Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

Browning Dixie - Wróżąc z jej dłoni

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :701.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Browning Dixie - Wróżąc z jej dłoni.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse B
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 159 stron)

DIXIE BROWNING WróŜąc z jej dłoni ROZDZIAŁ PIERWSZY Shea pchnęła drzwi taksówki i wzdrygnęła się, gdy lodowaty deszcz smagnął jej twarz. Wreszcie, po długich pięciu dniach, ma to za sobą. Pięć dni mdłości w samolotach — myślała — czekania w zatłoczonych terminalach na zwolnione w ostatniej chwili miejsce, pogoni za uciekającymi autobusami i przedzierania się przez tłumy ludzi. W dodatku nic się nie udaje i ciąŜą dwie ogromne walizy, które przez cały czas trzeba mieć na oku w obawie o to, Ŝe straci cały zapas srebra i wszystkie narzędzia. Nigdy jeszcze nie była tak zmęczona. — Czy moŜe pan zaczekać? — spytała wylękniona. — Nie mogę tu zbyt długo stać — odpowiedział poirytowany kierowca i szarpnął nerwowo daszek czapki. Shea otuliła się płaszczem i dała nurka w deszcz. Sadząc wielkimi krokami przez kałuŜe i klnąc pod nosem rozglądała się za jakimś schronieniem. Nie przycięte krzewy kamelii, rosnące po obu stronach omszałego ceglanego podjazdu, chłostały jej nogi. Zmierzała w stronę odrapanych drzwi. Gdy miała juŜ ująć za klamkę — otworzyły się gwałtownie i wybiegła z nich kobieta o zaniedbanym wyglądzie. Shea zdąŜyła odskoczyć w ostatniej chwili. — O BoŜe, czy cię przestraszyłam? Wybacz, ale muszę zdąŜyć na pocztę przed zamknięciem. - Spojrzała na zegarek z Myszką Miki i skrzywiła się. — Do licha, chyba nigdy się nie wybiorę!

Shea zaciągnęła mocniej poły płaszcza. CzyŜby to była Ŝona człowieka, do którego jechała z tak daleka? Jak na kobietę pod pięćdziesiątkę, była dość atrakcyjna, jeśli nie brać pod uwagę kurtki pokrytej jakąś liniejącą sierścią i workowatych męskich spodni ze sztruksu. Mimo wszystko pozazdrościła jej tego stroju. Ubranie, jakie Shea miała na sobie, było dobre w tropikalnym Chiapas, ale nie wystarczało na pogodę w Północnej Karolinie. — Czy pani, hm... — zaczęła. — Słuchaj, moje dziecko, wejdź do środka, zanim zamarzniesz na śmierć. Nigdzie tu, poza kuchnią, nie jest ciepło, ale przynajmniej nie będzie wiało. Shea odwróciła się niepewnie w stronę taksówki. Kobieta zauwaŜyła to spojrzenie. — MoŜesz ją zwolnić. Z przyjemnością podwiozę cię, gdzie zechcesz. Ale, ale... to chyba taksówka z Wilmington? Shea przytaknęła, wzdrygając się, gdy zimny po dmuch dostał się pod płaszcz. Kiedy przyleciała do Wilmington, była na ostatnich nogach. Przed lotniskiem stały taksówki i wzięła jedną z nich. Ciągle była równie niezdecydowana, gdzie ma zamieszkać, jak wtedy, gdy opuszczała Meksyk. — Nie myślałam, Ŝe to tak daleko. Ja... po prostu przyjechałam, Ŝeby dać list pani męŜowi. — List dla Petera? A skąd ty go moŜesz znać? Petera? — zdziwiła się. Dziadek nazywał go Dave, a Shea nie myślała o nim inaczej, jak „Kilo Alfa”, od kiedy usłyszała charakterystyczną wymowę liter jego hasła, przydzielonego mu, jak kaŜdemu radioamatorowi, przez FCC. Z zamyślenia wyrwało ją kichnięcie. — Daye Pendieton? Czy pomyliłam adresy? — za niepokoiła się.

— Daye? — kobieta parsknęła śmiechem. — Myślałam, Ŝe masz na myśli mojego męŜa. Daye to mój brat. A przy okazji, nazywam się Jean Cummings. Mów mi po prostu Jean. I czy ja wyglądam na ten rodzaj kobiety, który interesowałby Dave”a? Całkowicie zdezorientowana, Shea nie mogła wykrztusić słowa. Brat, mąŜ — co za róŜnica? Wszystko. czego chciała, to doręczyć list, a potem zaszyć się w cichym, bezpiecznym miejscu. — Jestem Shea Beliwood. Mój dziadek, mój zmarły dziadek, jest, to znaczy... był przyjacielem twojego brata. Edward Beliwood... — zawiesiła głos, jakby to nazwisko mogło wszystko wyjaśnić. — Mój dziadek był operatorem radiowym, a ściślej, radioamatorem. On i twój brat mieli regularne sesje. Zazwyczaj raz albo dwa razy na tydzień, zaleŜnie od warunków transmisji. — Co oni mieli ze sobą? — spytała z niedowierzaniem Jean. — Kropka, kropka, kreska. Odbiór. — Wyjaśniała nieco zdesperowana. Jean Cummings patrzyła na nią, jakby myślała, Ŝe Shea zbzikowała. — Dziadek przed śmiercią kazał mi złoŜyć przysięgę, Ŝe kiedy wrócę do Stanów, doręczę ten list osobiście KA 4 ZDE. — Ten KA 4 coś tam, to mój brat? Shea przytaknęła. Wiedziała, Ŝe jej misja jest szaleństwem. I te wszystkie kryptonimy. Jak wyjęte wprost ze szpiegowskiego filmu. Brakowało jej tylko prochowca z podniesionym kołnierzem i czarnych okularów. — Dobrze! A zatem spróbujmy się w tym połapać. Obaj byli krótkofalowcami, tak? I dostałaś coś od dziadka dla Dave”a. — Jean potrząsnęła głową. — Zaraz, czy powiedziałaś „kiedy wrócę do Stanów?” Gdzie zatem mieszkałaś, jeŜeli wolno spytać?

