Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Heath Lorraine - Przebudzenie w ramionach księcia

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Heath Lorraine - Przebudzenie w ramionach księcia.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse H
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 284 stron)

Heath Lorraine Najwspanialsi kochankowie Londynu 03 Przebudzenie w ramionach księcia Przekład Aleksandra Januszewska

Franny. W twojej obecności śmiech jest weselszy, tajemnice bezpieczniejsze, dobre nowiny radośniejsze, smutki mniej bolesne, każda chwila pełniejsza, a Nowy Jork zabawniejszy. Pod każdym względem. Dziękuję, że włączyłaś mnie w swoje życie i obdarzyłaś przyjaźnią... I że zawsze wybierasz najlepsze wina.

1 Herndon Haff, Leicestershire listopad 1860 Uznam, że w pełni spłaciłeś swój dług, jeśli dasz mojej żonie dziecko. Ransom Seymour, dziewiąty książę Ainsley, usiłował się skupić, rozparty w wygodnym fotelu w doskonale urządzonej pałacowej bibliotece. Od przyjazdu do wiejskiej posiadłości markiza Walforta na polowanie - niegdyś te polowania cieszyły się ogromną sławą -wlewał w siebie kieliszkami wyborną whisky. Po trzech godzinach obaj byli już mocno wstawieni, więc pewnie źle zrozumiał markiza. - Czy twoje milczenie świadczy, że akceptujesz warunki? - zapytał Walfort. Ainsley przyjrzał się uważnie kuzynowi i zarazem wieloletniemu przyjacielowi, siedzącemu w inwalidzkim fotelu na kółkach, w którym sam go umieścił trzy lata wcześniej. Walfort znacznie się postarzał w ciągu tego czasu. Kasztanowe włosy posiwiały mu na skroniach, brązowe oczy spochmurniały tak bardzo, że przegnały wszelki ślad wesołości z pokoju. Ainsley zaśmiał się. - Za dużo wypiłem. Nie uwierzyłbyś, co mi się wydawało, że powiedziałeś. - Jayne chce mieć dziecko. Nie mogę jej go dać. Jesteś mi to winien. Ainsley uniósł się z fotela. Chciał się z niego poderwać jednym silnym ruchem, ale zatoczył się i o mało nie stracił równowagi

w drodze do kominka. Wsparł się przedramieniem o kamienną półkę i wpatrywał w tańczące płomyki. W błyskach ognia niemal widział tamtą noc, kiedy razem z Walfortem pędzili ulicami Londynu na złamanie karku... Zastanawiał się nieraz, ale nigdy nie odważył się zapytać, jak bardzo Walfort ucierpiał w wypadku. W ciągu ostatnich lat widywali się rzadko, tamta tragiczna noc odgrodziła ich murem poczucia winy. - Jestem ci winien twoje nogi. Nie moje nasienie. - Do diabła, jesteś mi winien przyrodzenie! Ainsley wzdrygnął się wewnętrznie, ale nie pozwolił, żeby jego twarz ujawniła targające nim emocje. Skupił wzrok na ogniu w kominku. Płomienie - czerwone, niebieskie, żółte, pomarańczowe - wirowały w makabrycznym walcu, dając mu bez wątpienia przedsmak tego, co szykowała dla niego wieczność. Miał się w nich smażyć za swoje grzechy, za brak rozsądku. Skończył wtedy dwadzieścia pięć lat. Przeklęty wiek dla niego i jego braci. Westcliffe ożenił się, mając dwadzieścia pięć lat, i został zdradzony. Stephen pomaszerował na wojnę i wrócił całkowicie zagubiony. Ainsley zaś, zawsze taki piekielnie odpowiedzialny, zniszczył życie porządnemu człowiekowi. I cudownej kobiecie. I swoje własne, jeśli miał być ze sobą szczery. - Chcesz powiedzieć, że nie możesz... że ty... - Spojrzał na Walforta, wytrzymując jego wzrok, gdy zadawał to pytanie. Przynajmniej tyle był winien przyjacielowi z dzieciństwa . - Że nie możesz z nią spać? - Straciłem czucie. - Walfort uderzył się w uda i grzmotnął pięścią między nogi z taką siłą, że Ainsley się skrzywił, a krzesło inwalidy zatrzeszczało. - Żadnego czucia. Próbowała, niech Bóg ją błogosławi, starała się, żeby to wyszło... ale wszystko kończy się tylko na jej płaczu. Ainsley miał wrażenie, że tysiąc sztyletów przebija mu serce. Pojechali wtedy do Londynu świętować wspaniałą nowinę, że Jayne wreszcie, po latach oczekiwania, nosi pod sercem dziecko, być może syna, dziedzica Walforta.

- Czuję się stary w wieku dwudziestu ośmiu lat - poskarżył się mu Walfort. - Chcę się znowu poczuć młody. Tak więc pili bez umiaru. A chociaż Walfort był żonaty, odwiedzili nawet łóżka kilku wesołych pań. Ainsley nigdy nie rozumiał upodobania Walforta do takich rozrywek. Gdyby Jayne była jego żoną... - Jayne nigdy nie przystanie na twój szalony pomysł. Gardzi mną. Nie mógł jej za to winić. Zrozpaczona wypadkiem, w którym jej mąż o mało nie stracił życia, i straszliwymi ranami, jakie w nim odniósł, straciła dziecko. Teraz straciła również wszelką nadzieję na następne. Była kobietą, której los nie powinien odmawiać niczego, czego pragnęło jej serce. Gdybyś należała do mnie, nigdy by ci niczego nie zabrakło. To była druga myśl, jaka mu przyszła do głowy, gdy go jej przedstawiono na kolacji wydanej z okazji zaręczyn jej i Walforta. Wcześniej zaś pomyślał, iż żałuje, że nie spotkał jej, zanim poznała Walforta; z pewnością udałoby mu się ją oczarować i zdobyć. Nie widział w życiu piękniejszej od niej kobiety. Każdy jej ruch odznaczał się niezwykłym wdziękiem i godnością. Jej uśmiech sprawiał, że mężczyzna czuł się tak, jakby był najważniejszy na świecie. Nie spiesząc się do ożenku, Ainsley unikał, jak tylko mógł, wieczornych przyjęć wydawanych w sezonie towarzyskim. Ominęła go wskutek tego okazja poznania lady Jayne Spencer i zabiegania o jej rękę. Chociaż, jeśli wierzyć słowom Walforta, tamten skradł serce Jayne podczas ich pierwszego tańca. - Masz reputację wprawnego uwodziciela. Wypróbuj swoje umiejętności na mojej żonie - powiedział teraz Walfort, cedząc z trudem każde słowo przez zaciśnięte zęby. - Chcesz, żebym ją uwiódł? - Chcę, żebyś dał jej to, czego ja nie mogę. - To żałosne. - Ainsley odsunął się od kominka i opadł z powrotem na fotel, który nagle stał się straszliwie niewygodny. Podniósł się znowu i powlókł do okna. Poruszony, nie chciał przyznać sam przed sobą, jak często marzył o Jayne, choć nigdy nie uczynił niczego, żeby ją zdobyć. Przestrzegał kodeksu honorowego, przekazanego

