Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Hill Livingston Grace - Dziewczyna, do której się wraca

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :818.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Hill Livingston Grace - Dziewczyna, do której się wraca.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse H
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 63 osób, 25 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 168 stron)

Hill Livingston Grace Bliżej serca 02 Dziewczyna, do której się wraca

Gwiazdy świeciły jasno tej nocy, kiedy Rodney i Jeremy Graeme wracali z wojny do domu. Nawet te najsłabiej migocące starały się zadziwić świat swoją obecnością, tak jakby czuły, że nadszedł czas, żeby je nareszcie ktoś zauważył. - Wydaje mi się - powiedział Jeremy - że wszystkie gwiazdy, które znamy z dzieciństwa, wyszły nam na powitanie. Wszystkie. Te, które mrugały do nas, gdy jako dzieci odmawialiśmy wieczorną modlitwę. One śmiały się do nas i zapraszały do życia, które było pełne światła, muzyki i śmiechu. Te gwiazdy pochylały się nad ślizgawką i chyba ona podobała się im tak samo jak nam. Towarzyszyły naszym wyprawom starą łodzią, gdy śpiewaliśmy głupie piosenki o miłości lub gdy snuliśmy marzenia o wielkiej przygodzie. - Tak - zauważył ironicznie Rodney - gwiazdy, które spoglądały na nas, kiedy wracaliśmy do domu z kościoła lub z zabawy z najlepszymi dziewczynami. Prawda Jerry? Z pewnością były już jakieś dziewczyny w twoim życiu. Dla nich też świeciły gwiazdy. Miło pomyśleć, że nasi gwiezdni przyjaciele sprowadzają nam dziś wspomnienia. - Wszystko to było tak dawno - powiedział z zadumą Jeremy. - Po tym wszystkim co przeszliśmy, lubię patrzeć w przeszłość. Chciałbym znowu być dzieckiem. Nie wiem, jak przystosujemy się do świata, do którego wracamy. - Ja też się zastanawiam - powiedział Rodney. - Oczywiście, że cieszę się z powrotu, ale często nachodzi mnie myśl, że nie powinniśmy jeszcze wracać. Powinniśmy zostać do końca.

- Tak, to cię będzie ciągle nawiedzać, ale my nie odeszliśmy tak po prostu; kazano nam pójść na wojnę i kazano nam z niej powrócić. Tu nas bardziej potrzebują. - Racja - odparł starszy brat. - To oczywiste, że jestem zadowolony. Tylko gdzieś w środku wciąż tkwi uczucie, że powinienem zrobić tam coś więcej. Sądzę, że to minie, kiedy tutaj czymś się zajmę. - Tak, oczywiście - powiedział młodszy brat. - Musimy jednak pamiętać, że nie jesteśmy teraz tacy, jak reszta ludzi. Słyszałem, jak jakiś facet na statku narzekał, że nasze społeczeństwo nie rozumie tego, przez co przeszliśmy. Oni tu sobie miło spędzali czas. Na szczęście nasza rodzina taka nie jest, ojciec i mama to rozumieją. Tata nigdy nie zapomniał przeżyć poprzedniej wojny. - Nasza rodzina zawsze była wyrozumiała - rzekł z uśmiechem Rod. - Przypuszczam, że świat, do którego wracamy, nie będzie taki tolerancyjny. - Tak - powiedział Jeremy - ale my musimy przystosować się do tego świata, choć jeszcze nie wiem jak. Cieszę się z powrotu do mamy, ojca i Kathy, ale nie mam serca do innych ludzi. Ty pewnie czujesz coś innego, przecież masz Jessikę. Przypuszczam, że się pobierzecie, że spełni się to, o czym rozmawialiśmy za oceanem. Ożenisz się, Rod? Po tym pytaniu nastąpiła cisza. Nagle młodszy brat podniósł głowę, a w jego oczach widać było pytanie. - Chyba nie powiedziałem nic niestosownego, Rod? - popatrzył z niepokojem na brata. - Mam nadzieję, że pomiędzy wami jest wszystko w porządku? Rodney rozsiadł się wygodnie. - Zerwaliśmy ze sobą, stary. Nie będzie żadnego ślubu - odrzekł. - Ależ Rod! Myślałem, że wszystko jest już ustalone. Sądziłem, że kupiłeś jej pierścionek. - Tak, kupiłem jej pierścionek - powiedział smutno. Zabrzmiało to jak westchnienie. Po chwili mówił dalej: - Rok temu odesłała mi go. Do tej pory wyszła już pewnie za mąż. Nie wiem i nie chcę nic więcej o tym wiedzieć. Myślę, że ona nie jest warta tego, by się zamartwiać.

Zapadło milczenie przerywane tylko ogłuszającym turkotem pociągu. Młodszy brat gapił się przed siebie. Był zaskoczony, a w jego głowie kłębiły się myśli. Jak bardzo musiał zmienić się jego ukochany brat przez te miesiące, kiedy nie mieli ze sobą kontaktu. - A pierścionek... - zawahał się. Pomyślał o świecącym przedmiocie, który symbolizował dla niego wieczną wierność; o cudownym, niezrównanym klejnocie, z którego byli tak dumni. Rodney kupił go za własne zarobione pieniądze i umieścił na smukłym palcu tej pięknej dziewczyny. - Co zrobisz z pierścionkiem? - Jeremy prawie nie zdawał sobie sprawy, że zadał kolejne pytanie. Myślał głośno. Rodney popatrzył na niego. Wiedział, że musi powiedzieć okropną rzecz i chciał to wyrzucić z siebie jak najszybciej. - Sprzedałem go - odburknął. Spojrzenia obu braci spotkały się. Nie trzeba było słów, by Jeremy dowiedział się, jak to jest i jak to było z Rodneyem. Tak mogło być i z nim, gdyby znalazł się w podobnej sytuacji. Po chwili Rodney wyjaśnił: - Z początku chciałem go wyrzucić do morza, ale później nie wydało mi się to właściwe. To nie była wina pierścionka, chociaż nie miałem już z niego pożytku. Przypuśćmy, że kiedyś znajdę dziewczynę, której zaufam. Nie dam jej przecież pierścionka, którym ktoś wcześniej wzgardził. Nikomu by się już nie przydał. Nie wiedziałem, co mam z nim zrobić. Gdyby zobaczyła go matka, nie zrozumiałaby związanej z nim historii. - To mama nic nie wie? - zdziwił się Jeremy. - Nie, chyba że Jessika jej powiedziała, ale w to wątpię. Nie miałaby dość siły. Być może towarzyszył temu jakiś rozgłos. Nie wiem i nie starałem się dowiedzieć. Nikt o tym do mnie nie pisał. Przyjaciele nie chcieli mnie ranić, a inni nie pisali wcale. To był mój kłopot i uporałem się z nim pomiędzy bitwami, w których zabijałem Japońców i Niemców. To sprawiło, że byłem wściekły na wrogów i mniej rozczulałem się nad sobą. Czymże był ten pierścionek, na który tak harowałem? Drogą błyskotką, której nikt nie potrzebował. Poszukałem więc handlarza diamentów, a ten zaoferował mi dobrą cenę. Oto cała historia, Jerry. Początkowo myślałem, że nie będę mógł przyjechać do domu, gdzie Jessika i ja byliśmy tak szczęśliwi, ale

