Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

James Eloisa - Żyli długo i szczęśliwie 01 - Pocałunek księcia

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

James Eloisa - Żyli długo i szczęśliwie 01 - Pocałunek księcia.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse J
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 724 osób, 582 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 21 miesiące temu

Hello

Transkrypt ( 25 z dostępnych 283 stron)

ELOISAJAMES Żylidługoiszczęśliwie01 Pocałunek księcia Przekład Agnieszka Kowalska

Poświęcam tę książkę pamięci mojej matki, Carol Bly. Ona nie przepadała za romansami -w każdym razie tak twierdziła. Ale czytała bez końca mojej siostrze i mnie zachwycające bajki o książętach galopujących na białych rumakach o księżniczkach, których złote warkocze służyły jako drabiny I to właśnie ona podarowała mi moje pierwsze egzemplarze Ani z Zielonego Wzgórza, Małych kobietek i Dumy i uprzedzenia. Krótko mówiąc - to wszystko twoja wina, Mamo!

Prolog Pewnego razu, nie tak dawno temu... Ta historia zaczyna się od karety, która nigdy nie była dynią, chociaż odjechała o północy; od matki chrzestnej, która zagubiła swoją podopieczną, ale nie miała magicznej różdżki, i od kilku tak zwanych szczurów, które z radością założyłyby liberie. Oczywiście jest też dziewczę, które nie umiało tańczyć i wcale nie miało ochoty poślubić księcia. Ale tak naprawdę wszystko zaczyna się od szczurów. Wymknęły się spod kontroli - wszyscy byli tego zdania. Pani Swallow, gospodyni, narzekała na nie regularnie. - Nie mogę znieść, że te małe łapserdaki potrafią zjeść parę butów, kiedy nikt nie patrzy - zwierzała się lokajowi, spokojnemu poczciwinie nazwiskiem Cherryderry. - Dobrze wiem, o czym pani mówi. - W jego głosie zabrzmiał ton, który nieczęsto dawało się słyszeć. - Nie cierpię ich. Te ostre nosy, to popiskiwanie nocami i... - I jak one jedzą! - przerwała mu pani Swallow. - Prosto ze stołu, mało brakuje, żeby z talerzy! - Właśnie, że z talerzy - dodał Cherryderry. - Widziałem na własne oczy, pani Swallow, na własne oczy! I to z ręki panienki Daltry! Przepojony zgrozą okrzyk pani Swallow pewnie dałoby się słyszeć aż w salonie, gdyby nie hałas robiony przez szczury, zagłuszający wszystko.

1 Yarrow House,rezydencja pani Mariany Daltry, jej córki Victorii i panny Katherine Daltry Panna Katherine Daltry, niemal wszystkim znana jako Kate, zsiadła z konia, kipiąc z wściekłości. Trzeba tu powiedzieć, że to uczucie nie było jej obce. Zanim jej ojciec umarł przed siedmiu laty, nowa macocha czasami ją irytowała. Jednak dopiero kiedy go zabrakło, a nowa pani Daltry - która cieszyła się tym tytułem zaledwie od kilku miesięcy - zaczęła się panoszyć, Kate poznała, co naprawdę znaczy wściekłość. Była wściekła, widząc, jak dzierżawcy muszą płacić dwukrotnie wyższy czynsz albo opuścić gospodarstwa, które były ich domami przez całe życie. Była wściekła, widząc, jak zbiory marnieją, a żywopłoty zarastają, ponieważ macocha skąpiła pieniędzy potrzebnych na utrzymanie posiadłości. Była wściekła, widząc, jak pieniądze ojca są trwonione na nowe suknie, kapelusze i fatałaszki... tak liczne, że macocha i przyrodnia siostra w żaden sposób nie zdążyłyby ich wszystkich założyć. Do tego pełne litości spojrzenia znajomych, którzy już nie widywali jej na przyjęciach. Do tego zesłanie do pokoiku na poddaszu, ze starymi meblami, co miało uświadomić wszystkim w domu, jak niewielkie jest jej znaczenie. Czuła obrzydzenie do samej siebie, przez to, że nie potrafiła się zdobyć na opuszczenie domu i skończenie z tym wszystkim. Dodatkowo podsycane przez upokorzenie, rozpacz i absolutną pewność, że jej ojciec musi przewracać się w grobie. Weszła energicznie po frontowych schodach, szykując się do bitwy, jak mawiał jej ojciec.

- Witaj, Cherryderry - powiedziała, kiedy kochany stary lokaj otworzył przed nią drzwi. - Czyżbyś został służącym? - Jaśnie pani wysłała służących do Londynu po doktora - odparł Cherryderry. - Mówiąc dokładniej, po dwóch doktorów. - Ma zły dzień, prawda? - Kate zsunęła rękawiczki, ostrożnie, ponieważ przy nadgarstkach podszewka zaczęła odchodzić od skórki. Był czas, kiedy zastanawiałaby się, czy macocha (przez służbę zwana jaśnie panią) przypadkiem nie symuluje choroby, ale teraz już nie. Nie po latach fałszywych alarmów i rozlegających się w środku nocy krzykach o atakach... które zwykle okazywały się niestrawnością. Chociaż, jak pewnego razu zauważył Cherryderry, zawsze można mieć nadzieję. - Tym razem to nie jaśnie pani. Chodzi o twarz panienki Victorii, jak mniemam. - Ugryzienie? Skinął głową. - Ściąga jej w dół wargę, tak powiedziała dziś rano pokojówka. I jest też opuchlizna. Mimo całej goryczy, Kate odczuła też przebłysk współczucia. Biedna Victoria nie miała zbyt wielu okazji, by pokazywać w towarzystwie swą piękną twarz i jeszcze piękniejsze sukienki. Jeśli jej przyrodnia siostra zostanie trwale oszpecona, to serce jej pęknie. - Muszę porozmawiać z jaśnie panią o żonie pastora - powiedziała, podając Cherryderry'emu pelerynę. - A właściwie o byłej żonie pastora. Po jego śmierci przeniosłam rodzinę do innego domu. - Kiepska sprawa - zauważył lokaj. - Zwłaszcza z pastorem. Wydawałoby się, że pastor nie powinien odbierać sobie życia. - Zostawił ją z czwórką dzieci - rzekła Kate. - Proszę zważyć, że mężczyźnie nie jest łatwo pogodzić się z utratą kończyny. - Cóż, teraz jego dzieci będą się musiały pogodzić z utratą ojca -rzuciła cierpko. - Nie wspomnę już, że wczoraj moja macocha wysłała wdowie list z nakazem eksmisji. Cherryderry zmarszczył brwi. - Jaśnie pani oznajmiła, że ma panienka zjeść dzisiaj z nimi kolację. Kate zatrzymała się w pół drogi po schodach. - Co oznajmiła?

