Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 036 027
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań640 006

Fangirl - Rainbow Rowell

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Fangirl - Rainbow Rowell.pdf

Beatrycze99 EBooki F
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 205 osób, 98 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 388 stron)

Dla Jennifer, która zawsze miała zapasowy miecz świetlny

SEMESTR ZIMOWY 2011

Więcej Darmowych Ebooków na: www.FrikShare.pl Simon Snow – seria Z Encyklowiki, otwartej encyklopedii Ten artykuł dotyczy serii książek dla dzieci. Zobacz też: Simon Snow (ujednoznacznienie). Simon Snow to seria siedmiu powieści fantasy autorstwa brytyjskiej pisarki Gemmy T. Leslie. Saga opowiada historię Simona Snowa, jedenastoletniego sieroty z Lancashire, który rozpoczyna edukację w szkole magii Watford, gdzie ma się uczyć, jak zostać czarodziejem. Z czasem Simon dołącza do Magów, grupy czarodziejów, która walczy z Podstępnym Szaroburem – złą istotą, usiłującą wytrzebić ze świata magię. Od premiery pierwszego tomu, Simon Snow i spadkobierca Maga, wydanego w 2001 roku seria została przełożona na 53 języki, a w sierpniu 2011 roku całkowita sprzedaż sięgnęła 380 milionów egzemplarzy. Leslie spotkała się z krytyką za opisywanie przemocy, a także za stworzenie bohatera, który bywa samolubny i porywczy. Scena egzorcyz​mów w czwartym tomie – Simon Snow i cztery selkie – w 2008 roku wywołała bojkot ze strony amerykańskich organizacji chrześcijańskich. Książki traktowane są już jednak jako element współczesnego kanonu, a w 2010 roku magazyn „Time” uznał Simona za „najlepszą postać występującą w literaturze dziecięcej od czasów Huckelberry’ego Finna”. Ósmy tom, zamykający serię, ma się ukazać 1 maja 2012 roku. Lista powieści Simon Snow i spadkobierca Maga, 2001 Simon Snow i drugi wąż, 2003 Simon Snow i trzecie wrota, 2004 Simon Snow i cztery selkie, 2007 Simon Snow i pięć mieczy, 2008

Simon Snow i sześć białych zajęcy, 2009 Simon Snow i siódmy dąb, 2010 Simon Snow i ósmy taniec – planowana publikacja 1 maja 2012 roku

1 W jej pokoju był chłopak. Cath spojrzała na numer namalowany na drzwiach i na kartę przydziału do pokoju: „Pound Hall, 213”. Pokój z pewnością miał numer 213, ale może pomyliła skrzyd​​ła budynku – wszystkie akademiki wyglądają podobnie, jak państwowe domy starców. Może Cath powinna znaleźć tatę, zanim zniesie tu resztę jej rzeczy. – Ty pewnie jesteś Cather. – Chłopak uśmiechnął się szeroko i wyciągnął do niej dłoń na powitanie. – Cath – poprawiła i poczuła nerwowy skurcz w brzuchu. Zignorowała jego rękę. (Zresztą i tak trzymała pudło, więc czego on oczekiwał?) To jakaś pomyłka, to musi być jakaś pomyłka. Wiedziała co prawda, że Pound to akademik koedukacyjny… „Czy jest w ogóle coś takiego jak koedukacyjne pokoje?” Chłopak wziął od niej pudło i postawił je na pustym łóżku. To drugie, stojące naprzeciwko, zarzucone już było ubraniami i pakunkami. – Zostały ci na dole jeszcze jakieś rzeczy? – zapytał. – My właśnie skończyliśmy i chyba pójdziemy teraz na burgera. Masz ochotę na burgera? Byłaś już Pod Gruszką? Dają tam burgery wielkości pięści. – Uniósł jej rękę. Przełknęła nerwowo ślinę. – Zaciśnij pięść – nakazał. Tak zrobiła. – Są większe niż twoja pięść – orzekł chłopak, puszczając jej dłoń, i schylił się po plecak leżący pod drzwiami. – Masz jeszcze więcej pudeł? Na pewno masz. Jesteś głodna? Był wysoki, szczupły i opalony. Wyglądał, jakby dopiero co zdjął czapkę, bo jego ciemnoblond włosy opadały w nieładzie. Cath ponownie sprawdziła kartę przydziału. Czy to był Reagan? – Reagan! – powiedział radośnie chłopak. – Spójrz, twoja współlokatorka już tu jest. Dziewczyna wyminęła Cath w drzwiach i przypatrzyła się jej chłodno. Miała gładkie kasztanowe włosy, a w zębach trzymała niezapalonego papierosa. Chłopak

