Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Cornick Nicola - Niewinna skandalistka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :621.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Cornick Nicola - Niewinna skandalistka.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse C
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 212 osób, 163 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 138 stron)

Nicola Cornick Niewinna skandalistka Damy z Fortune’s Folly 02 Tytuł oryginału: The Scandals of an Innocent Pamięci Williama Cravena, człowieka czynu, żołnierza 1 Rozdział pierwszy W miłości, jak w każdym rodzaju sztuki, popłaca doświadczenie. Lady Caroline Lamb Fortune Folly, Yorkshire, luty 1810 W naturze Alice Lister nie leżało popełnianie przestępstw. Nigdy dotąd w całym swoim życiu nie dokonała kradzieży, a co dopiero z włamaniem. Nic dziwnego, że dłonie jej zwilgotniały, a serce waliło jak szalone. Cała ta wyprawa, pomyślała, próbując oddychać głęboko i spokojnie, to jedno wielkie nieporozumienie. Nie było jednak odwrotu. Nie jest tchórzem. Uniosła latarnię, aby oświetlić pogrążone w mroku wnętrze sklepu z sukniami. Włamała się na jego tyły, do pracowni krawieckiej. Na jednym końcu długiego stołu piętrzyły się sterty materiałów, bliżej środka połyskiwała w świetle rzucanym przez lampę niedokończona suknia z jasnego jedwabiu. Papierowe wykroje zaszeleściły, uniesione powiewem wiatru od strony otwartego okna. Kłębki wstążek rozwinęły się, spadając na podłogę. Bukieciki sztucznych kwiatów sprawiały smętne wrażenie. Poruszona powiewem wiatru koronka musnęła policzek Alice, przejmując ją dreszczem. Wyobraziła sobie, że stoi pośród ożywionych tajemną mocą sukni, wykonujących wokół niej upiorny taniec w niezmąconej ciszy pracowni – przerwanej z nagła jej przeraź- liwym krzykiem, gdy wybiega na oślep na ulicę, wprost w ramiona nocnej straży. Nie, stanowczo obrabowanie sklepu madame Claudine wymagało hartu ducha. Przecież to nie jest prawdziwa kradzież! – musiała sobie przypomnieć Alice. Madame Claudine otrzymała zapłatę za suknię i powinna ją dostarczyć, tak jak się to zwykle odbywało. Zapewne tak by się stało, gdyby pracownia nie 2 została zamknięta z dnia na dzień, niezależnie od protestów zaniepokojonych klientów.

Okazało się, że modystka, zniknęła nocą, zostawiając stertę niezapłaconych rachunków i list pełen gorzkich słów pod adresem tych spośród jej arystokratycznych klientów, których niefrasobliwy zwyczaj życia na kredyt doprowadził ją do bankructwa. Sklep został opieczętowany na żądanie wierzycieli, a cała jego zawartość uznana za ich własność na poczet niespłaconych długów. Co było jawną niesprawiedliwością wobec takich osób jak przyjaciółka Alice, Mary Wheeler, której ojciec zapłacił za suknię ślubną córki całą żądaną sumę, podobnie sumiennie jak wywiązał się z finansowych zobowiązań wobec dżentelmena mającego poślubić Mary. Sir James Wheeler był jednym w wielu ojców, którzy skwapliwie skorzystali z możliwości pozbycia się z domu córki, jaką dawał podatek od niezamężnych kobiet, ustanowiony przez dziedzica Fortune’s Folly, sir Montague’a Fortune’a. Ściśle rzecz biorąc, nie ustanowiony, a odgrzebany w starych ustawach zapis, dający sir Montaque’owi prawo do połowy posagu każdej niezamężnej kobiety z Fortune’s Folly, jeśli nie uda jej się wyjść za mąż w ciągu dwunastu miesięcy, RS czyli roku od debiutu. Sir James Wheeler, jak wielu innych ojców, bez żalu oddał rękę córki pierwszemu łowcy posagów, który zdecydował się oświadczyć. Wiadomość o zamknięciu pracowni madame Claudine wprawiła Mary Wheeler w prawdziwy popłoch. W ciągu kilku miesięcy trwania narzeczeństwa wmówiła sobie, że zawiera małżeństwo z miłości, mimo że jej przyszły mąż, lord Armitage, natychmiast po ogłoszeniu zaręczyn wrócił do Londynu, gdzie prowadził się dokładnie tak samo jak przed tym szczęśliwym dla niego wydarzeniem. Ślub miał się odbyć za kilka tygodni i Mary uznała historię z suknią za zły omen. – Znalazłaś wreszcie? 3 Wypowiedziane głośnym szeptem z wyraźnym zniecierpliwieniem słowa przywołały Alice do porządku. Uniosła latarnię, bez większej nadziei przesuwając krąg światła po piętrzących się w nieładzie sukniach. – Jeszcze nie, Lizzie – odpowiedziała, podchodząc na palcach do okna, gdzie stała na straży lady Elizabeth Scarlet. To właśnie ona wpadła na pomysł włamania do sklepu madame Claudine i odebrania sukni ślubnej Mary. Właśnie odebrania, a nie wykradzenia, dowodziła, bo przecież należała do Mary, skoro uiszczono za nią zapłatę. Kolejny wyjątkowo kiepski pomysł Lizzie! Alice potrząsnęła głową z ubolewaniem nad własną lekkomyślnością. Naturalnie, ledwie znalazły się pod sklepem madame Claudine, stało się oczywiste, że Elizabeth jest zbyt wysoka i Alice będzie łatwiej wejść do środka. – Dlaczego tak marudzisz? – Robię, co mogę – odparła zniecierpliwiona Alice. – Tu są stosy ubrań. – Szukasz tej z białego jedwabiu, ozdobionej srebrną koronką i srebrnymi wstążkami – przypomniała jej przyjaciółka. – Ile jest tych sukien? – Jakieś dwieście. Alice przerzuciła pospiesznie kolejną stertę: srebrna z różowymi dodatkami, biała z zielonym haftem, następna ze złocistego muślinu… śliczna… z białego jedwabiu… przybrana srebrnymi wstążkami i srebrną koronką! Alice wyciągnęła ją i w tym samym momencie dobiegł od okna ostrzegawczy szept: – Szybciej! Ktoś nadchodzi! Z cichym przekleństwem, zupełnie nieprzystojącym damie, Alice podbiegła do okna, zamierzając przecisnąć się przez uchylone do połowy podnoszone okno i wyskoczyć na ulicę. Nie było zbyt wysoko, najwyżej półtora jarda, może mniej, Alice nosiła spodnie wykradzione Lowellowi, jej 4 bratu, w których mogła się dość swobodnie poruszać. Przerzuciła nogę przez parapet i poczuła, że nogawka spodni o coś zaczepiła. – Alice! – ponagliła Lizzie. – Pospiesz się! Ktoś jest tuż–tuż! – Złapała przyjaciółkę za

ramię i szarpnęła. Rozległ się trzask rozdzieranego materiału i Alice się przesunęła, ale zaraz utknęła. Nie należała do szczupłych kobiet i poczuła, że rama okna wrzyna się w okrągłe biodro. Zawisła niezręcznie, z jedną nogą przerzuconą na zewnątrz, drugą wciąż na parapecie. Odgłos kroków, zwielokrotniony przez kamienne płyty, dobiegał do jej uszu coraz wyraźniej. – Zaraz nas zobaczy! – Lizzie podniosła głos. – Niewątpliwie cię usłyszy! – syknęła Alice i dodała: – Przestań mnie szarpać, bądź cicho i zgaś lampę, a wtedy ten ktoś pójdzie dalej, zamiast tu skręcić. Było za późno. Kroki ucichły. Rama okna trzasnęła pod ciężarem Alice. Czuła się jak zwierzę schwytane w pułapkę. Instynkt podpowiadał jej, że wróg patrzy i czeka. – Uciekaj, Lizzie – szepnęła. – Ja za tobą. Popchnęła Elizabeth, przyjaciółka potknęła się, łapiąc równowagę, w ciszy nocy jej kroki rozległy się donośnie. Z ciemności wyłonił się jakiś mężczyzna. Alice wydostała się wreszcie na zewnątrz – wypadła z okna głową w dół, wprost na nieznajomego. Fałdy śliskiego jedwabiu sukni spowiły oboje, gdy wywrócili się na ulicę. Zerwała się na równe nogi, ale pośliznęła na jedwabiu i przyklękła na jedno kolano. Nieznajomy pozbierał się szybciej niż ona, złapał ją w ramiona i uniósł. Trzymał unieruchomioną, przyciśniętą do muru, na nic zdało się wyrywanie ani próby wymierzenia kopniaków. – Grzecznie, łobuzie. 5 Alice przestała się wyrywać w nadziei, że mężczyzna zwolni żelazny uścisk, a wtedy ona ucieknie. Jednak tylko roześmiał się i powiedział: – Nagle pokorniutki? Słuchaj no ty… – Urwał i Alice zrozumiała, że mimo jej przebrania zorientował się, z kim ma do czynienia. – Proszę, proszę… Zsunął dłonie intymnym ruchem po krągłości bioder Alice, zatrzymując je na odsłoniętej w rozdarciu spodni nagiej skórze. Rozluźnił uścisk i Alice natychmiast wykorzystała okazję, by się uwolnić i rzucić do ucieczki. Przeklęta, zdradziecka suknia Mary owinęła się wokół jej kostek. Zachwiała się i byłaby znów upadła, gdyby mężczyzna nie schwycił jej ponownie. Zatchnęła się z bólu, a potem z oburzenia, gdy przycisnął ją mocniej do ściany, napierając na nią biodrami, i ujął jej głowę w dłonie. Alice przeszedł dreszcz, ale wcale nie ze strachu ani zimna. Ogarnęło ją uczucie słabości, nieznane i niechciane. Nie lubiła tracić nad sobą kontroli. Niecierpliwym gestem mężczyzna zsunął czapkę z czoła Alice i jej włosy rozsypały się na ramiona. Odsunął kosmyki z jej twarzy i nagle jego palce znieruchomiały. – Panna Lister? – spytał z lekkim niedowierzaniem. Dotąd miała nadzieję, że kimkolwiek jest, nie rozpozna jej. Co gorsza, teraz i ona go rozpoznała. Miles Vickery! Wpatrywał się w nią przenikliwie; czuła się uwięziona tym spojrzeniem i pragnieniem, jakie w jej ciele zrodziła bliskość Milesa. Oboje drgnęli na dźwięk turkotu kół powozu. Alice dźgnęła Milesa z całej siły łokciem w żebra, a kiedy zgiął się od niespodziewanego bólu, rzuciła się do ucieczki. Lizzie czekała na nią w domu, żądna wieści. W typowy dla siebie, nieco egzaltowany sposób opowiedziała, jak to rzuciła się do ucieczki i biegła całą drogę do Spring House, domu Alice, choć wydawało jej się, że płuca jej pękną z braku oddechu. A potem odchodziła od zmysłów przez dobre dziesięć minut, 6 martwiąc się, co mogło się przydarzyć przyjaciółce. Wyobrażała ją sobie leżącą na ulicy, zgwałconą i zamordowaną, albo jeszcze gorzej, cokolwiek to „gorzej” miałoby oznaczać. – Myślałam, że biegniesz za mną, tak jak powiedziałaś – oświadczyła lady Elizabeth,

