ROZDZIAŁ PIERWSZY
Adam stanął wyprostowany, jak przystało na byłego wojskowego, i wziął głęboki
oddech. Pani Godiva nie znosiła rozkazującego tonu, więc starał się mówić wolno i łagodnie.
- Omówmy wszystko spokojnie - zaproponował. - Jestem pewien, że to była tylko
niewinna psota. Chłopcy włożyli śnieg do pani kapci, bo nie zdawali sobie sprawy, że to
będzie dla pani taki wielki szok. Przecież mają dopiero po trzy lata.
- Właśnie! Sami by tego nie wymyślili - odparowała kobieta. - To robota Wendy! To
ona namówiła braci, żeby włożyli mi śnieg do kapci. A wszystko za to, że rano postawiłam ją
w kącie, bo nie chciała jeść suszonych śliwek.
- Wendy nie lubi suszonych śliwek - przypomniał jej Adam. - Wiele razy panią
prosiłem, żeby...
- Suszone śliwki są zdrowe! - upierała się pani Godiva. - Gdyby słuchał pan mojego
zdania, wyszłoby to nam obojgu na dobre. Ale pan, tak samo jak córka, nie wie, co jest dobre.
Mam tego dość. Na dodatek pana córka obudziła mnie w samym środku nocy. Wiedziała, że
zdążyłam się już rozgrzać pod kołdrą, więc kiedy wsunęłam stopy w... w... - Z oburzenia nie
mogła wydobyć z siebie głosu.
Adam spuścił głowę. W skroniach czuł narastający, tępy ból. Bez wątpienia miała
rację. Wszyscy wiedzieli, że zimne stopy są utrapieniem tej wdowy w średnim wieku, która
zajmowała się jego dziećmi. Chłopcy sami nie wymyśliliby tak wyrafinowanej zemsty. Bo to
była zemsta, i to w stylu typowym dla Wendy. Z drugiej jednak strony pani Godiva wiedziała,
że dziewczynka nie znosi suszonych śliwek. Adam westchnął ciężko.
- Czy nie moglibyśmy zapomnieć o całej sprawie? - zaproponował.
- Wykluczone!
- Postaram się, żeby to się nigdy nie powtórzyło.
- Ha! Pan nie ma żadnej kontroli nad tymi dziećmi. Nie mieści mi się w głowie, jak
taki doświadczony człowiek, były wojskowy, mógł tak rozpuścić tę trójkę urwisów.
- Proszę pani, moje dzieci półtora roku temu straciły matkę...
- A od tego czasu odeszło z tego domu siedem opiekunek!
- Sześć - poprawił ją odruchowo.
- Siedem! - warknęła i chwyciła spakowaną torbę. - Proszę przesłać należną mi zapłatę
do mojej siostry w Minneapolis! Ma pan adres, prawda? - Powiedziawszy to, ze złością
wyszła z domu i zniknęła w ciemnościach.
- Proszę pani! - zawołał za nią Adam. - Niech pani przynajmniej zaczeka do rana!
Odpowiedział mu tylko chrzęst śniegu pod ciężkimi butami odchodzącej kobiety. Po
chwili usłyszał trzask zamykanych drzwi i warkot silnika. Snop światła omiótł śnieżne zaspy
wzdłuż podjazdu. Adam cicho zamknął drzwi i z trudem się powstrzymał, by głośno nie
jęknąć. Usłyszał za sobą jakieś szelesty i tupot małych stóp po podłodze. Odwrócił się ener-
gicznie, niczym żołnierz podczas musztry, i spojrzał groźnie na trzy małe twarzyczki,
wyglądające zza drzwi prowadzących do holu.
- Poszła sobie? - wyszeptała Wendy. Jej piegowaty nosek marszczył się, zdradzając
skrywaną radość, a pulchne paluszki skubały rudawy warkocz.
- Poszła.
- Na zawsze? - zapytał Robbie niewinnym głosikiem. Kręcone jasne włosy i pyzata
buzia upodobniały go do słodkiego aniołka.
Ryan, trochę mniejsza kopia starszego o kilka minut brata, uśmiechnął się triumfalnie
do Wendy i zaczął wydawać z siebie radosne okrzyki. Pozostała dwójka natychmiast się do
niego przyłączyła, zapominając o udawaniu skruchy. Adam wzniósł oczy do nieba, a kiedy je
opuścił, dzieci były już w salonie i uszczęśliwione skakały po meblach.
- Poszła sobie! Czarownica sobie poszła!
Adam stanął wyprostowany pośrodku salonu. Nie lubił tego zimnego, szarego pokoju,
ale od śmierci żony nie wprowadził tu żadnych zmian i nie zamierzał tego robić w
przyszłości.
- Dość tego! - zawołał głosem dowódcy.
Robbie zrobił niezdarnego fikołka na kanapie i z głuchym hukiem wylądował na
podłodze. Radosne okrzyki natychmiast zmieniły się w bolesny szloch. Ryan z chichotem
podczołgał się do niego i Robbie znów zaczął się śmiać, rozcierając głowę. Wendy tańczyła
na fotelu, nie zwracając uwagi na wyczyny braci.
- Poszła sobie! Poszła sobie! Stara śliwka poszła sobie! Słysząc to, chłopcy
wybuchnęli jeszcze głośniejszym śmiechem. Adam stracił cierpliwość.
- Spokój! Natychmiast marsz do łóżek! - ryknął, czerwieniejąc na twarzy.
Podniesiony głos zrobił wrażenie. Dzieci umilkły i zamarły w bezruchu, spoglądając
na ojca. Nie znaczyło to jednak, że mają zamiar wypełnić jego polecenie. Chłopcy położyli
się na podłodze i patrzyli na niego ciekawie, a Wendy osunęła się na fotel. Jej twarz przybrała
buntowniczy wyraz.
- Nie znosiłam jej. Była zła, brzydka i...
- Zrobiłaś wszystko, żeby od nas odeszła - stwierdził Adam. - Wiesz, że potrzebujemy
pomocy, ale mimo to...
- Nie potrzebujemy pomocy! - zaprotestowała dziewczynka. - Mama zajmowała się
nami tylko z pomocą kucharki.
- Kucharka przychodzi na kilka godzin dziennie! - zawołał Adam. - A ja nie jestem
mamą! Muszę zarabiać na utrzymanie, nie mogę cały dzień siedzieć w domu i zajmować się
tylko wami.
- A mama mogła!
- Bo ja pracowałem poza domem i zarabiałem na życie!
- W wojsku - powiedział Ryan z wyrzutem. Ton jego głosu sprawił, że Adam
zapomniał o gniewie i zmieszał się.
- Zgadza się - wymamrotał.
Diana nigdy nie miała nic przeciwko temu, że pracował w wojsku. A nawet kiedyś,
pod koniec wyjątkowo długiego urlopu, wydawała się zadowolona, że mąż znów wyjeżdża.
Może właśnie dlatego zawsze czuł coś w rodzaju ulgi, kiedy jechał do bazy. Dzieci pewnie to
wyczuwały i nie były tym zachwycone. A może Diana narzekała na jego ciągłe wyjazdy?
Gdyby się głębiej nad tym zastanowił, musiałby przyznać ze wstydem, że nie znał swojej
zmarłej żony na tyle dobrze, by zgadnąć, co robiła lub mówiła podczas jego nieobecności. To
samo dotyczyło dzieci. Co więcej, przez półtora roku, jakie upłynęło od tragicznego
wypadku, wcale nie poznał ich lepiej. O ileż łatwiej zajmować się żołnierzami!
- Marsz do łóżek! Wszyscy! - nakazał stanowczo. Robbie i Ryan usiedli ze
skrzyżowanymi nogami i czekali, jak na ten rozkaz zareaguje ich siostra. Wendy wydęła
dolną wargę i spojrzała na Adama pełnym pretensji wzrokiem.
- A kto nas teraz ułoży do snu? - zapytała.
- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim nasypałaś jej śniegu do kapci. A teraz jazda do
łóżek, bo będę musiał dać komuś klapsa.
Wendy buntowniczo splotła ramiona, ale kiedy Adam już miał stracić cierpliwość,
zeskoczyła z fotela i wybiegła z pokoju. Chłopcy podążyli za nią, wyśpiewując na całe
gardło:
- Hej, hej, czarownica sobie poszła!
Zdesperowany Adam roztarł zesztywniały kark. Co on teraz zrobi? Jutro po południu
miał ważne spotkanie z przedstawicielem firmy sprzedającej smary samochodowe, a w piątek
był umówiony z agentem nieruchomości. Na pewno Rebeka albo Natalie będą mogły jutro
przez kilka godzin zająć się dziećmi. O piątek będzie się martwił później. Takie życie w
zawieszeniu zaczynało go męczyć. Odszedł z wojska i musi sobie znaleźć jakieś zajęcie,
ciekawą pracę, ale jak może się na tym skoncentrować, skoro dzieci właśnie się pozbyły
kolejnej opiekunki?
Potrząsnął głową, zgasił światło i poszedł do siebie. Przyszło mu do głowy, że pani
Godiva może mieć wypadek na śliskiej drodze, zażąda od niego odszkodowania i pośle go z
torbami. Jęknął, wszedł do zimnej sypialni, przykrył się kołdrą po czubek głowy i zapadł w
sen.
Dziecięcy palec odciągnął mu powiekę, omal nie pozbawiając go przy tym oka.
- Au! - Adam spojrzał na syna zirytowany. Ile razy to dziecko może się obudzić w
ciągu jednej nocy? - Robbie, czy ty nigdy nie śpisz?
- Lyan - poprawił go chłopiec.
Bliźniacy byli do siebie bardzo podobni, ale Wendy twierdziła, że mama nigdy nie
miała kłopotów z ich odróżnieniem. Zakłuło go lekkie poczucie winy. Odwrócił się na plecy i
przesłonił oczy ramieniem.
- O co chodzi tym razem? - zapytał.
- Jestem głodny - powiedział malec, lekko sepleniąc. Ciotka Lindsay, rodzinny
pediatra, zapewniała, że nie ma się czym martwić, ale Adama niepokoiła wada wymowy syna.
- Ryan, przecież jest środek nocy! - jęknął.
- Nieplawda. Już lano.
To niemożliwe. Przecież nie udało mu się przespać nawet dwóch godzin. Ostrożnie
otworzył oczy. O Boże! Rzeczywiście, już rano. Budzik na nocnym stoliku wskazywał
siódmą czterdzieści.
- No dobrze. - Ziewnął szeroko i usiadł na łóżku. - Co jest na śniadanie?
Ryan wzruszył ramionami.
- Nie wiem.
Adam sięgnął po leżący na podłodze podkoszulek.
- Zobacz, co niania przyszykowała, a potem...
- Niania poszła - przypomniał mu malec.
Adam zamknął oczy. No tak, stara śliwka odeszła, a kucharka ma przyjść dopiero w
południe. Katastrofa. Może jednak uda się coś przyrządzić na śniadanie, jakieś płatki z mle-
kiem, bułki... Chętnie dałby tysiąc dolarów, by móc po prostu włożyć mundur i pobiec na
śniadanie do kasyna. Wszystko będzie wyglądało lepiej, kiedy tylko napije się kawy. Kawa.
Jęknął boleśnie. Dzisiaj nie czeka na niego żadna kawa. Życie cywila to piekło.
Ryan zeskoczył z łóżka i z całych sił przywarł do nogi ojca. Adam roześmiał się,
niezdarnie wstał i sięgnął po szlafrok. Poszukiwanie kapci uniemożliwiał mu uczepiony do
kolana syn.
- Dobrze, dobrze. - Poklepał chłopca po plecach. - Idę. Ryan oderwał się od jego nogi i
pobiegł do drzwi.
- Lepiej się spiesz! - zawołał, stając w progu. - Jak nie przyjdziesz, to Wendy sama
zlobi śniadanie.
Oczy Adama rozszerzyły się z przerażenia. Zapomniał o kapciach i z krzykiem pognał
do kuchni.
- Wendy!
Córka stała na krześle przy kuchennym stole i wysypywała mąkę z torby do miski,
kołyszącej się złowróżbnie na skraju blatu. Adam rzucił się naprzód, chwycił Wendy, a miska
w tej samej chwili roztrzaskała się na podłodze na tysiąc kawałków. Wendy natychmiast
wybuchnęła płaczem. Adam postawił ją na stole, spodziewając się widoku krwi spływającej
po nogach dziewczynki. Z ulgą zobaczył, że widać na nich jedynie ślady mąki. Do kuchni
wbiegł Robbie, a za nim Ryan, z palcami w buzi.
- Wyjdźcie stąd! - rozkazał Adam. Żaden z bliźniaków nawet nie drgnął. - Na
podłodze jest szkło. Wyjdźcie stąd!
Wycofali się powoli, a Robbie, zanim zniknął za wahadłowymi drzwiami, zapytał:
- Wendy, skaleczyłaś się?
Głośny płacz Wendy zmienił się w żałosne pochlipywanie.
- Nic jej nie jest, tylko się przestraszyła - odparł Adam szorstko. Wziął córkę na ręce i
ostrożnie ruszył do drzwi.
Kiedy znaleźli się w jadalni, postawił dziewczynkę na dywanie, przyklęknął i chwycił
ją za drobne ramiona.
- Co też ci strzeliło do głowy? - Nie chciał krzyczeć ani potrząsać dzieckiem, ale sama
myśl o ostrym szkle wbijającym się w delikatne ciało przerażała go i wprawiała w zdenerwo-
wanie. Wendy znów zaczęła głośno zawodzić, ale Adam zauważył, że jej oczy są suche i
domyślił się, że dziewczynka się nie boi, tylko jest zawstydzona. Prawdę mówiąc, on również
przeżył wstrząs. - No, już dobrze - wymamrotał. - Nigdy więcej nie próbuj robić takich
rzeczy. Słyszysz mnie? - Kiwnęła głową i z przesadą pociągnęła nosem. - A tak w ogóle, co
chciałaś zrobić?
- Naleśniki - odparła zadziornie.
- Naleśniki! - powtórzył za nią Robbie, podskakując w miejscu. - Tak, tak! Naleśniki!
Ryan natychmiast mu zawtórował, klaszcząc w ręce.
Adam skrzywił się. Dzieci najwyraźniej się uparły, żeby na śniadanie dostać coś tak
skomplikowanego jak naleśniki. Nawet gdyby udało mu się znaleźć przepis, i tak nie
potrafiłby zrobić choćby jednego jadalnego naleśnika. Decyzję podjął w jednej chwili. Był
przecież specem od szybkich decyzji.
- Ubierajcie się - powiedział. - Pójdziemy na naleśniki do baru.
Jego słowa wywołały wybuch entuzjazmu. Robbie dziwacznie podskakiwał, Ryan
posuwistym krokiem okrążał pokój, pogwizdując jak lokomotywa. Wendy tylko spojrzała na
ojca poważnie, krótko skinęła głową i wyprowadziła braci z pokoju. Adam uśmiechnął się do
siebie. Chyba zarobił u dzieci kilka punktów.
Godzinę później zastanawiał się, jak to możliwe, że taki świetny pomysł okazał się
całkowitą katastrofą. Robbie właśnie upadł twarzą w talerz z naleśnikami, przewracając
pojemniki z solą i pieprzem. Wendy chichotała, wymachując widelcem z kawałkiem
ociekającego syropem naleśnika. Robbie spojrzał na lepką plamę na swojej piersi i roześmiał
się uszczęśliwiony. Ryan natychmiast ukląkł na krześle, zamierzając iść w ślady brata. Adam
chwycił stojący obok chłopca dzbanek z syropem i zerwał się na równe nogi.
