2
WSTĘP
Po raz pierwszy zetknęłam się z ksią kami Georgette Heyer pod
koniec studiów w taniej księgarni w Syracuse w stanie Nowy Jork.
Nie miałam wtedy za du o pieniędzy, za to silny imperatyw czytania
i dlatego przekopywałam się przez kolejne tomy, znajdując wiele
powieści niejakiej Heyer.
Z upływem lat przeczytałam wszystkie powieści Georgette
Heyer, i to po wielekroć. Zwykle sięgam po jej dzieła zebrane, które
czytam jednym ciągiem przez kilka tygodni, a następnie odstawiam
na parę lat na półkę. Urzeka mnie jej dowcip, wspaniały język,
zło one, często dziwaczne postaci, wyczucie szczegółów
historycznych i całkowita „angielskość” jej ksią ek.
Chocia uwielbiałam jej powieści, nie wiedziałam, e pomogą
mi w zawodowej karierze. Bardzo niewielu autorów tworzy własny
styl, a Georgette Heyer właśnie to uczyniła. Odkrycie nowych
ksią ek o okresie regencji w Anglii stało się inspiracją dla mojej
własnej pracy pisarskiej.
„Niezrównany” jest jedną z moich ulubionych powieści
Georgette Heyer. Sir Waldo Hawkridge jest nie tylko elegancki i
wysportowany, ale te anga uje się w działalność charytatywną, a
mądra, zabawna i dojrzała panna Ancilla Trent doskonale do niego
pasuje. Dobrze urodzona, lecz uboga Ancilla przyjęła dolę
guwernantki bez sprzeciwów i z humorem. Wydaje mi się, e
historia rozwoju uczucia między sir Waldem a Ancilla, opartego na
podobnym poczuciu humoru, inteligencji i wzajemnym szacunku,
nale y do najlepszych intryg, które stworzyła Georgette Heyer.
Kiedy ponownie czytałam powieść przed napisaniem tego
wstępu, uderzyło mnie równie to, do jakiego stopnia jest ona
portretem pewnej społeczności, a nie tylko historią dwojga ludzi.
Podobnie jak Jane Austen, Heyer portretuje całe środowisko i
pokazuje, jak coś, co robi jedna osoba, dotyka wszystkich innych z
nią związanych.
3
Sir Waldo Hawkridge nosi bardzo brytyjski przydomek,
Niezrównany, z powodu wyczynów sportowych, bogactwa i bujnego
ycia. Jako przywódca Koryntczyków, do których Heyer miała
wyraźną słabość, jest znany w całym kraju i dlatego jego przybycie
do wioski Oversett w Yorkshire powoduje tak wielkie zamieszanie
wśród miejscowej klasy wy szej.
Rodzice zaczynają się obawiać, e ich synowie będą go
naśladować i skręcą sobie kark, a damy układają plany zwabienia
sir Walda i jego przystojnego kuzyna na miejscowe bale i asamble,
by przynajmniej trochę otrzeć się o światowe ycie i zwrócić na
siebie jego uwagę.
Na szczęście Niezrównany okazuje się prawdziwym angielskim
d entelmenem, powściągliwym i uprzejmym dla wszystkich. W
świecie Georgette Heyer autentyczna szlachetność znaczy więcej ni
pieniądze i uroda, a humor i inteligencja te są w cenie. Dlatego
rodzice z Oversett mogą odetchnąć z ulgą.
Ksią ka jest oczywiście bardzo zabawna, ale daje te doskonały
obraz wiejskiej społeczności przed nastaniem radia, telewizji i
rozwojem publicznego transportu. Ka de zdarzenie było wówczas
wa ne. Kiedy ycie ograniczało się do paru miejsc i garstki
znajomych, ich poglądy i nastawienie było szalenie istotne, dlatego
trudno się dziwić przera eniu Ancilli, gdy miejscowe matrony
zaczynają ją podejrzewać o to, e chce „złowić” Niezrównanego,
zwłaszcza e jej pozycja społeczna jest znacznie ni sza ni jego.
Kiedy Ancilla rozmyśla o tym, e nie mo e liczyć na związek z sir
Waldem, jej podopieczna, Tiffany Wield, stara się rozkochać w
sobie wszystkich młodych mę czyzn. Jest piękna i bogata, ale
zepsuta i pochłonięta wyłącznie własnymi sprawami. Sir Waldo,
jako prawdziwy bohater, nie mo e jej pokochać, daje się za to
oczarować inteligencji i miłemu usposobieniu panny Trent. Ale czy
ona go pokocha?
Zdarzenia, które mają miejsce w czasie pobytu Niezrównanego
w Yorkshire, wydają się drobne, lecz uczucia są prawdziwe i
gorące, dzięki czemu szczęśliwe zakończenie daje czytelnikowi tak
du ą satysfakcję. Zazdroszczę tym, którzy będą czytać powieść
4
Georgette Heyer po raz pierwszy. Nie ma nic milszego ni
odkrywanie wspaniałego autora, który w dodatku napisał sporo
ksią ek. Jednak nawet ci, którzy ją znają, odnajdą w
„Niezrównanym” nowe przyjemności, niezale nie od tego, ile razy
czytali tę powieść.
Mary Jo Putney
.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Niezrównany objął kpiącym spojrzeniem twarze
zgromadzonych krewnych, ale minę zachował powa ną, a w jego
głosie pojawiły się niemal przepraszające tony.
- Obawiam się, e to prawda, droga ciociu -rzekł, zwracając
się do ciotki Sophii. - To ja jestem dziedzicem.
Poniewa pytanie zadane przez lady Lindeth miało wyłącznie
retoryczny charakter, tak jasne i odwa ne postawienie sprawy
nikogo nie zdziwiło. Wszyscy wiedzieli, e stary Joseph Calver
zostawił fortunę właśnie Waldowi, a lady Lindeth jedynie pod
wpływem impulsu wezwała go, by wyjaśnił sytuację, a tak
naprawdę wcale nie chciała usłyszeć tego, co miał do powiedzenia.
Nie mogła się te raczej spodziewać, e Waldo zrzeknie się
dziedzictwa na rzecz jej jedynego dziecka, choć jej zdaniem, nikt
lepiej nie nadawał się do roli pana wielkiego majątku ni
osierocony przez ojca Julian. Zrobiła wszystko, co było w jej mocy,
by przedstawić go z jak najlepszej strony staremu kuzynowi,
znosząc nawet niewygody związane z tygodniowym pobytem w
Harrogate, kiedy to Julian był jeszcze miłym dzieckiem, ubieranym
w nankinowe spodnie i koszule z falbankami. Próbowała 'wówczas
zupełnie otwarcie uzyskać wstęp do Broom Hall. Trzy razy woziła
tam znudzonego, lecz posłusznego chłopca, ale kamerdyner
dwukrotnie informował ją, e kuzyn Joseph nie czuje się na tyle
dobrze, by móc przyjąć gości, a za trzecim przekazał jej, i pan
prosi, by go nie nachodzić, gdy nie yczy sobie widzieć nikogo
poza swoim lekarzem. Śledztwo, które wówczas przeprowadziła,
potwierdziło, e rzeczywiście przyjmuje jedynie doktora.
Miejscowe towarzystwo było podzielone w swoich opiniach,
jedni utrzymywali, e to efekt rozczarowań, których doznał w
młodości, inni zaś twierdzili, e stary Joseph jest grubianinem i
ałuje ka dego wydanego pensa. Poniewa odprawiono ją z Broom
Hall, lady Lindeth gotowa była podzielić opinie tej drugiej,
liczniejszej grupy. Odrzuciła jednak podejrzenie, e kuzyn nie jest
6
tak majętny, jakby mogło się wydawać - dom w majątku Broom
Hall, chocia mniejszy i nie tak stylowy, jak siedziba młodego lorda
Lindetha w Anglii Środkowej, był dosyć spory i mieścił ponoć a
trzydzieści sypialni. I chocia nie otaczał go park, tylko ogród, to
jednak ładny i dobrze utrzymany, a (jak dowiedziała się z dobrze
poinformowanych źródeł) poło one dalej ziemie te nale ały do
majątku.
Opuściła więc Harrogate z przekonaniem, e majątek kuzyna
Josepha jest większy, ni się ogólnie sądziło. Nie zazdrościła mu,
ale uznałaby siebie za złą matkę, gdyby nie spróbowała
zabezpieczyć przyszłości swego dziecka. Przełknęła więc gorycz
pora ki i przez kolejne lata posyłała Josephowi małe prezenty na
Gwiazdkę, jak równie listy, w których pytała o stan jego zdrowia i
informowała o zaletach Juliana, opisując jego kolejne sukcesy. I po
tym wszystkim okazało się, e cały majątek przeszedł w ręce
Walda, który nie był ani najstarszym z jego krewnych, ani nawet nie
nosił jego nazwiska!
Najstarszym z trzech kuzynów, którzy zebrali się w salonie lady
Lindeth, był George Wingham, syn najstarszej siostry gospodyni.
Nale ał on do miejscowej socjety, chocia lady Lindeth nie
przepadała za nim ze względu na rzucającą się w oczy pospolitość
tego młodzieńca. Ale i tak miał on większe prawa do tytułu i
majątku po zmarłym kuzynie ni Waldo. Nie tak wielkie jednak, jak
Laurence Calver. Lady Lindeth potępiała hulaszczy styl ycia
siostrzeńca, ale była na tyle sprawiedliwa, by przyznawać mu prawo
do dziedzictwa, które zresztą zapewne szybko by roztrwonił.
Jednak to, e kuzyn Joseph pominął George'a, Laurence'a i jej
ukochanego Juliana, a na spadkobiercę wybrał Walda Hawkridge'a,
wydawało się tak wielką niesprawiedliwością, e lady Lindeth omal
nie dostała spazmów, kiedy usłyszała o tym po raz pierwszy. Przez
dobrą minutę nie mogła wydobyć z siebie głosu, a gdy ju złapała
oddech, wypowiedziała imię i nazwisko spadkobiercy z taką odrazą,
e Julian, który przyniósł jej tę wiadomość, spojrzał na nią z
bezmiernym zdziwieniem.
- Ale , mamo! Przecie lubisz Walda - zaprotestował.
7
Zagniewana, wyjaśniła synowi, e owszem, to prawda, ale jej
uczucia względem kuzyna nie mają tu nic do rzeczy. Prawdę
mówiąc, darzyła go niesłabnącym afektem i była wdzięczna za to,
i jest miły dla Juliana, ale i tak robiło jej się słabo na myśl o
ogromnym majątku, który odziedziczył. Zwłaszcza e Waldo był
ju nieprzyzwoicie bogaty, a teraz miał stać się jeszcze bogatszy, co
mimo wszystkich ciepłych uczuć napełniało ją niechęcią do niego.
- Nie mam pojęcia, dlaczego ten gbur wybrał akurat ciebie na
swojego dziedzica - powiedziała rozdra niona.
- Obawiam się, e istotnie trudno to zrozumieć - rzekł ze
współczuciem Waldo.
- Odnoszę wra enie, e nawet nigdy się z nim nie widziałeś.
- Nigdy.
- Muszę przyznać, e to bardzo dziwne - wtrącił George. -
Mo na by pomyśleć... Ale có , nikt z nas nie miał praw do tego
majątku. Kuzyn Joseph mógł z nim zrobić, co chciał.
Na te słowa a podskoczył rozparty na kanapie Laurence Calver,
który do tej pory bawił się z ponurą miną bogato zdobionym
monoklem, a teraz wypuścił go, a ten zakołysał się na łańcuszku.
- Ty nie masz praw! - odezwał się gniewnie. -Ani Waldo czy
Lindeth! Ale ja noszę nazwisko Calver! Uwa am, e to... to
draństwo!
- Bardzo mo liwe - fuknęła ciotka - ale proszę, ebyś nie
u ywał przy mnie takiego języka!
Laurence zaczerwienił się i przeprosił damę, ale wcią był w
złym nastroju. Zaraz te rozpoczął długą mowę, poruszając
przeró ne tematy, od rzeczywistych i wyimaginowanych powodów
swojej krzywdy, po niegodziwość Josepha Calvera i domniemaną
dwulicowość Walda Hawkridge'a.
Wszyscy słuchali go w milczeniu. Słowa krytyki pod adresem
sir Walda sprawiły, e oczy lorda Lindetha błysnęły gniewnie, ale
Julian się nie odezwał. Wszyscy wiedzieli, e Laurence zawsze
zazdrościł Waldowi, i z rozbawieniem obserwowali jego wysiłki
zmierzające do prześcignięcia kuzyna. Był on parę lat młodszy od
Walda, ale natura nie obdarzyła go tak hojnie. Po tym, jak nie udało
8
mu się osiągnąć lepszych wyników w adnej z dyscyplin
uprawianych przez Niezrównanego, dołączył do dandysów,
zamieniając sportowy strój Koryntczyków na wyszukany ubiór
londyńskich modnisiów.
Trzy lata od niego młodszy Julian pomyślał, e Laurence
wygląda absurdalnie, niezale nie od tego, co na siebie 'wło y, i
spojrzał na sir Walda. A uśmiechnął się na ten widok, poniewa
starszy kuzyn stanowił dla niego niedościgły wzór. To on nauczył
go jeździć konno, powozić, strzelać, łowić ryby i boksować; był dla
niego krynicą mądrości i schronieniem w czasie niepowodzeń. Od
niego nauczył się nawet, jak wiązać wykrochmalony fular, nie na
popularną orientalną modłę, ale tak, by świadczył o prawdziwej
elegancji. Julian stwierdził, e Laurence zrobiłby lepiej, naśladując
nierzucający się w oczy styl Walda, nie mówiąc ju o tym, e
noszone do figury ubrania mogą uwydatnić wszelkie mankamenty
figury. Osoby z mniej doskonałą sylwetką powinny raczej myśleć o
watowaniu zbyt wątłych barków albo o surdutach z du ymi
wyłogami, które sprawiają, e klatka piersiowa wygląda na szerszą.
Znowu zerknął na Laurence'a i jeszcze mocniej zacisnął usta,
eby powstrzymać słowa, które, jak wiedział, nie spodobałyby się
Waldowi. Kuzyn przeszedł od ogólnego narzekania na zły los do
coraz bardziej gorzkich wymówek. Gdyby ktoś obcy przysłuchiwał
się tej filipice, odniósłby wra enie, e Waldo wzbogacił się jego
kosztem, pomyślał z oburzeniem Julian. A ju z pewnością uznałby,
e Waldo go źle traktował. Có , niezale nie od tego, czy to się
podobało kuzynowi, czy nie, nie zamierzał dalej słuchać tego w
spokoju.
Zanim zdą ył się wtrącić, odezwał się ponurym głosem George:
- Uwa aj! Jeśli ktoś ma za co dziękować Waldowi, to właśnie
ty, niewdzięczny nicponiu!
- Och, George, daj spokój - poprosił Niezrównany.
Jednak George patrzył niewzruszenie na Laurence'a.
- Kto spłacił twoje nale ności z Oksfordu? -spytał. - Kto cię
wyciąga z więzienia za długi? Kto ratował cię z tarapatów niecały
miesiąc temu? Wiem, co się działo w Pall Mail. Nie, nie od Walda,
9
więc nie musisz tak na niego patrzeć. Sharpowie chcieli cię
potraktować kijem bilardowym, prawda? Tylko po co? I tak
wiadomo, e jesteś tchórzem!
- Wystarczy - wtrącił Waldo.
- Właśnie. Te tak uwa am - zakończył buntowniczo George.
- Powiedz, Laurie - Waldo zwrócił się bezpośrednio do
Calvera - czy chcesz mieć dom w Yorkshire?
- Nie, ale tobie te on po nic. I dlaczego miałbyś go dostać?
Masz Manifold, dom w Londynie i jeszcze jeden w Leicestershire.
A w dodatku nie nazywasz się Calver!
- A co to, do diabła, ma do rzeczy? - zapytał George. - Co
łączy Calverów z Manifold? Czy te z domem przy Charles Street?
Czy...?
- George, jeśli nie zamilkniesz, to się na ciebie pogniewam.
- Dobrze, dobrze. Kiedy ten nędzny karciarz mówi o
Manifold, jakby mu się nale ało, to zaczyna mnie świerzbić ręka.
Przecie ta posiadłość nale y do twojej rodziny od niepamiętnych
czasów.
- On wcale o tym nie myśli. Uwa a natomiast, e powinien
odziedziczyć Broom Hall. Co byś zrobił z tą posiadłością, Laurie?
Nie widziałem jej, ale zdaje się, e majątek utrzymuje się z opłat
okolicznych chłopów i dzier awców. Czy byś miał ochotę zostać
ziemianinem?
- Nic podobnego! - oburzył się Laurence. -Sprzedałbym go, co
zapewne sam zrobisz, chocia i tak opływasz w dostatki.
- Tak, sprzedałbyś i w ciągu pół roku przehulał wszystkie
pieniądze. Myślę, e potrafię zrobić z niego lepszy u ytek. - W
oczach Walda znowu pojawił się błysk rozbawienia. - Czy pocieszy
cię to, e wcale się nie wzbogacę? Mo na powiedzieć, e wręcz
przeciwnie.
Wingham spojrzał na niego podejrzliwie, a lady Lindeth spytała
z niedowierzaniem:
- Co takiego? Czy chcesz powiedzieć, e kuzyn Joseph nie
miał jednak tyle pieniędzy?
10
- I zdołał wszystkich nabrać?! - rzucił Laurence, a jego dosyć
przystojna twarz wykrzywiła się w gniewie.
- Trudno mi powiedzieć, co posiadał, ciociu, ale
przypuszczam, e niezbyt wiele. A z tego, co mówiliście z
George'em na temat opłakanego stanu, w jakim znajduje się
majątek, wynika, e będę musiał skorzystać z pieniędzy z
dzier awy, by doprowadzić wszystko do porządku.
- I to właśnie chcesz zrobić? - spytał ciekawie Julian. -
Doprowadzić wszystko do porządku?
- Prawdopodobnie, ale najpierw muszę zobaczyć Broom Hall.
- Tak, oczywiście. Wiesz, Waldo, e nie chcę tego majątku,
ale co, u licha...?! - Urwał i roześmiał się serdecznie, a potem dodał:
- Och, chyba wiem, ale nie powiem George'owi. Słowo honoru!
- Nie powiesz? - prychnął George. - Za kogo mnie bierzesz?
Od razu się domyśliłem, e chce tam zało yć kolejny przytułek dla
sierot.
- Przytułek! - Laurence zerwał się na równe nogi i spojrzał
gniewnie na Walda. - Więc o to chodzi? Chcesz roztrwonić to, co
mi się słusznie nale y, na jakieś bezwartościowe bachory. Coś
podobnego! Wolisz pomóc brudnym nierobom ni własnym
krewniakom.
- Nie chodzi ci o innych krewnych, tylko o siebie, prawda,
Laurie? Có , skoro ju o tym mowa, to istotnie, właśnie tak
zamierzam postąpić.
- Ty... Ty... O Bo e, patrzeć na ciebie nie mogę! - wykrzyknął,
dr ąc ze złości.
- Wobec tego chyba najlepiej zrobisz, jeśli wyjdziesz -
powiedział Julian, patrząc na pobladłego kuzyna. - Przyszedłeś
tylko po to, eby wywęszyć, co mo esz osiągnąć, i ju się tego
dowiedziałeś. A jeśli wydaje ci się, e mo esz obra ać Walda pod
moim dachem, to się głęboko mylisz.
- Uspokój się, ju wychodzę - rzucił gniewnie Laurence. - Nie
musisz mnie odprowadzać. Pani, twój uni ony sługa. - Skłonił się
lady Lindeth.
11
- Tragiczny błazen - mruknął George po tym, jak drzwi salonu
zamknęły się z trzaskiem. - Świetnie sobie z nim poradziłeś,
Julianie - dodał z uśmiechem, który nagle rozjaśnił jego zwykle
ponurą twarz. - Ty i twój dach. Spróbuj tylko mi powiedzieć, e
przyszedłem tu węszyć, a zobaczysz!
- Jasne, e po to przyszedłeś, ale to co innego. Nie zazdrościsz
Waldowi spadku.
- Co nie znaczy, e nie zazdroszczę tym jego bachorom -
powiedział z rozbrajającą szczerością George.
Miał spore włości, ale te du ą rodzinę i chocia uwa ał, e jest
w stanie zapewnić przyszłość swoim dzieciom, to jednak od wielu
lat zdarzało mu się myśleć z nadzieją o majątku dalekiego kuzyna.
Nie był ani nie yczliwy, ani chciwy i chętnie wspomagał w
granicach rozsądku ró ne charytatywne przedsięwzięcia, ale
równie uwa ał, e Waldo przesadza. Wynikało to oczywiście z
wychowania; jego ojciec, zmarły przed paroma laty sir Thurstan
Hawkridge, był znanym filantropem, ale jednak nie posuwał się do
tego, by wspomagać i ło yć na edukację tylu małych łobuziaków,
od których a roiły się du e miasta. Zauwa ył, e Waldo patrzy na
niego pytająco. Zaraz te się zaczerwienił.
- Nie chcę Broom Hall - rzekł szorstko. – Nie chcę równie
tracić czasu i przekonywać cię, e mógłbyś zrobić coś lepszego, ni
wspomagać bandę nicponi, którzy ci nawet za to nie podziękują i na
pewno nie wyrosną na porządnych obywateli wbrew temu, co ci się
wydaje. Zastanawiam się jednak, dlaczego kuzyn Joseph właśnie
ciebie uczynił spadkobiercą.
Sir Waldo mógłby mu to wyjaśnić, ale nie chciał zdradzać, e w
testamencie pojawia się wzmianka o „jedynym krewnym, który nie
zwracał na mnie adnej uwagi, podobnie jak ja na niego”.
- Uwa am to rozwiązanie za błędne - włączyła się lady
Lindeth. - Zmarły z pewnością by sobie tego nie yczył.
- Naprawdę chcesz to zrobić, Waldo? - spytał Julian.
- Tak, jeśli tylko ten majątek się do tego nadaje.
Mo liwe, e nie, ale nie chciałbym, eby o tym gadano. Proszę,
ebyś trzymał buzię na kłódkę.
12
- To niesprawiedliwe. Wcale nie zamierzałem mówić o twoich
bachorach. To George zaczął. Czy mógłbym tam z tobą pojechać?
- Có , jeśli masz takie yczenie, ale na pewno będziesz się
nudził. Najpierw zatrzymam się w Leeds, eby uzgodnić wszystko z
prawnikiem zmarłego, a w Broom Hall będę bardzo zajęty. Czeka
mnie nieciekawa praca, a przecie jest środek sezonu.
- Myślisz, e mi na tym zale y? Właśnie to jest prawdziwe
nudziarstwo - chodzenie na te wszystkie przyjęcia, wdzięczenie się
do ludzi, których później ju nie zobaczę, tak zwane bywanie w
towarzystwie...
- Jesteś do cna zepsuty! - przerwał mu gwałtownie George.
- Nie, nie jestem. Nigdy nie lubiłem przyjęć i ju pewnie ich
nie polubię. Za to uwielbiam wieś. Ciekawe, czy w pobli u Broom
Hall mo na łowić ryby? - Zauwa ył, e Waldo patrzy na lady
Lindeth, i zwrócił się do niej: - Proszę, mamo, pozwól mi jechać.
- Zrobisz, jak uznasz za słuszne - odparła. -Chocia szkoda, e
wyjedziesz właśnie teraz. Lady Avebury urządza przecie bal
kostiumowy. Jeśli wolisz pojechać z Waldem do Yorkshire...
Mówiła to niechętnie, lecz przynajmniej jedna osoba w tym
towarzystwie potrafiła docenić jej zgodę. Lady Lindeth nale ała do
oddanych, ale te mądrych matek. Co prawda, pragnęła rzucić syna
towarzystwu na po arcie, co miało zaowocować korzystnym, o ile
to mo liwe, mał eństwem, ale nie chciała robić tego wbrew jego
woli ani te ingerować w jego kontakty z ulubionym kuzynem. Na
jej korzyść świadczyło to, e od czasu, gdy została wdową, nie
chowała Juliana pod korcem. I chocia trzymała się tego
niezachwianie, bała się, e dobry charakter jej dziecka mo e
przynieść mu zgubę.
Julian był przystojnym młodzieńcem urodzonym w czepku, jak
powiadali, i obawiała się, e mo e trafić w takie towarzystwo jak
Laurence. Waldo nie tylko potrafił go przed tym uchronić, ale te
zapoznał ze swoimi, niezwykle wartościowymi, znajomymi. Starała
się jednak nie dopuszczać do siebie myśli, e większość tych
d entelmenów zajmuje się niebezpiecznymi sportami. Nie mogła
pojąć, jak ktoś przy zdrowych zmysłach mo e ryzykować skręcenie
13
karku w czasie polowania czy wyścigu kariolek lub rzucać
wyzwanie sympatycznym znajomym spotkanym w Klubie
Bokserskim Jacksona. Uznała wszak e, i kobieta nie powinna
zajmować stanowiska w tych sprawach, a poza tym miała nadzieję,
e jej syn porzuci w końcu te niebezpieczne zabawy. Chocia czuła
zazdrość, widząc, jak po jej wysiłkach wychowawczych
wystarczyło, e Waldo uniósł brew, a Julian ju biegł do niego, to
jednak potrafiła być wdzięczna kuzynowi.
Spojrzała teraz na Walda.
- Wiem, ciociu - powiedział. – Zapewniam jednak, e dobrze
się nim zajmę.
Bardzo irytowało ją to, e domyśla się, jakie ambicje wiązała ze
swoim synem, który był na tyle przystojny, dobrze urodzony i
bogaty, by odnieść sukces w towarzystwie.
- Julian jest dorosły i ufam, e sam potrafi sobą się zająć -
rzekła cierpko. - Nie wiem, Waldo, dlaczego uwa asz, e musi
prosić o moją zgodę na cokolwiek.
Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.
- Myślę, ciociu, e masz wiele zdrowego rozsądku -
powiedział przyciszonym głosem.
Kiedy odwrócił się do Juliana, który właśnie odpowiadał na
jakieś pytanie Winghama, młodzieniec odezwał się wesoło:
- Co tak do siebie szepczecie? Kiedy chcesz wyjechać do
Yorkshire, Waldo?
- Jeszcze nie zdecydowałem, ale pewnie w przyszłym
tygodniu. Pojadę oczywiście powozem pocztowym.
Na twarzy Juliana pojawił się wyraz rozczarowania, na tyle
niedorzeczny, e nawet jego matka się uśmiechnęła.
- O, nie! Nie chcesz chyba siedzieć w ciasnym powozie
przez... Nabierasz mnie, prawda? Jesteś... Jesteś...
- Łgarzem - podsunął George z szerokim uśmiechem.
Julian skinął radośnie głową.
- Tak, i kpiarzem. Waldo, jedziemy kariolką czy faetonem?
- Nie mo emy, bo nie mam koni na zmianę przy drodze Great
North - odparł Waldo.
14
Jednak Julian nie dał się nabrać. Odparł, e skoro kuzyn jest
takim dusigroszem, e nie chce wysłać swoich koni na gościniec, to
albo będą je wynajmować po drodze, albo te pojadą wolniej, dając
odpocząć wierzchowcom.
- Bardzo lubię młodego Lindetha - powiedział George, kiedy
szli z kuzynem w stronę Bond Street. - To dobry chłopak. Ale jeśli
chodzi o Laurence'a... Wiesz, Waldo, sam się dziwię, jak z nim
wytrzymujesz. Myślałem, e jest raczej pretensjonalny ni głupi, ale
po tym, co dzisiaj zaprezentował, muszę zmienić opinię. Powinien
pomyśleć, zanim wystąpi z alami. Co by się z nim stało, gdyby nie
ty? Tylko nie mów, e nie wydałeś na niego fortuny, bo doskonale
znam jego sprawki. Dlaczego nie oznajmiłeś, e nie dasz mu ju ani
pensa? I dlaczego nawet się nie rozgniewałeś?
- Dlatego, e Laurie doskonale to wie.
- Powiedziałeś mu, e nie będziesz za niego płacić? - George
tak się zdziwił, e a stanął. -Naprawdę?
- Niezupełnie - odparł. - Dzisiejszy wybuch wskazuje, e
Laurie tak właśnie myśli. Jak długo będziesz jeszcze tak stał,
zwracając na siebie uwagę przechodniów? Rusz się, George.
To pomogło. Wingham znowu zaczął iść, starając się dotrzymać
kroku wysokiemu kuzynowi.
- Jestem z tego naprawdę bardzo zadowolony - rzekł szczerze.
- Tylko proszę, ebyś w tym wytrwał. Ju wolę, ebyś wydawał
pieniądze na dzieci z ulicy ni na tego hulakę.
- George, jesteś dla niego zbyt surowy.
- Nic podobnego. Pomyśl o tym, co ci dzisiaj powiedział. I o
tym, e przecie winny jest ci wdzięczność...
- Nic mi nie jest winny.
- Co takiego? - achnął się George i znowu się zatrzymał.
Waldo złapał go za ramię i pociągnął do przodu.
- Idziemy! - rzekł stanowczo. - Bardzo źle spisałem się w
przypadku Lauriego. Uwierz mi.
- Nic podobnego - powtórzył George i potrząsnął głową. - Od
kiedy poszedł do Harrow, wprost obsypywałeś go pieniędzmi.
Julian nigdy tyle nie dostał.
15
- Och, Julianowi posyłałem tylko gwineę lub dwie, kiedy był
w szkole - ze śmiechem rzekł Waldo.
- Właśnie. Co prawda, mo esz powiedzieć, e miał pieniądze,
ale...
- Nie chcę nic takiego powiedzieć. Uwa am, e w jego
przypadku zrobiłem, co nale y, i to niezale nie od okoliczności.
Kiedy Julian zaczął naukę w Harrow, miałem ju doświadczenie. -
Urwał i zmarszczył brwi, a potem dodał niespodzianie: - Wiesz,
George, kiedy umarł mój ojciec, byłem zbyt młody na to, by po nim
dziedziczyć.
- Wszyscy tak uwa aliśmy. Baliśmy się nawet, e roztrwonisz
cały majątek, co jednak nie nastąpiło, więc...
- Zrobiłem coś gorszego. Zrujnowałem Laurence'a.
- Daj spokój, Waldo - zaprotestował George, a potem dodał po
chwili zastanowienia: - Chcesz powiedzieć, e zaczął liczyć na
twoje pieniądze. To prawda. Sam nie wiem, dlaczego mu tyle
dawałeś. Bo chyba nigdy za nim nie przepadałeś.
- Nie, nie lubiłem go. Ale skoro - jak on to określił? -
opływałem w dostatki, a mój wuj nie miał zbyt wiele, a w dodatku
był tak skąpy, jak kuzyn Joseph, i niewiele dawał Lauriemu,
uznałem, e mogę go wspomóc.
- Tak, rozumiem - rzekł wolno George. - A gdy ju zacząłeś
mu dawać, nie mogłeś przestać.
- Mogłem, ale tego nie zrobiłem. Nie miało to dla mnie
znaczenia. Kiedy się zorientowałem, jakie to ma znaczenie dla
niego, było ju za późno.
- Hm. - George jeszcze się nad tym zastanawiał. -Jeśli
rzeczywiście bierzesz winę za to, co się stało, na siebie, to zapewne
nie chcesz go teraz zostawić samego.
- Obawiam się, e on te w to nie wierzy - stwierdził sir
Waldo. - Skoro dopuścił taką mo liwość, to mo e jeszcze nie jest
tak zupełnie zepsuty.
George pokręcił z powątpiewaniem głową.
16
- Wpakuje się w coś jeszcze w tym tygodniu - orzekł. -I nie
mów, e to z twojego powodu, bo nigdy mu nie obiecywałeś, e
będziesz za niego płacił.
- Nie obiecywałem, ale to właśnie robiłem. Przyrzekł, e
skończy z hazardem.
- Przyrzekł! Do licha, Waldo, chyba mu nie wierzysz?
- Wierzę. Laurie nie złamie obietnicy. Był dziś tak wściekły,
bo skłoniłem go do przysięgi.
- Gracz to gracz.
- Laurie nie jest hazardzistą - rzekł rozbawiony Waldo. -
Zale y mu tylko na tym, eby się pokazać. Uwierz, e znam go
lepiej ni ty. - Wsunął rękę pod ramię George'a i uścisnął je lekko. -
Powiedz lepiej, czy chciałbyś odziedziczyć Broom Hall. Bo jeśli
tak, a nie musisz tego przede mną ukrywać, wystarczy, e...
- Nie chcę tej posiadłości - zapewnił zbyt gwałtownie George.
- Powiedziałem tylko, e to dziwne, i kuzyn Joseph zapisał ją
właśnie tobie. Zresztą nie spodobało się to równie ciotce, prawda?
- To zupełnie zrozumiałe. Wcią jednak wydaje mi się, e
Lindeth wcale nie potrzebuje Broom Hall.
- Oczywiście. Podobnie zresztą jak ja. Julian nawet nie
pomyślał o tym, e mógłby odziedziczyć tę posiadłość. Obawiam
się, e ten chłopak zawiedzie nadzieje lady Lindeth. Od kiedy
przyjechał z Oksfordu, starała się wprowadzić go do towarzystwa i
znaleźć dla niego odpowiednią partię, a on tymczasem skorzystał z
pierwszej okazji, eby uciec z Londynu. Uwierz mi, musiałem
bardzo się pilnować, eby nie wybuchnąć śmiechem na widok jej
miny, kiedy Julian stwierdził, e ycie salonowe jest nudne.
Uwa aj, bo mo e udaremnić mu wyjazd.
- Nawet nie będzie próbowała. Za bardzo go kocha, by go do
czegoś zmuszać. A poza tym ma za du o zdrowego rozsądku.
Biedna ciotka. Bardzo mi jej al. Najpierw musiała poniechać prób
wprowadzenia mę a do towarzystwa, poniewa nie znosił czczej
gadaniny i tych wszystkich póz, a teraz okazało się, e jej syn, który
ma wszelkie dane, by odnieść towarzyski sukces, poszedł w ślady
ojca.
17
- Dlatego tak go lubię - stwierdził George. -Prawdę mówiąc,
zawsze uwa ałem, e powinien iść w twoje ślady. Uwa aj na niego,
bo jeśli stanie się coś złego, ciotka wydrapie ci oczy.
- Czy uwa asz, e Julian mo e zacząć adorować jakąś
wieśniaczkę? Albo spróbuje zaszokować czymś miejscowe
ziemiaństwo? Przera asz mnie, George.
- Nie, to raczej ty wszystkich zaszokujesz - powiedział ze
śmiechem starszy kuzyn. - Oczywiście nie tym, co będziesz robił,
ale wyobraź sobie, jaki szum się podniesie, kiedy oka e się, e
Niezrównany jest w Yorkshire.
- Och, daj spokój! - Waldo puścił ramię kuzyna. - Nie mów
tak. Gdybym był hazardzistą, zało yłbym się, e nikt w Oversett
nawet o mnie nie słyszał!
ROZDZIAŁ DRUGI
adne z przypuszczeń się nie sprawdziło, ale te trzeba
przyznać, e pan Wingham był bli szy prawdy ni sir Waldo.
Broom Hall nale ało do gminy z centrum w Oversett, poło onym w
okręgu West Riding raczej koło Leeds ni Harrogate, oddalonym o
około dwadzieścia mil od stolicy hrabstwa, Yorku. Chocia większa
część trzódki wielebnego Johna Chartleya nigdy nie słyszała
nazwiska Hawkridge, a niektórzy, tacy jak choćby dziedzic
Mickleby, w ogóle nie interesowali się poczynaniami
Koryntczyków, to jednak młodsze damy i panowie zareagowali na
jego przyjazd niemal entuzjastycznie. Nikt nie znał osobiście sir
Walda, ale niektóre z pań widziały go w Londynie - w parku bądź
te w operze, a wielu młodzieńców, szczycących się szybkimi
rękami i siłą, było rozdartych między chęcią wypróbowania jego
umiejętności a strachem przed blama em.
Pierwszy o jego przyjeździe dowiedział się miejscowy pastor,
którego córka zaniosła tę wiadomość do Staples - najbardziej
szanowanego domu w okolicy. Pani Underhill, która wiedziała o
Waldzie mniej więcej tyle, ile okoliczni wieśniacy, ale domyśliła się
z miny panny Chartley, e to coś wa nego, powiedziała spokojnie:
„No proszę!”. Panna Charlotte, pełna animuszu piętnastolatka,
czekała na opinię panny Trent, którą uwa ała za autorytet we
wszystkich mo liwych dziedzinach, a bratanica pani Underhill,
panna Theophania Wield, wbiła wielkie i nagle nie wiadomo czemu
lśniące oczy w pannę Chartley i wyrzuciła jednym tchem:
- Czy to prawda? Czy on naprawdę ma przyjechać do Broom
Hall? Och, tylko nas nabierasz, Patience!
Panna Trent, która uniosła oczy znad robótki, zmarszczyła teraz
brwi, ale powróciła do pracy bez komentarza. Za to pan Courtenay
Underhill, który zajrzał, by zło yć wyrazy uszanowania gościom
swojej matki, a wykrzyknął ze zdziwienia:
- Słyszałaś, mamo?! Sir Waldo Hawkridge jest spadkobiercą
starego Calvera!
19
- Tak, mój drogi. Mam nadzieję, e majątek przypadnie mu do
gustu. Zwłaszcza po tym, jak stary pan Calver go zapuścił. Nie
wydaje mi się, ebym pamiętała jego nazwisko, ale przecie wiesz,
e nigdy nie byłam w tym dobra. Myślisz, e to właśnie powinnam
zapamiętać? Brzmi dość zabawnie...
- Nazywają go Niezrównany - rzekł z nabo eństwem
Courtenay.
- Doprawdy, mój drogi? Có za przydomek! Pewnie dali mu
go z jakiejś błahej przyczyny. Pamiętasz, twój dziadek nazywał
ciocię Jane Głuptaską tylko dlatego, e...
- Och! - wykrzyknęła jej bratanica, przerywając dygresję. -
Przecie takich przydomków nie daje się dla artu! Niezrównany
jest ktoś, kto jest doskonały, prawda, Ancillo?
Panna Trent odwinęła jedwabną nić z motka i odparła
grzecznym tonem:
- W ka dym razie ktoś, kogo mo na uwa ać za wzór.
- Nonsens! To znaczy, e ktoś jest najlepszy w tym, co robi -
stwierdził Courtenay. - Zwłaszcza jeśli chodzi o wyścigi, chocia
powiadają, e Niezrównany potrafi te świetnie obchodzić się z
psami. Tak twierdzi Gregory Ash, który zna wszystkich w Melton.
Jeśli tu się zjawi, z pewnością nie będę jeździł tym kasztankiem od
Skeeby'ego. Wiesz, mamo, pan Badgworth ma wspaniałego
gniadosza, którego mógłby sprzedać. Doskonałego pod siodło.
- Jakby to kogoś obchodziło! - wtrąciła panna Wield. - Sir
Waldo jest najlepszy z towarzystwa, jak równie najlepszy, jeśli
idzie o elegancję i w ogóle wygląd. I bardzo bogaty.
- Elegancki? Przystojny? - przedrzeźniał ją Courtenay. - A có
ty o tym wiesz?
- Wiem, i to du o! - achnęła się. - Kiedy byłam u wuja w
Portland Place...
- Tak, na pewno się z nim przyjaźniłaś. Akurat! Co te nam
tutaj opowiadasz? Zało ę się, e najwy ej go gdzieś widziałaś, a i to
z daleka!
- Właśnie, e z bliska, i to wiele razy... No, kilka... Sir Waldo
jest rzeczywiście bardzo elegancki i przystojny. Prawda, Ancillo?
20
Panna Chartley, która słynęła ze słodyczy usposobienia,
skorzystała z okazji, by za egnać to, co zapowiadało się na rodzinną
kłótnię, i zwróciła się nieśmiało do panny Trent:
- Zapewne wie pani o sir Waldzie więcej ni my wszyscy, bo
przecie mieszkała pani w Londynie, panno Trent. Mo e nawet pani
go spotkała?
- O ile pamiętam, nigdy go nie widziałam i wiem o nim tyle
co inni. - Zaraz te dodała z lekkim uśmiechem: - Towarzystwo, w
którym się obracał, było poza moim zasięgiem.
- Zdaje się, e w ogóle nie pragnęłaś go poznać - zauwa yła
Charlotte. -Ja te nie chcę. Nie znoszę dandysów. Jeśli nawet tu się
pojawi, by zadzierać nosa, mam nadzieję, e szybko sobie pójdzie.
- Sądzę, e zło y wizytę - rzekła panna Trent, nawlekając
nitkę.
- Tata te tak mówi - dodała panna Chartley. - Chocia uwa a,
e będzie przede wszystkim chciał spotkać się z prawnikami, eby
sprzedać majątek. Tata opowiadał, e ma piękny dom w
Gloustershire, od wieków nale ący do jego rodziny. A skoro jest
duszą towarzystwa, to z pewnością będzie się tu nudził, choć ma tak
blisko do Harrogate...
- Harrogate mu nie wystarczy - powiedział lekcewa ącym
tonem Courtenay. - Zało ę się, e nie zostanie tu dłu ej ni tydzień.
W końcu nic go tu nie trzyma.
- Nie? - spytała kuzynka, a na jej ustach pojawił się
prowokacyjny uśmiech.
- Nie! - potwierdził, oburzony jej postawą. -A jeśli ci się
wydaje, e wystarczy, by cię ujrzał, eby padł do twoich stóp, to
zapewniam, i jesteś w błędzie. Sir Waldo zna wiele ładniejszych
panien.
- Och, nie! - zawołała i dodała po prostu: -To niemo liwe!
Panna Chartley zaprotestowała nieśmiało:
- Och, Tiffany, jak mo esz? Przepraszam cię, ale nie
powinnaś...
21
- Ale to prawda - zauwa yła panna Wield. -To nie moja
zasługa, więc czemu udawać, e nie wiem, i mam piękną twarz?
Wszyscy tak mówią.
Młody pan Underhill natychmiast zgłosił sprzeciw, a panna
Chartley zamilkła. Sama była nad wyraz skromną osóbką i dlatego
poczuła się zbulwersowana tą wypowiedzią, ale chocia raziła ją tak
pełna pychy „szczerość”, to jednak musiała przyznać, e nigdy nie
widziała ani nawet nie mogła sobie wyobrazić istoty piękniejszej od
Tiffany Wield. Wszystko w niej było niezwykle harmonijne. Nawet
najbardziej zagorzały krytyk nie mógłby powiedzieć, e jest za
wysoka lub za niska, e zbyt pospolity nos psuje obraz piękna albo
e ma niezbyt ładny profil. Jest doskonała ze wszystkich stron,
pomyślała panna Chartley. Ciemne loki, opadające tak pięknie na
czoło, wiły się naturalnie, a nawet jeśli ktoś nie zwróciłby uwagi na
jej błękitne oczy z długimi rzęsami, to mały prosty nosek, pięknie
wykrojone usta i brzoskwiniowa cera były równie godne podziwu.
Miała ona zaledwie siedemnaście lat, ale ju prawdziwie kobiecą
figurę, ani zbyt kanciastą, ani te nadmiernie wybujałą, a kiedy
otwierała usta, ukazywała dwa rzędy białych i równych zębów. Do
momentu jej niedawnego powrotu do Staples, gdzie wcześniej
spędziła dzieciństwo, to właśnie Patience Chartley uwa ano za
najładniejszą pannę w okolicy, ale uroda Tiffany ją przyćmiła.
Patience wychowała się w przekonaniu, e wygląd nie jest
sprawą istotną, ale kiedy ojciec, który jej to mówił, twierdził, e
wprost nie mo e oderwać oczu od panny Wield, poczuła się nieco
zawiedziona. Orzekła, przeglądając się w lustrze, e nikt nie zwróci
na nią uwagi w towarzystwie Tiffany. Przyjęła to jednak z całą
pokorą i była tak daleka od zazdrości, e chciała powstrzymać
przyjaciółkę od wygłaszania opinii, które mogły zniechęcić jej
potencjalnych wielbicieli.
Wyglądało na to, e pani Underhill myśli podobnie, poniewa
zaraz dodała raczej łagodnie ni z gniewem:
- Nie powinnaś tak mówić, Tiffany, kochanie. Co sobie ludzie
pomyślą? To nie wypada, a panna Trent na pewno podzieli moją
opinię...
22
- Wszystko mi jedno.
- To tylko pokazuje, jaka jesteś niemądra -uznała Charlotte. -
Panna Trent jest znacznie lepiej wychowana ni ty czy ktokolwiek z
nas...
- Dziękuję, Charlotte, to wystarczy.
- Ale to prawda!
Panna Trent z uśmiechem zwróciła się do pani Underhill:
- Rzeczywiście, proszę pani, nie tylko nie wypada, ale te nie
jest to zbyt mądre.
- A dlaczego? - spytała zadziornie Tiffany.
Panna Trent spojrzała na nią z namysłem.
- Có , to dziwne, ale zauwa yłam, e kiedy zaczynamy
chwalić się swoją urodą, to zaraz jakby tracimy jej cząstkę. Być
mo e zmienia to nasze rysy...
Przestraszona Tiffany spojrzała z niepokojem w ozdobne lustro,
które wisiało nad kominkiem.
- Zmieniły mi się? - spytała naiwnie. - Naprawdę, Ancillo?
- Tak, oczywiście - odparła panna Trent, nie przejmując się
tym drobnym kłamstwem. – Poza tym, jeśli kobieta zaczyna
podziwiać własną urodę, ludzie odwracają się od niej i nie są ju dla
niej tak mili, jak dla innych. A có przyjemniejszego ni
komplement z cudzych, a nie własnych ust?
- To prawda! - wykrzyknęła Tiffany uderzona trafnością tego
spostrze enia. Podeszła do panny Trent i lekko ją uściskała. - Och,
uwielbiam cię, bo chocia jesteś taka dziwna, trudno się przy tobie
nudzić. Nie będę ju siebie podziwiać, raczej przepraszać za swoją
pospolitość. Och, Patience, jesteś pewna, e sir Waldo zło y nam
wizytę?!
- Tak, tata dowiedział się tego od Wedmore'a, który otrzymał
polecenie od prawnika pana Calvera, by przygotował majątek na
jego przybycie. Sir Waldo ma przyjechać z jeszcze jednym
d entelmenem i słu bą. Biedni Wedmore'owie! Tata robi wszystko,
by ich pocieszyć, ale są bardzo zmartwieni. Pan Smeeth tyle im
naopowiadał o bogactwie i przepychu, w jakim yje sir Waldo, e
teraz boją się, i uzna warunki w Broom Hall za zbyt skromne.
23
- A właśnie - nagle wtrąciła się pani Underhill. -To mi
przypomniało o czymś, czego chciała-' bym się dowiedzieć. Kiedy
Matlock mi o tym powiedziała, nie mogłam uwierzyć, chocia
mówiła jej sama pani Wedmore. Czy to prawda, e pan Calver
zapisał im tylko dwadzieścia funtów i złoty zegarek?
Patience z alem skinęła głową.
- Obawiam się, e tak, proszę pani. Wiem, e nie powinno się
mówić źle o zmarłych, ale wydaje się, e to wielka
niesprawiedliwość. Po tylu latach wiernej słu by!
- Ze swojej strony muszę powiedzieć, e śmierć niewiele
zmienia ocenę tego, kim byliśmy za ycia - rzekła z niezwykłą
energią pani Underhill. - To był wstrętny, niegodziwy chciwiec i
taki ju zostanie. I mówię wam, e nie w niebie. Jeśli wyjaśnicie mi,
skąd zalecenie, by mówić dobrze o tych, którzy przenieśli się na
tamten świat, będę bardzo wdzięczna.
Patience zaśmiała się.
- Być mo e nie powinniśmy oceniać innych, nie wiedząc o
nich wszystkiego - zauwa yła. -Mama sądzi podobnie, ale tata
twierdzi, e nie wiadomo, dlaczego pan Calver był skąpy, i uwa a,
e trzeba go ałować. Na pewno był nieszczęśliwy.
- Có , twój ojciec musi mówić takie rzeczy, skoro jest
pastorem - zauwa yła rozsądnie pani Underhill. -Bardziej ałuję
Wedmore'ów, mimo e dawno powinni byli porzucić słu bę u tego
skąpca, choćby nie wiadomo co im obiecywał. Zrobiliby to, gdyby
mieli choć odrobinę zdrowego rozsądku. Gdzie teraz, w tym wieku,
znajdą inną pracę?
Panna Chartley westchnęła i potrząsnęła głową, gdy nie była w
stanie udzielić odpowiedzi na to pytanie. To pozwoliło Tiffany
zmienić temat na, jej zdaniem, znacznie ciekawszy. Spytała
mianowicie ciotkę, kiedy zamierza odwiedzić sir Walda.
Pani Underhill była prostą kobietą i chocia starała się
postępować jak dama, nie do końca udało jej się opanować
towarzyskie zawiłości. Jednak niektóre sprawy były dla niej
zupełnie jasne.
24
- Ale , Tiffany, co ty jeszcze wymyślisz?! - wykrzyknęła. -
Doskonale wiem, e nie powinnam odwiedzać d entelmena! Gdyby
ył twój wuj, zapewne by to zrobił, o ile miałby na to ochotę, w co
wątpię. Po co fatygować się dla kogoś, kto nie chce zostać w Broom
Hall?
- Wobec tego Courtenay musi do niego pojechać - stwierdziła
Tiffany, nie zwracając uwagi na drugą część przemowy ciotki.
Jednak, ku jej oburzeniu, Courtenay odmówił zło enia wizyty w
Broom Hall. Nie wyró niał się skromnością ani szczególnie
dobrymi manierami, ale sugestia, e miałby czelność w wieku lat
dziewiętnastu narzucać się znamienitemu gościowi, tak go
rozzłościła, e a pobladł i powiedział kuzynce, e chyba oszalała.
Gwałtowność kłótni, która po tym nastąpiła, a tak e pełen złości
płacz panny „Wield, którym się zakończyła, wywołały niepokój
pani Underhill. Nieco później powiedziała pannie Trent, e ma
nadzieję, i sir Waldo w ogóle nie będzie ich niepokoił.
- Nie wiem, dlaczego ktokolwiek miałby się nim przejmować,
ale Tiffany jest zła jak osa tylko dlatego, e Courtenay uwa a, i nie
wypada mu do niego jechać. Muszę wyznać, e trochę mnie to
martwi, bo wiesz, jaka ona jest.
Panna Trent wiedziała to doskonale. Obecną swoją sytuację
zawdzięczała wiedzy, jak kierować kapryśną ślicznotką znacznie
lepiej ni ktokolwiek inny.
Tiffany Wield była jedynym yjącym dzieckiem brata pani
Underhill i sierotą. Zmarły pan Wield zajmował się z powodzeniem
handlem wełną. Ogólnie uwa ało się, e o enił się powy ej swych
mo liwości, ale jeśli chodziło mu o awans społeczny, to się
zawiódł, poniewa bracia ony traktowali go z ugrzecznioną
obojętnością, a ona sama była zbyt nieśmiała i chorowita, by dbać o
towarzyską pozycję mę a. Umarła zresztą, kiedy Tiffany była
jeszcze dzieckiem, a wdowiec z wdzięcznością przyjął propozycję
siostry, by oddać jej panienkę na wychowanie.
Pan Underhill wycofał się z interesów i rozporządzał pokaźnym
majątkiem. Kupił więc Staples i dzięki nienagannym manierom oraz
upodobaniu do polowań i jazdy konnej zyskał sobie uznanie
25
sąsiadów, pomijając największych samotników. Pan Wield
podziękował więc szwagrowi, który bez entuzjazmu zgodził się
przyjąć dziewczynkę do swego domu w Londynie, i powierzył ją
pieczy siostry, myśląc o tym, e jeśli w przyszłości starszy od niej o
dwa lata Courtenay zechce ją wziąć za onę, to nie będzie miał nic
przeciwko temu. Wbrew oczekiwaniom sam powtórnie się nie
o enił i zmarł rok po śmierci pana Underhilla. Tiffany skończyła
wówczas czternaście lat i odziedziczyła majątek, którym a do jej
pełnoletniości mieli zarządzać powiernicy, a nią samą zająć się
wujowie, z których młodszy zastępował zmarłego pana Underhilla.
Pani Underhill była oburzona takim obrotem sprawy. Tak jak
brat planowała, e jej syn o eni się z Tiffany. Pan Underhill
zapewnił rodzinie wygodną przyszłość i nie mo na jej było
posądzać o interesowność, ale, podobnie jak lady Lindeth pragnęła,
by Julian odziedziczył majątek Josepha Calvera, tak ona miała
nadzieję, e pieniądze brata pozostaną w rodzinie. Kiedy tylko
zapoznała się z testamentem pana Wielda, od razu powiedziała, e
„ci Burfordowie” zabiorą dziecko szybciej, ni ktokolwiek zdoła się
zorientować. Miała rację. Co prawda, pan James Burford, sam
będący kawalerem, nie próbował zająć się siostrzenicą, jednak pan
Henry Burford, bankier z Portland Place w Londynie, natychmiast
zabrał Tiffany ze Staples i umieścił ją w pokoju, gdzie jego córka
pobierała lekcje. Nastoletnia panienka ze sporym majątkiem to nie
mała sierota, którą pan Burford chętnie oddałby na wychowanie. A
poza tym miał on nie tylko dwie córki, ale równie trzech synów.
Pani Underhill nale ała do osób wyrozumiałych, ale, być mo e,
podjęłaby walkę o dziedziczkę, gdyby nie to, e poczuła ulgę na
myśl o pozbyciu się z domu panny, którą mniej uprzejmi
członkowie rodziny określali mianem „prawdziwej zgagi”. Ani ona,
ani kolejne guwernantki nie wiedziały, jak zapanować nad Tiffany,
która ju w wieku czternastu lat była uparta i bezczelna. Jej
wyczyny budziły oburzenie w sąsiedztwie i przyprawiały ciotkę o
ból głowy. Doprowadzała ona do sytuacji niebezpiecznych dla
Courtenaya i małej Charlotte, a tak e spowodowała, e trzy kolejne
guwernantki opuściły dom w stanie nerwowego załamania. Chocia
Georgette Heyer Niezwykły d entelmen
2 WSTĘP Po raz pierwszy zetknęłam się z ksią kami Georgette Heyer pod koniec studiów w taniej księgarni w Syracuse w stanie Nowy Jork. Nie miałam wtedy za du o pieniędzy, za to silny imperatyw czytania i dlatego przekopywałam się przez kolejne tomy, znajdując wiele powieści niejakiej Heyer. Z upływem lat przeczytałam wszystkie powieści Georgette Heyer, i to po wielekroć. Zwykle sięgam po jej dzieła zebrane, które czytam jednym ciągiem przez kilka tygodni, a następnie odstawiam na parę lat na półkę. Urzeka mnie jej dowcip, wspaniały język, zło one, często dziwaczne postaci, wyczucie szczegółów historycznych i całkowita „angielskość” jej ksią ek. Chocia uwielbiałam jej powieści, nie wiedziałam, e pomogą mi w zawodowej karierze. Bardzo niewielu autorów tworzy własny styl, a Georgette Heyer właśnie to uczyniła. Odkrycie nowych ksią ek o okresie regencji w Anglii stało się inspiracją dla mojej własnej pracy pisarskiej. „Niezrównany” jest jedną z moich ulubionych powieści Georgette Heyer. Sir Waldo Hawkridge jest nie tylko elegancki i wysportowany, ale te anga uje się w działalność charytatywną, a mądra, zabawna i dojrzała panna Ancilla Trent doskonale do niego pasuje. Dobrze urodzona, lecz uboga Ancilla przyjęła dolę guwernantki bez sprzeciwów i z humorem. Wydaje mi się, e historia rozwoju uczucia między sir Waldem a Ancilla, opartego na podobnym poczuciu humoru, inteligencji i wzajemnym szacunku, nale y do najlepszych intryg, które stworzyła Georgette Heyer. Kiedy ponownie czytałam powieść przed napisaniem tego wstępu, uderzyło mnie równie to, do jakiego stopnia jest ona portretem pewnej społeczności, a nie tylko historią dwojga ludzi. Podobnie jak Jane Austen, Heyer portretuje całe środowisko i pokazuje, jak coś, co robi jedna osoba, dotyka wszystkich innych z nią związanych.
3 Sir Waldo Hawkridge nosi bardzo brytyjski przydomek, Niezrównany, z powodu wyczynów sportowych, bogactwa i bujnego ycia. Jako przywódca Koryntczyków, do których Heyer miała wyraźną słabość, jest znany w całym kraju i dlatego jego przybycie do wioski Oversett w Yorkshire powoduje tak wielkie zamieszanie wśród miejscowej klasy wy szej. Rodzice zaczynają się obawiać, e ich synowie będą go naśladować i skręcą sobie kark, a damy układają plany zwabienia sir Walda i jego przystojnego kuzyna na miejscowe bale i asamble, by przynajmniej trochę otrzeć się o światowe ycie i zwrócić na siebie jego uwagę. Na szczęście Niezrównany okazuje się prawdziwym angielskim d entelmenem, powściągliwym i uprzejmym dla wszystkich. W świecie Georgette Heyer autentyczna szlachetność znaczy więcej ni pieniądze i uroda, a humor i inteligencja te są w cenie. Dlatego rodzice z Oversett mogą odetchnąć z ulgą. Ksią ka jest oczywiście bardzo zabawna, ale daje te doskonały obraz wiejskiej społeczności przed nastaniem radia, telewizji i rozwojem publicznego transportu. Ka de zdarzenie było wówczas wa ne. Kiedy ycie ograniczało się do paru miejsc i garstki znajomych, ich poglądy i nastawienie było szalenie istotne, dlatego trudno się dziwić przera eniu Ancilli, gdy miejscowe matrony zaczynają ją podejrzewać o to, e chce „złowić” Niezrównanego, zwłaszcza e jej pozycja społeczna jest znacznie ni sza ni jego. Kiedy Ancilla rozmyśla o tym, e nie mo e liczyć na związek z sir Waldem, jej podopieczna, Tiffany Wield, stara się rozkochać w sobie wszystkich młodych mę czyzn. Jest piękna i bogata, ale zepsuta i pochłonięta wyłącznie własnymi sprawami. Sir Waldo, jako prawdziwy bohater, nie mo e jej pokochać, daje się za to oczarować inteligencji i miłemu usposobieniu panny Trent. Ale czy ona go pokocha? Zdarzenia, które mają miejsce w czasie pobytu Niezrównanego w Yorkshire, wydają się drobne, lecz uczucia są prawdziwe i gorące, dzięki czemu szczęśliwe zakończenie daje czytelnikowi tak du ą satysfakcję. Zazdroszczę tym, którzy będą czytać powieść
4 Georgette Heyer po raz pierwszy. Nie ma nic milszego ni odkrywanie wspaniałego autora, który w dodatku napisał sporo ksią ek. Jednak nawet ci, którzy ją znają, odnajdą w „Niezrównanym” nowe przyjemności, niezale nie od tego, ile razy czytali tę powieść. Mary Jo Putney .
ROZDZIAŁ PIERWSZY Niezrównany objął kpiącym spojrzeniem twarze zgromadzonych krewnych, ale minę zachował powa ną, a w jego głosie pojawiły się niemal przepraszające tony. - Obawiam się, e to prawda, droga ciociu -rzekł, zwracając się do ciotki Sophii. - To ja jestem dziedzicem. Poniewa pytanie zadane przez lady Lindeth miało wyłącznie retoryczny charakter, tak jasne i odwa ne postawienie sprawy nikogo nie zdziwiło. Wszyscy wiedzieli, e stary Joseph Calver zostawił fortunę właśnie Waldowi, a lady Lindeth jedynie pod wpływem impulsu wezwała go, by wyjaśnił sytuację, a tak naprawdę wcale nie chciała usłyszeć tego, co miał do powiedzenia. Nie mogła się te raczej spodziewać, e Waldo zrzeknie się dziedzictwa na rzecz jej jedynego dziecka, choć jej zdaniem, nikt lepiej nie nadawał się do roli pana wielkiego majątku ni osierocony przez ojca Julian. Zrobiła wszystko, co było w jej mocy, by przedstawić go z jak najlepszej strony staremu kuzynowi, znosząc nawet niewygody związane z tygodniowym pobytem w Harrogate, kiedy to Julian był jeszcze miłym dzieckiem, ubieranym w nankinowe spodnie i koszule z falbankami. Próbowała 'wówczas zupełnie otwarcie uzyskać wstęp do Broom Hall. Trzy razy woziła tam znudzonego, lecz posłusznego chłopca, ale kamerdyner dwukrotnie informował ją, e kuzyn Joseph nie czuje się na tyle dobrze, by móc przyjąć gości, a za trzecim przekazał jej, i pan prosi, by go nie nachodzić, gdy nie yczy sobie widzieć nikogo poza swoim lekarzem. Śledztwo, które wówczas przeprowadziła, potwierdziło, e rzeczywiście przyjmuje jedynie doktora. Miejscowe towarzystwo było podzielone w swoich opiniach, jedni utrzymywali, e to efekt rozczarowań, których doznał w młodości, inni zaś twierdzili, e stary Joseph jest grubianinem i ałuje ka dego wydanego pensa. Poniewa odprawiono ją z Broom Hall, lady Lindeth gotowa była podzielić opinie tej drugiej, liczniejszej grupy. Odrzuciła jednak podejrzenie, e kuzyn nie jest
6 tak majętny, jakby mogło się wydawać - dom w majątku Broom Hall, chocia mniejszy i nie tak stylowy, jak siedziba młodego lorda Lindetha w Anglii Środkowej, był dosyć spory i mieścił ponoć a trzydzieści sypialni. I chocia nie otaczał go park, tylko ogród, to jednak ładny i dobrze utrzymany, a (jak dowiedziała się z dobrze poinformowanych źródeł) poło one dalej ziemie te nale ały do majątku. Opuściła więc Harrogate z przekonaniem, e majątek kuzyna Josepha jest większy, ni się ogólnie sądziło. Nie zazdrościła mu, ale uznałaby siebie za złą matkę, gdyby nie spróbowała zabezpieczyć przyszłości swego dziecka. Przełknęła więc gorycz pora ki i przez kolejne lata posyłała Josephowi małe prezenty na Gwiazdkę, jak równie listy, w których pytała o stan jego zdrowia i informowała o zaletach Juliana, opisując jego kolejne sukcesy. I po tym wszystkim okazało się, e cały majątek przeszedł w ręce Walda, który nie był ani najstarszym z jego krewnych, ani nawet nie nosił jego nazwiska! Najstarszym z trzech kuzynów, którzy zebrali się w salonie lady Lindeth, był George Wingham, syn najstarszej siostry gospodyni. Nale ał on do miejscowej socjety, chocia lady Lindeth nie przepadała za nim ze względu na rzucającą się w oczy pospolitość tego młodzieńca. Ale i tak miał on większe prawa do tytułu i majątku po zmarłym kuzynie ni Waldo. Nie tak wielkie jednak, jak Laurence Calver. Lady Lindeth potępiała hulaszczy styl ycia siostrzeńca, ale była na tyle sprawiedliwa, by przyznawać mu prawo do dziedzictwa, które zresztą zapewne szybko by roztrwonił. Jednak to, e kuzyn Joseph pominął George'a, Laurence'a i jej ukochanego Juliana, a na spadkobiercę wybrał Walda Hawkridge'a, wydawało się tak wielką niesprawiedliwością, e lady Lindeth omal nie dostała spazmów, kiedy usłyszała o tym po raz pierwszy. Przez dobrą minutę nie mogła wydobyć z siebie głosu, a gdy ju złapała oddech, wypowiedziała imię i nazwisko spadkobiercy z taką odrazą, e Julian, który przyniósł jej tę wiadomość, spojrzał na nią z bezmiernym zdziwieniem. - Ale , mamo! Przecie lubisz Walda - zaprotestował.
