Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Krentz Jayne Ann - Hazardzistka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :614.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Krentz Jayne Ann - Hazardzistka.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse K
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 148 stron)

STEPHANIE JAMES Hazardzistka Harleąuin® Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney Sztokholm • Tokio • Warszawa

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kiedy ten spokojny mężczyzna z oczyma koloru starego złota po raz trzeci pojawił się w pobliżu jej stolika, Alyssa Chandler stwierdziła, że to nie mógł być przypadek. Statystycznie rzecz biorąc, wielkość kasy­ na, w którym grała, oraz liczba ludzi przewijających się po jego wypolerowanych posadzkach, wykluczała mo­ żliwość, by ten sam człowiek mógł w ciągu jednej godziny pojawić się koło niej trzy razy zupełnie przypadkowo. Prawdopodobieństwo, by coś takiego mogło się zdarzyć, było praktycznie żadne, a Alyssa wiedziała wszystko o teorii prawdopodobieństwa. Nie, musiał istnieć jakiś inny powód jego obecności, a wszystkie wyjaśnienia, jakie przychodziły jej do głowy, nie były zbyt miłe. Tak naprawdę to wyglądało dość niebez­ piecznie, podobnie jak ów człowiek. Pora, by coś z tym zrobić. Uśmiechnęła się do ugrzecznionego krupiera Black Jacka i gestem hazardzistki zgarnęła żetony wartości stu dolarów. Jej wymyślnie udrapowana, odsłaniająca ramiona czarna dżersejowa sukienka zafalowała, gdy wstawała, by wmieszać się w tłum rozbawionych ludzi. Przeciskała się między nimi, a srebrna lamówka dekol­ tu, mankietów i brzegu jej sukni odbijała blask kan­ delabrów kasyna. Srebrna lamówka sukienki Alyssy nie była jedyną ozdobą, która odbijała światło. Również jej piękne, kasztanowe włosy lśniły i okalały inteligentną, choć

8 wielkie kwoty. Tyle tylko, że zanim opuści Las Vegas pod koniec weekendu, zgodnie ze swym planem po­ winna wygrać około tysiąca dolarów. Nie było naj­ mniejszego powodu sądzić, że jej plan się nie powie­ dzie. Taką samą decyzję podjęła również w zeszłym tygodniu i wróciła do Kalifornii dokładnie z tysiącem dolarów w torebce, wygranym w małych, dyskretnych kwotach w kilkunastu kolejnych kasynach. A dziś wieczorem nie wygrała przecież tak dużo, ani nie rzucała się w oczy tak bardzo, by ściągnąć na siebie uwagę kierownictwa kasyna. Między kasztanowymi brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. Zeszła po stopniach oddzielających ogromną halę gier od ota­ czającego ją baru i pomieszczeń hotelowych. Ostroż­ ność nigdy nie zawadzi. Podejrzliwi szefowie kasyna mogli z łatwością uniemożliwić jej grę, a była to ostatnia rzecz, której Alyssa by sobie życzyła. Może czas już złapać taksówkę i przenieść się w inne miejsce? Wkroczyła do hotelowego holu i zastanawiała się nad dalszym planem działania. Dopóki złotooki męż­ czyzna nie odrywał się od grupy rozbawionych graczy, którzy przechodzili właśnie do baru, nie widziała go. Nagle stanął przed nią, blokując jej drogę. Wstrzymała oddech i po raz pierwszy spojrzała mu prosto w oczy. Zrozumiała, że nie ma żadnych szans na uniknięcie konfrontacji. - Niech się pani nie obawia - powiedział, jakby czytał w jej myślach. - Nie pracuję dla kasyna. - Głos miał głęboki, niski i niepokojący. W pierwszym momencie poczuła ulgę. Zaraz jednak ogarnęła ją fala nowych podejrzeń i wątpliwości. A może kłamie? - Nie widzę powodu, dla którego ta informacja mogłaby mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie - odpo­ wiedziała słodko. - A teraz, jeśli pan pozwoli, chciała­ bym wyjść.

9 Nie poruszył się. - Czy mogę postawić pani drinka? - Brązowozłote oczy wpatrywały się w Alyssę. Wydawało się, że odrzucenie jego propozycji mogłoby być ryzykowne. Przez dłuższą chwilę stali w bezruchu, obserwując się nawzajem i oceniając. W końcu, bez słowa, Alyssa postanowiła skapitulować i dowiedzieć, czego on chce. Ucieczka nie miała sensu. Jeśli kierownictwo kasyna przejrzało jej zamiary, to trudno. Niewiedza nigdy nie jest błogosławieństwem, częściej jest po prostu niebez­ pieczna. Lekko skinęła głową, obróciła się i skierowała do najbliższego baru. Poszedł za nią jak cień. Ujął ją pod ramię dopiero wtedy, gdy doszli do wolnego stolika i mieli zamiar usiąść. Ciepło dotyku, wyczuwalne przez materiał sukienki, parzyło jej skórę. Gdy usiadł naprzeciw, z ciekawością zerknęła na jego dłonie. Długie, kształt­ ne palce wydawały się silne i subtelnie zmysłowe. Z zaskoczeniem stwierdziła, że myśli o tym, jak odczuwałoby się dotyk takich palców błądzących po nagim ciele. Zaraz jednak, z wprawą profesjonalnego statystyka, który potrafi się skoncentrować na tym, co najistotniejsze, poczęła zastanawiać się, kim jest ów nieznajomy. - Czy skończyła pani grę na dzisiaj i w związku z tym zrezygnuje z wody mineralnej, którą pani dotąd piła? - zapytał bardzo grzecznie nieznajomy. Alyssa drgnęła. Zauważył nawet, co piła! - Na dziś już skończyłam - odparła zimno. - Proszę o Drambuie. - Czy kieliszek ma być podgrzany? - Oczywiście. - Jego uprzejmość zaczynała działać jej na nerwy. Taka układność i niebywałe zaintereso­ wanie tego mężczyzny jej osobą wydawały się Alyssie podejrzane. Podczas gdy składał zamówienie u ślicznej kelnerki,

