Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 114 850
  • Obserwuję510
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań681 984

Martin Gail Z - Kroniki Czarnoksiężnika 04z4 - Wybraniec Mrocznej Pani

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Martin Gail Z - Kroniki Czarnoksiężnika 04z4 - Wybraniec Mrocznej Pani.pdf

Beatrycze99 EBooki M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 469 stron)

Martin Gail Z Kroniki Czarnoksiężnika 04 Wybraniec Mrocznej Pani Zdrada i magia krwi mogą pozbawić króla Martrisa Drayke’a tronu, dla którego zdobycia tak wiele ryzykował. Wojna, zaraza i zdrada sprawiły, że Margolan stanął na skraju zagłady. Zmagania z lordem-zdrajcą zbliżają się do końca, jednak być może ceną za ocalenie królestwa będzie życie tych, których Tris kocha najbardziej – oraz jego własna dusza. Wybuch wojny domowej grozi Isencroftowi, a Cam z Cairnrach może być jego jedyną nadzieją na zdławienie rebelii przeciwko Koronie. W margolańskim pałacu, zdrada stanowi zagrożenie dla nowej królowej i nienarodzonego następcy tronu. Królowa Kiara, sama w obcym królestwie, zostaje oskarżona o zdradę stanu i staje się celem ataków skrytobójców. A w Mrocznej Ostoi, nieumarli grożą zerwaniem Rozejmu zawartego z żywymi, co prowadzi do morderczego konfliktu. Lord Jonmarc Vahanian zaprzedał swoją duszę dla dokonania zemsty stając na czele vayash moru w walce przeciwko niebezpiecznemu buntownikowi, którego dążenie do rozlewu krwi jest zagrożeniem dla przyszłości kraju.

Dla mojej matki Frances Zehner i mojej „drugiej matki", Betty Martin. Dzięki ich wierze we mnie, udało mi się zrealizować pomysł na te książki i wytrwać na długiej drodze do ich wydania.

Stworzenie książki wymaga wsparcia oddanych ludzi, których łączy miłość do opowieści. Jak zawsze dziękuję mojemu mężowi Larry'emu, który jest moim pierwszym i najlepszym redaktorem, oraz moim dzieciom - Kyrie, Chandlerowi i Codyemu - które muszą żyć z matką-pisarką. Dziękuję również Christianowi Dunnowi, Markowi Newtonowi i Vincentowi Respondowi za urzeczywistnienie mojego marzenia. Oczywiście podziękowania należą się mojemu agentowi Ethanowi Ellenbergowi za zachętę i wsparcie. Pragnę też podziękować moim przyjaciołom z Festiwali Renesansowych w Karolinie i Arizonie, którzy pozwolili mi poznać życie barda. Dziękuję także wszystkim moim czytelnikom oraz przyjaciołom z konwentów i spotkań autorskich, którzy umilają mi życie w trakcie trasy promującej książkę.

Pierwszy rok panowania króla Margolanu Martrisa, syna Bricena, nie przyniósł długo wyczekiwanego pokoju. Jared Uzurpator nosił koronę niespełna rok, jednak szkody, jakie wyrządził, sprowadziły na Margolan głód i naruszyły trwający od wieków rozejm między śmiertelnikami a vayash moru. Zwolennicy Jareda zeszli do podziemia. Najbardziej butnym z lojalistów był lord Curane z Lochlanimar, który zmusił własną wnuczkę do urodzenia syna, bękarta Jareda. Zaraz po Święcie Zmarłych król Martris Drayke poślubił księżniczkę Kiarę, córkę króla Donelana, dziedziczkę tronu Isencroftu. Ich małżeństwo, zawarte z miłości, co było rzadkością, przypieczętowało stare przymierze między dwoma królestwami. Oznaczało także połączenie królestw Isencroftu i Margolanu do czasu narodzenia następców tronu. Miesiąc po ślubie para królewska obwieściła, iż spodziewa się potomka. Zapewniwszy sukcesję, Tris nie miał wyboru - musiał poprowadzić wojsko na południe, do Lochlanimar, aby przypuścić szturm na fortecę Curane'a. Płynąca przez pole bitwy wielka rzeka energii, zwana Strumieniem, jest niebezpiecznie niestabilna i stanowi rosnące zagrożenie dla Trisa i jego magów, którzy walczą z magią krwi Curane'a. Margolańska armia, pospiesznie odtworzona po odzyskaniu tronu przez Trisa, jest daleka od swojej dawnej świetności. Większość sił królewskich składa się z buntowników, którzy wzięli udział w powstaniu pod wodzą Bana Soteriusa, z krewnych tysięcy ludzi