- Że ma panienka zjeść dzisiaj z nimi kolację. I ma przyjść lord Dimsdale. - Chyba żartujesz. Ale lokaj pokręcił głową. - Tak powiedziała. Co więcej, postanowiła, że szczury panienki Victorii mają pójść precz, ale z jakiegoś powodu umieściła je w panienki pokoju. Kate na moment zamknęła oczy. Dzień, który zaczął się niedobrze, stawał się coraz gorszy. Nie lubiła piesków swojej przyrodniej siostry, mniej lub bardziej czule nazywanych szczurami. Nie lubiła też Algernona Ben-netta, lorda Dimsdale, narzeczonego Victorii. Zbyt łatwo rozsyłał uśmiechy. Ale jeszcze bardziej nie podobał się jej pomysł rodzinnej kolacyjki. Zwykle udawało się jej nie zapominać, że kiedyś to ona była panią domu. W końcu matka była przykuta do łóżka przez całe lata, zanim umarła, a chorowała przez większą część życia Kate. Kate dorastała, siadając naprzeciwko ojca przy stole w jadalni, omawiając jadłospis z gospodynią, panią Swallow... Przypuszczała, że zadebiutuje, wyjdzie za mąż i wychowa dzieci w tym samym domu. Ale to było, zanim umarł jej ojciec, a ona stała się dziewczyną do wszystkiego i zamieszkała na poddaszu. A teraz miała zejść na kolację w niemodnej sukni i znosić pobłażliwe uprzejmości lorda Dimsdale'a? Dlaczego? Wbiegła po schodach, czując nieprzyjemne ściskanie w żołądku. Macocha siedziała przy toaletce i uważnie przyglądała się swojej twarzy. Popołudniowe światło padało zza jej ramion, rozświetlając włosy. Włosy, które miały w sobie niezwykły blask, intensywnie żółty odcień, jakby ich kosmyki były zrobione z jakiegoś minerału. Miała na sobie poranną sukienkę z plisowanym gorsem z liliowej gazy, przewiązaną pod biustem wstążką. Suknia była urocza... w sam raz dla debiutantki. A Mariana nie mogła pogodzić się z faktem, że dawno przekroczyła trzydziestkę. Prawdę mówiąc, nigdy nie przyjęła do wiadomości, że skończyła dwadzieścia lat. Dlatego wciąż ubierała się jak Mariana-Dwudziestolatka. Jedno trzeba przyznać macosze Kate: była obdarzona niezmordowaną odwagą, swego rodzaju zażartą pogardą dla konwenansów rządzących wiekiem kobiety. Lecz oczywiście, o ile stroje Mariany były wyrazem jej pragnień, to stanowiły też ucieczkę osoby przegranej. Bo jeszcze żadna kobieta grubo

po czterdziestce nie wyglądała na dwudziestolatkę, a rozkosznie zmysłowa suknia nie mogła przywrócić młodości. - Zgaduję, że skończyłaś już swoje wędrówki wśród przyjaciół i raczyłaś wreszcie wrócić do domu - zauważyła kwaśno Mariana. Kate rozejrzała się pobieżnie po buduarze macochy i postanowiła zdjąć stertę ubrań z czegoś, co niemal na pewno było taboretem. Pokój był usłany stosami delikatnej bawełny i wyszywanych cekinami jedwabi; leżały porozrzucane na wszystkich krzesłach. A w każdym razie w miejscach, gdzie zapewne stały krzesła. Widok przypominał śnieżny krajobraz, z miękkimi pagórkami tkanin. - Co ty robisz? - zapytała ostro macocha, gdy Kate podniosła naręcze sukien. - Siadam - odparła Kate, rzucając ubrania na podłogę. Macocha poderwała się z wrzaskiem. - Nie traktuj tak moich sukien, ty głupia dziewucho! Te kilka na górze dostarczono zaledwie dzień czy dwa dni temu i są wspaniałe. Będziesz musiała prasować je przez całą noc, jeśli pogniotą się chociaż odrobinę. - Ja nie prasuję - powiedziała spokojnie Kate. - Pamiętasz? Przypaliłam taką białą trzy lata temu. - Ach! Perska bengalina! - krzyknęła macocha, załamując ręce niczym dziewczęca lady Makbet. - Schowałam ją... tam - wskazała długim palcem w kąt pokoju, gdzie imponująca góra ubrań piętrzyła się prawie pod sufit. - Muszę ją dać do przerobienia któregoś dnia. Usiadła. Kate ostrożnie odsunęła stos ubrań nieco dalej od swoich stóp. - Muszę z tobą porozmawiać o pani Crabtree. - Mój Boże, mam nadzieję, że udało ci się wyrzucić tę kobietę za drzwi - rzekła Mariana, zapalając cygaretkę. - Wiesz, że w przyszłym tygodniu przychodzi ten przeklęty prawnik, żeby sprawdzić, jak zarządzam posiadłością. Jeśli zobaczy ten zapuszczony dom, będzie narzekał bez końca. W ostatnim kwartale marudził tak, że omal nie umarłam z nudów. - Utrzymywanie gospodarstw w dobrym stanie to twój obowiązek -powiedziała Kate, wstając, żeby otworzyć okno. Mariana machnęła lekceważąco cygaretką. - Nonsens. Ci ludzie mieszkają na mojej ziemi praktycznie za darmo. Mogą zrobić przynajmniej tyle, żeby zadbać o swoje domy. Ta Crab-

tree żyje jak w chlewie. Przechodziłam tamtędy któregoś dnia i byłam wprost przerażona. Kate usiadła i rozejrzała się po pokoju. Jak w chlewie. Ale po chwili zorientowała się, że Mariana nie zauważyła jej milczącej obelgi, ponieważ otworzyła mały słoiczek i malowała usta na kolor ciemnej miedzi. - Od śmierci męża - powiedziała Kate - pani Crabtree jest wyczerpana i wystraszona. Jej dom nie jest chlewem. Jest po prostu nieuporządkowany. Nie możesz jej wyrzucić. Ona nie ma dokąd pójść. - Nonsens - rzekła Mariana, pochylając się bliżej lustra, by obejrzeć swoje wargi. - Jestem pewna, że wszystko zaplanowała. Zapewne czeka już na nią inny mężczyzna. Minął ponad rok, odkąd pan Crabtree się zabił, musiała sobie znaleźć kogoś nowego. Zobaczysz. Dla Kate rozmowa z macochą była jak wyjście z domu w ciemną noc. Nie masz pojęcia, dokąd dojdziesz, ale wiesz, że ci się to nie spodoba. - To okrutne - powiedziała, starając się, aby jej głos zabrzmiał stanowczo. - Muszą odejść - zakomunikowała Mariana. - Nie mogę utrzymywać żebraków. Wiesz, specjalnie wybrałam się na plebanię zaraz po tym, jak jej mąż rzucił się z mostu. Złożyłam jej kondolencje. Mariana wolała unikać wszystkich ludzi pracujących w posiadłości i w wiosce, z wyjątkiem rzadkich okazji, kiedy nachodziła ją ochota na odgrywanie łaskawej dziedziczki. Wtedy urządzała widowisko jakby obliczone na poobrażanie wszystkich, wysiadała z powozu i na zaskoczonych twarzach odczytywała gnuśność albo głupotę. Na koniec rozkazywała Kate powyrzucać ich z domów. Na szczęście zazwyczaj zapominała o takim poleceniu mniej więcej po tygodniu. - Ta kobieta, Crabtree, leżała na kanapie i płakała. Wszędzie kręciły się dzieci, odrażająco duża liczba dzieci, a ona... cała się trzęsła, jak marna aktorka. I płakała. Może powinna wstąpić do objazdowego teatru -dodała Mariana. - Nie jest brzydka. - Ona... Mariana nie dała jej dojść do słowa. - Nie cierpię próżniaków. Czy sądzisz, że ja się wylegiwałam i płakałam, kiedy umarł mój pierwszy mąż, pułkownik? Czy widziałaś, żebym uroniła choć łzę po śmierci twojego ojca, chociaż cieszyliśmy się kilkoma miesiącami małżeńskiego szczęścia?

Kate nie widziała żadnych łez, ale Mariana nie potrzebowała jej potwierdzenia. - Co prawda, pani Crabtree nie jest obdarzona twoją siłą ducha, ale ma czwórkę dzieci, a my jesteśmy przynajmniej w części za nie odpowiedzialni... - Nudzi mnie już ten temat, a poza tym muszę z tobą porozmawiać o czymś naprawdę ważnym. Dziś przychodzi do nas na kolację lord Dimsdale, a ty do nas dołączysz. - Mariana wydmuchnęła chmurę dymu. Wyglądało to, jakby mgła uchodziła z małej miedzianej rurki. - Powiedział mi o tym Cherryderry. Ale po co? - Ona i jej macocha dawno już darowały sobie uprzejmości. Nienawidziły się nawzajem i Kate nie potrafiła sobie wyobrazić, dlaczego jej obecność przy stole miałaby być potrzebna. - Za kilka dni poznasz krewnych Dimsdale'a. - Mariana znowu się zaciągnęła. - Dzięki Bogu, jesteś szczuplejsza niż Victoria. Dość łatwo da się do ciebie dopasować jej suknię. Na odwrót byłoby trudniej. - O czym ty mówisz? Nie sądzę, żeby lord Dimsdale miał najmniej- szą ochotę jeść ze mną kolację albo przedstawiać mnie swoim krewnym i to uczucie jest wzajemne. Zanim Mariana zdążyła wyjaśnić swoje życzenie, drzwi otworzyły się z rozmachem. - Ten krem nie działa - zapłakała Victoria rzucając się ku matce. Nawet nie zauważyła Kate, padła na kolana i ukryła twarz w kolanach matki. Mariana natychmiast zgasiła cygaretkę i objęła córkę. - Cicho, dziecinko - zaćwierkała. - Oczywiście, że krem zadziała. Potrzeba tylko trochę czasu. Mama obiecuje, ten krem podziała. Twoja twarz będzie piękna jak zawsze. A na wszelki wypadek posłałam do Londynu po dwóch najlepszych doktorów. Kate zaczęła czuć lekkie zainteresowanie tą sprawą. - Jakiego kremu używasz? Mariana posłała jej nieprzyjazne spojrzenie. - Nic, o czym mogłabyś słyszeć. Zawiera między innymi sproszkowane perły. Cudownie działa na wszelkiego rodzaju niedoskonałości skóry. Ja sama używam go codziennie. - Spójrz tylko na moją wargę, Kate! - jęknęła Victoria, odchylając głowę do tyłu. - Jestem oszpecona na całe życie. - W jej oczach lśniły łzy.

Jej dolna warga wyglądała dość niepokojąco. Wokół miejsca domniemanej infekcji miała dziwną, fioletową opuchliznę, a cała warga była lekko, lecz wyraźnie wygięta. Kate wstała i podeszła, żeby się jej lepiej przyjrzeć. - Czy doktor Busby to widział? - Był wczoraj, ale to stary głupiec - odparła Mariana. - Trudno oczekiwać, żeby rozumiał, jakie to ważne. Nie miał do zaproponowania żadnego użytecznego kremu ani mikstury. Nic! Kate przechyliła głowę Victorii do światła. - Myślę, że wdało się zakażenie. Jesteś pewna, że ten krem jest higieniczny? - Poddajesz w wątpliwość moje zdanie? - krzyknęła Mariana, zrywając się z miejsca. - Absolutnie - odcięła się Kate. - Jeśli Victoria zostanie oszpecona tylko dlatego, że uparłaś się na jakąś podejrzaną pomadę, którą dałaś sobie wcisnąć w Londynie, to chcę, żeby było zupełnie jasne, że to będzie wyłącznie twoja wina. - Ty bezczelna ropucho! - zaskrzeczała Mariana. Ale Victoria uniosła rękę. - Mamo, przestań. Kate, czy naprawdę sądzisz, że coś jest nie tak z tym kremem? Warga strasznie mnie boli. Victoria była wyjątkowo piękną dziewczyną, o wspaniałej cerze i wielkich, łagodnych oczach, które zawsze sprawiały wrażenie lekko wilgotnych, jakby dopiero co uroniła sentymentalną łzę albo właśnie miała to zrobić. A ponieważ Victoria roniła łzy, sentymentalne i nie tylko, przez cały dzień, miało to sens. Nawet teraz dwie łzy spłynęły po jej policzku. - Myślę, że rana może być zakażona - powiedziała Kate, marszcząc brwi. - Zasklepiła się szybko, ale... - Nacisnęła delikatnie, a Victoria krzyknęła z bólu. - Trzeba to przeciąć. - Nigdy! - ryknęła Mariana. - Nie pozwolę sobie rozciąć twarzy - jęknęła Victoria, cała drżąc. - Ale nie chcesz zostać oszpecona - powiedziała Kate, siląc się na cierpliwość. Victoria zamrugała, rozważając jej słowa. - Nic nie będziemy robić, dopóki nie przyjadą lekarze z Londynu -oznajmiła Mariana, siadając przy toaletce. Z dzikim entuzjazmem przyjmowała każdego i wszystko z Londynu. Kate przypuszczała, że był to

skutek dzieciństwa spędzonego na wsi, ale ponieważ Mariana nigdy nie pisnęła ani słówka o swojej przeszłości, trudno było orzec, czy to prawda. - Cóż, miejmy nadzieję, że przyjadą niedługo - rzekła Kate, zastanawiając się, czy zakażona warga niesie za sobą ryzyko zakażenia krwi. Być może nie... - Dlaczego chcesz mnie widzieć przy kolacji, Mariano? - Z powodu mojej wargi, oczywiście - odparła Victoria, chrumkając jak mała świnka. - Twojej wargi - powtórzyła Kate. - Przecież ja nie mogę iść z wizytą, prawda? - dodała Victoria w typowy dla siebie, choć irytujący, mało zrozumiały sposób. - Twoja siostra za kilka dni ma złożyć wizytę jednemu z krewnych lorda Dimsdale'a. Gdybyś nie była tak zajęta wałęsaniem się po okolicy i wysłuchiwaniem łzawych opowieści nieodpowiedzialnych kobiet, pamiętałabyś o tym. On jest księciem. Księciem! Kate usiadła na taborecie i spojrzała na nie. Mariana była twarda i jaskrawa jak nowa półpensówka. Rysy Victorii natomiast wydawały się niewyraźne i rozmyte. Jej włosy miały śliczny bladoróżowy kolor, coś pomiędzy blond i rudym, i uroczo układały się puklami wokół twarzy. Włosy Mariany prezentowały sztywną doskonałość, zdradzającą długie godziny pracy pokojówki z lokówką, dzięki czemu wyglądały dokładnie tak, jak miały wyglądać. - Nadal nie rozumiem, co ta wizyta ma wspólnego ze mną - rzekła Kate. - Chociaż rozumiem twój żal i współczuję ci, Victorio. I to była prawda. Choć nienawidziła swojej macochy, nigdy nie czuła tego samego wobec przyrodniej siostry. Victoria miała zbyt dobry charakter, by ktokolwiek mógł czuć do niej niechęć. Kate nie potrafiła jej nie lubić. Choć ona sama doznała wielu upokorzeń ze strony Mariany, ten rodzaj uczucia, jakim macocha obdarzała swoją córkę, był, zdaniem Kate, czymś niemal jeszcze gorszym. - Cóż - westchnęła Victoria, siadając na stosie sukien o wysokości zbliżonej do taboretu. - Masz być mną. Chwilę trwało, nim to zrozumiałam, ale mama wszystko starannie zaplanowała. I jestem pewna, że drogi Algie się z tym zgodzi. - Nie mogę być tobą, cokolwiek to ma oznaczać - rzekła spokojnie Kate.

- Ależ możesz - powiedziała Mariana. Dokończyła cygaretkę i odpaliła od niej drugą. -1 będziesz - dodała. - Nie, nie będę. Chociaż nie mam pojęcia, o co wam chodzi. Miałabym być Victorią w jakim kontekście? I przed kim? - Przed księciem, krewnym lorda Dimsdale'a, oczywiście - wyjaśniła Mariana, przyglądając się jej zza chmury dymu. - Nie słuchałaś? - Chcecie, żebym udawała Victorię? Przed księciem? Jakim księciem? - Ja też początkowo nie rozumiałam - powiedziała Victoria dotykając palcem zranionej wargi. - Widzisz, zanim Algie będzie mógł się ze mną ożenić, potrzebujemy zgody kilku jego krewnych. - Księcia - wtrąciła Mariana. - On jest księciem jakiegoś małego kraiku gdzieś na końcu świata, tak mówi Algie. Ale to jedyny mieszkający w Anglii przedstawiciel rodziny matki Algiego, a ona nie odda mu jego spadku bez aprobaty księcia. Testament jego ojca - zwierzyła się Victoria - jest strasznie niesprawiedliwy. Jeśli Algie ożeni się, zanim skończy trzydzieści lat, bez zgody matki, straci swoją część majątku. A on nie ma jeszcze nawet dwudziestu! Zdaniem Kate było to bardzo roztropne posunięcie ze strony papy Dimsdale'a. Z tego, co widziała, Dimsdale Junior nadawał się do zarządzania majątkiem w takim samym stopniu, jak szczury do chóralnych śpiewów. Nie żeby to była jej sprawa. - Lekarze obejrzą cię jutro rano - zwróciła się do Victorii. - A potem możesz spotkać się z księciem. - Nie może iść w takim stanie! - warknęła Mariana. Kate po raz pierwszy usłyszała w jej glosie niesmak, kiedy mówiła o córce. Victoria odwróciła się i spojrzała na matkę, lecz nic nie powiedziała. - Oczywiście, że może - odparła Kate. - Moim zdaniem to głupi pomysł. Nikt nawet przez chwilę nie uwierzy, że ja to Victoria. A nawet jeśli, to czy sądzicie, że nikt nie będzie tego pamiętał? Co będzie, jeśli ten książę wstanie w kościele i każe przerwać ceremonię, twierdząc, że narzeczona nie jest tą, którą poznał? - Nic takiego się nie zdarzy, choćby z tego powodu, że Victoria zaraz potem wychodzi za mąż na mocy specjalnego zezwolenia - odezwała się Mariana. - Dimsdale został po raz pierwszy zaproszony do zamku i nie możemy stracić tej okazji. Jego Wysokość wydaje bal z okazji zaręczyn i ty pójdziesz jako Victoria.

- Czemu nie możecie po prostu odłożyć wizyty i pójść po balu? - Ponieważ muszę wyjść za mąż - pisnęła Victoria. Kate poczuła, że serce w niej zamarło. - Musisz wyjść za mąż? Victoria skinęła głową. Kate spojrzała na macochę, która wzruszyła ramionami. - Jest skompromitowana. Trzeci miesiąc. - Na miłość boską! - zawołała Kate. - Victorio, przecież ledwie znasz Dimsdale'a! - Kocham Algiego - powiedziała Victoria z żarem w wielkich oczach. -Nawet nie chciałam debiutować po tym, jak zobaczyłam go w opactwie westminsterskim w tamtą niedzielę w marcu, ale mama mnie zmusiła. - W marcu - powtórzyła Kate. - Poznałaś go w marcu, a teraz mamy czerwiec. Powiedz mi, że kochany Algie oświadczył ci się, och, powiedz, że trzy miesiące temu, zaraz po tym, jak się w nim zakochałaś, ale ty trzymałaś to w sekrecie. Victoria zachichotała. - Dokładnie wiesz, kiedy mi się oświadczył, Kate. Tobie powiedziałam pierwszej, zaraz po mamie. To było dwa tygodnie temu. Linii łączących nos Mariany z kącikami jej ust nie wygładziłby żaden cudowny krem ze sproszkowanych pereł. - Dimsdale byt nieco ślamazarny w swoich awansach. - W swoich awansach raczej nie był ślamazarny - zauważyła Kate. -Wydaje się, że w tej sprawie był wyjątkowo pochopny. Mariana spojrzała na nią nieżyczliwie. - Lord Dimsdale natychmiast zaproponował małżeństwo, kiedy tylko zrozumiał sytuację. - Zabiłabym go na twoim miejscu. - Doprawdy? - posłała jej dziwny uśmiech. - Wicehrabia ma tytuł i będzie miał całkiem miły majątek, kiedy już położy na nim rękę. Jest zakochany bez pamięci w twojej siostrze i zamierza ją poślubić. - Całe szczęście - zauważyła Kate. Zerknęła na Victorię, która znowu dotykała palcem wargi. - Mówiłam ci, żebyś zatrudniła przyzwoitkę, Mariano. Ktoś powinien jej towarzyszyć. Mariana bez słowa odwróciła się do lustra. Prawdę mówiąc, Victoria nie nadawała się dla pierwszego lepszego mężczyzny. Była zbyt delikatna, zbyt miękka. Za dużo płakała.

