Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Courths-Mahler Jadwiga - Podróż poślubna

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :450.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Courths-Mahler Jadwiga - Podróż poślubna.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse C
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 127 stron)

COURTHS-MAHLER JADWIGA Podróż poślubna Przełożyła Izabella Korsak EDYTOR \ Katowice 1994 Tytuł oryginału: Siddys Hochzeitsreise © Copyright by Gustaw H. Liibbe Yerlag GmbH, Bergisch Gladbach © Copyright by Polish edition by EDYTOR, Katowice 1994 © Translation by Izabella Korsak t ISBN 83-86107-40-5 Projekt okładki i strony tytułowej Marek Mosiński Korekta Edmund Piasecki Wydanie pierwsze. Wydawca: Edytor s.c. Katowice 1994. Skład i łamanie: Studio „P" Katowice Druk i oprawa: Rzeszowskie Zakłady Graficzne Rzeszów, ul. pik. L. Lisa-Kuh 19. Zam. 6096/94. .— No już, Siddy! Teraz gałązki mirtu będą trzymać się mocno. Wyglądasz prześlicznie w tej powiewnej bieli i ślubnym wianku. I jak, podobasz się sobie? Siddy uśmiechnęła się zakłopotana. — Och, Margot! Najważniejsze, żebym się komuś spodobała. — Wierzę, że masz na myśli wyłącznie przyszłego małżonka — roześmiała się Margot. — Jak doszłaś do tak mądrego wniosku, maleństwo? — No cóż, jeśli się ma już prawie osiemnaście lat, a także wielbiciela, który ciągle powtarza, że chętnie powiódłby Margot Jung do ołtarza... — I co na to odpowiada sama zainteresowana? Że jej serce dla nikogo jeszcze nie bije na tyle głośno i wyraźnie, aby spieszyło się do mariażu. Ojciec zresztą powiada, że., dziewczyna może z tym spokojnie poczekać aż do pełnoletności, kiedy w pełni dojrzeje do małżeństwa. Masz dwadzieścia

jeden lat i dwa miesiące, Siddy — ja też chciałabym cieszyć się tak długo wolnością. Możemy teraz jeszcze trochę pogadać, zanim przyjdzie Frank i porwie cię do ołtarza. Wiesz, wydaje mi się czymś bardzo dziwnym, że już dwie godziny temu przedzierzgnęłaś się z panny Jung na panią Nordau. No bo w myśl prawa stałaś się żoną Franka z chwilą podpisania aktu ślubu w urzędzie stanu cywilnego. Powiedz, jak czujesz się w nowej roli? Siddy spojrzała z rozmarzeniem w swoje odbicie w lustrze. — Nie umiem ci tego opisać, Margot. — Chyba nie posiadasz się ze szczęścia, jeśli prawdą jest to, co poeci piszą o miłości. Kochasz Franka, a on ciebie. Wasi rodzice nie tylko dali chętnie swoje błogosławieństwo, ale wręcz pragną tego związku, skoro wkrótce ma dojść do fuzji firmy Nordau z firmą Jung. Wszystko między wami układało się pomyślnie i bez przeszkód od pierwszej chwili, kiedy Frank wrócił zza granicy po długim wojażu. Ty zresztą raczej mało Franka znałaś, bo spędziłaś rok u ciotki Marthy, zanim on wyruszył w tę podróż. Więc kiedy spotkaliście się po jego powrocie do kraju, spojrzałaś na niego zupełnie innymi oczami. I pewnie wtedy z miejsca zakochaliście się w sobie, prawda? — Muszę ci się do czegoś przyznać, Margot, ale obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz. , — Daję ci słowo, Siddy. Przecież mnie znasz. — No więc wyznam ci, że kochałam się we Franku jeszcze zanim przeniosłam się do ciotki Marthy. Właśnie dlatego tak ociągałam się z wyjazdem, chociaż jestem do niej bardzo przywiązana i szczerze jej współczuję, że jest taka osamotniona po śmierci męża i po utracie na wojnie jedynego syna. Naszym moralnym obowiązkiem było pod- trzymać ją na duchu i jakoś pocieszyć. Ty byłaś za młoda, a poza tym chodziłaś jeszcze do szkoły, więc wypadło na mnie, choć nie uczyniłam tego chętnie. ' — Więc kochasz Franka od tak dawna? Czy on domyślał się tego? — Skądże! Zresztą nie było okazji; widywaliśmy się wtedy bardzo rzadko. Ale ja go kochałam, odkąd sięgam pamięcią — chyba od pierwszego wejrzenia. Toteż byłam bardzo przygnębiona, kiedy ze- tknęliśmy się ponownie po jego powrocie, a on nadal ledwie mnie zauważał. Wiesz, nasze przyjaciółki nazywają go wrogiem kobiet, bo on w ogóle nie zwraca uwagi na młode damy. Możesz więc sobie wyobrazić, co czułam, kiedy nagle stracił swoją rezerwę i zaczął się o mnie starać. Po prostu nie mogłarrl w to uwierzyć. I zanim zdołałam zastanowić się nad tym, czy on mnie kocha, oświadczył mi się, a ja przyjęłam jego oświadczyny z radością; i wcale nie dlatego, że rodzice czekali na to z utęsknieniem. Powiadasz, że wszystko między nami przebiegało

gładko. Owszem, jeśli nie liczyć tych lat wypełnionych tęsknota, wszystko potem poszło aż za gładko. Czy on teraz już wie, że kochasz go od dawna? — Ach, nie! Nie odważyłabym się powiedzieć mu o tym. Widzisz, jesteśmy sobie jeszcze dość obcy, a on jest w dodatku taki poważny i powściągliwy, tak bardzo trzyma się na dystans. Mama mówi, że są mężczyźni, którzy nigdy nie potrafią otworzyć się i wstydliwie skrywają swoje najgłębsze doznania. To chyba odnosi się również do Franka. Odczuwam zawsze coś w rodzaju obawy przed jego powściągliwą naturą, ale jest mi drogi i kochany taki właśnie, jaki jest. I jestem dumna i szczęśliwa, że jego wybór padł na mnie. Margot słuchała siostry z lekkim zdziwieniem, a potem pocało- wała ją. — Nie ma w tym niczego niezwykłego: żadna nie jest taka miła i dobra jak ty. Frank wykazał w każdym razie dobry gust. A to, co powiedziałaś o jego poważnym i powściągliwym usposobieniu, pokrywa się również z moimi wrażeniami. Wiesz przecież, jak swobodnie wygłaszam swoje opinie w obecności różnych ludzi, tymczasem przy Franku czuję się onieśmielona. Mam wrażenie, że znajduję się w towa- rzystwie jakiejś znakomitości, wobec której należy szczególnie uważać i starannie dobierać słów. Wierzę jednak, że będziesz z nim szczęśliwa, bo mimo spokoju i opanowania pojawia się czasem w jego oczach coś, co zdradza bardzo czułą i gorącą naturę. Siddy spłonęła ciemnym rumieńcem i przytuliła policzek do twarzy siostry. — Ja wiem, Margot, że każda mogłaby mi pozazdrościć szczęścia u'jego boku; wiem, że Frank jest nie tylko mądrym, inteligentnym i zdolnym człowiekiem, ale także mężczyzną honoru, któremu kobieta może zawierzyć swój los. — Jak to dobrze, że w końcu odnaleźliście się, bo w gruncie rzeczy jesteście jakby sobie przeznaczeni. Cieszę się, a ojciec wręcz promienieje. Los odmówił mu syna, ale przynajmniej obdarzył go zięciem, który będzie mógł poprowadzić jego interesy, a pewnego dnia stanie na czele obu naszych firm. Przez twarz Siddy przemknął lekki cień. — Ten wzgląd jest mi raczej przykry, bo wnosi do naszego związku element interesowności i trzeźwej kalkulacji. — Ależ Siddy, to nie powinno ci być przykre! Przecież to nie ma nic wspólnego z waszą miłością. l — Nie, dzięki Bogu nie ma. Jestem przekonana, że Frank ani myślał o tym, kiedy starał się o moją rękę, chociaż z pewnością był zadowolony, że jego rodzice popierają nasz związek. Najchętniej jednak wolałabym o tym wszystkim nie myśleć. Czy rozumiesz mnie, Margot? — Oczywiście, że cię rozumiem. A teraz powiedz mi: na jak długo wyjeżdżacie? Zdaje się, że wasza podróż poślubna bardzo się prze- ciągnie, skoro macie zamiar wyruszyć do Ameryki.