zamordowanych lub zaginionych bez wieści w czasie panowania Uzurpatora. Do armii przyłączyły się także ochotniczo duchy wojowników oraz kilkudziesięciu vayash moru, a także czarodziejki, które wbrew woli Stowarzyszenia Sióstr wyruszyły na wojnę. Oblężenie nie idzie po myśli króla. Wojna trwa już niemal trzy miesiące, pochłania wiele ofiar, szaleją zimowe burze i brakuje żywności. Wśród żołnierzy szerzy się zaraza zesłana przez magów krwi Curane'a. Magia i Strumień stanowią takie samo zagrożenie jak broń wroga i, jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie, Tris Drayke może stracić życie, królestwo, a nawet duszę. W Shekerishet zaś zdrajca nastaje na życie Kiary. Próby zamordowania nowej królowej zostają z trudem udaremnione. Podejrzenia padają na starych przyjaciół i zaufanych stronników pary królewskiej. Kiara, sama w obcym kraju, musi w kwestii obrony polegać na własnych siłach. Losy obu królestw zależą od tego, czy uda jej się poznać tożsamość zdrajcy i uniknąć zagrożenia, zanim będzie za późno. W Isencrofcie silny sprzeciw wobec połączenia królestw grozi wojną domową. Cam z Cairnrach, czempion króla Donelana, zostaje wzięty jako zakładnik, by zmusić władcę do uległości. Cam dowiaduje się, kim jest człowiek, który zdradził zarówno Donelana, jak i Trisa Drayke’a, jednak może zginąć, zanim będzie miał szansę przekazać królowi ostrzeżenie. W Mrocznej Ostoi lord Jonmarc Vahanian staje w obliczu innego rodzaju zdrady. Zbuntowani vayash moru pod wodzą Malesha z Tremontu, chcąc wciągnąć Jonmarca do walki, wymordowali śmiertelnych mieszkańców okolicznych wiosek. Malesh podjął próbę przemienienia lady Cariny, aby zadać cios Jonmarcowi, jednak Mroczny Dar

zmaga się z magią uzdrowicielki i Carina nie jest ani śmiertelna, ani nieumarła. Zdesperowany Jonmarc składa żołnierską przysięgę zwaną Paktem Istry: oddaje Mrocznej Pani duszę w zamian za śmierć swojego wroga. To samobójczy pakt. Wraz z lordem Gabrielem z Rady Krwi, innymi vayash moru wiernymi postanowieniom rozejmu oraz zmiennokształtnymi vyrkinami Vahanian wyrusza stoczyć walkę z Maleshem. Zabicie tego vayash moru zanim Carina zostanie uleczona, może doprowadzić do jej śmierci ze względu na silną więź łączącą młodego wampira i jego stwórcę. Ale Jonmarc nie ma wyboru, Malesh grozi bowiem wymordowaniem mieszkańców kolejnych wiosek... Tris i Jonmarc sądzili, iż odzyskanie korony Margolanu sprawi, że do Zimowych Królestw zawita znowu pokój i dostatek. Mylili się.

DZIEŃ PIERWSZY Rozdział pierwszy Tętent kopyt przetaczał się niczym grom w nocnym zimowym powietrzu. Jonmarc Vahanian postawił kołnierz, żeby osłonić twarz przed przejmująco lodowatym wiatrem. Jechało z nim trzydziestu przygotowanych do bitwy vayash moru, obok nich sadziły susami vyrkiny - zmiennokształtni pod postacią ogromnych wilków. Towarzyszący mu vayash moru należeli do straży Mrocznej Ostoi — przyłączyli się do niego niemal wszyscy jej nieumarli członkowie, jedynie kilkunastu pozostało, by strzec dworu. Ponadto Riqua i Gabriel wezwali swoje potomstwo. Jonmarc był pośród nich jedynym śmiertelnikiem. Dziś wieczór gniew i rozpacz zagłuszały strach. Jechali, aby zakończyć wojnę, zanim ta się rozpocznie. Jonmarc jechał, aby pomścić Carinę. Skóra na piersi paliła go w miejscu, w którym narysował znak Pani. Złożył przysięgę nazywaną przez żołnierzy Paktem Istry. W zamian za śmierć swojego wroga, Malesha, oddał Mrocznej Pani swą duszę. Nie spodziewał się, że dane mu będzie powrócić do Mrocznej Ostoi. Więź między stwórcą a jego dzieckiem jest tak silna, że dziecko ginie wraz ze śmiercią swojego stwórcy. Gabriel ostrzegł Jonmarca, że zabijając Malesha, zabije również Carinę, która nie będzie miała dość czasu, by dojść

