Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 130 077
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 440

Hill Livingston Grace - Tęczowy domek

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :934.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Hill Livingston Grace - Tęczowy domek.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse H
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 216 stron)

Hill Livingston Grace Bliżej serca 06 Tęczowy domek

Latem babcia mieszkała nad morzem w domu z ogrodem otoczonym pięknym kamiennym murem, po którym pięły się różowe róże. Domek był długi, niski i kryty strzechą. Dach od strony morza obrośnięty był gęstym bluszczem, który odważnie wspinał się nawet na komin, a z niego zwieszał się po strzesze w dół. Przy murze z tyłu ogrodu rosły malwy, a po ścianach kuchni pięły się powoje o błękitnych i białych kwiatach. Jedne rabaty gorzały portulaką, na innych rosły niezapominajki i słodko pachnąca pieprzyca. W jednym rogu ogrodu, dodając nieco koloru delikatnej niebieskiej floksji, w wiosennym słońcu lśniły kaczeńce. Gdzieniegdzie pojawiał się rząd skromnych polnych maczków, a pod samym pokrytym bluszczem murem rosły różowe, białe i niebieskie ostróżki. Bliżej domu widać było wysokie bladoniebieskie orliki i białe lilie, z którymi sąsiadowały herbaciane róże. Wzdłuż ścieżki prowadzącej od domu do furtki rozlało się morze lnu. Ogród był piękny, a robił tym większe wrażenie, że rozciągał się nad samym brzegiem skalistej plaży. Babcia była szczupłą, żwawą starszą panią. Z jej twarzy promieniowała głęboka życiowa mądrość, a oczy, chociaż dość surowe, potrafiły się uśmiechać jak oczy dziecka. Babcia zostawała na wybrzeżu, póki fale nie zaczynały przelewać się przez mur, a ogród nie zapadał w zimowy sen. Wtedy składała krótkie wizyty synom, córkom i wnukom. Wracała do swego domku wraz z pierwszymi oznakami nadchodzącej wiosny.

Starsza pani nosiła skromne, gustowne szare sukienki, a jej siwe włosy były skręcone najpiękniejszą ondulacją, jaką udało się zrobić Naturze. Czasami surowe nadmorskie powietrze zabarwiało jej policzki lekkim rumieńcem i dodawało jej nieco światowości, choć nikt nigdy nie podejrzewałby jej o używanie makijażu. Była znakomitą gospodynią. Owoce do słoików zaprawiała wedle starych przepisów i robiła konfitury i galaretki, których wystarczyłoby dla całej armii. Miała też dwa wielkie słoje, jeden pełen ciasteczek z melasą, a drugi sucharków z kminkiem, na wypadek odwiedzin jakiegoś dziecka. W domu pomagała jej mała pokojówka, ale starsza pani osobiście doglądała pieczenia każdego ciasta, jakie przygotowywano w jej wyłożonej białymi kafelkami kuchni. Na ścianach domku babci wisiały stare sztychy i olejne obrazy, wspomnienia z dawnych lat. Z każdym z nich związana była jakaś historia i niejedno dziecko słuchało tych opowieści, ucząc się z nich historii, geografii, polityki, a także religii. Babcia nie grała w brydża. Nigdy nie miała na to czasu. A kiedy ktoś proponował, że ją nauczy, mawiała: - Po co miałabym tak marnować czas? Potrafiła robić na drutach i znała wszystkie najmodniejsze wzory. Ostatnio zrobiła swojej najstarszej wnuczce piękny, trzyczęściowy sportowy kostium w kolorach ciemnoniebieskim i morelowym. Miał być częścią jej ślubnej wyprawy i stanowił dowód, że babcia zna się na modzie. Obok jej głębokiego, zarzuconego poduszkami fotela stał marmurowy stoliczek z otwartą Biblią drukowaną dużą czcionką. Tak, czytała ją każdego ranka i wieczora, po czym oddawała się rozmyślaniom. Najmłodszy wnuk nazywał ją babunią i uwielbiał jej towarzystwo. Najstarsza wnuczka siadywała u jej nóg, ucząc się posługiwać naparstkiem. Najstarszy wnuk uważał babcię za dobrego kumpla. Średnia wnuczka potrafiła wyprosić u babci wszystko. Wszystkie wnuczęta lgnęły do niej i cieszyły się z każdej jej wizyty, a jeszcze bardziej lubiły wakacje z babcią w jej domku nad morzem. Pewnego dnia przy furtce w obrośniętym różami murze zja-

wił się mały pielgrzym - zmęczona i przestraszona, nie najlepiej ubrana dziewczyna. Nieśmiało, z wahaniem odsunęła zasuwkę, otworzyła furtkę i weszła do ogrodu. Stanęła, oszołomiona radosnym przepychem kwiatów, przecierając oczy i nie mogąc uwierzyć, że ten widok jest prawdziwy. - Wielki Boże! - wymruczała pod nosem. - Nie myślałam, że na świecie istnieje coś tak pięknego! Po chwili dodała z przekonaniem: - Niemożliwe, żeby to było tutaj. Ale chyba nic się nie stanie, jeżeli postoję tu przez minutę i popatrzę. A może zechcą mi udzielić informacji, jak mam iść dalej. Skoro już tu trafiłam, muszę zostać choć przez chwilę. Jestem pewna, że na tym świecie nie zobaczę już niczego podobnego. Słyszałam kiedyś o niebie na ziemi. To musi właśnie tak wyglądać! Postawiła na ścieżce starą, tanią walizkę, która mimo że zawierała cały jej majątek, wciąż miała zapadłe ścianki. Rozejrzała się dokoła. Jej ramiona opadły ze zmęczenia, a palce nie mogły się rozprostować, tak długo ściskały rączkę walizki. Dziewczyna była drobna i szczupła. Miała na sobie serżowy kostium, który ledwie już pamiętał lata swojej świetności, po amatorsku oczyszczony i wyprasowany. Biała bluzeczka, którą miała pod spodem, prócz tego, że brudna po podróży, pękła na szwie pod pachą i nie nadawała się do pokazania ludziom. Spod małego, filcowego kapelusika wyglądały ciemne loki i fale, otaczające delikatną, śliczną twarzyczkę, której urodę przyćmiewały sine kręgi pod oczyma. Widać było, że mała podróżniczka jest wyczerpana. Przeszła piechotą całą drogę ze stacji, dziesięć kilometrów, w czasie gdy słońce mocno przygrzewało i trudno było iść, nawet po równej i ubitej plaży. Dziewczyna podniosła drobną dłoń w starej, czarnej rękawiczce z koźlej skóry, o wiele na nią za luźnej, odgarnęła włosy z wilgotnego czoła, odetchnęła głęboko i spojrzała na roztaczający się przed nią piękny widok. Jej wzrok przechodził ponad falami lnu, niebieskiego jak morze za murem i falującego w podmuchach bryzy, ponad promieniejącą portulaką, do ślicznego starego domku, chłodnej, ciemnej zieleni pokrytych bluszczem ścian i wesołych rabat. Przyjrzała się bliżej królewskim liliom na niebieskim tle, kształtom przepięknej