— Jak wiesz, Frank musi tam pojechać w interesach. Rodzice jednak nie chcieli rozdzielać nas na tak długo zaraz po ślubie, ale że wyjazd Franka za ocean jest pilny, postanowiono wysłać nas tam razem. Wpierw zresztą pojedziemy na dwa tygodnie do Szwajcarii. Przynaj- mniej te dni będą należeć wyłącznie do nas. — No, na statku też nic nie będzie wam zakłócało sam ,na sam. Siddy uśmiechnęła się. — Mam nadzieję, że zostawią nas w spokoju. W czasie tej podróży będę przebywać z Frankiem znacznie więcej, niż gdybyśmy pozostali tu na miejscu. Poza załatwianiem spraw firmy będzie mógł poświęcać cały czas tylko mnie. — W każdym razie wasza podróż poślubna zapowiada się wspa- niale. To cudowne, że zobaczycie także Florydę. W tamtejszych nadmorskich kąpieliskach panuje podobno światowy szyk i elegancja Cieszysz się z tego?, — Ach, Margot, przecież wiesz, że do takich spraw nie przywią- zuję wagi. A poza tym nie nęci mnie życie całymi miesiącami w walizkach zamiast wśród wygód we własnym domu. Ale lepsze to m z samotne siedzenie w czterech ścianach, gdyby Frank sam wyjechał do Ameryki. vx — Na pewno! Potem zresztą będziecie mogli cieszyć się do syta własnym domem' Wiesz co, ja też chciałabym pojechać w podróż poślubną do Ameryki! No, ale zdaje się, że już najwyższy czas włożyć suknię druhny. Frank będzie tu lada moment. Przed waszym wyjazdem nie zdołamy już znaleźć dla siebie wolnej chwili i porozmawiać bez świadków, więc pozwól, że już teraz cię pożegnam. Bądź zdrowa, siostrzyczko! Życzę ci wiele szczęścia na nowej drodze i do miłego zobaczenia po waszym powrocie! — Bądź zdrowa, Margot! Kochaj mnie nadal i nie zapominaj o mnie! Siostry uścisnęły się, a Margot odparła śmiejąc się i ocierając łzy wzruszenia: — To raczej ty możesz o mnie zapomnieć wśród szczęścia i tylu nowych wrażeń. Jeszcze kilka całusów i uścisków i Margot wybiegła z pokoju, żeby się przebrać. Sidonia Nordau patrzyła przez chwilę w ślad za siostrą oczami wilgotnymi od łez; usta drżały jej ze wzruszenia. Siostry kochały się bardzo, a rozstanie z Margot było ciężkim przeżyciem mimo gorącej miłości do męża. Do męża? Szkarłatny rumieniec ubarwił twarz Siddy. Ciągle wydawało się jej czymś nieprawdopodobnym, że już od dwóch godzin jest żoną Franka Nordaua i że za chwilę stanie z nim przed ołtarzem, aby zawrzeć także ślub kościelny. Jakie to dziwne! Jeszcze trzy miesiące temu nie śmiałaby marzyć o takim szczęściu. Frank Nordau był początkowo wobec niej równie powściągliwy jak wobec innych pań. I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, coś się w nim zmieniło: zaczął usilnie zabiegać o jej względy, a pewnego wieczoru — kiedy znaleźli się razem na jakimś towarzyskim spotkaniu — oświadczył się. W tej krótkiej

chwili, kiedy zostali sami, nie mógł wiele powiedzieć. Zapytał tylko wprost, poważnie i spokojnie: — Panno Sidonio, czy zechce pani zostać moją żoną? Pobladła i na moment zamarło w niej serce. Spojrzała w skupione, szare oczy Franka, czując, jak cała jej istota wyrywa się ku niemu. Nie mogła i nie chciała zastanawiać się dłużej, chociaż te oświadczyny całkowicie ją zaskoczyły. Frank ani słowem me napomknął o miłości, więc i ona o tym nie mówiła, tylko wyraziła swoją zgodę, uszczęśliwiona, kiedy potem wziął ją w objęcia i pocałował. — Dziękuję ci, Sidonio — powiedział jakby nieco skrępowany; jej radosny nastrój wprawiał go najwyraźniej w zakłopotanie. — Chciał- bym uczynić wszystko, co w mej mocy, żebyś była szczęśliwa. — Proszę, niech pan nazywa mnie Siddy; tak zwracają się do mnie wszyscy bliscy. Spojrzał na nią dziwnie, chcąc jeszcze coś powiedzieć, ale prze- szkodziła mu w tym grupka gości. Ujął więc tylko jej rękę i rzekł: — Chodźmy do twoich rodziców, Siddy. Musimy im powiedzieć, że jesteśmy zaręczeni. Siddy nie zdziwiła się, że rodzice chętnie wyrazili zgodę, a jak później stwierdziła — żaden młody człowiek nie byłby równie mile przez nich widziany jak właśnie Frank Nordau. Obu współpracującym ze sobą od lat seniorom rodów bardzo zależało bowiem, aby wreszcie doprowadzić do fuzji swoich firm. Nie, Siddy nie dziwiła się; uważała natomiast za cudowny dar losu, że zyskała serce Franka, w którym ojciec upatrywał swego następcę i był mu bardziej rad niż każdemu innemu mężczyźnie. Nie miała pojęcia, że obaj ojcowie już od lat planowali ich małżeństwo i że Nordau senior dopiero niedawno zażądał stanowczo od syna, aby podjął starania o jej rękę. Frank był zbyt wytrawnym człowiekiem interesu, żeby nie docenić pożytków płynących z tego związku. Wprawdzie dotychczas nie myślał o małżeństwie, ale ponieważ jego serce było chwilowo wolne, nie'bronił się przed spełnieniem ojcowskiego życzenia. Odtąd zaczął poświęcać osobie Siddy więcej uwagi i wkrótce przekonał się, że jest ona nie tylko piękną, ale również niezwykle ujmującą dziewczyną. Nie deliberując zatem dłużej, ruszył do ataku, a że Siddy przyjęła jego oświadczyny z wielkim spokojem, doszedł do wniosku, iż ona także została od- powiednio urobiona przez swego ojca. Nie zdawał sobie zupełnie sprawy z wrażenia, jakie zrobiły na Siddy jego oświadczyny. Panowanie nad emocjami poczytał za brak emocji i uwierzył, że Siddy, tak samo jak on, z pełną świadomością godzi się na małżeństwo z rozsądku. Ale kiedy później teść poprosił go, żeby nie wtajemniczał Siddy w kulisy materialne zawartego dopiero co małżeństwa, Frank spojrzał zdumiony: — Czy Siddy nie orientuje się, z jakich względów i ty, i mój ojciec życzyliście sobie naszego związku? — Siddy na szczęście nic jeszcze na ten temat nie wie, z czego jestem bardzo zadowolony, bo to dziewczyna z charakterem. Może uprze- dziłaby się do ciebie, gdyby zrozumiała, dlaczego tak szczególnie zależy nam na połączeniu naszych rodzin. Młode dziewczyny mają swoje

ideały i nie należy im tego burzyć. Nie dopuść więc, proszę, żeby Siddy zaczęła domyślać się czegoś. Mam nadzieję, że twoje starania o jej rękę nie były podyktowane wyłącznie chłodnym rozsądkiem. Uwierz mi, że \ 8 je przemawia przeze mnie ojcowskie zaślepienie, ale Siddy jest typem kobiety, która może uczynić swego męża człowiekiem szczęś- liwym. Frank był coraz bardziej zdumiony, ale odparł z powagą: — Zrobię wszystko, co w mej mocy, żeby Siddy była szczęśliwa. Chciałbym też zasłużyć na zaszczyt, który mi wyświadczyła, zostając moją żoną. Te słowa całkowicie zadowoliły Gustava Junga, który także ożenił się przed laty z rozsądku, a mimo to jego małżeństwo okazało się bardzo udane. Rzecz jasna, pani Jung nigdy nie dowiedziała się, że mąż pokochał ją dopiero po ślubie. Po tej rozmowie z teściem Frank odczuwał pewien rodzaj skrępo- wania wobec narzeczonej. Zaczął ją baczniej obserwować i czasem wydawało mu się, że odbiera jakieś ciepłe promienie zapalające się w oczach Siddy. Dopiero teraz zaczął powoli odkrywać wartościowe cechy jej charakteru i wielki urok osobisty, dopiero teraz nabrał przekonania, że los obdarzy go towarzyszką życia, która warta była tego, żeby wybrać ją tylko z miłości. I powoli jego serce zaczęło tajać i otwierać się. Na krótko przedtem, zanim ojciec skłonił go do podjęcia starań o rękę Siddy, Frank Nordau uwikłany był w romans. Zakochał się mianowicie w stenotypistce prowadzącej korespondencję w fabryce ojca. Urodziwa Anny Frey oczarowała go fascynująco pięknymi szarozielonymi oczami. Frank wpadł szybko w zastawione sieci, gdyż Anny przy lada okazji znajdowała się niby przypadkiem na jego drodze. Wkrótce tak go omotała, że zaczął całkiem serio rozważać, czy by się z nią nie ożenić. Ale kiedy była już absolutnie pewna swego, przestała się mas- kować, ukazując za to coraz częściej swoje prawdziwe oblicze. Frank zauważył, że Anny kokietuje również innych mężczyzn, przyłapał .h na paru brzydkich kłamstwach, a także odkrył w niej inne jeszcze wady charakteru. Jego uczucia uległy zmianie, i tak szybko, jak kiedyś uległ jej czarowi, tak teraz równie szybko otrzeźwiał. Zaczęły się nieporozumienia, wyrzuty, padły słowa o doznanym zawodzie. Ostate- czne zerwanie nastąpiło zaś pewnego wieczoru, kiedy zastał ją w ob- J?ciach jakiegoś mężczyzny. Anny Frey próbowała oczywiście odzyskać jego względy, ale im bardziej się wysilała, próbując coraz ryzykowniej szych środków, tyra bardziej Frank stawał się chłodny i nieubłagany. Trudne do uniknięcia spotkania na terenie firmy były mu nad wyraz przykre, niemniej nie podjął żadnych kroków, żeby pozbawić ją pracy. A potem nadszedł dzień zaręczyn z Siddy. Frank miał już sumienie