do siebie po nieudanym ataku vayash moru. Jednak groźba Malesha, iż co noc będzie niszczył kolejną wioskę, dopóki Vahanian nie stanie z nim do walki, nie pozostawiała mu wyboru. Dlatego też wyruszyli w drogę. Jonmarc pozwolił, żeby ogarniający go przed walką chłód przytłumił uczucia. Miał tylko jeden cel: zabić Malesha szybko i bezboleśnie. Rozejm pomiędzy vayash moru a śmiertelnikami zostanie utrzymany nawet za cenę utraty Cariny. A potem... Jonmarc nie spodziewał się żadnego „potem". Na tym polegał ten pakt. - Pamiętaj, co ci powiedziałem - odezwał się jadący obok Jonmarca vayash moru, jego nauczyciel walki, Laisren. - Dzieci giną łatwo - wystarczy przebić im serce drewnem lub metalem. Niszczy je również wystawienie na słońce i dekapitacja. Jeśli jednak Malesh ma po swojej stronie starszych vayash moru, to będzie trudniej. Przebicie serca sprawia, że najstarszych vayash moru ogarnia paraliż, ale ich to nie zabija. Światło słoneczne okalecza, ale jeśli mają więcej niż sto lat, nie giną od niego. Jedynym pewnym sposobem uśmiercenia jednego ze Starszych jest odcięcie mu głowy. - A po czym mam poznać Starszych vayash moru? -spytał Jonmarc, obrzucając go gniewnym spojrzeniem. - Po tym, że nic innego ich nie zabije - odpowiedział Laisren z mrożącym krew w żyłach uśmiechem. W ciągu wielu miesięcy nauki z Laisrenem Jonmarc udoskonalił swoje legendarne umiejętności szermiercze na tyle, że mógł poradzić sobie w starciu z przeciwnikiem vayash moru. Walka z dziesiątkami nieumarłych wojowników była jednak zupełnie innym wyzwaniem, dlatego Jonmarc przygotował się. W prawym rękawie miał ukryty bełt kuszy zamocowany na mechanizmie wyrzutowym. Była to broń na ostateczną rozgrywkę, użyteczna tylko

wówczas, gdy wróg będzie bardzo blisko. Malesh na tyle niedawno otrzymał Mroczny Dar, że strzała w serce powinna go zabić. Jeśli tak się nie stanie, to wywoła paraliż i Jonmarc zdąży zadać śmiercionośny cios. W lewym rękawie skrywał łatwo wysuwający się z pochwy nóż. W bandolecie opinającym mu pierś znajdowały się kolejne noże, a przez ramię przewiesił kuszę. W prawym bucie miał wysuwane ostrze. Nie było tego wiele, ale miał nadzieję, że wystarczy. Między wioską a Mroczną Ostoją rozciągał się groźnie wyglądający las. Miejscowa legenda głosiła, że bór ten nawiedzany był przez duchy, dlatego niewielu myśliwych zapuszczało się pomiędzy te ogromne drzewa. Jonmarc wyczuwał obecność duchów podczas jazdy, a w oddali, pomiędzy drzewami, migotały smugi zielonego światła. W czasie rocznej podróży z margolańskim królem Trisem Drayke'm, Przywoływaczem Dusz, Jonmarc przywykł do pojawiania się duchów. Dziś wydawało się, że widma czekały, w napięciu obserwując ich grupę. Tej nocy jednak Jonmarc nie niepokoił się duchami. Gabriel, jadący na czele grupy obok Jonmarca, zatrzymał konia i uniósł dłoń, dając pozostałym znak, by zwolnili. Zsiedli z koni i spętali wierzchowce. Trakt schodził ku małej wiosce Crombey znajdującej się na polanie otoczonej z trzech stron gęstą puszczą. Kilkadziesiąt domostw stało spokojnie w blasku księżyca, z kominów unosił się dym. Dzwony nie wybiły jeszcze drugiej i w wiosce panowała cisza. Na skraju lasu znajdowały się Rozstaje Caliggan: główny gościniec biegł wzdłuż lasu i rozwidlał się - ubity trakt ginął w mroku między drzewami, a jego odnoga schodziła po zboczu do wioski. Ślady na śniegu wskazywały wyraźnie, że Jonmarc i jego grupa byli jedynymi, którzy ośmielili się podążyć leśnym traktem. Mroczne