upijając łyk czekolady, którą Alice przygotowała wcześniej i zostawiła w duchówce. – Kiedy zorientowałam się, że cię nie ma, kompletnie nie wiedziałam, co mam robić. Biec z powrotem czy czekać w domu. Alice wykręciła się, mówiąc coś o urażonej nodze i o kuśtykaniu do domu. To wyjaśnienie wystarczyło Lizzie, a kiedy wreszcie spostrzegła brak sukni, zasypała przyjaciółkę wyrzutami za porzucenie jej na ulicy. Wzięły obie filiżanki z czekoladą i poszły do swoich sypialni, starając się nie robić hałasu, aby nikogo nie zbudzić. Teraz, leżąc w łóżku, Alice zastanawiała się, dlaczego właściwie nie powiedziała przyjaciółce, że to Miles Vickery ją przyłapał. Być może dlatego, że nie miała ochoty o nim mówić. Nie rozmawiała z nikim o tym, co się między nimi wydarzyło zeszłej jesieni. Był zwykłym awanturnikiem bez RS grosza przy duszy, który z premedytacją, na zimno, próbował ją uwieść. Nic mu z tego nie wyszło. I tyle. Żadne i tyle, przyznała, czując, jak odżywa dawny ból. Zakochała się w Milesie Vickerym. Darzyła go podziwem, uważając za człowieka honoru, bohatera wojennego, który następnie postanowił bronić sprawiedliwości i utrzymywać porządek w kraju, pracując dla ministerstwa spraw wewnętrznych. Odważny, przestrzegający zasad, zdolny do poświęcenia – takim go widziała. Była beznadziejnie głupia… Po kilku miesiącach pokazał swoje prawdziwe oblicze, porzucając ją, aby zacząć się umizgiwać do bogatszej od niej dziedziczki rodzinnej fortuny. 7 Kiedy zasłona opadła jej z oczu, zrozumiała, że widziała w nim mężczyznę z marzeń. Wymyśliła sobie kogoś, kto nie istniał. W rzeczywistości Milesa Vickery’ego interesowały wyłącznie jej pieniądze. Niedobrze jej się robiło, gdy przypomniała sobie, że założył się o jej dziewictwo, i to o co? O trzydzieści gwinei! Z irytacją wzruszyła poduszkę. Szkoda, że nie uderzyła go mocniej. Zasłużył sobie na cios poniżej pasa. Jako służąca i gospodyni w cudzych domach, nauczyła się bronić przed zakusami pijanych dżentelmenów. Przewróciła się na plecy i zapatrzyła w ciemniejący nad łóżkiem baldachim. Łowca posagów, rozpustnik, pozbawiony skrupułów oszust… A jednak zwiodła ją jego pozorna szczerość… i siła. Alice od najmłodszych lat musiała polegać wyłącznie na sobie i perspektywa, że wreszcie będzie miała się na kim oprzeć, była tak kusząca! Co on oczywiście wykorzystał. Zamierzał ją omotać, poślubić i zagarnąć jej pieniądze. Okazała się tak niemądra, że prawie mu się udało. Tym bardziej było to dziwne, że znała życie – bo która pozostająca na służbie dziewczyna nie ma okazji zetknąć się z ciemniejszymi jego stronami. A jednak naiwnie dała się zwieść porywowi serca. Przytuliła rozpalony policzek do chłodnej lnianej poszwy. Nie zaśnie. Głowę ma nabitą Milesem. Wspomnieniem dotyku jego dłoni, muskularnego ciała przyciśniętego do jej ciała, jego siły. Na nic się zda powtarzanie sobie, że jest dojrzałym, doświadczonym w sztuce uwodzenia mężczyzną, który świadomie wykorzystuje swoją przewagę, żeby ją zwieść. Jej ciało go pragnie, choćby po tysiąckroć powtarzała sobie, że go nienawidzi. Przewróciła się na drugi bok, próbując odzyskać spokój. Miles okazał się nieuczciwy i udowodnił, że nie można na nim polegać. Alice nie wolno o tym zapomnieć. Nie spodziewała się, że go jeszcze zobaczy. Kiedy nie udało mu się doprowadzić do małżeństwa z bajecznie bogatą panną Bell, zrobił rundę 8 przez wszystkie domy publiczne, aż w końcu wybrał na swoją bogdankę jedną z najbardziej znanych kurtyzan Londynu. Lizzie Scarlet powiedziała jej o tym wszystkim. Alice udawała, że nic jej to nie obchodzi, a jednak obchodziło, i to mocno.

Wzruszyła po raz kolejny poduszkę i ułożyła się na boku, mając nadzieję, że sen wreszcie przyjdzie. Wielka szkoda, że ją rozpoznał. Może będzie chciał ją wypytać, dlaczego włamała się do sklepu madame Claudine w środku nocy. Niezależnie od tego, jak bezwstydnie postępował, był urzędnikiem Korony, miał wynikające z tego tytułu prawa i obowiązki. Alice zdała sobie sprawę z tego, że znalazła się na łasce Milesa, a myśl, jak zechce to wykorzystać, przejęła ją lękiem. Popełniła błąd, włamując się do sklepu, i była pewna, że słono za to zapłaci. 9 Rozdział drugi – Gdzie, u licha, podziewałeś się do tej pory? Dexter Anstruther i Nat Waterhouse przyglądali się podejrzliwie Milesowi Vickery’emu, gdy wreszcie pojawił się w holu „Granby”, najszacowniejszego hotelu w Fortune’s Folly. Przesiadywali tu często do późna w noc, rozmawiając na służbowe tematy. Wybrali właśnie ten hotel, a nie gospodę „Klaun Morris”, ponieważ w tej ostatniej, jak Nat stwierdził, istniała spora szansa, że wszyscy przestępcy Yorkshire w ciągu godziny dowiedzą się, czego dotyczyła ich rozmowa. Obsługa „Granby” była dyskretna i uprzejma, niemniej o tej późnej porze pozwalała sobie zerkać na zegar i tłumić udawane ziewnięcia. Pozostali goście, kilku oficerów pozostających w dyspozycji dowództwa i starsza, szacowna para, dawno już udali się na spoczynek. Poza sezonem Fortune’s Folly było najnudniejszym miejscem na ziemi. Nawet najbardziej zdeterminowani łowcy posagów nie decydowali się spędzać tutaj zimy, wystraszeni perspektywą zamieci, choć oczywiście wiosną napływali z powrotem, niczym stada sępów, gotowi skorzystać z możliwości, jaką otwierał przed nimi podatek od niezamężnych kobiet ustanowiony przez sir Montague’a Fortune’a. Mam jeszcze cały marzec, żeby sprzątnąć im sprzed nosa najsmakowitszy kąsek na matrymonialnym rynku Fortune’s Folly, pomyślał Miles. Odziedziczył ostatnio, zupełnie niespodziewanie i wbrew swoim życzeniom, tytuł markiza, a wraz z nim monstrualne długi – dwukrotnie przewyższające jego własne. Wyjście nasuwało się samo: sięgnięcie po fortunę panny Alice Lister, byłej gospodyni, której ekscentryczna chlebodawczyni zmarła w zeszłym roku, zostawiając Alice cały swój majątek w kwocie osiemdziesięciu tysięcy funtów. 10 To nieoczekiwane wydarzenie poruszyło socjetę Yorkshire, niepewną, czy ignorować Alice ze względu na jej pochodzenie, czy przeciwnie, zaakceptować radośnie ze względu na majątek. Miles nie żywił podobnych wątpliwości: pieniądze Alice były do wzięcia, a ona sama bardzo ładna. Swego czasu zamierzał ją uwieść i prawie mu się powiodło. Popełnił jednak strategiczny błąd. Kiedy doszły go słuchy o londyńskiej dziedziczce fortuny, którą można było zdobyć wraz ze stoma tysiącami funtów, porzucił Alice i pożeglował ścigać się o wyższą nagrodę. Nie zastanawiał się zbyt długo, kładąc na jednej szali niewątpliwy pociąg, jaki odczuwał do Alice, a na drugiej dodatkowe dwadzieścia tysięcy. Dzisiaj, kiedy trzymał Alice w uścisku, odżyło dawne pragnienie. Było w niej coś takiego, że budziła w nim silne pożądanie. Tej nocy pachniała różami i miodem, jakże inaczej niż znane mu kurtyzany, które preferowały ciężkie sztuczne wonie. Zapachem róż i miodu przesycone były jej włosy, które rozsypały się wspaniałą, bujną falą, gdy ściągnął jej czapkę. Alice była niewysoka i drobna, a jednak ani koścista, ani chuda, jej apetycznie zaokrąglone ciało przylgnęło do jego ciała, jakby go szukało. Wielu uważało, że Alice jest

zbyt pulchna, a szacowne matrony należące do socjety, łakome na każdy argument pomniejszający w ich oczach byłą służącą, sarkastycznie określały ją jako „krzepką”, co charakterystyczne, dodawały, dla osób zmuszonych przewracać materace i trzepać dywany. Milesowi figura Alice bardzo się podobała. Nie była skończoną pięknością, jeśli brać pod uwagę obowiązujące kanony, ale miała uderzająco ładną twarz i emanowała zmysłowością. Poprawił się niespokojnie na krześle, myśląc o okrągłościach Alice. Kiedy poczuł jej ciało tak blisko swojego, ogarnęła go chęć, żeby zedrzeć z niej ubranie i wziąć ją natychmiast, przyciśniętą do szorstkiego muru. 11 – Potrzebowałem zaczerpnąć świeżego powietrza – powiedział, nie zwracając uwagi na powątpiewająco ironiczne spojrzenia przyjaciół. – Zaczęliśmy podejrzewać, że folgujesz sobie ze służącą z „Klaun Morris”, tak długo cię nie było – zauważył Dexter. – A to co? – spytał Nat, pokazując na pobrudzoną suknię ślubną. – Miles, biedaku, zdaje się, że odziedziczenie wraz z tytułem pięćdziesięciu tysięcy funtów długu nieco osłabiło twoją zdolność rozsądnego myślenia. – Znalazłem ją na ulicy – wyjaśnił Miles, z premedytacją pomijając informację o tym, w jakich okolicznościach. – To ślubna suknia – dodał niepotrzebnie, przerzucając ją przez poręcz krzesła. Sięgnął po butelkę brandy. Rano pójdzie do Alice, postanowił, naturalnie biorąc suknię, i zapyta, co też przyszło jej do głowy. Ma doskonały powód, aby ją odwiedzić, i dobry argument, żeby skłonić ją do wznowienia rozmów o małżeństwie. Fakt, że ją porzucił, stanowił poważną przeszkodę w jego planach. Jeszcze poważniejszą to, że dowiedziała się o zakładzie, który przyjął: trzydzieści gwinei za to, że zdoła pozbawić ją dziewictwa. Przysłała mu list, w którym jasno wyłożyła, jakie żywi wobec niego uczucia. Nigdy nie czułam najlżejszej pokusy, by ulec Pańskiemu wątpliwemu czarowi, lordzie Vickery, i teraz, kiedy dowiedziałam się o tym haniebnym zakładzie, mogę sobie pogratulować przenikliwości. Od początku widziałam w Panu tylko pozbawionego skrupułów łowcę posagów, i to nie najzręczniejszego. Teraz zyskał możliwość wywarcia nacisku na Alice. Posunie się do szantażu, jeśli będzie musiał. Dzięki jej fortunie spłaci większość długów i zaspokoi najbardziej natrętnych wierzycieli. A dla byłej służącej tytuł markizy powinien stać się wystarczającym zadośćuczynieniem za majątek. 12 – Dziwi mnie, że byłeś w stanie rozpoznać coś takiego jak ślubna suknia – powiedział ze złośliwym uśmieszkiem Dexter. – Ty, który boisz się małżeństwa jak diabeł święconej wody. Miles posłał mu ponure spojrzenie. Dexter był po uszy zakochany w jego kuzynce, Laurze, księżnej wdowie Cole, i nieodmiennie głosił pochwałę małżeństwa – rzecz dla Milesa niezrozumiała. Prawdę mówiąc, niezrozumiała była dla niego nawet myśl, że Dextera i Laurę mogło łączyć coś niezwykłego i cennego. On sam zamierzał spędzać z żoną najmniej czasu jak to tylko możliwe. Miłość do kobiety uważał za słabość, wystawiała mężczyznę na łaskę innych. Miles odrzucił to uczucie raz na zawsze w dniu, w którym pokłócił się z ojcem i odszedł z domu. Miał wtedy osiemnaście lat. Wstąpił do armii i zamknął swoje serce na wszelkie uczucia uzależniające go od innych. Jak sądził, z dobrym skutkiem. – Nie zaczynaj znowu, Dexter – powiedział – dlatego, że nie możesz się powstrzymać od