przez przodków, którzy walczyli u boku Ryszarda Lwie Serce w czasach krucjat. Nie tykał kobiet należących do innych mężczyzn. -Czy ona przystała na ten niedorzeczny plan? - Jeszcze z nią o tym nie rozmawiałem. Chciałem najpierw uzyskać twoją zgodę. Ainsley odwrócił się twarzą do człowieka, którego nie poznawał. Czy nieszczęście sprowadziło na Walforta chorobę umysłową? - Jestem w stanie przewidzieć jej odpowiedź bez obawy pomyłki - stwierdził. - Zacznie się śmiać, uderzy mnie w twarz, potem się rozpłacze. Nie biorę pod uwagę komplikacji prawnych. Jeśli urodzi chłopca, to on zostanie dziedzicem. Nawet jeśli cała Anglia będzie wiedziała, że nie ty go spłodziłeś, prawo cię zobowiąże... - Ty i ja jesteśmy nie tylko przyjaciółmi, ale także kuzynami. W naszych żyłach płynie krew Seymourów. To nie będzie jakieś poważne nadużycie. - Kuzyn, który jest następny w kolejce do twojego tytułu, może się z tym nie zgodzić. - Traci rozum przez syfilis. Poza tym, czy naprawdę wierzysz, że każdy książę, który zasiadł na tronie i został królem, był rzeczywiście synem swojego ojca? Wątpię w to. I krew nie obchodzi mnie tyle, ile Jayne i jej szczęście. A co się stanie ze mną, zastanawiał się Ainsley. Mieć syna czy córkę, których nie będzie mógł uznać? Czy był kuzynowi winien takie poświęcenie? Chociaż jego wspomnienia tamtej nocy były mgliste, zamazane, wiedział, że to on powoził. Gdy powóz się przewrócił, wypadł z niego, ale jedyną pamiątką tego nieszczęśliwego zdarzenia była cienka blizna przecinająca lewą stronę jego brody. Walfort zaplątał się w uprząż i, zanim konie się zatrzymały, był wleczony za powozem. Jego kości zostały w wielu miejscach złamane. Straszliwie. Nieodwracalnie. Wypili tyle, że żaden nie pamiętał szczegółów. Wiedzieli tylko, że Ainsley wyszedł z wypadku z jednym małym zadrapaniem, Walfort zaś nigdy już nie stanął na nogach. - A jeśli odrzucę zaproszenie, żeby przespać się z twoją piękną żoną? - zapytał cicho Ainsley. Nie mógł dojść do siebie po tym, co

usłyszał. Nigdy nie poszedł do łóżka z mężatką. Sama myśl o tym go mierziła. Uważał, że można się zabawiać z każdą chętną kobietą, póki nie ma ona męża, któremu winna lojalność. Szanował obowiązek i przysięgi. I wymagał od innych przestrzegania przyjętych przez siebie wysokich standardów. - Poproszę kogoś innego. I moja żona może marnie na tym wyjść. A ty zawsze miałeś opinię świetnego kochanka. Dzięki tobie pamiętałaby tę noc. - Nie zniesie mojego dotyku. - Nie wątpię, że postarasz się, żeby zmieniła zdanie. - Nie bierzesz pod uwagę tego, że ona mnie nie znosi. - Przeciwnie. Uważam, że to dobrze, iż ma o tobie niskie mniemanie. Wasze stosunki sprowadzą się do transakcji. Bez uczuć. Z dystansem. Ale, jak znam ciebie, znajdziesz sposób, żeby sprawić jej przyjemność, i to także będzie moim darem dla niej. Od trzech lat żyje w celibacie. Nigdy się nie skarżyła, niech ją Bóg błogosławi, ale miała zaledwie dwadzieścia dwa lata, kiedy brutalnie pozbawiono ją radości życia z powodu naszej głupoty. Dlaczego ma nadal cierpieć i płacić za nasze grzechy? Noc w ramionach osławionego londyńskiego kochanka? Dziewięć miesięcy później dziecko przy piersi. - Zbytnio zawierzasz mojej reputacji. Nawet ja nie mogę zagwa- rantować, że stanie się brzemienna po jednym zaledwie spotkaniu. Walfort wzruszył nieporadnie ramionami. Niegdyś silne i sprawne, teraz ginęły w doskonale skrojonym żakiecie. - Zatem miesiąc. W cichym, dyskretnym miejscu. Odpowiedzi padały zbyt szybko, bez wahania, jakby już wcześniej to przedyskutowali. - Przemyślałeś to. - Tylko o tym myślę. Jak uszczęśliwić moją żonę. Jesteś mi to winien, Ainsley. Jesteś to winien jej. - Ona nigdy się na to nie zgodzi. - A jeśli? Zanim zdążył odpowiedzieć, drzwi biblioteki otworzyły się i ta, o której mówili, weszła do środka. Gdy zobaczył ją po raz pierwszy, uśmiechała się, niebieskie oczy promieniały radością, jej uroda

