Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 036 027
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań640 006

L. J. Smith - Świat Nocy 01

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

L. J. Smith - Świat Nocy 01.pdf

Beatrycze99 EBooki S
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 272 osób, 144 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 525 stron)

L. J. SMITH ŚWIAT NOCY DOTYK WAMPIRA

ROZDZIAŁ 1 Pierwszego dnia wakacji Poppy dowiedziała się, że umrze. Siato się to w poniedziałek, w pierwszy prawdziwy dzień wakacji (weekend się nie liczy). Obudziła się cudownie beztroska i pomyślała: wolne. Przez okno sączyło się słoneczne światło, które nadawało przezroczystym zasłonom wokół łóżka złocistą poświatę. Poppy rozsunęła je, wyskoczyła z łóżka... i się skrzywiła. Aua. Znów ten ból w żołądku. Jakby coś ją gryzło, przeżerało się w stronę pleców. Trochę ulżyło, kiedy się skuliła. Nie, pomyślała. Odmawiam chorowania w wakacje. Odmawiam. Muszę myśleć pozytywnie. Z ponurą miną, zgięta wpół - myśl pozytywnie, idiotko! - przeszła korytarzem do łazienki wyłożonej turkusowo-złotymi kaflami. Bała się. że będzie wymiotować, ale ból ustąpił równie nagle jak się pojawił. Wyprostowała się i triumfalnie spojrzała na odbicie potarganej głowy w lustrze. Trzymaj się mnie, mała, a wszystko będzie dobrze - wyszeptała, puszczając porozumiewawczo oko. Przysunęła twarz do lustra, wpatrując się w swoje podejrzliwie zmrużone zielone oczy. Na nosie miała cztery piegi. Cztery i pół, jeżeli ma być zupełnie szczera, a na ogół była szczera do bólu. Ale dziecinne, ale .... słodkie! Pokazała język i odwróciła się z wielką godnością, nie zawracając sobie głowy tym, żeby uczesać niesforne rudomiedziane loki. Z taką wyniosłością dotarła do kuchni, gdzie Phillip, jej brat bliźniak, jadł płatki Special K. Znów zmrużyła oczy. tym razem patrząc na niego. Nic dość. że jest mała. drobna, ma kręcone włosy i że. właściwie wygląda jak siedzący na jaskrze elf z obrazka w książce dla dzieci, to w dodatku ma brata bliźniaka - wysokiego, z jasnymi włosami wikinga, o klasycznej urodzie... cóż, to tylko dowodzi jawnej niesprawiedliwości we

wszechświecie. - Cześć, Phillip - odezwała się groźnie. Na Phillipie nie zrobiło to wrażenia; przywykł do humorów siostry. Na chwile uniósł wzrok znad komiksu w „L.A. Timesie". Poppy musiała przyznać, że brat ma ładne oczy - intrygujące, zielone, z bardzo ciemnymi rzęsami. Tylko to mieli wspólne. - Cześć - odpowiedział krótko i wrócił do komiksu. Niewielu znała nastolatków, którzy czytali gazety, ale to w końcu Phil. Tak jak Poppy, w zeszłym roku chodził do pierwszej klasy liceum El Camino. ale w przeciwieństwie do niej, dostawał najlepsze stopnie, a przy tym był gwiazdą drużyny piłkarskiej, hokejowej i koszykarskiej. I przewodniczącym klasy, Uwielbiała go drażnić. Jej zdaniem był za sztywny. Zachichotała, wzruszyła ramionami i dala sobie spokój z groźną miną. - Gdzie Cliff i mama? Cliff Hilgard jeszcze większy sztywniak i bardziej zasadniczy niż Phil. od trzech lal był ich ojczymem. - Cliff jest w pracy Mama się ubiera. A ty lepiej coś zjedz, bo się będzie czepiać. - Dobra, dobra,.. - Wspięła się na palce i zaczęła szperać w kredensie, Znalazła pudełko z lukrowanymi płatkami, zanurzyła rękę i delikatnie wyjęta jeden. Zjadła go na sucho. Wcale nie tak źle być niską i drobną. Tanecznym krokiem podeszła do lodówki, potrząsając w rytm pudelkiem z płatkami. - Jestem... demonem seksu! - zaśpiewała, przytupując. - Nie, nie jesteś - zgasił ją Phillip z miażdżącym spokojem. - Może byś się ubrała?

Poppy spojrzała na siebie, przytrzymując otwarte drzwi lodówki, Miała na sobie za duży T-shirt, w którym spala. Wyglądał jak minisukienka. - Jestem ubrana - odpowiedziała pogodnie, wyciągając z lodówki colę light. Rozległo się pukanie do kuchennych drzwi. Poppy przez szklaną szybę widziała, kto przyszedł. - Cześć, James! Wejdź. James Rasmussen wszedł i zdjął przyciemniane raybany. Na jego widok Poppy poczuła skurcz - jak zwykle. Nie miało znaczenia, że od dziesięciu lal widuje go właściwie codziennie. Zawsze czuła krótkie szarpnięcie w piersi, coś pomiędzy słodyczą a bólem. Nie tylko dlatego, że wyglądał jak przystojny buntownik, i kojarzył jej się mgliście z Jamesem Deanem. Miał jedwabiste jasnobrązowe włosy, subtelna, inteligentną, twarz i szare oczy, na zmianę przenikliwe i zimne. Był najprzystojniejszym chłopakiem w El Camino, ale nie to przyciągało uwagę Poppy. Miał w sobie coś – tajemniczego, fascynującego i niedostępnego. Na jego widok serce zaczynało jej mocniej bić i dostawała gęsiej skórki, Phillip miał na temat Jamesa inne zdanie. Jak tylko go zobaczył, zesztywniał i twarz, mu zastygła. Nie potrafił ukryć niechęci. James uśmiechnął się blado, jakby reakcja Plillipa go rozbawiła. - Cześć. - Cześć - rzucił Phil. ani trochę niewzruszony. Poppy miała nieodparte wrażenie, że najchętniej wziąłby ją pod pachę i czym prędzej wyniósł z kuchni, Zawsze robił się nadopiekuńczy,. kiedy w pobliżu pojawiał się James - Jak tam Jacklyn i Michaela? - dodał złośliwie. James zastanawiał się chwilę. - Właściwie nie wiem.