— Przez ostatnie jedenaście lat mieszkaliśmy w Meksyku. Dziadek pracował w filii Amerykańskiego Departamentu Rolnictwa. Tępił muchy plujkowate. — Tępił muchy plujkowate — powtórzyła z namysłem Jean. — Uff, myślę o tym, co powiedziałaś. Nie wiem, co oni robili tym muchom, ale zaczynam rozumieć, dlaczego twój dziadek I Daye tak się spiknęli. — Kilo Alfa takŜe pracował dla Departamentu Rolnictwa? — zdziwiła się Shea. — Kilo Alfa, jak go śmiesznie nazywasz, pracuje tylko dla siebie... o ile to, co robi moŜna nazwać pracą. — Ciekawe, co jest w tym liście. Musi w nim być coś niezmiernie waŜnego. — Lepiej, Ŝebyś się nie myliła, Jean — powiedziała Shea, szczękając zębami, bo stały ciągle na dworze. Jean Cummings przestąpiła z nogi na nogę i powie działa: — Słuchaj, musimy wreszcie odprawić taksówkę. Zapłać, a ja później podrzucę cię do miasta. Albo zrobi to któryś z moich chłopców, gdy będzie jechał do Wilmington dziś lub jutro. Shea skorzystałaby z kaŜdego pretekstu, który pozwoliłby pozostać jej choć przez chwilę na jednym miejscu. Zaczęła więc taszczyć swoje ogromne walizy na ganek. Daremnie starała się otrząsnąć z wilgoci, która zdąŜyła juŜ wedrzeć się pod płaszcz. Przez myśl przemknęła jej wizja przytulnego wnętrza z filiŜanką gorącej kawy. Owo ciepło domu było raczej względne. Ale zawsze to lepsze niŜ deszcz pędzony przez grudniowy wiatr. Wreszcie mogła się odpręŜyć, nie martwiąc się o to, Ŝe przegapi lot, albo Ŝe zostanie wepchnięta przez tłum w autobusie na miejsce obok faceta cuchnącego cygarami i czosnkiem.

Ale gdzie był Kilo Alfa? Rozejrzała się po ciemnym wnętrzu umeblowanym honduraskimi mahoniami i zawieszonym orientalnymi kilimami, którego elegancję dawno przykrył kurz. Nic nie wskazywało na to, Ŝe mieszkańcy są chrześcijanami. Nie było choinki ani girlandy, ani nawet pojedynczej świeczki, jeŜeli nie liczyć płomyków pełgających na kominku. Mieszkaniec tego domostwa prześcignął w skąpstwie samego Sknerusa. Zaczynała rozumieć, dlaczego on i jej dziadek tak znakomicie się rozumieli. — Tu będzie ci dobrze — zapewniła Jean Cummings. — Pójdę po pocztę, gazety i coś do jedzenia dla Lady. Biedna dziewczynka potrzebuje swej dziennej dawki jedzenia, czyli mocno przypalonych płucek — jak nazywa to Daye. Ona nie chce jeść w schronisku, a ja zbyt ją szanuję, aby skazać na moją menaŜerię. Nie masz pojęcia, jak będę szczęśliwa, gdy mój braciszek się stąd wyniesie. Robienie jedzenia i ta cała krzątanina zajmuje mi masę czasu, szczególnie w taki dzień jak ten. Ale teraz powiedz mi o liście. A więc on jest poza miastem, myślała. PodróŜowała pięć długich dni na próŜno! — List? — wymamrotała Shea. — Dziadek kazał mi przyrzec, Ŝe oddam go do rąk własnych. Wygląda na to, Ŝe nie mogę wypełnić najwaŜniejszego polecenia. — Ponury uśmiech wyraŜał więcej niŜ słowa. Jean usadowiła się na obitej zmiętym perkalem poręczy sofy i taksowała Sheę bezceremonialnie. ZauwaŜyła objawy wyczerpania, których nie była w stanie ukryć opalenizna. Dostrzegła podkrąŜone oczy i cienkie, zmięte ubranie. Spojrzała na parę pękatych walizek. — Daye wyjechał w interesach. Sheę opanowało przemoŜne przygnębienie. Zrobiła wszystko, co było w jej mocy, aby spełnić wolę dziadka, ale teraz to juŜ zamienia się w absurd. — Nie wiesz, kiedy wróci? — zapytała.

— JeŜeli zostanie dłuŜej niŜ kilka dni, to złamię mu drugą nogę. Wie dobrze, Ŝe mam masę roboty z przyjęciem na Nowy Rok. Cholera, gdybym nie kochała tego starego kundla — kiwnęła głową w stronę kuchni — powiedziałabym mu won! Poprzez bębnienie deszczu o blaszany dach przedarło się niskie, płaczliwe zawodzenie. — Słyszysz? Wie, Ŝe o niej mówimy. Biedna, stara samotnica. Shea przygryzła wargę, zatopiona w myślach. Oczywiście, Ŝe nie złamie przyrzeczenia, jeŜeli da list Jean. PrzecieŜ ona jest w końcu jego siostrą. To jedyny sposób na doręczenie listu osobiście. Jean stuknęła się nagle w czoło. — 0, psiakrew, zapomniałam o jedzeniu dla kota! Daję słowo, aleŜ ja mam głowę! Gdy tylko przestąpię próg, zapominam, po co idę. Przypomnij mi, jak będziemy wracać, Ŝebym wstąpiła do sklepu. Shei opadły ręce. Nie mogła tego zrobić. Przejechała przecieŜ taki szmat świata. Zresztą, gdyby nie przejechała — teŜ by nie zrobiła. Tym bardziej! Gdy odda list — będzie wolna jak ptak. — Powiedziałaś, Ŝe brat wróci za kilka dni? — Klnę się na Boga, lepiej, Ŝeby wrócił. Przyrzekł, Ŝe zdąŜy na przyjęcie. Będzie na nim ktoś, z kim musi się zobaczyć. Przedtem znalazłam mu gosposię i to była katastrofa, ale teraz pracuję nad znalezieniem mu Ŝony. Mam juŜ dość chodzenia wokół niego. Jean zrzuciła z kanapy plik starych gazet i usiadła opierając stopy na stoliku do kawy.

