Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 036 027
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań640 006

Glattauer Daniel - Napisz do mnie

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Glattauer Daniel - Napisz do mnie.pdf

Beatrycze99 EBooki G
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 560 osób, 302 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 227 stron)

ROZDZIAŁ PIERWSZY

15 stycznia Temat: Rezygnacja z prenumeraty Chciałabym zrezygnować z prenumeraty. Czy mogę zrobić to tą drogą? Pozdrawiam, E. Rothner. 18 dni później Temat: Rezygnacja z prenumeraty Chcę zrezygnować z prenumeraty. Czy można zrobić to e-mailem? Proszę o krótką odpowiedź. Pozdrawiam, E. Rothner. 33 dni później Temat: Rezygnacja z prenumeraty Szanowni Państwo z wydawnictwa „Like", jeżeli upar­ te ignorowanie moich prób rezygnacji z prenumeraty ma na celu sprzedaż kolejnych numerów Waszego produktu, którego poziom niestety wciąż się pogarsza, jestem zmu­ szona Państwa poinformować: nie zapłacę już ani grosza! Pozdrawiam, E. Rothner. 8 minut później Leo: Pomyłka. Jestem osobą prywatną. Mój adres to woerter@leike.com. Pan usiłuje się skontaktować

z woerter@like.com. Jest Pan już trzecią osobą, która chce u mnie zrezygnować z prenumeraty. To czasopismo rze­ czywiście musiało się pogorszyć. 5 minut później Emmi: Och, przepraszam! I dziękuję za wyjaśnienie. Pozdrawiam, E.R. 9 miesięcy później Brak tematu Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w nowym roku ży­ czy Emmi Rothner. 2 minuty później Leo: Droga Emmi Rothner, wprawdzie wcale się nie znamy, mimo to dziękuję Pani za serdeczny i absolutnie orygi­ nalny mail masowy! Musi Pani wiedzieć: uwielbiam maile masowe do masy, do której nie należę. Z uprzejmymi po­ zdrowieniami, Leo Leike. 18 minut później Emmi: Proszę mi wybaczyć pisemne nagabywanie, Panie z uprzej­ mymi pozdrowieniami. Przez pomyłkę został Pan wciąg­ nięty na listę moich klientów, ponieważ przed kilkoma miesiącami chciałam zrezygnować z prenumeraty i omył­ kowo trafiłam w Pański adres e-mailowy. Natychmiast go usunę. PS: Jeżeli przyjdzie Panu do głowy oryginalniejsza formuł­ ka życzeń „Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w no­ wym roku", to proszę się nią ze mną podzielić. Na razie: Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w nowym roku! E. Rothner.

6 minut później Leo: Życzę Pani przyjemnych świąt i cieszę się razem z Panią, że czeka Panią rok, który będzie można zaliczyć do Pani osiemdziesięciu najlepszych. A gdyby Pani w tym czasie zaabonowała kiepskie dni, to proszę je u mnie spokojnie — omyłkowo — anulować. Leo Leike. 3 minuty później Emmi: Jestem pod wrażeniem! Pozdrawiam, E.R. 38 dni później Temat: Ani euro! Szanowne Kierownictwo wydawnictwa „Like", rozstawałam się z Państwa magazynem trzykrotnie pisemnie i dwukrotnie telefonicznie (u pani Hahn). Skoro w dalszym ciągu przysy­ łają mi Państwo swoje czasopismo, uważam to za Państwa prywatną przyjemność. Przysłany mi właśnie przekaz na sumę 186 euro zatrzymam chętnie na pamiątkę, aby pamię­ tać o „Like" również wtedy, gdy wreszcie nie będę otrzymy­ wać kolejnych numerów. Proszę jednak nie liczyć na to, iż wpłacę choćby jedno euro. Z poważaniem, E. Rothner. 2 godziny później Leo: Droga Pani Rothner, czy robi to Pani celowo? Czy może zaabonowała Pani kiepskie dni? Z uprzejmymi pozdro­ wieniami, Leo Leike. 15 minut później Emmi: Drogi Panie Leike, teraz naprawdę jestem ogromnie za­ kłopotana. Niestety, cierpię na chroniczny syndrom „ei", czyli syndrom „e" przed „i". Kiedy szybko piszę i przycho-

dzi kolej na „i", odruchowo wstukuję „e". Dzieje się tak, ponieważ opuszki moich środkowych palców walczą ze sobą na klawiaturze. Jestem mianowicie osobą z natury leworęczną, którą w szkole przerobiono na praworęczną. Lewa nie wybaczyła mi tego do dziś. Zawsze wstukuję opuszką środkowego palca „e", zanim prawa zdąży napi­ sać „i". Proszę mi wybaczyć naprzykrzanie się, to już nigdy więcej (prawdopodobnie) się nie powtórzy. Miłego wie­ czoru, E. Rothner. 4 minuty później Leo: Droga Pani Rothner, czy mogę zadać Pani jedno pytanie? I od razu drugie: ile czasu potrzebowała Pani na napisanie mai­ la wyjaśniającego syndrom „ei"? Pozdrowienia, Leo Leike. 3 minuty później Emmi: Dwa pytania wstecz: jak Pan sądzi? I dlaczego Pan pyta? 8 minut później Leo: Sądzę, że nie potrzebowała Pani na niego więcej niż dwa­ dzieścia sekund. Jeżeli tak, to gratuluję: w krótkim czasie udało się Pani napisać bezbłędną wiadomość. Sprowoko­ wała mnie do uśmiechu. A dziś wieczorem już nikomu i ni­ czemu więcej to się nie uda. Co do Pani drugiego pytania, dlaczego pytam: zawodowo zajmuję się obecnie językiem e-maili. I wracając do mojego pytania: nie dłużej niż dwa­ dzieścia sekund, trafiłem? 3 minuty później Emmi: No, no, a więc zajmuje się Pan e-mailami zawodowo. Brzmi interesująco, jednak teraz czuję się trochę jak kró-

