Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Courths-Mahler Jadwiga - Małżeństwo Felicji

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :632.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Courths-Mahler Jadwiga - Małżeństwo Felicji.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse C
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 102 osób, 63 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 140 stron)

JADWIGA COURTHS-MAHLER Małżeństwo Felicji KATOWICE 1991 lAkapit

ISBN 83-85397-17-5 Adaptacja tekstu i jego redakcja: Anna Lubasiowa Redakcja techniczna: Lech Dobrzański Projekt okładki i strony tytułowej Marek Mosiński Tytuł oryginału: „Hans Ritter und Seine Frau". Wydanie pierwsze powojenne. P.P.U.Akapit sp. z o.o. Katowice 1991 Papier offset, ki. III, 70 g. Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza Cieszyn, ul. Pokoju 1 Zam. nr H15-k-91

Felicja Wendland siedziała w małym pokoiku, który od czasu śmierci ojca zajmowała w domu swej ciotki, pani Schleter. Pan radca Schleter wraz z rodziną mieszkał w starym, ustronnym domu, należą- cym do skarbu państwa. Budynek na zewnątrz przedstawiał się brzydko i ponuro, lecz pokoje, zajmowane przez rodzinę radcy były ładne, jasne i elegancko urządzone. Wewnątrz mieszkania znajdowały się nawet dwie obszerne sale, których posadzki, na rozkaz pani radczyni, zostały wywoskowane. Lśniły one jak lustra, a co najważniejsze, przy wszelkich uroczystych okazjach można było w salach doskonale tańczyć. Felicja zajmowała maleńki, ciasny pokoik. Pani radczyni twierdziła, że młoda panna powinna przywyknąć do skromnych warunków. Felicja nie była już bowiem jak niegdyś ogólnie podziwianą i otoczoną rojem wielbicieli córką generała, która odgrywała wielką rolę w domu swego ojca. Została ubogą sierotą, która powinna była dziękować Bogu, że znalazła schronienie u krewnych. Zmarły generał Wendland był jedynym bratem pani radczyni, która za jego życia chętnie chlubiła się tym pokrewieństwem. Teraz jednak myślała o nim z niechęcią i nieraz powtarzała, wzdychając: — Mój brat nie powinien był prowadzić domu na tak wielką skalę, lecz pomyśleć trochę o przyszłości. Gdyby za życia bardziej oszczędzał, corkajego miałaby zabezpieczony byt i nie potrzebowałaby szukać u nas przytułku. Oczywiście, że radczyni zachowywała pozory i wobec obcych nadal powoływała się często na „swego brata, generała Wendlanda". 3

Generał zmarł przed rokiem, a córka jego mieszkała od tej pory w domu radczyni. Na ogół krewni nie obchodzili się z Felicją nazbyt delikatnie. Najwięcej serdeczności okazywał jej pan radca, który jednak większą część dnia spędzał poza domem, a przy tym odgrywał w swej rodzinie drugorzędną rolę. Ton nadawała ciotka Laura, która czyniła to zawsze z ogromną dumą i godnością. Zachowywała się ona wobec Felicji w ten sposób, żeby biedna sierota była przekonana, iż rodzina poniosła dla niej olbrzymią ofiarę. Lorcia i Basia, dorosłe córki radcy, również nie okazywały kuzynce zbyt wielkich względów. Dawniej, kiedy żył jej ojciec, były bardzo miłe i serdeczne, bo to się opłacało. Wujaszek miał hojną rękę, a przy tym w jego domu odbywały się często bale i zabawy, na których młodzi oficerowie zachowywali się bardzo uprzejmie wobec siostrzenic genera- ła. Lorcia i Basia nie były bynajmniej brzydkie — były to przystojne, jasnowłose dziewczęta. Ale typ ich urody był bardzo przeciętny. Nie posiadały wiotkiej, eleganckiej figury, szlachetnych linii ani wdzięcz- nych ruchów kuzynki. Ich jasne włosy wyglądały matowo wobec przepysznego, metalicznego odcienia, jakim odznaczały się włosy Felicji. Poza tym Lorcia i Basia miały wodniste, niebieskie oczy, ocienione jasnymi, prawie białymi rzęsami. Oczy te były niezbyt wyraziste, toteż na ogół ludzie, a zwłaszcza panowie, woleli patrzeć w piękne brązowe źrenice kuzynki, niż w oczy Basi i Lorci. A przecież to wcale nie było dla sióstr przyjemne! A przy tym —jak ta Felicja potrafiła się ubierać! Nawet w skromnej, żałobnej sukienczynie wyglądała jak księżniczka. Teraz, na domiar złego, żałoba się skończyła i Felicja mogła znowu nosić kolorowe, jasne sukienki. A było jej w nich do twarzy, zwłaszcza w kolorze białym. Po skończonej żałobie miała znowu bywać na spotkaniach towarzy- skich, rautach i zabawach. Lorcia i Basia twierdziły wprawdzie, że ich uboga kuzynka powinna siedzieć w domu, radczyni jednak mówiła, że przez wzgląd na ludzi, trzeba ją wszędzie zabierać. 4

Obecnie pozostawała siostrom jedna tylko pociecha. W domu radcy miał się odbyć wielki doroczny bal, a Lorcia i Basia otrzymały z lej okazji nowe „boskie" toalety. Felicja nie mogła sobie pozwolić na taki zbytek i musiała przerobić jedną ze swych starych sukien. Miała ich bardzo wiele; wszystkie pochodziły z okresu świetności i były wprawdzie bardzo ładne i kosztowne, lecz niestety niemodne. Toteż Felicja siedziała samotnie w swoim pokoiku, a w jej pięknych zręcznych rączkach migała igła. Dziewczyna przerabiała suknię z kre- mowego szyfonu, usiłując jej nadać modny fason. Szyła z zapałem, policzki płonęły, a po ślicznej twarzy przebiegał co chwila, radosny, rozmarzony uśmiech. Na cóż jej były kosztowne, świetne toalety — wystarczyła jej zupełnie ta stara sukienka. Wkrótce miała rozpocząć nowe życie. Będzie musiała wtedy jeszcze bardziej oszczędzać, gdyż w przyszłości nie czekały jej świetne zabawy, ani rozrywki, lecz ciche, skromne, ognisko domowe. Ach, jakże się z tego cieszyła! Marzyła wciąż o swoim maleńkim, własnym domku, w którym będzie się krzątała i gospodarowała! Uśmiechnęła się do siebie i wyjęła z małej szkatułki, stojącej na stole, fotografię młodego oficera. Błyszczącymi oczyma spoglądała w jego piękną twarz, po czym serdecznie ucałowała zdjęcie. — Heniu, mój Heniu! Wkrótce już pobierzemy się i będziemy należeli do siebie — szepnęła z uczuciem. Promieniejąc szczęściem, odłożyła fotografię do szkatułki i zamknę- ła ją na klucz. Potem znowu zabrała się gorliwie do szycia. — Tak bardzo chciałabym pięknie wyglądać mój Heniu! Chcę, żebyś był ze mnie dumny! I choć w przyszłości będę sobie sama szyła sukienki, to postaram się, aby w nich także było mi do twarzy. Mam przecież zręczne ręce. Ta suknia zajaśnieje również nowym przepychem. Ułożę miękkie fałdy z szyfonu, aby tworzyły rodzaj pelerynki i spadały na rękawki. Spódniczkę trzeba podłużyć i zwęzić, gdyż w tym sezonie nosi się dłuższe suknie, taka jest moda! Koronki muszę odpruć, przydadzą mi się potem na przybranie mojej błękitnej, jedwabnej sukienki, którą włożę przy następnej okazji. Przyszyję jeszcze tylko ten szyfonowy kwiatek do paska — i wspaniała modna toaleta będzie gotowa! 5

