Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 116 168
  • Obserwuję513
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań682 580

Gjersøe Ann-Christin - Saga Dziedzictwo 01 - Kwiat kamelii

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :310.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Gjersøe Ann-Christin - Saga Dziedzictwo 01 - Kwiat kamelii.pdf

Beatrycze99 EBooki G
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 53 stron)

Saga Dziedzictwo Ann-Christin Gjersøe

Galeria postaci: Abelone Gimle – najstarsza córka w gospodarstwie Gimle Aksel Gimle – ojciec Abelone, zamożny gospodarz, właściciel Gimle Louise Gimle – matka Abelone, gospodyni Gimle Ellen Gimle – młodsza o dwa lata siostra Abelone Marie Gimle – najmłodsza siostra Abelone Blanche Blickenfeldt – kuzynka Abelone i bratanica Louise Sigurd Blickenfeldt – ojciec Blanche i brat Louise, pułkownik i bankier Sjur Ladefoss – zamożny właściciel sąsiadującego z Gimle majątku Ladefoss Ingvarda Ladefoss – córka Sjura Hans Ladefoss – mąż Ingvardy Erik Ladefoss – najstarszy syn w rodzinie Ladefoss Carl von Wittenheim – dziedzic majątku Rosenløwe Constance von Wittenheim – angielska żona Carla Oskar – pracownik odlewni dzwonów Alf – stajenny w Gimle Anders – parobek w Gimle Bera – służąca w Gimle Doktor Greni – miejscowy lekarz

Tom I Kwiat kamelii z norweskiego przełożyła Ilona Mariluoto

Chciałabym zaznaczyć, że zarówno osoby, jak i wydarzenia Dziedzictwa zostały wymyślone, dotyczy to również posiadłości Gimle i wielu innych opisanych tu miejsc. Ann–Christin Gjersøe Gorące podziękowania dla: Bjørga – za to, że we mnie wierzyłeś, Idy i Tomasa – za to, że daliście mi możliwość Mamy – za pomoc z Andreasem Terje – za to, że wierzyłeś, kiedy ja nie potrafiłam. Bez ciebie marzenie nie stałoby się rzeczywistością.

Prolog Gimle Gaard, lipiec 2006 roku Abelone otworzyła podwójne drzwi, prowadzące do zachodniego skrzydła Gimle Gaard. Poczuła uderzający zapach starych przedmiotów i stęchłego, ciepłego powietrza. Skrzydło było zamknięte od kiedy pamiętała i nawet jeśli prawie każde lato swojego dzieciństwa spędzała u dziadków w Gimle, to nigdy wcześniej nie była w tej części tego szacownego, starego domu. Drzwi do pokojów, które wydawały się być sypialniami, stały otworem, meble przykryte były białymi prześcieradłami, a popołudniowe słońce wpuszczało ciepłe promienie przez okno zdradzając, że nie były one myte przez wiele lat. – Tak, tu jest dużo do zrobienia – wybuchnął Lars, a Abelone zaśmiała się ze zrezygnowanego głosu męża, który ściągając prześcieradło z ciemnoczerwonej kanapy wzniecił tuman kurzu. – Musimy poczekać z remontem tej części, dopóki nie będziemy gotowi na dole – powiedziała Abelone i uśmiechnęła się. W zachodnim skrzydle zachowano stary styl domu, a antyczne meble musiały być warte fortunę. – Abelone, popatrz! – Lars podszedł do jedynych zamkniętych drzwi. Otworzył je i powoli przeszedł przez próg. Abelone poszła za nim, wchodząc cicho do pokoju. Ciężkie, niebieskie zasłony były zaciągnięte, jednak słońce przenikało wąską smugą do środka małego pokoju. Kiedy objęła wzrokiem pościelone łóżko z baldachimem, stojące obok mahoniowej toaletki, przez całe jej ciało przeszedł osobliwy chłód. – Czujesz to? – spytała cicho. – Co takiego? – zapytał Lars nieobecnym głosem, przyglądając się stiukowej dekoracji na suficie. – W innych pokojach jest tak ciepło – wzdrygnęła się. Była rozgrzana tym gorącym dniem w pełni lata, ale tu było zimno. Czuła się tak, jakby już kiedyś była w tym pokoju. Może jednak wchodziła tu, będąc małą dziewczynką i po prostu tego nie pamiętała? – Jakby ktoś właśnie stąd wyszedł – ciągnęła dalej, podchodząc do toaletki. Dotknęła delikatnie miękkiej, oprawionej srebrem szczotki do włosów, która leżała przed lustrem. Zobaczyła swoje własne oczy w owalnym lustrze i przyglądając się odbiciu zastanawiała się, kto ostatnio siedział tu i czesał włosy. Nagle pokój wypełnił się wysokimi tonami pięknej melodii. Abelone wzdrygnęła się. Zrzucając szczotkę na podłogę. – Spokojnie, Abelone, to tylko ja – Lars uśmiechnął się i pokazał jej pozytywkę. Na poduszeczce z ciemnoniebieskiego aksamitu kręcił się powoli wokół swojego ramienia porcelanowy cherubinek, podczas gdy pozytywka wygrywała ostatnie powolne tony. – Jakie to piękne – Abelone musnęła palcami małego modlącego się aniołka, ze wzrokiem zwróconym ku niebu, po czym podeszła do okna. Rozsunęła zasłony i otworzyła okno, by do tego chłodnego pokoju wpuścić trochę świeżego powietrza i słońca. Okno wychodziło na zachód i widać stąd było położoną poniżej małą zatokę. Woda w niej była płytka, na mieliźnie utknęła łódka, a słońce wiszące nisko nad

wzgórzami rzucało długie cienie na przezroczystą wodę. Krzyki mew i zapach leżących na brzegu wodorostów przypominały jej o czymś, co zdarzyło się pewnego lata wiele lat temu, kiedy miała cztery, a może pięć lat. Dziadek zabrał ją łódką na morze, żeby rozrzucić sieci do połowu fląder... i nagle znalazła się z powrotem na łodzi, patrząc na okno, w którym teraz stała. W oknie stała kobieta i uśmiechała się do niej. Miała jasne, długie rozpuszczone włosy i była ubrana w białą suknię. Abelone nie znała tej kobiety, mimo tego jednak uśmiechnęła się i pokiwała do niej. Zapytała dziadka kim była ta kobieta w oknie, ale kiedy odwrócił się, by na nią spojrzeć, już jej nie było. – Abelone? Czy coś się stało? – zapytał Lars ze zmartwioną miną i potrząsnął ją za ramię, ona jednak nie potrafiła pozbyć się wizji tej tajemniczej kobiety, którą widziała jako dziecko. – Nie, wszystko jest w porządku. Pomyślałam tylko o czymś, co stało się wiele lat temu – odpowiedziała i opowiedziała Larsowi o kobiecie, którą widziała w oknie. – Babcia opowiadała często o kobiecie, która podobno nawiedzała dom, ale wszyscy mówili, że to bzdury i w końcu babcia przestała do tego wracać – powiedziała niepewnie. – Nie przejęliśmy chyba domu z duchem? – Lars uśmiechnął się i potargał jej długie, jasne włosy. Abelone odwróciła się powoli do męża. Całym ciałem czuła, że coś tu było nie tak. Objęła wzrokiem pokój. Nagle to zauważyła. Gruba warstwa kurzu pokrywała wszystkie pokoje. Tutaj nie było ani jednego pyłku.

Rozdział I Gimle Gaard, hrabstwo Jarlsberg i Laurvig, grudzień 1881 roku Zimowy krajobraz wokół gospodarstwa Gimle skąpany był w grudniowym słońcu, gdy doktor Greni dotarł tam w pięknych niedzielnych saniach, należących do Gimle. Stajenny Alf otrzymał polecenie przywiezienia doktora. Pani domu, Louise, leżała od dwóch dni w silnych bólach porodowych, a miejscowa akuszerka nie dawała sobie rady. Narodziny dziecka przewidziane były na początek stycznia, ale przygotowania do świąt Bożego Narodzenia sprawiły, że pani domu myślała o wszystkim innym poza zbliżającym się porodem. Doktor Greni wysiadł z sań i popatrzył na ten piękny, biały piętrowy dom, położony tak ładnie, z widokiem na pokryty lodem fiord. Posiadłość Gimle była jedną z największych i najstarszych w okolicy, a dostatek właściciela był dobrze widoczny. Jakże ogromny był kontrast między tym miejscem a chatką, z której właśnie wracał, a gdzie miał asystować przy bardzo trudnym porodzie, do którego nie zdążył. Młoda, niezamężna dziewczyna urodziła martwego chłopca i kiedy dojechał na miejsce, dziecko zostało już odebrane matce. Uratował jednak życie wyrobnicy. Gdyby nie przyjechał, wykrwawiłaby się na śmierć. Śnieg skrzypiał pod jego ciężkimi, zimowymi butami, kiedy szedł w kierunku wejścia i musiał zebrać się w sobie, zanim otworzył drzwi do domu Aksela i Louise Gimle. Miał nadzieję, że komplikacje nie były tak duże, by chodziło o życie i zdrowie matki lub dziecka. Abelone wzięła wilgotną lnianą ściereczkę i spokojnie otarła spoconą, bladą twarz matki. Poród ciągnął się już długo i matka opadała z sił. Żeby tylko lekarz mógł zaraz przyjechać, czekali już tak długo! Matka miała bardzo silne i częste ataki bólów porodowych, ale nawet doświadczona akuszerka nie wiedziała, co więcej mogła zrobić. Jeden atak bólu nie zdążył minąć, a już zaczynał się kolejny. Jej wysiłki zdawał się nie dawać rezultatów i Abelone zaciskała zęby, żeby nie płakać. Czy i tym razem miał się nie udać? Trudno było odgonić wspomnienia z poprzedniego porodu. Trochę ponad rok wcześniej matka urodziła po długim i ciężkim porodzie martwego chłopca i Abelone myślała, że matka umrze. Wówczas nie pomagała przy porodzie. Jednak pomimo tego, że leżała całą noc z głową schowaną pod poduszką, słyszała okropne, wypełnione bólem krzyki matki. Matka nie była już taka młoda i kiedy okazało się, że znów spodziewa się dziecka, Abelone zaczęła się martwić, jak poród przebiegnie tym razem. Gdzieś w sercu miała nadzieję, że matka już nigdy nie zajdzie w ciążę. Stłumione krzyki matki i dłoń, która tak kurczowo trzymała jej rękę, gdy nasilały się bóle sprawiały, że kuliła się ze strachu. Nie czuła już prawie tego dusznego, słodkawego zapachu krwi i potu, jednak nudności, których próbowała się pozbyć, nie były spowodowane wyłącznie krwią, głosami i zapachem. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek tak bardzo się bała. Matka mogła odpocząć przez chwilę między dwoma atakami bólu i Abelone wstała, już bardzo niespokojna. Niecierpliwie wyglądała przez małe, zielone szyby okna na dziedziniec, gdzie zobaczyła lekarza wysiadającego z sań, którymi przywiózł go stajenny. – Mamo, lekarz przyjechał! – wybuchnęła z ulgą. Matka uśmiechnęła się do niej słabo. – Obawiam się, że jest już za późno, Abelone. Nie czułam żadnych ruchów przez ostatnie godziny – Louise patrzyła na nią dobrymi, niebieskimi oczami, głaszcząc swój duży brzuch. Jej twarz była wykrzywiona. Abelone modliła się cicho, by matka nie miała racji. Wiedziała, że rodzice chcieli mieć syna, który mógłby pomóc im w pracach na gospodarstwie, jednak teraz nie miało znaczenia czy matka urodzi chłopca, czy dziewczynkę, ważne tylko, żeby przeżyła i ona, i jej nienarodzone dziecko. – Zejdę na dół i przyjmę doktora Greni – powiedziała Abelone i spojrzała szybko na akuszerkę,