później dotarło do mnie, że niem MIIKU karać mamy i innych za to, że Jessika mnie oszukałt, Tak oto jestem, ale mam nadzieję, że o tym wszystkim nie będzie się mówiło i że nie spotkam Jessiki. Wspominała, że wyjedzie z miasta, by wyjść za mąż. Nie chcę na nią patrzeć. Może kiedyś zapomnę o poniżeniu jakiego doznałem. Ale dzieciaku, ja nie chcę współczucia. Sądzę, że mnie rozumiesz. - Oczywiście - pokiwał głową ze zrozumieniem Jeremy. - Ale Rod, nie rozumiem, jak ona mogła. Zdawało się, że szaleje za tobą. Jak to było? Po prostu odesłała ci pierścionek bez słowa wyjaśnienia? - O nie, przysłała przyjemny liścik pełen kwiecistych słów i pochlebstw. Napisała, że zwraca pierścionek, chociaż go uwielbia, ale sądzi, że mogę go kiedyś wykorzystać znowu. Nadmieniła, że zawsze byłem miły i wyrozumiały, dlatego jest pewna, że będzie lepiej powiedzieć mi wprost, że zależy jej na mnie mniej niż przypuszczała. Chce wyjść za mąż za starszego mężczyznę znacznie lepiej sytuowanego i ma nadzieję, że nie odczuję zbytnio jej odejścia i że na zawsze pozostaniemy przyjaciółmi. Te kwiecieste słowa i zwroty nie znaczyły dla niej nic. Ot, po prostu ładne wyrażenia. - To nędzna kreatura! - wykrzyknął Jeremy. - Chciałbym ukręcić jej piękną główkę. - Ja myślałem podobnie, ale doszedłem do wniosku, że nie dam jej takiej satysfakcji. Nie jest warta takiej fatygi. - Z pewnością - powiedział Jeremy. Starszy brat popatrzył na niego z aprobatą. - Dziękuję, stary - rzekł. - Już dość powiedzieliśmy. Dobrze wiedzieć, że zawsze stoisz po mojej stronie. - Oczywiście - powiedział Jeremy uroczyście i po chwili dodał: - A co z mamą i z resztą? - Przypuszczam, że trzeba będzie im powiedzieć, ale nie od razu. Nadejdzie właściwa pora, ale może nie dziś wieczorem. Nastąpiła krótka cisza, po czym Jeremy zaczął się zastanawiać. - Mama prawdopodobnie wie - powiedział. - Pamiętasz, jaka jest przewidująca? Zawsze wiedziała, co się stało, zanim wróciliśmy do domu. - Tak, racja. Tato zawsze mówi, że ona ma siódmy zmysł. Wyczuwa wszystko. Ciągle nie wiem, jak to robi.

Właściwie byłoby dobrze, gdyby rzeczywiście się domyślała. Nie chciałbym jej sam o tym mówić, nie chcę, żeby mi współczuła. Po długiej ciszy Jeremy powiedział: - Tak, wiem, ale sądzę, że możesz ufać matce. - Oczywiście - powiedział starszy brat podnosząc głowę. - Tak, mama jest w porządku. Ona jest cudowna. Jeremy popatrzył na brata. - Ciągle jeszcze zastanawiam się, dlaczego Jessika to zrobiła. Z powodu pieniędzy? - zapytał. - Tak, sądzę, że to było to. Spotkałem w marynarce faceta, który kiedyś wspominał narzeczonego Jessiki. Powiedział, że ten gość tarza się w złocie. Sądził, że on miał coś wspólnego z czarnym rynkiem, ale kiedy zacząłem zadawać pytania, nie chciał powiedzieć nic więcej. Żałował, że powiedział cokolwiek. Wydaje się, że był krewnym tamtego i bał się, że to może do niego dotrzeć. Co za różnica? Jessika mnie porzuciła. Dlaczego miałbym dalej się nią interesować? - Rod, ależ my nie jesteśmy biedakami. A jeśli chodzi o ciebie, to wujek Seymour zostawił ci pewną sumkę i ona o tym wiedziała. Masz niezły start, jak na młodego mężczyznę. - Moje pieniądze nie dorównują tym, jakie zarabia ten handlarz - cynicznie zaśmiał się Rodney. - Oczywiście - odpowiedział młodszy brat. Nastąpiła cisza, a obydwaj bracia zastanawiali się nad tym, co zostało powiedziane. Dzięki tej rozmowie Jeremy zbliżył się do swego brata. Obaj mieli sporo spraw do przemyślenia. Rodney usadowił się wygodnie na siedzeniu i zamknął oczy, dając do zrozumienia, że potrzebuje samotności. Jeremy wyglądał przez okno. Byli blisko domu, ale z powodu ciemności nie mógł rozpoznać krajobrazu. Po tak długiej nieobecności Jeremiego interesowało wszystko, nawet stara stajnia czy waląca się stacja kolejowa, którą właśnie mijali. Wszystko to miało dla niego urok, ponieważ były to jego rodzinne strony. Szkoda tylko, że po tym, co powiedział Rodney, należało wnieść kilka poprawek do życiowych planów. Jeremy przyjechał do domu i oczekiwał wesela, a teraz wszystko się skoń-

czyło i pozostało tylko rozczaiiowanie na twarzy brata, który zawsze był pogodny, pewny siebie i pewny tego, co robił. Czyżby to wszystko miało zmienić Roda? W jego pamięci tkwiły nie tylko straszne przeżycia wojenne na morzu, ale także rozczarowanie i wstyd. Odczytał to ze słów Roda. Dziewczyna, z którą był związany od lat szkolnych, zdradziła go Jak on to przetrzyma? Jakiż olbrzymi ciężar spadł na jego bark!! Biedny, stary Rod. Zawsze był dumny z Jessiki, z jej pięknej twarzy, wspaniałych złotych włosów, jej niebieskich oczu i tego wdzięku, który otaczał całą jej postać. Jeremy nigdy nie patrzył na Jessikę w tych kategoriach. Prawdopodobnie było tak dlatego, że traktowała go jak dzieciaka, chłopca na posyłki, z którego usług często korzystała. Wystarczyło, że spojrzała spod długich rzęs, aby zrobił wszystko, na co miała ochotę. Przezwyciężył to, bo spodziewał się, że kiedy wrócą zza morza, ona zostanie jego bratową. Nie chciał, by młodzieńcza zazdrość zburzyła tę harmonię, która zawsze istniała pomiędzy nim i bratem. Rodzina musi trzymać się razem. Pracował nad sobą i był gotowy przyjąć nową siostrę braterskim pocałunkiem. Teraz wszystko było skończone. A mama nie wiedziała o niczym. A może wiedziała? Czyżby taka rzecz mogła umknąć jej uwadze? Jeśli jednak nic o tym nie wie, to jak to przyjmie? Czy rzeczywiście lubiła Jessikę? Starał się zastanowić. Jak przez mgłę przypomniał sobie westchnienie i cień na jej twarzy. Kiedy to było? To mogło być wtedy, kiedy Rod zaczął spotykać się z Jessiką. Później wydawało się, że mama polubiła Jessikę. Czy rzeczywiście tak było? Jeremy nie pamiętał. Był wtedy bardziej pochłonięty sobą. Zafascynowała go Beryl Sanderson, córka bankiera. Oczywiście, że było to idiotyczne. On, syn prostego farmera, mieszkający na przedmieściu, na starej farmie, która od stuleci należała do jego rodziny, i ona, córka najbardziej wpływowego bankiera, mieszkająca w rezydencji z szarego kamienia, uczęszczająca do prywatnych szkół, a później do ekskluzywnego college'u, ubrana z wyszukaną elegancją i nigdy nawet nie patrząca w jego stronę. Beryl Sanderson! Nawet teraz wspomnienie o niej po- ruszyło jego serce, chociaż nie myślał o niej, od kiedy po-

szedł na wojnę. Musiał służyć krajowi i na nic innego nie miał czasu. Nagle odezwał się Rodney: - A co z tobą, dzieciaku? Czy poznałeś jakąś piękną dziewczynę za granicą, a może zostawiłeś w kraju? Powiedz, jak to z tobą jest. Jeremy zaśmiał się. - Nie ma żadnej dziewczyny - powiedział. - Naprawdę? - zapytał starszy brat. Popatrzył przenikliwym wzrokiem. Podobały mu się rysy i postać tego młodzieńca. Jego twarz budziła zaufanie. Można być dumnym z takiego brata. - Naprawdę - rzeczowo powiedział Jeremy. - Nie mogłem myśleć o dziewczynach po tych tyradach, które wygłaszała mama, zanim wyjechałem. Nie stawiała ciebie jako złego przykładu na to, jak można podejmować poważne decyzje w nieodpowiednim czasie, ale ostrzegała mnie, że lepiej poczekać, aż będę zupełnie zdecydowany, co chcę robić. - Hm, może mama trochę powątpiewała w sens tego, co zrobiłem, ale nigdy nawet nie mrugnęła okiem - rzekł Rodney po namyśle. - Za wcześnie zacząłem umawiać się z Jessiką i naruszyłem porządek istniejący w domu. Mama jednak nigdy nie wyciągała pochopnych wniosków i unikała zadrażnień. O swoich zmartwieniach, które nas dotyczyły, rozmawiała z Bogiem. Ona taka była. Wierzyła, że Bóg rozwiąże te problemy, z którymi ona nie mogła sobie poradzić. Była cudowna w tym swoim przekonaniu. Wiele razy widziałem mamę modlącą się na kolanach, zawsze o tej samej porze. - Tak, ona jest cudowną mamą - powiedział Jerry. - Dlatego nie chcę jej martwić. Muszę postępować rozsądnie i pokazać, że stosuję się do jej rad. Słuchaj, czy nie zbliżamy się do naszej stacji? Czy to nie jest posiadłość starego Clarka? Ależ tak! Jesteśmy blisko domu! Chłopie, jestem spragniony widoku naszego starego domu, mamy, taty i Kathy, i nawet starej Hetty. Czyż nie masz ochoty na jakieś ciasteczko upieczone przez nią? Mógłbym zjeść konia z kopytami. - Ja też - odpowiedział Rodney, wyglądając przez okno. - Ale nie porównuj konia z pieczonym kurczakiem Hetty. Nikt

nie piecze kurczaków lepiej niż ona. Może powinniśmy dać znać, że przyjeżdżamy. Zabicie kurczaka i ugotowanie go trochę trwa. - Czyżbyś zapomniał, bracie, że mamy lodówkę w piwnicy? Głowę daję, że mama ma wypatroszonego, przyprawio- nego i zamrożonego kurczaka na wszelki wypadek. Wiesz, że mamy nie można zaskoczyć. Z pewnością przygotowywała się do dzisiejszej kolacji od dwóch miesięcy. Nie rozczarujesz się. - Oczywiście, że nie - odpowiedział starszy brat z błyskiem w oku. - Oto nasza stacja. Chodź, zabierzmy bagaż. - Czekaj, wezmę tę torbę, Rod. Pamiętaj, nie powinieneś nadwyrężać ramienia. Chyba nie chcesz wrócić do szpitala? I tak śmiejąc się i żartując, wyszli na peron. Rozejrzeli się dokoła i skierowali w bok. Poszli dróżką znaną im jeszcze ze szkolnych lat i w ten sposób uniknęli spotkania z tłumem, który zwykle zbierał się na przyjazd pociągu. Szli polną dróżką w kierunku domu. Chcieli być tam jak najszybciej. Po' to przepłynęli ocean. Matka i dom były dla nich jak niebo i nie było teraz siły, która mogłaby powstrzymać ich w drodze. Nie zdawali sobie sprawy, że ktoś obserwował ich od momentu, kiedy wysiedli z pociągu. Widziano tu wiele żołnier- skich mundurów świecących złotymi galonami i mosiężnymi guzikami, które przyciągały wzrok. - Gdybym nie wiedziała, że ten człowiek jest za morzem w szpitalu, powiedziałabym, że to Rodney Graeme - powie- działa jakaś dziewczyna, odwracając głowę, aby spojrzeć na peron. - On chodzi tak jak Rod! - O, na miłość Boską! - powiedziała druga. - Chyba śnisz! Rodney przebywa za granicą od czterech lat. Poza tym jest ich dwóch, Jess. Który z nich wygląda jak Rod? - Ten z prawej - odrzekła pierwsza dziewczyna z nienawistnym spojrzeniem. - Ten drugi może być młodszym bratem Roda, Jerrym - powiedziała Garetha Sloan. - Bzdura! Jerry nie był taki wysoki jak Rod. Chodził do szkoły średniej, kiedy Rod wyjechał. - Wydajesz się być nim bardzo zainteresowana; za bardzo,

jak na mężatkę - uszczypliwie zauważyła Emma, trzecia z dziewcząt. - Rzeczywiście - powiedziała Jessiką. - Czyżbym przez to miała zapomnieć starych przyjaciół? Tymczasem bracia spieszyli się do domu. - Chyba ich prześcignęliśmy - powiedział Jeremy. - Oczywiście - odpowiedział brat. - Później odwiedzę moich starych znajomych. Teraz chcę tylko dojść do domu i zobaczyć mamę. Nie zauważyłem, kto tam był, a ty? - Ja rozpoznałem tylko starego Bena, zawiadowcę stacji. Wyglądał krzepko i zdrowo. Było kilka dziewcząt lub kobiet, które szły w kierunku apteki, ale nie przyglądałem się im. Cieszę się, że uciekliśmy. Nie chcę od razu spotykać się z ludźmi. - No cóż, może nikt nas nie zauważył, ale nie możemy być tego pewni. Zobaczymy później - powiedział Rodney. - To jest szczyt domu za zakrętem. Stary wiąz ciągle tu stoi. Obawiałem się, że może go zniszczyć burza. Jakoś zapomniałem, że tu nie spadały bomby. Jak cudownie jest widzieć te wszystkie stare miejsca nietknięte i światło na naszej werandzie. Popatrz, czy to nie nasza krowa, stara Tafty, na pastwisku niedaleko stajni? - Oczywiście, że tak - wykrzyknął Jeremy - i mój koń Prince! Stary, jesteśmy nareszcie w domu! Jak burza wpadli na wejściowe schody, żeby spotkać się z matką, która zgodnie ze swoim wieczornym zwyczajem stała w oknie, patrząc w kierunku drogi. Tą drogą mieli nadejść oni, jeśli kiedykolwiek mieli wrócić. Wydawało się, że nie pozwala na dobre rozgościć się zmierzchowi ani nocy bez ostatniego spojrzenia na drogę, którą mieli nadejść. Dopiero gdy to zrobiła, mogła pójść spać. Natychmiast znalazła się w ich silnych ramionach, zasypana pocałunkami. - Mama, nasza mama - mówili i obejmowali ją aż do momentu, gdy odsunęła ich, by się im przyjrzeć. - Moje maleństwa! Moje maleństawa wyrosły na dużych mężczyzn. I obydwaj wróciliście do mnie. Czy śnię, czy to prawda?