wygłaszania kazań na temat błogosławionego stanu małżeńskiego… – Panowie – interweniował Nat. – Mamy rozmawiać o ucieczce Toma Fortune’a z więzienia w Newcastle, a nie o korzyściach płynących z małżeństwa. Powinniśmy zastanowić się, co zrobić, żeby złapać go jak najszybciej, i czy nie zaszył się gdzieś tutaj, bo szuka zemsty na was obu. W końcu to wy go aresztowaliście. – Dzięki za ostrzeżenie, Nathaniel – powiedział Miles, upijając łyczek brandy i rozkoszując się smakiem alkoholu. – Spodziewam się, że wielu ucieszyłaby moja nagła śmierć. – Ośmieszonych mężów, rozwścieczonych ojców – dopowiedział Dexter. – Nie obawiasz się klątwy ciążącej nad markizami Drummondami, Miles? 13 Słyszałem rozmaite historie na ten temat. Może to najlepszy moment, żebyś się wreszcie ustatkował? – Nie wierzę w rodzinne klątwy. – A twoja matka tak – wtrącił Nathaniel. – Wiem, bo zawsze wydawało mi się dziwne, że żona biskupa jest do tego stopnia przesądna. Aż dziw, że dotąd nie zjawiła się w Yorkshire, aby cię przestrzec. – Bóg ustrzegł – skwitował Miles. Nie kontaktował się z rodziną od czasu opuszczenia domu, czyli od jedenastu lat, i nie życzył sobie, aby matka zaczęła wtrącać się w jego życie. – Dobrze jej w Kent. Wątpię, żeby wyprawiła się tak daleko na północ. Na szczęście uważa Yorkshire za obce państwo. – Coś w tym jednak jest – stwierdził Dexter. – Dziwne, że tak wielu Drummondów zmarło przedwcześnie w tragicznych okolicznościach. – Przypadek – zbagatelizował Miles. – Dwunasty z kolei markiz na gorączkę – powiedział z namysłem Nat. – Jak wielu tamtego roku. – Trzynastego przejechał powóz – rzekł pod nosem Dexter. – Zawsze nieuważnie przechodził przez ulicę. – Twój kuzyn, Freddie, spłonął w domu uciech. – Freddie był niepohamowanym rozpustnikiem, musiał któregoś dnia umrzeć w czyimś łóżku – oświadczył z rozdrażnieniem Miles. Nie wierzył w przesądy, ale przypominanie okoliczności śmierci wszystkich poprzednich markizów zupełnie go nie bawiło. – Możemy wrócić do rozmowy o naszych sprawach? – Proszę bardzo – zgodził się ku uldze Milesa Dexter i usadowił się wygodniej na krześle. – Dość dziwne, że uważaliśmy Warrena Sampsona za 14 głównego prowodyra, podczas gdy wszystkie poszlaki wskazują na Toma Fortune’a. Niełatwo będzie go ponownie pojmać. – Zakładam, że przekupił strażników więziennych? – na poły spytał, na poły stwierdził Miles. Jesienią zeszłego roku aresztowali razem z Dexterem Toma Fortune’a za zamordowanie uwikłanego w brudne interesy przemysłowca Warrena Sampsona. Podejrzewali wówczas, że to właśnie Sampson stał za wszystkimi popełnianymi na tym terenie przestępstwami, tymczasem okazało się, że za sznurki pociągał Tom Fortune, i to on jako szara eminencja kierował ludźmi przemysłowca, zręcznie odwracając uwagę od siebie. – Przekupił albo sterroryzował – zgodził się Nat. – Nie mamy o nim żadnych wieści. Jakby zapadł się pod ziemię. – Gdzieś się przyczaił i czeka na odpowiedni moment – stwierdził Miles. – Wiemy o kimś, do kogo mógł się zwrócić? – Sir Montague z pewnością nie chroniłby brata – orzekł Dexter i spojrzał

na Nathaniela. – Nie sądzę też, aby lady Elizabeth miała dla niego jakieś cieplejsze uczucia po tym, jak potraktował jej przyjaciółkę, pannę Cole. – Pewnie nie – zgodził się Nat. – Panna Cole – powiedział z namysłem Miles. – Tom ją uwiódł, nosi jego dziecko, może właśnie z nią spróbuje się skontaktować. Gdzie ona teraz jest? – Oboje księstwo Cole – odparł Dexter, krzywiąc się z niesmakiem – wyrzucili ją z domu, kiedy jej stan stał się widoczny. Chcieli wywieźć ją za granicę, aby urodziła sekretnie, ale Lydia odmówiła. To był skandal roku… Nie mogłeś o tym wiedzieć, bo przebywałeś w Londynie, ale w Fortune’s Folly o niczym innym nie mówiło się przez całą zimę. 15 Miles mógł sobie wyobrazić, jak znana z bezduszności księżna Cole przyjęła wiadomość o hańbie córki. W Cole Court Lydii z pewnością nie okazano cienia współczucia, nie mówiąc o życzliwości. Została bezlitośnie potępiona za zboczenie ze ścieżki cnoty. – Laura zaproponowała jej, żeby z nami zamieszkała – kontynuował Dexter – ale Lydia nie chciała przysparzać jej dodatkowych kłopotów ani też pogłębiać naszych finansowych problemów. – Spojrzał na Nata. – Z tego co wiem, także lady Elizabeth zaoferowała jej gościnę w Fortune Hall, prawda? – Tak – potwierdził Nat – ale sir Monty nie podtrzymał tej propozycji. Skoro pannie Cole nie podobało się oddać ręki i posagu, zawierając małżeństwo, jak to ogólnie przyjęte, niech ponosi konsekwencje swojego niemoralnego postępowania, oświadczył. – Monty to ograniczony głupiec. – Miles wygłosił tę opinię beznamiętnie, jakby stwierdzał oczywisty fakt. – Poza tym to przecież jego brat uwiódł niewinną dziewczynę. – Fakt– przyznał Nat. –Mało znasz hipokrytów? – Biedna dziewczyna – powiedział Dexter. – Usuwa się wszystkim sprzed oczu. Nikt jej nie widział ani niczego o niej nie słyszał od czasu, gdy zamieszkała z panną Lister. – Z panną Lister? – powtórzył Miles zdumiony. Odstawił z niezręcznym stukiem szklaneczkę. – Lydia Cole mieszka z panną Lister? – Ona i lady Elizabeth przebywają w Spring House. Monty wyjechał do Londynu i panna Lister towarzyszy wszędzie im obu – wyjaśnił Nat. – Odważnie z jej strony, że zdecydowała się udzielić schronienia pannie Cole w sytuacji, kiedy wielu chętnie utopiłoby Alice w łyżce wody za samo jej pochodzenie – stwierdził Miles. Widział poprzedniej jesieni, jak miejscowa snobistyczna socjeta odsuwała się ostentacyjnie od Alice Lister, nie racząc 16 zaszczycić jej rozmową. Bez wątpienia i teraz nie szczędzono jej drobnych złośliwości, okazując na każdym kroku lekceważenie. – Powinniśmy porozmawiać z panną Cole – dodał. – Może doprowadzi nas do Toma Fortune’a. – Wątpię, czy zgodzi się przyjąć któregokolwiek z nas – powiedział Nat, potrząsając głową. – Nikogo do siebie nie dopuszcza. – W takim razie musimy rozmawiać z panną Lister – oświadczył stanowczo Miles. – Niezależnie od wszystkiego, pannie Cole może grozić niebezpieczeństwo. Dexter przyjrzał mu się badawczo. – I to cię niepokoi, Miles? – spytał nieco szyderczo. – Nie mieliśmy pojęcia, że jesteś zdolny do współczucia. – To nie ona szczególnie mnie obchodzi – przyznał Miles. – Niemniej uważam, że powinniśmy namówić pannę Lister, aby skłoniła przyjaciółkę do rozmowy z nami. Jeżeli

przekonamy ją, że Tom może im zagrażać… – To przerazimy je obie dostatecznie, żeby móc posłużyć się nimi i pojmać Toma Fortune’a – dokończył Nat. – Nie czas na zbytnie skrupuły – odciął się Miles. – Ma rację – poparł go Dexter. – Nie podobają mi się jego metody, ale ma rację. – Nat, czy mógłbyś przygotować lady Elizabeth? Ja biorę na siebie pannę Lister. Sądzę, że powinniśmy dyskretnie je wypytać, zanim powiemy o ucieczce Toma. – Zgoda. Nadarza ci się świetna okazja – stwierdził Nat. – Do czego? – spytał Miles. 17 – Do wznowienia zalotów. – Nat uśmiechnął się prowokująco. – Teraz, kiedy jesteś tak beznadziejnie pogrążony w długach, bogata spadkobierczyni to dla ciebie jedyny ratunek. – Też tak myślę. Dexter zakrztusił się brandy. Kiedy odzyskał oddech, zapytał: – Wyjaśnij mi, Miles, czego ci jeszcze trzeba, aby dotarło do ciebie, że ci odmówiła? – Niefortunnie się złożyło – przyznał Miles, wzruszając ramionami – że musiałem zaprzestać starania się o nią… – Niefortunnie się złożyło? – wpadł mu w słowo Dexter, robiąc na poły ironiczną, na poły zdumioną minę. – Przecież porzuciłeś ją dla dziedziczki większej fortuny. – I jeszcze bardziej niefortunnie się złożyło, że moje zaloty do panny Bell zakończyły się fiaskiem – oświadczył z niezmąconym spokojem Miles. – Tym razem to ty zostałeś porzucony dla hrabiego. – A zupełnie fatalnie – kontynuował Miles – że sir Montague uznał za stosowne powiadomić pannę Lister o moim durnym zakładzie. Jestem jednak pewien, że zdołam ją skłonić, aby zaakceptowała moją skromną osobę. – Gdybym miał zwyczaj się zakładać – odezwał się Nat, z trudem powstrzymując śmiech – postawiłbym na to, że ci się ta sztuka za nic w świecie nie uda. To nie jest głupia kobieta i doskonale wie, że nie może ci zaufać. Miles dopił brandy i podniósł ślubną suknię. Poczuł pod palcami chłodny, gładki jedwab i poczuł delikatny zapach miodu i róż. – Zobaczymy – rzucił na odchodnym. – Mam asa w rękawie. 18 Rozdział trzeci Marigold, młoda pokojówka, dygnęła grzecznie przed Alice, mówiąc: – Jakiś dżentelmen prosi, żeby pani go przyjęła. Czy mam go wprowadzić? – Kto to jest? – spytała Alice. Pamiętała doskonale czasy, gdy sama była na służbie, i teraz nie lubiła odrywać od zajęć pracujących dla niej ludzi. Toteż często sama otwierała drzwi frontowe, jeśli akurat była w pobliżu albo ścierała kurz z obudowy kominka. Matka bezustannie łajała ją za to niegodne damy zachowanie. – Niestety, nie wiem, proszę pani. – Marigold wyraźnie przestraszyła się, że nie dopełniła należycie obowiązków. – Nie powiedział. – Zawsze proś odwiedzających, aby się przedstawili. – Mówiąc to, Alice uśmiechnęła się do dziewczyny, chcąc jej okazać, że się nie gniewa. – Wprowadź go, ale pamiętaj o tym następnym razem. – Fatalnie, że nie zgadzasz się na zmianę jej imienia – odezwała się pani

Lister, ledwie pokojówka zniknęła. – Marigold to zupełnie nieodpowiednie imię dla służącej. Jest zbyt wyszukane, jeszcze dojdzie do wniosku, że jest więcej warta, niż na to wskazuje jej pozycja. Mary byłoby odpowiednie. – Mamo! – Głos Alice zabrzmiał ostro. – Już o tym dyskutowałyśmy. Jej imię brzmi Marigold i tak zostanie. Nie mamy prawa nadawać ludziom nowych imion. – Niby dlaczego? – spytała pani Lister. – Lady Membury wołała na ciebie Rose. – No właśnie. Nienawidziłam tego. Mam na imię Alice. – Rose to bardzo ładne imię – zaoponowała pani Lister. 19 Margaret Lister, wdowa po dzierżawcy prowadzącym farmę, pracowała ciężko, żeby utrzymać rodzinę, ledwie wiążąc koniec z końcem. Fortuna, którą zapisała Alice jej chlebodawczyni, lady Membury, zmieniła ją całkowicie. Zostawiła farmę Lowellowi, młodszemu bratu Alice, i przeprowadziła się do Fortune’s Folly. Zaczęła brać lekcje wymowy, aby pozbyć się wiejskiego akcentu, co zresztą w dużym stopniu jej się udało. Odwiedzała krawcową, zamawiając suknie ozdobione obficie falbanami i lamówkami, diametralnie różniące się od prostych, praktycznych ubiorów, które dotąd nosiła. Co gorsza, bezustannie nękała Alice naleganiami, aby wreszcie zdecydowała się poślubić dżentelmena z arystokratycznym tytułem. Pękała z dumy, że tak wielu się o jej córkę starało, niezależnie od tego, że wszyscy należeli do kategorii pozbawionych majątku łowców posagu. Naturalną koleją rzeczy strumień adoratorów w końcu wysechł i teraz rzadko kto je odwiedzał. – Czuję, że to kolejna małżeńska propozycja – powiedziała pani Lister. – Musisz się zgodzić. Sir Montague zagarnie połowę twojego majątku; zostało już tylko pół roku, żeby temu zapobiec! Poza tym, jeśli w końcu nie poślubisz jakiegoś dżentelmena, nikt w Fortune’s Folly się do nas nie odezwie, nie będziemy nigdzie bywać ani nikt nas nie odwiedzi. – Pani Anstruther nas odwiedza – przypomniała Alice. – Była księżną. A lady Elizabeth z nami mieszka. Jest córką hrabiego i przyrodnią siostrą baroneta. Nie możemy zmusić ludzi, żeby nas akceptowali. Powinnaś wiedzieć, że za pieniądze nie da się wszystkiego kupić. – A to niby dlaczego? – sprzeciwiła się pani Lister i dodała, dotykając brylantowej kolii, z którą obnosiła się jak z tarczą: – Mam wszystko to, co i oni. Jestem równie bogata jak księżna Cole, dlaczego mieliby mnie nie uznawać? 20 Pani Lister nie była w stanie zaakceptować faktu, że choćby kupiła niezliczoną liczbę brylantowych naszyjników, kompletów chińskiej porcelany, pomalowała sufit w jadalni w złote listki – co zresztą zrobiła – wytapetowała całą sypialnię drogą chińską tapetą w smoki, i tak będą ją traktować jak nowobogacką. – Mamo – powiedziała łagodnie Alice – jesteś więcej warta niż wszystkie księżne Cole i wcale… – Urwała, widząc, że matka nie słucha. Ostatnio często gościł na jej twarzy wyraz przykrości i zagubienia. Straciła dawnych znajomych i przyjaciół, nie zyskując nowych. Liczyła na deszcz zaproszeń od wyżej stojących w hierarchii społecznej osób i boleśnie się rozczarowała. Alice przykro było patrzeć, jak bardzo samotna i nieszczęśliwa jest jej matka. Pani Lister schwyciła filiżankę, z której Alice piła herbatę. – Zaraz zobaczymy… – Mamo… Pani Lister przez całe życie czytała przyszłość z zaparzonych liści herbaty – sztuka, której nauczyła się od swojej matki, babki Alice, a ta od swojej matki i tak to trwało od pokoleń. Teraz ujęła filiżankę w lewą rękę i zakręciła nią trzykrotnie w kierunku