która kiwnęła głową. Wydawała się teraz spokojniejsza. Wiedziała, że akuszerka zrobiła wszystko, co w jej mocy, jednak przez te ostatnie godziny nawet ona nie była w stanie pomóc. Słychać było odgłos otupywanych ze śniegu butów i rosła, dająca poczucie bezpieczeństwa postać doktora Granie pojawiła się w sieni. Greni był lekarzem od czasu, kiedy Abelone była małą dziewczynką i był dobrym i szanowanym mężczyzną. Był również bliskim przyjacielem rodziny. – Doktorze Greni, jak dobrze, że pan nareszcie przyjechał! – nie pozwoliła mu nawet zdjąć dużego, ciepłego kożucha, od razu wskazując drogę na piętro domu, gdzie leżała matka. Szybko opowiedziała o mękach matki i o tym, że dziecko nie chciało wyjść. Lekarz pogłaskał w zamyśleniu swoje obfite, siwoczarne wąsy. – Myślę, że powinnaś poczekać na zewnątrz, Abelone. Powiem ci, jeśli będę potrzebował pomocy – Greni położył rękę na jej ramieniu i uśmiechnął się do niej uspokajająco, zanim wszedł do matki, zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę stała niepewnie i patrzyła na zamknięte drzwi. Potem poszła do dużej kuchni. Teraz mogła już tylko czekać. Wokół dużego, wyczyszczonego stołu siedziały jej siostry, Ellen i Marie. Ojca nie było. Całą noc wędrował bez przerwy po kuchni, kiedy jednak nadszedł poranek wyszedł, żeby rozpocząć pracę w odlewni dzwonów. Ellen miała szesnaście lat i była o dwa lata młodsza od Abelone. Miała jasnobrązowe, trochę smutne oczy, a jej blada twarz w kształcie serca pełna była małych piegów, których próbowała się pozbyć za pomocą przeróżnych kremów i maści domowej roboty. Jej ciało było szczuplutkie, chude i nieforemne, prawie jak u chłopca, ale tak pięknych włosów, jakie miała siostra, Abelone nie widziała u nikogo. Grube, orzechowobrązowe włosy zawsze pięknie uczesane i ułożone, ze spinkami wpiętymi z tyłu głowy. – Abelone, myślisz, że mama niedługo urodzi dziecko? – zapytała mała, czteroletnia Marie. Zeskoczyła ze stołka, na którym siedziała i podbiegła do siostry. Abelone wzięła ją na ręce i przytuliła mocno to małe, chude dziecięce ciałko. – Oczywiście, dziecko niedługo się urodzi. Przyjechał lekarz. Mama będzie znów zdrowa – usłyszała swój głos, pomimo szalejącej w jej wnętrzu burzy. Marie objęła ją za szyję i przytuliła się do siostry, a Abelone wtuliła nos w jej jasne, długie włosy, które pachniały tak czysto i ładnie. Wszyscy w budynku słyszeli, że poród był ciężki, Abelone zauważyła, że dolna warga Ellen drży. – Ellen, może mogłabyś zabrać ze sobą Marie na mały spacer, a ja w tym czasie przygotuję jakąś przekąskę – Abelone wiedziała, że siostry ucieszą się z możliwości wyjścia z domu. Ellen wstała szybko i wyciągnęła rękę do młodszej siostry. – Chodź, Marie, pójdziemy nad brzeg. Abelone słyszała, jak pobiegły do wyjścia i szukały ubrań. Stała i patrzyła na młodsze siostry, które trzymając się za ręce szły w stronę małej szopy na łodzie. Najmłodsza siostra prawie biegła, a jej jasne warkoczyki tańczyły pod grubą czapką, druga szła ciężkim krokiem, ze spuszczonymi ramionami. Abelone wiedziała, pomimo milczenia siostry, że Ellen boi się o matkę, że umrze. Ellen stała się zamknięta w sobie i cicha, od kiedy kilka lat temu zaczęły się jej comiesięczne krwawienia. Zanim stała się dorosła, była wesołą dziewczynką, która rzadko kiedy potrafiła usiedzieć spokojnie i której nie dręczyły żadne trudne myśli. Abelone westchnęła i włożyła kilka małych polan do pieca. Może było tak, jak mówiła matka, że wszystko przechodzi z czasem. Zwinnymi, szybkimi ruchami zaczęła kroić słoninę, którą miała potem usmażyć i podać razem z gęstą owsianką. Zwykle pierwsze posiłki dnia przygotowywała stara służąca razem z pokojówką, jednak tego ranka poprosiła je, żeby pomogły innym przy obrządzaniu zwierząt. To Abelone z matką razem ze służącymi zwykły oporządzać rano zwierzęta w oborze, jednak dzisiaj dziewczyna nie chciała opuszczać domu, bo mogła okazać się potrzebna. Odgłos talerzy stawianych na stole nie był w stanie zagłuszyć krzyków matki, Abelone czuła, jak wypełnia ją lęk. Śmierć przy porodzie nie była rzadką rzeczą i był to jeden z bardziej bolesnych sposobów na opuszczenie tego świata. Nigdy nie zapomni młodej kobiety z sąsiedztwa, która tej jesieni umarła przy porodzie. Po kilku dniach spędzonych w strasznych bólach i gorączce odczuli

ulgę, że nastał koniec jej cierpienia. Łzy piekły pod powiekami. Matka nie mogła umrzeć i nie umrze w taki sposób. Poczuła ciepło na twarzy i szybko otarła policzki wierzchem dłoni. Dobrze, że była sama w kuchni. Nie chciała, żeby inni widzieli, że płacze. Usłyszawszy dźwięk kroków na schodach Abelone wyszła szybko z kuchni. Doktor Greni schodził z podwiniętymi rękawami i wycierał ręce ręcznikiem. Czoło miał zmarszczone i Abelone poczuła, że ściska ją w piersi. Na górze zrobiło się dziwnie cicho. – Abelone, czy mogłabyś przyprowadzić ojca? – zapytał, nie patrząc na nią. Zdobyła się tylko na kiwnięcie głową, zanim wybiegła do sieni i tam zarzuciła na ramiona szal i włożyła zimowe buty. Nie potrafiła zapytać czy matka żyje. A co z dzieckiem? Otworzyła drzwi i do środka naprószyło śniegiem. Podczas nocy spadło dużo śniegu i teraz tylko mała wydeptana ścieżka wskazywała drogę do odlewni dzwonów. Abelone uniosła spódnicę i zaczęła biec. Zobaczyła przed sobą martwego chłopczyka, którego matka urodziła poprzednim razem i jej woskowobiałą, spoconą twarz. Kiedy wreszcie dobiegła na miejsce, jej oddech był krótki i szybki. Odlewnia dzwonów położona była nieco na południe od domu, nad wodą. Gorące powietrze uderzyło w nią, gdy otworzyła drzwi. Dzisiaj odlewano nowy dzwon do miejscowego kościoła, pracownicy starali się osiągnąć odpowiednią temperaturę w piecu, tak by brąz na dzwon miał właściwą konsystencję. Prawie wbiegła do budynku, rozglądając się za ojcem. Jakiś mężczyzna, którego nie znała, ładował węgiel do pieca. Przerwał, gdy ją zobaczył, oparł się o szuflę i patrzyła na nią z uśmiechem. – Szuka pani pana Gimle? – zapytał, patrząc na nią jasnoniebieskimi oczami spod jasnej, spoconej grzywki. – Tak, matka rodzi i lekarz poprosił, żeby sprowadzić ojca – odpowiedziała niepewnie. Nigdy wcześniej go nie widziała i odniosła wrażenie, że powiedziała za dużo. Pracownik zmarszczył brwi i spojrzał na nią zmartwiony. – Właśnie idzie – powiedział i kiwnął głową w stronę Aksela Gimle, który szedł spiesznie w stronę swojej najstarszej córki. – Ojcze, doktor Greni prosi, żebyś przyszedł – powiedziała Abelone trochę drżącym głosem. Twarz ojca pociemniała z niepokoju, gdy ruszył w stronę drzwi i dalej do domu. Pospieszyła za nim i kiedy zamknęła za sobą drzwi przedsionka stanęła, nasłuchując. Całkowita cisza. Jej serce było jak z ołowiu. Czy coś się stało? Poszła powoli do kuchni, skąd usłyszała przyciszony głos lekarza. – Aksel, to był bardzo ciężki poród, ale zostałeś ojcem bliźniąt. Bliźnięta? Czy matka urodziła dwoje dzieci? Poczuła zaskoczenie i radość. Widziała, jak twarz ojca przez chwilę trochę się rozjaśniła, by zaraz znów przybrać bardzo poważny wyraz. – Louise? Czy wszystko dobrze z Louise? – zapytał grubym głosem. Abelone wstrzymała oddech. – Tak. Louise jest bardzo wyczerpana, ale za kilka tygodni powinna wrócić do sił. Abelone musiała oprzeć się o framugę drzwi. Poczuła olbrzymią ulgę. Było dla niej niepojęte, że ktoś mógł przeżyć tak ogromny ból, jednak wyraz twarzy doktora Greni mówił jej, że stało się coś innego. Znała go na tyle dobrze, że wiedziała, kiedy go coś trapi. – Masz dwóch chłopców, Aksel – powiedział lekarz niepewnie – Jednak jeden z nich jest bardzo słaby. Nie wiem czy przeżyje najbliższe dni. Jest dużo mniejszy od swojego brata, płuca są słabsze i... Ojciec nie czekał aż lekarz dokończy. Wybiegł z kuchni i kilkoma susami pokonał schody. Abelone bardzo chciała pobiec za nim, ale doktor Greni podszedł do niej i zatrzymał ją. – Muszę z tobą porozmawiać, Abelone. Chodź, usiądź tutaj – poprosił. Abelone usiadła przy długim stole razem z siostrami, które już wróciły do domu. – Ten mniejszy chłopczyk, doktorze. Jaka jest szansa, że on przeżyje? – zapytała pełna obaw, ale wolała jasną odpowiedź od trwania w niepewności. Doktor Greni odchrząknął, popatrzył na blat stołu i odczekał chwilę, zanim odpowiedział. – Nie wiem. Widziałem tylko kilkoro dzieci, które były takie malutkie i bardzo niewiele z nich

