Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Hawksley Elizabeth - Żyrafy

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :942.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Hawksley Elizabeth - Żyrafy.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse H
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 131 osób, 71 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 266 stron)

Żyrafy Hawksley Elizabeth

1 Panna Decima Wells, której dwunaste urodziny wypadały pod koniec lipca 1828 roku, gniewnie spojrzała na swój talerz ze śniadaniem - a potrafiła pokazywać gniew - i z całej siły kopnęła w kostkę swojego brata, Timothy'ego. Ten wrzasnął z bólu. I dobrze mu tak, niech nie skarży, pomyślała. Scena ta miała miejsce w jadalni przy Bloomsbury Sąuare, gdzie oprócz Decimy i Timothy'ego stali też dwaj lokaje, wymieniający się kpiącymi uśmieszkami. Nie lubili panicza Timothy'ego, bo donosił na nich, gdy któryś wymknął się na randkę ze służącą lub na jednego do pobliskiej tawerny. Panna Decima, najmłodsza z dziesięciorga dzieci pana Wellsa i jego jedyna córka, była w porządku. - No i co, panienko? - zaczął ostrym tonem ojciec. - Czy­ tamy książkę w kościele? Mogłem się domyślić. Masz coś na swoje usprawiedliwienie? - Nie, papo. - Decima potrząsnęła głowąi spojrzała na ojca tak bezczelnie, jak tylko śmiała. Ojciec przez chwilę przyglądał się jej gniewnie, ale ona tylko bardziej wysunęła brodę. Pan Wells odwrócił się do 5

siostry, wyblakłej, dobiegającej pięćdziesiątki damy, która przed kilku laty, po śmierci matki Decimy, poświęciła się wychowaniu dziewczynki. Kobieta zajmowała w rodzinie dość nieszczęśliwą pozycję; coś pomiędzy wiecznym gościem a ubo­ gą krewną. - Ellen, do ciebie należy dopilnowanie, aby Decima za­ chowywała się, jak przystało na damę. Dobrze wiesz, że te stare zwyczaje z Yorkshire już jej nie przystoją. Moja życiowa pozycja uległa zmianie - i to znacznej. Nowy status rodziny wymaga odpowiednich manier. Nie mogę godzić się na to, by moja córka zachowywała się jak łobuzica. Zaczerwieniona Ellen pocierała niepewnie dłonie. - To nie jest wina cioci Ellen - zaprotestowała Decima. - Więc niech papa na nią nie krzyczy. Poza tym to nie była żadna książka, tylko „Political Register". Decima wiedziała, że ojciec się wścieknie, słysząc, iż córka czyta gazetę, i to radykałów. Twarz pana Wellsa przybrała szkarłatny kolor. Uniósł dłoń zwiniętą w pięść, po czym opuścił ją z hukiem na stół, aż zadźwięczała stojąca na nim porcelana. Brak manier i nieposłuszeństwo córki doprowadzały go do furii. - Przynajmniej Timothy zachowuje się jak syn dżentelmena! Dwaj lokaje ponownie wymienili sceptyczne spojrzenia: ależ ważniak z tego pana Wellsa! Zrobił majątek na bawełnie i wszystko w pokoju, od nowiutkiego mahoniowego stołu do przesadnie rzeźbionych oparć krzeseł, aż krzyczało o zamoż­ ności ich właściciela. Pan Wells odprawił siostrę i córkę z jadalni. Decima złożyła mu przesadny ukłon, balansując między bezczelnością i grzecz­ nością, pokazała język bratu i wyszła. Pokonując dwa stopnie naraz, podążyła za ciotką na górę 6

do salonu, gdzie panna Wells opadła na krzesło i zaczęła się wachlować. - Decimo, jak możesz być taka złośliwa? Wiesz przecież, ile wagi twój ojciec przykłada do dobrego zachowania w koś­ ciele. - On się przejmuje tylko tym, co sobie o nim pomyślą ludzie - odparowała dziewczynka. Ale widząc, że ciotka jest bardzo zmartwiona, ustąpiła. - Przykro mi, ciociu Ellen. Po prostu nie znoszę, kiedy Timothy mnie szpieguje i potem na mnie skarży. - Poklepała i pogłaskała plecy ciotki, która wkrótce znowu stała się jak zawsze łagodna i spokojna. Decima poszła do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi na klucz, usiadła na łóżku i bezradnie wlepiła wzrok w dywan. To wszystko jest takie niesprawiedliwe i nic się nie zmienia na lepsze, mimo że przybywa jej lat. Jest jedyną córką, a ojciec już zabrał się do szukania jej męża - oczywiście, jeśli nie arystokraty, to co najmniej kogoś ze szlachty. Powinna być posłuszna, nigdy nie wyrażać swoich opinii i zręcznie chwalić się nowym majątkiem rodziny. Nienawidziła nowych sukien, które kazano jej nosić, a których gorsety wpijały jej się w plecy i boki. A na dodatek ojciec kazał jej godzinę dziennie leżeć na twardej desce, by poprawiła się jej sylwetka. Jedynym sposobem, za pomocą którego mogła wyrazić swój sprzeciw, było buntowanie się, gdy tylko starczało jej śmiałości. Tym razem jednak za daleko się posunęła. Po tygodniu spożywania posiłków w starym pokoju dziecinnym - „skoro zachowujesz się jak dziecko, będziesz traktowana jak dziecko" - została wezwana na dół do gabinetu ojca. - Pojedziesz do swojego brata Edmunda - poinformował ją ozięble. - Jeśli twoja ciotka Ellen nie potrafi zrobić z ciebie 7