zgodnym z ruchem wskazówek zegara, a potem postawiła do góry nogami na spodeczku. Odczekała kilkanaście sekund, odwróciła filiżankę z powrotem i spojrzała do środka. – Parasolka od słońca! – wykrzyknęła triumfalnie. – Nowa miłość. – To mi wygląda raczej na grzyb – stwierdziła Alice, zaglądając do filiżanki. – Odwrócony blaszkami do góry, co oznacza rozczarowanie. Kolejny starający się o moje pieniądze. Przez ostatnie pół roku odrzuciła oświadczyny dziewiętnastu kandydatów. Samych łowców posagu, którzy zjeżdżali do Fortune’s Folly 21 tłumnie po ogłoszeniu przez sir Montague’a, że przywraca do życia dawne prawo i reaktywuje podatek od niezamężnych kobiet, pozwalający na zagarnięcie połowy pieniędzy każdej kobiety, która odziedziczywszy majątek, nie wyjdzie za mąż przed upływem roku. – Markiz Drummond, proszę pani – zaanonsowała Marigold. – To lord Vickery – szepnęła pani Lister wprost do ucha córki. – Przychodzi starać się o ciebie ponownie. Słyszałam, że odziedziczył tytuł markiza. Wiedziałam, że nie potrafi trzymać się od ciebie z daleka, skoro przyjechał do Yorkshire. Alice odwróciła się i zobaczyła wchodzącego do salonu Milesa Vickery’ego. Opanowała ją przemożna chęć ucieczki. To nic, powiedziała sobie, to tylko reakcja spowodowana poczuciem winy i strachem przed konsekwencjami eskapady do sklepu madame Claudine. Przez chwilę zastanawiała się, czy okaże się na tyle bezczelny, żeby znów się do niej zalecać. Uprawdopodobniały to plotki o opłakanym stanie jego finansów. Złośliwie pomyślała, że powinien poślubić nie jedną, a dwie dziedziczki fortun, skoro do jego własnych doszły długi markiza Drummonda. Alice wyprostowała się. Zaraz mu przypomni, jak nim pogardza. Podszedł bliżej i skłonił się, najpierw przed matką, a potem przed nią. Był nienagannie ubrany, z tą niedbałą elegancją, która, jak Alice dobrze wiedziała, kosztowała wiele zabiegów i pieniędzy. Surdut z doskonałej jakości materiału leżał idealnie na szerokich barkach, włosy były modnie ufryzowane. Śnieżnobiała koszula kontrastowała z ogorzałą twarzą, buty błyszczały. Miles uśmiechnął się i Alice natychmiast odwróciła wzrok od jego twarzy. Niestety, padł na ślubną suknię. Trzymał ją schludnie złożoną, ale i tak prezentowała się nieszczególnie. Alice utkwiła spojrzenie w zegarze stojącym na kominku. 22 – Milordzie! Jak miło widzieć pana znowu! – Pani Lister nie kryła zadowolenia. – Może filiżankę herbaty? – Lord Vickery zaraz wychodzi, mamo – powiedziała pospiesznie Alice, uprzedzając odpowiedź gościa. Odwróciła się energicznie w jego kierunku i zobaczyła, że jest lekko zaskoczony i rozbawiony zarazem. Inni na jego miejscu natychmiast by się obrazili, natomiast Milesa nie sposób było urazić, co ją irytowało i wytrącało broń z ręki. – Nie otrzymał pan mojego listu, lordzie Vickery? – spytała zimno. – Otrzymałem. – W takim razie świadczy to wymownie o pańskich kiepskich manierach, skoro pojawia się pan tutaj, chociaż wyraźnie sformułowałam, że sobie tego nie życzę. – Och, to było jeszcze wtedy, gdy lord Vickery nie miał tytułu markiza – pospieszyła mu z odsieczą pani Lister. – Śmiem twierdzić, że zostając markizem, nie stał się ani odrobinę bardziej dżentelmenem – stwierdziła kąśliwie Alice. – Proszę, mamo, zostaw to mnie. Lord Vickery właśnie… – Przyszedłem, żeby to pani oddać – wtrącił Miles, prostując rękę, w której trzymał suknię ślubną – i prosić o możliwość zamienienia kilku słów na osobności.

– To nie wchodzi w rachubę – szybko odparła Alice i w tym samym momencie pani Lister ruszyła pospiesznie w kierunku drzwi. – Ależ naturalnie – mówiła, idąc. – Rozumiem, że ma pan coś szczególnego do zakomunikowania Alice. Będę w salonie obok, gdyby chciał pan potem ze mną porozmawiać, lordzie Vickery. Markiza! – dodała z ekscytacją. – Osiem liści na koronie! – Cztery, mamo! – wykrzyknęła poirytowana Alice. – Osiem dla księcia. 23 Miles roześmiał się i Alice wbrew sobie powiedziała przepraszająco: – Mama traci głowę, gdy na horyzoncie pojawia się jakikolwiek dżentelmen nadający się według niej na zięcia. – Widać, że rzeczywiście chciałaby widzieć panią jak najszybciej na ślubnym kobiercu – stwierdził Miles. – Z jakiego powodu? Alice odwróciła głowę, unikając przewiercającego ją na wylot wzroku. – Wyobraża sobie, że małżeństwo z kimś dobrze urodzonym zapewni nam wszystkim bezpieczeństwo – wyjawiła z ociąganiem. – Jak rozumiem, pragnie dla pani bezpieczeństwa, którego wasza rodzina nigdy nie zaznała – zaryzykował Miles. – Wynikającego z dziedzicznych praw i przywilejów… – A nie z wyniszczającej harówki za kiepskie wynagrodzenie na farmie lub w służbie u innych – dokończyła za niego Alice. – Biedna mama. Marzy o wejściu do socjety i nie rozumie, dlaczego jej się tego odmawia. Łudzi się, że małżeństwo z kimś wysoko urodzonym rozwiąże ten problem. – Z pewnością złożono pani wiele propozycji. Dlaczego żadnej pani nie przyjęła? – Nie interesują mnie propozycje od mężczyzn skłonnych zawrzeć małżeństwo dla pieniędzy, a potem okazujących pogardę z powodu mojego pochodzenia – oświadczyła Alice i usiadła, zbyt późno orientując się, że popełnia błąd, ponieważ Miles skwapliwie wykorzystał okazję i również usiadł. – To nie powinno pana obchodzić, lordzie Vickery. – Spojrzała wymownie na suknię, którą, zajmując miejsce, niedbale przerzucił przez poręcz krzesła. – Dziękuję za zwrócenie sukni. Nie musi pan zostawać dłużej. Tymczasem Miles oparł się wygodnie i rozprostował nogi. – Nie tak szybko, panno Lister – powiedział. – Trudno, żeby ktoś pilnujący przestrzegania prawa zwracał pani cudzą własność. 24 Alice poczuła się niepewnie. – Zapłacono za tę suknię – powiedziała obronnym tonem, czując, że się rumieni. – Być może – zgodził się Miles. – Co nie zmienia faktu, że nie odebrano jej ze sklepu, tylko skradziono. – Sklep został zamknięty i nie wydano jego klientom towarów, za które zapłacili. Tym samym madame Claudine ich oszukała. – Obawiam się, że pani wyjaśnienia nie znalazłyby uznania w oczach sądu. A może życzyłaby pani sobie, abym świadczył na jej korzyść, dowodząc, że działała pod wpływem chwilowej niepoczytalności? – Bardzo panu dziękuję – odparła ze złością Alice. – Jedyne, czego bym sobie życzyła, to aby pan ją zostawił, obiecując milczeć, i wyszedł. – Ma pani spore wymagania. Jest mi pani jednak winna wyjaśnienie. Czy to ślubna suknia panny Cole? – Lydii? – Alice spojrzała na niego z osłupieniem. – Skądże znowu! I jakim cudem, skoro Tom Fortune siedzi w więzieniu? To suknia Mary

Wheeler, skoro już musi pan wiedzieć. Mary wpadła w rozpacz, dowiedziawszy się o zamknięciu pracowni madame Claudine, ponieważ uznała, że to źle wróży jej małżeństwu. – Trudno dobrze wróżyć – stwierdził Miles. – Stephen Armitage to wyjątkowy łajdak. – Usiłowałyśmy ją z Lizzie przekonać, że to człowiek pozbawiony skrupułów, ale bezskutecznie. Zakochała się w nim i co mogłyśmy poradzić… – Alice urwała, zdając sobie sprawę, że dekonspiruje Elizabeth. – Wiedziałem, że lady Elizabeth jest w to zamieszana – uspokoił ją Miles. – Słyszałem, jak się pani do niej zwracała. Mam nadzieję, że obie dotarłyście bezpiecznie do domu. 25 – Tak, dziękuję za troskę. Alice poprawiła się niespokojnie na krześle. Rozmowa wymknęła się spod kontroli i zmierzała w złym kierunku. Zegar wybił kwadrans, uświadamiając jej, że zbyt długo siedzą sami. Nawet jej matka, tak niefrasobliwa jako przyzwoitka, mogła uznać, że to uchybia dobrym obyczajom. Można by pomyśleć, że zajęli się nie tyle aranżowaniem małżeństwa, co jego konsumowaniem, jeszcze przed ślubem. – Wolałabym, żeby nie nazywał pan tego włamaniem ani kradzieżą – odezwała się, zdając sobie sprawę, że w jej głosie brzmi skrucha. – Próbowałyśmy tylko pomóc Mary. – Czarujące i godne uznania, ale wbrew prawu. – Błagam, aby mi pan zwrócił tę suknię i przysięgam, że nigdy więcej nie przedsięwezmę podobnie awanturniczej, idiotycznej eskapady. – Nie sądzę, żeby to był pani pomysł – stwierdził Miles. – Raczej lady Elizabeth Scarlet. To zuchwała i nieprzewidywalna, niezdolna dopracować szczegółów dama. Gdzie jest w tej chwili? Powiedziano mi, że gości u pani w Spring House. – Pojechała na konną przejażdżkę z Natem Waterhouse’em – wyjaśniła Alice. – Tom w więzieniu, z sir Fortune’em się skłóciła, mówi, że hrabia Waterhouse jest najbliższym jej w tej chwili człowiekiem. Traktuje go jak brata. Miles uśmiechnął się ironicznie. – Pozostaje tylko mieć nadzieję, że przejrzy na oczy, zanim będzie za późno. Dla wszystkich oprócz niej jest oczywiste, że się w nim zakochała. Zapadło niezręczne milczenie. Dlaczego uwaga Milesa na temat Lizzie i Nata Waterhouse’a tak mnie rozdrażniła? – zadała sobie w duchu pytanie Alice. Zupełnie tego nie rozumiała. Ani tego, że umysł podsunął jej obraz 26 siebie, przyciśniętej przez Milesa do szorstkiej, ceglanej ściany… Poruszyła się niespokojnie na krześle. – Czy panna Cole również u pani przebywa? – przerwał ciszę Miles. Wpadające przez okna słońce rozjaśniło opaloną skórę na mocno zarysowanej szczęce i piwne tęczówki. Świetnie skrojony ubiór nie zamas-kował bijącej od Milesa siły, przeciwnie, jeszcze podkreślił. W Alice uderzyła kolejna fala gorąca. Miles siedział przed nią doskonale opanowany, a ona czuła, że traci kontrolę nad sobą, gotowa w każdej chwili wybuchnąć. – Tak – odparła, zrywając się na równe nogi. – Okropnie tu gorąco. – Rzeczywiście? Nie czuję – odparł. – Jak panna Cole się miewa? – Dobrze, w każdym razie na tyle, na ile to możliwe w tych okolicznościach. Unika towarzystwa, nie życzy sobie nikogo widywać. – W ogóle nikogo? Czy z kimś się jednak spotkała? – z nikim – odpowiedziała stanowczo Alice. Nauczyła się ważyć słowa, rozmawiając o Lydii. Kiedy nieszczęsna dziewczyna zamieszkała w Spring House, natychmiast pojawili się żądni plotek członkowie miejscowej socjety, węszący i zadający