bladej róży, pokrytemu girlandami róż murowi, po czym zwróciła oczy na niebieskie morze z rozrzuconymi gdzieniegdzie białymi żaglami. Z tego bezpiecznego, pięknego miejsca nawet morze wyglądało milej, spokojniej i ładniej niż wtedy, kiedy wędrowała zupełnie sama po pustej plaży. Wtedy miała wrażenie, że mija wielkiego potwora, który w każdej chwili może się na nią rzucić i pożreć ją. Tylko o krok dalej stała ławeczka, ukryta w tunelu z pnącymi różami. Czy nie mogłaby usiąść tu przez minutę i odpocząć? Było tam tak chłodno, a ona czuła się taka zmęczona. Nic jeszcze nie miała w ustach, a zbliżało się południe. Podkradła się do ławeczki i usiadła, od czasu do czasu spoglądając na drzwi domu. Jeżeli ukazałby się w nich ktoś miły, może nawet odważyłaby się poprosić o szklankę wody. Jak wielką miała ochotę napić się wody! Odważyła się oprzeć głowę i na moment zamknąć oczy. Jak dobrze poczuć na twarzy podmuch wiatru. Zdjęła pognieciony kapelusik i poprawiła włosy. Musi być bardzo rozczochrana, a jeżeli ma podejść do drzwi, nie może wyglądać jak żebraczka. Uważnie założyła kapelusz, wepchnęła pod niego wszystkie niesforne pasma włosów, póki fryzura nie była zupełnie gładka, i zwróciła oczy w stronę morza. Tam, gdzie mur się obniżał, mogła dostrzec kawałek błękitu i jeden żagiel. Och, jak tu ślicznie. Wydawało się jej, że znalazła się w krainie baśni. Prawie jak na bezludnej wyspie. Czyżby nikogo nie było w domu? Ukradkiem spojrzała w stronę frontowych drzwi. Były uchylone; ukazywały szeroki hol, a może salon, i niskie schody z tyłu, a pod nimi kamienny kominek. Piękny dom. Ci, którzy tu mieszkali, nie wyszliby, zostawiając taki dom z otwartymi drzwiami. Ktoś tam musi być i na pewno w końcu się pojawi. Tak, usłyszała charakterystyczny trzask drzwiczek piekarnika, odgłos stawianej na stole blachy i poczuła smakowity zapach czegoś gorącego, chrupiącego, słodkiego i pełnego przypraw. Ciastka, może pierniczki! Domowej roboty! Jaki cudowny zapach! Jak strasznie była głodna! A gdyby tak wbiec do środka i chwycić jedno ciasteczko? Jak potwornie burczało jej w brzuchu! Gdyby poprosiła o coś do jedzenia, pewnie by jej dali, ale wolała raczej umrzeć

z głodu. Zaśmiała się cicho, nieco gorzko, nad swoim dziwnym pragnieniem, aby wejść do cudzej kuchni i ukraść coś do jedzenia. Czy to możliwe, że upadła tak nisko? Nie powinna była w ogóle wyruszać, mając tak mało pieniędzy. Pomyśleć, że zostało jej tylko ostatnie pięć centów! A jeżeli przybędzie już do swego niepewnego celu i okaże się, że nie będzie to miejsce, w którym mogłaby żyć? Jak wtedy wróci tam, skąd przybyła? Cóż, czas pokaże. Przynajmniej miała już za sobą większą część drogi i zostało jej jeszcze pięć centów na nieprzewidziane wydatki. Na jak długo jej to wystarczy przy takim głodzie i zmęczeniu? O! Znowu doszedł do niej ten sam odgłos i zapach, który spowodował kolejną falę mdlącego głodu. Następna blacha ciasteczek! Pachniały tak, jakby były w nich rodzynki. Nie można tak dłużej. Zaczynała się rozklejać. Musi jak najszybciej sobie pójść albo stanie się coś strasznego. Nie powinna psuć piękna tego miejsca swoim omdleniem. Podejdzie do drzwi, zapyta o drogę, a potem ruszy dalej. Jeżeli miałaby zemdleć, niech to się stanie na piasku, a nie na czyimś progu. Dla dodania sobie odwagi wzięła głęboki oddech, raz jeszcze ogarnęła wzrokiem ogród, w którym motyle krążyły nad makami, a nad wielką białą lilią zawisł zielono-złoty koliber. Ach, zajrzeć do nieba i musieć je opuścić! Pani Ainslee tego roku przyjechała do Tęczowego Domku dość późno, gdyż zatrzymały ją kolejne uroczystości związane ze ślubem najstarszej wnuczki. Zjawiła się na wybrzeżu dopiero przed kilkoma tygodniami i ledwie miała czas przygotować wszystko na nadejście lata. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się jej przyjechać tak późno. Wciąż żałowała, że tym razem przegapiła pierwiosnki i floksję. Domek jednak był wysprzątany od piwnicy po dach i każdy drobiazg był na swoim miejscu. Córka pewnego rybaka przez trzy dni pomagała myć okna i szorować podłogi, aż w końcu wszystko lśniło. Babcia spodziewała się gości. - Powinna tu być już pół godziny temu - powiedziała do Janet, małej pokojówki, podchodząc do drzwi wychodzących na morze i spoglądając w stronę statku na horyzoncie, jak

gdyby to on miał przywieźć gościa. - Kazałam jej wziąć taksówkę - ciągnęła - ale dzisiaj żadna tędy nie przejeżdżała. Musiała spóźnić się na pociąg. W telegramie podała, że przyjeżdża dzisiaj rano. Nie znoszę ludzi, którzy spóźniają się na pociągi. To pokazuje, że nie potrafią utrzymać niczego w porządku. Ludzie w ogóle nie powinni się spóźniać - rzekła tak kategorycznie, jakby służąca ośmielała się jej sprzeciwić i utrzymywała, że w spóźnianiu się na pociąg nie ma nic złego. - Ale może to pociąg się spóźnił? - zapytała Janet. - Pociągi rzadko się spóźniają! - powiedziała babcia surowo. - Zwykle zdarza się to pasażerom. Czy wstawiłaś dzbanek z lemoniadą do lodówki, Janet? - Tak, proszę pani, już pół godziny temu. Cały dzbanek jest już oszroniony. Lubię ten kryształowy dzbanek, proszę pani. Przypomina wielką górę lodową. - Jest bardzo stary - powiedziała pani Ainslee z rozmarzonym wzrokiem. - Dostałam go w prezencie ślubnym. Byłoby mi bardzo żal, gdyby się stłukł. - Wiem, proszę pani! Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś się stało przy zmywaniu. - Jesteś zawsze bardzo uważna, Janet - powiedziała ciepło starsza pani. - Dziękuję pani, staram się. O! Ktoś puka. Czy to nie panienka Sheila? Sheila, jakie to ładne imię. Czy mam otworzyć, proszę pani? Babcia spojrzała na służącą z zadowoleniem, ale potem potrząsnęła głową. - Nie, Janet, lepiej zrobię to sama. Jeżeli to rzeczywiście Sheila, nie byłoby to wyrazem gościnności. Ale... nie słyszałam taksówki, a ty? Babcia poprawiła włosy i zdjęła duży fartuch, który przykrywał śliczną suknię z szarego muślinu. - Nie, proszę pani, ale rozmawiałyśmy głośno. Może to ona. Starsza pani wręczyła fartuch służącej i pospieszyła do drzwi. Janet wycofała się z kuchni i przyłożyła bystre czarne oko do szpary w drzwiach, skąd mogła zobaczyć prawie cały hol. Ciastka mrugnęły do siebie znacząco i wykorzystały okazję, aby się przypalić, rozsiewając słodką woń, podobną do zapachu kadzidła.

Kiedy starsza pani zobaczyła przy drzwiach obdartą dziewczynę, o mało się nie cofnęła i nie zawołała pokojówki. Z włóczęgami i komiwojażerami Janet radziła sobie o wiele lepiej niż zbyt łagodna pani Ainslee. Ale w szczupłej figurce i wyrazie nieśmiałych błękitnych oczu dostrzegła coś, co nie pozwoliło jej odejść. - Czy zechciałaby pani dać mi szklankę wody? Głos dziewczyny był dźwięczny i czysty. Nie brzmiał jak głos żebraczki. Wydawało się nawet, że dziewczyna była wykształcona. - Naturalnie - odrzekła krótko babcia. Podeszła bliżej drzwi, aby wyjrzeć na ulicę i sprawdzić, czy nie zbliża się jakaś taksówka, po czym zawołała: - Janet, przynieś dzbanek wody i szklankę, proszę! Zanim jednak spojrzała na drogę, jej wzrok spotkał się z niebieskimi oczyma dziewczyny. Coś przykuło jej uwagę i obudziło stare, bolesne wspomnienie. Te oczy! Kogo one jej przypominają? - Przykro mi, że pani przeszkadzam - usłyszała znowu słodki głos - ale przeszłam długą drogę, a w słońcu jest bardzo gorąco. Chyba we wsi skręciłam w złą stronę i nie będę mogła wrócić, jeżeli się czegoś nie napiję. - Biedne dziecko! - rzekła babcia ze współczuciem. - To żaden kłopot. Ja to wezmę, Janet, a ty wracaj do ciastek. Czuję, że się przypalają! Dziewczyna wypiła wodę duszkiem i z wdzięcznym uśmiechem oddała szklankę. - O, jak dobrze! - powiedziała z drżeniem w głosie. - Czułam się, jak gdybym miała za chwilę zemdleć. - Czy nie byłoby lepiej, gdybyś usiadła w cieniu i odpoczęła przez chwilę, zanim ruszysz z powrotem? - rzekła starsza pani z cieniem wahania. Nie miała szczególnej ochoty, aby pierwszą osobą, jaka przywita Sheilę, była jakaś obdarta dziewczyna siedząca na ławce, ale wyprawienie jej w drogę byłoby nieludzkie, a ranek był naprawdę gorący. - Och, dziękuję - powiedziała dziewczyna z rozjaśnioną twarzą. Babcia poczuła w sercu kolejne ukłucie. Do kogo ona była podobna? - Bardzo bym chciała móc przez chwilę popatrzeć na te cudowne kwiaty. Nigdy dotąd nie widziałam równie

pięknego ogrodu. Ale muszę się zbierać. Nie wiem, jaka droga mnie jeszcze czeka. Zastanawiam się... - zawahała się i spojrzała na starszą panią nieśmiało. - Nie sądzę, żeby znała pani wszystkich ludzi mieszkających przy tej ulicy. Przypuszczam ze musiałam pójść w złym kierunku, bo mam wrażenie, jakbym od stacji przeszła już z dziesięć kilometrów. - Znam większość rodzin w sąsiedztwie; myślę, że nawet wszystkie. Mieszkam tu od czterdziestu lat - powiedziała babcia krotko, wyliczając w pamięci kolejne nazwiska. - Kogo szukasz? Czy to jacyś rybacy? Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną. - Nie, nie sądzę - powiedziała zamyślona. - Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że w rodzinie nie został już żaden mężczyzna, a przynajmniej nie mieszka w tym domu. Szukam niejakiej pani Ainslee. Czy może zna pani kogoś o tym nazwisku? - Ainslee! - wykrzyknęła starsza pani, marszcząc brwi - Moje nazwisko brzmi Ainslee! I nie znam nikogo w okolicy kto nazywałby się tak samo. - Pani Harmonowa Ainslee - powiedziała dziewczyna patrząc na nią badawczo. - To ja - rzekła zaskoczona babcia. - Kto cię tu kto cię tu skierował? To jest, dlaczego...? - starsza pani urwała, zupełnie nie wiedząc, o co powinna zapytać najpierw. Ta dziewczyna me wyglądała ani na żebraczkę, ani na komiwojażerkę. Może chciała wynająć się do pomocy w domu czy coś takiego Cóż trzeba zakończyć tę sprawę szybko, zanim pojawi się Sheila.' - Ale... ja nie rozumiem! - powiedziała dziewczyna zmęczonym głosem, obrzucając spojrzeniem ogród, morze i kolibra nad kwiatem lilii. - To nie może być to miejsce To chyba jakaś pomyłka. Zachwiała się i przytrzymała kolumny na ganku, a jej przestraszony wzrok chwycił babcię za serce. - Lepiej proszę wejść, usiąść i odpocząć przez chwilę - rzekła babcia, otwierając szerzej drzwi i delikatnie kładąc dłon na rękawie wytartego grubego żakietu. Dziewczyna ponownie się zachwiała i uchwyciła kolumny - Mam tutaj list - powiedziała, szukając w zniszczonej skórzanej torebeczce.

- List? - zapytała babcia, znowu przymykając drzwi. A więc jednak żebraczka albo komiwojażerka. Takie zawsze miały ze sobą listy, brudne, wymięte listy, których każdy brzydził się nawet dotknąć. - Tak - potwierdziła dziewczyna, podając jej elegancko złożony arkusz papieru. - Przepraszam - rzekła starsza pani chłodno - ale naprawdę w tej chwili nie mam czasu na czytanie listów. Spodziewam się gościa. Gdybyś mogła krótko powiedzieć mi, o co chodzi... Nagle list wypadł z bezwładnych palców dziewczyny i zaszeleścił na chodniku. - Proszę mi wybaczyć - powiedziała z przestrachem w oczach - ale muszę usiąść na minutę, jeżeli pani nie ma nic przeciwko temu - po czym nagle osunęła się na schody z głową opartą o kolumnę, a jej długie rzęsy opadły na policzki. Skonsternowana babcia otworzyła drzwi na oścież i uklękła obok dziewczyny wołając: - Janet, Janet, chodź tu szybko! Kiedy tak klęczała przy zemdlonej, nie mogła się pozbyć dziwnego wrażenia, że widziała już podobnie długie rzęsy u jakiegoś niemowlęcia. Janet postawiła ostatnią blachę ciastek na marmurowym blacie kuchennego stołu i przybiegła pomóc swojej pani. - Lepiej zabierzmy ją z tego słońca - rzuciła. Waięła delikatną dziewczynę w silne ramiona, podniosła i ułożyła na podłodze w holu. - Pójdę po sole trzeźwiące - oznajmiła. - Proszę się nie martwić, proszę pani, nic jej nie będzie. Za chwilę wróci do przytomności. Za moment była z powrotem z czystą ściereczką i buteleczką amoniaku, którą podstawiła dziewczynie pod nos. - Proszę to tak przytrzymać - nakazała służąca - a ja przygotuję lekarstwo. Zostawiła krople wzmacniające i pobiegła po szklankę wody, aby je rozcieńczyć. - Teraz - powiedziała, wróciwszy ze szklanką i łyżeczką - uniosę jej głowę, a pani niech spróbuje wlać jej trochę tego do ust.

Po chwili dziewczyna odzyskała przytomność. Powoli otworzyła oczy i zaskoczona rozejrzała się dokoła. Popatrzyła na obcy sufit i ściany, po czym zatrzymała wzrok na dwu pochylonych nad nią kobietach i wreszcie przypomniała sobie, co się wydarzyło. - List! - wymruczała, próbując znaleźć swoją torebkę. - Nic mu się nie stało, kochanie - powiedziała ze współczuciem starsza pani. - Janet go podniosła. Poleź spokojnie przez chwilę, póki nie poczujesz się lepiej. Długie rzęsy ponownie opadły na policzki, ale po minucie czy dwóch dziewczyna znów zwróciła niebieskie oczy na pochyloną nad nią dobrotliwą twarz. Potem uniosła głowę i usiłowała wstać. - Już dobrze - powiedziała słabo, próbując się uśmiechnąć. - Przepraszam, że sprawiłam tyle kłopotu. Była pani dla mnie bardzo dobra. Nie sądziłam, że przydarzy mi się coś podobnego. Widzi pani, ja... - Dobrze już, dobrze, dziecko, nie próbuj tego teraz wyjaśniać. Zaczekaj, aż poczujesz się lepiej. Tu masz swój list. Janet, połóżmy ją na kanapie, będzie jej wygodniej. Janet nachyliła się i wsunęła silne ramię pod szczupłe plecy dziewczyny, po czym ułożyła ją na kanapie bez najmniejszej trudności. Starsza pani podeszła do niej i fachową ręką zmierzyła puls. - Jest pani taka dobra i miła - powiedziała dziewczyna, ponownie próbując się uśmiechnąć. - Już mi lepiej. Naprawdę nie chciałam zachować się w ten sposób. Ale to chyba przez zapach tych boskich ciasteczek. Jakoś tak mnie naszło. - Kochane dziecko! - szybko powiedziała babcia. - Zaraz cię nimi poczęstuję. Przeszłaś długą drogę i musisz być głodna. Pewnie jadłaś śniadanie bardzo wcześnie. - Ja... wcale dzisiaj nie jadłam śniadania. To chyba przez to. - Nie jadłaś śniadania? Ależ tak się nie robi. Nigdy więcej nie powinnaś wędrować z pustym żołądkiem! To nigdy nie jest mądre, a na pewno nie w taki upał. Dlaczego nic nie jadłaś? - Widzi pani, pociąg wyjechał wcześnie, przynajmniej tak mi się wydawało, i dlatego uznałam, że nie ma sensu iść do restauracyjnego. Ale potem się spóźnił...

.....w - Och! Spóźnił się, mówisz? - zawołała starsza pani, znowu spoglądając w stronę drzwi, czy aby nie zobaczy zbliżającej się taksówki. - Skąd przyjechałaś? Z południa czy z zachodu? - Z zachodu - rzekła dziewczyna, biorąc głęboki oddech. - Och! - babcia podbiegła do drzwi i wyjrzała na drogę do wsi. - To wszystko wyjaśnia. Widzisz, spodziewam się mojej wnuczki z zachodu; miała przyjechać porannym pociągiem i nie mogłam zrozumieć, dlaczego jeszcze jej nie ma. Ale... - spojrzała na dziewczynę - jeżeli przeszłaś całą tę drogę piechotą, ona powinna była się zjawić tutaj przed tobą. Miała wziąć taksówkę ze stacji. Może jednak przyjechała drugim składem. O ile wiem, czasami dzielą pociągi dalekobieżne na dwa składy. Dziewczyna na kanapie przez chwilę leżała bez ruchu z zamkniętymi oczyma. Potem powoli podniosła powieki, spojrzała na starszą panią i, pełna powagi i rezerwy, powiedziała: - Może już jest na miejscu. Nie mogłam uwierzyć, że tu może być tak pięknie, ale skoro pani nazywa się Harmonowa Ainslee, to musi to być prawda. Jestem Sheila Ainslee!

Babcia odwróciła się i obrzuciła dziewczynę jednym długim, badawczym spojrzeniem. Potem podeszła do drzwi kuchni i zawołała: - Janet, przynieś natychmiast dzbanek z lemoniadą i kilka gorących ciastek. Powiedziała to takim tonem, jakby mówiła: „Przynieście najlepszą szatę i ubierzcie go, i załóżcie sandały na jego nogi!'' Potem znowu zwróciła się do dziewczyny. - Więc to jego oczy, mojego małego Andy'ego, i jego długie rzęsy. Mogłam się przecież domyślić! Uklękła obok kanapy i zaczęła rozpinać guziki zniszczonego niebieskiego żakietu, zdjęła dziewczynie kapelusz i odgarnęła włosy z jej białego czoła. Sheila podniosła dłonie, nie pozwalając się rozebrać i, zawstydzona, sięgnęła po kapelusz. - Nie, proszę - powiedziała słabo - nie można mnie oglądać, póki nie doprowadzę się do porządku. Spędziłam pięć dni i nocy w trzeciej klasie i jest teraz na co popatrzeć! Moja bluzka jest prawie czarna! A poza tym nie mogę nic robić, póki nie powiem, co mam do powiedzenia. Właśnie weszła Janet, więc babcia wstała z godnością i odebrała tacę z rąk niechętnej służącej, która nie chciała marnować ciastek i starannie przygotowywanej lemoniady dla jakiejś przybłędy. Starsza pani postawiła tacę na małym stoliczku obok fotela, nalała musującego, zimnego napoju do szklanki i przystawiła ją do ust dziewczyny, która wypiła łapczywie. Potem postawiła na jej kolanach talerz z ciastkami i z lekką naganą w głosie zakomenderowała: - Janet, idź na górę i sprawdź, czy w pokoju panny Sheili wszystko jest gotowe i przygotuj wodę na kąpiel. Miała długą podróż i chciałaby odpocząć. Możesz pościelić łóżko i zaciągnąć żaluzje, bo za chwilę słońce będzie świecić prosto w okna z tamtej strony domu. Janet wytrzeszczyła oczy, po czym pobiegła wypełnić polecenie, nie mogąc uwierzyć w taki bieg wypadków. Kiedy starsza pani odwróciła się ponownie do gościa, zobaczyła, że dziewczyna siedzi w kapeluszu na głowie i z niezwykle poważną miną.

