Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

Krentz Jayne Ann - Głębokie wody

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :747.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Krentz Jayne Ann - Głębokie wody.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse K
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 252 stron)

Jayne Ann Krentz Głębokie wody 1

Charity Morze obiecuje niebacznym wolność, ale kryje wiele niebezpieczeństw. Wodne drogi, z dziennika Haydena Stone'a Kiedy Charity Truitt wkroczyła do jednego z ekskluzywnych klubów biznesmena w Seattle, ogarnęła ją panika. Serce biło jak oszalałe, oddychała z trudem, oblał ją zimny pot. Zatrzymała się w drzwiach sali zarezerwowanej na dzisiejszy wieczór i wzięła głęboki oddech, usiłując ukryć zdenerwowanie. Miała wrażenie, że obserwujący ją ludzie oceniają jej pojawienie się jako zbyt teatralne. Tymczasem była tak przerażona, że miała ochotę uciec. Z żelazną wolą osoby, która zarządzając dużą korporacją nawykła do dyscypliny, zmusiła się do uśmiechu. Nie byt to pierwszy atak paniki, jakiego doświadczyła. W ciągu ostatnich czterech miesięcy zdarzały się coraz częściej: nie pozwalały jej spać, sprawiały, że była rozdrażniona, niespokojna. Zaczynała powątpiewać w swoje zdrowie psychiczne. Zdecydowała się na wizytę u lekarza, zaczęła chodzić do terapeuty, ale poza technicznymi radami nie otrzymała żadnej pomocy. Terapeuta oświadczył, że to nieuzasadnione reakcje typu „walcz albo uciekaj”, archetypowe odczucia z zamierzchłej przeszłości, kiedy człowiek jaskiniowy lękał się potworów prześladujących go nocą, towarzyszące zwykle stresującym sytuacjom. Dzisiejszego wieczoru raptem uświadomiła sobie przyczynę tych ataków, zrozumiała, co wywołuje przypływy paniki. To Brett Loftus, właściciel firmy Loftus Sport, wysoki trzydziestolatek o imponującym ciele gwiazdora futbolu. Blondyn o piwnych oczach, przystojny, przypominający niegdysiejszych bohaterów westernów. Człowiek sukcesu o ujmującym sposobie bycia. 2

Charity lubiła go, ale nie kochała. Była pewna, że nie mogłaby go pokochać. Uważała, że powinien raczej zainteresować się jej siostrą przyrodnią, Meredith, i że stanowiliby świetną parę. Zdarzające się ostatnio ataki paniki nie zmniejszyły jej legendarnej intuicji. Niestety to ona, nie Meredith, powinna ogłosić dzisiaj swoje zaręczyny z dziedzicem imperium Loftusów. Małżeństwo miało doprowadzić do połączenia firm. W najbliższych tygodniach Loftus Sport i sieć domów towarowych Truitt miały przeistoczyć się w korporację Truitt-Loftus, największą prywatną kompanię zajmującą się handlem detalicznym na Północnym Zachodzie. Jeśli wszystko ułoży się pomyślnie, w ciągu dwóch lat opanują handel wzdłuż całego wybrzeża Pacyfiku. Ze względu na interesy rodzinne miała poślubić mężczyznę, który przyprawiał ją o ataki lęku, ilekroć brał ją w ramiona. To nie wina Bretta, że czuła napady klaustrofobii za każdym razem, gdy ją całował, pomyślała z desperacją. To jej problem, z którym musi się jakoś uporać. Rozwiązywanie problemów należało do jej obowiązków. Była w tym dobra. Ludzie oczekiwali od niej podejmowania decyzji, przezwyciężania kryzysów. Miała drętwe dłonie, brakowało jej powietrza w płucach. Gotowa zemdleć tutaj, w obecności wszystkich zebranych, najbardziej wpływowych ludzi na Północnym Zachodzie. Co za upokarzająca perspektywa, osunąć się na dywan, wywołując rozbawienie na twarzach znajomych, współpracowników, konkurentów, rywali i, co najgorsze, na oczach przedstawicieli lokalnych mediów. - Charity? Drgnęła na dźwięk własnego imienia i obróciła się raptownie. Obok stała jej przyrodnia siostra, Meredith. Dwudziestodziewięcioletnia Charity była o pięć lat od niej starsza, ale nawet pomimo wysokich obcasów sporo niższa od siostry. Postawna, z burzą jasnych włosów, Meredith wyglądała majestatycznie. Nikt się tak nie nosi jak moja siostra, pomyślała smętnie Charity. Wytworna, o klasycznych rysach, Meredith z powodzeniem mogłaby być modelką. W czasie studiów, zanim weszła do ścisłego kierownictwa firmy, prezentowała nawet stroje na pokazach organizowanych przez domy towarowe Truitt. - Dobrze się czujesz? - zapytała Meredith z troską. 3

- Wszystko w porządku. Jest Davis? - Charity rozejrzała się pospiesznie. - Przy barze. Rozmawia z Brettem. Wśród tłumu, w drugim końcu sali dostrzegła swojego przyrodniego brata. Był o kilka centymetrów wyższy i dwa lata starszy od Meredith. I on z oddaniem i entuzjazmem pracował dla rodzinnej firmy. Charity szybko poznała się na jego talentach. W pół roku, ignorując zarzuty o nepotyzm, uczyniła go wiceprezesem kompanii. W końcu naprawdę była to firma rodzinna, a ona sama bardzo wcześnie została jej prezesem. Davis miał jasne jak siostra włosy i zielone oczy, odziedziczone, razem z imponującym wzrostem, po ojczymie Charity, Fletcherze Truitcie. Charity prawie nie pamiętała własnego ojca. Zawodowy fotograf, Samson Lapford zostawił rodzinę, gdy Charity miała trzy lata, by jeździć po świecie i robić zdjęcia wulkanów oraz tropikalnych dżungli. Zginął w wypadku, usiłując sfotografować jakąś rzadką paproć rosnącą na zboczach gór w Ameryce Południowej. Prawdziwym jej ojcem był Fletcher Truitt. Przez pamięć jego i matki zastąpiła go, gdy umarli obydwoje przed pięciu laty, i od tamtej chwili zarządzała interesami rodziny. Znowu spojrzała poprzez tłum w kierunku baru; ujrzała Bretta Loftusa, jego jasne włosy, szerokie ramiona. Wzdrygnęła się; znowu miała wrażenie, że w sali zabrakło tlenu. Nie odważyła się wytrzeć spoconych dłoni o drogi materiał sukni. Davis był potężnym mężczyzną, ale Brett zdawał się jeszcze potężniejszy. Charity pomyślała, że większość obecnych kobiet chętnie zamieniłaby karty kredytowe Truitta na możliwość zostania sam na sam z Brettem Loftusem. Ona, niestety, do nich nie należała. Uświadomiła sobie nagle z całą jasnością, że nie potrafi zaakceptować tego narzeczeństwa, nawet jeśli zdecydowała się na nie dla dobra swojego przyrodniego rodzeństwa, tak jak złożyła im w ofierze ostatnich pięć lat życia. - Może wypijesz kieliszek szampana? - Meredith ujęła ją pod ramię. - Chodź, przyłączmy się do Bretta i Davisa. Ostatnio dość dziwnie się zachowujesz. Chyba jesteś przepracowana. Może te zaręczyny i połączenie firm to jednak za dużo jak na twoje siły, a do tego jeszcze ślub i miesiąc miodowy. - Za dużo. - Nie była w stanie opanować paniki. Zwariuje, jeśli zaraz stąd nie wyjdzie. Musi uciec. 4