czyste, gdyż w końcu udało mu się zerwać wszelkie kontakty z Anny Frey. Ona jednak pieniła się ze złości i wmawiała sobie, że Frank porzucił ją dla innej jedynie z chęci bogatego ożenku. Jak najdalsza od przypisania winy sobie i uznania, że między nią a Frankiem wszystko skończone, szalała z gniewu i nurtujących ją ponurych myśli o zemście. Mimo upomnień ze strony bezpośredniego szefa zaniedbała całkowicie swoje obowiązki w biurze i doprowadziła do tego, że zwolniono ją z pracy na dwa dni przed ślubem Franka, który zresztą o niczym nie wiedział. Zaabsorbowany przygotowaniami do spraw, które miał załatwić w Ameryce, przesiadywał u siebie i nie pojawiał się w tej części biura, gdzie pracowała Anny. O wszystkich tych sprawach Siddy nie miała pojęcia i żadna niepewność co do osoby narzeczonego nie* mąciła jej spokoju; nie wątpiła też ani na chwilę, że jego oświadczyny podyktowane były miłością. Teraz, kiedy w napięciu czekała, że lada moment przyjdzie i powiedzie ją do ołtarza, serce biło jej mocno i z uczuciem tak gorącej tęskonoty, że niemal drgnęło bólem, gdy nagle stanął przed nią. Frank poczuł się wzruszony i bardzo przejęty, kiedy zobaczył Siddy całą w białych koronkach i obłokach tiulu. Od chwili zawarcia ślubu w urzędzie stanu cywilnego nie byli ani na moment sami. Teraz zobaczył ją z bliska, jak jej ładną, o delikatnych rysach twarz oblewa rumieniec, a w brązowych, aksamitnych oczach, patrzących nieśmiało i trochę niepewnie, pojawia się ciepły blask. Impulsywnie przyciągnął ją do siebie i zaczął całować. W okresie narzeczeństwa dochodziło między nimi do pocałunków, ale dziś po raz pierwszy Frank całował ją z takim zapamiętaniem. Poczuł, jak Siddy lekko drży w jego ramionach, i w tym momencie dał sam sobie słowo, że nigdy nie dopuści do tego, aby dowiedziała się prawdy o ich małżeństwie skojarzonym z rozsądku. Ogarnęła go fala ciepła, Siddy zaś zauważyła w jego oczach błysk namiętności, co było czymś zupełnie nowym i co ją bezgranicznie 10 uszczęśliwiło. Ale po chwili uwolniła się nieśmiało z jego objęć, słysząc czyjeś kroki na korytarzu. Do pokoju weszła matka Siddy. _ Dzieci, musicie już jechać! — powiedziała z nerwowym po- śpiechem. — Najwyższa pora! Frank podał żonie ramię, nieznacznie przyciskając do siebie jej dłoń. Jak każdy pan młody, on również czuł się niezbyt pewnie w obliczu ślubnych ceremonii. Najchętniej chciałby mieć je już za sobą i zostać z Siddy sam na sam. Nagle wydało mu się, że mają sobie wiele do powiedzenia i wiele-do zaofiarowania. Nieoczekiwanie dla siebie zaczął też myśleć o czekającym go małżeństwie z radością, przekonany, że Siddy będzie przemiłą i czarującą żoną. Dopiero teraz w pełni ocenił jej urodę i subtelny czar. Przez kilka następnych godzin Siddy i Frank nie mieli czasu oprzytomnieć wśród uciążliwości ślubu i hucznego wesela: kroczyli do ołtarza odprowadzani spojrzeniami ciekawskich lub współczujących oczu i przysięgli sobie wierność, a potem pojechali do wytwornego hotelu, w którym odbywało się weselne przyjęcie, odbierali życzenia

szczęścia od wszystkich po kolei gości. W końcu zasiedli na honoro- wych, oplecionych kwietnymi girlandami miejscach i wzięli udział — na wpół obecni duchem — w wykwintnej kolacji, słuchając cierpliwie toastów i okolicznościowych przemówień. Trącali się kieliszkami i przepijali do biesiadników, coś mówili, komuś odpowiadali i czuli się tak, jak większość nowożeńców w podobnej sytuacji: jak ofiary obowiązujących obyczajów. Sądzić można, że wszyscy inni bawili się lepiej podczas tej kolacji niż para głównych bohaterów. W pobliżu miejsca zajmowanego przez Margot Jung było najweselej — druhny i drużbowie mieli szam- pański nastrój. Peter Vahl, drużba Margot, nie spuszczał oczu z jej uroczej, tryskającej życiem buzi. Na dobrodusznym obliczu Petera malowało się błogie uwielbienie. Znał Margot już od lat i od pierwszej chwili stracił dla niej głowę. Ale ponieważ w niczym nie przypominał Powieściowego bohatera, a jego miła, lecz nieco okrągła twarz nie wyglądała zbyt interesująco i poważnie, Margot odrzucała stanowczo Je§o pełną adoracji miłość. On jednak nie zniechęcał się i twardo Postanowił, że Margot zostanie jego żoną, choć miał już lat trzydzieści, Podczas kiedy ona miała ich zaledwie osiemnaście. Kiedy ukochana 11 traktowała go czasem dość okrutnie, mówił sobie: „To nic! Pewnego dnia zrozumie, że żaden nie jest jej tak wierny i nie kocha jej tak gorąco jak ja. Zdobędę ja wytrwałością". Peter był najwierniej, szym adoratorem Margot, zawsze gotowym do usług, cierpliwie czeka- jącym czy to na rozegranie z nią partii tenisa, czy też w jakimś umówionym miejscu spotkania. Posyłał jej kwiaty i ulubione czeko- ladki, troszczył się o nią z niesłabnącą cierpliwością i wytrwałością. W końcu Margot musiała się z tym pogodzić, od czasu do czasu uszczęśliwiała go jakimś miłym słówkiem podziękowania albo figlar- nym uśmiechem, a czasem wpadała w złość, kiedy Peter zapewniał ją po raz nie wiadomo który: „Pewnego dnia i tak zostanie pani moją żoną, panno Margot; wiem to na pewno". I choć bardzo ją irytował, że zmierza do celu z taką niewzruszoną pewnością, czegoś jej jednak brakowało, kiedy czasem nie było go pod ręką, mimo że właśnie był potrzebny. Słuchał potem jej połajanek uszczęśliwiony, patrząc na nią z oddaniem poczciwymi niebieskimi oczami. Ten stan rzeczy trwał już od dwóch lat, a że szczęśliwym trafem żaden mężczyzna niebezpieczny dla młodego serca Margot nie stanął na jej życiowej drodze, Peter Vahl pozostał na placu jako najwierniejszy wasal. Z wykształcenia prawnik, wdrażał się do zawodu adwokata, pracując w kancelarii swego ojca, po którym miał z czasem przejąć praktykę. Peter był uosobieniem odpowiedzialności, więc już teraz wielu klientów wolało powierzać prowadzenie swoich spraw raczej jemu niż jego ciągle bardzo zajętemu ojcu. Rodzice Margot patrzyli życzliwym okiem na młodego adwokata zabiegającego o względy córki, ale nie wywierali na nią żadnego nacisku, gdyż każda próba działania na korzyść Petera wzmagałaby tylko opór

dziewczyny. Jedynie Siddy czasem trochę przekomarzała się z nią na temat najwierniejszego wielbiciela, na co Margot, tupiąc energicznie nóżką, dowodziła, że o wyjściu za mąż za Petera ani myśli, bo jest dla niej za mało interesujący, a poza tym ma zadatki na brzuch i nosi niemożliwe krawaty. Czy Siddy naprawdę wyobraża sobie, że ona miałaby ochotę zostać żoną kogoś takiego? Siddy odpowiadała na to śmiejąc się, że 12 obraża to sobie doskonale, bo żaden inny mężczyzna nie rozumie tak , krze pragnień i myśli jej siostrzyczki, jak właśnie on. Peter Vahl był wniebowzięty, kiedy dowiedział się, że Margot hedzie jego druhną. Przy pierwszej nadarzającej się okazji oznajmił jej spokojnie i stanowczo, że gdyby nie został jej drużbą, w ogóle nie orzyszedłby na wesele, na co Margot zapytała z pewną dozą kokieterii: _ Poczytuje to pan sobie za wyróżnienie, panie doktorze? _ Oczywiście — odparł z rozjaśnioną miną. — To jakby próba generalna przed naszym własnym weselem. _ Niechże par przestanie mówić niedorzeczności! — wykrzyknęła groźnie. Popatrzył na nią łagodnymi jak zawsze oczami, ale jego usta przybrały jakiś dziwnie twardy, energiczny wyraz. — To żadna niedorzeczność, bo ja po prostu nie dopuszczę do pani żadnego innego. W końcu będzie pani musiała wybrać mnie, jeśli nie chce pani w ogóle zrezygnować z zamążpójścia. — Chciałabym wiedzieć, w jaki sposób przeszkodzi mi pan wyjść za mąż za kogoś innego — odparła wzruszając drwiąco ramionami. — Och, całkiem zwyczajnie. Pobieram lekcje boksu i jeśli spo- strzegę kogoś, kto chciałby mi panią zabrać, to wymierzę mu taki cios w podbródek, że bardzo straci na urodzie. A wtedy pani go nie zechce 1 sprawa będzie załatwiona. — I pan się uważa za dobrego człowieka? — roześmiała się. — Wcale nie — brzmiała prostoduszna odpowiedź. — Ale przy pani muszę być dobry i potulny jak jagnię. Tylko dzięki pani jestem człowiekiem dobrym, a więc jest pani odpowiedzialna za to, żeby w mojej piersi nie obudziła się dzika żądza mordu. Czy pani zdaje sobie 2 tego sprawę? — Absolutnie nie zdaję sobie z tego sprawy i mówię panu po raz setny, że nie mam najmniejszego zamiaru zostać pańską żoną. — Po raz sto jedenasty, panno Margot! Prowadzę dokładne zapiski i czekam, aż mi to pani powtórzy po raz sto dwudziesty piąty, "otem już nigdy więcej nie będę pani prosił o rękę. Było to powiedziane tak poważnym tonem, że Margot przestała ^~ o dziwo! — szafować odmownymi odpowiedziami, a jeśli nie mogła lch uniknąć, wówczas po cichu skrupulatnie doliczała kolejny raz, nie 13 mówiąc jednak o tym nikomu. W sumie do wesela siostry nazbierało się tych odpowiedzi sto dwadzieścia.