przeżyło. Większość z nich umiera po paru dobach. Poza tym to bliźnięta, więc temu mniejszemu dziecku trudno będzie dostać wystarczająco dużo mleka odpowiedział cicho. Abelone wpatrywała się w lekarza. Jego słowa nie mogły do niej dotrzeć. Czuła, jak ogarnia ją coraz większy strach. Ellen załkała i Abelone położyła pocieszająco rękę na jej ramieniu. Marie zrozumiała na szczęście, że matka znów będzie zdrowa i siedząc na podłodze bawiła się teraz spokojnie z małym kotkiem. – Twierdzi pan, że matka ma za mało mleka dla dwójki dzieci? – zapytała. Doktor Greni kiwnął głową. – Tak. Louise nie może karmić zdrowego dziecka i mieć wystarczająco dużo mleka dla dziecka, które jest chore i słabe. Najmniejsze dziecko musi dostać pełną pierś, a nie tylko resztki po bracie – odpowiedział zamyślony. Abelone siedziała, wpatrując się w podłogę. Cieszyła się, że matka wyzdrowieje i że jedno z dzieci było zdrowe, jednak nie mogła przestać myśleć o drugim chłopcu, który musiał teraz walczyć o życie przez najbliższe dni i tygodnie. Ze schodów zeszła akuszerka i Abelone zauważyła, że również ona była zmęczona tym drugim. Trudnym porodem. – Jak czują się dzieci? – zapytała Abelone. Akuszerka zwlekała trochę z odpowiedzią. – Mniejsze dziecko musi teraz dostać mleko, w innym przypadku to większe dostanie całą siarę. Doktor Greni popatrzył na nią w zamyśleniu. – Tak, też o tym myślałem. Większy chłopczyk jest duży i zachłanny, poza tym on też potrzebuje mleka. Chociaż może jest maleńka szansa... – ścisnął nos kciukiem i palcem wskazującym, kiwając powoli głową. – Pewna młoda, niezamężna dziewczyna urodziła dziś w nocy martwe dziecko. To było w Mørken, w domkach należących do Rosenløwe, majątku położonego niedaleko Tønsbergu. Jest słaba po porodzie, ale może moglibyśmy teraz przystawić jednego z bliźniaków do jej piersi. Myślisz, że będzie miała mleko? – lekarz spojrzał na akuszerkę, czekając na jej opinię. – Na pewno warto spróbować, ale mamy mało czasu. Poza tym nie wiadomo, czy ta dziewczyna będzie chciała zostać mamką dziecka Louise, po tym, co sama przeszła. Musimy też zapytać Louise o zdanie – odpowiedziała. Abelone widziała jej niepewność. Pomimo tego jednak uczepiła się tej maleńkiej nadziei, którą dał im lekarz. – Abelone, może ty pójdziesz porozmawiać z matką? – doktor Greni spojrzał na nią pytająco. Dziewczyna odetchnęła głęboko. – Tak, oczywiście – odpowiedziała i poszła szybko na górę. Nadal tkwiły w niej wspomnienia z porodu, krew, głosy i zapachy, a myśl, że jedno z dzieci może nie przeżyć, wypełniała ją lękiem. Bała się widoku najmniejszego dziecka. Nie potrafiła poradzić sobie z myślą, że jedno z dzieci może umrzeć. Delikatnie zapukała w drzwi sypialni rodziców, a gdy je otworzyła, uderzył ją zapach dusznego powietrza. Na dworze było tak zimno, że nie mogli wywietrzyć pokoju, w którym było teraz dwoje nowo narodzonych dzieci. Ojciec siedział przy matce. Ten zwykle pewny siebie i kategoryczny mężczyzna miał teraz zaczerwienione oczy i opuszczone ramiona. Jego wzrok utkwiony był w Louise i dwóch maluchach, leżących przy jej piersiach. Ojciec zwykle nie okazywał uczuć, jednak Abelone wiedziała, że kochał matkę, bardzo mocno i namiętnie. Nie każdemu było dane mieć rodziców, którzy tak dobrze się ze sobą zgadzali na wszystkich płaszczyznach życia, pomyślała. – Mamo, jak się czujesz? – zapytała, podchodząc cicho do łóżka. Patrzyła na bladą kobietę, podpartą poduszkami. Jej jasne, długie włosy, które zawsze były splecione i ułożone w koronę wokół głowy, teraz przykleiły się do jej twarzy. – Czuję się dobrze, kochanie. Dziękuję za pomoc przy porodzie, jestem z ciebie taka dumna – matka uśmiechnęła się, jednak jej oczy były całkiem matowe. Maluszki leżały przytulone do nagiej skóry matki. Mniejsze dziecko trzymało głowę na jej piersi. Chłopiec miał zamknięte oczy i nie dawał znaku życia. Był niewiarygodnie maleńki, rączki i nóżki były takie cieniutkie, a przez jego bladą skórę prześwitywały sploty żyłek. Główka była nienaturalnie duża w porównaniu zresztą ciała, a za zamkniętymi powiekami widać było głębokie

oczodoły. Drugie dziecko wyglądało za to na bardzo silne, miało lekko czerwone i pulchniutkie ciałko i dobry apetyt. Wyciągnęła rękę i palcem musnęła delikatnie policzek mniejszego dziecka. – Nie jesteś wielkim mężczyzną, mój maleńki – powiedziała i głos się jej załamał. – Nie, miał bardzo trudny start w życiu – odpowiedziała cicho matka. Jej oczy napełniły się łzami, kiedy patrzyła na mniejszego synka. – Mamo, chciałam z tobą o czymś porozmawiać – zaczęła Abelone i i wyprostowała się. – Doktor Greni opowiedział o kobiecie, która urodziła dziś w nocy martwe dziecko w jednej z chatek w Rosenløwe. Dziewczyna jest młoda i niezamężna. Doktor Greni i akuszerka sądzą, że mogłaby zostać mamką jednego z bliźniaków – zakończyła cicho i poczuła, jak ściska ją w dołku, gdy matka odwróciła wzrok. Jej ramiona zatrzęsły się lekko i Abelone wiedziała, że matka cicho płacze. – Mamka? – głos ojca był sceptyczny i patrzył na córkę spod zmarszczonych brwi, zupełnie jakby powiedziała coś niestosownego. – Tak, lekarz uważa, że mniejszy chłopczyk będzie miał wtedy szansę, by przeżyć – odpowiedziała i odwróciła się do matki, która ukradkiem próbowała otrzeć łzy. – Chętnie przyjmę pomoc, jeśli doktor Greni uważa, że dziewczyna mogłaby być mamką i że uratowałoby to naszego najmniejszego chłopca. Ale nie wiadomo przecież, czy ona będzie miała na to siły, przecież jej też jest teraz ciężko – powiedziała spokojnie matka. Abelone wiedziała, że matka potrafi zrozumieć sytuację mamki. – Doktor Greni chce pojechać tam od razu, muszę zejść na dół i dać mu odpowiedź – powiedziała i spojrzała jeszcze raz na bliźniaków i matkę, po czym wyszła z pokoju i szybko zeszła na dół. Złe przeczucia nie chciały jej opuścić. Jak matka będzie mogła podjąć tak trudną decyzję? Zdecydować, który z synów będzie u mamki, a którego zatrzyma u siebie? * Abelone chodziła nerwowo od okna do okna. Ojciec i doktor Greni pojechali kilka godzin wcześniej, a teraz zaczęło się już ściemniać, wiał coraz silniejszy wiatr. Mogła tylko się modlić i mieć nadzieję, że dziewczyna da się namówić. I że da radę przyjechać do Gimle. Śnieg zacinał teraz w szyby i Abelone musiała mrużyć oczy, żeby w śnieżycy dojrzeć pochodnie. Na szczęście matka i dzieci spały, ale mniejsze dziecko nie dostało jeszcze wystarczająco dużo mleka i niedługo jego życie będzie wisiało na włosku. Wyciągnęła głowę. Ledwo dostrzegała dwa migoczące światełka przy drodze. To muszą być ich sanie! Pobiegła do drzwi wyjściowych i w chwili, gdy je otwierała, Alf wprowadził sanie na dziedziniec. Uniosła spódnicę i pobiegła do nich. Nie mogła dłużej czekać – musiała sprawdzić czy dziewczyna jest z nimi. Zwątpienie dopadło Abelone, gdy w świetle pochodni zobaczyła w saniach na wpół siedzącą, na wpół leżącą postać. Mrugała często, a jej bladą twarz obejmowały ciemne, mokre włosy. Przecież tej dziewczyny nie można wykorzystać, pomyślała Abelone z coraz cięższym sercem. Była przecież całkiem wycieńczona! – Abelone, pomożesz mi? – zapytał ojciec, biorąc dziewczynę pod ramię. Razem z lekarzem pomogli jej zejść z sań i zanieśli ją do domu. – Musimy ją rozgrzać, jest cała sina z zimna – Abelone zdjęła szal i okryła nim ramiona młodej kobiety. Jej palce były lodowate, a ubranie przemoczone po tej trudnej przejażdżce przez lód i zaspy. – Ellen, przynieś proszę ciepłą wodę i ściereczki – poprosiła Abelone siostrę, która wpatrywała się przerażona w zagubioną dziewczynę. Mężczyźni opuścili kuchnię, gdy Ellen przyszła z miednicą, a Abelone pomogła mamce dojść do krzesła. Dziewczyna była szczupła, ale jej bezwolne ciało było ciężkie i oporne. Duży, zapadnięty brzuch zdradzał, że dopiero co urodziła dziecko. – Musimy zdjąć z ciebie te mokre rzeczy, jesteś taka zimna – powiedziała spokojnie Abelone i popatrzyła na bladą, młodą kobietę, która tylko wpatrywała się w nią swoimi kruczoczarnymi

oczami. Abelone zaczęła ostrożnie rozwiązywać spódnicę, gdy dziewczyna nagle zaczęła wyć, uderzając na oślep rękami. Abelone została uderzona prosto w pierś z taką siłą, że poleciała do tyłu. – Chciałam przecież tylko ci pomóc rozebrać się – próbowała wytłumaczyć i patrzyła z przerażeniem na dziewczynę. – Dlaczego tak zareagowałaś? Mężczyźni wrócili biegiem do kuchni, gdy usłyszeli krzyki. Zatrzymali się nagle, gdy zobaczyli dziki wzrok dziewczyny, która teraz chwyciła krzesło stojące przed nią, jakby nie chciała, by ktokolwiek się do niej zbliżył. Oddychała bardzo szybko i nagle jej oczy zaczęły się wywracać. Mamka puściła krzesło i nagle upadła na podłogę, pozostając tam bez ruchu. Abelone podbiegła do niej i poklepała w policzki. Kogo oni wpuścili do domu? Zacisnęła zęby, za parę godzin będzie za późno, by uratować jej braciszka. Nie ma mowy, żeby to się nie powiodło! Chwyciła bezwładne ciało i zaczęła ją rozbierać. Jeśli dziewczyna miała mleko dla jednego z bliźniąt, to będzie go karmiła, bez względu na to, jak bardzo była szalona! – Ellen, pomóż mi ją rozebrać! – poprosiła siostrę, która do tej pory stała jak skamieniała. Mężczyźni ponownie opuścili kuchnię, mrucząc cicho o kobietach i krzyku. Abelone nie usłyszała wszystkiego, ale cieszyła się, że zostały same. – Masz jakąś suchą koszulę nocną, którą mogłabyś jej pożyczyć? – zapytała Abelone, wycierając ręcznikiem zimne, mokre ciało. Ellen kiwnęła głową i poszła szybko do swojego pokoju, a Abelone stwierdziła z ulgą, że twarz dziewczyny zaczyna nabierać koloru. Kiedy już ubrała ją w koszulę, owinęły całe ciało ciepłymi, wełnianymi kołdrami i zawołały mężczyzn, by pomogli wnieść ją do pokoju, który przygotowano dla mamki. Abelone usiadła na brzegu łóżka i przyglądała się noworodkom. – Mamo, mamka już tu jest. Matka patrzyła na dzieci, leżące w jej ramionach. – Doktor Greni prosił, żebyś zdecydowała, które z dzieci ma karmić – ciągnęła dalej, starając się mówić spokojnie. Jej bracia byli tacy maleńcy i delikatni. – Obaj potrzebują matki, ale ten słabszy ma najmniejsze szanse na przeżycie. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym oddała go mamce, a on by umarł. Abelone zauważyła, że usta matki drżały. – Czy mogę zobaczyć mamkę? Jak ma na imię? – matka spojrzała pytająco na córkę. Abelone unikała jej wzroku. Nie mogła opowiedzieć w jakim stanie dziewczyna przyjechała do Gimle. Mieli tylko tę jedyną szansę, musieli ją wykorzystać. Reszta była w rękach Pana, tak jak wszystko inne. – Ma na imię Karen. Jest wyczerpana po porodzie, ale jest młoda i silna – powiedziała Abelone i spuściła oczy, nie będąc pewna tego ostatniego. – Śpi teraz w swoim pokoju. Matka zmarszczyła brwi. – Myślę, że nie możemy dłużej czekać, Abelone. Nasz najmniejszy prawie nie dostał mleka. Matka uniosła się bez słowa i podała córce najmniejsze dziecko. Chłopiec był taki leciutki, ważył tylko połowę tego co powinien, stwierdziła przygnębiona. Jego oczy były zamknięte, a małe usteczka zaciskały się pod maleńkim, okrągłym noskiem. Maleńki człowiek, pomyślała zadziwiona. W tej samej chwili zauważyła, że matka, chwiejąc się, stała przy łóżku. – Mamo, nie wolno ci wstawać! – wykrzyknęła Abelone, podchodząc szybko do matki, która odgoniła córkę ruchem ręki. Po chwili jednak ugięły się pod nią nogi i złapała Abelone za ramię. – Mamo, nie powinnaś... – Abelone próbowała zaprotestować, ale matka jej przerwała. – Sama chcę położyć dziecko w ramionach mamki – wyjaśniła zdecydowanym głosem i biorąc na ręce większego syna poszła chwiejnym krokiem do pokoju dziewczyny. Abelone otworzyła drzwi do pokoju Karen. Ellen miała pilnować dziewczyny i teraz siedziała i czytała w słabym świetle łojówki. W łóżku spała Karen. Jej żółtawa skóra na tle ciemnych, długich włosów, rozrzuconych na poduszce, wyglądała jak z porcelany. Powieki Karen drgały. Musi mieć złe sny, pomyślała Abelone, widząc jak dziewczyna zaczyna niespokojnie kręcić głową. Abelone podała Ellen mniejszego chłopca, podeszła do Karen i potrząsnęła ją lekko za ramię. – Karen? Karen, musisz się obudzić – powiedziała cicho i zobaczyła, że dziewczyna zaczyna