Cieszyła się myślą o tym balu, na który się wybierała po raz pierwszy od śmierci ojca. Kochała ojca bardzo i szczerze opłakiwała jego stratę. Pomimo, że nie zabezpieczył jej przyszłości, zachowała o nim najlepsze wspomnienie. Była jednak bardzo młoda, toteż nabrała znowu ochoty do rozrywek. A przede wszystkim cieszyła się, że na balu, wyprawionym w domu ciotki, zobaczy znowu Henryka Forsta! Został zaproszony i przyjął zaproszenie, wiedziała o tym od niego samego. Ostatnio spotkali się przypadkiem w parku, a gdy podszedł do niej pod pozorem wymiany kilku zdawkowych słów, Felicja spytała go o to. Ach, jakże tęskniła za chwilą, w której będą mogli ze sobą swobodnie pogawędzić! Podczas roku żałoby widywali się rzadko i udawało im się niekiedy tylko zamienić ukradkiem parę zdań. Teraz wszystko będzie inaczej! Teraz Henryk nareszcie poprosi oficjalnie o jej rękę. Ta formalność była właściwie zbyteczna. Felicja skończyła dwadzieścia dwa lata, była więc pełnoletnia i nikt nie miał prawa sprzeciwiać się jej woli. Aby jednak uczynić zadość formie, należało, by Henryk zawiadomił ciotkę i wuja o zaręczynach. Gdy Felicja szyła ostatnie ściegi przy swojej sukience, ktoś otworzył drzwi, a do pokoju weszła Basia Schleter. M oj Boże! Jeszcze nie skończyłaś, Luniu? — zapytała zdziwiona, przy czym w głosie jej brzmiało jakby niezadowolenie. Felicja podniosła z uśmiechem głowę. Muszę tylko przyszyć jeszcze kwiatek i suknia będzie gotowa — odparła. Basia podeszła bliżej i spojrzała z zaciekawieniem na sukienkę. -Po co zadajesz sobie tyle trudu? Przecież suknia bez przeróbki była także bardzo ładna. -Mnie wydawała się nie dość elegancka i modna i wolałam ją przerobić. — Ja na twoim miejscu, wolałabym ją nosić w pierwotnym stanie. Może się okazać, że wskutek przeróbki, suknia będzie źle leżała. W słowach tych brzmiało więcej nadziei niż obawy. W pięknych oczach Felicji zabłysły przekorne ogniki. Spojrzała z uśmiechem w wyblakłe oczy Basi, mówiąc: — Nie ma obawy, kuzyneczko, suknia nie straci fasonu. 6

— Nie bądź zbyt pewna siebie. Mamusia powiada, że wszelkie przeróbki są na ogół niewiele warte. Nie byłoby nieszczęścia, gdybyś się nie ubierała według ostatniej mody. Felicja spojrzała z osobliwym wyrazem na niezadowoloną twarz Basi. — Czy dlatego, że jestem ubogą sierotą, która korzysta z łaski krewnych? Widzisz, Basiu, mnie taka robota kosztuje mało trudu, czemu więc nie miałabym nosić modnej sukienki? Basia udawała, że nie słyszy tych gorzkich słów. — Ciekawa jestem, jak wyjdzie ta suknia — rzekła — myśmy z Lorcią mierzyły właśnie nasze nowe toalety. Wypadły prześlicznie i doskonale leżą. — To mnie cieszy! Ja także skończę już za chwilkę. Basia ujęła w dwa palce stanik i uniosła go w górę. — O Boże, zmieniłaś cały stanik! Przymierz tę suknię, Lusiu! — zażądała niecierpliwie, miała bowiem ogromną ochotę przekonać się naocznie, że suknia kuzynki nie była tak ładna, jak jej własna. — Zaraz, Basiu — zgodziła się Felicja, podnosząc się z krzesła. — Jak ją włożysz, to przyjdź na dół do salonu, żeby mamusia i Lorcią także cię obejrzały. — Dobrze, Basiu, przyjdę za chwilę — odparła Felicja. Basia wyszła, a na twarzy jej malowało się wyraźne niezadowolenie. Złościło ją, że Lunia zadawała sobie tyle trudu, aby ładnie wyglądać. Nie wiadomo dlaczego zależało jej na tym. Ale ona zawsze pragnęła być najpiękniejszą, żeby zaćmić swoją osobą Basię i Lorcię. Basia wzorem wielu ludzi sądziła innych według siebie. Gdy weszła do saloniku zastała tam matkę siedzącą przy oknie z robótką. Zwracała ona jednak więcej uwagi na swoje piękne ręce niż na haft. Lorcią, jak dwie krople wody podobna do Basi, przerzucała żurnale. — Gdzież jest Lunia? — zagadnęła radczyni. — Będzie za chwilę gotowa. W pokoju jej wygląda jak w pracowni krawieckiej. Okropny tam nieład! Popruła i pocięła całą suknię, żeby nadać jej modny fason. Radczyni wzruszyła ramionami. v — Nie chciałaby wyglądać gorzej od was. Zresztą, ze względu na ludzi, lepiej żeby była przyzwoicie ubrana. Inaczej nazywałoby się zaraz, że Lunia odgrywa w naszym domu rolę Kopciuszka. 7

Wkrótce zjawiła się Felicja. Miała na sobie przerobioną sukienkę z szyfonu, która leżała doskonale, otulając w miękkie fałdy przepyszny biust i smukłe biodra dziewczyny. Okrągłe wycięcie odsłaniało łabędzią szyję i kark. Cudne, białe ręce były obnażone powyżej łokcia. Cały strój robił wrażenie, jakby pochodził z pierwszorzędnego magazynu. Panie były oszołomio- ne. Felicja wyglądała tak uroczo, że widok jej odebrał im mowę. Lorcia i Basia stwierdziły gniewnie w głębi ducha, że niełatwo będzie im zaćmić na balu kuzynkę. Piękna figura i wdzięczne ruchy Luni podkreślały jeszcze zalety sukni. Przez chwilę panowało milczenie. Pierwsza przemówiła radczyni: — Trzeba przyznać, że naprawdę jesteś bardzo zdolna, Luniu! Suknia wygląda jak nowa — rzekła z kwaśną miną. Ach, a ja uważam, że spódniczka jest za wąska! Wycięłaś zbyt wiele materiału — krytykowała Lorcia. Felicja spojrzała na nią z pewną wyższością. r Założę się, że nie jest nawet o centymetr węższa od twojej nowej sukni odpowiedziała spokojnie. Według mego zdania pelerynka jest za szeroka! — krzyknęła Basia, która z przykrością stwierdziła, że kuzynka wygląda zachwycają- co. - Chodzi o to, żeby przykrywała rękawy. Tego wymaga dzisiejsza moda odparła Felicja. O Boże, przy tym zamiłowaniu do szycia powinnaś zostać krawcową! - - zawołała Lorcia, marszcząc pogardliwie swój krótki nosek. Lunia wiedziała, że chciano jej dokuczyć, lecz była do tego przyzwyczajona. Żywiła zresztą nadzieję, że wkrótce już opuści ten dom, gdzie udzielano jej tak niechętnie gościny, toteż wszelkie docinki nie robiły na niej wrażenia. Uśmiechnęła się, mówiąc: — Czemuż nie miałabym zostać krawcową? Kto wie, może kiedyś wykorzystam w praktyce moje zdolności i założę sobie wielki magazyn. W dzisiejszych czasach wiele wykształconych pań zajmuje się krawiec twem. Niedawno czytałam nawet, że wdowa po jakimś lordzie otwo rzyła sobie wielki salon mody, i zarabia podobno bajońskie sumy. Radczyni rzuciła jej karcące spojrzenie. 8

