Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 061 932
  • Obserwuję493
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań651 245

Ingulstad Frid - Saga Wiatr nadziei 20 - Kocia mama

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :705.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Ingulstad Frid - Saga Wiatr nadziei 20 - Kocia mama.pdf

Beatrycze99 EBooki I
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 56 osób, 54 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 147 stron)

FRID INGULSTAD KOCIA MAMA Saga Wiatr Nadziei część 20

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kristiania, grudzień 1907 roku Elise zatrzymała się gwałtownie, patrząc na Pedera z przerażeniem. Zrobiło jej się słabo, mroczki zatańczyły jej przed oczami i z trudem wydobyła z siebie: - Co się stało? - Emanuel leży na podłodze i wygląda, jakby nie żył. Jęknęła, po czym chwyciła brata za rękę i pędem ruszyli w górę Maridalsveien. - Upadł? - zapytała po drodze zdyszana. - Nie wiem. Nakarmił Jensine, a potem pojechał na wózku do siebie - odparł Peder, któremu też brakowało tchu. - Kristian był na górze z maluchami, a ja razem z Evertem sprzątaliśmy w kuchni. Zobaczyliśmy go, jak leży bez ruchu, gdy skierowaliśmy się na schody. Poczuła, jak żelazna obręcz zaciska się jej na sercu. To kara! Emanuel wysłał ją do Andersengärden, by przekazała Torkildowi wiadomość o małej Jorund, a jej chodziło jedynie o to, by spotkać się z Johanem. Najpierw Torkild wygłosił jej kazanie, a teraz jeszcze to ją spotyka! Wciąż dźwięczały jej w uszach słowa Torkilda: „Krew się we mnie burzy, gdy widzę, że nadużywasz zaufania Emanuela i go oszukujesz”. Zawstydziła się pod wpływem oskarżeń Torkilda, który nie zamierzał przyjąć do wiadomości, że „zginie, kto się sprzeniewierzy miłości”. Zaraz jednak wstyd ustąpił rozgniewaniu. A dlaczego Torkild nie przemówił do sumienia Emanuelowi, kiedy ten przeprowadził się do dworu Ringstad razem ze swoją kochanką? Czy tylko kobiety obwinia się o popełnione grzechy? Mężczyźni mogą robić, co im się żywnie podoba, nie przejmując się słowami z Modlitwy Pańskiej „I nie wódź nas na pokuszenie”? Emanuel także podjął pewną decyzję, oświadczając się jej i ją poślubiając, nie tylko ona złożyła przysięgę małżeńską przed Bogiem w obecności pastora. - Myślisz, że on nie żyje, Elise? - zapytał Peder łamiącym się głosem. - Nie wiem. Może tylko stracił przytomność. Już mu się to wcześniej zdarzało, pamiętasz? Powinieneś włożyć kurtkę i czapkę - dodała zdyszana. - Kto w taki mróz chodzi zbyt lekko ubrany, naraża swoje zdrowie. - Nie miałem czasu. Pomyślałem tylko, że jeśli on umarł, musimy od razu coś zrobić. Wołałem Kristiana, ale chyba nie słyszał, bo zagłuszał mnie płacz Jensine.

- Zaraz będziemy w domu - wysapała Elise, z trudem łapiąc oddech. - Wyślę Kristiana na posterunek policji. To znaczy... do sąsiadów, żeby zadzwonili do szpitala. - Myślisz, że on nie żyje, ale nie chcesz, żebym się rozpłakał. - Nie martwmy się na zapas, Peder. - Byłem na niego zły! - Głos mu się znów załamał. - Ale przecież wiem, że jest miły. - Ostatnie słowa zagłuszył szloch. - Ja też się na niego złościłam, Peder. - Dlatego poszłaś się spotkać z Johanem? Drgnęła. - Poszłam powiedzieć Torkildowi o Jorund, a nie po to, by spotkać się z Johanem. - Nie widziałaś się z nim? - Nie. Spotkałam Torkilda przed czynszówką i powiedziałam, że panna Johannessen postanowiła zaopiekować się Jorund, o czym sama zawiadomi sierociniec. Zwolniła kroku, nie mogąc złapać oddechu. - A dlaczego nie porozmawiałaś z Johanem? Przecież on za parę dni wyjeżdża, sam o tym mówił. - Uznałam, że nie mogę zbyt długo przebywać poza domem. Jest późno. Powinieneś już od dawna być w łóżku. Peder otworzył furtkę i przepuścił siostrę przodem, mówiąc: - Uważam, że powinnaś z nim porozmawiać. Bo jeśli Emanuel nie żyje, dobrze byłoby zatroszczyć się o to, by mieć w domu innego mężczyznę. - Cii, Peder, no coś ty! - Elise odwróciła się i rozejrzała niespokojnie w ciemnościach. - Przecież nie wiadomo, czy Emanuel nie żyje. Poza tym Johan musi wracać do Paryża. Nie wolno ci mówić takich rzeczy! - dodała surowo i pośpieszyła w stronę kuchennych drzwi. Kristian z Evertem przybiegli do kuchni, gdy tylko ich usłyszeli. - Wydaje mi się, że oddycha, ale nie jestem pewien - oświadczył Kristian wyraźnie poruszony. Chwycił Elise za ramię i pociągnął za sobą. Evert i Peder podążyli za nimi. Emanuel leżał obok wózka. Zapewne próbował sam położyć się do łóżka, ale stracił równowagę i upadł. Był blady i nie dawał znaku życia. Elise ostrożnie przyłożyła dłoń do tętnicy szyjnej. Dopiero po chwili wyczuła słaby puls. - Żyje! - wyszeptała. - Tak? - Peder uklęknął i przyłożył ucho do klatki piersiowej Emanuela. - Masz rację. Wydawało mi się, że serce przestało mu bić, ale potem zaczęło od nowa. Kristian stał nieruchomo. - Mam biec po doktora? - zapytał.

- Tak, biegnij, Kristian! I powiedz, że to pilne. Kristian zniknął. - Tylko włóż czapkę! - zawołał za nim Peder. - Bo ja sobie odmroziłem uszy. - Cii - rozległ się przerażony głos Everta. - Nie hałasuj tak, bo znów mu się zatrzyma serce. Peder spojrzał na niego obrażony. - Nie sądzę, by miał umrzeć od tego, że troszczę się o mojego brata. Elise mówiła, że nie wolno narażać swojego zdrowia, wychodząc na mróz bez odpowiedniego ubrania. Elise podniosła się, oznajmiając: - Myślę, że nie będziemy go przenosić. Lepiej niech leży tak, jak go znaleźliście. Nie wygląda na to, by się uderzył. Idźcie na górę, chłopcy, i kładźcie się spać. Musicie być wyspani, bo jutro czeka was praca w sklepie przez cały dzień. - Mamy iść spać? - Peder popatrzył na nią z niedowierzaniem. - Jak możesz w ogóle myśleć, że zasnę, gdy Emanuel leży na ziemi nieprzytomny i nie wiadomo, czy w ogóle jeszcze kiedyś się odezwie? - Oczy chłopca napełniły się łzami. - Nie pamiętasz, że dostałem od niego diabolo? Zabrał nas też do Tivoli. A teraz, kiedy dał mi pracę u siebie w sklepie, nie będę musiał czyścić wychodków. Elise poczuła dławienie w gardle. - Masz rację, Peder. Jeśli nie chcecie się jeszcze kłaść spać, to nie musicie. Idź do kuchni i dorzuć do pieca drewna, a ja ugotuję ci polewkę. Przemarzłeś do szpiku kości. Już chciała odejść, gdy zauważyła, że Emanuel poruszył się nieznacznie. - Emanuelu! Słyszysz mnie? - Pośpiesznie pochyliła się nad nim. Pomrugał, ale zaraz powieki opadły mu ciężko. Wydał z siebie zduszony, cichy jęk i zauważyła, że usiłuje pokręcić głową. - Emanuelu - próbowała ponownie nawiązać z nim kontakt. - Spadłeś z wózka i straciłeś przytomność. Zaraz przyjdzie doktor. Znów pomrugał, obrócił głowę i popatrzył na Elise nieprzytomnym wzrokiem. Powtórzyła mu jeszcze raz to samo i odniosła wrażenie, że tym razem ją zrozumiał. - Coś cię boli? Mam ci pomóc wstać? Pokręcił głową powoli. Nie wiedziała, czy to znaczy, że nic go nie boli, czy też że nie chce, by mu pomagała wstać. Zresztą może lepiej, żeby go nie przenosić, póki nie przyjdzie doktor. W drzwiach stanął Peder. - Już się porządnie rozpaliło, Elise - oznajmił. - Sami ugotujemy z Evertem polewkę. - Dobrze, Peder. Emanuel dochodzi do siebie, wolałabym go teraz nie zostawiać.