— Zostaw te bagaŜe i siadaj. Wyglądasz, jakbyś miała za chwilę zamienić się w mokrą plamę. Co ja jeszcze potrzebuję ze sklepu? Robię listę zakupów, a potem jej zapominam. Czy tobie teŜ się to zdarza? Shea, z rękami wbitymi w kieszenie, trzęsła się z zimna. Co teraz? Czy włóczyć się po Southport, aŜ KA 4 ZDE się pojawi? Była tak zmęczona, Ŝe gdyby na chwilę zamknęła oczy — spałaby przez tydzień. — Skąd masz taką opaleniznę? — spytała Jean i, nie czekając na odpowiedź, ciągnęła: — Miałam taką samą dwadzieścia lat i dwadzieścia kilo temu. Shea kichnęła. — Na zdrowie! Zimno tu, prawda? MoŜemy pójść do kuchni, ale niepotrzebnie obudzimy Lady. Ma artretyzm, który szczególnie dokucza jej, gdy macha ogonem. Shea z trudem wykrzesała uśmiech współczucia. JeŜeli ta kobieta nie zrobi czegoś, wszystko jedno czego, wkrótce zacznę wyć myślała. Zdawało jej się, Ŝe podróŜ trwa bez końca. Czuła się coraz gorzej. JeŜeli nie zostawi bagaŜy, nie połoŜy się do łoŜka i nie zaśnie, to chyba umrze. — Sklep Ŝelazny — podsunęła Shea, próbując zatrzymać wędrujące myśli Jean przy jednej sprawie. — Tobie teŜ czegoś potrzeba? Zerwał mi się drut przy ścieŜce do domu. A przy okazji... gdzie zamierzasz się zatrzymać? — Na razie w najbliŜszym hotelu albo pensjonacie, gdzie mogłabym się wyspać, zanim wróci twój brat. A potem... jeszcze się nie zdecydowałam. Pulchna twarz Jean przybrała rzeczowy wyraz. Zdawało się, Ŝe dopiero teraz zauwaŜyła, Ŝe Shea dygocze z zimna. — PrzecieŜ ty musisz się wysuszyć, dziecko. Czy dostarczenie tego listu jest dla ciebie tak waŜne?

Shea przytaknęła bez słowa. — Słuchaj, tak czy siak, musisz się połoŜyć, bo zaśniesz na stojąco. Dlaczego po prostu nie zostawisz tego listu na kominku? Daye prawdopodobnie znajdzie go, jak wróci. Spróbuję nie zapomnieć mu o nim powiedzieć i juŜ. — Nie wątpię — odparła Shea — ale teraz jestem strasznie zmęczona. Chorowałam w czasie lotu, a poza tym nie byłam w stanie spać w autobusie. Wszystko czego mi trzeba, to porządnie się wyspać. — Gdzie mieszkałaś w Meksyku? — W małym miasteczku koło Tuxtla Gutierrez. Najpierw mieszkaliśmy w Tuxtla, zanim dziadek nie poszedł na emeryturę. Tuxtla jest stolicą prowincji Chiapas. Jean patrzyła na nią, jakby Shea przybyła z jakiejś odległej planety. — Chiapas leŜy przy granicy z Gwatemalą — dodała Shea. — Autobusami i samolotami, bez rezerwacji, w czasie świątecznej gorączki, jechałam tu pięć dni. — Wszyscy święci! — wyszeptała z szacunkiem Jean. — Przebyłaś całą tę drogę, aby doręczyć list? Dziecko, to przechodzi wszystko, o czym dotychczas słyszałam. Nie dziwię się, Ŝe jesteś taka zmaltretowana. Pięć dni! Chyba nie wrócisz do... jak się to tam zwie... prawda? — Wróciłam do Stanów na stałe — przytaknęła Shea. — Dokąd? Czy masz tu wciąŜ rodzinę? — Jean opamiętała się na chwilę. — Nie ma to, jak nieznajomi bombardujący cię pytaniami o sprawy osobiste, co? Zwykle biorę na spytki swoich chłopców. Skwierczą przy tym jak kurczaki na roŜnie. Zapominam się i robię to nawet w towarzystwie. — Nic nie szkodzi. — Shea zdobyła się na słaby uśmiech. — Nie mam nic przeciwko temu, abyś usiadła na krześle• — Jean niecierpliwie tupnęła nogą a z jej mokasyna posypał się mokry piasek. — Pozwól, Ŝe coś

ustalimy, zanim się przewrócisz. Zapomnij o liście dla Dave”a, dopóki nie poczujesz się lepiej. Stał się niemoŜliwy, od kiedy jest w gipsie. W gipsie i za interesami! Poczuła dla niego sympatię. Ciekawe, co to za interes, którym moŜna się zajmować z nogą w gipsie? MoŜe handel fotelami na kółkach? A więc mieli coś wspólnego, bo jej pierwsza praca polegała na pakowaniu kółek w pudełka... — Byłabym wdzięczna, gdybyś podrzuciła mnie do najbliŜszego hotelu. Jest tu, zdaje się, jakiś? — zapytała nieśmiało. — Są dwa albo trzy motele, ale nie puszczę cię nigdzie w tym stanie. Zostaniesz ze mną — powiedziała stanowczo Jean. — To bardzo uprzejmie z twojej strony, ale nie chciałabym sprawiać kłopotu. Jean nie zwaŜając na jej obiekcje chwyciła jedną z walizek i skierowała się w stronę drzwi. Shea nie miała wyboru i poszła w jej ślady. Wzdrygnęła się przed podmuchem lodowatego wiatru, który przeszył jej cienkie ubranie, gdy Jean otworzyła drzwi. Albo natychmiast dostanie łyk czegoś gorącego, albo zapadnie w stan hibernacji. To drugie było bardziej prawdopodobne. Wsiadły do furgonetki i ruszyły. W samochodzie było ciepło i Shea resztką sił walczyła z sennością. Jean mówiła bez składu i wytchnienia. W pewnym momencie zatrzymały się przed zbudowaną z cedrowych hali farmą otoczoną przez najróŜniejszego typu pojazdy. Dwóch mizernych jasnoblond chłopaków grało na deszczu w piłkę. — Witamy na farmie Oaksland. Mamy tu dom pełen ludzi. Rodzina Biffa przyjechała na święta, a dzieci sąsiadów są tu przez cały rok, ale znajdzie się jeszcze jeden wolny pokój. Chodź, pomogę ci się wprowadzić i połoŜyć do łóŜka. Shea zdobyła się tylko na cień protestu.

— Kochanie, nie rób sobie wyrzutów. Gdybym podwiozła cię do motelu, martwiłabym się cały czas o ciebie. — Jean, ty mnie nawet nie znasz — zaprotestowała Shea, ale była zbyt zmęczona, by dalej oponować. Latami planowała, jak ułoŜy sobie Ŝycie po swojemu, wolna od zaborczej i nadopiekuńczej miłości dziadka. Gdy ten czas nadszedł, okazało się, Ŝe jest zbyt zmęczona, wystraszona i samotna, aby go w pełni wykorzystać. A najbardziej brakowało jej właśnie dziadka. — Kochanie, trzeba cię przede wszystkim wyŜąć i zapakować do łóŜka. JeŜeli potrafię zaopiekować się męŜem, pięcioma synami, czterema psami, trzema kotami, dwiema łasicami i starym kundlem brata, to sądzę, Ŝe znajdzie się łóŜko i trochę jedzenia dla ciebie. Dwadzieścia cztery godziny później Shea trzymała kubek parującego kakao i patrzyła, jak Jean dyryguje rodem Cummingsów. Poznawała stopniowo wszystkich członków rodziny, a takŜe sąsiadów i gości, kręcących się tu i tam. Starała się zapamiętać przynajmniej niektóre imiona zwierzaków, jak irlandzkiego setera Cranberry”ego, czy łasic wabiących się Sherlock i Watson. — Jean, czy jest w pobliŜu sklep, w którym mogłabym kupić cieple ubranie? Nawet nie pomyślałam o takich sprawach, gdy wyruszałam w tę szaleńczą podróŜ. — Zawiozę cię, jak tylko uporam się z kilkoma sprawunkami na przyjęcie — odparła Jean. — Nawiasem mówiąc, nie wiem, jak długo pociągnę w takim młynie. Tylko skończę ze śniadaniem, juŜ muszę robić obiad i tak w kółko. Czy ty często masz takie dni, gdy nic nie wychodzi? Dziś jest jeden z nich. Shea przytaknęła sącząc swoje kakao. — KaŜdy chce wymyślić coś specjalnego na sylwestra, a moŜe ty masz jakiś pomysł? — ciągnęła Jean.

— WróŜbita, którego umówiłam jeszcze w lipcu, dzwonił w tygodniu, Ŝe ma kłopot z wyrostkiem. Nie pozostaje mi nic innego jak numer z psem. — WyobraŜasz sobie jeszcze jakieś psy w tym domu?! — krzyknęła. — To by była katastrofa! — Chan, odłóŜ te kluczyki od wozu Dave”a i weź furgonetkę — upomniała syna. — AleŜ, mamo, nie będę woził swoich babek pikapem — zaprotestował jasnowłosy młodzian. Po wczorajszej kolacji Shea wysłuchała opowieści o tym, Ŝe rodzice nie kupią szesnastoletniemu Chanowi samochodu na gwiazdkę. UwaŜał, Ŝe to zwichnie jego Ŝycie na zawsze. — Joe ma czternaście. a Lee o rok więcej — wyjaśniła Jean. — Sama nie wiem, co jest gorsze, próbować trzymać ich cały czas w szkole, czy za kółkiem? Z jednej strony, trochę zarobią, jak nie są w szkole, a z drugiej... — jaki dziś mamy dzień? Shea zdumiała się, zresztą nie po raz pierwszy, odkąd opuściła Meksyk. W czasie gdy trzech młodych Cummingsów spierało się o wyŜszość psich sztuczek nad urokiem miejscowej grupy rockowej, Shea rozwaŜała swoją sytuację. Czy starczy jej pieniędzy, aby stanąć na własnych nogach? W Chiapas mogła Ŝyć zupełnie nieźle za dolary, które miała, bo wartość peset ciągle malała, ale tu, w Stanach, to mogło być trudne. Tym bardziej Ŝe duŜo pochłonęła podróŜ. Sączyła kakao. Brakowało w nim smaku cynamonu, do którego była przyzwyczajona. Po dwunastu godzinach snu, wreszcie na ziemi, a nie w powietrzu, czuła się lepiej. Shea zauwaŜyła, Ŝe jej opalenizna zaczęła blednąć.

Praca w srebrze pozostawiła ślady na rękach. Linia serca była dłuŜsza o ponad centymetr. Inez na pewno wymyśliłaby na to jakiś szalony sposób. Inez była gosposią u Eda Beliwooda. Jej optymizm i Ŝywotność odsłaniały nowe światy przed wystraszonym dzieckiem, jakim była wtedy Shea. Jej dziadek robił co mógł, aby wykorzenić zdolności, które mogła odziedziczyć po swojej matce — artystce. UwaŜał, Ŝe Shea musi uzyskać solidne, staroświeckie wykształcenie, które zapewniłoby jej przyszłość. Inez natomiast zabierała ją na jarmarki i wprowadzała w świat ludzi, którzy tworzyli filigranowe przedmioty ze srebra. Nabijała jej głowę legendami i zabobonami, a takŜe uczyła wróŜbiarstwa. Shea była w trakcie zgłębiania tajników astrologii, gdy siostra Inez urodziła bliźnięta i wezwała ją do siebie. I na tym jej wtajemniczenie się skończyło. „Twoje ręce wskazują na niezwykłą energię duchową” — mówiła Inez, która lubowała się w takich powiedzonkach. Shea dotąd myślała, Ŝe ma tylko ciało, Ŝe... duszę nigdy. — Daj spokój, i — powiedział Lee, wyrywając Sheę z zamyślenia. — Nikt nie uwierzy w to całe przepowiadanie przyszłości. — Nie karm psa ze stołu. To jest tradycja. Zawsze mieliśmy jasnowidza na Nowy Rok... — Słuchajcie! MoŜemy przebrać jakąś dziewczynę w pieluszki, Ŝeby udawała mały Nowy Roczek. Earl Peacock zeszłego roku była w tej roli zupełnie niesamowita. Shea wykorzystała swą naturalną umiejętność do wyłączania się i wróciła do swoich myśli. Musiała podjąć decyzję. Pragnęła uwolnić się od zobowiązań i odejść. — CzyŜ nie, Shea? — O co chodzi? — rozejrzała się po otaczających ją twarzach.

— O to, czy mogłabyś zmieścić się z Karen? — wyjaśnił Biff. — Mam ją podrzucić o czwartej na lotnisko i jeŜeli zabrałybyście się razem, kiedy Bucky tu przyjedzie, to mógłby... — Domyślam się, Ŝe chcecie jak najlepiej, ale nie mogę być intruzem. Byłam wczoraj zbyt zmęczona, aby przekonywać twoją matkę, ale zdecydowałam, Ŝe jeszcze dzisiaj wynajmę pokój w motelu. Nieskładny chór wbił się w jej słowa niczym nóŜ w masło. W gorących zapewnieniach chłopców nie było fałszu. — Nie mogę zostać z wami — tłumaczyła łagodnie — Nawet mnie nie znacie. — Nie w biblijnym sensie — Biff wyrwał się ze swoją świeŜo zdobytą wiedzą. — Nie minął rok — przerwała mu ironicznie Jean — jak wyleciał z gniazdka, a myśli, Ŝe jest samym Stwórcą. Ostrzegam cię, chłopcze, Ŝe będziesz spał w tym pokoju z oknami od wschodu, a Karen w zachodnim, i jeŜeli usłyszę czyjeś ciche stąpanie po schodach... — groźnie zawiesiła głos. — To zawołasz Sherlocka i Watsona — dokończył Lee, najmłodszy z braci. Łasiczki naleŜały do niego i gdy juŜ miał wziąć je na smycz, czmychnęły z pokoju. Tylko migające między doniczkami i meblami ogony zdradzały ich kryjówkę. Jean podniosła rękę w niby to groźnym geście i Shea zaśmiała się. Nagle, patrząc na jej szeroką dłoń — zakłopotała się. Jak odwdzięczy się Cummingsom? MoŜe znajdzie jakiś sposób. Nigdy przedtem nie była w takiej sytuacji, choć sporo nasłuchała się o Ŝyciu od Inez. Ponadto przeczytała wiele ksiąŜek. — MoŜe mogłabym wróŜyć? — spytała nieśmiało. — Co wróŜyć? — spytał czternastoletni Joe. Shea wyczekała, aŜ wszyscy się uspokoją i wtedy, jąkając się, wyłuszczyła im swoją ofertę.

— Jesteś bombowa! Naprawdę umiesz wróŜyć? To powróŜ mi! — zaŜądał Chan, podsuwając jej pod nos umorusaną rękę. — Zobacz, jak długo będę musiał jeździć tą kupą złomu, zanim dostanę jakiś przyzwoity samochód? — Chłopcy, chłopcy, siadajcie i zamknijcie się na chwilę, dobrze? — Chandier, chcę, Ŝebyś poszedł jutro do wujka Dave”a i przyprowadził Lady. — AleŜ, mamusiu, umówiłem się z dziewczyną! — MoŜe poczekać! A przy okazji, jeŜeli jej nie rzucisz do przyszłego tygodnia, to niech jej matka zrobi jak najszybciej te kandyzowane cukierki. — Shea — powiedziała Jean patrząc jej w oczy — jeŜeli odróŜnisz dłoń od goleni, to juŜ dobrze. Nikt naprawdę nie połapie się, jak przebierzemy cię w turban. Będziesz wyglądać tajemniczo. Proponuję juŜ teraz udrapować kilka kotar w rogu i zrobić mały baldachim dla uzyskania odpowiedniego nastroju. Nagle Shea zaczęła Ŝałować swej pochopnej oferty. — MoŜe lepiej, Ŝebym zmywała naczynia przez te kilka dni? A nie wolicie porozwiązywać krzyŜówek? — KrzyŜówek?! — zaprotestowali gwałtownie chłopcy. — Ja tylko Ŝartowałam. Sądzę, Ŝe tyle się o tym naczytałam, a poza tym miałam znającą się na tym przyjaciółkę, ale... — stopy Shei stały się nagle lodowate i nie dokończyła. — Będziesz bombowa! — zapewniła ją Jean, rozwiewając jej Wątpliwości i zaraŜając swoim optymizmem. — Rozgłosimy, Ŝe nazywasz się Madame... hmm, sama nie wiem — zamyśliła się głęboko. — Shea nie brzmi dość tajemniczo. Co powiesz na... Madame Moonlight? W odpowiedzi na to dały się słyszeć glosy dezaprobaty.

— Starlight? — dodała Jean. — A moŜe La Zonga? Co sądzicie o La Zonga? — A moŜe La Sagna? — Albo Spaghetti? — Chłopcy! — krzyknęła Jean. Spojrzała na Sheę, która dyplomatycznie milczała, i dodała z animuszem: — Teraz nie wymyślimy ci tego pseudonimu, ale mamy jeszcze trzy dni. A przy okazji... ostatniej nocy nie mogłam spać i znalazłam rozwiązanie naszych problemów. Twoich, moich, a takŜe Lady. ROZDZIAŁ DRUGI Shea rozwaŜała, czy pozostać w Pendle Hall, i chociaŜ argumentów przeciw było dwa razy więcej -- zdecydowała się zostać. Zawarła tu znajomość z artretycznym owczarkiem szetlandzkim i staroświeckim systemem ogrzewania. Pendle Hall, schowane w cieniu potęŜnych dębów, magnolii i cedrów, było zarazem królewskie, jak i nędzne — niczym majętna wdowa, której powinęła się noga. Domostwo od dawna wymagało odnowienia. RozłoŜysta weranda tak zarosła, Ŝe z trudem dojrzeć moŜna było wyblakłą fasadę. Tak samo zarosły cztery wysokie, ceglane kominy wznoszące się ponad blaszany dach. Za domem w oddali majaczyło parę innych budowli. Gdy spojrzało się poprzez rzadkie drzewa, moŜna było zobaczyć łodzie nad brzegiem rzeki Cape Fear. — Po prostu rozbiję sobie namiot, dobrze? — powie działa niepewnie do Jean, która szukała czegoś po szafkach ignorując jej słowa.

— Spójrz na ten bałagan! Wszystko przez tę ostatnią gospodynię, którą wytrzasnęłam dla niego. Zajmowała się wszystkim, tylko nie kuchnią. — Jean szarpnęła szufladę i ujęła cięŜki zaśniedziały widelec. — Mama dostanie ataku, jak zobaczy, w jakim stanie są srebra — powiedziała potrząsając głową. Shea spojrzała na widelec. Ornament był całkiem pociemniały. Miała cześć dla srebra i nie mogła pojąć, Ŝe moŜe być tak zaniedbane. Barokowe srebra Bellwoodów były zawsze wypolerowane do połysku, odkąd dostała je od dziadka. — Dlaczego nie zabierzesz sreber do siebie? — spytała. — Nie patrz tak na mnie — odparła poirytowana Jean. — Nie jestem od polerowania sreber, ani nie będę ich dziedziczyć. Wystarczą mi zwykłe naczynia, byle nie poobtłukiwane, i sztućce z nierdzewnej stali. Czy pokazywałam ci, gdzie się trzyma jedzenie dla Lady? Wymieszaj je z gorącą wodą i niech to zje. To, co zostanie, wstaw do lodówki. — Zaczekaj, Jean, czy jesteś pewna, Ŝe dobrze robimy? — Dla Dave’a to nic nie znaczy, a mnie znacznie poprawi samopoczucie. Byle tylko Lady polubiła cię. O nic nie musisz się martwić. Dave nie kiwnie palcem w tym mauzoleum. Pies i praca — to wszystko, czym się zajmuje. Otworzyła inne drzwi i zamknęła je szybko potrząsając głową. — Pete nazywa go samotnikiem. Nie będę ci mówić, co ja o nim czasem myślę, szczególnie od czasu, gdy złamał nogę. — Nie musisz nic dodawać — powiedziała Shea z uśmiechem. — Rozumiem to lepiej niŜ myślisz. — Och, nie zwracaj uwagi na to, co plotę — powie działa pośpiesznie Jean. — Wiesz, jak to jest między siostrą a bratem. Słuchaj, Shea, teraz sobie pójdę, ale

wpadnę wieczorem, Ŝeby upewnić się, czy niczego ci nie brakuje. JeŜeli chciałabyś gdzieś pojechać, to jeep stoi za domem, a kluczyki są w przegródce. I przestań być taka wylękniona, kochanie. Daye byłby zadowolony, gdyby wiedział, Ŝe Lady ma opiekę. — Trochę mnie uspokoiłaś. — AleŜ, dziecko — zaśmiała się Jean — Daye jest całkiem przystojnym chłopcem pod tą gipsową skorupą. — Ale ta skorupa z niego kiedyś opadnie, prawda? Słowa Jean brzmiały rozsądnie. Była matką pięciu synów i przystanią dla Bóg wie ilu podróŜnych. Rozwiązywała ich Ŝyciowe i osobiste problemy. Codziennie robiła wycieczki do domu brata, które zajmowały jej więcej czasu niŜ mogła wygospodarować. JeŜeli Shea zdecydowała się oddać list do rąk własnych — musiała się gdzieś zaczepić. Powrót Davida Pendietona spowoduje, Ŝe natychmiast zwolni pokój. Lady była wystraszona obecnością kogoś nie znajomego. Podkuliła ogon i uporczywie wpatrywała się jej w oczy. Shea wyciągnęła rękę i dotknęła zimnego psiego nosa. — To jest ręka, która będzie cię karmić, a nie bić, dziewczynko. I zapamiętaj sobie, Ŝe kiedy pojawi się twój pan, masz powiedzieć o mnie dobre słowo. Shea wniosła swoje walizki po szerokich schodach. Z czterech pokoi, które pokazała jej Jean, wybrała najmniejszy. Rozpakowała tylko to, co niezbędne. Z trzaskiem zamknęła wieko walizki i pieczołowicie połoŜyła na niej list z adresem widniejącym na wierzchu. Shea postanowiła korzystać — o ile to moŜliwe — z kilku zaledwie pomieszczeń wielkiego domostwa. Gdy nadchodził wieczór, siadała w salonie i czytała jedną czy dwie powieści, które odkryła pomiędzy setkami naukowych ksiąŜek. KsiąŜki nie były zbyt ciekawe, ale stanowiły

urozmaicenie jej samotności w tym domu na pustkowiu. Czytała teŜ gazety, które codziennie dostarczano. Rozkładała je ostroŜnie i układała we właściwym porządku stron na sekretarzyku, obok sterty korespondencji. To dziwne, ale zaczynała czuć się prawie jak w domu. Spacerując z Lady nad rzeką, robiąc zakupy w przyjaznym małym Southport, nawet czytając lokalną prasę — czuła się jak u siebie. Polubiła takŜe telefony od Jean. Serdeczna i przyjacielska, zawsze znajdowała czas, by pogadać przez chwilę. — Co mam robić, kiedy Lady chce wejść na górę — dzwoniła wystraszona pierwszej nocy. — Czy pozwolić na to? — MoŜe wejść wszędzie, gdzie zaniosą ją stare gnaty, ale potem musisz pomóc jej zejść. Otoczona przedmiotami naleŜącymi do nieobecnego gospodarza, Shea przyłapała się na tym, Ŝe dosyć często myśli o Davidzie Pendletonie. Biedny starzec, myślała. JeŜeli mieszkała przez te wszystkie lata w Meksyku, to właśnie przez wzgląd na takiego starego i samotnego człowieka. Jean nie mówiła wprawdzie o wieku swego brata, ale na podstawie jej słów moŜna było przyjąć, Ŝe jest prawdopodobnie starszy od niej, czyli Ŝe ma czterdzieści siedem lat albo więcej. Ostatecznie był przecieŜ na swój sposób zaprzyjaźniony z jej dziadkiem. W dniu przyjęcia Shea uwaŜnie przejrzała gazety, zwracając szczególną uwagę na ogłoszenia o pracy. Szukała zatrudnienia, przy którym mogłaby wykorzystać swoje umiejętności i dostatecznie zarobić. Przyszłość, która dotychczas jawiła jej się mgliście, teraz stawała się realna. Po raz pierwszy w swym dwudziestotrzyletnim Ŝyciu musiała sama podejmować decyzje. Zresztą przecieŜ dziadek planował dla niej pracę sekretarki.

„Nauczanie, pielęgnowanie albo praca biurowa, oto twoja szansa. Kobieta zawsze moŜe znaleźć pracę, jeŜeli będzie miała odpowiednie przygotowanie” — mawiał. Ale teraz była juŜ dostatecznie dorosła, aby podjąć samodzielną decyzję. Shea wiedziała dokładnie, co chce robić. Rozumiała równieŜ, Ŝe dopiero teraz moŜe pójść własną drogą. Gdyby dziadek znał jej zamiary, jego chore serce nie wytrzymałoby tego. Nie zniósłby myśli, Ŝe mogłaby pójść w ślady matki. Mia odnosiła mniejsze i większe sukcesy jako malarka, rzeźbiarka i projektantka. Ostatnie wieści o niej nadeszły z ParyŜa. Odniosła tam pewien sukces, projektując kapelusze. Według Edwarda Bellwooda, który stracił Ŝonę na rok przed przyjazdem Shei do Meksyku, szaleństwa Mu zrujnowały Ŝycie jego jedynego syna — Willisa. Shea miała dwanaście lat, gdy wysłano ją do dziadka, do Meksyku. Była juŜ wtedy zdolna przeciwstawić się obojgu rodzicom, po latach przypatrywania się w milczącym cierpieniu, jak niszczą się nawzajem. Mia i Willis zamieszkali razem w czasie studiów, pod koniec lat sześćdziesiątych. Łączyła ich skłonność do poddawania się kaŜdemu szaleństwu, które strzeliło im do głowy. Pobrali się dopiero po przyjściu na świat Shei. Mia uwielbiała bawić się w towarzystwie przyjaciół i nic poza tym ją nie interesowało. Ani małŜeństwo, ani nawet macierzyństwo nie zmieniło jej hedonistycznego stylu Ŝycia. Willis natomiast zgolił brodę, wdział trzyczęściowy garnitur i poleciał pracować do Savannah, w Georgii. Shea przez długi czas nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo tego nienawidził. Zanim stała się na tyle duŜa, aby zrozumieć nienawistne słowa, którymi obrzucali się rodzice, znalazła własny sposób istnienia w rzeczywistości, której

