Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

James Eloisa - Zakochana księżna

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

James Eloisa - Zakochana księżna.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse J
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 318 stron)

Lady Amborgina Girton jako niespełna dwunasto­ letnia dziewczynka została pod przymusem poślu­ biona Camdenowi Serradowi, wówczas osiemna­ stoletniemu młodzieńcowi. W noc poślubną przerażony pan młody uciekł z sypialni i porzuciw­ szy młodziutką małżonkę, wyjechał do Grecji, gdzie oddał się swej pasji - rzeźbiarstwu. Po kilku­ nastu latach Camden wraca do Anglii na prośbę Amborginy, która pragnie unieważnić zawarte z nim, lecz nieskonsumowane małżeństwo, i wyjść za mąż za statecznego i godnego zaufania markiza Bonningtona. Po długiej rozłące Camden nie po­ znaje żony, która z niepozornego podlotka zmieni­ ła się w rudowłosą, zielonooką piękność. Zaskoczo­ ny jej wdziękiem i urodą, zaczyna rozumieć, jak wiele stracił, oddając ją innemu mężczyźnie...

Eloisa James Zakochana księżna

1 Krótka rozmowa w sypialni księżnej Girton Wiejska rezydencja lady Troubridge East Cliff - No więc, jak on wygląda? Chwila milczenia. - Ma czarne włosy, tyle pamiętam - odparła niepewnie Gina. Siedziała przy toaletce i bawiła się wstążką do włosów, wiążąc ją w supełki. Ambrogina, lady Girton, rzadko się denerwowała. Księżną poznać po zachowaniu, twierdziła jedna z jej guwernantek. Lecz Gina wpadła w panikę, co zdarza się nawet księżnym. Esme Rawlings wybuchnęła śmiechem. - Nie wiesz, jak wygląda twój własny mąż? Gina spochmurniała. - Łatwo ci się śmiać. To nie twój mąż wraca z konty­ nentu, akurat kiedy zanosi się na skandal. Nalegałam, że­ by Cam unieważnił nasze małżeństwo, bo chcę wyjść za Sebastiana. Ale jak przeczyta ten okropny artykuł w Tat- lerze, pomyśli, że jestem rozwiązłą kobietą. - Na pewno nie, jeśli cię zna - pocieszyła ją przyjaciółka. - Właśnie! Przecież on wcale mnie nie zna. A jeśli uwie­ rzy w plotkę o panu Wappingu? 5

- Zwolnij go, a sprawa ucichnie w ciągu tygodnia. - Nie mogę. Przyjechał aż z Grecji, żeby zostać moim nauczycielem. Biedak nie ma dokąd pójść. Poza tym nie zrobił nic złego. Ja również, więc dlaczego mam się zacho­ wywać, jakbym była winna? - Niedobrze, że dopuściłaś do tego, by Willoughby Broke i jego żona zobaczyli cię o drugiej nad ranem w je­ go towarzystwie. - Wiesz, że obserwowaliśmy deszcz meteorytów. - Gina okręciła się na stołku i utkwiła wzrok w przyjaciółce. - Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Co zrobię, je­ śli nie rozpoznam własnego męża? To będzie najbardziej upokarzający moment w moim życiu! - Na litość boską! Mówisz jak aktorka z kiepskiego me­ lodramatu. Przecież kamerdyner go zapowie, więc zdą­ żysz się opanować. „Och, najdroższy mężu, jaka straszna była dla mnie twoja nieobecność!" - Esme rzuciła jej po­ włóczyste spojrzenie znad wachlarza. Lady Girton się skrzywiła. - Chyba często wypowiadasz tę kwestię. - Oczywiście. Miles i ja zawsze jesteśmy uprzejmi, gdy się spotykamy. Co, na szczęście, rzadko się zdarza. Gina odłożyła wstążkę zawiązaną na pięćdziesiąt supełków. - Spójrz, jak mi się trzęsą ręce. Nie znam nikogo, kto znalazłby się w tak niezręcznej sytuacji. - Przesadzasz. Pomyśl, jak się czuła biedna Caroline Pratt, kiedy przyszło jej wyznać mężowi, że jest przy na­ dziei, podczas gdy on cały rok spędził w Niderlandach! - To istotnie musiało być trudne. - W rzeczywistości wyświadczyła mu przysługę, bo co, na Boga, stałoby się z posiadłością, gdyby nie urodziła dziedzica? Byli małżeństwem przez ponad dziesięć lat. Pratt powinien jej ładnie podziękować, ale nie mam wąt­ pliwości, że tego nie zrobił. Mężczyźni są prostakami. 6