- Odzyskał przytomność? - Peder błyskawicznie podszedł bliżej. - Jak on wygląda? Rozumie, co do niego mówisz? - Tak sądzę. Ale zapewne trochę potrwa, zanim głowa znów zacznie mu pracować normalnie. Peder posłał jej zdziwione spojrzenie. - Jak to, to głowa pracuje? - Tak. Gdyby nie pracowała, nie mógłbyś ani czytać, ani pisać, ani ugotować polewki. - To głowa Emanuela chyba się na chwilę zdrzemnęła, inaczej nie upadłby na podłogę. - Właśnie. Dlatego musimy go budzić powoli, żeby się nie przeraził, że mu się głowa zdrzemnęła, jak to powiedziałeś. - Myślę, że on jednak nie umrze. W tej sytuacji nic nie szkodzi, że Johan jedzie do tego Paryża, prawda? Elise posłała Emanuelowi przerażone spojrzenie. Oby tylko nie dotarło do niego, co powiedział Peder, pomyślała. Doktor przybył zadziwiająco szybko. - Witam, pani Ringstad. Co za przykra sprawa. Nieszczęścia jedno po drugim spadają na panią. Pewnie się pani znów przeraziła. - Nie wiem, czy zasłabł na skutek choroby, czy też się nadwerężył, przemieszczając się z wózka na łóżko o własnych siłach. - Powinna pani być przy nim, ilekroć siada lub schodzi z wózka. Chłopcy nie mają dość siły, by mu pomóc. - W głosie doktora usłyszała nutę krytyki. Kristian żachnął się i spojrzał na Elise: - Nic nie powiedział, że potrzebuje pomocy. Gdyby wspomniał o tym choć słowem, natychmiast zszedłbym na dół. Elise popatrzyła na brata ciepło. - Wiem o tym, Kristianie. Sądzę, że Emanuel zasłabł wskutek choroby, a nie dlatego, że upadł. Nie mogłeś temu zapobiec. - A gdzie pani była, pani Ringstad? Czyżby wychodziła pani z domu w porze, gdy dzieci kładą się spać? Zmusiła się, by nie dać się ponieść nerwom. - Tak, wyszłam, bo Emanuel mnie prosił, bym się udała do Torkilda Abrahamsena i zawiadomiła go, iż pozwoliłam sekretarce majstra zabrać do domu małą sierotę. Dziewczynka uciekła z sierocińca i obawialiśmy się, że szuka jej policja.

Doktor prychnął, najwyraźniej usposobiony tego dnia niezbyt przyjaźnie. - Naprawdę sądzi pani, że policja traci czas na szukanie dziewczynki, która uciekła z sierocińca? Niech pani pozostawi innym rozwiązywanie cudzych problemów, pani Ringstad. Wydaje mi się, że ma pani dość własnych. - Właśnie dlatego chciałam zawiadomić Armię Zbawienia. Doktor nie odpowiedział. Ostatnio, gdy do niego poszła z wizytą, był taki miły, co go tak odmieniło? Może słyszał plotki? Może ktoś ją widział z Johanem? Nigdzie plotki nie rozchodzą się tak szybko jak nad rzeką Aker, pomyślała, wzdychając ciężko. Doktor zbadał dokładnie Emanuela, po czym poprosił Elise, by mu pomogła położyć pacjenta na łóżku. Kristian też musiał się włączyć. Nie miała pojęcia, że Emanuel jest taki ciężki. - Oprócz tego, że nabił sobie guza na głowie, nie zauważyłem żadnych innych obrażeń, których by się mógł nabawić przy upadku. Wydaje mi się, że ma pani rację, pani Ringstad. Mąż zapewne źle się poczuł i dlatego spadł z wózka, a nie odwrotnie. Od tej pory nie wolno go spuszczać z oczu ani na chwilę. Powinien mieć stałą opiekę. Popatrzyła na niego przerażona. - Przecież ja muszę chodzić do kantoru! Z czego będziemy żyć? Doktor wzruszył ramionami. - W takim razie trzeba go umieścić w szpitalu. Co prawda lekarze nie mogą mu wiele pomóc, ale tam przynajmniej ktoś będzie nad nim czuwał. Należy się trzy korony, dziękuję. Elise pośpiesznie skierowała się do kuchni i zdjęła z półki puszkę. Czyżby tak mało w niej zostało? Z ciężkim westchnieniem wyjęła pieniądze i wróciwszy do salonu, zapłaciła doktorowi. - Proszę mi powiedzieć - odezwał się doktor głosem nieco przyjaźniejszym, gdy przytrzymała mu płaszcz, by mógł się wygodniej ubrać. - Czy to prawda, że rodzice pana Ringstada są dobrze sytuowani? Nie odpowiedziała, tymczasem od strony łóżka doleciał stanowczy, pomimo wyczerpania, głos Emanuela: - Poradzę sobie sam, dziękuję. Doktor zerknął na niego, wkładając na głowę kapelusz, i zapytał: - Czyżby między nimi były jakieś nieporozumienia? Elise pośpiesznie pokręciła głową. - Mój mąż jest bardzo ambitny i honorowy i woli radzić sobie sam.

- No cóż, duma jest godna pochwały, jednak należy ją odłożyć na bok, gdy chodzi o zdrowie, a nawet życie. Wypowiedziawszy te słowa, doktor skinął głową na pożegnanie, sięgnął po laseczkę i torbę lekarską, i wyszedł. Elise podeszła do łóżka i wyjaśniła mężowi: - Na szczęście lekarz nie stwierdził nic złego. Emanuel uśmiechnął się z goryczą. - Nic poza tym, że zasłabłem i nie mogę zostawać bez opieki. - Jutro posiedzi z tobą w domu któryś z chłopców. Porozmawiam z panią Jonsen. Może zgodzi się tu przychodzić, jeśli jej zapłacę trochę więcej. - Pani Jonsen? - jęknął bezbarwnym głosem. - Ta kobieta miałaby się tu kręcić przez cały dzień? Na Boga, Elise, chyba rozumiesz, że to ostatnie, czego bym sobie życzył. Myślała intensywnie, ale nic innego jej nie przychodziło do głowy. - Nie mogę zrezygnować z pracy w kantorze. Nie wiem, ile możesz zarobić w sklepie, ale wątpliwe, by starczyło na nasze utrzymanie. A zatrudnienie sprzedawcy zapewne pochłonie większość zysku. - Porozmawiam z Paulem Georgem. - A co on poradzi? - Jestem zmęczony, Elise. - Emanuel przymknął oczy. - Chyba zapomniałaś, że dopiero co leżałem półżywy na podłodze. - Przepraszam. Przynieść ci coś? - Filiżankę kawy, bądź tak miła. Z dużą ilością mleka i cukru. Chłopcy stali w drzwiach do kuchni i obserwowali ich zatrwożonym wzrokiem. - Idźcie już na górę, chłopcy, i połóżcie się spać! Jutro musicie wstać wcześnie. - Ja mogę zostać jutro w domu - odezwał się niechętnie Peder, choć Elise wiedziała, że wolałby stać za ladą. - Nie, ja zostanę - pośpiesznie wszedł mu w słowo Evert. - Peder o wiele lepiej radzi sobie z zagadywaniem klientów niż ja. Następnego ranka Elise z ciężkim sercem szła w górę Maridalsveien, ciągnąc na sankach Hugo. Czy Evert zdoła pomóc Emanuelowi, jeśli ten znów zasłabnie? Gdzie powinien pójść szukać pomocy? Pani Jonsen Emanuel nie znosi, a pozostali sąsiedzi są w pracy. Do doktora daleko i niemal tak samo długa droga prowadzi do ludzi, którzy mają telefon. Znów się ochłodziło, termometr wskazywał minus osiemnaście stopni. W „Svaerta” było napisane, że trzaskający mróz utrudnia w znacznym stopniu ruch statków w Kristianiafjorden. Śnieg spadł późno tej jesieni, trzy, cztery tygodnie później niż zwykle.

