nie chcę rezygnować, dopóki się z nim nie spotkam. - Świetnie. Jestem gotowa się założyć, że jeżeli w ogó­ le ktokolwiek zdoła z nim współpracować, to właśnie ty - powiedziała Violet i sięgnęła po telefon. Patrząc w leżą-

DAR LOSU 23 cą przed nią, otwartą teczkę, znalazła numer telefonu sir Iana i zadzwoniła. - Dzień dobry, Hazel. Mówi Violet Spradlin z agencji. Jak się masz? Chciałabym porozmawiać z sir łanem. Tak, oczywiście wiem, że jest zajęty. Tak. Nie, nie dzwonię w sprawie ostatniej sekretarki. Tak, tak wiem. Nowi pra­ cownicy potrafią czasami dać się we znaki. Chciałam po­ informować, że zatrudniłam dla niego nową sekretarkę. Jestem przekonana, że tym razem to jest dokładnie to, czego szuka. Tak, oczywiście. - Violet spojrzała na Jennę i puściła do niej oko. Po długim oczekiwaniu Violet odezwała się ponownie. - Och, dzień dobry. Tak, zatrudniłam. Szczerze mó­ wiąc, ona właśnie siedzi obok mnie. - Violet zakryła słu­ chawkę dłonią. - Pyta, kiedy mogłabyś przyjechać. Wyda­ je mi się czymś zdenerwowany. - Mogę przyjechać nawet dzisiaj, muszę tylko wie­ dzieć, jak się tam dostać. - Wspominałam, że musiałabyś się wyprowadzić z Edynburga. Domyślam się też, że nie masz samochodu. - Nie, nie mam. A czy to jest jakiś problem? - Sir Ian - Violet przemówiła do słuchawki - dziew­ czyna nie dysponuje środkiem transportu. Gdyby była mo­ żliwość odebrania jej z dworca w Stirling, to mogłaby tam dojechać pociągiem. Aha. Tak. Doskonale, jestem przeko­ nana, że możemy się umówić w ten sposób. - Popatrzyła na Jennę. - Jest drobna i ma rudoblond włosy. Będzie w ciemnozielonym kostiumie. Myślę, że trudno ją pomy­ lić z kimś innym. Tak. Powiem jej. Violet odłożyła słuchawkę.

24 DAR LOSU - Sir Ian nie był dziś zbyt rozmowny - stwierdziła. - Życzy sobie, żebyś przyjechała do Stirling pociągiem. Tam ze stacji odbierze cię jego gospodyni Hazel Penning­ ton. Warunki zatrudnienia omówicie na miejscu. - W porządku. Jestem wdzięczna, że zdecydowałaś się dać mi tę pracę - powiedziała Jenna, wstając z krzesła. - Nie dziękuj mi, kochana. Poczekaj, aż popracujesz z nim kilka tygodni. Jeżeli w dalszym ciągu będziesz mi chciała podziękować, to dopiero wtedy będę pewna, że robisz to szczerze. Sir Ian jest oschły i wybuchowy, ale sądząc ze słów Hazel, która od lat pracuje dla tej rodziny, sprawiedliwy i uczciwy. Nigdy go nie widziałam, ale ten charakterystyczny głos rozpoznałabym zawsze. Jenna była gotowa przysiąc, że Violet się zarumieniła. Ach, więc to tak - pomyślała. Czyżby Violet miała plany wobec sir Iana? - Muszę się spakować i zwolnić pokój w hotelu - po­ wiedziała. Wyciągnęła rękę do Violet, a ta ją uścisnęła. - Bez względu na to jak ułożą się sprawy z sir łanem, zawsze będę ci wdzięczna, że pozwoliłaś mi spróbować. - Nie chcę, żebyś się czuła jak owieczka wysyłana na rzeź. Od czasu do czasu zadzwonię do ciebie, by spraw­ dzić, jak się sprawy mają. Jeśli pojawi się coś nowego, co mogłoby cię zainteresować, dam ci znać. Jenna wróciła do hotelu i zajęła się pakowaniem. Do Edynburga przyjechała dopiero poprzedniego popołudnia, więc tak naprawdę większość rzeczy nadal pozostawała w podróżnych torbach. Zbierając porozrzucane po pokoju drobiazgi, zastanawiała się nad podjętą decyzją. Postano­ wiła, że w dni wolne od pracy będzie jednak przyjeżdżać