lik doświadczalny. Wszystko jedno. Czy ma Pan własną stronę internetową? Jeżeli nie, to chce Pan może mieć? Jeżeli tak, to chciałby Pan mieć ładniejszą? Zawodowo zajmuję się mianowicie tworzeniem stron internetowych. (Jak dotąd potrzebowałam dokładnie dziesięciu sekund, zatrzymałam się, ale to była rozmowa zawodowa, zawsze idzie szybko.) W przypadku mojego banalnego e-maila o syndromie „e-przed-i" przecenił się Pan niestety, i to dość mocno. Skradł mi on dobre trzy minuty z życia. Cóż, wiadomo, czy na coś się przydał? Interesowałoby mnie jednak, dlaczego Pan założył, że na mail o syndromie „e-przed-i" potrzebo­ wałam zaledwie dwudziestu sekund. I zanim ostatecznie zostawię Pana w spokoju na zawsze (chyba że ci z „Like" znów mi przyślą przekaz do zapłacenia), chciałabym wie­ dzieć coś jeszcze. Pisze Pan powyżej: „Czy mogę zadać Pani jedno pytanie? I od razu drugie: ile czasu... itd.?". W nawiązaniu do tego miałabym dwa pytania. Pierwsze: ile czasu potrzebował Pan na ten gag? Drugie: czy tak się przejawia Pańskie poczucie humoru? Półtorej godziny później Leo: Droga Nieznajoma, odpowiem Pani jutro. Teraz wyłączam komputer. Miłego wieczoru, dobranoc, zależy. Leo Leike. 4 dni później Temat: Otwarte kwestie Droga Pani, proszę mi wybaczyć, że piszę dopiero teraz, ale właśnie mam lekkie zawirowania życiowe. Chciała Pani wiedzieć, dlaczego błędnie założyłem, że na wyjaśnienie syndromu „e-przed-i" nie potrzebowała Pani więcej niż dwudziestu sekund. Cóż, Pani maile czyta się jak „nakrę­ cone", jeśli mogę sobie pozwolić na taką ocenę. Mógłbym przysiąc, że jest Pani osobą szybko mówiącą i piszącą, bar-

dzo żwawą, dla której procesy dnia codziennego nigdy nie zachodzą wystarczająco szybko. Kiedy czytam Pani maile, nie widzę w nich przerw. Zarówno ich ton, jak i tempo wydają mi się impulsywne, dynamiczne, pełne napięcia, żywe, ba, wyczuwam w nich nawet lekki niepokój. Tak jak Pani nie mógłby pisać ktoś o niskim ciśnieniu. Wydaje mi się, że Pani spontaniczne myśli spływają niepohamowanie do tekstów. A przy tym wyróżnia Panią pewność języko­ wa, elokwentne i dowcipne obchodzenie się ze słowami. Skoro teraz dowiaduję się jednak, że na mail o syndromie „e-przed-i" potrzebowała Pani ponad trzech minut, to być może stworzyłem sobie niewłaściwy Pani obraz. Niestety spytała mnie Pani o poczucie humoru. To smutny rozdział. Do poczucia humoru konieczne jest posiadanie choć odrobiny dowcipu w sobie samym. Szczerze mówiąc: aktualnie niczego takiego nie posiadam, czuję się kom­ pletnie wyprany z dowcipu. Gdy spoglądam wstecz na ze­ szłe dni i tygodnie, mija mi ochota do śmiechu. To jednak jest moja osobista historia i nie zamierzam jej tu opisywać. W każdym razie dziękuję za Pani orzeźwiające usposobie­ nie. Było bardzo miło móc z Panią „porozmawiać". Myślę, że odpowiedziałem w miarę możliwości na wszystkie pyta­ nia. Będę się cieszył, jeżeli przypadkowo znów trafi Pani pod mój adres. Mam tylko jedną prośbę: proszę wreszcie zrezygnować z prenumeraty „Like", lekko działa mi to na nerwy. Czy może ja mam to zrobić? Pozdrawiam serdecz­ nie, Leo Leike. 40 minut później Emmi: Drogi Panie Leike, chcę Panu coś wyznać: na napisanie maila o syndromie „e-przed-i" potrzebowałam istotnie niewiele ponad dwadzieścia sekund. Zdenerwowała mnie tylko Pańska ocena, że swoje maile wklepuję ot tak, bez zastanowienia. Ma Pan wprawdzie rację, ale nie miał Pan

