Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Margaret Swanson - Skrywana namiętność

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :800.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Margaret Swanson - Skrywana namiętność.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 95 osób, 51 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 158 stron)

0 Margaret J. Swanson Skrywana namiętność

1 ROZDZIAŁ PIERWSZY Był piątkowy wczesny ranek. Christine obudziła się z bólem głowy. Spojrzała na zegarek. Było już późno i musiała się spieszyć. Wzięła szybko prysznic, włączyła ekspres do kawy i zaczęła robić makijaż. Wyjęła z szafy dżinsy i świeżą białą bluzkę, związała włosy w koński ogon, łyknęła pół fili- żanki kawy, wzięła torbę lekarską i szybko zbiegła na dół do garażu. Mieszkała w apartamentowcu i nie miała problemów z parkowaniem. Po półgodzinie była w klinice. Szybko przebrała się w lekarski mundurek i prawie w ostatniej chwili zdążyła na odprawę. – Chyba profesor nie zauważył, że o mało się nie spóźniłam – pomyślała, patrząc na swojego szefa Marka Wilsona, który właśnie skończył przeglądać historie chorób i przypatrywał się jej badawczo. – Czemu on mnie tak natarczywie obserwuje? – zastanawiała się przez chwilę, ale stwierdziła, że może jest zanadto przeczulona. – Wszystkim się zawsze tak przygląda, zwłaszcza koleżankom – myślała i nie usłyszała, że profesor coś do niej mówi. Jane, jej koleżanka, lekko szturchnęła ją w ramię. – Czy pani już przygotowała referat na konferencję? – pytał ją profesor. Poczuła się trochę zaskoczona tym pytaniem, gdyż jej myśli krążyły wokół wczorajszego wieczoru. Odruchowo odpowiedziała: – Oczywiście, panie profesorze – nie bardzo wiedząc, czy wszystko ma przygotowane. – Proszę w takim razie przyjść do mnie po odprawie, chętnie go przeczytam – powiedział zadowolony. – Do diabła, przecież ja go jeszcze nie skończyłam, miałam to zrobić wczoraj, ale George..., nie, nie chcę o tym myśleć, jestem w pracy – go- rączkowe myśli kłębiły się w jej głowie. – Nie mogę o tym myśleć, jestem w RS

2 pracy – powtórzyła w myślach usiłując narzucić sobie dyscyplinę. Czasem to pomagało. Nie rejestrowała przebiegu odprawy. Dotarło tylko do niej polecenie przełożonego: – Doktor Christine będzie dzisiaj przyjmować pacjentów w przychodni, ale zanim pani tam pójdzie, proszę do mojego gabinetu. – Oczywiście, panie profesorze – odrzekła. Weszli razem. Poprosił ją, żeby usiadła i wskazał miejsce dla petentów. Sam zajął fotel za biurkiem. – Chciałbym przeczytać ten referat. Czy ma go pani dzisiaj? – Och nie, zupełnie zapomniałam, przepraszam. Przyniosę w poniedziałek. Konferencja jest przecież dopiero za dwa tygodnie – powiedziała nieco zakłopotana. – No tak, ale mnie nie będzie od przyszłej środy do piątku i chciałbym się z nim zapoznać jak najszybciej. Może będę miał jakieś uwagi, wątpli- wości. Przecież pani wie, że musimy dobrze wypaść. Tu chodzi o nasz prestiż, no i o pani kontrakt – uśmiechnął się. – Oczywiście, postaram się, żeby wypadło dobrze. – Cieszę się, kazałem sekretarce przygotować dla pani dokumentację i dane statystyczne. Będzie pani miała więcej czasu na opracowanie. Proszę się do niej zgłosić. – Dziękuję bardzo, panie profesorze, że pan o tym pomyślał. – Tak – odpowiedział jakby lekko zamyślony. – Widziałem, że przyjechała pani sama do pracy. Czyżby George wyjechał, czy może randka się nie udała? Christine wyczuła w głosie szefa coś w rodzaju lekkiego napięcia. Nie mogła jednak tego przeanalizować, bo na dźwięk imienia jej chłopaka, bo chyba tak go trzeba określić, ogarnął ją dziwny smutek. Szybko przywołała RS

3 się do porządku. Nie chciała, żeby profesor zbyt szybko się zorientował, że coś jest między nimi nie w porządku. Szybko odpowiedziała: – Wyjechał na pewien czas. Ma kontrakt na cykl wykładów w Berkeley. – Rozumiem – zawiesił na sekundę głos. – No dobrze, to wszystko. Może pani zejść do przychodni. I proszę wziąć od sekretarki dokumenty. – Dobrze i jeszcze raz dziękuję za pomoc, panie profesorze, Christine wyszła z gabinetu i zatrzymała się w sekretariacie. Stanęła w drzwiach i czekała, aż sekretarka skończy rozmawiać przez telefon. Trwało to kilka minut. – Sophie, czy masz może te dane dla mnie? – zwróciła się do sekretarki. Była to ładna i miła osoba, bardzo zorganizowana, chociaż czasem wścibska. Lubiła wiedzieć różne rzeczy, ale mimo to wszyscy ją lubili. Świetnie prowadziła sekretariat i z każdym, poza profesorem, była po imieniu. Z Christine też i trzeba przyznać, że nawet się przyjaźniły. Podała jej dosyć duży pakiet. – Tak, proszę, są w tej teczce. Część materiałów już uporządkowałam. Wystarczy tylko przepisać. Wszystkiego nie zdążyłam, więc musisz do- kończyć sama. Pocieszę cię, że do przejrzenia nie zostało ci zbyt dużo. Większość zrobiłam. Przepraszam, że o tym mówię, ale wyglądasz na zmę- czoną. Jakieś kłopoty? Za dużo pracujesz? Źle się czujesz? – dopytywała się z troską niepozbawioną nutki zainteresowania, co wynikało z jej życzliwego podejścia do ludzi. – Dziękuję, całkiem dobrze. Może tylko trochę jestem niewyspana. To wszystko. Miło, że się troszczysz – odpowiedziała Christine, wzięła teczkę z dokumentami i poszła korytarzem w kierunku przychodni. Po drodze zorientowała się, że nie wzięła z samochodu swoich słuchawek. Bardzo je RS