kłopotliwe pytania. Alice była wstrząśnięta ich bezceremonialnością i okrucieństwem. Przeżyły prawdziwy najazd odwiedzających, żądnych zobaczyć pohańbioną, ciężarną córkę księstwa Cole, zupełnie jakby była dziwacznym eksponatem. Lydia bała się wychylić nosa z domu, nie wychodziła nawet do ogrodu, siedziała, czytając lub godzinami wpatrując się w przestrzeń. Alice zaczęła się obawiać o jej zdrowie psychiczne. Obie z Lizzie próbowały wyrwać Lydię z tego stanu, czasem im się udawało, niekiedy miały wrażenie, jakby przyjaciółka przebywała w sobie tylko dostępnym świecie. 27 Alice otworzyła okno i do saloniku wdarł się powiew świeżego powietrza, jakby przygnany wprost z wrzosowisk, niemal gasząc ogień na kominku. – Tak jest znacznie lepiej – stwierdziła z ulgą. – Może powinna pani czegoś się napić? Jestem pewien, że po filiżance dobrej herbaty przestanie pani tak się zamartwiać dokonanym przez siebie przestępstwem. – Nie jestem przestępczynią! – zaprotestowała Alice, opuszczając z trzaskiem ramę okna. – Jedyny dyskomfort sprawia mi pańska obecność, lordzie Vickery, więc jeśli ustaliliśmy już wszystko, co dotyczy tej ślubnej sukni, może pan odejść. – W zasadzie tak. Wstał, ale zamiast skierować się ku drzwiom, podszedł do Alice. – Pozostaje do ustalenia jeszcze jedno – powiedział. – Chodzi o moje oświadczyny. Nie wierzyła własnym uszom, przez chwilę zrobiło jej się słabo. A potem ogarnęła ją furia, jakiej od dawna nie czuła. Arogancki tupeciarz! Przyszedł tu i jakby nigdy nic oznajmił, że będzie się o nią starał ponownie. Jakby nie było zakładu o jej dziewictwo, porzucenia jej dla uganiania się za bogatszą niż ona ani skandalicznego związku z londyńską kurtyzaną! – Karmi się pan złudzeniami, milordzie – powiedziała zimnym tonem – a pańskie wyobrażenie o sobie samym doprawdy przekracza granice rozsądku. Nie ma mowy o żadnych oświadczynach. Ze względu na to, co się między nami wydarzyło poprzednio, trzeba by je nazwać farsą. – Zatem przyznaje pani, że coś się między nami wydarzyło? Alice machnęła ręką z irytacją. Po co on to ciągnie? Chyba że chodzi mu tylko o to, aby ją sprowokować. 28 – Oboje wiemy, o co chodzi – stwierdziła gniewnie. – Nasza znajomość została zakończona definitywnie w momencie, gdy opuścił pan Yorkshire. Nie zamierzam jej wznawiać. – Do diabła z manierami, pomyślała, nie jest damą, tylko byłą służącą. – Naprawdę uważa mnie pan za tak bezwartościową, nieszanującą się osobę, lordzie Vickery, aby przypuszczać, że oddam siebie i majątek człowiekowi, który założył się o moje dziewictwo, przy czym nisko je wycenił, a następnie wyjechał do Londynu, bo zwietrzył wyższą nagrodę? Prędzej poślubiłabym… oślizłego węża niż pana! Jest pan zepsuty do szpiku kości! Za chwilę jeszcze mi pan powie, że w ramionach londyńskiej dziwki zrozumiał pan, jak bardzo mnie szanuje, i dlatego popędził tutaj z powrotem co koń wyskoczy, żeby mi wyznać dozgonną miłość! – Rzeczywiście bym to pani wyznał – oświadczył niefrasobliwie – gdybym choć przez moment łudził się, że pani uwierzy. Ku jej zdziwieniu sprawiło jej przykrość, że tak łatwo to przyznał. – Nie wątpię! Nie znam bardziej bezwzględnego manipulanta! Jest pan zdolny powiedzieć wszystko, byle tylko dopiąć swego. – Na tym polega pragmatyzm – stwierdził rzeczowo. – Raczej brak uczciwości. Do śmierci będzie pan kłamał.

Przez chwilę milczeli oboje, w końcu odezwał się Miles. – Panno Lister, nie myli się pani w ocenie mojej osoby. Zatem oznajmiam, że albo zgodzi się pani mnie poślubić, albo ujawnię, że zaczęła się pani parać złodziejstwem. Alice zorientowała się, że mówił serio. Kiedy poznała Milesa, chłód i dystans, jakie okazywał, wydawały jej się pociągające. Samotny i niedostępny. Przełamać to, rozniecić w nim coś więcej niż tylko pożądanie… Wiele kobiet mogło uznać to zadanie za ekscytujące. Ale już nie ona. 29 – Posuwa się pan do szantażu, aby zmusić mnie do małżeństwa – stwierdziła, starając się mówić równie obojętnie jak Miles, mimo że ledwie powstrzymywała wybuch wściekłości. – Szantaż to brzydkie słowo, panno Lister – odparł, wzruszając lekko ramionami. – Chcę panią poślubić. Prawdę mówiąc, to dla mnie kwestia życia i śmierci. Nazwijmy to lepiej umową. – Po co upiększać rzecz z natury ohydną? – spytała, nie zamierzając mu ustąpić. Splotła dłonie. – Pan się oświadcza, ja odmawiam. Jest pan nikczemny, lordzie Vickery – dodała. Jest pan rzeczywiście pozbawionym wszelkich uczuć i bardziej obrzydliwym człowiekiem, niż myślałam. Najwyraźniej w najmniejszym stopniu nie obeszły go jej słowa i Alice uznała, że to kolejny dowód, jak bardzo Miles zasługuje na pogardę. – Mam rozgłosić, że jest pani złodziejką? Tego pani chce? – spytał spokojnie. – Oczywiście, że nie chcę. – Patrzyła mu prosto w oczy, starając się sprawiać wrażenie pewnej siebie. – Jestem pewna, że pan tego nie zrobi. Roześmiał się. – Moja droga, nie docenia mnie pani. Jeśli tego trzeba, żebym doprowadził panią przed ołtarz… – Akurat w ten sposób nic pan nie osiągnie. – Odwróciła się i zrobiła kilka kroków, potem znów spojrzała na niego, już opanowana. – Nikt panu nie uwierzy. Z pewnością jest pan tego świadomy. Znajdę pół tuzina ludzi skłonnych poświadczyć, że ostatni wieczór spędziłam w domu, we własnym łóżku, co jasno zaświadczy o pańskiej pomyłce. Zobaczyła namysł w jego oczach, jakby wreszcie zdał sobie sprawę z tego, że tak łatwo mu z nią nie pójdzie. – Doda pani krzywoprzysięstwo do swoich przewinień? 30 – Skoro będę do tego zmuszona… – Zapomina pani, że mam tę suknię jako dowód. Alice sięgnęła po nią, ale Miles był od niej szybszy. – Powiadomię władze, że przyłapałem panią na gorącym uczynku – oświadczył. – Nawet jeśli sąd okaże łaskę, zostanie pani zesłana albo uwięziona. Czy jest pani gotowa na podjęcie takiego ryzyka, panno Lister? Jak na to zareaguje pani matka? Poczuła pustkę w głowie, zlękła się, że zemdleje. Oparła się dłońmi o brzeg stołu. – Jest jeszcze panna Cole – kontynuował bezlitośnie. – Co się z nią stanie, jeżeli pani trafi do więzienia? Zdradzona przez kochanka, wyklęta przez rodzinę, brzemienna i pozbawiona wszelkiego oparcia. Kto ją będzie chronił? Alice przyłożyła dłoń do rozpalonego czoła. – Jest pan nikczemny. – To już ustaliliśmy. Alice spróbowała się wziąć w garść. Nie zrobi czegoś takiego, nawet on nie mógłby, przekonywała się w duchu. To tylko czcze pogróżki. Nie przegra, jeśli zdoła trzymać nerwy na wodzy.

– Milordzie, nie ma takiej możliwości, żebym pana poślubiła – powtórzyła uparcie, zadzierając brodę. – Nie uda się panu mnie przestraszyć. Musiałby mnie pan uprowadzić, żeby osiągnąć swój cel. – Droga panno Lister, być może nie uwierzy pani, ale nie pomyślałem o tym. – Uśmiechnął się. – Ale skoro pani o tym wspomniała, kto wie? – Do tego nawet ktoś taki jak pan by się nie posunął. – Posunąłbym się, i pani to wie. – Znów się roześmiał. – Wygląda na to, że pani doskonale rozszyfrowała mój charakter. To dobrze wróży małżeństwu, nie sądzi pani? 31 Alice parsknęła jak rozzłoszczona kotka i zrobiła kilka szybkich kroków. – Nawet gdyby mnie pan porwał, nie zaakceptuję pana. Musiałby pan znaleźć jakiegoś przekupnego pastora zdolnego zignorować moje protesty. – Podsuwa mi pani kolejny znakomity pomysł. Skorzystam, jeśli będę musiał. Wyznam uczciwie, panno Lister, że to za wiele zachodu. Szantaż wydaje się korzystniejszą opcją. – Przysunął się do niej bliżej. – Proszę tylko pomyśleć. Zsyłka, uwięzienie… nieprzyjemna perspektywa. Dopiero co wydźwignęła się pani z ubóstwa i jestem pewien, że nie chciałaby, aby to wróciło. Poślubienie mnie przyniesie wyłącznie korzyści. Pani sytuacja diametralnie się zmieni. Zyska pani tytuł markizy i cztery liście na początek. – Skoro szuka pan kobiety, która nie ma innych wymagań, jak tylko poślubić markiza, czemu nie zwróci się pan do mojej matki? – spytała ze złością Alice. – Co za nędzny z pana człowiek! Podły, oślizły jak wąż, wstrętny jak łasica! – Czy nie moglibyśmy uznać pani opinii o mojej osobie za ustaloną, panno Lister, i skupić się raczej na meritum? Proszę pomyśleć o matce. Będzie zachwycona, jeśli pani przyjmie moje oświadczyny. Proszę pamiętać, że pragnie dla pani małżeństwa z arystokratą, a nie więzienia czy zesłania do Australii. Alice potarła dłonią czoło, czując, że zaczyna boleć ją głowa. „Proszę pomyśleć o matce”. Rodzina zyskała finansowe bezpieczeństwo z chwilą odziedziczenia przez nią fortuny. Czy wolno jej wystawiać ich na ryzyko? Jej brat, Lowell, dostał nowoczesne maszyny, dzięki czemu farma przyniesie większe zyski. Matka czuła się bezpieczna i szczęśliwa jako zamożna matrona, ale jej poczucie pewności siebie było kruche. Lydia w ciąży, opuszczona przez wszystkich, straci dach nad głową. 32 Miles zagrażał wszystkiemu, co Alice dotąd zbudowała. Pozostawał w służbie Korony, pracował dla Richarda Rydera z ministerstwa spraw wewnętrznych, jego świadectwo wystarczy, aby ją zniszczyć. Jest całkowicie na jego łasce. Przycisnęła palce do skroni. Spróbuje z nim negocjować, może uda się osiągnąć kompromis. – Zawrzyjmy umowę – zaproponowała. –Wiem, że jest pan ogromnie zadłużony i dlatego pragnie pan moich pieniędzy. Rozumiem, że pańskie milczenie ma swoją cenę i jestem skłonna ją zapłacić. Gdybym zgodziła się udawać, że jesteśmy zaręczeni, z pewnością na jakiś czas uspokoiłoby to pańskich wierzycieli i… – Urwała. – Za późno na półśrodki, panno Lister. Sprzedaż posiadłości Drummondów i wyprzedaż zawartości pałacu rozpocznie się za dwa tygodnie. Moje długi przekraczają pani wyobrażenie. Zbyłem już wszystko, co mogłem, i jeśli wkrótce nie poślubię zamożnej dziedziczki, trafię do Fleet* albo będę musiał uciekać z kraju. Dlatego nie cofnę się przed niczym, żeby zmusić panią do ślubu. Nie ma mowy o żadnym kompromisie, panno Lister. Albo ślub, albo więzienie. * Fleet – więzienie dla dłużników (przyp. red. ).