prawa zakładać tego z góry. No więc dobrze: nawet jeśli nie ma Pan (aktualnie) poczucia humoru, na e-mailach zna się Pan najwyraźniej całkiem dobrze. Zaimponowało mi to, że od razu mnie Pan przejrzał! Czy jest Pan profesorem germanistyki? Serdecznie pozdrawiam, Emmi „Żywa" Rothner. 18 dni później Temat: Witam Witam, chciałam Panu tylko powiedzieć, że ci z „Like" przestali przysyłać mi swoje czasopismo. Czyżby Pan u nich interweniował? Nawiasem mówiąc, mógłby się Pan kiedyś odezwać. Wciąż na przykład nie wiem, czy jest Pan profe­ sorem. W każdym razie Google Pana nie zna, albo potrafi Pana dobrze ukryć. I co, poprawił się Panu humor? Bądź co bądź mamy karnawał. Praktycznie nie ma Pan żadnej konkurencji. Pozdrawiam serdecznie, Emmi Rothner. 2 godziny później Leo: Droga Pani Rothner, to miło, że Pani do mnie pisze, już mi Pani brakowało. Omal nie zamówiłem sobie prenumeraty „Like". (Uwaga, kiełkujący humor!). Naprawdę szukała mnie Pani przez Google? Pochlebia mi to niesamowicie. Natomiast to, że mógłbym być dla Pani „profesorem", po­ doba mi się, szczerze mówiąc, znacznie mniej. Uważa mnie Pani za starucha, prawda? Sztywniaka, pedanta, przemą­ drzalca. Cóż, nie będę się usilnie starał udowodnić Pani, że tak nie jest, bo mogłoby to wypaść niezręcznie. Przypusz­ czalnie piszę starzej, ponad swój wiek. A teraz podzielę się moim podejrzeniem: pisze Pani młodziej, niż wskazuje na to Pani wiek. Nawiasem mówiąc, jestem doradcą do spraw komunikacji i asystentem na wydziale psychologii języka. Opracowujemy właśnie studium o wpływie e-maili na na­ sze zachowania językowe i — to znacznie ciekawsza część

— o e-mailach jako środkach przekazu emocji. Stąd moja lekka skłonność do fachowej paplaniny, w przyszłości jed­ nak postaram się powstrzymywać, obiecuję to Pani. Życzę wytrwałości w obchodzeniu uroczystości karnawa­ łowych! Z mojej oceny wynika, że ma Pani na pewno nie­ zły zbiór klaunowskich nosów i papierowych trąbek :-) Wszystkiego dobrego, Leo Leike. 22 minuty później Emmi: Drogi Panie psychologu języka, teraz Pana przetestuję: jak Pan myśli, które z otrzymanych właśnie zdań było dla mnie najbardziej interesujące, tak interesujące, że od razu musiałabym Pana o nie zapytać (gdybym nie chciała naj­ pierw Pana przetestować)? I jeszcze dobra rada odnośnie do Pańskiego humoru: zda­ nie „Omal nie zamówiłem sobie prenumeraty »Like«" odebrałam jako powód do nadziei! Niestety, dodatkową uwagą „(Uwaga, kiełkujący humor!)" znów Pan wszystko popsuł: lepiej to było pominąć! To o klaunowskich nosach i papierowych trąbkach też mnie rozbawiło. Najwyraźniej oboje cierpimy na taki sam brak humoru. Proszę mi jed­ nak spokojnie zaufać, że jestem w stanie rozpoznać Pań­ ską ironię, i zrezygnować ze smileyów! Wszystkiego do­ brego, naprawdę bardzo miło się z Panem gawędzi. Emmi Rothner. 10 minut później Leo: Droga Emmi Rothner, dziękuję za rady dotyczące humo­ ru. A nuż zrobi Pani ze mnie wreszcie wesołego człowieka. Jeszcze bardziej dziękuję za test! Da mi okazję pokazać Pani, że jednak (jeszcze) nie jestem typem „starego apo­ dyktycznego profesora". Gdybym nim był, to przypusz­ czałbym, że zdaniem, które wzbudziło Pani największe