zniewalała. Teraz przygasła, jakby okrył ją cień. Mała i krucha, była zbyt delikatna, żeby dźwigać ciężary, jakie ją przytłaczały. Omijała Ainsleya wzrokiem, podchodząc do męża. Czarne włosy miała upięte do góry. Siwe pasmo, starannie zaczesane do tyłu, pojawiło się przed trzema laty, gdy zmagała się ze stratą dziecka i nieszczęściem męża. Fioletowa suknia znakomicie uwydatniała jej figurę i Ainsley oczami wyobraźni - wbrew woli, ku własnemu wstydowi - ujrzał, jak zsuwa tę suknię z jej ramion i przesuwa wargami po kremowej skórze. Nie przystałaby na to. Wiedział, że nie przystałaby. Był draniem, wyobrażając sobie choćby przez sekundę, jak ją wprowadza do królestwa zmysłów, gdzie istnieje tylko rozkosz. Była żoną przyjaciela, na Boga, a Walfort, skazany na ten przeklęty fotel na kółkach, po prostu stracił jasność myślenia. Jayne przywróci go szybko do rzeczywistości, a o ten żałosny pomysł z pewnością oskarży Ainsleya. Uśmiechając się łagodnie, pochyliła się i pocałowała Walforta lekko w policzek. - Witaj, kochanie. Wyprostowała się i spojrzała na Ainsleya jak na śmieć, który nie wiadomo skąd znalazł się na nieskazitelnie czystym dywanie. - Wasza Wysokość. Skłonił się lekko. - Lady Walfort. Czy wolno mi zauważyć, że wygląda pani prześlicznie? - Może pan mówić, co się panu podoba. Dla niego nie miała uśmiechu, łagodnego spojrzenia, przyjaznego tonu. Walfort naprawdę stracił rozum, jeśli sądził, że jego żona zgodzi się na jakąkolwiek bliskość z Ainsleyem. Podejrzewał, że więcej przyjemności sprawiłoby jej przebicie jego serca sztyletem niż wyrafinowane pieszczoty. - Panowie, kolacja czeka. - Świetnie. Umieram z głodu - oznajmił Walfort. - Ainsley, odprowadzisz moją żonę do jadalni? - Nie potrzebuję eskorty - wtrąciła szybko. - Jednakże Randall jest w tej chwili zajęty, więc może Jego Wysokość zechce pomóc tobie.

Ainsley wyczytał w jej oczach wyzwanie. I coś więcej. Wiedział, że chce mu przypomnieć, do czego doprowadziła jego lekkomyślność. Jakby mógł w ogóle o tym zapomnieć. - To dla mnie zaszczyt - odparł zwięźle, ruszając w stronę Walforta. Popychając fotel, zdziwił się, jak lekki był markiz w porównaniu z tym, co Ainsley zapamiętał. Przyjaciel wydawał się bardziej kruchy, niż Ainsley sobie uświadamiał. Poczucie winy odżyło w nim, sprawiając ból. Nasiliło się zaś jeszcze bardziej, kiedy stwierdził, że wpatruje się, oczarowany, w kołyszące się biodra Jayne, która szła przed nimi. Nie chciał się zastanawiać nad piekłem, które go czekało, gdyby przystał na szaloną propozycję jej męża, żeby dać jej dziecko. Parę godzin później, siedząc przy toaletce, Jayne Seymour, markiza Walfort, czesała włosy, zastanawiając się, jak zdołała wytrzymać przez całą kolację, nie robiąc żadnych kąśliwych uwag pod adresem Ainsleya. Nie była zadowolona, kiedy Walfort powiedział, że poprosił księcia o przyjazd dzień wcześniej przed innymi gośćmi, żeby móc z nim spędzić trochę więcej czasu. Zdumiewało ją, że w ogóle chce go widzieć. Nie mogła wybaczyć Ainsleyowi beztroskiego trybu życia. Za każdym razem, kiedy przed nią stawał, miała wrażenie, że otrzymuje cios w piersi, który ją niemal zbija z nóg. Czuła skurcze w żołądku na myśl o tym, co straciła przez jego samolubstwo i upodobanie do rozpusty. Dziecko i mężczyznę, jakim był jej mąż. Nie oszukiwała się nigdy, że czymś więcej niż tylko pokaźnym posagiem przyciągnęła do siebie Walforta. Jego szkatuły zionęły pustką, kiedy zaczął się do niej zalecać, ale zdobycie jej serca i ręki nie zajęło mu dużo czasu. Związek okazał się udany dla obojga. Ona miała majątek. Pasowali do siebie. Troszczyli się o siebie. Lubili swoje towarzystwo. Nigdy się nie kłócili. Ona zajmowała się domem. On odwiedzał swoje kluby. Życie toczyło się spokojnie, przyjemnie. W czwartym roku małżeństwa zaszła w ciążę. Po prawie trzech miesiącach powiedziała o tym Walfortowi, który postanowił

pochwalić się nowiną staremu przyjacielowi i kuzynowi, księciu Ainsleyowi. Nie znała szczegółów tego, co nastąpiło potem. Wiedziała tylko, że świętowali dobre wieści, pijąc zbyt wiele i pędząc jak szaleni powozem przez ulice Londynu, co jej mąż przypłacił utratą nóg i zdolności spłodzenia kolejnego dziecka. Rozpacz, opieka nad nim, zmiany, jakie wypadek wywołał w ich życiu - to było zbyt wiele. Straciła dziecko. Jedyną nadzieję na dziedzica dla niego. Jedyną nadzieję na macierzyństwo dla niej. Wieczorem, gdy Ainsley siedział przy ich stole, tak wiele wspomnień wróciło. Jej żal do niego. Obraz małżeńskiego życia przed tą straszliwą nocą, która zniszczyła wszystko. Szansę na prawdziwe szczęście. Ciężko walczyła, żeby mąż nie poznał, jak wielka jest jej rozpacz. Odłożyła szczotkę, podniosła się i podeszła do drzwi oddzielających ich sypialnie, drzwi, których on już nie używał. Nigdy do niej nie zajrzał. Nigdy. Choćby po to, żeby życzyć jej dobrej nocy. Objąć. Bez pomocy drugiej osoby nie dostałby się na wysokie łóżko, na które kiedyś wchodziła po schodkach. To odbierało mu resztki męskości. Wiedziała o tym. Tak się starała, żeby nie czuł się upokorzony. Odetchnęła głęboko, otworzyła drzwi i przeszła przez łazienkę do sąsiedniego pokoju. Panował w nim mrok, rozjaśniony jedynie promieniami księżyca, wpadającymi przez witrażowe okna. Widziała zarys ciała męża pod pościelą na łóżku. Czasami bała się, że Walfort rozpłynie się w nicość. Przeszła na palcach po dywanie. - Walfort? - szepnęła cicho. Usłyszała szelest poduszki, kiedy odwrócił głowę. - Jayne, wszystko w porządku? Oczywiście, że nie było. Przez całe trzy długie lata. - Czy mogę z tobą trochę poleżeć? - Moje serce, nie musisz mnie o nic prosić. Wdrapała się do łóżka po schodkach, wsunęła pod przykrycie i przytuliła do niego. Otoczył ją opiekuńczo ramieniem, przyciskając mocno do swojego boku. Wtuliła twarz w jego zgięte ramię. Nie chciała myśleć o tych wszystkich nocach, kiedy przychodził do niej

po ślubie. Po wypadku, gdy częściowo odzyskał siły, leżała samotnie noc w noc, czekając, aż odwiedzi jej sypialnię. Ale nigdy się nie zjawił. Tak jakby nie mogąc się z nią kochać, nie widział sensu w tym, żeby z nią po prostu być. Czasami jednak chciała tylko, żeby ją objął, i wtedy przychodziła do jego łóżka. Potarła stopami jego chudą łydkę. - Przepraszam. Mam zimne stopy. - To bez znaczenia. Nie czuję ich. Powiedział to bez emocji. Odniosła wrażenie, że nie tylko dolna część jego ciała straciła czucie, ale także jego dusza uległa paraliżowi. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz słyszała śmiech męża. Uśmiechał się rzadko, zawsze ze smutkiem. Przypuszczała, że jej uśmiech też nie był weselszy. - Wydajesz się dzisiaj spokojny i w melancholijnym nastroju -szepnęła. - Czy mam odwołać przyjęcie? - Nie, nie, oczywiście, że nie. Goście dobrze nam zrobią. Pogłaskał jej ramię obojętnym gestem. Zamknęła oczy, ciesząc się łagodną pieszczotą, dławiąc poczucie winy, bo czasami ciężko jej było zadowolić się jedynie tym. - Jayne? - Hm? - Rozmawiałem wcześniej z Ainsleyem... - Cóż, tak myślałam, skoro chciałeś, żeby przyjechał przed innymi gośćmi. - Doceniam twoją dobroć. - Pocałował ją w czubek głowy. Ścisnął jej się żołądek. Tak bardzo chciała podnieść twarz ku niemu i całować się z nim. Naprawdę całować. Tak jak kiedyś. Jakby od tego zależało jego życie. Jednak świadomość, że musieliby na tym poprzestać, przejęła ją chłodem. Przypominanie sobie, czego nie mogli już mieć, było zbyt bolesne dla obojga, udawała więc, że wcale tego nie pragnie. - Będzie, co będzie - odezwał się po chwili. - Pomyślałem, że... mógłby dać ci dziecko. Zamarła. Przestała oddychać. Dziwne, że serce jej nadal biło. Wiedziała, że bije, bo w uszach słyszała szum krwi.

- Czy ty... to niemożliwe... czy ty sugerujesz, żebym go wzięła za kochanka? - Na krótko, tak. Usiadła, patrząc na niego gniewnie, czego w cieniu i tak nie mógł zobaczyć. - Czyś ty oszalał? - Nie, nie sądzę. - Cóż, odmawiam z całą stanowczością. - Pośpiesznie wyskoczyła z łóżka, chcąc uciec jak najdalej, i o mało się przy tym nie przewróciła. Jakby odległość mogła złagodzić okropieństwo tego, co powiedział. - Gdybym chciała mieć kochanka, sama bym go wybrała i z pewnością nie byłby to Ainsley. - Bądź uczciwa, Jayne. Jesteś zbyt lojalna, żeby znaleźć sobie kochanka. - Dlaczego więc sugerujesz... - Ponieważ idąc do łóżka z Ainsleyem, nie miałabyś poczucia winy. - A jak, zechciej mi powiedzieć, doszedłeś do tak absurdalnego wniosku? - Ponieważ on ci się wcale nie podoba, więc to nie byłoby tak, jakbyś naprawdę mnie zdradzała. - Zwariowałeś. - Ruszyła do drzwi. - Jayne? Proszę, nie odchodź. Proszę, wysłuchaj mnie. Zerknęła przez ramię. Wyciągał do niej rękę w ciemności. Mogła wygrać z nim każdy spór, po prostu wychodząc z pokoju. To nie byłoby wobec niego uczciwe postępowanie, więc nigdy się nie kłócili. Ale to? To było okropne. - Proszę, Jayne. Głos mu ochrypł z przejęcia, tak bardzo chciał, żeby została. Nieuczciwe. Nieuczciwe z jego strony zmuszać ją do zostania, chociaż Walfort musi zdawać sobie sprawę, że poczucie winy nie da jej spokoju, jeśli stąd wyjdzie, podczas gdy on nie może tego zrobić. Drżała z gniewu i niesmaku na myśl o jego obłąkańczym pomyśle dotyczącym Ainsleya, jednak powoli odwróciła się i podeszła do

łóżka. Wspięła się na nie i ujęła go za rękę, kładąc ją sobie na kolanach i podwijając nogi pod siebie. Nie chciała na niego patrzeć, więc przyglądała się ich złączonym dłoniom. - To, że tak źle o nim myślisz, ułatwi wykonanie mojego planu - powiedział cicho. - Nie zdradzisz mnie naprawdę. Twoje serce będzie nadal moje. - A moje ciało jego - powiedziała szorstko. To, co działo się między kobietą a mężczyzną w pościeli, należało do najbardziej intymnej sfery przeżyć. Jak mógł znieść myśl, że Ainsley pozna ją tak, jak dotąd znał ją tylko mąż? - Ainsley cieszy się reputacją wspaniałego kochanka... - zaczął. - Dobrze to wiem. Damy mówią tylko o nim. - Więc może sprawić, że to będzie dla ciebie przyjemne. - Ścisnął jej rękę. - Zasługujesz co najmniej na tyle. - Cały Londyn dowie się, że to nie twoje dziecko. Że przyprawiono ci rogi. - Nie, nie dowie się. Nigdy nie dawałem ogłoszenia do „Timesa" na temat moich ograniczeń. Och, będą plotki, oczywiście, ale szybko ucichną, kiedy ludzie się przekonają, jak cieszę się z twojego odmiennego stanu. - A jeśli przyjdzie na świat chłopiec? - Będę miał dziedzica. - Nie będzie w nim płynęła twoja krew. - Będzie w nim krew Seymourów. Mówiłem Ainsleyowi, że to wystarczająco bliskie pokrewieństwo. Usta ją mrowiły. Miała wrażenie, że się rozchoruje. - Już z nim rozmawiałeś o tym szaleństwie? - Musiałem wiedzieć, czy nie będzie miał nic przeciwko temu. - Oczywiście, że nie będzie. To dla niego kolejna spódniczka do zdobycia. Zaskoczył ją jego chichot. - Nie był taki chętny, jak się spodziewałem. Nie sądził, żebyś się zgodziła na niego. - Nie zgodzę się. - Jayne, byłaś oddaną żoną. Dlaczego nie miałabyś tego zrobić?

Cieszyła się, że w ciemności nie widzi rumieńców na jej policzkach ani łez, które napłynęły do oczu. - On może ci dać to, czego ja nie mogę - powiedział cicho. -Jesteś młodą kobietą, która musiała zamknąć swoje marzenia w starym, zatęchłym kufrze z powodu głupoty swojego męża. - Ponieważ źle ocenił swojego przyjaciela. Przyjaciela, któremu teraz chcesz mnie oddać. To wstrętne. - Nie zmuszał mnie do picia. Z własnej woli wszedłem do powozu, zachęcałem konie do szybszego biegu... Podniosła jego rękę do ust, całując palce, wiedząc, że poczuje wilgoć na jej policzkach, łzy gromadzące się w kącikach ust. - Ach, Jayne. Objął jej kark dłonią i przyciągnął ją do siebie, aż zanurzyła twarz w zgięciu jego ramienia. - Nie żądaj tego ode mnie - wyszeptała z trudem. - Nie będę cię zmuszał. Ani on, ale wiedz, że zrozumiem, jeśli zmienisz zdanie. Zasługujesz na dziecko. Zasługujesz na mężczyznę, który nie tylko uzna twoją przyjemność za ważniejszą od swojej, ale potrafi ci ją zapewnić. Nie Ainsley. Nigdy Ainsley. Grzesznicy w piekle zaczną marznąć, zanim dobrowolnie odda się człowiekowi, którym gardziła najbardziej na świecie. 2 Jayne wyślizgnęła się z łóżka męża przed świtem, zostawiając go pochrapującego cicho. Nie spała dobrze. Dręczyło ją poczucie winy - straciła jego dziedzica. Nie miała pewności co do płci dziecka, ale w głębi serca była przekonana, że urodziłaby mu syna. Ze stratą dziecka straciła część własnej duszy. A kiedy okazało się, jak ciężkie obrażenia odniósł Walfort, oboje stracili także wszelkie nadzieje na przyszłość.

Ale to, że sądził, iż ona zaprosi do swojego łoża mężczyznę, który był przyczyną ich nieszczęść, nie mieściło jej się w głowie. Raniło serce. Cieszyła się, że musi dzisiaj zająć się innymi sprawami, by przygotować dom na przyjazd gości. Im szybciej się do tego weźmie, tym szybciej odsunie od siebie dokuczliwe myśli. Zadzwoniła na pokojówkę, Lily. Przebrała się w prostą, liliową sukienkę, więc mogła poruszać się swobodnie. W południe zamierzała włożyć coś bardziej odpowiedniego na przywitanie gości. Dawniej organizowali polowanie co roku, ale od wypadku robili to po raz pierwszy. Bała się, że polowanie może im przypomnieć przeszłość i straconą przyszłość. Walfort twierdził jednak, że minęło stanowczo dużo czasu, i nalegał, by znowu zaczęli prowadzić życie towarzyskie. W końcu przystała na to, mając nadzieję na normalność choćby przez kilka dni, normalność, od której zdążyła odwyknąć. Nadzieja prysła, kiedy weszła do pokoju śniadaniowego i zobaczyła Ainsleya, siedzącego już przy stole. Spodziewała się, że będzie spał długo, a nie zrywał się o poranku. Ainsley natychmiast odstawił filiżankę i uniósł się z krzesła. - Lady Walfort. - Wasza Wysokość. - Mam nadzieję, że czuje się pani dobrze. - Pańskie nadzieje mnie nie interesują, Wasza Wysokość. Dostrzegła, jak napięły się mięśnie jego szczęki. Zazwyczaj nie zachowywała się niczym jędza, ale dla niego miała ochotę zrobić wyjątek. - Proszę pozwolić, że pochwalę wygodny pokój, w którym mogłem się zatrzymać - powiedział ostrożnie. Wydawało się, że czekają ich słowne pojedynki przez cały dzień. Już była zmęczona. Walfort byłby niezadowolony, gdyby wiedział, że dała jego spe- cjalnemu gościowi najmniejszą sypialnię w odległej części rezydencji. Jako książę Ainsley powinien dostać apartament z wieloma pokojami. Nagle, wbrew woli, poczuła wyrzuty sumienia. - Spodziewamy się tylu gości... - Rozumiem doskonale. Podoba mi się widok na stajnie.

Chciała zmienić temat, zanim oferuje mu bardziej odpowiedni pokój. - Nie sądziłam, że wstanie pan tak wcześnie. - Myślałem, że się przydam. Gdyby jadła, chybaby się udławiła. - Tutaj? Teraz? Zarozumiały głupcze! Myśli pan, że przyjęłabym cokolwiek od pana, a zwłaszcza... - Moją pomoc przy psach? - wtrącił. - Tak, oczywiście. Proszę o wybaczenie. Z pewnością pani łowczy potrafi dopilnować, żeby wszystko było gotowe na jutrzejsze polowanie. Zakręciło jej się w głowie, poczuła chłód, krew odpłynęła jej z twarzy. Proponował pomoc w organizowaniu polowania. To miał na myśli. A nie pójście z nią do łóżka, zrobienie jej dziecka. Walfort naopowiadał jej tych nonsensów i teraz nie mogła przestać o tym myśleć. - Owszem, potrafi. - Była zła, że jej głos brzmi niepewnie i że źle go zrozumiała, co ją wytrąciło z równowagi. Podeszła do kredensu, usiłując uspokoić drżące dłonie, kiedy nakładała sobie na talerz szynkę, jajka i ciastko. A niech to! Czekał, żeby podsunąć jej krzesło, kiedy się odwróciła. Przynajmniej wykazał tyle taktu, żeby posadzić ją w końcu stołu, daleko od siebie. Nie usadowił się na honorowym miejscu, tylko z boku. - Niczego od pana nie chcę - szepnęła, przyjmując krzesło, które dla niej trzymał. Pochylił się, poczuła wyraźny zapach bergamotki i goździków. - Zatem niczego pani nie dostanie - powiedział niskim głosem, którego zmysłowość zaprzeczała słowom, wskazując, że dostanie wszystko. Co tylko by zechciała. Ten człowiek był rzeczywiście mistrzem w uwodzeniu, ale ona nie zamierzała dać się uwieść. Siedzieli w milczeniu przez kilka niekończących się minut; słychać było jedynie zgrzyt srebrnych sztućców przesuwających się po talerzach z porcelany. W końcu odważyła się podnieść głowę i stwierdziła, że wpatruje się w nią, jedząc powoli. Był szatańsko przystojny, zbyt piękny, do-