10 Alyssa szybko przyjrzała się nieznajomemu. Ciemna czupryna zaczesana do tyłu odsłaniała szerokie czo­ ło. Włosy miał na tyle długie, że dotykały kołnierzy­ ka białej, sztywnej koszuli. Oczy, których spojrzenie czuła na sobie przez ostatnią godzinę, miały kolor bursztynu. Te oczy niepokoiły Alyssę głównie dlate­ go, że nie potrafiła wyczytać z nich nic poza wyra­ zem podejrzanej grzeczności. Orli nos i wydatne szczęki zdawały się określać charakter tego człowieka. Alyssa zdecydowała, że nieznajomy musi mieć ponad trzydzieści lat, a sądząc po wyraźnych zmarszczkach na twarzy, prawdopodo­ bnie około czterdziestu. Ona sama właśnie przekroczy­ ła magiczną trzydziestkę. Patrząc na srebrzyste skronie mężczyzny, z radością pomyślała, że przynajmniej ona nie ma jeszcze siwych włosów. Biała koszula, którą miał na sobie, była bez wąt­ pienia znakomitej jakości, z zakładkami jak do smo­ kinga, zapinana na maleńkie, czarne guziczki. Dys­ kretna czarna muszka otaczała mocną szyję. Marynar­ ka i dopasowane spodnie koloru węgla drzewnego były znakomicie skrojone. Pod wieczorowym ubraniem jego ciało wydawało się szczupłe i prężne. Alyssa pomyślała, że ten człowiek przypomina polującego wilka. Wyraźnie czuła jego fizyczną dominację nad sobą. I to nie dlatego, że był od niej o wiele wyższy - miał pewnie około metra osiemdziesiąt lub osiemdziesiąt pięć wzrostu. Po pros­ tu była w nim jakaś siła i moc, które działały na Alyssę. Przez to stawała się jeszcze bardziej ostrożna niż zwykle. - Podobnie jak pani nigdy nie piję w pracy - powie­ dział nieznajomy, gdy już zamówił drinki i z powrotem usiadł przy stoliku. Mocno zarysowana linia ust uniosła się nieco w uśmiechu. - Ale ponieważ oboje zakończyliśmy już swoją działalność, chyba należy się

11 nam coś więcej niż woda mineralna. - Alyssa słyszała, że zamówił sobie szkocką. - Myślę, że wybaczy mi pan - zaczęła gładko - ale nie mam najmniejszego pojęcia, o czym pan mówi, ani też dlaczego zaprosił mnie pan na drinka. - Uważała, że w końcu powinna przejść do ataku. - Przepraszam - powiedział bez wahania, choć w jego oczach nie było ani cienia skruchy. - Nie przedstawiłem się, prawda? Jestem Jordan Kyle. - Uniósł brwi w niemym pytaniu czekając, by Alyssa podała mu swoje nazwisko. Odezwała się słodkim głosem, naśladując uprzejmy ton nowego znajomego. - Alyssa. Jordan Kyle odczekał jeszcze moment. Ponieważ Alyssa nie powiedziała nic więcej, zapytał łagodnie: - Tylko Alyssa? - Czy to nie wystarczy? - Mówiłem prawdę -westchnął. - Nie musi się pani mnie obawiać. Nie pracuję dla kasyna. - A niby dlaczego miałabym się martwić tym, czy pan pracuje dla kasyna, czy też nie? - Starała się mówić lekkim tonem. Właśnie podano drinki. - Przecież nie oszukiwałam. - Nie, ale wygrywała pani. Wtedy, kiedy pani chciała. Alyssa zacisnęła palce na kieliszku. Poza tym nie było po niej widać żadnej oznaki napięcia. Z niewinną miną otworzyła szeroko oczy i uśmiechnęła się. - Przegrane też mi się zdarzały. - Odniosłem wrażenie, że również one zdarzały się pani wyłącznie wtedy, kiedy pani tego chciała -powie­ dział z sarkazmem. - Czy oskarża mnie pan o oszustwo? - zawołała z prawdziwym oburzeniem w głosie. - Absolutnie nie - zaprzeczył miękko. - Obser­ wowałem panią cały wieczór. Jedyną rzeczą, o którą

1 2 mógłbym panią oskarżyć, jest to, że zamieniała pani coś, co nazywa się grą szans, w swego rodzaju biznes. Nie ma na świecie zbyt wielu ludzi, którzy potrafią to zrobić, Alysso. Dobrze wiem o tym. Ich oczy spotkały się. - A skąd pan wie? - Ponieważ ja zarabiam na życie dokładnie w taki sam sposób. Alyssa mówiła sobie, że nie może wpadać w panikę, że musi zachować spokój. A co najważniejsze, nie może się do niczego przyznać. - Jestem pewna, że kasyno byłoby bardzo zaintere­ sowane pana wyznaniem, panie Kyle, ale zupełnie nie rozumiem, czemu mi pan to mówi. Żachnął się. Przez chwilę wpatrywał się w jej nieco skonfundowaną twarz i w końcu roześmiał się. Ten pełen uroku śmiech trwał jednak tylko moment - nie­ mal natychmiast Jordan spoważniał. Ten moment wystarczył jednak, by i Alyssa poczuła nieodpartą chęć roześmiania się. Nim zrozumiała, co naprawdę w tej krótkiej chwili się stało, usłyszała spokojny głos Jor- dana: - Teraz już wiem, dlaczego pani nie gra w pokera. Niewątpliwie ma pani talent, ale pani oczy za każdym razem zdradzałyby, co ma pani w ręku. - Kim pan jest, panie Kyle? - Mówiłem pani. Po prostu graczem profesjonalis­ tą. Jak długo zatrzyma się pani w Las Vegas? - Sączył drinka, obserwując Alyssę znad kieliszka. - Przyjechałam na weekend - odparła bez wahania. -Wbrew temu, co pan insynuuje, nie jestem zawodową hazardzistką. Jestem zatrudniona na pełnym etacie w Kalifornii, a do Las Vegas przyjeżdżam z tego samego powodu co wszyscy - aby się zabawić. - A także dla pieniędzy. Ile pani dziś wygrała? Paręset dolarów?