— Co za myśl, Luniu! Ta angielska lady to jakaś dziwaczka! W gazetach jest dużo fałszywych wiadomości. Córka generała Wendlan- da nie powinna myśleć o czymś podobnym, a tym bardziej wygłaszać takich zdań. Lunia pogładziła w zamyśleniu fałdy sukni. — Czy powiedziałam coś niewłaściwego, droga ciociu? Muszę przyznać, że zrealizowałabym ten pomysł... gdybyście mnie nie przyjęli do siebie. Radczyni oburzona odłożyła swoją robótkę. — Chwała Bogu, żeśmy cię od tego uchronili. Nie wiesz, co mówisz, Luniu. Twój ojciec nie zaznałby spokoju w grobie, gdyby usłyszał te słowa. Lunia westchnęła cichutko. Po chwili jednak twarz jej opromienił słoneczny uśmiech. — Ach, ciociu, ojciec mój był wesołym, prostym człowiekiem, który żył chwilą. Na pewno nie uważałby takiego planu za wielki dramat. Nie sądzę, żeby się bardzo zgorszył, posłyszawszy, że mam zamiar uczciwie zarabiać na chleb. Martwiłby się raczej, wiedząc, że jestem wam ciężarem. Przecież wy sami nie jesteście zamożni... Radczyni wyprostowała się dumnie i rzekła surowo: — Przestańmy już mówić na ten temat! Nie pozwolę obrażać pamięci mego brata. Niestety, masz bardzo demokratyczne poglądy, moja droga. Proszę cię bardzo, nie wspominaj mi o tym. Nie jesteśmy wprawdzie bogaci, lecz wolelibyśmy się jeszcze bardziej ograniczyć niż pozwolić, abyś twoje zamiary wprowadziła w czyn. Lunia spojrzała na swoje wysmukłe ręce, tak delikatne i wypielęgnowane, że wyglądały, jakby obca im była wszelka praca. Pomyślała, że nie pytałaby się nikogo o pozwolenie, gdyby nie to, że życie jej miało się wkrótce potoczyć innym torem. Milczała jednak, nie chcąc drażnić ciotki swoimi zapatrywaniami. — Nie gniewaj się, ciociu, nie uczynię tego z pewnością. Przyszło mi to na myśl, bo uważam, że szkoda,, iż nie mogę wykorzystać talentu, który inna osoba chętnie spożytkowałaby. Basia roześmiała się drwiąco. — Ależ, Luniu, nie wmawiaj sobie, że masz talent. Posiadasz po prostu zręczne palce, oto wszystko.

— Dobrze, Basiu — zgodziła się z uśmiechem Lunia — nazywaj to, jak ci się podoba. A teraz przepraszam was bardzo, lecz muszę odejść. Chciałabym się przebrać i sprzątnąć mój pokój, który nosi ślady mej pracy. Z tymi słowy Lunia wyszła. —Dziwne stworzenie z tej Luni. Co też ona miewa za pomysły, prawda mamo? — powiedziała Lorcia, potrząsając głową. —A na domiar wszystkiego jest bezczelna! Rozmawia z nami tonem pełnym wyższości, jak gdybyśmy były od niej zależne, a nie ona od nas. Uważam, że Lunia za wiele sobie pozwala — dodała z gniewem Basia. Radczyni podniosła rękę. Nie denerwuj się, Basiu! Prawdziwa dama powinna panować nad swymi nerwami. Przestańmy się zajmować osobą Luni, gdyż chcę wam powiedzieć coś ważnego. Wiecie obie jaką nadzieję pokładam w jutrzejszym balu. Powtarzam wam raz jeszcze: bądźcie rozsądne. Pan Ritter bywa u nas już od roku; wiem, że do nikogo nie przychodzi tak często jak do nas. Powiedział mi sam, że ma zamiar się ożenić. Mam wrażenie, że chętnie pojąłby którąś z was za żonę, gdyby mu ułatwiono oświadczyny. Tacy panowie po trzydziestce lubią wygody i zazwyczaj wahają się długo, zanim uczynią jakiś decydujący krok. Bądźcie mądre! A przede wszystkim nie wchodźcie sobie nawzajem w drogę! Gdy jedna z was zauważy, że Ritter okazuje więcej uwagi drugiej, niechaj wówczas ustąpi siostrze. Wiecie zapewne, że Ritter jest bardzo, bardzo bogaty! Majątek jego oceniają na miliony. Zbyteczne jest chyba tłumaczyć wam, ile będziemy mieli korzyści, jeżeli Ritter połączy się z nami węzłem rodzinnym. Jedna z was ma dwadzieścia, druga dwadzieścia jeden lat. Najwyższy czas, żebyście powychodziły za mąż. Podczas tej przemowy dziewczęta ukradkiem chichotały. —Ależ, mamo! Jan Ritter jest okropnie nudny, spokojny i poważny. Trudno go rozruszać i zachęcić... — powiedziała Lorcia. —Gdyby to była łatwa sprawa, nie miałabym potrzeby was uczyć, jak się macie zachowywać! Ritter to świetna partia, a zauważyłam, że nigdy prawie nie rozmawia z żadną panną, z wyjątkiem was obu. Bądźcie rozsądne i nie wypuszczajcie tej szansy z rąk. — A jeżeli Lunia wejdzie nam w paradę? — spytała Basia. 10

— Nie — zaprzeczyła radczyni — to niemożliwe! Widywał ją nieraz, lecz nie zrobiła na nim wrażenia. Ritter zamienia z nią niekiedy kilka uprzejmych słów, lecz nigdy z nią nie żartuje i nie śmieje się, jak z wami. A więc pamiętajcie o tym, co wam powiedziałam, moje dzieci! * * * Jan Ritter wymknął się dyskretnie z gwarnej sali balowej. Nie znajdował nigdy upodobania w tego rodzaju rozrywkach. Smutne, twarde dzieciństwo i ciężka młodość, które miał poza sobą, uczyniły z niego samotnika. Wystarczał sam sobie, przywykł do tego od wielu lat. Dawniej, gdy nie obracał się jeszcze w tych kołach towarzyskich co obecnie, marzył nieraz o świetnych zabawach i balach. Teraz, gdy wywalczył sobie wysokie stanowisko i stał się niezależny, gdy wyrósł ponad sferę, z której pochodził i zaczął bywać w wielkim świecie — przekonał się, że bale i zabawy nie mogą mu dać wewnętrznego zadowolenia. Z niechęcią przyjmował wszelkie zaproszenia. Brał udział w zaba- wach jedynie w tym celu, żeby przezwyciężyć samego siebie. Pragnął bowiem opanować każdą sytuację i czuć się swobodnie w każdym towarzystwie. Nikt nie mógłby domyśleć się z jego zachowania, że czuje się w towarzystwie skrępowany, że doznaje wrażenia, jakby każdy jego ruch był niezręczny. On sam tylko zdawał sobie sprawę, że jego wytworne maniery są czymś nabytym, że z wielkim trudem przyswoił sobie formy towarzyskie, których nie mógł się nauczyć w środowisku, z jakiego pochodził. Nikomu nie przyszłoby na myśl, że Jan Ritter nie czuje się zupełnie pewny i swobodny, przebywając w gronie swych znajomych. Dziś także, uczyniwszy zadość obowiązkom towarzyskim, uciekł od zgiełku i wrzawy, czując ogromną potrzebę samotności i wytchnienia. Basia i Lorcia, pamiętne dobrych rad matki, dotrzymywały mu na zmianę towarzystwa i bawiły go przez jakiś czas rozmową. Potem jednak obie panienki ogarnęła nagła ochota do tańca, toteż wmieszały się do wesołego korowodu. Radczyni królowała w przyległym pokoju, 11