- Tak, za dużo. Muszę wyjść, Meredith. - Słucham? - Meredith patrzyła na nią zdumiona. - Natychmiast. - Uspokój się, Charity. Co ty opowiadasz? Nie możesz ot tak, po prostu, zniknąć. Co Brett sobie pomyśli? Nie mówiąc o ludziach, których zaprosiliśmy. Charity ogarnęło dobrze znane poczucie winy i obowiązku. Przez kilka chwil walczyła z sobą, wreszcie się opanowała. - Masz rację. Nie mogę uciec. Jestem winna Brettowi wyjaśnienia - powiedziała bez tchu. Meredith przeraziła się teraz nie na żarty. - Jakie wyjaśnienia? - Nie mogę. Bóg widzi, że próbowałam, ale nie mogę. Mówiłam sobie, że tak trzeba, ale to nieprawda. Brett jest zbyt miły, nie zasłużył sobie na to. - Na co? O czym ty mówisz, Charity? Nic nie rozumiem. - Muszę mu powiedzieć, mam nadzieję, że on zrozumie. - Chyba powinnyśmy porozmawiać gdzieś na osobności. Może byśmy poszły do gotowalni dla pań? - niespokojnie zapytała Meredith. - To nie jest chyba konieczne. - Charity otarła pot z czoła. Nie mogła się skupić. Niczym gazela u wodopoju, przerażona czyhającymi w krzakach lwami, niespokojnie rozglądała się wokół. - Wszystko będzie dobrze, pod warunkiem, że uda mi się stąd wydostać. Siłą woli opanowała przypływ paniki i ruszyła w stronę baru. Szła jak na ścięcie. Brett i Davis spoglądali w jej stronę, Davis przywitał ją uśmiechem i uniósł kieliszek. - Jesteś wreszcie. Najwyższy czas. Myślałem, że coś cię zatrzymało w biurze. - Wspaniale wyglądasz, kochanie - dodał Brett z czułością. - Gotowa na ogłoszenie wielkiej nowiny? - Nie. Bardzo, bardzo mi przykro, Brett, ale nie mogę - odparła Charity zbierając całą odwagę. Brett spochmurniał. - Co się stało? - Nie pasuję do ciebie, ty nie pasujesz do mnie. Ogromnie cię lubię. Jesteś prawdziwym przyjacielem i byłbyś znakomitym partnerem w interesach, ale nie mogę za ciebie wyjść. 5

Brett zamrugał zdumiony. Davis słuchał ogłupiały. Charity zdała sobie sprawę, że wokół umilkły rozmowy, ludzie przyglądali się jej w milczeniu. - Boże, jest jeszcze gorzej, niż sobie wyobrażałam - szepnęła. - Tak mi przykro, Brett. Jesteś dobrym człowiekiem. Zasługujesz na małżeństwo z miłości, a nie z przyjaźni i dla interesów. Brett powoli odstawił kieliszek. - Nie rozumiem. - Ja do tej chwili też nie rozumiałam. Nie możemy się zaręczyć. Wyrządzilibyśmy sobie krzywdę. Nie kochamy się. Jesteśmy przyjaciółmi, współpracujemy ze sobą, ale to za mało. Nie mogę wyjść za ciebie. Myślałam, że mogę, ale widzę, że nie. Nikt się nie odezwał. Goście bez słowa wpatrywali się w Charity. Znowu poczuła przypływ paniki. - Muszę stąd wyjść. - Odwróciła się; za jej plecami stała Meredith. - Przepuść mnie, proszę. - To szaleństwo, Charity. - Meredith chwyciła ją za ramiona. - Nie możesz tak po prostu zniknąć. Dlaczego nie chcesz wyjść za Bretta? Co masz mu do zarzucenia? Jest idealnym kandydatem. Idealnym, słyszysz? Charity oddychała z trudem. W głowie się jej kręciło, była przerażona tym, co właśnie zrobiła, ale nie mogła cofnąć wypowiedzianych słów. Targały nią wyrzuty sumienia, gniew i lęk. - Jest zbyt wielki, Meredith, po prostu zbyt wielki, nie widzisz? - Bezradnie rozłożyła ręce. - Zwariowałaś? - Meredith potrząsnęła nią łagodnie. - Brett jest cudowny, a ty powinnaś być najszczęśliwszą kobietą na świecie. - Jeśli uważasz, że jest taki cudowny, dlaczego sama za niego nie wyjdziesz? - Przerażona tym, że przestaje nad sobą panować, wyrwała się siostrze i wtopiła w tłum. Zdumieni goście rozsuwali się w milczeniu robiąc jej przejście. Szła prosto do wyjścia. Nie zatrzymała się w przytulnym, staroświeckim holu klubu. Zdziwiony portier otworzył przed nią drzwi. Minęła go pospiesznie i zbiegła po stopniach. Zadyszana przystanęła na chodniku przed wejściem. 6

Było pięć po ósmej, ulice Seattle opromieniało zachodzące, letnie słońce. Dojrzała zatrzymującą się przy krawężniku taksówkę. Otworzyły się tylne drzwiczki. Charity rozpoznała znajome małżeństwo w średnim wieku. Charlotta i George Trainerowie. Biznesmeni. Zaproszeni przez nią goście. Ważni ludzie. - Co się dzieje, Charity? - George Trainer spojrzał na nią zdziwiony. - Przepraszam, potrzebna mi taksówka. - Charity wyminęła Trainerów, wsiadła do samochodu i zatrzasnęła drzwiczki. - Proszę jechać. Kierowca wzruszył ramionami i zapalił silnik. - Dokąd? - Dokądkolwiek, wszystko jedno, przed siebie. - Nagle ujrzała przed oczami obraz otwartego morza. Wolność, wybawienie. - Chwileczkę, wiem, gdzie pojedziemy. Niech mnie pan wiezie nad morze. - Już się robi, szanowna pani. Kilka minut później Charity stała na pełnym ludzi nabrzeżu. Wiatr z Zatoki Elliott targał jej jedwabną suknię i wypełniał płuca. Wreszcie mogła swobodnie oddychać. Przynajmniej przez chwilę. Stała przez jakiś czas oparta o barierę. Kiedy słońce zniknęło za górami, spróbowała rozpatrzyć na zimno własną sytuację. Była wypalona, mimo że miała dopiero dwadzieścia dziewięć lat. Inni w tym wieku zaczynają karierę, ona swoją właśnie przekreśliła. Nie mogła nic zaoferować rodzinnej firmie. Nie mogła dalej stać na czele kompanii. Sama myśl o powrocie do biura napełniała ją obrzydzeniem. Zamknęła oczy. Ciążyły jej wyrzuty sumienia i nieznośny wstyd. Przez pięć długich lat, od chwili kiedy matka i ojczym zginęli w Szwajcarii pod lawiną, usiłowała sprostać nowym obowiązkom. Starała się zabezpieczyć majątek przyrodniego rodzeństwa, ale dzisiaj poczuła, że nie ma już sił. Nie wróci do firmy, którą nigdy tak naprawdę nie chciała zarządzać. Nie wróci do Bretta Loftusa, którego niedźwiedzi uścisk okropnie ją przerażał. Zwariuje, jeśli nie ucieknie. Zwariuje. 7

Wpatrzona w ciemne wody zatoki zastanawiała się, czy przeżywa to, co poprzednie pokolenie nazywało załamaniem nerwowym. 8

Elias Odwet i odmęty wodne mają ze sobą wiele wspólnego. Potrafią wciągnąć człowieka, zanim zrozumie prawdziwe niebezpieczeństwo. Wodne drogi, z dziennika Haydena Stone'a Elias Winters spojrzał w twarz człowieka, którego chciał zniszczyć, i wreszcie dojrzał prawdę. Z przerażającą jasnością uświadomił sobie, że zmarnował życie obmyślając zemstę, która nie przyniesie mu satysfakcji. - I co, Winters? - Na topornej twarzy Garricka Keywortha malowało się poirytowanie i zniecierpliwienie. - Domagałeś się tego spotkania. Powiadasz, że chodzi o moje interesy w rejonie Pacyfiku? - Tak. - Więc mów. Może stać cię na marnotrawienie czasu, ale ja muszę kierować firmą. - To nie potrwa długo. - Elias spojrzał na cienką kopertę, którą przyniósł ze sobą. Znajdujące się w niej informacje mogły zaszkodzić, a nawet zadać śmiertelny cios kompanii Keyworth International. Efekt trzech lat przemyślanych zabiegów, bezsennych nocy spędzonych na studiowaniu różnych danych, nieskończonych godzin strawionych na snuciu planów i chytrych posunięć. Wreszcie wszystko zostało ułożone. W najbliższych tygodniach duża firma spedycyjna, Keyworth International, zostanie powalona na kolana za sprawą danych kryjących się w kopercie. Elias wiedział, że kompania, najważniejsza rzecz w życiu Garricka Keywortha, nigdy się nie podniesie. Spoglądał na przeciwnika z chłodną cierpliwością i dyscypliną, do której był zaprawiany od szesnastego roku życia. Wiele lat temu Keywortha opuściła żona, a on nie ożenił się powtórnie. Zerwał kontakty ze swoim synem, Justinem, który usiłował stworzyć w Seattle konkurencyjną firmę spedycyjną, a przyjaciele gotowi byli odwrócić się od Garricka na pierwszą wieść o jego kłopotach 9

finansowych. Nawet sławna kolekcja rzeźb z wysp Pacyfiku nie była w stanie dać mu satysfakcji. Elias doskonałe wiedział, że Keyworth zbierał dzieła ze względu na status, jakiego mu przydawały, a nie z racji prawdziwego zainteresowania. Firma była jego wyłącznym dziełem. Z arogancją egipskiego faraona zbudował współczesną wersję piramidy, na szczycie której zasiadał. Eliasowi udało się naruszyć kilka kamieni podtrzymujących ciężar owej potężnej konstrukcji. Wystarczyło tylko przez kilka tygodni utrzymać w sekrecie informacje zawarte w kopercie, by uruchomić żywioł zemsty; wystarczyło wstać i opuścić biuro Garricka. Proste. - Daję ci pięć minut, Winters. O wpół do dwunastej mam spotkanie. - Garrick rozsiadł się wygodniej w fotelu. W grubych dłoniach obracał złote pióro wieczne. Kosztowny drobiazg raził w prostackich łapach, w ogóle Keyworth nie pasował do wytwornego wnętrza: dobrze po pięćdziesiątce, gruby, przysadzisty. Nawet szyty na zamówienie garnitur nie był w stanie zamaskować jego nalanego karku. Elias nie ugiął się pod chytrym, drapieżnym spojrzeniem Garricka. Teraz, kiedy wszystkie elementy układanki zaczęły pasować do siebie, mógł zniszczyć go jednym ruchem. - Nie potrzebuję pięciu minut. Wystarczą mi dwie - powiedział. - Co to niby, do diabła, ma znaczyć? Nie mam zamiaru marnować czasu, Winters. Zgodziłem się zobaczyć z tobą tylko ze względu na twoją opinię. - Wiesz, kim jestem? - Tak. Jednym z najważniejszych facetów w biznesie na wybrzeżu Pacyfiku. Wszyscy w Seattle, którzy siedzą w handlu międzynarodowym, o tym wiedzą. Masz kontakty jak nikt inny. Jesteś grubą rybą, twoja opinia może wykończyć. Mówią, że potrafisz być przebiegły. - Dobre podsumowanie mojego życia. - Elias wstał i delikatnie położył kopertę na błyszczącym blacie biurka. - Zajrzyj do środka, myślę, że zawartość wyda ci się... - przerwał smakując z rozbawieniem następne słowo - interesująca. Nie czekając na odpowiedź odwrócił się i ruszył ku drzwiom, ze świadomością, że wreszcie się dokonało. Zmarnował tyle lat, lat, których nic nie przywróci. - A to co? W co ty grasz? Twierdziłeś, że masz mi coś ważnego do powiedzenia na temat moich interesów - ryknął Garrick, gdy Elias był już przy drzwiach. - Wszystko jest w tej kopercie. 10