zainteresowanie, musiało być: „Opracowujemy właśnie stu­ dium... o e-mailach jako środkach przekazu emocji". A tak mam pewność, że najbardziej zaciekawiło Panią: „A teraz podzielę się moim podejrzeniem: pisze Pani młodziej, niż wskazuje na to Pani wiek". Wynikają z niego dwie logiczne dla Pani kwestie: po czym mógł to poznać? A w dalszej konsekwencji: ile jego zdaniem mam lat? Trafiłem? 8 minut później Emmi: Leo Leike, jest Pan zuchem!!! A teraz proszę użyć dobrych argumentów, aby mi wyjaśnić, dlaczego mam być starsza, niż wynikałoby to ze sposobu mojego pisania. Albo jeszcze precyzyjniej: w jakim wieku piszę? Ile mam lat? Dlaczego? Jeżeli rozwiązał Pan te zadania, to proszę mi zdradzić, jaki mam rozmiar butów. Wszystkiego dobrego, Emmi. Kon­ takt z Panem to naprawdę przyjemność. 45 minut później Leo: Pisze Pani jak kobieta trzydziestoletnia. Ale ma Pani koło czterdziestki, powiedzmy 42 lata. Po czym to pozna­ ję? Trzydziestolatka nie czyta regularnie „Like". Średnia wieku prenumeratorek tego czasopisma wynosi około 50 lat. Pani jednak jest młodsza, ponieważ zawodowo zaj­ muje się Pani tworzeniem stron internetowych, co z kolei wskazywałoby na to, że może mieć Pani 30 lat lub znacznie mniej. Jednakże żadna trzydziestolatka nie rozsyła maili masowych do klientów, aby życzyć im „Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w nowym roku". I wreszcie: nazy­ wa się pani Emmi, czyli Emma. Znam trzy Emmy, mają powyżej czterdziestki. Wśród trzydziestolatek trudno zna­ leźć Emmę. Natomiast sporo jest Emm wśród kobiet po­ niżej dwudziestki, ale Pani nie jest poniżej dwudziestki, w przeciwnym razie używałaby Pani słów „cool", „spa-

cing", „odjazdowy", „elementar", „heavy" i podobnych. Ponadto nie pisałaby Pani całymi zdaniami i nie zaczyna­ ła ich od wielkiej litery. I w ogóle nie miałaby Pani czasu na konwersację z pozbawionym humoru domniemanym profesorem i nie interesowałoby Pani, na ile lat on Panią ocenia. I jeszcze coś na temat „Emmi": kiedy ktoś na­ zywa się Emma i pisze młodziej, niż wskazywałby na to wiek, na przykład dlatego, że czuje się znacznie młodziej, to podpisuje się nie Emma, tylko właśnie Emmi. Wnio­ sek, droga Emmi Rothner: pisze Pani jak trzydziestolatka, a ma Pani 42 lata. Prawda? Rozmiar Pani butów to 36. Jest Pani niewysoka, drobna, żywe sreberko, ma ciemne, krót­ kie włosy. I gada Pani jak najęta. Prawda? Dobranoc, Leo Leike. Następnego dnia Temat: ??? Droga Pani Rothner, obraziła się Pani? Proszę wziąć pod uwagę to, że Pani nie znam. Skąd mogę wiedzieć, ile Pani ma lat? Może 20, a może 60. Może ma Pani 1,90 m wzro­ stu i waży sto kilo. Może ma Pani rozmiar butów 46 — i dlatego tylko trzy pary robione na miarę. Aby sfinanso­ wać czwartą, musiała Pani zrezygnować z prenumeraty „Like" i za pomocą życzeń świątecznych zachować wzglę­ dy swoich klientów stron internetowych. Dobrze się ba­ wiłem, sporządzając tę ocenę, mam przed oczyma Pani niewyraźny obraz i z przesadną precyzją próbowałem się z Panią nim podzielić. Naprawdę nie chciałem Pani urazić. Serdecznie pozdrawiam, Leo Leike. 2 godziny później Emmi: Drogi „Profesorze", lubię Pański humor, dzieli go zaledwie pół tonu od chronicznej powagi, dlatego brzmi szczególnie dziwacznie! Odezwę się jutro. Już się cieszę! Emmi.

7 minut później Leo: Dziękuję! Teraz mogę spokojnie pójść spać. Leo. Następnego dnia Temat: Uraza Drogi Leo, rezygnuję z „Leike". Pan też może już nie uży­ wać „Rothner". Rozkoszowałam się Pańskim wczorajszym mailem, czytałam go kilkakrotnie. Chciałabym napisać Panu komplement. To szalenie interesujące, że potrafi Pan tak zaangażować się w dyskusję z kimś, kogo Pan wcale nie zna, kogo Pan jeszcze nigdy nie widział i prawdopo­ dobnie nie zobaczy, od kogo Pan niczego nie oczekuje i nie wie nawet, czy dostanie jakąś adekwatną odpowiedź. To zachowanie nietypowe dla mężczyzn i doceniam je u Pana. Tyle chciałam Panu powiedzieć tytułem wstępu. A teraz kilka uwag: 1. Ma Pan wybujałą psychozę na punkcie masowych maili z życzeniami świątecznymi! Skąd się u Pana wzięła? Wi­ docznie można Pana śmiertelnie dotknąć, życząc „Weso­ łych świąt i wszystkiego dobrego w nowym roku". Dobrze, obiecuję, że nigdy, przenigdy tego nie powiem! Nawiasem mówiąc, zdumiewa mnie, że z „Wesołych świąt i wszystkie­ go dobrego w nowym roku" chciałby Pan wywnioskować wiek. Czy gdybym powiedziała „Wesołych świąt i szczęśli­ wego nowego roku", to byłabym dziesięć lat młodsza? 2. Przykro mi, Leo psychologu języka, ale ocena, że ko­ bieta, która nie używa „cool", „odjazdowy" i „heavy", nie może być poniżej dwudziestki, wydaje mi się lekko nieży­ ciowa i bardzo profesorska. Nie chodzi o to, że będę zmu­ szać się do takiego pisania, aby mógł Pan uznać, że nie mam dwudziestu lat. Czy to rzeczywiście wiadomo? 3. Mówi Pan więc, że piszę jak trzydziestolatka. Ale, mówi Pan, trzydziestolatka nie czyta „Like". Chętnie to Panu wyjaśnię: czasopismo „Like" prenumerowałam dla mamy.