- Uspokój się! - krzyknął, usiłując chwycić Ryana za ramię. W zamieszaniu potrącił
stolik, tak że kawa z filiżanki wylała mu się na spodnie. - Cholera! - zaklął z rozpaczą.
Dzieci wybuchły głośnym śmiechem. Adam poczuł, że ktoś wyjmuje mu z ręki
dzbanek i podaje wilgotną ściereczkę.
- Może ja się tym zajmę? - zapytała szczupła, młoda kobieta w jasnoniebieskim
uniformie, z ciemną siatką na włosach.
Z uśmiechem usadziła Wendy bezpiecznie na krześle i przysunęła ją bliżej stołu,
jednocześnie przytrzymując uzbrojoną w widelec rękę dziewczynki nad talerzem. Posadziła
Ryana w wysokim foteliku i odsunęła od krawędzi stołu szklankę z mlekiem. Coś mu
szepnęła do ucha i Ryan natychmiast zaczął jeść. Robbie wymagał nieco bardziej
skomplikowanych zabiegów.
- Trochę się pobrudziłeś, co? - zapytała. Przykucnęła przy jego krześle i lekko
wzburzyła mu włosy. - Jedzenie powinno znaleźć się w brzuszku, a nie na brzuszku. -
Zanurzyła papierową serwetkę w szklance z wodą i starannie wytarła plamy syropu z koszuli
chłopca. - Jakie ty masz piękne oczy! - zauważyła.
Oczarowany Robbie uśmiechnął się z cielęcym zachwytem. Adam przyjrzał się
dziewczynie i doskonale zrozumiał reakcję syna.
Nieznajoma była bardzo ładna, miała owalną twarz, delikatnie zarysowane kości
policzkowe, gładkie, szerokie czoło i zgrabny podbródek. Na regularne łuki brwi opadała
gęsta grzywka koloru dojrzałego zboża. Dziewczyna miała dość szerokie, pełne usta i
zgrabny, prosty nos. Po bokach u jego nasady Adam zauważył dwa niewielkie wgłębienia,
które świadczyły, że nosi lub kiedyś nosiła okulary. Jednak uwagę przyciągały przede
wszystkim jej oczy - duże, przejrzyste, zielononiebieskie. Adam przywołał się do porządku i
zamknął rozchylone z zachwytu usta.
- Zdaje się, że dzięki pani uniknęliśmy ostatecznej katastrofy - odezwał się i usiadł. -
Dziękuję.
Jeszcze raz zanurzyła serwetkę w wodzie i wyczyściła kolejną plamę na koszuli
Robbiego.
- Drobiazg. - Uśmiechnęła się lekko. - Widać było, że sytuacja zaczyna się wymykać
spod kontroli.
- Owszem. Wczoraj odeszła od nas opiekunka do dzieci, a ja jeszcze nie poznałem
wszystkich tajników samotnego ojcostwa.
Czy rzeczywiście powiedział „samotnego”? Kobieta spojrzała na niego trochę
lekceważąco, a trochę ciekawie.
- Co się stało z pana żoną?
- Nie żyje! - wykrzyknął Ryan pełnym głosem.
Adam poczuł, że zwracają się ku niemu wszystkie spojrzenia, i zaczerwienił się ze
wstydu. Zgromił syna wzrokiem i znów spojrzał na ładną blondynkę.
- Moja żona zginęła w wypadku samochodowym, półtora roku temu - wyjaśnił. -
Chłopcy byli wtedy bardzo mali, a wie pani, jakie są dzieci. Nie zawsze wszystko rozumieją...
- Biedactwa. - Dziewczyna objęła obu malców. - Jesteście tacy słodcy, że mogłabym
was schrupać. - Pocałowała najpierw Ryana, potem Robbiego. Chłopcy z radością przyjęli ten
wyraz sympatii. Kelnerka uważnie spojrzała na siedzącą po drugiej stronie stołu Wendy. - Ty
pewnie wszystko pamiętasz, skarbie?
Wendy z powagą skinęła głową, ale Adam założyłby się, że córka nie bardzo wie, o
czym mówi życzliwa nieznajoma.
- Na pewno bardzo ci jej brakuje. - Wargi Wendy zaczęły drżeć, bardziej dlatego, że
udzielił jej się nastrój kelnerki niż z rzeczywistego smutku. Blondynka z gracją tancerki
podeszła do dziewczynki i objęła ją ramionami. - Co za śliczny aniołek! Na pewno bardzo ją
kochałaś. - Wendy kiwnęła głową, a młoda kobieta przytuliła ją do piersi. Jędrnej i całkiem
obfitej, czego nie omieszkał zauważyć Adam.
Kelnerka przykucnęła przy krześle dziewczynki.
- Pamiętam, co siostra Agnes mówiła o matczynej miłości. Chciałabyś to usłyszeć? -
Wendy znów kiwnęła głową. - Powiedziała mi, że miłość matki nigdy nie umiera. Żyje
wiecznie w sercach jej dzieci. Jeśli zamkniesz oczy i bardzo się skupisz, usłyszysz, jak bije w
twoim serduszku, mocno i radośnie.
- A kto to jest siostra Agnes? - zaciekawiła się Wendy.
- Była pielęgniarką w takim domu, gdzie zamieszkałam, kiedy moja mama poszła do
nieba. Siostra Agnes była zakonnicą.
- A dlaczego musiałaś mieszkać w tym domu?
- Bo mój tata poszedł do nieba jeszcze wcześniej niż mama.
Wendy spojrzała na ojca zdziwionym wzrokiem.
- Mój tata kiedyś wyjechał do Rabii, ale wrócił - powiedziała.
Blondynka uśmiechnęła się do Adama.
- No to miałaś szczęście, prawda?
- Tata pracował w wojsku - wtrącił Robbie, znużony pozycją obserwatora.
- Naprawdę? - Blondynka uniosła brwi. Adam odchrząknął.
- Byłem w Arabii Saudyjskiej, kiedy żona miała wypadek. Do mojego powrotu
opiekowała się nimi ciotka.
- Moja babcia też nie żyje - oznajmił Robbie.
Dziewczyna westchnęła cicho i spojrzała pytająco na Adama. Poczuł ukłucie smutku,
ale szybko przywołał się do porządku.
- Właściwie to jego prababka - wyjaśnił sucho. - Zginęła w katastrofie lotniczej.
W oczach kelnerki zalśniły łzy.
- Tak mi przykro.
Adamie, jesteś łajdakiem, zganił się w duchu, ale jednocześnie pochylił głowę i
westchnął cicho, żeby jeszcze bardziej wzruszyć nieznajomą.
- Bardzo wam wszystkim współczuję - powiedziała, a po chwili dodała zupełnie
innym tonem: - Uspokój się natychmiast, młody człowieku. Nie wolno rzucać jedzeniem.
Adam uniósł głowę i zobaczył, że Robbie zrzucił z talerza na stół kawałek naleśnika,
nasączony syropem. Ojcowska cierpliwość się wyczerpała.
- Robbie, przebrałeś miarkę! Poczekaj tylko, aż wrócimy do domu.
Kelnerka parsknęła śmiechem i wstała.
- Rzeczywiście niewiele pan wie o dzieciach, prawda? W tej samej chwili obok niej
stanął tęgi, łysy mężczyzna.
- Lauro, czekają na ciebie goście przy innych stolikach.
- Przepraszam, chciałam tylko pomóc temu panu...
- Mówiłem ci, kiedy cię przyjmowałem do pracy, że nie toleruję flirtów z klientami!
- Ale ja nie...
- Wcale nie flirtowała - wtrącił się Adam. - Sprzątała po tym, jak mój syn...
Mężczyzna wycelował w niego palcem.
- Byłbym wdzięczny, gdyby się pan nie wtrącał. Mamy tu pewne zasady, a ja jako
kierownik muszę pilnować, żeby ich przestrzegano. Inne kelnerki nie zaniedbują gości, żeby
się wdzięczyć do żonatych mężczyzn.
- Nie jestem żonaty!
- Nie jest żonaty! - zawołała jednocześnie blondynka. Kierownik prychnął ironicznie.
- Podobno wcale nie flirtowałaś, a już zdążyłaś się dowiedzieć, jaki jest jego stan
cywilny. Zawiodłem się na tobie, Lauro.
- Ależ ten pan tylko mi powiedział, że jego żona zginęła w wypadku
samochodowym...
Kierownik spojrzał na nią groźnie.
- Nie toleruję kłótliwego personelu. Albo za pięć sekund wrócisz do swojego rewiru,
albo cię zwolnię. Pięć. Cztery...
Adam wstał zza stołu.
- To jakieś nieporozumienie. Ta pani niczym sobie nie zasłużyła na takie traktowanie.
- Trzy. Dwa.
- Może pan dalej nie liczyć. - Laura gwałtownie ściągnęła z głowy siatkę i rzuciła ją na
podłogę. Na jej plecy spłynęła kaskada jasnych włosów. - Odchodzę!
- Wiedziałem, że się tu długo nie utrzymasz - oznajmił kierownik pogardliwie.
- Jest pan wściekły, bo właściciel restauracji kazał panu mnie zatrudnić.
- Na pewno nie zrobił tego ze względu na twoje umiejętności zawodowe - odparł
grubas ze znaczącym uśmieszkiem.
Adam rzucił serwetkę na stół.
- Panie, pan się aż prosi, żeby panu dołożyć! Zaniepokojona Laura uniosła dłoń.
- Nie, nie trzeba. Nie zależy mi na tej pracy i nie znoszę bójek.
Adam spojrzał na jej pełną niepokoju twarz i poczuł, że serce skacze mu w piersi.
Opanował gniew i spojrzał na dzieci.
- Wkładajcie kurtki - polecił krótko i wsunął rękę do kieszeni. - Wychodzimy. I na
pewno nigdy więcej tu nie przyjdziemy - dodał z naciskiem.
Gburowaty kierownik prychnął lekceważąco.
- A to ci tragedia!
Adam zmierzył go surowym wzrokiem.
- Uprzedź swojego szefa, że niedługo zgłosi się do niego Adam Fortune.
Na dźwięk tego nazwiska grubas pobladł. Adam pomógł Robbiemu zejść z krzesła, a
Laura zajęła się Ryanem.
- Gdzie ma pani płaszcz? - zapytał Adam.
- Na zapleczu, ale... - odparta zdziwiona.
- Proszę iść po niego - polecił. - Zabieramy panią.
- Ale nie mogę tak po prostu...
- Starała się pani pomóc nieudolnemu ojcu, a ten człowiek zwolnił panią z pracy.
- Wcale mnie nie zwolnił, sama odeszłam - poprawiła go, dumnie unosząc głowę.
Uśmiechnął się. Ta dziewczyna podobała mu się coraz bardziej.
- No dobrze. Odeszła pani sama, ale to przez nas znalazła się pani w takiej sytuacji. A
to znaczy, że jestem pani coś winien. - Odliczył pieniądze i położył na stole. - Proszę iść po
płaszcz - ponaglił ją.
- Muszę jeszcze się przebrać - rzuciła przez ramię. Poszła na zaplecze, odprowadzana
spojrzeniami zaciekawionych gości.
- Włączymy ogrzewanie w samochodzie. - Ryan sięgał po szklankę od mleka, ale
Adam chwycił go za rękę. Robbie rzucił się na kolana i już miał się wczołgać pod stolik, ale
ojciec chwycił go za kołnierz.
- Ale po co to - nerwowo wyjąkał kierownik. Zebrał ze stołu pieniądze i usiłował je
wcisnąć do kieszeni Adama. - Śniadanko na koszt firmy. I bardzo pana przepraszam za to...
nieporozumienie.
- Niech się pan nie wysila - wycedził Adam. - Nadal mam zamiar pomówić z
właścicielem.
Kierownik otarł pot z czoła.
- Panie Fortune, może to przedyskutujemy?
- Nie ma o czym dyskutować. - Adam popchnął Robbiego do drzwi i pociągnął za
sobą Ryana.
Wendy pokazała język przerażonemu mężczyźnie i pobiegła przodem. Drzwi
restauracji jeszcze się za nimi nie zamknęły, kiedy dziewczynka zawołała z zachwytem:
- Tatusiu, ona mi się bardzo podoba! A tobie? Na pewno byłaby dobrą nianią, prawda?
Adam uśmiechnął się do córki. Co za bystre dziecko. Chyba rozumie więcej, niż mu
się wydawało.
- Tak - przyznał. - Być może byłaby dobrą nianią, ale najpierw musi się na to zgodzić,
więc się tak nie ciesz.
- Ale ona potrzebuje pracy! - stwierdziła Wendy poważnie.
- Owszem, ale może ta praca nie będzie jej odpowiadać. Zobaczymy. Wsiadajcie do
samochodu. Jest bardzo zimno.
Otworzył drzwi, a Wendy usadowiła się na tylnym siedzeniu między fotelikami braci.
Adam posadził malców i zapiął im pasy. Robbie nie lubił, gdy coś krępowało jego ruchy, ale
tym razem nie protestował, kiedy ojciec kazał mu spokojnie zaczekać, aż sprawdzi, co się
dzieje z dziewczyną. Gdy przed wyjściem z samochodu zakazał całej trójce dotykać
czegokolwiek, trzy dziecięce główki tylko karnie potaknęły.
Tak jak się spodziewał, kierownik zastąpił dziewczynie drogę i namawiał ją, by
została. Widać było, że nic nie wskóra. Adam otworzył ciężkie, szklane drzwi i zajrzał do
środka.
- Lauro?
Uniosła głowę, zaskoczona, że zwrócił się do niej po imieniu.
- Już idę.
Włożyła płaszcz i pełnym gracji krokiem ruszyła do wyjścia. W dżinsach wyglądała
na wyższą niż w brzydkim stroju kelnerki. No i te włosy!
- Jestem Laura Beaumont - powiedziała rumieniąc się.
- Laura Beaumont - powtórzył odruchowo.
- A panu na imię Adam, tak?
Zdał sobie sprawę, że patrzy na niego wyczekująco, więc podał jej dłoń.
- Adam Fortune.
Jego nazwisko najwyraźniej nic dla mej nie znaczyło.
- Miło mi pana poznać, panie Fortune.
- Mów mi Adam. - Jej ręka była delikatna i kobieca.
- Dobrze. Jeśli pan również będzie się zwracał do mnie po imieniu.
- O, na pewno - wymamrotał rozkojarzony.
Nagle poczuł, że samotne ojcostwo tak bardzo mu nie ciąży.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Proponuję następujący układ. Ja nie zadzwonię do właściciela restauracji, a ty
zaczniesz u mnie pracować. Potrzebuję opiekunki do dzieci.
Laura spojrzała na niego uważnie. Wiedziała, że nie należy ufać takim przystojnym
mężczyznom. A jednak...
- Nie mam w tej dziedzinie żadnego doświadczenia. Na chwilę oderwał wzrok od
drogi.
- Nie? Może to i lepiej. Najważniejsze, że masz odpowiednie podejście.
Zawahała się. Może to szczęśliwy zbieg okoliczności? Może pech chwilowo ją
opuścił? Zresztą, czy ma coś do stracenia?
- Nie mam samochodu - wyznała.