DAR LOSU#_25 do Edynburga i szukać tajemniczego pana Dumas. Pier­ wszą rzeczą, jaką zrobiła wczoraj w hotelowym pokoju, było przejrzenie książki telefonicznej. Niestety, nie zna­ lazła nazwiska Dumas. Mimo to nie zamierzała się poddać i planowała dalsze poszukiwania tajemniczego - przynaj­ mniej dla niej - nieznajomego. Miała nadzieję, że z cza­ sem uda się jej znaleźć pracę w mieście, co znacznie uła­ twiłoby jej zadanie. Na razie jednak będzie musiała dojeż­ dżać ze Stirling. Siedząc w pociągu, Jenna myślała o nowej pracy. Nig­ dy dotąd nie spotkała pisarza. Ciekawiło ją, jakiego rodza­ ju książki pisze sir Ian. Może wspomnienia? Niewyklu­ czone, że ciekawe. Może się też okazać marnym autorem. Kto wie? Być może jest taki nieprzyjemny, bo za swoje niepowodzenia obwinia innych. Postanowiła się tym nie przejmować. Najważniejsze, że znalazła się w Szkocji i dostała pracę. Przed wyjazdem do Anglii Jenna pozbyła się prawie całego dobytku. Przez lata starannie dobierała meble i sprzęty domowe, a kiedy nadszedł dzień, w którym mu­ siała sprzedać wszystko obcym ludziom, było jej bardzo żal. Wiedziała jednak, że trzeba to zrobić, bo uzyskane ze sprzedaży pieniądze miały jej zapewnić poczucie bezpie­ czeństwa podczas podróży. Jenna wysiadła z dwiema torbami, a trzecią ktoś z pasa­ żerów pomógł jej wystawić na peron. Po chwili pociąg odjechał, a ona została na peronie zupełnie sama. Nie mia­ ła pojęcia, jak długo przyjdzie jej czekać na gospodynię sir Iana. Liczyła na to, że kobieta wie, kogo ma zabrać z dworca.

26 DAR LOSU Zarzuciła sobie jedną torbę na ramię, a pozostałe dwie wzięła w ręce i ruszyła w stronę budynku dworca. - Panna Craddock? Nie mylę się, prawda? Jenna przystanęła. Od strony parkingu zbliżała się do niej kobieta. Była wysoka i koścista, w trudnym do okre­ ślenia wieku. - Jestem Hazel Pennington - przedstawiła się. - Pra­ cuję u sir Iana jako gospodyni. Przepraszam, że nie zdąży­ łam na przyjazd pociągu, ale utknęłam w korku. Chwyciła jedną z toreb i skierowała się w stronę scho­ dów tak szybko, że Jenna musiała podbiec, aby dotrzymać jej kroku. - Skąd pani wiedziała, którym pociągiem przyjadę? - zapytała. - Przecież nawet ja sama tego nie wiedziałam, póki nie znalazłam się na dworcu. Doszły na parking i gospodyni włożyła torby do bagaż­ nika. - Sir Ian wiedział - odparła. - Sprawdził rozkład jazdy pociągów i wybrał ten, którym jego zdaniem najpraw­ dopodobniej przyjedziesz. Gdyby cię jednak nie było w pociągu, który wytypował, czekałabym na następny. Jenna chciała zadać wiele pytań dotyczących sir Iana i wiedziała, że na większość z nich Hazel mogłaby odpo­ wiedzieć. Wolała jednak, by gospodyni nie odniosła wra­ żenie, że Jenna denerwuje się nową pracą. Siedziała więc w milczeniu i słuchała Hazel, która wskazywała jej mijane po drodze zabytkowe budowle i miejsca warte zobaczenia. - Jeżeli to jest twoja pierwsza wizyta w Stirling, to powinnaś się kiedyś wybrać i obejrzeć pomnik Williama Wallace'a. - Hazel wskazała wieżę w oddali. - Można się