33 Rozdział czwarty Miles obserwował Alice. Łatwo było wyczytać emocje z jej twarzy: najchętniej posłałaby go do diabła. Zwykle kalkulował na zimno ryzyko swoich działań i tym razem nie było inaczej. Był pewien, jak się to skończy. Miała zbyt wiele do stracenia, żeby mu odmówić. Szantaż zadziała, poślubi go, a on zyska pieniądze, których potrzebuje, i Alice, której pragnie. Przez moment pozwolił sobie na wyobrażanie Alice nagiej w jego ramionach. Wszystkie okrągłości i zagłębienia jej ciała odsłonięte, dostępne jego szukającym dłoniom… Postarał się zdusić ten gwałtowny przypływ pożądania. Nie pomoże mu myśleć jasno ani kalkulować na zimno. Alice nie wyglądała na załamaną, pomyślał z podziwem. Większość kobiet, które znał, dostałaby spazmów albo uciekła w omdlenie. Alice miała nerwy ze stali i silny charakter. Miles nie był więźniem powszechnie panujących przekonań, nie uważał, że kobiety są słabsze od mężczyzn. Z racji swojej pracy miał aż nadto okazji przekonać się o ich sile i odwadze w krytycznych sytuacjach. Alice wyróżniało coś jeszcze: stanowczość i determinacja. Był przyzwyczajony obserwować swoich przeciwników, szacować ich siłę i słabość. Zanim trafił do ministerstwa spraw wewnętrznych, pracował dla armii, układając się o zakładników. Grał ich życiem i przyszłością, jakby byli pionkami na szachownicy, i musiał rozważyć, czy warto ich poświęcić dla osiągnięcia ważniejszego celu. Przez całe lata zwodził ludzi, dla których był ostatnią deską ratunku. Powtarzał sobie, że to nieuniknione dla dobra większości. Stopniowo te wybory stawały się nie tak bardzo bolesne; mniej było w tym rozterek, więcej chłodnej kalkulacji. Za każdym razem jakaś część jego duszy obumierała. Wątpił, czy dałoby się znaleźć mężczyznę równie jak on wyzutego z uczuć i tak cynicznego, jakim on się stał. Nie miał żadnych 34 wyrzutów sumienia, że zmusza Alice do małżeństwa, używając takich a nie innych metod. – Nawet gdybym się zgodziła – zaczęła Alice podkreślam, gdybym, co nie znaczy, że się zgadzam, jest pewna trudność. – Z pewnością do przezwyciężenia – stwierdził Miles. Alice spojrzała na niego z niesmakiem. – Z dużym prawdopodobieństwem mogę uznać, że dla pana nie, lordzie Vickery. – Odwróciła się energicznie na pięcie i odeszła dalej od niego, szeleszcząc spódnicą z jedwabiu. – Więc proszę mnie wypróbować. – Był o krok od zwycięstwa i na pewno nie pozwoli go sobie odebrać, pomyślał. Alice pokazała mu gestem, by usiadł, sama zajęła miejsce naprzeciwko. Każdy jej ruch był precyzyjny, jakby panowała nad sobą ogromną siłą woli. Rzeczywiście udało jej się zachować spokój, ale Miles widział, ile ją to kosztuje. Dłonie trzymała mocno splecione na kolanach, siedziała wyprostowana jak struna. – Odziedziczyłam fortunę pod pewnymi warunkami – oznajmiła. – Mój prawnik, pan Gaines potwierdzi to, co powiem, lordzie Vickery, gdyby uznał pan, że to tylko wykręty z mojej strony. Zostawiając mi majątek, lady Membury zawarła w testamencie klauzulę odnoszącą się do mężczyzny, którego poślubię. Jeśli jej wola nie zostanie wypełniona, cały majątek, jaki mi jeszcze pozostał, ma zostać rozdysponowany na cele dobroczynne i bezdomne zwierzęta, którymi opiekuje się parafia. – Głos jej złagodniał. – Lady Membury bardzo obchodził los zwierząt. – Podobno – rzekł Miles. Doszły go oczywiście plotki na temat starej damy, która zostawiła fortunę swojej służącej. Powszechnie uważano ją za osobę szaloną.

35 – Dokonując tego zapisu, lady Membury chciała ochronić mnie przed łowcami posagów i dać mi szansę poślubienia człowieka, który będzie mnie szanował i kochał dla mnie samej. – Ostatnie słowa Alice wypowiedziała z ironią. – Szlachetnie z jej strony – stwierdził Miles – ale obawiam się, że zbyt optymistycznie. – Trudno się nie zgodzić – przyznała sarkastycznie – biorąc pod uwagę pańskie oświadczyny. Niemniej wola lady Membury została wyłożona precyzyjnie i jasno. Napisała, że skoro nie będzie mogła osobiście dokonać przeglądu kandydatów do mojej ręki, życzy sobie, aby człowiek, którego poślubię, spełniał określone warunki. Przede wszystkim ma udowodnić, że jest godnym szacunku, zasługującym na swoje miano dżentelmenem. – Zrobiła efektowną pauzę, aby podkreślić znaczenie tych słów. – Z pewnością miałby pan większe szanse, lordzie Vickery, gdyby zażądała, abym poślubiła skończonego łajdaka. Miles się roześmiał. – Pani zdaniem nie jestem w stanie sprostać jej wymaganiom? – W żadnym razie. Co więcej, pan Gaines i drugi wykonawca jej woli, pan Churchward, prawnik z Londynu, doskonale zdają sobie sprawę ze słabości pańskiego charakteru i nie mają złudzeń, że nie jest pan ani bezgranicznie uczciwy, ani godny szacunku. Obawiam się, lordzie Vickery, że jest pan skazany na porażkę, choćby pański szantaż okazał się skuteczny. Rzeczywiście wyniknęła trudność, pomyślał Miles, ale przecież musi ją przezwyciężyć. Nie po to posunął się tak daleko, żeby teraz się wycofać. – Churchward jest naszym rodzinnym prawnikiem. Być może uda mi się go przekonać… 36 – Poznałam pana Churchwarda. Nie należy do przekupnych i nie sądzę, żeby, jak pan to mówi, dał się przekonać. – Zgadzam się z panią – przyznał Miles. – Nawiasem mówiąc, uważam, że to dobrze. Nie chciałbym, aby pracował dla mnie nieuczciwy prawnik. – Chyba że akurat dogadza to pańskim celom, lordzie Vickery – zauważyła szyderczo Alice. – Wracając do rzeczy, jest coś jeszcze. – Czemu się tego spodziewałem? – spytał z przekąsem Miles. – Aby udowodnić swoją wartość, zgodnie z oczekiwaniami lady Membury i ku zadowoleniu moich prawników, mój przyszły mąż powinien wypełnić pewien warunek. Miles westchnął. Zaczynał szczerze nienawidzić lady Membury. Nie wątpił, że Alice mówi prawdę i że sprawia jej to przyjemność. Cóż, zasłużył sobie na to, wywierając na nią presję. Trzeba się z tym zmierzyć. – Proszę go wymienić – powiedział. – Przez trzy miesiące ma pan zachowywać się z nieskazitelną uczciwością i zachować absolutną prawdomówność. I to nie tylko w stosunku do mnie, swojej przyszłej żony, ale wobec wszystkich – podkreśliła dobitnie Alice. – Ma pan mówić wyłącznie prawdę i dochowywać uczciwości we wszelkich przeprowadzanych sprawach. Jest pan wprawnym, pozbawionym skrupułów manipulatorem, lordzie Vickery. Nawet gdyby żył pan sto lat, nie jest w stanie wykształcić w sobie uczciwości. Co prawda, podjęcie takiego wysiłku byłoby stosowną karą dla pana. Niemniej jestem pewna, że polegnie pan na pierwszej przeszkodzie. Miles patrzył na nią osłupiały. Przez moment miał nadzieję, że źle ją zrozumiał. Bezwzględna uczciwość i prawdomówność? Co ta stara wariatka wymyśliła? Rzeczywiście musiała być szalona. Uczciwy i prawdomówny przez trzy miesiące? Alice przyglądała mu się z lekkim rozbawieniem.

37 – Wiedziałam, że nie jest pan w stanie tego wypełnić – powiedziała z satysfakcją. – Panno Lister, istnieją sensowne powody natury społecznej, dla których niepodobna być szczerym przez cały czas. – Akurat mnie nie musi pan tego tłumaczyć – odparła z lekkim uśmiechem. – To nie ja ustalałam warunki i nie chodzi o bezwarunkowo uczciwą odpowiedź, gdy zapytam pana, czy nie wyglądam grubo w jakiejś sukni. Mówimy o uczciwości charakteru, lordzie Vickery. O prawości. – Uśmiechnęła się szeroko. – Ależ pan przerażony! Widać jasno, że honor jest panu obcy. Czy mam rozumieć, że wycofuje się pan i że nie ma powodu niepokoić panów Gainesa i Churchwarda? Oboje wiemy, że nie zdoła pan spełnić tego warunku. – Zdołam – rzekł stanowczo Miles, wstając z krzesła. Odwrócił się tyłem do Alice, żeby nie mogła czytać z jego twarzy. Mówienie prawdy oznaczało ujawnienie innym swoich słabych punktów, przyzwolenie na zadawanie bólu i ranienie. Bycie uczciwym stanowczo nie popłacało. Z całą pewnością nigdy dobrowolnie nie zgodziłby się postępować w sposób, który Alice chciała mu narzucić. Tyle że niezgoda oznaczała niewypełnienie ostatniej woli lady Membury i utratę fortuny Alice. Z drugiej strony, przez ostatnie dziesięć lat nauczył się tak skutecznie ukrywać prawdę, zniekształcać ją, naginać do swoich celów, że i tym razem sobie poradzi. Postara się dobrze udawać absolutną szczerość i uczciwość. Odwrócił się do Alice, ujął jej dłoń i przeciągnął delikatnie kciukiem po jej grzbiecie. Skórę miała ciepłą, delikatną. Miles poczuł przypływ pożądania. W ten czy inny sposób dopnie swego, uznał. – Przyjmuję warunki. 38 – Pieniądze to potężna zachęta. Można nimi skusić nawet kogoś takiego jak pan, żeby spróbował zachowywać się wbrew własnej naturze. Miles ujął drugą dłoń Alice i pociągnął, zmuszając, by wstała z krzesła. Przyłożył jej ręce do aksamitnie gładkiego materiału swojego surduta. – To tylko trzy miesiące – powiedział, czując jak złociste kosmyki, które wymknęły się spod przytrzymującej je żółtej wstążki, muskają jego wargi. – Nie zamierzam zmienić się na zawsze, a jedynie dopóty, dopóki nie dostanę pani i pieniędzy. Patrzył, jak policzki Alice nabierają koloru, jakby delikatna róża otwierała płatki. – Głupio z mojej strony spodziewać się, że pan mógłby się zmienić, prawda? – Dlaczego miałaby się pani czegoś takiego spodziewać? Wiadomo, że jestem do granic absurdu niereformowalny. – Jest pan niebezpiecznie, beznadziejnie i całkowicie niereformowalny. – Właśnie – zgodził się, przysuwając usta do jej twarzy. Alice opierała mu się, choć niewątpliwie ją pociągał. Wątpił, czy naprawdę była świadoma tego, co się między nimi działo. Była niewinna, tak całkowicie niezepsuta, że aż wstyd było to wykorzystywać… Gdyby oczywiście Miles żywił takie skrupuły. – Czy doszliśmy do porozumienia, panno Lister? – spytał, muskając jej wargi ustami. – Skontaktuję się z Churchwardem i Gainesem i poinformuję ich, że jako pani przyszły mąż jestem gotów wypełnić wolę lady Membury. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności spodziewam się przybycia pana Churchwarda z Londynu w najbliższych dniach. Ma się zająć sprawami związanymi z odziedziczonym przeze mnie tytułem.