13 - To nie pańska sprawa! - Alyssa odchyliła się do tyłu, by sprawić wrażenie całkowicie odprężonej i spo­ kojnej. Lecz serce waliło jej jak młotem i cały czas usiłowała odgadnąć, kim jest Jordan Kyle. - Podobam i się sposób, w jaki pani to robi. Nie jest pani chciwa. Dopóki nie jest się chciwym i nie odczuwa się potrzeby powiedzenia komuś o swoich umiejętnoś­ ciach, wszystko jest w porządku. Oczywiście wcześniej czy później należałoby zrezygnować z Vegas i trochę popodróżować. Nie warto niepotrzebnie ryzykować. - Trochę popodróżować? - zrobiła zdziwioną minę, by sprowokować go do dalszego mówienia. - Do Atlantic City lub Europy, do Monte Carlo lub na Wyspy Bahama, a może do Puerto Rico. Dla takich ludzi jak my, Alysso, świat stoi otworem. Czyżby pani jeszcze tego nie odkryła? - Niestety, niewiele podróżowałam - powiedziała ostrożnie. Ich rozmowa przybrała dziwny obrót. - Czy daje mi pan do zrozumienia, że powinnam stąd wyjechać? Potrząsnął głową i uśmiechnął się z rozbawieniem. - Moja osoba budzi w pani niepokój, prawda? Powtarzam po raz ostatni, że nie jestem pracownikiem kasyna i wcale nie twierdzę, że powinna pani stąd wyjechać. Mam natomiast zamiar zaproponować coś zupełnie innego. Skoro skończyła pani już pracę, to może spędziłaby pani resztę wieczoru ze mną? - Dlaczego? - spytała odważnie, zupełnie nie rozu­ miejąc, o co mu chodzi. Czyżby starał sieją poderwać? A może ochrona kasyna wymyśliła jakiś skomplikowa­ ny plan? Ale przecież byłoby to bezsensowne. Jeśli kierownictwo kasyna coś podejrzewa, to chyba po prostu wyproszono by ją z sali. Alyssa nie miała pojęcia, jak załatwiano takie sprawy, ale przecież na pewno nie w taki skomplikowany sposób. W Newadzie kasyna same ustalały zasady i niczym się nie przejmowały. _

14 - Ponieważ - odparł łagodnie Jordan - tak się składa, że tego wieczoru jestem zupełnie samotny, a pani sytuacja jest dokładnie taka sama. Ponadto wydaje się, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Czy nie uważa pani, że to zupełnie wystarczające powody? - Zatrzymał na twarzy Alyssy nieruchome spojrzenie, bez żadnego wyrazu, a następnie spojrzał na jej szyję i odkryte ramiona. Alyssie wydawało się, że jego wzrok parzy. Poczuła narastające podniecenie. Co ten czło­ wiek z nią robi? Do tej pory z nikim się w Las Vegas nie spotykała. Radość z wygranej przeżywała w zupełnej samotności. Mężczyźni, których spotykała w kasy­ nach, byli mało interesujący i całkowicie opanowani tą dziwną gorączką, która nazywa się hazard. Nie grali w taki sposób jak ona i ten prosty fakt wystarczał, by stworzyć ogromny dystans między nią a otaczającymi ją ludźmi. Tymczasem siedzący obok mężczyzna chyba naprawdę wie, że ona robi coś zupełnie innego niż inni gracze. Sam fakt, że to zauważył, był intrygujący. - Wygrałam tylko paręset dolarów - powiedziała ostrożnie. - Każdy może mieć szczęście. To przecież nic nie znaczy. Spojrzał na nią enigmatycznie i nagle zadał pytanie, którego Alyssa się obawiała: - Chce pani, bym opowiedział, jak doszedłem do tego, że nie polega pani wyłącznie na szczęściu? Nie jestem pewien, czy potrafię to dokładnie wyjaśnić. Myślę, że zwróciłem na panią uwagę, ponieważ otaczała panią aura spokojnej pewności. Jak gdyby nie miała pani żadnych wątpliwości. Nawet gdy pani przegrywała, to na pani twarzy malowała się taka sama satysfakcja jak wówczas, gdy pani wygrywała. Zrozumiałem, że te przegrane były zaplanowane. Zdziwiło mnie to i bardzo zaciekawiło. Więc zacząłem dokładnie obserwować pani grę. Alyssa zadrżała na wspomnienie spojrzenia spoczy­ wającego na niej w czasie gry. Z przerażeniem zapytała:

15 - Czy sądzi pan, że ktoś to zauważył? - Nie.-Jego uśmiech podniósł ją na duchu. -Wca- łym tym zapchanym ludźmi kasynie nie było zapewne ani jednej osoby, która zauważyłaby coś więcej ponad to, że była pani sama. Alysso, przecież tylko swój pozna swego... - Uniósł kieliszek. - Proszę, poświęć mi trochę czasu. Dla ludzi naszego pokroju kasyno może stać się najbardziej samotnym miejscem na ziemi. - Ja nie jestem samotna - wyszeptała pod wraże­ niem nagłego smutku w jego oczach, który pojawił się i niemal natychmiast zniknął. Ten człowiek czuje się samotny? - A ja jestem - powiedział. - I bardzo chciałbym porozmawiać z kimś, kto naprawdę mnie zrozumie. Alyssa z zażenowaniem przełknęła ślinę. Miała wrażenie, że jest podrywana. To było idiotyczne. Jordan Kyle był typem mężczyzny, którego w innej sytuacji całkowicie by zignorowała. W każdym razie nie był częścią jej rzeczywistego świata, a ludzie znani z kasyn nie mieli prawa przekraczać tej niewidzialnej granicy, którą dla nich wyznaczyła. Tymczasem on przedarł się przez wszystkie bariery. Prawdziwe pod­ niecenie światem hazardu, który zawsze ją intrygował, nigdy nie było tak blisko. - Nie znam pana - wyszeptała, nie potrafiąc od­ wrócić od niego wzroku. - To mnie poznasz - obiecał cicho. - Jak tylko przestaniesz się martwić o to, kim mogę być, zro­ zumiesz, kim jestem naprawdę. - A kim jesteś? - Czekała na odpowiedź i czuła, że brak jej tchu. Przynęta, jaką zarzucił, okazała się skuteczna. Nie rozumiała, na czym polegał czar tego człowieka, ale był tak oczywisty, że nie mogła mu się oprzeć. - Chodź. Gdy pobędziemy razem, sama znajdziesz odpowiedź - szepnął uwodzicielsko.

16 Alyssa zmarszczyła czoło. Zdrowy rozsądek przez chwilę brał górę. - Nie interesuje mnie pójście z panem do łóżka, panie Kyle. Ani z żadnym innym mężczyzną. Nie po to przyjeżdżam do Vegas. - Wiem, że nie to cię tu sprowadza. Ile pieniędzy planujesz zabrać stąd do domu? - zapytał od nie­ chcenia. Z niewiadomego powodu pytanie to sprowokowało Alyssę do odpowiedzi. - Tysiąc dolarów. - Była pewna, że Jordan się roześmieje. Ale on skinął głową, jak gdyby to, co powiedziała, było najnormalniejszą rzeczą na świecie, i zapytał: - Odkładasz na coś konkretnego? Tym razem Alyssa uśmiechnęła się. - Na porsche. Kupię sobie taki samochód, jakiego w życiu nie widziałeś. -Jej oczy rozjaśnił uśmiech. Ten wóz nie był jej potrzebny. Nikt tak naprawdę nie potrzebuje tak luksusowego samochodu. Musiała jed­ nak przeznaczyć na coś pieniądze, które wygrywała. Jej pierwszy cel, który sprowadził ją do Las Vegas, został osiągnięty, gdy wygrała dość, by zapłacić ra­ chunki za poród jej przyjaciółki, Julii. Zanim jednak zebrała odpowiednią kwotę, odkryła, że ten nowy nocny świat hazardu szalenie ją intryguje. W kasynach Las Vegas zawsze panowała noc. Graczy chroniono przed takimi odwracającymi uwagę sprawami jak światło dzienne, świeże powietrze czy zegary. - A ty na co zbierasz fundusze? - Alyssa zdecydowa­ ła się rzucić Jordanowi wyzwanie. Spuścił wzrok. - Na co zbieram pieniądze? Na nic specjalnego. Po prostu żyję z wygranych. - Na jego ustach znów pojawił się promienny uśmiech. - Ja już mam porsche. Alyssa odwzajemniła ten uśmiech. Czar rzucany

17 przez Jordana Kyle'a stawał się niebezpieczny, lecz Alyssa coraz mniej się tym przejmowała. Las Vegas było miastem iluzji. Po raz pierwszy poczuła, że może zrobić coś więcej niż tylko udawać, że jest częścią tej iluzji. Dzięki temu człowiekowi mogłaby zrozumieć, co naprawdę znaczy być hazardzistką. - Jordan, co jeszcze kupiłeś za swoje wygrane? Wzruszył ramionami. - Dom na wybrzeżu w Oregonie, samochód, ubra­ nie, które mam na sobie, mój ostatni posiłek, bilety na samolot do Reno i Monte Carlo. Wymieniaj, co chcesz. Długo mógłbym wyliczać. Wszystko, co posia­ dam, odkąd wyszedłem z wojska. Alysso, ja utrzymuję się z wygranych. Czy ty tego nie rozumiesz? Hazard to moja praca. Zamrugała powiekami. - I tylko z tego się utrzymujesz? Uprawiając ha­ zard? - I wygrywając - przypomniał jej łagodnie. - Jeśli się nie wygrywa, to hazard nie może być źródłem utrzymania. - A twoja... czy twoja rodzina nie sprzeciwia się takiemu sposobowi zarabiania na życie? - Gdyby jej ojciec żył i zobaczył, w jaki sposób Alyssa się teraz zabawia, byłby przerażony. Gdyby traktowała hazard jako źródło utrzymania, prawdopodobnie by się jej wyrzekł. Było jej nieprzyjemnie na samą myśl o tym, mimo że ojciec już nie żył. - Nie mam żadnej bliskiej rodziny. Moi rodzice zginęli, gdy byłem bardzo młody, i nie mam nikogo, kogo mogłoby to obchodzić - odpowiedział bez emo­ cji. - Czy twoja rodzina wie, czym się teraz zajmujesz? - zapytał z uśmiechem. Potrząsnęła głową. -Nie. Rodzice rozeszli się wiele lat temu. Wychował mnie ojciec, bo matka odeszła od nas i powtórnie

1 8 wyszła za mąż. Ojciec zginął parę lat temu, a matkę widuję bardzo rzadko. - Alyssa nie miała ochoty rozmawiać na ten temat. Z rozmysłem wróciła do poprzedniego tematu. - Czy naprawdę wygrywasz bez kłopotu? - Tak samo jak ty. - Chyba nie... -przerwała, szukając łagodniejszego słowa, ale nie znalazła. - Chyba nie oszukujesz? - Oszukiwanie w dobrze prowadzonym kasynie jest znacznie trudniejsze niż wygrywanie naszym sposo­ bem - odparł bez wahania. -I znacznie mniej pewne. - Nie mówiąc o tym, że bardziej niebezpieczne - wyszeptała Alyssa. - Niektórzy pit bossowie i ochro­ niarze nie wyglądają na takich, którzy byliby wyrozu­ miali dla oszustów. Jordan machnął dłonią. - Na swój sposób to też profesjonaliści. Przynaj­ mniej tu, w Newadzie, prowadzą kasyna dość uczciwie i tego samego wymagają od klientów. - I nic dziwnego, skoro przez cały rok, codziennie, dostają dwadzieścia procent od zakładów. - Alysso, od jak dawna dorabiasz w Las Vegas? - zapytał. Nie od razu odpowiedziała. Pytanie postawione wprost wytrąciło ją z równowagi. Ale w końcu co za różnica, czy mu powie prawdę, czy nie? I tak wielu rzeczy się domyślił. - Od kilku miesięcy. Postanowiłam wykorzystać wszystko, co wiem z matematyki i statystyki, i zobaczyć, co z tego wyjdzie. Mówiąc prawdę, sama byłam zaskoczona. Moja znajomość teorii prawdopodobieńst­ wa pozwala na pełne zrozumienie zasad matematycznych kryjących się w grach hazardowych, ale gdy zaczęłam grać, odkryłam coś jeszcze... że mam swoistą intuicję - przerwała i wzruszyła ramionami. - Jak już mówiłam, sama byłam zdziwiona. Nie miałam pojęcia, że to takie łatwe.