4 lubiła, dostała je w prezencie od George'a po uroczystości promowania na lekarza i nie chciała korzystać z klinicznych. Powiedziała pielęgniarce, że będzie dosłownie za pięć minut i wyszła na parking po torbę lekarską. Gdy wracała, na schodach omal nie zderzyła się z profesorem. Upuściła słuchawki. Schyliła się, żeby je podnieść, ale on był szybszy. – Co się z panią dzieje? – zapytał podtrzymując ją za łokieć. – Czy wszystko w porządku? – Tak, na pewno – odrzekła. Wyswobodziła swój łokieć z jego dużej dłoni i prawie pobiegła do przychodni. Nie wiedziała, dlaczego całe to zda- rzenie bardzo ją speszyło. W przychodni zastała tłum małych pacjentów z rodzicami. Nawet się ucieszyła, że jest ich tak dużo, bo musiała przestać myśleć o George'u. Pracy miała faktycznie sporo, bo okazało się, że zaczął grasować rotawirus i dosłownie „ścinał" całe rodziny. W porze lunchu zadzwoniła do swojej przyjaciółki Miriam. Znały się od szkoły średniej, siedziały w jednej ławce i, mimo że ich drogi się rozeszły – Miriam nie miała magisterium i pracowała jako sekretarka w kancelarii prawniczej, a Christine studiowała medycynę i teraz kończyła specjalizację – były bardzo zżyte. Nieomal zawsze wyczuwały się intuicyjnie, że jedna drugiej potrzebuje, kiedy ma kłopoty albo chce zwyczajnie pogadać. Zawsze wspólnie omawiały swoje problemy z facetami. Teraz też Christine potrzebowała kogoś, z kim może pogadać i złapać dystans do zaistniałej sytuacji. – Cześć, Miriam, co u ciebie słychać? – zaczęła zdawkowo Christine. – O cześć, u mnie OK, ale chyba ty coś nie bardzo, co? Mam rację? – odpowiedziała Miriam. RS

5 – Szczerze mówiąc – tak, nie będę ukrywać, bo i nie ma po co. Chciałam pogadać. – Tak coś czułam. Kiedy? – rzeczowo pytała Miriam. – Może jutro zjadłybyśmy razem lunch albo wypiły herbatę? Może wpadłabyś do mnie na kolację? Mam jeszcze tę butelkę wina, którą dostałam od szefa. Podobno jest bardzo dobre. – OK, niech będzie jutro. Kusisz mnie tym winem. – To przyjedź do mnie na kolację. Zrobię pizzę. Pogadamy spokojnie. Możesz zostać u mnie na noc, jeśli chcesz i jeśli Richard nie będzie miał nic przeciwko. – Richarda nie będzie. Jest na kursie w Baltimore do końca przyszłego tygodnia. Jak widzisz, nie muszę się nikomu tłumaczyć. – To jesteśmy umówione? – No tak, oczywiście. – Dzięki, Miriam. Do jutra. Cześć. Christine przyjęła jeszcze kilku pacjentów. Potem poszła na oddział sprawdzić, kto ją zastępował i co zlecił. W dyżurce zastała młodą pielęgniarkę Marię Monti, bardzo lubianą przez dzie- ci i poprosiła ją o karty zleceń swoich pacjentów. Okazało się, że zastępowała ją doktor Linda Holmes, ordynator oddziału i jej bezpośrednia przełożona. – O, to świetnie – pomyślała – nie muszę w zasadzie niczego kontrolować. Na pewno nie kwestionowała mojego postępowania. Sprawdziła karty zleceń, musiała się upewnić, czy nie wprowadzono żadnych zmian. Szybko je przejrzała, stwierdziła, że wszystko jest w porządku i oddała pielęgniarce. – Do widzenia Mario, miłego weekendu – powiedziała, stojąc przy drzwiach. RS

6 – Do widzenia pani doktor, do poniedziałku. Życzę również udanego weekendu – odrzekła i uśmiechnęła się promiennie. – Jaka ona jest ładna – przemknęło przez głowę Christine. – Zgrabna, miła i te jej oczy, czarne, aksamitne. Nic dziwnego, że prawie cały męski personel kliniki patrzy na nią rozmarzonym wzrokiem. A ona, jakby nigdy nic, rozdaje te swoje aksamitne spojrzenia i wydaje się wcale tego nie za- uważać. Przy tym jest świetnie przygotowana do pracy, bardzo sumienna, obowiązkowa i delikatna w obejściu z pacjentami. Istny skarb! Ciekawe, jak długo tak będzie? – zastanawiała się w myślach, przypominając sobie różne plotki kliniczne. Wyszła z dyżurki i przez nikogo nie zaczepiana poszła do pokoju lekarskiego, żeby się przebrać. W pokoju nikogo nie było, ale z jej szafki dobiegał dzwonek telefonu komórkowego. Odebrała go, dzwoniła matka. – Dzień dobry, mamo. – Witaj kochanie! Przepraszam, że dzwonię do pracy, ale za dwie godziny mam samolot do Waszyngtonu. Lecę do ojca, chyba miał atak serca – odezwał się dźwięczny głos matki. – Skąd o tym wiesz? – Zadzwoniła jego sekretarka, ale nie była pewna, czy to zawał, czy udar. Będziemy w kontakcie. Uważaj na siebie, moje dziecko. – Dobrze mamo, będę uważać. Ty też uważaj na siebie. Może chcesz, żeby z tobą lecieć? – zapytała odruchowo. – Nie. Ty masz tyle zajęć. Zorientuję się, co się stało i zobaczę, czy nie można go przenieść tutaj. Ty i tak nic nie pomożesz w tej procedurze, tylko stracisz czas. Przecież niedługo masz egzamin specjalizacyjny. – Tak, to prawda. Przykro mi, że tak się stało. Poinformuj mnie natychmiast o wszystkim. Trzymaj się mocno. Pa! Do zobaczenia! RS