Wszystko wskazywało na to, że nadchodząca zima nie będzie zwyczajna, spodziewano się znacznie większych niż zazwyczaj opadów śniegu i ostrzejszych mrozów. Elise zatrzęsła się z zimna. Mróz szczypał ją w nos i w policzki, skostniały jej dłonie, straciła czucie w palcach u nóg. Żeby tylko Hugo usiedział spokojnie na sankach! Pożałowała, że nie owinęła go dodatkowo wełnianym kocem. Minęła sklep Magdy na rogu i już miała skierować się w dół Sagveien, gdy nagle na zakręcie mignął jej jakiś cień. Właściwie szybciej poczuła, niż zobaczyła wyraźnie, że to Johan... Zwolniła nieco, a on powoli zbliżył się do niej. - Dzień dobry, Elise. - Dzień dobry, Johan. - Słyszałem, że szłaś do nas wczoraj wieczorem, ale Torkild odesłał cię z powrotem do domu. - No, nie do końca tak było - uśmiechnęła się zawstydzona. - Przyszłam porozmawiać z Torkildem o małej dziewczynce, sierocie. - Pośpiesznie opowiedziała Johanowi o Jorund i dodała na zakończenie: - Torkild mi nie uwierzył. Sądził, że przyszłam się spotkać z tobą. - A nie? - zapytał z powagą. Ociągała się przez chwilę, wreszcie wyznała: , - Nie będę nalegać, jeśli zmieniłeś zdanie i podjąłeś inną decyzję. - Inną decyzję? Jak możesz tak mówić? - Nie przyszedłeś. Sądziłam, że po rozmowie z Emanuelem, gdy zobaczyłeś, w jakim jest stanie, rozmyśliłeś się. - Najdroższa Elise, nie sądziłaś chyba, że to możliwe? Chyba nie wierzysz, by miłość, która dojrzewała we mnie przez ponad dwadzieścia lat, mogła zniknąć w ciągu jednego dnia? - Nie, ale... Pomyślałam, że może ogarnęło cię współczucie dla Emanuela. - Owszem, współczuję mu, ale to nie zmienia moich uczuć do ciebie. Nasza miłość nie ma z nim nic wspólnego. Szkoda go, spotkał go ciężki los. Wiem, co to znaczy być zdanym na kogoś, długie lata choroby Anny nauczyły mnie wiele na ten temat. Jednak nie jest twoją ani moją winą, że on zachorował. Przemarznięty Hugo popłakiwał, więc Johan dodał pośpiesznie: - Byłem zajęty pracą, moje szkice i modele zostały przyjęte z zachwytem - dodał. - Majster Paulsen umówił kilka kolejnych spotkań, na których musiałem być obecny. Elise podniosła synka z sanek i przytuliła mocno do siebie, rozcierając mu plecki. Mróz szczypał w policzki, a z ust wydobywała się para.

- Kiedy jedziesz? - zapytała, słysząc, jak nieszczęśliwie zabrzmiał jej głos. - Pojutrze, pierwszego stycznia. - Możemy chyba pisać do siebie? - Nie spotkasz się już ze mną przed moim wyjazdem? - Nie wiem, czy mi się uda. Emanuel miał kolejny atak i doktor powiedział, że musi być pod stałą opieką. Ani na chwilę nie powinien zostawać sam. Johan pokręcił głową. - Jak ty sobie z tym poradzisz? - Dziś został z nim Evert, a kiedy zaczną się znowu zajęcia w szkole, będę musiała zorganizować to jakoś inaczej. - Musisz powiadomić jego rodziców. - Emanuel nie chce. Duma mu na to nie pozwala. Mówi, że sam sobie poradzi. - Nie pojmuję takiej postawy. Przecież to tylko odbija się na tobie. Napisz do nich mimo wszystko, Elise. Wyjaśnij im, jaka jest sytuacja, i powiedz, że potrzebna ci pomoc. Emanuel jest przecież ich jedynym synem. Na pewno nie chcieliby, aby pozostawał w domu sam na całe dnie, gdy już parę razy zasłabł. Przyznała mu rację i dodała: - Muszę się śpieszyć, ale jeśli masz czas zajrzeć do domu majstra w porze przerwy obiadowej, to możemy o tym porozmawiać. - Przyjdę. Spóźniła się pięć minut do kantoru, zostawiwszy uprzednio Hugo pod opieką Hildy. Ku jej zdumieniu panna Johannessen nie zdążyła jeszcze przyjść. Samson spojrzał na nią znad sterty papierów i wyszeptał: - „Potwór” zachorował. Majster jest w złym humorze. W tym samym momencie otworzyły się drzwi i pojawił się w nich pan Paulsen. - Może pani zajrzeć do mnie na chwilę, pani Ringstad? Pośpiesznie zdjęła chustę i skierowała się do gabinetu przełożonego. Ręce i twarz miała czerwone od mrozu.. - Nie nosi pani rękawic? - Owszem, noszę, muszę sobie jednak sprawić cieplejsze. - Nie pojmuję, powinno być panią stać na kupno płaszcza i kapelusza, pani Ringstad. Nie wypada, by moja kancelistka wyglądała jak robotnica. Poczuła rumieniec na twarzy i spuściła zawstydzona wzrok. - Postaram się znaleźć czas na kupno odpowiedniego stroju, panie Paulsen. - Panna Johannessen zachorowała i wiele wskazuje na to, że przez jakiś czas