- Nie wiesz? No tak, przed wakacjami zawszę rzucasz dziewczyny. Chcesz być wolny, co? - Oczywiście - odparł uprzejmie James. Uśmiechnął się. Phillip spojrzał na niego z nieskrywaną nienawiścią. Poppy natomiast ogarnęła radość. Żegnaj, Jacklyn, żegnaj, Michaela. Żegnajcie zgrabne długie nogi Jacklyn i niesamowite balony Michaeli. Lato zapowiada się wspaniale. Wielu ludzi myślało, że znajomość Poppy i Jamesa test czysto platoniczna. Ale to nieprawda. Poppy od lat wiedziała, że za niego wyjdzie. To jedna z jej dwóch wielkich ambicji. Druga - poznać świat. Na razie nie zdobiło się jednak na to. że- by poinformować o tym Jamesa. Niech mu się jeszcze zdaje, że uwielbia długonogie dziewczyny z. paznokciami od manikiurzystki i filmowymi cyckami -To nowa płyta? - spytała, żeby James oderwał surowy wzrok od przyszłego szwagra. James połknął haczyk. - Tak. etno-techno. - Więcej gardłowych śpiewów Tuvy, nie mogę się doczekać. Chudziny posłuchać. Ale w tej chwili weszła jej matka - zimna idealna blondynka jak z filmów Hitchcocka. Na jej twarzy na ogól gościł wyraz niewymuszonej stanowczości. Poppy omal na nią nie wpadła, wychodząc z kuchni. - Przepraszam, dobry! - Zaczekaj. - Matka chwyciła ją za koszulkę na kurku. - Dzień dobry Phil; dzień dobry. James – dodała. Phil odpowiedział, a James skinął jej głową, ironicznie uprzejmy. -Zjedliście śniadanie? - spytała, a kiedy chłopcy potwierdzili, spojrzała na córkę. - A ty? - spytała, wpatrując się w twarz Poppy.

Poppy zagrzechotała, pudelkiem lukrowanych płatków, matka, się skrzywiła. -Czemu przynajmniej nie zjesz ich z mlekiem? - Takie są lepsze - odpowiedziała stanowczo, ale kiedy matka lekka pchnęła ją w stronę lodówki, podeszła i wyjęła litrowy karton odtłuszczonego mleka. - Jakie macie plany na pierwszy dzień wolności? - spytała matka, spoglądając najpierw na Jamesa, później na Poppy. - OJ, nie wiem. - Poppy zerknęła na Jamesa - Posłuchamy muzyki, może pójdziemy w góry? Albo przejedziemy się na plażę? - Jak chcesz - powiedział James. - Mamy cale lalo. Przed oczami Poppy rozciągnęło się lalo, gorące, złociste i olśniewające. Pachnące chlorem z. basenu i morską solą. Czuła je jak ciepłą trawę pod plecami. Trzy długie miesiące, pomyślała. Cała wieczność. Trzy miesiące to wieczność. Dziwne, że myślała akurat o tym, kiedy to się stało. -Mażemy zajrzeć do nowych sklepów w Village - zaczęła, ale nagłe dopadł ją, ból i słowa uwięzły jej w gardle. Niedobrze. Gwałtowny, skręcający ból sprawiał, że zgięła się wpół. Karton mleka wypadł jej z rąk i wszystko zrobiło się szare. ROZDZIAŁ 2 Poppy! - Słyszała głos matki, ale nie nic widziała. Kuchenną podłogę przeszywały tańczące czarne plamy. – Poppy, nic ci nie jest? - Teraz poczuła, że dłonie matki ściskają ją kurczowo za ramiona. Ból ustępował i zaczynała widzieć.

Kiedy się wyprostowała, zobaczyła przed sobą Jamesa. Twarz miał prawie bez wyrazu, ale znała go na tyle dobrze, żeby dostrzec w jego oczach troskę. Trzymał karton z mlekiem. Musiał go złapać w locie. Niesamowity refleks, pomyślała leniwie. Naprawdę niesamowity. Phillip stał. - Nic ci nie jest? Co się stało? - Nie... wiem. - Poppy rozejrzała się i zakłopotana wzruszyła ramionami. Czuła się już lepiej i wolała, żeby przestali się tak na nią gapić. - To tylko głupi ból żołądka... Mam chyba gastro coś tam. Pewnie mi jedzenie zaszkodziło. - Poppy, to nie jest gastroenteritis. – Matka potrząsnęła nią lekko. – Bolało cię już wcześniej, miesiąc temu, prawda? To taki sam ból? - Poppy poruszyła się niespokojnie. Prawdę mówiąc, ból nigdy nie zniknął. Cudem, w gorączce zajęć pod koniec roku, udawało jej się nie zwracać na niego uwagi, a do tej pory zdążyła się z nim oswoić. - Tak jakby... – Grała na zwłokę. – Ale... Matce nie trzeba było więcej. Delikatnie ścisnęła córkę i ruszyła do kuchennego telefonu. - Wiem, że nie lubisz lekarzy, ale dzwonię do doktora Franklina. Chcę, żeby cię obejrzał. Nie możemy tego ignorować. - Oj mamo, są wakacje... - Poppy, bez dyskusji. – Matka zakryła dłonią mikrofon słuchawki. – Idź się ubrać. Poppy jęknęła, ale wiedziała, że nic nie wskóra. - Posłuchajmy przynajmniej płyty, zanim pójdę. – Skinęła na Jamesa, który patrzył w próżnię zamyślony. Zerknął na płytę, jakby o niej zapomniał, i odstawił karton z mlekiem. Phillip wyszedł za nimi na korytarz.

- Hej, koleś, poczekaj tu, aż się ubierze. - Wyluzuj Phil, powiedział James niemal nieobecnym głosem. - Ręce z daleka od mojej siostry, niecnoto. Poppy wchodziła do pokoju, kręcąc głową. James wcale nie marzy o tym, żeby zobaczyć ją nago. Niestety, pomyślała ponuro, wyciągając z szafy krótkie spodenki. Wskoczyła w nie, nie przestając kręcić głową. James był jej najlepszym przyjacielem, najlepszym z najlepszych, a ona jego przyjaciółką. Ale nigdy nie okazał nawet cienia chęci, żeby się do niej dobrać. Czasami zastanawiała się, czy on w ogóle zauważa, że ma do czynienia z dziewczyną. Kiedyś zauważy, pomyślała i krzyknęła na niego zza drzwi. Wszedł i uśmiechnął się do niej. To był uśmiech, jaki inni rzadko oglądali – nie szyderczy czy ironiczny, ale miły, lekki. - Przepraszam za tego lekarza – powiedziała. - Daj spokój. Powinnaś pojechać. – James spojrzał na nią przenikliwie. – Twoja mama ma rację. To trwa już za długo. Schudłaś, nie śpisz po nocach... Spojrzała na niego przestraszona. Nikomu nie mówiła, że najgorszy ból czuje nocą, nawet Jamesowi. Ale on niektóre rzeczy po prostu wiedział. Jakby czytał w jej myślach. - Znam cię, to wszystko. – Figlarnie spojrzał na nią z ukosa. Rozpakował płytę. Poppy wzruszyła ramionami, opadła na łóżko i wlepiła wzrok w sufit. - Chciałabym, żeby mama dała mi spokój chociaż w wakacje. – Odwróciła głowę i przyjrzała się badawczo Jamesowi. – Szkoda, że nie jest jak twoja. Zawsze się zamartwia i próbuje mnie ustawić. - A mojej właściwie nie obchodzi, co robię. Nie wiem co gorsze – stwierdził z goryczą. - Twoi rodzice pozwalają ci mieszkać samemu.

- Tak, bo to tańsze, niż zatrudnianie zarządcy nieruchomości. – James pokręcił głową, wpatrując się w płytę, którą wkładał do odtwarzacza. – Nie narzekaj na swoich rodziców, dzieciaku. Chyba nie wiesz, jaką jesteś szczęściarą. Poppy zastanawiała się nad tym, kiedy włączyła się płyta. Razem z Jamesem lubili trans – undergroundowe elektroniczne dźwięki, które przyszły z Europy. James był miłośnikiem techno. Poppy też przepadała za tymi rytmami. Uważała, że to prawdziwa muzyka, ostra i nieprzetworzona, grana przez ludzi, którzy w nią wierzą. Łudzi z pasją, a nie z pieniędzmi. Poza tym dzięki etno – techno Poppy czuła się częścią innych miejsc. Uwielbiała inność i obecność tej muzyki. Jamesa chyba też właśnie za to lubiła. Za jego odmienność. Zadarła głowę i spojrzała na niego. Przestrzeń wypełniały dziwne rytmy bębnów Burundi. Znała Jamesa lepiej niż ktokolwiek inny, ale było w nim coś, co nawet dla niej stanowiło tajemnice. Coś, czego nikt nie mógł uchwycić. Inni brali to za arogancję, chłód, wyniosłość, ale się mylili. To była po prostu odmienność. Wydawał się bardziej „inny" niż uczniowie z zagranicy. Czasami Poppy myślała, że już jest bliska znalezienia przyczyny tej odmienności, ale zawsze jej się wymykała. A kilka razy, zwłaszcza późnym wieczorem, kiedy słuchali muzyki albo wpatrywali się w ocean, czuła, że zaraz wyzna jej swój sekret. I że to, co usłyszy, okaże się czymś ważnym, tak szokującym i cudownym, jakby przemówił do niej dziki kot. Teraz, kiedy patrzyła na Jamesa, na jego wyraźny, nieruchomy profil i na faliste brązowe włosy na czole, odnosiła wrażenie, że jest smutny. Jamie, chyba nic się nic stało, co? To znaczy, w domu ani nigdzie? - Tylko ona jedyna na świecie mogła mówić do niego „Jamie". Nawet Jacklyn ani Michaela nigdy się na to nie odważyły.

- A co miałoby się stać w domu? - spytał z uśmiechem, którego nie było widać w oczach. Lekceważąco pokręcił głową. - Nic martw się Poppy. To nic ważnego, ma przyjechać w odwiedziny krewny. Niemile widziany krewny. - Jego uśmiech dotarł do oczu i zalśnił w nich. - A może po prostu się o ciebie martwię - powiedział. Poppy chciała powiedzieć: „akurat”, ale wymamrotała tylko: - Naprawdę? Jej powaga chyba poruszyła w nim czułą strunę. Jego uśmiech zniknął. Siedzieli i po prostu patrzyli sobie w oczy. James sprawiał wrażenie niepewnego, niemal bezbronnego. - Poppy - Tak? - Z trudem przełknęła ślinę. Otworzył usta, nagle wsiał i podszedł, żeby wyregulować wysokie stojące głośniki. Kiedy wrócił, oczy miał ciemne i nieprzeniknione. - Pewnie, że bym się martwił, gdybyś naprawdę była chora - przyznał swobodnie. - Na tym chyba polega przyjaźń? Poppy wypuściła powietrze z płuc. - Racja - odparła melancholijnie i obdarzyła go stanowczym uśmiechem - Ale nie jesteś chora - stwierdził. - Po prostu trzeba się tym zająć. Lekarz pewnie da ci antybiotyk albo coś innego... wielką strzykawą - dodał złośliwie. - Zamknij się. James dobrze wiedział, ze Poppy potwornie boi się zastrzyków. Sama myśl o igle przebijającej skórę... - Idzie twoja mama - Zerknął w stronę uchylonych drzwi. Poppy nie bardzo wiedziała, jakim cudem usłyszał, że ktoś się zbliża - w pokoju głośno grała muzyka, a na korytarzu leżał dywan. A jednak po chwili matka otworzyła drzwi.