- A ja najbardziej obawiam się tego, że nie poznam Ca- ma - powiedziała Gina. - Myślałam, że spędziliście razem dzieciństwo. - To nie to samo co spotkanie z dorosłym mężczyzną. Był chłopcem, kiedy się pobraliśmy. - Wiele kobiet chciałoby, żeby ich mężowie wyjechali na kontynent - zauważyła Esme. - Cam nie jest naprawdę moim mężem. Do dnia ślubu uważałam go za kuzyna w pierwszej linii. - Nie rozumiem, co to zmienia. Bliscy kuzynowie czę­ sto się pobierają. Ale wy nawet nie jesteście rodzeństwem ciotecznym, zważywszy na to, że matka jedynie cię wy­ chowała, a nie urodziła. - A mój mąż nie jest prawdziwym mężem - powtórzy­ ła z naciskiem Gina. - Wyskoczył przez okno sypialni piętnaście minut po złożeniu przysięgi. Aby wrócić tu i unieważnić małżeństwo, potrzebował aż dwunastu lat. - Mój przynajmniej wyszedł frontowymi drzwiami jak cywilizowany mężczyzna. - Cam nie był jeszcze mężczyzną. Kilka dni wcześniej skończył osiemnaście lat. - Wyglądasz prześlicznie w tej różowej sukni - stwier­ dziła Esme z uśmiechem. - Camden rozpłacze się z żalu, że uciekł z twojej sypialni. - Bzdura. Trudno mnie nazwać piękną. Jestem za chu­ da, a moje włosy przypominają barwą marchewkę. - Gina spojrzała na swoje odbicie w lustrze. - Chciałabym mieć twoje oczy. Moje są koloru błota. - Nie są koloru błota, tylko zielone. A jeśli chodzi o urodę, tylko spójrz na siebie! Wyglądasz jak renesanso­ wa Madonna, taka wysmukła, spokojna, nieco zadumana. Oczywiście pomijając włosy. Myślisz, że odziedziczyłaś je po swojej francuskiej maman? - Skąd mam wiedzieć? Ojciec nigdy mi jej nie opisał. 7

- Tak, Madonna to doskonałe określenie - stwierdziła Esme z figlarnym błyskiem w oku. - Kolejna zamężna dziewica. Biedactwo! W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Do buduaru zajrzała pokojówka Annie. - Lady Perwinkle chciałaby złożyć pani wizytę, milady. - Poproś ją - poleciła księżna. Carola Perwinkle była niewysoka i rozkosznie zaokrąg­ lona, a jej buzię w kształcie serca okalały loki. Na widok Esme wykrzyknęła z radością: - Dobrze, że jesteś! Już powinnam się ubierać, ale mu­ siałam przyjść, bo lady Troubridge powiedziała mi zadzi­ wiającą rzecz o mężu Giny... - To prawda - przerwała jej lady Girton. - Mój mąż wraca do Anglii. Przyjaciółka klasnęła w dłonie. - Jakie to romantyczne! - Naprawdę? Nie widzę nic romantycznego w tym, że Camden zamierza unieważnić nasze małżeństwo. - Przyjeżdża aż z Gecji, żeby zwrócić ci wolność, co pozwoli ci wyjść za mężczyznę, którego kochasz. Twoja decyzja na pewno rani mu serce. Na twarzy Esme odmalował się niesmak. - Czasami nie rozumiem, dlaczego się z tobą przyjaź­ nię, Carolo. Ja uważam, że mąż Giny z radością się jej po­ zbędzie. Nasi w takiej sytuacji skakaliby z radości, nie­ prawdaż? Dlaczego lord Girton miałby być inny? - Wolę nie myśleć w ten sposób - oświadczyła lady Per­ winkle, unosząc podbródek. - Tuppy i ja może się nie zga­ dzamy, ale on nigdy nie unieważniłby naszego małżeństwa. - A mój owszem - rzekła lady Rawlings. - Tylko po prostu jest zbyt dobry, żeby tego zażądać. Po naszym roz­ staniu robiłam wszystko, żeby doprowadzić do rozwodu, ale Miles okazał się dżentelmenem. Gdyby jednak w grę 8

wchodziło unieważnienie, na pewno skorzystałby z okazji. - Głuptas z ciebie - stwierdziła Gina, patrząc na nią cie­ pło. - Zszargałaś swoją reputację, żeby zwrócić uwagę Mi­ lesa? Esme uśmiechnęła się ze smutkiem. - Prawie. Nie wiem, dlaczego się ze mną przyjaźnisz, ty, księżna w każdym calu. - Bo wychodzę za mąż. U kogo mam szukać rady, jak nie u ciebie? - W oczach Giny jarzyły się wesołe iskierki. - Lepiej u niej niż u mnie - wtrąciła z chichotem Ca- rola. - Ja uciekłam od męża po miesiącu, Esme wytrzyma­ ła ze swoim cały rok. - Prawda jest taka, że to ty powinnaś udzielać rad, Gi- no - orzekła lady Rawlings. - Carola i ja zostawiłyśmy na­ szych małżonków i poświęciłyśmy się wywoływaniu skandali. Natomiast ty zawsze mogłaś służyć za wzór cnotliwej żony i księżnej! - Ależ muszę być nudna! - stwierdziła Gina z przera­ żeniem. - Cóż, w porównaniu z nami... - Mów za siebie - przerwała jej lady Perwinkle. - Mo­ ja reputacja może jest nadszarpnięta, ale nie fatalna. - No dobrze, moja jest dostatecznie zła za nas trzy - przyznała Esme lekkim tonem. Carola już była przy drzwiach. - Lepiej pójdę, jeśli nie chcę wyglądać dzisiaj jak cza­ rownica. Lady Rawlings zerwała się z krzesła. - Ja też lecę. Jeannie zamierza zrobić mi grecką fryzu­ rę, a wolałabym nie spóźnić się na bal. Bernie by rozpa­ czał, że w ogóle nie przyjdę. - Bernie Burdett? - zdziwiła się Gina. - Mówiłaś, że jest wyjątkowo tępy. Przyjaciółka uśmiechnęła się szelmowsko. 9

