Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Heath Lorraine - Odzyskana miłość

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Heath Lorraine - Odzyskana miłość.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse H
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 698 osób, 465 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 315 stron)

Heath Lorraine London's Greatest Lovers 01 Odzyskana miłość Są mistrzami uwodzenia, najwspanialszymi kochankami. Żyją dla własnej przyjemności i nie oddają serca żadnej kobiecie. Dopóki miłość sama ich nie zaskoczy… Morgan Lyons, słynący ze swej biegłości w miłosnej sztuce ósmy hrabia Westcliffe, nie może zapomnieć zniewagi, jaką przeżył, gdy zastał świeżo poślubioną małżonkę w ramionach swego brata. Zesłał piękną i wiarołomną żonę do wiejskiego majątku, sam zaś szuka zapomnienia, oddając się cielesnym przyjemnościom i zmieniając damy jak rękawiczki. Claire Lyons, w dniu ślubu niewinna i przerażona, wie, że nie dopuściła się wtedy zdrady. Teraz wraca do Londynu. Oszałamia urodą i ma bardzo przewrotny cel...

1 Londyn, 1853 Morgan Lyons, ósmy hrabia Westcliffe, leniwie przesuwał palcami po szczupłych nagich plecach - ich widok zawsze go zachwycał. Leciutki dotyk, delikatny jak chmurka na przedwieczornym niebie. Odkrył, że Anne najlepiej reaguje na ledwie wyczuwalne bodźce, tak jakby tortura niezaspokojenia zwiększała jej przyjemność. Była tak cudownie cielesnym stworzeniem, gotowym poznawać rozkosz fizyczną pod wszelkimi postaciami. To dlatego pragnął jej towarzystwa. Spała głęboko, nie odpowiadając na jego subtelne gesty, ale byłby zły na siebie, gdyby nie pożegnał się z nią w należyty sposób. Zgarnął jej włosy, w których igrały rude płomyczki, sprawiając wrażenie, że jej głowa w jednej chwili może stanąć w ogniu, i przerzucił je przez jedno ramię, odsłaniając szczupłą szyję. Przesunął się, zakrywając jej ciało swoim, przycisnął gorące, wilgotne usta do jej kręgosłupa i rozpoczął wędrówkę w dół. Pomrukując z zadowolenia, przeciągnęła się jak wygrzewający się na słońcu kot. - Mm... lubię sposób, w jaki mnie budzisz.

Jej leniwy, chrapliwy, zmysłowy głos pobudził go natychmiast. Kolanami rozchylił jej uda i wsunął się w aksamitne wnętrze. Tylko wtedy, zatracając się w cielesnej przyjemności, stawał się panem i władcą, a cały świat i wszelkie rozczarowania tonęły w cieniu. Powitała go z jękiem rozkoszy, unosząc biodra. Teraz to on zaczął wydawać jęki, głębokie, gardłowe. Tego właśnie potrzebował, zawsze. Dotyk dłoni, pieszczota palców, gorące pocałunki. Odprawiali pradawny rytuał wijących się ciał, westchnień, coraz silniejszych erotycznych doznań. Kochanka śmiała się z triumfem, po czym wykrzykiwała jego imię. On nie czuł jednak niczego poza palącym dotykiem ciała. Dlaczego, do wszystkich diabłów, nie mógł czuć nic więcej - prawdziwej radości, pełnego zaspokojenia, satysfakcji - zamiast ubogich fizycznych wrażeń? Pokój rozbrzmiewał jękami i okrzykami. Wiedział, jak dotykać, pieścić, jak sprawić przyjemność i doprowadzić kobietę do rozkoszy. Wyczerpany leżał pod nią, oddychając ciężko. Jak zwykle, to nie wystarczało. Jego legendarna sprawność zamieniała się w kpinę, nie dając mu satysfakcji. Ach, fizyczne spełnienie dawało rozkosz, ale potem zawsze czuł się osamotniony, jakby coś poszło nie tak, jakby czegoś brakowało, żeby ukoić jego serce i umysł. Czuł niedosyt, chciał więcej, ale w żaden sposób nie potrafił określić, czym to „więcej" miało być. Wiedział tylko, że ona, mimo swojej niezwykłej urody, tego mu nie dawała. Jednak pojmował także, że wina leżała po jego stronie. Brakowało mu czegoś istotnego. Dlatego żadna kobieta nigdy go nie pokochała.

Bardzo delikatnie zsunął ją z siebie. Spojrzała na niego sennymi oczami, wyginając z zadowoleniem usta - jak kot, który wylizał śmietankę. Pocałował ją w czoło, zanim zszedł z łóżka. Zebrał ubrania z podłogi, gdzie rzucił je przed paroma godzinami. Dopiero kiedy usiadł na obitym fioletowym aksamitem fotelu, żeby wciągnąć buty, Anne uniosła się w pościeli. - Powiedz, co cię dręczy? Zerknął na nią, owiniętą teraz skromnie czerwonym satynowym prześcieradłem. Przerzuciła nogi przez krawędź łóżka, chwytając dłonią kolumienkę baldachimu. Wyglądała jak ktoś siedzący na huśtawce; przypomniała mu się złotowłosa dziewczynka, którą dawno temu zobaczył dokładnie w tej samej pozie. Gdyby był zdolny do romantycznych uniesień, pomyślałby, że wtedy właśnie zaczął zakochiwać się w Claire. Cóż za głupia myśl. - Znudziłam ci się - stwierdziła Anne, zanim zdążył odpowiedzieć. To nie tak. Nie miał zwyczaju dzielić się z nikim swoimi uczuciami czy myślami. Także jej ofiarowywał jedynie zewnętrzną powłokę. Owijając się demonstracyjnie jeszcze ciaśniej prześcieradłem, podeszła do okna. - Powiadają, że żadna kobieta nie jest w stanie z tobą wytrzymać. Chciałam udowodnić, że wszyscy są w błędzie. Wciągnąwszy buty, przeszedł przez pokój i objął ją w talii, wdychając jej ulatniający się zapach zmieszany z piżmową wonią namiętności pochodzącą od niego. - Nie znudziłaś mi się. - Więc zostań na noc. Chociaż raz zostań na noc. Wsunął jej palec pod brodę, podniósł głowę i wziął jej usta, jakby były jego własnością. Kiedy osunęła się w jego