pozostanie nieobecna. Nigdy się to wcześniej nie zdarzało, nie mam więc pojęcia, jak sobie bez niej poradzę. I to jeszcze w porze, gdy zaczynamy sporządzać bilans roczny! W związku z tym musi pani przejąć część jej obowiązków, pani Ringstad. Jeśli będzie trzeba, zostanie pani po godzinach, oczywiście za dodatkowym wynagrodzeniem. Elise nie miała odwagi się sprzeciwić. Nie mogła ryzykować, że majster zatrudni kogoś nowego. - Najpierw podyktuję pani kilka pism i zobaczymy, ile nam się uda zrobić. Sądzę jednak, że dziś nie będzie czasu na przerwę obiadową. Zatroszczę się, by przyniesiono pani coś do jedzenia. Widocznie los tak chce, myślała, wracając do swojego biurka. Najwyraźniej Johanowi i mnie nie jest pisane być razem. Samson zerknął znad swojej pracy. Chyba poznał po jej minie, że coś jest nie tak, bo wstał i podszedłszy do niej, zapytał: - Coś się stało? Opowiedziała mu szybko o wszystkim, zarówno o małej Jorund, o upadku Emanuela, jak i o beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znalazła. Nie wspomniała jedynie o tym, że umówiła się z Johanem. Samson nie miał pojęcia o jej skrywanej miłości i nie zamierzała go w to wtajemniczać. Wystarczyło, że wiedział o książce. Wysłuchał jej w skupieniu i odezwał się po chwili namysłu: - To znaczy, że panna Johannessen wcale nie jest chora. Pewnie po raz pierwszy w życiu pozwoliła sobie na takie wagary. Oboje wiemy, dlaczego. Wreszcie ma się kim zająć. Po paru dniach znudzi jej się z pewnością siedzenie w domu. Tym bardziej, że jest obdarzona bardzo silnym poczuciem obowiązku. Pytanie, jak wytrzymasz do jej powrotu - zastanawiał się, rozważając na głos: - Mogę przejąć część twojej dodatkowej pracy, ale nie wszystko, co zleci ci majster. Oprócz tego mógłbym odebrać twojego syna i odprowadzić go do domu, o ile twoim zdaniem nie będzie się przed tym wzbraniał, no i zrobić po drodze zakupy, żebyś już nie traciła na to czasu. Zdawało jej się, że się przesłyszała. - Naprawdę może pan, przepraszam, mógłbyś zaprowadzić Hugo do domu? - Oczywiście. Bardzo lubię dzieci. U mnie w domu nikt na mnie nie czeka, z chęcią więc wyświadczę ci tę przysługę. - Dobry z ciebie człowiek, Sams..., przepraszam, Sigvart. Nie wiem tylko, czy mogę przyjąć taką pomoc, choć nie mam pojęcia, jak inaczej zdołałabym zaprowadzić Hugo do domu. - No to załatwione. Mogę pójść z tobą w porze przerwy obiadowej, żeby poznać

małego Hugo. - Pan Paulsen zapowiedział, że będę musiała pracować także w przerwie. Ma mi tu przynieść coś do jedzenia. - Chyba możesz się wymknąć na pięć minut? - Nie sądzę. - W takim razie powiem mu, jaką masz trudną sytuację, i przekonam, że nie mogę zabrać Hugo, zanim dziecko mnie nie pozna. Obrócił się i skierował stanowcze kroki w stronę drzwi do gabinetu majstra. - Nie, nie rób tego! Zostawię kartkę, że wyskoczyłam dosłownie na parę minut. Kilka godzin później przechodziła przez most zrezygnowana. To się Johan zawiedzie! Może nawet będzie jej czynił wymówki, że nie umiała grzecznie zrezygnować z propozycji Sigvarta.

ROZDZIAŁ DRUGI Zauważyła Johana w oknie na ganku, zanim jeszcze przeszła w towarzystwie Sigvarta przez most. Pewnie był przekonany, że Sigvart pójdzie dalej. Może Hilda wyszła załatwić jakąś sprawę, żeby mogli pobyć razem sami. - Widzę, że siostrę odwiedził Johan Thoresen - rzuciła lekko i naturalnie. - To nasz stary sąsiad. Zamierza zostać rzeźbiarzem i studiuje w Paryżu. Przyjechał do rodziny na święta. - Macie takich eleganckich znajomych? Nagle Elise się przypomniało, że Sigvart widział Johana tamtego dnia w kantorze. Nie była pewna, czy go rozpozna, wolała więc wyjaśnić: - Był u majstra Paulsena zaraz po świętach, żeby mu pokazać parę szkiców. Sigvart zaśmiał się. - Mówisz o tym mężczyźnie, którego nazwałem „łazęgą”? - Tak, o tym samym - uśmiechnęła się Elise. - Udawałam, że go nie znam, żeby panna Johannessen nie posądziła mnie o to, że maczałam w tym palce. - Czyżby i on smalił cholewki do twojej siostry? - Nie, raczej wątpię - odparła, siląc się na śmiech. - Wszyscy z Andersengarden są dobrymi przyjaciółmi i pomagamy sobie nawzajem, na ile to możliwe. Zarówno pani Evertsen, jak i pani Thoresen były także zaproszone na mój ślub. - Czy mogłabyś mi go przedstawić? Nie znam żadnego rzeźbiarza. Kiedy weszli do środka, uchwyciła zdziwione spojrzenie Johana, ale o nic nie zapytał. Pośpiesznie opowiedziała, co się stało, i wyjaśniła, że Sigvart Samson obiecał jej pomóc i zaprowadzić Hugo do domu. Mężczyźni przywitali się uprzejmie. - Zupełnie niepotrzebnie pana fatygowałaś. Wybieram się akurat do Sagene, więc przy okazji mogę odprowadzić Hugo. Johan pogłaskał Hugo po miedzianych lokach, chłopiec zaś uchwycił się jego nogawki spodni, spoglądając na Samsona podejrzliwie. - Jak dobrze - odparła z wyraźną ulgą Elise, a obróciwszy się do Samsona, dodała: - Może kiedy indziej zechcesz mi wyświadczyć tę przysługę? Johan wyjeżdża pojutrze. Sigvart pokiwał głową, siadł w kucki i podjął próbę zdobycia zaufania u chłopca. - Witaj, mały! Będę mógł cię kiedyś zawieźć na saneczkach do domu?

Hugo pokręcił głową. - To twój pociąg tam stoi? Mogę na niego popatrzeć? - To mój! - ożywił się nagle Hugo i podbiegł z zapałem za palenisko, by sięgnąć po schowaną w kącie zabawkę. Sigvart poszedł za nim. Elise spojrzała na Johana, a on, uchwyciwszy jej wzrok, uśmiechnął się, jakby chciał jej dodać otuchy. - Przykro mi z powodu choroby sekretarki majstra, zwłaszcza że spadło na ciebie tyle dodatkowej pracy. - Oboje z Sigvartem Samsonem uważamy, że ona tylko symuluje chorobę. Zaopiekowała się ostatnio małą dziewczynką, sierotą. Johan popatrzył na nią zdumiony. - Nie wiedziałem, że to taka miłosierna osoba. - Jest samotna. Zaproponowałam, by wzięła do siebie jakieś dziecko. Przedwczoraj w drodze do domu spotkałam Jenny razem z koleżanką z klasy, która uciekła z sierocińca. Jenny zamierzała spytać panią Tollefsen, czy koleżanka nie mogłaby u nich zostać, ale jeszcze tego samego wieczoru dziewczynka zjawiła się u nas. - A więc to tak. Teraz wszystko rozumiem. Anna opowiadała, że rozmawiałaś z Torkildem. Sierociniec został powiadomiony o losie dziewczynki, ale oni jeszcze nawet nie zgłosili zaginięcia dziecka na policji, przekonani, że dziewczynka sama wróci. Zapewne wiele razy już próbowała ucieczki. - A więc wcale się nie martwili? - rozgniewała się Elise. - Dziecko zaginęło w taki mróz, a oni nawet nie próbowali jej szukać? Przecież ta mała by zamarzła tamtej nocy, gdybym jej nie wzięła pod swój dach! - Pewnie liczą na to, że są na świecie ludzie twojego pokroju - uśmiechnął się ciepło Johan. Obróciła się i skierowała ku drzwiom. - Muszę koniecznie pędem wracać do kantoru. Majster zapowiedział, że mam pracować także w przerwie obiadowej. Coś mi przyniosą do zjedzenia. Sigvart Samson siedział na podłodze i z zapałem bawiąc się kolejką, tylko kiwnął ręką w jej kierunku. - Odprowadzę cię do furtki. Dziś jest niebezpiecznie ślisko - oświadczył Johan, a gdy tylko zamknął za sobą drzwi, odezwał się cicho: - Odprowadzę Hugo do domu, a potem wrócę tu i będę cię wyglądał, Elise. Nawet jeślibym miał sterczeć przed fabryką cały wieczór.