- Nie interesuje mnie jego umysł, moja droga. - Lady Troubrigde napomknęła, że twój mąż też dzi­ siaj przyjedzie, pamiętasz? Esme wzruszyła ramionami. - Oczywiście, że tak. Przecież jest tu lady Childe. Gina przygryzła wargę. - To tylko plotki. Może Miles ciebie chce zobaczyć. Niebieskie oczy Esme wielu młodych mężczyzn po­ równywało do szafirów. Były równie błyszczące i twarde. Teraz jednak złagodniały. - Jesteś naprawdę słodka, księżno. - Przyjaciółka na­ chyliła się i cmoknęła Ginę w policzek. - Muszę już iść, żeby zrobić z siebie femme fatale. Byłoby straszne, gdyby lady Childe wyglądała lepiej ode mnie. - To niemożliwe - stwierdziła z przekonaniem lady Girton. - Po prostu domagasz się komplementów. Od chwili debiutu Esme przyćmiewała urodą najpięk­ niejsze rywalki. Jej jedwabiste czarne loki, zmysłowe usta i rozkoszne krągłości budziły powszechny zachwyt. - A ty nie domagałaś się komplementów, kiedy narze­ kałaś na kolor swoich oczu? Gina machnęła ręką. - To nie to samo. Wszyscy mężczyźni, których znam, marzą o tym, żeby dostać się do twojej sypialni. Nato­ miast mnie uważają za pruderyjną, chudą księżną. Esme prychnęła. - Też coś! Spróbuj powiedzieć Sebastianowi, że jesteś pospolita. Na pewno zacznie się rozpływać nad twoim ala­ bastrowym czołem, i tak dalej. Niestety muszę już pędzić. Lady Rawlings posłała przyjaciółce całusa i zamknęła za sobą drzwi. Gina westchnęła ciężko. -Jaka szkoda! - odezwała się Annie, sięgając po szczot­ kę do włosów. - Taka piękna kobieta, a jej mąż nawet się nie kryje z tym, że ma inną. Wstyd, ot co! 10

Gina bez słowa pokiwała głową. - Lord Rawlings poprosił o pokój obok sypialni lady Childe - dodała służąca z oburzeniem. Księżna spojrzała na nią w lustrze, wyraźnie zaskoczona. - Naprawdę? - Nic w tym niezwykłego. Przeciwnie. Teraz kiedy je­ stem pokojówką na górze, pani Massey rozmawia ze mną swobodnie. Nie uwierzyłaby pani, jaki kłopot z rozmiesz­ czeniem gości ma lady Troubridge. - Mój Boże - mruknęła Gina. Ona i Sebastian nie będą takim małżeństwem jak lady i lord Rawlings. Biedna Esme!

2 Spotkanie z prawnikiem Trudno nie zauważyć, że wróciłem do Anglii, pomyślał Camden Serrard, strząsając wodę deszczową z ronda ka­ pelusza. Jego włoskie buty pokrywała gruba warstwa bło­ ta. Deszcz lał tak mocno, że tworzył białą kurtynę, która przesłaniała koniec drogi wychodzącej z portu. - Uwaga, sir! Girton odwrócił się błyskawicznie, ale nie zdążył umknąć przed świnką, która wyrwała się na wolność. Ostre raciczki przegalopowały po jego mokrych butach. Diuk ruszył dalej ku światłom wskazującym na jakąś gospodę. Dlaczego, do diabła, musieli przybić do brzegu akurat tutaj, w zapomnianym przez Boga porcie po dru­ giej stronie Riddlesgate? Nie miał pojęcia. Kapitan weso­ ło oznajmił, że popełnił mały błąd w nawigacji, i od razu się rozgrzeszył, mówiąc, że do Londynu jest tylko godzi­ na jazdy. Z punktu widzenia Cama stolica mogłaby znaj­ dować się na innym kontynencie. Wokół niego jak okiem sięgnąć ciągnęły się błotniste zasolone równiny. Pochylił głowę, wchodząc do izby, i z konsternacją stwierdził, że świnka dołączyła do towarzystwa, rozsiada­ jąc się pod krzesłem. Oprócz niej, jego lokaja Philliposa, który przybył wcześniej, żeby zamówić pokój, oraz wła­ ściciela gospody w pomieszczeniu znajdował się tylko je- 12

den gość. Jasnowłosy mężczyzna jedynie na chwilę pod­ niósł wzrok znad książki, którą czytał przy kominku. Oberżysta John Mumby ruszył na powitanie nowego klienta stojącego w progu. - Dzień dobry, wasza lordowska mość! To zaszczyt, praw­ dziwy zaszczyt, gościć waszą lordowską mość w mojej skromnej Queen's Smile. Mogę panu podać coś do jedzenia? Girton rzucił płaszcz Philliposowi. - Daj, co tam masz - odparł sucho. - I nie zwracaj się do mnie „wasza lordowska mość", jeśli łaska. Mumby zamrugał ze zdziwienia, ale szybko odzyskał rezon. - Oczywiście, milordzie - rzekł rozpromieniony. - Za­ raz przynoszę, sir. Lordzie Perwinkle, muszę pana prosić, żeby pan usunął tę świnię. Nie wpuszczamy zwierząt do ogólnej sali. Jasnowłosy gość spojrzał na niego z urazą. - Do diaska, Mumby, właśnie mi powiedziałeś, żebym ją tu zostawił. Wiesz, że ten cholerny prosiak nie należy do mnie. - Zapłacił za niego pański woźnica - stwierdził karcz­ marz z nieubłaganą logiką. - I nie wątpię, że po niego wró­ ci, jak tylko oś pańskiego powozu zostanie naprawiona. Je­ śli pan pozwoli, sir, chłopak zaprowadzi świnię do szopy. Gdy Perwinkle kiwnął głową, stajenny wziął prosiątko pod pachę i wybiegł w deszcz. Cam opadł na wygodne krzesło przed kominkiem. Do­ brze wrócić do Anglii. Kiedy opuszczał kraj, miał zaledwie osiemnaście lat i przepełniała go wściekłość, ale mimo to zawsze z rozrzewnieniem wspominał dymny, pszeniczny zapach angielskich pubów. Nic nie może się z nim równać, pomyślał, gdy Mumby postawił przed nim pienisty kufel. - A nie wolałby pan brandy? - zapytał oberżysta. - Przy­ znam się, sir, że przyjaciel od czasu do czasu podrzuca mi butelkę... tylnymi drzwiami. Niezły trunek, choć francuski. 13