39 Alice dała krok do tyłu, zbyt późno zdając sobie sprawę z tego, że pozwoliła Milesowi przejąć kontrolę nad sytuacją i jak bardzo ten nieznośny mężczyzna działa na jej zmysły. – Trochę to pochopne, lordzie Vickery. Nie wyraziłam jeszcze zgody. – Wyrazi pani – zapewnił ją. – Proszę pomyśleć o matce, o pannie Cole. Nie ma pani wyjścia. – Podobno nad Drummondami ciąży klątwa. Niech mi wolno będzie mieć nadzieję, że wypełni się, zanim zaciśnie pan pętlę. Roześmiał się i powiedział: – Na pewno nie wypełni się przed naszym weselem, ukochana. – Szkoda. Postawmy sprawę jasno, lordzie Vickery. Pogardzam panem. Jest pan ostatnim mężczyzną na świecie, którego chciałabym poślubić, i jeśli zostanę do tego zmuszona – zawiesiła głos i spojrzała na niego wyzywająco – będę żoną tylko z nazwy. – Znalazła się pani w takim położeniu, że nie może stawiać warunków, panno Lister. Żoną tylko z nazwy? – Znowu się roześmiał i ujął palcami jej podbródek. Musnął ustami jej wargi. Były miękkie, obiecujące, chciałby całować ją mocniej, smakować. – Poddaj się – szepnął – przyjmij moje oświadczyny. – Nie! – Szarpnęła głową, dała krok do tyłu i przycisnęła palce do warg. – Potrzebuję czasu do namysłu. – Po co? Nie ma o czym myśleć. – Miles nie zamierzał zostawić jej czasu na szukanie wyjścia z sytuacji. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, wreszcie powoli skinęła głową. Miles poczuł ulgę przemieszaną z triumfem. – Dobrze – powiedziała z niezwykłym spokojem. – Ma pan moją zgodę na zaręczyny. Gdybym się nie zgodziła, ucierpieliby inni, a do tego nie 40 chciałabym dopuścić. Na szczęście nie wierzę, że dojdzie do małżeństwa. Nie wypełni pan ostatniej woli lady Membury. Polegnie pan przy pierwszej przeszkodzie. – Raczej ma pani nadzieję, że tak się stanie – poprawił ją uprzejmie. Spojrzała na niego gniewnie i oznajmiła: – Nie możemy od razu ogłosić zaręczyn. Potrzebuję kilku dni, żeby to jakoś wytłumaczyć rodzinie i przyjaciołom. – Zrobiła nieznaczny gest ręką. – Będą… co najmniej zdumieni, że zmieniłam zdanie… że przyjęłam oświadczyny. Wiedzą, jak żywą niechęć czuję do pana. – Jestem pewien, że pani matka będzie zachwycona i nie zada żadnych pytań. Nie widzę tu problemu. – Tu nie – przyznała Alice, odwracając głowę, tak że mógł widzieć tylko jej profil. – Z moim bratem Lowellem to inna sprawa. Nienawidzi pana i gdyby domyślił się prawdy, wyzwałby pana na pojedynek. Prawdopodobnie zabiłby go pan i to wszystko stałoby się jeszcze bardziej okropne. Muszę wymyślić coś, co go przekona… No i Lizzie. Już sobie wyobrażam, do czego by się posunęła, gdyby się dowiedziała, że pan mnie szantażował. – Nie zamierzam wprowadzać w nasze sprawy lady Elizabeth. Mam nadzieję, że pani również. – Ależ oczywiście – odparła z pogardą. – W pełni rozumiem, że nie chce pan się narażać na gniew lorda Waterhouse’a za wplątanie w tę brudną sprawę Lizzie. Jest moją przyjaciółką, nie życzę więc sobie, żeby poznając prawdę, czuła się w obowiązku w to zaangażować. Potrzebuję czasu, żeby wymyślić sensowne powody, dla których pana zaakceptowałam. Sensowne i przekonujące. Ci, którzy mnie znają, doskonale wiedzą, że to małżeństwo nie jest dla mnie korzystne – dodała. 41

– Daję pani dwa dni. Może pani mówić rodzinie, co jej się podoba, poza prawdą oczywiście. Potem ogłosimy oficjalnie, że się zaręczyliśmy. – Nie – zaprotestowała stanowczo Alice. – O zaręczynach dowie się tylko moja rodzina i przyjaciele. Nie będzie oficjalnego ogłoszenia przed upływem trzech miesięcy i dopełnieniem przez pana klauzuli testamentu. Nie ustąpię w tej kwestii, lordzie Vickery. Nie życzę sobie, aby moja reputacja ucierpiała bardziej, niż to już się stało. Kolejny raz podczas tej rozmowy Miles poczuł się zdenerwowany. Do diabła, ależ ta kobieta ma silną osobowość! – pomyślał zaskoczony. Nie wiedział, czy bardziej to w niej podziwia, czy pragnie złamać. – Zechce pani wybaczyć, panno Lister, ale jestem zmuszony się powtórzyć i przypomnieć, że w sytuacji, w jakiej się pani znalazła, nie może stawiać warunków. – A ja doradzałabym panu nie posuwać się za daleko, lordzie Vickery – odpaliła, patrząc mu nieustraszenie prosto w oczy – bo anuluję naszą ugodę i poślę pana do diabła, razem z pańskim szantażem. Mierzyli się wzrokiem jak dwaj szermierze przed walką i w końcu Miles skinął głową. – Zgoda. – Powinnam jednak pana ostrzec, lordzie Vickery. Jeśli nawet uda się panu jakimś cudem przekonać moich adwokatów o swojej prawdomówności i prawości, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby być prawdziwą sekutnicą, najgorszą żoną pod słońcem. – A ja dołożę starań, żeby być najgorszym mężem pod słońcem, abyśmy byli siebie warci. – Skłonił się przed nią. – Jutro widzimy się na balu w „Granby”. Zechce pani zarezerwować dla mnie taniec, panno Lister. – Zabrzmiało to jak polecenie, a nie prośba. 42 – Tańczyć z panem? To raczej niemożliwe. – Ależ tak – zapewnił ją z uśmiechem. – Tym samym zapoczątkujemy trzymiesięczny okres starania się o panią, w czasie którego udowodnię, że jestem prawdomówny i nieposzlakowany; wprost idealny kandydat na męża. – Patrzył jej prosto w oczy i w końcu odwróciła wzrok, zaczerwieniona. – Zapewniam panią, że odtąd będziemy spędzali mnóstwo czasu w swoim towarzystwie. – To idiotyczne! – ofuknęła go. – Nie ma takiej potrzeby. Nikt nie uwierzy, że to małżeństwo z miłości, dla wszystkich będzie oczywiste, że to układ. – Być może – przyznał gładko – ale nie zamierzam dawać adwokatom powodów do podejrzeń. Zobaczą we mnie oddanego pani całą duszą narzeczonego. – Nie chcę, żeby pan się do mnie zalecał. Nie podoba mi się ten pomysł. To jak szyderstwo z miłości i małżeństwa. – Panno Lister, jest pani uroczo naiwna. Będzie to pani musiała zaakceptować. Miles po raz kolejny obserwował, jak Alice usiłuje nie dać się ponieść temperamentowi. – Widzę, że rzeczywiście będę musiała – powiedziała gniewnie. Wzięła głęboki oddech, aby się uspokoić. – Mama będzie mi oczywiście wszędzie towarzyszyć, co mi przynajmniej zagwarantuje, że nie zdoła pan przedsięwziąć niczego, żeby spróbować mnie uwieść, aby w ten sposób zmusić do małżeństwa. – Nie może być lepiej – oświadczył Miles. – Wydaje mi się, że pani Lister pomoże mi w moich wysiłkach. 43 – Och, niech pan nie bierze tego zbyt osobiście. Jeśli na horyzoncie pojawi się książę, mama wycofa poparcie.

– Nie mam żadnych złudzeń, panno Lister. – Ani zasad – dodała kąśliwie. – Oczywiście. Chyba że tymczasowo. – Skłonił się przed nią ponownie. – Do zobaczenia, panno Lister. Do jutrzejszego wieczoru. 44 Rozdział piąty Alice stała przy oknie, patrząc na odchodzącego Milesa. Szedł spokojnym, zdecydowanym krokiem jak człowiek pewny swego. Odwrócił się i uniósł dłoń w geście pożegnania, a Alice poczuła złość na samą siebie, że tak łatwo dała mu się przyłapać. Kobiety zwracały uwagę na Milesa Vickery’ego, a on był tego doskonale świadomy. Szkoda, że dołączyła do tej większości. Usiadła wyczerpana w fotelu. Miles Vickery był godny pogardy jak mężczyźni, którzy chcieli dopiąć swego, nie zważając na uczucia innych. Miles, Tom Fortune, który uwiódł Lydię, zrujnował jej życie i bez pardonu porzucił, oraz cała rzesza potomków szlacheckich rodzin, bezdusznych i pozbawionych charakteru, traktujących kobiety niczym zwierzynę łowną. Przekonanych, że każda służąca przyszła na świat tylko po to, by czyścić im buty, że wystarczy kiwnąć na nią palcem, wziąć i porzucić, dla czystego kaprysu. Poczuła się bliska furii. Przed oczyma stanął jej obraz Jenny, szesnastoletniej pomywaczki pracującej u sąsiadów lady Membury, płaczącej na schodach domu, z którego właśnie ją wyrzucono, odkrywszy, że zaszła w ciążę. Biedaczka przysięgała, że pan domu zmusił ją do współżycia i to jego dziecko nosi, ale nie powstrzymało to pani domu od wyrzucenia jej na bruk. Alice często zastanawiała się, co stało się z Jenny. Kiedy odziedziczyła majątek, próbowała ją odnaleźć, ale po dziewczynie ślad zaginął, jak po wielu innych uwiedzionych młodych służących. Jane pracowała u księstwa Cole. Lowell, brat Alice, znalazł ją w rowie melioracyjnym, zgwałconą i pobitą. Krwawiła, zabrał ją na farmę i sprowadził lekarza, ale było już za późno, by ją uratować. Nigdy nikogo o ten czyn nie 45 oskarżono. Nie szukano zresztą sprawcy zbyt gorliwie. Jane nie była nikim ważnym, jej śmierć nic nie znaczyła, kto by tam się kimś takim przejmował. Gniew wprost dławił Alice, zerwała się z fotela i podeszła z powrotem do okna. Zabębniła palcami w parapet. To oczywiste, pomyślała, wpatrując się pustym wzrokiem w rozsłoneczniony podjazd, że gdyby wciąż była służącą, Miles co najwyżej chciałby ją uwieść, jeśli w ogóle zauważyłby jej istnienie. Teraz, skoro jest bogata, pragnie jej pieniędzy i ciała, ale nie żywi dla niej za grosz więcej szacunku niż miałby, gdyby była służącą. Nie pragnie jej dla niej samej, tylko z powodu tego, co może od niej uzyskać. Znalazła się w pułapce. Jedyna nadzieja w tym, że on nie dotrzyma warunków lady Membury. Musi przegrać, bo jest całkowicie niezdolny postępować uczciwie. Całe jego życie o tym świadczy… Zadrżała, tknięta nagle myślą, że Miles potrafi uparcie i wytrwale dążyć do celu. Być może wbrew jej nadziejom on nie przegra. Objęła się ramionami, bo nagle zrobiło się jej zimno. Dziwnie na nią oddziaływał i zupełnie jej się to nie podobało. Jak to możliwe, że pociąga ją mężczyzna, którym pogardza? Skoro go nienawidzi, dlaczego RS drży, gdy on ją całuje, a jego dotknięcia rozpalają jej ciało? Nie podda się, nie ulegnie, nie rzuci mu się w ramiona, nie ofiaruje siebie, bo nie zasłużył sobie na nic innego, tylko żeby posłać