ramiona, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Posadził ją de- likatnie, przykrywając pościelą. - Nie dzisiaj. Ruszył w stronę drzwi. - Nienawidzę cię! - krzyknęła za jego plecami. Te słowa go nie zatrzymały. Słyszał je niejeden raz, od innych. Za pierwszym razem miał dwadzieścia pięć lat. Wtedy go zabolały, ale potem już nie. Dlaczego kobiety nie rozumiały, że nienawiść nie boli, jeśli nie ma miłości? Nie kochała go. Wiedział o tym i zgadzał się na to. Była równie lodowata jak on. Dlatego właśnie tak do siebie pasowali i dlatego jeszcze się nią nie znudził. - Westcliffe? Usiłując dać jej do zrozumienia, że nic się między nimi nie zmieniło, spojrzał przez ramię i powiedział tylko: - Jutro. - Spodziewam się dostać śliczną błyskotkę. Uśmiechnął się i puścił do niej oko. - Coś, co by pasowało do zieleni twoich oczu. Posłała mu pocałunek. Tak łatwo można ją było udobruchać. Uważał, żeby strzec się nudy, ale nuda czaiła się tuż-tuż, czekając niecierpliwie... Nie pozwoli, by go dopadła. Nie tym razem. Anne zasługiwała na coś lepszego. Zbiegł po schodach i wyszedł na dwór. Siąpił deszcz, powóz hrabiego stał w świetle oddalonych latarni gazowych. Woźnica zerwał się, żeby otworzyć drzwi. - St. James - rozkazał Westcliffe, wchodząc do środka i sadowiąc się na wyściełanej pluszem ławce. Wracał do rezydencji. Nie do domu. To było tylko miejsce, gdzie rezydował, gdzie spędzi leniwie czas na piciu whisky i zasta-

nawianiu się, dlaczego nie zgodził się zostać u Anne. Taka drobna prośba - jednak przystając na nią, dałby jej zbyt wielką kontrolę nad sobą. On zaś należał do ludzi, którzy cenią sobie niezależność. Zbyt długo żył ani z kimś związany, ani zupełnie wolny. Ojciec, żeby go diabli, zostawił po sobie niewiele poza długiem, dwoma synami i wdową, która na tyle dobrze rozumiała swoją rozpaczliwą sytuację, że niezwłocznie wybrała sobie na drugiego męża człowieka o bardziej znaczącym tytule i majątku - księcia Ainsley. Wydała na świat jego dziedzica, a pięć lat później owdowiała, teraz jednak nie musiała już od nikogo zależeć. Minęły lata, zanim to samo można było powiedzieć o Westcliffie. Był uzależniony od uprzejmości i hojności najmłodszego brata, Ransoma Seymoura, obecnego księcia Ainsley. Urodził się najpóźniej, ale zachowywał tak, jakby pierwszy pojawił się na świecie - irytująco odpowiedzialny i obdarzony obsesyjnym poczuciem obowiązku. Jego obejście bardziej pasowałoby do kogoś trzy razy starszego. Matka często zauważała, że już w kołysce sprawiał wrażenie, iż poradzi sobie z najtrudniejszymi sprawami. Morganowi było niesłychanie trudno uzurpować sobie należne miejsce wedle hierarchii urodzeń, jednak w każdej chwili życie może go zmusić, żeby wyciągnął rękę z prośbą o łaskę. Z tego między innymi powodu Westcliffe spędzał możliwie mało czasu z rodziną - chcąc uniknąć wspominania niepowodzeń, jakie odziedziczył po ojcu i które dźwigał na barkach, dorastając do wieku męskiego. Był gotów na wszystko, żeby się pozbyć tego ciężaru. Dręczył go fakt, że musiał gołowąsa prosić o wszystko: pomoc w zarządzaniu majątkiem, ubranie, jedzenie,