Pewnie kapitan, domyślił się Cam. Szmugluje brandy, zuchwały łotr. Nic dziwnego, że trafiliśmy na to pustko­ wie. Pociągnął solidny łyk piwa. Doskonałe piwo i prze­ mycana brandy... Coraz lepiej. - Na początek mógłby być pieczony bażant - zapropo­ nował Mumby. - A potem trochę świeżej wieprzowiny. - Jak świeżej? - zainteresował się Girton. Niekoniecznie chciałby zjeść na kolację świnkę Perwinkle'a. - Bita w zeszłym tygodniu - zapewnił karczmarz. - Te­ raz jest w sam raz. Moja żona świetnie gotuje. Może mi pan wierzyć. - Dobrze. I spróbuję tej brandy. - Tak, sir! Mumby rozpromienił się na myśl o lśniącym stosiku monet. Tymczasem Cam odkrył, że w gospodzie jest tarcza do gry w strzałki. W miarę jak mijał wieczór, okazało się, że lord Perwinkle nie tylko świetnie rzuca, ale uwielbia łowić ryby, którą to pasję podzielał Girton. Później obaj ustalili, że koń­ czyli tę samą szkołę w odstępie zaledwie pięciu lat. Wkrótce osiągnęli poziom zażyłości, który łączy osoby mające podob­ ne wspomnienia albo pijące tę samą francuską brandy. Kiedy Mumby zapytał, czy diuk życzy sobie powóz o świ­ cie, Cam odparł, że nie. Podróż z Grecji była męcząca, całe czterdzieści pięć dni, a do tego burza w Zatoce Biskajskiej. Teraz wcale nie spieszyło mu się do Londynu ani do Girton. Tuppy'emu również. - Parę lat temu moja żona wyjechała w gniewie do swo­ jej matki i już nie wróciła. Miałem dość jej narzekań, więc nie próbowałem jej odzyskać. I tak jest od tamtej pory. - Niech mój prawnik tutaj przyjedzie - polecił Cam służącemu. - Wystarczająco dużo mu płacę. Może zjeść ze mną śniadanie. Phillipos zawsze podziwiał diuka za to, że następnego 14

dnia nie widać było po nim skutków całonocnej hulanki. Mimo to wątpił, czy lord Girtoh zechce rano spotkać się z doradcą, skoro na stole czekała na odkorkowanie trze­ cia butelka brandy. Ukłonił się jednak i poszedł wysłać do stolicy pilną wiadomość, żeby pan Rounton z firmy Ro- unton &Rounton przybył na śniadanie ze swoim szanow­ nym klientem Camdenem Serrardem, diukiem Girton. Właściwie Phillipos nie miał powodów do obaw. Edmund Rounton dobrze, aż za dobrze, znał nieżyją­ cego ojca obecnego diuka, więc istniało duże prawdopo­ dobieństwo, że nauczony doświadczeniem zjawi się do­ piero wczesnym popołudniem, kiedy lord Girton będzie w lepszym humorze. I rzeczywiście prawnik wysiadł z powozu około drugiej, czując niemiłe ściskanie w żołądku. Rozmowa z poprzed­ nim diukiem zawsze była dla niego ciężką próbą, łagodnie mówiąc. Jego klient oczekiwał całkowitego posłuszeństwa i reagował gniewem na najmniejszy przejaw dezaprobaty. - Dzień dobry, panie Rounton - powiedział Girton, wstając z krzesła. Miał takie same ciemne oczy jak rodzic, tyle że weso­ łe. Stary diuk przypominał Belzebuba ze swoją odpycha­ jącą miną, smolistymi oczami i białą cerą. Prawnik się ukłonił. - Miło widzieć pana w dobrym zdrowiu, z powrotem w kraju, wasza lordowska mość. - Tak - odparł Girton, pokazując mu, żeby usiadł. - Nie zostanę w Anglii długo, ale potrzebuję pańskiej pomocy. -Chętnie panu służę, wasza lordowska mość. - Niech pan przestanie mówić „wasza lordowska mość" - zażądał klient. - Nie znoszę oficjalnych form. - Oczywiście, wasza... Oczywiście. Prawnik zmierzył diuka wzrokiem. Girton był bez sur­ duta, podwinięte rękawy koszuli ukazywały mocno umięś- 15