go do diabła. Twarz ją paliła, kiedy myślała o Milesie. Niebezpieczny i podstępny, bezlitośnie sięgający po to, co chciał zdobyć, a ona okazała się do granic śmieszności naiwna i niedoświadczona. Ironia losu, bo nie była przecież rozpieszczaną dziedziczką, która dojrzewała chroniona przed życiem dzięki pieniądzom i wysokiemu urodzeniu. Wcześnie zaczęła pracować, i to tak ciężko, że wieczorami czuła każdą utrudzoną kosteczkę ciała, a w głowie wirowało jej od zmęczenia. Sporo dowiedziała się o życiu, wcześniej jednak 46 nie miała do czynienia z kimś takim jak Miles Vickery. Dzisiaj zrozumiała, że jest od niej znacznie silniejszy. Drzwi zostały lekko uchylone i Lydia, wetknąwszy głowę, rozejrzała się wokół. – Czy lord Vickery już poszedł? Twoja mama powiedziała mi, że zamierzasz go poślubić. – Mama jak zwykle coś sobie wyobraża – odparła z przekąsem Alice. Nie czas informować kogokolwiek o umowie między nią a Milesem, uznała. Nikt, kto ją zna, nie uwierzy, że dobrowolnie zgodziła się go poślubić. Musi coś sensownego wymyślić… Nie dać się zaślepić furii. – Przecież wiesz, jak bardzo chciałaby, żebym wyszła za mąż za arystokratę. W każdym mężczyźnie, który się u nas pojawia, widzi potencjalnego męża. – Trzeba przyznać, że znakomita większość z nich składała wizyty z zamiarem starania się o ciebie. A twoja matka pragnie dla ciebie stabilnej pozycji w świecie. – Lydia weszła do środka i z ciężkim westchnieniem opadła na fotel. – Mogłabym spać całymi dniami. RS – Dzisiaj zdecydowanie lepiej wyglądasz – powiedziała Alice z zadowoleniem. – Wczoraj bardzo się o ciebie martwiłam. Czy czujesz się silniejsza? – Nie. Cały czas czuję się fatalnie. Alice podejrzewała, że złe samopoczucie Lydii wynika raczej ze stanu jej ducha. Pokochała Toma Fortune’a szczerze i głęboko, a teraz zasłona spadła jej z oczu. Był jak Miles Vickery zagorzałym hazardzistą, skończonym łajdakiem i rozpustnikiem. Miłość Lydii nic dla niego nie znaczyła, nie zawahał się jej zniszczyć. Uwiódł ją, porzucił mimo ciąży, a na domiar złego okazało się, że jest kryminalistą i wtrącono go do więzienia. Lydia nigdy dotąd nie mówiła o 47 uczuciach, jakie żywiła dla Toma. Alice oczywiście jej nie wypytywała. Lizzie podejmowała próby, żeby Lydia się przed nią otworzyła, ale bez skutku. Nie rozmawiały także o tym, co będzie, gdy dziecko się urodzi. Alice powzięła mocne postanowienie, że przekaże Lydii dom w Skipton, który zostawiła jej w spadku lady Membury, i przynajmniej w ten sposób zabezpieczy ją i dziecko. Poprosiła już swoich adwokatów o przygotowanie stosownych dokumentów i pozostało jej tylko mieć nadzieję, że zaręczyny z Milesem tego nie przekreślą. Lydia mogła kiedyś liczyć na odziedziczenie pokaźnego majątku, ale nie teraz. Było nad wyraz wątpliwe, by jej rodzice, księstwo Cole, przeznaczyli na jej utrzymanie jakiekolwiek fundusze. Lydia westchnęła głęboko i zamknęła oczy. Czwarty miesiąc ciąży dobiegał końca, brzuch zaczął się zaokrąglać. Pani Lister głośno dawała wyraz swojemu przekonaniu, że skoro Lydia tyje tak szybko, musi nosić bliźniaki. – Pójdę przygotować ci kilka tostów – zaproponowała Alice. – Lady Membury mówiła mi, że kiedy była w ciąży, czasami tylko to mogła jeść. Lydia powstrzymała ją gestem ręki. RS – To bardzo miłe z twojej strony, ale może za chwilę… Nie wiedziałam, że lady Membury miała dzieci. – Spojrzała na Alice z zastanowieniem. – W takim razie dlaczego zostawiła majątek tobie? – Jej córka umarła, a nie było innych krewnych – odparła Alice. Ekscentryczna decyzja lady Membury, aby zostawić majątek gospodyni, była szeroko komentowana wśród miejscowej socjety. Alice ta decyzja również zaskoczyła, ale jednocześnie

rozumiała jej powody i przejmowały ją one smutkiem. – Wiesz, że żyła w całkowitym osamotnieniu. Nie miała rodziny ani przyjaciół, lata temu zerwała kontakty z proboszczem, nie było więc mowy o tym, że zrobi zapis na rzecz Kościoła. 48 – Ja też tak skończę – stwierdziła z goryczą Lydia. – Na pewno nie – zaprzeczyła Alice, ujmując ją za rękę. – Masz przyjaciół, dziecko, które nosisz, najwyraźniej rozwija się dobrze i jest silne. Może kiedy przyjdzie na świat, twoi rodzice zmiękną i… – Boże uchowaj – powiedziała spontanicznie Lydia, a kiedy Alice się roześmiała, zdała sobie sprawę ze znaczenia swoich słów i też się roześmiała. – Lady Membury musiała cię kochać, Alice. Byłaś dla niej pociechą. Z pewnością czuła się samotna, a ty zastąpiłaś jej córkę. – Być może – przyznała Alice i serce jej się ścisnęło. – Rozmawiałyśmy o tylu rzeczach… Jeździłyśmy na przejażdżki powozem, piłyśmy herbatę z dżinem i grałyśmy w karty. – I dawałaś jej wygrać. – Przecież była moją pracodawczynią, no i… posiadała osiemdziesiąt tysięcy funtów. Znowu się roześmiały, po czym Alice powiedziała poważnie: – Wiesz co, Lydia? Czasami żałuję, że zostawiła mi te pieniądze. W RS takim samym stopniu są błogosławieństwem, co przekleństwem. – Zamilkła, zdawszy sobie sprawę, że o mały włos nie wyznała przyjaciółce, jak Miles ją zaszantażował. – Wybacz – dodała – zabrzmiało to, jakbym była potworną niewdzięcznicą, bo pod względem materialnym moje życie wygląda zupełnie inaczej niż kiedyś. – Być dziedziczką fortuny to wcale nie jest takie szczęście, jakby się wydawało – zauważyła Lydia. – Pomyśl tylko, co zrobił z chciwości lord Montague. Odgrzebał stare średniowieczne prawo i nałożył tragiczny dla nas w konsekwencjach podatek. Tom… – Urwała i splotła dłonie tak mocno, że kostki palców pobielały. – On nie zwróciłby na mnie uwagi, gdybym była biedniejsza. Wiedział też, że ma mizerne szanse, aby ojciec i matka brali go 49 pod uwagę jako kandydata na męża. Postarał się mnie uwieść, licząc na to, że kiedy zajdę w ciążę, rodzice będą zmuszeni wydać mnie za niego. Gdyby nie jego przestępcza działalność, plan by się powiódł. Alice była poruszona. Przychodziły jej do głowy podobne myśli, ale miała nadzieję, że mimo wszystko przyjaciółka zachowała złudzenia. – Jestem pewna, że Tomowi zależało na tobie – zapewniła ją, sama w to nie wierząc. – Bzdura – orzekła Lydia. – Tomowi na nikim nie zależy, dba wyłącznie o własne sprawy. Dlatego uważaj na Milesa Vickery’ego. – Wpatrywała się w twarz Alice badawczo, z niepokojem. – Wiem, że jego sytuacja zmieniła się, tytuł markiza coś znaczy, nawet jeśli markiz jest biedny jak mysz kościelna. Miles może uważać, że to godna rekompensata za twoje pieniądze, ale pod względem charakteru jest jeszcze gorszy niż Tom, na pewno bardziej bezwzględny i niebezpieczny. – Masz całkowitą rację – zgodziła się Alice. Obie odwróciły głowy, kiedy doszły je hałasy z holu. Lizzie wróciła z RS przejażdżki z Natem Waterhouse’em i teraz rozmawiała z Marigold, śmiejąc się głośno. Po chwili rozległ się podekscytowany głos pani Lister przekazującej najświeższą wiadomość. – Markiz Drummond nas odwiedził i możemy mieć uzasadnione nadzieje, że wkrótce zostaną ogłoszone jego zaręczyny z Alice. Drzwi saloniku otworzyły się z trzaskiem. – Twoja mama powiedziała mi, że zamierzasz wyjść za Milesa Vickery’ego – mówiła Lizzie, wchodząc energicznym krokiem do środka.

Ściągnęła rękawiczki do konnej jazdy i rzuciła je niedbale na stolik. – Mam ci pogratulować? – To by było przedwczesne – odparła Alice. 50 – Wiedziałam! – stwierdziła z triumfem Lizzie, siadając na ławie pod oknem. – Powiedziałam nawet, że trzeba by cię zamknąć w Bedlam, gdybyś w ogóle coś takiego brała pod uwagę. – No cóż… jednak… – zaczęła Alice, myśląc, że to dogodny moment, aby urabiać grunt pod przyszłą wiadomość, ale Lizzie nie słuchała, zajęta już czymś innym. – Nie uwierzycie, co się stało. – Wyprostowała się i spojrzała na przyjaciółki rozognionym, pełnym złości wzrokiem. – Nat Waterhouse ma poślubić ten ptasi móżdżek, Florę Minchin! – Coś podobnego – powiedziała Alice, przypominając sobie niedbale rzuconą przez Milesa uwagę, że Lizzie kocha Nata, niezależnie od tego, co się jej wydaje. Uderzyło ją teraz, że Miles nie powiedział tego samego o Nacie. I może nic dziwnego, skoro lorda Waterhouse’a powszechnie zaliczano do grona utytułowanych, zubożałych łowców posagów. – Co ty na to, Lizzie? – Nie moja sprawa, że Nat zdecydował się zmarnować sobie życie z głupkowatą dziedziczką fortuny, która zanudzi go na śmierć po tygodniu – RS odparła ze złością Lizzie. – Nic a nic mnie to nie obchodzi! Alice i Lydia wymieniły spojrzenia. – I pewnie to mu właśnie powiedziałaś? – spytała Lydia. – Oczywiście! – Lizzie poprawiła się energicznie na siedzeniu. – Zresztą nie ma się co martwić, bo nigdy do tego nie dojdzie. Nie jest tak głupi, żeby poślubić tę gęś. Odzyska zdrowy rozsądek, zanim pętla zaciśnie mu się na szyi. Alice i Lydia znów wymieniły spojrzenia. Lydia uniosła pytająco brew, ale Alice potrząsnęła głową. Obie zdawały sobie sprawę z tego, że Nat Waterhouse jest zdolny zawrzeć małżeństwo dla pieniędzy, a jeśli już się oświadczył pannie Minchin, nie ma drogi odwrotu. Skoro tak, nie warto rozmawiać o tym z Lizzie, zresztą pewnie by nie słuchała. 51 – Flora Minchin jest miłą osobą o łagodnym usposobieniu – odezwała się Alice. – Bo jest za głupia, żeby mieć swoje zdanie! – odparła Lizzie. – Nie uważam, że jest tak głupia, za jaką ją uważasz – powiedziała Lydia. – Chyba źle ją oceniasz. – A co mnie obchodzi Flora! – rzuciła ze zniecierpliwieniem Lizzie. – Problem polega na tym, że nie mogę liczyć na asystę Nata na jutrzejszym balu w hotelu „Granby”, skoro ma dotrzymywać towarzystwa Florze i jej rodzinie. – Rzeczywiście, jak mógł postąpić tak bezmyślnie – stwierdziła z przekąsem Alice. – Cóż, będziemy obie musiały liczyć na mojego brata. Obiecał pójść ze mną i z pewnością nie odmówi asysty także tobie. Zresztą nie zabraknie ci adoratorów. – Lubię Lowella – powiedziała Elizabeth i twarz jej się rozjaśniła. – Cudownie. – On ciebie też lubi, ale marnuje czas. Żadna z ciebie żona dla farmera – stwierdziła cierpko Alice. RS – Z moimi pieniędzmi mógłby zostać dżentelmenem i mieć mnóstwo wolnego czasu. Warto o tym pomyśleć… – Nie warto – zaprzeczyła energicznie Alice. Lizzie przewyższała Lowella inteligencją i temperamentem. Potrzebowała kogoś, kto by ją powściągnął, jej brat był na to zbyt uległy. – Lowell lubi pracować. Wiem, że dla ciebie to dziwne, ale niektórzy potrzebują zajęcia.