pieniądze na prezenty dla kochanek. Ucieszył się, mogąc wyzwolić z tego stanu, nie przewidując, że zapłaci za to jeszcze większym upokorzeniem - takim, jakiego do tej pory nie zaznał. Koła turkotały, ochlapując wodą boki powozu. Szukał uspokojenia w jednostajnym szumie, pozwalając, żeby przeniknął w głąb jego duszy. Może dziś w nocy zapadnie w głęboki, niczym niezmącony sen. Może dzisiaj, na krótko, uda mu się zapomnieć o zdradzie Claire. Jednak to wspomnienie wzbierało w nim goryczą jak żółć, podczas gdy powóz zatrzymał się przed rezydencją. Nie widział Claire od tamtej fatalnej nocy, kiedy wzięła do łóżka jego młodszego brata, Stephena. W następnych latach dostał od niej tylko jeden list. Wybacz. Jego gniewna młodość odpowiedziała na to: Kiedy będziesz się smażyć w piekle. Mężczyzna, jakim stał się teraz, nie odpowiedziałby w ogóle. Zmusiłby ją, żeby zadręczała się poczuciem winy i wyrzutami sumienia, bez żadnej wzmianki o jego prawdziwych uczuciach. Nieświadomość była karą, a ona zasługiwała, żeby cierpieć. Wyskoczył z powozu; na podjeździe stał inny, również należący do niego. Gdyby od razu go nie rozpoznał, zorientowałby się, widząc kolor liberii stojących wokół służących. Co do diaska? Przeskakując po dwa szerokie stopnie naraz, pognał po schodach. Drzwi otworzyły się, kiedy tylko do nich podszedł. Blada twarz kamerdynera powiedziała mu wszystko, co chciał wiedzieć. - Gdzie ona, do diabła, jest? - W bibliotece, jaśnie panie.

Żołądek mu się ścisnął. Jego sanktuarium. Nikomu nie pozwalał tam wchodzić. A już na pewno nie jej. Zrzucając kapelusz, płaszcz i rękawiczki, nie dbając o to, czy wylądowały w ramionach Willoughbiego, czy na podłodze, ruszył korytarzem. Uświadomił sobie nagle, że pachnie inną kobietą. Bzem. Przez ułamek sekundy rozważał myśl, czyby nie pobiec szybko na górę i się nie umyć, ale uznał, że tego nie zrobi. Wciąż pamiętał woń drzewa sandałowego, zapach brata, jaki wydzielała, kiedy przyłapał ich... Lokaj otworzył drzwi do biblioteki, kiedy się zbliżył, a on pożałował, że została w ten sposób ostrzeżona. Minęły trzy długie lata, a ta głupia ladacznica śmie wtrącać się w życie, jakie sobie stworzył pod jej nieobecność. Wściekły wkroczył do pokoju jak burza. Doszedł niemal do połowy, mijając fotele, kiedy odwróciła się od książek poustawianych równymi szeregami na półkach. Stanął chwiejnie, jakby otrzymał silny cios w pierś. Tak usilnie walczył, żeby o niej zapomnieć, zapomnieć o wszystkim, co się z nią wiązało. I oto stała przed nim we własnej osobie. Nieco starsza, ale niewątpliwie dużo piękniejsza. Claire. Jego zdradziecka żona.

2 Nie wiedziała, czego się spodziewać - po nim czy po sobie - kiedy ta chwila wreszcie nadeszła. Z pewnością lekkiego dreszczu zgrozy. Ściśniętego żołądka. Wszystkiego, tylko nie gwałtownego bicia serca, uczucia radości na jego widok. To ją całkowicie zaskoczyło. Gdyby tak czuła się w ten sposób przed trzema laty, w dniu ich ślubu... Gdyby jej wtedy nie przerażał. Wciąż tak było. Przerażała ją nie tylko jego fizyczność - był taki wysoki i potężny - ale także autorytet i determinacja, jakie od niego biły. Zawsze sprawiał wrażenie, że jeśli dostanie władzę, wykorzysta ją bez wahania i w taki sposób, jaki uzna za stosowny. Nigdy nie potrafiła go przeniknąć. Teraz był w dodatku starszy. I bardziej dojrzały. To, co zobaczyła, zaskoczyło ją. Jego przystojna twarz wykrzywiła się w grymasie niechęci, zmierzwione włosy mogłyby wskazywać, że dopiero co wstał z łóżka, ale z pewnością był aktywny przez większość dnia i wieczoru. Słyszała, że stał się chłodny jak marmur; dotarło do niej wiele plotek na jego temat. Zabolała ją jednak świadomość, że ta nieprzenikniona maska mogła być jej dziełem. Odwrócił się od niej i podszedł do stolika w rogu pokoju, na którym stał szereg karafek. Zastanawiała się, co

początkowo zamierzał, idąc w jej stronę. Raczej nie chciał jej objąć ani pocałować. Już prędzej uderzyć. Pięścią, którą trzymał teraz u boku. Nie to żeby ją na nią kiedykolwiek podniósł. Pobił brata do nieprzytomności, ale wobec niej był w każdych okolicznościach delikatny - nawet kiedy trzymał ją mocno, prowadząc do powozu, nie czuła bólu. To, w jakiś sposób, jeszcze pogarszało sytuację. Stał plecami do niej, nie widziała więc, co robi, ale słyszała brzęk szkła, raz głośniejszy, raz cichszy i zastanawiała się, czy zaciskające się w pięści dłonie trzęsą mu się, gdy usiłuje sobie nalać trunku. Potem nastąpiła cisza. Pokręcił głową i szkło znowu zabrzęczało. Odwrócił się do niej, trzymając w dłoni napełniony niemal po brzegi kieliszek; nie wątpiła, że wolałby te długie, mocne palce opleść wokół jej szczupłej szyi. - Nie jesteś tutaj mile widziana - oznajmił cichym, opanowanym głosem, w którym krył się jednak gniew. - Zawarliśmy umowę, porozumienie, ty i ja. Wracaj na wieś, Claire. - Zrobiłabym to, gdybym mogła, złożyłam jednak obietnicę, która wymaga, żebym została w Londynie. - Obietnicę, którą mi złożyłaś, złamałaś w ciągu paru godzin. Złam i tę. To nie powinno być trudne. Wzdrygnęła się, słysząc ostry ton jego głosu. Głupie przy- puszczenie, że upływ godzin, dni, miesięcy i lat zmniejszy jego gniew. Nieśmiało podeszła w jego stronę, zatrzymały ją jego groźnie zmrużone ciemne oczy. - Westcliffe, chcę, żebyś mi wybaczył. - Powiedziałem ci, w jakich okolicznościach to nastąpi. - Kiedy będę się smażyć w piekle? - Roześmiała się gorzko. - Nie sądzisz, że już tam jestem? Czy masz pojęcie, ile pań odwiedza mnie, przynosząc plotki o twoich