nione przedramiona. Po prawdzie, taka swoboda stroju i zachowania niezbyt się Rountonowi spodobała. - Zamierzam unieważnić małżeństwo - oznajmił lord Girton. - Nie sądzę, żeby były z tym kłopoty, zważyw­ szy na okoliczności. Jak pan myśli, ile czasu zajmie przy­ gotowanie papierów? Rounton nie zdążył odpowiedzieć, bo diuk mówił dalej: - I zobaczę się z Bicksfiddlem, skoro już tu jestem. Nie żebym planował wprowadzić jakieś zmiany. Pod jego rzą­ dami posiadłość przynosi zaskakująco duże dochody. Prag­ nę jedynie zostawić ją Stephenowi w kwitnącym stanie. Prawnikowi opadła szczęka. - Oczywiście przekażę żonie stosowną część majątku - dodał Girton. Edmund Rounton-opanował się szybko. - Chce pan unieważnić małżeństwo, wasza lordowska mość? - Właśnie. - I rozumiem, że zamierza pan przepisać posiadłość na swojego kuzyna, hrabiego Splade'a? Diuk wprawdzie zachowywał się dość niekonwencjonal­ nie, ale sprawiał wrażenie zdrowego na umyśle. Był rozcheł­ stany, włosy miał w nieładzie, lecz nie wyglądał na pijanego. - Girton wraz z tytułem i tak kiedyś przypadną Stephe­ nowi albo jego synowi. Ja ich nie potrzebuję. Dałem ojcu słowo, że nie tknę jego posiadłości, i nigdy nie brałem z niej ani pensa. - Ale... pański dziedzic... żona... - wymamrotał Rounton. - Nie mam dziedzica innego oprócz Stephena - odparł diuk. - Ani żony. I nie zamierzam żenić się ponownie, więc chciałbym jak najszybciej rozporządzić majątkiem. - Zatem życzy pan sobie unieważnić małżeństwo, ale nie planuje pan następnego. Girton wyraźnie zaczął się niecierpliwić. 16

- Jak już powiedziałem. - Przygotowanie stosownych dokumentów to dość ła­ twe zadanie, wasza lordowska mość. Natomiast sama pro­ cedura zajmie więcej czasu. Ponad tydzień. - Nawet w tych okolicznościach? Przecież kiedy ostat­ nio widziałem żonę, miała jedenaście czy dwanaście lat. Chyba nie znajdzie się głupiec, który pomyśli, że małżeń­ stwo zostało skonsumowane. - Nie sądzę, żeby wynikły jakieś kłopoty - stwierdził Rounton. - Lecz zgodnie z prawem niezbędna jest zgoda parlamentu i regenta, co musi trochę potrwać. Chyba po­ winien pan liczyć się z dłuższym pobytem w kraju. - Wykluczone - rzekł pospiesznie Girton. - Mam w Grecji dużo zajęć. -Z pewnością, ale... - Żadnych ale. Zwariuję bez swojej pracowni. Chce pan, żeby szalony diuk włóczył się po Anglii? - Serrard wstał. Rozmowa była skończona. - Może uda się panu za­ łatwić wszystko w ciągu paru dni? Ja podpiszę papiery, a resztą pan się zajmie. Rounton też dźwignął się z krzesła, myśląc o zadaniu, które go czekało. - Będziemy musieli spotkać się parę razy, zanim pan wyjedzie z kraju - uprzedził. - Zostanę w tej gospodzie jeszcze dzień albo dwa. Sły­ szałem, że niedaleko stąd jest świetne miejsce na wędko­ wanie. Może wróci pan tu jutro? - Postaram się - odparł prawnik. Młody diuk był taki sam jak ojciec; obaj domagali się rzeczy niemożliwych. - Zatem oczekuję pana na kolacji. I bardzo dziękuję. Po powrocie do Londynu Rounton udał się do swojego wygodnego gabinetu w Inns of Court i dokładnie przemy- 17

ślał sytuację. Było dla niego jasne jak słońce, że diuk chce unieważnić małżeństwo i uciec z powrotem do Grecji, żeby lepić garnki, czy co tam robił przez ostatnich dwanaście lat. Ojciec i dziadek Edmunda Rountona służyli poprzed­ nim diukom, a on, ich potomek i następca, nie zamierzał pozwolić, żeby ostatni z rodu zaprzepaścił ich dziedzic­ two, oddając je w obce ręce. - Nie dopuszczę do tego - powiedział do siebie, obcho­ dząc biurko. Naturalnie rozumiał, dlaczego Camden Serrard uciekł za granicę. Do tej pory pamiętał gniew na twarzy mło­ dzieńca, zmuszonego do poślubienia dziewczynki, którą aż do tamtego ranka uważał za swoją bliską kuzynkę. Nie zdziwiło go, gdy w noc poślubną pan młody wyskoczył przez okno sypialni i nigdy więcej nie pokazał się w Ang­ lii. Nawet kiedy umierał jego ojciec. - Niech jego dusza będzie przeklęta - mruknął Roun­ ton,pod nosem. - Stary drań. Jedynym dziedzicem Girtona był hrabia Splade, choć ja­ ko przedstawiciel torysów z hrabstwa Oxfordshire odmó­ wił używania tytułu. Nie miało to szczególnego znaczenia, bo Splade również nie zamierzał się ożenić. Za bardzo po­ chłaniała go polityka. Zresztą był starszy od kuzyna. Miał chyba trzydzieści sześć lat. Zanosiło się na to, że pochło­ nięty polityką hrabia Splade Zakończy swój żywot na sali obrad Izby Gmin, diuk będzie wiódł wesołe, kawalerskie życie na kontynencie, a ród Girtonów wygaśnie. Rounton też nie spłodził męskiego potomka, dlatego stara i szanowana firma prawnicza Rounton & Rounton miała dostać się w obce ręce po jego przejściu na emery­ turę. Na tę myśl poczuł bolesny skurcz w żołądku. Wes­ tchnął ciężko. Niech Girton robi, co chce. Niech odrzu­ ci dziedzictwo. Do diabła z nim! Otworzył leżącą na biurku, starannie wyprasowaną ga- 18