7 Zagniewana, wyjaśniła synowi, e owszem, to prawda, ale jej uczucia względem kuzyna nie mają tu nic do rzeczy. Prawdę mówiąc, darzyła go niesłabnącym afektem i była wdzięczna za to, i jest miły dla Juliana, ale i tak robiło jej się słabo na myśl o ogromnym majątku, który odziedziczył. Zwłaszcza e Waldo był ju nieprzyzwoicie bogaty, a teraz miał stać się jeszcze bogatszy, co mimo wszystkich ciepłych uczuć napełniało ją niechęcią do niego. - Nie mam pojęcia, dlaczego ten gbur wybrał akurat ciebie na swojego dziedzica - powiedziała rozdra niona. - Obawiam się, e istotnie trudno to zrozumieć - rzekł ze współczuciem Waldo. - Odnoszę wra enie, e nawet nigdy się z nim nie widziałeś. - Nigdy. - Muszę przyznać, e to bardzo dziwne - wtrącił George. - Mo na by pomyśleć... Ale có , nikt z nas nie miał praw do tego majątku. Kuzyn Joseph mógł z nim zrobić, co chciał. Na te słowa a podskoczył rozparty na kanapie Laurence Calver, który do tej pory bawił się z ponurą miną bogato zdobionym monoklem, a teraz wypuścił go, a ten zakołysał się na łańcuszku. - Ty nie masz praw! - odezwał się gniewnie. -Ani Waldo czy Lindeth! Ale ja noszę nazwisko Calver! Uwa am, e to... to draństwo! - Bardzo mo liwe - fuknęła ciotka - ale proszę, ebyś nie u ywał przy mnie takiego języka! Laurence zaczerwienił się i przeprosił damę, ale wcią był w złym nastroju. Zaraz te rozpoczął długą mowę, poruszając przeró ne tematy, od rzeczywistych i wyimaginowanych powodów swojej krzywdy, po niegodziwość Josepha Calvera i domniemaną dwulicowość Walda Hawkridge'a. Wszyscy słuchali go w milczeniu. Słowa krytyki pod adresem sir Walda sprawiły, e oczy lorda Lindetha błysnęły gniewnie, ale Julian się nie odezwał. Wszyscy wiedzieli, e Laurence zawsze zazdrościł Waldowi, i z rozbawieniem obserwowali jego wysiłki zmierzające do prześcignięcia kuzyna. Był on parę lat młodszy od Walda, ale natura nie obdarzyła go tak hojnie. Po tym, jak nie udało
8 mu się osiągnąć lepszych wyników w adnej z dyscyplin uprawianych przez Niezrównanego, dołączył do dandysów, zamieniając sportowy strój Koryntczyków na wyszukany ubiór londyńskich modnisiów. Trzy lata od niego młodszy Julian pomyślał, e Laurence wygląda absurdalnie, niezale nie od tego, co na siebie 'wło y, i spojrzał na sir Walda. A uśmiechnął się na ten widok, poniewa starszy kuzyn stanowił dla niego niedościgły wzór. To on nauczył go jeździć konno, powozić, strzelać, łowić ryby i boksować; był dla niego krynicą mądrości i schronieniem w czasie niepowodzeń. Od niego nauczył się nawet, jak wiązać wykrochmalony fular, nie na popularną orientalną modłę, ale tak, by świadczył o prawdziwej elegancji. Julian stwierdził, e Laurence zrobiłby lepiej, naśladując nierzucający się w oczy styl Walda, nie mówiąc ju o tym, e noszone do figury ubrania mogą uwydatnić wszelkie mankamenty figury. Osoby z mniej doskonałą sylwetką powinny raczej myśleć o watowaniu zbyt wątłych barków albo o surdutach z du ymi wyłogami, które sprawiają, e klatka piersiowa wygląda na szerszą. Znowu zerknął na Laurence'a i jeszcze mocniej zacisnął usta, eby powstrzymać słowa, które, jak wiedział, nie spodobałyby się Waldowi. Kuzyn przeszedł od ogólnego narzekania na zły los do coraz bardziej gorzkich wymówek. Gdyby ktoś obcy przysłuchiwał się tej filipice, odniósłby wra enie, e Waldo wzbogacił się jego kosztem, pomyślał z oburzeniem Julian. A ju z pewnością uznałby, e Waldo go źle traktował. Có , niezale nie od tego, czy to się podobało kuzynowi, czy nie, nie zamierzał dalej słuchać tego w spokoju. Zanim zdą ył się wtrącić, odezwał się ponurym głosem George: - Uwa aj! Jeśli ktoś ma za co dziękować Waldowi, to właśnie ty, niewdzięczny nicponiu! - Och, George, daj spokój - poprosił Niezrównany. Jednak George patrzył niewzruszenie na Laurence'a. - Kto spłacił twoje nale ności z Oksfordu? -spytał. - Kto cię wyciąga z więzienia za długi? Kto ratował cię z tarapatów niecały miesiąc temu? Wiem, co się działo w Pall Mail. Nie, nie od Walda,
9 więc nie musisz tak na niego patrzeć. Sharpowie chcieli cię potraktować kijem bilardowym, prawda? Tylko po co? I tak wiadomo, e jesteś tchórzem! - Wystarczy - wtrącił Waldo. - Właśnie. Te tak uwa am - zakończył buntowniczo George. - Powiedz, Laurie - Waldo zwrócił się bezpośrednio do Calvera - czy chcesz mieć dom w Yorkshire? - Nie, ale tobie te on po nic. I dlaczego miałbyś go dostać? Masz Manifold, dom w Londynie i jeszcze jeden w Leicestershire. A w dodatku nie nazywasz się Calver! - A co to, do diabła, ma do rzeczy? - zapytał George. - Co łączy Calverów z Manifold? Czy te z domem przy Charles Street? Czy...? - George, jeśli nie zamilkniesz, to się na ciebie pogniewam. - Dobrze, dobrze. Kiedy ten nędzny karciarz mówi o Manifold, jakby mu się nale ało, to zaczyna mnie świerzbić ręka. Przecie ta posiadłość nale y do twojej rodziny od niepamiętnych czasów. - On wcale o tym nie myśli. Uwa a natomiast, e powinien odziedziczyć Broom Hall. Co byś zrobił z tą posiadłością, Laurie? Nie widziałem jej, ale zdaje się, e majątek utrzymuje się z opłat okolicznych chłopów i dzier awców. Czy byś miał ochotę zostać ziemianinem? - Nic podobnego! - oburzył się Laurence. -Sprzedałbym go, co zapewne sam zrobisz, chocia i tak opływasz w dostatki. - Tak, sprzedałbyś i w ciągu pół roku przehulał wszystkie pieniądze. Myślę, e potrafię zrobić z niego lepszy u ytek. - W oczach Walda znowu pojawił się błysk rozbawienia. - Czy pocieszy cię to, e wcale się nie wzbogacę? Mo na powiedzieć, e wręcz przeciwnie. Wingham spojrzał na niego podejrzliwie, a lady Lindeth spytała z niedowierzaniem: - Co takiego? Czy chcesz powiedzieć, e kuzyn Joseph nie miał jednak tyle pieniędzy?
10 - I zdołał wszystkich nabrać?! - rzucił Laurence, a jego dosyć przystojna twarz wykrzywiła się w gniewie. - Trudno mi powiedzieć, co posiadał, ciociu, ale przypuszczam, e niezbyt wiele. A z tego, co mówiliście z George'em na temat opłakanego stanu, w jakim znajduje się majątek, wynika, e będę musiał skorzystać z pieniędzy z dzier awy, by doprowadzić wszystko do porządku. - I to właśnie chcesz zrobić? - spytał ciekawie Julian. - Doprowadzić wszystko do porządku? - Prawdopodobnie, ale najpierw muszę zobaczyć Broom Hall. - Tak, oczywiście. Wiesz, Waldo, e nie chcę tego majątku, ale co, u licha...?! - Urwał i roześmiał się serdecznie, a potem dodał: - Och, chyba wiem, ale nie powiem George'owi. Słowo honoru! - Nie powiesz? - prychnął George. - Za kogo mnie bierzesz? Od razu się domyśliłem, e chce tam zało yć kolejny przytułek dla sierot. - Przytułek! - Laurence zerwał się na równe nogi i spojrzał gniewnie na Walda. - Więc o to chodzi? Chcesz roztrwonić to, co mi się słusznie nale y, na jakieś bezwartościowe bachory. Coś podobnego! Wolisz pomóc brudnym nierobom ni własnym krewniakom. - Nie chodzi ci o innych krewnych, tylko o siebie, prawda, Laurie? Có , skoro ju o tym mowa, to istotnie, właśnie tak zamierzam postąpić. - Ty... Ty... O Bo e, patrzeć na ciebie nie mogę! - wykrzyknął, dr ąc ze złości. - Wobec tego chyba najlepiej zrobisz, jeśli wyjdziesz - powiedział Julian, patrząc na pobladłego kuzyna. - Przyszedłeś tylko po to, eby wywęszyć, co mo esz osiągnąć, i ju się tego dowiedziałeś. A jeśli wydaje ci się, e mo esz obra ać Walda pod moim dachem, to się głęboko mylisz. - Uspokój się, ju wychodzę - rzucił gniewnie Laurence. - Nie musisz mnie odprowadzać. Pani, twój uni ony sługa. - Skłonił się lady Lindeth.
11 - Tragiczny błazen - mruknął George po tym, jak drzwi salonu zamknęły się z trzaskiem. - Świetnie sobie z nim poradziłeś, Julianie - dodał z uśmiechem, który nagle rozjaśnił jego zwykle ponurą twarz. - Ty i twój dach. Spróbuj tylko mi powiedzieć, e przyszedłem tu węszyć, a zobaczysz! - Jasne, e po to przyszedłeś, ale to co innego. Nie zazdrościsz Waldowi spadku. - Co nie znaczy, e nie zazdroszczę tym jego bachorom - powiedział z rozbrajającą szczerością George. Miał spore włości, ale te du ą rodzinę i chocia uwa ał, e jest w stanie zapewnić przyszłość swoim dzieciom, to jednak od wielu lat zdarzało mu się myśleć z nadzieją o majątku dalekiego kuzyna. Nie był ani nie yczliwy, ani chciwy i chętnie wspomagał w granicach rozsądku ró ne charytatywne przedsięwzięcia, ale równie uwa ał, e Waldo przesadza. Wynikało to oczywiście z wychowania; jego ojciec, zmarły przed paroma laty sir Thurstan Hawkridge, był znanym filantropem, ale jednak nie posuwał się do tego, by wspomagać i ło yć na edukację tylu małych łobuziaków, od których a roiły się du e miasta. Zauwa ył, e Waldo patrzy na niego pytająco. Zaraz te się zaczerwienił. - Nie chcę Broom Hall - rzekł szorstko. – Nie chcę równie tracić czasu i przekonywać cię, e mógłbyś zrobić coś lepszego, ni wspomagać bandę nicponi, którzy ci nawet za to nie podziękują i na pewno nie wyrosną na porządnych obywateli wbrew temu, co ci się wydaje. Zastanawiam się jednak, dlaczego kuzyn Joseph właśnie ciebie uczynił spadkobiercą. Sir Waldo mógłby mu to wyjaśnić, ale nie chciał zdradzać, e w testamencie pojawia się wzmianka o „jedynym krewnym, który nie zwracał na mnie adnej uwagi, podobnie jak ja na niego”. - Uwa am to rozwiązanie za błędne - włączyła się lady Lindeth. - Zmarły z pewnością by sobie tego nie yczył. - Naprawdę chcesz to zrobić, Waldo? - spytał Julian. - Tak, jeśli tylko ten majątek się do tego nadaje. Mo liwe, e nie, ale nie chciałbym, eby o tym gadano. Proszę, ebyś trzymał buzię na kłódkę.
12 - To niesprawiedliwe. Wcale nie zamierzałem mówić o twoich bachorach. To George zaczął. Czy mógłbym tam z tobą pojechać? - Có , jeśli masz takie yczenie, ale na pewno będziesz się nudził. Najpierw zatrzymam się w Leeds, eby uzgodnić wszystko z prawnikiem zmarłego, a w Broom Hall będę bardzo zajęty. Czeka mnie nieciekawa praca, a przecie jest środek sezonu. - Myślisz, e mi na tym zale y? Właśnie to jest prawdziwe nudziarstwo - chodzenie na te wszystkie przyjęcia, wdzięczenie się do ludzi, których później ju nie zobaczę, tak zwane bywanie w towarzystwie... - Jesteś do cna zepsuty! - przerwał mu gwałtownie George. - Nie, nie jestem. Nigdy nie lubiłem przyjęć i ju pewnie ich nie polubię. Za to uwielbiam wieś. Ciekawe, czy w pobli u Broom Hall mo na łowić ryby? - Zauwa ył, e Waldo patrzy na lady Lindeth, i zwrócił się do niej: - Proszę, mamo, pozwól mi jechać. - Zrobisz, jak uznasz za słuszne - odparła. -Chocia szkoda, e wyjedziesz właśnie teraz. Lady Avebury urządza przecie bal kostiumowy. Jeśli wolisz pojechać z Waldem do Yorkshire... Mówiła to niechętnie, lecz przynajmniej jedna osoba w tym towarzystwie potrafiła docenić jej zgodę. Lady Lindeth nale ała do oddanych, ale te mądrych matek. Co prawda, pragnęła rzucić syna towarzystwu na po arcie, co miało zaowocować korzystnym, o ile to mo liwe, mał eństwem, ale nie chciała robić tego wbrew jego woli ani te ingerować w jego kontakty z ulubionym kuzynem. Na jej korzyść świadczyło to, e od czasu, gdy została wdową, nie chowała Juliana pod korcem. I chocia trzymała się tego niezachwianie, bała się, e dobry charakter jej dziecka mo e przynieść mu zgubę. Julian był przystojnym młodzieńcem urodzonym w czepku, jak powiadali, i obawiała się, e mo e trafić w takie towarzystwo jak Laurence. Waldo nie tylko potrafił go przed tym uchronić, ale te zapoznał ze swoimi, niezwykle wartościowymi, znajomymi. Starała się jednak nie dopuszczać do siebie myśli, e większość tych d entelmenów zajmuje się niebezpiecznymi sportami. Nie mogła pojąć, jak ktoś przy zdrowych zmysłach mo e ryzykować skręcenie
13 karku w czasie polowania czy wyścigu kariolek lub rzucać wyzwanie sympatycznym znajomym spotkanym w Klubie Bokserskim Jacksona. Uznała wszak e, i kobieta nie powinna zajmować stanowiska w tych sprawach, a poza tym miała nadzieję, e jej syn porzuci w końcu te niebezpieczne zabawy. Chocia czuła zazdrość, widząc, jak po jej wysiłkach wychowawczych wystarczyło, e Waldo uniósł brew, a Julian ju biegł do niego, to jednak potrafiła być wdzięczna kuzynowi. Spojrzała teraz na Walda. - Wiem, ciociu - powiedział. – Zapewniam jednak, e dobrze się nim zajmę. Bardzo irytowało ją to, e domyśla się, jakie ambicje wiązała ze swoim synem, który był na tyle przystojny, dobrze urodzony i bogaty, by odnieść sukces w towarzystwie. - Julian jest dorosły i ufam, e sam potrafi sobą się zająć - rzekła cierpko. - Nie wiem, Waldo, dlaczego uwa asz, e musi prosić o moją zgodę na cokolwiek. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. - Myślę, ciociu, e masz wiele zdrowego rozsądku - powiedział przyciszonym głosem. Kiedy odwrócił się do Juliana, który właśnie odpowiadał na jakieś pytanie Winghama, młodzieniec odezwał się wesoło: - Co tak do siebie szepczecie? Kiedy chcesz wyjechać do Yorkshire, Waldo? - Jeszcze nie zdecydowałem, ale pewnie w przyszłym tygodniu. Pojadę oczywiście powozem pocztowym. Na twarzy Juliana pojawił się wyraz rozczarowania, na tyle niedorzeczny, e nawet jego matka się uśmiechnęła. - O, nie! Nie chcesz chyba siedzieć w ciasnym powozie przez... Nabierasz mnie, prawda? Jesteś... Jesteś... - Łgarzem - podsunął George z szerokim uśmiechem. Julian skinął radośnie głową. - Tak, i kpiarzem. Waldo, jedziemy kariolką czy faetonem? - Nie mo emy, bo nie mam koni na zmianę przy drodze Great North - odparł Waldo.