7 – Dobrze Christine, ty też się trzymaj. Będziemy w kontakcie. Christine odłożyła telefon i ogarnął ją dziwny smutek. Ojciec?! Jakie to dziwne, ale dla niej słowo to było jakieś puste. Tak dawno go nie widzia- ła. Chyba piętnaście lat. Czasem do niej dzwonił, ale bardzo rzadko. Miała do niego głęboki żal, że opuścił ich bez wyjaśnienia. Mama nie chciała za bardzo mówić na ten temat. Podkreślała, że zawsze był nieodpowiedzialny, bardzo despotyczny. A teraz – pierwsza spieszyła z pomocą. Christine nie mogła zrozumieć dlaczego. A może tamtej kobiety już nie ma? Dlaczego mówiła o przywiezieniu go tutaj? Dziwne to wszystko. Nie będę o tym teraz myśleć – postanowiła nagle. Szybko ubrała się, poprawiła uczesanie i makijaż. Patrząc w lustro dostrzegła głębokie cienie pod oczami i smutne spojrzenie. – Ach tak, to o to wszystkim dzisiaj chodziło. Faktycznie nie wyglądam najlepiej. To wszystko przez George'a. Muszę odpocząć. Jak dobrze, że jutro jest sobota. Wsiadła do samochodu i od razu pojechała do domu. Nie musiała robić zakupów. Miała dobrze zaopatrzoną lodówkę, w zasadzie na cały tydzień. Nie czuła głodu. Włączyła radio i zaparzyła herbatę. Powoli ją sączyła jednocześnie przeglądając gazety. W pewnym momencie poczuła się bardzo zmęczona. Wykąpała się, założyła szlafrok i włączyła swoją ulubioną muzykę Evy Mendez. Właściwie była to muzyka jej i George'a. Pod wpływem jej brzmienia nasuwały się różne myśli. – George, jakie to dziwne. Tak długo się znamy. Poznałam go w połowie studiów. Od czterech lat właściwie mieszkał u mnie. Byłam pewna, że jesteśmy sobie bardzo bliscy. W zasadzie wszyscy myśleli, że się pobierzemy. Właśnie, dlaczego nie oświadczył mi się do tej pory? I chyba zawsze unikał rozmów na ten temat. Jakoś nigdy przedtem nie zwracałam na to uwagi. Dlaczego? Chyba jestem ciągle naiwna i łatwowierna – próbowała zrozumieć sytuację, w jakiej się RS

8 znalazła. Przechodząc do sypialni, podniosła z fotela jego koszulę. Zanurzyła w niej twarz, szukając jego zapachu zmieszanego z lekką nutą jego wody toaletowej. Działał na nią wprost oszałamiająco, pobudzał jej zmysły do tego stopnia, że traciła nad nimi kontrolę. Przypomniała sobie, że na początku ich znajomości czuła się z tym nieswojo, ale później, kiedy zauważyła, jak bardzo to na niego działa, zaczęło to jej sprawiać dziką rozkosz. Jemu zresztą również. Czuła ciągle na sobie ich ostatnią wspólną noc, tę zanim zajrzała do laptopa. Było cudownie. Zawsze byli zgodni co do jednego, że w łóżku sta- nowią idealną parę, wyjątkowo dobrze zgraną. Wyczuwali się doskonale, tak jakby czytali w swoich myślach. Christine czasem wydawało się, że nie potrafi żyć bez jego dotyku, pocałunków i pieszczot. Była tak pewna jego miłości i oddania, że nie zwracała uwagi na drobne zmiany w jego zachowaniu. A przecież od jego ostatniego wyjazdu do Berkeley zmienił się jakoś. Czasem taksował ją krytycznie, stwierdzał, że ma trochę za długie włosy, chociaż zawsze je uwielbiał, albo zbyt ostro zarysowany kontur twarzy, a przecież taki miała zawsze i mówił, że bardzo mu się podoba. Ciekawe, co chciał przez to powiedzieć? Christine miała 29 lat, ale nikt jej tyle nie dawał. Wyglądała bardzo młodo. Niektórzy nie chcieli uwierzyć, że jest lekarzem, myśleli, że dopiero rozpoczyna studia. Była średniego wzrostu, szczupła, z prostymi, długimi do ramion ciemnokasztanowymi włosami, które zazwyczaj wiązała w koński ogon lub upinała w kok czy w węzeł na karku. Miała drobną twarz, regularne, ciemne łuki brwiowe, duże zielone oczy z długimi rzęsami, wyraziste usta i zdecydowany w zarysie podbródek. Do tego ładne, zadbane zęby, które chętnie pokazywała w uśmiechu. Ogólnie prezentowała się bardzo dobrze. Najlepszym tego dowodem było to, że gdziekolwiek się RS

9 pojawiała, wzbudzała zainteresowanie mężczyzn, co z kolei zawsze irytowało George'a. Nigdy jednak nie przywiązywała do tego nadmiernego znaczenia, traktowała to naturalnie, chociaż dbała o siebie. Starała się prowadzić regularny tryb życia, zdrowo się odżywiać, od czasu do czasu chodziła do fitness clubu i do spa. Dwa razy w tygodniu chodziła na basen, czasem na siłownię, a od późnej wiosny do późnej jesieni trzy razy w tygodniu uprawiała jogging. Nie paliła papierosów, ale lubiła kawę i od czasu do czasu pozwalała sobie na niewielką ilość dobrego alkoholu. Zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu zobaczyła numer Toma Stewarta, kolegi z kliniki, który miał opinię wielkiego podrywacza, ale zdaniem Christine zawdzięczał ją specyficznemu sposobowi bycia, który polegał przede wszystkim na tym, że bardzo lubił żartować i być w centrum zainteresowania. Z Christine łączył go szczególny rodzaj przyjaźni.– Cześć, Christine, moja ślicznotko! – zabrzmiał jego dźwięczny głos. – Cześć, Tom, czy coś się stało? – zapytała. – Tak, wiesz, nie obraź się, ale wydawało mi się, że nie czułaś się dzisiaj najlepiej. Mam rację? – padło w słuchawce życzliwe pytanie. – Tak, byłam trochę rozkojarzona i w dodatku niewyspana. – Dlaczego? Przecież nie miałaś ostatnio dodatkowych dyżurów? – dopytywał się Tom. – Ach, Tom, to nie o to chodzi. Trudno mi o tym mówić. Widzisz... to George. To przez niego. Przypadkiem odkryłam, że ma kogoś, że mnie zdradza – wydusiła z siebie. – Niemożliwe – powiedział Tom – wprost nie mogę w to uwierzyć! – Ja też nie, ale jednak to prawda. Nie mogę się pozbierać ani o tym jeszcze rozmawiać. Nie teraz. Nie gniewaj się. RS