zetę; na powtarzające się ataki niestrawności lekarz zale­ cał mu spokojne zajęcia takie jak czytanie. Przez chwilę patrzył bezmyślnie na rubrykę plotkarską, opis błahych rozrywek, którym oddawali się puści ludzie. Nagle w oczy wpadł mu pewien fragment: W zdumienie wprawiają nas nowe obyczaje śmietanki to­ warzyskiej. Młoda i piękna księżna G., która z pewnością nie może się skarżyć na nudę, zważywszy na to, że otrzy­ muje zaproszenia na wszystkie przyjęcia w stolicy, na słyn­ ny zjazd w wiejskiej rezydencji lady Troubridge zabrała swojego nauczyciela historii. Chodzą słuchy, że jest to przy­ stojny młody człowiek. Można jedynie mieć nadzieję, że diuk wróci z zagranicy i sam zacznie zabawiać małżonkę. Rounton zapomniał o bólu w żołądku. Nagle poczuł przypływ energii. Nie odejdzie na emeryturę, póki nie uratuje rodu Girtonów. To będzie jego ostatnie zadanie i dowód lojalności, dar od zaufanych prawników. On przynajmniej podjął starania, żeby zapewnić dzie­ dzica rodzinnej firmie. Niestety z Mary, niech spoczywa w pokoju, nie doczekali się dzieci. Cóż, taki los. Ale diuk miał młodą żonę i powinien spróbować przedłużyć ród, zanim wróci na kontynent. - Zmuszę go do tego - postanowił twardo Rounton. W jego głosie brzmiało zdecydowanie prawnika, który od lat dba o interesy klientów. - I zrobię to z finezją. Pomy­ słowość, oto co się liczy. Stary diuk nieraz wymagał od niego niekonwencjonal­ nego podejścia do prawa. Nie będzie więc trudno zmusić młodego diuka, żeby zatańczył, jak mu zagrają.

3 Polityka rodzinna. Queen's Smile, Riddlesgate Na skutek decyzji pana Rountona, który postanowił ratować ród Girtonów przed wymarciem, następnego dnia około szóstej wieczorem przed Queen's Smile wy­ siedli z powozu trzej mężczyźni. Cam natychmiast rozpoznał w jednym z nich swojego spadkobiercę, Stephena Fairfaxa-Lacy, hrabiego Splade. - Stephen! - Zerwał się z krzesła i chwycił kuzyna w ob­ jęcia. - Tak się cieszę! Minęło chyba osiem lat od twojej wizyty na Nissos! Splade odsunął się i usiadł. Jego oczy rozjaśniał spokoj­ ny uśmiech. - Odkąd to lubisz uściski? Jak mam się do ciebie zwra­ cać? Wasza lordowska mość? - Daj spokój! Nadal jestem Cam, a ty Stephen. Odsze­ dłem daleko od tej nieznośnej angielskiej sztywności, w którą tak bardzo wierzył mój ojciec. W Grecji ludzie zachowują się swobodnie. Rounton odchrząknął. - Wasza lordowska mość, pozwoliłem sobie zaprosić hrabiego Splade'a, bo sprawa jest niezwykle ważna. Girton uśmiechnął się szeroko do kuzyna. 20

- Cała przyjemność po mojej stronie. - Czy mogę przedstawić panu mojego młodszego wspólnika, pana Finkbottle'a? - Prawnik wskazał na nie­ co zdenerwowanego dwudziestokilkuletniego człowieka. - Będzie służył jako łącznik między panem a mną. - Miło mi pana poznać. Usiądziemy? Gospodarz ma wyśmienitą brandy. Stephen z ulgą rozprostował nogi. Dla mężczyzny je­ go wzrostu, a mierzył dobre sześć stóp, nawet godzina spędzona w powozie była mordęgą. - Wyglądasz starzej, Cam - stwierdził nagle. Diuk wzruszył ramionami. - Niestety przez ostatnich dwanaście lat nie prowadzi­ łem życia dandysa i próżniaka. Pan Rounton znowu odchrząknął i zaczął szczegółowo omawiać kruczki prawne związane z unieważnieniem mał­ żeństwa. Stephen sączył brandy i obserwował kuzyna. Jak na człowieka, który mieszkał w Grecji, Cam był dziwnie blady. W migotliwym blasku ognia jego brwi wyglądały jak poczer­ nione węglem. Na szczupłej twarzy o regularnych rysach tań­ czyły cienie. Tylko ręce się nie zmieniły, pomyślał Stephen z nostalgią. W dzieciństwie potrafiły z drewna robić cuda... - Nadal strugasz, Cam? - zapytał Splade, korzystając z przerwy w rozmowie. Po twarzy diuka przemknął uśmiech. - Popatrz. - Girton sięgnął po wąski kawałek drewna leżący na stole. - Co to jest? - zainteresował się Stephen. - Strzałka - odparł Cam. - Przyszło mi do głowy, że gdy­ bym przesunął lotkę wyżeji poleciałaby szybciej do celu. Stephen wziął ją od niego i obrócił w dłoni. Jak wszyst­ ko, co robił Cam, była piękna: smukła, z wąskim wyżło­ bieniem na piórko. - Co o tym myślisz? - Spytał diuk. 21