14 Jednak Julian nie dał się nabrać. Odparł, e skoro kuzyn jest takim dusigroszem, e nie chce wysłać swoich koni na gościniec, to albo będą je wynajmować po drodze, albo te pojadą wolniej, dając odpocząć wierzchowcom. - Bardzo lubię młodego Lindetha - powiedział George, kiedy szli z kuzynem w stronę Bond Street. - To dobry chłopak. Ale jeśli chodzi o Laurence'a... Wiesz, Waldo, sam się dziwię, jak z nim wytrzymujesz. Myślałem, e jest raczej pretensjonalny ni głupi, ale po tym, co dzisiaj zaprezentował, muszę zmienić opinię. Powinien pomyśleć, zanim wystąpi z alami. Co by się z nim stało, gdyby nie ty? Tylko nie mów, e nie wydałeś na niego fortuny, bo doskonale znam jego sprawki. Dlaczego nie oznajmiłeś, e nie dasz mu ju ani pensa? I dlaczego nawet się nie rozgniewałeś? - Dlatego, e Laurie doskonale to wie. - Powiedziałeś mu, e nie będziesz za niego płacić? - George tak się zdziwił, e a stanął. -Naprawdę? - Niezupełnie - odparł. - Dzisiejszy wybuch wskazuje, e Laurie tak właśnie myśli. Jak długo będziesz jeszcze tak stał, zwracając na siebie uwagę przechodniów? Rusz się, George. To pomogło. Wingham znowu zaczął iść, starając się dotrzymać kroku wysokiemu kuzynowi. - Jestem z tego naprawdę bardzo zadowolony - rzekł szczerze. - Tylko proszę, ebyś w tym wytrwał. Ju wolę, ebyś wydawał pieniądze na dzieci z ulicy ni na tego hulakę. - George, jesteś dla niego zbyt surowy. - Nic podobnego. Pomyśl o tym, co ci dzisiaj powiedział. I o tym, e przecie winny jest ci wdzięczność... - Nic mi nie jest winny. - Co takiego? - achnął się George i znowu się zatrzymał. Waldo złapał go za ramię i pociągnął do przodu. - Idziemy! - rzekł stanowczo. - Bardzo źle spisałem się w przypadku Lauriego. Uwierz mi. - Nic podobnego - powtórzył George i potrząsnął głową. - Od kiedy poszedł do Harrow, wprost obsypywałeś go pieniędzmi. Julian nigdy tyle nie dostał.
15 - Och, Julianowi posyłałem tylko gwineę lub dwie, kiedy był w szkole - ze śmiechem rzekł Waldo. - Właśnie. Co prawda, mo esz powiedzieć, e miał pieniądze, ale... - Nie chcę nic takiego powiedzieć. Uwa am, e w jego przypadku zrobiłem, co nale y, i to niezale nie od okoliczności. Kiedy Julian zaczął naukę w Harrow, miałem ju doświadczenie. - Urwał i zmarszczył brwi, a potem dodał niespodzianie: - Wiesz, George, kiedy umarł mój ojciec, byłem zbyt młody na to, by po nim dziedziczyć. - Wszyscy tak uwa aliśmy. Baliśmy się nawet, e roztrwonisz cały majątek, co jednak nie nastąpiło, więc... - Zrobiłem coś gorszego. Zrujnowałem Laurence'a. - Daj spokój, Waldo - zaprotestował George, a potem dodał po chwili zastanowienia: - Chcesz powiedzieć, e zaczął liczyć na twoje pieniądze. To prawda. Sam nie wiem, dlaczego mu tyle dawałeś. Bo chyba nigdy za nim nie przepadałeś. - Nie, nie lubiłem go. Ale skoro - jak on to określił? - opływałem w dostatki, a mój wuj nie miał zbyt wiele, a w dodatku był tak skąpy, jak kuzyn Joseph, i niewiele dawał Lauriemu, uznałem, e mogę go wspomóc. - Tak, rozumiem - rzekł wolno George. - A gdy ju zacząłeś mu dawać, nie mogłeś przestać. - Mogłem, ale tego nie zrobiłem. Nie miało to dla mnie znaczenia. Kiedy się zorientowałem, jakie to ma znaczenie dla niego, było ju za późno. - Hm. - George jeszcze się nad tym zastanawiał. -Jeśli rzeczywiście bierzesz winę za to, co się stało, na siebie, to zapewne nie chcesz go teraz zostawić samego. - Obawiam się, e on te w to nie wierzy - stwierdził sir Waldo. - Skoro dopuścił taką mo liwość, to mo e jeszcze nie jest tak zupełnie zepsuty. George pokręcił z powątpiewaniem głową.
16 - Wpakuje się w coś jeszcze w tym tygodniu - orzekł. -I nie mów, e to z twojego powodu, bo nigdy mu nie obiecywałeś, e będziesz za niego płacił. - Nie obiecywałem, ale to właśnie robiłem. Przyrzekł, e skończy z hazardem. - Przyrzekł! Do licha, Waldo, chyba mu nie wierzysz? - Wierzę. Laurie nie złamie obietnicy. Był dziś tak wściekły, bo skłoniłem go do przysięgi. - Gracz to gracz. - Laurie nie jest hazardzistą - rzekł rozbawiony Waldo. - Zale y mu tylko na tym, eby się pokazać. Uwierz, e znam go lepiej ni ty. - Wsunął rękę pod ramię George'a i uścisnął je lekko. - Powiedz lepiej, czy chciałbyś odziedziczyć Broom Hall. Bo jeśli tak, a nie musisz tego przede mną ukrywać, wystarczy, e... - Nie chcę tej posiadłości - zapewnił zbyt gwałtownie George. - Powiedziałem tylko, e to dziwne, i kuzyn Joseph zapisał ją właśnie tobie. Zresztą nie spodobało się to równie ciotce, prawda? - To zupełnie zrozumiałe. Wcią jednak wydaje mi się, e Lindeth wcale nie potrzebuje Broom Hall. - Oczywiście. Podobnie zresztą jak ja. Julian nawet nie pomyślał o tym, e mógłby odziedziczyć tę posiadłość. Obawiam się, e ten chłopak zawiedzie nadzieje lady Lindeth. Od kiedy przyjechał z Oksfordu, starała się wprowadzić go do towarzystwa i znaleźć dla niego odpowiednią partię, a on tymczasem skorzystał z pierwszej okazji, eby uciec z Londynu. Uwierz mi, musiałem bardzo się pilnować, eby nie wybuchnąć śmiechem na widok jej miny, kiedy Julian stwierdził, e ycie salonowe jest nudne. Uwa aj, bo mo e udaremnić mu wyjazd. - Nawet nie będzie próbowała. Za bardzo go kocha, by go do czegoś zmuszać. A poza tym ma za du o zdrowego rozsądku. Biedna ciotka. Bardzo mi jej al. Najpierw musiała poniechać prób wprowadzenia mę a do towarzystwa, poniewa nie znosił czczej gadaniny i tych wszystkich póz, a teraz okazało się, e jej syn, który ma wszelkie dane, by odnieść towarzyski sukces, poszedł w ślady ojca.
17 - Dlatego tak go lubię - stwierdził George. -Prawdę mówiąc, zawsze uwa ałem, e powinien iść w twoje ślady. Uwa aj na niego, bo jeśli stanie się coś złego, ciotka wydrapie ci oczy. - Czy uwa asz, e Julian mo e zacząć adorować jakąś wieśniaczkę? Albo spróbuje zaszokować czymś miejscowe ziemiaństwo? Przera asz mnie, George. - Nie, to raczej ty wszystkich zaszokujesz - powiedział ze śmiechem starszy kuzyn. - Oczywiście nie tym, co będziesz robił, ale wyobraź sobie, jaki szum się podniesie, kiedy oka e się, e Niezrównany jest w Yorkshire. - Och, daj spokój! - Waldo puścił ramię kuzyna. - Nie mów tak. Gdybym był hazardzistą, zało yłbym się, e nikt w Oversett nawet o mnie nie słyszał!
ROZDZIAŁ DRUGI adne z przypuszczeń się nie sprawdziło, ale te trzeba przyznać, e pan Wingham był bli szy prawdy ni sir Waldo. Broom Hall nale ało do gminy z centrum w Oversett, poło onym w okręgu West Riding raczej koło Leeds ni Harrogate, oddalonym o około dwadzieścia mil od stolicy hrabstwa, Yorku. Chocia większa część trzódki wielebnego Johna Chartleya nigdy nie słyszała nazwiska Hawkridge, a niektórzy, tacy jak choćby dziedzic Mickleby, w ogóle nie interesowali się poczynaniami Koryntczyków, to jednak młodsze damy i panowie zareagowali na jego przyjazd niemal entuzjastycznie. Nikt nie znał osobiście sir Walda, ale niektóre z pań widziały go w Londynie - w parku bądź te w operze, a wielu młodzieńców, szczycących się szybkimi rękami i siłą, było rozdartych między chęcią wypróbowania jego umiejętności a strachem przed blama em. Pierwszy o jego przyjeździe dowiedział się miejscowy pastor, którego córka zaniosła tę wiadomość do Staples - najbardziej szanowanego domu w okolicy. Pani Underhill, która wiedziała o Waldzie mniej więcej tyle, ile okoliczni wieśniacy, ale domyśliła się z miny panny Chartley, e to coś wa nego, powiedziała spokojnie: „No proszę!”. Panna Charlotte, pełna animuszu piętnastolatka, czekała na opinię panny Trent, którą uwa ała za autorytet we wszystkich mo liwych dziedzinach, a bratanica pani Underhill, panna Theophania Wield, wbiła wielkie i nagle nie wiadomo czemu lśniące oczy w pannę Chartley i wyrzuciła jednym tchem: - Czy to prawda? Czy on naprawdę ma przyjechać do Broom Hall? Och, tylko nas nabierasz, Patience! Panna Trent, która uniosła oczy znad robótki, zmarszczyła teraz brwi, ale powróciła do pracy bez komentarza. Za to pan Courtenay Underhill, który zajrzał, by zło yć wyrazy uszanowania gościom swojej matki, a wykrzyknął ze zdziwienia: - Słyszałaś, mamo?! Sir Waldo Hawkridge jest spadkobiercą starego Calvera!
19 - Tak, mój drogi. Mam nadzieję, e majątek przypadnie mu do gustu. Zwłaszcza po tym, jak stary pan Calver go zapuścił. Nie wydaje mi się, ebym pamiętała jego nazwisko, ale przecie wiesz, e nigdy nie byłam w tym dobra. Myślisz, e to właśnie powinnam zapamiętać? Brzmi dość zabawnie... - Nazywają go Niezrównany - rzekł z nabo eństwem Courtenay. - Doprawdy, mój drogi? Có za przydomek! Pewnie dali mu go z jakiejś błahej przyczyny. Pamiętasz, twój dziadek nazywał ciocię Jane Głuptaską tylko dlatego, e... - Och! - wykrzyknęła jej bratanica, przerywając dygresję. - Przecie takich przydomków nie daje się dla artu! Niezrównany jest ktoś, kto jest doskonały, prawda, Ancillo? Panna Trent odwinęła jedwabną nić z motka i odparła grzecznym tonem: - W ka dym razie ktoś, kogo mo na uwa ać za wzór. - Nonsens! To znaczy, e ktoś jest najlepszy w tym, co robi - stwierdził Courtenay. - Zwłaszcza jeśli chodzi o wyścigi, chocia powiadają, e Niezrównany potrafi te świetnie obchodzić się z psami. Tak twierdzi Gregory Ash, który zna wszystkich w Melton. Jeśli tu się zjawi, z pewnością nie będę jeździł tym kasztankiem od Skeeby'ego. Wiesz, mamo, pan Badgworth ma wspaniałego gniadosza, którego mógłby sprzedać. Doskonałego pod siodło. - Jakby to kogoś obchodziło! - wtrąciła panna Wield. - Sir Waldo jest najlepszy z towarzystwa, jak równie najlepszy, jeśli idzie o elegancję i w ogóle wygląd. I bardzo bogaty. - Elegancki? Przystojny? - przedrzeźniał ją Courtenay. - A có ty o tym wiesz? - Wiem, i to du o! - achnęła się. - Kiedy byłam u wuja w Portland Place... - Tak, na pewno się z nim przyjaźniłaś. Akurat! Co te nam tutaj opowiadasz? Zało ę się, e najwy ej go gdzieś widziałaś, a i to z daleka! - Właśnie, e z bliska, i to wiele razy... No, kilka... Sir Waldo jest rzeczywiście bardzo elegancki i przystojny. Prawda, Ancillo?