powoli mrugać oczami. – Karen, jesteś teraz w Gimle... Wyglądało na to, że dziewczyna musi chwilę pomyśleć, zanim zrozumiała, co do niej powiedziano i Abelone zrobiła się niespokojna. Cofnęła rękę, bo nie chciała, żeby powtórzyło się wydarzenie z kuchni. Karen otworzyła szeroko oczy i chciała właśnie podnieść się z łóżka, ale matka podeszła do niej i kiedy Karen zobaczyła maleńkie, śpiące dziecko, osunęła się z powrotem na poduszki. Policzki matki mokre były od łez, gdy cichutko położyła swojego syna w ramionach mamki. Dziecko otworzyło oczy i wpatrywało się w Karen wielkimi, niemal czarnymi oczami. Zacięta twarz Karen złagodniała i kiedy spojrzała na tę maleńką twarzyczkę, na jej bladym licu pojawił się uśmiech. – Mój syneczku. Mój kochany, śliczny, maleńki syneczku.

Rozdział II To ojciec postanowił, żeby sprowadzić pastora. Jørgen, mniejszy z bliźniaków, był tak słaby, że nie chcieli czekać, jak kazał zwyczaj, przez osiem dni na chrzest w kościele i pastor zgodził się ochrzcić dzieci w domu. Rodzina zebrała się w sypialni rodziców. Abelone zerkała na ojca i Ellen. Oboje byli tacy poważni. Widziała, jak Marie patrzyła dużymi, pełnymi lęku oczami na pastora spokojnie nalewającego wodę do małej chrzcielnicy. Mała rączka Marie wsunęła się w dłoń Abelone, ściskając ją mocno. Abelone odwzajemniła uścisk i uśmiechnęła się do siostry. Chłopcy spali w ramionach matki. Była nadal słaba, jednak nalegała, że będzie ich trzymać sama. Dzieci były ubrane w powijaki i każde z nich miało na sobie pięknie przybraną, tradycyjną białą sukienkę do chrztu. Większy z bliźniaków, zgodnie ze zwyczajem, dostał sukienkę, w której wcześniej chrzczone były dziewczynki, a którą na chrzest ojca Abelone uszyła jego matka. Sukienka uszyta była z cienkiego, białego płótna, ozdobionego koronką i suto marszczonego na piersi. Z tyłu sukienki wyszyte były imiona wszystkich dzieci, które były w niej chrzczone. Dla słabszego chłopca trudno było znaleźć odpowiedni strój, dlatego Abelone tak przerobiła białą, długą spódniczkę Marie, by pasowała na jego drobne ciałko. Na piersi wyszyła sześć maleńkich różyczek, a wstążkę uszyła i wyszyła tak, by była identyczna ze wstążką brata. Zadowolona patrzyła na nową sukienkę, która w żaden sposób nie odbiegała od odziedziczonego stroju brata. Przynajmniej, gdyby stało się najgorsze, będą mogli zapamiętać, jak pięknie był ubrany, pomyślała ze łzami w oczach. Zapalili dwie proste świece po obu stronach łóżka. Nastrój był bardzo wzniosły. Kiedy pastor modlił się za dzieci, Abelone musiała powstrzymać płacz. Głos duchownego wypełnił cały pokój i obudził chłopców. Pastor podszedł szybko do matki i dzieci, ojciec trzymał małą chrzcielnicę, którą przywieziono z kościoła. Najpierw ostrożnie polana została główka mniejszego dziecka. Abelone skuliła się w sobie słysząc przeraźliwy, silny płacz brata. – Jørgenie Gimle. Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen – pastor osuszył głowę Jørgena złożoną bawełnianą ściereczką, zanim ponowił rytuał. – Isaku Gimle. Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen. Głos Abelone drżał, gdy wszyscy razem mówili Ojcze nasz. Isak był ciemnoczerwony na twarzy od płaczu i Abelone z ulgą zobaczyła, że matka wyciąga pierś dla obydwu synów. Dzieci nie musiały być głodne, nawet jeśli obecny był tam pastor. Wysłannik Boga musiał wytrzymać widok nagiej kobiecej piersi, zaspokajającej głód niemowlaka. Karen nie było z nimi. To miała być jedynie skromna ceremonia. Chrzest w kościele mógł odbyć się dopiero wtedy, gdy Jørgen będzie już silniejszy. On musi przeżyć, pomyślała Abelone i zacisnęła mocno złożone do modlitwy dłonie. – Niech Bóg sprawi, by obaj chłopcy przeżyli. W Gimle nie mogli nikogo stracić. Tydzień przedświąteczny był bardzo cichy. Rozmowy prowadzono ściszonym głosem, a myśli wszystkich krążyły wokół jednego. Nadal nie wiadomo było czy Jørgen przeżyje. Dzień przed wigilią Bożego Narodzenia Abelone postanowiła, że przyniesie cisowe gałązki do wieńców, które mieli zwyczaj wieszać na drzwiach wejściowych. Wyjście z domu dobrze jej zrobi. Święta muszą zostać przygotowane, mimo tego, że było im ciężko. Kiedy przechodziła obok sypialni rodziców usłyszała, jak matka śpiewa i nuci Jørgenowi. Isak leżał u Karen, tak było najwygodniej, skoro to ona miała go karmić piersią. Abelone zapukała ostrożnie do drzwi. – Mogę wejść? – zapytała matkę, która siedziała na łóżku, oparta o poduszki, z synkiem w ramionach. Abelone wiedziała, że była podobna do matki z charakteru i wyglądu, jednak matka była nieco tęższa, co było zrozumiałe po tylu porodach. Jasne włosy matki były upięte, po bokach wpięte miała grzebienie i spinki, a przy skroniach widać było srebrnosiwe kosmyki. W ostatnich latach wokół jej oczu pojawiły się maleńkie zmarszczki, ale jej wzrok był tak samo ciepły jak

zawsze. Abelone nie pamiętała, żeby matka kiedykolwiek podniosła głos, jednak w jej słowach zawsze była jakaś siła, kiedy czasami delikatnie strofowała swoje córki. – Wejdź, Abelone – matka uśmiechnęła się do niej. – Jak on się czuje? – Abelone podeszła cicho do maleńkiego braciszka, który przytulony do matki spał z piersią w buzi. Tak bardzo chciała jakoś pomóc. Matka pilnowała dziecka dzień i noc, od kiedy się urodził i zawsze pozwalała mu leżeć blisko swojego ciepłego ciała. Widok jego małej twarzyczki schowanej pod miękką kołderką ścisnął jej serce. Żeby tylko przeżył! To było takie niesprawiedliwe, że małe, bezbronne dziecko miało tak trudny start w życiu. – Dzisiaj jest lepiej. Jørgen to mały wojownik, chce przeżyć – odpowiedziała matka, głaszcząc delikatnie policzek synka. Chłopczyk wydał z siebie ciche mruczenie. – Budzi się. Może chcesz go potrzymać? – podała jej dziecko. Abelone objęła ostrożnie maleństwo i owinęła je szybko kołderką. Dwoje ciemnoniebieskich, prawie czarnych, zdziwionych i jeszcze śpiących oczu patrzyło na nią ze spokojem właściwym małemu dziecku. Okrągły, mały nosek skrzywił się i nagle mała twarz wydała z siebie dziwny dźwięk. – On kichnął! – Abelone uśmiechnęła się, patrząc na wykrzywioną twarzyczkę. Mały zaczął cicho marudzić. – Jesteś głodny? – zapytała, podając brata matce, która położyła go przy piersi. – Muszę już iść, mamo. Przyniosę gałązki do wianuszków. Matka skinęła głową. – Będziesz miała teraz dużo pracy. Poproś Ellen i służące, żeby ci pomogły. – Nie martw się, damy sobie radę. Matka nie musiała kłopotać się o prace domowe. Najważniejsze, żeby Jørgen nabrał sił. Przez chwilę stała i obserwowała matkę i brata, po czym wyszła cicho z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Skoro matka powiedziała, że Jørgen przeżyje, to na pewno tak będzie. Abelone znalazła duży cis. Odcięte gałązki włożyła do dwóch parcianych worków. Zanim dosiadła konia, przewiesiła worki przez jego grzbiet, przed siodłem. Wciągnęła głęboko ostre zimowe powietrze i popatrzyła wokół. Las był piękny bez względu na porę roku, jednak teraz był jag przygoda. Gałęzie drzew uginały się pod ciężarem śniegu, a powietrze wypełnione było błyszczącymi drobinkami. Co jakiś czas ocierała się o ośnieżone gałęzie sprawiając, że śnieg spadał łaskocząc ją w kark. Zatrzymała konia przy leśnej polanie. Na skraju lasu stał jeleń, spokojnie przeżuwając pędy drzew. Musiał ją jednak zauważyć, bo w jednej chwili skoczył elegancko i zniknął w lesie. To wystraszone, wrażliwe zwierzę w ciszy zimowego lasu wypełniło ją niewytłumaczalną ochotą, by krzyczeć z radości, że mogła przeżyć ten właśnie dzień. Chyba dopiero wtedy, gdy urodziły się bliźnięta i myślała, że matka może umrzeć, zrozumiała, jak kruche jest życie. Cmoknęła na Rimfakse, czarnego ogiera, należącego do jej ojca. Koń był już tak stary, że czekały go teraz spokojne dni w stajni i nadmorskich ogrodach Gimle. Spojrzała w niebo. Nad wierzchołkami drzew zaczęło się zmierzchać. Wkrótce nastanie ciemność i trudniej się będzie poruszać. Musi się pośpieszyć. Uderzyła boki konie piętami. Mieli właśnie przeskoczyć nad powalonymi przez wiatr drzewami, kiedy koń stanął dęba i zarżał głośno. Zanim zdążyła zareagować, ześlizgnęła się z grzbietu, puściła wodze i upadła na plecy prosto w dużą zaspę. – Rimfakse! – syknęła do starego, upartego konia, który teraz stał i patrzył na nią swoimi ciemnymi oczami. – Tak, wiem. Uważasz, że jesteś za stary na skoki – powiedziała wstając. Otrzepała ze śniegu swój ciemnoniebieski, gruby strój jeździecki. Spinki do włosów powypadały i zamiast powpinać je znowu, roztrzepała swoje długie, miodowozłote włosy, które opadły na ramiona i plecy. – Panno Gimle, czy wszystko w porządku? – aż podskoczyła, słysząc za sobą głos. Myślała, że o tej porze będzie sama w lesie. Odwróciła się szybko i zobaczyła jasnoniebieskie oczy, przyglądające się jej z troską. Przed nią stanął nieznajomy pracownik, którego widziała w odlewni

