Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Cornick Nicola - W atmosferze skandalu

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :652.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Cornick Nicola - W atmosferze skandalu.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse C
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 303 osób, 193 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 121 stron)

Nicola Cornick - W atmosferze skandalu Od autorki Kilka lat temu spędziłam wakacje na Spitsbergenie, wyspie położonej na kole podbie- gunowym u północnych wybrzeży Norwegii. Nie sądziłam, że zdecyduję się umieścić w tym miejscu akcję kolejnego romansu historycznego, a jednak… Historia i uroda Spitsbergenu zafascynowały mnie, zwłaszcza że wyspa odegrała niepoślednią rolę w rozwoju nauki. Nie- zapomniana wyprawa i wyczerpująca lektura podsunęły mi pomysł do „W atmosferze skandalu”. Dodam, że pisanie książki sprawiło mi niekłamaną przyjemność, jako że fabuła powieści łączy w sobie zarówno pasjonujące dzieje Spitsbergenu, jak i romantyczny wątek miłosny. Pragnę także zaznaczyć, że na użytek intrygi pozwoliłam sobie nagiąć nieco prawdę historyczną i zmienić pewne szczegóły. W początkach XIX wieku na Spitsbergenie nie było klasztoru ani całosezonowej osady. Nie pozwalał na to zbyt surowy klimat. Powieściowy klasztor Bellsund wzorowany jest na rosyjskim Monastyrze Sołowieckim położonym na Wy-spach Sołowieckich na Morzu Białym.

Z mnóstwem myśli obłąkańczych, Których umysł okiełznać nie zdoła, Z włócznią płonącą Na rączym rumaku W bezkresną wyruszam głuszę. Przez rycerza zjaw i cieni Dziesięć mil za krańcem świata Na śmiertelną wzywam potyczkę, Trwożę się, że podróż ma Kresu nie znajdzie. Fragment „Pieśni Toma O’Bedlama”. Anonim, ok. 1600 r. CZĘŚĆ PIERWSZA SŁOMIANA WDOWA Rozdział pierwszy Mianem „słomianej wdowy” określa się kobietę na jakiś czas opuszczoną przez mę- ża, zazwyczaj w celu odbycia podróży. Określenie „słomiana” nawiązuje do materaca czy też siennika niegdyś wypychanego słomą. Porzucona połowica, czyli „wdowa”, zostaje zatem sama na słomianym posłaniu. Innymi słowy idzie na zieloną, a raczej wysuszoną trawkę. Ów na pozór niewinny, acz niepozbawiony kpiny, termin budzi zdecydowanie ne-gatywne skojarzenia. Londyn, maj 1811 roku Przybył na miejsce mocno poniewczasie. Co tu kryć, spóźnił się o, bagatela, półtora roku. Przystanąwszy na schodach, lord Alex Grant omiótł wzrokiem miejską rezydencję lady Joanny Ware i zmarszczył z niezadowoleniem brwi. Spodziewał się oznak żałoby, a jednak mimo zaistniałych okoliczności spotkał go srogi zawód. W oknach domu przy Half Moon Street próżno by szukać czarnych zasłon. Co więcej, srebrna kołatka u drzwi kazała przypuszczać, że pani domu nie stroni od przyjmowania gości. Zdaje się, że lady Joanna zrzuciła wdowią szatę zaledwie kilkanaście miesięcy po śmierci współmałżonka. Kiedy zapukał, w progu niczym zjawa z koszmaru sennego pojawił się spowity w ponurą czerń kamerdyner. Alex doskonale wiedział, że popełnia gruby nietakt. Składanie wizyt o tak wczesnej porze było nie tylko niestosowne, lecz także w złym guście. Tak czy inaczej sługa nie omieszkał przypomnieć mu o tym wymownym ściągnięciem brwi. - Moje uszanowanie, milordzie - odezwał się sztywno. - Czym mogę panu służyć? Milordzie? - powtórzył w myślach Grant. Nie zna mnie, a mimo to od razu odgadł moją pozycję społeczną. Zdumiewające i godne najwyższego uznania, choć spojrzawszy na to z drugiej strony, nie ma się czemu dziwić. Lady Joanna Ware, ciesząca się po-wszechnym uznaniem znakomita pani domu, z pewnością niezwykle starannie dobiera służbę. Nieszczególnie

przyjazne powitanie bez wątpienia miało go ostrzec, że milady nie ma zwyczaju zadawać się choćby i z utytułowanymi natrętami. - Chciałbym się widzieć z lady Joanną, jeśli łaska - oznajmił, choć po prawdzie nie miał na to najmniejszej ochoty. Powodowało nim wyłącznie poczucie obowiązku, po prostu zgodnie z obyczajem powinien złożyć kondolencje żonie zmarłego przyjaciela. Kiedy zorientował się, że wdowa wcale nie rozpacza po zmarłym mężu, mocno się rozsierdził. David był szano-wanym człowiekiem i wybitnym naukowcem. Zasługiwał na to, by czcić jego pamięć. Z tej właśnie przyczyny Grant nie palił się do tego, by odnowić znajomość z Joanną. Świetnie wyszkolony majordomus akurat tego gościa nie zmierzał trzymać w sieni niczym obwoźnego kupca. Odsunął się, wpuszczając milorda do środka, jednak posępne oblicze służącego zdradzało, że wciąż się waha, czy nie odesłać go z kwitkiem. W głębi korytarza po obu stronach wejścia do najbliższej komnaty tkwiło dwóch identycznie odzianych lokajów. Zarówno liberie, jak i przystojne fizjonomie były do siebie łudząco podobne. Młodzieńcy prezentowali się nad wyraz wykwintnie, jak na pełnią- cych służbę w arystokratycznej rezydencji przystało. I oto nagle w tej wytwornej scenerii jakaś kobieta znajdująca się w pokoju oznajmiła podniesionym głosem, a tak naprawdę wykrzyczała: - Och, wstańże w tej chwili, kuzynie! I porzuć wreszcie te niedorzeczne fanaberie. John, nie wyjdę za ciebie i basta! Powtarzam ci to w kółko i na okrągło, a ty dalej swoje. Nie dość, że mnie zanudzasz, to jeszcze zasłoniłeś sobą nowiuteńki dywan. Kupiłam go, żeby się nim zachwycać, a nie po to, by służył za klęcznik dla natrętnych zalotników! - Lady Joanna jest zajęta - poinformował cierpko kamerdyner. - Nie wydaje mi się - odrzekł Alex. - O ile mnie słuch nie myli, właśnie odrzuciła oświadczyny, a to oznacza, że jest wolna. Przynajmniej, na razie. - Z tymi słowy pokonał dystans dzielący go od bliźniaczych lokajów i bez wahania sięgnął do klamki. Zignorował przy tym skonsternowane miny młodzieńców tudzież pełen oburzenia okrzyk major-domusa. Lord Grant znalazł się w skąpanej w słońcu przestronnej, a zarazem zaskakująco przytulnej bibliotece o cytrynowożółtych i białych ścianach. Choć był ciepły majowy po-ranek, w kominku palił się ogień, przed którym wylegiwał się szary kudłaty piesek ze śliczną różową kokardką na czubku głowy. Był przeuroczy i tak samo jak bliźniaczy służący, idealnie komponował się z otoczeniem. Zwierzak uniósł łepek i zmierzył przybysza zaciekawionym spojrzeniem ciemno-brązowych ślepiów. W powietrzu unosiła się urokliwa woń lilii oraz pszczelego wosku. Nęcąco przyjemne i zaciszne miejsce przywodziło na myśl dom, co Alex uzmysłowił sobie z niejakim zadziwieniem. Od siedmiu lat z własnej woli nie miał stałego adresu, i dobrze mu z tym było, lecz oto nagle pomyślał, że miło by było czasami wypocząć w pokoju takim jak ten. Zasiąść w fotelu, mieć w zasięgu ręki szklaneczkę brandy, i pogrążyć się w cie-kawej lekturze. Nie wiedzieć czemu ta wizja wydała mu się nadzwyczaj kusząca. Po krótkim namyśle doszedł do wniosku, że znacznie większą pokusę stanowi stojąca przy oknie kobieta. Kasztanoworude loki połyskiwały smagane pierwszymi promie-niami słońca, mieniąc się tu i ówdzie złocistymi oraz miedzianymi pasmami. Miała po-ciągłą twarz, szeroko rozstawione fiołkowoniebieskie oczy, nieskazitelnie prosty nos i bajeczne, nieprzyzwoicie wręcz zmysłowe usta. Bez wątpienia odbiegała znacznie od klasycznego ideału urody. Była zbyt wysoka i zbyt szczupła, a jej rysy sprawiały wrażenie nieco za ostrych, lecz o dziwo te drobne mankamenty nie miały najmniejszego znaczenia. W ciemnowiśniowej sukni z doskonale dobraną przepaską we włosach przykuwa- ła uwagę i bezsprzecznie mogła uchodzić za oszałamiającą piękność. Nie nosiła czerni ani mdłej lawendy, którą po zwyczajowym okresie żałoby często przywdziewały wdowy, dzięki czemu nieatrakcyjny strój żadną miarą nie tłumił blasku ogromnej witalności, który emanował ze spojrzenia i postawy milady.

Grant zrozumiał, że niezależnie od tego, czy mu się to podoba, czy nie, ponętne wdzięki lady Ware nie są mu obojętne. Przeciwnie, stwarzają poważne zagrożenie dla spokoju ducha i ciała. Wystarczyła jedna krótka chwila, by zdał sobie sprawę, że sam widok lady Ware wstrząsnął do głębi jego jestestwem i obudził w nim dawno uśpione instynkty. Ledwie owa myśl zrodziła się w jego umyśle, Joanna spostrzegła go i ruszyła ku niemu zwiewnym krokiem, szeleszcząc spódnicą. - Gdzież to się podziewałeś, najdroższy? - zawołała, przypadłszy do jego boku, po czym z uśmiechem padła mu w ramiona. - Czyżby zatrzymał cię wzmożony ruch na Pic-cadilly? Nie mogłam się ciebie doczekać! Była taka miękka i ciepła… Kiedy ją objął, ogarnęły go niesłychane emocje. Pasowała do niego jak ulał, jakby została stworzona specjalnie dla niego, by mógł tulić ją do piersi w nieskończoność. Instynktownie rozpoznał w tej kobiecie swoją drugą, brakującą połowę. Pachniała letnimi kwiatami. Gdy uniosła ku niemu twarz, w fiołkowych źrenicach odmalowały się zarówno obawa, jak i niewypowiedziana prośba. Nim pojął, co się święci, położyła mu rękę na karku i zaczęła zapamiętale go całować, jakby naprawdę marzyła tylko o tym. Alex poczuł… Och, jakże mógłby pozostać niewzruszony! Nie przyjąłby takiej postawy nawet za obietnicę nieśmiertelności. Bo ni jak, skoro wargi lady Ware były cudownie chłodne, nieziemsko delikatne i nieskończenie uwodzicielskie. Dużo później, kiedy na chłodno roztrząsał ten nieoczekiwany incydent, doszedł do przekonania, że obściskiwanie lady Ware to, oględnie rzecz ujmując, całkiem chybiony T L R sposób na zerwanie z celibatem po dwuletnim okresie wstrzemięźliwości. Teraz jednak dał się ponieść chwili i na moment wziął rozbrat ze zdrowym rozsądkiem, jako że doszczętnie otumaniony bliskością apetycznych krągłości Joanny, nie był w stanie trzeźwo myśleć. Po prawdzie potrafił sformułować tylko jedną składną myśl, otóż marzył wyłącznie o tym, by zaciągnąć ją do łóżka, najlepiej jej łóżka, bo z całą pewnością znajdowało się w pobliżu. Trawiła go zmysłowa gorączka, od dawna nie pragnął tak żarliwie żadnej kobiety, lecz oto lady Ware już oderwała od niego usta i odsunęła się. Zostawiła go z poczuciem ogromnego niedosytu i zawstydzającym dyskomfortem w okolicach lędźwi. W jej oczach pojawił się figlarny błysk, kiedy bezwstydnie zerknęła niżej. - Och, najdroższy, bardzo się cieszysz z naszego spotkania, jak widzę! Nazywa mnie „najdroższym”, bo nie ma pojęcia, kim jestem, olśniło Granta, który schronił się za biurkiem, by ukryć oczywiste dowody podniecenia. Postanowił podjąć wyzwanie i uśmiechnął się znacząco. Skoro milady nie dba o konwenanse, a tak naprawdę zachowuje się skandalicznie, nie pozostanie jej dłużny. - Któryż mężczyzna nie byłby wniebowzięty, moja słodka? - rzekł swobodnie. - To, że cię pragnę, jest czymś oczywistym. Mam wrażenie, jakby nasza upojna noc zakończyła się całe wieki temu, choć opuściłem twoją sypialnię zaledwie kilka godzin te-mu. Nic dziwnego, że się niecierpliwię, z każdą sekundą jestem coraz bardziej rozocho-cony - zakończył dobitnie, ignorując zgorszone fuknięcie nieszczęsnego absztyfikanta lady Ware, rumianego mężczyzny w średnim wieku, który przyglądał im się z wyraźnym niedowierzaniem. Rozdziawione usta i wybałuszone oczy dobitnie świadczyły o świętym oburzeniu, natomiast Alex spojrzał na jegomościa z nieskrywaną drwiną. - Daruje pan, sir, ale nie dosłyszałem pańskiego nazwiska… Hm, choć to może nie jest aż tak ważne… Musi pan przecież rozumieć, że spóźnił się pan z deklaracjami dozgonnej miłości. Lady Joanna i ja… - Zawiesił wymownie głos. - Och, mój drogi! - wtrąciła z przyganą, a w jej głosie pobrzmiewał ponadto z trudem hamowany gniew. - Dżentelmenowi nie przystoi mówić o związkach z damą w sposób tak otwarty! Grant uniósł jej dłoń do ust. - Wybacz, najdroższa - powiedział cicho, zmysłowo. - Nie sądziłem, że będziesz miała coś