- Jesteś bardzo miła, babciu - odezwała się Sheila - a to miejsce jest piękne, piękniejsze niż w marzeniach i zupełnie inne od tego, co sobie wyobrażałam, jadąc tutaj. Ale nie mogę przyjąć twej gościnności, dopóki się nie dowiem, co sądzisz o pewnej sprawie. - Ależ dziecko! - zawołała zaskoczona starsza pani, opadając na najbliższe krzesło. - Chodzi o moją mamę! - rzekła dziewczyna. - Dorastałam w przeświadczeniu, że nienawidzisz mojej mamy, a jeżeli to prawda, to nie zostanę tu nawet z krótką wizytą. - Nigdy nie czułam nienawiści do żadnej żywej istoty! - broniła się babcia. - Do niej także. Skąd ci to przyszło do głowy? - Dawno temu napisałaś do mojego ojca. Znalazłyśmy ten list w kieszeni jego starego płaszcza po tym, jak odszedł. Napisałaś o jego małżeństwie jako poniżeniu. Pełne wyrzutu błękitne oczy spoczęły na twarzy babci, która wyprostowała się, aby stawić czoła oskarżeniu. - Mój syn napisał do mnie, że żeni się z dziewczyną, która śpiewa w kabarecie - odrzekła z godnością. - To wszystko, co o niej wiedziałam. Z doświadczenia wiem, że śpiewaczki kabaretowe nie są ani dobrze wychowane, ani wykształcone. Czułam, że mój syn przez małżeństwo z osobą - babcia zawa- hała się - spoza swej klasy doda jeszcze jedną troskę do tych, którymi już nas obdarzył. Oczy dziewczyny zapłonęły gniewem, a usta zacisnęły się w cienką linię.

- O to chodzi. Spoza swej klasy! Uznałaś, że była spoza jego klasy, choć zupełnie nic o niej nie wiedziałaś. Znałaś tylko jeden fakt i na tej podstawie nią pogardziłaś. Więc była z jego klasy. Tak naprawdę to była od niego dużo lepsza. Proszę, nie zrozum mnie źle. Kochałam mojego ojca, ale mama przewyższała go pod każdym względem. Nie wiedziałaś, że moja babcia umierała bez lekarstw, a nawet przyzwoitego jedzenia i dlatego mama musiała zacząć śpiewać w kabarecie. Musiała śpiewać nawet w dniu śmierci swojej matki, gdyż nie miała pieniędzy, żeby wyprawić jej pogrzeb. I musiała to robić także potem, ponieważ nie było dla niej innej pracy, a trzeba było spłacić długi, zaciągnięte, gdy umierała jej mama! - Nie! Nie wiedziałam - rzekła cicho zakłopotana babcia. - Mój syn zawiadomił mnie tylko o swoim ślubie i chciał pieniędzy na sfinansowanie czegoś, co wydawało mi się kompletną katastrofą w jego życiu, które i tak już było bliskie ruiny. Policzki Sheili płonęły z podniecenia. Poczuła przypływ nowych sił. - Nie wiedziałaś, że moja mama pochodzi ze starej i szanowanej irlandzkiej rodziny. Stoi jeszcze wielki zamek, w którym mieszkała mama mojej mamy, zanim ich majątek nie został przekazany na sfinansowanie przedsięwzięcia, które uważali za słuszne. - Nie - powiedziała smutno babcia - ale nie o to się martwiłam. Nie o pieniądze, zamki i znane nazwisko. Mógł ożenić się ze zwykłą, biedną dziewczyną, byleby była porządna. Ale nie wydawało mi się, że dziewczyna... - O nic nie zapytałaś - przerwała jej Sheila. - Nie wiedziałaś, że moja mama przyjechała do tego kraju z rodzicami, kiedy była jeszcze małą dziewczynką. Jej ojciec wierzył, że tu będzie miał szansę na odzyskanie majątku i zatrzymanie rodowego zamku. Niestety, zginął w wypadku kolejowym, zanim zdążył cokolwiek osiągnąć. Mama zabrała swoją matkę na zachód, żeby ratować jej życie, gdyż lekarze powiedzieli, że to dla niej jedyna nadzieja. Wydała ostatnie pieniądze na leczenie babci, ale było już za późno. Babcia zmarła, a moja mama została sama i musiała trzymać się jedynej pracy, jaką

jej zaproponowano. Nie miała nikogo, nikogo do pomocy, i nawet złamanego grosza. Więc śpiewała w kabarecie. A ty jej za to nienawidziłaś! - Nie, dziecko, nie! Nie jestem aż tak zła. Nie czułam nienawiści! Po prostu jej nie rozumiałam! - Zgadza się, nie rozumiałaś! Więc przyjechałam tutaj, żeby ci wszystko wyjaśnić. Kiedy dostałam twoje zaproszenie, nie chciałam nawet na nie odpowiadać. Nie chciałam cię odwiedzać, nie chciałam cię widzieć. Obawiam się, że prawie cię znienawidziłam. Wiedziałam, że mogłaś nam pomóc w kłopotach i nigdy tego nie zrobiłaś, i czułam, że nie chcę się do ciebie zbliżać, nawet gdybym miała umrzeć z głodu. Ale potem zaczęłam rozmyślać. Napisałaś do mnie bardzo miły list. Gdyby nie to, że nigdy nie wyraziłaś chęci poznania mojej mamy, mogłabym nawet uznać, że był wyrazem miłości. To było jeszcze zanim znalazłam w kieszeni ojca tamten list, który jasno pokazywał, jaki od początku był twój stosunek do mamy. I jeszcze przed śmiercią mamy... Babcia podniosła na nią wzrok, zupełnie zaskoczona. - Twoja mama nie żyje. - Tak - rzuciła Sheila, po czym jej ramiona zadrżały od szlochu. - Tak, zmarła sześć tygodni temu. Z wyczerpania! Znalazłam tamten list, kiedy przeprowadzałam się do tańszego mieszkania. - Biedactwo! -zawołała babcia skruszona. Po jej pomarszczonych policzkach ciekły łzy.-Biedactwo! Tak mi przykro! Nawet nie wiedziałam, że chorowała! Twój ojciec od bardzo dawna do mnie nie pisał. Zawsze tylu rzeczy zaniedbywał. Mój biedny urwis! Mój Andy! Ale powinien był zawiadomić mnie o śmierci żony! - Mój ojciec nic o tym nie wie - stwierdziła Sheila beznamiętnie. - Nie było go w domu od trzech lat. To właśnie ją zabiło. Mimo wszystko wciąż go kochała. - Nie było go w domu? - głos babci był pełen przerażenia. - Nie było go w domu od trzech lat! Więc gdzie jest? - Nie wiem. - Nie wiesz? Co to znaczy? - Często wyjeżdżał - rzekła Sheila, biorąc głęboki oddech. - Męczyło go, że bez przerwy czegoś potrzebujemy. Męczyły go choroby mamy i marne obiady, ale jak mama mogła goto-