10 – Dobrze, Christine. Przepraszam. Gdybyś czegoś potrzebowała, możesz na mnie liczyć, pamiętaj. Jest mi bardzo przykro – dodał po chwili zmartwionym tonem. – Dzięki, Tom. Muszę to sobie wszystko przemyśleć, złapać dystans. To trochę potrwa. Chyba potrzebuję teraz przede wszystkim spokoju. – Dobrze, Christine, ale pamiętaj, że jak będziesz potrzebowała towarzystwa, jestem do dyspozycji. Zawsze, o każdej porze dnia i nocy. – Pamiętam. Cześć – powiedziała, czując, że za chwilę się rozpłacze. – Trzymaj się, Christine. Pa. Odłożyła słuchawkę. Chwilę później powiedziała do siebie: – No cóż, zobaczymy, świat się jeszcze nie skończył, do roboty, Christine, bierz się za referat! Przeszła do drugiego pokoju, włączyła laptop i wyjęła notatki. Nie mogła się skupić, więc zmieniła płytę na Andreę Boccellego, który zawsze dobrze działał na jej koncentrację. Nazajutrz obudziła się trochę później. Z lubością przeciągnęła się w swoim wygodnym łóżku. – Jak to dobrze, że nie mam teraz dyżurów. Nie chce mi się wstawać. Tak przyjemnie w mięciutkiej pościeli. Miriam przyjdzie pewnie koło szóstej, mam mnóstwo czasu. Zdążę jeszcze skończyć referat – rozmyślała sobie leniwie. Po dłuższej chwili jednak wstała i zaczęła porządkować pokój. Schyliła się, żeby spod łóżka wyjąć pantofel i zauważyła bordowe podłużne pudełeczko z aksamitu przewiązane srebrną wstążką. – Co to może być? – pomyślała zaintrygowana. Podniosła je i obejrzała dokładnie. Na wieczku był wytłoczony srebrny napis „Tiffany". Coraz bardziej zaciekawiona rozwiązała wstążkę i otworzyła je. Wewnątrz leżała gruba bransoleta. Była to bardzo ładna kombinacja złota i srebra czy może białego złota – Christine nie znała się na tym zbyt dobrze – w kształcie przeplata- RS

11 jących się pasków. Wyjęła ją z pudełka i założyła na rękę. Prezentowała się znakomicie. – Ciekawe, skąd się tu wzięła? – zastanawiała się – czyżby George zapomniał mi ją dać? Chyba tak. O rany! A ja go podejrzewałam o zdradę. Jak mogłam! Pewnie się obraził! Ale jestem głupia! Bez chwili zastanowienia się zadzwoniła do George'a. – Halo, Christine. Czy coś się stało? – usłyszała jego zdziwiony głos. – Cześć, George. Chciałam cię przeprosić. Naprawdę. Nie wiem, jak mogłam cię podejrzewać. Dziękuję ci za miłą niespodziankę. Jest śliczna. Tylko dlaczego schowałeś ją pod łóżko? I z jakiej okazji mi ją dajesz? Urodziny już miałam – mówiła ożywiona. – Och! Christine! Znalazłaś ją? – w głosie George'a wyczuła tłumioną wściekłość. – To dobrze, myślałem, że ją gdzieś zgubiłem. Prawdę mówiąc, nie była przeznaczona dla ciebie. Przepraszam. Mogłabyś ją wysłać kurierem? Jest bardzo cenna. – Co takiego?! Więc dla kogo ją kupiłeś, jeśli można spytać? – wrzasnęła do słuchawki, czując, że zrobiła z siebie kompletną idiotkę. – Dla mojej asystentki w Berkeley i myślałem, że gdzieś mi się zapodziała. – Od kiedy asystentce daje się takie prezenty? – dopytywała się wściekła Christine. – Nie bądź zazdrosna, panuj nad swoimi emocjami. Sprawa jest bardzo prosta. To dowód wdzięczności za to, co dla mnie tu robi – powiedział lodo- watym tonem. – A cóż takiego, jeśli można wiedzieć? – drążyła Christine. – No wiesz, przygotowuje mi różne rzeczy, pisze plan zajęć, konspekty... jest po prostu bardzo oddana. RS

12 – Tobie czy pracy? – zapytała, czując, że narasta w niej kolejna fala złości. – Hm, dziwnie to ujmujesz. Jestem jej po prostu wdzięczny. To wszystko. – I kupiłeś jej bardzo kosztowną biżuterię od Tiffany'ego?! – wrzasnęła do słuchawki coraz bardziej wściekła i upokorzona. – Sekretarkom czy asystentkom kupuje się co najwyżej eleganckie czekoladki, a nie tak kosztowne przedmioty! Przestań mnie okłamywać i robić z siebie idiotę! – wyłączyła się, nie czekając na odpowiedź George'a. Czuła, że za chwilę się rozpłacze, a nie chciała, żeby o tym wiedział. Zdjęła bransoletkę i chciała ją włożyć do pudełka, kiedy zauważyła, że wewnątrz jest wygrawerowany jakiś napis. Przeczytała: „Mojej słodkiej Dorothy – George". – Dorothy? No tak, to do niej pisał ten czuły list. O nie, tego już za wiele. I ja mam jeszcze wysyłać mu tę bransoletkę? To już przesada – myślała gorączkowo. Czuła się strasznie. Poniżona, upokorzona, wykorzystana i oszukana. Bez chwili namysłu podeszła do szafy i zaczęła przeszukiwać rzeczy George'a. Nigdy tego nie robiła, bo uważała, że to jest poniżające dla kobiety, bo albo ma się do kogoś zaufanie, albo nie. A jeżeli nie, to nie ma mowy o bliskim związku. A ona właśnie przestała mu wierzyć. Szybko obmacywała kieszenie spodni i marynarek, ale były puste. W kieszeni kurtki coś zaszeleściło. Był to tylko kwit z pralni. Już miała zamknąć szafę, kiedy spostrzegła, że w rogu leży notes. Znała go bardzo dobrze, gdyż George codziennie zapisywał w nim terminy spotkań, wy- kładów, szczegółowy rozkład zajęć itp. Christine nigdy go nie przeglądała, ale teraz wręcz paliła ją ciekawość. Wzięła do ręki dość gruby notes w granatowej okładce i pobieżnie go przewertowała. Kartki były zapisane RS