chwycił go i włożył sobie do ust. – Reagan, Cather. Cather, Reagan. – Cath – poprawiła go Cath. Reagan skinęła głową i zaczęła szukać w torebce paczki papierosów. – Zajęłam tę stronę – powiedziała, wskazując na stertę pudeł po prawej. – Ale mi nie zależy. Jeśli masz jazdę na feng shui, możesz przenieść moje bety. – Odwróciła się do chłopaka. – Gotowy? On zaś zwrócił się do Cath: – Idziesz? Potrząsnęła głową. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, usiadła na gołym materacu, który najwyraźniej należał już do niej – feng shui było aktualnie jej najmniejszym problemem – i oparła głowę o ceglaną ścianę. Musiała się tylko trochę uspokoić. Musiała ten lęk, który zakłócał klarowne widzenie, oraz serce, które podeszło do gardła, wepchnąć z powrotem do brzucha, gdzie ich miejsce – tam mogła je przynajmniej zawiązać na mocny supeł i trzymać pod kontrolą. Tata i Wren mieli tu być lada chwila, a Cath nie chciała, by zobaczyli ją na skraju załamania. Bo jeśli Cath się rozklei, jej tata też się rozklei. A jeśli którekolwiek z nich się rozklei, Wren będzie uważała, że robią to celowo, żeby zepsuć jej idealny pierwszy dzień na kampusie. Jej wspaniale rozpoczynającą się przygodę. „Jeszcze mi za to podziękujesz”, powtarzała Wren. Pierwszy raz powiedziała to w czerwcu. Cath właśnie wysłała podanie o akademik i oczywiście – bez wahania – wpisała Wren jako swoją preferowaną współlokatorkę. Dzieliły ze sobą pokój od osiemnastu lat, więc czemu teraz miało być inaczej? – Dzielimy ze sobą pokój od osiemnastu lat – zaprotestowała Wren. Siedziała na łóżku Cath, przybrawszy minę oznaczającą „tylko ja tu jestem dojrzała”. – I świetnie nam razem – powiedziała Cath, wskazując ręką na stosy książek, plakaty z Simonem Snowem, na szafę, do której wciskały wszystkie ubrania, nie zastanawiając się, które są czyje. Cath siedziała na drugim końcu łóżka i starała się nie wyglądać jak „ta żałosna, która ciągle płacze”. – To college – naciskała Wren. – Tam chodzi o to, żeby poznawać nowych ludzi. – A w posiadaniu siostry bliźniaczki chodzi o to, żeby sobie takimi rzeczami nie trzeba było zawracać głowy. Jakimiś dziwnymi obcymi ludźmi, którzy podkradają ci

tampony, pachną sosem sałatkowym, a gdy śpisz, robią ci zdjęcia komórką… Wren westchnęła. – O czym ty w ogóle mówisz? Dlaczego ktoś miałby pachnieć sosem sałatkowym? – No na przykład octem – wyjaśniła Cath. – Pamiętasz, jak pojechałyśmy na dni otwarte i jedna dziewczyna pachniała winegretem? – Nie. – Cóż, to było ohydne. – To jest college – powtórzyła Wren z irytacją, chowając twarz w dłoniach. – To ma być przygoda. – Dla mnie jest już aż za bardzo przygodowo. – Cath przesiad​​ła się bliżej siostry i chwyciła ją za dłonie, odsłaniając jej twarz. – To wszystko mnie przeraża. – Musimy poznawać nowych ludzi – ciągnęła Wren. – Nie potrzebuję nowych ludzi. – To właśnie dowodzi, jak bardzo ich potrzebujesz… – Wren ścisnęła ręce siostry. – Cath, pomyśl o tym. Jeśli zamieszkamy razem, ludzie będą nas traktować jak tę samą osobę. Miną cztery lata, zanim ktokolwiek nauczy się nas rozróżniać. – Wystarczy tylko, żeby zwracali baczną uwagę. – Cath dotknęła blizny na podbródku Wren, tuż pod dolną wargą. (Wypadek na sankach. Miały po dziewięć lat. Wren siedziała z przodu, gdy wjechały sankami w drzewo. Cath upadła do tyłu w zaspę). – Wiesz, że mam rację – powiedziała Wren. – Nie wiem. – Cath potrząsnęła głową. – Cath… – Proszę cię, nie każ mi przechodzić przez to samej. – Nigdy nie jesteś sama – odparła Wren i znów westchnęła. – Po to się, do cholery, ma siostrę bliźniaczkę. – Przyjemnie tu – ocenił tata, gdy obejrzał pokój. Na łóżku położył kosz na bieliznę pełen butów i książek. – Wcale nie, tato – powiedziała Cath, stojąc sztywno przy wejściu. – Jest jak w szpitalu, tylko sala mniejsza. I bez telewizora. – Masz wspaniały widok na kampus – zauważył. Wren podeszła do okna. – Mój pokój wychodzi na parking.

– Skąd wiesz? – zapytała Cath. – Google Earth. Wren wprost nie mogła się doczekać, by rozpocząć studenckie życie. Ona i jej współlokatorka Courtney od tygodni o tym rozmawiały. Courtney też pochodziła z Omaha. Spotkały się już nawet i poszły razem kupić parę rzeczy do wspólnego pokoju. Cath wlokła się za nimi i usiłowała nie robić min, gdy wybierały plakaty i pasujące do siebie lampki na biurko. Tata odwrócił się od okna i przytulił ją. – Będzie dobrze – powiedział. Przytaknęła. – Wiem. – Okej, następny przystanek: Schramm Hall. Kolejny: pizza w stołówce, a ostatni: moje smutne puste gniazdo. – Przykro mi, tato, ale nie będzie pizzy – powiedziała Wren. – Courtney i ja idziemy na grilla dla pierwszego roku. – Strzeliła oczami w kierunku Cath. – Ona też powinna. – Pizza? Bardzo chętnie – zbuntowała się Cath. Tata się uśmiechnął. – Twoja siostra ma rację, Cath. Powinnaś pójść i poznać innych ludzi. – Przez najbliższe dziewięć miesięcy wciąż będę poznawać innych ludzi. Dzisiaj więc wybieram pizzę. Wren wywróciła oczami. – W porządku – zgodził się tata, poklepując Cath po ramieniu. – Zatem Schramm Hall. Drogie panie? – Otworzył im drzwi. Cath się nie poruszyła. – Wpadnij po mnie, jak ją ulokujesz – powiedziała, patrząc na siostrę. – Chcę się już zacząć rozpakowywać. Wren nie polemizowała, po prostu wyszła na korytarz. – Pogadamy jutro – odezwała się, nie odwracając się do Cath. – Jasne. Rozpakowywanie się sprawiało jej przyjemność. Oblekanie pościeli, ustawianie nowych, absurdalnie drogich podręczników na półkach nad nowym biurkiem. Kiedy tata wrócił, poszli spacerem do Valentino. Po drodze mijali wyłącznie osoby w wieku Cath. Było to nieco dziwne.

– Dlaczego wszyscy mają blond włosy? – zapytała Cath. – I dlaczego wszyscy są biali? Tata się roześmiał. – Po prostu przywykłaś do mieszkania w najmniej białej części Nebraski. Ich dom na południu Omaha znajdował się w dzielnicy meksykańskiej. Byli jedyną białą rodziną w okolicy. – O Boże, myślisz, że mają tu budkę z taco? – zapytała. – Chyba gdzieś widziałem Chipotle… Jęknęła. – Daj spokój, przecież lubisz Chipotle. – Nie o to chodzi. W Valentino panował tłok, roiło się tam od studentów. Kilkoro, jak Cath, przyszło z rodzicami, ale niewielu. – Tu jest jak w jakimś opowiadaniu science fiction – powiedziała. – Nie ma małych dzieci ani nikogo po trzydziestce. Gdzie się podziali starzy ludzie? Tata podniósł swój kawałek pizzy. – Zielona pożywka. Cath się roześmiała. – Ja nie jestem stary, wiesz? – Stukał w stół dwoma palcami lewej ręki. – Czterdzieści jeden lat. Niektórym facetom w moim wieku dopiero rodzą się dzieci. – Dobrze to rozwiązałeś – powiedziała Cath. – Pozbyć się nas wcześnie z domu, żeby móc sprowadzać sobie laski. Nie ma zagrożenia. – Jedyne laski… – zaczął, spoglądając na swój talerz. – Wy jesteście jedynymi laskami, na jakich mi zależy. – Fuj, tato, jesteś dziwny. – Wiesz, co mam na myśli. Co się dzieje między tobą i twoją siostrą? Nigdy przedtem się nie kłóciłyście… – Teraz też się nie kłócimy – powiedziała Cath i ugryzła kawałek pizzy z serem i boczkiem. – Oż cholera! – Wypluła kęs. – Coś nie tak? Trafiłaś na kawałek czyjegoś palca? – Nie. Na korniszona. Wszystko gra, po prostu się go nie spodziewałam. – Wydaje się, jakbyście były skłócone. Cath wzruszyła ramionami. Prawie nie rozmawiała z Wren, więc jak się miały kłócić?

– Wren po prostu chce więcej… swobody. – Brzmi rozsądnie – stwierdził tata. „No oczywiście – pomyślała Cath – w końcu to specjalność Wren”. Ale nie odezwała się. Nie chciała, żeby tata się teraz tym martwił. Nerwowo stukał w stół, więc wiedziała, że zaraz pęknie. Ostatnio spędził zdecydowanie za dużo czasu w roli normalnego ojca. – Zmęczony? – spytała. Uśmiechnął się do niej przepraszająco i położył dłonie na kolanach. – Wielki dzień. Wielki i trudny dzień. To znaczy wiedziałem, że tak będzie. – Uniósł brew. – Wy obie. Tego samego dnia. Fruuu! Nadal nie mogę uwierzyć, że nie wracacie ze mną do domu… – Nie przyzwyczajaj się. Nie wiem, czy wytrzymam tu cały semestr. – Zażartowała, ale tylko trochę, i on o tym wiedział. – Dasz sobie radę, Cath. – Położył dłoń, tę mniej drżącą, na jej dłoni i lekko ścisnął. – I ja także, wiesz? Cath pozwoliła sobie na moment spojrzeć mu prosto w oczy. Wyglądał na zmęczonego i rozedrganego, ale jakoś się trzymał. – Nadal uważam, że powinieneś mieć psa – powiedziała. – Zapominałbym go karmić. – Może wytresowałybyśmy go tak, żeby on karmił ciebie. Kiedy Cath wróciła do swojego pokoju, jej współlokatorki – Reagan – nadal nie było. A może znów gdzieś wyszła? Jej klamoty leżały nietknięte. Cath dokończyła układanie ubrań, a potem zabrała się do rozpakowywania pudełka z rzeczami osobistymi. Wyjęła zdjęcie, na którym była razem z Wren, i przypięła je do korkowej tablicy nad biurkiem. Zrobiono je w dniu rozdania dyplomów. Obie miały na sobie czerwone togi i szeroko się uśmiechały. Jeszcze zanim Wren obcięła włosy… Nie zdradziła się, że ma taki zamiar. Któregoś dnia pod koniec lata po prostu wróciła z pracy z nową krótką fryzurą. Wyglądała wspaniale, co oznaczało, że najprawdopodobniej Cath też by było dobrze w takim uczesaniu. Cath jednak nie mogła teraz również obciąć włosów, nawet jeśli w ogóle zdobyłaby się na odwagę, by skrócić je o czterdzieści centymetrów. Nie mogła przecież konkurować z własną siostrą. Następnie wyjęła oprawioną fotografię taty. Tę, która zawsze stała u nich w domu na komodzie. Wyglądał na tym zdjęciu wyjątkowo korzystnie, a zrobiono je w dniu

ślubu. Tata był młody, uśmiechnięty i w klapę miał wpięty mały słonecznik. Cath ustawiła ramkę na półce tuż nad biurkiem. Potem wyjęła zdjęcie ze studniówki, na której była z Ablem. Miała wtedy na sobie połyskującą zieloną sukienkę, a Abel pasujący do niej pas. Wyglądała ładnie, mimo że bez okularów jej twarz wydawała się płaska i naga. Abel też dobrze wyszedł, choć sprawiał wrażenie znudzonego. Zawsze wyglądał, jakby się nudził. Cath powinna chyba napisać do niego esemesa, żeby mu powiedzieć, że dotarła na miejsce. Wolała jednak poczekać na przypływ weny i nonszalancji. W końcu nie da się wymazać raz wysłanych wiadomości. Jeśli pozwolisz sobie w esemesie na humory i melancholię, zostanie to w twoim telefonie i będzie przypominać, jaka z ciebie mękoła. Na dnie pudła leżały plakaty z Simonem i Bazem. Ostrożnie rozłożyła je na łóżku – kilka z nich było oryginalnymi dziełami, rysowanymi specjalnie dla Cath. Musiała wybrać jedynie te ulubione, bo na tablicy korkowej nie było miejsca na wszystkie, a Cath podjęła decyzję, że nie będzie obwieszać nimi ścian. Nie chciała, by wszyscy zwracali na nie uwagę. Wybrała więc tylko trzy: Simon trzymający w górze Miecz Magów, Baz na czarnym kolczastym tronie oraz oni obaj wśród wirujących złotych liści, z powiewającymi na wietrze szalikami. W pudle zostało jeszcze parę rzeczy – suszony kwiatek, wstążka z napisem KLUB PUSTEGO TALERZA – JEM DO KOŃCA, którą dostała od Wren, pamiątkowe popiersia Simona i Baza, które zamówiła ze strony Noble Collection… Wszystkiemu znalazła miejsce, a potem usiadła na poobijanym drewnianym krześle. Siedząc tak, plecami do nagich ścian Reagan i jej pudeł, czuła się prawie jak w domu.

* * * W pokoju Simona był jakiś chłopak. Chłopak o gładko zaczesanych czarnych włosach i zimnych szarych oczach. Kręcił się dokoła, trzymając wysoko w górze kota, a dziewczyna podskakiwała i próbowała go złapać. – Oddawaj go! – zawołała. – Zrobisz mu krzywdę. Chłopak roześmiał się i uniósł kota jeszcze wyżej. Nagle, dostrzegłszy Simona stojącego w drzwiach, zatrzymał się, a twarz mu stężała. – Cześć – powiedział i pozwolił kotu skoczyć na podłogę. Kot wylądował na czterech łapach i natychmiast uciekł z pokoju. Dziewczyna pobiegła za nim. Chłopak nie zwracał już na nich uwagi. Starannie poprawił szkolną marynarkę i uśmiechnął się delikatnie, unosząc lewy kącik ust. – Znam cię. Ty jesteś Simon Snow… spadkobierca Maga. – Zadowolony z siebie wyciągnął do niego dłoń. – Nazywam się Tyrannus Basilton Mrok. Ale możesz mi mówić Baz. Będziemy współlokatorami. Simon skrzywił się i zignorował bladą dłoń chłopaka. – Co ty wyprawiałeś z jej kotem? Fragment rozdziału 3 powieści Simon Snow i spadkobierca Maga, copyright © 2001 by Gemma T. Leslie

2 W książkach, kiedy ktoś się budzi w obcym miejscu, zdezorientowany nigdy nie wie, gdzie się znajduje. Coś takiego nigdy nie przydarzyło się Cath. Zawsze pamiętała okoliczności zasypiania. Choć i tak dziwnie było usłyszeć stary, swojski sygnał budzika w całkowicie nowym miejscu. Światło w tym pokoju także było dziwne, zbyt żółte jak na poranek. Powietrze zaś wypełniał zapach detergentu i Cath wątpiła, czy będzie się w stanie do niego przyzwyczaić. Podniosła telefon i wyłączyła budzik. Przypomniała sobie, że nadal nie odezwała się do Abla. Nie sprawdziła także wczoraj poczty ani konta na FanFixxie. pierwszy dzien – napisała teraz w esemesie – o reszcie pozniej. xo, itd. Łóżko po drugiej stronie pokoju wciąż było puste. Cath mogłaby chyba funkcjonować w takich warunkach. Może ta Reagan spędzała całe dnie w pokoju swojego chłopaka? Albo w jego mieszkaniu? Wyglądał na starszego, więc pewnie mieszkał z dwudziestką innych facetów poza kampusem, w jakiejś ruderze, przed którą wystawili sofę. Ubierając się, Cath nie czuła się bezpiecznie, choć miała pokój tylko dla siebie. W końcu w każdej chwili mogła tu wejść Reagan albo jej chłopak… I kto wie, czy oboje nie są zboczeńcami nagrywającymi wszystko na komórki. Cath wzięła więc ubrania do łazienki i przebrała się w kabinie. Przy umywalkach spotkała dziewczynę, która usilnie starała się nawiązać przyjacielski kontakt wzrokowy. Cath udawała, że tego nie dostrzega. Gdy skończyła, do śniadania zostało jeszcze dużo czasu, ale nie miała ochoty od razu iść do stołówki. Nadal nie wiedziała, gdzie ona się znajduje ani jak się tam zachowywać… W każdej nowej sytuacji wychodzi na jaw, że nikt człowiekowi nie wyjaśnia akurat tych najbardziej podchwytliwych zasad (a z reguły dotyczą one czegoś, czego nie da się wyguglać). Na przykład: gdzie jest początek kolejki? Co można zjeść? Gdzie należy stać, a gdzie siedzieć? Dokąd należy pójść po skończeniu posiłku i dlaczego wszyscy tak na ciebie patrzą? „Kurczę, no”.