nie mogła zmienić. Gdy rozpoczynały się awantury, po prostu zamykała drzwi swojej sypialni, puszczała ulubioną muzykę i gryzmoliła coś godzinami. Awantury stawały się coraz częstsze i głośniejsze, a obelgi coraz okrutniejsze. I wtedy, pewnego dnia, Willis rzucił pracę, spakował torbę i odszedł. Taki był początek nowego Ŝycia Shei. Dziadek, którego nigdy dotąd nie widziała, zaakceptował ją bez zastrzeŜeń, wprowadzając do wielkiego domu, w którym mieszkał tylko z gosposią. Po paru miesiącach mogła jeść .wszystkie miejscowe potrawy bez piekącego, okropnego bólu brzucha. A po roku pobytu w Tuxtla nauczyła się juŜ nie wzdragać na dźwięk podniesionych głosów. Uczony dziadek obdarzył ją statecznym i zbawiennym rodzajem miłości, stając się dla niej przewodnikiem we wszystkich sprawach praktycznych. Z kolei Inez mała, pulchna i lubiąca zwracać na siebie uwagę — ofiarowała jej miłość innego rodzaju: wesołą i kapryśną, zaleŜnie od nastroju. Oboje dali jej wiele, lecz Shea potrzebowała czegoś innego. Ukończyła kurs handlowy, jednocześnie studiując sztukę. Później rozpoczęła terminowanie w pracowni złotniczej, ucząc się obróbki złota i srebra oraz oprawy kamieni półszlachetnych. Była to jedyna rzecz, którą zrobiła wbrew Ŝyczeniom dziadka. Wybaczył jej to, porównując jej zamiłowanie do swojego bzika radiowego. „No dobrze — mawiał — to tylko hobby. Nie przypuszczam, aby wyrządziło trwałe szkody”. Cokolwiek miała przynieść jej przyszłość, Shea dobrze się do tego przygotowała. JeŜeli będzie miała szczęście, zostanie wykwalifikowanym złotnikiem. JeŜeli nie da rady, to w ostateczności zostanie sekretarką, która ma fascynujące — a raczej drogie — hobby. Teraz nie pozostawało jej nic innego, jak oczekiwać, aŜ przyszłość ta nadejdzie. Deszcz ustał i przetarło się. Shea zapragnęła wyjść na dwór. Na tle turkusowego nieba widać było, jak mewy zataczały kręgi ponad rzeką. Kępy szarozielonego

hiszpańskiego mchu kołysały się lekko pod dębami. WłoŜyła dŜinsy, wiązane buty i narzuciła Ŝakiet kupiony w miasteczku. Wzięła ze sobą Lady, która merdała radośnie ogonem, przeczuwając, Ŝe pójdą nad bagniste brzegi rzeki Cape Fear. Shea usiadła na pniu ściętej niedawno sosny i zapatrzyła się na statek holowany w górę rzeki do Wilmington przez pilota z Southport. Czuła, jak z kaŜdym dniem coraz bardziej przywiązuje się do tego krajobrazu. Jean zadzwoniła, gdy Shea siadała do lunchu. — Ciągle nie ma znaku Ŝycia od Dave”a. JeŜeli ten człowiek nie pokaŜe się na moim przyjęciu, to przysięgam, Ŝe wygarbuję mu skórę. Piałam na jego cześć do Connie... Mówiłam ci, Ŝe zachęcam ją, aby się z nim spotkała, pamiętasz? — Zjawi się na czas, skoro przyrzekł. Sama tak mówiłaś — uspokajała ją Shea. — Kto, Dave? — wybuchnęła Jean. — Ale z ciebie dziecko. Ten drab jest niezawodny niczym przeciw deszczowy płaszcz za trzy dolary. — Z pewnością dostał jakąś pracę, o co niełatwo na emeryturze. Shea odłamała kawałek swojego sandwicza i rzuciła Lady, czekając, aŜ Jean przejdzie do sedna sprawy. Przez kilka ostatnich dni zdąŜyła odkryć, co to za sprawa. — Coś mi się przypomniało — powiedziała Jean. — Tatuś umarł, gdy Dave był jeszcze chłopakiem, a ja, jak zwykle, byłam w ciąŜy. Biedny Dave odziedziczył siodło i całą resztę majątku. Obaj z ojcem nie radzili sobie zbyt dobrze. Jak mógłby stanąć na wysokości zadania i tym razem? Przyleciał ze szkoły, zabrał motocykl i powiedział, Ŝe jedzie na Autostradę Panamerykańską. Przejechał nią na koniec kontynentu. — Naprawdę to zrobił?

— Niech mnie kule, jeŜeli nie! Nie było go dość długo, a po powrocie teŜ się wiele nie rozwodził na temat swojej podróŜy. Czy to nie śmieszne, Ŝe skończył jako radiooperator? Shea wzruszyła ramionami i rzuciła resztkę swojego lunchu psu. — Och, sama nie wiem. MoŜe on tak jak mój dziadek woli kontakty na odległość. — MoŜliwe — odparła Jean. — Słuchaj, dzwonię w sprawie kostiumu. Nie masz czegoś naprawdę wystrzałowego? Myślę o turbanie, szalu, moŜe jakieś małe rozcięcie tu i tam, z mnóstwem błyskotek. — Z biŜuterią nie będzie kłopotu. Zajmowałam się nią przez kilka ostatnich lat i ma trochę po babci. Co do reszty, myślę, Ŝe będę improwizować. Dostałam kilka ręcznie haftowanych fatałaszków. — Super! — uŜyła swego ulubionego powiedzonka - Jean. — Przedzielimy draperią moją jadalnię i gabinet Madame Houdini gotów! Shea wybuchnęła śmiechem. — Wybacz, ale zdaje się, Ŝe ktoś taki juŜ był. — Chyba masz rację. A moŜe nazwiemy cię Madame Szafir? Twoje modre oczy po podmalowaniu mogą uchodzić za cygańskie. — Postaram się, ale co do makijaŜu, nigdy go nie stosowałam, oprócz lekkiej szminki do ust. MoŜe lepiej załoŜę maskę? — Ani się waŜ! Sprzedałabym własne dziecko, Ŝeby ci kupić odpowiedni strój na ten wieczór. Myślę, Ŝe trzeba by cię trochę postarzyć, bo wyglądasz zbyt młodo i słodko, jak na wróŜkę przepowiadającą mroczne sekrety przyszłości.