13 pochyłym, drobnym, trudnym do odczytania pismem George'a. Stwierdziła, że w zaistniałej sytuacji ma prawo go przejrzeć. Zanosiło się na długą lekturę, więc włączyła ekspres do kawy. Po chwili mieszkanie wypełnił wspaniały aromat. Christine postawiła filiżankę na stole kuchennym i zabrała się do wertowania notesu. Szybko zorientowała się, że obejmuje on okres kilku miesięcy z zeszłego roku, kiedy George miał wykłady w Berkeley. Początkowo odczytywała jedynie suche informacje dotyczące rozkładu zajęć, spotkań z pracownikami uniwersytetu i konsultacji ze studentami. Były również odnotowane rozmowy telefoniczne z nią. Niektóre opatrzone komentarzem: „znowu rozmowa z Christine, nudna", albo „Christine – nic nowego, właściwie nie ma o czym mówić", „Christine – ciągle to samo, nuda, z daleka jest mniej pociągająca, dlaczego?", „chyba już nic do niej nie czuję", „Christine – może to tylko chwilowy kryzys?". Christine czytając te notatki, stawała się coraz bardziej zła i jednocześnie smutna. – Jak mogłam nie zauważyć, co się dzieje? Dlaczego, będąc z George'em nie zauważyłam, że był mną znudzony? Jak to możliwe? Przecież zawsze nazywał mnie swoją maleńką i mówił, że mnie ubóstwia. Prawie codziennie kochaliśmy się i nie zauważyłam, żeby był znudzony. Wprost przeciwnie. A może łączył nas tylko seks i nie była to miłość, jak mi się zdawało? Zaraz, czy George kiedykolwiek powiedział mi, że mnie kocha, oczywiście poza chwilami seksualnej ekstazy? – zaczęła się za- stanawiać coraz intensywniej, jednocześnie czując, że zaczyna się uspokajać. Przypominała sobie różne sytuacje i próbowała poddać chłodnej analizie jego zachowanie, ale początkowo nie odkryła nic szczególnego, poza tym, że faktycznie nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek George powiedział do niej, że ją kocha. Było jej bardzo przykro. RS

14 Przy dacie marcowej na całej stronie wielkimi literami zostało zapisane imię DOROTHY z podkreśleniem, wykrzyknikiem i znakiem zapytania. Na ten widok Christine stała się czujna i nieco nerwowo przerzucała kolejne kartki, na których co rusz znajdowało się to imię z krótkimi dopiskami: „lunch", „kino", „spacer", „kolacja", a w pewnym momencie „weekend – no, no". – Co to może znaczyć? O co chodzi? – zadawała sobie pytania, ale jednocześnie nie chciała na nie odpowiedzieć, mimo że odpowiedź była raczej oczywista. W pewnym momencie zamknęła kalendarz. Powoli piła kawę. Czuła, jak narasta w niej ogromny smutek, żal i złość. Czuła się samotna i upokorzona. Wyjęła z szafki drobne ciasteczka czekoladowe z migdałami i z przyjemnością spojrzała na sporą miseczkę, w której się znajdowały. Zjadła ich kilka, dopiła kawę i głośno powiedziała sama do siebie: – No cóż, muszę coś z tym zrobić, ale pomyślę o tym później. Przeszła do pokoju, włączyła laptop i rozłożyła notatki. Usiłowała zająć się pracą, przecież w poniedziałek miała zanieść gotowy referat. Bardzo zależało jej na tym, żeby był dobry. Przejrzała notatki, które dostała od Sophie, pozakreślała najbardziej istotne rzeczy i zajęła się referatem, ale nie było to łatwe. Kilka razy czytała treść, zanim wreszcie doszło do niej, o co chodzi i gdzie ma wstawić dane statystyczne. Powoli zagłębiała się w pracę i po pewnym czasie przestała myśleć o całej tej przykrej sytuacji. Zrobiła kilka tabelek, wpisała do nich dane, ponownie przeczytała całość i stwierdziła, że brzmi bardzo dobrze. Z zadowoleniem kliknęła na ikonę „drukuj" i patrzyła na kartki pokryte równymi rzędami tekstu. Była bardzo zadowolona z efektu swej pracy i uśmiechała się sama do siebie. Odruchowo spojrzała na zegarek. Dochodziła trzecia po południu. O! Jak już późno? – zdziwiła się – muszę zabrać się za porządki i pizzę. RS

15 Ogarnęła wzrokiem mieszkanie. Stwierdziła, że nie jest najgorzej, szybko odkurzyła, ułożyła równo książki i notatki na biurku, schowała do szafy rozrzucone rzeczy, powiesiła świeży ręcznik w łazience i przygotowała pościel dla Miriam. Poszła do kuchni i zabrała się za gotowanie. Szybko wyrobiła ciasto na pizzę, pokrajała w plastry wędzony boczek i zrumieniła go na patelni. Przygotowała też sos czosnkowy. Był to ulubiony sos Miriam. Wyjęła z kredensu czerwone wino, oryginalne francuskie. Przeczytała, że było rozlewane bezpośrednio w winnicy. Był to prezent od profesora. Przypomniała sobie okoliczności, w jakich go dostała. Christine właściwie zaczynała wówczas pracę w klinice. Profesor przyleciał z kongresu we Francji i przygotował szczegółowe sprawozdanie. Przywiózł także ciekawe materiały na temat nowych leków i procedur medycznych dotyczących alergii u dzieci i opowiadał o Europie, a szczególnie o Francji. Wszystkich wówczas poczęstował lampką francu- skiego wina. Potem zaprosił ją do gabinetu, gdzie wypytywał o plan jej specjalizacji. Poinformował ją także o programach badawczych, w jakich klinika bierze udział, a na koniec wręczył ładną torbę z prezentem, mówiąc, że to od niego z życzeniami dobrej współpracy. Christine była początkowo zaskoczona, ale profesor był bardzo zadowolony i poklepał ją nawet po ramieniu, więc pomyślała, że to tak musi być, widocznie taki ma styl bycia, bardzo bezpośredni. Christine w dyżurce zajrzała do torby i wyjęła z niej drewnianą skrzyneczkę, w której leżała butelka wina opatulona w drewniane wiórki. Wyglądała zachęcająco. – Zostawię ją na specjalną okazję – postanowiła. – No, no, chyba wpadłaś mu w oko – usłyszała za sobą głos Toma Stewarta – szef zazwyczaj nie rozdaje prezentów. Chyba... że... na kogoś RS