otoczona gronem matek, więc dziewczęta skorzystały z tej nieobecności i wymknęły się do sali balowej. Jan Ritter nie umiał tańczyć, toteż dziewczyny nie potrafiły długo wytrzymać w jego towarzystwie. Z wolna przesunął się koło tańczących par. Miał on zaledwie trzydzieści osiem lat i byłby chętnie otoczył ramieniem którąś ze strojnych tancerek, niestety jednak nie umiał tańczyć. Wzrok jego przesuwał się z upodobaniem po wiotkich postaciach kobiet i dziewcząt, które zdawały się unosić nad błyszczącą posadzką. Jeszcze w owych czasach, gdy był skromnym urzędnikiem bankowym i pobierał bardzo niskie, uposażenie, miał szczególny pociąg do pięk- nych, elegancko ubranych kobiet. Gdy słyszał szelest jedwabnych sukien, gdy widział wytworne panie, otulone w kosztowne futra, gdy spoglądał na wysmukłe nóżki w lśniących pantofelkach, wówczas budziła się w nim jakaś nieokreślona tęsknota. Serce jego zaczynało bić w przyspieszonym tempie. Wyobrażał sobie wtedy, jakiego doznawałby uczucia gdyby mógł kiedyś trzymać w ramionach taką delikatną, pachnącą istotę. Przechodził wtedy okres niestrudzonej, usilnej pracy, a bodźcem do niej była myśl, że jeżeli w przyszłości dotrze do celu, to będzie mógł mieć przy swoim boku taką właśnie wymarzoną kobietę. Później, gdy stał się potentatem finansowym, poznał wiele pięknych i eleganckich kobiet, przy czym miał możność przekonania się, że większość z nich to puste lalki bez serca. On zaś pragnął, aby żona jego oprócz pięknej powierzchowności posiadała również szlachetną, bogatą duszę. Nie znalazł dotychczas tych zalet w żadnej kobiecie, dlatego właśnie pozostał samotny. Nikt nie posądziłby Jana Rittera o skłonność do marzeń i umiłowa- nia ideałów. Wszyscy, którzy go znali, wiedzieli, że jest on człowiekiem czynu, zdolnym do śmiałych, często nawet ryzykownych posunięć. Wydawał się twardym, nieugiętym, stanowczym człowiekiem, który bez wahania dąży do swego celu, rozważając chłodno i trzeźwo mogące z tego wyniknąć korzyści. Jan Ritter miał szerokie, energiczne czoło, głęboko osadzone, szaro- niebieskie oczy i wąskie usta, ocienione krótko przystrzyżonym wąsem. Wydatny podbródek zdradzał silną wolę. Jan był wysoki, dobrze zbudowany, o ruchach spokojnych i opanowanych. 12

Zazwyczaj oczy jego spoglądały bystro i chłodno. Skrzyły się, gdy był wzburzony, patrzyły śmiało w życie, nie cofając się przed niczym, gdy Jan miał wykonać jakieś ważne zamierzenie. Niekiedy jednak w oczach tych palił się łagodny blask, malowała się w nich bezgraniczna tkliwość. Nikt tego jednak nie widział, nikt — oprócz matki — ona jednak nikomu tego nie zdradziła, gdyż nie bywała w tych kołach, gdzie obracał się syn i nie spotykała jego eleganckich znajomych. Jan Ritter był synem prostego rzemieślnika, który zginął jako ofiara swego zawodu, gdy jedynak liczył zaledwie lat dziesięć. Matka musiała pracować na chleb dla siebie i dla dziecka. Dołożyła ona niemało wysiłków, aby Janek mógł nadal uczęszczać do szkoły realnej, w której poprzednio umieścił go ojciec. Nie szczędziła trudów, aby tylko syn nie przerywał rozpoczętej nauki, gdyż tego pragnął gorąco zarówno jej mąż jak i Janek. Jan, ukończywszy z doskonałym świadectwem gimnazjum, wstąpił jako praktykant do małego banku. Szef jego ocenił od razu niepospolite zdolności młodzieńca i wyrobił mu po skończonej praktyce doskonałą posadę w pewnym banku angielskim. Jan wyświadczył swemu nowemu chlebodawcy ogromną przysługę, zdobył się na pewne niebywale śmiałe posunięcie, dzięki czemu oszczędził firmie ogromnych strat. Otrzymał wówczas awans, a przy tym szef jego wypłacił mu oddzielnie dość wysoką gratyfikację. Pieniądze te stały się kamieniem węgielnym jego przyszłej fortuny. Po upływie kilku lat powierzono mu stanowisko kierownicze w wielkim banku niemieckim. Wtedy opuścił Anglię i powrócił do kraju. Dzięki rozumnym i ostrożnym operacjom pomnożył swoje mienie. Był niezwykle mądry, dzielny i pracowity, toteż po pewnym czasie stanął na czele banku. Raz, bawiąc u matki w swoim rodzinnym mieście, nabył ogromne tereny łąkowe, które można było zakupić wyjątkowo tanio. Wyłożył wtedy cały posiadany kapitał. W jakiś czas później place te zakupiło od niego jakieś wielkie przedsiębiorstwo przemysłowe, płacąc za to cenę dziesięciokrotną. Jan Ritter stał się bogatym człowiekiem. Wtedy to zrzekł się swego stanowiska w banku. Chciał być zupełnie swobodny i działać na własną rękę, do czego nadarzała się okazja w jego mieście rodzinnym, które znajdowało się w stanie najwyższego rozkwitu 13

i rozrastało się z dnia na dzień. Niewiele osób wiedziało, że rozpoczął w tym mieście swoją karierę. Bankier, u którego niegdyś praktykował, od dawna już nie żył, a innych znajomych Jan prawie nie miał. Nie rozmawiał także z nikim o swej przeszłości. Wybrano go na członka rady nadzorczej najrozmaitszych spółek akcyjnych i, mimo młodego wieku, stał się bardzo wpływową osobistością. Nikt nie pytał o jego pochodzenie, wszystkie drzwi były dla niego otwarte. Wspinał się coraz wyżej,-nie tracąc nigdy z oczu swego celu. Szedł pewnie naprzód, nie potknąwszy się ani razu. Im dalej szedł w górę, tym pewniejsze stawało się jego spojrzenie. Miał w sobie coś, co przypominało niezwyciężonych zdobywców. Miał genialne zdolności, był niepospolicie pracowity, a przy tym sprzyjało mu szczęście, bez którego z pewnością nie zdołałby zajść tak daleko. Jan Ritter mieszkał teraz w pięknej, wytwornej willi, którą kazał wybudować według własnego planu. Marzył o tym, żeby w tej willi królowała pani jego serca, lecz dotychczas nie znalazł jeszcze swego ideału. Nie wiedział o tym, że radczyni pragnęła wydać za niego jedną ze swoich córek. Wiele było matek i panien na wydaniu, które rzucały na niego przychylnym okiem. Nie brakło dziewcząt, które by chętnie objęły panowanie w willi Rittera. * Basia i Lorcia zawirowały w tańcu, a Jan Ritter wymknął się z sali balowej. Przy drzwiach, które prowadziły do przyległych pokoi, przesu- nęła się obok niego jasna, powiewna postać dziewczęca — Felicja Wendland. Jej powiewna sukienka zaczepiła się o wypukłą oprawę pięknego brylantowego pierścienia, który nosił na palcu, jako jedyną ozdobę, Jan Ritter. Delikatna nitka jedwabiu zawisła na złotej klamerce. Przez chwilę młodzi ludzie zostali jakby spętani niewidzialną nicią. Jan powiedział kilka słów na swoje usprawiedliwienie, po czym 14