kochankach? Nie wydajesz się przesadnie dyskretny. Jeśli chciałeś okryć mnie wstydem i upokorzyć, dopiąłeś celu w całej pełni. - Czerpię przyjemność tam, gdzie ją znajdę, bo tak mi się podoba. Ciebie nie biorę pod uwagę. Szczerze mówiąc, Claire, odkąd odesłałem cię do majątku Lyons, nie poświęciłem ci ani jednej myśli. - To było zawsze oczywiste. Podszedł do fotela przy kominku i usiadł na nim, wyciągając przed sobą długie nogi. Nagle spod biurka wyczołgał się pies, owczarek szkocki. Powoli pokuśtykał do krzesła i zwinął się przy nim w kłębek. Westcliffe wyciągnął rękę i zaczął głaskać psa po głowie. Wydawało się, że robi to odruchowo, że jest to rodzaj przyzwyczajenia, rytuału. Claire zastanowiła się, ile nocy spędził w tej pozycji ze szklanką alkoholu w ręce i starym psem do towarzystwa. Niewiele, jeśli wierzyć plotkom, które nieustannie znoszono jej do domu. Podeszła bliżej o parę kroków, aż zobaczyła wyraźnie jego oczy. Były ciemne, niemal tak czarne jak jego włosy, nie niebieskie i łagodne jak u Stephena. Jak dwaj bracia mogli się tak od siebie różnić? Rysy twarzy Westcliffe'a nie odznaczały się artystyczną harmonią: nos miał nieco za duży, brodę odrobinę zbyt kwadratową, brwi trochę za ciężkie. Wyraz gniewnej wyższości nadawał jego twarzy mroczną urodę, której nie mogła zaprzeczyć. Czas był dla niego łaskawy, wydawał się teraz jeszcze bardziej pociągający. Stephen był dużo jaśniejszy, o złotobrązowych włosach, przeplatanych jasnymi pasemkami, niemal tak, jakby jego włosy bawiły się w chowanego, nie mogąc się zgodzić co do koloru. Nie było w nim niczego przerażającego. Przyjaźnił

się z Claire, odkąd sięgała pamięcią, podczas gdy Morgana prawie nie znała. Nie znała jego uśmiechu, nie pamiętała, jak brzmiał jego śmiech. W ogóle niewiele miała wspomnień z nim związanych. Ale był od niej starszy osiem lat i wydawało się, że interesowało go wtedy co innego. Pobierał nauki albo przebywał z przyjaciółmi, albo uganiał się za dzierlatkami. Albo zajmował się sprawami majątku. Jego ojciec zmarł, kiedy Morgan miał pięć lat, a Stephen ledwie kończył roczek. Westcliffe odziedziczył podupadły majątek i kontrakt małżeński z ojcem Claire, na którego mocy miał poślubić pierworodną córkę hrabiego Crest-mont. Nigdy nie próbowała tego podważyć, ale w dniu ślubu uświadomiła sobie nagle, że to archaiczne, umowa jak ze średniowiecza, zwłaszcza że w momencie podpisywania dokumentów pierworodna córka nie przyszła jeszcze na świat. A co by było, jeśliby wyglądała jak ropucha? Podejrzewała, że nic by się nie zmieniło, ponieważ nie liczyło się nic poza tym, że pierwsza, przed siostrą, wciągnęła powietrze w płuca. Nie buntowała się, ponieważ dzięki małżeństwu mogła uciec z domu ojca z jego przytłaczającą atmosferą; ojciec twardą ręką wpoił jej, że dama nie ma prawa kwestionować swojego miejsca czy obowiązków. W dniu ślubu jej obawy doszły jednak do głosu. A kiedy podzieliła się nimi ze Stephenem... - Nic nie zaszło między mną a Stephenem - powiedziała teraz. Westcliffe parsknął szyderczo. - Sądzisz, że jestem taki głupi, Claire? Znalazłem go w twoim łóżku. - Wciąż był w spodniach, kiedy go z niego ściągnąłeś. - A zatem przyszedłem, zanim zdążył coś zrobić. Albo i nie. Potrafię się zapiąć i rozpiąć z zaskakującą szybkością,