dzwonów w dniu, w którym matka urodziła bliźnięta. Mężczyzna siedział na koniu, ale teraz zeskoczył z niego elegancko i stanął obok niej. – Tak, dziękuję, nic mi nie jest – odpowiedziała zmieszana. – To tylko Rimfakse nie miał ochoty wykonać mojego polecenia – dodała i chwyciła wodze. Nieznajomy uśmiechnął się do niej i poklepał gładką szyję konia. – Tak to już jest z takimi starymi uparciuchami! Abelone zlustrowała go szybko od stóp do głów. Dziwiło ją, że się nie przedstawił. To było wręcz niegrzeczne, jednak może myślał, że ona wie kim jest, skoro pracował w odlewni. Nie miała ochoty go pytać, bo to wpędziłoby ich oboje w zakłopotanie. Lepiej zapyta ojca, gdy nadarzy się okazja. Worki z gałązkami spadły z konia, kiedy stanął dęba. Abelone sprawnie przywiązała Rimfakse do drzewa i schyliła się, żeby je podnieść. Nieznajomy pośpieszył jej z pomocą i zobaczyła uśmiech w jego oczach. Odwróciła wzrok zanim wstali. Mężczyzna pomógł jej umocować worki na grzbiecie wierzchowca. Włożyła stopę w strzemiono i już miała dosiąść konia, gdy podszedł do niej szybkim krokiem i podał jej rękę. – Proszę pozwolić, że pomogę. Abelone próbowała ukryć, jak bardzo była zaskoczona. Najwidoczniej nie był całkowicie pozbawiony dobrych manier. Ujął ją za rękę i przez krótką chwilę stali blisko siebie. Zmieszana, chciała zabrać rękę, kiedy pochylił się szarmancko i pocałował jej dłoń, patrząc prosto w oczy. W swoim zniszczonym ubraniu roboczym wyglądał tak komicznie, że miała ochotę się roześmiać. Zamiast tego jednak, zanim dosiadła konia, skinęła uprzejmie głową. Trochę zażenowana żałowała, że nie wybrała damskiego siodła, w którym prezentowała się o wiele lepiej, wolała jednak jeździć w męskim siodle. – Dziękuję za pomoc – powiedziała, przesyłając mu uśmiech, gdy ukłonił się na pożegnanie. Czuła jego oczy na swoich plecach i miała wielką ochotę, żeby się odwrócić, jednak córce gospodarza nie wypadało tego zrobić. Ojcu nie podobałoby się nawet to, że rozmawiała sam na sam z jednym z pracowników. Szczególnie w samym środku lasu. * Abelone zatrzymała Rimfakse na wzgórzu po północnej stronie Gimle i popatrzyła na wznoszącą się nad zaśnieżonymi polami posiadłość, z której rozciągał się widok na fiordy i wyspy. Piękne budynki świadczyły o wielu pokoleniach żyjących w dobrobycie. Abelone odczuła jednocześnie dumę i pokorę, myśląc o tym, co jej rodzinie udało się stworzyć przez ponad dwieście lat. Ojciec zwykł mawiać, że majątek zawsze był przekazywany następnemu pokoleniu w lepszym stanie niż ten, w którym został przejęty. Dziedzictwo miało utrzymywać i zwiększać swą wartość przez wszystkie pokolenia. Duży, biały piętrowy dom miał czterospadowy dach i podzielone na mniejsze szybki szprosowe okna. Skrzydła domu po wschodniej i zachodniej stronie głównego budynku otaczały duży dziedziniec, na którym rósł imponujący kasztanowiec rzucający od ponad stu lat swój chłodzący cień. Wschodnie skrzydło mieściło dużą spiżarnię i mleczarnię, a w zachodnim znajdowały się sypialnie. Odlewnia dzwonów położona była na południe od głównego budynku, na małym cyplu, pozostałe budynki gospodarskie stały w równym rzędzie na północ od domu, chroniąc go jednocześnie przed północnym wiatrem w okresie zimowym. Mieli 250 dekarów, czyli 25 hektarów ziemi uprawnej i ponad 2000 dekarów (200 ha) lasów. W oborze stało dziesięć krów, osiemnaście owiec i jeden baran oraz dwie maciory, dzięki którym zawsze mieli małe i większe prosięta, które sprzedawali poza tymi, które zostawiali na własny użytek. Dom położony był nad zatoką, w której kąpali się latem, a przy brzegu stała szopa na łodzie. Po wschodniej stronie Gimle wiła się przez krajobraz Gimleelva, rzeka Gimle, oddzielając posiadłość od sąsiadujących z nią ziem Ladefoss. Odkąd sięgała pamięcią, między tymi dwiema rodzinami trwał spór. Ojciec i Sjur Ladefoss, gospodarz sąsiedniej posiadłości, nie znosili się wzajemnie. Nie przepadali za sobą i nawet jeśli mogliby pomagać sobie w pracach na

gospodarstwie, żaden z nich nie prosiłby drugiego o pomoc. Tak już było, pomyślała zrezygnowana i westchnęła. Nie wiedziała, jaki był powód tej wrogości i możliwe, że ani ojciec ani Sjur Ladefoss też tego nie pamiętali. Objęła wzrokiem posiadłość Gimle. Widok pól otoczonych falującymi wzgórzami w głębi lądu był tak samo wspaniały, jak widok fiordów, bez względu na to czy szalały jesienne sztormy, czy powiewał chłodny letni wiaterek, niosący w otwarte okna słone morskie powietrze w ciepły, letni dzień. Widok był ten sam, co zwykle, jednak wszystko uległo zmianie. Była dziedziczką Gimle aż do czasu, gdy urodziły się bliźnięta. Odelsrett, prawo dziedziczenia, stanowił, że wiejski majątek, będący własnością danego rodu przez co najmniej 20 lat, dziedziczony jest zawsze przez najstarszego syna. W przypadku braku męskiego potomka, dziedziczyła najstarsza córka. Jeśli jednak – nawet po wielu latach – urodzi się chłopiec, prawo do dziedziczenia przechodzi na niego. W minionych latach rodziły się tylko siostry i Abelone przygotowywała się do przejęcia Gimle, gdy nadejdzie czas. Teraz jednak było inaczej. Najstarszy z bliźniąt, słabiutki Jørgen, jest dziedzicem i zostanie gospodarzem. Jeżeli przeżyje, pomyślała i poluźniła wodze, skłaniając konia do ruszenia. Gdy zbliżała się do Gimle, zaczął ogarniać ją wzniosły nastrój. Posiadłość wyglądała czarująco w miękkim, niebieskim świetle księżyca, który właśnie wschodził za czubkami drzew. Wszystko było już przygotowane do świąt, mimo że matka musiała zostać w łóżku po porodzie. Czekały ich teraz dni pełne spokoju, kiedy mogli się cieszyć dobrym jedzeniem, na które ciężko pracowali przez cały rok. Abelone uśmiechała się wjeżdżając na plac. Przy podjeździe do stodoły słyszała głośne, podniecone głosy i zobaczyła, że stajenny Alf dyskutował za swoim młodszym bratem, Andersem. Obaj byli synami koniuszego i od rana do wieczora przebywali w stajni. Alf powoził saniami, utrzymywał porządek w stajni i doglądał koni razem ze swoim ojcem, a Anders razem z innymi parobkami pomagał jej ojcu w naprawach w całym gospodarstwie. Odkąd była małą dziewczynką, spędzała z chłopcami mnóstwo czasu. Anders był w jej wieku, a Alf o dwa lata starszy. Byli braćmi, których nigdy nie miała, w każdym razie do tej pory. – Przecież wiesz, że to ja mam zawiesić świąteczne snopki zboża dla ptaków – usłyszała warkotliwy głos Andersa i zauważyła, jak patrzył na brata spod ściągniętych brwi, zaciskając pięści. Ach, więc o to chodziło, kłócili się, który z nich ma zawiesić świąteczne snopki. O tej porze roku zawsze trwały spory, który z parobków miał to zrobić, było to bowiem zaszczytne zajęcie, które było dodatkowo nagradzane kieliszkiem gorzałki od jej ojca. – Pomyślałem tylko, że mógłbym ci pomóc, robiłem to przecież wcześniej – Alf uśmiechnął się drwiąco do brata, który balansował z cienkim palem na podjeździe. Do jednej strony pala przyczepiony był czerwoną wstążką snopek, który mieli zawiesić nad dachem stodoły. Anders próbował ze wszystkich sił utrzymać pal, jednak ten razem ze snopem przechylił się za daleko i runął z hukiem na podjazd. – Widzisz, mówiłem, że ci pomogę – Alf stał z rękami w kieszeniach, śmiejąc się z satysfakcją, gdy nagle Anders jednym skokiem znalazł się przy bracie i powalił go na śnieg. Jednak Alf był większy i silniejszy, i mimo że Anders bardzo się starał, by przytrzymać brata na śniegu, musiał się poddać. Abelone uśmiechała się, widząc tę nieco dziką, ale jednak braterską walkę. Nie było w tych chłopcach żadnej złości. – Może któryś z was mógłby mi pomóc z Rimfakse? – zawołała wesoło. Podskoczyli obaj, nieświadomi tego, że ich obserwowała. Patrzyła z uśmiechem na braci, którzy wyglądali jak dwa śniegowe bałwany, z przekrzywionymi czapkami i policzkami czerwonymi od bójki. Niesforne, rude włosy Andersa wystawały spod czapki. Alf zdjął swoją czapkę i potrząsnął jasnymi lokami, próbując pozbyć się z nich śniegu. – Wygląda na to, że jesteście zajęci czymś innym – usłyszała za sobą czyjś głos. Po raz drugi tego wieczoru pojawił się nowy pracownik ojca, wyrastając nagle obok niej. – W dalszym ciągu nie odczuwa pani żadnych nieprzyjemności po dzisiejszej przejażdżce? – uśmiechnął się do niej, a w jego oczach pojawił się błysk.