swobodnie uwolnił fałdy pajęczej tkaniny z pierścionka, patrząc przy tym z gorącą prośbą w piękne brązowe oczy dziewczyny. Po" twarzy Felicji przemknął uśmiech. — To nic ważnego, proszę pana, wyszłam obronną ręką. Zresztą powinnam była sama uważać na moją suknię — rzekła uprzejmie. Jan Ritter obrzucił przeciągłym spojrzeniem prześliczną twarz dziewczyny. Ogarnęło go jakieś dziwnie rozkoszne uczucie, gdy trzymał w palcach miękkie zwoje materiału, przy czym ręka jego musnęła przypadkiem dłoń Felicji. Przez chwilę stał koło niej zupełnie blisko, czując delikatną, dyskretną woń, która unosiła się z jej sukni. Pozostał jednak, jak zawsze spokojny i opanowany. — Nie, nie, proszę pani, to moja wina, że się sukienka zaczepiła. Mój sygnet jest sprawcą złego, po czym zdjął z palca sygnet i schował go do kieszonki w kamizelce. Zaśmiała się cichutko. — Nie sprzeczajmy się, kto z nas ponosi winę — odparła i schyliła głowę we wdzięcznym ukłonie, oddalając się szybko. Jan przystanął, śledząc ją wzrokiem. Przez chwilę jeszcze słyszał cichy szelest jej sukni. Oczy jego biegły za elegancką, wysmukłą sylwetką dziewczyny. Jak dumnie i z jakim wdziękiem nosiła głowę. Teraz skłoniła się iście królewskim ruchem pewnemu młodemu oficerowi o twarzy Adonisa. Oficer ten zbliżył się do niej z uśmiechem, prosząc ją do tańca. Jan Ritter odwrócił się z wyraźnym uczuciem przykrości. Zdawało się, że drażni go uśmiech młodego oficera. Zobaczył jeszcze, jak młodzieniec otoczył ramieniem kibić Felicji i jak zaczął z nią tańczyć. Jan sposępniał i przeszedł do przyległego pokoju, w którym gawędziło grono starszych panów. Znał doskonale rozkład mieszkania, toteż szybkim krokiem minął kilka pokoi i dotarł wreszcie do małego saloniku pani domu. Paliła się tutaj jedna tylko lampa osłonięta czerwonym abażurem. Salonik znajdował się na uboczu, Jan spodziewał się, że będzie tu mógł przez kilka chwil zaznać spoczynku. Przy oknie, w głębokiej niszy, stały dwa fotele. Jan cicho osunął się na jeden z nich, po czym zapuścił kotarę za sobą. Był teraz pewny, że będzie mógł w tej kryjówce odpocząć. Z westchnieniem ulgi, oparł się wygodnie, położył dłonie na poręczach i przymknął oczy. 75

Myślał o Felicji Wendland. Oczyma duszy widział wyraźnie przed sobą promienne, jasne zjawisko. Przywoływał w pamięci wszystkie szczegóły jej osoby, przypominał sobie białe gładkie czoło, ocienione złocistymi lokami, prześlicznie zarysowane usta, które potrafiły się z takim wdziękiem uśmiechać, i słoneczne, cudowne oczy. Pamiętał nawet maleńkie brązowe znamię na lewym policzku, które dodawało niezwykłego czaru jej twarzyczce. Ritter ujrzał po raz pierwszy Felicję Wendland w jakiś letni, słoneczny poranek. Jechała konno przez wąską drogę, ciągnącą się skrajem lasu. Była wówczas w towarzystwie swego ojca oraz kilku oficerów. Śmiała się głośno, a jej dźwięczny srebrzysty śmiech rozgrze- wał mu serce. Nie potrafił zapomnieć zarówno tego śmiechu, jak też i widoku eleganckiej amazonki w obcisłej, czarnej sukni. Wydawała mu się wówczas bardzo piękną, szczęśliwą i godną zazdrości osóbką. W kilka tygodni później, dowiedział się, że generał Wendland po krótkiej chorobie zmarł. W parę dni potem, podczas jakiejś wizyty u radczyni, przedstawiono mu Felicję. Nosiła wtedy żałobę i zrobiła na nim wrażenie bardzo dumnej i niedostępnej panny. Zamieniła z nim zaledwie kilka uprzejmych słów, po czym wyszła z pokoju. Miało to miejsce w tym właśnie saloniku — Jan Ritter przypominał to sobie bardzo dokładnie. Radczyni nie podejrzewała, że Jan Ritter dlatego tylko składa jej tak często wizyty, gdyż spodziewa się zobaczyć choćby na chwilę Felicję Wendland. Już sam widok młodej dziewczyny, wywołał w nim niezwykle radosne uczucie. Gdy udawało mu się z nią zobaczyć, co zresztą zdarzało się rzadko i przelotnie, gdyż przezorna radczyni starała się odsunąć piękną siostrzenicę od bogatego konkurenta — wtedy cieszył się jakby mu ktoś spełnił gorące życzenie. W takich chwilach przekomarzał się i żartował z Basią i Lorcią, co budziło wielką nadzieję w sercu radczyni. Dziś ujrzał po raz pierwszy Felicję w toalecie balowej, a kiedy poprzednio stał tak blisko niej, gdy tak uprzejmie z nim rozmawiała, doznał wrażenia, jakby serce jego zalewała gorąca fala krwi. Było to dla niego uczucie nieznane, lecz przedziwnie rozkoszne. Czy też Felicja była także płytką bezduszną lalką, jak większość kobiet z wielkiego świata? 16