Chociaż była wyjątkowo ładna i zapewne płodna. Płodność to dobra cecha u kobiety. Wystarczy wspomnieć, jak ojciec Kate ubolewał nad tym, że nie ma syna. To, że matka nie mogła mu dać więcej dzieci, było powodem, iż ożenił się powtórnie zaledwie dwa tygodnie po śmierci żony... Musiał bardzo pragnąć założyć nową rodzinę. Zapewne sądził, że Mariana jest równie płodna, jak teraz okazała się jej córka. Ale umarł, zanim zdążył to sprawdzić. - A więc prosicie mnie, żebym odwiedziła księcia i udawała, że jestem Victorią - powiedziała Kate. - Ja cię nie proszę - rzuciła natychmiast Mariana. - Ja ci rozkazuję. - Och, mamo - odezwała się Victoria. - Proszę, Kate, proszę. Tak bardzo chcę wyjść za Algiego. I, prawdę mówiąc, muszę... Nie rozumiałam tego wszystkiego i cóż... - wygładziła suknię. - Nie chcę, żeby wszyscy dowiedzieli się o dziecku. I Algie też nie chce. Oczywiście Victoria nie rozumiała, dlaczego jest w ciąży. Kate byłaby zdumiona, gdyby jej siostra wiedziała, na czym polega akt poczęcia, a tym bardziej jakie są jego konsekwencje. - Prosisz mnie - zwróciła się z naciskiem do macochy, ignorując na razie Victorię. - Ponieważ wprawdzie możesz wcisnąć mnie do powozu z Dimsdale'em, ale nie jesteś w stanie kontrolować tego, co powiem na spotkaniu z księciem. Mariana pokazała jej wszystkie zęby. - A co ważniejsze - kontynuowała Kate - Victoria zadebiutowała zaledwie kilka miesięcy temu, zwracając na siebie uwagę. Zapewne na balu będą ludzie, którzy ją poznali, albo przynajmniej widzieli. - Właśnie dlatego wysyłam ciebie, a nie pierwszą lepszą dziewczynę, którą mogłabym znaleźć na ulicy - powiedziała Mariana z typową dla siebie uprzejmością. - Będziesz miała ze sobą moje małe pieski - rzekła Victoria. - Jestem przez nie znana, więc wszyscy pomyślą, że jesteś mną. - Nagle przypomniała sobie o czymś i po jej policzku potoczyła się łza. - Chociaż mama mówi, że muszę je oddać. - Podobno są w mojej sypialni - powiedziała Kate. - Są teraz twoje - odparła Mariana. - Przynajmniej na czas wizyty. A potem... - zawiesiła głos i spojrzała na córkę. - Oddamy je jakimś sierotom.

- Biedne maleństwa je pokochają - powiedziała płaczliwym głosem Victoria, nie zwracając uwagi na fakt, że sierotom może się nie spodobać gryzienie przez psy. - Kto będzie moją przyzwoitką? - spytała Kate, postanawiając na razie zostawić kwestię szczurów Victorii. - Jakoś nie potrzebujesz przyzwoitki - zauważyła Mariana z nutą szyderstwa w głosie - kiedy włóczysz się całkiem sama po okolicy. - Szkoda, że Victoria nie była ze mną - odcięła się Kate. - Przynajmniej zadbałabym o to, żeby Dimsdale nie potraktował jej jak ladacznicy. - Och, przypuszczam, że ty zachowałaś cnotę - warknęła Mariana. -Niech ci wyjdzie na zdrowie. Nie musisz się martwić, że lord Dimsdale zainteresuje się twoimi zakurzonymi urokami. Jest zakochany w Victorii do szaleństwa. - Tak, to prawda - odezwała się Victoria pociągając nosem. -1 ja też go kocham. - Kolejna łza popłynęła jej po policzku. Kate westchnęła. - Skoro mam udawać Victorię, to wybuchnie skandal, jeśli ktoś zobaczy mnie samą w powozie z Dimsdale'em. I ten skandal nie dotknie mnie, tylko Victorię. Krótko mówiąc, nikt nie będzie zaskoczony, kiedy dziecko pojawi się niespodziewanie szybko po ślubie. Zapadło milczenie. - No dobrze - odezwała się w końcu Mariana. - Oczywiście ja towarzyszyłabym Victorii, ale nie mogę jej zostawić samej w tak żałosnym stanie. Weźmiesz ze sobą Rosalie. - Pokojówkę? Dajesz mi pokojówkę jako przyzwoitkę? - A jakie to ma znaczenie? Może siedzieć między wami na wypadek, gdybyś straciła głowę i rzuciła się na lorda Dimsdale'a. Pokojówka szczurów też będzie z wami, naturalnie. - Psy Victorii mają własną pokojówkę? - Mary z dołu - wyjaśniła Victoria. - Czyści kominki, ale oprócz tego kąpie je codziennie i szczotkuje. Za psy trzeba być odpowiedzialnym - dodała. - Nie zabiorę ze sobą Mary - stwierdziła stanowczo Kate. - Jak, wa- szym zdaniem, pani Swallow ma sobie bez niej poradzić? Mariana tylko wzruszyła ramionami.

- To się nie uda - powiedziała Kate, starając się sprowadzić rozmowę w ramy zdrowego rozsądku. - Nie jesteśmy nawet do siebie podobne. - Oczywiście, że tak! - warknęła Mariana. - Cóż, prawdę mówiąc... nie jesteśmy - odezwała się Victoria. - Ja... hm, ja wyglądam jak ja, a Kate... cóż... - Zawahała się i zamilkła. - Victoria próbuje powiedzieć - powiedziała Kate czując, jak serce się jej ściska - że ona jest niezwykle piękna, a ja nie. Połącz to z faktem, że jesteśmy siostrami przyrodnimi tylko przez wasze małżeństwo i łączy nas podobieństwo nie większe niż jakiekolwiek dwie inne Angielki. - Macie ten sam kolor włosów - rzuciła Mariana, zaciągając się cygaretką. - Naprawdę? - spytała z powątpiewaniem Victoria. Prawdę mówiąc, Mariana miała rację. Ale włosy Victorii układały się, zgodnie z najnowszą modą, w piękne pukle wokół głowy, spięte delikatną opaską. Kate rozczesała włosy rano, zwinęła i przypięła płasko do głowy. Nie miała czasu na czasochłonne dbanie o wygląd. Ściśle rzecz ujmując, w ogóle nie miała czasu na dbanie o wygląd. - Jesteś stuknięta - powiedziała Kate, spoglądając na macochę. - Nie mogę uchodzić za twoją córkę. Teraz Victoria zmarszczyła brwi. - Obawiam się, że ona ma rację, mamo. Nie pomyślałam o tym. Oczy Mariany przybrały wyraz, który - o czym Kate dobrze wiedziała z doświadczenia - oznaczał wściekłość. Tym razem jednak przejmowała się powodem. - Kate jest wyższa ode mnie - mówiła Victoria, wyliczając na pal- cach. - Ma włosy bardziej żółte, nie wspominając o tym, że dłuższe, i w ogóle wyglądamy inaczej. Nawet jeśli założy moją suknię... - Jest twoją siostrą - wycedziła Mariana, zaciskając usta. - Jest moją przyrodnią siostrą - powiedziała cierpliwie Kate. - Fakt, że wyszłaś za mojego ojca, nie czyni nas krewnymi, a twój pierwszy mąż... - Jest twoją siostrą.

2 Zamek Pomeroy, Lancashire Wasza Wysokość. Książę, o którym mowa, Gabriel Augustus-Frederick William von Aschenberg z Warl-Marburg-Baalsfeld, spojrzał na swego majordomusa Berwicka, trzymającego tacę. - To unguentarium jest w kawałkach, Wiek. Mów szybko. - Unguentarium - powtórzył Wiek z niesmakiem. - To brzmi jak coś bardzo nieprzyzwoitego, co można kupić w Paryżu. W jednej z gorszych dzielnic Paryża - dodał. - Oszczędź mi swoich dowcipów - rzekł Gabriel. - To naczynie było przeznaczone dla zmarłych, nie dla żyjących. Zawierało sześć małych kości do gry i zostało znalezione w grobie dziecka. Wiek pochylił się i przyjrzał glinianym skorupom rozłożonym na biurku. - A gdzie są kości? - Przeklęty Biggitstiff je wyrzucił. Prawdę mówiąc, to naczynie także wyrzucił, ponieważ dziecko było biedne, a jego interesuje tylko plądrowanie królewskich grobów. Teraz staram się ocenić, czy pokrywka, której nie mam, była jakoś przymocowana. Myślę, że w obu tych częściach były brązowe nity - pokazał. -1 nitowanie było naprawione przynajmniej raz, zanim unguentarium złożono w grobie, widzisz? Wiek spojrzał na skorupy. - I znowu trzeba naprawić. Po co ci to? - Rodzice tego dziecka mogli mu dać na drogę w zaświaty tylko kości do gry - powiedział Gabriel, sięgając po szkło powiększające. - Czy ten dar nie powinien być traktowany z takim samym szacunkiem, jak złote błyskotki, których szuka Biggitstiff? - Przyszła wiadomość od lady Tatiany - oznajmił Wiek, najwyraźniej przyjmując do wiadomości werdykt Gabriela odnośnie do kości. -Jest teraz we Francji i przybędzie zgodnie z planem. Około dwustu osób przyjęło zaproszenia na bal zaręczynowy, wśród nich twój siostrzeniec, Algernon Bennett, lord Dimsdale. Właściwie wicehrabia pojawi się jeszcze przed balem, o ile mi wiadomo.

- I przyniesie Złote Runo? - Siostrzeniec Gabriela, którego pamiętał on dość mgliście jako małego tłustawego chłopca, zaręczył się z dziedziczką jednej z największych fortun w Anglii. - Jego lordowskiej mości będzie towarzyszyła narzeczona, panna Victoria Daltry - rzekł Wiek, zerkając do swoich notatek. - Trudno uwierzyć, że Dimsdale'owi udało się schwytać taką zdobycz. Może ona ma piegi albo zeza - zauważył Gabriel, ostrożnie dopasowując do siebie dwie skorupy, aby określić położenie nitów. Wiek pokręcił głową. - Kiedy panna Daltry zadebiutowała wiosną, została uznana za jedną z najpiękniejszych panien w Anglii. - Mieszkali w Anglii zaledwie od kilku miesięcy, ale Wiek zdążył się już gruntownie zapoznać z krążącymi wśród arystokracji plotkami. - Powszechnie znane jest też jej uwielbienie dla narzeczonego - dodał. - Nie poznała jeszcze mnie - rzucił od niechcenia Gabriel. - Może powinienem mu ją odbić, zanim pojawi się moja narzeczona. Zamienić rosyjskie Złote Runo na angielskie. Mój angielski jest o wiele lepszy niż rosyjski. Wiek nie powiedział ani słowa, tylko powoli zmierzył Gabriela wzrokiem od stóp do głów. Gabriel wiedział, co zobaczył Wiek: czarne włosy gładko zaczesane do tyłu, brwi układające się w sposób, który w części kobiet budził lęk, cień zarostu, który nigdy nie znikał. Coś w wyrazie jego twarzy odstraszało co wrażliwsze kobiety, które po seksie miałyby ochotę pobawić się jego włosami. - Oczywiście, możesz spróbować - rzekł Wiek. - Ale sądzę, że będziesz miał pełne ręce roboty, próbując oczarować własną narzeczoną. Nie była to najlepsza z jego obelg, ale całkiem niezła. - Zabrzmiało to, jakbyś uważał, że Tatiana ucieknie z krzykiem, kiedy mnie zobaczy. Gabriel doskonale wiedział, że dziki błysk w jego oczach przerażał damy przywykłe do kanapowych piesków. Jednak mimo to nie spotkał jeszcze kobiety, której oczy nie rozszerzyłyby się i nie rozbłysły na myśl o możliwości poznania księcia. Lubiły mieć oswojonego księcia. Jednak teraz po raz pierwszy miał oczarować żonę, a nie kochankę. Można założyć, że kobiety takie sprawy traktują poważniej niż przespanie się z kimś od czasu do czasu.

Przekleństwo zabrzmiało w jego głowie, ale ucichło, zanim zdążyło dotrzeć do ust. Odwrócił się i spojrzał na stojące przed nim naczynie. - Może to i dobrze, że moja narzeczona nie ma w tej kwestii większego wyboru niż ja. Wiek skłonił się. Wyszedł równie bezszelestnie, jak się pojawił. 3 Yarrow House W pokoju zapadła chwila lodowatego milczenia, jak po strzale na polowaniu. Victoria nie powiedziała ani słowa. Kate spojrzała w jej łagodne, zdumione oczy i zrozumiała, że stwierdzenie matki nie dotarło do niej. - Victoria jest moją siostrą - powtórzyła Kate. - Tak, więc, do diabła, idź tam i zadbaj, żeby jej małżeństwo doszło do skutku, zanim będzie zrujnowana. Ponieważ jest twoją siostrą. Przez żyły Kate przeszło lekkie uderzenie ulgi. Musiała czegoś nie zrozumieć, musiała... - Jest twoją przyrodnią siostrą - sprecyzowała Mariana ochrypłym głosem. - Ale... ona... - Kate spojrzała na Victorię. - Ile masz lat? - Dobrze wiesz, ile mam lat - odparła Victoria, pociągając nosem i dotykając wargi. - Jestem o prawie pięć lat młodsza od ciebie. - Masz osiemnaście lat - stwierdziła Kate. Serce jej waliło. - Co znaczy, że ty masz dwadzieścia trzy - powiedziała uprzejmie Mariana. - A może dwadzieścia cztery. W twoim wieku łatwo zapomnieć. - Twój mąż, pułkownik... Mariana wzruszyła ramionami. Kate z trudem łapała oddech. Czuła się, jakby nagle stanęło przed nią całe życie, wszystkie pytania, z których nigdy nie zdawała sobie sprawy. Przypomniała sobie, jak była wstrząśnięta, gdy ojciec wrócił do domu, zaledwie dwa tygodnie po śmierci matki, i oznajmił, że zamierza się ożenić na mocy specjalnego zezwolenia.