- To bez znaczenia. Wynagrodzenie obejmowałoby mieszkanie z nami, posiłki i
pensję. To na pewno lepsze niż praca w restauracji.
Laura słuchała oszołomiona. Mieszkanie, posiłki i jeszcze pensja? Adam mówił dalej:
- Nie wiem tylko, czy dogadamy się w kwestii śniadania. Opiekunki nie lubią
gotować, a kucharka pracuje na przychodne. Zanim wyprawi męża do pracy, posprząta i
dotrze do nas, jest już pora lunchu. Ja w kuchni jestem zupełnie bezużyteczny, więc
opiekunka musi przyrządzić śniadanie. Dasz sobie radę?
Laura tylko się uśmiechnęła. W domu dziecka, gdzie spędziła większość dzieciństwa,
unikała dyżurów w kuchni, ale teraz z przyjemnością myślała o takich domowych czynno-
ściach. Dobrze byłoby mieć dom. Ale jeśli podejmie tę pracę, będzie musiała się pilnować, by
nie uznać domu Adama Fortune'a za swój. Jednak własny pokój, posiłki, wynagrodzenie - to
zbyt dobra propozycja, by ją odrzucić. Wzięła głęboki oddech.
- Przyjmę tę pracę, ale tylko na jakiś czas.
- To znaczy?
- No... - Zastanawiała się gorączkowo, odwróciwszy wzrok. Luty, marzec, kwiecień,
maj, czerwiec... Szkoła się skończy, zaczną się wakacje, łatwiej będzie podróżować. Szkoła.
Tak, to dobra wymówka. - Chcę skończyć college. Obiecałam to siostrze Agnes. Przez
pierwszy rok nauki dostawałam coś w rodzaju stypendium, ale na resztę muszę sama zapraco-
wać. Już mam prawie całą sumę.
- Dobrze. Trudno mi cię od tego odwodzić. Chcesz więc powiedzieć, że odejdziesz
jesienią.
- Może wcześniej. To... zależy.
Spojrzał na nią z zastanowieniem i przez chwilę miała wrażenie, że zażąda dokładnej
daty, ale on tylko skinął głową.
- Jeśli chodzi o pensję, to...
Kiedy wymienił sumę, z wrażenia aż rozchyliła usta. Już miała mu powiedzieć, że to
za dużo, ale zaraz pomyślała, że te pieniądze pozwolą jej lepiej się ukryć. Będzie mogła
odłożyć prawie całą pensję. Zamknęła oczy i westchnęła z wdzięcznością. Może Bóg jednak o
niej nie zapomniał, odpokutowała przeszłość i koszmar dobiegł już końca. Gwałtownie
otworzyła oczy. Nie wolno jej tak myśleć. Nie może zaniechać czujności.
Jest teraz odpowiedzialna za bezpieczeństwo trojga dzieci i będzie je chroniła nawet z
narażeniem życia.
Adam doszedł do wniosku, że powinien być z siebie zadowolony. Nie odwołał
spotkania, nie musiał prosić siostry o pomoc. Co prawda spotkanie tylko potwierdziło to,
czego się spodziewał. Smary samochodowe nie były jego domeną. Sekretarka będzie musiała
poinformować przedstawicieli producenta, że ich propozycja go nie interesuje. Z rezygnacją
potrząsnął głową Miał biuro i sekretarkę, tylko nie miał zajęcia. Przynajmniej udało mu się
rozwiązać problem opiekunki do dzieci, chociaż teraz ogarnęły go wątpliwości, czy słusznie
postąpił.
Co wiedział o Laurze Beaumont oprócz tego, że jest piękna? Dlaczego taka kobieta
pracowała w podrzędnej restauracji w motelu na uboczu? Może istotnie jest samodzielną
dziewczyną bez domu, rodziny i przyjaciół, która stara się zaoszczędzić pieniądze na naukę...
Dziwne, że z nikim się jeszcze nie związała. Mężczyźni nie mijają takich kobiet obojętnie...
Otworzył drzwi z niepokojem, niepewny, co zastanie w domu. Wewnątrz panowała
złowróżbna cisza, zważywszy na to, że mieszkała tu trójka dzieci. Może związała je i
zakneblowała? Zamknęła w szafie? Zdjął płaszcz i cicho poszedł do salonu.
- Wendy? Rob? Ryan? Wróciłem.
Żadnej odpowiedzi. Szybko ruszył do sypialni dzieci. Otworzył drzwi pokoju Wendy i
szybko odstąpił na bok, tak jak go uczono w wojsku. W środku nie było nikogo i panował tu
porządek. Co się dzieje?
W sypialni chłopców również wszystko było posprzątane, a Robbie leżał na łóżku i
oglądał książkę. Książkę! Adam zauważył na nocnej szafce tykający minutnik, używany do
gotowania jajek.
- Co robisz? - zapytał Adam syna. Chłopiec odłożył książkę.
- Kryję.
- Słucham? Co się stało?
- Ja kryję, bo naplułem na Ryana - wyznał malec bez cienia skruchy.
Adam usiadł na skraju łóżka.
- Nie powinieneś pluć. To nieładnie.
- Wiem. Laura mi powiedziała.
- Czy to jest kara za plucie? - spytał, zerkając na tykający minutnik.
Robbie skinął głową.
- Mam leżeć na łóżku i czytać, aż to zadzwoni, a potem będę szukać.
Adam nic z tego nie rozumiał. Musiał znaleźć inne źródło wiadomości.
- Gdzie jest panna Laura? - zapytał i zdjął krawat.
- Nie wiem. - Chłopiec wzruszył ramionami.
- Nie wiesz? - Syn spojrzał na Adama niewinnie i potaknął. - A gdzie Wendy i Ryan?
- Schowała je.
- Schowała? - O Boże!
Robbie radośnie skinął głową W tej samej chwili zadźwięczał minutnik. Chłopiec
odrzucił książkę i zeskoczył z łóżka.
- Uwaga! Szukam! - zawołał i wybiegł z pokoju.
A więc po prostu bawią się w chowanego. Co za ulga. W oddali usłyszał śmiech, piski
i pełne emocji krzyki.
Adam wyszedł na korytarz, minął łazienkę, sypialnię Wendy, salon i jadalnię.
Korytarz skręcał tu w prawo. Na końcu znajdowały się drzwi do gabinetu. Był to jego
ulubiony pokój, duży i ciepły, z kamiennym kominkiem, wygodnymi, trochę wysłużonymi
meblami, telewizorem i biblioteczką. Ściany zdobiły fotografie oprawione w ramki. Gabinet
był darem od Kate. Diana powiedziała mu, że prababka sama zadecydowała o jego wystroju.
Kochana Kate. Tak bardzo mu jej brakowało. Nawet bardziej niż żony, dystyngowanej,
cierpliwej i wyniosłej Diany.
Kątem oka spostrzegł jakiś ruch. Odwrócił się i zobaczył Laurę wychodzącą na
czworakach zza kanapy i trójkę swoich dzieci, uczepionych jej rąk i nóg. Wszyscy chichotali i
doskonale się bawili. Laura jęknęła dramatycznie i opadła płasko na podłogę.
- Poddaję się. Wygraliście.
Potargana Wendy położyła się na podłodze tuż obok Laury. Chłopcy zaczęli klaskać w
ręce i rzucili się na opiekunkę.
- Wygraliśmy! Wygraliśmy! - krzyczeli na całe gardło. Nagle Laura usiadła, odrzuciła
włosy w tył i przytrzymała podskakujących chłopców.
- No dobrze. Pokażcie, jacy jesteście okropni. - Ku zdumieniu Adama dzieci zasypały
opiekunkę głośnymi pocałunkami, a ona z udawanym przerażeniem wołała: - Fuj! Ble! Jakie
to okropne! Dłużej nie wytrzymam! Co za męka!
Ryan zarzucił jej ramiona na szyję i zgniótł w uścisku, a ona z aktorską przesadą
udawała, że się dusi. Pozostała dwójka natychmiast zrobiła to samo co brat.
Najwylewniejszym dowodem sympatii, jaką dzieci kiedykolwiek okazały Adamowi, był
szybki pocałunek w policzek. Nie wiedział, komu bardziej zazdrości, Laurze czy dzieciom.
Kiedy Laura zdała sobie sprawę z jego obecności, spoważniała i dzieci pojęły, że to
koniec zabawy. Śmiechy ucichły, wszyscy się uspokoili i cztery pary oczu spojrzały na niego
z entuzjazmem skazańca czekającego na kata.
- Cześć. - Laura wstała, przygładzając włosy i ubranie. - Bawiliśmy się.
- Zauważyłem - odparł Adam z niewyraźnym uśmiechem. Patrzyła na niego
niepewnie, jakby się czegoś bała. Zresztą na wszystkich czterech twarzach spostrzegł lęk. Bali
się jego dezaprobaty. Rozluźnił się, wziął gazetę ze stołu i usiadł w ulubionym fotelu.
- Jak minął dzień? - zapytał.
- Dobrze. - Laura usiadła na kanapie, Wendy obok niej, a chłopcy przytulili się do jej
nóg. - Dzwoniła wychowawczyni. Pytała, dlaczego Wendy była dziś nieobecna. Nie wie-
działam, co jej odpowiedzieć.
Jak mógł o tym zapomnieć?
- Zadzwonię do niej i wszystko wyjaśnię - odparł.
Laura skinęła głową i splotła ramiona, on zaś otworzył gazetę i spróbował czytać, ale
nie potrafił się skupić nawet na pojedynczych słowach. Do głowy przychodziły mu
chaotyczne myśli. Dzieci już pokochały Laurę, chociaż on jeszcze nic o niej nie wie. No i
szkoła Wendy. Czy nowa opiekunka umie prowadzić samochód? Odłożył gazetę.
- Masz prawo jazdy?
- Tak - odparła, trochę zaskoczona.
- Wolę, żeby ktoś odwoził Wendy do szkoły. Czekanie na autobus na takim mrozie
jest niebezpieczne.
Skinęła głową i zmarszczyła czoło.
- Rozumiem, tylko że...
Przypomniał sobie, że Laura nie ma samochodu i lekceważąco machnął ręką.
- To żaden kłopot. Weźmiesz samochód kombi. Ja i tak wolę jeździć pikapem.
- Świetnie. - Widać było, że poczuła ulgę. Uśmiechnął się i znów otworzył gazetę, ale
nie potrafił się skupić na lokalnych wiadomościach.
- Kiedy kolacja? - zapytał.
- Pewnie za chwilę. Beverly... to znaczy, kucharka powiedziała, że będzie gotowa na
szóstą.
A więc nawet kucharka już się z nią zaprzyjaźniła. Nie pamiętał, żeby to się
przydarzyło którejkolwiek z poprzednich opiekunek.
- Dobrze - powiedział zza gazety.
Chciał nawiązać z Laurą jakiś kontakt i bardzo opornie mu to szło. Nie wiedział
dlaczego. Co miał powiedzieć? O co zapytać, by nie odniosła wrażenia, że ją przesłuchuje?
Ku jego uldze przejęła inicjatywę.
- Dzieci, idziemy do łazienki - oznajmiła, wstając. - Nie można usiąść do stołu z
brudnymi rękami i buziami, prawda?
Adam mruknął coś niezrozumiale. Usłyszał jeszcze, jak któryś z chłopców narzeka, że
mydło na pewno będzie szczypało go w oczy, a Laura zapewnia go, że nic takiego się nie
stanie. Potrząsnął głową i odłożył gazetę. Co się z nim dzieje? Ta kobieta świetnie radzi sobie
z dziećmi, co zresztą przeczuwał. Nie miał się o co bać, ale jednak...
- Panie Adamie, kolacja za dziesięć minut.
Spojrzał na cichą kobietę w średnim wieku, która od półtora roku dla nich gotowała.
- Dziękuję... Beverly.
Wycierała właśnie ręce w fartuch, ale na te słowa zamarła w bezruchu i uniosła brwi.
Potem uśmiechnęła się nieśmiało, oślepiając go bielą sztucznych zębów.
- Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, to wyjdę dziś trochę wcześniej. Mąż chce iść
do kina, a Laura powiedziała, że włoży za mnie talerze do zmywarki. Inne naczynia
pozmywam przed wyjściem...
- Ależ oczywiście - zgodził się bez namysłu. - Powiedz mi, co sądzisz o pannie
Laurze?
Kucharka uśmiechnęła się szeroko.
- To prawdziwy skarb! Od razu nad wszystkim zapanowała i wydaje mi się, że
naprawdę lubi dzieci. Jak pan myśli, dlaczego tyle opiekunek nie znosi dzieci?
- Bardzo słuszna uwaga - zgodził się z uśmiechem. - Życzę miłego wieczoru w kinie.
- Dziękuję. I... jeśli wolno mi powiedzieć... Laura to jest to, czego tym dzieciom
potrzeba.
Jej oczy mówiły więcej, ale Adam nie był zbyt dobry w porozumiewaniu się bez słów,
a zresztą nie bardzo chciał wiedzieć, co kucharka ma na myśli. Doszedł do wniosku, że
planowanie wojen i układanie strategii to kaszka z mleczkiem w porównaniu z jego obecnym
życiem. Ale może teraz to życie zmieni się na lepsze, przynajmniej na jakiś czas? Zmarszczył
brwi. Nie może co kilka miesięcy przyjmować nowej opiekunki. Wprowadza to zbyt wiele
zamieszania w życie dzieci. W dodatku któregoś dnia, oby jak najszybciej, znajdzie sobie
zajęcie, chociaż na razie poszukiwania nie przynosiły żadnych rezultatów. Wynagrodzenie
wojskowego w stanie spoczynku nie wystarczy na naukę dzieci i utrzymanie domu, zwłaszcza
w czasie srogich zim, jakie nawiedzały Minnesotę.
- Kolacja gotowa - oznajmiła Laura, wchodząc do pokoju. Skinął głową i wstał, ale
dziewczyna usiadła na kanapie.
- A ty nie idziesz?
- Nie jestem pewna, jak wypada mi się zachować.
- Przede wszystkim wypada coś zjeść. Wstała i wygładziła spodnie na udach.
- Nie byłam pewna, czy mam jeść razem z tobą i dziećmi.
Prawdę mówiąc, kilka opiekunek wolało jadać osobno. Często była to jedyna okazja,
by odpocząć od dzieci. Postanowił nie mówić tego Laurze. Może jeśli będzie ją traktował jak
członka rodziny, zostanie z nimi dłużej. Powinien jednak dowiedzieć się o niej czegoś więcej,
zanim zacznie ją nakłaniać, by została. A przecież wspólny posiłek również i w tym pomoże.
- Nie mamy tu sztywnych zasad. Chodź. - Zapraszająco uniósł ramię i objął ją.
Wypadło to jakoś tak naturalnie. Dopiero kiedy doszli do jadalni, opuścił rękę.
Dzieci chichotały rozbawione, co nie było dobrym znakiem. Rzeczywiście. Robbie
włożył rękę do miski z puree ziemniaczanym i ugniatał kremową masę. Adam już miał na
niego krzyknąć, ale powstrzymał się, widząc reakcję Laury. Wyprostowała się i splotła
ramiona na piersiach, jej twarz przybrała nieprzenikniony wyraz. Popatrzyła na chłopca bez
złości, ale też bez uśmiechu. Robbie wolno cofnął rękę. Laura wolno usiadła naprzeciw niego,
starannie unikając jego wzroku. Adam wyczuł, że jest w tym zachowaniu jakiś cel i zachował
się podobnie. Usiadł u szczytu stołu i ogarnął wszystkich wzrokiem.