16 poluje. Uważaj Christine, to wielki uwodziciel, żadnej nie przepuści – ciągnął Tom, a na końcu roześmiał się krótko i wyszedł. – Co to ma znaczyć? Jak to? – myślała Christine. – Przecież ja jestem z George'em i profesor dobrze o tym wie, bo się obaj znają. Chyba Tom się myli – uspokoiła samą siebie. – No właśnie, jestem z George'em. Jestem czy byłam? – wróciła do rzeczywistości i zamyśliła się. Usłyszała dzwonek domofonu i wpuściła roześmianą Miriam. – Masz niezłego sąsiada. Jechaliśmy razem windą z garażu – powiedziała rozsiadając się wygodnie w kuchni. – Sąsiada? Którego masz na myśli? – zapytała trochę zaciekawiona. – Mieszka piętro niżej. Wysoki, ale nie za bardzo, blondyn, bardzo przystojny, a do tego uprzejmy. Spotkaliśmy się w garażu. – Piętro niżej? Nie znam tam nikogo. Ja bardzo rzadko spotykam sąsiadów i właściwie chyba ich nie znam. Oprócz sąsiadki zza ściany, samotnej starszej pani. – Szkoda, bo niezły okaz – żartowała Miriam – znasz to porzekadło, że pod latarnią jest zawsze najciemniej? – ciągnęła. – Szkoda, że tu nie miesz- kam – roześmiała się. – Och, Miriam, przestań, zupełnie mi nie do śmiechu – westchnęła Christine. – No dobrze, pożartować sobie chyba mogę? – zapytała. – Przecież wiesz, że to z sympatii do ciebie. Chciałam cię oderwać od przykrych myśli – dodała spokojnym tonem i spojrzała na przyjaciółkę z ogromną sympatią i życzliwością. – Powiedz mi, co mam robić? – spytała po krótkiej chwili – nie lubię bezczynnie siedzieć. RS

17 – W zasadzie nic. Wszystko przygotowałam – powiedziała Christine. – Będziemy piły wino do pizzy, a później kawę albo herbatę, co będziesz chciała, dobrze? – zadysponowała. – Dobrze, dobrze. W takim razie siedzę grzecznie i czekam. – Wiesz, mam jednak zajęcie dla ciebie. Wyjmij kieliszki, talerze i sztućce. Porozkładaj na stole. W szufladzie obok mnie są serwetki. Też mo- żesz je wyjąć. I to chyba już wszystko. Każda zajęła się swoją pracą. Miriam nakrywała do stołu, a Christine wprawnie wyłożyła ciastem foremki na pizzę, szybko układała chrupiący boczek, pomidory, a wierzch posypała mozarellą i ziołami. Wstawiła do nagrzanego piekarnika. Otworzyła butelkę wina i po kilku minutach nalała sobie niewielką ilość do kieliszka. Poruszała nim i patrzyła jak wino ładnie rozlewa się po ściankach. Wreszcie upiła łyk, a po chwili z zadowoleniem stwierdziła: – Dobre, nawet bardzo. Będzie odpowiednie. Chcesz kieliszek? – zapytała przyjaciółkę. – Tak, chętnie – Miriam z zadowoleniem przyjęła propozycję. Pociągnęła łyk. – Rzeczywiście bardzo dobre. W sam raz na taką okazję. Poprawi humor – stwierdziła tonem znawcy. – Oby – westchnęła Christine – czasem myślę, że nic mi nie pomoże. – No to powiedz, o co chodzi – zagadnęła Miriam. – O George'a, a właściwie o to, że ma kogoś, jakąś Dorothy w Berkeley. – Coś ty? Skąd o tym wiesz? To jest taka szokująca wiadomość, że nie mogę w nią uwierzyć. Czy jesteś pewna? – Ja też nie mogę. Ale patrz. Tu jest notes, w którym odnotowywał sobie uwagi na jej temat w zeszłym roku, czyli, że znają się już rok! I chyba między nimi wówczas coś było. Tak sądzę na podstawie tych notatek – RS

18 pokazała palcem odpowiednie adnotacje. – W zasadzie nie pozostawiają złudzeń. Nie ma co się oszukiwać. Miriam w milczeniu studiowała notes, od czasu do czasu popijając wino. – No tak – powiedziała, kiedy skończyła go przeglądać. – I co jeszcze? – zapytała. – Popatrz na to – Christine podała jej pudełko z bransoletą. Od razu ci powiem, że to nie jest przeznaczone dla mnie. – Tiffany – no, no – ze znawstwem skwitowała Miriam. Wyjęła z pudełka bransoletę, założyła na rękę i oglądała ją bardzo dokładnie. – Jest prześliczna i bardzo droga, jak sądzę. Patrząc na oko to chyba twój rozmiar. A skąd wiesz, że to nie dla ciebie? – zapytała. – Przeczytaj dedykację na wewnętrznej stronie. Wszystko wyjaśnia. – „Mojej słodkiej Dorothy – George" – przeczytała. – No cóż, jest to jakiś dowód, który na pewno daje wiele do myślenia. – Ale to nie wszystko, Miriam. Tę bransoletę znalazłam dzisiaj rano. W czwartek po południu przypadkiem przeczytałam fragment listu, który George pisał do Dorothy. Przypuszczam, że był bardzo czuły. Całego co prawda nie czytałam, ale kończył się jakoś tak: „Nie mogę się doczekać. Całuję. Twój George". – No i co? Zapytałaś go o to? – Miriam nie mogła ukryć poruszenia. – Tak, ale chciał mnie zbyć. Mówił, że to jego asystentka z Berkeley, że coś mu tam przygotowała, coś bardzo dla niego ważnego, a ta forma pożegnania to żart. –I ty w to uwierzyłaś? – spytała Miriam. – Chyba nie jesteś taka naiwna. – Nie, oczywiście, że nie. Ale wtedy nie wiedziałam ani o bransolecie, ani o zapiskach w notesie. Miałam gdzieś w głębi duszy nadzieję, że to RS