Jej matka przez wszystkie te lata leżała przykuta do łóżka, a ojciec od czasu do czasu zaglądał, żeby powiedzieć coś wesołego albo przesłać jej całusa, ale nigdy po to, by posiedzieć przy żonie. Ponieważ najwyraźniej wymykał się, żeby posiedzieć z Marianą. - Mam wrażenie, jakby coś mi umknęło - odezwała się Victoria. -Czy ty będziesz płakać, Kate? Kate wzdrygnęła się. Nigdy nie płakała, od pogrzebu ojca. - Oczywiście, że nie - warknęła. Pokój ogarnęła kolejna fala ciszy. - Może zechcesz cokolwiek powiedzieć - powiedziała w końcu Kate, patrząc na macochę. - Nie mogę się doczekać, kiedy poznam szczegóły. - Szczegóły to nie twoja sprawa - oznajmiła Mariana, po czym zwróciła się do Victorii. - Posłuchaj, kochanie, czy pamiętasz, że widywałyśmy najdroższego Victora, jeszcze zanim zamieszkałyśmy w tym domu? Victora! Kate nigdy dotąd nie pomyślała, że imię jej ojca może mieć cokolwiek wspólnego z imieniem przyrodniej siostry. - Tak - potwierdziła Victoria. - Pamiętam. - To dlatego, że twoja matka była jego kochanką - nie wytrzymała Kate. - Zgaduję, że odwiedzał wasz dom przez co najmniej jedenaście lat, zanim umarła moja matka. Czy w ogóle był jakiś pułkownik? Czy Victoria jest dzieckiem z nieprawego łoża? - To nie ma znaczenia - rzekła chłodno Mariana. - Potrafię się o nią zatroszczyć. W to Kate nie wątpiła. Jej ukochany, głupi ojciec zostawił wszystko swojej żonie... a Mariana zamieniła to na wspaniały posag dla Victorii i mniejsza z tym, czy posiadłość potrzebowała dochodu. Teraz wszystko należało do Victorii. Która była nie tylko w ciąży, ale w dodatku z nieprawego łoża. Można się domyślać, że pułkownik, rzekomy pierwszy mąż Mariany, nigdy nie istniał. Mariana wstała i zdusiła cygaretkę w talerzu pełnym niedopałków. - Jestem zdumiona, że wy dwie nie zerwałyście się na równe nogi i nie padłyście sobie w objęcia w wybuchu dziewczęcego entuzjazmu. Ale skoro tego nie zrobiłyście, to ujmę rzecz krótko. Ty udasz się do Pomeroy Castle, Katherine, ponieważ twoja siostra jest w ciąży i musi uzyskać aprobatę księcia. Ubierzesz się jak twoja siostra, zabierzesz ze sobą jej cholerne kundle i dopilnujesz, żeby wszystko się udało.

Mariana sprawiała wrażenie twardej i bardziej zmęczonej niż zwykle. - W takim razie ty zostawisz panią Crabtree w jej domku - oznajmiła Kate. Macocha wzruszyła ramionami. Kate zdała sobie sprawę, że tak naprawdę było jej wszystko jedno. Mariana wywołała tę sprawę z panią Crabtree tylko na wypadek, gdyby odwoływanie się do więzów krwi nie zadziałało. - Wezwałam tego samego człowieka, który czesał Victorię - rzuciła opryskliwie Mariana. - Będzie tu jutro rano, żeby coś zrobić z tą strzechą na twojej głowie. I przyjadą trzy szwaczki. Będziesz potrzebowała co najmniej dwudziestu sukien. - Zostaniesz w zamku trzy albo cztery dni - wyjaśniła Victoria. Wstała i Kate po raz pierwszy zauważyła, że jej siostra naprawdę będzie miała dziecko. W jej ruchach było coś lekko niezgrabnego. - Przepraszam - powiedziała Victoria i stanęła przed Kate. - Nie ma za co przepraszać! - przerwała jej Mariana. - Owszem, jest - upierała się. - Przykro mi, że nasz ojciec był takim człowiekiem, jakim był. Nie przepraszam za to, że ożenił się z moją matką, ale przepraszam... po prostu przepraszam za to wszystko. Za to, co musisz o nim teraz myśleć. Kate nie chciała myśleć o swoim ojcu. Starała się nie myśleć o nim przez ostatnie siedem lat, odkąd umarł. To było zbyt bolesne - wspominać, jak się śmiał, jak stawał przy kominku i opowiadał jej zabawne historyjki z Londynu, a w jego kieliszku z winem odbijały się płomienie. Teraz zaś miała zupełnie nowy powód, by o nim nie myśleć. Uprzejmie odwzajemniła uścisk Victorii, po czym wyswobodziła się i zwróciła do Mariany. - Dlaczego muszę dzisiaj przyjść na kolację? - Lord Dimsdale ma pewne wątpliwości co do tego, czy wy dwie jesteście do siebie na tyle podobne, by zmylić kogoś, kto mógł poznać twoją siostrę. - Ale moje włosy... - Mniejsza o włosy - rzuciła macocha. - Ubierzemy cię w przyzwoitą suknię i szybko zauważysz podobieństwo. Victoria jest znana z urody, psów i szklanych pantofelków. Dopóki nie zaczniesz używać swojego ordynarnego języka, ujdziesz za nią. - Co to są szklane pantofelki, na miłość boską?