- Do diabła, ludzie mają racje, że jesteś dziwny. Elias usłyszał odgłos rozdzieranego papieru. Obejrzał się przez ramię i zobaczył, jak Garrick wyciąga kilkustronicowy dokument. - Chcę, żebyś wiedział jedno... Garrick nie zwrócił uwagi na jego słowa. Oglądał pierwszą stronę raportu. Na jego nalanej twarzy widać było złość i zdumienie. - Co wiesz o moich kontaktach z Kroyem i Zillerem? - Wszystko - odparł Elias. Wiedział, że Keyworth nie uświadamia sobie jeszcze wagi tego, co trzymał w dłoni, ale wkrótce powinno to do niego dotrzeć. - Na Boga, to przecież poufne informacje. Nie miałeś prawa dowiedzieć się o szczegółach kontraktu. - Garrick podniósł głowę i mierzył Eliasa wzrokiem, jakim byk patrzy na matadora. - Pamiętasz niejakiego Austina Wintersa? - zapytał Elias cicho. - Austina Wintersa? - W oczach Garricka pojawiło się zaskoczenie i prawdziwy lęk. - Znałem kiedyś Austina Wintersa. Dwadzieścia lat temu. Mieszkał na wyspach Pacyfiku. - Rysy mu stężały. Zaczynało do niego docierać, co się stało. - Nie powiesz mi, że jesteś z nim spokrewniony. To niemożliwe. - Jestem jego synem. - To niemożliwe. Austin Winters nie miał przecież żony. - Rodzice rozwiedli się kilka lat przedtem, zanim ojciec zamieszkał na Nihili. - Nigdy nie wspominał o synu. Informacja, że ojciec nikomu o nim nie wspomniał, była ciosem. Elias nie okazał po sobie, jak bardzo zabolały go słowa Garricka. - Ale byłem. Miałem szesnaście lat, kiedy uszkodziłeś samolot mojego ojca. Przyjechałem na Nihili tego dnia, gdy odnaleźli szczątki maszyny. Ciebie nie było już na wyspie. Wiele lat zajęło mi dochodzenie prawdy. - Nie możesz winić mnie za śmierć Austina Wintersa. Nie miałem nic wspólnego z wypadkiem. - Garrick poderwał się z fotela; był wściekły. - Poprzecinałeś przewody paliwowe. Wiedziałeś, że na części zapasowe trzeba by czekać kilka miesięcy i że jeśli pozbawisz ojca samolotu, nie będzie mógł zrealizować podpisanych 11

kontraktów spedycyjnych. Wiedziałeś, że zniszczenie samolotu oznacza ruinę, więc wyłączyłeś go z interesów na kilka tygodni. - To stek kłamstw. Nic nie możesz mi dowieść. - Garrick był niemal siny na twarzy. - Nic nie muszę dowodzić. Wiem, co się stało. Jeden z mechaników ojca widział cię wychodzącego z hangaru tego ranka, kiedy odkryto uszkodzenie przewodów paliwowych. Chciałeś przejąć zobowiązania spedycyjne mojego ojca. Najprostszym sposobem było uszkodzić mu samolot, uniemożliwiając w ten sposób dotrzymanie terminów. - Austin nie powinien był tego dnia startować. Mechanicy powiedzieli mu, że maszyna nie nadaje się do lotu - warknął Garrick zaciskając pięści. - Ojciec załatał jakoś przewody i postanowił lecieć, bo od tego zależały losy jego firmy. Niewywiązanie się z dostaw oznaczało koniec interesu. Przewody nie wytrzymały, kiedy cessna była sto mil od lądu. Ojciec nie miał żadnych szans na ratunek. - To nie moja wina, Winters. Nikt nie przyłożył Austinowi pistoletu do głowy i nie kazał mu tego dnia wsiadać do samolotu - Interesowałeś się kiedyś naturą wody, Keyworth? - Co to ma z tym wspólnego? - To bardzo niezwykła substancja. Niekiedy niewiarygodnie klarowna, powiększająca to, co w niej widać. Spoglądam teraz właśnie w taką wodę. Widzę cię siedzącego na piramidzie wzniesionej na szczątkach cessny mojego ojca, która spoczywa na dnie oceanu. Garrick wybałuszył oczy. - Oszalałeś. - Wrak zaczyna się rozsypywać, prawda? W końcu cala konstrukcja się zawali. Wtedy twoja piramida runie, a ciebie pochłonie morze, tak jak pochłonęło mojego ojca. - Plotki mówią prawdę. Jesteś kompletnym świrem. - Powoli. Wszystko w swoim czasie. Dziwię się, że dopiero teraz to zrozumiałem. Garrick był równie wściekły, co zaskoczony, - Nie mam czasu na te bzdury. Nie będę z tobą rozmawiał. Wynoś się z mojego biura, Winters. - Kiedy przeczytasz te papiery, zrozumiesz, że stoisz na skraju przepaści. Nie użyję tej samej broni, której ty użyłeś przeciwko mojemu ojcu. Ciekawe, co zrobisz? Powiesz sobie, że 12

jestem słaby i nie zrealizuję swoich planów? Spojrzysz w głębinę i ujrzysz wrak, na którym zbudowałeś swoje imperium? - Wynoś się stąd, bo zawołam ochronę. Elias zamknął za sobą drzwi gabinetu Keywortha. Zjechał windą do holu i wyszedł przed gmach, na Czwartą Aleję. Był ostatni dzień lipca, w Seattle padał deszcz. Ruszył przed siebie ulicą; jego sylwetka odbijała się w szybach wystawowych. Widział wyraźnie w wodach przeszłości, ale jego własna przyszłość kryła się w mrocznych odmętach. Możliwe, że nic się już nie kryje w niezmierzonym oceanie. A jednak musiał szukać. Nie miał wyboru. Dzisiaj zdał sobie sprawę, że jedyną alternatywą była niepamięć. Bez zastanowienia skręcił i ruszył w stronę nabrzeża. Patrząc na Zatokę Elliot, podjął decyzję. Zacznie nowe życie, przyjmie spadek, który pozostawił mu Hayden Stone: Molo Szalonego Otisa i mały sklep z osobliwościami, „Charms & Virtues”, w północnej części stanu, w małym miasteczku Whispering Waters Cove. 13