- Trzeba ją wyważyć. Kiedy nasadzisz czubek, strzałka będzie wirować zamiast lecieć prosto. Widzisz? - Chyba masz rację - przyznał Cam. - Zawsze byłeś kiepski w mechanice - skomentował ku­ zyn. - Pamiętasz te swoje łódki? - Tonęły prawie wszystkie - powiedział ze śmiechem Girton. - Bo robiłeś je zbyt wymyślne. W tym momencie prawnik uznał, że diuk jest w odpo­ wiednim nastroju, więc pora skierować rozmowę na inny temat. - Pańska żona przebywa obecnie w wiejskiej rezyden­ cji w East Cliff, jakąś godzinę jazdy stąd - oznajmił. Głęboko osadzone oczy Girtona spoczęły na twarzy doradcy i zaraz wróciły do strzałki. - Szkoda - rzucił Cam niedbałym tonem. - Po tylu la­ tach chętnie bym się z nią spotkał. Niestety nie mam cza­ su włóczyć się po kraju. Rounton zauważył, że szczęki diuka się zacisnęły. Taki sam wyraz widywał na twarzy jego ojca. Ale miał swój plan. - Wydaje się praktycznie niemożliwe przygotowanie papierów w ciągu tygodnia - oświadczył. - Nie mógłby się pan postarać? - uprzejmie zasugero­ wał diuk. Nieodrodny syn swojego ojca, pomyślał Rounton. - Jest inny problem, wasza lordowska mość. - Tak? - Girton wyjął z kieszeni nożyk i zaczął strugać koniec strzałki. - Ostatnio wydarzyło się coś, co komplikuje sprawy. Diuk podniósł wzrok. - Co takiego? - Księżna jest... - Prawnik się zawahał. - Księżną ota­ cza aura skandalu. - Skandalu? - Cam nie sprawiał wrażenia przejętego. - 22

Gina? Jaki skandal mogła wywołać Gina? To na pewno burza w szklance wody. Moja żona jest słodką istotą. - Naturalnie zgadzam się z panem, że księżna jest wzo­ rem cnót, milordzie. Jednakże towarzystwo ocenia ją obecnie mniej korzystnie. Girton obrócił strzałkę w palcach, wypatrując nierów­ ności na jej powierzchni. - Trudno mi w to uwierzyć. Wszyscy Anglicy, którzy od­ wiedzili Grecję, a przyjeżdża ich zadziwiająco wielu, teraz gdy we Fancji panuje zamieszanie, wychwalali zalety mojej żony. Rounton nic nie odpowiedział. Cam westchnął i rzekł: - Chce pan dać mi do zrozumienia, że nie mogli mó­ wić inaczej. - Jeśli stara się pan o unieważnienie małżeństwa, nie wątpię, że zdołam je uzyskać, ale obawiam się, że wów­ czas księżna może zostać odtrącona przez towarzystwo. - Domyślam się, że mała Gina coś zbroiła - rzekł Gir­ ton, przenosząc spojrzenie na kuzyna. - No więc? Stephen wzruszył ramionami. - Nie poruszam się w tych kręgach. Cam czekał, przesuwając palcami po strzałce. - Słyszałem plotki - przyznał hrabia. - Gina ma grup­ kę szalonych przyjaciółek. To młode mężatki... - Wszystkie? - Ich reputacja pozostawia wiele do życzenia - dodał Stephen niechętnie. Diuk zacisnął szczęki. - W takim razie dlaczego unieważnienie małżeństwa miałoby zaszkodzić Ginie? Prawnik otworzył usta, ale Splade go ubiegł. - Rounton uważa, że powinieneś ją wesprzeć. I popro­ sił mnie, żebym z tobą pojechał do East Cliff. Cam opuścił wzrok na strzałkę. Co, do diabła, mógł 23

zrobić? Jeśli Gina prowadza się ze swoim markizem, cóż... ostatecznie jest z nim zaręczona. - Czy sprawa sama nie przycichnie, kiedy Gina poślu­ bi Bonningtona? - A jeśli nie dojdzie do ślubu? - Podobno Gina nie spędziła nocy z Bonningtonem, tylko z niejakim Wappingiem, służącym czy kimś w tym rodzaju - wtrącił Stephen. - Powstały więc wątpliwości, czy markiz zechce się z nią ożenić. - Nonsens! - warknął Cam. - Wapping to nauczyciel, którego poznałem w Grecji i sam posłałem go Ginie. Prawnik pokiwał głową. - Widzi pan zatem, jaka ważna jest pańska reakcja, wa­ sza lordowska mość. Gdyby spędził pan kilka dni w rezy­ dencji lady Troubridge, pokazał, że Wapping jest pańskim pracownikiem, rozproszyłby pan podejrzenia. - Gina pisała mi w kolejnych listach, jak bardzo prag­ nie wyjść za Bonningtona, więc czegoś tu nie rozumiem. - Nie wątpię, że taka jest prawda - rzekł Rounton. - Jeśli jednak pan zajmie jasne stanowisko, wasza lordowska mość, wszyscy pójdą w pańskie ślady. Przecież jest pan jej mężem. - Niezupełnie. Kilka minut spędzonych dwanaście lat temu przed ołtarzem nie daje mi prawa do tego miana. Nie lubię nawet mówić o Ginie „moja żona". Oboje mamy świadomość, że nie jesteśmy prawdziwym małżeństwem. - Proponuję, żebyśmy pojechali do East Cliff - odezwał się Stephen. - Mogę tam zostać kilka dni. Pewnie nie wiesz, Cam, że w parlamencie jest przerwa aż do począt­ ku listopada. - Oczywiście, że wiem, gamoniu! Kuzyn wzruszył ramionami. - Zważywszy na to, że nie interesowało cię zajęcie na­ leżnego miejsca w Izbie Lordów... Przez twarz Girtona przemknął krzywy uśmiech. 24