damy, zajmie się tym pani Wells. Ona pochodzi z bardzo szacownej rodziny... - Ze Spaldingów z Lincolnshire - mruknęła Decima. Nie znosiła żony Edmunda, Marii. Nie pozwalano jej mówić do niej po imieniu, tylko kazano nazywać panią Wells. - Dałem Edmundowi wolną rękę w sprawie karania cię za nieodpowiednie zachowanie. Przyśle po ciebie powóz wraz z panną Matlock, która będzie ci towarzyszyła w podróży. Wyjeżdżasz w piątek. Decima spojrzała na ojca z przerażeniem. - Och nie, papo, błagam, nie - prosiła. Nienawidziła Ed­ munda prawie tak samo jak Timothy'ego. Co do panny Matlock, biednej krewnej pani Wells, to była to kobieta surowa, której wąskie usta otwierały się tylko po to, by wypowiedzieć jakiś umoralniający frazes. - Możesz odejść, Decimo, i zamknij za sobą drzwi. Nie było rady, musiała się pogodzić ze swoim losem. Kiedy pojawiła się panna Matlock, Decima ucałowała pochlipującą Ellen i wspięła się do powozu Edmunda z taką miną, jakby szykowała się na szafot. Podróż nie trwała długo. Edmund mieszkał w Surrey w po­ bliżu Guildford, więc dotarły na miejsce już pod wieczór. Decima, chłodno powitana przez brata i bratową, natychmiast została odesłana do pokoju dziecięcego. Następne kilka tygodni były okropne. Na dół do salonu pozwalano jej schodzić tylko wtedy, gdy nie było gości, ale zazwyczaj pozostawała w pokój u dziecięcym z zepsutymi dzieć­ mi Edmunda. Kiedy widywała panią Wells, ta mówiła wyłącznie o swoim wysokim pochodzeniu i nic innego jej nie interesowało. - Twój ojciec słusznie postąpił, przysyłając cię do mnie - 8

oświadczyła Decimie. - Uważam, że jestem osobą o szczególnie wykwintnych manierach, co zauważają wszyscy. Ale cóż, przecież pochodzę ze Spaldingów. - Co to jest Spalding? - zapytała niegrzecznie Decima. - Brzmi jak nazwa jakiejś odmiany jabłek. Pani Wells rzuciła jej znad swojego cienkiego nosa ostre spojrzenie. - Mam nadzieję, że nie starasz się być impertynencka, Decimo? Na niegrzeczne dziewczynki mam w pogotowiu brzozową witkę. A Spaldingowie z Lincolnshire to jedna z pierwszych rodzin w kraju. Skoro tak, a Spaldingowie są tacy wyśmienici, to dlaczego pani Wells wybrała na męża Edmunda, dumała Decima. To jasne, że jest bogaty, ale jeszcze do niedawna jego rodzina zajmowała się handlem. Pani Wells nie robiła na Decimie wrażenia. Mimo to dziewczynka szybko nauczyła się trzymać język za zębami, bo okazało się, że pani Edmundowa nie ma awersji do używania rózgi. Największym wydarzeniem w domu Wellsów w ciągu całego tygodnia było spotkanie z sir George'em Peverellem z Peverell Park po mszy niedzielnej, kiedy to pan Peverell mówił: - Dzień dobry, pani Wells. Dobra pogoda na polowanie, nie sądzi pani? Później tego samego dnia pani Wells nagminnie zaczynała zdanie od: „Jak to powiedział do mnie sir George tego poranka..." Decima, coraz bardziej zbuntowana, nie widziała w sir George'u niczego, o czym warto by wspomnieć w liście do domu, oprócz tego, że to zasuszony staruszek zakochany w swoich koniach. Dlaczego jego poglądy miałyby być takie ważne? 9

Prawdopodobnie pani Wells zauważyła, że Decima nie obdarza jej największym szacunkiem i w związku z tym stosunki między nimi szybko się popsuły. - Jest taka zuchwała - skarżyła się pani Edmundowa mę­ żowi. - I przebiegła. Niech zostanie w pokoju dziecięcym i zabawia dzieci. Decima wpadła w przygnębienie. Przebywanie z czwórką rozpuszczonych pociech brata stanowiło prawdziwy horror i w porównaniu z nim skarżenie i szpiegowanie Timothy'ego wydawało się teraz Decimie tylko niewinną igraszką; poza tym w domu był tylko on. Pewnego dnia, wymęczona zabawami bratanic i bratanków, którzy ciągnęli ją za włosy, szczypali i rzucali w nią papierowymi kulkami zamoczonymi w atramen­ cie, Decima uznała, że ma już tego dosyć. Kiedy Anna-Maria któryś raz z kolei posłała jej granatowy nabój, Decima przeszła przez bawialnię i ze spokojem wylała na głowę bratanicy całą butelkę atramentu. To, co potem nastąpiło, przypominało najgwałtowniejszy sztorm. Decima dostała porządne lanie, po czym natychmiast odesłano ją do domu, i to bez ochrony panny Matlock. Dziewczyn­ ka odczuła ogromną ulgę, a poza tym uświadomiła sobie, że odkryła taktykę, której potrzebowała. Jeśli wystarczy, że dopuści się jakiegoś poważniejszego wybryku i to oszczędzi jej przebywa­ nia z przesadnie ugrzecznioną i zarozumiała panią Wells i jej odrażającym potomstwem, w takim razie to właśnie będzie robiła. Z pobytu u brata wynikła tylko jedna pozytywna rzecz, A mianowicie Decima dowiedziała się o istnieniu żyrafy. „The Times" prenumerowany przez Edmunda poinformował czytelników o tym, że egipski pasza, Mohamet Ali, sprezentował po jednej żyrafie cesarzowi Francji i królowi Anglii. Co kilka 10