To jednak nie przeszkadzało im obojgu dobrze się bawić tego wieczoru. Czasem tylko Margot wpadała na chwilę w zadumę, kierując spojrzenie w stronę siostry. A kiedy Siddy pod koniec przyjęcia rzuciła jej z daleka pożegnalne spojrzenie, w oczach Margot błysnęły łzy. Zauważył to jedynie Peter, szybko wziął ją pod ,rękę i szepnął: — Chodźmy stąd, panno Margot. Zaprowadzę panią do jakiegoś bocznego pokoju, żeby nikt nie widział pani łez. Pozwoliła się wyprowadzić, ale rzuciła gniewnie: — Przecież ja wcale nie płaczę! Dlaczego miałabym płakać? — Dlatego, że rozstanie z siostrą bardzo panią boli — odparł łagodnym, uspokajającym tonem. — Ach, cóż pan może o tym wiedzieć! — Przecież znam panią i dobrze wiem, co pani przeżywa; wiem, jak gorąco kocha pani swoją siostrę. A pani Nordau należy teraz do męża i wyjeżdża na długo. Będzie pani czuła się bardzo osamotniona. Margot zrobiło się miękko koło serca. j . — A jednak jest pan dobrym człowiekiem, Peter! — powiedział! tłumiąc szloch. • ] — Chciałbym panią choć trochę pocieszyć — odparł rozpromie- niony. — Może zagralibyśmy jutro po południu w tenisa? Jestem wolny od piątej. Skinęła głową, zmuszając się do spokoju. , — Dobrze, niech pan przyjdzie. Przed panem przynajmniej nie będę musiała się wstydzić, jeśli znów zacznę beczeć. — Z całą pewnością nie musi pani, ale dołożę starań, żeby do tego nie dopuścić. A" teraz, słyszy pani? Orkiestra zaczyna grać. Chodźmy zatańczyć; ten taniec należy do mnie. Margot wy'tarła ślady łez, wyciągnęła z torebki lusterko i pospiesz- nie przypudrowała nos i policzki, a potem spojrzała na Petera. — Czy jeszcze znać, że płakałam? — spytała swobodnie, bez śladu zakłopotania. Peter westchnął. — Nie, nic już nie znać. — Ale nos jest jeszcze mocno czerwony... Westchnął jeszcze głębiej. _ Wszystko znikło pod pudrem. _ Czemu pan tak wzdycha, że kamień by zmiękł? ._ Bo wreszcie dotarło do mnie, że jestem pani rzeczywiście całkiem obojętny. — Tak? Pojął pan to w końcu? Przecież nigdy tego nie ukrywa- łam... — Nie, ale teraz wiem, jak bardzo to było serio, panno Margot. Spojrzała trochę niepewnie. — Dlaczego właśnie teraz?

— Gdybym nie był pani całkowicie obojętny, nigdy nie zwracałaby pani mojej uwagi na zaczerwieniony nos. Roześmiała się mimo woli, ale Peter miał tak smutną minę, że poczuła w sercu przykry ucisk żalu. — Chodźmy wreszcie potańczyć! — zawołała, zdecydowana nić się przed tym uczuciem. Skłonił się i ruszyli z powrotem do ogólnej sali. Tuż przy drzwiach natknęli się na Franka Nordaua, przyglądającego się tańcom., — Jeszcze jesteś tutaj, Frank? — zdziwiła się Margot. — Przecież Siddy już wyszła, żeby się przebrać. — Tak, ale ona potrzebuje na to więcej czasu niż ja. Dzięki temu mogę się pożegnać z tobą, Margot. — Bądź zdrów i raz jeszcze pozdrów Siddy ode mnie... Ostatnie zdanie znowu wypowiedziane było łamiącym się głosem, więc Peter Vahl szybko pociągnął Margot za sobą w krąg tańczących. 14 Siddy opuściła salę bankietową i pospiesznie udała się na górę do pokoju hotelowego, w którym przygotowana była dla niej garderoba na podróż. Wyznaczona do pomocy pokojówka podeszła do niej na korytarzu i powiedziała: — Proszę wielmożnej pani, w pokoju czeka już od pół godziny jakaś młoda dama. Powiedziała, że ma coś ważnego pani zakomuniko- wać i doręczyć. Pozwoliłam jej wejść, bo bardzo na to nalegała, nie chcąc, żeby ją tu ktokolwiek widział. Siddy weszła do pokoju i zobaczyła młodą, bardzo ładną kobietę z oznakami silnego wzburzenia na bladej twarzy. Siddy instynktownie pomyślała, że powinna nieznajomej natychmiast wskazać drzwi. Ale kiedy tamta szybko podeszła, trzymając w ręce niewielki pakiet, powściągnęła odruch. Prawdopodobnie nieznajoma miała jej w czyimś imieniu doręczyć jeszcze jeden ślubny prezent. — Łaskawa pani zechce mi wybaczyć, że przeszkadzam. — Istotnie, mam bardzo mało czasu, bo muszę przygotować się do wyjazdu. — Wiem,'łaskawa pani: w podróż poślubną. — Z kim mam przyjemność? — zagadnęła Siddy, która nagle poczuła się trochę nieswojo. — Nazywam się Anny Frey, łaskawa pani. Chciałam poroz- mawiać z panią jeszcze przed jej ślubem, ale nie udało mi się dotrzeć do pani. Przychodzę więc dość późno, ale miejmy nadzieję, że nie za późno Chciałabym mianowicie wyświadczyć pani przysługę i powiedzieć oraz ekazać to, co powinnam powiedzieć i przekazać. Proszę przyjąć ten P ..jet _ są w nim listy miłosne pisane do mnie przez pana Franka x[ordaua. Byłam... jego kochanką od czasu jego powrotu z ostatniej podróży zagranicznej. Siddy silnie zbladła, wzdrygnęła się i mimowolnie cofnęła o krok.

— Co to ma znaczyć? — Dla pani może niewiele, ale dla mnie bardzo dużo. Przyszłam m aby wyjaśnić, że Frank Nordau nie poślubił pani z miłości. Jego uczucia skierowane są do mnie, ale ja jestem ubogą dziewczyną. Byłam zatrudniona w firmie jego ojca, ale na dwa dni przed waszym ślubem zwolniono mnie, ponieważ pan Nordau czuł się trochę niezręcznie. Łudził mnie, że zostanę jego żoną, potem jednak pod jakimś pretekstem zerwał ze mną i zaczął się starać o panią. Mogę również wyjaśnić, dlaczego poprosił o pani rękę — to jego ojciec przekonał go, że małżeństwo z panią jest konieczne ze względu na planowaną fuzję firm Nordau i Jung oraz z uwagi na zamiar objęcia^ z czasem przez pana Franka Nordaua szefostwa obu połączonych przedsiębiorstw. Sama słyszałam, jak Frank odpowiedział ojcu, że dla dobra firmy gotów jest zrezygnować z osobistej wolności. Co wtedy czułam, nie muszę chyba pani mówić; zresztą to nie jest dla pani interesujące. Ale dowiedziałam się przynajmniej, że dla mnie nie ma już żadnych nadziei. Na szczęście znalazłam od razu nową posadę. Jestem jednak tak rozgoryczona, że postanowiłam zemścić się na nim. Tak, mówię poważnie: przyszłam do pani powodowana chęcią zemsty. I chętnie zgodzę się na to, żeby pani zrobiła użytek z tego, co powiedziałam. Pod Siddy zaczęły dygotać kolana, kiedy słuchała tej opowieści zfożonej po części z prawdy, po części z kłamstw. Z najwyższym wysiłkiem zdołała opanować się na tyle, żeby nie wybuchnąć płaczem. JeJ szczęście legło w gruzach, gdyż musiała dać wiarę słowom Anny ^rey. Teraz dopiero uświadomiła sobie, w jaki sposób Frank starał się 0 JeJ rękę. Prawda! Przecież on ani razu nie powiedział, że ją kocha; obiecał tylko zrobić wszystko, żeby była szczęśliwa. Szczęśliwa? Mój Boże, to było tylko pozorne szczęście! Podjął s srania o nią z zimnym wyrachowaniem. Teraz już wiadomo, dlaczego ^zystko poszło tak gładko! Najważniejszą sprajtfą^była^fuzja obu przedsiębiorstw. Jej osoba była tu czymś podr 16 - Pod r°z poślubna 17 Po plecach przeszedł jej dreszcz odrazy. Spojrzała martwyn, pustym wzrokiem w piękną twarz Anny Frey. — Nic o tym wszystkim nie wiedziałam, panno Frey. Gdyby nje to, na Boga, sprawy potoczyłyby się inaczej! Żal mi pani, chocia pani zemsta ugodziła także we mnie. Ale teraz, proszę, niech już pan idzie. Zdaje się, że nie chciała pani, aby ją tu widziano. Mogę to zrozumieć. Niech pani idzie... i zabierze ze sobą te listy. Na cóż tuj one? Anny Frey położyła jednak pakiecik na stoliku. T— Nie chcę ich mieć; nie przedstawiają-już dla mnie żadnej wartości. Może jednak będzie pani chciała przeczytać któryś z nich, żeby przekonać się o prawdziwości moich słów. Ja nie mam już nic więcej do