19 - Dla większości ludzi to nie jest łatwe - przypo­ mniał jej. - A udało ci się tylko dlatego, że nie jesteś chciwa. Nie zwracasz na siebie uwagi, bo nie wy­ grywasz bez przerwy. Bardzo sprytnie to robisz. - A ty? Czy naprawdę grasz od lat? - Myśl, że można utrzymywać się wyłącznie z hazardu, była dla Alyssy niepokojąca. Jego umiejętności matematyczne, zwłaszcza znajomość teorii prawdopodobieństwa, mu­ siały być nie gorsze niż jej. I on też musi posiadać intuicję. - Już od dziecka miałem talent do liczb - od­ powiedział lekko. - Gra w karty i kości to naturalne ujście dla tego typu umiejętności, zwłaszcza w środowi­ sku, w jakim wyrosłem. - A szkoła? Czy pasjonowałeś się matematyką? - Ciekawość Alyssy rosła. Pochyliła się do przodu i sięgnęła po kieliszek koniaku. Uniosła go do ust i czekała na odpowiedź Jordana. - Jestem samoukiem. Dość łatwo dostać się na wieczorowe kursy uniwersyteckie. Korzystam z nich, gdy potrzebne mi są konkretne informacje lub znajomość pewnych zasad. - Uśmiechnął się z goryczą. - Jeśli będziemy tu siedzieli i licytowali się wykształceniem, to obawiam się, że definitywnie przegram. Mam wrażenie, że twoje wykształcenie jest dość solidne. Lekko wzruszyła ramionami. - Jestem statystykiem. Mam dyplom z matematyki. - Gdzie pracujesz? I - W Kalifornii. - Tym razem jej odpowiedź była dość enigmatyczna. Ciągle nie miała pewności, czy może mu ufać. Nie było potrzeby, by znał szczegóły. - W Kalifornii. - Przyjął jej odpowiedź skinieniem głowy. - Ale przyjechałaś na cały weekend? - Tak. - Czekała, co jeszcze Jordan powie, i była zaskoczona własnym podnieceniem. Niespodziewanie poruszył się, pochylił do przodu

20 i objął jej dłonie trzymające kieliszek. Spojrzenie jego złotych oczu unieruchomiło ją. - Czy spędzisz ze mną ten weekend, pani hazardzist- ko? Czy zdajesz sobie sprawę, że pewnie jesteś jedyną kobietą na świecie, z którą mogę naprawdę rozma­ wiać? - Ostatnie zdanie powiedział zniewalającym, ściszonym głosem. Alyssa poczuła lekki dreszcz. - Przed chwilą pragnąłeś przebywać ze mną tylko przez resztę wieczoru. - Dobrze. Poprzestanę na tym. Pod koniec wieczo­ ru możemy zastanowić się nad resztą weekendu. - Jesteś bardzo uparty - starała się mówić lekko. Cały czas była świadoma dotyku jego mocnych, wrażliwych dłoni. Pomyślała, że w tej chwili wyglądają jak kochankowie. -I trochę mnie przerażasz. - Wiem, ale sądzę, że jesteś bardzo odważną kobie­ tą - powiedział z uśmiechem. - Nie zapominaj, że przyglądałem się twojej grze w karty przez ostatnie dwie godziny. Już dość dużo wiem o tobie, Alysso. Dotrzymaj mi towarzystwa, a pokażę ci mój świat. - Już widziałam twój świat. - Myślę, że wpadasz do niego tylko na chwilę, by od czasu do czasu zagrać. Dziś pokażę ci znacznie więcej. - Jordan nagle wstał, wyjął kieliszek z rąk Alyssy i odstawił go. - Jordan? Nie słuchał jej protestów. - Cicho, moja partnerko. Jesteśmy tylko we dwoje przeciw całemu światu. Czy tego nie rozumiesz? Jesteś­ my inni niż wszyscy ludzie w Las Vegas, bo kierujemy się w postępowaniu odmiennymi zasadami. I zacho­ wując je, możemy się całkiem dobrze zabawić! - Chwy­ cił ją za przeguby rąk. Od tego uścisku dreszcz wstrząsnął ciałem Alyssy. Jordan wielkimi krokami przeszedł przez bar, prowadząc ją za sobą.

2 1 - Jordan, proszę! - Alyssa nie wiedziała, czy śmiać się, czy wołać o pomoc. Zanim podjęła decyzję, Jordan wyprowadził ją z kasyna i wsadził do jednej z taksówek stojących przed budynkiem. Podał taksówkarzowi nazwę innego znanego kasyna. Gdy usłyszała, dokąd jadą, poddała się i opadła na siedzenie. Na terenie ogromnego kasyna połączonego z hotelem z pewnoś­ cią nic jej nie grozi. Patrzyła teraz kpiącym wzrokiem na swego siedzącego obok porywacza. - Często zdarzają ci się takie historie? - Porywanie hazardzistek? Nieczęsto. Ale też nigdy nie spotkałem takiej jak ty. Aha, już jesteśmy na miejscu. Wysiedli z taksówki przed rzęsiście oświetlonym kasynem. Jordan poprowadził Alyssę w tłum graczy, między rzędy automatów do gry i liczne bary. - Masz, wrzuć ćwierć dolara do automatu - powie- dział podając jej monetę. Wzięła ją i uniosła brwi ze zdumienia. ; - Grasz na automatach? Przecież każdy wie, że oszukują niemal tak samo jak loteria państwowa, pracz ma tu niewiarygodnie mało szans. Na miłość boską! Mechanicy kasyna specjalnie ustawiają auto­ maty tak, by wypłacały grającym tylko tyle, ile kasyno chce im wypłacić. - Alysso, moja słodka - wyjaśnił gładko, równo­ cześnie popychając ją ku najbliższemu automatowi. .- Ja nie gram na maszynach po to, by wygrać. ! - No to po co? - Żeby sprawdzić, czy mam szczęście - odparł ż uśmiechem. - Szczęście? - Była naprawdę zaskoczona. - Wie­ rzysz w szczęście? - Kiedy już zobaczysz tyle świata co ja, to będziesz wiedziała, że czy chcesz, czy nie, we wszechświecie istnieje element szczęścia. Alysso, wrzuć pieniądz do automatu. Dziś wieczór szczęście mi sprzyja.