jeśli sytuacja tego wymaga. Nawet jeśli cię nie miał, to nie zmienia faktu, że leżałaś w jego ramionach! Zerwał się z fotela z brutalną siłą, która wprawiła w drżenie powietrze, a ona, nagle przestraszona, cofnęła się o krok. Cisnął kieliszkiem w pusty kominek. Szkło się rozprysło, bursztynowy płyn rozlał się dokoła. Dysząc ciężko, hrabia chwycił się półki nad kominkiem. - Nie zmienia faktu, że znalazł się na moim miejscu, a ty chciałaś, żeby tam był! Jego ból sprawił, że poczuła palące łzy pod powiekami. - Nie wiedziałam, czego chcę. Byłam dzieckiem. Głupią dziewczyną. On zawsze był moim przyjacielem. Ciebie prawie nie znałam. Gdybym mogła wybierać męża, to owszem, pewnie wybrałabym jego. Nie wiem. Wiem tylko, że przerażała mnie noc poślubna, a on powiedział, że ma plan, dzięki któremu będzie można ją odłożyć. „Przyjdę do twojego łóżka przed nim. Obejmę cię. Nic więcej. Wścieknie się na mnie, bez wątpienia, ale w ten sposób zyskasz trochę czasu. Kiedy będziesz gotowa, po prostu powiesz mu prawdę. I wszystko będzie dobrze". Oboje wypili dość szampana i innych trunków, żeby uznać to za wspaniały plan. Ostatecznie plan ten kosztował ją przyjaźń i męża. Podzielił rodzinę. Zniweczył nadzieje na szczęście. Odwracając lekko głowę, Westcliffe posłał jej twarde spojrzenie. - Nie mogłaś być tak naiwna. - Minęło pięć dni od moich siedemnastych urodzin i nie miałam matki, która by mną pokierowała. Stara panna, moja ciotka, która zajęła się moim wychowaniem, wiedziała niewiele więcej ode mnie. Tak, myślę, że mogłam być tak łatwowierna. A Stephen był zawsze taki czarują-

cy. Mówią, że mógłby anioła nakłonić do grzechu. A ja nie mam nic z anioła. Pokręcił głową, wzdychając ciężko. - Czego, do diabła, chcesz ode mnie, Claire? - Chcę od ciebie szansy, żeby naprawdę stać się twoją żoną, a nie tylko zarządczynią majątku. Odwrócił się do niej twarzą w twarz; wydawał się nie- przejednany. Poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa, kiedy przyglądał jej się powoli, leniwie, mierząc ją od stóp do głów. Wyobrażała sobie, że widzi ją bez ubrania. Może zasłużyła na to niemiłe traktowanie, ale nie zamierzała się wycofać. Dla dobra siostry była gotowa znieść każdą karę, byle zmienić stan tego żałosnego, nieznośnego małżeństwa. Do rzeczy. Nie pozwoli, żeby ją zbył. - A więc teraz pragniesz przyjąć mnie w swoim łóżku? - zapytał szyderczo. Powinna zjawić się za dnia, kiedy takiej możliwości nie było, ponieważ, jak wiedziała, miłość fizyczną uprawiano tylko w nocy, sądziła jednak, że łatwiej będzie stawić mu czołO w mroku. Zaschło jej nagle w ustach i nie była w stanie ich zwilżyć, toteż jej głos zabrzmiał ochryple: - Chcę być twoją żoną nie tylko z nazwy. Przyglądał jej się chwilę dłużej, zanim zażądał jedwabistym głosem: - Rozepnij stanik. Podniosła rękę do szyi, muskając palcami zapięty kołnierzyk wełnianej podróżnej sukni. Rozejrzała się pośpiesznie dokoła. - Tutaj? - Jesteśmy sami. Cóż, poza psem, ale Cooper nie będzie się wtrącał ani plotkował. Jeśli rzeczywiście znasz moją reputację, jak twierdzisz, Claire, to wiesz, że nie ograniczam

się w uprawianiu miłości tylko do sypialni. - Podniósł brodę. - Guziki, Claire. W tej chwili nienawidziła go równie mocno, jak wtedy, gdy zesłał ją do rodzinnego majątku. „Nienawidzę cię!" -krzyknęła, kiedy opuszczał dworek, oznajmiwszy jej przedtem, że ma tu zostać, podczas gdy on wraca do Londynu. W tamtą burzliwą noc jego szyderczy śmiech długo rozbrzmiewał echem w korytarzach i na dworze. Teraz miała ochotę okręcić się na pięcie i wyjść z pokoju. Chciała mu powiedzieć, żeby zginął w piekle. Zamiast tego przechyliła wyzywająco głowę, odpowiedziała chłodnym spojrzeniem na jego zimny wzrok, po czym rozkazała palcom, żeby nie drżały, rozpinając jeden przeklęty perłowy guzik po drugim. Dziwne, że nie poczuła zimna w pokoju, póki materiał się nie rozsunął. Miała wrażenie, że upłynęły godziny, zanim jej palce doszły do ostatniego guzika przy talii. Myślała, że stoją daleko od siebie, ale podszedł do niej pięcioma szybkimi krokami, przynosząc ze sobą zapach bzu. Nie wrócił do domu z klubu, tylko z sypialni innej kobiety. Jeszcze raz poczuła palące łzy, ale je powstrzymała. Nie chciała mu pokazać, jak bardzo potrafił ją zranić, nawet nieumyślnie. Po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że on mógł się czuć podobnie tamtej odległej nocy. Zawstydziła się, że była taka młoda i skupiona na sobie, że nie zrozumiała tego od razu. To zasłużona zemsta. Zrobiłaby wszystko, żeby móc zapomnieć o przeszłości. Nie spuszczając z niej wzroku, położył palec w zagłębieniu jej gardła. Wyzwanie. Prowokacja. Niech tak będzie. Nie ulęknie się. Pozwoli, żeby się przekonał, że nie jest taka niemądra jak kiedyś. Przez trzy lata zarządzała