Otworzyła opakowanie batonów proteinowych. Cztery inne opakowania oraz trzy gigantyczne słoiki masła orzechowego tkwiły pod łóżkiem. Gdyby oszczędnie je zjadała, mogłaby uniknąć konfrontacji ze stołówką aż do października. Włączyła laptopa i przeżuwając owsiany batonik z karobem, przeglądała FanFixx. Na jej stronie czekało kilka nowych komentarzy, wszyscy rozpaczali, że Cath poprzedniego dnia nie zamieściła nowego rozdziału Rób swoje. Cześć wszystkim – napisała. – Przepraszam za wczoraj. Pierwszy dzień szkoły, rodzina itd. Dziś może nie być lepiej. Ale obiecuję, że wrócę we wtorek i zaskoczę was czymś wyjątkowo nikczemnym. Na razie! Magicath. W drodze na zajęcia Cath nie mogła się pozbyć wrażenia, że gra rolę studentki w filmie o dorastaniu. Sceneria była idealna: zielone trawniki, ceglane budynki, dokoła młodzież z plecakami. Cath przesunęła swoją torbę na plecy. „Tylko popatrzcie – jestem stockowym zdjęciem studentki z college’u”. Na wykład z historii Ameryki dotarła dziesięć minut przed jego rozpoczęciem, ale i tak za późno, by zająć któreś z krzeseł z tyłu sali. Wszyscy wydawali się skrępowani i podenerwowani, jakby zdecydowanie zbyt wiele czasu poświęcili na wybranie odpowiedniego stroju. („Ubierz się tak, jak będziesz się ubierać każdego innego dnia”, pomyślała Cath, gdy poprzedniego wieczoru wybierała ciuchy. Jeansy, T-shirt z Simonem, zielony rozpinany sweter). Chłopak siedzący obok miał w uszach słuchawki i niepewnie kiwał głową. Dziewczyna z drugiej strony wciąż zaczesywała palcami włosy, z prawa na lewo i z powrotem. Cath zamknęła oczy. Słyszała skrzypienie ławek. Wdychała zapach dezodorantów. Świadomość obecności innych osób sprawiała, że czuła się przyparta do muru i zagrożona. Gdyby tylko była nieco mniej dumna, poszłaby na zajęcia z siostrą – obie z Wren potrzebowały punktów z historii. Może nawet powinna chodzić z nią na zajęcia, póki w ogóle coś jeszcze je łączyło – interesowały je kompletnie inne przedmioty. Wren chciała studiować marketing, a potem postarać się o pracę w reklamie, jak tata. Cath za to nie potrafiła sobie wyobrazić żadnej pracy ani kariery. Studiowała filologię angielską, mając nadzieję, że przez następne cztery lata pozwoli jej to wyłącznie czytać i pisać. A może i jeszcze przez kolejne cztery.

Zaliczyła już obowiązkowe zajęcia z podstaw pisania, a podczas wiosennego spotkania z doradcą przekonała go, że poradzi sobie z wprowadzeniem do pisania powieści, kursem dla starszych roczników. Tych właśnie zajęć – chyba zresztą jedynych w ciągu całych studiów – nie mogła się doczekać. Prowadziła je prawdziwa pisarka. Latem Cath przeczytała wszystkie trzy książki jej autorstwa (o upadku i samotności na amerykańskiej wsi). – Dlaczego to czytasz? – zapytała Wren. – Co? – Coś, co nie ma na okładce smoka ani elfa. – Poszerzam horyzonty. – Ćśś… – Wren zakryła uszy plakatowi nad jej łóżkiem. – Baz cię usłyszy. – Baz może być pewny siły naszego związku – powiedziała Cath, mimowolnie się uśmiechając. Na myśl o Wren sięgnęła do plecaka po telefon. Jej siostra pewnie wczoraj gdzieś wyszła. Wydawało się, że cały kampus imprezował. W swoim pustym pokoju Cath czuła się oblężona. Wrzaski, śmiechy, muzyka. Zewsząd. Wren nie byłaby w stanie oprzeć się temu zgiełkowi. Cath wygrzebała komórkę z plecaka i posłała jej esemesa: wstalas juz? Parę sekund później telefon zapikał: czy to nie moja kwestia? nie odezwalam się wczoraj, bo padlam – napisała Cath – polozylam sie o 10. Pikanie. juz zaniedbujesz fanow… Uśmiechnęła się. wiecznie zazdrosna o fanow… miłego dnia. nawzajem. Do sali wykładowej wszedł Hindus w średnim wieku w swojskiej tweedowej marynarce. Cath wyłączyła telefon i wsunęła go do torby. Wróciła do akademika potwornie głodna. Przy takim przerobie batoników nie wystarczy jej nawet na tydzień… Przed drzwiami do pokoju siedział chłopak. Ten sam. Czy to chłopak Reagan? A może jej kumpel od papierosów? – Cather! – powiedział z uśmiechem. Zaczął wstawać z podłogi, gdy tylko ją zobaczył, ale zajmowało mu to więcej czasu, niż powinno, bo jego nogi i ręce były