Spostrzegł, że Robbie z zakłopotaniem patrzy na swoją umazaną ziemniakami dłoń.
- Lauro, nałożysz dzieciom jedzenie? - zapytał z uśmiechem. Spojrzała na niego
aprobująco i wzięła ze stołu miskę.
- Wendy, masz ochotę na ziemniaki?
- Tak, proszę - odparła dziewczynka cieniutkim głosikiem.
- Ryan?
Chłopiec zrobił zeza i zabawnie wykrzywił twarz.
- Baldzo płoszę.
Laura uśmiechnęła się leciutko.
- Robbie, chcesz trochę ziemniaków?
Robbie kiwnął głową i spuścił oczy. Adam z trudem powstrzymywał śmiech, widząc,
jak jego rozbrykany syn nie może zrozumieć, dlaczego taka fajna psota zmieniła się w żenu-
jącą dla niego sytuację. Laura nałożyła mu porcję ziemniaków i odstawiła miskę. Nastąpiła
cisza, w której po chwili dał się słyszeć cichy szloch. Adam spojrzał na Robbiego, który
spuścił głowę tak nisko, że niemal położył ją w talerzu. Potem zerknął na Laurę. Patrzyła na
chłopca ze współczuciem, które niemal go wzruszyło. Musiał odwrócić wzrok.
- Adamie, może wyczyścisz Robbiemu ręce, żeby mógł zacząć jeść? - spytała cicho
Laura.
Doskonała strategia. Po prostu doskonała. Adam ukląkł przy synku i serwetką
wyczyścił małą rączkę.
- Widzisz, Rob, są powody, dla których zachowujemy się według pewnych zasad -
wyjaśnił łagodnie. - Nie byłoby nam przyjemnie, gdyby każdy nakładał sobie jedzenie
rękami.
Chłopiec potaknął. Ojciec klepnął go po ramieniu i wrócił na swoje miejsce, a Laura
sięgnęła po półmisek.
- Robbie, zjesz kotlet, skarbie?
Robbie skinął głową i otarł nos ramieniem. Laura udała, że tego nie dostrzegła i
uśmiechnęła się ukradkiem do Adama.
Po chwili wszyscy zaczęli jeść i przy stole zapanowała miła, rodzinna atmosfera.
Wybuchający czasami śmiech nie był skutkiem psoty, ale zwykłej radości. Adam niechętnie
przypomniał sobie, że miał zadać Laurze kilka pytań.
- Powiedz mi, co studiujesz - zagaił z wymuszonym chłodem.
- Co studiuję? - powtórzyła zmieszana. A więc przyłapał ją! Ta myśl chyba odbiła się
na jego twarzy, ponieważ Laura trochę przybladła, ale szybko zapanowała nad sobą. - Ach,
chodzi ci o to, ci studiowałam w college'u?
- Właśnie.
- Wczesny rozwój dziecka.
- Aha. - Doskonała odpowiedź. Ale przecież Laura w ogóle była doskonała.
- Chociaż prawdę mówiąc, jeszcze się nie zdecydowałam, jaki będzie mój główny
przedmiot.
- Kiedy zamierzasz wrócić do college'u? Jesienią?
- Być może. Ale może zdecyduję się na letni kurs, żeby odświeżyć wiadomości.
Letni kurs. Postarał się przybrać beztroski wyraz twarzy.
- Gdzie chcesz studiować?
- Jeszcze nie wiem. - Przełknęła ślinę.
Ze zrozumieniem skinął głową. Był przekonany, że kłamie.
- Nie ma pośpiechu - powiedział.
- Właśnie. Nie ma pośpiechu. Postanowił zadać ostateczny cios.
- A gdzie przedtem studiowałaś? - Podniosła na niego wzrok i przez chwilę w jej
oczach dostrzegł strach.
- Na pewno o tym college'u nie słyszałeś - wymamrotała.
- Jest w innym stanie?
Złożyła serwetę i położyła obok talerza. Spojrzała na niego śmiało.
- Tak - potwierdziła i wstała od stołu. - Przepraszam. - Nie mówiąc nic więcej, wyszła
z jadalni.
Adam wziął głęboki oddech. Skłamała i bała się, że się tego domyślił. Dlaczego nie
mówi mu prawdy i co on ma z tym zrobić?
- Pora spać, moje skarby.
Adam spojrzał na trójkę dzieci na kanapie i uśmiechnął się. Wszystkim sennie opadały
powieki. Laura bardzo mądrze zmieniła kolejność wieczornych czynności. Zamiast wykąpać
dzieci tuż przed snem, wykąpała je wcześniej, a potem przez jakiś czas czytała im książeczki.
Jedno po drugim zapadało w półsen, więc perspektywa pójścia do łóżek wydawała im się
teraz bardzo nęcąca. Właśnie prowadziła do sypialni bliźnięta, kiedy rozległ się dzwonek do
drzwi. Adam domyślił się, kto może stanąć w jego progu w ten mroźny wieczór. Nie pomylił
się. Na progu stał ojciec i dla rozgrzewki zacierał ręce.
- Witaj, Adamie.
- Ojcze.
Ich powitanie zwykle wyglądało właśnie w ten sposób. Jake wszedł, nie czekając na
zaproszenie, i zamknął za sobą drzwi.
- Straszny mróz.
- Niektórym nie chciałoby się w taką pogodę wychodzić z domu - mimochodem
skomentował Adam.
- Dobrze, dobrze. Mam powody, żeby cię odwiedzić. Adam dobrze znał co najmniej
jeden z tych powodów.
- Co się dzieje? - zapytał.
- Chodzi o twoją siostrę.
- O Caroline?
- Nie. Z Caroline wszystko w porządku.
Ta wiadomość sprawiła Adamowi przyjemność.
- Miło słyszeć, że małżeńskie życie jej służy. Jake uśmiechnął się nagle.
- I kto by pomyślał? Twarda kobieta interesu nagle złagodniała. Jest szczęśliwa jak
nigdy przedtem.
Nareszcie zauważyłeś, pomyślał Adam.
- No, to zostały jeszcze trzy - powiedział głośno. - Natalie jest zrównoważona, więc
pewnie chodzi o któraś z bliźniaczek.
Uśmiech Jake'a zmienił się w grymas.
- Możemy usiąść?
Widać było, że ojciec jest czymś bardzo zmartwiony, więc Adam zaprosił go do
salonu. Laura właśnie prowadziła dzieci korytarzem. Buzie maluchów rozjaśniły się na widok
dziadka. Wszyscy troje rzucili się na niego, gdy tylko usiadł na kanapie.
Adam poczuł lekką irytację na widok Jake'a, który z niewymuszoną czułością
przytulał jego dzieci. Na szczęście z pomocą przyszła mu Laura.
- Bardzo przepraszam - odezwała się.
- Nic nie szkodzi. Poznaj mojego ojca. Lauro, to Jacob Fortune. - Znów zauważył, że
nazwisko Fortune nic dla niej nie znaczy. Szarmancki jak zwykle Jake wstał, a Laura podała
mu rękę.
- Witam.
- Tato, to jest Laura Beaumont, nowa niania.
Jake uniósł brwi i uśmiechnął się niemal uwodzicielsko.
- Miło mi cię poznać.
Laura uśmiechnęła się przepraszająco do Jake'a.
- Właśnie prowadziłam dzieci do łóżek.
- No cóż... - Jake ucałował wnuki i odesłał je do Laury.
- Dziękuję. - Wszyscy czworo wyszli z pokoju, odprowadzani zaciekawionym
spojrzeniem Jake'a.
- Jest o wiele atrakcyjniejsza niż ta poprzednia, Godiva - zauważył Jake.
Adam musiał się roześmiać.
- Owszem, a w dodatku to o wiele lepsza niania.
- Naprawdę?
- W jeden dzień udało jej się osiągnąć więcej niż Godiva i wszystkie inne razem
wzięte.
- Nigdy nie rozumiałeś dzieci - odrzekł Jake z przyganą.
- Ja nie rozumiałem? I kto to mówi?
- Jesteś niesprawiedliwy. Przynajmniej starałem się...
- Zdaje się - przerwał mu ostro syn - że przyszedłeś tutaj, ponieważ któraś z moich
sióstr zrobiła coś okropnego.
Jake poczerwieniał, ale zacisnął zęby i opanował gniew.
- Chodzi o Rachel - oznajmił zwięźle.
Adam wzniósł oczy do nieba. Powinien się domyślić.
- Rocky ma prawo żyć, jak chce. Być może tobie Luke Greywolf się nie podoba, ale
mnie się wydaje, że to porządny gość. Na litość boską, to przecież lekarz!
- Rachel jest w ciąży - oznajmił Jake. - Wiedziałeś o tym?
- Dobrze, że jesteś lepszym dziadkiem niż kiedyś... - Urwał. - Nie chciałem, żeby to
tak zabrzmiało.
- Doprawdy? Adam westchnął.
- Rozumiem, że się o nią martwisz - powiedział ugodowo. - Ale szczerze mówiąc,
uważam, że nie musisz.
- Wiesz, jaka jest lekkomyślna.
- Nie lekkomyślna, tylko śmiała i niezależna. Jake skrzywił się.
- Twoja matka twierdzi, że Rocky naprawdę go kocha.
- Jestem pewien, że go kocha, bo inaczej nie zgodziłaby się za niego wyjść, bez
względu na to, czy jest w ciąży, czy nie.
- Ale bardzo chciałbym wiedzieć, co on czuje. - Głos Jakea zadudnił groźnie.
- W tej sprawie powinieneś chyba zaufać Rocky - poradził Adam, chociaż wiedział, że
Jake nie ma wielkiego zaufania do żadnego ze swych dzieci. - Rocky jest taka niezależna i
uparta. Naprawdę myślisz, że wyszłaby za mąż za kogoś, kto zupełnie nie oszalał na jej
punkcie?
Ojciec spojrzał na niego niemal z wdzięcznością.
- Masz rację. - Uśmiechnął się. - Nie wziąłem pod uwagę tego aspektu sprawy.
Adam poczuł dumę. Może jednak istnieje jeszcze dla nich nadzieja...
- Twoja matka chce wydać dla nich przyjęcie. Adam potrząsnął głową i uśmiechnął się
szeroko.
- Będziemy ich witać na łonie rodziny czy przypiekać na wolnym ogniu?
- Ma to być powitanie, ale nie wiem, jak to ostatecznie wypadnie. Wiesz, jaka panuje
atmosfera.
- Mówisz o tej sprawie z Monicą Malone. - Adam złożył ręce na piersiach.
- Im mniej powiem na ten temat, tym lepiej - odparł wymijająco Jake.
- Mnie jest wszystko jedno.
- Szkoda tylko, że mój brat i jego ludzie nie myślą podobnie.
Adam zamilkł na chwilę. Był pewien, że to jeszcze nie koniec rozmowy. I
rzeczywiście, nie musiał długo czekać. Jake wyprostował się i zrobił surową minę.
- Kiedy zakończysz te bezsensowne poszukiwania i zaczniesz pracować w naszej
firmie?
- Aha! - Adam gwałtownie wstał. - Żałuję, ale powinieneś już iść. Choć raz chciałbym
się z tobą rozstać w zgodzie.
- Do diabła, ja mówię poważnie.
- Zmieńmy temat. - Przesunął dłonią po włosach. - Nie chcę o tym dyskutować.
Jake wstał.
- Nie rozumiesz, że twoje miejsce jest w rodzinnej firmie?
- Nie.
- Adam, proszę. Fortune Cosmetics potrzebuje dobrego dyrektora. Ty się świetnie do
tego nadajesz. Mógłbyś...
- Nie! Dlaczego wciąż do tego wracasz? Nie dam się wciągnąć w tą waszą machinę.
- W takim razie, co zamierzasz robić? Będziesz sprzedawać samochody? Zakładać
centralne ogrzewanie?
- Nie wiem! Coś sobie znajdę. Coś, co będzie w sam raz dla mnie.
- Ależ ta praca jest w sam raz dla ciebie!
- Nie!
- Może wysłuchasz mnie do końca?
- Nie.
Jake zacisnął pięści, starając się opanować gniew.
- Nie rozumiem cię - stwierdził.
- Wiem o tym nie od dziś.
- A ty nigdy nie rozumiałeś, co to znaczy należeć do rodziny Fortune'ów.
- Nie mam nic przeciwko rodzinie. Nie chcę tylko należeć do rodzinnej firmy.
Jake zrobił taką minę, jakby już miał wybuchnąć, ale w tej samej chwili rozległ się
głos Laury:
- Czy jeszcze będę panom potrzebna?
Jake potrząsnął tylko głową, zagryzając wargę.
- Mój ojciec właśnie wychodzi - oznajmił Adam, cicho ale stanowczo. - Dziękuję.
- Nie ma za co. Miło było pana poznać, panie Fortune. Niech pan uważa, na dworze
jest bardzo zimno.
Jake skinął głową i starannie zapiął płaszcz.
- Dobranoc, panno Beaumont. - Spojrzał na Laurę, potem na Adama. - Dobrze
odgadłem? Panno?
Laura zamrugała powiekami i poczerwieniała.
- Owszem.
- Tak myślałem - wyszeptał. - Miło było panią poznać. Adamie...
- Ojcze...
Wyszedł z pokoju, prosząc, by go nie odprowadzać. Adam westchnął. Czy to się nigdy
nie zmieni? Spojrzał na Laurę. A może zmiana już się rozpoczęła? Dyskretna interwencja
Laury niewątpliwie zapobiegła kłótni. Czy zrobiła to celowo? Chyba tak. Nie wiedział tylko,
czy jest jej za to wdzięczny.
ROZDZIAŁ TRZECI
Ze smakiem przełknął ostatni kęs jajecznicy i popił kawą. Otarł usta serwetką i
odłożył ją na stół.
- Wytłumacz mi jeszcze raz, dlaczego ta jajecznica zawiera mało cholesterolu.
Laura oparła podbródek na dłoni i uśmiechnęła się.
- To proste. Powiedzmy, że chcesz usmażyć jajecznicę z tuzina jaj. Mieszasz dziewięć
białek i trzy całe jajka, dodajesz kroplę barwnika spożywczego, rozgrzewasz teflonową
patelnię, smażysz jajka i już. Wystarczy dla nas i dla dzieci.
- Dodałaś tu coś jeszcze - upierał się.
- Możesz dodać, co zechcesz. Ja dołożyłam resztkę ziemniaków z wczorajszego
obiadu i trochę niskotłuszczowego sera. Dzięki temu mieliśmy śniadanie bogate w białko, ale
bez dużej ilości cholesterolu i tłuszczu.
- A więc właśnie tak utrzymujesz tę wspaniałą figurę - stwierdził z uśmiechem.
Laura poczuła, że robi się jej gorąco. Odwróciła wzrok, speszona swoją reakcją na tak
banalny komplement.
- Dziękuję - rzekła niepewnie. - Może wstąpiłbyś dzisiaj do sklepu i kupił kawałek
indyka? Coś bym z tego przyrządziła.
Adam potrząsnął głową.
- Przykro mi, ale dziś nie mogę. Drogi są odśnieżone, więc może ty zrobisz zakupy,
razem z dziećmi? - Wyjął z portfela banknot.. - Kup, co wam potrzeba.
- Ależ to nic... - Spojrzała na banknot i oczy jej się rozszerzyły. - Sto dolarów! Na
kawałek indyka?
- Na wszystko, co chcesz kupić. - Położył banknot obok jej talerza.
Spojrzała na niego, nadal oszołomiona.
- Nie możesz tak rozdawać studolarówek z byle powodu!
- A dlaczego? - zapytał trochę rozbawiony.
- To bardzo dużo pieniędzy! Wzruszył ramionami.
- Jeśli zostanie ci jakaś reszta, wykorzystasz ją następnym razem na swoje potrzeby.
- Niczego nie potrzebuję - zapewniła. - A nawet gdybym potrzebowała, nie
pozwoliłabym, żebyś ty za to płacił.
- Dobrze. W takim razie wydasz te pieniądze na zakupy dla naszej rodziny, na
przykład na jedzenie.
- Nie wiem, czy powinnam to przyjąć...
ARLENE JAMES SAMOTNY OJCIEC
ROZDZIAŁ PIERWSZY Adam stanął wyprostowany, jak przystało na byłego wojskowego, i wziął głęboki oddech. Pani Godiva nie znosiła rozkazującego tonu, więc starał się mówić wolno i łagodnie. - Omówmy wszystko spokojnie - zaproponował. - Jestem pewien, że to była tylko niewinna psota. Chłopcy włożyli śnieg do pani kapci, bo nie zdawali sobie sprawy, że to będzie dla pani taki wielki szok. Przecież mają dopiero po trzy lata. - Właśnie! Sami by tego nie wymyślili - odparowała kobieta. - To robota Wendy! To ona namówiła braci, żeby włożyli mi śnieg do kapci. A wszystko za to, że rano postawiłam ją w kącie, bo nie chciała jeść suszonych śliwek. - Wendy nie lubi suszonych śliwek - przypomniał jej Adam. - Wiele razy panią prosiłem, żeby... - Suszone śliwki są zdrowe! - upierała się pani Godiva. - Gdyby słuchał pan mojego zdania, wyszłoby to nam obojgu na dobre. Ale pan, tak samo jak córka, nie wie, co jest dobre. Mam tego dość. Na dodatek pana córka obudziła mnie w samym środku nocy. Wiedziała, że zdążyłam się już rozgrzać pod kołdrą, więc kiedy wsunęłam stopy w... w... - Z oburzenia nie mogła wydobyć z siebie głosu. Adam spuścił głowę. W skroniach czuł narastający, tępy ból. Bez wątpienia miała rację. Wszyscy wiedzieli, że zimne stopy są utrapieniem tej wdowy w średnim wieku, która zajmowała się jego dziećmi. Chłopcy sami nie wymyśliliby tak wyrafinowanej zemsty. Bo to była zemsta, i to w stylu typowym dla Wendy. Z drugiej jednak strony pani Godiva wiedziała, że dziewczynka nie znosi suszonych śliwek. Adam westchnął ciężko. - Czy nie moglibyśmy zapomnieć o całej sprawie? - zaproponował. - Wykluczone! - Postaram się, żeby to się nigdy nie powtórzyło. - Ha! Pan nie ma żadnej kontroli nad tymi dziećmi. Nie mieści mi się w głowie, jak taki doświadczony człowiek, były wojskowy, mógł tak rozpuścić tę trójkę urwisów. - Proszę pani, moje dzieci półtora roku temu straciły matkę... - A od tego czasu odeszło z tego domu siedem opiekunek! - Sześć - poprawił ją odruchowo. - Siedem! - warknęła i chwyciła spakowaną torbę. - Proszę przesłać należną mi zapłatę do mojej siostry w Minneapolis! Ma pan adres, prawda? - Powiedziawszy to, ze złością wyszła z domu i zniknęła w ciemnościach. - Proszę pani! - zawołał za nią Adam. - Niech pani przynajmniej zaczeka do rana!
Odpowiedział mu tylko chrzęst śniegu pod ciężkimi butami odchodzącej kobiety. Po chwili usłyszał trzask zamykanych drzwi i warkot silnika. Snop światła omiótł śnieżne zaspy wzdłuż podjazdu. Adam cicho zamknął drzwi i z trudem się powstrzymał, by głośno nie jęknąć. Usłyszał za sobą jakieś szelesty i tupot małych stóp po podłodze. Odwrócił się ener- gicznie, niczym żołnierz podczas musztry, i spojrzał groźnie na trzy małe twarzyczki, wyglądające zza drzwi prowadzących do holu. - Poszła sobie? - wyszeptała Wendy. Jej piegowaty nosek marszczył się, zdradzając skrywaną radość, a pulchne paluszki skubały rudawy warkocz. - Poszła. - Na zawsze? - zapytał Robbie niewinnym głosikiem. Kręcone jasne włosy i pyzata buzia upodobniały go do słodkiego aniołka. Ryan, trochę mniejsza kopia starszego o kilka minut brata, uśmiechnął się triumfalnie do Wendy i zaczął wydawać z siebie radosne okrzyki. Pozostała dwójka natychmiast się do niego przyłączyła, zapominając o udawaniu skruchy. Adam wzniósł oczy do nieba, a kiedy je opuścił, dzieci były już w salonie i uszczęśliwione skakały po meblach. - Poszła sobie! Czarownica sobie poszła! Adam stanął wyprostowany pośrodku salonu. Nie lubił tego zimnego, szarego pokoju, ale od śmierci żony nie wprowadził tu żadnych zmian i nie zamierzał tego robić w przyszłości. - Dość tego! - zawołał głosem dowódcy. Robbie zrobił niezdarnego fikołka na kanapie i z głuchym hukiem wylądował na podłodze. Radosne okrzyki natychmiast zmieniły się w bolesny szloch. Ryan z chichotem podczołgał się do niego i Robbie znów zaczął się śmiać, rozcierając głowę. Wendy tańczyła na fotelu, nie zwracając uwagi na wyczyny braci. - Poszła sobie! Poszła sobie! Stara śliwka poszła sobie! Słysząc to, chłopcy wybuchnęli jeszcze głośniejszym śmiechem. Adam stracił cierpliwość. - Spokój! Natychmiast marsz do łóżek! - ryknął, czerwieniejąc na twarzy. Podniesiony głos zrobił wrażenie. Dzieci umilkły i zamarły w bezruchu, spoglądając na ojca. Nie znaczyło to jednak, że mają zamiar wypełnić jego polecenie. Chłopcy położyli się na podłodze i patrzyli na niego ciekawie, a Wendy osunęła się na fotel. Jej twarz przybrała buntowniczy wyraz. - Nie znosiłam jej. Była zła, brzydka i... - Zrobiłaś wszystko, żeby od nas odeszła - stwierdził Adam. - Wiesz, że potrzebujemy pomocy, ale mimo to...
- Nie potrzebujemy pomocy! - zaprotestowała dziewczynka. - Mama zajmowała się nami tylko z pomocą kucharki. - Kucharka przychodzi na kilka godzin dziennie! - zawołał Adam. - A ja nie jestem mamą! Muszę zarabiać na utrzymanie, nie mogę cały dzień siedzieć w domu i zajmować się tylko wami. - A mama mogła! - Bo ja pracowałem poza domem i zarabiałem na życie! - W wojsku - powiedział Ryan z wyrzutem. Ton jego głosu sprawił, że Adam zapomniał o gniewie i zmieszał się. - Zgadza się - wymamrotał. Diana nigdy nie miała nic przeciwko temu, że pracował w wojsku. A nawet kiedyś, pod koniec wyjątkowo długiego urlopu, wydawała się zadowolona, że mąż znów wyjeżdża. Może właśnie dlatego zawsze czuł coś w rodzaju ulgi, kiedy jechał do bazy. Dzieci pewnie to wyczuwały i nie były tym zachwycone. A może Diana narzekała na jego ciągłe wyjazdy? Gdyby się głębiej nad tym zastanowił, musiałby przyznać ze wstydem, że nie znał swojej zmarłej żony na tyle dobrze, by zgadnąć, co robiła lub mówiła podczas jego nieobecności. To samo dotyczyło dzieci. Co więcej, przez półtora roku, jakie upłynęło od tragicznego wypadku, wcale nie poznał ich lepiej. O ileż łatwiej zajmować się żołnierzami! - Marsz do łóżek! Wszyscy! - nakazał stanowczo. Robbie i Ryan usiedli ze skrzyżowanymi nogami i czekali, jak na ten rozkaz zareaguje ich siostra. Wendy wydęła dolną wargę i spojrzała na Adama pełnym pretensji wzrokiem. - A kto nas teraz ułoży do snu? - zapytała. - Trzeba było o tym pomyśleć, zanim nasypałaś jej śniegu do kapci. A teraz jazda do łóżek, bo będę musiał dać komuś klapsa. Wendy buntowniczo splotła ramiona, ale kiedy Adam już miał stracić cierpliwość, zeskoczyła z fotela i wybiegła z pokoju. Chłopcy podążyli za nią, wyśpiewując na całe gardło: - Hej, hej, czarownica sobie poszła! Zdesperowany Adam roztarł zesztywniały kark. Co on teraz zrobi? Jutro po południu miał ważne spotkanie z przedstawicielem firmy sprzedającej smary samochodowe, a w piątek był umówiony z agentem nieruchomości. Na pewno Rebeka albo Natalie będą mogły jutro przez kilka godzin zająć się dziećmi. O piątek będzie się martwił później. Takie życie w zawieszeniu zaczynało go męczyć. Odszedł z wojska i musi sobie znaleźć jakieś zajęcie, ciekawą pracę, ale jak może się na tym skoncentrować, skoro dzieci właśnie się pozbyły
kolejnej opiekunki? Potrząsnął głową, zgasił światło i poszedł do siebie. Przyszło mu do głowy, że pani Godiva może mieć wypadek na śliskiej drodze, zażąda od niego odszkodowania i pośle go z torbami. Jęknął, wszedł do zimnej sypialni, przykrył się kołdrą po czubek głowy i zapadł w sen. Dziecięcy palec odciągnął mu powiekę, omal nie pozbawiając go przy tym oka. - Au! - Adam spojrzał na syna zirytowany. Ile razy to dziecko może się obudzić w ciągu jednej nocy? - Robbie, czy ty nigdy nie śpisz? - Lyan - poprawił go chłopiec. Bliźniacy byli do siebie bardzo podobni, ale Wendy twierdziła, że mama nigdy nie miała kłopotów z ich odróżnieniem. Zakłuło go lekkie poczucie winy. Odwrócił się na plecy i przesłonił oczy ramieniem. - O co chodzi tym razem? - zapytał. - Jestem głodny - powiedział malec, lekko sepleniąc. Ciotka Lindsay, rodzinny pediatra, zapewniała, że nie ma się czym martwić, ale Adama niepokoiła wada wymowy syna. - Ryan, przecież jest środek nocy! - jęknął. - Nieplawda. Już lano. To niemożliwe. Przecież nie udało mu się przespać nawet dwóch godzin. Ostrożnie otworzył oczy. O Boże! Rzeczywiście, już rano. Budzik na nocnym stoliku wskazywał siódmą czterdzieści. - No dobrze. - Ziewnął szeroko i usiadł na łóżku. - Co jest na śniadanie? Ryan wzruszył ramionami. - Nie wiem. Adam sięgnął po leżący na podłodze podkoszulek. - Zobacz, co niania przyszykowała, a potem... - Niania poszła - przypomniał mu malec. Adam zamknął oczy. No tak, stara śliwka odeszła, a kucharka ma przyjść dopiero w południe. Katastrofa. Może jednak uda się coś przyrządzić na śniadanie, jakieś płatki z mle- kiem, bułki... Chętnie dałby tysiąc dolarów, by móc po prostu włożyć mundur i pobiec na śniadanie do kasyna. Wszystko będzie wyglądało lepiej, kiedy tylko napije się kawy. Kawa. Jęknął boleśnie. Dzisiaj nie czeka na niego żadna kawa. Życie cywila to piekło. Ryan zeskoczył z łóżka i z całych sił przywarł do nogi ojca. Adam roześmiał się, niezdarnie wstał i sięgnął po szlafrok. Poszukiwanie kapci uniemożliwiał mu uczepiony do kolana syn.