przeciwko temu. Czyż sama nie dowiodłaś przed chwilą, że łączy nas wielka zażyłość? - Gdy znów jej dotknął, powróciło wrażenie dwóch czekających na złączenie połówek. Wiedział, że nie spocznie, póki nie posiądzie lady Ware. Jeśli chodzi o kobiety, to Alex zawsze był wybredny. Rzadko miewał kochanki, a jeśli już decydował się na intymną znajomość, to starannie wybierał partnerki. Po śmierci żony wprawdzie nie narzekał na brak damskiego towarzystwa, niemniej konsekwentnie stronił od prawdziwej bliskości i dbał o to, by miłosne przygody były przelotne i niezo-bowiązujące. Innymi słowy, nawet gdy angażował ciało, to nie angażował emocji. Niestety nie mógł potraktować w podobny sposób lady Ware. Romans w ogóle nie wchodził w rachubę. Była przecież wdową po najlepszym przyjacielu, do tego taką wdową, która w swoim czasie nie sprawdziła się w roli przykładnej żony. Tak w każdym razie twierdził David, gdy na łożu śmierci ostrzegał Aleksa, że nie należy jej ufać. Miał zatem co najmniej kilka ważkich powodów, by trzymać się od niej z daleka, co niestety nie zmieniało faktu, że zdradliwe ciało, tudzież wybujała wyobraźnia sprzysięgły się w tej materii przeciw niemu i zupełnie nie zważały na protesty rozumu. Innymi słowy, choć był nastawiony wrogo wobec lady Ware, to zarazem odczuwał do niej nieodparty pociąg. Nad wyraz niefortunna okoliczność, stwierdził w duchu. Sprzeczność sama w sobie, złośliwa ironia losu… Ponadto wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że lady Ware pała do niego równie wielką niechęcią, jaką on do niej. Wyszarpnąwszy dłoń z uścisku, odsunęła się i zmroziła Aleksa lodowatym spojrzeniem. - Jeszcze nie zdecydowałam, czy darować ci winę - oznajmiła z lekkim rumieńcem na policzkach. - Najdroższy… - To czułe słówko nie zabrzmiało szczególnie pieszczotli-wie. - Och, nie wątpię, że zasłużyłem na karę… najdroższa - odparł gładko. Pochłonięty Joanną, prawie zapomniał, że nie są sami. - Zdaje się, że moja obecność stała się niepożądana - stwierdził urażonym głosem odrzucony konkurent lady Ware. Popatrzył na nią z wyrzutem, ukłonił się sztywno i pomaszerował do wyjścia. Gdy zatrzasnęły się za nim drzwi, zapadła niezręczna cisza. W końcu Joanna odwróciła się do Aleksa, podparła się pod boki i zmierzyła go taksującym spojrzeniem. Oczywiście nie udawała już, że cieszy się z jego wizyty. Napięcie wzrastało do stanu wrzenia, stawało się wprost nie do zniesienia. Wreszcie milady zagrzmiała oskarżycielskim tonem: - Kim pan jest, do diabła? Prawdę mówiąc, doskonale wiedziała, z kim ma do czynienia, tyle że jeszcze nie doszła do siebie. Nieszczęsny pocałunek mocno zbił ją z pantałyku, choć zazwyczaj nie traciła tak łatwo pewności siebie. Jednak nie całowała nikogo od niepamiętnych czasów, a z mężem… cóż… z Davidem nie było nawet w połowie tak ekscytująco i słodko jak z lordem Grantem. Zamierzała go jedynie cmoknąć, miał to być świadczący o pewnej za- żyłości, ale w gruncie rzeczy niewiele znaczący gest, ot, zwykła niewinna pieszczota. A jednak nie wiedzieć czemu gdy tylko Alex zawładnął jej ustami, poczuła nieodpartą ochotę, by dotykać jego twarzy i reszty muskularnego ciała, chciała poznać jego zapach i smak… Potrzeba okazała się tak przemożna, że nogi odmawiały jej posłuszeństwa na sa-mą myśl, że mogłaby poznać bliżej lorda Granta. Nie sądziła, że kiedykolwiek jeszcze zapragnie mężczyzny. A jednak… Szkopuł w tym, że Alex był najbliższym przyjacielem jej niewiernego małżonka, i pewnie dlatego nie potrafiła patrzeć na niego bez wzgardy. W dodatku największą pasją Granta, podobnie jak niegdyś Davida, były podróże. Zapewne żeglował po całym świecie w pogoni za sławą i przygodą w poszukiwaniu nowego szlaku handlowego do Chin lub czegoś równie bezsensownego. Tak, doskonale pamiętała Aleksa Granta. Przecież dziesięć lat temu był drużbą na jej ślubie z Davidem Ware’em. Choć od tamtego czasu upłynęła cała dekada, wciąż wspominała z bólem, jak bardzo była szczęśliwa i pełna nadziei na świetlaną przyszłość. Młodzieńcza naiwność, wy-T L R górowane oczekiwania i patrzenie przez różowe okulary na charakter męża, to wszystko

okazało się niezawodną receptą na nieudany związek. Ale wówczas, w ten majowy pora-nek, nie miała jeszcze pojęcia, co ją czeka… Tak dobrze pamiętała tamten dzień, w tym również Aleksa. Wyglądał tak samo przystojnie jak teraz, choć wyraz twarzy miał inny, emanowat całkiem inną aurą. Przed laty Alex nie był tak zgorzkniały, och, w ogóle nie był zgorzkniały, tylko pogodnie i przyjaźnie patrzył na świat. Przypominała sobie jego żonę, filigranową rozchichotaną blondynkę całą w falbanach. Jak miała na imię? Annabel? Amelia? W każdym razie coś na A. Wpatrywała się w Granta z uwielbieniem i była równie czarująca, co powierzchowna. Dopadły ją wyrzuty sumienia. Nie miała zwyczaju całować cudzych mężów, zwłaszcza że stanowczo zbyt wiele kobiet całowało jej małżonka. Wiarołomstwa Davida nie były dla nikogo tajemnicą, ale to jeszcze nie znaczy, że chciałaby zniżać się do jego poziomu. Popełniła błąd, nie powinna była zbliżać się do Granta ani tym bardziej pozwalać sobie na żadne poufałości. Otrząsnąwszy się z chwilowego oszołomienia, przelała cały gniew na niego. Kolejny bezwstydnik! - pomyślała ze złością. Nic, tylko uganiałby się za pannami. Alex skłonił się z galanterią, z którą wciąż stykała się na salonach. Wielka szkoda, stwierdziła w duchu, że w dzieciństwie wpojono mu dobre maniery, których z wiekiem nie zatracił. Miała nadzieję, że okaże się równie nieokrzesany jak większość marynarzy. Gdyby mogła uznać go za prostaka, byłoby znacznie łatwiej okazywać niechęć. Niestety wypłowiały płaszcz od munduru okazał się zwodniczą wskazówką. Leżał na Aleksie znakomicie, do tego podkreślał rosłą, muskularną sylwetkę. Trzeba przyznać, że było mu w nim niezwykle do twarzy. Grant niewątpliwie zaliczał się do tych mężczyzn, którym Stwórca pobłogosławił idealną prezencją. W dodatku czuło się, że ma silny charakter, którym spośród innych ludzi powinien wyróżniać się prawdziwy przywódca. Jak kiedyś David… Wzdrygnęła się na tę myśl. - Lord Grant, do usług, madame - przedstawił się wytwornie. - Tak, zauważyłam, że jest pan gotów zaoferować mi nawet więcej usług, niżbym T L R sobie życzyła - oznajmiła ozięble. - Proszę przyjąć do wiadomości, że nie szukam kochanka - dodała na wszelki wypadek. Uśmiechnął się, błyskając nieskazitelną bielą zębów. - Jestem wielce niepocieszony. - Szczerze wątpię, milordzie. - Dobrze wiedziała, że nie lubi jej tak samo, jak ona jego. - Dlatego tym bardziej jestem ciekawa, czemu zasugerował pan, że łączą nas zażyłe stosunki? W dodatku przy świadku? Co pana opętało? - Zapewne to samo co panią, kiedy wpiła mi się pani w usta. Przy tym sprawiała pani wrażenie, jakby czyniła to pani z nieposkromionej żądzy, choć przecież wiem doskonale, że wcale nie miała pani na to ochoty. W powietrzu znów dało się wyczuć nieprzyjemne napięcie. Do diaska! - zżymała się w skrytości ducha Joanna. Przeklęty pocałunek! Nigdy dotąd nie narzucała się obcemu mężczyźnie z awansami. I to z takim entuzjazmem! Zbyła uwagę milorda machnięciem ręki, wystąpiła natomiast z pretensjami: - Prawdziwy dżentelmen dałby do zrozumienia, że jesteśmy po słowie, zamiast oznajmiać wszem wobec, że dzielimy ze sobą łoże… - Urwała w pół słowa wyraźnie za- żenowana. - Przepraszam, zapomniałam, że trudno wymagać czegoś takiego od kogoś, kto ma już żonę. - Nie mam żony. Jestem wdowcem. Jedno trzeba mu oddać, stwierdziła w duchu, wypowiada się zwięźle i na temat. Najwyraźniej nie zależy mu na opinii innych. Był pod tym względem zupełnie inny niż David, który zwykł zjednywać sobie sympatię, prawiąc bliźnim wyszukane komplementy. - Bardzo mi przykro. Współczuję panu z powodu straty. Pamiętam pańską żonę. Była czarująca.

Jego twarz w ułamku sekundy zmieniła się w nieprzystępną kamienną maskę. Stało się jasne, że nie ma ochoty rozmawiać o Annabel, Amelii czy jak tam miała na imię. - Dziękuję - odparł szorstko. - Choć to ja powinienem złożyć pani kondolencje, a nie na odwrót. T L R - Skoro upiera się pan przy zachowaniu konwenansów… - Też potrafiła wysławiać się lakonicznie, zwłaszcza gdy była rozzłoszczona. - Nie opłakuje go pani? - spytał obcesowo, a w pełnym przygany głosie pobrzmiewał gniew. - David nie żyje od ponad roku. Zresztą nie muszę tego panu przypominać. Był pan przy jego śmierci. Grant doniósł jej o zgonie męża w liście z Arktyki. Lord Ware udał się tam na ostatnią, jak się okazało, misję, by wyznaczyć nowy szlak handlowy biegnący przez biegun północny. Wiadomość była krótka i oschła, mimo to przebijał z niej autentyczny smutek po utracie najbliższego przyjaciela i wiernego towarzysza podczas ekstremalnie trudnych wypraw. Jednak lady Ware nie podzielała tego smutku, co więcej, nie zamierzała udawać, że jest inaczej. Alex zmierzył ją nieprzyjaznym spojrzeniem. Z najwyższym trudem trzymał nerwy na wodzy. Chętnie powiedziałby na głos, co myśli o tej kobiecie, ale ograniczył się do pogardliwego tonu: - David był wybitnym człowiekiem - wycedził przez zęby. - Zasłużył na coś więcej niż… to. - Szerokim gestem objął wnętrze pozbawione oznak żałoby. Zasługiwał na kogoś lepszego niż ty… Wiedziała, że taki był sens jego wypowiedzi. - Żyliśmy obok siebie - oznajmiła, starając się ukryć ból. - Był pan jego przyjacielem. Z pewnością pan wie, że nie układało się między nami najlepiej. - Owszem, dał mi do zrozumienia, że pani nie ufa - wycedził. - Cóż, możemy uznać, że to uczucie było obustronne. Sądzi pan, że powinnam do całej listy swych grzechów dodać hipokryzję i udawać, że rozpaczam po jego śmierci? W jego oczach błysnęła wściekłość. Joanna wzdrygnęła się bezwiednie, nim pojęła, że powoduje nim przede wszystkim lojalność wobec zmarłego kompana. - Ware był bohaterem - oznajmił dobitnie. T L R Najchętniej zaczęłaby wrzeszczeć. Słyszała to zdanie wiele razy, stanowczo zbyt wiele. Sama kiedyś ślepo w nie wierzyła. Na samym początku, kiedy przeniosła się z głębokiej prowincji do Londynu i zauroczona zawadiackim urokiem Davida, zadurzyła się w nim bez pamięci. Nie miała powodów przypuszczać, że mąż tuż po ślubie zacznie ją zdradzać i nigdy nie przestanie… Zacisnęła wilgotne dłonie w pięści. Grant przyglądał jej się zdecydowanie zbyt przenikliwie. Zmusiła się, by rozluźnić napięte mięśnie. - Naturalnie. Wszyscy tak o nim mówią, więc nie może być inaczej. - A mimo to już rozważa pani kolejne zamążpójście. Chodzą słuchy, że konkurenci prześcigają się, by zdobyć pani względy. Oburzona tą brutalną otwartością na moment zaniemówiła, potem syknęła z bezsilnej złości. Ciekawe, co takiego zmarły mąż naopowiadał o niej przyjacielowi? Z całą pewnością nie było to nic dobrego, skoro Grant tak bardzo jej nie cierpiał. Wprawdzie nie okazywał awersji w sposób jawny, lady Ware była jej w pełni świadoma, bez wzglę- du na to, jak wprawnie i namiętnie niedawno ją całował. - Skoro daje pan wiarę plotkom, pewnie usłyszy pan o mnie jeszcze niejedno. Tak czy owak, myli się pan. Nie mam najmniejszego zamiaru ponownie wychodzić za mąż. - Nigdy więcej, dodała w myślach. Uniósł z powątpiewaniem brwi, po czym spytał sarkastycznie: - Wystarczy, że dla rozrywki pocałuje pani od czasu do czasu jakiegoś obcego mężczyznę? A może i tym razem jestem w

błędzie? Co za irytujący typ. Prowokował ją umyślnie, bo wiedział, że nie miała nic na swoją obronę. Sama wytrąciła sobie oręż z ręki. Koniec końców to ona pocałowała lorda Granta, a nie na odwrót. Choćby chciała, nie zdoła się tego wyprzeć. Postąpiła nierozważnie wiedziona nieodpartym impulsem. Próbowała w ten sposób definitywnie zniechęcić Johna Hagana do dalszych zalotów. Nie wiedzieć czemu sądziła wówczas, że to znakomity pomysł. John był kuzynem, a zarazem spadkobiercą jej męża, a ostatnimi czasy coraz bardziej dawał jej się we znaki. Joanna miała go serdecznie dosyć. Od kilku ty-T L R godni nachodził ją z regularnością szwajcarskiego zegarka i stawał się coraz bardziej natarczywy. Na wszelkie sposoby próbowała się go wreszcie pozbyć. Szkoda tylko, że nie przewidziała konsekwencji tych usilnych starań. Nie przeszło jej przez myśl, że Grant zmusi ją, by odsłoniła karty, a w dodatku obwieści, że są kochankami. - Chyba zdaje pan sobie sprawę - zaczęła ozięble - że oznajmiając we właściwy sobie obcesowy sposób, iż łączą nas zażyłe stosunki, naraził pan i siebie, i mnie na niewybredne plotki. John Hagan nie będzie zwlekał, tylko rozniesie to po londyńskich salonach. Wyobrażam sobie, jak wielkie wywoła to poruszenie wśród londyńskiej socjety, która wprost uwielbia skandale. Natychmiast wezmą nas na języki. Nie przyszło to panu do głowy? Zakładam, że przybywając tu, aby złożyć mi kondolencje, nie zamierzał pan mnie ośmieszyć? - To nie ja zacząłem - odparł spokojnym, wyważonym tonem. - Sama mnie pani sprowokowała, czyż nie? - Jego ciemne oczy wpatrywały się w nią niepokojąco uporczywie. Nie było w nich ani cienia sympatii czy podziwu, do czego przywykła, wychwyciła w nich tylko głęboki namysł i chłodną kalkulację, jakby tym jednym spojrzeniem próbował ocenić, z kim tak naprawdę ma do czynienia. Nie mogła uwierzyć, że naprawdę przyjaźnił się z Davidem. Wydawało jej się to dziwne, w gruncie rzeczy nawet niemożliwe. Zbyt wiele ich różniło. Grant był człowiekiem niezależnym, o ugruntowanych poglądach. Na pierwszy rzut oka widać było, że można na nim polegać. Natomiast jej zmarły mąż miał wszelkie ułomności charaktery-styczne dla lekkoduchów i bawidamków, a także dla skrajnych egocentryków bez pamię- ci zakochanych we własnej osobie i w swoich osiągnięciach. Był także słaby i łatwo ulegał wpływom, natomiast ostre, jakby wyryte w kamieniu, rysy twarzy Aleksa przywodzi- ły na myśl silnego mężczyznę o zdecydowanym charakterze. - A zatem? - Nie dawał za wygraną. - Zdradzi mi pani wreszcie, po co całe to przedstawienie? - W jego głosie dał się słyszeć delikatny szkocki zaśpiew. - Skąd ta na-gła decyzja, by koniecznie mnie pocałować? Już próbowałem wydobyć to z pani, ale wygląda na to, że ma pani nieelegancki zwyczaj uchylania się od odpowiedzi na niewygod-T L R ne pytania. - Potrzebowałam skutecznego sposobu - odparła niechętnie - by na dobre zniechę- cić Hagana do dalszych umizgów. - Objęła się ramionami, by przegnać dojmujący chłód, który przenikał ją do szpiku kości za każdym razem, gdy John pojawiał się w pobliżu. - Ponieważ jest kuzynem Davida - dodała gwoli wyjaśnienia - samozwańczo uznał siebie za głowę rodziny. - Mam rozumieć, że oprócz majątku Ware’a chciałby zająć także jego miejsce u boku wdowy? Zmrużyła oczy poirytowana sceptycznym tonem Aleksa. - W rzeczy samej. Nie dosłyszał pan? - Cóż, trzeba przyznać, że użyła pani nietuzinkowych środków perswazji… Nie wierzy mi, skonstatowała rozeźlona. - Subtelniejsza odprawa nie przyniosłaby pożądanego skutku. Po prostu nie przyjąłby jej do wiadomości. Naprzykrza mi się od wielu tygodni. - Jakie to szczęście, że byłem pod ręką. Gdybym się nie pojawił, gotowa pani za-cząć całować jednego ze swoich ślicznych służących. Joanna była bliska wybuchu. Rzadko się zdarzało, by ktoś do tego stopnia wyprowadził ją z

równowagi. Nie potrafiła zgłębić, dlaczego, lecz w Aleksie było coś, co burzyło spokój, pozbawiało ją opanowania i pewności siebie. Krótko mówiąc, Grant, ledwie przekroczył próg tego domu, a już nieźle zalazł jej za skórę. Co gorsza, był niesamowicie przystojny. Sam jego widok niebezpiecznie wyostrzał zmysły. Tak czy owak, nie zamierzała ulegać niedorzecznemu zauroczeniu. Życie nauczyło ją, że mężczyźni zwiastują wyłącznie kłopoty, a pożytek z nich niewielki. Zamiast przestawać z dżentel-menami, lepiej sprawić sobie pieska, choćby takiego jak Max. Poczciwy zwierzak kochał ją bezgranicznie i bezwarunkowo, niczego w zamian nie żądając. Czy zaloty kapryśnych i niestałych dżentelmenów mogły się równać z takim oddaniem? Z pewnością nie. - Miał pan na myśli któregoś z moich lokajów? - zapytała słodziutko. - Przyznaję, są nad wyraz przystojni, choć prawdę mówiąc, nie sądziłam, że panu również się spodobają. - Mój Boże, niczego takiego nie powiedziałem! Tylko poczyniłem pewną obserwa-T L R cję. Szło mi raczej o to, że otacza się pani pięknymi przedmiotami… tudzież urodziwymi ludźmi. - Prześlizgnął wzrokiem po wazonie z liliami, który ustawiono pośrodku palisan-drowego stołu, po zdobiącej półkę nad kominkiem szykownej porcelanie oraz imponują- cej kolekcji akwareli. Z jakiegoś powodu owa inspekcja jeszcze bardziej pogorszyła nastrój lady Ware. Poczuła się nieswojo, jakby na czymś jej zbywało. Wyglądało na to, że Grant uznał ją za osobę powierzchowną i pozbawioną dobrego smaku, a przecież zawsze szczyciła się niepoślednim gustem i predyspozycjami do dekorowania wnętrz. Do diabła z Aleksem i jego świętym oburzeniem! - Ponoć stała się pani ulubienicą wyższych sfer i jak mniemam, jest pani zadowolona z tego stanu rzeczy. - Naturalnie. To wielce satysfakcjonujące. - Nigdy nie zabiegała o specjalne względy towarzystwa. Popularność przyszła sama, a kiedy już stała się jej udziałem, przyjęła ją z wdzię- cznością i potraktowała jak dar od losu. Kiedy mąż opuszczał ją na długie miesiące, szukała pocieszenia u przyjaciół, dzięki nim łatwiej znosiła dokuczliwą samotność. Nauczy- ła się cenić wygodne życie i przytulne gniazdko, które sobie uwiła. Była mężatką przez dziewięć lat. Niemal pięć spędziła z dala od małżonka, który nigdy nie miał dla niej czasu. Na szczęście zawsze mogła liczyć na znajomych. Nigdy nie odmawiali jej wsparcia w potrzebie. - Zdaje się - rzuciła z przekąsem - że i pana swego czasu wielbiono na salonach. Trzy lata temu Alex i David powrócili w chwale do Londynu z kolejnej wyprawy do Ameryki Południowej. Niebawem stali się sławni w całej stolicy, jako że miasto obiegły mrożące krew w żyłach opowieści o tym, jak przedzierali się przez niezmierzoną dżunglę, odkrywali ruiny starożytnych budowli i zostali zaatakowani przez dzikie bestie w ludzkiej postaci. Tak przynajmniej twierdził Ware, który jak zwykle obnosił się z do-wodami swego męstwa, pokazując na prawo i lewo ślady zębów na ramieniu, rzekomej pamiątki po ukąszeniu jednego z owych dzikusów. Joanna szczerze żałowała, że nieszczęśnik nie pożarł drogiego małżonka żywcem, nim został zastrzelony. Nienawidziła, T L R gdy David chełpił się swymi wyczynami i zabiegał o uznanie potencjalnych wielbicieli, w dodatku robił to nie tylko w szanowanych domach, lecz także w szulerniach i przybyt-kach rozpusty, z których wracał o świcie, zionąc oparami mocnych trunków i cuchnąc tanimi perfumami sprzedajnych dziewek. Był wulgarny i odpychający, ale ludzie zdawali się nie dostrzegać ciemnej strony jego natury. Dla większości pozostawał ubóstwianym bohaterem. Poczuła w sercu nagłe ukłucie bólu. Kiedy stanęła przed ołtarzem, wierzyła świę- cie, że będzie miała kochającego męża i gromadkę dzieci. Jakaż była naiwna… Lord Grant stronił wówczas od rozgłosu i o ile pamięć jej nie zawodziła, czmych-nął przed zainteresowaniem tłumów do Szkocji. Pozwolił, by przyjaciel spił całą śmietankę, zbierał pochwały za to, czego dokonali razem. Teraz także skrzywił się na wspomnienie niegdysiejszej sławy, która spadła na niego bez zaproszenia. - Nie szukam rozgłosu. - Powiedział to tak, jakby oskarżyła go o podejrzane lub wręcz

nielegalne praktyki. - Nie zamierzam brylować na salonach. Prawdę mówiąc, pla-nuję rychły wyjazd. Opuszczę Londyn, gdy tylko otrzymam nowy przydział od admiralicji. - Pozwoli pan, że najpierw oficjalnie wyproszę pana ze swej sypialni - odpaliła ką- śliwie. - Skoro ogłosił pan publicznie, że jest w niej częstym gościem, nie mam innego wyjścia. Posłał jej nieoczekiwany uśmiech, uśmiech zagorzałego adwersarza, nie wielbicie-la. - Nie wątpię, że sprawi to pani niewysłowioną radość. - I słusznie. Już nie mogę się doczekać, kiedy dam panu odprawę. - Jak zamierza się pani do tego zabrać? Pytam, bo chciałbym wiedzieć, czego mam się spodziewać. Przyjrzała mu się uważnie, po czym odparła: - Jeszcze nie wiem, ale niech pan nie oczekuje, że potraktuję pana łaskawie. Może pan być pewien, że zadbam o publiczność i nie oszczędzę panu upokorzenia. Po tym, jak postawił mnie pan w nad wyraz zawstydzającym położeniu, nie zasłużył pan na nic lepszego. T L R Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Tak czy owak, gra była warta świeczki. Lady Ware fuknęła niemal bezgłośnie. Słynęła z niezachwianego opanowania i nie zamierzała tracić reputacji, dlatego postanowiła, że nie da się sprowokować. Wiedziała jedno: Alex tylko po to oświadczył, że jest jej kochankiem, by ją ukarać. Wykorzystała go do własnych celów, więc nie powinna się dziwić, że w rewanżu uznał za stosowne dać jej nauczkę. Na jego miejscu pewnie postąpiłaby podobnie. Zastanawiające było to, że przy okazji ostrzegł ją, by nie szukała z nim zwady. Na szczęście zaraz wyjdzie i nie będzie musiała go więcej oglądać. - Cóż, milordzie, dziękuję za wizytę i życzę powodzenia podczas kolejnych wypraw na antypody. - Wyciągnęła rękę na pożegnanie. To nie był dobry pomysł, bo zadrżała pod wpływem dotyku Aleksa. Przez chwilę miała wrażenie, że znów ją pocałuje i z bijącym sercem zamarła w oczekiwaniu. Niemal czuła na sobie ciepłe wargi i zmysłowy męski zapach… - Pierwszorzędna odprawa, lady Joanno. Jestem pełen uznania. - Przytrzymał jej dłoń znacznie dłużej, niż wypadało. - Gdyby znów potrzebowała pani kochanka, jestem do usług… - Może pan być spokojny. Nie skorzystam z pańskiej wielkodusznej propozycji. Nie gustuję w bohaterach. - Kolejny nieustraszony heros to ostatnie, czego mi trzeba, skonstatowała w duchu. Sama myśl o bliższych relacjach z kimś takim przyprawiała ją o zgrozę. Kiedyś podobnie jak inni idealizowała Davida, postawiła go na piedestale, lecz wkrótce miała się gorzko rozczarować. Odkryła, że jest niegodziwcem i prostakiem ule-pionym z miałkiej gliny, a nie z twardego marmuru. Alex obdarował ją zaskakująco ciepłym i poufałym uśmiechem, od którego zakrę- ciło jej się w głowie niczym nieopierzonej pensjonarce. Rozgorączkowana nie była w stanie swobodnie oddychać, dopóki nie uwolnił wreszcie jej ręki. - W takim razie żegnam panią i życzę udanego dnia. - Z tymi słowy ukłonił się i odszedł, nim zdołała pozbierać się na tyle, aby przywołać lokaja i poprosić, żeby odprowadził gościa do wyjścia. T L R Choć lord Grant już zamknął za sobą drzwi, miała wrażenie, że wciąż czuje w powietrzu jego obecność. Usiadła na dywanie i objęła Maksa, który przyjął jej czułości z wyrozumiałym westchnieniem. Na cóż mi następny bohater? Nie chcę mieć z nim nic wspólnego, powtarzała sobie w duchu. Musiałabym być niespełna rozumu, by porzucić wdowieństwo i ponownie wyjść za mąż. Jej duszę przeszył gwałtowny ból, ale trwało to zaledwie ułamek sekundy. Jak zwykle odepchnęła od siebie przykre uczucia. Tylko w ten sposób potrafiła je okiełznać. Uznała kiedyś, że lepiej oswoić się z pustką, niż popaść w całkowitą melancholię. Oparła

brodę na kokardzie psa i wciągnęła w nozdrza jego zapach. Był taki cieplutki i miękki… - Wybierzemy się na zakupy, Max. Jak każdego dnia. Co ty na to? Zakupy, bale, rauty, przejażdżki po parku, w ogóle wszystko, co było znajome i nosiło znamiona utrwalonej rutyny, dawało Joannie poczucie bezpieczeństwa. Gdy Alex skręcił za rogiem w Curzon Street, jego myśli wciąż zaprzątało wspomnienie powabnej wdowy po Davidzie. Co się dziwić, że dżentelmeni rywalizują o jej względy. Była niesamowita, olśniewała urodą i chłodną pewnością siebie, pod którą skrywała się namiętność zdolna rozpalić męskie zmysły do czerwoności. Była niczym trofeum. Zdobycie jej przychylności bez wątpienia byłoby cenniejszą nagrodą niż do-konanie największego podboju w historii ludzkości. Któż nie pragnąłby mieć takiej kobiety w swoim domu i łożu? Uzmysłowił sobie, że zapewne jest jedyną osobą w całym Londynie, która za nią nie przepada, lecz ów brak sympatii nie powstrzymywał go przed tym, by odczuwać silny cielesny pociąg do lady Ware. Przypomniał sobie przepełnione żalem słowa, które na chwilę przed śmiercią wypowiedział trawiony gorączką David. Jego twarz wykrzywiał grymas bólu i rozgorycze-nia: - Nie ma potrzeby prosić, żebyś zaopiekował się Joanną… Zawsze sama potrafiła zadbać o siebie… Po dzisiejszym spotkaniu doskonale rozumiał, co przyjaciel miał na myśli. Lady T L R Ware w istocie roztaczała wokół siebie aurę niezachwianego opanowania i niezależności. Tego rodzaju samodzielność z pewnością nie mogła podobać się mężczyznom, którzy woleli, aby kobiety we wszystkim zdawały się na nich, nie miały własnego zdania i były całkowicie uległe. Wyczuwał jednak, że pod szorstką skorupą Joanna skrzętnie skrywa wrażliwość i kruchość. Wyczytał to z jej oczu, kiedy postanowiła wykorzystać jego obecność, by pozbyć się Hagana. Tak mu się w każdym razie zdawało, ale najpewniej był w błędzie. Prawdopodobnie była zwykłą intrygantką, która bez skrupułów manipuluje ludźmi dla własnych korzyści. Spróbowała tej taktyki z nim, tyle że nie doceniła przeciwnika, za co dostała nauczkę. Kochanek lady Ware… Zareagował gwałtownie, gdy wyobraźnia podsuwała wyra-ziste scenariusze wyimaginowanego romansu. Pomyślał, że to dziwne. Do tej pory uwa- żał się za pragmatyka, który zawsze twardo stąpa po ziemi, zamiast bujać z głową w ob- łokach i snuć niestworzone fantazje na temat miłosnych uniesień. Nie sądził, że owe ob-razy będą tak żywe… niemal realne… Jak by to było zdjąć z niej tę frymuśną bordową sukienkę? Odsłonić alabastrową skórę, dotykać, całować, dać im obojgu niewysłowioną rozkosz? Niewiele brakowało, a wszedłby na latarnię. Poczuł się jak niedoświadczony młokos. Nigdy nie pragnął tak bardzo żadnej kobiety. Owo pragnienie dodatkowo wzmagała świadomość, że nie może jej mieć. Związek z Joanną stanowczo nie wchodził w rachubę. Po pierwsze nawet jej nie lubił, po wtóre nie miał zwyczaju pozwalać, aby żądze brały górę nad zdrowym rozsądkiem. Nigdy też nie dopuszczał do tego, by rządzi- ły nim emocje. Taki stan rzeczy utrzymywał się od śmierci Amelii i Alex nie miał najmniejszego zamiaru tego zmieniać. Instynktownie przyspieszył kroku, ale jak zwykle trudno mu było odpędzić bolesne wspomnienia i pozbyć się poczucia winy. Był przekonany, że żona zmarła przez niego i nic nie mogło tego zmienić. Nie wiedzieć czemu pamięć podsunęła mu także ostatnie słowa Davida Ware’a: - Joanna… niech ją piekło pochłonie… Dlaczego przyjaciel odczuwał do niej tak wielką niechęć? Nie, niechęć to zbyt łagodne określenie żółci, która wylewała się z jego głosu za każdym razem, gdy o niej mówił. Skąd ta nienawiść? Wzruszył ramionami, próbując przekonać samego siebie, że T L R nie ma powodu się tym interesować. Dopełnił obowiązku i mógł umyć ręce. Odwiedził wdowę, która bynajmniej nie rozpaczała po śmierci męża, a także dostarczył list, który David powierzył mu, zanim oddał duszę Bogu. List był adresowany do plenipotenta Wa-re’a. Zatem sprawa została zamknięta. Zamieszka w hotelu i zaczeka na rozkaz z admiralicji. Miał nadzieję, że zwierzchnicy nie będą zbyt długo zwlekać z wyznaczeniem kolejnej misji. W

przeciwieństwie do większości oficerów, którzy lubili spędzać czas na lą- dzie, Alex zawsze z radością wracał na służbę. Maj był w Londynie ciepły i przyjemny, zwiastował rychłe nadejście lata, mimo to nie miał ochoty dłużej tu pozostawać. Pewnie dlatego, że przebywał poza Anglią zbyt długo, by czuć się tu jak w domu. Prawdę mó- wiąc, od jakiegoś czasu w ogóle nie miał domu i nie tęsknił za tym, by go mieć. Do chwili, kiedy przekroczył próg biblioteki w rezydencji lady Ware. Przytulne wnętrze wy-dało mu się niezwykle urokliwe. Ale cóż, nie ma sensu się nad tym rozwodzić. Życie w rodzinnym stadle nie jest mu pisane. - Alex! - rozległo się z przeciwnej strony ulicy. Odwrócił się i zobaczył rosłego przystojnego blondyna, który zmierzał ku niemu raźnym krokiem, omijając pieszych i rząd powozów. Choć był młody, nosił się z niewy-muszoną pewnością siebie i przyciągał pełne zachwytu spojrzenia niewiast w promieniu co najmniej mili. Starych i młodych, niedoświadczonych debiutantek i statecznych matron. Oglądały się za nim bez żenady, niektóre z rozdziawionymi ustami, on z kolei posy- łał im szelmowskie spojrzenia i uśmiechy. Grant tylko czekał, aż zaczną mdleć z wrażenia i padać u jego stóp, domagając się cucenia. Westchnął zrezygnowany i powitał roześmianego kuzyna z lekką drwiną: - Jak zwykle postanowiłeś wstrzymać ruch, by zrobić sobie przejście, Dev? - Cóż innego mi pozostało? - odrzekł ze swadą James Devlin, wymieniając uścisk dłoni. - Nie sposób cię złapać, staruszku. Ganiam za tobą po całej stolicy. Gdy ruszyli dalej ulicą, Alex powiedział: - Sądziłem, że jesteś w Indiach. Kiedy wróciłeś? - Dwa tygodnie temu. Gdzie się zatrzymałeś? Pytałem o ciebie u White’a, ale powiedzieli, że nie dałeś znaku życia. T L R - Wynająłem pokoje w Grillonie. - Dlaczego akurat tam? - Bo to dobry hotel. Poza tym nie chciałem, żeby się rozniosło, że jestem w mie- ście. - Cóż, to ze wszech miar zrozumiałe - ze śmiechem skomentował Dev. - Ciekaw jestem, co tym razem zmalowałeś? Skompromitowałeś kilka niewinnych dziewcząt? A może porwałeś kupiecki statek? Dajmy na to hiszpański? Grant uśmiechnął się mimo woli. - Deprawowanie młodych panienek nie leży w mojej naturze. Piratem też nie jestem. - Przyjrzał się uważnie kuzynowi. - Ale, ale, doszły mnie słuchy, że w zeszłym ro-ku wpłynąłeś do Plymouth z przywiązanymi do masztu półtorametrowymi lichtarzami z hiszpańskiego złota. Tak było? - Ależ gdzie tam, to czcze wymysły. - James wyszczerzył się. - Chodziło o Thomasa Cochrane’a. Jeśli zaś chodzi o mnie, to przywiązałem do grotu kandelabr z brylantami. - A niech cię, niepoprawny lekkoduchu! - skwitował Alex. - Czy balast na ożaglo-waniu nie przeszkadza w nawigacji? Nic dziwnego, że admiralicja ma cię za nieokrzesa-nego łotrzyka. - Obrzucił go przenikliwym spojrzeniem. Dev miał na sobie krzykliwą niebieską kamizelkę, która doskonale podkreślała błękit oczu, a jedno z uszu zdobiła sporych rozmiarów perła. U kogoś innego podobne ekstrawagancje poczytano by za oznaki zniewieścienia, ale Devlinowi takie fanaberie uchodziły płazem, ani chybi dlatego, że był niezaprzeczalnie męski. - I ten twój kolczyk… Stanowczo powinieneś się go pozbyć, zwłaszcza jeśli zamierzasz stawić się w kwaterze głównej dowództwa. - Nigdy. Damy za nim przepadają. A skoro już mowa o damach… Sądziłem, że przybyłeś do miasta w poszukiwaniu kandydatki na małżonkę. - Doprawdy? - rzekł kwaśno Grant. - Cóż cię skłoniło do takich przemyśleń? - Nie myśl, że tak łatwo dam się zbyć - odparował niezrażony James. - Doskonale przecież wiemy, że po śmierci Alasdaira rodowa posiadłość Balvenie potrzebuje dziedzica. Przy twojej skłonności do niebezpiecznych przygód dobrze by było, gdybyś spłodził

syna jeszcze przed wyjazdem na kolejną misję. Bóg raczy wiedzieć, czy wrócisz żywy. T L R - Hm… musiałbym zabrać się do dzieła jak najprędzej… - Rozumiem, że nie zdradzisz mi swoich zamiarów? - Nad wyraz celne spostrzeżenie. - Grant był mocno poirytowany. Balvenie, należący do niego majątek w Szkocji, od zeszłej zimy istotnie był pozbawiony dziedzica, jako że młody baron Alasdair Grant zmarł na szkarlatynę. Od czasu, gdy Alex odziedziczył po nim tytuł, ciążyła na nim odpowiedzialność za dalsze losy ro-du, choć po prawdzie skóra mu cierpła, gdy o tym rozmyślał. Miałby pojąć za żonę jakąś głupią młodą gęś albo bezbarwną wdowę o przyblakłej urodzie? Uczynić ją lady Grant tylko po to, żeby wydała na świat syna? Wydawało mu się to nie tylko niedorzeczne, ale wręcz odpychające. Z drugiej jednak strony, choć nie miał na to najmniejszej ochoty, jednak nie było innej rady. Nie mógł w nieskończoność ignorować nacisków krewnych. Rad nierad, musiał zdecydować się na ponowne małżeństwo i zadbać o powołanie na świat potomka. Po prostu musi zadbać o przyszłość posiadłości. Powinność i poczucie winy znów kładły się cieniem na jego życiu. - Nie rozważam na razie kolejnego ożenku, Devlin - oznajmił znużonym głosem. - Marny byłby ze mnie mąż. - Przeciwnie, wiele dam uznałyby cię za ideał. Pamiętaj, że większość czasu spę- dzasz poza domem. - Mocny argument - skomentował z uśmiechem. - Do tej pory jakoś o nim nie pomyślałem. - Tak czy owak, cieszę się, że cię odnalazłem. - Dev spojrzał na niego badawczo, po czym dodał: - Nie pogardziłbym twoją pomocą. Alex w lot pojął, w czym rzecz. James używał tego tonu od szczenięcych lat za każdym razem, kiedy nabroił i potrzebował kogoś, kto wyciągnie go z tarapatów. Choć skończył już dwadzieścia trzy lata, nie miał ani odrobiny więcej rozsądku niż w czasach, gdy był wyrostkiem z mlekiem pod wąsem. Konsekwencje nieodpowiedzialnych wybry-ków Deva bywały opłakane, lecz do tej pory zawsze wychodził obronną ręką, głównie dzięki szczęśliwym trafom i urokowi osobistemu. Niestety jedno i drugie może kiedyś zawieść, a wtedy młokos zawiśnie na stryczku. T L R - Jakiego piwa nawarzyłeś sobie tym razem? - Alex nie krył rozdrażnienia. - Chyba nie brak ci pieniędzy? Z każdej wyprawy przywozisz całe worki złota. Tylko mi nie mów, że zbałamuciłeś córkę admirała, bo jeśli tak, to radzę ci się oświadczyć. Pomyśl, jak zbawienny miałoby to wpływ na twoją dalszą karierę. Ani chybi od razu byś awan-sował. - Ech, wy Szkoci i wasze kalwińskie zasady - odparł wesoło Dev. - Nie pojmuję, jak można żyć, wciąż odmawiając sobie drobnych grzeszków i przyjemności. A skoro już chcesz wiedzieć, to owszem, uwiodłem córkę admirała, ale nie jako pierwszy. Znalazłem się w zacnej kompanii… Ale nie w tym tkwi problem. - Nie? W takim razie umieram z ciekawości. Nie mogę się doczekać, kiedy wyja-wisz mi ekscytującą tajemnicę. Devlin pociągnął Aleksa do pobliskiej kawiarni. W środku pachniało przyprawami i świeżo mieloną kawą. Usiedli w kącie sali i złożyli zamówienie. - Gorąca czekolada? - zdziwił się Grant, spoglądając na filiżankę kuzyna. - Ciesz się, że nie zamówiłem sorbetu o smaku fiołków - odparł Dev. - Francesca za nim przepada. - Jak ona się miewa? - Mówiąc szczerze, nie wiem. - Dev już nie był taki wesoły. - Nie rozmawia ze mną tak otwarcie jak dawniej. Myślę, że trawi ją melancholia. - Melancholia? - powtórzył zaskoczony Alex, jednak po chwili zdumienie ustąpiło i poczuł na sercu znajomy ciężar poczucia winy. James i jego siostra byli jedyną rodziną, jaka mu pozostała, a przez ostatnie lata widywał ich bardzo rzadko. Zbyt rzadko. Po śmierci ciotki, a zarazem matki Devlinów, załatwił Jamesowi przydział do marynarki, a małą Francescę wysłał na wychowanie do dalekiej krewnej. Sam, ma się

rozumieć, jak najprędzej wyjechał na drugi koniec świata. Sądził, że zdołał uśpić sumienie, ale okazało się, że nie na długo. Nie był szczególnie bogaty, miał do dyspozycji jedynie pensję, którą wypłacała mu admiralicja, a także niewielki dochód z majątku w Szkocji. Mimo to niezwykle poważnie traktował swoje zobowiązania, przynajmniej finansowe. Z zaangażowaniem emocjonalnym było natomiast T L R całkiem inaczej. Nie życzył sobie żadnych podopiecznych, nie chciał, by ktokolwiek był od niego zależny. Bliskie relacje z ludźmi stanowiły niepożądane brzemię, nie pozwalały żyć swobodnie, podcinały skrzydła. Dlatego zawsze brał nogi za pas i wracał na morze, by wypłynąć ku nowej przygodzie. Balvenie potrzebny jest dziedzic… Niestety przed niektórymi powinnościami nie sposób uciec. Potrząsnął głową, jakby chciał zrzucić z siebie odpowiedzialność. Dev miał rację, mimo to Alex nawet nie zamierzał rozważać ponownej żeniaczki. Byłaby to horrendalna pomyłka, zbędny ładunek na tonącym okręcie… - Czegoś jej trzeba? - spytał kuzyna. - Powinieneś był mi powiedzieć, jeśli Chessie zabrakło środków na niezbędne sprawunki… - Nie o pieniądze tu idzie - odparł z powagą Devlin. - Zawsze byłeś dla niej hojny. Francesca potrzebuje towarzystwa. Ciotka Constance to przezacna osoba, ale przyznasz, że leciwa matrona nie jest najlepszą towarzyszką dla kilkunastoletniej panny. Staruszka spędza większość czasu w kółku modlitewnym, co jest oczywiście bardzo chwalebne, tyle że mało ekscytujące dla dorastającej dziewczyny. Chessie pragnie w przyszłym se-zonie zadebiutować na salonach, nie wydaje mi się jednak, by Constance była temu przy-chylna. Jestem więcej niż pewien, że uzna to za zbyt frywolne. - Zamieszał gwałtownie w filiżance. - Alex, jest jeszcze inna sprawa. Naprawdę przydałaby mi się twoja pomoc. Grant czekał cierpliwie na ciąg dalszy. Odkrył z niejakim zdziwieniem, że kuzyn jest zdenerwowany. - Więc tak, masz rację… Chodzi o pieniądze - wykrztusił wreszcie Devlin. - To znaczy tak jakby… jeśli pojmujesz, co mam na myśli. - Szczerze mówiąc, nie bardzo. Co się stało z brylantowym kandelabrem? Rozumiem, że go spieniężyłeś. - Owszem, ale miałem duże wydatki. Zapłaciłem marynarce, żeby pozwoli mi odejść ze służby, a także odkupiłem część udziałów w statku Owena Purchase’a… to jest, chciałem powiedzieć, że dopiero zbieram środki, by zostać współwłaścicielem. Planuje-my wyprawę do Meksyku. T L R Alex zaklął szpetnie, nie zważając na to, że znajdują się w miejscu publicznym. Owen był jednym z jego towarzyszy broni w bitwie pod Trafalgarem. Pochodził z Ameryki, ale walczył przeciwko Francuzom po stronie Anglików. Jako kapitan i wytrawny wilk morski, niemal legenda wśród marynarzy, dla Jamesa stanowił niedościgniony wzór do naśladowania. - Do Meksyku? Po co? - Po złoto. - Idiotyzm. - Nie wierzysz w opowieści o zaginionych skarbach? - ze śmiechem spytał Dev. - Nie wierzę. Ty, a tym bardziej Purchase, także nie powinniście dawać wiary tym bredniom. - Przegarnął nerwowo włosy. Czy ten młokos nigdy nie dorośnie? Nie mógł uwierzyć, że Devlin zrezygnował ze służby, żeby miotać się po całym świecie i szukać wiatru w polu. - Na miłość boską, Jimmy - odezwał się bardziej szorstko, niż zamierzał. - Naprawdę wciąż musisz pakować się w bezsensowne i niebezpieczne przedsięwzięcia? I jeszcze chcesz, żebym to sfinansował? - Nie osobiście - mruknął jakby do siebie, po czym dodał z werwą: - Lepsze to niż odmrażanie tyłka na lodowej pustyni w poszukiwaniu nieodkrytego szlaku, który nie ist-nieje. - No co ty… - Jego bezpośredniość kompletnie zbiła Aleksa z pantałyku.

- Admiralicja bezczelnie cię wykorzystuje. Wypłacają ci śmieszną jałmużnę, a ty w imię szczytnych celów narażasz życie dla kraju tylko dlatego, że nie możesz sobie wybaczyć tego, co przytrafiło się Amelii. Czujesz się winny jej śmierci, dlatego pozwalasz, żeby posyłali cię do zapomnianej przez Boga głuszy… - Urwał raptownie, gdy Grant warknął coś gniewnie i uniósł dłoń, by go powstrzymać. - Przepraszam, zagalopowałem się. - A jakże! - Alex gotował się ze złości. Nigdy nie rozmawiał o żonie i teraz nie zamierzał robić wyjątku. Niestety uwagi Jamesa utrafiły w samo sedno. Wszystko, co powiedział, było prawdą. Odkąd Amelia odeszła pięć lat temu z tego świata, z całą świadomością przyjmował najtrudniejsze i najniebezpieczniejsze misje. Nie znajdował zadowolenia w niczym innym. Nawet podczas tej rozmowy czuł się osaczony i pragnął od T L R niej uciec, tak jak uciekał od nużących przyziemnych obowiązków i rodzinnych więzi. Niestety musiał pozostać w Londynie i czekać na kolejne rozkazy. - Któregoś dnia się doigrasz. - Zmierzył kuzyna lodowatym spojrzeniem. - I ktoś wpakuje ci kulę w łeb. Niewykluczone, że zrobię to osobiście. Dev natychmiast się odprężył. - Nie wątpię, że byłbyś do tego skłonny - rzekł pogodnie. - A wracając do przysłu-gi, o którą miałem cię poprosić… - Masz tupet, chłopcze, bez dwóch zdań. - Taki już jestem, nie przeczę. - James uniósł brwi. - To bardzo proste i nie będzie cię kosztowało ani pensa, choć rzeczywiście chodzi o pieniądze - dodał tajemniczo. - Po-za tym jesteś mi to winien jako starszy brat, którego nigdy nie miałem. Ależ łatwo dałem mu się podejść, westchnął w duchu Alex. Cóż, Devlin każdego potrafił omamić swym urokiem. - Znajduję w twoim rozumowaniu pewne luki, ale nie krępuj, się mów dalej. - Chciałbym cię prosić, żebyś się udał dzisiaj na raut do pani Cummings. - Wolne żarty! - Grant spojrzał na kuzyna jak na osobnika niespełna rozumu. - Wręcz przeciwnie, jestem śmiertelnie poważny. - W takim razie w ogóle mnie nie znasz. Po z górą dwudziestu latach znajomości powinieneś wiedzieć, że nie cierpię przyjęć, proszonych wieczorków i balów. - Ręczę, że ten ci się spodoba. - Dev wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Zwłaszcza że wydano go na twoją cześć. - Co takiego?! - Alex spiorunował go wzrokiem. - Postradałeś zmysły, to pewne jak amen w pacierzu. - A ty zmieniłeś się w sędziwego ponuraka. Powinieneś od czasu do czasu wyjść do ludzi i trochę się zabawić. Co zaplanowałeś na dzisiejszy wieczór? Niech zgadnę… zamierzałeś siedzieć z książką w hotelu, mam rację? Niech go licho, znów niebezpiecznie zbliżył się do prawdy… Zabrzmiało to tak, jakby Alex był leciwym starcem, który stoi jedną nogą w grobie. W rzeczywistości miał zaledwie trzydzieści dwa lata. T L R - Nie widzę nic złego w czytaniu. - Zgoda, ale raut z pewnością dostarczy więcej rozrywki. Poza tym pan Cummings jest nieprzyzwoicie bogaty, a ja muszę go przekonać, żeby sfinansował moją wyprawę do Meksyku. Dlatego pomyślałem, że… - Ach tak… Pojmuję… - Grant wreszcie zrozumiał, w czym rzecz. - Cummingsowie mają wielką słabość do podróżników - kontynuował z zapałem Dev. - Ich zdaniem jesteś wyjątkowy, wręcz zachwycający. Kiedy dowiedzieli się, że łą- czy nas pokrewieństwo… cóż, obiecali, że dadzą mi pieniądze na wyprawę, jeśli zdołam cię nakłonić, żebyś zjawił się na raucie… - Devlin, na miłość boską… - mruknął ostrzegawczo Alex. - Wiem, wiem - odparł lekko James. - Ale byłem przekonany, że i tak przyjdziesz. Zaproszono także lady Joannę Ware, a skoro jest twoją kochanką…

- Co proszę?! - Grant odstawił z hukiem filiżankę. - Tak głosi najnowsza plotka. Usłyszałem ją od lady O’Hary tuż przed naszym spotkaniem. Mówi o was całe miasto. - No tak, należało się tego spodziewać. - Alex nie posiadał się z oburzenia. Od chwili, gdy Hagan opuścił dom przy Half Moon Street, upłynęło zaledwie pół godziny. Co za prostak, pieklił się w duchu. Natychmiast zaczął rozpuszczać skandalizujące pogłoski o kobiecie, która odrzuciła jego zaloty. Zapewne leczył w ten sposób zranioną dumę. - Masz znakomity gust, drogi kuzynie. Co za uroda, co za szyk - oznajmił James. - Choć i niełatwe zadanie. Słyszałem, że lady Ware jest zimna jak głaz. Gdyby nie to sam spróbowałbym szczęścia… - Radzę ci wybić to sobie z głowy, szczeniaku! - Alex zaskoczył samego siebie zapalczywą reakcją. Zazwyczaj w zarodku tłumił spontaniczne reakcje, ale tym razem instynkt wziął górę nad zdrowym rozsądkiem. Okazało się, że nie potrafi myśleć o Joannie bez zaborczej zazdrości. Dziwne. I niedorzeczne, pomyślał z niesmakiem. - I nie wyrażaj się o niej obraźliwie - dodał, jako że wewnętrzny przymus kazał mu stanąć w jej obronie. Zaskoczony Dev uniósł brwi. - Nie poznaję cię, Alex… T L R - I jeszcze jedno - wszedł mu w słowo. - Lady Ware nie jest moją kochanką. - Nie? W takim razie skąd ta popędliwość? A może pieklisz się właśnie dlatego, że nie możesz jej mieć? - Dość! Uważaj, żebyś nie przeholował. Devlin z uśmiechem wzruszył ramionami, po czym wrócił do najważniejszej sprawy: - Ale będziesz na przyjęciu? - zapytał błagalnie, a nawet z desperacją. - Trzeba było poprosić Purchase’a - odparł ponuro Alex. - Byłby w swoim żywiole. - Owen je dziś kolację u księcia regenta. Też byłeś zaproszony, prawda? - Owszem, ale nie lubię takich spędów. James nie zdołał powstrzymać się od śmiechu. - Ale tym razem wyświadczyłbyś mi przysługę. Nie przekonuje cię to? Grant rozważył jego słowa. Nie pochwalał decyzji kuzyna o rezygnacji ze służby, ale było już za późno, by temu zaradzić. Mógł spróbować odwieść młokosa od postrzelo-nego pomysłu wyjazdu do Meksyku, lecz wątpił, aby udało się cokolwiek zdziałać w tej materii. Ośli upór był rodzinną cechą. Poza tym Alex nie chciał wyjść na hipokrytę, a tak by to wyglądało, gdyby nagle zaczął odgrywać rolę srogiego starszego brata. Sam robił dokładnie to samo, co zamierzał zrobić James, tyle że kierował się innymi motywami. Dev gonił za swobodą i wielką przygodą, on zaś uciekał przed wyrzutami sumienia i du- chami przeszłości. Spojrzał z ukosa na kuzyna i zaczął bębnić palcami o stół. Spotkania towarzyskie nieodmiennie budziły w nim odrazę, niemniej gdyby poszedł na ten nieszczęsny raut, pomógłby Devlinowi, a tym samym może choć na chwilę pozbyłby się dojmującego poczucia winy. No i zobaczyłby ponownie lady Ware… Przez moment poczuł się jak ostatni sztubak, zupełnie jak w czasach szkolnych w Eton, kiedy rozpaczliwie wynajdywał okazje, by spojrzeć przelotnie na córkę dyrektora internatu. Chęć ujrzenia Joanny okazała się niezwykle silna, choć naturalnie zdawał sobie sprawę, że podtrzymywanie znajomości w najlepszym razie zaprowadzi go donikąd. Zamiast zaprzątać sobie głowę fantazjami na temat wdowy po Davidzie, powinien raczej T L R ulżyć sobie w jednym z londyńskich domów uciech. Takie rozwiązanie wydawało się o wiele prostsze i nie wiązało się z żadnymi niepożądanymi komplikacjami. Szkopuł w tym, że pragnął właśnie Joanny Ware, a nie łatwej zdobyczy z Covent Garden. Mógł sobie wmawiać, że idzie wyłącznie o zwykłą cielesną żądzę, podsycaną dodatkowo zbyt długim okresem wstrzemięźliwości, ale byłoby to najzwyklejsze w świecie kłamstwo. Niech to diabli… Joanna Ware, ucieleśnienie pokusy. Że też ze wszystkich kobiet w

Londynie to ona musiała zaleźć mu za skórę! Była tak strasznie irytująca, a przy tym nieosiągalna jak zakazany owoc. W dodatku wcale za nią nie przepadał. Postanowił, że zjawi się na przyjęciu choćby tylko po to, by się przekonać, czy la-dy Ware starczy śmiałości, żeby publicznie dać odprawę kochankowi. Był ciekaw, czy odważy się powiedzieć mu to prosto w twarz. Nie wiedzieć czemu przypomniał sobie triumfalny uśmiech na twarzy Davida, gdy tuż przed śmiercią wsunął mu do kieszeni list do swego pełnomocnika. - Joanna uwielbia niespodzianki, niech ją piekło pochłonie… Ta niespodzianka z pewnością jej się nie spodoba, o tym Alex był całkowicie przekonany. A jeśli chodzi o samą lady Ware… Nie lubiła go tak samo jak on nie lubił jej. I nie spodziewała się, że tak szybko znów się spotkają. Dev czekał niecierpliwie na jego odpowiedź. - Niech będzie - oznajmił w końcu Alex. - Przyjdę do Cummingsów, skoro tak bardzo ci na tym zależy. T L R Rozdział drugi - Więc jaki jest lord Grant? - Lottie Cummings, nietuzinkowa inicjatorka spotkań towarzyskich, znana skandalistka, a zarazem jedna z najbliższych przyjaciółek lady Joanny Ware, odciągnęła ją na stronę, ignorując gości, którzy zaczęli wypełniać tłumnie jej pokoje. Umierała wprost z ciekawości, pragnęła jak najszybciej poznać szczegóły sensa-cyjnego romansu. - Wiesz przecież, moja droga, że znam go jedynie ze słyszenia. Nigdy nawet nie widziałam jego portretu. - Hm… cóż… z pewnością jest wysoki - odparła Joanna. - Wysoki? - zniecierpliwiła się Lottie. - Moja ciotka Dorothea też jest wysoka, ale nie o niej rozmawiamy. Postaraj się nieco bardziej, moja droga. Lord Grant wcale nie jest moim kochankiem… To miała ochotę wyznać lady Ware. Dlaczego pozwoliła, by sprawy zaszły tak daleko? Może lepiej od razu sprostować kłamstwo? Po namyśle doszła jednak do wniosku, że to zły pomysł. Była wściekła na Aleksa za jego władcze zachowanie i za to, że nie pochwalał jej poczynań i otwarcie okazywał T L R brak sympatii. Miała ochotę go ukarać, choć wiedziała, że to małostkowe. Poza tym, gdyby zaprzeczyła, że cokolwiek ich łączy, wzbudziłoby to jeszcze większe poruszenie niż wieść o rzekomym zażyłym związku. Obsesje powierzchownego i zepsutego towarzystwa nie znały granic. Nagle Joanna zrozumiała coś jeszcze. Gdyby miała być ze sobą całkiem szczera, to musiałaby przyznać, że w istocie bardzo by chciała, żeby lord Grant dzielił z nią łoże. Niepokoiło ją to i przerażało, i owszem, wyobraźnia podpowiadała jednak, jak by to by- ło, gdyby zaprosiła Aleksa do swojej sypialni, poczuła jego dłonie, jego usta, i oddała się namiętności, której nigdy jeszcze nie zaznała, a która już trawiła ją żywym ogniem. Kochała Davida, kiedy wychodziła za niego, ale tamto zauroczenie nie łączyło się z fizyczną żądzą. Po prostu kiedy byli razem, nie odczuwała szczególnego podniecenia, i zawsze miała niejasne poczucie, że powinno się wydarzyć coś więcej. Zbliżeniom towarzyszył więc spory niedosyt, ale łudziła się, że z czasem to się zmieni. Niestety myliła się, bo ich związek przemienił się w piekło i zaczęła brzydzić się mężowskim dotykiem. W ciągu kilku ostatnich lat małżeńskie łoże przypominało lodowce Arktyki. Pozostawało równie nieskazitelne, zimne i nietknięte, a Joanna, która straciła wszelkie złudzenia, jeśli chodzi o małżonka, wcale nie pragnęła, by było inaczej. Dokuczała jej samotność, ale nawet po śmierci Davida nie miała dość odwagi, by zaufać innemu męż- czyźnie i pozwolić mu się do siebie zbliżyć. Lord Grant z pewnością nie mógł być tym jedynym. Powinna stanowczo wybić go sobie z głowy, zwłaszcza że David Ware nim zmarł,

nastawił go przeciwko niej. Co gorsza Alex był ulepiony z tej samej gliny co David. Podróżnik i łowca przygód to fatalny kandydat na towarzysza życia. Tacy mężczyźni bez wahania porzucają dom i rodzinę, zostawiają wszystko, co najcenniejsze, nie oglądając się za siebie. Wyruszają w nieznane, a podczas tych eskapad co rusz narażają się na śmierć. - No więc? - ponagliła ją przyjaciółka. - Jest… brunetem - odparła niepewnie. - Na miłość boską, Joanno! - zirytowała się Lottie, wznosząc ręce ku niebu. - Zlituj się, przecież wiesz, jak nudny wiodę żywot. Znikąd rozrywek, słowo daję. Błagam, zdradź mi choć jeden, za to pikantny szczegół. T L R - Nie umiem powiedzieć nic więcej - odrzekła lady Ware. - Ledwie go znam. Prawdę mówiąc, lord Grant i ja wcale nie jesteśmy kochankami. Ta plotka jest całkowicie nieprawdziwa. Lottie spojrzała na nią z politowaniem. - Ależ moja droga, komu jak komu, ale mnie z pewnością nie musisz się tłumaczyć. Nikt nie ma ci za złe, że wreszcie kogoś sobie znalazłaś, przecież David zmarł całe wieki temu. - W jej oczach pojawił się figlarny błysk. - Słyszałam, że lord Grant to niezwykle smakowity kąsek. Ponoć ma na piersi przerażające blizny po zmaganiach z niedźwiedziem? - Nie mam pojęcia. No i po co ktoś miałby mierzyć się z niedźwiedziem? Toż to czyste szaleństwo. W dodatku bardzo niebezpieczne. - Przypomniała sobie, że Alex lekko utykał. Zdaje się, że podczas jednej z wypraw odniósł poważne obrażenia. David coś jej o tym wspominał, tyle że w przeciwieństwie do niego, Grant nie chełpił się swo-swoimi obrażeniami. - Lottie - powtórzyła cierpliwie - w ogóle nie słuchasz, co do ciebie mówię. Lord Grant i ja jesteśmy tylko znajomymi. I błagam, nie bądź aż taka… bezpośrednia. Nie zapominaj, że jest z nami Merryn. - Spojrzała na młodszą siostrę, która siedziała cicho z boku, przysłuchując się paplaninie gospodyni. Powściągliwa i małomówna Merryn była kompletnym przeciwieństwem nietaktownej pani Cummings. Jako najmłodszej z rodzeństwa przypadł w udziale przykry i uciążliwy obowiązek opiekowania się wujem podczas długiej i ciężkiej choroby. Joanna często czuła się winna, że zostawiła ją z tym ciężarem. Po ślubie nigdy nie wróciła na plebanię, podobnie jak Tess, średnia z sióstr. Tylko Merryn potrafiła sobie radzić z cholerycznym temperamentem wielebnego Nixona. - Och, mną się nie przejmujcie. - W jej fiołkowych oczach pojawiło się rozbawienie. - Aha, Lottie, ta historia o niedźwiedziu to raczej czysty wymysł. Lottie wydęła usta. - Skoro Joanna nie widziała jego torsu, nie możemy być tego pewne… - Spojrzała na przyjaciółkę. - Nie sądziłam, że masz zwyczaj kochać się w ciemnościach. Kto by pomyślał, że jesteś taka porządna i pruderyjna. - Owszem jestem wyjątkowo pruderyjna - przyznała lady Ware. - Wiem, że czasem T L R sprawiam wrażenie frywolnej i niestałej, ale to tylko pozory. - Ależ wiem, moja droga! - żywo poparła ją Lottie. - Nie bez przyczyny wszyscy panowie z towarzystwa mawiają, że masz serce z kamienia. Swoją drogą to niezwykle przemyślna i skuteczna strategia. Im bardziej jesteś zimna I nieprzystępna, tym bardziej zabiegają o twoje względy. Świetnie to sobie obmyśliłaś, słowo daję! - Nie robię tego świadomie i z pewnością nie zachęcam nikogo do zalotów. - A jednak Joanna poczuła się nieswojo. Słowa przyjaciółki były bliskie prawdy, poza tym przebijała z nich nutka zawiści. - Idzie o to, że nie ufam mężczyznom… - Och, moja droga. - Lottie poklepała ją po ramieniu. - Kto powiedział, że ja im ufam? Zaufanie nie ma tu nic do rzeczy. Uwodzę ich, wykorzystuję, a potem odsyłam do diaska. I sprawia mi to niewysłowioną przyjemność. Lady Ware zastanawiała się, ile jest w tym prawdy. Dyskretne podboje Lottie Cummings nie były dla nikogo tajemnicą, ale czy czuła się dzięki nim szczęśliwa? Trudno orzec. Żyły w świecie, w którym ceniono nade wszystko powierzchowność i

przebiegłość, natomiast uczciwość i otwartość nie miały racji bytu, w najlepszym razie były wyszydzane, traktowane z pogardą. Lottie nigdy nie poruszała z przyjaciółką poważnych tematów. Po dziesięciu latach londyńskiego życia Joanna również nikomu się nie zwierzała, bardzo szybko odkryła bowiem, że dla socjety sekret to żadna świętość. Nawet jeśli powiedziało się komuś coś w tajemnicy, trzeba było liczyć się z tym, że następnego dnia będzie o tym rozprawiało całe miasto. - Jeśli sama chcesz zagiąć na niego parol, mną się nie przejmuj - oznajmiła stanowczo. - Powtarzam, że nic mnie z lordem Grantem nie łączy. - Westchnęła ciężko. - Swoją drogą, nie mogę uwierzyć, że go zaprosiłaś, w ogóle że wydałaś na jego cześć kosztowne przyjęcie. Kiedy przybyła do Cummingsów i powiedziano jej, że gospodyni spodziewa się Aleksa, była nie tylko zdumiona, ale i oburzona. Jeszcze niedawno Grant dowodził, że gardzi spotkaniami towarzyskimi tudzież uwielbieniem tłumów, lecz oto proszę, przyjął zaproszenie od Lottie. Poczuła się oszukana i… rozczarowana. Okazało się bowiem, że jest zwykłym hipokrytą i takim samym próżnym, szukającym poklasku słabeuszem jak T L R jej mąż. Nie mogło być mowy o żadnej pomyłce. Lottie otrzymała od niego pisemne potwierdzenie obecności. W rezultacie w całej bawialni porozstawiano lodowe rzeźby. Jeden z naturalnej wielkości posągów przedstawiał mężczyznę z mieczem w jednej i brytyjską flagą w drugiej dłoni. Zapewne miał to być sam Alex, zdobywca kolejnego dziewiczego terytorium. Schody zakryto jasnymi satynowymi draperiami udającymi zamarznięty wodospad, a z sufitu sali balowej zwisały zielone i czerwone lampiony imitujące północną zorzę polarną. Główną atrakcję stanowił wypchany niedźwiedź polarny, wprawdzie nieco wypłowiały i nadgryziony przez mole, lecz spoglądający groźnie na wstępujących do holu gości. Mimo dość prymitywnych i nachalnych dekoracji, całość robiła na przybyłych spore wrażenie, choć różnego rodzaju. Cóż, pani Cummings słynęła z krzykliwości i niewybrednego gustu. - Czyż nie jest wspaniały? - promieniała Lottie. - Przeszłam samą siebie! - O, bez wątpienia - mruknęła Joanna. - A ty jesteś ubrana stosownie do okazji! - dodała z zachwytem Lottie, przypatrując się z uznaniem śnieżnobiałej sukni i brylantom. - Wyglądasz inspirująco! Uwielbiam cię w tym kolorze, moja droga! Idę o zakład, że niebawem większość dam zacznie się nosić jak debiutantki. Wiadomo nie od dziś, że obecnie to ty wyznaczasz nowie kierunki w modzie. - Wydaje mi się - wtrąciła nieoczekiwanie Merryn - że całe to przedstawienie nie przypadnie do gustu lordowi Grantowi. Ponoć jest człowiekiem niezwykle poważnym i pełnym rezerwy. - Nonsens - zbyła ją gospodyni. - Jestem przekonana, że będzie zachwycony. - Nawet jeśli nie spodoba mu się to, co zobaczy, z pewnością tego nie okaże - dowodziła Merryn. - Słyszałam, że jest uosobieniem uprzejmości i taktu. - Sporo o nim wiesz, siostrzyczko - zadrwiła Joanna. - Zdradzisz nam, kto wyśpiewał ci te peany na jego cześć? - Nikt - odparła zarumieniona Merryn. - Czytałam o jego wyprawach, to wszystko. Pan Gable pisuje o nim w „The Courier”. Uchodzi powszechnie za bohatera. Podobno odrzucił zaproszenie na kolację u księcia regenta, i od tego czasu najbardziej wpływowi ludzie z towarzystwa jeszcze T L R mocniej zabiegają o to, by zgodził się ich odwiedzić. Stał się też ulubieńcem wszystkich klubów w mieście. Lady Ware wzdrygnęła się, gdy usłyszała określenie „bohater”. - Nie pojmuję, o co tyle krzyku? - zaczęła sceptycznie. - Mamy wychwalać go pod niebiosa za nieudaną próbę przetarcia nowego szlaku na biegun północny? Z tego co wiem, lord Grant i mój mąż zostali wysłani na ostatnią misję właśnie w tym celu, lecz nie udało im się sprostać zadaniu. Zostali uwięzieni w lodowej pułapce, David stracił życie, a lord Grant wrócił do Anglii. - Uniosła ramiona w geście zniecierpliwienia. - Co tu zatem świętować? A może coś mi umknęło?

Lottie smagnęła ją wachlarzem po nadgarstku. - Nie bądź dla niego taka surowa, Joanno. Nie chodzi o to, czy im się udało, czy nie. Liczą się ekscytująca przygoda oraz prawdziwe męstwo. Lord Grant to bohater co się zowie. Jest oszczędny w słowach, stroni od tłumów i jest piekielnie atrakcyjny. Zu-Zupełnie jak David. - Mój zmarły mąż z pewnością nie był odludkiem i mówił aż za wiele - sprostowała cierpko lady Ware. Pani Cummings splotła dłonie i utkwiła w nich wzrok. - Cóż, może rzeczywiście był odrobinę rozmowniejszy… - Delikatnie rzecz ujmując - dorzuciła oschle Joanna. Lottie chwyciła z tacy kieliszek szampana i wychyliła go duszkiem. - Moja droga, wiesz przecież, jak bardzo żałuję, że pozwoliłam mu się uwieść. Rzecz w tym, że był sławny i dokonał wielkich czynów… Wydawało mi się, że zwyczajnie… nie wypada odmówić! - Popatrzyła na przyjaciółkę wielkimi ciemnymi oczami. - Zresztą sprawiałaś wrażenie, jakby w ogóle cię to nie obchodziło. - Owszem, nie dbałam i nadal nie dbam o to, kogo uwodził mój mąż - odparła Joanna, odwracając twarz. Trudno byłoby zliczyć wszystkie kobiety, z którymi romansował David. Po jego śmierci co najmniej kilkanaście jego kochanek złożyło jej wizytę. Były wśród nich dwie służące, córka właściciela gospody oraz dziewczyna terminująca u modystki, u której Joanna zaopatrywała się w kapelusze. I pomyśleć, że kiedy David ostatni raz wrócił do T L R Londynu, zachodziła w głowę, czemu nagle zapragnął tak często towarzyszyć jej podczas robienia sprawunków. Do tej pory nie potrafiła sobie odpowiedzieć na pytanie, jakim cudem zdołał dopuścić się aż tylu wiarołomstw, spędzając w kraju tak niewiele czasu. Najgorsze, że mimo wszystko nadal przyjaźniła się z panią Cummings. Cóż, pomyślała gorzko, to najlepszy dowód na to, jak pozbawione sensu było moje małżeństwo i jak powierzchowne są relacje z ludźmi. Gdy spostrzegła, że Merryn bacznie jej się przygląda, posłała siostrze krzepiący uśmiech. Merryn wiodła w Oxfordshire bardzo spokojne i bogobojne życie, więc za nic nie chciała jej szokować. - Poza tym - zaczęła z właściwym sobie brakiem taktu Lottie - nie rozmawiamy o twoim nieżyjącym rozpustnym mężu, lecz o uroczym lordzie Grancie. - Podenerwowanie lady Ware zupełnie jej umknęło. - Powiedz mi, droga Joanno, czy on aby na pewno dobrze całuje? Jeśli nie, radzę ci go niezwłocznie rzucić. Nie ma nic okropniejszego niż pozwolić się zaślinić mężczyźnie, który nie wie, jak się zabrać do całowania. Uwierz mi na słowo, coś o tym wiem. Merryn nie zdołała powstrzymać śmiechu. Joanna zawtórowała jej i nieco się rozluźniła. Lottie była niezawodna. Zawsze udawało jej się powiedzieć albo zrobić coś zabawnego lub obrazoburczego. Biedny pan Cummings… Mąż Lottie był nieprzyzwoicie majętnym bankierem i poza mnożeniem fortuny, zajmował się właściwie już tylko spełnianiem zachcianek i pobłażliwym traktowaniem żoninych ekstrawagancji. W nagrodę za jego trud niewdzięczna małżonka trzymała go mocno pod pantoflem. - Nic z tego. Nie zamierzam rozprawiać o takich sprawach - oznajmiła stanowczo Joanna. Na moment przeniosła się z gwarnej sali balowej do własnej biblioteki wprost w ramiona Aleksa. Wyobraziła sobie jego wymagające, zmysłowe usta i raptem zrobiło jej się bardzo gorąco. Gospodyni pisnęła z zachwytu i klasnęła w dłonie. - Spójrz tylko, jak się rumieni! - zawołała, patrząc na Merryn. - Wiedziałam, że lord Grant wspaniale całuje! - Dobrze wiedzieć, że jeśli dostanę odprawę - wtrącił się do rozmowy rozbawiony T L R dżentelmen - nie będzie to kara za skandaliczne braki w sztuce miłosnej. Lady Ware, pani uniżony sługa, jak zawsze do usług. - Prześlizgnął wzrokiem po jej imponującej sukni. - Wygląda dziś pani zachwycająco niewinnie. Joanna gwałtownie obróciła się na krześle. Alex Grant stał tuż za oparciem i uporczywie się w nią wpatrywał. Jak to możliwe, że

przeoczyła jego nadejście? Tłum wielbicieli torował sobie ku niemu drogę, damy i dżentelmeni próbowali zwrócić jego uwagę. Podniósł się spory harmider, jakby w nadmiernym podekscytowaniu wszyscy zaczęli mówić naraz. Niegdyś tak samo reagowano na Davida Ware’a, bohatera wypraw polarnych. Joanna znów poczuła na plecach nieprzyjemne ciarki. Grantowi towarzyszył urodziwy młodzieniec o jasnych włosach, który obrzucał ją bez żenady taksującym spojrzeniem. Kiedy się do niego uśmiechnęła, bardzo się ucieszył i uroczo zarumienił. Alex naturalnie pozostał niewzruszony, choć na jego przystojnym obliczu pojawił się drwiący wyraz. Lady Ware doszła do przekonania, że trzeba nie lada wysiłku, żeby zbić go z pantałyku. - A więc nadal jesteśmy kochankami? - zapytał, pochylając się nad jej dłonią. Ciepły oddech pogłaskał ucho Joanny, przez co zatraciła resztkę spokoju. Prawdę mówiąc, poczuła na całym ciele gęsią skórkę. Uniosła głowę i zajrzała Aleksowi w oczy. Miał niesamowicie gęste ciemne rzęsy, za które niejedna kobieta dałaby się pokroić. Natura bywa wyjątkowo niesprawiedliwa… Źrenice miały odcień przymglonej szarości, lecz były w tej chwili tak ciemne, że nie zdołała z nich niczego wyczytać. Nagle uzmysłowiła sobie, że przypatruje mu się stanowczo zbyt długo, on z kolei uśmiechał się do niej, wyzywająco unosząc brwi. - Nie bardziej niż zwykle - odpowiedziała oschle. - To znaczy wcale. - Wielka szkoda. Rzadko mi się zdarza, by romans był tak mało satysfakcjonujący… idzie mi o sprawy alkowy… - Jeśli wolałby się pan znaleźć w Haymarket zamiast na Curzon Street, droga wolna. Nie będziemy pana zatrzymywać. Lottie pisnęła z niekłamaną zgrozą. Wystraszyła się, że gość honorowy może opuścić przyjęcie. T L R - Ależ nie! Lordzie Grant! Ręczę, że na moim raucie spodoba się panu znacznie bardziej niż w domu schadzek! Merryn zachichotała rozbawiona mało wyrafinowaną odpowiedzią. Ale cóż, Lottie znana była z prostolinijności i walenia prosto z mostu. - Pozwolą panie, że przedstawię mojego kuzyna, Jamesa Devlina - rzekł jak gdyby nigdy nic lord Grant. - Jest pani zagorzałym wielbicielem, lady Ware. Dev ukłonił się Joannie i Merryn. Wyglądał przy tym na „należycie” zauroczonego. Zapewne ćwiczył godzinami przed lustrem, by zmiękczać niewinne serca debiutantek. Na szczęście. Merryn sprawiała wrażenie nieporuszonej, choć lekki rumieniec, który pojawił się na policzkach, zdradzał, że nie pozostała całkowicie obojętna na wdzięki pana Devlina. Joanna poczuła ulgę, ale i lekki niepokój. Jako najstarsza z sióstr była wobec Merryn odrobinę nadopiekuńcza. Ponieważ rodzice ich zaniedbywali, siłą rzeczy matkowała rodzeństwu. Miała nadzieję, że teraz, kiedy naj-najmłodsza siostra nie musi już opiekować się niedołężnym wujem, na jej drodze stanie jakiś zacny młody człowiek, z którym będzie mogła związać swoje losy. Pytanie tylko, czy pan Devlin zasługuje na miano zacnego? Nie, z pewnością nie. Na pierwszy rzut oka widać było, że szelmowskim urokiem mógłby doprowadzić do zguby niejedną pannę. W tym czasie lord Grant był pochłonięty ożywioną rozmową z gospodynią balu. Zachowywał się przy tym niezwykle swobodnie I uprzejmie, a kiedy dziękował za tak uroczyste powitanie po przybyciu do Londynu, wypadł naprawdę ujmująco. Lady Ware nie dowierzała własnym oczom. Była szczerze zaintrygowana tym, z jaką łatwością Alex potrafił oczarować otoczenie. - Czuję się zaszczycony, pani Cummings - powiedział z uśmiechem. - Jest pani dla mnie zbyt łaskawa. - Też tak uważam - wtrąciła słodko Joanna. - Próbowałam jej to wytłumaczyć. Wiem, jak bardzo nie znosi pan rozgłosu. Całe to zamieszanie wokół pańskiej osoby musi być panu wielce niemiłe. James zakrył dłonią usta, by nie parsknąć śmiechem, po czym oznajmił: - Przyznaj, że lady

Joanna trafiła w sedno, Alex. - Jakoś to przeboleję. Jestem pewien, że milady zaszczyciła nas swoją obecnością T L R wiedziona szlachetnym celem. Mianowicie postanowiła zadbać, żebym nie stał się zadufanym w sobie pyszałkiem. - Ależ lordzie Grant! - zaszczebiotała Lottie. - Pańska niechęć do spotkań towarzyskich czyni pana stokroć bardziej pożądanym w oczach dam. Każda z nas byłaby zachwycona, gdyby mogła przedrzeć się przez pancerz tej chłodnej powściągliwości i wnieść w pańskie życie odrobinę ognia! Joanna, jak na damę przystało, zdołała stłumić szyderczy śmiech, choć oczy to właśnie przekazywały. - Mów za siebie, moja droga - upomniała przyjaciółkę. - W każdym razie jeśli o mnie chodzi, to nie mam najmniejszej ochoty wzniecać żadnych pożarów, choć nie wątpię, że twoje lodowe rzeźby nadałyby się do gaszenia. - Lodowe rzeźby? - zdumiał się Alex. - Owszem. Jeszcze ich pan nie spostrzegł? W takim razie musi pan je natychmiast obejrzeć. Spodobają się panu. Zwłaszcza pańska podobizna z flagą, którą zatyka pan na nowo zdobytym terytorium. Na sztorc… - Lottie Cummings dotknęła wachlarzem ramienia honorowego gościa i mruknęła niczym kotka: - Czy mógłby pan rozwiać moje wątpliwości w pewnej kwestii, lordzie Grant? Czy to prawda, że zmagał się pan z niedźwiedziem, a bestia zostawiła panu blizny? Joanna nie chce mi powiedzieć. Milczy w tej kwestii jak zaklęta. - Milczę, bo nic mi o tym nie wiadomo - oznajmiła lady Ware. - Powiem więcej, okaleczenia lorda Granta to nie jest kwestia, która wzbudzałaby moje zainteresowanie. Rzeczony lord Grant posłał jej kolejne drwiące spojrzenie. Ku swemu poirytowaniu Joanna poczuła, że płoną jej policzki, choć ostatni raz rumieniła się bodaj jako nieśmiała dwunastolatka. - Rozczarowuje mnie pani - doprecyzował to, co już wyraził spojrzeniem. - Och, nie wątpię - zripostowała bez namysłu. - Nie wysilał się pan szczególnie, by ukryć swoją dezaprobatę wobec mnie. - Proszę, niech pan nam je pokaże! - nie dawała za wygraną Lottie. - Czy są równie imponujące jak blizny admirała Nelsona? Ponoć też walczył z dziką bestią. - Droga pani Cummings - odparł Grant, odsuwając stanowczo jej dłoń. - Przykro T L R mi, ale muszę odmówić pani prośbie. Znamy się zbyt słabo, bym miał ochotę rozbierać się w pani salonie. Albo w jakimkolwiek innym pomieszczeniu tego domu… - Skłonił się przed Joanną. - Zechce pani ofiarować mi ten taniec? Nie mam zbyt wielkiej wprawy, ale z kotylionem powinienem sobie poradzić. - Schlebia mi, że tak się pan dla mnie poświęca - odrzekła Joanna. - Ale nie wypada nam ze sobą tańczyć, jeśli chcemy położyć kres plotkom o naszym rzekomym romansie. Zresztą mój karnecik jest już zapełniony. - W takim razie niech go pani wyrzuci i weźmie nowy. Mam z panią do pomówienia. - Nigdy nie używa pan słowa „proszę”? - zareagowała ostro na jego władczy ton. - Być może miałabym nieco większą ochotę na rozmowę z panem, gdyby okazał pan odrobinę więcej uprzejmości. W jego źrenicach zamigotał szelmowski błysk. Joannie zaparło dech w piersiach. - Madame, pokornie proszę, by zgodziła się pani ze mną zatańczyć - powiedział cicho, z odpowiednia modulacją. - Widzi pani? Potrafię błagać, jeśli na czymś bardzo mi zależy. Ich spojrzenia na moment się spotkały. W oczach Aleksa pojawił się uśmiech. Joanna miała poczucie, że grunt usuwa się jej spod nóg. Cóż, musiała przyjąć do wiadomości, że lord Grant jak nikt inny potrafi wprawić ją w zakłopotanie. Owszem, do wiadomości przyjęła, ale się z tym nie pogodziła. Postanowiła wziąć mały odwet. - W przeciwieństwie do pana, pański kuzyn okazał się zapobiegliwy i zawczasu przysyłał bilecik, w którym poprosił o pierwszy taniec. - Wstała i wyciągnęła rękę do Jamesa. - Panie Devlin,

będzie mi niesłychanie miło, to jest - zawahała się - o ile nie masz nic przeciwko temu, bym zostawiła cię samą, Merryn… - Mną się nie przejmuj. Pójdę pogawędzić z panną Drayton. Wyraz niezadowolenia, który odmalował się na twarzy Aleksa, był bezcenny. Dev zerknął na kuzyna na poły skruszony, na poły wielce rad z siebie. Koniec końców zdołał go przechytrzyć. - Wciąż mi powtarzasz, że planowanie to połowa sukcesu. Tak, tak, to twoje słowa, T L R Alex. - Lordzie Grant, został pan wywiedziony w pole! - wesoło oznajmiła Lottie. - Nie pozostaje panu nic innego, jak zatańczyć ze mną. Pan Cummings nie będzie miał nic przeciwko temu. Zawsze otwiera ze mną bal, a zaraz potem znika w gabinecie, zapewne po to, by oglądać góry złota. Cóż za nuda! - Królewskim gestem uniosła ku niemu dłoń. Alex ujął ją po chwili namysłu, a Joanna poczuła skurcz żołądka. Lottie miała ochotę go uwieść i nawet się z tym nie kryła. Chwyciła lorda Granta poufałym gestem za ramię i spojrzała na niego przymilnie niczym kotka. Lady Ware doszła do wniosku, że nie powinna się na nią złościć. Przecież nic jej z Aleksem nie łączyło. Poza tym sama powiedziała przyjaciółce, że nie ma nic przeciwko temu, by wypróbowała na nim swoje wdzięki. Goście rozstąpili się, by zrobić im przejście do sali balowej. Zewsząd dobiegały szmery szeptów i ściszonych rozmów. Na widok lorda Granta, kobiety uśmiechały się zalotnie, a mężczyźni kiwali z podziwem głowami. - Nadzwyczajne, nieprawdaż? - zagadnął Devlin. - Kto by się spodziewał, że mój kuzyn będzie miał aż tak wielkie wzięcie. Można by pomyśleć, że eskortujemy samego króla… - Och, myślę, że lord Grant cieszy się znacznie większą sympatią niż miłościwie nam panujący książę regent - odparła chłodno lady Ware. - Wytworne towarzystwo jest kapryśne jak pogoda na wiosnę. Potrzebuje coraz to nowych podniet. Dziś największą sensacją jest pański krewny, jutro lub za rok będzie nią chińska tapeta albo najnowsza rasa psa rodem ze Szkocji. - Przyrównuje pani Aleksa do szkockiego pieska? - upomniał z uśmiechem. - Niesłychane! Idzie raczej o to, że został okrzyknięty łakomym kąskiem wśród matron z córkami na wydaniu. - Doprawdy? - Joanna znów doznała niepokojącego uczucia dyskomfortu. - Nie wiedziałam, że lord Grant ma matrymonialne zamiary. - Och, nie wydaje mi się, by raptem uznał, że trzeba mu nowej żony. Rzecz w tym, że Balvenie nie ma dziedzica. T L R - Ach tak, pojmuję. - Joannę przeniknął dojmujący chłód. - To zrozumiałe. Większość mężczyzn pragnie potomka. Starała się, by jej głos brzmiał zwyczajnie, ale widać James zorientował się, że coś jest nie w porządku, bo posłał jej zaintrygowane spojrzenie. Jak zwykle przy takich okazjach uśmiechnęła się z przymusem, aby powstrzymać ewentualne pytania. Udało się. Dev odwzajemnił uśmiech i zapomniał o sprawie. Jak łatwo udawać szczęśliwą i zadowoloną z życia… Torowali sobie drogę wśród tłumu tak długo, że kiedy wreszcie stanęli na parkiecie, muzyka do kotyliona umilkła i orkiestra zaczęła przygrywać skocznego marsza z pieśni „Britannia” Thomasa Arne’a* - na cześć Aleksa, rzecz jasna. Lady Ware zerknęła na niego przelotnie i odnotowała, że jego twarz nie wyraża żadnych emocji. Za to Lottie promieniała entuzjazmem. Przylgnąwszy ciasno do boku honorowego gościa, słała na prawo i lewo uśmiechy, kąpiąc się w blasku jego chwały. Wkrótce na sali rozgrzmiały gromkie brawa. - Skoro już grają Arne’a - mruknęła z przekąsem Joanna - powinni raczej wybrać „Wiele hałasu o nic”. * Thomas Augustine Arne (1710-1778) kompozytor brytyjski, znany głównie jako twórca

patriotycznej pieśni zatytułowanej „Rule, Britannia!”. Jest także autorem jednej z wersji pieśni „God Save the King”, która została później hymnem narodowym Wielkiej Brytanii, (przyp. tłum.) Natychmiast poczuła na sobie nieprzenikniony wzrok Aleksa, który, jak się okazało, usłyszał jej słowa. Zbity z tropu Dev spoglądał przez chwilę to na jedno, to na drugie. - Zdaję się, że istotnie nie pałacie do siebie zbyt wielką sympatią - odezwał się nie T L R bez zdziwienia. - Kiedy Alex powiedział mi, że nie jesteście… eee… to jest… że nie łączy was bliska zażyłość… sądziłem, że próbował jedynie… - Urwał zakłopotany i umknął spojrzeniem. Sprawiał teraz wrażenie o wiele mniej wyrafinowanego, niż sugerowała jego powierzchowność. - Cóż, muszę wyznać, że jestem uprzedzona do podróżników, panie Devlin - zlitowała się nad nim Joanna. - Proszę nie zapominać, że mój mąż należał do tej… wyjątkowej kasty. - Owszem, ale przecież David był wspaniałym człowiekiem. - James wyraźnie się rozchmurzył. - Wszyscy go podziwiali, łącznie ze mną, i to od najmłodszych lat. - Cóż, bohaterowie bywają wyjątkowo trudni we współżyciu - stwierdziła lady Ware, a widząc zdumienie na twarzy Deva, dodała z goryczą: - Czasem nie sposób sprostać ich wygórowanym życzeniom. Właśnie zakończył się marsz i znów rozległy się oklaski. Lord Grant ukłonił się uprzejmie wielbicielom, a Lottie niemal siłą pociągnęła go z powrotem na środek sali. - Oby Alex mi wybaczył, że zająłem jego miejsce u pani boku - rzekł Devlin, gdy zabrzmiały pierwsze takty muzyki. - Nie spodziewałem się, że zaprosi panią do tańca. Zazwyczaj stroni od takich rozrywek. Nie należy do entuzjastów pląsów, poza tym często daje mu się we znaki nie do końca zaleczona rana na nodze. To zaskoczyło Joannę. Nie sprawiał wrażenia, by noga mu dokuczała, lecz teraz, gdy zerknęła na niego, doszła do wniosku, że szybka polka jest dla niego niejakim wyzwaniem. Czyli nie wszystko było w porządku, dolegliwość miała coś do powiedzenia. Joanna zauważyła, że zirytowany Alex mocno zaciska wargi. Odgadła, że nietaktowna Lottie znów nagabuje go o rany pozostawione przez niedźwiedzia. Najwyraźniej nie miał ochoty o tym rozprawiać. Widać był to temat zakazany, podobnie jak podróżnicza sława i pytania o zmarłą żonę. Na ogół jednak radził sobie z tym znakomicie, po prostu był zbyt onieśmielający, by ktokolwiek odważył się nakłaniać go do zwierzeń. - Przyjął zaproszenie na raut tylko dlatego, że poprosiłem go o przysługę - poinformował Dev. - Powinna pani wiedzieć, że wcale nie jest tak nieużyty, na jakiego wygląda. T L R - Wierzę panu na słowo - odparła z uśmiechem lady Ware. - I może pan być spokojny, pański kuzyn nie dba o to, z kim tańczę, więc z pewnością nie wyzwie pana na pojedynek. - Mam nadzieję - odrzekł James. - Tak czy owak, ostrzegł mnie stanowczo, bym nie próbował uderzać do pani w konkury. - Przerwał, by spojrzeć na nią z zachwytem, po czym dodał: - Szczerze mówiąc, wcale mu się nie dziwię. Innymi słowy, nie można go za to winić. - Lord Grant jest stanowczo zbyt pewny siebie - rzuciła rozeźlona, spoglądając zło-wrogo w jego stronę. David ani chybi nastawił go przeciwko niej, była zatem pewna, że Alex zniechęcił do niej swego młodego krewnego z troski o jego cnotę. Zapewne próbował ochronić Jamesa przed „złym wpływem”. Przyglądała się przez moment, jak tańczy Z Lottie, która zachowywała się co najmniej zbyt swobodnie, a tak naprawdę nieprzyzwoicie. Przylgnęła do Aleksa jak rzep i dotykała go bezwstydnie, próbując się upewnić, czy jego blizny nie są jedynie czczym wymysłem. Kiedy zdecydowanym gestem zdjął jej dłoń ze swej koszuli, Joanna uznała, że Lottie zasłużyła na znacznie cięższą pokutę. - Wspomniał pan w liście - zwróciła się do Devlina - że ma pan do mnie jakąś prośbę.

Uprzedzam jednak, że jeżeli ta prośba dotyczy lorda Granta, moja pomoc na nic się nie zda. Nie mam na niego najmniejszego wpływu. - Doskonale rozumiem, co pani ma na myśli - skwitował ponuro James. - Alex sam doskonale wie, czego chce, i nader rzadko słucha cudzych rad. - Chce pan powiedzieć, że jest uparty i arogancki? - podsunęła usłużnie. Dev uśmiechnął się gorzko, po czym odparł: - Cóż, można to tak ująć. Rzecz w tym, że obecnie mam z nim na pieńku. Widzi pani, porzuciłem niedawno służbę w marynarce i zamierzam udać się na wyprawę do Meksyku. - Spojrzał na nią błagalnie. - Czy nie zechciałaby pani z nim pomówić? Wstawić się za mną? - Oczywiście mogę spróbować, obawiam się jednak, że tylko pogorszyłabym sprawę. Jak pan słusznie zauważył, pański kuzyn nie ma o mnie zbyt wysokiego T L R mniemania. Mówiąc wprost, mam z nim jeszcze bardziej na pieńku niż pan. - Tak, rozumiem… Panna Merryn nie tańczy? - zainteresował się James, kiedy przemknęli w tańcu obok niej. Pochłonięta rozmową z lady Drayton, w ogóle nie zwróciła na nich uwagi. - Moja siostra woli bardziej intelektualne rozrywki - odparła z uśmiechem Joanna. - Merryn jest bardzo oczytana i żądna wiedzy. Nigdy nie robiła tajemnicy z tego, że przedkłada dysputy filozoficzne nad błahe przyjemności. Niektórzy przedstawiciele wyższych sfer, łącznie z Lottie, z tego powodu mają ją za istne kuriozum i patrzą na nią krzywym okiem. Co się jednak dziwić! Któż to bowiem słyszał, by panna na wydaniu nie lubiła pląsów? Dev obrzucił Merryn przenikliwym spojrzeniem, po czym stwierdził z przekonaniem: - Zaiste, wielka szkoda. Byłaby znakomitą tancerką. - Zaraz jednak dodał z równą mocą: - Co wcale nie znaczy, że nie pochwalam jej upodobań. Szanuję kobiety nietuzinkowe, które wyróżniają się czymś nadzwyczajnym. - Proszę zagaić z nią rozmowę o budowie okrętów. Gwarantuję, że z miejsca pana polubi. - Gdy umilkły ostatnie dźwięki muzyki, Joanna i James przyłączyli się do oklasków. - Merryn wraz z grupką przyjaciół uczęszcza na wykłady w Instytucie Królewskim. - Doprawdy? - Na czole Devlina pojawiła się poprzeczna zmarszczka. - W ubiegłym tygodniu byłem tam na prelekcji o amerykańskich fregatach. Pewnie się widzieliśmy… - Zawahał się. - Chociaż wydaje mi się, że po raz pierwszy spotkałem pannę Merryn zupełnie gdzie indziej… - Zmarszczył brwi w namyśle. - Cóż, wygląda na to, że macie wspólne zainteresowania. - Z uśmiechem położyła mu rękę na ramieniu. - Powinien pan wiedzieć, że moja siostra spędziła większość życia na wsi. Nie obracała się w kręgach wielkomiejskich elit i nie zna tutejszych obyczajów. Nie chciałabym, żeby spotkało ją jakieś… rozczarowanie. James znów zmarszczył brwi, a w jego oczach pojawiło się coś, czego nie potrafiła zinterpretować, zaraz jednak rozpogodził się i ścisnął jej odziane w rękawiczkę palce. - Proszę się nie obawiać. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie zdarza mi się T L R igrać z uczuciami młodych dam, ale pani siostrze nic z mojej strony nie grozi. W niczym jej nie uchybię. Ma pani moje słowo. Nagle ktoś ponurym głosem wyrzekł jedno słowo: - Devlin. Gdy się odwróciła, ujrzała zmierzającego ku nim lorda Granta, któremu udało się wreszcie wyswobodzić z objęć Lottie. O dziwo, przeciskając się przez ciżbę, tym razem kompletnie ignorował pozdrowienia i nagabywania gości. Nie odrywał przy tym wzroku od złączonych dłoni kuzyna i lady Ware. Być może tylko jej się zdawało, ale odniosła wrażenie, że Dev celowo przytrzymał jej rękę zdecydowanie dłużej, niż wypadało. Na koniec uśmiechnął się od ucha do ucha i zapytał wielce rad z siebie: - Alex, czyżbyś zamierzał odbić mi partnerkę? - Pan Cummings chce z tobą przedyskutować plany wyprawy do Meksyku - odparł, wpatrując się w Joannę. - Radzę ci więc puścić wreszcie lady Ware i udać się w ślad za nim do