nieproporcjonalnie długie w stosunku do reszty ciała. – Mów mi Cath – poprawiła go. – Jesteś pewna? – Przeczesał palcami włosy, jakby sprawdzając, czy wciąż są rozczochrane. – Bo mnie się naprawdę podoba Cather. – Owszem, jestem pewna – odparła stanowczo. – Miałam dużo czasu, żeby to sobie przemyśleć. Stał, czekając, aż otworzy drzwi. – Jest z tobą Reagan? – zapytała. – Gdyby tu była – uśmiechnął się – już bym siedział w środku. Cath chwyciła za klucz, ale nie otworzyła drzwi. Nie pisała się na coś takiego. I tak już dziś przedawkowała „nowe” oraz „innych”. Teraz chciała tylko zwinąć się w kłębek na swoim obcym, skrzypiącym łóżku i pochłonąć trzy batoniki proteinowe. Spojrzała mu przez ramię. – A kiedy przyjdzie? Wzruszył ramionami. Ścisnął się jej żołądek. – Sorry, ale nie mogę cię tak po prostu wpuścić – rzuciła. – Dlaczego? – Nawet cię nie znam. – Żartujesz? – Roześmiał się. – Poznaliśmy się wczoraj. Byłem w pokoju, gdy przyszłaś. – Tak, ale cię nie znam. Nie znam nawet Reagan. – Więc jej też każesz czekać pod drzwiami? – Posłuchaj… – zaczęła Cath. – Nie mogę ot tak wpuszczać do mojego pokoju obcych facetów. Nie wiem nawet, jak masz na imię. Cała ta sytuacja jest zdecydowanie zbyt gwałtogenna. – Gwałtogenna? – No wiesz, o co mi chodzi, prawda? Uniósł brwi i potrząsnął głową, wciąż się uśmiechając. – Nie bardzo, ale teraz już wcale nie chcę wejść z tobą do pokoju. Słowo „gwałtogenna” sprawiło, że poczułem się nieswojo. – Ja także – powiedziała z wdzięcznością. Oparł się o ścianę i osunął z powrotem na podłogę. Popatrzył na nią z dołu i wyciągnął rękę:

– Tak w ogóle, to mam na imię Levi. Cath zmarszczyła czoło i lekko uścisnęła mu dłoń, ciągle trzymając klucze. – W porządku – stwierdziła, a potem weszła i najszybciej, jak się dało, zamknęła za sobą drzwi. Wzięła laptopa, wyjęła batoniki, po czym usadowiła się na łóżku. Starała się chodzić po swojej połowie pokoju, ale nie było tu wystarczająco dużo miejsca. Czuła się jak w więzieniu, zwłaszcza teraz, gdy chłopak Reagan, ten cały Levi, stał na straży przy drzwiach – albo raczej siedział, w sumie bez znaczenia. Poczułaby się lepiej, gdyby mogła z kimś pogadać. Zastanawiała się, czy był to dobry moment, by zadzwonić do Wren… W efekcie jednak zadzwoniła do taty. I nagrała się na sekretarce. Wysłała esemesa Ablowi: hej, jeden z glowy. co tam? Otworzyła podręcznik do socjologii. Włączyła laptopa. Potem wstała, by uchylić okno. Na zewnątrz było ciepło. Studenci z bractwa po drugiej stronie ulicy ganiali się z pistoletami na kulki piankowe. Pi Kappa Dziwne O. Cath wyjęła telefon i wystukała numer. – Hej – odezwała się Wren – jak tam pierwszy dzień? – Spoko, a twój? – Dobrze – powiedziała Wren. Zawsze potrafiła brzmieć nonszalancko. – To znaczy było trochę stresująco, bo pomyliłam budynki i nie trafiłam na zajęcia ze statystyki. – O kurczę. Otwarły się drzwi i do pokoju weszła Reagan w towarzystwie Leviego. Popatrzyła badawczo na Cath, za to Levi po prostu się uśmiechnął. – No tak – kontynuowała Wren – spóźniłam się wprawdzie tylko kilka minut, ale i tak poczułam się strasznie głupio. Tak w ogóle to z Courtney idziemy właśnie na obiad, mogę do ciebie potem oddzwonić? A może chcesz z nami zjeść jutro lunch? Chyba będziemy się w południe spotykać w Selleck Hall. Wiesz, gdzie to jest? – Jakoś znajdę. – OK, no to dobra. Do zobaczenia. – Fajnie – powiedziała Cath, wcisnęła czerwoną słuchawkę i włożyła telefon do kieszeni. Levi rozwalił się na łóżku Reagan. – Przydaj się do czegoś – powiedziała Reagan, rzucając mu pogniecioną

pościel. – Cześć – zwróciła się do Cath. – Cześć. – Cath stała przez chwilę, czekając na dalszy ciąg konwersacji, ale Reagan nie wydawała się tym zainteresowana. Grzebała w swoich pudłach, jakby czegoś szukała. – Jak ci minął pierwszy dzień? – zapytał Levi. Przez moment nie docierało do Cath, że mówi do niej. – W porządku – odparła. – Jesteś na pierwszym roku, prawda? – Ścielił łóżko Reagan. Cath zastanawiała się, czy zamierza tu zostać na noc. To byłoby już przegięcie. Nadal patrzył na nią z uśmiechem, więc skinęła głową. – Trafiłaś na wszystkie zajęcia? – Tak… – Poznałaś kogoś? „Tak – pomyślała – na przykład was”. – Nie z własnej woli. Reagan parsknęła śmiechem. – Gdzie są poszewki na poduszki? – rzucił Levi z szafy. – W pudełkach – powiedziała Reagan. Zaczął wypakowywać pudło, ustawiając rzeczy Reagan na biurku, i wydawał się dokładnie wiedzieć, gdzie mają stać. Głowa zwisała mu przy tym, jakby była luźno przyczepiona do szyi i ramion. Przypominał kukiełkę, której kończyny przytrzymywane są od środka rozciągniętą już gumką. Wyglądał nieco dziko. Zresztą Reagan także. „Ludzie się zwykle dobierają w ten sposób – pomyślała Cath – na zasadzie podobieństwa”. – A co ty w ogóle studiujesz? – zapytał. – Anglistykę – powiedziała i dopiero po chwili sama zapytała: – A ty? To pytanie najwyraźniej sprawiło mu dużą przyjemność. W ogóle lubił być pytany. – Zarządzanie gospodarstwem. Cath nie wiedziała, co to jest, ale nie chciała dopytywać. – Proszę cię, nie zaczynaj rozmowy o zarządzaniu gospodarstwem – jęknęła Reagan. – Ustalmy pewną zasadę: do końca roku nie mówimy w moim pokoju o zarządzaniu gospodarstwem. – To także pokój Cather – zauważył Levi.