Nie mógł w to uwierzyć. Oczy jej spoglądały dumnie, lecz malowała się w nich dobroć, a jej dźwięczny śmiech zdradzał zdolność głębokiego odczuwania. Jan Ritter byłby wiele dał za to, gdyby mógł choć raz wejrzeć w głąb duszy Felicji. Ocknął się nagle z zadumy, gdyż posłyszał szmer zbliżających się kroków. Zaraz potem usłyszał szelest sukni kobiecej, a jednocześnie głos tej młodej osoby, którą się w myśli zajmował. Przez szparę w portierze ujrzał sylwetkę Felicji, oświetloną różowym blaskiem lampy. Obok niej stał młody oficer o twarzy Adonisa — był to porucznik Henryk Forst. Ritter chciał wstać i zaznaczyć swoją obecność, lecz jakaś nieznana siła paraliżowała jego ruchy. Felicja Wendland rzuciła się z tkliwym okrzykiem w objęcia młodego oficera, a tuląc się doń, rzekła serdecznie: — Chwała Bogu, Heniu! Jesteśmy nareszcie sami i nikt nam nie przeszkodzi. Możemy znowu swobodnie pogawędzić. Pełnym miłości ruchem objęła szyję młodzieńca, który trwożnie rozglądał się wokoło. — Heniu, ach, Heniu! Jakie to przykre, że musimy się wciąż ukrywać z naszą miłością. Jest mi to po prostu wstrętne — ciągnęła Felicja. Jan Ritter doznał uczucia, jakby mu nagle przestało bić serce. Było mu bardzo nieprzyjemnie, że stał się mimo woli świadkiem tej intymnej sceny, a jednak nie mógł wyjść ze swojej kryjówki, wiedząc, że sprawiłby wiele przykrości i wstydu młodej pannie. Doszedł do wniosku, że będzie najlepiej, gdy pozostanie spokojnie na swoim miejscu, nie dając znaku życia, dopóki młodzi ludzie nie wyjdą z saloniku. Teraz, kiedy już odkrył ich tajemnicę, nie będzie miało znaczenia jeżeli usłyszy jeszcze kilka słów. Zresztą tę mimo woli podsłuchaną rozmowę zachowa w najściślejszej dyskrecji. Poczuł bolesny skurcz serca, widząc jak piękna dziewczyna tuli się do młodego oficera. Jan Ritter obrzucił jego twarz niechętnym, badawczym spojrzeniem. Coś mu się nagle przypomniało. Czyż nie wymieniano nazwiska porucznika Forsta w związku z córką radcy handlowego Volkmera, z którym Jan Ritter prowadził interesy? Ależ tak — przecież Volkmer sam wspominał mu kilka dni temu, że córka jego wkrótce zaręczy się z pewnym oficerem, który już od kilku miesięcy stara się o nią. To 2 Małżeństwo Felicji 17

niemożliwe?! Czyżby to ten sam oficer, który w tej chwili trzymał w ramionach Felicję Wendland? Jan Ritter, zazwyczaj tak opanowany i zrównoważony, doznał nagle uczucia dziwnego niepokoju! Porucznik Forst ujął teraz Felicję za ręce i, rozglądając się wciąż lękliwie po mrocznym saloniku rzekł: — Na miłość Boską, bądź ostrożna, Luniu! A gdyby ktoś poszedł tutaj za nami? Podniosła głowę i rzuciła mu spojrzenie pełne miłości. Jan Ritter pochwycił je i zadrżał w swojej kryjówce. — Tutaj nie przyjdzie żywa dusza. A zresztą, gdyby nawet... to także nie byłoby nieszczęścia. Gdyby nas tu ktoś zastał, to nareszcie skończy się to wieczne ukrywanie. My przecież nie mamy powodu obawiać się ludzi! Henryk Forst skubał nerwowo wąsiki, patrząc niepewnie w pro- mienne oczy Felicji. Potem rzekł gwałtownie: Tak, Luniu, to się wszystko musi skończyć! Obecny stan rzeczy staje się nie do zniesienia zarówno dla ciebie, jak i dla mnie! Och, kochany mój — odparła Felicja z uśmiechem — chwała Bogu, że powiedziałeś te słowa, na które czekałam już od dawna. Wiedziałam, że kiedyś położysz kres tej tajemniczości. No, nie marszcz czoła, nie mam zamiaru robić ci wyrzutów z powodu twego milczenia. Wszystko się przecież tak źle złożyło... Gdy przed chorobą mego ojca wyznałeś mi swoją miłość, sądziliśmy, że nazajutrz będziemy mogli ogłosić nasze zaręczyny. A gdyś przyszedł, aby prosić o moją rękę, okazało się, że ojciec ciężko zachorował. Nie mogłeś się z nim rozmówić — niestety — mój biedny, drogi tatuś zmarł, zanim zdążyłeś prosić go o moją rękę. Podczas żałoby nasze zaręczyny były niemożliwe. Ale teraz powiesz już wszystko ciotce i wujowi, prawda, Heniu? Ach, najdroższy, znosiłam wszystkie przykrości w domu mych krewnych, gdyż osładzała mi je myśl o naszym wspólnym szczęściu! Wierz mi, że pobyt w domu ciotki Laury nie jest rozkoszą dla ubogiej niepotrzebnej krewniaczki! Gdybym nie wiedziała, że zjawisz się pewnego dnia, aby mnie oswobodzić, to byłabym już dawno poszła w świat i sama zarabiała na chleb! Jan Ritter słuchał z zapartym tchem. — Oto kobieta, której od dawna na próżno szukam — myślał 18

— kobieta dzielna, odważna, o sercu pełnym uczucia, zdolnym do poświęceń! Niestety, nie potrafię jej zdobyć, utraciłem ją, zanim zdołałem znaleźć podobny skarb! Oficer jednak zmarszczył znowu czoło, po czym rzekł z wahaniem w głosie: — Co za nierozsądna myśl, Luniu! Przecież masz zapewniony dostatni byt w domu twoich krewnych! Zaśmiała się cicho i wyciągnęła przed siebie ramiona. — Jakie to dziwne, że ten pomysł wydaje się wszystkim tak nierozsądny, wszystkim, prócz mnie! Gdybym ciebie nie miała, wprowa dziłabym go z pewnością w czyn. Ale nie patrz na mnie tak ponuro, głuptasku, nie lękaj się, że ci ucieknę. Zostanę tutaj i będę czekała, aż mnie stąd zabierzesz. Postaraj się jednak, ażeby to już wkrótce nastąpiło mój jedyny! Prośba jej tchnęła tak niewysłowioną słodyczą, że Jan Ritter objął kurczowo poręcze fotela. Pomimo, że te wyrazy, wymówione tkliwym, serdecznym tonem przeznaczone były dla innego — czuł, że gorąca fala krwi napływa mu do serca. Zapomniał zupełnie o tym, że nie powinien podsłuchiwać. Młoda para zajęła miejsce w dwóch fotelach, stojących blisko jego kryjówki, toteż mógł doskonale obserwować twarze obojga. Wpatrywał się w oczy Felicji, w których malowała się gorąca tkliwość oraz w twarz Forsta, wyrażającą uczucie przykrości i zmieszania. Zdawało mu się, że powinien zerwać się z miejsca i uderzyć w tę piękną, męską twarz, której rysy zdradzały fałsz i obłudę. Jednocześnie ogarnęło go uczucie niepokoju o tę śliczną, delikatną dziewczynę, która z takim oddaniem składała swoją dumę u stóp ukochanego mężczyzny. Jan Ritter przypomniał sobie znowu, co mówiono o młodym poruczniku i pannie Eli Volkmer. Henryk Forst przesunął ręką po czole, jak gdyby nagle zrobiło mu się bardzo gorąco. — Droga Felu — odezwał się nagle wymuszonym tonem, który raził szczególnie wobec tkliwych, serdecznych słów Felicji — dobrze się stało, że możemy dziś swobodnie pomówić ze sobą. Przyszedłem na ten bal, mając nadzieję, że uda mi się porozumieć z tobą bez świadków, gdyż rozmowę taką uważam za konieczną. Już od dłuższego czasu zależy mi 19 v