- No, kochanie - ponagliła energicznie - Doktor Franklin kazał przyjeżdżać. Przykro mi, James, ale zabieram Poppy. - Nie szkodzi. Wpadnę po południu. Poppy wiedziała, kiedy jest na straconej pozycji Pozwoliła matce zaciągnąć się do garażu, nie zwracając uwagi na Jamesa parodiującego kogoś, kto dostaje wielki zastrzyk. Godzinę później grzecznie leżała w gabinecie doktora Franklina, odwracając wzrok, kiedy delikatnie badał jej brzuch. Był wysoki, szczupły, szpikowały i emanował z niego autorytet wiejskiego lekarza, któremu się bezgranicznie ufa. - Tu cię boli? - spytał - Tak... Ale jakby szło do pleców. Może naciągnęłam sobie mięsień. Delikatne palce przesuwały się, badając brzuch. Nagle się zatrzymały. Twarz lekarza się zmieniła. Poppy wiedziała już, że to nie naciągnięty mięsień. Ani rozstrój żołądka czy coś banalnego, i że wszystko zmieni się raz na zawsze. - Chciałbym zlecić dodatkowe badanie - oznajmił doktor Franklin. Miał rzeczowy i opanowany głos, a jednak Poppy ogarnęła panika. Nie potrafiła wytłumaczyć tego, co się w niej działo - miała nieodparte wrażenie, że otwiera się przed nią w ziemi czarna dziura. - Dlaczego? - spytała matka. - Cóż... - Doktor Franklin się uśmiechnął i przesunął okulary na czoło. Uderzał dwoma palcami o leżankę. - Właściwie w celu eliminacji. Poppy mówi, że ma bóle w górnej części brzucha, które promieniują do pleców i nasilają się w nocy. Ostatnio straciła apetyt i schudła. Wyczuwam powiększony woreczek żółciowy To objawy typowe dla wielu chorób, a USG pozwoli niektóre wykluczyć. Poppy się uspokoiła. Nie mogła sobie przypomnieć, po co jest woreczek żółciowy, ale była przekonana, że go nie potrzebuje. Przecież organ o tak głupiej nazwie nie może pełnić żadnej ważnej funkcji. Doktor Franklin mówił

dalej - o trzustce, zapaleniu trzustki i powiększonej wątrobie, a matka kiwała głową, jakby wszystko rozumiała. Poppy czuła, że panika mija. Jakby czarną dziurę szczelnie zasłoniła pokrywa, nie pozostawiając po przepaści najmniejszego śladu. - Badania można zrobić w szpitalu dziecięcym po drugiej stronie ulicy - mówił doktor Franklin - Proszę do mnie wrócić z wynikami. Matka pokiwała głową: spokojna, poważna i dzielna. Jak Phil. Albo Cliff. Dobrze, zajmiemy się tym. Poppy w pewnym sensie czuła się wyróżniona Nie znała nikogo, kto byłby w szpitalu na badaniach. Kiedy wychodziły z gabinetu, matka zmierzwiła jej włosy. - No. Poppy? Co tym razem wywinęłaś? Poppy uśmiechnęła się figlarnie. Strach całkowicie się ulotnił. - Może będę musiała mieć operację i zostanie mi intrygująca blizna - zażartowała, żeby rozśmieszyć matkę. - Miejmy nadzieję, że nie - odparta matka, wcale nierozbawiona. Szpital Dziecięcy Suzanne G. Monteforte mieścił się w okazałym szarym budynku z falistymi ścianami i wielkimi panoramicznymi oknami. Poppy zajrzała do sklepu z upominkami przy wejściu. Na pierwszy rzut oka widać było, że to sklep dla dzieci, pełen tęczowych zabawek i pluszowych zwierzaków, które przychodzący z wizytą dorośli mogli kupić w prezencie w ostatniej chwili. Ze sklepu wyszła dziewczyna niewiele starsza od Poppy: siedemnasto-, osiemnastoletnia. Była ładna, miała subtelny makijaż i fajną bandanę, która nie do końca ukrywała brak włosów. Wyglądała na szczęśliwą, miała pełne policzki, a spod chustki wystawały dyndające wesoło kolczyki, jednak Poppy ogarnęło współczucie... Ta dziewczyna jest poważnie chora. Szpitale są właśnie dla takich

jak ona - dla poważnie chorych. Poppy chciała już jak najszybciej być po badaniach i stąd wyjść. USG nie było bolesne, ale dość nieprzyjemne. Pielęgniarka posmarowała jej brzuch maziowatą galaretą, a potem przesuwała po nim zimnym skanerem, który bombardował falami dźwiękowymi, żeby wydobyć obraz wnętrza. Poppy wróciła myślami do ładnej dziewczyny bez włosów. Wolała myśleć o czymś innym... o Jamesie. Nie wiedzieć czemu, przypomniał jej się dzień, kiedy zobaczyła go pierwszy raz w przedszkolu. Blady, chudy, z dużymi szarymi oczami. Miał w sobie coś niezwykłego. Starsi chłopcy od razu wzięli go na cel. Na podwórku ganiali za nim jak psy myśliwskie za lisem - aż w końcu Poppy się zorientowała, co jest grane. Już w wieku pięciu lat miała porządny prawy sierpowy, Wparowała w środek gromady, zaczęła walk po twarzach i kopać w piszczcie, aż tamci pouciekali. Później odwróciła się do Jamesa. - Chcesz się kolegować? Po krótkiej chwili wahania nieśmiało kiwnął głową. W jego uśmiechu była dziwna słodycz. Poppy szybko się zorientowała, że jej nowy kolega jest trochę dziwny. Kiedy zdechła klasowa jaszczurka, bez obrzydzenia wziął ją do ręki i spytał Poppy. czy chce potrzymać. Nauczycielka była przerażona. Wiedział też, gdzie znaleźć martwe zwierzęta. Pokazał jej pustą działkę – tam, w wysokiej brązowej trawie leżały szkielety kilku królików. W ogóle go to nie ruszało. Kiedy podrósł, starsze dzieciaki przestały go dręczyć. Dogonił ich wzrostem, był zadziwiająco silny i szybki; przylgnęła do niego opinia twardego i niebezpiecznego. Kiedy się wkurzył, w jego szarych oczach pojawiał się przerażający blask.