- Wcale nie wybierałeś się do Sagene? Wymyśliłeś to na poczekaniu? Uśmiechnął się. - Przecież nie mogłem pozwolić na to, by twojego synka odprowadzał jakiś obcy człowiek. Ale dobrze, że pan Samson przyszedł. Poznają się trochę z Hugo, zanim ewentualnie będzie ci potrzebna jego pomoc. Chyba nie muszę mieć powodów do zazdrości? - zapytał i posłał jej rozbawione spojrzenie, jakby się z nią drażnił. Roześmiała się, ale zaraz spoważniała. Rozejrzawszy się wokół, wyszeptała: - On lubi mężczyzn. Odkryłam to przypadkiem, on zaś domyślił się, kto stoi za pseudonimem Elias Aas. Umówiliśmy się, że nie zdradzimy nawzajem swoich tajemnic. Tobie mówię tylko dlatego, że wiem, iż mogę na tobie polegać. Johan musnął jej policzek. - Oczywiście, że możesz, ale nie ukrywam, że mi ulżyło. Byłbym niespokojny, gdybyś dzieliła kantor z jakimś kochliwym wielbicielem. - Nie zapominaj, że jestem mężatką i matką dwojga dzieci. Wielu sądzi, że również matką Pedera, Everta i Kristiana. - Myślisz, że to przeszkadza mężczyźnie zakochać się w tobie? Nie mogła powstrzymać się od śmiechu. - Owszem, tego jestem dość pewna. - Mimo że stoisz naprzeciw jednego z nich? Poczuła gorąco przenikające jej ciało i nabrała głębokiego oddechu. - Kocham cię, Elise. - A ja kocham ciebie, Johanie. - Biegnij szybko do kantoru, spotkamy się wieczorem, gdy będziesz wracać do domu. Wyjaśnię Emanuelowi, co się stało. Było już po ósmej, gdy wreszcie mogła zakończyć dzień pracy. Majster i Sigvart dawno już opuścili kantor. Zobaczyła go, gdy tylko wyszła na dwór. Stał schowany w kącie przy przędzalni, zapewne zdążył posinieć z zimna od długiego czekania na mrozie. Zauważywszy ją, wyszedł jej pośpiesznie na spotkanie. Popatrzyła na niego zatroskana. - Mam nadzieję, że nie stałeś tu zbyt długo? - Tylko dwie godziny - odparł wesołym głosem. - Wiesz, że temperatura spadła do minus dwudziestu stopni? - Tak, widziałem na termometrze. Czuję się jednak, jakby było minus trzydzieści -

zaśmiał się. - Możesz się przeziębić. - Nic mi nie grozi, bo przez cały czas rozgrzewała mnie nadzieja, jak zawsze gdy się czeka na coś dobrego. Rozejrzał się dokoła. Na placu przy fabryce nie było widać żywej duszy, światła w hali pogasły, bo nikt dziś nie pracował po godzinach. - Od pół godziny nie widziałem tu nikogo. Chyba skończyłaś jako ostatnia. - No, jest jeszcze Otto, nocny stróż, ale on zazwyczaj obchodzi teren dopiero późnym wieczorem. - Nie ma co się nim przejmować - oznajmił, chwyciwszy ją za rękę. - Wątpię też, czy kogoś spotkamy po drodze. W taki mróz nikt nie wychodzi z domu bez potrzeby. Ruszyli szybkim krokiem przez plac fabryczny. - Jak ci poszło z Hugo i co powiedział Emanuel? - Z Hugo jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Nie sądziłaś chyba, że będzie się wzbraniał, by pójść ze mną? Przypuszczam, że bez słowa protestu towarzyszyłby mi do samego Paryża. Zaśmiała się. - Nie wątpię. Wkrótce staniesz się jego bohaterem i będzie patrzył w ciebie jak w obraz, tak samo jak Peder. - Sądziłem, że Peder zaakceptował Emanuela. - Jest mu go żal. Wiesz przecież, jaki jest wrażliwy. Ma takie dobre serce. Kiedy Emanuel leżał wczoraj nieprzytomny, Peder płakał i strasznie mu było przykro, że się na niego złościł. Równocześnie dopytywał się, czybyś mógł się wprowadzić do nas, jeśli z Emanuelem coś się stanie. Johan nic nie powiedział, domyśliła się jednak, że te słowa zrobiły na nim duże wrażenie. - Jak zareagował Emanuel, gdy przyprowadziłeś Hugo? - Rozzłościł się i wymyślał majstrowi od bezwzględnych, pozbawionych serca kapitalistów. - Jak on się czuł? - Nie zauważyłem specjalnej różnicy w porównaniu do ostatniego razu, gdy go widziałem. Domyślam się jednak, że musi być ci ciężko. Nie wiesz przecież, kiedy znów się powtórzy taki atak. - Rzeczywiście, to całkiem beznadziejne.

- Chcesz, żebym zadzwonił do rodziców Emanuela? Mogę się przedstawić jako przyjaciel rodziny. Jutro zamierzam wstąpić do biura Armii Zbawienia w Sagene, mógłbym poprosić, by użyczyli mi telefonu. Elise zwlekała z odpowiedzią, wyjaśniła jednak: - Emanuel mówi, że sam sobie poradzi, ale doktor uważa, że w tym przypadku należałoby raczej zapomnieć o ambicjach. - Jak myślisz, dlaczego tak się wzbrania? - Ja to odbieram jako dziecinną przekorę. Skoro rodzice nie chcieli nam pomóc wcześniej, to teraz wszystko mu jedno. Poza tym nie zdołał wybaczyć swojej matce, mimo że, jak to się mówi, stara się robić dobrą minę do złej gry. Kiedy pani Ring - stad usłyszała tę druzgoczącą krytykę mojej książki, zaniosła się płaczem i oznajmiła, że przynieśliśmy wstyd rodzinie, zmieniła jednak całkowicie zdanie, usłyszawszy opinię na temat powieści zamieszczoną w „Socjaldemokracie”. - Ale przecież przez jego urażoną ambicję i zranione uczucia ty najbardziej cierpisz. Jak on może na to pozwolić? Jutro zadzwonię do jego rodziców, Elise. Nie przedstawię się z imienia i nazwiska, więc Emanuel się nie dowie, że to ja ich zawiadomiłem. - Chyba masz rację - kiwnęła głową w ciemnościach. - Zadzwoń! Wkrótce zaczyna się szkoła, chłopcy nie dadzą rady stać całymi dniami za ladą. Dotrą do sklepu dopiero po południu, i to też nie codziennie. Kristian i Evert mają przecież inną pracę, a Peder powinien przeznaczyć więcej czasu na lekcje. Przez chwilę szli w milczeniu. - Jak myślisz, kiedy znów przyjedziesz do domu? - zapytała nieśmiało, obawiając się odpowiedzi. - Nie wiem. To zależy, ile będę miał pracy i czy będzie mnie stać na podróż. Zamilkła, czując, jak przenika ją smutek na samą myśl, że nie zobaczy go tak długo. - Nie martwmy się na zapas, Elise - próbował ją pocieszyć i uścisnął jej dłoń. - Przecież nieoczekiwanie może się zdarzyć coś, co sprawi, że znów się spotkamy. Będziesz zabiegana, by podołać wszystkim obowiązkom, a mnie czeka sporo pracy w związku ze studiami. Tęsknota nie sprawia wyłącznie bólu. Dobrze jest mieć kogoś, o kim się marzy i za kim tęskni. Pomyśl tylko, jakiej pustki doświadczalibyśmy bez tego. Pokiwała głową. Przez długą chwilę szli w milczeniu. - Doktor był jakiś dziwny, gdy nas wczoraj odwiedził - podjęła inny temat. - Ostatnio zachowywał się wobec mnie uprzejmie i miło, wczoraj jednak miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Może do jego uszu dotarły jakieś plotki. Niewykluczone, że ktoś widział nas, gdy