prawdy. Miał tylko jedną skazę, w tej chwili niewidoczną. Bliznę na brodzie. Rana wciąż krwawiła, kiedy przyszedł, żeby ją zawiadomić o wypadku i powiedzieć, że Walfort został ciężko ranny. Wionął od niego zapach alkoholu i rozpusty... i zapach krwi. Krew jej męża plamiła jego podarte, zmięte ubranie. Tamtego wieczoru Ainsley wydawał się przerażony. I młody. Zwykle zapominała, że był tylko niewiele starszy od niej. Zawsze wydawał się taki dojrzały, opanowany. Wielu sądziło, że jest najstarszym z trójki braci, ale był najmłodszy. Kiedy go zobaczyła po raz pierwszy, uderzyła ją jego elegancja i pewność siebie. Oczywiście, znała jego reputację. Kobiety mdlały u jego stóp. Ostatnio w Londynie wyjątkowo wzrosła liczba starych panien, ponieważ damy odrzucały oferty matrymonialne, w nadziei, że Ainsley zechce którąś poprosić o rękę. Ze swoimi gęstymi, czarnymi włosami i zdumiewająco zielonymi oczami jawił się jak bóg wśród zwykłych śmiertelników. Jayne nie znosiła go z całej duszy. Otarł usta serwetką. Jego ruchy cechowała gracja i męskie opanowanie. Duże dłonie emanowały siłą. Zmysłowe usta także. Mogła sobie wyobrazić, z jaką wprawą używa jednych i drugich do sprawiania damom przyjemności. - Walfort wydaje się... słabszy niż ostatnim razem, kiedy go widziałem - powiedział z wahaniem. - Jest zdolny tylko do dwóch czynności: może siedzieć lub leżeć. Żadna z nich nie wymaga wielkiego wysiłku. Jego mięśnie zanikają. Boję się, że wkrótce nic z niego nie zostanie. - Ugryzła się w język. Nie miała wcale zamiaru ujawniać, jak bardzo to przeżywa. Przerażała ją przyszłość bez Walforta. Nawet takie życie, jak teraz, wydawało jej się lepsze niż życie bez niego. Zebrała siły, zdecydowana zranić jak najdotkliwiej człowieka, który tak wiele zniszczył. - Proszę mi powiedzieć, Wasza Wysokość, czy w poczuciu winy, nie chciałby pan niekiedy zamienić się z nim miejscami? - Oddałbym duszę, żeby nie był kaleką. Ale wyznaję, że jestem zbyt samolubny, żeby chcieć zamienić się z nim miejscami. Odłożywszy serwetkę, odsunęła krzesło i wstała.

- Bardzo się różnimy, pan i ja. Nie pasujemy do siebie. Zamieniłabym się z nim miejscami w tej chwili, żeby oszczędzić mu cierpienia, choć nie ja przyczyniłam się do tego, że tak cierpi. Ainsley się skrzywił. Gorzkie słowa wywarły zamierzony skutek. Odwróciła się i wyszła z pokoju, zastanawiając się, dlaczego nie odczuwa triumfu. Cztery godziny później Jayne przeklinała własny upór, który nie pozwolił jej przyjąć pomocy Ainsleya. Zapomniała, ile zabiegów wymaga przygotowanie polowania i przyjęcia gości. Wysłano sześćdziesiąt zaproszeń. Pięćdziesiąt osiem osób zapowiedziało przyjazd, do tego ich małżonki, nieżonaci synowie i niezamężne córki. W jej cichym wiejskim domu miała się wkrótce pojawić ponad setka ludzi. Od dawna nie wydawali przyjęcia na taką skalę. Czasami przychodził ktoś na kolację, jeden czy dwoje krewnych, ale nigdy stado ciekawskich. W równym stopniu cieszyła się i obawiała nadchodzących dni. Weszła po schodach na górę, do sypialni męża, mając nadzieję, że już się obudził. Randallowi sporo czasu zajmowało przygotowanie Walforta do zmierzenia się z trudami dnia. Walfort stracił w dużym stopniu kontrolę nad funkcjami ciała. Cztery razy do roku Randall zawoził go do spa w Harrogate, do wód leczniczych. Chociaż Jayne zawsze chciała mu towarzyszyć, Walfort prosił, żeby pozostała w domu, bojąc się, że będzie skrępowana jego ograniczeniami. Bolało ją, że tak nisko ocenia żonę. Zapomniała jednak o urazie, ponieważ on musiał się mierzyć ze znacznie trudniejszymi wyzwaniami. Dopiero ostatnio - kiedy medyk zapoznał go z urządzeniem zwanym cewnikiem - Walfort zaczął odzyskiwać pewność siebie i lepiej się poczuł w towarzystwie innych ludzi. Oszczędzał sobie publicznego wstydu z powodu tego, nad czym nie miał już kontroli. Byl dumnym człowiekiem. Dlatego też uznał, że pora urządzić polowanie, mimo że sam nie mógł uczestniczyć w swoim niegdyś ulubionym sporcie. - Będę szczęśliwy, słysząc znowu ujadanie psów - oznajmił.

Podziwiała jego pogodę ducha; nigdy nie użalal się nad sobą. Miała nadzieję, że rozrywki i wiejskie przyjęcie spodobają mu się i sprawią radość i że żaden z gości nie będzie się w niego wpatrywał z pytaniem w oczach. Jak źle jest z tobą naprawdę, Walfort? Pękłoby jej serce, gdyby coś poszło nie tak, jak powinno. Ku jej zdumieniu nie zastała męża w sypialni. Zatem biblioteka. Gotowy powitać tych, którzy wkrótce mieli przyjechać. Jednak w bibliotece także go nie było, chociaż Randall siedział w fotelu, pogrążony w lekturze. - Gdzie jest Jego Lordowska Mość? - zapytała Jayne. Randall skoczył na równe nogi i skłonił się. - Milady. Proszę wybaczyć. Jego Lordowska Mość zwolnił mnie i pozwolił poczytać jedną z jego książek. Uznałem, że ta będzie odpowiednia, i usiadłem tylko na chwilę... - Nie interesuje mnie, gdzie siedzisz i co czytasz. Gdzie jaśnie pan? Wyglądał na zmieszanego, jakby wiedział, że odpowiedź jej się nie spodoba. Nie spodobała się. - Jego Wysokość zabrał markiza na ryby. - Dobry Boże, nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się taki... wolny - cieszył się Walfort. Ainsley obejrzał się na niego znad brzegu strumienia. Walfort siedział wsparty plecami o drzewo, z wędką w dłoniach. Wydawał się spokojny. Po wypadku, kiedy Ainsley odwiedzał przyjaciela, siadywali w bibliotece, pijąc whisky, rozmawiając, rozpamiętując swoje błędy. Podobnie jak Ainsley, Walfort uwielbiał kiedyś zajęcia na świeżym powietrzu. Ainsley postanowił, że ta wizyta będzie inna. Jayne, zajęta ostatnimi przygotowaniami przed przybyciem gości, nie mogła mu przeszkodzić. Wiedział, że nie zgodziłaby się na jego pomysł. Z tego, co zauważył, była zbyt opiekuńcza w stosunku do Walforta, rozpieszczała go. Nagle przyszło mu do głowy, że pragnienie Walforta, żeby dał jego żonie dziecko, być może wynika częściowo z potrzeby odwrócenia