Rozdział pierwszy Tylko naprawdę wnikliwy obserwator potrafi dojrzeć ukryte miejsca w morzach życia innych ludzi i tylko człowiek rzeczywiście nieustraszony umie wejrzeć w ich głębie. Wodne drogi, z dziennika Haydena Stone'a Czekał ukryty w cieniu, w głębi słabo oświetlonego sklepu, niczym pająk znieruchomiały w środku sieci. Było w owym bezruchu coś, co kazało Charity pomyśleć, że mógłby tak trwać bez końca, dopóki ofiara nie wpadnie w pułapkę. - Pan Winters? - Stała niepewnie w otwartych drzwiach, z teczką w dłoni, i spoglądała w głąb mrocznego wnętrza „Charms & Virtues”. - Pani Truitt. - Głos Eliasa dochodził zza kasy. - Proszę wejść. Spodziewałem się pani. Mówił cicho, ale słyszała każde słowo. Intrygował ją i napawał lekkim strachem. Miał głęboki głos, wciągający niczym morskie głębie. Postąpiła ostrożnie do przodu usiłując otrząsnąć się z dziwnego wrażenia. W końcu przyszła tu w interesach, powiedziała sobie w duchu. - Przepraszam, że zawracam panu głowę – odezwała się dziarsko. - Nic nie szkodzi. - Jestem właścicielką „Whispers”, księgarni w drugim końcu Molo. - Wiem. Coś niezwykłego kryło się w tych najzwyczajniejszych słowach. Charity miała wrażenie, że została tutaj wezwana. Zamilkła, zawahała się przez chwilę. Kiedy nie wiesz, co robić, przyjmuj zdecydowany ton osoby na kierowniczym stanowisku, powiedziała sobie. Rok temu wycofała się z konkurencyjnego świata korporacji, ale ciągle potrafiła uciec się do dawnych nawyków, jeśli sytuacja tego wymagała. Ważne, by szybko przejąć inicjatywę. Odchrząknęła. 14

- Jako prezes Stowarzyszenia Kupców z Molo Szalonego Otisa chciałabym zaproponować, by przyłączył się pan do naszej grupy. - Dziękuję. Elias Winters nie wydawał się szczególnie zachwycony, ale nie robił też wrażenia człowieka, któremu jej wizyta jest całkiem obojętna. W jego miękkim głosie wyczuwała jakiś nienaturalny spokój. Zastanawiała się, czy to może efekt środków uspokajających, ale uznała, że to mało prawdopodobne. Ktoś nafaszerowany prochami nie byłby w stanie nadać swoim słowom takiej subtelnej mocy. Postąpiła krok w jego stronę. Podłoga zatrzeszczała. W ciszy wyraźnie było słychać łagodny odgłos fal rozbijających się o nabrzeże. Kolejny krok i znowu żałosne skrzypienie desek. W powietrzu wirowały drobiny kurzu. Ilekroć odwiedzała „Charms & Virtues”, przychodziły jej na myśl nawiedzone domy i cmentarze. Kiedyś nawet powiedziała poprzedniemu właścicielowi, Haydenowi Stone'owi, że to wnętrze należałoby odkurzyć i lepiej oświetlić. Elias bez ruchu stał za ladą w słabym świetle lamp. Nie widziała niemal jego twarzy. Prawdę mówiąc ledwie mogła dojrzeć sylwetkę rysującą się niewyraźnie na tle staroświeckiej maszyny do wróżb. Elias otworzył sklep trzy dni temu, w poniedziałek, pierwszego sierpnia. Kilka razy przez moment widziała go, gdy szedł nabrzeżem. Zaintrygował ją. Z jakiegoś powodu ucieszyła się, że nie jest zbyt wysoki. Mógł mieć niewiele ponad metr siedemdziesiąt, co uznała za całkiem odpowiedni wzrost jak na mężczyznę. Nie był masywnie zbudowany, przeciwnie, miał szczupłą, elegancką sylwetkę, a przy tym nie chodził, lecz kroczył. Ilekroć go widziała, miał na sobie ciemny pulower i dżinsy. Jego włosy zdawały się zbyt długie jak na człowieka po trzydziestce. Nie dalej jak wczoraj Charity poleciła swojemu sprzedawcy Newlinowi Odellowi, by oddal obrzydliwą papugę, Szalonego Otisa, nowemu właścicielowi „Charms & Virtues”. Poinstruowała Newlina, by wmówił nic nie podejrzewającemu Wintersowi, że Szalony Otis tęskni za dawnym otoczeniem. Do pewnego stopnia była to prawda. Otis popadł w ciężką depresję, gdy Hayden nie wrócił z ostatniej podróży do Seattle, i Charity była zmuszona ratować z rozpaczy niewdzięczne ptaszysko. 15

Z zapartym tchem obserwowała, jak Newlin kroczy z klatką przez Molo, przekonana, że Elias nie zgodzi się przyjąć prezentu. Ku jej uldze Newlin wrócił z pustymi rękoma, mówiąc, że Elias jest „jakiś dziwny”. Był to jedyny komentarz, ale Newlin nie należał do zbyt rozmownych. Na szczęście potrafił sprzedawać książki i czasopisma. - Chciałabym porozmawiać z panem o kilku sprawach ważnych dla nas, kupców z Molo - ciągnęła Charity. - Napije się pani herbaty? - Herbaty? - Właśnie naparzyłem. - Elias postawił dwie filiżanki na ladzie. - Mam dobrą, chińską. Sprowadzam ją ze sklepu Abberwicka, z Seattle. Charity nie spotkała nigdy mężczyzny, który piłby herbatę. Jej znajomi w Seattle pijali espresso albo kawę z mlekiem, a tutaj w Cove ograniczali się do zwykłej czarnej, w każdym razie do czasu, gdy Bea Hatfield, właścicielka kawiarni na Molo, nie zainstalowała trzy miesiące temu pierwszego ekspresu w miasteczku. - Dziękuję, chętnie wypiję filiżankę. - Proszę, niech pani usiądzie tutaj, obok mnie. Czując się jak mucha chwycona w sieć pająka, Charity ruszyła w głąb sklepu. Elias był sam, ale na wszelki wypadek rozejrzała się, czy w zagraconym wnętrzu nie ma jakiegoś klienta zakłócającego grobową atmosferę. Zmarszczyła czoło. Wszystko pozostało jak za czasów Haydena Stone'a. Sklep był zamknięty przez ostatnie dwa miesiące, od chwili śmierci Haydena. Umarł w Seattle na zawał serca. Ktoś z jego znajomych z miasteczka zorganizował cichy pogrzeb. Zanim kupcy z Molo pojęli, co się stało, było po wszystkim. Żałowano go, chociaż nikt nie znał go zbyt dobrze. Był sympatycznym, ale nieco dziwnym człowiekiem, żyjącym we własnym świecie. Pomimo iż zachowywał dystans, potrafił być życzliwy i przyjacielski. Akceptowano go i uważano za nieszkodliwego ekscentryka. Jego śmierć mogła oznaczać katastrofę dla kupców z Molo. Wiedziona instynktem człowieka interesów Charity postanowiła działać, zanim na jej nowych przyjaciół spadnie nieszczęście. 16