2 2 Alyssa wrzuciła ćwierćdolarówkę i pociągnęła za rączkę. Kolorowe kółka zawirowały, a potem, ku jej zdumieniu, do małego pojemniczka pod wizerunkiem bandyty wpadły dwie monety. Zgarnęła je dłonią i z rozmachem podała Jordanowi. - Pańska wygrana, proszę pana! - A nie mówiłem! Dziś mam szczęście. Ale nie będę już więcej pracował. Jesteśmy tu, by się bawić. - Ujął ją pod rękę i przeprowadził przez tłum kłębiący się w sali gier. - W holu gra znakomity zespół - powiedział. Później Alyssa wiedziała już, że nie zapomni tej nocy. To był sen na jawie. Oglądała egzotyczny świat iluzji Las Vegas, spacerując oparta o ramię mężczyzny, który był częścią tego świata. Nie grali przy stolikach, choć od czasu do czasu przystawali, przyglądali się grającym i cicho omawiali ich szanse, komentowali wystrój kasyna i sposób zachowania ludzi, którzy z taką beztroską tracili tu własne pieniądze. W czasie pobytu w kasynie Alyssa czuła narastające poczucie wspólnoty i bliskości w stosunku do tego obcego mężczyzny. Jordan Kyle patrzył na świat kart i kości dokładnie tak samo jak ona. Nie byli, tak jak przeciętni gracze, zahipnotyzowani przypadkowymi wzlotami i upadkami. Sami kontrolowali własne szczę­ ście. Ten prosty fakt stwarzał między nimi więź. Jordan Kyle poruszał się w swoim świecie z subtelną pewnością człowieka, który wie, że potrafi go kont­ rolować. Jego mocny uścisk na ramieniu Alyssy mówił jej, że jest dla niego wymarzoną partnerką. Zrozumienie tego faktu nasuwało nieuniknione py­ tanie: czy Jordan szuka w niej także innego rodzaju partnerki. Odpowiedź na nie uzyskała, gdy na par­ kiecie wziął ją w ramiona.

s ROZDZIAŁ DRUGI - Czy teraz możemy porozmawiać o reszcie weeken­ du? - Niski, głęboki głos brzmiał uwodzicielsko. Jordan ustami lekko dotknął włosów Alyssy. -A przy­ najmniej o reszcie dzisiejszego wieczoru? Kochanie, chyba już zrozumiałaś, że cię pragnę? Lekkie drżenie ręki Jordana zaskoczyło ją. Obe­ jmował jej plecy tak, jakby była jego własnością. Sądziła, że niewiele jest takich sytuacji, w których Jordan ujawnia swoje uczucia. Miał aż nadto wpra­ wy w noszeniu grzecznej, obojętnej maski, pod którą krył swoją prawdziwą twarz w tym niebez­ piecznym świecie, będącym, jak mówił, jego domem. Świadomość, że potrafiła doprowadzić go do tego, iż stracił nad sobą kontrolę, była sama w sobie podniecająca. • - Wolałabym nie rozmawiać o niczym poza teraź­ niejszością - wyszeptała. Uniosła ręce i objęła Jor­ dana za szyję, opierając głowę na jego ramieniu. - Myślisz, że przeszłość przestanie istnieć tylko dlatego, że nie chcesz o niej mówić? Alyssa wyczuwała na plecach jego wrażliwe, mocne palce. Przesuwały się wzdłuż kręgosłupa, wywołując niemal niebiańską rozkosz. Boże, jakie to wspaniałe palce! - Przyszłość nadejdzie w swoim czasie. Nie trzeba niczego przyspieszać. - Kiedy się pracuje stosując w praktyce teorię prawdopodobieństwa, tak jak ty to robisz, przyszłość

2 4 jest czynnikiem, który musi być brany pod uwagę - odrzekł prawie kpiąco. - Lepiej wykorzystaj swoje umiejętności i energię w kasynach gry. Tam sprawdzają się prawa teorii prawdopodobieństwa. - Alyssa uniosła głowę. W jej szarozielonych oczach tliły się figlarne iskierki, a twarz rozjaśniał psotny uśmiech. Jordan nie mógł oderwać od niej wzroku. W chwilę później dotknął ustami jej warg. Wykorzystał okazję z szybkością człowieka, który rozumie prawo szansy tak dobrze, że nie może zlekce­ ważyć tej odrobiny szczęścia, które akurat się trafia. Oczy Alyssy rozszerzyło zdumienie, gdy poczuła na swoich ustach gorące wargi Jordana. Nie spodziewała się pocałunku, nie tutaj i jeszcze nie teraz. Przyszłość nadeszła całkiem niespodziewanie. Świat zawirował, poczuła się tak, jakby była kołem ruletki, ofiarą losu, a nie jego władczynią. Usta Jordana były gorące, silne, zachłanne. Nie była w stanie nic zrobić. Zawodowy hazardzista sam ustalał zasady gry. Powoli, kierowana odruchem, odchyliła głowę, a Jo­ rdan wpijał się jej w usta, wsuwał język między delikatne wargi. Płynęli tak tańcząc w półmroku, kołysząc się w takt sentymentalnej muzyki. Całował ją, a cudownie delikatny dotyk jego dłoni sprawiał, że ciało Alyssy przenikał dreszcz rozkoszy. - Alysso - wyszeptał - moja słodka Hazardzistka. Czy wiesz, co ze mną wyrabiasz? Co ze mną wy­ prawiałaś przez cały wieczór? Nigdy nie pożądałem kobiety tak gwałtownie, tak rozpaczliwie, całkowicie, jak teraz pragnę ciebie. Z trudem tłumiona pasja w głosie Jordana po­ działała na zmysły Alyssy nie mniej niż dotyk jego palców i ust. Kiedy wargami musnął skroń Alyssy, instynktownie dotknęła ustami jego szyi. Jordan za­ drżał i cicho jęknął. Przytulił ją mocniej. - Jordan? - Pytanie to kryło miliony nie wypowie-