jej uwagi od kalekiego męża, sprawienia, żeby zaczęła martwić się czymś innym. Dziecko z pewnością by tego dokonało. Chociaż dziećmi arystokracji na ogół zajmowały się niańki i guwernantki, Ainsley nie sądził, żeby Jayne pozwoliła na to. Z pewnością sama zajmie się dzieckiem. Otaczanie opieką, troskliwość, leżały w jej naturze. Bez wątpienia trzymałaby dziecko z dala od niego, bez względu na to, czy ojcem byłby on, czy ktoś inny. Ciekaw był, kto figurował jako numer dwa na diabelskiej liście Walforta. Przypomniał sobie jej mocno zarumienione policzki podczas śniadania. Przyzwyczaił się do tego, że okazywała mu niechęć, zawsze o krok od afrontu. Ale tego ranka była niespokojna, chyba lekko speszona. Przez chwilę, kiedy zobaczyła go przy stole, miał wrażenie, że wyjdzie z pokoju. Dostał okropną kwaterę. Tego się spodziewał. Ale to, że jej spojrzeniu w tamtej chwili nie towarzyszył gniewny grymas, zdziwiło go. Sprawdził wędkę, zanim zdecydował się sprawdzić inne wody. - Wspominałeś Jayne o swoim dziwacznym pomyśle. Nie widział potrzeby wyjaśniania, co ma na myśli. Od przyjazdu rozmawiali tylko o jednym dziwacznym pomyśle. W gruncie rzeczy był to jedyny dziwaczny pomysł, którym Walfort się z nim podzielił. Ponieważ odpowiedziało mu milczenie, Ainsley odwrócił się ponownie. Walfort wzruszył niezgrabnie ramionami i stracił równowagę. Przechylił się na jedną stronę i upuścił wędkę, żeby się wyprostować... Ainsley skierował wzrok na wodę, dając przyjacielowi sposobność poradzenia sobie samemu. W pierwszym odruchu chciał podbiec do niego, żeby mu pomóc, wiedział jednak, że sprawi Walfortowi przykrość, potwierdzając jego brak samodzielności, nawet jeśli pod wieloma względami tak rzeczywiście było. Podobnie jak on, jego przyjaciel był dumnym człowiekiem, prawdopodobnie zbyt dumnym. Nie chciał się zastanawiać, ile Walforta kosztowała prośba o danie jego żonie dziecka. On sam chyba nie zdobyłby się na to, niezależnie od tego, jak bardzo kochałby tę kobietę.

- Miałeś rację - odezwał się w końcu Walfort, jego głos brzmiał jak po wyczerpującym biegu. - Nie była ze mną zbyt szczęśliwa. Obawiam się, że to spadnie na ciebie, stary druhu. Ainsley okręcił się na pięcie. - O czym ty mówisz? - Będziesz musiał ją przekonać, pokonać jej sprzeciw wobec tego planu. - Oszalałeś - stwierdził ostrym tonem Ainsley. Walfort mógł traktować to wszystko jako rozrywkę, ale nie Ainsley. Pamiętał chłód, jaki zapanował w pokoju śniadaniowym po jej wejściu. Jednak jeszcze lepiej pamiętał niezwykły zapach, jaki go owionął, gdy pomagał jej usiąść. Jaśminowy. Egzotyczny. Pociągający. Zachwyciła go nieskazitelność skóry Jayne. Tak bardzo go kusiło, żeby przesunąć palcem po jej szyi. Chciał złagodzić pocałunkiem zaciętą linię jej ust. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było otrzymanie od Walforta pozwolenia na uwiedzenie jego żony. Podejrzewał, że Walfort nie ma pojęcia, z jaką chęcią Ainsley by na to przystał. Walfort mógł widzieć w tym zwykłą transakcję, ale dla Ainsleya była to podróż krótką drogą wprost do piekła. Jeśli łączyła go z jakąś kobietą choćby przelotna znajomość, dzielił z nią nie tylko fizyczne doznania, ale także emocje. Ciepło, troskę, radość. Miłość trzymał w rezerwie. Nie był pewien, czy mógłby obdarzyć tym kapryśnym uczuciem Jayne. Była jego zdaniem kobietą, która zażądałaby wszystkiego, nawet gdyby zbliżyła się do niego, nie oczekując niczego więcej poza jego nasieniem. To nie byłby łatwy okres dla niego. Z mnóstwem komplikacji. Tego był pewien. - W twoim domu pojawi się za chwilę setka gości - powiedział -a ty chcesz, żebym flirtował z twoją żoną? - Nie otwarcie. Nie jestem głupi. Ale z pewnością możesz zaaranżować chwile sam na sam z nią. Tak jak wcześniej z innymi kobietami. - Twoja żona to nie są inne kobiety. - Zdziwiła go szorstkość własnego głosu. Ponownie skierował uwagę na strumień. Lekki wiatr strącał martwe liście z drzew. Uśmiercone chłodem zbliżającej