- Może jesteś starszy, ale nic się nie zmieniłeś. Zawsze by­ łeś tym odpowiedzialnym, a ja lekkkoduchem. I nie widzę powodu, żeby się zmieniać. Mam swoje życie w Grecji. - Uważam, że jesteś coś winien Ginie - stwierdził z upo­ rem hrabia. - Nic nie rozumiesz. Czeka na mnie praca. Stephen zmierzył go wzrokiem. - Tutaj też są kamienie, dłuta... i piękne kobiety jako modelki. - Właśnie jestem w trakcie obrabiania pięknego kawał­ ka marmuru, bladoróżowego. Wiesz, ile czasu już straci­ łem, przyjeżdżając tutaj? - Czy to ma znaczenie? - rzucił Splade tonem wytraw­ nego polityka przekonanego o doniosłości swej misji. - Owszem, ma - burknął Cam. - Praca to jedyna rzecz, która się dla mnie liczy. - Widziałem twoją Prozerpinę, tę, którą w zeszłym ro­ ku kupił Sladdington. Całkiem ładna. - O, tak. Dość śmiała, nie sądzisz? Teraz pracuję nad Dianą. Pruderyjną. Modelką oczywiście jest Marissa. - Myślę, że jesteś coś winien Ginie - powtórzył Stephen. - Kiedy przestanie być twoją żoną, zostanie wykluczona z to­ warzystwa. Wątpię, czy zdaje sobie sprawę, jacy brutalni bę­ dą ludzie dla byłej księżnej o zszarganej reputacji. Cam odciął czubek strzałki i cisnął ją na podłogę. - Do diabla! - Pojedziemy razem. Znajdę ci blok marmuru i bę­ dziesz mógł sobie zrobić następną Prozerpinę. Girton skrzywił usta. - Czyżbym wyczuwał ton ironii w twoim głosie, kuzy­ nie? Nie lubisz rzymskich bogiń? Stephen nic nie odpowiedział. - W porządku - rzekł Cam. - Zostawię sobie Dianę na deser. Mam tylko nadzieję, że Marissa nie przybierze 25

zbytnio na wadze w czasie mojej nieobecności. Musiał­ bym ją głodzić, żeby odzyskała kształty bogini. - Marissa to jego kochanka - poinformował hrabia Roun- tona i Finkbottle'a. -Moja muza - sprostował diuk. - Wspaniała kobieta. Teraz rzeźbię ją jako Dianę wychodzącą z wody. Stephen rzucił mu karcące spojrzenie. - Nie martw się, dodam trochę piany wokół bioder - pocieszył go Cam z krzywym uśmiechem. - Uważasz, że to wszystko śmieci, tak? - Owszem - przyznał kuzyn. - Ludziom się podobają. Posąg pięknej kobiety potrafi ożywić ogród. Podaruję ci jeden. - Sam nie szanujesz swoich dzieł - zauważył Splade. - I to najbardziej mi się nie podoba. -I tutaj się mylisz. - Girton spojrzał na swoje ręce. Były du­ że i silne, poznaczone drobnymi bliznami od dłuta. - Jestem dumny ze swoich bogiń. Zarobiłem na nich sporo pieniędzy. - To nie jest wystarczający powód, żeby rzeźbić nagie kobiety - warknął Stephen. - W nich wyraża się mój talent. Nie w strzałkach ani łódkach. Nie potrafię robić przedmiotów, które byłyby coś warte, natomiast umiem tak wyrzeźbić kobiecy brzuch, żeby obudził w tobie pożądanie. Hrabia uniósł brwi, ale milczał. Cam wzruszył ramionami. - Proszę wybaczyć tę rodzinną sprzeczkę, panowie - rzekł, zwracając się do prawników. - Stephen to prawdzi­ wy skarb. Dzielnie troszczy się o los kalekich weteranów i innych potrzebujących... - Podczas gdy Cam zbija fortunę, sprzedając nagie, pulchne kobiety z różowego marmuru parweniusżom ta­ kim jak Pendleton Sladdington. - Marissa nie jest pulchna - zaprotestował Girton i po- 26

klepał kuzyna po ramieniu. - Tęskniłem za naszymi sprzeczkami, stary nudziarzu i moralisto. Rounton chrząknął znacząco. - Czy mam rozumieć, że pojedzie pan razem z hrabią do Tróubridge Manor, wasza lordowska mość? Diuk skinął głową. - Właśnie sobie przypomniałem, że mam prezent dla Gi­ ny od jej matki. Dostarczę go osobiście... jeśli Stephen znaj­ dzie mi sześcian marmuru o wysokości jednej stopy i zapew­ ni jego dostawę do East Cliff w dniu naszego przybycia. - Pod warunkiem, że nie wyciosasz z niego kobiecego ciała - zastrzegł kuzyn. - To wyzwanie - stwierdził Cam z radością. - W istocie. Wątpię, czy umiesz rzeźbić coś innego oprócz kobiecych posągów naturalnej wielkości. - Trudno byłoby zrobić posąg naturalnej wielkości z ta­ kiego kawałka kamienia. Ale obiecaj, że wyeksponujesz moje dzieło u siebie w domu. - Zgoda. Rounton westchnął w duchu. Pozostawało mu jedynie żywić nadzieję, że księżna podbije serce męża; młoda la­ dy Girton o rudych włosach i zielonych oczach słynęła wszak z urody. On mógł tylko doprowadzić do spotka­ nia małżonków i cierpliwie czekać. Wracając do Londy­ nu, zanosił cichą modlitwę do bogów, żeby diuk nie zdo­ łał się oprzeć swej żonie. Tymczasem Stephen i Cam wysłali Philliposa do Lon­ dynu po lokaja hrabiego, bagaże i marmur, a sami miło spędzali czas w gospodzie na odludziu, popijając brandy, przekomarzając się i wspominając przeszłość. Wieczorem dołączył do nich Tuppy Perwinkle, ponie­ waż okazało się, że kołodziej skończy naprawiać oś do­ piero rano. Splade od razu polubił tego rosłego mężczy­ znę o niebieskich oczach. 27