25 dzianych wątpliwości, starych jak świat i typowo kobiecych. - Cii, kochanie. Dziś dla ciebie istnieje tylko teraź­ niejszość, pamiętasz? Alyssa wiedziała, że Jordan ją uwodzi. Troche ją to dziwiło. Miała trzydzieści lat, lecz nigdy przedtem nie przeżywała czegoś podobnego, nawet w okresie dość nieszczęśliwego małżeństwa z wybitnym matematy­ kiem. Cała ta sprawa fascynowała ją i hipnotyzowała, była obiecująca i nęcąca. Od momentu rozwodu prowadziła w miarę normalne, choć nieco ograniczone życie towarzyskie. Panowała nad każdą sytuacją. Nie, nigdy nie poznała emocji bycia uwodzoną. Muzyka ucichła. Po tańcu z Jordanem Alyssa czuła się tak, jakby za dużo wypiła. Kręciło się jej w głowie, ale nie martwiła się, jak dotrze do stolika. Jordan otaczał dłońmi jej kibić i przytulał do ciepłego boku. - Jeszcze jedno Drambuie dla mojej damy i jedną szkocką dla mnie - zwrócił się do kelnerki, sadzając Alyssę na krześle. - Czy masz zamiar mnie upić? - zapytała z udawa­ nym niepokojem. - Nie gderaj - odparł i usiadł obok niej. Dłonią przykrył rękę Alyssy. - Nie mam takiego zamiaru. - Czubkiem kciuka powiódł po delikatnej skórze nadgarstka. Alyssa wstrzymała oddech. Jordan objął palcami jej dłoń, uniósł do ust i lekko pocałował. - Za dużo czasu spędzasz w Europie. - poinfor­ mowała go pozornie lekkim tonem. Wysunęła rękę z dłoni Jordana i uniosła głowę. Ich oczy spotkały się. W jego wzroku malowało się wyraźne pożąda­ nie. - Alysso, czy zamierzasz bawić się ze mną w kotka i myszkę? - Czemu nie? Oboje jesteśmy dobrzy w rozgrywa- niu naszych partii - zakpiła z Jordana. Miała ochotę

26 przekomarzać się z nim. To nie było w jej stylu, ale dziś nie była w stanie zachowywać się jak dotychczas. - Aha. - Skinął głową, jakby dobrze wiedział, jakie są zamiary Alyssy. - Ostrzegam, że czuję nieodpartą chęć wygrania z tobą. - Czy to znaczy, że masz zamiar oszukiwać? - A czy to będzie konieczne? - Jego złote oczy na moment błysnęły. - Tak, nie, może. Czy spodziewasz się, że pójdę z tobą do łóżka, mimo że cię prawie nie znam? - Tak, nie, może - odciął się. - Wiem tylko, że cię pragnę. - Zamilkł na chwilę. - Nie, cofam to. Wiem jeszcze coś. Wiem, że bardzo cię dziś potrzebuję. Alysso, chodź ze mną na górę. - Na górę? - Wynajmuję pokój w tym hotelu -wyjaśnił, wpat­ rując się w nią uparcie. - Ale ja mieszkam w tym hotelu, w którym ciebie spotkałam - zaczęła niepewnie. Szybkość, z jaką Jordan działał, nieco ją przerażała. - Nic ci nie będzie potrzebne. Dam ci wszystko, o co poprosisz, Alysso. Zaryzykuj i zaufaj mi, kochanie. - Nigdy nie ryzykuję, jeśli nie potrafię obliczyć, jakie mam szanse - rozmyślnie zmusiła się do ostrej odpowiedzi. Miała ochotę wziąć go za rękę, pójść z nim i zdać się na los, przynajmniej tego wieczoru. To pragnienie narastało w niej z każdą sekundą. - Dzisiaj ja też nie potrafię obliczyć swoich szans -powiedział cicho. Pochylił się i musnął ustami czubek nosa Alyssy. - Więc będziemy toczyć tę grę z tych samych pozycji. - Chciałeś powiedzieć, że oboje jesteśmy tak samo niepewni wyniku? - odparowała. - Czy nigdy nie zastanawiałaś się nad tym, jak to; jest tak naprawdę zaryzykować? Kiedy w żaden spo- sób nie można przewidzieć wyniku gry?

27 - Myśl o tym wydaje mi się nieco przerażająca r- przyznała. Nie mogła oderwać od niego wzroku. - Ale przecież jesteś odważną hazardzistką, praw­ da? Chodź ze mną, Alysso. Razem stwierdzimy, jakie mamy szanse... - Jordan nie czekał na odpowiedź, jak gdyby wiedział, że zauroczył dziewczynę. Rzucił na stół zapłatę za drinki, których nawet nie dopili, wstał i pociągnął ją za sobą. Bez słowa przeprowadził ją przez hol, ogromną salę gier, aż do windy. W ciszy jechali na najwyższe piętro ogromnego hotelu. Gdy drzwi windy otworzyły się na przestronny korytarz z typowym dla Las Vegas wystrojem, Alyssa przez chwilę zawahała się. Jordan popchnął ją delikatnie na na korytarz. - Nie myśl o przyszłości, kochanie - wyszeptał zdławionym głosem. -Myśl tylko o tym, jak bardzo cię potrzebuję. - Otoczył ją ramieniem, a dłoń położył na biodrze. - Jordan? - Spojrzała na niego pytająco, gdy za­ trzymał się przed drzwiami pokoju. - Być może zdziwi cię wystrój tego pomieszczenia - powiedział z nutą ponurego humoru i włożył klucz do zamka. - Nie miałem innego wyboru. - Wystrój? A o co... o rany! Gdy otworzył drzwi i zapalił światło, stanęła jak wryta, zupełnie zaszokowana. - O Boże - zdążyła jeszcze wykrztusić, nim dostała napadu niemal histerycznego śmiechu. - Nie miałam pojęcia, że coś takiego może w ogóle istnieć. Ja mam zupełnie zwyczajny pokój. - W Las Vegas istnieje wszystko, jeśli się za to odpowiednio zapłaci, ale daję ci słowo, że nic takiego nie żądałem - oświadczył z zażenowaniem i zamknął drzwi. - W recepcji powiedzieli mi, że to jedyny wolny pokój. Utrzymany był w kolorze ostrej, burdelowej czer-