– Nie, wszystko jest w porządku – odpowiedziała niepewnie. Zauważyła, że jego spojrzenie ją zawstydza. Poza tym Alf i Anders stali obok i przysłuchiwali się rozmowie. – Mogę wprowadzić Rimfakse do stajni, panno Gimle – powiedział nieznajomy i nie czekając na odpowiedź, ukłonił się i odebrał jej wodze. Spokojnie odprowadził konia, a Abelone stała i patrzyła za młodym mężczyzną. Napięcie sprawiło, że poczuła dziwne łaskotanie. Alf patrzył przymrużonymi oczami za wysoką, dobrze zbudowaną postacią. – Uważaj na Oskara, Abelone. Oskar, więc tak miał na imię, pomyślała i uśmiechnęła się, widząc nieufne spojrzenie parobka. Bracia zawsze jej pilnowali. – Nie znam go. Pomógł mi, gdy spadłam z konia. – Spadłaś z Rimfakse? – Anders i Alf wybuchnęli chórem i wpatrzyli się w nią wielkimi oczami. Uśmiechnęła się, widząc niedowierzanie malujące się na ich twarzach. Stary koń był zwykle jej i ojcu bardzo posłuszny, ale Abelone wiedziała, że Alf miał kłopoty, by poradzić sobie z tym wielkim ogierem. – Wszystko w porządku, wpadłam w zaspę – odpowiedziała beztrosko. – A tak poza tym, czy nie możecie powiesić każdy swojego snopka? Przecież świąteczne snopy mają stać po obydwu stronach podjazdu – uśmiechnęła się, widząc ich rozradowane twarze. Zdawali się być zadowoleni z takiego rozwiązania i na pewno pomyśleli, że teraz każdy z nich dostanie po pół kieliszka gorzałki. Abelone poprosiła jedną ze służących, by przygotowała kąpiel w sypialni. Całe jej ciało pragnęło zagłębić się w gorącej, parującej kąpieli. Zanurzyła palce, woda była jednak jeszcze zbyt gorąca, więc Abelone usiadła tymczasem przy toaletce. Na nocnym stoliczku stała piękna lampa naftowa z porcelany, udekorowana różami. Rzucała ciepłe światło na utrzymany w jasnej tonacji pokój. W lustrze toaletki widziała swoje odbicie, a światło lampy sprawiało, że jej skóra nabrała ciepłego kolorytu. Powoli zaczęła rozczesywać opadające na ramiona, sięgające do pasa włosy. Duże, ciemnoniebieskie oczy otoczone były ciemnymi rzęsami. Usta miała pełne i jasnoróżowe, a gdy się uśmiechała, w policzkach pojawiały się małe dołeczki. Jej ciało było silne, ale miało silne kształty. Piersi były już dojrzałe, pomimo tego, że miała dopiero osiemnaście lat. Była szczupła w talii, a jej brzuch i biodra były krągłe. Dotknęła z irytacją swojej brody i jej twarz wykrzywił grymas. Małą bruzdę odziedziczyła po ojcu, ale kiedy narzekała, matka uśmiechała się do niej i mówiła, że dzięki temu wygląda dokładnie na taką stanowczą, jaka jest. Westchnęła, zwinęła szybko swoje długie włosy w kok nad karkiem i wsunęła się do cudownie ciepłej wody. Kąpała się częściej niż inni w gospodarstwie i nie rozumiała tych, którzy kładli się do łóżka brudni. Było wystarczająco dużo osób, które kąpały się tylko dwa razy do roku: na wiosnę i tak jak teraz, na święta Bożego Narodzenia. Nie mogła przestać myśleć o parze intensywnie niebieskich oczu. Była świadoma tego, że nie powinna snuć marzeń o pracowniku ojca, jednak Oskar miał w sobie coś szczególnego. Był inny od pozostałych pracowników gospodarstwa, żaden z nich nigdy nie zwrócił jej uwagi w taki sposób. Ojciec nigdy nie zgodził by się na to, by poślubiła mężczyznę niższego stanu niż ona. Gdy czasami wspominano o możliwym związku z synem jakiegoś chłopa, ojciec zbywał to szorstko mówiąc, że jego córka była zbyt młoda na małżeństwo. Ojciec był trudnym orzechem do zgryzienia, nieugięty i uparty, ale matka zawsze w jakiś sposób potrafiła nakłonić go do zmiany zdania. Nie wiedziała, jakie było stanowisko matki, jeśli chodziło o małżeństwo, bo ten temat nie był omawiany. Westchnęła ciężko i zaczęła się namydlać. Nie było podstaw do rozmyślań o małżeństwie. Ostatecznie spotkała Oskara zaledwie trzy razy, a w okolicy mieszkało mnóstwo młodych mężczyzn, bardziej odpowiednich dla córki gospodarza. Wciągnęła do płuc parę, unoszącą się nad trochę zbyt gorącą wodą, zamknęła oczy i zanurzyła ciało w kąpieli. Nikt nie mógł przecież odebrać jej marzeń. Abelone otworzyła oczy. Woda w balii zrobiła się zimna i nadeszła pora, by położyć się spać.

Zrobiło się późno i zamiast poprosić którąś ze służących, by opróżniła balię, zrobiła to sama. Kiedy wynosiła wodę, pomyślała o Karen i poczuła się winna. Mamka przebywała prawie cały czas w swoim pokoiku razem z Isakiem, tak jak to było w zwyczaju po porodzie. Kobiety, które urodziły dziecko, powinny mieć zapewniony spokój przynajmniej przez dwa pierwsze tygodnie. Karen była wycieńczona i słaba po swoim porodzie i musiała dojść do siebie. Było tak wiele pracy przed świętami, że Abelone nie rozmawiała z Karen od czau jej przyjazdu do Gimle. Wydawało się jednak, że dziewczyna uspokoiła się po pierwszym, gwałtownym spotkaniu, które tak przeraziło wszystkich. Abelone wiedziała, że mamka odchodziła od zmysłów z rozpaczy po utracie dziecka, jednak obecność Isaka sprawiła, że czuła się lepiej. Zamyślona wkładała koszulę nocną; cudowny strój z koronkami i białym obszyciem, który uszyła jej matka. Usiadła przy toaletce i długimi ruchami czesała włosy, by potem sprawnie spleść je w gruby warkocz. Na stoliczku stała maleńka pozytywka, którą dostała od ojca, gdy była małą dziewczynką. Zdecydowanym ruchem wyciągnęła szufladkę stoliczka i wyjęła maleńki kluczyk. Obróciła kluczyk i wypukłe wieczko otworzyło się. Uwielbiała tę smutną melodię, która płynęła z pozytywki i patrzyła zdumiona na maleńkiego klęczącego aniołka, modlącego się ze wzrokiem skierowanym ku niebu. Jej zachwyt tym pięknym prezentem nie minął, pamiętała, że jako mała dziewczynka często leżała wpatrując się w kręcącego się aniołka, dopóki nie zasnęła. To, czego szukała, schowane było w tajnej skrytce, w wieczku pozytywki. Kiedy była młoda, chowała tam drobne rzeczy. Szukała delikatnie palcem pod cienkim, błękitnym jedwabiem, aż znalazła. Wyszła na korytarz i zobaczyła, że drzwi do pokoju Karen były uchylone. Bodo przemknęła po lodowatej podłodze i zatrzymała się na chwilę przed drzwiami, patrząc na Karen, która siedziała pochylona nad stołem i pisała w słabym świetle łojówki. Kiedy ta młoda dziewczyna tydzień temu przybyła do Gimle, była blada, z zapadniętymi policzkami, przemarznięta i zaniedbana. Teraz jednak Abelone zobaczyła, że mamka była bardzo piękną, młodą kobietą. Ciemne, błyszczące włosy Karen opadały swobodnie na ramiona, a jej twarz miała piękne, miękkie rysy. Abelone zapukała delikatnie do drzwi. – Przeszkadzam? – wsunęła głowę przez drzwi i uśmiechnęła się, ale zauważyła, że Karen zmarszczyła brwi. – Och, przepraszam, nie będę przeszkadzać. Jest już późno, możemy porozmawiać jutro – powiedziała szybko, zdumiona nieprzychylnym wzrokiem Karen, ale zaraz zobaczyła, że na jej twarzy pojawia się uśmiech. – Nie, nie przeszkadzasz. Proszę wejdź, panienko Abelone, byłam tylko trochę zaskoczona. Myślałam, że jestem jedyną osobą w domu, która jeszcze nie śpi – Karen uśmiechnęła się i podmuchała na atrament w książce, w której wcześniej pisała, po czym ją zamknęła. Mamka wstała i podeszła do Abelone. Była wyższa niż Abelone początkowo się wydawało. Dwie młode kobiety stały przez chwilę naprzeciw siebie. Abelone wyciągnęła rękę, w której trzymała maleńkie puzderko. – Nie zostanę tu długo, chciałam tylko dać ci to – powiedziała i podała Karen pudełeczko. – Jesteśmy tacy wdzięczni, że przyjechałaś do Gimle, żeby zostać mamką Isaka. Mamy nadzieję, że dobrze się tu czujesz i jeśli czegoś potrzebujesz, to musisz nam o tym powiedzieć. Karen patrzyła zdziwiona na paczuszkę, którą dostała i dygnęła. Abelone wiedziała, że prezent był dla niej zaskoczeniem. – Bardzo dziękuję, nie wiem, co powiedzieć... – Musisz tylko to otworzyć. Karen popatrzyła na nią swoimi ciemnobrązowymi oczami, zanim powoli zdjęła pokrywkę. – Jakie to piękne! – wykrzyknęła i wyjęła prosty, cieniutki srebrny łańcuszek z wisiorkiem wypełnionym małym, okrągłym ametystem w kształcie róży. – To dla mnie? – zapytała, otwierając szeroko oczy. Abelone skinęła głową. – Tak, mam nadzieję, że ci się podoba. – Jest cudowny, nigdy nie miałam czegoś tak pięknego – Karen uśmiechnęła się szczęśliwa. Podeszła do lustra wiszącego nad toaletką i zapięła łańcuszek na szyi. Był to naszyjnik, który Abelone dostała od swojej babci, gdy była małą dziewczynką.

– Dziękuję, panienko Abelone, naprawdę jestem bardzo zaskoczona, nie sądziłam... – zaczęła Karen i urwała, przyglądając się sobie z uśmiechem w lustrze i gładząc łańcuszek palcami. Wyglądało na to, że bardzo doceniła prezent. Isak wydał z siebie cichutkie postękiwania i Karen podeszła szybko do kołyski stojącej obok jej łóżka. – Czy on nie jest cudowny? – twarz Karen rozjaśniła się uśmiechem, gdy pochyliła się nad chłopcem. Ostrożnie podniosła maleńkiego oseska i kołysząc położyła go na ramieniu. Abelone skinęła głową i pogłaskała delikatnie policzek swojego małego braciszka, ciesząc się wzruszającą, szczerą troską Karen. Mamka usiadła na brzegu łóżka i przyłożyła dziecko do piersi, mówiąc do niego. Abelone poczuła się zbędna – Dobranoc, Karen, mam nadzieję, że będziesz dobrze spać... i pamiętaj, powiedz, jeśli czegoś potrzebujesz – powtórzyła, patrząc na młodą kobietę, przytulającą jej braciszka do piersi. Słychać było tylko regularne odgłosy ssania. – Dziękuję za naszyjnik, to naprawdę za dużo – Karen uśmiechnęła się do Abelone, po czym znów skupiła całą uwagę na dziecku przy piersi. Abelone wyszła cicho z pokoju, zamknęła ostrożnie drzwi i przemknęła z powrotem do swojej sypialni. Położyła się na łóżku, zdmuchnęła świecę i opadła na poduszki. Wciągnęła głęboko przyjemny zapach świeżo upranej pościeli, zamknęła oczy i uśmiechnęła się. Jej mały braciszek nie mógł mieć lepszej mamki.