20 Panna Chartley, która słynęła ze słodyczy usposobienia, skorzystała z okazji, by za egnać to, co zapowiadało się na rodzinną kłótnię, i zwróciła się nieśmiało do panny Trent: - Zapewne wie pani o sir Waldzie więcej ni my wszyscy, bo przecie mieszkała pani w Londynie, panno Trent. Mo e nawet pani go spotkała? - O ile pamiętam, nigdy go nie widziałam i wiem o nim tyle co inni. - Zaraz te dodała z lekkim uśmiechem: - Towarzystwo, w którym się obracał, było poza moim zasięgiem. - Zdaje się, e w ogóle nie pragnęłaś go poznać - zauwa yła Charlotte. -Ja te nie chcę. Nie znoszę dandysów. Jeśli nawet tu się pojawi, by zadzierać nosa, mam nadzieję, e szybko sobie pójdzie. - Sądzę, e zło y wizytę - rzekła panna Trent, nawlekając nitkę. - Tata te tak mówi - dodała panna Chartley. - Chocia uwa a, e będzie przede wszystkim chciał spotkać się z prawnikami, eby sprzedać majątek. Tata opowiadał, e ma piękny dom w Gloustershire, od wieków nale ący do jego rodziny. A skoro jest duszą towarzystwa, to z pewnością będzie się tu nudził, choć ma tak blisko do Harrogate... - Harrogate mu nie wystarczy - powiedział lekcewa ącym tonem Courtenay. - Zało ę się, e nie zostanie tu dłu ej ni tydzień. W końcu nic go tu nie trzyma. - Nie? - spytała kuzynka, a na jej ustach pojawił się prowokacyjny uśmiech. - Nie! - potwierdził, oburzony jej postawą. -A jeśli ci się wydaje, e wystarczy, by cię ujrzał, eby padł do twoich stóp, to zapewniam, i jesteś w błędzie. Sir Waldo zna wiele ładniejszych panien. - Och, nie! - zawołała i dodała po prostu: -To niemo liwe! Panna Chartley zaprotestowała nieśmiało: - Och, Tiffany, jak mo esz? Przepraszam cię, ale nie powinnaś...
21 - Ale to prawda - zauwa yła panna Wield. -To nie moja zasługa, więc czemu udawać, e nie wiem, i mam piękną twarz? Wszyscy tak mówią. Młody pan Underhill natychmiast zgłosił sprzeciw, a panna Chartley zamilkła. Sama była nad wyraz skromną osóbką i dlatego poczuła się zbulwersowana tą wypowiedzią, ale chocia raziła ją tak pełna pychy „szczerość”, to jednak musiała przyznać, e nigdy nie widziała ani nawet nie mogła sobie wyobrazić istoty piękniejszej od Tiffany Wield. Wszystko w niej było niezwykle harmonijne. Nawet najbardziej zagorzały krytyk nie mógłby powiedzieć, e jest za wysoka lub za niska, e zbyt pospolity nos psuje obraz piękna albo e ma niezbyt ładny profil. Jest doskonała ze wszystkich stron, pomyślała panna Chartley. Ciemne loki, opadające tak pięknie na czoło, wiły się naturalnie, a nawet jeśli ktoś nie zwróciłby uwagi na jej błękitne oczy z długimi rzęsami, to mały prosty nosek, pięknie wykrojone usta i brzoskwiniowa cera były równie godne podziwu. Miała ona zaledwie siedemnaście lat, ale ju prawdziwie kobiecą figurę, ani zbyt kanciastą, ani te nadmiernie wybujałą, a kiedy otwierała usta, ukazywała dwa rzędy białych i równych zębów. Do momentu jej niedawnego powrotu do Staples, gdzie wcześniej spędziła dzieciństwo, to właśnie Patience Chartley uwa ano za najładniejszą pannę w okolicy, ale uroda Tiffany ją przyćmiła. Patience wychowała się w przekonaniu, e wygląd nie jest sprawą istotną, ale kiedy ojciec, który jej to mówił, twierdził, e wprost nie mo e oderwać oczu od panny Wield, poczuła się nieco zawiedziona. Orzekła, przeglądając się w lustrze, e nikt nie zwróci na nią uwagi w towarzystwie Tiffany. Przyjęła to jednak z całą pokorą i była tak daleka od zazdrości, e chciała powstrzymać przyjaciółkę od wygłaszania opinii, które mogły zniechęcić jej potencjalnych wielbicieli. Wyglądało na to, e pani Underhill myśli podobnie, poniewa zaraz dodała raczej łagodnie ni z gniewem: - Nie powinnaś tak mówić, Tiffany, kochanie. Co sobie ludzie pomyślą? To nie wypada, a panna Trent na pewno podzieli moją opinię...
22 - Wszystko mi jedno. - To tylko pokazuje, jaka jesteś niemądra -uznała Charlotte. - Panna Trent jest znacznie lepiej wychowana ni ty czy ktokolwiek z nas... - Dziękuję, Charlotte, to wystarczy. - Ale to prawda! Panna Trent z uśmiechem zwróciła się do pani Underhill: - Rzeczywiście, proszę pani, nie tylko nie wypada, ale te nie jest to zbyt mądre. - A dlaczego? - spytała zadziornie Tiffany. Panna Trent spojrzała na nią z namysłem. - Có , to dziwne, ale zauwa yłam, e kiedy zaczynamy chwalić się swoją urodą, to zaraz jakby tracimy jej cząstkę. Być mo e zmienia to nasze rysy... Przestraszona Tiffany spojrzała z niepokojem w ozdobne lustro, które wisiało nad kominkiem. - Zmieniły mi się? - spytała naiwnie. - Naprawdę, Ancillo? - Tak, oczywiście - odparła panna Trent, nie przejmując się tym drobnym kłamstwem. – Poza tym, jeśli kobieta zaczyna podziwiać własną urodę, ludzie odwracają się od niej i nie są ju dla niej tak mili, jak dla innych. A có przyjemniejszego ni komplement z cudzych, a nie własnych ust? - To prawda! - wykrzyknęła Tiffany uderzona trafnością tego spostrze enia. Podeszła do panny Trent i lekko ją uściskała. - Och, uwielbiam cię, bo chocia jesteś taka dziwna, trudno się przy tobie nudzić. Nie będę ju siebie podziwiać, raczej przepraszać za swoją pospolitość. Och, Patience, jesteś pewna, e sir Waldo zło y nam wizytę?! - Tak, tata dowiedział się tego od Wedmore'a, który otrzymał polecenie od prawnika pana Calvera, by przygotował majątek na jego przybycie. Sir Waldo ma przyjechać z jeszcze jednym d entelmenem i słu bą. Biedni Wedmore'owie! Tata robi wszystko, by ich pocieszyć, ale są bardzo zmartwieni. Pan Smeeth tyle im naopowiadał o bogactwie i przepychu, w jakim yje sir Waldo, e teraz boją się, i uzna warunki w Broom Hall za zbyt skromne.
23 - A właśnie - nagle wtrąciła się pani Underhill. -To mi przypomniało o czymś, czego chciała-' bym się dowiedzieć. Kiedy Matlock mi o tym powiedziała, nie mogłam uwierzyć, chocia mówiła jej sama pani Wedmore. Czy to prawda, e pan Calver zapisał im tylko dwadzieścia funtów i złoty zegarek? Patience z alem skinęła głową. - Obawiam się, e tak, proszę pani. Wiem, e nie powinno się mówić źle o zmarłych, ale wydaje się, e to wielka niesprawiedliwość. Po tylu latach wiernej słu by! - Ze swojej strony muszę powiedzieć, e śmierć niewiele zmienia ocenę tego, kim byliśmy za ycia - rzekła z niezwykłą energią pani Underhill. - To był wstrętny, niegodziwy chciwiec i taki ju zostanie. I mówię wam, e nie w niebie. Jeśli wyjaśnicie mi, skąd zalecenie, by mówić dobrze o tych, którzy przenieśli się na tamten świat, będę bardzo wdzięczna. Patience zaśmiała się. - Być mo e nie powinniśmy oceniać innych, nie wiedząc o nich wszystkiego - zauwa yła. -Mama sądzi podobnie, ale tata twierdzi, e nie wiadomo, dlaczego pan Calver był skąpy, i uwa a, e trzeba go ałować. Na pewno był nieszczęśliwy. - Có , twój ojciec musi mówić takie rzeczy, skoro jest pastorem - zauwa yła rozsądnie pani Underhill. -Bardziej ałuję Wedmore'ów, mimo e dawno powinni byli porzucić słu bę u tego skąpca, choćby nie wiadomo co im obiecywał. Zrobiliby to, gdyby mieli choć odrobinę zdrowego rozsądku. Gdzie teraz, w tym wieku, znajdą inną pracę? Panna Chartley westchnęła i potrząsnęła głową, gdy nie była w stanie udzielić odpowiedzi na to pytanie. To pozwoliło Tiffany zmienić temat na, jej zdaniem, znacznie ciekawszy. Spytała mianowicie ciotkę, kiedy zamierza odwiedzić sir Walda. Pani Underhill była prostą kobietą i chocia starała się postępować jak dama, nie do końca udało jej się opanować towarzyskie zawiłości. Jednak niektóre sprawy były dla niej zupełnie jasne.
24 - Ale , Tiffany, co ty jeszcze wymyślisz?! - wykrzyknęła. - Doskonale wiem, e nie powinnam odwiedzać d entelmena! Gdyby ył twój wuj, zapewne by to zrobił, o ile miałby na to ochotę, w co wątpię. Po co fatygować się dla kogoś, kto nie chce zostać w Broom Hall? - Wobec tego Courtenay musi do niego pojechać - stwierdziła Tiffany, nie zwracając uwagi na drugą część przemowy ciotki. Jednak, ku jej oburzeniu, Courtenay odmówił zło enia wizyty w Broom Hall. Nie wyró niał się skromnością ani szczególnie dobrymi manierami, ale sugestia, e miałby czelność w wieku lat dziewiętnastu narzucać się znamienitemu gościowi, tak go rozzłościła, e a pobladł i powiedział kuzynce, e chyba oszalała. Gwałtowność kłótni, która po tym nastąpiła, a tak e pełen złości płacz panny „Wield, którym się zakończyła, wywołały niepokój pani Underhill. Nieco później powiedziała pannie Trent, e ma nadzieję, i sir Waldo w ogóle nie będzie ich niepokoił. - Nie wiem, dlaczego ktokolwiek miałby się nim przejmować, ale Tiffany jest zła jak osa tylko dlatego, e Courtenay uwa a, i nie wypada mu do niego jechać. Muszę wyznać, e trochę mnie to martwi, bo wiesz, jaka ona jest. Panna Trent wiedziała to doskonale. Obecną swoją sytuację zawdzięczała wiedzy, jak kierować kapryśną ślicznotką znacznie lepiej ni ktokolwiek inny. Tiffany Wield była jedynym yjącym dzieckiem brata pani Underhill i sierotą. Zmarły pan Wield zajmował się z powodzeniem handlem wełną. Ogólnie uwa ało się, e o enił się powy ej swych mo liwości, ale jeśli chodziło mu o awans społeczny, to się zawiódł, poniewa bracia ony traktowali go z ugrzecznioną obojętnością, a ona sama była zbyt nieśmiała i chorowita, by dbać o towarzyską pozycję mę a. Umarła zresztą, kiedy Tiffany była jeszcze dzieckiem, a wdowiec z wdzięcznością przyjął propozycję siostry, by oddać jej panienkę na wychowanie. Pan Underhill wycofał się z interesów i rozporządzał pokaźnym majątkiem. Kupił więc Staples i dzięki nienagannym manierom oraz upodobaniu do polowań i jazdy konnej zyskał sobie uznanie
25 sąsiadów, pomijając największych samotników. Pan Wield podziękował więc szwagrowi, który bez entuzjazmu zgodził się przyjąć dziewczynkę do swego domu w Londynie, i powierzył ją pieczy siostry, myśląc o tym, e jeśli w przyszłości starszy od niej o dwa lata Courtenay zechce ją wziąć za onę, to nie będzie miał nic przeciwko temu. Wbrew oczekiwaniom sam powtórnie się nie o enił i zmarł rok po śmierci pana Underhilla. Tiffany skończyła wówczas czternaście lat i odziedziczyła majątek, którym a do jej pełnoletniości mieli zarządzać powiernicy, a nią samą zająć się wujowie, z których młodszy zastępował zmarłego pana Underhilla. Pani Underhill była oburzona takim obrotem sprawy. Tak jak brat planowała, e jej syn o eni się z Tiffany. Pan Underhill zapewnił rodzinie wygodną przyszłość i nie mo na jej było posądzać o interesowność, ale, podobnie jak lady Lindeth pragnęła, by Julian odziedziczył majątek Josepha Calvera, tak ona miała nadzieję, e pieniądze brata pozostaną w rodzinie. Kiedy tylko zapoznała się z testamentem pana Wielda, od razu powiedziała, e „ci Burfordowie” zabiorą dziecko szybciej, ni ktokolwiek zdoła się zorientować. Miała rację. Co prawda, pan James Burford, sam będący kawalerem, nie próbował zająć się siostrzenicą, jednak pan Henry Burford, bankier z Portland Place w Londynie, natychmiast zabrał Tiffany ze Staples i umieścił ją w pokoju, gdzie jego córka pobierała lekcje. Nastoletnia panienka ze sporym majątkiem to nie mała sierota, którą pan Burford chętnie oddałby na wychowanie. A poza tym miał on nie tylko dwie córki, ale równie trzech synów. Pani Underhill nale ała do osób wyrozumiałych, ale, być mo e, podjęłaby walkę o dziedziczkę, gdyby nie to, e poczuła ulgę na myśl o pozbyciu się z domu panny, którą mniej uprzejmi członkowie rodziny określali mianem „prawdziwej zgagi”. Ani ona, ani kolejne guwernantki nie wiedziały, jak zapanować nad Tiffany, która ju w wieku czternastu lat była uparta i bezczelna. Jej wyczyny budziły oburzenie w sąsiedztwie i przyprawiały ciotkę o ból głowy. Doprowadzała ona do sytuacji niebezpiecznych dla Courtenaya i małej Charlotte, a tak e spowodowała, e trzy kolejne guwernantki opuściły dom w stanie nerwowego załamania. Chocia