19 nieporozumienie. Teraz sprawa wygląda jasno i nie mam złudzeń. Nie rozumiem tylko, dlaczego wcześniej nie zauważyłam, że coś się dzieje niedobrego? – spokojnym tonem analizowała Christine. – Czyżbym była taka zaślepiona? Naprawdę nie rozumiem, jak to możliwe. – Nie było wcześniej żadnych symptomów? Niczego podejrzanego? Niezwykłego? – dopytywała się Miriam. – Ja mu ufałam. Byłam zajęta. Czeka mnie przecież egzamin. Musiałam odbyć różne staże. Może nie poświęcałam mu tak dużo czasu, jak wcześniej, ale naprawdę byłam bardzo zajęta. Nie analizowałam jego zachowania. To był chyba błąd. Czuję się teraz okropnie. Zdradzona i oszukana. George nie ma odwagi mi jasno powiedzieć o co chodzi, a ja mu tak ufałam... bezgranicznie. Przecież zrozumiałabym, że się zakochał w innej kobiecie, mimo że byłoby mi bardzo przykro. – Ty zachowywałaś się jak najbardziej naturalnie i prawidłowo. George okazał się tchórzem. Powinien sprawę postawić jasno. W końcu takie rzeczy się zdarzają. – Wiesz Miriam, nie mogę się z tym pogodzić i nie wiem, co powinnam zrobić. Mam okropny chaos w głowie. – Ojej, pizza! – skoczyła na równe nogi i uchyliła drzwiczki piekarnika. Rozszedł się bardzo apetyczny zapach. – Zupełnie o niej zapomniałam i nie nastawiłam timera. Na szczęście nic się nie stało. Ładnie się upiekła. – Christine wyłączyła piekarnik, wyjęła pizzę i położyła na talerzach. Nalała wino do kieliszków. Stół wyglądał bardzo zachęcająco. – Proszę, Miriam, siadaj. Taka jak lubisz, z sosem czosnkowym – zachęciła przyjaciółkę. – Nie musisz mnie prosić. Dzisiaj nie liczę kalorii. Zresztą z tej okazji jadłam małe śniadanie i bardzo skromny lunch – powiedziała zadowolona RS

20 Miriam. – Pycha – wydusiła, jedząc pizzę. – Po prostu szał. Zawsze robisz świetną, ale dziś przeszłaś samą siebie. – Cieszę się. Może dlatego, że swoją złość wyładowałam, wyrabiając ciasto. Przynajmniej taki jest pożytek z całej tej sytuacji – stwierdziła filozo- ficznie Christine. Jadły pizzę w milczeniu. Wino komponowało się z nią wyśmienicie. – Kawa czy herbata? – zapytała, gdy skończyły. – Kawa, ale dopiero za jakiś czas. Na razie delektuję się winem – Miriam oglądała je w kieliszku patrząc pod światło. – Dobrze, więc pijmy wino. – Po chwili milczenia Christine dodała: – Wydaje mi się, że George powinien mi powiedzieć, że ma inną kobietę i wyprowadzić się. Nie wyobrażam sobie, żebym w tej sytuacji mogła iść z nim do łóżka. Na wszelki wypadek spakuję jego rzeczy i jak wróci, każę mu je zabrać. – Tak. Tak chyba będzie najrozsądniej. Ale najpierw powinnaś ochłonąć, uspokoić swoje emocje, a później chyba się zastanowić, czy ci na nim zależy i co do niego czujesz, czy możesz mu wybaczyć czy nie. George też powinien się określić, a przede wszystkim wyjaśnić tę sytuację – anali- zowała Miriam. – Właśnie. Powinien, ale czy to zrobi, skoro ukrywał to przez rok? A może on chce mieć dwie kobiety: jedną tu, a drugą w Berkeley? Ale po co? Trudno zrozumieć facetów. A ja przede wszystkim nie chcę się z nikim dzielić. Kiedy wyobrażam sobie George'a z tą jakąś Dorothy w sytuacjach intymnych, w jakich my byliśmy, robi mi się niedobrze z wściekłości i... zazdrości. Zastanawiam się, czy ja jestem zaborcza. Jak myślisz, Miriam? – To chyba jest normalne uczucie. Ja też nie wyobrażam sobie, żeby Richard w chwilach uniesień miłosnych innej kobiecie szeptał to samo, co RS