domem w jego majątku. Rozkwitał pod jej troskliwym okiem, a on nie zdobył się na to, żeby jej chociaż raz podziękować - niewdzięcznik. Opuścił wzrok i przesunął palec w dół, wsuwając dłoń pod materiał, rozchylając go bardziej, tak że ukazała się wypukłość piersi nad koszulą. Prawie przestała oddychać, kiedy pozostałe palce przyłączyły się do pierwszego, muskając obnażone ciało. Była wdzięczna, że patrzy niżej i nie może zobaczyć oczekiwania i strachu w jej oczach. Jakim cudem wywołał te niechciane emocje zwykłym subtelnym dotykiem? Jego palce przesunęły się wolno w górę, a potem w dół, w poprzek i w drugą stronę. - Powiedz mi, Claire, czy cała jesteś tak pociągająca? Ich spojrzenia spotkały się i ku jej wstydowi poczuła, jak pali ją namiętność. Czy widziała kiedykolwiek tyle ognia w tak ciemnych oczach? Tak, na ich dnie dostrzegła szyderstwo. Chciał, żeby go pragnęła, żeby móc ją tym skuteczniej ukarać. Była tego pewna. To ona stworzyła tego niegodziwca - w chwili słabości, pod wpływem ulotnego marzenia o życiu zupełnie innym niż to, które jej przeznaczono. Chciała pójść inną drogą i od tego czasu tylko się potykała. Zignorowała kpinę pewna, że wkrótce sam się przekona. Jej serce biło nierówno, oddech nie chciał się wyrównać. Słyszała, że był wprawnym uwodzicielem i mistrzem w sprawianiu przyjemności. Dziwne, ale nagle ugięły się pod nią kolana. Brakowało jej powietrza. Bała się, że zemdleje. - Powiedziałaś, że jesteś w Londynie z powodu obietnicy. Jakiej obietnicy...? - Jego głos brzmiał tak, jakby się prawie dusił.

Rzeczywiście, co za obietnica? Co ja tutaj robię? Pokręciła lekko głową, żeby dojść do siebie i skupić się na pytaniu. - Moja... moja siostra, Beth. Ojciec zaaranżował jej małżeństwo z lordem Hesterem, okropnym człowiekiem, o tyle od niej starszym. Z błogosławieństwem ojca ma jeden sezon, żeby znaleźć lepszą partię. Wiem, co to znaczy poślubić człowieka, którego się ledwie... - Chcesz powiedzieć, że zmusił cię do poślubienia mnie? - Chcę powiedzieć, że nie miałam wyboru. Jak mogłeś myśleć inaczej, skoro przez cały czas byłeś świadom kontraktu, nigdy nie zalecałeś się do mnie ani nie poprosiłeś 0 moją rękę? Jego dłoń drgnęła, spojrzał jej uważnie w oczy, jakby szukając oznak kłamstwa. - A zatem będziesz moją żoną, żeby ją ocalić? Mogłabyś to samo osiągnąć, zatrzymując się gdzie indziej w Londynie. Zastanawiała się, czyby nie powiedzieć mu wszystkiego, ale uznała, że to nie najlepszy pomysł. Damy z towarzystwa nie były zadowolone, że jej mąż buszuje w buduarach 1 przez niego ich mężowie mogą uznać, że wierność małżeńska nie obowiązuje. Żeby zacząć otrzymywać zaproszenia na bale, pomóc siostrze pozyskać aprobatę socjety, musiała przywołać własnego męża do porządku. Zamiast tego powiedziała jednak: - Masz wpływy. Muszę zająć swoje miejsce przy tobie, żeby w odpowiedni sposób wprowadzić ją do towarzystwa. - Co zapewne postrzegasz jako szlachetne poświęcenie. Straciła cierpliwość. - Na Boga, Westcliffe, poprosiłam o przebaczenie, którego mi nie udzieliłeś, i powiedziałam ci, że chcę być twoją żoną w pełni znaczenia tego słowa. Dlaczego tak mi to straszliwie utrudniasz?

- Ponieważ już cię nie chcę za żonę. Odsunął się od niej. Jej serce uderzyło o żebra, żołądek podszedł do gardła. Nigdy nawet nie brała pod uwagę, że jej odmówi. Że to będzie trudne, że każe jej zapłacić za młodzieńczy błąd - tak. Ale że w ogóle jej nie zechce? Potrzebował dziedzica. Potrzebował żony. Miał żonę. - Jest późno. Każę Willoughbiemu przygotować dla ciebie pokój gościnny - oznajmił bezbarwnym tonem, w pełni opanowany. - Porozmawiamy rano. Ruszył do drzwi. - Dokąd idziesz? - zawołała za nim. Nie odpowiedział jednak, nawet się nie odwrócił, zanim wyszedł. Opadając na podłogę, pozwoliła w końcu popłynąć łzom upokorzenia. Jak to się stało, że w jej życiu zapanował taki straszliwy zamęt?