wać lepsze, skoro nie było pieniędzy na zakupy? Więc wyjeżdżał. Po raz pierwszy wyjechał, kiedy miałam niespełna cztery lata. Pamiętam, że powiedział, iż nie wróci, dopóki nie będzie miał dość pieniędzy na wygodne życie. Babcia ukryła twarz w dłoniach i zapłakała cicho. Sheila ciągnęła swoją historię beznamiętnie, jak gdyby myślała o tym tak wiele razy, że pozbyła się już wszelkich uczuć. - Wtedy mama musiała znowu pójść do pracy, ale okazało się, że nie ma dla niej nic innego poza powrotem do kabaretu, w którym kiedyś poznał ją tata. Babcia jęknęła. - Musiała brać mnie ze sobą - ciągnęła dziewczyna. - Pamiętam, że w jej garderobie stała stara kanapa, na której zwykle zasypiałam, przykryta starym płaszczem, i czekałam, aż mogłyśmy wrócić do domu. Babcia podniosła mokrą od łez twarz i powiedziała: - Ale przecież twoja mama mogła wtedy do mnie napisać. Powinna była to zrobić choćby ze względu na ciebie. Wiedziała, że mogłabym jej pomóc. - Moja mama miała swoją dumę - powiedziała dziewczyna, unosząc podbródek. - Była równie dumna jak ty. Wiedziała, że ojciec kiedyś prosił cię o pomoc, że powiedział, iż chce zacząć życie od nowa i że ślub z moją mamą jest tego początkiem. Powiedział też, że jeżeli mu pomożesz, nigdy tego nie pożałujesz. A ty jedynie kazałaś mu porzucić narzeczoną i nigdy więcej się z nią nie widywać. - Och - jęknęła babcia - myślałam, że robię dobrze. Prosiłam o radę kilkoro przyjaciół i wszyscy twierdzili, że tak właśnie powinnam zrobić. Nie ufałam Andy'emu. Już wcześniej nie dotrzymywał swych obietnic. - Cóż, może i mieli rację - rzekła dziewczyna obojętnym tonem. - W każdym razie wiesz już, dlaczego mama do ciebie nie napisała. Jakoś brnęłyśmy przez życie i mama zdołała nawet posłać mnie do szkoły i zapewnić mi przyzwoite ubrania, póki ojciec nie wrócił. Kiedy wrócił ze swej pierwszej wyprawy, rzeczywiście przywiózł ze sobą mnóstwo pieniędzy. - Och! - westchnęła babcia z nadzieją. - Ale nie dało to nikomu szczęścia. Mama rzuciła pracę

i została w domu, mieliśmy też lepsze mieszkanie - mały domek z trzema pokojami na dole i dwoma na górze. Ale mama ciągle płakała. A raz obudziłam się w środku nocy i usłyszałam rozmowę rodziców. Mama chciała się wyprowadzić i zmienić otoczenie, ale ojciec wydawał się w jakiś sposób z nim związany. Powiedział, że się nie odważy. To miało coś wspólnego z pieniędzmi. Poza tym zaczął się obracać wśród ludzi, którzy się mamie nie podobali. Uważała, że są źli. Uprawiali hazard i pili. Jestem pewna, że ojciec czasami grał o nasze pieniądze, nie myśląc, że mógł stracić wszystko w ciągu jednej nocy, a mama cierpiała i płakała. Poza tym pił. Często wracał do domu pijany. Zastanawiałam się, czy nie było mu wstyd trzeźwieć, bo wiem, że kochał mamę i nie chciał jej krzywdzić. Starsza pani siedziała z pochyloną głową. Ogarniały ją kolejne fale smutku. Wydawało się, że postarzała się przez te kilka minut. Nagle Sheila podniosła oczy, jeszcze przed chwilą zupełnie pozbawione nadziei, i również zaczęła płakać. - Nie mówię tego, żeby cię zranić - rzekła żałośnie. - Po prostu pomyślałam, że muszę tu przyjechać i opowiedzieć ci o mojej mamie. Nie chcę od ciebie pieniędzy, współczucia czy pomocy. Przyjechałam, bo nie mogłam znieść myśli, że nie wiesz, jaką wspaniałą miałam matkę. Była dla mnie obojgiem rodziców; szła do pracy każdego wieczora, choć czasami była tak słaba, że ledwie stała na nogach. Nie, nie przerywaj mi, proszę. Muszę skończyć. Babcia podniosła ręce na znak protestu i otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale potem jej dłonie opadły na kolana i tylko łzy spływały po twarzy, na której malowało się upokorzenie. - Ojciec kilkakrotnie nas zostawiał - ciągnęła Sheila - a za każdym razem gdy wracał, przez krótki czas żyliśmy w dostatku. Jednak to nigdy nie trwało długo i mama zawsze musiała wracać do śpiewania w kabarecie. Na szczęście lubiano ją tam i zawsze chętnie widziano. Wydawało mi się, że właściciel był związany z ojcem jakąś umową. Ale kiedy podrosłam, mama zakazała mi nawet zbliżać się do tego miejsca i musiałam jej obiecać, że nigdy tam nie pójdę, nawet gdyby mnie ciągnięto siłą. Nie chciała, żebym kiedykolwiek zdradziła się z tym, że umiem śpiewać. Twarz babci rozjaśniła się.

- Ale kiedy tata odszedł po raz ostatni, mama nie mogła tak łatwo odzyskać swojego miejsca w kabarecie. Była tam młoda dziewczyna, która śpiewała bardziej nowocześnie i była dużo milsza dla mężczyzn. Mama nie była taka. Zawsze trzymała się na dystans, odśpiewywała doskonale swoją partię i wychodziła do garderoby. Niektórym ludziom się to nie podobało i gdyby nie stary właściciel, od razu by ją zwolniono, ale on nalegał, żeby została. Pojawił się jednak nowy kierownik. Tamten stary miał atak serca i nie miał już wiele do powiedzenia. Nowy kierownik nienawidził mamy. Zmusił ją, żeby śpiewała dwa razy więcej, nakazał bisy i dodatkowe występy i obciął jej pensję. Ja pracowałam wieczorami w hotelu Junction jako kelnerka i pomoc kuchenna. Mamie bardzo się to nie podobało, tym bardziej że wciąż chodziłam do szkoły, ale inaczej nie mogłybyśmy związać końca z końcem. - Och - jęknęła babcia - i pomyśleć tylko, że ja... - Nie musisz brać tego w ten sposób - powiedziała Sheila żałosnym tonem. - Wiem, jak się o siebie zatroszczyć. Mama nauczyła mnie trzymać się na dystans i nie spoufalać się z nikim. Nie, nie przerywaj mi, babciu. To już prawie koniec. Starsza pani otarła łzy i dalej słuchała bez słowa. - Ostatnia zima była dla nas szczególnie ciężka. Wiedziałam, że mama jest chora, ale nie spodziewałam się, że aż tak ciężko - Sheila wzięła głęboki oddech i przygryzła wargi, aby powstrzymać je od drżenia. - Kilkakrotnie próbowałam namówić ją do pozostania w domu, ale mi się nie udało. Powiedziała, że gdyby opuściła choć jeden występ, nowy kierownik wreszcie miałby powód, by ją wyrzucić. Ale tego ostatniego wieczora padało, a ona była bardzo słaba. Cały dzień przeleżała w łóżku, zbyt chora, aby jeść, ale zdecydowała się pójść. Błagałam, żeby pozwoliła mi się zastąpić. Wiedziała, że potrafię. Znałam wszystkie jej piosenki. Ale wstała natychmiast, jakby się bała, że pójdę zamiast niej, i zaczęła się ubierać. Sheila zamilkła na chwilę i przymknęła oczy, jakby te wspomnienia były zbyt bolesne, by ubrać je w słowa. Potem wróciła do opowieści. - Tego wieczora zwolniłam się z pracy, bo bardzo się o nią martwiłam. Nie udało mi się jednak jej zatrzymać. Potem prosiłam, by pozwoliła mi pójść ze sobą, ale tak się tym zdenerwowała, że aż się