I co Pan teraz powie? Czy jestem wreszcie młodsza, niż piszę? 4. I z tą zasadniczą kwestią muszę Pana zostawić. Nieste­ ty mam ważny termin. (Przygotowanie do konfirmacji? Szkoła tańca? Studio paznokcia? Kółko herbaciane? Pro­ szę spokojnie coś wybrać.) Miłego dnia, Leo! Emmi. 3 minuty później Emmi: Aha, Leo, jeszcze jedno chciałabym Panu zdradzić: w przypadku rozmiaru butów był Pan całkiem niezły — noszę 37. (Ale nie musi mi Pan żadnych kupować, wszyst­ kie już mam.) 3 dni później Temat: Czegoś brakuje Drogi Leo, kiedy nie pisze Pan do mnie przez trzy dni, odczuwam to dwojako: 1. Dziwię się. 2. Czegoś mi brakuje. Oba stany nie są przyjemne. Proszę temu jakoś zaradzić! Emmi. Następnego dnia Temat: Wreszcie wysiane Droga Emmi, na swoją obronę przyznaję: pisałem do Pani codziennie, tyle że nie wysłałem tych maili, nie, przeciw­ nie, wszystkie po kolei kasowałem. W naszym dialogu do­ tarłem bowiem do drażliwego punktu. Ona, niejaka Emmi o rozmiarze butów 37, powoli zaczyna interesować mnie bardziej, niż odpowiada to ramom konwersacji, jaką pro­ wadzimy. I kiedy ona, niejaka Emmi o rozmiarze butów 37, z góry zakłada, że prawdopodobnie nigdy się nie zo­ baczymy, to ma naturalnie całkowitą rację i podzielam jej pogląd. Założenie, że między nami nigdy nie dojdzie do spotkania, uważam za bardzo, bardzo mądre. Nie chcę

mianowicie, aby sposób naszej rozmowy zszedł do po­ ziomu anonsów towarzyskich i potyczek słownych rodem z czatroomu. Cóż, ten mail wreszcie wyślę, żeby niejaka Emmi o rozmia­ rze butów 37 miała przynajmniej coś ode mnie w skrzynce pocztowej. (Ten tekst nie jest ekscytujący, wiem, to tylko ułamek tego, co chciałbym Pani napisać.) Wszystkiego do­ brego, Leo. 23 minuty później Emmi: Aha, niejaki Leo psycholog języka nie chce więc wiedzieć, jak wygląda niejaka Emmi o rozmiarze butów 37? Leo, nie wierzę Panu! Każdy mężczyzna chce wiedzieć, jak wy­ gląda każda kobieta, z którą rozmawia, nie wiedząc, jak wygląda. Chciałby wiedzieć możliwie najszybciej, jak ona wygląda. Ponieważ później już wie, czy chce z nią rozma­ wiać dalej, czy nie. Czy tak nie jest? Serdeczności, niejaka Emmi-37. 8 minut później Leo: Teraz to była raczej hiperwentylacja niż pisanie, prawda? Wcale nie muszę wiedzieć, jak Pani wygląda, kiedy udziela mi Pani takich odpowiedzi, Emmi. I tak mam Panią przed sobą. I w tym celu wcale nie muszę zajmować się psycholo­ gią języka. Leo. 21 minut później Emmi: Myli się Pan, Panie Leo. Pisałam to z pełnym spokojem. Powinien mnie Pan jednak zobaczyć, kiedy naprawdę hi- perwentyluję. Nawiasem mówiąc, zasadniczo skłania się Pan raczej ku temu, aby nie odpowiadać na moje pytania, prawda? (Jak Pan wygląda, kiedy pyta Pan „prawda?"?)

Chciałabym jednak wrócić do Pańskiego maila z dzisiej­ szego przedpołudnia. Nic się tam nie zgadza. Podsumuję: 1. Pisze Pan do mnie maile i nie wysyła ich. 2. Powoli zaczyna się Pan mną interesować bardziej, „niż odpowiada to ramom konwersacji, jaką prowadzimy". Co to ma znaczyć? Czy ram naszej konwersacji nie tworzy wy­ łącznie wzajemne zainteresowanie kompletnie obcą oso­ bą? 3. Uważa Pan za mądre — nie, wręcz za „bardzo, bardzo mądre", że nigdy się nie spotkamy. Zazdroszczę Panu gor­ liwego oddania mądrości! 4. Nie chce Pan potyczek słownych rodem z czatroomu. Tyl­ ko? O czym mamy rozmawiać, żeby nie zaczął Pan powoli interesować się mną więcej, niż odpowiada to „ramom"? 5. I na wcale nie taki nieprawdopodobny wypadek, gdy­ by nie odpowiedział Pan na żadne z właśnie postawionych przeze mnie pytań: wspomniał Pan, że to tylko ułamek tego, co chciał Pan do mnie napisać. Spokojnie proszę na­ pisać mi resztę. Ucieszę się z każdej linijki! Czytam Pana bardzo chętnie, drogi Leo. Emmi. 5 minut później Leo: Droga Emmi, gdyby nie napisała Pani 1. 2. 3. i tak dalej, nie byłaby Pani sobą, prawda? Jutro więcej. Miłego wie­ czoru, Leo. Następnego dnia Brak tematu Droga Emmi, zauważyła już Pani, że absolutnie nic o so­ bie nie wiemy? Produkujemy wirtualne fantasmagorie, tworzymy wzajemnie iluzjonistyczne portrety pamięcio­ we. Zadajemy pytania, których urok polega na tym, że nie padają na nie odpowiedzi. Tak, uczyniliśmy wręcz sport z budzenia ciekawości drugiej osoby, podsycania i jej

stanowczego niezadowalania. Próbujemy czytać między wierszami, między słowami, niedługo zaczniemy pewnie między literami. Staramy się intensywnie właściwie ocenić drugą osobę. I jednocześnie skrupulatnie uważamy, aby nie zdradzić nic istotnego o sobie samych. Co to znaczy „nic istotnego"? Nic, nie opowiedzieliśmy sobie jeszcze ni­ czego z naszego życia, niczego, co wypełnia naszą codzien­ ność, co dla kogoś z nas może być ważne. Komunikujemy się w przestrzeni bez powietrza. Grzecz­ nie wyznaliśmy, czym zajmujemy się zawodowo. Pani teo­ retycznie zaprojektowałaby mi piękną stronę internetową, a ja za to sporządziłbym Pani praktycznie (kiepski) psy- chogram języka. To wszystko. Na podstawie podłego ma­ gazynu miejskiego wiemy, że mieszkamy w tym samym dużym mieście. A poza tym? Nic. Nie ma wokół nas żad­ nego innego człowieka. Nigdzie nie mieszkamy. Nie mamy wieku. Nie mamy twarzy. Nie odróżniamy dnia od nocy. Żyjemy poza czasem. Oboje mamy tylko nasze monitory, każde wyłącznie dla siebie, i mamy wspólne hobby: intere­ sujemy się kompletnie obcą osobą. Brawo! Jeśli o mnie chodzi, to muszę teraz wyznać: szalenie mnie Pani interesuje, droga Emmi! Nie wiem wprawdzie dlacze­ go, ale wiem, że była ku temu istotna okazja. Wiem też jednak, że to absurdalne. Konfrontacja rzeczywistości z moim wyobrażeniem o Pani mogłaby być bolesna. Obo­ jętne, jak Pani wygląda, w jakim jest wieku, ile z nieodpar­ tego uroku, jakiego pełne są Pani maile, wniosłaby Pani do spotkania i ile z Pani pisanego humoru językowego tkwi również w Pani strunach głosowych, źrenicach, w kącikach Pani ust i skrzydełkach nosowych. To „szalone zaintere­ sowanie", tak podejrzewam, żeruje wyłącznie na skrzynce pocztowej. Każda próba wypuszczenia go stamtąd zakoń­ czyłaby się przypuszczalnie sromotną klęską. A teraz moje pytanie kluczowe, droga Emmi: czy wciąż jeszcze Pani chce, abym pisał do niej maile? (Tym razem

jasna odpowiedź byłaby bardzo pomocna.) Wszystkiego, wszystkiego dobrego, Leo. 21 minut później Emmi: Drogi Leo, sporo tego było jak na raz! Musiał Pan mieć naprawdę dużo czasu. A może należy to do Pana pracy? Dostaje Pan wyrównanie za nadgodziny? Odpisuje Pan to sobie od podatku? Wiem, mam niewyparzony język. Ale tylko pisemnie. I tylko wtedy, kiedy tracę pewność siebie. A Pan, Leo, sprawia, że ją tracę. Pewne jest tylko jedno: tak, chcę, aby Pan nadal pisał do mnie maile, jeśli nie spra­ wi to Panu kłopotu. Jeśli nie wyraziłam się dostatecznie jasno, spróbuję jeszcze raz: TAK, CHCĘ!!!!!!!!! E-MAILI OD LEO! E-MAILI OD LEO! E-MAILI OD LEO. PROSZĘ! JESTEM UZALEŻNIONA OD E-MAILI LEO! A teraz musi mi Pan koniecznie zdradzić, dlaczego nie było wprawdzie powodu, ale „istotna okazja", żeby się mną zainteresować. Tego mianowicie nie rozumiem, ale brzmi zajmująco. Wszystkiego, wszystkiego dobrego i jeszcze raz „wszystkiego", Emmi. PS: Pański powyższy mail był świetny! Absolutnie pozba­ wiony humoru, ale naprawdę świetny! 2 dni później Temat: Wesołych świąt Wie Pani co, droga Emmi, zerwę z naszym zwyczajem i dzisiaj opowiem Pani coś ze swojego życia. Miała na imię Marlene. Jeszcze trzy miesiące temu napisałbym: ma na imię Marlene. Dzisiaj: miała na imię. Po pięciu latach teraźniejszości bez przyszłości zdecydowałem się wresz­ cie na wspólną przeszłość. Oszczędzę Pani szczegółów z naszego związku. Najpiękniejsze w nim było zawsze roz­ poczynanie od nowa. Ponieważ oboje namiętnie chętnie rozpoczynaliśmy od nowa, robiliśmy to co kilka miesięcy.