Ale na Poppy nigdy się nie złościł. Byli najlepszymi przyjaciółmi. W pierwszej klasie liceum zaczął się umawiać z dziewczynami - marzyły o nim wszystkie w szkole - ale z żadną nie chodził długo. I nigdy im się nie zwierzał, był tajemniczy i skryty. Tylko Poppy znała jego drugie oblicze - bezbronnego i troskliwego chłopaka. - Dobrze. – Pielęgniarka potrząsnęła Poppy, przywołując ją do rzeczywistości. - Skończone, zetrzemy z ciebie ten żel. - I co wyszło? - Poppy spojrzała na monitor. - Lekarz prześle opis do gabinetu twojego lekarza - poinformowała pielęgniarka zupełnie obojętnym tonem. Poppy spojrzała na nią surowo. W poczekalni u doktora Franklina Poppy wierciła się niespokojnie, a matka przeglądała nieaktualne czasopisma. W końcu z gabinetu wychyliła się pielęgniarka. - Pani Hilgard? Wstały obie. - Hm. nie - Pielęgniarka wyglądała na spłoszoną. - Pani Hilgard, doktor chce porozmawiać tylko z panią. Poppy i matka spojrzały na siebie. Po chwili matka odłożyła czasopismo ..People" i poszła za pielęgniarką. Poppy patrzyła za nią. O co tu chodzi? Doktor Franklin nigdy wcześniej tego nie robił. Serce biło jej mocno. Nic szybko, n mocno. Bum, bum. bum. Wstrząsało wnętrznościami, aż Poppy kręciło się w głowie. Nie myśl o tym. To pewnie nic takiego. Poczytaj gazetę. Ale jej palce odmawiały posłuszeństwa. Kiedy w końcu zdołała otworzyć czasopismo, błądziła wzrokiem po wyrazach, ale treść nie docierała do mózgu. O czym matka i doktor Franklin tam rozmawiają? Co jest grane? Tyle czasu...

Chwila się przeciągała Poppy czekała, miotając się między dwiema skrajnymi myślami: to nic poważnego, matka wyjdzie i będzie się śmiała, że coś takiego w ogóle przyszło córce do głowy; dzieje się coś okropnego i trzeba się poddać jakiemuś strasznemu leczeniu. Zakryta dziura i odkryta dziura. Raz wszystko wydawało się śmiechu warte i Poppy czuła się zawstydzona melodramatycznymi myślami, a po chwili miała wrażenie, że całe jej dotychczasowe życie było snem, a teraz dopada ją brutalna rzeczywistość. Szkoda, że nie mogę zadzwonić do Jamesa. pomyślała. - Poppy? Wejdź - powiedziała w końcu pielęgniarka. W gabinecie doktora Franklina, na ścianach wyłożonych boazerią wisiały zaświadczenia i dyplomy. Poppy usiadła w skórzanym fotelu i starała się nie wpatrywać nachalnie w twarz matki Matka wyglądała... zbyt spokojnie. Spokój podszyty był napięciem. Uśmiechała się, ale jakoś dziwnie. Wargi lekko jej drżały. O Boże. pomyślała Poppy. Coś jest nie tak. - Nie ma powodu do paniki - zaczął lekarz, a Poppy natychmiast ogarnęła jeszcze większa panika. Jej dłonie przywarły do skórzanych poręczy fotela. - Na twoim USG widać coś niezbyt typowego, dlatego chciałbym wykonać kilka innych badań - ciągnął doktor Franklin rzeczowym tonem, żeby ją uspokoić. - Do jednego musisz być na czczo. Twoja mama mówi, że nie jadłaś dziś śniadania... - Zjadłam jeden płatek kukurydziany - odpowiedziała mechanicznie. - Jeden płatek? Cóż, możemy uznać, że to nic. W takim razie zaczniemy dzisiaj. Moim zdaniem najlepiej położyć cię do szpitala Zrobimy tomografię komputerowa, i ERCP. To skrót nazwy, której nawet ja nie potrafię wymówić. - Uśmiechnął się. Poppy mu się przyglądała. Niczego się nie bój - dodał łagodnie - Tomografia przypomina prześwietlenie. ERCP polega na wprowadzeniu rurki

przez gardło i żołądek do trzustki. Do rurki wstrzykuje się płyn, który umożliwi kontrast... Jego wargi się poruszały, ale Poppy przestała słyszeć słowa. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio była tak przerażona. Z tą intrygującą blizną tylko żartowałam, pomyślała. Nie chcę być naprawdę chora. Nie chcę iść do szpitala i nie chcę mieć żadnych rurek w gardle. Spojrzała na matkę w milczącym błaganiu. Matka wzięła ją za rękę. To nic takiego, kochanie. Pojedziemy do domu i spakujemy trochę rzeczy, a potem wrócimy. - Muszę iść do szpitala dzisiaj? Tak byłoby najlepiej, stwierdził doktor Franklin. Poppy zacisnęła dłoń na dłoni matki. Pociemniało jej przed oczami. - Dziękuję, Owen - powiedziała matka, kiedy wychodziły z gabinetu. Poppy nigdy nie słyszała, żeby wcześniej matka zwracała się do doktora Franklina po imieniu. Ale o nic nie pytała. Nie odzywała się, kiedy wychodziły z budynku i wsiadały do samochodu. Po drodze do domu matka zaczęła mówić o zwykłych rzeczach przyjemnym, spokojnym głosem, a Poppy zmuszała się, żeby odpowiadać. - Udawała, że wszystko jest jak zwykle, mimo że cały czas szalał w niej potworny niepokój. Dopiero kiedy znalazły się w jej pokoju i pakowały do małej walizki ulubione książki i bawełnianą piżamę, spytała prawie od niechcenia: - A tak właściwie, co mi jest? Matka nie odpowiedziała od razu. Spoglądała w dół na walizkę. - Doktor Franklin nie wie, czy w ogóle coś ci jest - odparła w końcu.