28 wieni. Na podwyższeniu stało okrągłe łóżko, przykryte czerwoną pluszową narzutą. Nad nim wznosił się baldachim z wmontowanym okrągłym lustrem. Rów­ nież jedna ściana składała się wyłącznie z luster. Pozostałe pokrywały tapety z czerwonego welwetu przetykanego złotą nitką. - Boję się zajrzeć do łazienki - wykrztusiła Alyssa, dusząc się ze śmiechu. Patrzyła, jak Jordan przechodzi przez pokój. Śmiech stał się doskonałym antidotum na napięcie, jakie narastało w niej od chwili, gdy poczuła na sobie spojrzenie złotych oczu mężczyzny. - Niestety, jest równie idiotyczna - odpowiedział z żalem. Podszedł do Alyssy i położył dłonie na jej nagich ramionach. -Taki jest styl Las Vegas. Mnóst­ wo rozmachu i blichtru i całkowity brak gustu. - Masz zamiar stać tu i twierdzić, że nie zamówiłeś tego pokoju po to, by uwodzić kobiety? - zapytała niewinnym tonem, desperacko starając się, by napad wesołości trwał nadal. Wszystko, byleby odsunąć moment, gdy stanie się to, co nieuniknione. Mocny rumieniec oblał policzki Jordana. - Mój Boże, nie! Skąd mogłem wiedzieć, że będę miał szczęście cię spotkać? - wykrztusił i pociągnął Alyssę ku sobie. Zamknął jej usta pocałunkiem. Rozbawienie Alyssy zniknęło w mgnieniu oka. Zapomniała o pretensjonalnym wystroju pokoju, eg­ zotycznym świecie kasyna leżącego dwadzieścia pięter pod nimi, przyszłości i przeszłości. Istniał wyłącznie Jordan Kyle i pasja, która ich porwała. Alyssa poddała się jej nie myśląc, czy jest iluzją, czy też nie. - Jordan, och, Jordan - szeptała. Przesuwał gorące wargi po jej szyi. Alyssa oderwała palce od szerokiej piersi mężczyzny i wsunęła je w jego gęste, ciemne włosy. - Nie myśl o niczym, tylko o nas - wyszeptał

29 zdławionym głosem. Delikatnie głaskał plecy Alyssy. Każdy centymetr jej ciała reagował na ten dotyk. Kiedy w końcu objął dłońmi jej pośladki i pociągnął ją w górę, na biodra, niemal zabrakło jej oddechu. - Nie planowałam nic takiego - wyszeptała oszoło­ miona, z twarzą wtuloną w marynarkę Jordana. Jego odurzający zapach drażnił jej zmysły. - Wiem, najdroższa, wiem - powiedział uspokajają­ co. Delikatnymi palcami odnalazł długi zamek błys­ kawiczny jej sukni. Poczuła chłód na plecach, gdy powoli go rozpinał. Nagle przypomniała sobie lustra na ścianie i poru­ szyła się niespokojnie w ramionach Jordana. - Jordan, zaczekaj, ja... te wszystkie lustra - skoń­ czyła zmieszana. Bała się podnieść głowę i spojrzeć mu w oczy. - Chcę cię widzieć. Całą. - Jedną ręką uniósł podbródek Alyssy. Przez chwilę patrzył jej w oczy. W jego wzroku kryło się pytanie, na które nie chciała odpowiedzieć. W końcu pocałował ją. Długi pocałunek odurzył Alyssę. Poddała się. Czar­ na suknia zsunęła się z niej i upadła na podłogę. Wtedy przypomniała sobie, że jest ubrana w tę wyuzdaną bieliznę, którą dołączono do sukni. O Boże! Nie­ świadomie idealnie dopasowała się do charakteru całego wnętrza. Zawstydzona zaczerwieniła się. Ten jedwabny, prze­ zroczysty stanik bez ramiączek i koronkowe niby- -majtki! Próbowała się cofnąć. Bielizna kupiona wraz z suknią miała być dopełnieniem jej własnej fantazji. Żaden mężczyzna nie miał jej w tym oglądać! - O co chodzi, kochana? - Palce Jordana poruszały się bardzo delikatnie. Wyraźnie wyczuł zmianę na­ stroju Alyssy. - To te rzeczy - zaczęła zmieszana, wskazując swoje niemal nagie ciało. Czuła, jak się czerwieni. - J a nie...

30 To znaczy nie chcę, żebyś myślał, że ja się tak ubieram. To było dołączone do sukni i... -przerwała. Spojrzała w oczy Jordana. Wiedziała, że jej słowa były nie­ zrozumiałe. Jordan uśmiechnął się z nie ukrywanym podziwem w oczach. - A suknia pasowała do kasyna - dokończył za nią. - Nie przejmuj się, kochanie. Bardzo dobrze w tym wyglądasz. Mimo że nie chciałaś, by ktokolwiek to zobaczył. - Znów przyciągnął ją ku sobie, objął i rozpiął maleńki zamek stanika. - Tak. O to właśnie chodzi. Nikt nie miał tego oglądać. Te rzeczy pasują do tego pokoju. Trochę niezręcznie tłumaczyć to komuś obcemu. - Alysso, my nie jesteśmy sobie obcy, prawda? - Jego rozbawienie znów zamieniło się w namiętność. - Jesteśmy bratnimi duszami. Myślę, że już znamy się lepiej, niż większość ludzi poznaje się w ciągu całego życia, a do rana... - przerwał i ściągnął z niej maleńki staniczek odkrywając pełne, kształtne piersi. -Do rana będziemy się znać bardzo dobrze. Alyssa zamknęła oczy. Była zdumiona, że Jordan w tak krótkim czasie doprowadził ją do stanu, w któ­ rym praktycznie straciła samokontrolę. Jakaś część jej zdrowego rozsądku ciągle nie mogła pogodzić się z faktem, że potrafi tak całkowicie oddać się niemal obcemu mężczyźnie. Z rozmysłem oddaliła wszystkie wątpliwości. Dziś w nocy wszystko było dopuszczalne: ten mężczyzna, nastrój, fantazja. Później będzie dość czasu, by stała się znowu zrównoważoną Alyssą Chandler. Prawdopodobnie już nigdy więcej nic podo­ bnego się nie zdarzy. Dlaczego ma sobie odmawiać przyjemności przeżycia takiej ekstazy? - Och, Jordan... - szepnęła rozpinając guziki jego marynarki, a potem koszuli. - Jesteś wspaniały. - Ależ to ja powinienem powiedzieć, kochanie.