DAR LOSU 27 tam dostać jedynie krętymi schodami. Jest to więc wycie­ czka dla ludzi o dobrej kondycji. Jenna zobaczyła zamek stojący na wysokiej skarpie i westchnęła z zachwytu. - Zamek również warto odwiedzić, bo ma pięknie odrestaurowane wnętrza - dodała Hazel. - Mieści się tam muzeum wojskowe, a obok stoi katedra, która również należy do miejsc ulubionych przez turystów. Jechały na północ, a pełna entuzjazmu Jenna starała się patrzeć na wszystko jednocześnie. Widoki rozciągające się po obu stronach drogi wprost zapierały dech i dziewczyna nie mogła się już doczekać, kiedy wyruszy na zwiedzanie. Jechały nie dłużej niż pół godziny, gdy Hazel niespo­ dziewanie skręciła w boczną drogę. Jenna była zaskoczo­ na, bo wyobrażała sobie, że sir Ian mieszka na odludziu, daleko od miasta. Spojrzała w górę i zobaczyła, że drzewa rosnące po obu stronach alei splatają się gałęziami, two­ rząc baldachim. O tej porze roku gałęzie były pozbawione liści, ale Jenna mogła sobie wyobrazić, jak pięknie będzie to wyglądać, kiedy się zazielenią. Wzdłuż alei ciągnął się wysoki, niewątpliwie bardzo stary i zabytkowy mur. Gdy­ by te kamienie umiały mówić, pomyślała. Musiały niejed­ no widzieć i słyszeć, stojąc tu od stuleci. Aleja zakończyła się nagle ostrym zakrętem. Samochód skręcił, przejechał przez łukowato sklepioną bramę w mu­ rze i zatrzymał się na wyłożonym kamiennymi płytami podjeździe. Oszołomiona Jenna stała przed wejściem do najprawdziwszego na świecie zamku. Czyżby to tutaj mie­ szkał sir Ian? - To miejsce jest absolutnie fantastyczne - stwierdziła

28 DAR LOSU z podziwem, rozglądając się wokoło. - Nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak wspaniale jest dorastać w takim do­ mu. Dzieci muszą się tutaj czuć jak w zamku z bajki. Hazel otworzyła bagażnik i, nie zaszczyciwszy impo­ nującej budowli nawet jednym spojrzeniem, zaczęła wyj­ mować bagaże. - Powiem ci, że to nic innego jak tylko stara ruina - oznajmiła. - Jednak wszyscy jesteśmy do niej przywią­ zani. Utrzymanie zamku kosztuje majątek, bo zawsze znajdzie się coś, co wymaga naprawy. Jenna chwyciła najcięższą torbę i zarzuciła ją sobie na ramię. - Ja wezmę dwie pozostałe - zdecydowała Hazel. Pod­ niosła je bez wysiłku, jakby nic nie ważyły. Jenna ruszyła jej śladem, przyglądając się przepięknie rzeźbionym, ogromnym drewnianym drzwiom, osadzo­ nym w łukowato sklepionej bramie, identycznej z tą, przez którą wjechały na dziedziniec. Gdy znalazły się w ogro­ mnym holu, gospodyni postawiła bagaż w znajdującej się przy drzwiach niszy. - Zostawimy to na razie tutaj - wyjaśniła. - Wiem, że sir Ian chce z tobą porozmawiać. Nie każmy mu więc czekać dłużej niż to konieczne. Później pokażę ci, gdzie będziesz mieszkać. Jenna spojrzała w górę. Sufit wznosił się na wysokość około dziewięciu metrów, a tuż pod nim, na przeciwle­ głych końcach, znajdowały się okna w kształcie wachla­ rzy. Ściany holu zawieszone były rodowymi herbami i wielkimi, olejnymi malowidłami przedstawiającymi nie­ żyjących członków rodziny.