dodania, łaskawa pani — zakończyła Anny Frey, ukłoniła się i szybko opuściła pokój. Siddy odprowadziła ją płonącym wzrokiem, a potem osunęła się wyczerpana na krzesło, splatając ręce na kolanach. Oddychała z wy siłkiem, gdyż wzburzenie tamowało.jej oddech. Co stało się z jej szczęściem? Myślała, że on ją kocha, a tymczasem była tylko pionkiem w grze. Frak kochał inną, lecz zostawił ją bez skrupułów dla korzystnego ożenku. A ona tymczasem ma z tą przygniatającą do ziemi świado- mością wyruszyć w podróż poślubną i miesiącami przebywać w jego towarzystwie od rana do wieczora. Czy ojciec wiedział, że Frank żeni się z nią tylko po to, żeby z czasem zostać szefem firmy? Czy wiedział, że Frank jej nie kochał A matka... czy ona też...? A więc ma prawo stracić zaufanie do obydwojga rodziców. Pozostaje Margot — tak, jedynie ona nie miała pojęcia o niczym i nie kłamała. Wielki Boże, jak spojrzeć Frankowi w oczy, mając świadomość. że jest jego niekochaną żoną, którą po prostu był zmuszony zaakcep- tować! Ocknęła się w niej duma. Co zrobić, żeby uniknąć upokorzenia' Frank Nordau nie powinien nigdy dowiedzieć się, że ona go kocha Jak to dobrze, że przy całym swoim nieśmiałym uszczęśliwieniu ani razu mu tego nie powiedziała. Tak samo zresztą jak on. Należy utwierdzić go w przekonaniu, że ona również traktuje ich małżeństwo jako związek z rozsądku — odpowiedzieć upokorzeniem na upokorze- nie, odpłacić mu taką samą monetą za wyrządzone zło. Ale jak powinna zachować się teraz? Głowiła się nad tym, nie mogąc na nic się zdecydować. Spojrzała na zegarek i przestraszyła się: należy czym prędzej zebrać się. Musi być gotowa, kiedy on przyjdzie po nią. Był już po mu najwyższy czas. Podnosząc się ociężale z miejsca, spostrzegła akiet leżących przed nią listów. Czytać tego, co było pisane do innej, nie chciała za nic. Sięgnęła po nie gorączkowym ruchem i wrzuciła do podręcznego neseseru z rzeczami niezbędnymi w czasie podróży — resztę bagażu odwieziono już na dworzec. Miała wrażenie, że pakiet pali jej ręce. Szybko wsunęła go między różne drobiazgi. Zawołała pokojówkę, która pomogła jej w przebieraniu, dziwiąc się w duchu bladości i smutkowi młodej oblubienicy. Szczęście, jak L tego widać, nie zawsze jest tam, gdzie być powinno. Siddy skończyła z garderobą, kiedy mąż zapukał do drzwi. Zanim zawołała „proszę!", wydała pokojówce jeszcze jakieś polecenie, chcąc zatrzymać ją w pokoju. Frank Nordau wszedł i spojrzał na młodą żonę z upodobaniem. Siddy jednak ominęła go wzrokiem — nie mogłaby teraz znieść jego spojrzenia. Miała raczej chęć wykrzyczeć swój ból, więc tylko zacisnęła usta i pochyliła się nad neseserem. W końcu zmusiła się, żeby Dowiedzieć: — Trochę jestem spóźniona, ale za chwilę będę gotowa. Zamknęła neseser, wyprostowała się i wcisnęła na głowę mały

Upelusz, Frank pomyślał, że szkoda zakrywać takie piękne blond włosy kapeluszem i chciał jej to nawet powiedzieć, ale nie byli w pokoju sami. żałował, że ze względu na obecność pokojówki nie może wziąć żony « objęcia — właśnie teraz, kiedy serce miał tak rozgorzałe, kiedy był taki szczęśliwy, że odnajduje w sobie tyle uczucia dla niej. Nie podejrzewając niczego złego, nie przypatrywał się Siddy zbyt uważnie, kiedy szli na dół, 'uko przekazał jej ostatnie pozdrowienia Margot. Przed hotelowym wejściem stało auto, które miało odwieźć młodą narę na dworzec. Siddy poleciła pokojówce, by jeszcze raz najserdeczniej uzdrowiła w jej imieniu rodziców i siostrę. Zdołała już na tyle się ^panować, że na zewnątrz była spokojna. W głębi duszy rzecz przed- sla\viała się znacznie gorzej. Nieustannie rozważała, jak powinna 19 18 zachować się wobec męża. Najchętniej wyjechałaby teraz w świat sama, gdyż jego towarzystwo znosiła z największym trudem. Z drugie; strony powrót do rodziców, na których tak bardzo się zawiodła, również był wykluczony; obawiała się po prostu, że jej nie zrozumieją. By}a przecież żoną Franka i jej miejsce było przy nim. Jedno wszakże wiedziała na pewno: nie będąc przez niego kochana, nie może żyć u jego boku jako żona. Trzeba postawić sprawę jasno: on nie może żądać, aby dała mu do siebie prawa, których lekkomyślnie sam się pozbawi}. Wobec świata będzie odgrywać rolę jego żony, ale nigdy nie weźmie na siebie żadnych obowiązków poza oficjalnymi. To wiedziała na pewno. Dlatego Frank powinien dowiedzieć się o wizycie Anny Frey. Za żadną jednak cenę nie wolno jej zdradzić się, jak bardzo ją to dotknęło, jak bardzo go kochała i jak — ku swej udręce — nadal go kocha. Dobrze się stało, że mieli tak mało okazji do bycia sam na sam i że w swej dziewczęcej nieśmiałości zawsze była wobec niego taka powściągliwa. Teraz należy wpoić mu przekonanie, że jej rezerwa brała się z uczuciowe- go chłodu oraz że ich małżeństwo z rozsądku zostało także przez nią z góry zaakceptowane. Podczas jazdy na dworzec, a potem już w przedziale wagonu, kiedy Frank troskliwie pomagał jej zdjąć płaszcz i kapelusz, była już całkiem zdecydowana i zachowywała się tak chłodno i sztywno, że nie wiedział, co o tym myśleć. Co jakiś czas patrzył ,badawczo w jej bladą twarz i uspokajał sam siebie, że to zapewne tylko dziewczęce zakłopotanie. Ta myśl go wzruszyła i nagle zrobiło mu się ciepło koło serca. Chętnie pomógłby jej pozbyć się przykrego uczucia skrępowania, wziął w ramio- na i całował dopóty, dopóki by nie zniknął ten gorzki wyraz wokół jej bladoróżowych ust. I bynajmniej nie musiałby w tym celu przezwyciężać się! W końcu uwierzył przecież, że wyszła za niego z miłości, skoro jej ojciec stanowczo twierdził, że Siddy nic nie wie, dlaczego rodzice pragną go mieć za zięcia. Teraz jednak i on zaczął czuć się trochę niepewnie i niezręcznie. I tak mijała pierwsza część podróży. Siddy po pewnym czasie skłoniła głowę na oparcie i przymknęła oczy — nie mogła już dłużej

wytrzymać pytającego wzroku Franka. Pomyślał, że jest senna, pod- sunął jej poduszkę pod głowę i zachęcił, żeby się raczej położyła, gdyż wygląda na zmęczoną. Nie otwierając oczu, odparła że owszem, jest 20 dzo zmęczona i spróbuje zdrzemnąć się nieco. Udawała, że zasypia, b3 móc w spokoju rozważyć sytuację, obmyśleć, jak powinna dalej tepować. Co wiedziała o małżeństwie? Tyle, co nic! Jednego wszak h°ła pewna: Frank nie może domyślić się, że ona go kocha. Raczej udawać zimną, zakłamaną kokietkę, niż pozwolić mu choćby na moment wniknąć w stan jej uczuć. Zajmowali we dwoje przedział w wagonie sypialnym, ale posłania nie były jeszcze rozłożone. Siddy zapowiedziała bowiem konduktorowi, że to zbyteczne, gdyż źle znosi jazdę w pozycji leżącej. Frank milcząco zastosował się do jej życzenia, wierząc nadal, że jej zachowanie wynika jedynie z zaambarasowania. Postanowił przełamać je, zapewniając jej całkowitą swobodę i spokój. Siddy uznała, że najlepiej udawać sen. Frank przez dłuższą chwilę obserwował ją z ciepłym uczuciem. Oto naprzeciwko siedzi jego młoda żona; przymknęła oczy i jest bardzo blada... Może czuje się źle? To, że tak szybko zasnęła, jest z pewnością oznaką wyczerpania. To przecież młoda dziewczyna, dopiero wchodząca w małżeństwo, a spadło na nią tyle nowych wrażeń i niepokojów. Jest śliczna — wygląda tak bezradnie i delikatnie. Miał ochotę pogłaskać jej piękne, smukłe dłonie* ale bał się, że ją obudzi. Im bardziej się w nią wpatrywał, tym bardziej wzbierała w jego sercu tkliwość. Ale w końcu i jego zmogło zmęczenie, zaszył się więc w kącie, przymknął oczy i wkrótce zasnął. Siddy spostrzegła to już po chwili, kiedy ostrożnie zerknęła w jego stronę. Uśmiechnęła się gorzko. Zapewne jest zadowolony, że nie potrzebuje zmuszać się do czułego tonu. To okropne, ale gdyby nie ostrzeżenie dyszącej zemstą Anny Frey, przyjmowałaby te obłudne gesty z naiwnym zaufaniem! A może byłoby lepiej zachować złudzenia? Może byłaby szczęśliwsza, nie" wiedząc, że Frank jej nie kocha? Ach, nie! Przecież i tak zorientowałaby się, że jego czułość jest udawaniem, a to całkowicie by ją załamało i unieszczęśliwiło. Teraz 'noże ją jeszcze chronić pancerz dumy. Ciekawe, co on zrobi, kiedy się dowie, co ukryte jest w neseserze spoczywającym na półce. Na chwilę ogarnął ją strach. Będzie musiała Powiedzieć mu, kto przyniósł te listy. Wzdrygnęła się z odrazy. To -'?dzie najcięższe: patrzeć na niego, jak zdejmuje z twarzy maskę. Oby, 21 l tylko, na miłość boską, nie usiłował dalej brnąć w kłamstwa; oby urniai otwarcie i szczerze stawić czoła prawdzie! Niechby mogła przynajmniej zachować dla niego szacunek! Dotychczas jej nie okłamywał — ani razu nie powiedział, że ją kocha, a jako narzeczony rzadko jej okazywał sentymenty. Och, dopiero teraz uświadomiła sobie, jaki był przy tym

chłodny i oficjalny. Nie widziała tego pochłonięta bez reszty własnym zakochaniem. Westchnęła, a kiedy poruszyła się, chcąc zmienić pozycję na wygodniejszą, zsunął jej się z kolan pled, którym Frank troskliwie ją okrył. Teraz obudził się natychmiast, wstał po cichu i podniósł pled, po czym bardzo ostrożnie otulił ją ponownie. Siddy tak była tym po- ruszona, że z trudem powstrzymała łzy. Ze strachu zacisnęła mocno powieki, żeby Frank myślał, iż pogrążona jest w głębokim śnie. Tak minęła noc. W Bazylei obudzono ich podczas kontroli celnej. Kiedy pociąg przejechał granicę i znów zostali sami, Frank pochylił się nad żoną i położył lekko dłonie na jej ramionach. — Czy czujesz się już lepiej, Siddy? Wcisnęła się tak mocno w poduszkę, że dłonie Franka zsunęły się z jej ramion, i odparła z największym spokojem, na jaki było ją stać: — Czuję się ciągle bardzo wyczerpana. — Bardzo mi przykro. Miałem nadzieję, że długi sen cię wzmocni. Jeśli się mylę, spałaś przez całą noc, prawda? — Owszem, ale spanie w pociągu to nie jest prawdziwy wypoczy- nek. Musnął lekko jej jasne, połyskujące złotem włosy, które tak uroczo okalały delikatną twarzyczkę Siddy. Ona jednak zdrętwiała pod tym pieszczotliwym gestem, a najchętniej natychmiast by uciekła. W żadnyni jednak wypadku nie wolno jej dopuścić do jakiejś wyjaśniającej rozmowy tutaj, w pociągu, gdzie obok drzwi ich przedziału stale przechodzą ludnie. Umknęła jego dłoniom, czyniąc nieznaczny ruch. To zaniepokoiło Franka. — Czy mój dotyk jest ci niemiły, Siddy? — zapytał z lekkim wyrzutem. Konwulsyjnie przełknęła wzbierające łzy i odparła załamującym si? lekko głosem: — Wybacz, boli mnie głowa. Frank zasiadł więc znowu na swoim miejscu naprzeciwko, myśląc, S'ddy nadal czuje się skrępowana. W duchu powiedział sobie, że ZL '1 niej pozostawić ją w spokoju aż do chwili przybycia na miejsce. T k wiec przez pozostałą część podróży oboje zachowywali wyczekują- ca rezerwę. Pokoje mieli zamówione w Caux, położonym powyżej Montreux, hotelu „Palast". Po przybyciu na miejsce zaprowadzono ich od razu , apartamentu, składającego się z dwóch połączonych ze sobą pokoi, z cudownym widokiem na Jezioro Genewskie. Siddy poczuła nagle, że ma serce w gardle. Najchętniej zatrzymałaby jeszcze kelnera, który instalował ich w pokojach. Kiedy drzwi zamknęły się za nim ze szczeknięciem zamka, odniosła takie wrażenie, jakby zwalił jej się na piersi wielki głaz. Frank pomógł żonie zdjąć płaszcz, ściągnął również z siebie wierzchnie okrycie i powiesił rzeczy na swoim miejscu. Odwrócił się do Siddy z uśmiechem i podszedł do niej, chcąc ją objąć. Siddy stała jak kamień, a potem uczyniła jakiś obronny gest

i cofnęła się. — Zostaw mnie! — powiedziała zimno i szorstko. Wzruszył ramionami i spojrzał na nią speszony. — Ależ Siddy, nie możemy przecież być ze sobą wiecznie na oficjalnej stopie, w końcu jesteśmy mężem i żoną — powiedział łagodnie i uśmiechnął się, chcąc ją ułagodzić. Zagryzła usta i przybrały chłodny, niedostępny wyraz twarzy. — Nie zmuszaj się do odgrywania komedii, Frank. I mnie, i tobie me zależy na bliższych kontaktach między nami — odparła, siląc się na spokój. — Co to wszystko znaczy, Siddy? — zapytał zmieszany. — To, że czas już skończyć z tą komedią. Jak powiedziałam, nie musisz mi okazywać konwencjonalnych czułości. Możemy już za- ^ io\vy\vać się serio, skoro cel naszego związku został osiągnięty. 1 osłabiłeś mnie z rozsądku, a ja wyszłam za ciebie za mąż, rówież xlLrując się rozsądkiem. Nie jesteśmy więc sobie niczego winni na- Az

Siddy znów, niby obojętnie, wzruszyła ramionami. — No bo o pewnych sprawach dowiedziałam się dopiero tuz przed naszym wyjazdem, w hotelu, kiedy poszłam na górę przebrać sit Koniec końców byłam zadowolona z tej rozmowy, bo trochę sobfc wyrzucałam i ten zakład, i to małżeństwo, a ta nieoczekiwana wizyta rozwiała moje skrupuły. Otworzyła mi oczy, że ożeniłeś się ze m wyłącznie na żądanie twego ojca. Jesteśmy więc kwita. — Kto złożył ci wizytę i co ci naopowiadał? — rzucił gorączkową patrząc na nią wzburzony. Siddy wyprostowała się dumnie. ____ Twoja kochanka, panna Anny Frey! — padło z jej ust spokojnie i vvyraźnie. Zbladł i cofnął się o krok, a potem gwałtownie zaprzeczył: _ Ona nie jest już moją kochanką! — Ale była nią. Odprawiono ją, bo stała się niewygodna, kiedy odnie z pragnieniem ojca, a może i moim, zacząłeś się o mnie starać. __ Odprawiono ją? — zdziwił się Frank. — Czy to znaczy, że zwolniono ją z pracy? jego zdziwienie było tak szczere, że Siddy w skrytości odetchnęła. A więc temu nie był winien" — pomyślała z ulgą, gdyż ta okoliczność dyskredytowała'go w jej oczach. — Nie wiedziałeś? Na dwa dni przed naszym weselem dano jej wymówienie. — Daję ci słowo, że nic o tym nie wiedziałem; takie sprawy należą do naszego szefa personalnego. Ale ona mogła uznać, że to na skutek mojego polecenia. — Tak właśnie myślała. Mogę cię jednak uspokoić, że już otrzyma- ła inną posadę. — Dziękuję ci — powiedział poważnie. — Byłoby mi przykro, gdyby nagle znalazła się bez środków do życia. Ja... ja nie przeczę, że kiedyś... bardzo ją kochałem. To wyznanie przeniknęło ją jak ostry, tnący ból. Kochał ją kiedyś! Ach, więc można było mimo wszystko zazdrościć tej Anny Frey. — Ona wie, że porzuciłeś ją tylko dlatego, że chciałeś, czy też musiałeś, starać się o mnie. Frank wyprostował się. — I tu poinformowano cię mylnie. Zerwałem z nią, zanim zacząłem starać się o ciebie. A zerwałem dlatego, że... że mnie zdradzała, a Poza tym w ogóle kłamała. Wyparła się wszystkiego w żywe oczy, cfiociaż zastałem ją z innym mężczyzną. Nigdy nie obiecywałem jej rnałżeństwa wprost, choć przyznaję, iż mogła mieć pewne podstawy do akich oczekiwań i nadziei. Zerwałem zaś z nią całkowicie, kiedy Poznałem jej prawdziwy charakter. I za to mnie znienawidziła. Tak, ja °Prowadziłem do zerwania, ale mimo to nie czuję się w tym wypadku winny. Myślę, że to rozumiesz. 24

25 Wyznanie Franka głęboko zapadło jej w serce. Wierzyła mu, ie tym boleśniej odczuwała to, że jej nie kocha. Przywołała na pomoc ca} swoją dumę i powiedziała cicho: — Ona przedstawiła mi to inaczej, ale ja ci wierzę. To zresztą nj zmienia wiele w naszych wzajemnych stosunkach. Cieszę się, rzecz jasna że nadal mogę darzyć cię szacunkiem, a tego, że ożeniłeś się ze mną ^ życzenie ojca, nie mogę poczytać ci za złe, bo ja również wyszłam za ciebie za mąż bez miłości — tylko dlatego, że się założyłam. Spojrzał na nią tak posępnie, że się przestraszyła. Gorzki uśmiech przemknął po jego surowych, energicznych ustach. — Czy mogę wiedzieć, ~co było wygraną w tym zakładzie? — spyta) dotknięty do głębi, znacznie boleśniej niż Siddy przypuszczała i on sam mógłby przypuszczać. — Bombonierka — odparła niechętnie. — Och, to rzeczywiście niewiele przy tak ważnej sprawie! — wy- buchnął ostrym śmiechem. — Mnie chodziło tylko o to, żeby wygrać! — rzuciła w odpo- wiedzi. Przez chwilę rozważał coś w zamyśleniu, a potem spojrzał na nią tak, jakby naszły go jakieś wątpliwości. — Jak brzmiał wasz zakład? Że oświadczę ci się w ciągu dwóch miesięcy? Siddy skinęła głową i zaraz potem spłonęła ciemnym rumieńcem, kiedy Frank, patrząc na nią przenikliwie, powiedział: — Wygrałaś zakład już w chwili, gdy poprosiłem cię o rękę. Żeby wygrać, nie potrzebowałaś w żadnym razie wyrażać zgody na małżeństwo. Na chwilę zamarło w niej serce; zaczęła gorączkowo szukać w myślach jakiegoś wykrętu. — Oczywiście, mogłam odmówić... Ale doszłam do wniosku, że... że właściwie, czemu nie... skoro oboje stanowimy dla siebie korzystną partię... „Dzięki Bogu, jakoś wybrnęłam" — pomyślała z zadowoleniem- Frank jednak nie spuszczał z niej oczu. Coś mu się tu nie zgadzało- Siddy nie pozostawiła mu czasu na dociekania, tylko szybko otworzył3 neseser i wyjęła przekazane przez Anny Frey listy. 26 Weź proszę! Nie czytałam ich, oczywiście; nie interesują mnie. F" nkowi dała do myślenia ostentacyjna obojętność Siddy, akcen- Vfl7dvm słowem i całym zachowaniem. Biorąc z jej rąk pakiet I0wana w^j ,,,rAW powiedział: _ Dziękuję. Gdybyś je przeczytała, byłoby mi nieprzyjemnie, bo podobnie tchną głupotą. Kiedy je pisałem, upatrywałem w pan- swój ideał. Ale kiedy taki okres zaczadzenia ma się już za sobą