szliśmy, trzymając się za ręce. Tu nad rzeką plotki rozchodzą się błyskawicznie. - Może to nawet lepiej, że wyjeżdżam. Pamiętasz, jesienią też o tym rozmawialiśmy. Gdybym tu został i zamieszkał na stałe, prędzej czy później ktoś by nas zauważył. To, że robotnice zmieniają narzeczonych jak rękawiczki, nikogo specjalnie nie dziwi, ale dla nas ludzie nie byliby równie wyrozumiali. Jesteś mężatką, na dodatek żoną byłego oficera Armii Zbawienia, a mnie pamiętają wciąż, że siedziałem w więzieniu, krytykują za to, że się rozwodzę i na dodatek wybrałem całkiem inny niż wszyscy zawód. Według nich powinniśmy pozostać przy tym, co robiliśmy wcześniej, ty powinnaś nadal pracować jako prządka, a ja jako robotnik w tkalni płótna żaglowego. Wtedy nie wyróżnialibyśmy się i nikt by na nas nie zwracał uwagi. - Mało komu z naszego środowiska udało się dojść tak wysoko. - Myślę, że pomimo biedy i nędzy niewielu chce się stąd wyrwać. Słyszałem o pewnej parze, która się stąd wyprowadziła, ale oboje bardzo tęsknili za poczuciem wspólnoty, za świadomością, że są częścią większej całości. Że należą do pewnej grupy. Gdy jest się takim jak inni, ma się takie same radości i smutki, dzieli się ten sam los, człowiek czuje się bezpieczny. - Ty też się czujesz związany z tym miejscem, czyż nie? - To prawda. Gdziekolwiek jestem, mam w pamięci rzekę, błonia, Sandakerveien i Beierbrua. Są częścią mnie, nawet te szare i smutne czynszówki z odrapanymi tynkami, wychodkami na podwórzu i smrodem na klatce schodowej. - Zaśmiał się cicho. - To jest nasz świat, Elise. Wyrzucam z pamięci smutne zdarzenia i pamiętam jedynie ulicznych śpiewaków, ołowiane żołnierzyki ustawiane na klapach od śmietników, zjeżdżanie na sankach ze stromych górek przy Myralokkene, kąpiele w rzece letnią porą. Nie zamieniłbym się nawet na te ładne domy i wypielęgnowane ogródki przy Josefinegate czy Oscarsgate. - Teraz to przesadzasz - przerwała mu ze śmiechem. - Gdybyś miał taką okazję, wątpię, czybyś odmówił. - Oczywiście, że nie. Mam jednak na myśli wspomnienia z dzieciństwa. Ich bym za nic w świecie nie zamienił. Wątpię, czy dzieciaki z tych bogatych domów po drugiej stronie rzeki mają weselsze dzieciństwo niż to, które było naszym udziałem. Dzieciakom nie przeszkadza, że marzną i ściska ich w dołku z głodu, jeśli przeżywają coś fascynującego. A nam nie brakowało ciekawych przeżyć. Pamiętasz, jak się baliśmy Szmaciarza? A mimo to zaczepialiśmy go i drażniliśmy, by za nami gonił. Wciąż jeszcze czuję mrowienie w żołądku, gdy o tym myślę. Raz kiedy podniosłem wieko kubła na śmieci wczesnym rankiem, za- uważyłem go, jak spał w środku. Wyskoczył niczym diabeł z pudełka i rzucił się za mną w

pogoń. Zbiegłem do piwnicy, on też. Na całe szczęście w pralni była mama. Gdyby nie ona, to pewnie by mnie sprał na kwaśne jabłko - roześmiał się. - A pamiętasz, jak jeździliśmy na przypinanych łyżwach na tych zamarzniętych sadzawkach eksportera lodu, pana Nord? Zresztą cała dolina Iladalen była wymarzonym terenem zabaw. Niewiele dzieciaków ma tyle szczęścia, by mieszkać w pobliżu takiego eldorado. - Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. - Mieliśmy szczęście, Elise. Pamiętasz, jak w Wigilię mama wysyłała nas z koszykiem jedzenia dla ubogich? A przecież się nam nie przelewało! Ale tak tu już było. Dzieliliśmy się tym, co mieliśmy, bo zawsze znalazł się ktoś, komu było jeszcze ciężej. Elise uśmiechnęła się. - Prawie o tym zapomniałam. Kiedyś szliśmy z koszem, trzymając go między sobą, na Ostgardsgate do pewnej rodziny, w której ojciec chorował, matkę właśnie zwolniono z pracy, a na utrzymaniu mieli jedenaścioro głodnych dzieci. Twoja mama obeszła całą czynszówkę i zebrała od każdego po trochu. Pamiętam, że na samej górze leżało kilka kawałków świątecznego ciasta, które dostaliśmy z misji. Oboje mieliśmy na nie straszny apetyt. Raz zatrzymaliśmy się po drodze i popatrzyliśmy po sobie. Wiedzieliśmy, że nikt się nie dowie, jeśli weźmiemy sobie kawałek. Ale udało nam się oprzeć pokusie. - W te święta też nam się udało. Domyśliła się od razu, o co mu chodzi, i zarumieniła się. - Tak, tym razem także oparliśmy się pokusie, choć całkiem innej. - Było równie trudno. - Żałujesz? - Czego? Że zdołałem się oprzeć? Nie, Elise. Nie czułbym się najlepiej, odjeżdżając stąd z obawą, że wpędziłem cię w kłopoty. Objął ją i pocałował. Stali w ciemnościach z dala od latarni gazowych i bladego światła parafinowych świec sączącego się przez okna. Nie słychać było skrzypienia zmarzniętego śniegu pod stopami obcych przechodniów. Wydawało się, że są na świecie zupełnie sami, otuleni jedynie roziskrzonym zimowym mrokiem. - Poczekam na ciebie, Elise. Nawet jeśli będą musiały minąć kolejne zimy i wiosny. Łzy paliły ją pod powiekami, walczyła, by się nie rozpłakać przy Johanie, który był taki dzielny i potrafił się cieszyć pogodnymi wspomnieniami i każdym kolejnym dniem. - Pisz do mnie, Johan! - Tego możesz być pewna. Już ułożyłem w głowie pierwszy list do ciebie. - A co w nim napiszesz? - Uśmiechnęła się przez łzy. - Że jesteś najcudowniejszą dziewczyną na całym świecie i że będę cię kochał, póki