opowieści wspominały o wiedźmie o ostrych zębach, która napadała na podróżnych na rozdrożach i karmiła się ich sercami. Tej nocy rozstaje były puste. W oddali dzwony wybiły drugą. Kiedy przebrzmiały ich ostatnie dźwięki, z lasu wynurzyły się ciemne sylwetki. Przemykały szybko, śmigając ponad śniegiem. - Zaczyna się - wyszeptał Gabriel, wychodząc naprzeciw ubranej na czarno postaci. Jonmarc dobył miecza i stanął przygotowany, ściskając oburącz rękojeść. Serce waliło mu mocno, próbował opanować strach śmiertelnika wobec vayash moru i zachować jasność umysłu, aby móc śledzić ruchy przeciwników. Nagle mignął mu przed oczami szczupły, jasnowłosy mężczyzna, ledwo wyrosły z młodzieńczych lat - pierwszy wampir zaatakował. Jonmarc obrócił się i wymierzył potężnego kopniaka w stylu Wschodniej Marchii, odrzucając nieprzyjaciela. Mężczyzna w czerni znowu na niego natarł, lecz Jonmarc zamachnął się mieczem, tnąc przeciwnika mocno w ramię - taka rana powaliłaby śmiertelnika. Mężczyzna zaśmiał się i uderzył swoim mieczem. Jonmarc sparował cięcie, lecz potężny cios odrzucił go do tyłu. Vahanian nie był w stanie śledzić toczącej się wokół walki, lecz dostrzegł, że siły przeciwników były przynajmniej tak liczne jak jego własne. Słyszał szczęk stali i powarkiwania vyrkinów. Drugi vayash moru dołączył do jasnowłosego mężczyzny i jak drapieżnik krążył wokół Jonmarca. - Gdzie jest Malesh? - krzyknął Vahanian. - To on rzucił mi wyzwanie. Przybyłem. Czy nie ma dość odwagi, by dokończyć to, co zaczął? - Malesh pojawi się w odpowiednim czasie - stwierdził z zimnym uśmiechem jasnowłosy wampir. Jonmarc

raczej wyczuł, niż dostrzegł jakieś poruszenie i zadziałał wiedziony intuicją. Wziął mocny zamach i znowu trafił. Kątem oka dostrzegł ruch drugiego vayash moru. Zaatakował mieczem i wymierzył wysokiego kopniaka ze Wschodniej Marchii. Ostrze wbiło się głęboko w pierś jasnowłosego mężczyzny i ciemna posoka zbryzgała śnieg. Vayash moru cofnął się, wyszarpnął klingę, a jego ciało zaczęło dygotać. Jonmarc zrobił wypad, ciął i obrócił ostrze, a wampir wrzasnął i wygiął się w łuk. Drugi mężczyzna zaatakował tak szybko, że Jonmarc nie zdążył się obrócić i poczuł, jak miecz vayash moru boleśnie wbija mu się w przedramię. Zanim Vahanian zdążył znowu unieść miecz, poczuł podmuch powietrza i z mroku wyskoczył ogromny, szary kształt. Potężny wilk rzucił się z obnażonymi kłami na vayash moru i przewrócił go na ziemię. Leżące za nimi na śniegu ciało vayash moru, który otrzymał cios w serce, rozpadło się w proch. Vayash moru wyrżnął głowicą miecza w czaszkę vyrki-na, gdy ten skoczył mu do gardła. Wampir chwycił go za skórę na karku. W fioletowych oczach vyrkina błyszczało szaleństwo, zwierzę szczerzyło kły i miotało się, usiłując zatopić zęby w przeciwniku. Vayash moru uwolnił się od wilka i cisnął nim o pień drzewa tak mocno, że na ciele vyrkina pojawiła się głęboka rana. Jonmarc zamachnął się potężnie, mierząc w szyję, lecz vayash moru był szybszy i kopniakiem zwalił go z nóg. Następnie jedną ręką wykręcił mu boleśnie ramię, a drugą wcisnął w klatkę piersiową, aż dał się słyszeć trzask łamanego żebra. Jonmarc zwijał się z bólu. - Malesh powiedział, że nie wolno nam cię zabić - rzucił vayash moru i Jonmarc dostrzegł rozbawienie w lodowato niebieskich oczach przeciwnika. - Ale to nie znaczy, że nie możemy się z tobą zabawić.

Vayash moru mocno wbił kolano w udo Jonmarca. Vahanian zdusił krzyk i wsunął w dłoń nóż z pochwy na lewym ramieniu. Ostrze wbite w plecy przeciwnika przeszło przez żebra i weszło głęboko w serce. Vayash moru wyprostował się, jego niebieskie oczy rozwarły się szeroko, a z kącików ust pociekła mu krew. Jednym płynnym ruchem, nie zważając na ból, Jonmarc przewrócił wampira na plecy, usiadł na nim okrakiem i ciął mieczem w szyję. Głowa potoczyła się po śniegu, tryskając czarną, śmierdzącą krwią. