Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Cornick Nicola - Wróg czy kochanek

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Cornick Nicola - Wróg czy kochanek.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse C
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 143 osób, 90 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 260 stron)

Cornick Nicola Wróg czy kochanek Anglia, 1908 rok Prowadzony przez Sally Bowes nocny klub chętnie odwiedzają zamożni i utytułowani londyńscy dżentelmeni. Piękna właścicielka dba o to, żeby dobrze się bawili w eleganckim otoczeniu, jednak żadnemu z nich nie pozwala się do siebie zbliżyć. Niezłomne postanowienie unikania życiowych komplikacji staje pod znakiem zapytania, gdy w klubie zjawia się Jack Kestrel, ostatni potomek książęcego rodu. Ten bywalec salonów oświadcza śmiało: Wszystko, co wygrałem, oddam za jedną noc z panią. Oszołomiona Sally przyznaje sama przed sobą, że jeszcze żaden mężczyzna nie zrobił na niej takiego wrażenia, jak pociągający i zmysłowy Jack. Nie domyśla się jednak, jakie są jego prawdziwe zamiary... Prolog Czerwiec, rok 1908 Jack Kestrel szukał kobiety. Nie jakiejkolwiek kobiety, lecz pozbawionej skrupułów chciwej manipulantki, która nie wahała się szantażować umierającego człowieka. Zapewniono go, że dziś wieczorem ta właśnie kobieta zjawi się na wystawie sztuki w budynku Wallace Collection, nie wiedział jednak, jak ona wygląda. Stojąc u szczytu schodów, patrzył na salę pełną zwiedzających i szukał wzrokiem kustosza wystawy, który mógłby go jej przedstawić. Obserwując elegancko ubranych dżentelmenów i damy, których brylanty niemal przyćmiewały swoim blaskiem światło kryształowych żyrandoli, odniósł wrażenie, że ci ludzie nie przyszli tu wcale zachwycać się obrazami. Stali w małych grupkach, rozmawiali, śmiali się i pili szampana, jakby celem ich wizyty tutaj było jedynie pokazać się i samemu obejrzeć innych.

6 Jack wiedział, że jego kuzyn, książę Kestrel, wypożyczył na dzisiejszą wystawę kilka obrazów należących do rodziny. Były wśród nich portrety pędzla George'a Romneya, przedstawiające pradziadków Jacka: Justina, księcia Kestrel, i jego żonę. Ostatnio widział je wiszące w ciemnym kącie jednej z komnat rodzinnej posiadłości Kestrel Court w Suffolk. Pamiętał, że wtedy wymagały konserwacji, i ciekaw był, w jakim stanie znajdują się teraz. Buffy, obecny książę Kestrel, był bezwstydnym filistrem i zgromadzone przez przodków dzieła sztuki postrzegał wyłącznie jako towar, który można dobrze sprzedać. Jego dochody z ziemi były coraz niższe, więc bez żalu wy-przedawał rodzinne skarby. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu Jack pożyczył kuzynowi tysiąc funtów, by zapobiec wystawieniu przez niego na sprzedaż w domu aukcyjnym Sothebyego całej kolekcji obrazów pędzla Stubbsa. Jack skręcił w korytarz prowadzący do Wielkiej Galerii i zajrzał do niewielkiej sali, w której wisiały portrety Kestrelów. Były one doskonale wyeksponowane i dobrze oświetlone łagodnym blaskiem lamp naftowych. Oglądała je tylko jedna osoba. Kobieta. Miękkie światło lamp nadawało jej karnacji kremowo-różany blask, oczy natomiast pozostawały w tajemniczym cieniu. Miała na sobie jedwabną brzoskwiniową suknię, wytwornie udrapowaną, i czarny kapelusz z szerokim rondem przybrany wstążkami i różami w kolorze sukni. Jack zatrzymał się w drzwiach, patrząc na twarz nieznajomej. Niespodziewanie poczuł na piersi coś w rodzaju delikatnego muśnięcia, zupełnie jakby kobieta wyciągnęła rękę i dotknęła go. Nigdy wcześniej nie doświadczył takiego uczucia. Jako bardzo

7 młody człowiek uwikłał się w fatalną historię miłosną i od tamtej pory wszystkie jego związki z kobietami były oparte na prostych i jasnych zasadach: miało być przyjemnie i bez zobowiązań. Żadna z kobiet, z którymi się dotąd spotykał, nie sprawiła, by serce zamarło mu z zachwytu. Zignorował więc nagłe i niepokojące uczucie i podszedł do nieznajomej. Kobieta nie zareagowała na jego obecność. Wydawała się całkowicie pochłonięta portretem Justina Kestrela, przystojnego, ciemnowłosego mężczyzny z zawadiackim uśmiechem na ustach i poczuciem humoru czającym się w kącikach groźnie patrzących oczu. - Podoba się pani ten portret? - zapytał cicho. Nieznajoma odwróciła głowę i spojrzała na Jacka, a potem ze zdumieniem wróciła wzrokiem do portretu. Kiedy ponownie spojrzała na stojącego obok mężczyznę, na jej ustach pojawił się przelotny uśmiech. -Książę Kestrel był bardzo przystojnym mężczyzną -stwierdziła sucho. - Na pewno zdaje pan sobie sprawę z uderzającego podobieństwa. - To mój pradziadek - Jack skłonił głowę. - Jack Kestrel, do usług. Ciemne brwi kobiety uniosły się odrobinę, ale nie przedstawiła się. Wiedział, że zrobiła to celowo. Jej zachowanie było zaskakujące, bo kobiety zazwyczaj chętnie zawierały z nim znajomość. Był tak przystojny, że interesowały się nim nawet wtedy, gdy nie wiedziały, jak bardzo jest bogaty. - A to pewnie pana prababka - nieznajoma spojrzała na portret kobiety o pięknych kasztanowych włosach.

8 - Lady Sally Saltire. Mówiono, że jej inteligencja dorównywała urodzie. Podobno miała u swych stóp połowę Londynu. W czasach Regencji mówiono o niej „niezrównana" - To wspaniałe. Podziwiam ją, bo kobiety na ogół starają się ukrywać swoją inteligencję. - Wątpię, by przywiązywała wagę do tego, co inni myśleli na jej temat. Mąż ją uwielbiał i zawsze mówił, że żona przewyższa go pod każdym względem - Jack roześmiał się. - Na pewno strzelała lepiej od niego. - Przydatna umiejętność - przyznała Sally, pochylając się, by z bliska obejrzeć niewielki portret małej dziewczynki w białej sukience. Światło lampy zalśniło na jasnobrązowych pasmach włosów wymykających się spod czarnego kapelusza, a ich cień zatańczył na policzku kobiety. - To ich córka? - Tak, moja cioteczna babka Ottoline. - Jeszcze żyje? - Jak najbardziej - odparł Jack, a w jego głosie zabrzmiały czułe nuty. - Wygląda na osobę o zdecydowanym charakterze - oczy kobiety łobuzersko błysnęły. Spojrzała na Jacka, a on poczuł, jak wzruszenie nagle chwyta go za serce. - Miło było poznać pana groźnych przodków, panie Kestrel. Wyczuł, że kobieta zamierza odejść, ale nie zamierzał do tego dopuścić. Jeszcze nie teraz. Najpierw chciał się czegoś o niej dowiedzieć. - Pasjonuje panią malarstwo? - Powiedziałabym raczej, że mnie interesuje. Tak samo jak muzyka. Moją pasją jest moja praca.

9 Jack spojrzał na nią zaskoczony. Nie wyglądała na kobietę zarabiającą na życie pracą w sklepie czy w fabryce. Była na to zbyt zadbana i za dobrze ubrana. Chciał ją zapytać, czym się zajmuje, ale właśnie wtedy obdarzyła go uroczym uśmiechem pozbawionym choćby śladu jakiejkolwiek obietnicy. - Chcę jeszcze obejrzeć miniatury Coswaya. Podobno są wyjątkowo piękne. Pan wybaczy... - Prace Coswaya wystawione są w Wielkiej Galerii. Mogę panią odprowadzić? - zapytał Jack. - Dziękuję, ale nie - odparła po chwili wahania. - Jestem tu z przyjacielem, powinnam go poszukać. - Jak mógł tak panią zostawić? - Umiem sobie sama dawać radę - uśmiechnęła się. - A on jest tylko przyjacielem, nikim więcej. - Cieszę się. - Niepotrzebnie. Nie szukam nowych znajomości, panie Kestrel. Jestem zbyt doświadczona, żeby przystojna twarz zawróciła mi w głowie. Jack pomyślał, że nieznajoma nie wygląda na więcej niż dwadzieścia pięć lat, a mimo to w jej głosie brzmiały nuty zmęczonej życiem kobiety. Doświadczenie mówiło mu, by nie nalegać, bo straci to, co do tej pory zyskał. - Proszę przynajmniej powiedzieć, jak się pani nazywa -poprosił, biorąc ją za rękę. Jedwab jej długich do łokci czarnych rękawiczek był rozkosznie gładki. Przez chwilę wydawało mu się, że jej ręka zadrżała, ale gdy spróbował zajrzeć jej w oczy, zobaczył tylko spuszczone czarne rzęsy.

10 - Jestem Sally Bowes. Miłego wieczoru, panie Kestrel. Kobieta cofnęła dłoń. Uśmiechając się, wyszła z sali i skierowała się w stronę Wielkiej Galerii. Jack patrzył, jak miękkie światło lamp połyskuje na brzoskwiniowym jedwabiu opinającym bardzo kobiece kształty. Sally Bowes. Zaskoczony, czuł się tak, jakby dostał cios w żołądek. Pozbawiona skrupułów chciwa manipulantka... Kobieta, która nie wahała się szantażować umierającego człowieka. .. Już wiedział, w jaki sposób nieznajoma zarabiała na życie. Była właścicielką nocnego klubu i, wykorzystując słabości mężczyzn, wymuszała od nich pieniądze. Instynkt podpowiadał mu jednak, że to nie może być prawda. Rozmawiał z panną Bowes tylko kilka chwil, lecz to wystarczyło, by znalazł się pod jej urokiem. Jack na ogół trafnie oceniał ludzi. Dlatego czuł się zaszokowany i rozczarowany. Ruszył za nią, ale zobaczył, że podchodzi do niej jakiś dżentelmen i podaje jej ramię. Sally przyjęła je z uśmiechem. Poczuł ukłucie zazdrości, tym boleśniejsze, że zupełnie niespodziewane. Rozpoznał jej towarzysza. Był to jego stary przyjaciel Gregory, lord Holt. Ciekawe, czy miał być następną ofiarą panny Bowes. Spojrzał za odchodzącą kobietą. Nazajutrz zamierzał złożyć jej wizytę. Powie jej jasno i wyraźnie, żeby zostawiła jego stryja w spokoju, i ostrzeże, by nie zadzierała z Jackiem Kestrelem, bo inaczej zyska naprawdę groźnego wroga.

Rozdział pierwszy - Panna Bowes? Miękki i niski głos, którym zadano to pytanie, wydał się Sally znajomy. Ocknęła się gwałtownie i przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest. Czuła, że boli ją szyja i że opiera się policzkiem o coś zimnego. Uświadomiła sobie, że leży twarzą na kartce papieru. Znowu zasnęła przy biurku, z głową opartą na stosie zalegających je rachunków i zamówień. Uniosła powieki. Za oknem było już prawie całkiem ciemno. W jej biurze paliła się tylko jedna lampa, rozsiewając łagodne światło. Zza zamkniętych drzwi dobiegały ciche odgłosy rozmów i muzyki, a przez szparę pod nimi czuła zapach wina i dymu z cygar. To znaczyło, że jest już późno i klub Błękitna Papuga otworzył już swoje podwoje dla gości. - Panna Bowes? Tym razem głos nie brzmiał już tak przyjemnie i dawało się w nim wyczuć nutę zniecierpliwienia. Sally podniosła głowę i przetarła oczy. Czuła ból w zesztywniałych mięśniach.

12 Zamrugała i nie wierząc w to, co przed sobą zobaczyła, ponownie przetarła oczy, chcąc się upewnić, że nie śpi. Stwierdziła, że to nie sen, a mężczyzna nadal tam był. Po drugiej stronie jej biurka stał Jack Kestrel. Opierając się o nie rękami, pochylił się do przodu tak, że od twarzy Sally dzieliło go zaledwie kilkanaście centymetrów. Patrząc na niego z tak bliska, nie mogła ogarnąć wzrokiem całej jego twarzy, ale widziała go zaledwie wczoraj i dobrze pamiętała, jak wy- glądał. Mężczyzny tak przystojnego jak Jack nie zapominało się z dnia na dzień. Miał jedwabiste, ciemnobrązowe włosy, które wyglądały, jakby potargał je letni wiatr, prosty orli nos i grzesznie zmysłowe usta. Sally nie była jednak naiwną de-biutantką, która traci głowę na widok przystojnego mężczyzny. Jack Kestrel miał coś więcej niż urodę. Miał nieodparty urok i dobrze się jej z nim rozmawiało. Prawdę mówiąc, jego towarzystwo sprawiało jej dużą przyjemność. Zbyt dużą. Spędzanie z nim czasu było niebezpiecznie pociągające. Sally wiedziała, że łatwo mogłaby przywyknąć do jego towarzystwa, a z czasem pewnie przyjęłaby jego zaproszenie na kolację... Od dawna nie ciągnęło jej tak silnie do żadnego mężczyzny i dlatego wiedziała, że nie może sobie pozwolić na zacieśnienie znajomości z Jackiem Kestrelem. Miała się na baczności od chwili, kiedy Jack się jej przedstawił. Jego nazwisko było dobrze znane wśród arystokracji. Ród książąt Kestrel wy- dał na przestrzeni osiemnastego i dziewiętnastego wieku wielu zawadiaków, rozpustników i drani. Zdaniem niektórych, Jack odziedziczył słynne cechy swoich przodków. Był kuzynem obecnego księcia, Buffyego Kestrela, i ostatnim

13 dziedzicem tytułu. Jako młody chłopak wywołał straszliwy skandal, w który była zamieszana kobieta zamężna, i został skazany na banicję. Wrócił z niej po dziesięciu latach z majątkiem, którego dorobił się za granicą. Jack był bardzo męski i kobiety podobno mdlały na jego widok. Sally nie zamierzała dołączyć do ich grona. Nagle zdała sobie sprawę, że wciąż na niego patrzy. Zrobiło się jej gorąco. Oderwała wzrok od jego ust i spojrzała mu w oczy. Ich wyraz był zdecydowanie mało przyjacielski. Instynktownie cofnęła się, ale zrobiła to tak gwałtownie, że mężczyzna, widząc jej reakcję, wyprostował się i odszedł od biurka. Patrząc na Jacka, który dzisiaj nie miał na sobie stroju wieczorowego, uznała, że trudno byłoby go wziąć za typowego bywalca Błękitnej Papugi. Gośćmi jej klubu byli zazwyczaj obrzydliwie bogaci przyjaciele króla Edwarda, otyli i starannie wypielęgnowani mężczyźni, nawykli do wygodnego, spokojnego życia, oraz wyrafinowani Amerykanie, których pieniądze i wpływy coraz bardziej liczyły się w Londynie. Czasem zjawiali się służący w wojsku synowie starej arystokracji, którzy bawili w mieście na przepustkach lub urlopach. Zwróciła uwagę na długą bliznę na policzku Jacka i pomyślała, że ten człowiek nie pasuje do klubu na londyńskim Strandzie. Bardziej na miejscu wyglądałby wśród wojska na północno-zachodniej granicy albo w Afryce Południowej. Był wysoki i spalony słońcem. Sally oceniała go na jakieś trzydzieści lat. Dziś wieczorem miał na sobie brązowy skórzany płaszcz do jazdy konnej, a pod nim garnitur, którego niedbała elegan-

14 cja mogła być dziełem jedynie krawców z Savile Row. Poruszał się z taką gracją, że trudno było oderwać od niego wzrok. Gdy nagle stanął z nią twarzą w twarz, zabrakło jej tchu. Nie mogła zaprzeczyć, że Jack Kestrel był szalenie męski i wyglądał niebezpiecznie. - Przepraszam, że panią obudziłem. W pani zawodzie trzeba pewnie korzystać z każdej okazji, żeby się przespać - powiedział, patrząc na nią twardym wzrokiem. Na jego twarzy malowało się nieprzejednanie. Nie była pewna, co miał na myśli. Lubiła zajmować się księgami i prowadzić rachunki, ale na ogół nie przykuwały one jej uwagi do tego stopnia, by miała rezygnować ze snu. Dziś wieczorem zasnęła przy biurku, bo była zmęczona/Poprzedniej nocy, po powrocie z wystawy w Wallace Collection, położyła się późno, a od samego rana musiała nadzorować ostatnie prace wykończeniowe w Purpurowym Salonie. Otwarcie nowego salonu miało się odbyć już niebawem. Jego renowacja trwała sześć miesięcy, ale o wspaniałym rezultacie będzie mówił cały Londyn. Sam król Edward obiecał zjawić się na jego otwarciu. - Pani jest panną Bowes? - zapytał po raz trzeci Jack, tym razem już wyraźnie zniecierpliwiony. - Tak... Powiedziałam to panu wczoraj wieczorem - Sally odchrząknęła i zdała sobie sprawę, że jej niepewny ton zupełnie nie pasuje do autorytatywnej i pewnej siebie właścicielki najbardziej awangardowego i odnoszącego największe sukcesy klubu w Londynie. Pomyślała o czasach, kiedy mieszkała w rodzinnym domu ze swoimi młodszymi siostrami, Petronellą i Constance.

15 W eleganckich salonach spokojnego Oxfordu była panną Bowes. Od tamtej pory wiele się jednak wydarzyło. Sally była dorosłą, dwudziestosiedmioletnią kobietą, lecz bezlitosne spojrzenie czarnych oczu Jacka sprawiło, że poczuła się bezbronną dziewczyną. Poprawiła się na krześle, wyprostowała plecy i odsunęła z czoła niesforne kosmyki włosów. Patrząc na swoje poplamione atramentem palce, mogła mieć tylko nadzieję, że nie pobrudziła sobie także twarzy. Była wściekła, że Jack zdołał ją przyłapać w takim stanie. Normalnie przed otwarciem klubu zawsze była już przebrana w suknię wieczorową, ale akurat dziś zasnęła i w dodatku nikt jej nie obudził. - Co mogę dla pana zrobić, panie Kestrel? - zapytała, starając się, by zabrzmiało to jak najbardziej oficjalnie. Dotarło już do niej, że Jack nie przyszedł do biura wyłącznie towarzysko, w celu podtrzymania zawartej wczoraj znajomości. Bez względu na to, jak miłe było ich spotkanie na wystawie, od tamtej pory coś się zdecydowanie zmieniło. Dziś Jack był zły. - Przypuszczam, że dobrze pani wie, co mnie tu sprowadza, panno Bowes - odparł ostrym tonem. - Gdybym wczoraj wiedział, kim pani jest, od razu poruszyłbym tę kwestię. Ale za późno poznałem pani nazwisko. Musiała pani wiedzieć, że będę chciał się z panią zobaczyć. - Przykro mi, ale nie mam pojęcia, o czym pan mówi - Sally wstała, aby dodać sobie odwagi i pewności siebie. - Błękitna Papuga słynie z gościnności, ale jeśli nie przyszedł pan do klubu, to nie wiem, co pana sprowadza.

16 Przypomniała sobie, że słyszała, iż kiedyś, grając w Monte Carlo, Jack wydał jednego wieczora tysiąc funtów na samego szampana. Nie miała nic przeciwko temu, żeby powtórzył ten wyczyn w Błękitnej Papudze. Sądząc jednak z wrogiego wyrazu jego twarzy, było to mało prawdopodobne. - Nie przyszedłem tu ze względu na tę legendarną gościnność Błękitnej Papugi - odparł sarkastycznie. Sally wzruszyła ramionami. - W takim razie może zechce mi pan zdradzić cel swojej wizyty. Pańskie towarzystwo jest niezwykle atrakcyjne, ale jak pan widzi, nie mam czasu bawić się z panem w zgadywanki -wskazała stertę dokumentów na biurku. - Powiedziałam panu wczoraj, że moją pasją jest praca, i prawdę mówiąc, nie mogę się już doczekać, żeby do niej wrócić. W oczach Jacka mignęła złość. Czuła, że był coraz bardziej wściekły. Opanował się, lecz jego stłumione emocje zdawały się niemal namacalne. Nagle Sally pożałowała, że tylko jedna z lamp stojących w jej biurze jest zapalona. W jasno oświetlonym pokoju czułaby się znacznie pewniej. - Mogę sobie wyobrazić, że naprawdę pasjonuje panią to, co pani robi, panno Bowes - wycedził przez zęby. - Musi mieć pani żelazne nerwy, by udawać, że nie wie pani, co mnie tu sprowadza. Sally wyszła zza biurka i zapaliła pozostałe lampy. Choć była zdenerwowana, jej ręka pewnie trzymała zapałkę. To ją podniosło na duchu. Jack ją obserwował, nie odrywał oczu od jej twarzy, czuła to. Jego osoba zdawała się ją przytłaczać i nagle pozałowała, ze jej biuro jest takie ciasne.

17 Odwróciła się i zobaczyła, że Jack stoi tuż za nią. W jego oczach czaił się zimny uśmiech. Stojąc z nim twarzą w twarz, stwierdziła, że sięga mu zaledwie do ramienia. Rzadko musiała unosić głowę, by spojrzeć mężczyźnie w oczy, bo była wysoką kobietą. Ale w przypadku Jacka okazało się to konieczne. - Może dosyć już tego udawania, panno Bowes? Nie jest pani przekonująca - powiedział miękko. - Spodziewałem się, że będzie pani inna - dodał, taksując ją wzrokiem. Ujął ją pod brodę i odwrócił jej twarz do światła. - Wczoraj pani uroda wydała mi się niezwykła i przyznam, że byłem zaskoczony, kiedy poznałem pani nazwisko. Oczekiwałem, że taka kobieta będzie bardziej... stereotypowo piękna. W końcu mówią o pani Piękna Panna Bowes, prawda? - zapytał, nie spuszczając z niej ciemnych oczu. Sally odtrąciła jego rękę. Była zła, a mimo to jego dotyk sprawił, że po plecach przebiegł jej dreszcz, a ukryte pod prostą suknią ciało ożyło. To było dziwne uczucie... tak jakby nagle wyzwoliła się z krępującego ją gorsetu. Żaden z odwiedzających jej klub dżentelmenów nie zdołał dotąd doprowadzić jej do takiego stanu. Choć wielu próbowało. - Proszę pana - Sally starała się, by jej głos brzmiał spokojnie. - Mówi pan zagadkami, które mnie nudzą. Moja uroda czy też jej brak jest wyłącznie moją sprawą. Proszę wyjaśnić powód swojej wizyty albo każę służącym pana stąd wyprowadzić. Jack zaśmiał się i opuścił rękę. - Już widzę, jak to robią - zakpił. - Ale chętnie wyjaśnię, po co tu przyszedłem - dodał ze zwodniczą łagodnoś-

18 cią. - Zamierzam odebrać listy, które napisał do pani mój szalony kuzyn Bertie Basset, a które podobno chce pani opublikować, jeśli umierający ojciec pana Basseta ich od pani nie odkupi. Sally oczywiście znała Bertiego Basseta, ale to, co mówił Jack, nie miało żadnego sensu. Bertie był uroczy, choć niezbyt bystry. Bywał w Błękitnej Papudze, wysoko grał i pił z dziewczętami. Kiedy go ostatnio widziała, grał w pokera w Zielonym Pokoju, a jej siostra Connie siedziała mu na kolanach. Connie... Oczywiście... Sally dotknęła ręką czoła. Jack mówił o Pięknej Pannie Bowes, a tak właśnie nazywano jej młodszą siostrę Connie. Gdyby nie zakłopotanie, w jakie wprawił ją jego dotyk, już dawno by na to wpadła. Jej siostra była rzeczywiście prawdziwą pięknością. Mężczyźni pisali dla niej wiersze i składali różne szalone obietnice, które Connie natychmiast wykorzystywała. Sally nigdy jednak nie zazdrościła siostrze urody. Wiedziała, że Connie jest piękna, ale ona była za to najmądrzejsza z całej rodziny. Jack nie spuszczał z niej oczu. - Nie miała pani pojęcia o tych listach, ale potem coś przyszło pani do głowy, prawda? - Skąd pan może o tym wiedzieć? - zapytała, zła, że aż tyle zdołał się domyślić. - Z pani twarzy wszystko można wyczytać - powiedział, siadając na krawędzi biurka. - Powinienem był się domyślić, że to nie pani jest kochanką Bertiego Basseta. Bertie jest dla pani za młody i za mało wyrafinowany.

19 - Natomiast pan całkiem słusznie uważa się za dużo bardziej doświadczonego - stwierdziła oschle Sally. Jack uśmiechnął się rozbrajająco i ten uśmiech przypomniał jej ich pierwsze spotkanie wczoraj wieczorem. Poczuła, że miękną jej kolana. - Ma pani rację - przyznał z uśmiechem. - Ale proszę mówić do mnie po imieniu. W takich miejscach nikt nie zawraca sobie głowy formalnościami. Oczywiście miał rację, niemniej jednak Sally nie zamierzała pozwolić, by Jack Kestrel mówił jej, jak ma się zachowywać w swoim własnym klubie. - Jak pan słusznie zauważył, nie jestem kochanką pańskiego kuzyna. Nic nie wiem o żadnych listach. Musiało zajść jakieś nieporozumienie. - W podobnych sytuacjach zawsze dochodzi do nieporozumień. Tym razem polega ono na założeniu, że mój wuj zamierza się rozstać z pewną sporą sumą pieniędzy - westchnął Jack. - Ja nikogo nie próbuję szantażować! - krzyknęła Sally, czerwieniąc się z gniewu. - Być może... - mężczyzna kocim ruchem podniósł się z biurka. - Ale jestem przekonany, że dobrze pani wie, kto się za tym kryje. Patrząc na Jacka, Sally rozpaczliwie próbowała ocenić sytuację. Wszystko wskazywało na to, że jej piękna siostra, kobieta, za której zdrowie najczęściej wznoszono w Londynie toasty, postanowiła zrobić coś niewyobrażalnie głupiego i zaczęła szantażować członka parlamentu. Niestety, nie wydawało się

20 to niemożliwe, bo choć Coimie była piękna, inteligencja nie była jej mocną stroną. Rozpieszczona i zepsuta, jeśli nie dostawała tego, na co miała ochotę, tupała nogą. Kto wie, może jej romans z panem Bassetem zaczął tracić rumieńce i postanowiła wykorzystać jego listy, żeby zdobyć pieniądze. To było czyste szaleństwo, a jego rezultatem była obecność wrogo nastawionego i nieugiętego Jacka Kestrela w jej własnym biurze. - Może to pani siostra jest winna tego całego zamieszania? - zapytał łagodnie. Sally ze złością stwierdziła, że Jack znowu czyta w jej myślach. - Nigdy jej nie spotkałem, ale dużo o niej słyszałem. O ile wiem, pracuje u pani, prawda? Czując narastający ból głowy, przycisnęła dłonie do skroni. Nie mogła przecież wydać własnej siostry. Koniecznie musiała z nią porozmawiać. Tyle że ostatnio Connie przestała się jej zwierzać. Kiedyś były sobie bliskie, ale to się skończyło po ostatnim zawodzie miłosnym, który Connie bardzo przeżyła. Od tamtej pory zamknęła się w sobie i prawie nie odzywała się do siostry. Dzisiaj jednak Sally zmusi ją do rozmowy. - Zajmę się tą sprawą. Proszę mi zaufać. Daję słowo, że pana wuj nie będzie więcej niepokojony. - Chciałbym pani wierzyć, panno Bowes, ale jakoś nie mogę - westchnął Jack. - Czy naprawdę wyglądam na kogoś aż tak naiwnego? Przecież pani równie dobrze może być wspólniczką swojej siostry. Obrzucił ją taksującym spojrzeniem, co nie tylko ją upokorzyło, ale także doprowadziło do wściekłości. - Powinna pani wiedzieć, że mój wuj jest bardzo stary i od

21 dawna podupada na zdrowiu. Jakiś czas temu jego lekarz poinformował rodzinę, że nie zostało mu już wiele dni życia, a takie sprawy jak szantaż mogą tylko przyspieszyć koniec. Ale być może pani to wcale nie obchodzi. - Może powinien pan porozmawiać z kuzynem i wyjaśnić mu, że nie pisze się listów miłosnych bez zastanowienia - rzuciła ostro Sally. - Poza tym zapewne pan wie, że do romansu konieczne są dwie osoby! - Ma pani rację - uśmiechnął się Jack. - Porozmawiam z panem Bassetem i zasugeruję, by w przyszłości nie zadawał się z chciwymi damulkami z takich rozrywkowych miejsc. - To było obraźliwe - stwierdziła Sally chłodno. Nadal próbowała zachowywać się spokojnie, choć była bardzo zdenerwowana. - Proszę mi wybaczyć, ale nie znoszę szantażu i wymuszeń - odparł bez cienia skruchy w głosie. - Wydobywają ze mnie najgorsze cechy. - Zachowując się w ten sposób, wcale nie pomaga pan w rozwiązaniu tej sprawy. - Ma pani rację, ale nie spocznę, dopóki nie będę mógł powiedzieć wujowi, że własnoręcznie zniszczyłem te listy. Wierzę, że pani mnie rozumie i nie spodziewa się, bym mógł postąpić inaczej, prawda, panno Bowes? Sally wiedziała, że człowiek pokroju Jacka Kestrela nie zostawi takiej sprawy niezałatwionej, a to znaczyło, że znalazła się w prawdziwych kłopotach. W jaki sposób miała chronić siostrę i jednocześnie zapewnić, że listy zostaną zniszczone lub zwrócone? Zawsze broniła Connie, taki już miała nawyk.

22 Nawet teraz, kiedy siostra stała się bezwzględna i twarda jak skała i wcale nie potrzebowała jej opieki. - Panno Bowes? - głos Jacka wyrwał ją z ponurych rozmyślań. - Czyżby miała pani trudności z podjęciem decyzji? Ostrzegam, że jeśli nie otrzymam listów, wezwę policję. Może teraz będzie pani łatwiej się skupić? - Nie zrobi pan tego! - oczy Sally gniewnie błysnęły. - Owszem, zrobię - odparł zimno, choć w jego oczach widać było rozbawienie. - Nie lubię szantażystów, panno Bowes. Wyłącznie z szacunku, jaki żywię do wuja, nie zwróciłem się od razu do władz - oświadczył, a na jego twarzy pojawiła się nieskrywana wściekłość. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby zrujnować opinię, jaką cieszy się Błękitna Papuga. Proszę mi wierzyć, mam wystarczająco szerokie wpływy, by to zrobić. Zniszczę klub, a pani będzie skończona. Sally popatrzyła na Jacka. Była tak rozgniewana, że na jej policzkach pojawiły się wypieki. Wiedziała, że gotów jest spełnić swoje groźby. Był bogaty i ustosunkowany. Należał do grona najbliższych przyjaciół króla Edwarda i bez trudu mógł odwrócić zainteresowanie monarchy od Błękitnej Papugi. Obecnie klub cieszył się ogromną popularnością, ale jak długo zdołałby przetrwać, gdyby naśladujący królewskie upodobania tłum przeniósł się gdzie indziej? Jack wybrał najgorszy moment na swoje groźby, bo Sally właśnie wzięła w banku ogromny kredyt na remont klubu. W obecnej chwili była całkowicie zależna od swoich inwestorów i bardzo łatwo mógł zrujnować ją finansowo... Jack spojrzał na nią z nieodgadnionym wyrazem oczu,

23 który widziała u niego już wcześniej. Serce stanęło jej na jedną krótką chwilę, a potem wróciło do zwykłego rytmu. - Pana groźby są okropne. Dlaczego ja mam ponosić konsekwencje czyichś niecnych czynów i płacić za nie swoje winy? Nie mam nic wspólnego z tym szantażem, a mimo to grozi mi pan ruiną. Czy tak postępuje dżentelmen? - To nie ja ustalam reguły tej gry. Ja się tylko do nich dostosowuję. To pani siostra tak podniosła stawkę. Nie było się o co kłócić. Sally wiedziała, że Jack nie ustąpi. - Proszę dać mi kilka godzin, żebym mogła zająć się tą sprawą... - Daję pani godzinę. Jedną godzinę. - Godzina to za mało! Nie wiem, gdzie Connie... - Sally przerwała, ale było już za późno. - A więc to Connie jest tą Piękną Panną Bowes? - Jack uniósł brew. - To oczywiste. Przecież list jest podpisany literą C. Jak mogłem tego nie zauważyć? - mruknął do siebie, wyjmując z kieszeni list. - Trzeba mieć pewność, zanim zacznie się rzucać takie oskarżenia. Jest pan wyjątkowo niedelikatny, panie Kestrel. Roześmiał się i schował list do kieszeni. - Jestem bezpośredni, Sally - odparł miękko. Przyjacielski ton Jacka ją drażnił, ale ciepło w jego głosie sprawiło, że zrobiło się jej przyjemnie. - Nie pozwoliłam panu zwracać się do mnie po imieniu -zwróciła mu ostro uwagę. - Naprawdę nie? - spojrzał na nią kpiąco. - Jest pani bardzo oficjalna. Czy klienci klubu zwracają się do pani „panno

24 Bowes"? Może niektórzy z nich lubią taką szorstkość, szczególnie w połączeniu z chłostą. Sally poczuła, że jej policzki ponownie pokrywają się rumieńcem. Jack Kestrel nie był jedynym, który sugerował, że Błękitna Papuga jest wysokiej klasy domem publicznym. Ona sama podejrzewała, że niektóre z dziewcząt wchodzą w jakieś własne układy z klientami. Początkowo próbowała temu przeciwdziałać. Dbała o swoje pracownice i chciała je chronić. Ale w końcu zrozumiała, że dziewczęta i tak zrobią, co będą chciały. Ograniczyła więc swoje żądania do tego, aby podobne sprawy nie miały miejsca na terenie klubu. Dziewczęta wzruszała jej troska, choć uważały, że szefowa jest osobą nieżyciową i naiwną. Sama Sally czasem tak o sobie myślała. Żyła w pełnym blasku świecie wyrafinowanej rozrywki, goniącym za podnietą, a sama nadał wyznawała zasady starej panny z epoki wiktoriańskiej. Tak w każdym razie uważała Connie. - Słyszał pan kilka fałszywych posądzeń i na tej podstawie wygłasza swoje opinie - oznajmiła lodowatym tonem. - Jedynym drogim towarem, jaki klienci mogą kupić w Błękitnej Papudze, jest szampan. Prowadzenie takiego klubu wymaga licencji. Ja ją mam i nie chciałabym jej stracić. Jestem właścicielką tego klubu. Niektórzy uważają, że to wspaniałe zajęcie, ale tak naprawdę jestem kimś w rodzaju pracownika biurowego - wskazała ręką zasypane papierami biurko. - Z radością przyjmuję pani zapewnienie, że Błękitna Papuga nie jest przybytkiem rozpusty - zaśmiał się zgryźliwie Jack. - Nie zrozumiał mnie pan - rzuciła ze złością Sally. - Nie

25 próbuję się przed panem usprawiedliwiać. Ja tylko wyjaśniam panu sytuację. - A pani siostra? Czy ona też pracuje w biurze? - Connie jest panną do towarzystwa. Zabawia klientów rozmową i pomaga im rozstać się z pieniędzmi. - W tym ostatnim pani siostra zdaje się być doskonała. Tak przynajmniej można sądzić po przeczytaniu listu, który napisała do mojego wuja. Sally zacisnęła zęby. Trudno jej było zaprzeczyć. - Czy Connie jest dziś w pracy? Pójdę z nią porozmawiać - Jack zrobił krok w stronę drzwi. Sally poczuła, że ogarnia ją panika. Wiedziała, że gotów jest pójść do klubu i domagać się od Connie publicznych wyjaśnień, zupełnie nie dbając o to, jak fatalnie taki incydent może wpłynąć na interesy. Nie mogła pozwolić, by to zrobił. - Niech pan poczeka! - podbiegła za nim do drzwi. - Nie wiem, czy Connie dziś pracuje. Pójdę się dowiedzieć. Biuro mieściło się w suterenie. Idąc schodami na górę, czuła, że Jack podąża tuż za nią. Po drodze minęli kelnera niosącego stertę pustych talerzy. Błękitna Papuga szczyciła się doskonałą restauracją, mogącą śmiało konkurować z niejednym prywatnym klubem dla panów. Francuski kucharz, zatrudniony przez Sally, miał ognisty temperament, ale był świetnym fachowcem, nie gorszym od tych, którzy pracowali w najlepszych wiejskich posiadłościach należących do arystokracji. Na szczęście, dziś wieczorem Monsieur Claydon zachowywał się wyjątkowo spokojnie. Sally podziękowała w duchu opatrz-

26 ności, bo mając na głowie Jacka, mogłaby już nie wytrzymać awantury w kuchni. Jack elegancko przytrzymał jej drzwi prowadzące do holu Błękitnej Papugi, po czym rozejrzał się ciekawie. Pomieszczenie było zaprojektowane tak, że wyglądało jak wejście do zwykłego domu. Posadzkę ułożono w szachownicę z dużych tafli białego i czarnego marmuru. Pod ścianami umieszczono palmy w donicach i gustownie dobrane rzeźby. Przy drzwiach wejściowych stało dwóch mężczyzn w liberii. Na pierwszy rzut oka wyglądali jak lokaje, ale przy bliższym przyjrzeniu się można było zauważyć, że budową i wyrazem twarzy przypominali raczej zawodowych bokserów. Starszy z nich nazywał się Dan O'Neill. Kiedyś był bokserskim mistrzem Irlandii, a obecnie głównym menedżerem Błękitnej Papugi, odpowiedzialnym za codzienną pracę klubu. Ale umiejętności zdobyte na ringu w dalszym ciągu mu się przydawały. Od czasu do czasu zdarzało się bowiem, że jakiś klient przesadził z szampanem albo przy karcianym stoliku. Na widok Sally obaj mężczyźni się wyprostowali. - Dobry wieczór, panno Bowes - powitał ją z szacunkiem Dan. - Dobry wieczór, Dan, witaj Alfredzie - odparła Sally z uśmiechem, a młodszy z mężczyzn zarumienił się jak zakochany uczniak. - Nie wiecie, czy panna Connie dziś pracuje? - zapytała. Mężczyźni wymienili spojrzenia, po czym odezwał się Alfred. - Panna Connie wyszła. Sam wzywałem dla niej fiakra.

27 - Powiedziała, że dziś wieczorem ma wolne - dodał Dan. - Nie wiecie, dokąd pojechała? - zapytał Jack. Dan spojrzał na Sally, szukając w jej oczach jakiejś wskazówki, a kiedy skinęła głową, odchrząknął. - Myślę, że pojechała na kolację z panem Bassetem. - To naprawdę ciekawe... - stwierdził miłym tonem Jack. - Czyżby grała na dwa fronty, na wypadek gdyby szantaż nie wypalił? - Przykro mi, panie Kestrel, ale wygląda na to, że jeśli chce pan porozmawiać z moją siostrą, będzie pan musiał poczekać - powiedziała Sally, próbując ignorować jego insynuacje. - Chyba że orientuje się pan, dokąd pana kuzyn zabiera kobiety na kolację. - Z przyjemnością poczekam. O ile jest pani pewna, że panna Connie wróci na noc do domu. Sally, słysząc ten prawie niezawoalowany przytyk do cnoty Connie, oblała się rumieńcem. Zachowanie Jacka wyraźnie nie spodobało się Danowi. Zrobił krok w ich stronę, a Jack wyprostował ramiona, jakby szykował się do walki. Sally szybko uspokoiła gestem odźwiernego. Nie miała zamiaru dopuścić do bójki, tym bardziej że wcale nie była przekonana, że to Dan okazałby się zwycięzcą. Jack wyglądał na kogoś, kto umie się bić. A poza tym nie wiedziała, czy jej siostra wróci na noc. Bywało, że nie wracała. Kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy, Sally zwróciła jej uwagę. Connie urządziła wtedy straszną scenę, krzycząc, że nie jest jej matką i nie ma prawa mówić jej, jak ma się zachowywać. Od tamej pory Sally starała się nie wtrącać w sprawy sio-

28 stry, choć ubolewała, że nie umie do niej dotrzeć i że Connie prowadzi takie życie. - Może, czekając, zechce pan zjeść kolację? Oczywiście na nasz koszt... - Z przyjemnością, ale pod warunkiem, że dotrzyma mi pani towarzystwa - odparł z wyzywającym uśmiechem Jack. Propozycja wspólnej kolacji wydawała się Sally szokująca. Gdyby to zrobił wczoraj, nie byłaby zdziwiona, ale dziś... Nie pojmowała, czemu pragnął jej towarzystwa. Dopiero po chwili pomyślała, że po prostu chce ją mieć na oku. Zrozumiała, że Jack jej nie wierzy, i poczuła się rozczarowana. Nie miała ochoty mu towarzyszyć. - Nie jadam z gośćmi - odparła chłodno. - Niech mnie pani zabawi - Jack spojrzał na nią bez uśmiechu. Sally czuła, że Jack zmierza do konfrontacji, a nie chciała do tego dopuścić. Zawahała się, bo nigdy nie jadała z klientami. Sama ustaliła takie zasady, żeby jasno określić swoją rolę w klubie. Jako właścicielka mogła z gośćmi porozmawiać, przejść się po salach, ale zawsze zachowywała dystans. Od zabawiania gości były jej pracownice. Teraz jednak obawiała się, że jeśli nie spełni życzenia Jacka, to może się spodziewać z jego strony kłopotów. Poza tym jedna kolacja nie była wygórowaną ceną za to, by pan Kestrel spokojnie oczekiwał na powrót Connie. Miała nadzieję, że kiedy siostra wróci, uda się jakoś załatwić sprawę listów i Jack przestanie stanowić zagrożenie dla Błękitnej Papugi.

29 - Zgoda - odparła niechętnie. - Ale musi pan poczekać, aż się przebiorę. - Na panią będę czekał z przyjemnością - odparł z ukłonem. Alfred spojrzał ze zdumieniem na Sally. Pierwszy raz widział, żeby właścicielka klubu złamała własne zasady. - Dan, zaprowadź, proszę, pana Kestrela do Błękitnej Sali Restauracyjnej i posadź go przy moim stoliku... - przerwała, zerkając na strój Jacka. Nie było to ubranie wieczorowe, choć widać było, że garnitur wyszedł spod ręki mistrza. Patrząc na szerokie bary i wysportowaną sylwetkę swego gościa, pomyślała, że niejeden mężczyzna gotów byłby zabić, żeby tak wyglądać. - W tym klubie obowiązują stroje wieczorowe, ale myślę, że tym razem możemy przymknąć na to oko. Dan, dopilnuj, żeby pan Kestrel dostał wszystko, o co poprosi. - Dziękuję - Jack skłonił głowę przed Sally. - Cała przyjemność po mojej stronie - odparła, a kiedy spojrzała mu w oczy, przez chwilę miała wrażenie, że coś ich połączyło. Coś silnego i gorącego, od czego zakręciło się jej w głowie jak po kieliszku dobrego szampana. Jack roześmiał się, a ona poczuła, że trudno jej oddychać. Do diabła z nim - pomyślała ze złością. Nie potrzebowała przypominać sobie wczorajszego wieczoru i opinii o słynnym, nieodpartym uroku Kestrelów, który Jack wyraźnie odziedziczył po swoich przodkach. Nigdy wcześniej nie reagowała w ten sposób na żadnego mężczyznę. Nigdy żaden z wielu mężczyzn bywających w jej klubie nie wzbudził w niej takiego zainteresowania. Dlaczego musiał się jej spodobać właśnie Jack Kestrel? Wiedziała przecież, jak okropną reputacją się