Jedno dla drugiego było „największą miłością życia", ale nigdy, gdy byliśmy razem, tylko wtedy, kiedy właśnie znów staraliśmy się zejść. Tak, aż wreszcie jesienią to się stało: znalazła innego, ta­ kiego, z którym potrafiła sobie wyobrazić nie tylko bycie, ale i wspólne życie. (No proszę, mimo że był pilotem hi­ szpańskich linii lotniczych.) Kiedy się o tym dowiedziałem, nagle poczułem się pewny jak jeszcze nigdy, że Marlene była „kobietą mojego życia" i że muszę uczynić wszystko, aby nie stracić jej na zawsze. Przez kilka tygodni robiłem wszystko i jeszcze więcej. (Również tych szczegółów wolę Pani oszczędzić.) I rze­ czywiście była bliska tego, by dać mi, a tym samym nam obojgu, ostatnią szansę: Boże Narodzenie w Paryżu. Za­ mierzałem — może mnie Pani spokojnie wyśmiać, Emmi — oświadczyć się jej tam, idiota. Czekała tylko na powrót „Hiszpana", żeby wyznać mu prawdę o mnie i o Paryżu, była mu to winna, tak twierdziła. Miałem niemiłe prze­ czucie, co znaczy „niemiłe", czułem w brzuchu hiszpań­ skiego airbusa na samą myśl o Marlene i tym pilocie. Było to 19 grudnia. Po południu dostałem od niej — nie, nawet nie telefon, tylko katastrofalny mail: „Leo, nie mogę, nie dam rady, Paryż byłby tylko kolejnym nowym kłamstwem. Wybacz mi, proszę!". Albo coś w tym rodzaju. (Nie, nie w tym rodzaju, tylko dosłownie tak.) Natychmiast odpisałem: „Marlene, chcę się z tobą ożenić! Jestem zdecydowany. Chcę być z Tobą na zawsze. Teraz wiem, że to potrafię. Należymy do siebie. Zaufaj mi po raz ostatni. Proszę, po­ rozmawiajmy o wszystkim w Paryżu. Proszę, zgódź się na Paryż". I czekałem na odpowiedź, godzinę, dwie, trzy. Co dwa­ dzieścia minut rozmawiałem z głuchoniemą pocztą głoso­ wą, czytałem stare listy miłosne zachowane w komputerze, oglądałem cyfrowe zdjęcia miłosne, które powstały pod-

czas naszych niezliczonych podróży na zgodę. I jak opęta­ ny wpatrywałem się znów w monitor. Od tego krótkiego, obojętnego dźwięku, który się rozlegał, gdy przychodzi­ ła nowa wiadomość, od tej śmiesznej kopertki na pasku narzędzi zależało moje życie z Marlene, a więc z tamtego punktu widzenia moje dalsze życie. Ustaliłem sobie granicę cierpienia na godzinę 21. Jeżeli do tego czasu Marlene się nie odezwie, to Paryż, a tym samym nasza ostatnia szansa umrze śmiercią naturalną. Była 20.57. I nagle rozległ się dźwięk, na pasku wyskoczyła koperta (impuls prądowy, zawal serca), wiadomość. Zamy­ kam oczy na kilka sekund, zbieram nędzne resztki pozy­ tywnego myślenia, koncentruję się na wytęsknionej infor­ macji, na zgodzie Marlene, na Paryżu we dwoje, na życiu z nią na zawsze. Otwieram oczy, otwieram mail. I czytam, czytam, czytam: „Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w nowym roku życzy Emmi Rothner". To tyle na temat mojej wybujałej psychozy na punkcie ma­ sowych maili z życzeniami świątecznymi. Miłego wieczo­ ru, Leo. 2 godziny później Emmi: Drogi Leo, to wyjątkowo dobra historia. Zachwyciła mnie przede wszystkim puenta. Jestem niemal dumna, że wkro­ czyłam do niej w tak brzemienny w skutki sposób. Mam nadzieję, iż zdaje Pan sobie sprawę, że właśnie zdradził Pan mi, swojej „wirtualnej fantasmagorii", coś niezwy­ kłego na temat własnej osoby. To było naprawdę „życie prywatne pod znakiem Leo, psychologa języka". Dziś je­ stem już za bardzo zmęczona, aby wypowiedzieć się o tym w sposób użyteczny. Ale jutro, jeśli Pan pozwoli, dostanie Pan ode mnie porządną analizę. Taką z 1. 2. 3. i tak dalej. Miłej nocy i sensownych snów. Zalecałabym nie o Marle­ ne. Emmi.