na tym, lecz nie nadarzała się nigdy okazja. Nie jest to wprawdzie odpowiednie miejsce ani chwila do podobnych wyznań, lecz niestety nie mam na to rady. A teraz proszę cię bardzo, żebyś mnie spokojnie wysłuchała i starała się być rozsądna. Poruszyła się gwałtownie na fotelu i spojrzała na niego wzrokiem, w którym malował się niepokój i lęk. — Heniu, przemawiasz do mnie takim dziwnym tonem — rzekła — co to ma znaczyć? Mówisz, żebym była rozsądna? Chcesz, bym cię spokojnie wysłuchała? Co mi masz do powiedzenia? Oczy jej spoglądały trwożnie i badawczo na młodzieńca. Forst opuścił głowę starając się uniknąć jej spojrzenia. - Boże drogi! — rzekł niecierpliwie — przecież od śmierci ojca, nasz wzajemny stosunek musiał ulec zmianie! Czy nie pojmujesz tego, Felu? — dodał szorstko. Objęła kurczowo poręcze fotela, a na twarzy jej odbił się wyraz przerażenia. Nasz wzajemny stosunek, Heniu? — zapytała. — O, nie mów tego, mój drogi! Miłość nasza jest tak wielka, że nic nie zdoła jej zniweczyć... Zmieniły się jedynie warunki życiowe, ale to przecież dla mnie nie może mieć żadnego znaczenia... Spuścił oczy, aby nie patrzeć na nią. - Niepodobna oddzielić jednego od drugiego, Felu! Wtedy, gdym ci wyznał miłość — wtedy... wtedy sądziłem, że jesteś bogata. Wskazy wał na to cały wasz tryb życia. Poza tym ojciec twój zajmował poważne stanowisko, miał duże wpływy. Mógłby dla mnie wiele uczynić, gdybym został jego zięciem. Dlatego też byłem tak lekkomyślny i powiedziałem ci, że cię kocham. Rzuciła mu przerażone spojrzenie. — Dlatego... byłeś... lekkomyślny? Lekkomyślny? Więc starałeś się o mnie, bo... uważałeś mnie za majętną pannę... bo mój ojciec?... — szepnęła bezdźwięcznie. — No, tak — przerwał jej gwałtownie — wiesz przecież, że sam jestem ubogi. Nigdy bym się nie odważył prosić o twoją rękę, gdybym wiedział, że również nie posiadasz majątku... Nigdy bym cię nie narażał na to, żebyś prowadziła ze mną nędzne życie... 20

Odetchnęła, jakby jej okropny ciężar spadł z serca. Uśmiechnęła się do Forsta, mówiąc: —Ach, więc troszczyłeś się o mnie? O, ty przecież nie wiesz, jak małe mam wymagania, jak mało wagi przywiązuję do zbytków. Potrafię się urządzić, zadowolę się najskromniejszymi warunkami, gdyż wszystko wynagrodzi mi twoja miłość... —Zastanów się, Felu... Posiadam zaledwie trzydzieści tysięcy marek... Odsetki z tej sumy, to mały dodatek do mej skromnej pensji... Zaśmiała się niefrasobliwie. —A ja mam dwadzieścia tysięcy marek, razem więc mamy pięćdziesiąt tysięcy... —To nie wystarczyłoby nawet na wymaganą kaucję — przerwał Henryk. —Brakuje nam dziesięć tysięcy, które jakoś zbierzemy. Mam przecież jeszcze meble po moim ojcu... Część zatrzymamy, aby urządzić nasz skromny domek, resztę można sprzedać. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze... Nie przypuszczasz nawet, jaką potrafię być oszczędną, zapobiegliwą gospodynią. W słowach jej brzmiała radosna ufność. Henryk poruszył się niecierpliwie na fotelu. — Zdaje ci się tylko, że to się da tak łatwo przeprowadzić. W rzeczywistości wszystko przedstawia się inaczej. My oboje nie jesteśmy stworzeni, żeby żyć w drobnomieszczańskich, skromnych warunkach... A ponieważ zdaję sobie z tego sprawę, więc muszę być rozsądny za ciebie i za mnie... Nie chcę, żebyś dla mnie ponosiła ofiary. I dlatego proszę cię — zwróć mi słowo! W tych okolicznościach nie możemy się połączyć. Wybacz mi, że wtedy dałem się unieść porywowi miłości. Gdybym znał wasz stan majątkowy, gdybym wiedział, że ojciec twój tak prędko umrze, nigdy bym nie wyznał ci mego uczucia... Spojrzała na niego blada, z przygasłymi oczyma. —Nie mówisz tego chyba serio? Po tym wszystkim, co nas łączyło, chcesz zerwać ze mną? Heniu, o Boże, Heniu, więc ty mnie już nie kochasz? —O, Felu, kocham cię bardzo i niezmiernie żałuję, że jestem zmuszony wyrzec się ciebie! Przycisnęła ręce do serca. 21

— Zmuszony? Przecież nic i nikt cię nie zmusza! Możemy być szczęśliwi nawet w najskromniejszych warunkach. Ach, ty nie wyobra żasz sobie nawet, jak małe mam obecnie wymagania. Spójrz na moją suknię - - przerobiłam ją sama! Potrafię wszystko uszyć — jestem bardzo zaradna. Przekonasz się, jak ładnie i jak tanio będę się ubierała. Umiem prowadzić dom bardzo oszczędnie. Przecież my nie możemy się rozstać. Czyż ty tego nie pojmujesz? W słowach jej brzmiał lęk i słaba nadzieja. Jan Ritter czuł, że mu się serce kraje. Porwał go szalony gniew i oburzenie! Nienawidził w tej chwili Henryka Forsta. Porucznika Forsta także wzruszyły słowa Felicji. Kochał ją napraw- dę, naturalnie w tym stopniu, w jakim w ogóle był zdolny do jakiegokolwiek uczucia. Nie kochał jej tak, jak sobie to wyobrażała, ani jak ona kochała jego. Teraz pragnął za wszelką cenę pozbyć się jej, pragnął zerwać krępujące go więzy. Przekonawszy się, że Felicja nie rozumie o co mu chodzi, postanowił zerwać z nią zdecydowanie. Miał bardzo mało czasu, a dziś wieczorem musiał opuścić ten dom, jako wolny człowiek. Tak będzie najlepiej dla nich obojga. Uważał, że Felicja w ten sposób prędzej pogodzi się z losem. Zaczerpnął tchu, po czym rzekł ostro i zimno: — Nie wiem, droga Felu, czy rzeczywiście potrafiłabyś żyć w takich warunkach. Muszę przyznać że bardzo w to wątpię. Wiem jednak na pewno, że ja nie jestem do tego stworzony. Nie umiałbym znosić niedostatku i pragę ciebie od tego uchronić. Dlatego też proszę cię: rozejdźmy się w zgodzie! Zachowajmy piękne wspomnienia o naszej miłości, podobnej do złotego snu. Rozwiążmy te pęta, którymi związali śmy się w odmiennych okolicznościach... Właściwie... to... to... przecież nic nas nie łączyło... Nieprawdaż, Felu? Spojrzała na niego pełna osłupienia, a usta jej drżały. — Jak to! Nic nas nie łączyło? Więc czymże ja byłam, jeśli nie twoją narzeczoną? Nerwowym ruchem przesunął ręką po czole: — O, Boże, bądź rozsądna, Felu! Nie przejmuj się tak bardzo, nikt, oprócz nas dwojga, nie wiedział przecież o tym... Nie mogę inaczej postąpić, robię to przecież także dla twego dobra! Byłoby szaleństwem, gdybyśmy się związali na całe życie. Zresztą za późno już na to, odciąłem 22