dni w gazecie pojawiały się wzmianki o postępach w podróży tych dziwnych zwierząt. Ostatnią wiadomością, jaką uzyskała o nich Decima przed wyjazdem od brata, było to, że egzotyczne stworzenia przebywają na kwarantannie na Malcie. Decima zafascynowała się tymi zwierzętami. Kiedy była mała, mama czytała jej greckie legendy opowiadające o cen­ taurach i satyrach. Dziennikarz z gazety twierdził, że żyrafa wygląda jak połączenie wielbłąda i lamparta. Decimę bardzo poruszył fakt, że hybrydy, o których czytała jej matka, istnieją w rzeczywistości. Sama czuła się jak hybryda; błyskotliwy umysł zamknięty w słabym, kobiecym ciele. Po powrocie do domu nadal wyszukiwała w „The Times" wiadomości o dziwnym zwierzęciu. Gazetę brała w tajemnicy przed ojcem, który sądził, że kobiety nie powinny zajmować się wiadomościami i handlem. Przez miesiąc nie natknęła się na nową wzmiankę o żyrafach, za to była o wiele lepiej zorientowana w bieżących wydarzeniach. W końcu jej cierpliwość została wynagrodzona; francuska żyrafa dotarła do Paryża. To był niesamowity widok; elegancka głowa zwierzęcia sięgała koron drzew; jego długa szyja wyras­ tała z gracją ponad tłumem, a głęboko osadzone duże, ciemne oczy lśniły łagodnością i wesołością... Wczoraj po raz pierwszy zwierzę wyprowadzono na spacer. Decima złożyła przyrzeczenie, że będzie się dobrze za­ chowywała, więc pozwolono jej ponownie schodzić na posiłki do jadalni. Zazwyczaj przywoływała na twarz minę niewinnej rezygnacji, czym doprowadzała Timothy'ego do szału o wiele bardziej, niż gdy otwarcie się buntowała. Wiedziała, że ojciec uważnie ją obserwuje, więc się pilnowała, ale za to była pewna, że i ją, i ciotkę Ellen zostawi w spokoju. 11

Pewnego dnia, kiedy tylko ojciec i brat opuścili jadalnię, Decima sięgnęła po gazetę, pragnąc się dowiedzieć, czy nie zamieszczono czegoś nowego na temat żyrafy, która miała przybyć do Anglii. Ucieszyła się, bo okazało się, że zwierzę już niedługo znajdzie się w kraju. Żyrafa, która teraz należy do narodu angielskiego, wprawiająca w podziw każdego, kto ją ujrzy, została pochwycona w okolicach Senaaru w Afryce przez oddziały egipskiego paszy... Zwierzę miało przypłynąć na statku „Penelope" w ciągu następnych dwóch tygodni. Decima przyrzekła sobie, że będzie tego świadkiem, nawet gdyby musiała w tym celu uciec z domu. Niestety, żyrafa dotarła do brzegów Anglii bez zapowiedzi w prasie. Decima dowiedziała się, że jest już w kraju, dopiero czternastego sierpnia. W „The Times" pisali, że zwierzę znajduje się w Windsor Great Park. W Anglii zjawiło się dwunastego i następne dwa dni spędziło w towarzystwie dwóch egipskich krów w wysokiej piwnicy należącej do pana Robertsona of the Duchy Wharf w Savoyu. Potem przewieziono je do Windsoru. Kiedy po kilku latach żyrafa zmarła, mniej więcej w tym samym czasie co ciotka Ellen, Decima płakała tak samo mocno za zwierzęciem jak i za ukochaną krewną. W miarę upływu lat Decima nabierała coraz większego przekonania, że jej obecne życie wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby w przeszłości miała okazję zobaczyć żyrafę. Oczywiście był to nonsens, ale nie potrafiła do końca pozbyć się tego przeświadczenia. W 1834 roku, kiedy miała osiemnaście lat, inna jej bratowa, pani Alfredowa Wells, dama, której starania o podwyższenie statusu rodziny bardzo podobały się nawet panu Wellsowi, zaangażowała się w zaprezentowanie Decimy światu, co miało 12

się wydarzyć w jednym z salonów królowej Adelaidy. Ojciec pokładał w małżeństwie córki wysokie nadzieje. Liczył na to, że skoro Decima posiada niczego sobie posag oraz pomoc pani Alfredowej, w krótkim czasie zainteresuje się niąjakis wysoko urodzony dżentelmen. Moja córka, lady taka i taka, marzył sobie pan Wells. Ale marzenia te nie ziściły się. - Dlaczego nikt jej nie chce? - wypytywał pan Wells panią Alfredowa. Wprawdzie zgłaszali się adoratorzy, ale byli nie do przyjęcia ze względu na niski status albo tacy, którzy w małżeństwie z Decimą widzieli tylko sposób na rozwiązanie swoich kłopotów z dłużnikami. - Panowie nie lubią dam, które mają własne zdanie. A De­ cima nie kryje się ze swoimi opiniami. Poza tym ma za dużo włosów, a jej policzki są za różowe. Musi wyglądać bardziej wytwornie. - Pani Alfredowa stroiła Decimę w niebieskości i różowości, jej zdaniem odpowiednie dla debiutantki, jednak ta przesłodzona kolorystyka wcale do Decimy nie pasowała. Poza tym dziewczyna była wysoka i miała zbyt bujną figurę jak na panującą w tym czasie modę na eteryczną sylwetkę. - To po matce - ponuro stwierdził pan Wells. - A co z tym panem Pownallem? Nie nadaje się? - Pownall znajdował się na samym dole listy odpowiednich kandydatów, ale przynaj­ mniej jego ojciec pochodził ze szlachty. - Decima mu odmówiła - burknęła pani Alfredowa. - Co?! - Oświadczyła, że nie wyjdzie za człowieka, który jest hazardzistą i który otwiera i zamyka usta jak ryba. W rzeczywistości Decima złożyła o wiele poważniejsze oświadczenie. 13

- Ja w ogóle nie chcę wychodzić za mąż - powiedziała. - Po pierwsze, nie będę na nikim pasożytować, po drugie, nie mam zamiaru zajmować się w życiu tylko płodzeniem dzieci. - Decimo! Cóż za wulgarny sposób wyrażania się! - Pani Alfredowa była głęboko przekonana, że o niektórych aspektach pożycia małżeńskiego nie należy mówić na głos. - Moim zdaniem, wyjście za mąż powinno być marzeniem każdej kobiety. A to dlatego, że kobieta tylko wtedy jest szczęśliwa, kiedy może wspierać swojego małżonka. Choćby na przykład ja i mój drogi Alfred. Decima przyglądała się mówiącej sceptycznie. Pani Al­ fredowa osiem razy dała mężowi wyraz swojej do niego miłości i najwyraźniej pan Alfred oczekiwał od żony następnych ośmiu. Dopiero niedawno wróciła do pełni zdrowia po dwóch poronieniach, do których doszło w ciągu zaledwie pół roku. Decima wątpiła, czy pani Alfredowa ma choćby pięć minut, które może przeznaczyć tylko dla siebie. - Nienawidzę tego swatania! - krzyczała. - Moje ubrania szyją najdroższe krawcowe, ale spójrzcie na nie! Są przełado­ wane koronkami i wstążkami. Czuję się jak kawałek tortu. Równie dobrze mogłabym przykleić sobie etykietkę: „Pienią­ dze - zgłaszać się tutaj"! - Twoje stroje są dokładnie takie, jakie powinna nosić młoda dziewczyna - upierała się pani Alfredowa z zakłopotaniem, bo to ona wybrała jasnorożowyj edwab na krytykowaną przez Decimę suknię. - Twój tata chce, żeby ludzie widzieli, ile jesteś warta. - Raczej, ile on jest wart. - Nie bądź wulgarna, Decimo. Pan Wells nie poddawał się. Każdego roku w sezonie pokazywał światu córkę pod egidą jednej lub drugiej bratowej 14

i każdego roku, widząc ją powracającą bez męża, przeżywał to samo poniżenie. Decima nienawidziła każdej sekundy sezonu. Czuła się jak na targu bydła, a młodzi mężczyźni, paraduj ący przed nią z kpiącymi i zarozumiałymi uśmieszkami, napawali ją obrzydzeniem. Gdy osiągnęła dwadzieścia lat, czuła się zdesperowana. Miała bardzo mało własnych pieniędzy, w zasadzie tylko te trzy tysiące funtów, które zostawiła jej ciotka Ellen, a które miały jej zostać przekazane dopiero po ukończeniu dwudziestu jeden lat. Wprawdzie ojciec był szczodry, jeśli chodzi o drobne wydatki, ale groził nieustannie, że jego szczodrość się skończy, gdy tylko rozzłości go jej nieposłuszeństwo. Z pewnościąnie mogła polegać na tym źródle. A ona pragnęła żyć własnym życiem - cokolwiek to ozna­ czało. Och, czemu nie urodziła się chłopcem? Wtedy przynaj­ mniej mogłaby swobodnie wychodzić z domu i ułożyć sobie życie tak, jak chce. Rozpoczął się sezon roku 1836. Decima ponownie musiała zainteresować się modą i przeglądaniem zaproszeń. I znowu pani Alfredowa znalazła się u jej boku. Ale tym razem uwagę Decimy przykuło jeszcze coś, coś o wiele ważniejszego. Żyrafy powracały. „Morning Herald" ogłosił, że czwórka tych zwierząt, noszących imiona Mabrouk, Selim, Zaida i Guib Allah, wkrótce pojawi się w Anglii i zamieszka w nowym zoo. Imiona zwierząt brzmiały wspaniale, egzotycznie, jak z baśni Tysiąca i jednej nocy. Tym razem Decima postanowiła, że choćby się działo nie wiadomo co, ona na pewno je zobaczy. Po wyjściu ojca i pani Alfredowej z jadalni sięgnęła po „The Morning Herald" i z ciekawością przejrzała gazetę. Żyrafy miały tego popołudnia przejść przez miasto, zaczynając od Blackwell. Na dodatek mieli im towarzyszyć ich nubijscy 15

i maltańscy opiekunowie w arabskich strojach! Przejdą przez High Holborn, a ona z łatwością może się tam dostać. Do diabła z krawcową i mody stką; wyśle im wiadomość, że odwołuje wizytę. Zaplanowała wszystko w okamgnieniu. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że młoda dama bez opieki, w drogim ubraniu, może zostać zaczepiona na ulicy, ale trudno jąbyło winić za bezmyśl­ ność, bo przecież tak rzadko sama gdzieś wychodziła. Tym bardziej nie pomyślała o kieszonkowcach. W portmonetce miała zaledwie kilka szylingów - co innego mogłoby zainteresować złodzieja? Odepchnęła od siebie nieprzyjemne rozważania, uznając je za mało istotne, i skoncentrowała się na żyrafach. To dziwne, jak bardzo pociągała ją perspektywa ujrzenia Zaidy, Mabrouka, Selima i Guiba Allaha. W jakiś sposób te zwierzęta urosły w jej umyśle do rangi symbolu - oznaczały świat, którego jeszcze nie znała. Po lunchu wymówiła się bólem głowy. Powiedziała, że idzie się położyć na godzinkę lub dłużej. Nie, nie chce laudanum, tylko chwili spokoju i odpoczynku, i żeby jej nikt nie prze­ szkadzał. Kiedyjuź znalazła się sama, przebrała się w spacerową suknię, sprawdziła, czy nikt jej nie obserwuje, i opuściła dom owładnięta poczuciem winy, ale też cała w euforii. W 1836 roku Alexander Peverell, dwudziestosiedmioletni, najmłodszy syn - chociaż niektórzy twierdzili, że wcale nie syn - sir George'a Peverella, powrócił do Anglii z Indii, gdzie zbił fortunę. Towarzystwo ogarnęła ekscytacja. Był to wysoki, przystojny mężczyzna o jasnooliwkowej cerze i jasnoszarych oczach - wart był co najmniej ośmiu tysięcy funtów rocznie. Wraz z jego przyjazdem zaczęły krążyć plotki. 16 h