Shea zaśmiała się. Z przyjemnością wyobraziła sobie, jak będzie wyglądała w gęstej, kasztanowej peruce nałoŜonej na jej krótkie włosy. — Piękne dzięki za dobre słowo! Za słodka i zbyt niewinna czyli przesłodzona i naiwna. — Naiwna... być moŜe — zgodziła się Jean. — Kobieta, która chce zrobić wraŜenie i osiągnąć swój cel, moŜe być naiwna, ale nie wolno jej być idiotką. A przy okazji — tu przerwała znacząco — czy nie uwaŜasz, Ŝe powinnaś przyjechać wcześniej? Mam zawsze milion spraw do załatwienia w ostatniej chwili i pewnie nie zdąŜę sobie zrobić twarzy. JuŜ niedługo zarzucę malowanie oczu, kąpiele z bąbelkami i cały ten kram. Kiedy była juŜ ubrana i gotowa do wyjścia, przyłapała się na tym, Ŝe jest zbyt spięta. Podświadomie oczekiwała Davida Pendletona, który mógł zjawić się w kaŜdej chwili. Natomiast Lady wyzbyła się całej swej sztywności, co oznaczało, Ŝe pogoda zmieni się na cieplejszą i wilgotną. Biegała tu i tam, czując w powietrzu zapach swej ulubionej papki. — Co my tu mamy dla naszej nobliwej Lady? Odmierzyła jej porcję zupy z odrobiną gorącego mleka. Lady nie pozostało juŜ wiele do zjedzenia w jej psim Ŝyciu. — Nigdy na serio nie zajmowałam się wróŜeniem — powiedziała do siebie, patrząc na jedzącego psa. Miała to być tylko zabawa, ale Shea Ŝałowała, iŜ wyrwała się z tą propozycją. Była wdzięczna Cummingsom za opiekę i zrewanŜowała się juŜ pilnowaniem domu i zajmowaniem się Lady. Gdy przyjechał po nią Mike, była juŜ ubrana w pstrokatą, ręcznie haftowaną spódnicę, którą kupiła kiedyś w Tehuatepac. Miała na sobie takŜe marynarski golf i trochę ze swej najlepszej biŜuterii. Spakowała takŜe turban ręcznej roboty i bogato wyszywane ponczo. Razem ze sznurem babcinych pereł, który dostała

od dziadka na szesnaste urodziny, wzięła jeszcze jedną czy dwie błyskotki na wszelki wypadek i niezwykłej wielkości kolczyki. — Wyglądasz wspaniale, Shea — pochwalił Mike. — Dam ci radę: najedz się do syta, zanim zaczniesz grać swoją rolę — ostrzegł — bo jak się zacznie, nie będziesz miała okazji nic przetrącić. Wszystkim mówiłem o tobie i dosłownie setki ludzi szykują się, Ŝebyś im wróŜyła. — Setki? To jakie będzie to przyjęcie? — spytała Shea, nakazując Lady, Ŝeby została na miejscu. — Jak zwykle, przybywa ta sama banda, czyli połowa Southport, całe Oak Island, od Caswellów począwszy, a na Follych kończąc. Oprócz tego tata zaprosił kilka osób z Wilmington. Shea doszła do wniosku, Ŝe musi potraktować całą tę awanturę z humorem. Ale kilka godzin później, gdy siedziała przy małym okrągłym stoliku pod baldachimem z wymalowanymi scenami z Ŝycia Madame Blueskies i patrzyła na długą kolejkę chętnych, którzy pragną skorzystać z jej usług — odechciało jej się śmiać. Pozostał tylko cień nadziei, Ŝe nie będą traktować jej wróŜb zbyt powaŜnie. Tłumiąc w sobie narastającą panikę, Shea skoncentrowała się na dłoni męŜczyzny, który przedstawił się jako makler giełdowy. Namawiał ją, aby zainwestowała, ale odmówiła — ze zrozumiałych względów. Pomyślała teraz, gdy podał jej otwartą dłoń, Ŝe sam powinien wiedzieć, gdzie szukać fortuny — bez pomocy wróŜki. Jej palec wskazujący sunął wzdłuŜ linii losu do przecięcia z linią głowy. Sądząc na oko miał około trzydziestu pięciu lat, więc powiedziała:

— Widzę zmianę w twojej karierze. Masz na oku nową pracę, w której odniesiesz sukces. MęŜczyzna instynktownie zacisnął rękę, jakby chciał coś w niej ukryć i wyszeptał: — Na miłość boską, niech pani mówi ciszej. Obok są moi najlepsi klienci. Mogliby wpaść w panikę. Zaskoczona efektem swych słów Shea zajęła się jego linią Ŝycia, która była wyraźnie porozrywana i ginęła nagle niczym w grobie. — Twoje usposobienie jest skryte. Masz tendencję do zamykania się przed ludźmi. — Tu dotknęła poduszkowatego zgrubienia u podstawy kciuka. — Energia skumulowana we wzgórku Wenus oddziałuje tu — wskazała krótką, leŜącą pośrodku zmarszczkę i ruszyła w stronę palców. — Całe nieszczęście kryje się tu. MoŜe pewnego dnia eksplodować, jeŜeli nad nim nie zapanujesz. Radzę: zastanów się dwa razy, zanim coś zrobisz — ostrzegła grobowym głosem, jakby czytała straszliwą przyszłość. — Myśl dłuŜej, zanim podejmiesz działanie. — Odchyliła się w fotelu, dając tym poznać, Ŝe skończyła. Opuściła głowę i wzięła głęboki oddech. Miała uczucie, Ŝe wróciła z dalekiej podróŜy. Nie było to jednak wyczerpanie czysto fizyczne. Zdziwiła się, jak wiele energii moŜna przekazać poprzez dotknięcie ręki. Skoncentrowała się mocno, aby przypomnieć sobie, czego uczyła ją Inez i co czytała w starych księgach o wróŜbiarstwie i czarnej magii. Nie chciała polegać wyłącznie na intuicji, ale zdarzało się, Ŝe słowa przychodziły do niej nie wiadomo skąd. Nie zawsze i nie przy kaŜdej ręce, ale uczucie to było dostatecznie silne, aby nią wstrząsnąć. Po pierwszych kilku godzinach próbowała z rozmysłem zdystansować się do tego, co robi, ale po