3 Przekleństwo! Kiedy powóz turkotał po bruku ulicy, Westcliffe wciąż czuł na palcach ciepło jej alabastrowej skóry. Co on sobie myślał, prowokując ją w ten sposób? Wciąż była na tyle naiwna, żeby nie rozumieć w pełni rozmiarów swojej zdrady i tego, do czego się posunął, żeby cierpiała. Pragnął tego małżeństwa jak niczego w życiu przedtem ani potem. Wiedział, że nareszcie uzyska środki, żeby uwolnić się od bycia na łasce brata. Ale nie tylko o to chodziło. Bez względu na to, jak mogło się wydawać, jej wiano nie było najważniejszym powodem, dla którego uszanował groteskowy kontrakt, od którego jego prawnik mógł go bez wątpienia uwolnić niewielkim wysiłkiem. Od chwili, kiedy jego matka poślubiła księcia Ainsley, rezydencja Lyons - rodzinny dom Westcliffe'a - została usunięta w cień i straciła całkowicie znaczenie. Jej utrzymanie przewyższało dochód, jaki przynosiła, więc pozostawiono ją, żeby niszczała, a cała rodzina zamieszkała we wspaniałej rezydencji Grantwood. To tam po raz pierwszy zobaczył dziewczynę, która miała pewnego dnia zostać jego żoną. Nie mógł zaprzeczyć przyjemności, jaką sprawiał mu jej uśmiech. Jego własne usta zadrżały, kiedy po raz pierwszy

usłyszał jej śmiech. Kiedy bawiła się z innymi, przyglądał jej się z daleka i wiedział, z całą pewnością, że ta dziewczyna pomoże mu przywrócić Lyons do dawnej świetności. Stara rezydencja znowu stanie się miejscem rodzinnych spotkań i wyjdzie z zapomnienia. Bywało, że czuł się obcy we własnej rodzinie. Może dlatego, że zawsze starał się zachować dystans, nie potrafił przyjąć obcego człowieka za ojca pomimo jego dobroci. Ósmy książę Ainsley nie był w stanie zastąpić mu tego, co stracił. Westcliffe był przekonany, że Claire w jakiś sposób wypełni pustkę. Zadał sobie tyle trudu, przygotowując się do nocy poślubnej, wykąpał się raz i drugi, ogolił starannie, przywdział świeże spodnie i jedwabny szlafrok. Zamierzał postępować z nią delikatnie i taktownie. Nie chciał jej niczego narzucać. Potem wszedł do sypialni i zobaczył brata na swoim miejscu i ponownie uderzyło go odkrycie, że jest nic niewart - nawet własna żona nie dochowała mu wierności. Uświadomił sobie nagle z całą ostrością ból w dłoniach. Zaciskał je tak mocno, że kości niemal przebiły skórę. Rozluźnił je, kiedy powóz stanął. Westcliffe należał do wielu klubów, ale najchętniej odwiedzał Salon Dodgera. Jego właściciel, Jack Dodger, człowiek z ulicy, osiągnął z czasem wielkie wpływy. Rozumiał potrzeby dżentelmenów, chociaż ostatnio pozbył się dziewcząt. Zapewne pod wpływem małżeństwa, jakie niedawno zawarł. To bez znaczenia. Domów publicznych nie brakowało, jeśli mężczyzna potrzebował ciepłego ciała. W tej chwili Morgan chciał po prostu znaleźć się daleko od swojej rezydencji. Minął pokój gier hazardowych i wszedł do

niedawno odnowionego pokoju dla palaczy, gdzie mężczyźni siedzieli, paląc cygara i fajki, popijając przy tym trunki. Zajął miejsce w kącie. Ubrani w liberie młodzieńcy, których Dodger wyciągnął z ulicy, dając im pracę, znali na pamięć upodobania klientów. Nikt nie czekał dłużej niż trzy minuty. Westclif-fe nawet nie podniósł głowy, kiedy jego ulubione whisky i cygaro położono bezszelestnie na stole. Podniósł głowę, kiedy jakiś dżentelmen usiadł w fotelu obok niego. Spojrzał gniewnie, ale tamten się tym nie przejął. - Pomyślałem, że znajdę cię tutaj dzisiaj wieczorem -odezwał się książę Ainsley. - No i jak tam Claire? Westcliffe uniósł brew, ale brat tylko wzruszył ramionami. - Przyjechała najpierw do mojej rezydencji, sądząc, że wciąż tam mieszkasz. Zaskoczyło ją, że kupiłeś własną siedzibę. Nie porozumiewasz się z żoną? - Nie. - Morgan sięgnął po kieliszek i się napił. Z przyjemnością poczuł lekkie pieczenie wywołane przez trunek o karmelowej barwie i lekkim zapachu dymu. Odstawił kieliszek otworem do góry na znak, że życzy sobie, aby go ponownie napełniono. Po chwili kieliszek był pełny. Ainsley podniósł własny trunek i pochylił się naprzód. - Co ona tu robi? Zawsze chciał znienawidzić Ransoma - po prostu dla zasady. Urodził się i miał wszystko: majątek, świetny tytuł, miłość matki i uwielbienie ojca. Podziwiał go jednak wbrew sobie, ponieważ zawsze był taki dobry, gotów pomóc w razie potrzeby, nie domagając się niczego w zamian. Czasami złościło go, że najmłodszy brat jest najlepszy z nich wszystkich.