- Dobrze, dobrze. - Poklepał chłopca po plecach. - Idę. Ryan oderwał się od jego nogi i pobiegł do drzwi. - Lepiej się spiesz! - zawołał, stając w progu. - Jak nie przyjdziesz, to Wendy sama zlobi śniadanie. Oczy Adama rozszerzyły się z przerażenia. Zapomniał o kapciach i z krzykiem pognał do kuchni. - Wendy! Córka stała na krześle przy kuchennym stole i wysypywała mąkę z torby do miski, kołyszącej się złowróżbnie na skraju blatu. Adam rzucił się naprzód, chwycił Wendy, a miska w tej samej chwili roztrzaskała się na podłodze na tysiąc kawałków. Wendy natychmiast wybuchnęła płaczem. Adam postawił ją na stole, spodziewając się widoku krwi spływającej po nogach dziewczynki. Z ulgą zobaczył, że widać na nich jedynie ślady mąki. Do kuchni wbiegł Robbie, a za nim Ryan, z palcami w buzi. - Wyjdźcie stąd! - rozkazał Adam. Żaden z bliźniaków nawet nie drgnął. - Na podłodze jest szkło. Wyjdźcie stąd! Wycofali się powoli, a Robbie, zanim zniknął za wahadłowymi drzwiami, zapytał: - Wendy, skaleczyłaś się? Głośny płacz Wendy zmienił się w żałosne pochlipywanie. - Nic jej nie jest, tylko się przestraszyła - odparł Adam szorstko. Wziął córkę na ręce i ostrożnie ruszył do drzwi. Kiedy znaleźli się w jadalni, postawił dziewczynkę na dywanie, przyklęknął i chwycił ją za drobne ramiona. - Co też ci strzeliło do głowy? - Nie chciał krzyczeć ani potrząsać dzieckiem, ale sama myśl o ostrym szkle wbijającym się w delikatne ciało przerażała go i wprawiała w zdenerwo- wanie. Wendy znów zaczęła głośno zawodzić, ale Adam zauważył, że jej oczy są suche i domyślił się, że dziewczynka się nie boi, tylko jest zawstydzona. Prawdę mówiąc, on również przeżył wstrząs. - No, już dobrze - wymamrotał. - Nigdy więcej nie próbuj robić takich rzeczy. Słyszysz mnie? - Kiwnęła głową i z przesadą pociągnęła nosem. - A tak w ogóle, co chciałaś zrobić? - Naleśniki - odparła zadziornie. - Naleśniki! - powtórzył za nią Robbie, podskakując w miejscu. - Tak, tak! Naleśniki! Ryan natychmiast mu zawtórował, klaszcząc w ręce. Adam skrzywił się. Dzieci najwyraźniej się uparły, żeby na śniadanie dostać coś tak skomplikowanego jak naleśniki. Nawet gdyby udało mu się znaleźć przepis, i tak nie
potrafiłby zrobić choćby jednego jadalnego naleśnika. Decyzję podjął w jednej chwili. Był przecież specem od szybkich decyzji. - Ubierajcie się - powiedział. - Pójdziemy na naleśniki do baru. Jego słowa wywołały wybuch entuzjazmu. Robbie dziwacznie podskakiwał, Ryan posuwistym krokiem okrążał pokój, pogwizdując jak lokomotywa. Wendy tylko spojrzała na ojca poważnie, krótko skinęła głową i wyprowadziła braci z pokoju. Adam uśmiechnął się do siebie. Chyba zarobił u dzieci kilka punktów. Godzinę później zastanawiał się, jak to możliwe, że taki świetny pomysł okazał się całkowitą katastrofą. Robbie właśnie upadł twarzą w talerz z naleśnikami, przewracając pojemniki z solą i pieprzem. Wendy chichotała, wymachując widelcem z kawałkiem ociekającego syropem naleśnika. Robbie spojrzał na lepką plamę na swojej piersi i roześmiał się uszczęśliwiony. Ryan natychmiast ukląkł na krześle, zamierzając iść w ślady brata. Adam chwycił stojący obok chłopca dzbanek z syropem i zerwał się na równe nogi. - Uspokój się! - krzyknął, usiłując chwycić Ryana za ramię. W zamieszaniu potrącił stolik, tak że kawa z filiżanki wylała mu się na spodnie. - Cholera! - zaklął z rozpaczą. Dzieci wybuchły głośnym śmiechem. Adam poczuł, że ktoś wyjmuje mu z ręki dzbanek i podaje wilgotną ściereczkę. - Może ja się tym zajmę? - zapytała szczupła, młoda kobieta w jasnoniebieskim uniformie, z ciemną siatką na włosach. Z uśmiechem usadziła Wendy bezpiecznie na krześle i przysunęła ją bliżej stołu, jednocześnie przytrzymując uzbrojoną w widelec rękę dziewczynki nad talerzem. Posadziła Ryana w wysokim foteliku i odsunęła od krawędzi stołu szklankę z mlekiem. Coś mu szepnęła do ucha i Ryan natychmiast zaczął jeść. Robbie wymagał nieco bardziej skomplikowanych zabiegów. - Trochę się pobrudziłeś, co? - zapytała. Przykucnęła przy jego krześle i lekko wzburzyła mu włosy. - Jedzenie powinno znaleźć się w brzuszku, a nie na brzuszku. - Zanurzyła papierową serwetkę w szklance z wodą i starannie wytarła plamy syropu z koszuli chłopca. - Jakie ty masz piękne oczy! - zauważyła. Oczarowany Robbie uśmiechnął się z cielęcym zachwytem. Adam przyjrzał się dziewczynie i doskonale zrozumiał reakcję syna. Nieznajoma była bardzo ładna, miała owalną twarz, delikatnie zarysowane kości policzkowe, gładkie, szerokie czoło i zgrabny podbródek. Na regularne łuki brwi opadała gęsta grzywka koloru dojrzałego zboża. Dziewczyna miała dość szerokie, pełne usta i zgrabny, prosty nos. Po bokach u jego nasady Adam zauważył dwa niewielkie wgłębienia,
które świadczyły, że nosi lub kiedyś nosiła okulary. Jednak uwagę przyciągały przede wszystkim jej oczy - duże, przejrzyste, zielononiebieskie. Adam przywołał się do porządku i zamknął rozchylone z zachwytu usta. - Zdaje się, że dzięki pani uniknęliśmy ostatecznej katastrofy - odezwał się i usiadł. - Dziękuję. Jeszcze raz zanurzyła serwetkę w wodzie i wyczyściła kolejną plamę na koszuli Robbiego. - Drobiazg. - Uśmiechnęła się lekko. - Widać było, że sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli. - Owszem. Wczoraj odeszła od nas opiekunka do dzieci, a ja jeszcze nie poznałem wszystkich tajników samotnego ojcostwa. Czy rzeczywiście powiedział „samotnego”? Kobieta spojrzała na niego trochę lekceważąco, a trochę ciekawie. - Co się stało z pana żoną? - Nie żyje! - wykrzyknął Ryan pełnym głosem. Adam poczuł, że zwracają się ku niemu wszystkie spojrzenia, i zaczerwienił się ze wstydu. Zgromił syna wzrokiem i znów spojrzał na ładną blondynkę. - Moja żona zginęła w wypadku samochodowym, półtora roku temu - wyjaśnił. - Chłopcy byli wtedy bardzo mali, a wie pani, jakie są dzieci. Nie zawsze wszystko rozumieją... - Biedactwa. - Dziewczyna objęła obu malców. - Jesteście tacy słodcy, że mogłabym was schrupać. - Pocałowała najpierw Ryana, potem Robbiego. Chłopcy z radością przyjęli ten wyraz sympatii. Kelnerka uważnie spojrzała na siedzącą po drugiej stronie stołu Wendy. - Ty pewnie wszystko pamiętasz, skarbie? Wendy z powagą skinęła głową, ale Adam założyłby się, że córka nie bardzo wie, o czym mówi życzliwa nieznajoma. - Na pewno bardzo ci jej brakuje. - Wargi Wendy zaczęły drżeć, bardziej dlatego, że udzielił jej się nastrój kelnerki niż z rzeczywistego smutku. Blondynka z gracją tancerki podeszła do dziewczynki i objęła ją ramionami. - Co za śliczny aniołek! Na pewno bardzo ją kochałaś. - Wendy kiwnęła głową, a młoda kobieta przytuliła ją do piersi. Jędrnej i całkiem obfitej, czego nie omieszkał zauważyć Adam. Kelnerka przykucnęła przy krześle dziewczynki. - Pamiętam, co siostra Agnes mówiła o matczynej miłości. Chciałabyś to usłyszeć? - Wendy znów kiwnęła głową. - Powiedziała mi, że miłość matki nigdy nie umiera. Żyje wiecznie w sercach jej dzieci. Jeśli zamkniesz oczy i bardzo się skupisz, usłyszysz, jak bije w
twoim serduszku, mocno i radośnie. - A kto to jest siostra Agnes? - zaciekawiła się Wendy. - Była pielęgniarką w takim domu, gdzie zamieszkałam, kiedy moja mama poszła do nieba. Siostra Agnes była zakonnicą. - A dlaczego musiałaś mieszkać w tym domu? - Bo mój tata poszedł do nieba jeszcze wcześniej niż mama. Wendy spojrzała na ojca zdziwionym wzrokiem. - Mój tata kiedyś wyjechał do Rabii, ale wrócił - powiedziała. Blondynka uśmiechnęła się do Adama. - No to miałaś szczęście, prawda? - Tata pracował w wojsku - wtrącił Robbie, znużony pozycją obserwatora. - Naprawdę? - Blondynka uniosła brwi. Adam odchrząknął. - Byłem w Arabii Saudyjskiej, kiedy żona miała wypadek. Do mojego powrotu opiekowała się nimi ciotka. - Moja babcia też nie żyje - oznajmił Robbie. Dziewczyna westchnęła cicho i spojrzała pytająco na Adama. Poczuł ukłucie smutku, ale szybko przywołał się do porządku. - Właściwie to jego prababka - wyjaśnił sucho. - Zginęła w katastrofie lotniczej. W oczach kelnerki zalśniły łzy. - Tak mi przykro. Adamie, jesteś łajdakiem, zganił się w duchu, ale jednocześnie pochylił głowę i westchnął cicho, żeby jeszcze bardziej wzruszyć nieznajomą. - Bardzo wam wszystkim współczuję - powiedziała, a po chwili dodała zupełnie innym tonem: - Uspokój się natychmiast, młody człowieku. Nie wolno rzucać jedzeniem. Adam uniósł głowę i zobaczył, że Robbie zrzucił z talerza na stół kawałek naleśnika, nasączony syropem. Ojcowska cierpliwość się wyczerpała. - Robbie, przebrałeś miarkę! Poczekaj tylko, aż wrócimy do domu. Kelnerka parsknęła śmiechem i wstała. - Rzeczywiście niewiele pan wie o dzieciach, prawda? W tej samej chwili obok niej stanął tęgi, łysy mężczyzna. - Lauro, czekają na ciebie goście przy innych stolikach. - Przepraszam, chciałam tylko pomóc temu panu... - Mówiłem ci, kiedy cię przyjmowałem do pracy, że nie toleruję flirtów z klientami! - Ale ja nie...
- Wcale nie flirtowała - wtrącił się Adam. - Sprzątała po tym, jak mój syn... Mężczyzna wycelował w niego palcem. - Byłbym wdzięczny, gdyby się pan nie wtrącał. Mamy tu pewne zasady, a ja jako kierownik muszę pilnować, żeby ich przestrzegano. Inne kelnerki nie zaniedbują gości, żeby się wdzięczyć do żonatych mężczyzn. - Nie jestem żonaty! - Nie jest żonaty! - zawołała jednocześnie blondynka. Kierownik prychnął ironicznie. - Podobno wcale nie flirtowałaś, a już zdążyłaś się dowiedzieć, jaki jest jego stan cywilny. Zawiodłem się na tobie, Lauro. - Ależ ten pan tylko mi powiedział, że jego żona zginęła w wypadku samochodowym... Kierownik spojrzał na nią groźnie. - Nie toleruję kłótliwego personelu. Albo za pięć sekund wrócisz do swojego rewiru, albo cię zwolnię. Pięć. Cztery... Adam wstał zza stołu. - To jakieś nieporozumienie. Ta pani niczym sobie nie zasłużyła na takie traktowanie. - Trzy. Dwa. - Może pan dalej nie liczyć. - Laura gwałtownie ściągnęła z głowy siatkę i rzuciła ją na podłogę. Na jej plecy spłynęła kaskada jasnych włosów. - Odchodzę! - Wiedziałem, że się tu długo nie utrzymasz - oznajmił kierownik pogardliwie. - Jest pan wściekły, bo właściciel restauracji kazał panu mnie zatrudnić. - Na pewno nie zrobił tego ze względu na twoje umiejętności zawodowe - odparł grubas ze znaczącym uśmieszkiem. Adam rzucił serwetkę na stół. - Panie, pan się aż prosi, żeby panu dołożyć! Zaniepokojona Laura uniosła dłoń. - Nie, nie trzeba. Nie zależy mi na tej pracy i nie znoszę bójek. Adam spojrzał na jej pełną niepokoju twarz i poczuł, że serce skacze mu w piersi. Opanował gniew i spojrzał na dzieci. - Wkładajcie kurtki - polecił krótko i wsunął rękę do kieszeni. - Wychodzimy. I na pewno nigdy więcej tu nie przyjdziemy - dodał z naciskiem. Gburowaty kierownik prychnął lekceważąco. - A to ci tragedia! Adam zmierzył go surowym wzrokiem. - Uprzedź swojego szefa, że niedługo zgłosi się do niego Adam Fortune.
Na dźwięk tego nazwiska grubas pobladł. Adam pomógł Robbiemu zejść z krzesła, a Laura zajęła się Ryanem. - Gdzie ma pani płaszcz? - zapytał Adam. - Na zapleczu, ale... - odparta zdziwiona. - Proszę iść po niego - polecił. - Zabieramy panią. - Ale nie mogę tak po prostu... - Starała się pani pomóc nieudolnemu ojcu, a ten człowiek zwolnił panią z pracy. - Wcale mnie nie zwolnił, sama odeszłam - poprawiła go, dumnie unosząc głowę. Uśmiechnął się. Ta dziewczyna podobała mu się coraz bardziej. - No dobrze. Odeszła pani sama, ale to przez nas znalazła się pani w takiej sytuacji. A to znaczy, że jestem pani coś winien. - Odliczył pieniądze i położył na stole. - Proszę iść po płaszcz - ponaglił ją. - Muszę jeszcze się przebrać - rzuciła przez ramię. Poszła na zaplecze, odprowadzana spojrzeniami zaciekawionych gości. - Włączymy ogrzewanie w samochodzie. - Ryan sięgał po szklankę od mleka, ale Adam chwycił go za rękę. Robbie rzucił się na kolana i już miał się wczołgać pod stolik, ale ojciec chwycił go za kołnierz. - Ale po co to - nerwowo wyjąkał kierownik. Zebrał ze stołu pieniądze i usiłował je wcisnąć do kieszeni Adama. - Śniadanko na koszt firmy. I bardzo pana przepraszam za to... nieporozumienie. - Niech się pan nie wysila - wycedził Adam. - Nadal mam zamiar pomówić z właścicielem. Kierownik otarł pot z czoła. - Panie Fortune, może to przedyskutujemy? - Nie ma o czym dyskutować. - Adam popchnął Robbiego do drzwi i pociągnął za sobą Ryana. Wendy pokazała język przerażonemu mężczyźnie i pobiegła przodem. Drzwi restauracji jeszcze się za nimi nie zamknęły, kiedy dziewczynka zawołała z zachwytem: - Tatusiu, ona mi się bardzo podoba! A tobie? Na pewno byłaby dobrą nianią, prawda? Adam uśmiechnął się do córki. Co za bystre dziecko. Chyba rozumie więcej, niż mu się wydawało. - Tak - przyznał. - Być może byłaby dobrą nianią, ale najpierw musi się na to zgodzić, więc się tak nie ciesz. - Ale ona potrzebuje pracy! - stwierdziła Wendy poważnie.
- Owszem, ale może ta praca nie będzie jej odpowiadać. Zobaczymy. Wsiadajcie do samochodu. Jest bardzo zimno. Otworzył drzwi, a Wendy usadowiła się na tylnym siedzeniu między fotelikami braci. Adam posadził malców i zapiął im pasy. Robbie nie lubił, gdy coś krępowało jego ruchy, ale tym razem nie protestował, kiedy ojciec kazał mu spokojnie zaczekać, aż sprawdzi, co się dzieje z dziewczyną. Gdy przed wyjściem z samochodu zakazał całej trójce dotykać czegokolwiek, trzy dziecięce główki tylko karnie potaknęły. Tak jak się spodziewał, kierownik zastąpił dziewczynie drogę i namawiał ją, by została. Widać było, że nic nie wskóra. Adam otworzył ciężkie, szklane drzwi i zajrzał do środka. - Lauro? Uniosła głowę, zaskoczona, że zwrócił się do niej po imieniu. - Już idę. Włożyła płaszcz i pełnym gracji krokiem ruszyła do wyjścia. W dżinsach wyglądała na wyższą niż w brzydkim stroju kelnerki. No i te włosy! - Jestem Laura Beaumont - powiedziała rumieniąc się. - Laura Beaumont - powtórzył odruchowo. - A panu na imię Adam, tak? Zdał sobie sprawę, że patrzy na niego wyczekująco, więc podał jej dłoń. - Adam Fortune. Jego nazwisko najwyraźniej nic dla mej nie znaczyło. - Miło mi pana poznać, panie Fortune. - Mów mi Adam. - Jej ręka była delikatna i kobieca. - Dobrze. Jeśli pan również będzie się zwracał do mnie po imieniu. - O, na pewno - wymamrotał rozkojarzony. Nagle poczuł, że samotne ojcostwo tak bardzo mu nie ciąży.