czuje się oszukany, wtedy pozostaje wyłącznie uczucie wstydu. . . Z jego słów Siddy wyłowiła tylko stwierdzenie, ze tamto ,,juz ma za sobą". Ogarnął ją niepokój. Jeśli rzeczywiście nie kocha już Anny Frey, ieśli jego serce jest wolne — to czy należy walczyć o jego miłość? Poczuła, że robi jej się gorąco, a Frank, który zauważył gorące rumieńce na jej policzkach, zadał sobie w duchu pytanie, co je wywołało. Chętnie by ją o to zapytał, ale poniechał tego zamiaru, wiedząc, że i tak nie powie mu prawdy. Siddy była już u kresu sił i wytrzymałości, powiedziała więc prosząco: — Będę ci bardzo zobowiązana, jeśli pozostawisz mnie teraz samą. Chciałabym się położyć, bo podróż była jednak trochę męcząca. — Będzie tak, jak sobie życzysz — powiedział składając ceremo- nialny ukłon. — Prosiłbym tylko, żebyś mi powiedziała, jak widzisz" obecnie nasze małżeństwo w przyszłości — zakończył trochę ironicz- nie. Zarumieniła się ponownie, ale odpowiedziała opanowanym to- nem: — To przecież jasne. Oboje wiemy, że nie pobraliśmy się z miłości 1 nic do siebie nie czujemy. Frank podniósł rękę. — Przepraszam, w tej ostatniej sprawie nie wypowiadałem się. Zadrżała lekko i unikając jego spojrzenia bynajmniej nie wska- /uJącego na obojętność, odparła: — Ale oboje dobrze o tym wiemy, a to jest sprawą zasadniczą. nie będziemy nawzajem oszukiwać się, udając uczucia; to byłby brak smaku, o który mnie chyba nie posądzasz. W innych oklicznościach zaproponowałabym ci rozwód, ale przecież nasze małżeństwo zawarte zostało dla ważnego, lecz zakulisowego Rozwód wkrótce po ślubie wzbudziłby ogólną sensację. Przecież dla siebie nawzajem tyle szacunku, żeby móc żyć obok siebie jak pa '. dobrych przyjaciół. Więc jeśli ci to odpowiada, niech konsekwenc'' naszego małżeństwa z rozsądku trwają. Siddy usiłowała się mówić spokojnie, on jednak zauważył, z wysiłkiem starała się ukryć przed nim swoje wzburzenie. Jej osobowa wydawała mu się coraz bardziej zagadkowa. — A jeśli... jeśli się na to nie zgodzę i będę dochodził swoich małżonka? — Liczę na to, że jesteś dżentelmenem i nie będziesz zmusza] niekochanej kobiety, żeby była żoną niekochanego mężczyzny — od parła, dygocąc z niepokoju. — Nie wiesz, czego ode mnie żądasz; jesteś jeszcze bardzo młoda i niedoświadczona — powiedział, patrząc na nią dziwnie rozgorzałym wzrokiem. — Och, będziesz miał całkowitą swobodę, tak jakbyś w ogóle nie był żonaty. Musimy tylko zachować pozory. Ciągle jeszcze nie spuszczał z niej badawczego spojrzenia, me zwracając jakby uwagi na jej pełne obawy napięcie.

— A więc zgadzasz się, żebym korzystał z wolności, robił, co chcial| i pozwalał sobie na wszystko? Blada jak płótno potwierdziła zdecydowanie,*że tak. Frank pod- szedł do niej bliżej. — A ty? — zapytał ochryple. — Ja? — wyprostowała ramiona. — Och, ja wiem, co jestem winna sobie, twojemu nazwisku i moim rodzicom; z mojej strony nie musisz niczego się obawiać. Potrząsnął głową uśmiechając się lekko. Jaka była jeszcze niedo- świadczona! Jak ona sobie to wszystko wyobrażała? Ile w niej było leku' A on miał uwierzyć, że została jego żoną tylko z powodu jakiego* zakładu? Nie! Jeżeli nawet nie wszystko było dla niego w tej chwili jastf — bo sam był przecież też poruszony — nigdy w to nie uwierzy NI(| mógłby uznać jej za kobietę płytką i lekkomyślną, która odgrywa przi nim komedię. Cała jej istota przeczyła terau. Ale na razie powini udawać, że we wszystko uwierzył. 28 A więc jeśli nie chcę pochopnie utracić twego szacunku, muszę "T, twoje warunki. Zgoda! A teraz wychodzę, żebyś mogła wreszcie prZyJkoić się. Czy pójdziesz potem ze mną coś zjeść? USPpotrząsnęła głową, ledwo mogąc zdobyć się na odpowiedź. __ Nie, dziękuję. Chciałabym wypocząć. Ale gdybyś mógł zamówić mnie do pokoju herbatę i kilka tostów, byłabym ci wdzięczna. Dzisiaj nie potrzebuję już nic więcej; chciałabym porządnie wyspać się. Zobaczymy się jutro przy śniadaniu. — Życzę dobrego wypoczynku. Zaraz przyniosą ci herbatę. Po- wiem, że jesteś zbyt zmęczona, żeby zejść ze mną na posiłek. Pójdę do jadalni sam. — Dziękuję. Ja również życzę ci dobrego wypoczynku. Wydało mu się całkowitą niedorzecznością, że zachowują się wobec siebie tak ceremonialnie i nagle wyciągnął do niej rękę z ciepłym uśmiechem. ( — Jeśli mamy zostać dobrymi przyjaciółmi, możemy przynajmniej uścisnąć sobie dłonie, no nie? Podała mu rękę z pewnym wahaniem. Wzruszyło go, że ta drobna, smukła dłoń jest taka chłodna i lekko drży. Co chodzi jej po głowie? Czego się lęka? Czy sądzi, że będzie brutalnie dochodził swoich praw? Co ją tak wzburzyło, że cała dygoce? Rycersko pocałował ją w rękę, jeszcze raz ukłonił się i przeszedł do swego pokoju. Usłyszała krótkie, energiczne stuknięcie drzwi. Stała bez >uchu na środku pokoju, patrząc za nim w ślad płonącymi oczami. ^ potem nagle rzuciła się na podłogę, jakby zupełnie opuściły ją siły. ^'areszcie była sama i nie musiała kryć się ze swym bólem, nareszcie 'Uogła pozbyć się nieugiętej maski. Wszystko między nimi było już jasne 1 odtąd będą przestawać ze sobą, zachowując chłodno przyjacielski ton. Na szczęście Frank nie był taki, jakim go Anny Frey odmalowała! Ich ^ spoinę życie ułoży się być może znośnie — nawet jeśli nigdy nie zazna ego szczęścia, żeby móc poczuć się jego żoną. Wszystkie udręki ma

^zcze przed sobą, jeśli on — zachowując na zewnątrz pozory — zacznie zystać z wolności. Zacisnęła kurczowo zęby, żeby powstrzymać jęk spaczy. Usłyszała pukanie do Ljfcnvi. Podniosła się ociężale. Kelner wniósł z herbatą i grzankami i postawił wszystko na stole. Wmusiła w siebie filiżankę herbaty i kilka kęsów — nie przecież całkiem opaść z sił i zachorować. Siedziała potem jeszcze długo, patrząc na jezioro. Wokół lust wody powoli zapalały się światła — nadszedł wieczór. Od czasu do czas* z zapartym tchem nadsłuchiwała odgłosów dobiegających z pok0i Franka. Słyszała jak krząta się po cichu, chyba rozpakowując walizk i przebierając się. A potem usłyszała, że wychodzi. Dopiero teraz, kied on nie mógł tego usłyszeć, odważyła się podejść do łączących ich pokoij drzwi i zamknąć je na klucz. W końcu zaczęła szykować się spoczynku, chociaż wiedziała, że długo jeszcze nie będzie mogła zasnąć A kiedy leżała już w łóżku, wpatrując się w ciemność, ogarnęła ją nj nowo fala żalu za utraconym szczęściem. Płakała długo i rozpaczliwie Dała upust łzom i żalowi, wiedząc, że Frank tego nie słyszy, bo ci jeszcze nie było go obok. • III Zamówiwszy dla Siddy herbatę, Frank siedział przez dłuższy czas w swoim pokoju, patrząc przed siebie nieruchomym spojrzeniem. Usiłował zgłębić zagadkowe zachowanie Siddy. Jak należy je sobie tłumaczyć? W historyjkę o idiotycznym zakładzie nie mógł uwierzyć. Siddy nie umiała kłamać, wykręcać się. Zdradzały ją rumieńce ob- lewające jej twarz za każdym razem, kiedy przymuszał ją do wy- jaśniających odpowiedzi. Próbował przypomnieć sobie wszystkie ich spotkania z okresu, kiedy starał się ojej rękę. Wydawało mu się wtedy, że jest mu przychylna — czyżby jego ocena była całkowicie błędna? Siddy zachowywała dziewczęcą powściągliwość, ale był pewien, że jego czułości nie są jej niemiłe. Kiedy brał ją w ramiona, przytulała się do niego z lekkim drżeniem. Czy byłoby to możliwe, gdyby nic do niego nie czuła — tak ldk teraz usiłuje mu to wmówić? Przecież jeszcze w dzień ślubu, kiedy szepnął jej pod koniec kolacji, że już czas przebrać się do podróży, leJ oczy miały taki ciepły wyraz. A jak gorąco odwzajemniła jego ukradkowy uścisk ręki! Te drobne dowody jej oddania wyrywały go ze s anu obojętności i coraz bardziej rozgrzewały jego serce. A ona N wierdza poniewczasie, że wyszła za niego za mąż w wyniku lekko- myślnej igraszki oraz na skutek podjętej z zimną krwią decyzji! Nie! 'ni dłużej o tym myślał, tyfn bardziej wydawało mu się to niepraw- Na jego czole pojawiła się niechętna zmarszczka — przypomniały u S!ę listy Anny Frey. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął 31 i dokładnie obejrzał przewiązany niebieską wstążką pakiet. Kokard i węzeł wyglądały jak nowe; na pewno nikt ich nie ruszał po zawiązani Siddy w żadnym razie nie mogła znać treści listów. Niemożliwe! p