się zimy. Ciekaw był, czy lodowaty chłód Jayne mógłby i jego uśmiercić. Całkiem możliwe. - Szkoda, że obaj twoi bracia są żonaci - zauważył Walfort. -Wątpię, żeby któremuś z nich brakowało odwagi... - Odwaga nie ma nic do tego! - parsknął Ainsley. Chociaż miała. Bał się, że straci serce. Ale nie mógł tego zdradzić Walfortowi. -Sądzę, że to pod wieloma względami bardzo zły pomysł, a ja i ty chyba już wyczerpaliśmy limit złych pomysłów. - Tamtej nocy świetnie się bawiłem, Ainsley. Aż do wypadku, oczywiście. Jak się mają moje klejnoty? Pieszczotliwe przezwisko dla dziewcząt, które kochał. Ainsley zerknął za siebie, napotykając wzrok przyjaciela. - Są pod dobrą opieką. - Myślałem o tym, żeby powiedzieć Jayne... - Odradzam. Nic dobrego z tego nie wyniknie. - Może dzięki temu bardziej doceniłaby ciebie. - Widuję ją zaledwie raz czy dwa w roku. Ty widzisz ją co dzień. To bardzo zły pomysł, Walfort. - Przypuszczam... Dobry Boże! Coś złapałem! To śmiech zdradził, gdzie są. Już nieco ponad trzy lata go nie słyszała, ale hałaśliwy, zaraźliwy śmiech Walforta rozpoznałaby wszędzie. Jechała konno w pobliżu strumienia, kiedy jego dźwięk dobiegł spomiędzy drzew, i wtedy skierowała konia w tamtą stronę. Teraz siedziała na skraju zagajnika wiązów i patrzyła, jak jej mąż ciągle traci równowagę, odzyskuje ją i wyciąga z wody wędkę. Ainsley wszedł do strumienia z siatką w ręce i chwycił usiłującą umknąć rybę. Jego śmiech mieszał się ze śmiechem jej męża, a kiedy Ainsley odwrócił się do brzegu, trzymając triumfalnie siatkę wysoko w górze i uśmiechając się zwycięsko, żałowała, że nie widzi twarzy Walforta. Z pewnością widniała na niej ta sama radość. Zerknęła szybko na stajennego, który jej towarzyszył. Uśmiechał się promiennie i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że jej usta także wygięły się ku górze. A oczy zamgliły łzami. Których tyle się zebrało od czasu wypadku.

- Czy mam im pomóc, milady? - zapytał Chester. - Nie. Sądzę, że dają sobie radę. Jej głos musiał się roznieść z wiatrem, ponieważ Ainsley podniósł gwałtownie głowę, odwracając wzrok od szamoczącej się na haczyku ryby... - A niech to diabli! - Wsadził kciuk do ust w momencie, kiedy ryba wypadła z siatki na brzeg. - Łap ją, Ainsley, na Boga! - ryknął Walfort. - Tak,tak. Już! Oślizłe stworzenie wymykało się Ainsleyowi. Walfort czołgał się w błocie, żeby mu pomóc. Serce jej krwawiło na ten widok, a jednak obaj mężczyźni zachowywali się tak, jakby wszystko było w normie, walcząc z jednakową zaciętością o odzyskanie tego, co stracili. W końcu Jayne nie mogła się powstrzymać. Zakryła usta dłonią w rękawiczce, nie chcąc śmiać się z ich wyczynów, niezbyt pasujących do tak wspaniale utytułowanych arystokratów. - Chester, może jednak powinieneś im pomóc. - Tak, milady. Zsiadł z konia i pobiegł w stronę strumienia, a wtedy Ainsley podniósł wysoko rybę. - Mam ją! Stracił równowagę i wylądował w strumieniu. O mało nie wybuchła śmiechem, ale się powstrzymała, nie chcąc, żeby ten człowiek ją rozbawił. Przecież daleko jej było choćby do lubienia go. Patrzyła, jak usiłuje się podnieść, trzymając rybę. Gdyby nie pomoc Chestera, musiałby ją wypuścić z rąk. Na szczęście do tego nie doszło. Przecież Walfort był tak dziecinnie dumny ze złowienia tej ryby. Widocznie nie zauważył jej obecności, póki Chester nie pojawił się, żeby pomóc Ainsleyowi. Dopiero wtedy Wilfort odwrócił się w jej stronę. Uśmiechał się tak szeroko, że chyba zabolała go szczęka. - Widzisz, Jayne? Widzisz, co złapałem? Łzy pod powiekami spłynęły jej do gardła. Leżał tam, unosząc się na łokciu, i po raz pierwszy od dawna nie wyglądał żałośnie czy

smutno. Wydawał się szczęśliwy, pełen radosnego triumfu. Uśmiechnęła się. - Tak, kochanie. - Chcę, żeby ją podano na kolację. Kiwnąwszy głową, uświadomiła sobie, patrząc, jak Chester pomaga Ainsleyowi się podnieść, że książę nie wypuściłby z rąk ryby. Nigdy. Nie zaprzepaściłby tego małego zwycięstwa Walforta. Patrzyła teraz, jak Ainsley brnie do brzegu i wrzuca rybę do wiklinowego kosza. Walfort wyprostował się na tyle, na ile był w stanie. - Co tu robisz, Jayne? - Szukam cię. Goście zaczną się pojawiać lada chwila. - A niech to! Zapomniałem. Gospodarz powinien się pokazać, czyż nie? - Nie sądziła, żeby czekał na odpowiedź. Po chwili dodał: - Widziałaś, co dostałem od Ainsleya? Dopiero wtedy zauważyła na koniu, którego książę prowadził w stronę Walforta, siodło z wysokim oparciem i bokami. Wyglądało prawie jak fotel. Nigdy czegoś takiego jeszcze nie widziała. Podjechała bliżej. - Brat Ainsleya ma teraz stadninę. Koni - oznajmił Walfort. -I siodła. - Jego brat ma stadninę siodeł? - zapytała, nie wiedząc, dlaczego ma ochotę się z nim przekomarzać. Tak dawno tego nie robiła. Walfort się roześmiał. - Widzisz, Ainsley? Mojej żonie nie brakuje poczucia humoru. Nie, kochana. Hoduje tylko konie, ale zaprojektował dla mnie siodło. Które mnie podtrzymuje. Ainsley wydał rozkaz i koń uklęknął. Z pewnym wysiłkiem Ainsley i Chester usadowili Walforta w siodle. Zastanawiała się, jakby sobie poradzili, gdyby się nie zjawiła ze stajennym. Przypuszczała, że jej mąż i książę nie daliby za wygraną. Ainsley przypiął go do siodła skórzanymi pasami i klamrami, po czym kazał się koniowi podnieść. Wstrzymując oddech, czekała, aż jej mąż spadnie bezwładnie na ziemię, jak złowiona ryba, ale pozostał w siodle, ze