- Ale co podejrzewa? Przecież musi coś podejrzewać. Mówił o trzustce, więc pewnie przypuszcza, że mam coś z trzustką. Badał też chyba woreczek żółciowy... - Kochanie. - Matka chwyciła ją za ramiona. Poppy zaczęła się denerwować. Wzięła głęboki wdech. - Ja tylko chcę znać prawdę. To moje ciało i mam prawo wiedzieć, czego szukają, tak? Trochę się zagalopowała. Tak naprawdę chciała powiedzieć coś zupełnie innego. Potrzebowała otuchy, zapewnienia, że doktor Franklin szuka jakiejś banalnej choroby. Że nic złego się nie wydarzy i nie będzie żadnej tragedii. Niestety, nie usłyszała tego. - Tak. masz prawo wiedzieć. - Matka powoli wypuściła powietrze, potem zaczęła wolno: - Poppy, doktor Franklin od początku niepokoił się o twoją trzustkę. To, co się dzieje w trzustce, może powodować zmiany w innych organach, w woreczku żółciowym i wątrobie. Kiedy doktor Franklin wyczuł te zmiany, wysłał cię na badania... - Powiedział, że USG jest nietypowe. Jak bardzo nietypowe? - Poppy z trudem przełknęła ślinę. - To wszystko tylko wstępne... - Matka zauważyła jej minę i westchnęła. Niechętnie ciągnęła dalej. - USG wykazało, że możesz mieć coś w trzustce. Coś, czego nie powinno tam być. Dlatego doktor Franklin chce zrobić inne badania, które dadzą nam pewność. Ale... - Coś, czego nie powinno lam być? Mamo, masz na myśli... nowotwór? Raka? - Dziwne, jak bardzo trudno było wypowiedzieć te słowa. Matka skinęła głową. - Tak. Raka.

ROZDZIAŁ 3 Poppy nie mogła myśleć o niczym innym niż ładna łysa dziewczyna w sklepie z upominkami. Rak. - Ale... ale oni chyba mogą coś z tym zrobić, co? - Nawet we własnych uszach jej glos brzmiał bardzo młodo. - Najwyżej wytną mi trzustkę. - Och, kochanie, oczywiście. - Matka wzięła ją w ramiona. - Obiecuję, jeżeli coś jest nie tak, zrobimy wszystko, żeby to naprawić. Poszłabym na koniec świata, żeby ci pomóc. Przecież wiesz. Na razie wcale nie wiadomo, czy coś jest nie w porządku. Doktor Franklin powiedział, że u nastolatków rak trzustki zda- rza się niezwykle rzadko. Nie martwmy się na zapas. Poppy trochę ulżyło. Znów nie widziała dziury. Ale gdzieś w głębi duszy nadal czuła chłód. - Muszę zadzwonić do Jamesa. Matka skinęła głową. - Tylko się nie rozgaduj. Poppy zaciskała kciuki, wybierając numer. Proszę. James, bądź tam, proszę, bądź, myślała. I był. - Co się stało? - spytał krótko, gdy tylko się odezwała. - Nic. to znaczy... wszystko. Może. - Poppy usłyszała swój dziki śmiech, zupełnie nieszczery. - Co się, stało? - powtórzył ostro James. - Pokłóciłaś się z Cliffem? - Nie. Cliff jest w biurze. A ja idę do szpitala. - Czemu?

- Podejrzewają, że mam raka. Kiedy to wypowiedziała, poczuła ulgę, coś w rodzaju emocjonalnego uwolnienia. Znów się roześmiała. Cisza na drugim końcu linii. - Halo? - Jestem - odezwał się James. - Już jadę. - Nie, nie ma sensu. Za chwilę muszę wychodzić. - Czekała, żeby powiedział, że przyjedzie do niej do szpitala, ale nie zrobił tego. - James, mogę cię o coś prosić? Dowiedz się wszystkiego o raku trzustki, dobrze? Na wszelki wypadek. - Podejrzewają raka trzustki? - Nie są pewni. Zrobią mi badania. Mam tylko nadzieję, że obejdzie się bez kłucia. - Znowu się roześmiała, chociaż czuła niepokój. Chciała, żeby James ją pocieszył. - Zobaczę, co mi się uda znaleźć w necie. - Jego głos był pozbawiony emocji, niemal bez wyrazu. - Możesz do mnie później zadzwonić. Pewnie pozwolą ci zatelefonować do szpitala. - Jasne. - Dobra, muszę iść. Mama czeka. - Trzymaj się. Poppy odłożyła słuchawkę z uczuciem pustki. Matka stała w drzwiach. - Chodź. Poppet. Idziemy. James siedział bez ruchu, wpatrując się w telefon pustym wzrokiem. Poppy była przerażona, a on nie potrafił jej pomóc. Nic umiał sypać jak z rękawa krzepiącymi frazesami. To nie w moim stylu, pomyślał ponuro. Żeby dzielić się pozytywnymi myślami, trzeba mieć pozytywne podejście do życia. A James zbyt dobrze poznał świat, żeby mieć jakiekolwiek złudzenia.