Następnego dnia Temat: Marlene Dzień dobry, Leo. Czy mogę potraktować Pana trochę ostrzej? 1. Jest Pan więc mężczyzną, który potrafi interesować się kobietą tylko na początku i na końcu: kiedy chce ją do­ stać i na chwilę przed tym, kiedy ostatecznie ją traci. Czas pomiędzy — nazywany również byciem razem — jest dla Pana zbyt nudny lub zbyt męczący, albo taki i taki. Praw­ da? 2. Udało się Panu wprawdzie (tym razem) cudem nie wstą­ pić w związek małżeński, ale żeby pozbyć się z łóżka swojej właściwie-już-byłej hiszpańskiego pilota, nie widział Pan przeszkód, aby stanąć przed ołtarzem. Świadczy to raczej o ograniczonym szacunku wobec ślubu. Prawda? 3. Już kiedyś był Pan żonaty. Prawda? 4. Wyobrażam sobie Pana wręcz plastycznie, jak szczelnie otulony płaszczykiem użalania się nad sobą, czyta Pan li­ sty miłosne i przegląda stare zdjęcia, zamiast zrobić coś, co mogłoby kobiecie zasugerować, że zdradza Pan symptomy nawrotu miłości lub cichego pragnienia czegoś trwałego. 5. Tak, i wtedy MÓJ brzemienny w skutki mail wpada do Pańskiej skrzynki, zawieszonej między bytem i niebytem. Zupełnie tak, jakbym w najbardziej idealnym ze wszyst­ kich momentów wypowiedziała wreszcie to, co Marlene musiała mieć już od lat na końcu języka: LEO, TO KO­ NIEC, PONIEWAŻ NIGDY NIE BYŁO POCZĄTKU! Albo innymi słowy, w sposób bardziej zawoalowany, poetycki, nastrojowy: „Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w no­ wym roku życzy Emmi Rothner". 6. Ale teraz, drogi Leo, zdobędzie się Pan na imponujący gest. Odpowie Marlene. Proszę jej pogratulować decyzji. Powie Pan: MARLENE, MASZ RACJĘ, TO KONIEC, PO­ NIEWAŻ NIGDY NIE BYŁO POCZĄTKU! Albo innymi słowy, w sposób bardziej zawoalowany, energiczny, moc-

niejszy: „Droga Emmi Rothner, wprawdzie wcale się nie znamy, mimo to dziękuję Pani za serdeczny i absolutnie oryginalny mail masowy! Musi Pani wiedzieć: uwielbiam maile masowe do masy, do której nie należę. Z uprzej­ mymi pozdrowieniami, Leo Leike". Jest Pan zdumiewa­ jąco dobrym, szlachetnym i stylowym przegranym, drogi Leo. 7. A teraz moje pytanie kluczowe: wciąż jeszcze Pan chce, abym pisała do niego maile? Miłego poniedziałkowego przedpołudnia, Emmi. 2 godziny później Leo: Smacznego, Emmi! Ad 1. Nic nie poradzę, że przypominam Pani mężczyznę, który — elegancko, jak opisała to Pani w punkcie pierw­ szym — rozczarował Panią. Proszę nie sądzić, że zna mnie Pani więcej, niż może mnie Pani znać! (W ogóle nie może mnie Pani znać.) Ad 2. Co do mojej ucieczki w obietnicę małżeństwa: i tak nie mogę nic więcej, niż wyzywać siebie od „komplet­ nych idiotów". Ale sarkastyczno-moralizatorska Emmi o rozmiarze butów 37 dokłada jeszcze swoje trzy grosze na temat honorowego ratowania sakramentu małżeń­ stwa, przypuszczalnie z zamkniętymi oczami i pianą na ustach. Ad 3. Przykro mi, jeszcze nigdy nie byłem żonaty! A Pani? Wielokrotna mężatka, prawda? Ad 4. Znów pojawia się ten mężczyzna z punktu pierw­ szego, którego Pani przypominam, mężczyzna, który woli czytać oderwane od rzeczywistości listy miłosne, niż udo­ wadniać Pani trwałą miłość. Może w Pani życiu było nawet więcej mężczyzn. Ad 5. Tak, w chwili, w której nadeszły Pani życzenia świą­ teczne, poczułem, że straciłem Marlene.

Ad 6. Odpowiedziałem Pani wtedy, Emmi, żeby oderwać się od myśli, że przegrałem. I do dziś rozmowę z Panią traktowałem jako część swojej terapii-po-Marlene. Ad 7. Ach tak, proszę do mnie pisać! Proszę przelać na klawiaturę wszystkie frustracje dotyczące mężczyzn. Pro­ szę być niepohamowanie bezkrytyczną wobec siebie, cy­ niczną, złośliwą. Jeżeli później poczuje się Pani lepiej, będzie to oznaczało, że mój adres mailowy spełnił swoje zadanie. Jeżeli nie, to proszę ponownie zafundować sobie (albo Pani matce) prenumeratę „Like", po czym z niej zre­ zygnować. Miłego poniedziałkowego popołudnia, Leo. 11 minut później Emmi: Ojej! Zraniłam Pana. Nie chciałam. Myślałam, że Pan to wytrzyma. Za dużo od Pana wymagałam. Zafunduję sobie duchowe odosobnienie. Dobranoc, Emmi. PS: Do punktu trzy: byłam tylko raz mężatką. I wciąż nią jestem!