– Cath – poprawiła go Reagan. – A co jeśli ciebie tu nie będzie? Czy możemy sobie porozmawiać o zarządzaniu gospodarstwem pod twoją nieobecność? – Jeśli mnie tu nie będzie… – zaczęła Reagan. – Myślę, że będziesz na mnie czekał na korytarzu. Cath uśmiechnęła się, ale potem zorientowała się, że Levi na nią patrzy, więc natychmiast spoważniała. Wszyscy na zajęciach wyglądali tak, jakby tylko na nie czekali. Jakby to był jakiś koncert, którego początku nie można się doczekać, albo ważna premiera. Kiedy profesor Piper wreszcie przyszła, kilka minut spóźniona, Cath pomyślała, że wydaje się mniejsza niż na zdjęciach z okładek jej książek. Być może to głupie, w końcu na okładki dawano jedynie portrety, ale profesor Piper te małe kadry szczelnie sobą wypełniała: miała wyraziste kości policzkowe, duże błękitne oczy i intensywnie brązowe włosy. Na żywo jej włosy owszem, także były intensywnie brązowe, lecz przeplatały je gdzieniegdzie siwe pasma, poza tym wydawały się nieco bardziej nastroszone niż na fotografiach. Profesor była tak drobna, że musiała lekko podskoczyć, by usiąść na swoim biurku. – A zatem – powiedziała zamiast „dzień dobry”. – Witam na zajęciach z pisania powieści. Kilkoro z was rozpoznaję… – Z uśmiechem rozejrzała się dokoła. Patrzyła na innych, nie na Cath. Było jasne, że Cath jest tu jedynym pierwszoroczniakiem. Zastanawiała się właśnie, po czym można rozpoznać studenta pierwszego roku. Po kłującym nowością w oczy plecaku, po makijażu (u dziewczyn), po T-shircie z zabawnymi napisami (u chłopaków)? U Cath po wszystkim, począwszy od czerwonych vansów po fioletowe okulary, które kupiła sobie w hipermarkecie. Studenci starszych roczników nosili grube czarne ray-bany. Profesorowie także. Gdyby miała takie czarne oprawki, pewnie mogłaby zamówić w barze gin z tonikiem i nikt nie poprosiłby jej o dowód. – Cieszę się, że was tu widzę – powiedziała profesor Piper. Jej głos był ciepły i spokojnie można było powiedzieć, że przypomina mruczenie kota. Mówiła na tyle cicho, że chcąc ją usłyszeć, trzeba było się skupić. – W tym semestrze czeka nas dużo pracy – kontynuowała – więc nie marnujmy już czasu. Skoczmy od razu na głęboką wodę. – Pochyliła się nad biurkiem, opierając

się o jego brzeg. – Jesteście gotowi? Zanurkujecie ze mną? Większość osób przytaknęła. Cath opuściła głowę. – Dobrze. Zacznijmy więc od pytania, na które nie da się odpowiedzieć… Po co piszemy? Jeden ze starszych studentów postanowił odezwać się pierwszy: – Żeby się jakoś móc wyrazić. – Jasne – powiedziała nauczycielka. – Czy ty piszesz z tego powodu? Chłopak kiwnął głową. – Dobrze, dlaczego jeszcze? – Bo lubimy dźwięk własnego głosu – powiedziała jakaś dziewczyna. Miała fryzurę podobną do Wren, choć może nawet fajniejszą. Wyglądała jak Mia Farrow w Dziecku Rosemary (tylko że w ray-banach). – O tak! – roześmiała się profesor Piper. Cath pomyślała, że jej śmiech jest czarujący. – Ja z pewnością piszę właśnie dlatego. Co więcej, dlatego uczę! – Cała sala zaczęła się śmiać. – Dlaczego jeszcze? „Dlaczego piszę?” – Cath usiłowała wymyślić jakąś głęboką odpowiedź, choć wiedziała, że nawet jeśli na coś wpadnie, i tak nie powie tego na głos. – Żeby badać nowe światy. – Żeby badać stare. Profesor Piper tylko potakiwała. „Żeby znaleźć się gdzie indziej”, pomyślała Cath. – A może… – zamruczała profesor – żeby odnaleźć sens samych siebie? – Żeby się wyzwolić – rzuciła kolejna dziewczyna. „Żeby się wyzwolić od siebie samych”. – Żeby pokazać innym, co nam siedzi w głowie – powiedział chłopak w obcisłych czerwonych jeansach. – Zakładając, że ktoś chce wiedzieć – dodała profesor. Wszyscy się roześmiali. – Żeby rozśmieszać ludzi. – Żeby zwrócić na siebie uwagę. – Bo tylko to potrafimy. – Mów za siebie – powiedziała profesor – ja potrafię jeszcze grać na fortepianie. Ale proszę, kontynuujcie, strasznie mi się to podoba. Cudownie! – Żeby przestać słyszeć natarczywy głos w głowie – powiedział chłopak siedzący przed Cath.