Jednak mógł poradzić sobie z suchymi faktami. Odsunął na bok stos rozmaitych klamotów. włączył laptop i połączył się z Internetem. Po kilku minutach przeszukiwał zasoby Krajowego Instytutu Onkologicznego CancerNet. Znalazł pierwszy plik: ..Rak trzustki", przeznaczony dla pacjentów. Przebiegł treść wzrokiem. Opowiadała o funkcji trzustki, o stadiach choroby i leczeniu. Nic strasznego. Później przeszedł do: „Rak trzustki. Dla lekarzy”. Sparaliżowała go już pierwsza linia. Rak gruczołu trzustki jest rzadko uleczalny. Czytał dalej. Duży odsetek zgonów... przerzuty... słaba reakcja na chemioterapię, naświetlanie i operację... ból... Ból. Poppy jest dzielna, ale zmaganie się z ciągłym bólem złamałoby każdego. Zwłaszcza kiedy widoki na przyszłość są tak marne. Jeszcze raz spojrzał na górę artykułu. Przeciętna przeżywalność mniej niż trzy procent. Jeżeli rak się rozprzestrzenił, niecały jeden procent. Na pewno jest więcej informacji. James natrafił na kilka artykułów z gazet i czasopism medycznych. Były jeszcze gorsze niż pliki z CancerNetu. Eksperci twierdzą, że zdecydowana większość pacjentów umrze, i to w krótkim czasie. Rak trzustki jest na ogół nieoperacyjny, szybko postępuje i wyniszcza organizm. Średnia długość przeżycia z rakiem w zaawansowanym stadium wynosi od trzech tygodni do trzech miesięcy... Trzy tygodnie do trzech miesięcy. Wpatrywał się w ekran komputera. Miał ściśnięte gardło, kłuło go w piersiach i prawie nic nie widział. Usiłował wziąć się W garść. Powtarzał sobie, że to jeszcze nic pewnego. Poppy robią badania, ale to nie znaczy, że ma raka.

Jednak przeczytane informacje nie dawały mu spokoju. Już jakiś czas temu się zorientował, że Poppy coś jest. Coś w niej było zakłócone. Wyczuwał inny rytm ciała, wiedział, że dziewczyna mało śpi. I ból - zawsze go wyczuwał. Tylko nie zdawał sobie sprawy, że teraz ból jest aż tak poważny. Poppy też wie. pomyślał. Głęboko w duszy wie. że dzieje się z nią coś bardzo złego, inaczej nie prosiłaby mnie, żebym szukał informacji. Ale czego właściwie się spodziewa? Że wejdę do niej i powiem, że za kilka miesięcy umrze? A ja mam stać z boku i się przyglądać? Jego wargi lekko odsłoniły zęby. Nie był to miły uśmiech, raczej dziki grymas. Przez siedemnaście lal widział wiele zgonów. Znał stadia umierania. Wiedział, że istnieje różnica między chwilą, kiedy ustaje oddychanie, a momentem, kiedy przestaje pracować mózg. Widział charakterystyczną bladość świeżego trupa. Wiedział, że gałki oczne zapadają się po pięciu minutach od wyzionięcia ducha. Ten akurat szczegół zna mało kto. Pięć minut po śmierci oczy robią się płaskie i mętnoszare. Ciało zaczyna się kurczyć. Człowiek robi się mniejszy. Poppy już jest taka malutka... Zawsze się bał, żeby nie zrobić jej krzywdy. Wyglądała na bardzo kruchą, a on, gdyby był nieostrożny, mógł skrzywdzić kogoś o wiele silniejszego. Między innymi dlatego utrzymywał między nimi dystans. To jeden z powodów. Nie najważniejszy. Innym było coś, czego nic potrafił ubrać w słowa, nawet przed samym sobą. Zbliżał się do tego, co zakazane. Ale musiał przestrzegać zasad, które wpajano mu od urodzenia. Ludziom nocy nic wolno się zakochać w człowieku. Karą za przekroczenie prawa jest śmierć. W tej chwili to nie miało znaczenia. Wiedział, co musi zrobić. Dokąd jechać.

Wylogował się z Internetu. Był opanowany i myślał racjonalnie. Wstał, wziął okulary przeciwsłoneczne i wsunął je na nos. Wyszedł na bezlitosne czerwcowe słońce, zatrzaskując za sobą drzwi. Poppy z nieszczęśliwą miną rozejrzała się po pomieszczeniu. W zasadzie nie wyglądało tak strasznie poza tym, że było za zimne... no ale to w końcu szpital. Taka prawda kryła się za ładnymi niebiesko-różowymi zasłonkami, telewizją sieciową i menu kolacji ozdobionym postaciami z bajek. Wiadomo że tutaj człowiek ląduje tylko wtedy, gdy jest naprawdę ciężko chory. Oj, przestań, zganiła siebie. Rozchmurz się trochę. Co się siało z mocą Poppytywnego myślenia? Gdzie się podziała Poppyanna, kiedy jest ci potrzebna? Gdzie Mary Poppyns? Boże. już sama siebie usiłuję rozbawić, pomyślała. Uśmiechnęła się blado, mimo że niewiele ją bawiło. Pielęgniarki były miłe, a łóżko bardzo wygodne. Z boku miało pilota, którym ustawiało się materac w każdej możliwej pozycji. Akurat kiedy się nim bawiła, weszła matka. - Złapałam Cliffa. przyjedzie tu później. Chyba powinnaś się przebrać do badań. Poppy spojrzała na swój szpitalny szlafrok z krepy w niebiesko-białe paski i poczuła bolesny spazm, promieniujący od żołądka do pleców. W najgłębszym zakamarku duszy pomyślała: Proszę, jeszcze nie teraz. Nigdy nie będę gotowa. James podjechał integrą na parking przy Ferry Street, niedaleko Stoneham. To nie była przyjemna część miasta. Turyści zwiedzający Los Angeles omijali tę okolicę. Zrujnowany budynek kilka opustoszałych pięter, okna zabite dyktą, graffiti na ścianach z pustaków pokrytych wyblakłą farbą.