przestraszyłam. Starała się chronić mnie od tego miejsca bardziej niż od czegokolwiek innego. Kiedy wyszła na deszcz, poszłam za nią. Nie odważyłam się puścić jej samej. Wiał huraganowy wiatr. Dotąd nie wiem, jak w ogóle udało się jej dotrzeć na miejsce. Ja chwilami miałam kłopoty z utrzymaniem się na nogach. Raz mama się zachwiała i o mało nie upadła, ale zdążyła uchwycić się drzewa i ruszyła dalej, gdy tylko minął ten podmuch. Babcia podniosła wzrok. Jej oczy błyszczały. Z zapartym tchem słuchała tragicznej historii, która rozdzierała jej duszę. Ale Sheila chyba zapomniała o swojej słuchaczce. Jej twarz była skupiona, a oczy patrzyły niewidzącym wzrokiem. - Kiedy weszła do środka, poczekałam w cieniu pod bocznym wejściem, a potem zakradłam się tam, kiedy nikt nie patrzył. Naturalnie znałam drogę, bo spędziłam tam przecież prawie całe dzieciństwo. Wśliznęłam się na koniec korytarza przy jej garderobie, bo wiedziałam, że rzadko ktoś tamtędy przechodzi. Poza tym była tam szafa, w której mogłam się schować. Miałam uszy i oczy otwarte. Obserwowałam mamę, kiedy wyszła z garderoby i zauważyłam, że drży. Bałam się, że upadnie, zanim wejdzie.na scenę i poszłam za nią, na wypadek gdyby mnie potrzebowała. Byłam zupełnie zaskoczona, kiedy usłyszałam jej głos. Był czystszy i piękniejszy niż kiedykolwiek przedtem. Wydawało się, jakby włożyła w ten śpiew całą siebie. Śpiewała starą irlandzką balladę i wydawało mi się, że widzę przed sobą zamek, w którym się urodziła i irlandzką koniczynę migoczącą jak szmaragd. Mama wiele mi opowiadała o Irlandii i zawsze miałam wrażenie, że tam byłam. Oczy Sheili były pełne łez, ale nie przerwała swej historii. - Publiczność szalała. Klaskali i wiwatowali, i wywoływali ją na scenę nie wiem ile razy. I przy kolejnych bisach jej głos zdawał się jeszcze silniejszy i czystszy niż przedtem. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Przez cały dzień tak źle się czuła! Ale kiedy prześpiewała już prawie cały repertuar, usłyszałam, jak przemawia, słodkim i silnym głosem, w którym brzmiało coś, czego nigdy dotąd nie słyszałam: zaufanie i moc, i wielka czułość. Oklaski umilkły i na widowni było tak cicho, że można było niemal usłyszeć oddechy ludzi. Powiedziała:

„Nie mogę ofiarować wam tego wieczora więcej niż jeszcze jedną piosenkę. Jestem bardzo zmęczona. Posłuchajcie! To stara pieśń, którą kocham. Zostawiam ją wam w prezencie!" Potem zaczęła śpiewać. Pieśń była powolna i słodka, ale każde słowo sięgało aż do najodleglejszych kątów sali: Kto się w opiekę odda Panu swemu, A całym sercem szczerze ufa Jemu... - Nigdy nie słyszałam jej śpiewającej w taki sposób. Każde słowo wydawało się wielkim krzykiem duszy ku Bogu: Śmiele rzec może: mam obrońcę Boga, Nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga... - Moje serce o mało nie pękło z bólu, ale przysuwałam się bliżej i bliżej drzwi sceny, póki nie zobaczyłam jej stojącej w starej białej sukience, z twarzą tak bladą i słodką i z oczami wzniesionymi w górę, jak gdyby widziała coś ponad girlandami pod sufitem. Głos Sheili załamał się nagle i dziewczyna ukryła twarz w dłoniach. Potem raz jeszcze podniosła głowę i zaczęła: - Kiedy na nią patrzyłam, zrozumiałam, że już nie śpiewa, ale się modli, modli się do Boga całym sercem. Myślę, że ludzie na widowni też to poczuli, bo niektórzy zaczęli płakać. Mężczyźni przestali pić alkohol, a wymalowane dziewczęta przestały chichotać i plotkować, i słuchały ze łzami w oczach. Ale ona już nie myślała o publiczności i śpiewała dalej. Prześpiewała wszystkie zwrotki i nikt się nie odezwał ani nawet nie poruszył. Iżeś rzekł Panu: „Tyś nadzieja moja", Iż Bóg najwyższy jest ucieczka twoja. - Z każdą linijką śpiewała donośniej:

W cieniu swych skrzydeł zachowa cię wiecznie, pod Jego pióry uleżysz bezpiecznie. - Jej akompaniator najpierw uderzał pojedyncze akordy. Zwykle po prostu improwizował w odpowiedniej tonacji, ale kiedy doszła do ostatniej zwrotki, uderzył w tak triumfalny ton, jak gdyby wyczuł, że prawdziwe jest to, co mama śpiewa. Potem nagle fortepian ucichł i zabrzmiały ostatnie cztery linie: Słysz, co Pan mówi: „Ten, kto Mnie miłuje I ze Mną sobie szczerze postępuje, I Ja go także w jego każdą trwogę I nie zapomnę, i owszem wspomogę". - Zaśpiewała to tak wspaniale i tak błagalnie, że pianista nagle spojrzał w górę, jakby spodziewał się zobaczyć tam Boga. Wyśpiewała ostatnie słowa bez najlżejszego drżenia w głosie, a potem, nagle, kiedy śpiew ucichł, usłyszałam straszny płacz dochodzący gdzieś od stołu przy tylnych drzwiach. Mama upadła na scenę i... Jeszcze zanim do niej pobiegłam, wiedziałam, że to już koniec i wydało mi się, że Bóg w jakiś sposób uświęcił okropną pracę, jaką musiała się parać, pracę, której nie znosiła i którą podjęła tylko ze względu na mnie. Sheila przez chwilę siedziała cicho, wyglądając przez otwarte drzwi na lilie, nad którymi jak zielono-złota błyskawica przelatywał mały koliber. Potem podniosła wielkie błękitne oczy i powiedziała cicho: - Myślę, że teraz jest gdzieś w miejscu podobnym do tego, gdyż to kojarzy mi się z niebem, a jeżeli prawdziwe niebo istnieje, to musi się tam znaleźć miejsce dla mojej mamy. Ostatnie słowa wyrzekła prawie wyzywającym tonem i spojrzała na babcię, która siedziała cicho, nie wycierając nawet łez, które kapały na jej splecione dłonie.