Zasłaniała drżącą ręką oczy, które były zmęczone wypatrywaniem. - To prawda mamo - powiedział Jeremy i ponownie ją przytulił. - A gdzie tatuś? Nie mów, że poszedł do miasteczka. Nie możemy się go doczekać. - Nie, jest tu gdzieś - powiedziała głosem pełnym macierzyńskiej radości. - Przywiózł Kathy z dyżuru w szpitalu i poszedł doić krowy. Kathy! Donaldzie! Gdzie jesteście? Chłopcy przyjechali! Ktoś pędził po schodach. Wkrótce byli razem z ojcem i swoją piękną siostrą Kathleen. Cóż za cudowna chwila. A stara, dobra Hetty, także wzięła udział w powitaniu. Chłopcy powiesili płaszcze i czapki na wieszaku w holu i odłożyli bagaże. Przeszli do salonu, gdzie ojciec rozpalił ogień w kominku. To zawsze wprowadzało ich w dobry nastrój i dodawało otuchy. Siedzieli rozmawiając i patrząc na siebie. Uśmiechali się promiennie, a wszystkie okropne przejścia, wyryte w świadomości żołnierzy, zostały jakoś złagodzone widokiem kochanych twarzy i brzmieniem drogich głosów. Wydawało się, że przeszłe lata zostały wymazane. Przypominało to spojrzenie w przyszłość, widok nieba, w którym znikają wszystkie ziemskie smutki. Potem stara Hetty cichutko wyśliznęła się do kuchni. Wiedziała, co ma robić, nawet bez napominającego spojrzenia pani Graeme. Tak wiele razy, przez wiele ciemnych dni, kiedy nie nadchodziły oczekiwane listy, te dwie kobiety rozświetlały ciemność planowaniem wydarzeń po powrocie chłopców. Hetty pobiegła do piwnicy i wyjęła kurczaki z lodówki. Nareszcie wszyscy byli razem, a ona była szczęśliwa, że rodzina, którą uważała za własną, jest w komplecie. W powietrzu unosił się aromat smażonego kurczaka i pieczonych herbatników i zapach musu z jabłek. Miały także być tłuczone ziemniaki i gęsty sos z pieczeni; sos Hetty, który znali od dawna. Gotowano cebulę i rzepę, żeby dodały aromatu. Można się tego było z góry spodziewać. Mama Graeme uśmiechała się tylko i upewniała, że wszystko idzie tak, jak zaplanowała. Jej nos był wyczulony na każdy nowy zapach.

Miała być podana kawa i kuszący cytrynowy placek, który chłopcy uwielbiali. Nie mogło zabraknąć niczego, co przypominałoby im stary dom. Chłopcy pytali o wszystko: o konia, o krowę, o psy. Te ostatnie leżały teraz u ich stóp, adorując panów, którzy powrócili z wojny. Mogli się teraz dowiedzieć, co działo się przez ten czas w sąsiedztwie: o kilku wypadkach w miasteczku, o śmierci kilku osób; ale jakby za wspólną zgodą nie wspomniano wcale o grupie młodych ludzi, którzy nawiedzali ten dom przed wojną. Oczywiście wielu z nich było teraz w wojsku, ale pomimo to tkwił w tym jakiś smutek. Smutek, którego nikt nie chciał sprowokować. Jerry siedział cicho i obserwował promienną twarz matki. Nagle zdał sobie sprawę, że ona nie ma odwagi opowiedzieć im o dawnych przyjaciołach. Zastanawiał się też, czy wie o Rodneyu. Nie chciał, żeby ta sprawa była poruszana tego wieczoru. Może innym razem, ale nie dziś. Tego wieczoru nic nie powinno przysłonić radości z ich powrotu. Dziś liczą się tylko oni: są tu jak dawniej, jak wtedy, gdy dorastali. Jerry popatrzył na Rodneya, który siedział cicho i obserwował matkę. Czyżby Rod myślał o podobnych rzeczach? Z pewnością tak, bo w jakiś dziwny sposób podobnie odczuwali pewne sprawy, a ta sprawa dotyczyła ich obydwu. Biedny, stary Rod. Przez pierwsze dni może mu być ciężko. Musi być ciągle przy nim, by mu służyć pomocą. Ludzie są tak głupi. Zawsze znajdą się wścibscy, którzy będą zadawać głupie pytania i odwracać się ze śmiechem. Brat bratu na pewno się przyda. Wtedy właśnie to się stało. Wydawało się, że nadszedł czas szczególnej radości, gdy trzeba podziękować Bogu za to, że połączył ich znowu. Ojciec podawał właśnie talerze, kiedy nagle zadzwonił dzwonek. Po chwili, tak jak przed laty, usłyszeli w holu stukot dziewczęcych pantofelków. Ich przyjaciele wprawdzie zawsze czuli się tu jak u siebie, ale przecież ten wieczór mogli podarować im na własność. Szczebiot młodych głosów rozległ się, kiedy Kathleen popędziła do holu.

- O, tu jesteś Kathleen - powiedział ktoś głośno i wyraźnie. Jeremy od razu poznał Jessikę. - O, właśnie jecie kolację. Nic nie szkodzi, posiedzimy z wami. My oczywiście już jadłyśmy, nie będziemy was powstrzymywać ani minuty. Wiem, że jesteście głodni. Jeremy szybko popatrzył na Rodneya; on także rozpoznał ten głos. Jednym ruchem strącił nóż, widelec i serwetkę ze stołu, zerwał się na równe nogi i skierował w stronę spiżarni, zabierając ze sobą wszelkie ślady bytności przy stole. Tylko obręcz od serwetki świadczyła o tym, że ktoś siedział po prawej stronie mamy Graeme. Natychmiast ręka matki wyciągnęła się i przykryła obręcz, a następnie usunęła z widoku tak, aby nie zobaczyli jej nieproszeni goście. Wtedy Jeremy otrząsnął się i zrozumiał, że nadeszła jego kolej. Zerwał się i złapał krzesło, na którym przed chwilą siedział jego brat. Umieścił je na miejscu, w którym nie zwracało niczyjej uwagi. Potem wysunął się dwornie naprzód i uprzejmie przywitał gości, którzy właśnie wchodzili. Wyprzedzili zdezorientowaną Kathleen, która chciała ich zawrócić, ale jej się to nie udało. Nikt nie przypuszczał, że Jeremy udaje i że sytuacja jest co najmniej niezręczna. Rodneya nie było na tym obrazku. Drzwi spiżarni były zamknięte i nie pozostał nawet cień po niebieskim mundurze z mosiężnymi guzikami i złotymi galonami. Jeremy patrzył na matkę, która spokojnie witała gości i rozsadzała ich w pokoju. Nie wspomniała nawet o nieobecności Rodneya. Może jej nawet nie zauważyła. Nie można tego było być pewnym, bo mama była wspaniałą aktorką.

2 Drogą szli dwaj starsi panowie. Mijali właśnie samochód stojący przed domem Graeme'ów. Zwolnili i zaczęli mu się przyglądać. - Czyż to nie jest samochód, który Marcella Ashby odkupiła od Ty Wardlowa, zanim wyjechał za ocean? Wydaje mi się, że nie ma takiego drugiego w tej części kraju. Widziałem ją jadącą jakiś czas temu z Emmą Galt, Garethy Sloan i jeszcze jedną. Była podobna do tej dziewczyny o wygórowanych ambicjach, która poślubiła jakiegoś bogacza. No wiesz, do Jessiki Downs. Biedna stara wdowa Downs chciała jak najlepiej dla swojej córki, ale ta była godnym potomkiem swojego ojca i po nim odziedziczyła temperament. On był złośliwym młodzieńcem już w wieku trzech lat, kiedy wszyscy myśleli, ze jest taki uroczy i śliczny. Zgadza się, był śliczny, ale nigdy me zauważyłem, żeby był uroczy. A ty, Tully? - Nie tak jak ty - odpowiedział Tully ponuro. - Wiem, ze był uroczy, kiedy chodziliśmy do szkoły i sądzę, że nauczyciele też tak myśleli. A ta Jessika odziedziczyła wszystkie jego cechy, łącznie ze złotymi włosami, którymi potrząsała dumnie. Ładna była, przyznaję, ale miała szelmowskie oczy i dziwię się, jak Rod Graeme mógł się z nią zadawać. Sądzę, że jego ojciec i matka byli zadowoleni, że poszedł na wojnę i odseparował się od tej małej poszukiwaczki złota. Pozbyła się go, żeby zadać się ze starym facetem tylko dlatego, że tarza się w złocie. - Ona jest pazerna, Tully - odpowiedział Jeff Springer, odwracając się od samochodu, o którym mówili. - Ten stary

Carrer De Groot jest naprawdę bogaty. Taka panuje opinia Jeżeli ona tu jest, to zastanawiam się, dlaczego przyjechała. Słyszałem, ze dzis wracają do domu bracia Graeme - Juz wrócili, widziałem ich. Wysiedli z ostatniego pociągu i przemknę , przez peron, jakby chcieli, żeby nikt ich nie widział. Jak skromni są nasi bohaterowie. - No cóż, może dziewczyny ich widziały - powiedział Jeff - i dlatego przyjechały, aby się upewnić. Nie bylo w miescie zybt wielu lidzi, ktorzy byli lepsi od Jeria i Tully ego w obgadywaniu tego, co się stało i co ludzie zamierzają robić. - Nie sądzę, żeby ona chciała tu wrócić - powiedział poważnie Tully - Dobrze wyszła za mąż. Marcella Ashby była na ślubie me tak dawno temu. - Tak, ale istnieje taka rzecz jak rozwód. - Też coś - powiedział Tully - żadna dziewczyna w tym mieście nawet nie pomyśli o rozwodzie. To nie jest tu dobrze widziane. - No cóż nie wmówisz mi, że taka dziewczyna jak Jessika kiedykolwiek powstrzymała się od zrobienia czegoś, na co imała ochotę, przez wzgląd na opinię. To niepodobne do niej - Mozę nie - rozważał Tully - ale tak zrobiłby każdy z tych Graem'ow. Wiesz o tym, Jeff. - Tak przypuszczam - powiedział Jeff - tak myślą starzy Graem owie. Ale czy tak myślą ich synowie? Byli na wojnie Wiesz, ze wojna zmienia ludzi. Nie możesz być pewny, że oni dalej rozumują w ten sposób. - Tak może być - mruknął Tully bez przekonania - ale ja w to nie wierzę. Znam ich od kołyski i nigdy nie zauważyłem niczego co wskazywałoby, że oni mogą zaakceptować myśl o rozwodzie. Nie otrzymali takiego wychowania ani od matki ani od ojca. ' - Może i tak - zastanawiał się Jeff. - Jeżeli tak jest, to nie mogę zrozumieć, dlaczego ten chłopak tu przyjechał? - Pomyśl tu teraz - zaprotestował Tully. - Nie powiedziałem, ze ta dziewczyna przeciwna jest rozwodom. Ona ie prawdopodobnie popiera, ale nie wiadomo, co mogłaby zrobić kiedy drugą ze stron byłby Graeme.

- Wiesz, że masz rację, Tully. To byłby pojedynek wart obejrzenia, a ja stawiam na Graeme'ów. Szli dalej ulicą, a ich głosy ginęły w oddali. W domu Graeme'ów pojedynek właśnie się rozpoczął. Szkoda, że Jeff i Tully nie mogli być przy tym obecni. Jessika rozpoczęła pierwszą rundę. Szybko spojrzała na stół, przy którym powinien siedzieć Rodney. Podejrzliwie popatrzyła na mamę Graeme. Wiedziała, że ta kobieta nigdy za nią nie przepadała, nawet w czasach, gdy była oficjalnie narzeczoną Rodneya i wkrótce miała uzyskać błogosławieństwo i pełną akceptację jego rodziców. Zastanawiała się, jak zdołała ukryć swego syna w tak krótkim czasie. Zwróciła się do niej nieśmiało. - O, droga pani Graeme - powiedziała miękko - jak się cieszę,'że panią znów widzę. Doszłam do wniosku, że na całym świecie nie ma drugiej mamy tak dobrej jak pani. Mama Graeme popatrzyła na nią z niedowierzaniem. Mało obchodziły ją fałszywe słowa dziewczyny. Nie lubiła słuchać takich komplementów. - Jest wiele matek na świecie, Jessie. Na pewno nie miałaś okazji, by je wszystkie poznać. Pani Graeme odwróciła się i przywitała się z innymi dziewczynami. Mama jest prawdziwą damą - pomyślał Jerry. Popatrzył uważnie na matkę. Z zadowoleniem zauważył, że sposób przyjęcia komplementu zdołał powstrzymać krzykliwe uwielbienie. Jessika szybko zajęła się tym, co ją naprawdę interesowało. Rozejrzała się po pokoju i zapytała: - Gdzie jest Rodney? - popatrzyła badawczo na wszystkich. - Powiedziano mi, że też wrócił do domu. Spodziewam się, że nigdzie nie wyjechał. Jeremy zarezerwował dla siebie tę odpowiedź i zanim ktoś inny zdołał się odezwać, odpowiedział: - Rod musiał wyjść - powiedział całkiem zwyczajnie. Stwierdził fakt, nie usprawiedliwiał nieobecności brata. Za- uważył, że nikt się nie zdziwił. Matka, Kathleen, a nawet ojciec zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Czyżby nie wiedzieli, że Jessika poślubiła kogoś innego? Ogarnęły go wątpli-

wości. Czyżby Jessika wcale nie wyszła za mąż i chciała wrócić do Roda? On pierwszy byłby temu przeciwny. Tym, co zrobiła, udowodniła, że jest jeszcze gorsza niż wcześniej przypuszczał. Będzie musiał pomóc bratu, bo ta dziewczyna jest bardzo sprytna i może każdego zaprowadzić tam, gdzie chce. Jeremy rozpoczął rozmowę z pozostałymi dziewczynami. Pytał je o rodziny, o to, co robiły podczas wojny. Czas upływał, a Rodney nie pojawiał się. Jessika obserwowała młodszego brata i z żywością włączyła się do rozmowy. - Czy wiesz, Jerry, jak wydoroślałeś? - powiedziała protekcjonalnie. - Teraz jesteś prawdziwym mężczyzną. Popatrzyła na niego tak samo, jak kiedyś spoglądała na jego brata. Dziś to wspomnienie przyprawiało go o mdłości. Uśmiechnął się obojętnie. - No cóż, sądzę, że tak miało się stać. Odwrócił się do swojej siostry i powiedział: - Wiesz, Kathy, spotkaliśmy w Nowym Jorku Richarda Maclouda. Prosił, by cię pozdrowić. Wróci za kilka dni i ma zacząć pracować dla rządu. Jessika, która uważnie się przysłuchiwała, natychmiast wtrąciła swoje trzy grosze. - Wiesz, Jerry, że teraz wyglądasz tak samo jak Rod. To dziwne, że nie zauważyłam tego wcześniej. Dorosłeś i podo- bieństwo bardzo się uwidoczniło. Chyba go nawet przerosłeś. - O nie, on jest o półtora cala wyższy - odpowiedział z rozbawieniem młodszy brat. Nie drążył dalej tego tematu. Zaczął pytać natomiast o sąsiadki, kobiety w wieku jego matki, które dawały mu ciasteczka, kiedy był dzieckiem. Przypomniał jedną lub dwie zabawne historyjki sprzed lat. Jessika obserwowała go i uznała, że pod nieobecność brata Jerry wart jest zainteresowania. W rzeczywistości każdy, kto nosił mundur, był dla Jessiki interesujący. Tymczasem Jerry zastanawiał się, co robi Rodney albo co zamierza robić i czy Hetty dała mu w kuchni kurczaków i kawy, której tak nie mógł się doczekać. A co zrobi Rod, jeśli natręci zostaną do późna w nocy? Czy jak duch przekradnie się do łóżka i pójdzie spać? Czy dałoby się wymknąć na chwilę do holu i schować gdzieś płaszcz Roda? W aktualnej sytuacji

istniały różne komplikacje. Z pewnością nie byłoby dobrze, gdyby goście ponownie przeszli przez frontowe drzwi i zobaczyli wiszące tam dwa identyczne wojskowe płaszcze. Od razu domyśliliby się, że Rod nigdzie nie wyszedł, tylko ukrył się gdzieś w domu. A może o to właśnie Rodowi chodziło - o pokazanie Jessice, że jest, ale nie chce jej widzieć. Jerry usilnie starał się rozwiązać ten problem w myślach. Celowo zaczął rozmawiać o ludziach, których spotkał za oceanem, a zwłaszcza o jednym mężczyźnie, który był ogólnie znany. - Poczekajcie - zerwał się z krzesła. - Mam na górze jego fotografię. Została zrobiona po powrocie z najstraszliwszej wyprawy. Wtedy to zdobył kilka orderów. Wybiegł z pokoju, w holu zdjął dwa płaszcze i czapki z wieszaka i zabrał je ze sobą do sypialni. Umieścił je na niezbyt widocznym miejscu. Z torby podróżnej wyjął album, wybrał kilka zdjęć i pobiegł do salonu. Pokazywał je dziewczynom, starannie unikając prezentacji fotografii brata. Lepiej będzie, gdy ta pyszałkowata kobieta zapomni o Rodneyu. Za nic na świecie nie chciałby, aby została jego szwagierką. Jessika popatrzyła na Jeremiego i zapytała: - Kiedy wróci Rod? - Nie wiem - odpowiedział Jeremy. - Mężczyźni się nie zwierzają. Jessika spojrzała teraz na mamę Graeme. - Nie powiedział, kiedy wróci - odpowiedziała spokojnie matka. Dziewczynę zaniepokoiła ta odpowiedź. Nie podobał jej się spokój, z jakim Margaret Graeme udzielała wyjaśnień. Wykręcała nerwowo przybrane pierścionkami palce i zapytała imper-tynencko: - Dokąd on poszedł, pani Graeme? Zadała to pytanie tak jak ktoś, kto ma prawo wiedzieć o wszystkim. - Nie mówił mi, dokąd się wybiera - powiedziała matka. Nastąpiła cisza. Jessika była trochę zakłopotana. Pani Grae- me uśmiechnęła się słodko i zapytała całkiem zwyczajnie: - Czy twój mąż przyjechał z tobą do Riverton, Jessie? Jessika zarumieniła się i spuściła wzrok.

- Nie, proszę pani - powiedziała obojętnie. - Jest bardzo zajęty. Interesy zabierają mu mnóstwo czasu i rzadko wyjeżdża z domu. - Wobec tego przypuszczam, że nie zabawisz tu długo. - Nie wiem jeszcze, co zrobię - powiedziała ze złością Jessika. - Mogę tu zostać tak długo jak zechcę. Wszystko zależy od towarzystwa. Bardzo chcę się zobaczyć z Rodem. - Tak? - zdziwiła się matka. - Jaka szkoda, że pan De Groot nie mógł tu przyjść z tobą. Twoje przyjaciółki na pewno chcą go poznać. Jaką mam wspaniałą mamę - myślał Jeremy. - Ona zwsze jest górą. Prawdopodobnie od dawna wiedziała o zerwaniu zaręczyn. Nigdy nie wspomniała o tym Rodowi. Teraz w rozmowie wymieniła nawet nazwisko męża Jessiki. Rodney niepotrzebnie obawiał się, że może dojść do awantury. Mama by nigdy do tego nie dopuściła. Nie zmieniła się od czasu, gdy byliśmy dziećmi i gdy zawsze czuwała nad wszystkim. Tata dzielnie jej sekunduje. Niech ich Bóg błogosławi. Rzucił szybkie spojrzenie na ojca. Jadł spokojnie, delektował się wystawnym obiadem i wydawało się, że nie zauważa tego, co się stało z Rodem. Nieoczekiwana wizyta przyjaciółek z dawnych lat w niczym nie zakłóciła miłej domowej atmosfery. Wszystko było tak jak zwykle. - Jeremy - poprosiła z uśmiechem mama - zanieś ten dzbanek do Hetty i poproś ją, by zaparzyła więcej kawy. Sądzę, że będzie smakować twoim koleżankom. Jeremy natychmiast wstał, wziął dzbanek i udał się do kuchni. Jessika zachmurzyła się. - Myślę, że już pójdziemy - zadysponowała. - Chcę odnaleźć Roda. - Jak go znajdziesz? - zapytała Marcella Ashby. - Nie wiesz, dokąd poszedł. - Pojeździmy po okolicy i rozejrzymy się. Sądzę, że nie będzie trudno go spotkać. Prawda, panie Graeme? Pan Graeme popatrzył na nią z nieodgadnionym uśmiechem. - Nie wiem, Jessie - odpowiedział. - Rodney był zawsze bardzo tajemniczy. Uważam, że wojna jeszcze spotęgowała tę cechę.

Jessika odwróciła się ze złością i skierowała w stronę drzwi. Zatrzymała się na moment i powiedziała: - Dziękujemy za kawę. Poszukamy Roda. Nagle odezwała się Marcella. - Mów za siebie, Jess, ja zostaję. Od dawna nie piłam kawy u Graeme'ów, a nikt na świecie nie przyrządza jej tak jak Hetty. Jessika zawahała się. - Dobrze, ale w takim razie daj mi klucze do samochodu. Nie mam czasu do stracenia. Przyjadę po was później, gdy będę wracać do domu. Zabrzmiało to bardzo wyniośle, tak jakby Marcella była służącą. - Nie, nie dostaniesz kluczyków do mojego auta - powiedziała Marcella i przyjęła filiżankę kawy, którą jej pospiesznie nalała pani Graeme. - Nie zgadzam się na to. Jeździsz jak szalona i wiem, że prędko nie wrócisz. Nie zamierzam tu czekać w nieskończoność i zmuszać wszystkich, by dotrzymywali mi towarzystwa, ani też wracać do domu bez samochodu. - W porządku - powiedziała zirytowana Jessika. - Następnym razem wynajmę samochód lub poproszę jakiegoś dżentelmena, by mi towarzyszył. Jessika stała rozdrażniona przy drzwiach. Rozglądała się po holu i zastanawiała się, co się stało z płaszczami i czapkami, które wcześniej widziała na wieszaku. Tkwiła tu uparcie, podczas gdy reszta towarzystwa piła kawę. Niechętnie opuszczała ten przyjemny, stary dom i to urocze rodzinne grono, które kiedyś było jej bliskie.

3 W spiżarni Rodney pękał ze złości. Rzucił talerzem w drzwi i zachmurzył się. Jakim prawem przyszły tu dziś te dziewczyny? To prawda, że z większością z nich przyjaźnili się od dawna, ale powinny mieć więcej taktu i nie przeszkadzać rodzinie w pierwszym wspólnym wieczorze. Po co tu przyszła Jessika? Nic ich już nie łączyło, nie chciał jej więcej widzieć. Wstrętna lisica. Na pewno uśmiechałaby się i starała się wszystko naprawić, tak by znowu byli dobrymi przyjaciółmi. On nigdy by na to nie przystał. Nie wiedział, co rodzina pomyśli o jego ucieczce. Może nie wiedzieli o niczym i zadziwiło ich takie zachowanie. Nie potrafił też przewidzieć reakcji dziewczyn. Najbardziej martwił się o mamę. Oczywiście, mogła do niej dojść jakaś plotka o zerwaniu z Jessiką. Musiał się pogodzić z myślą, że każda wiadomość o tym wydarzeniu była bardzo bolesna dla mamy. On nigdy nie będzie przyjacielem Jessiki. Przypomniał sobie dni pełne strachu i śmierci, kiedy dodatkowo gnębiła go myśl o jej nielojalności. Gdzie podziały się czułe obietnice o dozgonnej miłości, które tak często wypowiadała, zanim poszedł na wojnę? Jak wiele razy zżymał się na ich wspomnienie, gdy szedł walczyć z wrogiem. Myślał o tych czasach, gdy byli razem. Wspominał miłość, którą ona później odrzuciła. Pamiętał te cenne spojrzenia i dotknięcia ręki. Później wyrzucił to ze swojej pamięci, wyrzekł się tego na zawsze. Czy ona teraz sądzi, że może wszystko odwrócić i być jego przyjaciółką? Jeśli zmusi go do rozmowy, to da jasno do zrozumienia, że jej

nie ufa. Nawet gdyby teraz żałowała swojej decyzji i chciała do niego wrócić, on nie mógłby jej pokochać. Nagle zrozumiał, że to nie była prawdziwa miłość. Teraz był nawet zadowolony, że Jessika od niego odeszła. Życie z nią byłoby nieustanną udręką. Rozczarowanie było bardzo bolesne, ale nadeszło we właściwym momencie. Śmieszne wydaje się jej żądanie przyjaźni. Oni nie mogą zostać przyjaciółmi. Musi jej uświadomić, że to koniec. Hetty delikatnie zapukała do drzwi spiżarni. - Panie Rody - szepnęła, używając imienia, którym zwracano się do niego, gdy był dzieckiem. - Przyniosłam panu dobrego kurczaka, ziemniaki i surówkę z rzepy, którą pan tak kiedyś lubił. Nikt nie wie, że pan tu jest. Wszyscy myślą, że pan wyszedł. Rodney ostrożnie otworzył drzwi. Stara służąca podała mu talerz i filiżankę kawy. Rod zjadł ze smakiem swoją porcję. Jakoś postara się ułagodzić mamę. Zawsze była taka wyrozumiała i prawdopodobnie nigdy nie lubiła Jessiki. Przypomniał sobie, że ten związek był akceptowany tylko połowicznie. Ach, jak to dobrze być w domu. Zaspokoił głód. Dobra, stara Hetty zawsze była życzliwa; Opuści ukrycie, gdy tylko goście sobie pójdą. Skończył kurczaka i wziął się za herbatniki i sos jabłkowy. Popatrzył porozumiewawczo na Hetty, która kręciła się przy drzwiach jadalni i kiwnął na nią ręką. - Kto tam jest? - zapytał. - Czy ktoś, kogo znam? - Oczywiście - odpowiedziała Hetty. - Jest panna Emma Galt i Marcella Ashby. Jeszcze jest ta roztrzepana pani Jessie. Powinien pan zobaczyć jej ręce. Całe w brylantach. Przyjechała tu, by się z panem zobaczyć. Trajkocze jak najęta. Zawsze była taka gadatliwa. Wydaje mi się, że przyszła, by na pana zapolować. Niech pan lepiej stąd wyjdzie i pójdzie spać, zanim tu wróci. Śmiejąc się stara Hetty wytoczyła się ze spiżarni i stanęła przy drzwiach do jadalni. Po chwili wróciła i zakomunikowała, że wkrótce mają odejść. Wtedy będzie mógł wyjść i zjeść deser z rodziną. Rodney czekał cierpliwie na znak Hetty. Uchylił nawet okienko w spiżarni, by móc słyszeć odjeżdżający samochód.