ROZDZIAŁ DRUGI - Proponuję następujący układ. Ja nie zadzwonię do właściciela restauracji, a ty zaczniesz u mnie pracować. Potrzebuję opiekunki do dzieci. Laura spojrzała na niego uważnie. Wiedziała, że nie należy ufać takim przystojnym mężczyznom. A jednak... - Nie mam w tej dziedzinie żadnego doświadczenia. Na chwilę oderwał wzrok od drogi. - Nie? Może to i lepiej. Najważniejsze, że masz odpowiednie podejście. Zawahała się. Może to szczęśliwy zbieg okoliczności? Może pech chwilowo ją opuścił? Zresztą, czy ma coś do stracenia? - Nie mam samochodu - wyznała. - To bez znaczenia. Wynagrodzenie obejmowałoby mieszkanie z nami, posiłki i pensję. To na pewno lepsze niż praca w restauracji. Laura słuchała oszołomiona. Mieszkanie, posiłki i jeszcze pensja? Adam mówił dalej: - Nie wiem tylko, czy dogadamy się w kwestii śniadania. Opiekunki nie lubią gotować, a kucharka pracuje na przychodne. Zanim wyprawi męża do pracy, posprząta i dotrze do nas, jest już pora lunchu. Ja w kuchni jestem zupełnie bezużyteczny, więc opiekunka musi przyrządzić śniadanie. Dasz sobie radę? Laura tylko się uśmiechnęła. W domu dziecka, gdzie spędziła większość dzieciństwa, unikała dyżurów w kuchni, ale teraz z przyjemnością myślała o takich domowych czynno- ściach. Dobrze byłoby mieć dom. Ale jeśli podejmie tę pracę, będzie musiała się pilnować, by nie uznać domu Adama Fortune'a za swój. Jednak własny pokój, posiłki, wynagrodzenie - to zbyt dobra propozycja, by ją odrzucić. Wzięła głęboki oddech. - Przyjmę tę pracę, ale tylko na jakiś czas. - To znaczy? - No... - Zastanawiała się gorączkowo, odwróciwszy wzrok. Luty, marzec, kwiecień, maj, czerwiec... Szkoła się skończy, zaczną się wakacje, łatwiej będzie podróżować. Szkoła. Tak, to dobra wymówka. - Chcę skończyć college. Obiecałam to siostrze Agnes. Przez pierwszy rok nauki dostawałam coś w rodzaju stypendium, ale na resztę muszę sama zapraco- wać. Już mam prawie całą sumę. - Dobrze. Trudno mi cię od tego odwodzić. Chcesz więc powiedzieć, że odejdziesz jesienią. - Może wcześniej. To... zależy.
Spojrzał na nią z zastanowieniem i przez chwilę miała wrażenie, że zażąda dokładnej daty, ale on tylko skinął głową. - Jeśli chodzi o pensję, to... Kiedy wymienił sumę, z wrażenia aż rozchyliła usta. Już miała mu powiedzieć, że to za dużo, ale zaraz pomyślała, że te pieniądze pozwolą jej lepiej się ukryć. Będzie mogła odłożyć prawie całą pensję. Zamknęła oczy i westchnęła z wdzięcznością. Może Bóg jednak o niej nie zapomniał, odpokutowała przeszłość i koszmar dobiegł już końca. Gwałtownie otworzyła oczy. Nie wolno jej tak myśleć. Nie może zaniechać czujności. Jest teraz odpowiedzialna za bezpieczeństwo trojga dzieci i będzie je chroniła nawet z narażeniem życia. Adam doszedł do wniosku, że powinien być z siebie zadowolony. Nie odwołał spotkania, nie musiał prosić siostry o pomoc. Co prawda spotkanie tylko potwierdziło to, czego się spodziewał. Smary samochodowe nie były jego domeną. Sekretarka będzie musiała poinformować przedstawicieli producenta, że ich propozycja go nie interesuje. Z rezygnacją potrząsnął głową Miał biuro i sekretarkę, tylko nie miał zajęcia. Przynajmniej udało mu się rozwiązać problem opiekunki do dzieci, chociaż teraz ogarnęły go wątpliwości, czy słusznie postąpił. Co wiedział o Laurze Beaumont oprócz tego, że jest piękna? Dlaczego taka kobieta pracowała w podrzędnej restauracji w motelu na uboczu? Może istotnie jest samodzielną dziewczyną bez domu, rodziny i przyjaciół, która stara się zaoszczędzić pieniądze na naukę... Dziwne, że z nikim się jeszcze nie związała. Mężczyźni nie mijają takich kobiet obojętnie... Otworzył drzwi z niepokojem, niepewny, co zastanie w domu. Wewnątrz panowała złowróżbna cisza, zważywszy na to, że mieszkała tu trójka dzieci. Może związała je i zakneblowała? Zamknęła w szafie? Zdjął płaszcz i cicho poszedł do salonu. - Wendy? Rob? Ryan? Wróciłem. Żadnej odpowiedzi. Szybko ruszył do sypialni dzieci. Otworzył drzwi pokoju Wendy i szybko odstąpił na bok, tak jak go uczono w wojsku. W środku nie było nikogo i panował tu porządek. Co się dzieje? W sypialni chłopców również wszystko było posprzątane, a Robbie leżał na łóżku i oglądał książkę. Książkę! Adam zauważył na nocnej szafce tykający minutnik, używany do gotowania jajek. - Co robisz? - zapytał Adam syna. Chłopiec odłożył książkę. - Kryję. - Słucham? Co się stało?
- Ja kryję, bo naplułem na Ryana - wyznał malec bez cienia skruchy. Adam usiadł na skraju łóżka. - Nie powinieneś pluć. To nieładnie. - Wiem. Laura mi powiedziała. - Czy to jest kara za plucie? - spytał, zerkając na tykający minutnik. Robbie skinął głową. - Mam leżeć na łóżku i czytać, aż to zadzwoni, a potem będę szukać. Adam nic z tego nie rozumiał. Musiał znaleźć inne źródło wiadomości. - Gdzie jest panna Laura? - zapytał i zdjął krawat. - Nie wiem. - Chłopiec wzruszył ramionami. - Nie wiesz? - Syn spojrzał na Adama niewinnie i potaknął. - A gdzie Wendy i Ryan? - Schowała je. - Schowała? - O Boże! Robbie radośnie skinął głową W tej samej chwili zadźwięczał minutnik. Chłopiec odrzucił książkę i zeskoczył z łóżka. - Uwaga! Szukam! - zawołał i wybiegł z pokoju. A więc po prostu bawią się w chowanego. Co za ulga. W oddali usłyszał śmiech, piski i pełne emocji krzyki. Adam wyszedł na korytarz, minął łazienkę, sypialnię Wendy, salon i jadalnię. Korytarz skręcał tu w prawo. Na końcu znajdowały się drzwi do gabinetu. Był to jego ulubiony pokój, duży i ciepły, z kamiennym kominkiem, wygodnymi, trochę wysłużonymi meblami, telewizorem i biblioteczką. Ściany zdobiły fotografie oprawione w ramki. Gabinet był darem od Kate. Diana powiedziała mu, że prababka sama zadecydowała o jego wystroju. Kochana Kate. Tak bardzo mu jej brakowało. Nawet bardziej niż żony, dystyngowanej, cierpliwej i wyniosłej Diany. Kątem oka spostrzegł jakiś ruch. Odwrócił się i zobaczył Laurę wychodzącą na czworakach zza kanapy i trójkę swoich dzieci, uczepionych jej rąk i nóg. Wszyscy chichotali i doskonale się bawili. Laura jęknęła dramatycznie i opadła płasko na podłogę. - Poddaję się. Wygraliście. Potargana Wendy położyła się na podłodze tuż obok Laury. Chłopcy zaczęli klaskać w ręce i rzucili się na opiekunkę. - Wygraliśmy! Wygraliśmy! - krzyczeli na całe gardło. Nagle Laura usiadła, odrzuciła włosy w tył i przytrzymała podskakujących chłopców. - No dobrze. Pokażcie, jacy jesteście okropni. - Ku zdumieniu Adama dzieci zasypały
opiekunkę głośnymi pocałunkami, a ona z udawanym przerażeniem wołała: - Fuj! Ble! Jakie to okropne! Dłużej nie wytrzymam! Co za męka! Ryan zarzucił jej ramiona na szyję i zgniótł w uścisku, a ona z aktorską przesadą udawała, że się dusi. Pozostała dwójka natychmiast zrobiła to samo co brat. Najwylewniejszym dowodem sympatii, jaką dzieci kiedykolwiek okazały Adamowi, był szybki pocałunek w policzek. Nie wiedział, komu bardziej zazdrości, Laurze czy dzieciom. Kiedy Laura zdała sobie sprawę z jego obecności, spoważniała i dzieci pojęły, że to koniec zabawy. Śmiechy ucichły, wszyscy się uspokoili i cztery pary oczu spojrzały na niego z entuzjazmem skazańca czekającego na kata. - Cześć. - Laura wstała, przygładzając włosy i ubranie. - Bawiliśmy się. - Zauważyłem - odparł Adam z niewyraźnym uśmiechem. Patrzyła na niego niepewnie, jakby się czegoś bała. Zresztą na wszystkich czterech twarzach spostrzegł lęk. Bali się jego dezaprobaty. Rozluźnił się, wziął gazetę ze stołu i usiadł w ulubionym fotelu. - Jak minął dzień? - zapytał. - Dobrze. - Laura usiadła na kanapie, Wendy obok niej, a chłopcy przytulili się do jej nóg. - Dzwoniła wychowawczyni. Pytała, dlaczego Wendy była dziś nieobecna. Nie wie- działam, co jej odpowiedzieć. Jak mógł o tym zapomnieć? - Zadzwonię do niej i wszystko wyjaśnię - odparł. Laura skinęła głową i splotła ramiona, on zaś otworzył gazetę i spróbował czytać, ale nie potrafił się skupić nawet na pojedynczych słowach. Do głowy przychodziły mu chaotyczne myśli. Dzieci już pokochały Laurę, chociaż on jeszcze nic o niej nie wie. No i szkoła Wendy. Czy nowa opiekunka umie prowadzić samochód? Odłożył gazetę. - Masz prawo jazdy? - Tak - odparła, trochę zaskoczona. - Wolę, żeby ktoś odwoził Wendy do szkoły. Czekanie na autobus na takim mrozie jest niebezpieczne. Skinęła głową i zmarszczyła czoło. - Rozumiem, tylko że... Przypomniał sobie, że Laura nie ma samochodu i lekceważąco machnął ręką. - To żaden kłopot. Weźmiesz samochód kombi. Ja i tak wolę jeździć pikapem. - Świetnie. - Widać było, że poczuła ulgę. Uśmiechnął się i znów otworzył gazetę, ale nie potrafił się skupić na lokalnych wiadomościach. - Kiedy kolacja? - zapytał.
- Pewnie za chwilę. Beverly... to znaczy, kucharka powiedziała, że będzie gotowa na szóstą. A więc nawet kucharka już się z nią zaprzyjaźniła. Nie pamiętał, żeby to się przydarzyło którejkolwiek z poprzednich opiekunek. - Dobrze - powiedział zza gazety. Chciał nawiązać z Laurą jakiś kontakt i bardzo opornie mu to szło. Nie wiedział dlaczego. Co miał powiedzieć? O co zapytać, by nie odniosła wrażenia, że ją przesłuchuje? Ku jego uldze przejęła inicjatywę. - Dzieci, idziemy do łazienki - oznajmiła, wstając. - Nie można usiąść do stołu z brudnymi rękami i buziami, prawda? Adam mruknął coś niezrozumiale. Usłyszał jeszcze, jak któryś z chłopców narzeka, że mydło na pewno będzie szczypało go w oczy, a Laura zapewnia go, że nic takiego się nie stanie. Potrząsnął głową i odłożył gazetę. Co się z nim dzieje? Ta kobieta świetnie radzi sobie z dziećmi, co zresztą przeczuwał. Nie miał się o co bać, ale jednak... - Panie Adamie, kolacja za dziesięć minut. Spojrzał na cichą kobietę w średnim wieku, która od półtora roku dla nich gotowała. - Dziękuję... Beverly. Wycierała właśnie ręce w fartuch, ale na te słowa zamarła w bezruchu i uniosła brwi. Potem uśmiechnęła się nieśmiało, oślepiając go bielą sztucznych zębów. - Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, to wyjdę dziś trochę wcześniej. Mąż chce iść do kina, a Laura powiedziała, że włoży za mnie talerze do zmywarki. Inne naczynia pozmywam przed wyjściem... - Ależ oczywiście - zgodził się bez namysłu. - Powiedz mi, co sądzisz o pannie Laurze? Kucharka uśmiechnęła się szeroko. - To prawdziwy skarb! Od razu nad wszystkim zapanowała i wydaje mi się, że naprawdę lubi dzieci. Jak pan myśli, dlaczego tyle opiekunek nie znosi dzieci? - Bardzo słuszna uwaga - zgodził się z uśmiechem. - Życzę miłego wieczoru w kinie. - Dziękuję. I... jeśli wolno mi powiedzieć... Laura to jest to, czego tym dzieciom potrzeba. Jej oczy mówiły więcej, ale Adam nie był zbyt dobry w porozumiewaniu się bez słów, a zresztą nie bardzo chciał wiedzieć, co kucharka ma na myśli. Doszedł do wniosku, że planowanie wojen i układanie strategii to kaszka z mleczkiem w porównaniu z jego obecnym życiem. Ale może teraz to życie zmieni się na lepsze, przynajmniej na jakiś czas? Zmarszczył
brwi. Nie może co kilka miesięcy przyjmować nowej opiekunki. Wprowadza to zbyt wiele zamieszania w życie dzieci. W dodatku któregoś dnia, oby jak najszybciej, znajdzie sobie zajęcie, chociaż na razie poszukiwania nie przynosiły żadnych rezultatów. Wynagrodzenie wojskowego w stanie spoczynku nie wystarczy na naukę dzieci i utrzymanie domu, zwłaszcza w czasie srogich zim, jakie nawiedzały Minnesotę. - Kolacja gotowa - oznajmiła Laura, wchodząc do pokoju. Skinął głową i wstał, ale dziewczyna usiadła na kanapie. - A ty nie idziesz? - Nie jestem pewna, jak wypada mi się zachować. - Przede wszystkim wypada coś zjeść. Wstała i wygładziła spodnie na udach. - Nie byłam pewna, czy mam jeść razem z tobą i dziećmi. Prawdę mówiąc, kilka opiekunek wolało jadać osobno. Często była to jedyna okazja, by odpocząć od dzieci. Postanowił nie mówić tego Laurze. Może jeśli będzie ją traktował jak członka rodziny, zostanie z nimi dłużej. Powinien jednak dowiedzieć się o niej czegoś więcej, zanim zacznie ją nakłaniać, by została. A przecież wspólny posiłek również i w tym pomoże. - Nie mamy tu sztywnych zasad. Chodź. - Zapraszająco uniósł ramię i objął ją. Wypadło to jakoś tak naturalnie. Dopiero kiedy doszli do jadalni, opuścił rękę. Dzieci chichotały rozbawione, co nie było dobrym znakiem. Rzeczywiście. Robbie włożył rękę do miski z puree ziemniaczanym i ugniatał kremową masę. Adam już miał na niego krzyknąć, ale powstrzymał się, widząc reakcję Laury. Wyprostowała się i splotła ramiona na piersiach, jej twarz przybrała nieprzenikniony wyraz. Popatrzyła na chłopca bez złości, ale też bez uśmiechu. Robbie wolno cofnął rękę. Laura wolno usiadła naprzeciw niego, starannie unikając jego wzroku. Adam wyczuł, że jest w tym zachowaniu jakiś cel i zachował się podobnie. Usiadł u szczytu stołu i ogarnął wszystkich wzrokiem. Spostrzegł, że Robbie z zakłopotaniem patrzy na swoją umazaną ziemniakami dłoń. - Lauro, nałożysz dzieciom jedzenie? - zapytał z uśmiechem. Spojrzała na niego aprobująco i wzięła ze stołu miskę. - Wendy, masz ochotę na ziemniaki? - Tak, proszę - odparła dziewczynka cieniutkim głosikiem. - Ryan? Chłopiec zrobił zeza i zabawnie wykrzywił twarz. - Baldzo płoszę. Laura uśmiechnęła się leciutko. - Robbie, chcesz trochę ziemniaków?