Właściciele sklepów powinni się skonsolidować i przedstawić swój program nowemu właścicielowi „Charms & Virtues”. Ruszyła stanowczo w słabym świetle sączącym się przez zakurzone, wąskie okna. Skrzywiła się widząc, że nowy właściciel nie zrobił nic, by uporządkować i odkurzyć zmagazynowane w sklepie osobliwości: leżały byle jak rozrzucone w gablotach i na półkach, bez żadnego porządku ani zamysłu. W jednym kącie małe, polichromowane rzeźby. W pobliskiej skrzyni mosiężne dzwonki i gwizdki. Na półce obok egzotyczne kolorowe lalki o zaskakujących twarzach. Na ścianach plastykowe maski, poniżej na kontuarze pióra wieczne, pojemniki wytwarzające dym i metalowe puzzle. Tak wyglądał cały sklep, wypełniony starociami i niezwykłymi przedmiotami z dalekich krajów. Obok ręcznie plecionego kosza z Filipin można było znaleźć mechaniczne chrabąszcze z Hongkongu. Maleńkie plastykowe dinozaury z południowo-wschodniej Azji sąsiadowały z gumowymi robakami produkowanymi w Meksyku. Tanie bransoletki, imitacje odznaczeń wojskowych, pozytywki, sztuczne kwiaty wypełniały gabloty. Większość przedmiotów sprawiała takie wrażenie, jakby leżały w sklepie latami. Charity określała je jednym słowem - tandeta. Nowy właściciel musiałby włożyć trochę serca i energii, by ożywić odziedziczony interes. Pomyślała, że powinna podarować mu zmiotkę do kurzu jako powitalny prezent. Być może pojmie aluzję. Nie mogła nigdy zrozumieć, jakim sposobem Hayden Stone potrafił utrzymać się z „Charms & Virtues” i czynszów, które pobierał od reszty kupców z Molo. Prowadził dość ascetyczny tryb życia, ale nawet dziwak musi płacić podatki od nieruchomości i coś jeść. W końcu doszła do wniosku, że dysponował widocznie jeszcze innymi źródłami dochodów. - Nie mam mleka ani cukru - powiedział Elias. - Nie szkodzi. Piję czystą, nie słodzoną herbatę. - Tak jak ja. Dobra herbata powinna być czysta jak źródlana woda. Te słowa przywołały wspomnienia. - Hayden Stone mówił to samo. - Doprawdy? - Tak. Zawsze miał coś zenowego do powiedzenia na temat herbaty. - Zenowego? 17

- Wie pan, historie zaczerpnięte z filozofii zen. Mówił mi kiedyś, że interesuje się dawno zapomnianą filozofią Wschodu i że zna tylko jednego człowieka, który też ją studiuje. - Hayden nie tylko ją studiował, był mistrzem. - Znał go pan? - Tak. Charity poczuła się nieco pewniej. Otworzyła teczkę, którą trzymała niczym talizman, i uśmiechnęła się promiennie. - Przejdźmy do interesów. Wiem, że nie zdążył pan jeszcze zadomowić się na Molo, ale sprawy dzierżaw nie mogą, niestety, czekać. - Sprawy dzierżaw? - Właściciele sklepów postanowili stworzyć stowarzyszenie, które będzie ich reprezentowało wobec nowego właściciela nieruchomości, firmy Far Seas, Inc. Chcemy, żeby się pan do nas przyłączył. Będziemy mieli większą siłę przetargową, jeśli wystąpimy zwartą grupą. Elias uniósł filiżankę precyzyjnym, niezwykle płynnym gestem. - Co chcecie negocjować z Far Seas? - Sprawę odnowienia dzierżaw. - Charity patrzyła zafascynowana, jak Elias nalewa herbatę. - Jak pan zapewne wie, Molo było własnością Haydena Stone'a, poprzedniego właściciela „Charms & Virtues”. - Wiem. - Promień słońca oświetlił na moment orli nos i wydatne kości policzkowe Eliasa. Charity wzięła głęboki oddech i zacisnęła palce na teczce. - Z chwilą śmierci Haydena prawo własności przejęła automatycznie kompania Far Seas, Inc. Usłyszała cichy syk. Znajomy dźwięk. Rzuciła okiem na wspaniale ubarwioną papugę, która panoszyła się bezczelnie na sztucznej gałęzi za ladą. - Cześć, Otis. Szalony Otis przestąpił z nogi na nogę i złośliwie przekrzywił łeb wpatrując się w Charity oczkami jak paciorki. - He, he, be. Elias z zainteresowaniem przyjrzał się ptakowi. 18

- Wietrzę tu pewną wrogość. - Zawsze się tak zachowuje. - Charity wykrzywiła się w stronę ptaka. - Wie, że mnie złości. Wcale nie docenia tego, co dla niego zrobiłam. I oczekuj człowieku od takiego stwora wdzięczności. Otis znowu zachichotał. - Opiekowałam się nim po śmierci Haydena – mówiła Charity. - Był bardzo przygnębiony. Osowiał, tracił pióra, nie chciał jeść. Wyglądał okropnie. Był w tak złym stanie, że bałam się zostawić go samego. W dzień siedział na wieszaku w moim biurze na zapleczu sklepu, w nocy spał w klatce w mojej sypialni. - Na pewno jest pani wdzięczny. - Akurat. To ptaszysko nie wie, co znaczy słowo wdzięczność. Szalony Otis przesunął się na gałęzi, pogadując coś nieprzyjaźnie. - Nie wiesz, ile miałeś szczęścia, Otis – ciągnęła Charity. - Nikt inny na Molo nie chciał się tobą zająć. Były nawet plany, żeby sprzedać cię jakiemuś Bogu ducha winnemu turyście. Pewna osoba, niech jej imię pójdzie w zapomnienie, miała zamiar oddać cię do zoo, ale ja nie pozwoliłam, bo mam miękkie serce. Przygarnęłam cię, karmiłam, mogłeś jeździć za darmo na karuzeli. I co mam w nagrodę? Nic, poza wstrętnymi narzekaniami. - He, he, he - zarechotał Otis i zamachał przyciętymi skrzydłami. - Spokój, Otis - powiedział Elias i podrapał ptaka po głowie. - Masz zobowiązania. Zaciągnąłeś wobec pani dług wdzięczności. Otis dalej się dąsał, ale przestał dogadywać. Wreszcie przymknął oczy i z zachwytem poddał się pieszczocie Eliasa. - Zdumiewające. Nikomu poza Haydenem Stone'em nie pozwalał na takie poufałości. Każdego innego traktował z równą obojętnością, z jaką odnosiłby się do gazety targanej pazurami. - Otis i ja odbyliśmy długą rozmowę, kiedy Newlin go tutaj wczoraj przyniósł. Postanowiliśmy, że razem będziemy gospodarowali w sklepie - powiedział Elias. - Co za ulga. Prawdę powiedziawszy wysyłając Newlina do pana nie spodziewałam się, że zechce pan wziąć ptaka. Nie musiał pan przecież. To, że przejął pan „Charms & Virtues”, nie oznacza, że ma się pan zajmować Otisem. 19