i^ir George, wtedy jeszcze po prostu pan Peverell, wyjechał do Indii pod koniec osiemnastego stulecia ze świeżo upieczoną żoną i tam dołączył do East India Company. Osiedlili się w Kalkucie, gdzie pan Peverell szybko zebrał spory majątek. Pani Peverell, jak należało, powiła swemu mężowi dwóch synów, ale niestety te dwie ciąże, jedna zaraz po drugiej, nadszarpnęły jej zdrowie. Z nadzieją na jego poprawę państwo Peverell przenieśli się w rejony podgórskie. Droga do Simla, wtedy małej górskiej placówki, trwała całe tygodnie. Podró­ żowali łodzią i wozem ciągnionym przez woły, a w końcu janpanem, kiedy droga zmieniła się w kamieniste ścieżki otoczone kępami szkarłatnych rododendronów. Pani Peverell omal nie przypłaciła tej wyprawy życiem i już nigdy nie odzyskała pełnego zdrowia. Żyła spokojnie ze swoimi dwoma synami, Frederickiem i Hugh, dopóki nie osiągnęli właściwego wieku, aby odesłać ich do ojczyzny. Mając po osiem i dziesięć lat, Hugh i Freddy z płaczem ucałowali swoją matkę na pożegnanie i wyruszyli w długą podróż do Anglii. Zwłaszcza Hugh był załamany. Przywarł do matki i nie chciał jej puścić. - Nie odsyłaj mnie, mamo! - Jego rozgorączkowana, za­ płakana twarzyczka wciskała się w jej piersi. Pani Peverell także płakała, ale nie mogła niczemu zaradzić. Zbyt wiele angielskich dzieci zmarło już w Indiach przez niezdrowy klimat, a mąż upierał się, że jego synowie muszą zdobyć wykształcenie w Anglii, jak na prawdziwych dżentel­ menów przystało. Odniesiono zapłakanego Hugh do janpana. Wiele matek powracało wraz z dziećmi, ale pani Peverell bała się, że nie przeżyje tak długiej podróży. Odprowadzając

przerażonym wzrokiem odjeżdżających synów, czuła się strasz­ liwie samotna. W dwa lata po wyjeździe synów, rzadko odwiedzana przez męża, pani Peverell niespodziewanie powiła trzecie dziecko, Alexandra. Pani Peverell i jej mąż byli blondynami i mieli piwne oczy. Cera Alexandra była jasnooliwkowa, a jego oczy jasnoszare. Przy okazji szeptano, że panią Peverell zaopiekował się Sikan- der, przystojny patańczylc... Sir George dobrze pamiętał ten pierwszy raz, gdy zobaczył Alexandra. Niemowlę miało wtedy około siedmiu miesięcy i z wielką determinacją czołgało się po werandzie bungalowu. Co jakiś czas zatrzymywało się i odpoczywało oparte na jednym łokciu, z jedną nóżką przełożoną przez drugą, niczym miniaturka rzymskiego cesarza. Sir George przyglądał się dziecku przez dłuższy czas - bystre niemowlę o oliwkowej buzi i szarych oczach. Był pewien, że nie jest to jego potomek. Kątem oka widział żonę, zagryzającą dolną wargę i co chwila mylącą się przy ręcznej robótce. - Masz pięknego syna, Claro. - Rzeczywiście, panie Peverell, to dobre i mocne dziecko. - Pogodne? - O tak. Prawie w ogóle nie płacze. Dziecko przestało udawać rzymskiego wodza, podczołgało się do sir George'a, chwyciło go za nogę i podciągnęło się do siedzącej pozycji. Uśmiechnęło się, pokazując cztery ząbki. - Jak ma na imię? - Alexander. Po... po moim bracie. - Hm. Lubię go. Nada się. - Pan Peverell przyzwyczajony 18

do oceniania klasy bydła, najwyraźniej w myślach operował tymi kategoriami. Z tego dziecka będzie dobry Peverell. Później natknął się na pewnego karawaniarza, mężczyznę o ostrych rysach i jasnoszarych oczach. Zgadywał, że to patańczyk. Dumny człowiek. Patańczycy mieli reputację wy­ śmienitych wojowników. Sir George przyjrzał mu się uważnie. - Jak masz na imię? - Sikander, sahib. - Opiekowałeś się moją żoną? - Memsahib była nieszczęśliwa. - Sikander mówił spokojnie, ale patrzył sir George'owi prosto w oczy, a jedną rękę trzymał na rzeźbionym nożu. - Rozumiem. - Sir George doszedł do własnych wniosków. Ponieważ był człowiekiem troskliwym, zadbał, by przed wyruszeniem na równiny odwiedzić sypialnię żony, oraz po­ starał się, by widziano, jak jego pokój opuszcza nad ranem służąca żony. Pani Peverell nie urodziła już więcej dzieci. W przeciwieństwie do braci Alexander został w Indiach z matką. Frederick i Hugh mieszkali z wujkiem i ciotką w Peverell Park w Surrey i w odpowiednim czasie poszli do Eton, a potem do Oksfordu. Po pierwszym szoku Frederick zapuścił radośnie korzenie w Peverell Park. Lubił wuja i ciotkę oraz życie na wsi. Hugh natomiast zamknął się w sobie. Rozmawiał tylko z jedną osobą, pokojówką, Dorrie Wimbome, która przemycała dla niego śliwki w cukrze. Chłopcy pisali do matki coraz rzadziej i coraz krótsze listy. Frederick zazwyczaj pamiętał o tym, żeby przesłać pozdrowienia dla swojego małego braciszka, którego nigdy nie widział. Hugh nie wspominał o nim nawet jednym słowem. 19