- Och, są cudowne! - zawołała Victoria, klaszcząc w dłonie. - To ja wprowadziłam na nie modę w tym sezonie, Kate, i wszyscy zaczęli je nosić. - Masz stopy mniej więcej tej samej wielkości - oceniła Mariana. -Będą pasować. Kate spojrzała na swoją znoszoną, szarą suknię, a następnie na ma- cochę. - Co byś zrobiła, gdyby mój ojciec nadal żył? Gdybym zadebiutowała wtedy, kiedy powinnam, i ludzie zauważyliby podobieństwo między mną i Victorią? - Nie martwiłam się tym - odparła Mariana, wzruszając ramionami. - Dlaczego? Czy nie było możliwe, że ktoś zobaczy nas obie razem i domyśli się wszystkiego? - Ona jest o pięć lat młodsza od ciebie. Zatrzymałabym ją na pensji, dopóki nie wyszłabyś za mąż. - Mogłabym nie wyjść. Mogłabym nie znaleźć męża. Mój ojciec mógł... Uśmiech wykrzywił kącik ust Mariany. - Och, wyszłabyś. Czy ty nigdy nie patrzysz w lustro? Kate spojrzała na nią zdziwiona. Oczywiście, że patrzy w lustro. Widziała patrzącą na nią twarz o idealnie regularnych rysach. Nie widziała chabrowych oczu Victorii, ani jej loków, ani uroczego uśmiechu, ponieważ nie miała ich. - Jesteś głupia - powiedziała Mariana, sięgając po pudełko z cygaretkami i niemal natychmiast je odkładając. - Za dużo ich palę i to jest całkowicie twoja wina. Na miłość boską, ubierz się w coś przyzwoitego na ósmą wieczorem. Najlepiej idź prosto do pokojówki Victorii; w tej szmacie, którą masz na sobie, nie mogłabyś nawet czyścić kominków. - Ale ja nie chcę, żeby Algie zobaczył moją wargę - odezwała się Victoria, pociągając nosem. - Powiem, żeby Cherryderry postawił tylko jeden świecznik - powiedziała jej matka. - Dimsdale nie zauważy nawet, jeśli szczur wskoczy na stół tuż przed jego nosem. I tak wszystko wróciło do szczurów - i bardzo słusznie, ponieważ od nich cała historia się zaczęła.

4 Kate dobrze wiedziała, że cały dom jest po jej stronie. Nic nie mogli na to poradzić; mieli to we krwi. Przywykli służyć damom i dżentelmenom, a nie ludziom ze swojej klasy. Oczywiście wyczuwali, że pochodzenie Mariany nie jest szlachetne. Kate natomiast zawsze sądziła, że jej macocha była córką sklepikarza, która wyszła za pułkownika. Nie przyszło jej do głowy, że Mariana była... Tym, czym była. Upadłą kobietą. Kochanką ojca. Ladacznicą, jakkolwiek to nazwać. Nic dziwnego, że biedna Victoria zaszła w ciążę. Jej matka nie miała doświadczenia potrzebnego, by bezpiecznie przeprowadzić ją przez sezon. Prawdę mówiąc, Kate także nie była do końca pewna, jak należy się zachować w wytwornym towarzystwie. Miała zaledwie dwanaście lat, kiedy choroba przykuła jej matkę do łóżka, a szesnaście, gdy matka umarła, a ojciec ponownie się ożenił. Wprawdzie nauczyła się używać sztućców, ale drobniejsze niuanse savoir vivre'u jakoś jej umknęły. Przez rok pobierała lekcje tańca, ale miała wrażenie, jakby to było w innym życiu. Na przykład, czy nie ma jakichś reguł, które określają, jak należy rozmawiać z księciem? Czy po takiej rozmowie trzeba tyłem wyjść z pokoju? A może to dotyczyło tylko królów i królowych? Zastała pokojówkę Victorii, Rosalie, w garderobie siostry. Lata temu ten pokój był przeznaczony dla gości, lecz w pewnym momencie Victoria zgromadziła tak wiele sukien - a poza tym i tak nie miewały gości - że zaadaptowano go na garderobę. Kate rozejrzała się z zainteresowaniem. Wzdłuż ścian stały wiśniowe szafy ciasno upakowane sukniami. Z na wpół otwartych szuflad wylewały się falbany z koronek i kawałki haftowanych tkanin. Pachniało różami i świeżo pranym płótnem. - Cherryderry powiedział mi o dzisiejszej kolacji i że jutro przyjeżdżają szwaczki - powiedziała Rosalie - więc przeglądałam wszystkie suknie panienki Victorii. Było to nie lada zadanie, zważywszy, że Victoria miała niemal połowę tego, co jej matka, chociaż jej stroje były starannie poukładane. - Myślę, że powinna panienka założyć dzisiaj to, bo wystarczy jeden albo dwa szwy przy gorsie.

Uniosła suknię z bladoróżowego jedwabiu. Nie była bardzo głęboko wycięta, ale wyglądała na dość obcisłą pod biustem, a górna warstwa spódnicy była ułożona w falbanki odsłaniające ciemnoróżową podszewkę. Kate dotknęła jej palcem. Ojciec umarł, zanim zdążyli bywać u krawcowych, żeby skompletować garderobę na jej debiut. Od żałobnej czerni przeszła prosto w solidne bawełny, które odzwierciedlały jej nową pozycję w domu. - Couleur de rosette - rzekła z ożywieniem Rosalie. - Myślę, że będzie stanowił piękną oprawę dla panienki włosów. I jest panienka tak szczupła, że nie będzie potrzebować gorsetu. Zaczęła rozpinać guziki jej sukni, ale Kate odsunęła jej ręce. - Proszę mi pozwolić... - zaczęła Rosalie. Kate pokręciła głową. - Od lat ubieram się sama, Rosalie. Możesz pomóc mi założyć suknię, jeśli będzie trzeba, ale rozbiorę się sama. I tak też zrobiła, zostając tylko w starej halce. Miała wprawdzie gorset, ale go nie nosiła, gdyż byłoby jej niewygodnie, gdy cale dnie spędzała w siodle. Rosalie nie powiedziała ani słowa, tylko spojrzała na jej znoszoną halkę, na to, jak Kate ją pocerowała (nieszczególnie wprawnie) i na jej długość (zbyt krótką). - Pan Daltry... - powiedziała i zamilkła. - Przewraca się w grobie i tak dalej - uzupełniła Kate. - Dalej, Rosalie, miejmy to już za sobą. Pokojówka zaczęła więc wyciągać jej szpilki z włosów i cmokać jak ktoś liczący pensy. - Nigdy bym nie pomyślała, że panienka ma aż tyle włosów! - rzekła w końcu, kiedy rozpięła i rozpuściła wszystkie loki Kate. - Nie lubię, kiedy się plączą dookoła głowy - wyjaśniła Kate. - Przeszkadzają mi w pracy. - Nie powinna panienka pracować! - krzyknęła Rosalie. - To jest po prostu niewłaściwe, to wszystko, i to że siedzi panienka tutaj w tej halce jak ścierka. Nie wiedziałam o tym. - Rzuciła szczotkę i otworzyła głęboką szufladę. Wewnątrz leżały stosy nowiutkich białych halek. Rosalie chwyciła jedną z nich. - Panienka Victoria nawet nie zauważy, chociaż i tak nie miałaby nic przeciwko temu, bo ona nie jest taka jak jej matka. Ona lubi jedwabne