prostu dała się zwieść kłamliwym i tendencyjnie zniekształcony!,, informacjom Anny Frey i wyciągnęła z nich całkowicie opac wnioski. I to było przyczyną zmiany w jej zachowaniu! Nie wierzył już w ani jedno słowo, które mu powiedziała. Jedym prawdą było to, że — i w tym miejsce serce zabiło mu głośno i mociu — kocha go, ale czuje się zawstydzona i oszukana po tym, co usłyszała od tamtej, przepełnionej chęcią zemsty. To wyjaśniałoby motywy je postępowania. A bajeczkę o zakładzie wymyśliła, po to, żeby nie stanąi przed nim jako ktoś ostatecznie upokorzony. Zerwał się, chcąc natychmiast pospieszyć do niej i prosić, bi powiedziała prawdę, ale nagle zawahał się. Nie było sensu zwracać się do niej teraz; nie uwierzy w jego uczucia. Och, jego dawny chłód minął bezpowrotnie. Kochał ją! Tak, kocha ją! Zdobyła jego serce, czego zupełnie się nie spodziewał; oczarowała ujmującym wdziękiem i wieloma zaletami, które w niej odkrył. Nic zdawał sobie sprawy, jak z każdym dniem stawała mu się coraz bardzie droga. „Biedne, słodkie maleństwo — myślał z czułością — co mam zrobić żeby wrócił ci spokój? Będę starał się odzyskać twoją miłość. Ale musz? zabrać się do tego delikatnie; bardzo delikatnie i uważnie. Trzeba m najpierw zdobyć na nowo twoje zaufanie, pokonać twoje obawy i błędne mniemanie, że poniżysz się, okazując mi miłość". Pełen niespokojnych myśli wpatrywał się tęsknie w drzwi jej pokoju W hotelowej restauracji zjadł kolację, nie bardzo wiedząc, cc właściwie je. Potem przez portiera wysłał do domu telegram, w któryfl zawiadamiał o swoim i Siddy pomyślnym przybyciu na miejsce. Wróci do pokoju po cichu, żeby jej nie budzić, jeśli już zasnęła. Poruszał si tak ostrożnie, że Siddy nie usłyszała jego powrotu. Frank podszed bezszelestnie do drzwi i wtedy usłyszał jej bezradny, rozpaczliwy szloch który ugodził go w samo serce. Zrozumiał, jak bardzo jest nieszczęśliwa Teraz, kiedy sądziła, że jest sama, odrzuciła chłodną dumę, którt zachowywała w jego obecności. Ten płacz dał mu pewność, że Sidd; kocha go, lecz czuje się oszukana i upokorzona. owładnięty falą uczucia, już kładł rękę na klamce, żeby wejść do jej • • wszystko jej wyjaśnić, ale w ostatniej chwili powstrzymał się. pokoju ^oje szansę na to, żeby odbudować swoje szczęście, oparte 1 iemnej miłości i obopólnym zaufaniu, to nie wolno mu teraz, na pogrążona jest w bólu, niepokoić jej wyznaniami, którym i tak nie • v powinien zjednywać ją sobie powoli i delikatnie; przekonać ją a wei miłości nie słowami, lecz czynami. Przede wszystkim jednak Siddy musi odzyskać spokój. Nie mógł jej pogłaskać, więc pogłaskał tylko dzielące ich drzwi. Potem rozebrał się, lecz zanim się położył, nastawił raz jeszcze uszu. Siddy nadal płakała. Frank głośno otworzył i zamknął drzwi z koryta- i/a energicznym krokiem przemierzył kilkakrotnie pokój. Nagle przy- pomniał sobie o listach Anny Frey. Wyraz jego twarzy stał się twardy i zacięty. Że też mógł kochać kogoś takiego jak ona i tak późno poznać jej prawdziwy charakter — za późno, żeby oszczędzić Siddy gorzkiego

doświadczenia! Wyjął z kieszonki zapalniczkę i zaczął powoli palić jeden list po drugim. A kiedy spalił je wszystkie, wytrząsnął z wielkiej popielniczki to, co z nich zpstało — za okno, na pastwę wiatru. Niech nic nie rzypomina mu osoby Anny Frey. Margot Jung spotkała się z Peterem Yahlem na kortach tenisowych na drugi dzień po ślubie siostry. Była spokojniejsza i bardziej milcząca niż zwykle. Kiedy Peter wręczył jej kilka wyjątkowo pięknych róż, uśmiechnęła się blado. Wydal pan na te kwiaty majątek, panie doktorze. Czy sprawiły pani przyjemność, panno Margot? Oczywiście! Ogromnie lubię kwiaty, zwłaszcza róże. Wiem. Jeśli dały pani choćby odrobinę radości, spełniły swoje . Jak zniosła pani wczorajszą'uroczystość, panno Margot? Dziękuję, panie doktorze; dobrze. Och, czy nie zechciałaby pani zaniechać tego oficjalnego a mnie panem doktorem? A jak mam się do pana zwracać? Ciągle jeszcze nie chce pani mówić mi po prostu: Peter? 32 33 J Poślubna Tupnęła lekko nogą. — Nie! — powiedziała z irytacją. — No tak, dopiero wtedy, gdy zostanie pani moją -żona i przynajmniej narzeczoną... — Niech pan przestanie z tymi głupstwami! Nie zostanę pańską narzeczoną, ani żoną. — To był właśnie sto dwudziesty pierwszy raz, panno Marg Mam nadzieję, że teraz pani również liczy. Proponuję zatem, a zwracała się pani do mnie pełnym imieniem i nazwiskiem, tak jak panii już czasem czyniła, kiedy szczególnie się zasłużyłem. Margot nie mogła powstrzymać się od śmiechu. — A więc dobrze, Peterze Vahl. Ale proszę wyświadczyć mi grzeczność i nie zmuszać mnie do powtarzania w kółko, że nie zostaa pańską żoną. Nie mogę ciągle liczyć, ile to już razy panu powiedziałam — Będę panią wyręczał w liczeniu i zwracał pani za każdym rażę uwagę. Zaczęli grać w tenisa. Klubowe korty były puste, więc mogli be skrępowania głośno przerzucać się żartami. W przerwie usiedli przy stoliku w wygodnych trzcinowych fotelac i zamówili napoje orzeźwiające. Margot opowiadała, jak bardz odczuwa brak siostry. Mieszkanie wydaje się jej teraz tak pus i wymarłe, że nie wie, jak zdoła to znosić na stałe. 1 — Musi pani też wyjść za mąż — orzekł Peter. — Jeśli nie ma pan dla mnie żadnej innej rady, to na n. — wzruszyła ramionami. — Ani myślę wychodzić za mąż po to tylk

żeby codziennie irytować się na męża i mieć wieczne kłopoty. — Ja usuwałbym z pani drogi wszelkie kłopoty. — Aleja... Peter Vahl uniósł ręce w błagalnym geście. — Prószę, nie! Niech pani nie kończy; to posuwa się zbyt szybk — Co takiego? — Przecież musiałbym znowu doliczyć do rachunku. Zostały już tylko cztery razy, a obawiam się, że pani jeszcze nie zastanowiła * należycie. Czy mogę zamówić dla pani jeszcze porcję lodów? — Dziękuję, ale nie. Zamroziłam sobie wczoraj żołądek uczty weselnej. Lody były pyszne. vjyiem; pani ulubiony gatunek. Specjalnie poszedłem do hotelo- k charza i ustaliłem z nim, że podadzą właśnie te. ^ njeprawdopodobne!> Jak pan na to wpadł? __ Bardzo prosto. Jeśli wiem, że ma pani jakieś życzenie, staram się ełnić. Niestety mogę tylko czasem coś podsłuchać, ale kiedy J ostanie pani moją żoną, będzie mi znacznie łatwiej. Z° Margot energicznie plasnęła dłonią w stół i już chciała zapewnić Petera po raz sto dwudziesty drugi, że nie zostanie jego żoną, ale onieważ rzucił jej proszące spojrzenie, powiedziała tylko: _ jako mąż będzie pan w takich razach równie opieszały jak inni mężowie. / Zaprotestował gorąco, a potem, hamując wzburzenie, powiedział załamującym się trochę głosem: — Czy pani odpowie mi na jedno pytanie? — To zależy od pytania. — Czy pani ofiarowała już swe serce komuś innemu, panno Margot? — Niech Bóg broni! Na szczęście jestem jeszcze całkowicie wolna i z nikim nie związana. Nie spotkałam jeszcze dotąd mężczyzny, na widok którego serce zaczęłoby mi choć trochę żywiej bić, co ponoć oznacza, że się jest zakochanym. Nie znajdę tak łatwo kogoś, kto byłby dla mnie niebezpieczny. Może nigdy nie napotkam swego ideału... — Czy mogę wiedzieć, jakimi cechami musi odznaczać się pani ideał? Roześmiała się lekko i zmarszczyła czoło. — Chwileczkę, muszę się zastanowić. A więc... powinien być Przynajmniej o głowę wyższy ode mnie, powinien mieć ciemne włosy 1 ciemne oczy, szczupłą, rasową i interesującą twarz i wysportowaną >wetkę. Musiałby imponować mi pod każdym względem, być człowie- lem dobrym, ale nie słabym, mieć szlachetny charakter, być dzielnym, Pracowitym i energicznym. Ale przede wszystkim — musiałby mnie bardzo kochać. . Peter westchnął ciężko, z głębi piersi, gdyż szukał tych cech u siebie niestety doszukał się ich niewiele. To ostatnie, owszem, zgadza się. Jestem także o głowę wyższy . Ale poza tym? Włosy mogę ufarbować, ale oczy? Czy sądzi