Elias przyjrzał się jej uważnie. - Pani też nie musiała się nim zajmować, a jednak go pani wzięła i opiekowała nim przez dwa miesiące. - Co miałam zrobić? Hayden bardzo go lubił, a ja lubiłam Haydena, nawet jeśli był dziwakiem. - To, że lubiła pani Haydena, nie znaczy, że musiała pani zaopiekować się Otisem. - Niestety tak - stwierdziła Charity z westchnieniem. - Szalony Otis tutaj, na Molo, traktowany był zawsze jak ktoś z rodziny. Wyjątkowo niesympatyczny krewny, muszę przyznać, którego wolałabym zamknąć na strychu, niemniej jednak krewny. Wie pan, jak to jest: rodziny się nie wybiera. - Rozumiem. - Elias przestał drapać Otisa i sięgnął ponownie po filiżankę. - Nie musi go pan zatrzymywać. To naprawdę okropne ptaszysko - wyznała Charity w nagłym przypływie szczerości. - Sama pani powiedziała, że to rodzina. - Papugi z rodziny Otisa są długowieczne. Będzie pan go miał na głowie przez całe lata. - Wiem o tym. - W porządku. Załatwiliśmy sprawę Otisa – powiedziała rada, że Elias nie zmienił zdania. - Przejdźmy teraz do omówienia sprawy Far Seas. - Słucham. - Czynsze na Molo trzeba renegocjować przed końcem września. Dzisiaj mamy czwarty sierpnia. Musimy działać szybko. - Ma pani jakiś plan? - Elias odstawił dzbanek z herbatą. - Jak już mówiłam, chcemy wystąpić jako zorganizowana grupa. - Charity nagle zdała sobie sprawę, że wpatruje się w jego dłonie: mocne, pełne męskiej gracji. - Zorganizowana grupa? - Elias patrzył, jak odrywa wzrok od jego rąk i przenosi na twarz. - Tak. Zorganizowana. - Miał oczy koloru wzburzonego morza, stalowoszare. Zacisnęła palce na teczce. - Chcemy porozumieć się z Far Seas jak najszybciej. Zależy nam, by zawrzeć długoterminowe dzierżawy na rozsądnych warunkach, zanim kompania zrozumie, co się dzieje w Whispering Waters Cove. 20

- A co się dzieje? - Elias lekko skrzywił usta. - Poza zapowiadaną wizytą gości z kosmosu... - Widzę, że spotkał pan już astrozofów? - Trudno się na nich nie natknąć. - Prawda. Miasto ma z nimi sporo kłopotów. Radni uważają, że astrozofowie psują wizerunek miasta, ale burmistrz twierdzi, że do połowy sierpnia po sekcie nie będzie śladu. - Dlaczego? - Nie słyszał pan? Gwendolyn Pitt, przywódczyni sekty, oznajmiła wiernym, że piętnastego o północy wyląduje statek kosmiczny i zabierze ich gdzieś hen w galaktykę. W czasie wyprawy będą zajmować się seksem i przeżyją filozoficzne oświecenie. - Słyszałem zawsze, że seks i iluminacja umysłu nie idą w parze. - Najwyraźniej kosmici rozwiązali ten problem. Rada miejska, jak się pan domyśla, zakłada, że jeśli oznaczonej nocy nic się nie wydarzy, astrozofowie pojmą, że to blef, i opuszczą Whispering Waters o brzasku szesnastego. - Doświadczenie mówi mi, że ludzie trzymają się swoich wierzeń nawet wbrew oczywistym dowodom, świadczącym o ich fałszywości. - Ani mnie, ani kupcom na Molo nie będzie przeszkadzało, jeśli astrozofowie pozostaną w miasteczku. To dość mili ludzie, chociaż trochę naiwni. Kilku z nich to moi dobrzy klienci. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy książki o parapsychologii i New Age rozchodzą się jak świeże bułeczki. Noszone przez astrozofów długie biało-niebieskie tuniki i barwne przepaski na włosy stały się w miasteczku powszednim widokiem. Gwendolyn Pitt i jej sekta zjawili się tu na początku lipca i rozbili obozem na starym campingu. Burmistrz, Phyllis Dartmoor, początkowo odnosiła się do astrozofów wrogo, podobnie jak radni, ale po nieudanych próbach usunięcia ich z miasta zmieniła taktykę. Ilekroć w lokalnych gazetach pojawiały się nieprzyjazne sekcie artykuły, tłumaczyła, że trzeba poczekać do połowy sierpnia. - Astrozofowie dodają temu miejscu kolorytu - powiedział Elias wręczając Charity filiżankę. 21

- Tak, ale psują obraz zacisznego uzdrowiska, kreowany przez radę miejską. - Charity upiła łyk herbaty delektując się jej smakiem. Z uznaniem pomyślała, że gospodarz zna się na sztuce parzenia wschodniego napoju. - Dobra? - zapytał Elias niespokojnie. - Świetna - pochwaliła odstawiając filiżankę. - Jest coś szczególnego w chińskiej herbacie, prawda? - O, tak. - Wracajmy do interesów. To właśnie kwestia wizerunku miasta sprawia, że musimy działać szybko. - Proszę mówić dalej. - Elias popijał herbatę. - Burmistrz i rada miejska widzieliby na Molo ciąg wytwornych butików, galerii i sklepów z antykami, ale żeby do tego doprowadzić, muszą przekonać właściciela nieruchomości, by nie przedłużał obecnych dzierżaw. Nie jesteśmy wystarczająco eleganccy. Elias rozejrzał się po swoim ponurym sklepie. - Rozumiem. Sądzi pani, że Far Seas dogada się z radą i wyrzuci nas stąd? - Tak. Far Seas to duża korporacja z siedzibą w Seattle. Będą ich interesować tylko stawki. Jeśli zorientują się, że mogą tu być drogie galerie, które stać na bardzo wysokie czynsze, wykorzystają szansę i pozbędą się nas albo spróbują sprzedać Molo. - Co pani wie o Far Seas? - Niewiele. To jakaś firma konsultingowa. Kilka tygodni temu dostaliśmy listy od prawnika Haydena Stone'a, w których informował nas, że od tej chwili mamy płacić czynsz Far Seas. - Rozmawiała pani z kimś z Far Seas? - Jeszcze nie. To kwestia strategii. - Charity uśmiechnęła się ponuro. - Strategii? - Uznałam, że lepiej poczekać, aż pojawi się nowy właściciel „Charms & Virtues”, i dopiero wtedy podjąć jakieś kroki. - Zatem w tej chwili pani wiedza o Far Seas opiera się wyłącznie na przypuszczeniach? Zirytował ją ten delikatny przytyk. 22