Alexander wyrósł na przystojnego, pewnego siebie i odważ­ nego chłopca. Strzelał, łowił ryby i wspinał się po wzgórzach z Kumarem i Kamalem, synami Sikandera. Poznał hindi i pen- dżabski, zanim nauczył się mówić po angielsku. - Mój dziki chłopiec - mawiała do niego pani Peverell z dumą. Ale nalegała, żeby mówił poprawnie po angielsku i uczył się manier. Wprawdzie był jej ukochanym najmłodszym synem, jednak nie chciała dopuścić do tego, żeby stał się zepsuty i nieznośny tak jak wiele innych brytyjskich dzieci. Kiedy Alexander miał piętnaście lat, jego matka umarła. Dwa miesiące później pan Peverell odziedziczył tytuł po bracie i został sir George'em. Następnie wraz z najmłodszym synem wrócił do Anglii i zamieszkał z nim w Peverell Park. Alexander został wysłany do Eton. - No, Hugh - zapytał Frederick w wieczór po przyjeździe sir George'a i Alexandra — co myślisz o naszym nowym bracie? Hugh przez chwilę milczał, a potem wyrzucił z siebie: - To uzurpator. Myślę, że to oszust. Tak właśnie myślę. - Chyba nie mówisz poważnie! - Frederick był zaszokowa­ ny. - Żył do tej pory w Indiach. To naturalne, że jest ciemniejszy, ale opalenizna zejdzie. Co masz na myśli, mówiąc, że Alexander jest oszustem? Czy chcesz powiedzieć, że mama zdradziła tatę? Hugh wzruszył ramionami. - Mówię tylko, że jest bardzo ciemny i niepodobny do żadnego z nas. Nie mogę go znieść. - A ja go lubię. Jest bardzo dobry dla Janey. - Frederick niedawno się ożenił i był już dumnym ojcem ośmiomiesięcznej córeczki. Alexander bawił się z nią właśnie w pokoju dziecię­ cym. - Widać, że ma dobre serce. Hugh jęknął. 20

Nikomu nie przyszło do głowy, żeby zapytać Alexandra, co on myśli o swoim nowym domu. A on go nienawidził. Było mu zimno, wilgotno, mgliście i czuł, że nie pasuje do nowego otoczenia. Nie dość, że w domu Hugh bez przerwy z niego szydził i nazywał czarnuchem, to jeszcze w szkole koledzy byli bardzo brutalni, co napawało go odrazą. Kiedy w roku 1827 Alexander w wieku osiemnastu lat opuszczał Eton, sir George zapytał: - Cóż, mój chłopcze, twój dyrektor mówi, że nie chcesz iść do Oksfordu. - Nie widzę w tym sensu, papo - odparł Alexander. Nie wyjawił, że lata spędzone w Eton były dla niego tylko udręką. Tęsknił za domem, cierpiał po stracie matki i nienawidził zazdrości, dokuczania i bicia, a do tego głównie sprowadzało się życie w Eton. Przetrwał tam, żyjąc dosłownie z dnia na dzień. Dzięki wysportowaniu i waleczności zdobył sobie szacunek kolegów, ale mimo wszystko z radością opuszczał szkolne mury. Sir George zadumał się. Hugh ukończył Oksford, po czym odmówił robienia czegokolwiek, nie licząc jego śmiesznego pragnienia zostania architektem — żadna kariera dla syna baro- neta. Jedyne, co potrafił, to powiększać swoje długi. Sir George nie chciał, żeby Alexander poszedł w ślady starszego brata. - To co chcesz robić, hę? - Wrócić do Indii. Zajmę się tam czymś, co da mi możliwość objechania całego kraju. Może będę handlował indygo lub jutą. Znam hindi, pendżabski i trochę urdu. Szkoda to zmarnować. - Hm. - Dżentelmen może zajmować się handlem, pod warunkiem, że odbywa się to w Indiach. - Jak sądzisz, czy Hugh chciałby ci towarzyszyć? Alexander się roześmiał. 21

- Wątpię. - Nie układało mu się z Hugh, który zazwyczaj nazywał go - choć nigdy w obecności sir George'a - bękartem. Sir George westchnął, ale się nie upierał. - Dobrze więc. Dam ci listy polecające i czterysta funtów rocznie. Mam nadzieję, że zrobisz z nich lepszy użytek niż Hugh. - Nie splamię nazwiska rodziny. - Nawet przez chwilę się tego nie obawiałem - odparł szczerze sir George. - Wyrosłeś na porządnego Peverella. - Dziękuję, papo. - Alexander nigdy nie prosił o wyjaśnienie plotek dotyczących jego pochodzenia, a sir George nigdy mu niczego nie wyjaśniał. Ale Alexander dobrze znał te plotki - i był zdecydowany znaleźć sobie własną drogę w życiu. Skoro Anglia patrzyła na niego z ukosa, postanowił spróbować na ziemi swojego urodzenia. Będzie ciężko pracował, aby zrobić fortunę, a potem zobaczy, czy Anglia ma mu coś do zaoferowania i czy on to zechce. A.lexander przebywał w Indiach osiem lat. Kiedy powrócił do Anglii w 1836 roku, był bogaty. Sir George, postarzały i słabszy, przywitał go ciepło i pozwolił nawet, by Alexander pocałował go w oba policzki, a było to coś, co normalnie uznałby za niezbyt męskie zachowanie. - No, no, dobrze cię widzieć, mój chłopcze. - Alexander zmienił się w przystojnego mężczyznę, pomyślał. Jest wysoki, umięśniony i mimo że ubrany jak przystało na angielskiego dżentelmena, udaje mu się przemycić cudzoziemskie akcenty. Sir George'a zawsze pociągała niezwykłość, tak więc jego egzotyczny syn raczej go bawił, niż irytował. Frederick, choć stał z wyprostowaną ręką, by uniknąć jakich­ kolwiek zbliżeń i objęć, rzucił radośnie: 22