mi życia starczy - szepnął jej do ucha i znów pocałował. Po chwili ruszyli dalej w milczeniu, ciasno objęci, otuleni mrokiem. Nawet gdyby ktoś szedł, nie zwróciłby uwagi na nich, chroniąc się przed przenikliwym mrozem. Poza tym większość przechodniów oświecała sobie drogę lampką, więc dostrzegali ich z daleka. Okna mijanych domów były zasłonięte zasłonami albo oklejone starymi gazetami, by nie ciągnęło przez szpary. - Mam wrażenie, że jesteśmy jedynymi ludźmi w całym Sagene. - W każdym razie dla nas teraz nikt inny nie istnieje - westchnął. - Jak myślisz, zobaczymy się jutro? - zapytała. - Mam nadzieję. Słyszałem, że Anna i Torkild zaprosili na wieczór kogoś z Armii: Uznali za rzecz najbardziej oczywistą, że ja też zostanę w domu, skoro to ostatni dzień starego roku. A ty pewnie znów skończysz późno pracę, jeśli sekretarka majstra Paulsena nie pojawi się w kantorze. - Pewnie tak. - Ale chyba majster nie zażąda, byś pracowała w sylwestra po godzinach? - Wcale by mnie to nie zdziwiło. - Wymyślę coś, by się wymknąć, Elise. Przyjdę po ciebie o szóstej, a jeśli nie wyjdziesz punktualnie z kantoru, poczekam, póki nie skończysz. - A jeśli Torkild domyśli się, dokąd wychodzisz? - To co? Nie on decyduje o moim życiu. - Wygłosił mi prawdziwe kazanie. - Mnie także. Tak mu nakazywało sumienie. - Sądzisz, że w gruncie rzeczy nas rozumie? - Nie wiem. Jest przyjacielem Emanuela i człowiekiem głęboko wierzącym. Nie może się więc pogodzić z tym, co robimy. - Jestem ciekawa, czy gdyby chodziło o niego i Annę... - Pomyślałem sobie dokładnie o tym samym. Niełatwo znaleźć ludzi, którzy tak bardzo się kochają. Sądzę jednak, że walczyłby z tym uczuciem i poświęciłby własne szczęście, gdyby stało w sprzeczności z jego wiarą. - Musi być bardzo silny. - My oboje też jesteśmy silni, Elise. Tak samo jak on odróżniamy dobro od zła, ale jednocześnie czujemy się odpowiedzialni za siebie i za naszą miłość. - Pamiętam cytat z jednej z książek, które czytaliśmy w szkole. Wydaje mi się, że pochodzi ze sztuki któregoś z naszych wielkich dramaturgów, może Henryka Ibsena? Brzmi

następująco: „Przepadnie, kto sprzeniewierzy się miłości”. - Wydaje mi się, że masz rację. Miłość jest najważniejsza. Gdy dotarli do Arendalsgaten, zatrzymała się. - Najlepiej będzie, jeśli już zawrócisz. Emanuel często siedzi w oknie i wypatruje mnie. Przyciągnął ją do siebie i pocałował długo i intensywnie. - Zrobię, co będę mógł, by wymknąć się jutro do ciebie. Gdyby mi się jednak nie udało, to wiesz, z jakiego powodu. Pocałował ją raz jeszcze, po czym oderwał się z trudem i zawrócił. Odprowadziła wzrokiem jego postać majaczącą w słabym świetle latarni, ale wnet pochłonął go mrok. Oślepiły ją łzy. Coś jej mówiło, że widziała go po raz ostatni na bardzo długo.

ROZDZIAŁ TRZECI Kiedy otworzyła drzwi do kuchni, usłyszała okropny hałas. Rozejrzała się wokół przerażona po zadymionym pomieszczeniu. W nozdrzach poczuła swąd przypalonego mleka. Peder trzymał na rękach płaczącego rozdzierająco Hugo, a w drugim kącie siedział Evert z Jensine, która płakała chyba jeszcze głośniej. Kristian na kolanach wycierał z podłogi białą kałużę. - Co się stało? Dlaczego dzieci nie są jeszcze w łóżkach? - zapytała, spoglądając na braci. - Hugo spadł ze schodów, a Jensine się oparzyła - odezwał się ponurym głosem Peder. - Co ty mówisz? - Elise podbiegła do Jensine i zobaczyła, że prawa rączka córeczki jest purpurowa. Szybko sięgnęła po słoik z maścią na poparzenia i kilka czystych szmatek. Posmarowała rączkę Jensine i poprosiła Kristiana, by owinął ranę płóciennymi szmatkami. Sama tymczasem pośpieszyła do Hugo. - Czemu on tak strasznie płacze? Czyżby coś sobie złamał? - Nie wiem. Spadł głową w dół i nabił sobie na czole wielkiego guza. Niosłem go po schodach, żeby położyć do łóżka, ale on kopał i się zapierał i gdy już byliśmy na górze, spadł i zwalił się w dół. Elise wzięła synka na ręce i przytuliła mocno, głaszcząc pocieszająco po głowie. - Dobrze, już dobrze, kochanie. Już nie boli. Powoli płacz w kuchni ucichł. - Myślę, że Hugo był niespokojny, bo nie odebrałam go od Hildy tak jak zwykle. - Tak, przyprowadził go Johan i rozmawiał z Emanuelem. Emanuel strasznie się rozzłościł na majstra i wyzywał go od cholernych fabrykantów. - Od kapitalistów - poprawił go Kristian. - I nie mówił wcale „cholernych”. - To chyba jedno i to samo - Peder posłał mu poirytowane spojrzenie. Elise wzięła Jensine na drugą rękę i skierowała się w stronę drzwi do salonu. Wydało jej się dziwne, że Emanuel nie pojawił się w kuchni, skoro w całym domu słychać było płacz. Siedział na wózku przy oknie i wpatrywał się w mrok. Nie odwrócił się, mimo że z pewnością słyszał, że wchodzi. Rzucił tylko: - Strasznie późno wracasz. - Zachorowała panna Johannessen i majster zażądał, bym została po godzinach. - Tak powiedział Johan. Rozumiem, że przysłałaś go tu z Hugo. - Zaofiarował swą pomoc. Najpierw chciał mi pomóc Sam - son, ale Hugo się go bał,

bo widział go po raz pierwszy. Johan zaś powiedział, że ma jakąś sprawę do załatwienia w Sagene, więc po drodze może odprowadzić Hugo. Pojutrze wraca do Paryża, a jeśli panna Johannessen nie wyzdrowieje, będę musiała przyjąć pomoc Samsona. - Wiedziałaś, że Johan będzie u Hildy? Nie odpowiedziała na jego pytanie wprost. - Właściwie majster mi nie pozwolił wychodzić z kantoru w porze przerwy obiadowej, ale wymknęłam się na chwilę, by Hugo poznał Samsona. Nie mogłam pozwolić na to, by przyszedł później po niego ktoś całkiem mu obcy. - A co słychać u Hildy? Elise poczuła, że się czerwieni. Z Hildą zdążyła zamienić ledwie parę słów o poranku. Odpowiedziała jednak pośpiesznie: - Dziękuję, wszystko dobrze. Masz pozdrowienia. Bardzo się zmartwiła, gdy się dowiedziała, że wczoraj zasłabłeś. - Naprawdę? - odwrócił się do niej. - Johan twierdził, że widział się z nią przelotnie, bo wychodziła, żeby załatwić jakieś sprawy, i wróciła, gdy już zbierał się z Hugo do wyjścia. Twoja siostra zawsze wychodzi, kiedy przychodzisz do niej zjeść obiad? Elise poczuła, że palą ją policzki. - Nie, oczywiście, że nie. Z pewnością wykorzystała okazję, że zjawił się Johan. Trudno jej cokolwiek załatwić, gdy jest sama z dziećmi. Olafa prawie nigdy nie ma w domu, a nie chce wyprowadzać chłopców na taki mróz. Przyglądał się jej przez chwilę w milczeniu, po czym stwierdził: - Johan, zdaje się, liczył na to, że przyjdziesz. - Z pewnością. Przecież zazwyczaj o tej porze jestem u Hildy. Nie miał pojęcia, że spadło na mnie tyle dodatkowych obowiązków w pracy. Pewnie miał nadzieję, że jak przyjdę, przypilnuję dzieci i będzie mógł sobie pójść. Emanuel nie odezwał się. Wpatrywał się w nią w milczeniu. - Mógłbyś spojrzeć na rączkę Jensine? Oparzyła się gorącym mlekiem. Posadziła Hugo na podłodze, a Jensine zaniosła do Emanuela. Zdjęła szmatki, którymi Kristian obwiązał rączkę. Emanuel popatrzył uważnie na poparzenie i rzekł: - Chyba najlepiej pomaga zimna woda. - Posadził sobie Jensine na kolanach i dodał: - Nie wygląda tak źle. Myślę, że mała płacze nie z bólu, ale dlatego że się przestraszyła. Przynieś, proszę, miskę z zimną wodą! Elise ucieszyła się, że skierowała jego myśli na inne tory, i szybko wyszła. - Słyszałem płacz - wyjaśnił Emanuel tonem usprawiedliwienia, gdy wróciła z powrotem. - Sądziłem jednak, że to zwykłe hałasy i że chłopcy dadzą sobie radę.