- Myślę, że przezorniej będzie założyć, że Far Seas zareaguje w tej sytuacji tak, jak zareagowałaby każda duża korporacja. Jako właściciele nieruchomości będą chcieli wynegocjować możliwie najwyższe stawki albo sprzedadzą Molo. - Kiedy oglądamy odbicie przeciwnika w wodzie, musimy mieć pewność, że woda jest naprawdę przejrzysta. Charity spojrzała na niego niespokojnie. - Brzmi to jak słowa Haydena Stone'a. Był pan jego bliskim przyjacielem? - Tak. - I dlatego stał się pan właścicielem „Charms & Virtues”? - Zgadza się - odparł Elias z kamiennym wyrazem twarzy. - Zostawił mi sklep w spadku. Dom też. - Przykro mi, że jestem pierwszą osobą, która to panu mówi, ale nie będzie się pan długo cieszył swoim spadkiem, jeśli na czas nie renegocjujemy umów z Far Seas. Teraz, kiedy się pan już tutaj pojawił, powinniśmy działać szybko. Bardzo możliwe, że rada miejska, albo Leighton Pitt, tutejszy handlarz nieruchomościami, będą próbowali kontaktować się z Far Seas. - Elias. - Słucham? Ach tak, Elias - zawahała się na moment. - Mów mi Charity. - Charity - powtórzył jej imię w podobny sposób, jak pił herbatę: jakby się nim delektował. - Niezwykłe imię. - Podobnie jak Elias. Jeśli poświęcisz mi jeszcze kilka minut, wytłumaczę ci, co postanowiliśmy względem Far Seas. Zrozumiesz, dlaczego to takie ważne, żebyś był z nami. - Aha. - Przepraszam? Elias uniósł jedno ramię. - Jako nowy właściciel „Charms & Virtues” rozumiem wagę przyłączenia się do waszej... jak to nazwałaś? A, zwartej grupy. Nigdy przedtem nie należałem do żadnej zwartej grupy. Na czym rzecz polega? Uśmiechnęła się z satysfakcją. - To bardzo proste. Jako prezes stowarzyszenia kupców ja będę prowadziła negocjacje z Far Seas. 23

- Masz jakieś doświadczenie w podobnych sprawach? - Spore. Zanim osiadłam w Whispering Waters Cove, obracałam się w świecie korporacji. - Charity Truitt. - Elias wreszcie sobie skojarzył. - Nazwisko brzmiało mi znajomo. Domy towarowe Truitt? - Tak. Zanim powiesz cokolwiek, pozwól, że w trzech zdaniach odpowiem z góry na twoje pytania. Tak, byłam prezesem kompanii. Tak, teraz interesy prowadzi moja przyrodnia siostra i brat. Tak, mam zamiar pozostać w Whispering Waters Cove. - Rozumiem. - Chociaż nie zarządzam już firmą, nie zapomniałam nic z tego, czego nauczyłam się w tamtym okresie. Jeśli masz lepsze pomysły niż ja, chętnie przekażę ci obowiązek pertraktowania z Far Seas. - Będziesz idealną osobą do tego zadania - powiedział łagodnie. Nagle zasmucona Charity odłożyła teczkę na ladę. - Przepraszam, jeśli wydałam ci się zbyt wojownicza, ale decyzja odejścia z mojej firmy... wiele mnie kosztowała. - Rozumiem. Przyglądała mu się bacznie. Nie wiedziała, czy słyszał pogłoski o zerwanym narzeczeństwie i jej załamaniu nerwowym. Doszła w końcu do wniosku, że chyba nie. Nie wydawał się specjalnie zdziwiony ani zbytnio zainteresowany, ale w ogóle nie zwykł chyba okazywać emocji. Postanowiła mówić dalej. - Molo to dobre miejsce, nie oddamy go bez walki. - Coś mi mówi, że wynegocjujesz przedłużenie dzierżaw. - Dziękuję za zaufanie. - Charity spojrzała na Szalonego Otisa. - Jeśli mi się nie uda, będziemy musieli szukać nowych lokali. Ciebie to też dotyczy, Otis. - He, he, he. - Otis przesunął się na koniec żerdzi i zszedł na ramię Eliasa. Charity przypomniała sobie moment, kiedy ptak zachował się tak samo wobec niej. Elias zdawał się nie zwracać uwagi na ostre szpony Otisa wbijające mu się w ciało. - Jeszcze filiżankę herbaty? - zapytał. - Nie, dziękuję. - Spojrzała na zegarek. - Zadzwonię do Far Seas jeszcze dzisiaj po południu i spróbuję się dowiedzieć, kiedy będę mogła podjąć pertraktacje. Życz mi powodzenia. 24

- Nie wierzę w powodzenie. Strumień nieodmiennie wpada do rzeki, rzeka do morza. Woda może przybierać różną formę, ale zawsze pozostanie wodą. Pomyślała, że Newlin miał rację. Elias rzeczywiście jest dziwny. Uśmiechnęła się łagodnie. - Zatem życz mi dobrej karmy albo czegoś podobnego. Jeśli mi się nie uda, wszyscy tu, na Molo, będziemy mieli kłopoty. - Uda ci się. - Trzeba w to wierzyć. - Wstała, gotowa do wyjścia. W ostatniej chwili przypomniała sobie coś. - Jeszcze jedna sprawa. W poniedziałek wieczorem organizujemy na Molo małe spotkanie, jesteś naturalnie zaproszony. - Dzięki. - Przyjdziesz? - Tak. - To świetnie. Hayden nigdy się nie pojawiał na naszych spotkaniach. - Jeszcze raz zajrzała do swoich notatek. - Mógłbyś zadbać o przystawki? - Jeśli nie będzie wam przeszkadzało, że wybiorę jarskie. - Właśnie miałam ci powiedzieć, że wśród nas jest sporo wegetarian. - Roześmiała się. - Zdajesz się do nas pasować. - To będzie nowe doświadczenie - odparł Elias. Uznała, że nie będzie go prosiła, by wyjaśnił, co chciał przez to powiedzieć. Coś jej mówiło, że wolałby nie odpowiadać na tego rodzaju pytania. To, co przed chwilą powiedziała, było odruchową, grzecznościową uwagą. Przypuszczała, że on takich nie czynił. Wszystko, co mówił, zdawało się tak wieloznaczne. Identyczne wrażenie odnosiła w trakcie rozmów z Haydenem Stone'em. Nie były to łatwe konwersacje. Poczuła ulgę, kiedy wreszcie wyszła z mrocznego sklepu na słońce. Szybko minęła sklepy po obu stronach Molo i znalazła się w jasno oświetlonym wnętrzu „Whispers”. Newlin podniósł głowę znad pliku tygodników, które układał na stojaku z taką miną, jakby właśnie wrócił z pogrzebu. Zwykle tak wyglądał. Chudy dwudziestoczterolatek z kozią bródką, w drucianych okularach, z twarzą okoloną nierówno przystrzyżonymi ciemnymi włosami. 25