Rozdział III Abelone czuła jak pot cieknie jej po plecach pod ciepłą, wełnianą suknią. Razem z Ellen przygotowywały przez cały poranek mięsne mølje – składający się z bulionu na roladzie z mięsa i słoniny posiłek, rozpoczynający w Gimle święta Bożego Narodzenia. Było wieloletnią tradycją, że gospodarz przygotowywał go sam przed południem, w wigilię Bożego Narodzenia i Abelone słyszała, że wszyscy pracownicy czekali w napięciu za zamkniętymi, podwójnymi drzwiami, prowadzącymi do dużej jadalni, gdzie nakryto dla ponad czterdziestu gości. Ten jeden, jedyny raz w roku ojciec zbierał wszystkich pracowników i dzierżawców na wielki wspólny posiłek, co było bardzo doceniane. Nie we wszystkich majątkach gospodarz był tak lubiany i szanowany jak w Gimle. Ojciec był bardzo wymagający. Sam był wytrzymały i potrafił bardzo ciężko pracować, jednak większą wagę przywiązywał do lojalności i szczerej chęci pracy niż do sił. Ludzie lubiący często odpoczywać nie zagrzewali długo miejsca w gospodarstwie. Pracownicy bardzo cenili go za to, że był sprawiedliwy i wzbudzał respekt pracą, którą sam wykonywał i wszyscy wiedzieli, że ich gospodarze ciężko pracowali na to, by jak najlepiej wykorzystać odziedziczony majątek. Gdyby tylko nie był taki autokratyczny, pomyślała Abelone, uśmiechając się do siebie. – Ellen, możesz poszukać tych czterech dużych srebrnych kandelabrów? – zapytała siostrę, która skinęła głową i pobiegła szukać świeczników. Abelone zauważyła, że Ellen przez przygotowania do tego wielkiego posiłku była nerwowa i blada na twarzy i wiedziała, że nie podobało jej się ponoszenie tak dużej odpowiedzialności. Jednak teraz, gdy matka nadal leżała w łóżku, trzeba było jej pomóc. Nie przeszkadzało jej, że stale musiała mówić siostrze co było do zrobienia. Ellen nie była leniwa, tylko nie zawsze wiedziała, co powinna zrobić i wtedy po prostu nie robiła nic. Abelone objęła wzrokiem zestawione ze sobą duże, mahoniowe stoły i stwierdziła, że wszystko jest tak, jak byś powinno. Z przylegającego do kuchni pomieszczenia dochodził rozkoszny zapach mølje, za które odpowiadała Ellen, a na stołach czekało już dużo świeżego, cienkiego chlebka, poukładanego w małe stosy. Stoły były udekorowane białymi obrusami z adamaszku i nakryte najlepszą porcelaną i wyczyszczonym srebrem. Ostre światło zimowego słońca wpadało przez cztery wysokie okna, rozświetlając piękne szyby z Nøstetangen i zawieszony na specjalnie wykonanej stiukowej rozecie żyrandol. Lustra między oknami sprawiały, że jasny pokój wydawał się większy, na ścianach wisiały piękne obrazy żaglowców z czasów napoleońskich. Biały piec kaflowy, stojący w rogu tego bardzo wysokiego pokoju, dawał dużo ciepła. Ciężkie zasłony z niebieskiego aksamitu upięte były po bokach okien, a ciemnoczerwona portiera oddzielała jadalnię od małej palarni. – Myślę, że wszystko jest gotowe, Ellen – powiedziała Abelone i uśmiechnęła się do siostry, której jasnobrązowe oczy miały ten trochę wystraszony wyraz, który od czasu do czasu się w nich pojawiał. Abelone wiedziała, że Ellen obawia się podawania do stołu. – Byłaś naprawdę dzielna – powiedziała zachęcająco, a siostra przesłała jej trochę nerwowy, ale wdzięczny uśmiech. Głosy pracowników, stojących przed drzwiami przybrały na sile i Abelone wiedziała, że czekają w napięciu, by ich wpuszczono. – Masz ochotę otworzyć drzwi? – zapytała siostrę, ale Ellen pokręciła cicho głową i uciekła w stronę kredensu. Abelone rzuciła szybkie spojrzenie w jedno z luster i poprawiła włosy, po czym podeszła do wysokich, pomalowanych na biało drzwi. Wszyscy powinni już tu być, pomyślała i poczuła, jak od szmeru przed drzwiami łaskocze ją w brzuchu. Zawsze tak się czuła przed dużym przyjęciem, ale teraz było gorzej. Musiała przecież poradzić sobie sama, bez matki i służących. Otworzyła drzwi i szmer przeszedł w pełne oczekiwania uśmiechy. Do środka zaczęły wchodzić służące, parobcy, dzierżawcy i wyrobnicy, wszyscy w swoich najlepszych strojach, uczesani i z wypucowanymi twarzami. Wszyscy wiedzieli, że mølje w wigilię Bożego Narodzenia jest zakończeniem pracowitego przedświątecznego okresu. Teraz czekały ich spokojniejsze dni. Pracownicy witali ją skinięciem głowy i uśmiechali się, jednak nikt jeszcze nie usiadł. Wiedziała, że czekają na ojca. Próbowała rozejrzeć się wśród zgromadzonych osób nie zdradzając, że szuka wysokiej postaci z

falującymi i złotymi jak kłosy włosami. Jej wzrok zatrzymała się w samym środku grupy. Stała tam, a jego oczy błyszczały, gdy na nią patrzył. Zrozumiała, że ją obserwował i poczuła, jakby jej serce zatańczyło w piersi. Skłonił się lekko i uśmiechnął, ona zaś skinęła tylko nieznacznie głową, wodząc dalej spokojnym, niewzruszonym wzrokiem. Wystarczająco dużo oczu przyglądało się teraz najstarszej córce z Gimle, żeby obserwować, co robi i jeśli ktoś zauważyłby cokolwiek między nią a jednym z pracowników ojca, to zaraz powstałyby plotki. Rozmowy ucichły, kiedy do pokoju władczym krokiem wszedł ojciec, wyprostowany i pełen siły. Ojciec mógłby wypełnić swoją osobowością cały pokój, pomyślała dumna z ojca, który był tak szanowany nie tylko przez swoich pracowników, ale także w całej okolicy. Ojciec usiadł przy stole i cicho poszli za jego przykładem. Abelone wyszła cicho do Ellen, gdy ojciec razem ze wszystkimi pracownikami odmawiał Ojcze nasz. Za chwilę goście połamią swoje flatbrød – cienkie pszenne chlebki i będą czekać na bulion, którym zostaną zalane, po czym wszystko zostanie polane stopionym tłuszczem. – Gotowe, Ellen? – zapytała i rzuciła okiem na duże wazy, jedne wypełnione gorącym rosołem, a inne okrasą. Specjalnie na tę okazję upieczony pszenny chleb, który podawano po posiłku, był już ładnie pokrojony i ułożony na małych talerzykach. – Tak, myślę, że tak – powiedziała nieco gorączkowo Ellen i Abelone zauważyła, że twarz siostry była zaczerwieniona od ciepła i pracy. – W takim razie zaczynamy. Ja wezmę wazy z rosołem, jeśli ty zabierzesz te z okrasą – Abelone uśmiechnęła się do siostry, której trzęsły się ręce. Ellen tylko skinęła głową. Wszyscy otrzymali już posiłek i Abelone usiadła razem z siostrą przy końcu stołu. Ojciec wstał, szurając lekko krzesłem. Był nienagannie ubrany w czarny garnitur i białą koszulę z kołnierzykiem. Abelone zauważyła, że przypiął sobie złoty zegarek, który odziedziczył po ojcu. Jego ciemne włosy, przyprószone lekką siwizną, która pokazała się w ostatnich latach, zaczesane były do tyłu, a wąsy przycięte były krócej niż zwykle. Zakola zrobiły się ostatnio bardziej widoczne i uwydatniały wysokie czoło i nieco grube kości policzkowe. Nos był zakrzywiony i matka często uśmiechała się mówiąc, że jego nos zawdzięcza swój wygląd wszystkim bójkom, w które ojciec wdawał się, zanim się z nią ożenił. Jego oczy były ciemnobrązowe i pomimo miłego blasku, mogły tryskać temperamentem i złością, i robiły się prawie czarne, gdy ktoś drażnił go wystarczająco długo. Bruzda w brodzie była dobrze widoczna w jego kanciastej twarzy i wyglądał na groźniejszego niż był w rzeczywistości. Z władczą miną ujął mały kieliszek akvavitu, mocnej kminkowej wódki i objął wzrokiem wszystkich obecnych. – Wznoszę toast za świąteczny nastrój, który spłynął na Gimle, aby te święta i Nowy Rok przyniosły spokój naszemu gospodarstwu i wszystkim jego mieszkańcom i pracownikom. Na zdrowie! Kieliszki ze złotawym napojem zostały podniesione w ciszy. Abelone wzdrygnęła się, alkohol palił ją w gardle. Nie lubiła smaku tej mocnej wódki, ale taki był zwyczaj. Nie mogła doczekać się już rozpoczęcia posiłku, by poczuć smak mølje. To nie był po prostu zwykły, dobry posiłek. Żaden inny smak i zapach nie kojarzył jej się tak bardzo ze świętami, a odkąd sięgała pamięcią, mølje jadła w każdą wigilię świąt Bożego Narodzenia. Sięgnęła po cukier i posypała swoją porcję, po czym podniosła łyżkę do ust. W następnej chwili opuściła łyżkę i przestała jeść. Mølje była zjełczała. Abelone usiadła na brzegu łóżka Ellen. Siostra leżała na brzuchu z głową schowaną w poduszce. Abelone głaskała delikatnie jej włosy. Płacz ucichł, nadal jednak słychać było łkania, dochodzące z piersi zdruzgotanej siostry. Abelone nie wiedziała właściwie, co powiedzieć. Ellen zrobiła wszystko, by posiłek był udany, ale nieświadomie użyła zjełczałego tłuszczu. – Ellen, takie rzeczy się zdarzają. Mieliśmy wystarczająco dużo innego jedzenia. Wszyscy się najedli – Abelone próbowała pocieszyć siostrę, która nie chciała się odwrócić. Bardzo kochała