21 mnie i tak samo ją pieścił. Też byłabym zazdrosna, a przede wszystkim upokorzona i wściekła. Każda z nas chce wierzyć, że jest tą jedyną. Do- skonale cię rozumiem, Christine. – Po chwili dodała – Myślę, że trzeba go zmusić do wyjaśnienia tej sytuacji. Żeby wytłumaczył się z niej, patrząc ci prosto w oczy. A swoją drogą, rzeczy możesz mu spakować i jak wróci, zażądać, żeby się wyprowadził. Nie zaszkodzi mu to, nawet jeżeli będziecie znowu razem. To go powinno skłonić do refleksji. Musi sobie przecież odpowiedzieć na pytanie, czy chce być z tobą czy z Dorothy. – Tak też myślałam. Ale bałam się, że może reaguję zbyt pochopnie, impulsywnie. Wiesz, bałam się, żeby czegoś nie zepsuć – powiedziała z ledwo wyczuwalnym wahaniem. – A co tu można jeszcze zepsuć? – zdziwiła się Miriam. – Nie wiem, czy możliwe jest odbudowanie zaufania. Przede wszystkim nie powinnaś te- raz dzwonić do niego. Niech George wykona jakiś ruch. Poczekaj. Bądź cierpliwa. – Chyba masz rację – powiedziała Christine. Była zamyślona, sprawiała wrażenie lekko nieobecnej. Przechyliła butelkę, żeby napełnić kie- liszki i okazało się, że zostało już niewiele. Sprawiedliwie podzieliła resztę wina. Piły w milczeniu. Christine bawiła się kieliszkiem. Po chwili Miriam odstawiła pusty kieliszek i powiedziała: – Jesteś mistrzynią kuchni. A wino było pyszne i wspaniale pasowało do tej pizzy. – To dobrze, cieszę się – powiedziała machinalnie Christine i siedziały w ciszy. Po chwili Christine zaproponowała, żeby obejrzały film na DVD. – Skoro piłyśmy francuskie wino, to wypada obejrzeć francuski film. Najlepiej z drugiej połowy lat sześćdziesiątych. Mamy tu taki. Powinien być dobry. Poszukaj w tym pudełku, a ja przygotuję kawę. Mam do niej ciasteczka czekoladowe z migdałami. RS

22 – Jasne, już szukam – zapewniła Miriam i ochoczo zabrała się za przeszukiwanie pudła. Po chwili siedziały obok siebie, oglądały film i delektowały się kawą i ciastkami. Tego wieczoru nie wróciły już do smutnych tematów. Kiedy film się skończył, Christine wstawiła naczynia do zmywarki i położyły się spać. Nazajutrz rano Christine obudził dzwonek telefonu. Jednak zanim doszło to do jej świadomości, zamilkł. – Kto to może być? W niedzielę rano? – powoli zaczynała myśleć. Po chwili wstała i spojrzała na wyświetlacz. Odczytała numer komórki George'a. – Nie będę oddzwaniać – postanowiła. Poszła do kuchni przygotować śniadanie dla siebie i Miriam, która jeszcze spała. Ponownie rozległ się dźwięk dzwonka, a na wyświetlaczu ukazał się numer George'a. Nie chciała z nim rozmawiać, więc szybko włączyła automatyczną sekretarkę, ale George się nie nagrał. – Do trzech razy sztuka – zaśmiała się w duchu. – Niech się trochę pomęczy – postanowiła. Nie będę mu niczego ułatwiać – poczuła zapowiedź smaku zemsty. Zaparzyła kawę i czekała ze śniadaniem na Miriam. Słyszała, że bierze prysznic i pomyślała sobie, że pewnie obudził ją dźwięk dzwonka telefonu. Nastawiła grzanki, wyjęła musli, miód, dżem, jajka i jogurt. Po chwili w drzwiach kuchni zjawiła się Miriam. Była uśmiechnięta i wypoczęta. – Masz bardzo wygodne łóżka – stwierdziła. – Dawno mi się tak dobrze nie spało – powiedziała lekko się przeciągając. – To dobrze, że się u mnie dobrze czujesz. Zaparzyłam kawę. Siadaj. Co będziesz jadła? – dopytywała się Christine. RS

23 – O! Widzę same pyszności. Na początek musli z jogurtem a do tego kawa. Pachnie tak, że wierci w nosie. Nie można się oprzeć – powiedziała wciągając w nozdrza nęcący zapach. Usiadły przy stole. Jadły śniadanie w milczeniu i widać było, że Christine jest odprężona i chyba nie ma już ocho- ty do płaczu. Rozległ się dzwonek telefonu, ale żadna nie podchodziła, żeby go odebrać. – To George – powiedziała Christine – już trzeci raz, ale jakoś się nie nagrywa. Swoją drogą ciekawe, po co dzwoni? – zastanawiała się. – Nie chce mi się z nim rozmawiać. Nie dzisiaj. – Wcale nie musisz. Jak ma coś ważnego, to się nagra. Równie dobrze przecież może cię nie być w domu. Jest weekend i mogłaś gdzieś wyjechać. W końcu nie masz żadnych zobowiązań. Staraj się nim nie przejmować. Nie możesz być jego niewolnicą i ciągle się zastanawiać nad tym co on powie, co sobie pomyśli, czy to zaakceptuje. Przypuszczam, że on się nie zastanawia nad tym, co ty czujesz, myślisz, czy jesteś zmęczona. Powinna być jakaś symetria w relacjach między ludźmi, a u was jej nie było. Przynajmniej od pewnego czasu. – Chyba masz rację, Miriam. Jak dobrze, że jesteś, że zawsze mogę na ciebie liczyć – westchnęła Christine. – Och, nie przesadzaj. To normalne. Przecież jesteśmy przyjaciółkami. Ty też mi zawsze pomagasz. Chyba o to chodzi. – No tak, masz rację. To jest takie niby oczywiste, ale dopiero kiedy znajdziemy się w trudnej sytuacji, zdajemy sobie naprawdę z tego sprawę, jak bardzo jest to cenne. – Co zamierzasz dzisiaj robić? Masz jakieś konkretne plany? – spytała Miriam. RS

24 – Jeszcze nie wiem. Referat skończyłam wczoraj i chyba chciałabym odpocząć, chociaż wiem, że powinnam się uczyć. – Wiesz co, na pewno dzisiaj nie zajrzysz do książki, nie masz do tego głowy. Ale mam pomysł. Zróbmy sobie domowe spa, a później chodźmy na długi spacer. Jest dzisiaj piękna pogoda. – A to dobry pomysł. W łazience, w szafce mam maseczki, a spacer zawsze na mnie dobrze działa. Tylko nie wiem, w co się ubrać – ożywiła się Christine. – Masz tyle ładnych rzeczy. Po prostu zamknij oczy, otwórz szafę i wyjmij z niej to, co ci wejdzie pod rękę. Dzięki temu nie będziesz musiała się długo zastanawiać, a dodatki dobierzesz sobie później – poradziła jej Miriam. – Świetny pomysł. Jeszcze nigdy nie komponowałam tak ubioru – zaśmiała się Christine i po chwili obie dziewczyny zniknęły w łazience. RS