- Witaj, Alex. Jak ci minęła podróż? - Poklepał brata po ramieniu. - Kupiłem ładnego gniadosza, który może ci się spodobać. Jutro zabiorę cię do stajni. - Alexander przywiózł ze sobą kilka kaszmirskich szali i pięknie hartowanych sari dla bratowej i bratanic, tak więc Frederick czuł się w obowiązku odwdzięczyć bratu za szczodrobliwość. Hugh tylko chrząknął i mruknął: - Oszust. - W chwili gdy Alexander na nowo pojawił się w jego życiu, Hugh znowu poczuł, że nienawidzi tego ciemnego, przystojnego mężczyzny. Nienawidzi tego, że jest taki wysoki i ma takie szerokie ramiona, i jego pewności siebie. To uzurpator. Faworyt, który został w Indiach z matką. Hugh starał się nigdy nie myśleć o swoim dzieciństwie. Mógł wrócić do Indii po ukończeniu Eton albo po Oksfordzie, aby zobaczyć matkę, ale nie uczynił tego. Zdradziła go. Postanowił, że nigdy tam nie wróci. A potem matka umarła i było już za późno. Zamiast tego pojawił się prawie obcy mu ojciec i brat intruz, i Hugh musiał patrzeć, jak Alexander zadamawia się w Peverell Park i słodko gawędzi z Dorrie Wimborne, która tak samo jak kiedyś jemu, teraz Alexandrowi przemycała śliwki w cukrze. I tym razem Alexander powrócił prawdopodobnie na zawsze. Hugh uznał, że jego tak zwanemu bratu dobrze zrobi, kiedy socjeta dowie się, jak kruche są jego podstawy do bycia dżentelmenem. Moja droga - szepnęła lady Malton - słyszałaś plotki o panu Alexandrze Peverellu? Naprawdę nie wiem, czy on się nadaje. - Mówią, że jest wart co najmniej osiem tysięcy rocznie - 23

upierała się jej przyjaciółka, pani Coatham. - Zaprosiłam go na bal Jane. Dlaczego miałabym wierzyć temu, co mówi ten nieprzyjemny typ, Hugh Peverell? Jaki człowiek oczernia własną matkę? Sir George uznał Alexandra za swojego syna, a on najlepiej wie, co robi. - Pan Peverell był bogaty, przystojny i miał doskonałe maniery. Pani Coatham uznała, że byłaby złą matką, gdyby nie pokazała mu swojej córki Jane. - Dlaczego więc mieszka na Golden Square? - zaperzyła się lady Malton. - To nie jest adres, który wzbudza zaufa­ nie. - Z drugiej strony osiem tysięcy funtów jest warte za­ stanowienia - jeśli nawet nie ze względu na własną córkę, to z myślą o bratanicy, która nie może już pozwolić sobie na kaprysy. Kilka dni później elegancko wykaligrafowane zaproszenie na bal Jane wpadło do skrzynki na listy w domu Alexandra przy Golden Sąuare. Alexander przeczytał zaproszenie, roześmiał się i odrzucił na bok. Catherina Thompson, córka sir George'a z nieprawego łoża, a więc przyrodnia siostra Alexandra lub, jeśli wierzyć słowom Hugh Peverella, w ogóle z nim niespokrewniona, siedziała w ten przyjemny majowy poranek 1836 roku naprzeciwko Alexandra przy stole. Znalazła się na świecie na skutek nieroz­ sądnych poczynań młodego George'a Peverella i córki łow­ czego. Teraz miała około czterdziestu pięciu lat i zajmowała się utrzymaniem domu Alexandra. - Pójdziesz? - zapytała tęsknie. Nigdy nie była na balu. - Pani Coatham ma przyjemność zapraszać nie mnie, tylko moje pieniądze, dzięki którym jej córka mogłaby dalej wieść życie, do którego jest przyzwyczajona. 24

- Ale przecież kiedyś w końcu musisz się ożenić, a Jane może się okazać bardzo miła. Alexander nie skomentował tej uwagi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w pewnych kręgach akceptowano go jedynie ze względu na jego pieniądze. Brzydził się tego. Zycie okazało się o wiele bardziej skomplikowane, niż to sobie wyobrażał w wieku lat osiemnastu. Wtedy myślał, że majątek zapewni mu przyszłość i oczywiście w pewnym sensie tak się też stało. Ale on pragnął, by akceptowano go dla niego samego, a nie żeby musiał słono płacić za to, by ignorowano plotki o jego pochodzeniu. Przekonał się, że wielu jego kolegów z Eton, chociaż z chęcią godzi się na jego towarzystwo w klubach, o wiele mniej chętnie, lub wcale, przedstawia go swoim siostrom. Jego majątek czynił z niego dobrego partnera do gry, ale nie kogoś pożądanego na sali balowej. Oczywiście zdarzały się szlachetne wyjątki, jak na przykład jego przyjaciel pan Bertram Camborne, ale takich osób znał niewiele, tak więc Alexander wycofał się z życia towarzyskiego. Nie widział powodu, dla którego miałby znosić tyle poniżenia. W Indiach też nie omijały go kłopoty. Na przykład wtedy, gdy zakochał się wRhodzie Sadberge. Mimo majątku i szacunku, jaki sobie zdobył, pan Sadberge nie zgodził się na zaręczyny. Alexander nie zwierzał się z takich spraw Catherinie, a w gruncie rzeczy nikomu, ale czasami czuł się zarówno samotny, jak i zły. - No więc co z tymi żyrafami, James? Chciałbyś je zoba­ czyć? - Odwrócił się do swojego dwunastoletniego siostrzeńca, zajadającego tosty i próbującego zarazem czytać książkę pod stołem. James podniósł wzrok i skinął głową. Był to chudy chłopiec, 25