Chłodne powietrze owiało mu czoło. Cisza panująca na zewnątrz uświadomiła mu, że powinien być bardzo ostrożny. Dziewczyny nie odjadą od razu. Będą stać w holu i rozmawiać. Zastanawiał się nad obecną sytuacją. Zachowanie jego mogło wydawać się trochę niezręczne, ale w końcu był na wojnie i odwykł od salonowych manier. Ach, kiedy wreszcie te dziewczyny sobie stąd pójdą? Kiedy wreszcie rodzina pozostanie sama? Po chwili grupka dziewcząt opuściła jadalnię. Kathleen odprowadziła je do drzwi, a reszta domowników czekała na odgłos odjeżdżającego samochodu. Ojciec łobuzersko mrugnął okiem. - Teraz chciałbym zapytać, o co tu chodzi. Czy ktoś wie, co się stało z Rodem? Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Pani Graeme zadzwoniła na Hetty, by zabrała talerze i przyniosła deser. - Czy wiesz, o co tu chodzi, synu? - zapytał ojciec Jeremiego. - Oczywiście, tato - odpowiedział Jeremy. - Wydaje mi się, że odwiedził nas ktoś, kogo Rod nie chciał widzieć i dlatego nas opuścił. Nie uważacie, że to całkiem naturalne? - Skoro tak mówisz, to chyba tak jest. Powiedz mi, której z nich nie chciał widzieć? Jeremy zaśmiał się. - Tato, czy musisz o to pytać? Czy to nie jest oczywiste? Ojciec zamyślił się, a potem powiedział powoli: - Sądzę, że masz na myśli tę z brylantami. Nie dziwię się, że Rod nie chce jej widzieć. Dziewczyna, która porzuca takiego chłopca, nie jest wiele warta. Zawsze wierzyłem, że Rod pozna się na niej, zanim będzie za późno. Nie martwię się tą stratą. Gdzie jest Rod? - W mojej kuchni - odrzekła Hetty, gdy pojawiła się w jadalni z tacą, by zebrać naczynia. - Ten chłopak nie zapomniał, dokąd ma pójść, gdy jest głodny. - A więc nie musi czekać na podanie pierwszego dania? - zapytał ojciec. Mama Graeme podziękowała uśmiechem starej Hetty. - Wiem, że z tobą jest bezpieczny - szepnęła, gdy Hetty zabierała jej talerz.

- Może pani być tego pewna - szepnęła Hetty. W tej samej chwili Rodney wyszedł z ukrycia, popatrzył nieśmiało na matkę, a potem porozumiewawczo mrugnął do brata. - Nieźle, stary - zaśmiał się Jeremy. Rodney usiadł na krześle i stwierdził: - Bardzo mi przykro, ale nie miałem czasu powiedzieć „przepraszam". Wszyscy się uśmiechnęli, a Rodney pomyślał, że cudownie jest mieć taką rodzinę, która każde zrządzenie losu przyjmuje tak pogodnie. Jeremy upewnił się, że matka wiedziała o wszystkim. Czuł, że bardzo współczuje Rodneyowi i boleje nad jego rozczarowaniem. Spodziewał się, że zawsze zachowa się taktownie. Zapanowała miła rodzinna atmosfera. Nagle usłyszano zgrzyt klucza w zamku. Wszyscy patrzyli na siebie ze zdziwieniem. Byli przekonani, że Kathleen zamknęła drzwi po wyjściu gości. Któż inny mógł mieć klucz? Rodney zerwał się na równe nogi, gotowy do nowej ucieczki. Zastanawiał się, kto w tej chwili przekręcał klucz w zamku. Tylko trzy osoby spoza najbliższej rodziny miały klucz do drzwi wejściowych. Pierwszą była oczywiście Hetty. Potrzebowała klucza, gdy miała wychodne i odwiedzała krewnych i przyjaciół. Drugą był brat pani Graeme, który teraz przebywał za granicą. Pracował dla rządu i nie spodziewano się go w najbliższych miesiącach. Trzeci klucz znajdował się w posiadaniu wdowy po dalekim kuzynie pana Graema'a. Spędziła tu w interesach kilka tygodni, potem wyjechała do innego miasta i zapomniała oddać klucz. Rodzina przyjęła jej wyjazd z ulgą i nie przewidywała rychłego powrotu. Któż więc teraz przechodził przez frontowe drzwi? Kuzynka Louella Chatterton weszła ukradkiem. Uwielbiała niespodzianki i nosiła kauczukowe buty, które umożliwiały jej wysłuchiwanie rozmów nie przeznaczonych dla jej uszu. Stanęła na progu pokoju i rozejrzała się uważnie. Rodney z powrotem opadł na krzesło. - Rod, nie ma sensu uciekać - powiedziała Louella. - Dobrze wiesz, że mnie się nie wywiniesz.

Rodney zaśmiał się. - To całkiem możliwe - powiedział złośliwie. - Nie widziałem cię od paru lat, ale jak sama twierdzisz, na pewno jesteś w świetnej formie. - Uważaj, Rod - odcięła się kobieta, przybierając ton, jakby karciła trzylatka. - Nie wolno ci być dla mnie niegrzecznym. Wiem, co właśnie zrobiłeś i celowo tu przyszłam, żeby ci powiedzieć, co o tobie myślę. Jesteś zwyczajnym, ordynarnym żołnierzem. Dziwne, że to ty nosisz ordery, które przystają bohaterom. Uciekasz, gdy młode damy, twoje dobre koleżanki przychodzą, by cię odwiedzić. Jestem zdumiona. Powinien się o tym dowiedzieć twój dowódca, a ty zasługujesz na dyscyplinarną karę. Do czego dojdziemy, gdy mężczyźni, dla których poświęcamy się, których kochamy, dla których wysyłamy broń, wracają do domu i tak postępują? Najgorsze ze wszystkiego jest to, że jedna z tych dziewcząt była kiedyś twoją narzeczoną, a może jest nią ciągle. Słyszałam co prawda plotki, że ma za kogoś wyjść. Czy wiesz, Margaret, że twój syn zerwał z tą cudowną złotowłosą dziewczyną, za którą kiedyś szalał? Rodney zbladł i szybko popatrzył na matkę. Nie wiedział, jak przyjmie takie oświadczenie. Margaret Graeme była damą. Popatrzyła na nieproszoną kuzynkę i odpowiedziała spokojnie. - Oczywiście, Louello, zaręczyny zostały zerwane dawno, wkrótce po tym, jak Rodney poszedł na wojnę. - Margaret, chyba się pomyliłaś. Byłam tu wtedy i nikt mi nic nie mówił. - Nikt nie musiał ci o tym opowiadać, Louello. To była ich sprawa i tylko oni mieli prawo, by poruszać ten temat. Usiądź, Louello, i zjedz kawałek ciasta, które upiekła Hetty. Napij się z nami kawy. Jerry, proszę, przynieś krzesło dla kuzynki i postaw koło mnie. - Chętnie napiję się kawy - wtrąciła Louella - ale, Margaret, powiedz mi, kto zerwał: Rodney czy Jessika? Zanim matka zdołała odpowiedzieć, Rodney odezwał się wyniośle: - To nie twoja sprawa, kuzynko.