Nie odezwała się. Rzadko kiedy Jensine i Hugo uderzali w taki płacz, na dodatek równocześnie. - A jak było w kantorze? Zdołałaś zrobić wszystko, co należało? - Czekają nas ciężkie dni, jeśli panna Johannessen nie wróci do pracy. Zwykle to ona pomaga przy sporządzaniu bilansu rocznego. - W takim razie majster powinien zatrudnić kogoś dodatkowo - odezwał się poirytowany. - Nie może oczekiwać, że sama wszystkiemu podołasz. Nie wie, jaką masz sytuację w domu? - Podejrzewamy z Sigvartem, że panna Johannessen nie przychodzi do pracy ze względu na małą Jorund. - Sigvart? A kto to taki? Ze złością stwierdziła, że znów się oblewa rumieńcem. - Pan Samson. Chciał, żebyśmy przeszli na ty. - Tak? To dziwne. Przecież nie znacie się zbyt długo. - A jakie to ma znaczenie - wzruszyła ramionami. - Uważasz, że panna Johannessen symuluje chorobę, żeby spędzać więcej czasu z tą małą? - Nie wiem na pewno, ale wcale by mnie to nie zdziwiło. A może miała ochotę odpocząć parę dni od majstra? Bardzo ją zabolało, gdy się dowiedziała, że on odwiedza Hildę. - Czy z powodu jej zawodu miłosnego i dziecka, które sobie wzięła na wychowanie, masz sobie żyły wypruwać w pracy, a my tu musimy radzić sobie sami bez ciebie?! Popatrzyła na niego w milczeniu. Nie przywykła, by był taki naburmuszony. - Miałeś dziś ciężki dzień? - zapytała. Zacisnął tylko usta i nic nie odpowiedział. - Potrzebujesz kogoś, kto by się tobą zaopiekował, Emanuelu. Chłopcy są za mali, a poza tym za parę dni zaczyna się szkoła. - Sam sobie poradzę - rzucił krótko, odpychającym głosem. Jensine przestała głośno płakać i trzymała spokojnie rączkę w zimnej wodzie. Po policzkach jednak nadal spływały jej łzy i pochlipywała raz po raz. - Pójdę na górę i najpierw położę Hugo, a potem zejdę po Jensine. - Skierowała się w stronę kuchennych drzwi i zawołała: - Chłopcy, do łóżek! Późno już! Posłuchali jej od razu, a gdy weszła do kuchni, zauważyła, że sprzątnęli ze stołu, wytarli mleko z podłogi i nanieśli wody i drewna. Powinna ich pochwalić, ale była tak śmiertelnie zmęczona, że słowa jej utknęły w gardle.

Kiedy wróciła po Jensine, zauważyła, że Emanuel uśmiecha się do córeczki. Jensine odwzajemniła mu się uśmiechem, mimo że policzki nadal miała mokre od łez. Był to taki piękny widok. Emanuel kochał córeczkę, mimo że rzadko to okazywał. Elise dziwiło, że mężowi trudniej okazywać uczucia niż większości mężczyzn, wśród których dorastała. Wreszcie w domu zapanowała cisza. Mogłaby teraz siąść do pisania, była jednak zbyt zmęczona. Poza tym zrobiło się już bardzo późno, a ona musiała nazajutrz wcześnie wstać. Pomogła Emanuelowi położyć się do łóżka i zapytała: - Jak sobie radziliście dziś z Evertem? - Niewiele go widziałem. - Jak to? Dlaczego? - Popatrzyła na niego zdumiona. - Powiedział, że ma dużo do roboty. Najpierw odprowadził Jensine do pani Jonsen i dość długo u niej siedział. Potem urzędował w kuchni, a w końcu poszedł na piętro. Zdaje się, że zamiatał podłogi. Kiedy skończył, zasiadł do swoich podręczników. Oznajmił, że zamierza zostać doktorem. - Emanuel uśmiechnął się pobłażliwie. - Co za pilny chłopiec! Jestem z niego dumna - wzruszyła się Elise i dodała z westchnieniem: - Ale nie będzie mu lekko. Czy zdoła zdać maturę i pójść na studia, jeśli nie będziemy mu w stanie pomóc finansowo? - „Zostań szewcu przy swoim kopycie”, mówi stare przysłowie. Evert przyszedł na świat w biedzie i ciemnocie i zapewne tak skończy. Elise posłała Emanuelowi przerażone spojrzenie. - Jak możesz tak mówić? Evert jest bardzo zdolny i może zajść daleko! - Lepiej spójrz, Elise, prawdzie w oczy. Nie miałem nic złego na myśli, po prostu jestem realistą. Komuś uzdolnionemu rzadko udaje się odłożyć pieniądze na studia. Tacy ludzie, chcąc się uczyć, pracują od świtu do późnego wieczora. Evert nie jest silny, popatrz na jego drobne ciało. Poza tym wciąż się przeziębią. Wątpliwe, by zdrowie pozwoliło mu na to, by pracować dzień i noc, równocześnie studiując. Zdawała sobie z tego sprawę, jednak nie zamierzała przyznać Emanuelowi racji. - Jestem pewna, że jakoś sobie poradzi. Gdy tylko będę miała trochę więcej czasu, dokończę pisać książkę dla dzieci, którą zaczęłam. Jeśli dobrze się sprzeda, odłożę pieniądze na wykształcenie dla Kristiana i Everta. - Chyba masz wiele innych wydatków. - Czy jest coś ważniejszego niż przyszłość dzieci? - Jej głos brzmiał teraz ostro. - Może stolik, przy którym można palić fajkę? A może wino agrestowe albo tytoń? Zauważyła, że jej słowa bardzo go zraniły, ale coś nie pozwalało jej przerwać tej

rozmowy. - Mogę napisać jeszcze wiele książek! Może któregoś pięknego dnia stanę się sławna, a wówczas zatroszczę się o to, by cała piątka miała możliwość przystąpienia do egzaminu maturalnego i osiągnęła coś w życiu. Nie będą musieli stać przy maszynie w hali fabrycznej po dwanaście godzin dziennie albo za ladą sklepu i sprzedawać chochle i kubki do kawy! Wszystkie zarobione pieniądze, które mi zostaną po opłaceniu codziennych wydatków, przeznaczę dla dzieci! Następnie opróżniła nocnik do wiadra i rozeźlona szybkim krokiem wyszła na dwór, by wylać zawartość wiadra. Na schodach kuchennych uderzyła w nią fala chłodu. Czemu jestem dla niego taka niedobra? - pomyślała bliska płaczu. Dlaczego żałuję mu tych niewielu radości, jakie mu pozostały? Dręczona poczuciem winy, wróciła do sypialni. - Przepraszam - powiedziała. - Wcale tak nie myślę. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, chyba jestem przemęczona. Pokiwał tylko głową. - Napiszę list do majstra i zabierzesz go jutro ze sobą, Elise. Tak być dalej nie może. Zdmuchnij świece i kładź się już. Wchodząc po schodach na piętro, uświadomiła sobie wreszcie, o co właściwie jej chodziło. Emanuel irytował ją, bo przez niego nie mogła być z Johanem.