Robbie kiwnął głową i spuścił oczy. Adam z trudem powstrzymywał śmiech, widząc, jak jego rozbrykany syn nie może zrozumieć, dlaczego taka fajna psota zmieniła się w żenu- jącą dla niego sytuację. Laura nałożyła mu porcję ziemniaków i odstawiła miskę. Nastąpiła cisza, w której po chwili dał się słyszeć cichy szloch. Adam spojrzał na Robbiego, który spuścił głowę tak nisko, że niemal położył ją w talerzu. Potem zerknął na Laurę. Patrzyła na chłopca ze współczuciem, które niemal go wzruszyło. Musiał odwrócić wzrok. - Adamie, może wyczyścisz Robbiemu ręce, żeby mógł zacząć jeść? - spytała cicho Laura. Doskonała strategia. Po prostu doskonała. Adam ukląkł przy synku i serwetką wyczyścił małą rączkę. - Widzisz, Rob, są powody, dla których zachowujemy się według pewnych zasad - wyjaśnił łagodnie. - Nie byłoby nam przyjemnie, gdyby każdy nakładał sobie jedzenie rękami. Chłopiec potaknął. Ojciec klepnął go po ramieniu i wrócił na swoje miejsce, a Laura sięgnęła po półmisek. - Robbie, zjesz kotlet, skarbie? Robbie skinął głową i otarł nos ramieniem. Laura udała, że tego nie dostrzegła i uśmiechnęła się ukradkiem do Adama. Po chwili wszyscy zaczęli jeść i przy stole zapanowała miła, rodzinna atmosfera. Wybuchający czasami śmiech nie był skutkiem psoty, ale zwykłej radości. Adam niechętnie przypomniał sobie, że miał zadać Laurze kilka pytań. - Powiedz mi, co studiujesz - zagaił z wymuszonym chłodem. - Co studiuję? - powtórzyła zmieszana. A więc przyłapał ją! Ta myśl chyba odbiła się na jego twarzy, ponieważ Laura trochę przybladła, ale szybko zapanowała nad sobą. - Ach, chodzi ci o to, ci studiowałam w college'u? - Właśnie. - Wczesny rozwój dziecka. - Aha. - Doskonała odpowiedź. Ale przecież Laura w ogóle była doskonała. - Chociaż prawdę mówiąc, jeszcze się nie zdecydowałam, jaki będzie mój główny przedmiot. - Kiedy zamierzasz wrócić do college'u? Jesienią? - Być może. Ale może zdecyduję się na letni kurs, żeby odświeżyć wiadomości. Letni kurs. Postarał się przybrać beztroski wyraz twarzy. - Gdzie chcesz studiować?
- Jeszcze nie wiem. - Przełknęła ślinę. Ze zrozumieniem skinął głową. Był przekonany, że kłamie. - Nie ma pośpiechu - powiedział. - Właśnie. Nie ma pośpiechu. Postanowił zadać ostateczny cios. - A gdzie przedtem studiowałaś? - Podniosła na niego wzrok i przez chwilę w jej oczach dostrzegł strach. - Na pewno o tym college'u nie słyszałeś - wymamrotała. - Jest w innym stanie? Złożyła serwetę i położyła obok talerza. Spojrzała na niego śmiało. - Tak - potwierdziła i wstała od stołu. - Przepraszam. - Nie mówiąc nic więcej, wyszła z jadalni. Adam wziął głęboki oddech. Skłamała i bała się, że się tego domyślił. Dlaczego nie mówi mu prawdy i co on ma z tym zrobić? - Pora spać, moje skarby. Adam spojrzał na trójkę dzieci na kanapie i uśmiechnął się. Wszystkim sennie opadały powieki. Laura bardzo mądrze zmieniła kolejność wieczornych czynności. Zamiast wykąpać dzieci tuż przed snem, wykąpała je wcześniej, a potem przez jakiś czas czytała im książeczki. Jedno po drugim zapadało w półsen, więc perspektywa pójścia do łóżek wydawała im się teraz bardzo nęcąca. Właśnie prowadziła do sypialni bliźnięta, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Adam domyślił się, kto może stanąć w jego progu w ten mroźny wieczór. Nie pomylił się. Na progu stał ojciec i dla rozgrzewki zacierał ręce. - Witaj, Adamie. - Ojcze. Ich powitanie zwykle wyglądało właśnie w ten sposób. Jake wszedł, nie czekając na zaproszenie, i zamknął za sobą drzwi. - Straszny mróz. - Niektórym nie chciałoby się w taką pogodę wychodzić z domu - mimochodem skomentował Adam. - Dobrze, dobrze. Mam powody, żeby cię odwiedzić. Adam dobrze znał co najmniej jeden z tych powodów. - Co się dzieje? - zapytał. - Chodzi o twoją siostrę. - O Caroline? - Nie. Z Caroline wszystko w porządku.
Ta wiadomość sprawiła Adamowi przyjemność. - Miło słyszeć, że małżeńskie życie jej służy. Jake uśmiechnął się nagle. - I kto by pomyślał? Twarda kobieta interesu nagle złagodniała. Jest szczęśliwa jak nigdy przedtem. Nareszcie zauważyłeś, pomyślał Adam. - No, to zostały jeszcze trzy - powiedział głośno. - Natalie jest zrównoważona, więc pewnie chodzi o któraś z bliźniaczek. Uśmiech Jake'a zmienił się w grymas. - Możemy usiąść? Widać było, że ojciec jest czymś bardzo zmartwiony, więc Adam zaprosił go do salonu. Laura właśnie prowadziła dzieci korytarzem. Buzie maluchów rozjaśniły się na widok dziadka. Wszyscy troje rzucili się na niego, gdy tylko usiadł na kanapie. Adam poczuł lekką irytację na widok Jake'a, który z niewymuszoną czułością przytulał jego dzieci. Na szczęście z pomocą przyszła mu Laura. - Bardzo przepraszam - odezwała się. - Nic nie szkodzi. Poznaj mojego ojca. Lauro, to Jacob Fortune. - Znów zauważył, że nazwisko Fortune nic dla niej nie znaczy. Szarmancki jak zwykle Jake wstał, a Laura podała mu rękę. - Witam. - Tato, to jest Laura Beaumont, nowa niania. Jake uniósł brwi i uśmiechnął się niemal uwodzicielsko. - Miło mi cię poznać. Laura uśmiechnęła się przepraszająco do Jake'a. - Właśnie prowadziłam dzieci do łóżek. - No cóż... - Jake ucałował wnuki i odesłał je do Laury. - Dziękuję. - Wszyscy czworo wyszli z pokoju, odprowadzani zaciekawionym spojrzeniem Jake'a. - Jest o wiele atrakcyjniejsza niż ta poprzednia, Godiva - zauważył Jake. Adam musiał się roześmiać. - Owszem, a w dodatku to o wiele lepsza niania. - Naprawdę? - W jeden dzień udało jej się osiągnąć więcej niż Godiva i wszystkie inne razem wzięte. - Nigdy nie rozumiałeś dzieci - odrzekł Jake z przyganą.
- Ja nie rozumiałem? I kto to mówi? - Jesteś niesprawiedliwy. Przynajmniej starałem się... - Zdaje się - przerwał mu ostro syn - że przyszedłeś tutaj, ponieważ któraś z moich sióstr zrobiła coś okropnego. Jake poczerwieniał, ale zacisnął zęby i opanował gniew. - Chodzi o Rachel - oznajmił zwięźle. Adam wzniósł oczy do nieba. Powinien się domyślić. - Rocky ma prawo żyć, jak chce. Być może tobie Luke Greywolf się nie podoba, ale mnie się wydaje, że to porządny gość. Na litość boską, to przecież lekarz! - Rachel jest w ciąży - oznajmił Jake. - Wiedziałeś o tym? - Dobrze, że jesteś lepszym dziadkiem niż kiedyś... - Urwał. - Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. - Doprawdy? Adam westchnął. - Rozumiem, że się o nią martwisz - powiedział ugodowo. - Ale szczerze mówiąc, uważam, że nie musisz. - Wiesz, jaka jest lekkomyślna. - Nie lekkomyślna, tylko śmiała i niezależna. Jake skrzywił się. - Twoja matka twierdzi, że Rocky naprawdę go kocha. - Jestem pewien, że go kocha, bo inaczej nie zgodziłaby się za niego wyjść, bez względu na to, czy jest w ciąży, czy nie. - Ale bardzo chciałbym wiedzieć, co on czuje. - Głos Jakea zadudnił groźnie. - W tej sprawie powinieneś chyba zaufać Rocky - poradził Adam, chociaż wiedział, że Jake nie ma wielkiego zaufania do żadnego ze swych dzieci. - Rocky jest taka niezależna i uparta. Naprawdę myślisz, że wyszłaby za mąż za kogoś, kto zupełnie nie oszalał na jej punkcie? Ojciec spojrzał na niego niemal z wdzięcznością. - Masz rację. - Uśmiechnął się. - Nie wziąłem pod uwagę tego aspektu sprawy. Adam poczuł dumę. Może jednak istnieje jeszcze dla nich nadzieja... - Twoja matka chce wydać dla nich przyjęcie. Adam potrząsnął głową i uśmiechnął się szeroko. - Będziemy ich witać na łonie rodziny czy przypiekać na wolnym ogniu? - Ma to być powitanie, ale nie wiem, jak to ostatecznie wypadnie. Wiesz, jaka panuje atmosfera. - Mówisz o tej sprawie z Monicą Malone. - Adam złożył ręce na piersiach.
- Im mniej powiem na ten temat, tym lepiej - odparł wymijająco Jake. - Mnie jest wszystko jedno. - Szkoda tylko, że mój brat i jego ludzie nie myślą podobnie. Adam zamilkł na chwilę. Był pewien, że to jeszcze nie koniec rozmowy. I rzeczywiście, nie musiał długo czekać. Jake wyprostował się i zrobił surową minę. - Kiedy zakończysz te bezsensowne poszukiwania i zaczniesz pracować w naszej firmie? - Aha! - Adam gwałtownie wstał. - Żałuję, ale powinieneś już iść. Choć raz chciałbym się z tobą rozstać w zgodzie. - Do diabła, ja mówię poważnie. - Zmieńmy temat. - Przesunął dłonią po włosach. - Nie chcę o tym dyskutować. Jake wstał. - Nie rozumiesz, że twoje miejsce jest w rodzinnej firmie? - Nie. - Adam, proszę. Fortune Cosmetics potrzebuje dobrego dyrektora. Ty się świetnie do tego nadajesz. Mógłbyś... - Nie! Dlaczego wciąż do tego wracasz? Nie dam się wciągnąć w tą waszą machinę. - W takim razie, co zamierzasz robić? Będziesz sprzedawać samochody? Zakładać centralne ogrzewanie? - Nie wiem! Coś sobie znajdę. Coś, co będzie w sam raz dla mnie. - Ależ ta praca jest w sam raz dla ciebie! - Nie! - Może wysłuchasz mnie do końca? - Nie. Jake zacisnął pięści, starając się opanować gniew. - Nie rozumiem cię - stwierdził. - Wiem o tym nie od dziś. - A ty nigdy nie rozumiałeś, co to znaczy należeć do rodziny Fortune'ów. - Nie mam nic przeciwko rodzinie. Nie chcę tylko należeć do rodzinnej firmy. Jake zrobił taką minę, jakby już miał wybuchnąć, ale w tej samej chwili rozległ się głos Laury: - Czy jeszcze będę panom potrzebna? Jake potrząsnął tylko głową, zagryzając wargę. - Mój ojciec właśnie wychodzi - oznajmił Adam, cicho ale stanowczo. - Dziękuję.
- Nie ma za co. Miło było pana poznać, panie Fortune. Niech pan uważa, na dworze jest bardzo zimno. Jake skinął głową i starannie zapiął płaszcz. - Dobranoc, panno Beaumont. - Spojrzał na Laurę, potem na Adama. - Dobrze odgadłem? Panno? Laura zamrugała powiekami i poczerwieniała. - Owszem. - Tak myślałem - wyszeptał. - Miło było panią poznać. Adamie... - Ojcze... Wyszedł z pokoju, prosząc, by go nie odprowadzać. Adam westchnął. Czy to się nigdy nie zmieni? Spojrzał na Laurę. A może zmiana już się rozpoczęła? Dyskretna interwencja Laury niewątpliwie zapobiegła kłótni. Czy zrobiła to celowo? Chyba tak. Nie wiedział tylko, czy jest jej za to wdzięczny.
ROZDZIAŁ TRZECI Ze smakiem przełknął ostatni kęs jajecznicy i popił kawą. Otarł usta serwetką i odłożył ją na stół. - Wytłumacz mi jeszcze raz, dlaczego ta jajecznica zawiera mało cholesterolu. Laura oparła podbródek na dłoni i uśmiechnęła się. - To proste. Powiedzmy, że chcesz usmażyć jajecznicę z tuzina jaj. Mieszasz dziewięć białek i trzy całe jajka, dodajesz kroplę barwnika spożywczego, rozgrzewasz teflonową patelnię, smażysz jajka i już. Wystarczy dla nas i dla dzieci. - Dodałaś tu coś jeszcze - upierał się. - Możesz dodać, co zechcesz. Ja dołożyłam resztkę ziemniaków z wczorajszego obiadu i trochę niskotłuszczowego sera. Dzięki temu mieliśmy śniadanie bogate w białko, ale bez dużej ilości cholesterolu i tłuszczu. - A więc właśnie tak utrzymujesz tę wspaniałą figurę - stwierdził z uśmiechem. Laura poczuła, że robi się jej gorąco. Odwróciła wzrok, speszona swoją reakcją na tak banalny komplement. - Dziękuję - rzekła niepewnie. - Może wstąpiłbyś dzisiaj do sklepu i kupił kawałek indyka? Coś bym z tego przyrządziła. Adam potrząsnął głową. - Przykro mi, ale dziś nie mogę. Drogi są odśnieżone, więc może ty zrobisz zakupy, razem z dziećmi? - Wyjął z portfela banknot.. - Kup, co wam potrzeba. - Ależ to nic... - Spojrzała na banknot i oczy jej się rozszerzyły. - Sto dolarów! Na kawałek indyka? - Na wszystko, co chcesz kupić. - Położył banknot obok jej talerza. Spojrzała na niego, nadal oszołomiona. - Nie możesz tak rozdawać studolarówek z byle powodu! - A dlaczego? - zapytał trochę rozbawiony. - To bardzo dużo pieniędzy! Wzruszył ramionami. - Jeśli zostanie ci jakaś reszta, wykorzystasz ją następnym razem na swoje potrzeby. - Niczego nie potrzebuję - zapewniła. - A nawet gdybym potrzebowała, nie pozwoliłabym, żebyś ty za to płacił. - Dobrze. W takim razie wydasz te pieniądze na zakupy dla naszej rodziny, na przykład na jedzenie. - Nie wiem, czy powinnam to przyjąć...