Ellen, chociaż była taka inna od niej. Potrafiła być wrażliwa i delikatna, ale nigdy nie powiedziała złego słowa do kogokolwiek lub o kimkolwiek, przeciwnie, była chodzącą dobrocią. – Ellen, to minie, do jutra wszyscy o tym zapomną. – Łatwo ci mówić – łkała siostra. – Ty zawsze wszystko robisz dobrze, to nie ty zostałaś upokorzona przed wszystkimi – wybuchnęła, odwróciła się i spojrzała na Abelone czerwonymi, zapłakanymi oczami. Abelone wyciągnęła rękę, żeby otrzeć łzy na piegowatym, mokrym policzku siostry, ale Ellen odwróciła głowę. Nagle Abelone przypomniała sobie coś, co mogło pocieszyć siostrę. – Mam coś, co może ci się spodobać – powiedziała tajemniczo, wstając. Ellen popatrzyła na nią niechętnie, ale z zaciekawieniem. – Pamiętasz jak ojciec opowiadał, że zawarł umowę z Carlem von Wittenheimem, dziedzicem Rosenløwe? – zapytała. Ellen skinęła głową, wycierając policzki grzbietem dłoni. Przez całą jesień ojciec prowadził rozmowy z von Wittenheimem o założeniu na ziemiach należących do Gimle kopalni metali i minerałów i tuż przed świętami doszli do porozumienia i podpisali umowę. Abelone trzymała przed sobą gruby, żółtobiały arkusz papieru listowego, który podała siostrze. – Otwórz to – poprosiła. Ellen zamrugała, gdy zobaczyła ozdobny monogram w nagłówku listu. – Zaproszenie na bal noworoczny? W majątku Rosenløwe? – rozdziawiła buzię i patrzyła na siostrę oczami, w których nagle pojawiło się oczekiwanie i podniecenie. Tak jak przewidziała Abelone, siostrze spodobała się myśl o romantycznym balu w majątku i na pewno zapomni o zjełczałej mølje, przynajmniej na chwilę. – Muszę już iść. Blanche przyjedzie z krótką wizytą po południu, może być tu w każdej chwili – Abelone uśmiechnęła się do siostry i wstała. Ellen płakała od czasu do czasu, na szczęście jednak szybko jej to przechodziło. Abelone zaszła do kuchni i wyjrzała przez okno, żeby zobaczyć czy Blanche przyjechała. Powinna już tu być. Pochyliła się nad ladą kuchenną i w tej samej chwili zauważyła ją. Ładnie ubrana, elegancja kuzynka stała z Alfem przy podjeździe stodoły. Abelone spojrzała lękliwie na pusty dziedziniec. Od ubiegłego lata, od wieczoru świętego Jana, kuzynka była całkowicie oczarowana stajennym. Abelone wiedziała, że wykorzystywali każdą okazję do spotkania, ale nie sądziła, że odważą się pokazać razem tak otwarcie. Oboje wiedzieli, że ojciec Blanche, który był bratem matki Abelone, nigdy nie zgodzi się na to, żeby jego jedyna córka spotykała się z biednym stajennym. Matka Blanche umarła przy porodzie, gdy Blanche przyszła na świat, i ojciec wychowywał córkę sam, w wielkiej willi w Tønsbergu. Abelone wiedziała, że wuj, który był bankierem i pułkownikiem w stanie spoczynku, był bardzo srogi dla córki. Nie potrafił sobie uzmysłowić, że wychowywanie młodej kobiety według wojskowej dyscypliny nie przyniesie żadnych korzyści. Trochę skonsternowana zobaczyła, jak Alf przeczesuje ręką włosy i zaczyna chodzić nerwowo tam i z powrotem. Wyglądało na to, że dyskutują o czymś, co poruszyło ich oboje, ale w następnej chwili objęli się. Blanche rozejrzała się ukradkiem dookoła, po czym szybko przeszła przez dziedziniec. Abelone pomyślała, że kuzynka będzie miała dużo szczęścia, jeśli nikt ich nie zauważył. Takie rzeczy roznosiły się bardzo szybko, szczególnie gdy chodziło o młodą, bogatą kobietę, która zakochała się w mężczyźnie niższego stanu. W takim przypadku jej reputacja zostałaby zniszczona na zawsze. Abelone wyszła naprzeciw kuzynce. Policzki Blanche były zaczerwienione, a jej zielonkawe oczy świeciły i Abelone musiała się uśmiechnąć, widząc podniecenie kuzynki. – Widziałaś nas? – zapytała Blanche. Abelone pokiwała głową, a Blanche zdejmowała mufkę z jagnięcej skóry. W drugiej ręce trzymała koszyk przykryty ręcznikiem.

– Tak, ale myślę, że nikt inny was nie zauważył. Kuzynka odczuła wyraźną ulgę. Blanche była wysoka i szczupła, a dopasowany do jej sylwetki ciemnozielony, wełniany płaszcz z dużą tiurniurą z tyłu, podkreślał jej szczupłą talię. Kuzynka, która była jednocześnie najlepszą przyjaciółką Abelone, była o rok starsza od niej i zawsze była ubrana według najnowszej mody. Jej ciemnorude włosy były artystycznie upięte i przykryte małym, płaskim kapelusikiem, uszytym z tego samego materiału co płaszcz. Do kapelusika przypięta była mała broszka wysadzana brylantami. – Proszę, to produkty, o które prosiła ciotka Louise – Blanche podała kosz Abelone, która z zaciekawieniem podniosła ręcznik. W koszu leżały rodzynki, figi w maladze, pomarańcze, winogrona i pyszna czekolada Sucharda, wszystko to, co matka zwykle kupowała na święta. – Mama jest na górze, Jørgen jest nadal słaby, chociaż przybiera na sile – wyjaśniła Abelone i wprowadziła Blanche do pokoju gościnnego, gdzie obydwie usiadły. Po chwili przyszła pokojówka z talerzykiem wypełnionym małymi ciasteczkami. Służąca wsypała do dwóch kieliszków trochę cukru i nalała do nich wina brzozowego. W kieliszkach zaszumiało i Abelone ucieszyła się z możliwości napicia się tego słodkiego wina. – Smakuje rozkosznie – stwierdziła Blanche. Abelone miała odstawić kieliszek na tacę, gdy usłyszała, że ktoś idzie po schodach. Odwróciła się. Przerażona zobaczyła matkę, jak na dole schodów, stawiając niepewne kroki z Jørgenem w ramionach. – Mamo! Poczekaj, pomogę ci! – krzyknęła i podeszła do niej szybko. Widok bladej matki z małym zawiniątkiem w ramionach wypełnił ją strachem. Doktor Greni powiedział, że matka miała nadal zachować ostrożność, a upadek mógł mieć poważne skutki dla niej i dla synka. Abelone wiedziała jednak, że matce trudno było wytrzymać bez ruchu, zawsze była aktywna i nie potrafiła siedzieć bezczynnie. – Weźmiesz Jørgena? Abelone wzięła ostrożnie małego braciszka na ręce. – Chodź, ciociu Louise, pomogę ci – Blanche podeszła szybko i ujęła ciotkę pod ramię, pomagając jej usiąść. Abelone patrzyła w otwarte, ciemne oczy Jørgena. Za każdym razem, gdy trzymała któregoś z braci w ramionach było tak samo – nie potrafiła oderwać wzroku od maleńkiej twarzyczki. Mały, bezbronny człowiek, który będzie rósł i z którym będzie się zaprzyjaźniać. Pogłaskała go czule po delikatnych, ciemnych włoskach. Jego miękka skóra nie była już taka przezroczysta, a policzki zaczęły się zaokrąglać. – Zmienić mu pieluszkę, mamo? – zapytała spoglądając na matkę, która kiwnęła głową i wyglądała na zadowoloną, że mogła przez chwilę odpocząć. Abelone nabrała na szczęście wprawy w zmienianiu pieluszek, gdy zajmowała się maleńką Marie. – Mogę ci pomóc? – zawołała Marie i stawiając małe kroczki pobiegła za Abelone, która wychodziła do kuchni, będącej najcieplejszym miejscem w domu. Abelone uśmiechnęła się do siostry i skinęła głową. Marie długo cieszyła się, że zostanie starszą siostrą, jednak było trochę inaczej niż myślała. Prawdziwe dziecko było czymś innym niż lalka, z którą miała zwyczaj się bawić. – Chodź, Marie. Może będziesz mogła umyć mu pupę? – zapytała Abelone, drażniąc się z nią troszeczkę. Marie zmarszczyła nosek, a Abelone roześmiała się. – Przynieś stołeczek, na którym będziesz mogła stanąć, będzie ci łatwiej. Marie przyciągnęła mały pieniek, który przysunęła do lady, na której najczęściej przebierano maluchy. Weszła na niego i obserwowała dokładnie wszystkie czynności siostry. Na piecu stała ciepła woda. Nie potrzebowała jej dużo, żeby umyć maleńkie ciałko. Sprawnymi rękami zdjęła powijaki, wełniane spodenki i pieluszkę z materiału i umyła Jørgena miękką

bawełnianą ściereczką. Wypłukała ją i podała Marie, która pochyliła się dumnie i ostrożnie obmyła brata. – On chyba lubi jak go myję – ucieszyła się Marie i wyglądało na to, że ma rację. Ciche pojękiwania Jørgena, które wydawał z siebie, kiedy myła go Abelone, zmieniły się w zadowolone pomrukiwania, a małe nóżki zaczęły kopać z zapałem. Abelone nie chciała żeby zmarzł, wyciągnęła więc czystą pieluszkę i zaczęła go ubierać. – Możesz włożyć tę mokrą pieluszkę do wiadra z wodą i octem? – zapytała siostrę, zadowolona, że ona też ma ważne zadanie do wykonania. – Wiadro zaraz będzie pełne, musisz niedługo wygotować pieluchy – oświadczyła młodsza siostra dorosłym głosem, gdy już włożyła pieluchę do wiadra. Abelone westchnęła i popatrzyła na beztroską siostrę, która wróciła do zabawy ze swoją lalką. Pieluchy trzeba było moczyć przez całą dobę, zanim można je było wygotować. Z dwójką noworodków w domu musieli gotować pieluchy co wieczór, jeśli chcieli mieć ich wystarczająco dużo czystych i suchych. Owinęła Jørgena w powijaki, zostawiając mu wolne ręce, pocałowała go w policzek i wyszła do pokoju. Jej mały braciszek wyglądał na silnego, mimo że był taki mały. Blanche pochyliła się nad Jørgenem, bawiąc się jego maleńkimi paluszkami. – Jaki on malutki – powiedziała spokojnie. Zdziwiona Abelone zauważyła czułość w oczach kuzynki, która nigdy wcześniej nie była szczególnie zainteresowana dziećmi. Pozwoliła Blanche porozmawiać trochę z braciszkiem, zanim oddała go matce. Niecierpliwe odgłosy, jakie z siebie wydawał, świadczyły o tym, że jest głodny. Na szczęście ma dobry apetyt, pomyślała i przypomniała sobie, że Marie przez pierwsze miesiące życia przede wszystkim spała. Matka była zmartwiona, ale Marie była spokojnym i zadowolonym dzieckiem i z czasem przybrała na wadze. Matka przystawiła Jørgena do piersi i już po chwili słychać było ciche odgłosy ssania. Abelone nie mogła się nadziwić. Jaki to cud, że to małe dziecko, które było takie małe i słabe, teraz rosło zdrowe. – Jak czują się drugi chłopczyk i mamka? – zapytała Blanche i zerknęła na Abelone. Abelone spojrzała szybko na matkę i zauważyła, że w jej twarzy coś drgnęło. Matka nie widywała właściwie swojego drugiego synka. Karen spędzała większość czasu w swoim pokoju. – Dobrze. Karen dobrze się nim zajmuje, traktuje go jakby był jej własnym dzieckiem – odpowiedziała i natychmiast pożałowała swojej wypowiedzi, widząc smutne oczy matki. Na pewno tęskniła za Isakiem i chciała mieć obydwóch chłopców u siebie, ale mamka była jedynym rozwiązaniem, jeśli dzieci miały przeżyć. Wszyscy byli co do tego zgodni. – A co u ciebie, Blanche? Ty i twój ojciec też chyba zostaliście zaproszeni na bal noworoczny w majątku Rosenløwe? – Abelone zrozumiała, że matka specjalnie zmieniła temat rozmowy. – Tak ciociu, jesteśmy zaproszeni – odpowiedziała Blanche z uśmiechem, którego nie było widać w jej oczach. Abelone niecierpliwiła się, chciała jak najszybciej wypytać Blanche o Alfa, ale to musiało poczekać, aż zostaną same. Matka podała talerzyk z ciasteczkami, ale Blanche pokręciła głową i wstała. – Nie, bardzo dziękuję, ciociu Louise. Przyszłam tylko z krótką wizytą, ojciec oczekuje mnie w domu. Pożegnały się i Blanche wsiadła do sań, w których czekał na nią woźnica ojca. Abelone miała właśnie wejść do domu, kiedy zauważyła jakąś postać stojącą za drzwiami stajni i odprowadzającą wzrokiem Blanche, dopóki jej sanie nie zniknęły z dziedzińca. Alf opuścił głowę i zamkną drzwi stajni, ale Abelone widziała jego oczy i zrozumiała, co w nich było. Tęsknota za kobietą, która nigdy nie będzie jego. Abelone ubrała się, żeby pójść do obory. Trzeba było oporządzić zwierzęta, bez względu na to czy dzień był powszedni, czy świąteczny. Dwie służące, które na co dzień pomagały jej w oborze, dostały wolne, by mogły na czas dojechać do swoich rodzin i spędzić z nimi Boże Narodzenie. Myśli krążyły wokół Blanche i Alfa. Alf był bardzo męski i potrafił dobrze pracować. Miło było popatrzeć na jego silne ciało i jasne, kręcone włosy. Jednak kuzynka urodziła się w zupełnie innym