który zaraz wystrzeli do góry, a jego matka mruczała coś o tym, że wkrótce będzie za wysoki jak na swoje siły. Jako małe dziecko James chorował na niemowlęcy paraliż i w wyniku tej choroby miał jedną nogę niesprawną. Jednak chłopak doskonale dawał sobie radę, chodził, korzystając z laski, i nienawidził, kiedy ktoś zwracał uwagę na jego ułomność. - Dobrze - oświadczył Alexander. - Catherino, ty także chciałabyś zobaczyć te żyrafy, prawda? Weźmiemy powóz do High Holborn, żebyś się nie zmęczyła. Catherina wiedziała, że powóz wezmą ze względu na syna, żeby to on nie musiał pokonywać piechotą tak długiej drogi - na co zapewne z zapałem by się zdecydował - a jej towarzystwo to czysty przypadek. Zerknęła jeszcze raz na zaproszenie, ale nie wracała do niego. Umiała rozpoznać, kiedy brat pragnie zmienić temat. A co do żyraf, to wcale nie miała chęci ich oglądać; z opowieści wnioskowała, że są duże i chyba niezbyt przyjazne. - Gdzie najlepiej je zobaczymy? - zapytała, odganiając strach. Alexander od razu dostrzegł tę dziewczynę. Stała prawie na wprost niego po drugiej stronie ulicy, trzymając się ulicznej latami. Była wysoka jak na kobietę, co jemu akurat odpowiadało - sam miał ponad sześć stóp wzrostu. Ona miała powyżej pięciu stóp i przewyższyła większość stojących wokół niej kobiet. Była ubrana w drogą odzież, chociaż kolor jej sukni - zbyt jaskrawy - nieco bulwersował. Wyglądała na zdrową, młodą kobietę. Miała różowe, pałające policzki i zaokrągloną twarz z dumnie wysuniętym podbródkiem, usta zaś trochę zbyt wydatne, żeby nazwać je pięknymi - wszystko to sprawiało, 26

że przywodziła na myśl mamkę na wychodnym - nie licząc odzieży, która mówiła o zamożności, choć z pewnością nie o dobrym guście. Włosy dziewczyny były gęste, nawet za gęste, bo absurdalnie wypychały do góry jej czepeczek. Alexander podniósł do oka monokl, by lepiej przyjrzeć się nieznajomej. Jej duże piwne oczy, teraz rozszerzone zdumie­ niem na widok nadchodzącej drogą trupy, otoczone były ciemnymi rzęsami. Nie, to żadna piękność, zdecydował Ale- xander, ale ma twarz, która świadczy o mocnym charakterze. Co ona robi tu sama? W oczach Decimy malowały się zdumienie i rozkosz. Uśmie­ chała się, a dłonie miała złączone przed sobą, jakby gotowe do oklasków. Alexander widział, jak jej usta się otwierają, by wydać okrzyk zachwytu. - Ależ są wspaniałe! - zawołał James. - Wiecie, że pochodzą z Abisynii? Ciekawe, jak je złapali. - Mam nadzieję, że nie są groźne - mruknęła Catherina. Bała się zbliżających się do nich stworzeń, których głowy znajdowały się zatrważająco blisko czubków latarni. Przysunęła się do bezpiecznego ramienia brata. Alexander zapomniał o nieznajomej dziewczynie. Spojrzał na Catherinę i powiedział: - Nie bój się, nie zrobią ci krzywdy. Żywią się tylko liśćmi. - Tak, ale czy one o tym wiedzą? - rzuciła Catherina. Alexander wybuchnął śmiechem. Decima dostrzegła Alexandra, lecz nie zdawała sobie sprawy, że stanowi obiekt jego obserwacji. Przesunęła po nim wzrokiem z lekkim wyrazem niesmaku na ustach. Był wysoki. Jej wszyscy bracia są wysocy, a skoro już go dostrzegła, wzbudził w niej tylko nieprzyjemne wspomnienie Edmunda, Alfreda, Petera, 27

Bartholomew, Johna, Josepha, Rogera, Stephena i Timothy'ego - wszystkich ich z całego serca nie znosiła. O wiele bardziej interesowały ją żyrafy. Nigdy nie śniło jej się nawet, że takie stworzenia mogą istnieć na świecie - „The Morning Herald" nie zamieścił żadnej ilustracji. Rzeczywistość była tak oszałamiająca, że Decima zupełnie nie umiała jej sobie przyswoić. Szeptem powtarzała egzotyczne imiona: Zaida, Mabrouk, Selim i Guib Allah. Czym one się żywią? Czy mogą usiąść? Jak śpią? Wyobraziła sobie, że opierają się o drzewa i zamykają oczy. Czy plamki na ich skórze są prawdziwe? A może ktoś je specjalnie namalował? Szły przed siebie dość niezgrabnie, od czasu do czasu któraś potykała się, a wtedy tłum cofał się z wrzaskiem. Biedactwa, myślała Decima. Sątak daleko od domu. Czy tęsknią za Afryką? Może uspokaja je obecność ich opiekunów, tak egzotycznych w arabskich strojach składających się z powiewających sukien i jaskrawo kolorowych kapeluszy z frędzlami. Długo po tym, jak żyrafy zniknęły za łukiem ulicy, Decima miała w pamięci ich długie, wrzecionowate nogi. Tłum zaczynał rzednieć, ale Decima nadal stała w tym samym miejscu, opierając dłoń osłoniętą rękawiczką o latarnię. Jej codzienne życie było tak ograniczone i ubogie, że i jej umysł cierpiał z powodu braku pożywki intelektualnej. Tylko czasami, tak jak teraz, zdawała sobie sprawę, że istnieje jeszcze inny świat. Nie zwróciła uwagi na stojącą za nią małą grupkę ludzi, składającą się z dwóch mężczyzn i jednej kobiety. Obserwowali ją już od jakiegoś czasu. Bob, młodszy męż­ czyzna, nosił czapkę mocno nasuniętą na czoło i połataną, ale za to obszerną kurtkę. Był kieszonkowcem, czyli okradał ludzi, i już zdążył przejrzeć fałdy sukni Decimy, ale nie znalazł 28