Wcale nie miałam zamiaru tu przyjeżdżać - podjęła znowu znużona Sheila. - Chciałam pojechać gdziekolwiek i znaleźć jakąś pracę. Nawet po tym, jak wysłałam ci telegram z informacją, którym pociągiem przyjadę, omal się nie wycofałam. Ale coś mnie zmusiło, żeby tu przyjechać i opowiedzieć o mojej mamie... uświadomić ci twoją pomyłkę... zanim zdecyduję, co dalej robić. Jednak... wydaje mi się... że nie było po co. Pewnie... wcale... nie zmienisz zdania! Urwała nagle i zaszlochała. Babcia zerwała się na równe nogi, po czym uklękła przy boku dziewczyny. - Och, kochanie! - powiedziała cichym, pełnym łez głosem. -Ależ było po co! Zmieniłam zdanie! Uważam, że twoja mama była wspaniała! I tak bardzo żałuję, że jej nie poznałam-i nie pomogłam jej w kłopotach. Och, jaka byłam głupia, jaka głupia! Wiedziałam, że mój syn zawsze był czarną owcą, ale obwiniałam jego środowisko i zawsze się bałam wszystkiego, co stawało na jego drodze, bo mogło jeszcze bardziej go ode mnie oddalić. Och, przebacz mi, przebacz mi, moja dziewczynko! Nigdy sobie nie wybaczę, że jej nie pomogłam. To wszystko moja wina! Czy możesz mi wybaczyć? Teraz, padłszy sobie w ramiona, płakały już obie. Babcia przytuliła odnalezioną wnuczkę i ucałowała ją gorąco, a miękkie usta Sheili odpowiedziały pocałunkiem. Nagle zmęczoną dziewczynę ogarnęła kolejna fala słabości; jej ramiona opadły, głowa osunęła się na poduszkę, a oddech stał się prawie niesłyszalny.

Babcia zerwała się, pełna wyrzutów sumienia. - Dziecko! - zawołała. - Potrzeba ci gorącej kąpieli i porządnego odpoczynku. Chodź, zaprowadzę cię do pokoju... Sheila podniosła się. - Nie mogę - rzekła z godnością, która wprawiła starszą panią w osłupienie. - Nie przyjechałam tutaj korzystać z twego współczucia. Przybyłam, żeby ci powiedzieć, że nie musisz się dłużej wstydzić mojej mamy ani mnie. Naprawdę cię rozumiem. Teraz, kiedy poznałaś już całą sytuację, nie mam do ciebie pretensji. Odejdę zadowolona. Proszę, pozwól mi się tylko napić i zaraz ruszę w drogę. - W drogę? - zapytała babcia z przestrachem. - Ale przecież przyjechałaś do mnie z wizytą! Zaprosiłam cię! Drogie dziecko, jeżeli poproszę cię, żebyś mi wybaczyła błędną opinię, jaką miałam o twojej mamie, czy zechcesz uwierzyć w moją dobrą wolę? - Tak - rzekła Sheila, patrząc na nią spokojnym, czystym wzrokiem. - Wyglądasz na dobrą i prawdomówną osobę. I kiedyś, jeśli wciąż będziesz tego chciała, może przyjadę tu z wizytą. Ale najpierw muszę znaleźć jakąś pracę i zarobić przynajmniej na porządne ubranie. Nie chciałabym tu wrócić w takim stanie. - Kochana dziewczynko! - powiedziała babcia, nie wstrzymując łez. - Czy sądzisz, że twoje ubranie ma w tej chwili jakiekolwiek znaczenie? - Może i nie - rzekła Sheila słabym głosem - ale mamie by się to nie spodobało. Nie mogę przynosić jej wstydu. Gdyby nie pewien człowiek, nie przyjechałabym tu nawet na rozmowę, póki nie miałabym odpowiedniego ubrania. Ale musiałam wyjechać w pośpiechu. - Sheilo, drogie dziecko, czy nie wiesz, jaką przyjemnością będzie dla mnie sprawienie ci wszystkiego, czego potrzebujesz? Nigdy nie zdołam wystarczająco ci zadośćuczynić za moją potworną pomyłkę, kiedy nie pomogłam mojemu zabłąkanemu synowi stworzyć prawdziwego domu dla twojej mamy. Och, nie uwierzę, że mi wybaczyłaś, jeżeli nie zechcesz teraz ze mną zostać, żebyśmy mogły poznać się nawzajem i zaleczyć rany! Sheilo, córko mego kochanego Andy'ego, czy

nie widzisz, jak bardzo moje serce tego pragnie? Może zrobiłam źle, może uniosłam się dumą, ale nie popełniaj tego samego błędu, proszę. Dwie dumne osoby nigdy nie dojdą do porozumienia. Spróbujmy zacząć od nowa, dobrze, kochanie? Babcia powtórnie ją objęła. Oczy starszej pani znowu były mokre od łez, a siwe loki rozsypały się wokół rumianej twarzy. W końcu Sheila odrzuciła swoją dumę i oparła głowę na ramieniu babci, poddając się czułemu uściskowi. Nagle babcia oprzytomniała. - Dziecko! Zaraz się upieczesz w tym grubym żakiecie i kapeluszu. Dzisiaj wieje bryza od lądu i jest wyjątkowo duszno. Natychmiast to zdejmij. Nieważne, jak wyglądasz. Nikogo więcej tu nie ma i nikt nie zauważy, że masz brudną bluzkę. Wstań, kochanie, i wejdź ze mną na górę. Gdzie są twoje rzeczy? Na stacji? Czy kazałaś je tu odwieźć? Sheila zaśmiała się smutno. - Och, babciu! - powiedziała niemal z histerią. - Wszystko, co mam na tym świecie, stoi przy furtce w starej walizce, która za chwilę pewnie się rozpadnie. - Każę Janet ją przynieść... - zaczęła starsza pani. - Nie, proszę - zerwała się Sheila. - Nie chcę, żeby to zobaczyła! Nigdy nie zapomniałaby tego widoku. Niosłam ją całą drogę ze stacji, więc poradzę sobie chyba jeszcze z kilkoma stopniami - i Sheila wybiegła po swój sfatygowany bagaż. Starsza pani otworzyła jej drzwi i spojrzała ze współczuciem. - Niosłaś ją całą drogę ze stacji! Ależ to prawie dziesięć kilometrów! Och, moje biedactwo! - Nie jest taka ciężka - wysapała Sheila, czując kolejną falę słabości. - Dokąd mam ją zanieść? - Po schodach na górę, kochanie, pierwsze drzwi po prawej - babcia podreptała ochoczo za gościem. - Wstaw ją do szafy, dziecko. Nie próbuj się teraz rozpakowywać, jesteś zbyt zmęczona. Mam u siebie w sypialni ładną, przewiewną koszulę nocną, którą kupiłam dla twojej kuzynki Jessiki. Nie dostała jej,