- Wydaje się, że jej siostra ma jeden sezon, żeby znaleźć odpowiedniego starającego się, inaczej ojciec każe jej poślubić Hestera. - Czyżby ten człowiek nie znosił własnej córki? Westcliffe uśmiechnął się krzywo. - Skoro tak cię to oburza, dlaczego sam nie poprosisz ojej rękę? - Dobry Boże, nie! Dopiero co osiągnąłem pełnoletność i zająłem miejsce w Izbie Lordów. Jak na jeden rok to wystarczy. Nie muszę dodawać zaślubin do listy moich osiągnięć. Westcliffe'owi trudno było go winić. Sam nie żeniłby się tak młodo, gdyby rozpaczliwie nie potrzebował pieniędzy. Ale jeśli chodzi o Claire, poślubiłby ją tak czy owak, szanując wolę ojca. Ainsley popijał brandy, postukując w szklankę. - Odniosłem wrażenie, że Claire dobrze wygląda. Zdrowo i ładnie. Powiedziałbym, że się sporo naspacerowała po twoich włościach. - Nie zauważyłem. - Kłamstwo łatwo przeszło mu przez usta. Zwrócił uwagę na każdy szczegół. Zaczesane wysoko jasne włosy. Łagodną linię szyi. Ogień w oczach barwy nieba o zachodzie słońca, kiedy kazał jej rozpiąć suknię. Chciała go wysłać do wszystkich diabłów. Trzy lata wcześniej uciekła od niego. Teraz stawiła mu czoło. Co dało jej taką siłę? Zauważył jednak więcej... dużo więcej. Ciepło jej skóry pod palcami. Drżenie ciała pod jego dotykiem. Kuszący różany zapach, jaki ją otaczał. Powiedział prawdę. Nie chciał jej za żonę, ale to nie znaczyło, że nie chciał jej w łóżku. Zdradliwa dziewka. Jak mógł jej pożądać? Ponieważ ona była kobietą, a on mężczyzną.

Tylko tyle. To nie miało nic wspólnego z błękitem jej oczu ani powabną figurą. Czyjej wyzywającą postawą. Kobiety pożądały go i spełniały każde jego życzenie, żeby sprawić mu przyjemność i go oswoić. Ale w końcu nudziły go swoją troską. Natomiast Claire wprawiała go we wściekłość. Sięgnął po kieliszek, nie pamiętając, ile ich opróżnił, kiedy siedzieli tutaj z Ainsleyem. Trunek wywoływał lekki szum w głowie, w której kłębiły się wspomnienia, mieszając przeszłość z teraźniejszością. Dopiero teraz, zobaczywszy ją dzisiaj wieczorem, uświadomił sobie, jaka była młoda w dniu, kiedy zawarli ślub. Bardziej szesnastolatka niż siedemnastolatka. Dlaczego on i jego ojciec myśleli, że jeden dzień, jej kolejne urodziny, zmieni ją z dziewczyny w kobietę? Wtedy była szczuplejsza, teraz jednak nabrała kobiecych krągłości. Niedawno jeszcze była uroczą dziewczynką na huśtawce. - Wiem, że sytuacja z twoją żoną to nie moja sprawa... -zaczął Ainsley. - Racja. Ainsley westchnął. - Czy dlatego mnie unikasz? Ponieważ nie chcesz znać mojej opinii w tej sprawie? - Nasze drogi rzadko się krzyżują, ponieważ jest wiele rzeczy, które wymagają mojej uwagi. - Jeśli wierzyć plotkom, większość tych rzeczy dotyczy kobiet. Starszy brat zacisnął szczęki. - Osądzasz mnie? Ransom pokręcił gwałtownie głową. - Nie mogę powiedzieć, czybym nie postępował podobnie w takich okolicznościach. Ale zachowałbym większą dyskrecję.

- Nie, jeśli masz kobietę za nic. - Wciąż jest twoją żoną. To powinno jej zyskać choć trochę twojej uwagi. Westcliffe nie zamierzał wdawać się w dyskusję na temat swoich niedyskrecji. To Claire początkowo ustaliła warunki ich małżeństwa. Pogodził się z tym, że prawdopodobnie nigdy nie pozyska jej miłości, ale nie wątpił, że żona będzie wobec niego lojalna. A potem wszedł do sypialni i zrozumiał, że nawet tego mu odmówiono. Pamiętał dokładnie, co powiedział, kiedy odwiózł ją do Lyons. „Dałaś mi jasno do zrozumienia, że nie żywisz dla mnie żadnego afektu. Niech tak będzie. Będziemy małżeństwem jedynie z nazwy, chyba że postanowię inaczej. Będziesz mieszkać tutaj, ja zaś w mieście. Póki nie dasz mi dziedzica, spodziewam się, że będziesz trzymać kolana mocno ściśnięte. Jeśli okażesz się brzemienna z dzieckiem, które nie pochodzi ode mnie, zniszczę twoją reputację i podczas gdy prawo może zmusić mnie do uznania go za swoje, wiedz, że socjeta nigdy tego nie zrobi". Szedł do drzwi, kiedy krzyknęła: „Nienawidzę cię!" Zmusił się do śmiechu, żeby nie dać jej poznać, że w tej chwili sam siebie nienawidzi. Nigdy nie chciał być okrutny, ale zmusiła go, żeby odwrócił się do niej plecami. Jego wściekłość nie miała granic, a duma nie pozwalała mu zadowolić się byle czym. W ciągu minionych lat służba przysyłała mu raporty. Wiedział o rzadkich wizytach, jakie jej składano - o damie z sąsiedztwa, kuzynce, siostrze. Nie pojawił się żaden dżentelmen. Spędzała dużo czasu sama, jeśli nie liczyć służby. Nic dziwnego, że tak się poświęciła majątkowi. Jak inaczej mogła wypełnić sobie czas?