sobie wszelką drogę do odwrotu, nie mogę zmienić tego co postanowi- łem. Krótko mówiąc, Felu, zaręczyłem się z Elą Volkmer. Jutro mam być u jej ojca i otrzymać jego pozwolenie. Wieczorem odbędzie się wielki bal u państwa Volkmer i nasze zaręczyny zostaną oficjalnie ogłoszone. Przyszedłem tu dziś wyłącznie dlatego, bo chciałem cię przygotować. Wiem, że jesteś tam na jutro zaproszona wraz z twymi krewnymi. Nie chciałem, aby ta wiadomość cię zaskoczyła. Proszę cię z całego serca, bądź rozsądna i staraj się panować nad sobą! Ela naturalnie nic nie wie, że byliśmy zaręczeni. Nie wspomniałem jej o tym przez wzgląd na ciebie. Nie bierz tego tak tragicznie, Felu. Wierz mi, stało się dobrze dla nas obojga. Będziesz mi kiedyś wdzięczna za ten krok. A teraz daj mi rękę na pożegnanie... Gdy mówił ostatnie słowa, w głosie jego zabrzmiało szczere wzruszenie. Patrząc na Felicję, która złamana bólem, opadła na fotel, poczuł mimo wszystko głębokie rozrzewnienie. Nagle Felicja zerwała się z miejsca. Na jej bladej twarzy malowała się boleść i oburzenie. Z jękiem załamała dłonie i cofnęła się o kilka kroków. Potem zaś, wskazując mu ręką drzwi, zawołała drżąc ze wstydu i bólu: —Precz! Odejdź! Jesteś wolny! Zostaw mnie samą! Zbliżył się, chcąc ująć jej rękę. —Felu, uspokój się... Na miłość Boską... Bądź rozsądna... Felu... Szybkim ruchem schowała rękę za siebie i zaśmiała się z gorzką ironią. — Nie dotykaj mnie — krzyknęła. — Odejdź! Nie mogę patrzeć na ciebie! Wahał się przez chwilę. Felicja drżała na całym ciele i z trudnością trzymała się na nogach. Raz jeszcze niemym ruchem wskazała mu drzwi. Wtedy Henryk chwiejnym krokiem wyszedł z saloniku. Felicja śledziła go błędnym wzrokiem. Twarz jej zmieniała wyraz, malowały się na niej kolejno gniew, ból, oburzenie i pogarda. Wreszcie zakryła oczy rękami i bezsilnie osunęła się na fotel. — Jakże się wstydzę, och, jakże się wstydzę że kochałam tego człowieka. Pogardzam nim! — szepnęła. Wpiła paznokcie w poręcze fotela, a całą jej postacią wstrząsnęło rozpaczliwe łkanie. 23

— Kto mnie obroni? Kto pomści tę zniewagę? ^- zawołała pełna zwątpienia. Słysząc te słowa, Jan Ritter nie mógł dłużej wytrzymać w swej kryjówce. Rozsunął kotarę i niespodziewanie stanął obok Felicji. — Ja to uczynię, jeśli pani pozwoli! — rzekł stanowczo i spokojnie. Zadrżała przestraszona i podniosła głowę. Na twarzy jej malował się lęk i zawstydzenie. — Pan? Pan tutaj? Skąd się pan tu wziął? — spytała drżącym głosem. Spojrzał na nią z gorącym współczuciem, nie zdradzając swego wewnętrznego niepokoju. — Byłem mimowolnym świadkiem pani rozmowy z porucznikiem Forstem. Nie mogłem się wymknąć z niszy przy oknie, tak, aby pani tego nie spostrzegła. Oczywiście, że miałem zamiar zachować w ścisłej dyskrecji tę tajemnicę i oddalić się niepostrzeżenie. Gdym jednak posłyszał pani ostatnie słowa, nie mogłem dłużej wytrzymać w mej kryjówce. Wyszedłem, aby zapytać czy pani chce zostać moją żoną? Czy zechce pani powrócić ze mną do salonu, jako moja narzeczona? Czy chce pani, aby nasze zaręczyny nastąpiły wcześniej, niż zaręczyny porucznika Forsta? Przypuszczam, że po tej obrazie — po tym bezprzykładnym poniżeniu — miałaby pani maleńką satysfakcję! Powstała z fotela, patrząc na niego z bezgranicznym zdumieniem. - Jak to? Czy podobna? Pan chciałby, po tym wszystkim, co pan słyszał?... O, Boże, ja chyba straciłam zmysły... Więc pan... — Tak, proszę panią o rękę — odparł spokojnie, przy czym rysy jego twarzy nie zmieniły się ani na chwilę. Obrzuciła go zdumionym spojrzeniem. —Dlaczego? Dlaczego pan to chce uczynić? Przecież pan mnie wcale nie zna. Czym jestem dla pana? —Jest pani bezbronną kobietą, której najświętsze uczucia zostały zranione przez nikczemnika... —Więc dlatego? To pana skłania, żeby mi ofiarować swoją rękę? Może pan przecież wybrać, kogo pan zechce, najpiękniejsze, najwytwor-niejsze panny... Wystarczy, jeżeli pan wyciągnie rękę — żadna panu nie odmówi... — wyjąkała pełna niedowierzania. — A jednak wyciągam rękę tylko po panią, właśnie po panią. 24-

Musiała się oprzeć o fotel, gdyż nogi uginały się pod nią. — Ale z jakiego powodu? Czy dlatego, że będąc rycerskim, nie może pan spokojnie patrzeć na tę zniewagę, jaka mnie spotkała? Oczy jego pojaśniały zdecydowaniem. Był zupełnie spokojny, cho- ciaż zdawał sobie jasno sprawę, że chodzi tu o poważną grę życiową. Nie zawahał się jednak i rzucił wszystko na jedną kartę. — Może także dlatego, ża pani odwaga, siła uczucia i ogromna ofiarność wzbudziły we mnie gorącą sympatię! Potrząsnęła głową. —Uczucie i ofiarność przeznaczone dla innego? Był pan przecież świadkiem naszej rozmowy — słyszał pan, jak błagałam, prosiłam... jak się upokorzyłam wobec człowieka, który chciał się mnie pozbyć. O, pan nie wie, co się dzieje w mojej duszy! Kochałam go przecież. Być może, iż dotąd go kocham... I pan chciałby mnie' w tych warunkach poślubić? O, panie jakżeż można być tak lekkomyślnym! A gdybym zgodziła się na pańską propozycję, aby się zemścić za doznaną zniewagę? Gdybym skorzystała z pańskiego chwilowego nastroju? — zawołała, pełna bólu i goryczy. —Traktuję moją prośbę zupełnie poważnie i rad byłbym, gdyby się pani zgodziła — odparł spokojnie. Felicję ogarnęło tak wielkie zdziwienie, że przez chwilę zapomniała o swoim bólu. Spojrzała w jego nieruchomą twarz. — Dziwny z pana człowiek! Opowiadano mi, że pan jest śmiały, nieugięty, trzeźwy, że kieruje się pan zawsze głosem rozsądku... Mówiono mi... mniejsza o to! W każdym razie, ja sama uważałam pana za człowieka chłodnego, zrównoważonego, niezdolnego do wzruszeń i porywów... A tymczasem okazuje się, że pan jest fantastą... Czemu pan chce ponieść tak wielką ofiarę dla obcej, obojętnej dziewczyny, na którą. nigdy nie zwracał pan uwagi? Co z pana za człowiek? Patrzył na nią i zauważył, że drżała na całym cieie. Była tak przejęta jego oświadczynami, że zapomniała w tej chwili o pierwszym, najdotkliwszym bólu. Nawet i teraz, gdy miotała nią burza różnorodnych uczuć, nawet i teraz nie przestała być elegancką, pełną wdzięku damą z wielkiego świata. Nigdy nie wydawała mu się piękniejszą jak teraz, w postawie, pełnej pokory... Żadna kobieta nie wydawała mu się bardziej godna pożądania, jak ta bezbronna dziewczyna, porzucona