Nawet smog wydawał się tu gęstszy. Powietrze było żółte i mdłe. Jak trujące wyziewy, nawet najjaśniejszy dzień oblekało w szarość. Wszystko wyglądało nierealnie i złowieszczo. Okrążył budynek. Z tyłu znajdowały się drzwi na zaplecze sklepów. Na jednych nie było graffiti. Na szyldzie nad nimi zamiast napisu narysowano czarny kwiat. Czarny irys. Zapukał. Drzwi uchyliły się na kilka centymetrów, a przez szparę wyjrzał kościsty dzieciak w pogniecionej koszulce, z zaspanymi oczami. - To ja. Ulf - powiedział, opierając się pokusie, żeby otworzyć drzwi kopniakiem. Ach. te wilkołaki, pomyślał. Dlaczego muszą tak bronić swojego terytorium? Drzwi otworzyły się tylko na tyle. żeby James mógł wejść do środka. Kościsty chłopak wystawił głowę na zewnątrz, rozejrzał się podejrzliwie, potem zatrzasnął drzwi - Najlepiej idź obsikaj swój rewir - rzucił James przez ramię. Miejsce przypominało kawiarenkę. W mrocznym pomieszczeniu jeden przy drugim stały okrągłe stoliki. Na drewnianych krzesłach siedziało kilkoro nastolatków. Z tyłu sali dwóch chłopaków grało w bilard. James podszedł do stolika, przy którym siedziała dziewczyna. Zdjął okulary przeciwsłoneczne i usiadł. - Cześć. Gisele. Podniosła wzrok. Miała ciemne włosy i niebieskie oczy. Skośne, tajemnicze, obrysowane czarną konturówką - w stylu starożytnego Egiptu. Wyglądała jak czarownica i to nie był zbieg okoliczności. - James Tęskniłam za tobą. - Mówiła cichym, chropawym głosem. - Co słychać? - Wzięła ze stołu niezapaloną świeczkę i energicznie machnęła dłońmi,

jakby uwalniała uwięzionego ptaka. Knot świeczki zapłonął. - Wyglądasz wspaniale, jak zwykle. - Uśmiechnęła się do niego w rozedrganym złotym świetle. - Ty też. Prawdę mówiąc, sprowadza mnie tu interes. Uniosła brew. - Chyba jak zawsze? - Tym razem to coś innego. Chcę cię prosić... o profesjonalną opinię w pewnej kwestii. Rozłożyła szczupłe dłonie, połyskując w blasku świecy srebrnymi paznokciami. Na palcu wskazującym miała pierścień z czarną dalią. - Moja moc jest do twojej dyspozycji. Chcesz kogoś przekląć? A może przyciągnąć szczęście i powodzenie? Bo zaklęcia miłosne nie są ci potrzebne. - Potrzebuję czaru który wyleczy chorobę. Nic wiem, czy musi być dostosowany do choroby, czy podziała coś bardziej ogólnego. Jakieś ogólne zaklęcie dla zdrowia... - James - Roześmiała się leniwie, położyła dłoń na jego dłoni i lekko ją potarła. - Jesteś mocno zdenerwowany, prawda? Nigdy cię takiego nie widziałam. To fakt, zupełnie stracił głowę. Przywołał się do porządku. - O jakiej konkretnie chorobie mówimy? - spytała, bo James się nie odezwał. - O raku. Odrzuciła głowę do tylu i się roześmiała - Chcesz, powiedzieć, że tacy jak ty mogą mieć raka? Nie wierzę. Mów co chcesz, ale nie próbuj mnie przekonywać, że lamie chorują na ludzkie choroby. To była najtrudniejsza część. - Nie chodzi o osobę taką jak ja ani jak ty. To człowiek - powiedział cicho. Uśmiech Gisele zniknął.

- Ktoś z zewnątrz? - Jej głos nie był już leniwy ani chropawy. - Obcy? Oszalałeś, James? - Ona nie wie nic o mnie ani o świecie nocy. Nie zamierzam łamać zasad. Chce tylko, żeby była zdrowa. - Jesteś pewien, że już nie złamałeś zasad? - Jej skośne niebieskie oczy przesunęły się na jego twarz. - Na pewno się w niej nie zakochałeś? - dodała szeptem, bo James sprawiał wrażenie, że zupełnie nie rozumie, o co jej chodzi. Zmusił się. żeby wytrzymać badawcze spojrzenie. - Nie mów tak. chyba że chcesz konfrontacji - odezwał się spokojnie, ale groźnie. Gisele odwróciła wzrok. Bawiła się pierścionkiem. Płomień świecy zamigotał i zgasł. - James, znam cię od dawna powiedziała, nie podnosząc wzroku. - Nie chcę, żebyś wpakował się w kłopoty. Wierzę ci. skoro twierdzisz, że nie złamałeś zasad, ale lepiej zapomnijmy o tej rozmowie. Po prostu wyjdź, a ja będę udawać, że nigdy nie zamieniliśmy na ten temat ani słowa. - A zaklęcie? - Nie ma takiego zaklęcia. A nawet jeśli, na pewno bym ci nie pomogła. Idź. Wyszedł. Wpadł mu do głowy jeszcze jeden pomysł. Pojechał do Brentwood. Okolica różniła się od poprzedniej jak diament od węgla. Zatrzymał samochód na zadaszonym parkingu przy osobliwym ceglanym budynku z fontanną. Po ścianach, aż na hiszpańską dachówkę, pięła się czerwona i fioletowa bugenwilla. Przeszedł pod łukiem na dziedziniec i znalazł się przed biurem ze złotym napisem na drzwiach. Doktor Jasper J. Rasmussen. Jego ojciec był psychoterapeutą.