„Żeby przestać – pomyślała Cath. – Żeby przestać i nie być już nikim ani nigdzie”. – Żeby zostawić ślad – powiedziała Mia Farrow. – Żeby stworzyć coś, co po nas zostanie. Chłopak siedzący przed Cath znów zabrał głos: – Rozmnażanie bezpłciowe. Cath wyobraziła sobie siebie przy komputerze. Próbowała znaleźć słowa, by opisać, co wtedy czuje, jak to jest, gdy jej dobrze idzie, gdy pisanie się udaje, gdy słowa wylatują z niej samoistnie, jeszcze zanim je pomyśli, jak najpierw kipią w jej piersi, jak rymy, jak rap. „Jak skok na skakance – pomyślała – kiedy podskakujesz, zanim jeszcze skakanka uderzy cię po kostkach”. – Żeby się podzielić czymś autentycznym – powiedziała inna dziewczyna. Też w ray-banach. Cath potrząsnęła głową. – Po co piszemy? – powtórzyła profesor Piper. Cath spojrzała na swój notatnik. „Żeby zniknąć”.

* * * Był tak skoncentrowany – i sfrustrowany – że nie dostrzegał nawet rudowłosej dziewczyny siedzącej przy jego stole. Miała kucyki i okulary o staromodnym kocim kształcie, takie, jakie można by założyć, gdyby się szło na bal kostiumowy w przebraniu czarownicy. – Wykończysz się – powiedziała. – Staram się zrobić to właściwie – mruknął Simon, po raz kolejny stukając różdżką w dwupensową monetę i marszcząc boleśnie czoło. Nic się nie działo. – Popatrz – powiedziała, machając dłonią ponad monetą. Nie miała różdżki, nosiła za to duży purpurowy pierścień. Obwiązany był nicią, by nie spadł jej z palca. – Leć, wracaj do domu. Moneta zadrżała, wyrosło jej sześć odnóży i tułów i od razu chciała uciekać. Dziewczyna delikatnie zmiotła ją z blatu wprost do słoika. – Jak to zrobiłaś? – zapytał Simon. Przecież dziewczyna była w pierwszej klasie, tak jak on. Można to było poznać po zielonej tarczy naszytej z przodu szkolnego swetra. – Magii się nie robi – odparła dziewczyna, usiłując się skromnie uśmiechnąć, co zresztą dość dobrze się jej udawało. – Magią się jest. Simon wpatrywał się w dwupensową biedronkę. – Nazywam się Penelope Bunce – powiedziała nieznajoma, podając mu rękę. – A ja Simon Snow – odrzekł, ściskając jej dłoń. – Wiem – uśmiechnęła się. Fragment rozdziału 8 powieści Simon Snow i spadkobierca Maga, copyright © 2001 by Gemma T. Leslie

3 Nie dało się pisać w takich warunkach. Po pierwsze pokój był zdecydowanie zbyt ciasny. Maleńki prostokąt, szeroki ledwie na tyle, by zmieścić łóżka po obu stronach od wejścia – gdy drzwi się otwierały, uderzały w brzeg materaca Cath – i długi na tyle, by wcisnąć biurko między łóżkiem a oknem. Gdyby któraś z nich przywiozła kanapę, zajęłaby całą wolną przestrzeń na środku pokoju. Żadna jednak nie przywiozła kanapy. Ani telewizora. Ani uroczej lampy z Targetu. Wydawało się, że Reagan w ogóle nie przywiozła nic osobistego, poza ubraniami i nielegalnym tosterem. No i poza Levim, który leżał na jej łóżku i z słuchawkami w uszach słuchał muzyki, podczas gdy Reagan waliła w klawiaturę. (Miała dziadowskiego peceta, jak Cath). Cath przywykła do mieszkania z inną osobą, bo zawsze mieszkała z Wren. Ale pokój w ich domu był niemal trzy razy większy! Poza tym Wren nie zajmowała sobą tyle przestrzeni co Reagan. To znaczy w sensie metaforycznym. Przestrzeni umysłowej. W obecności Wren nie czuło się, że się ma towarzystwo. Cath nadal nie była pewna, co myśleć o Reagan… Z jednej strony wcale nie wydawała się zainteresowana imprezowaniem przez całą noc, zaplataniem sobie nawzajem warkoczy i zdobywaniem przyjaciółki od serca. Z drugiej strony jednak w ogóle nie wydawała się zainteresowana osobą Cath. To nawet lepiej, bo Reagan była nieco przerażająca. Wszystko robiła energicznie: jak otwierała drzwi, to na oścież, jak je zamykała, to z hukiem. Była większa niż Cath – ciut wyższa, za to dużo bardziej dorodna (tak, to jest to słowo). Po prostu robiła wrażenie większej. Również jeśli chodzi o osobowość. Cath starała się nie wchodzić jej w drogę ani nie nawiązywać kontaktu wzrokowego. Reagan udawała, że nie dostrzega Cath, Cath zaś udawała, że jej nie ma. I zwykle obie były z takiego rozwiązania zadowolone. Niestety w tym momencie udawanie nieobecnej źle wpływało na pisanie.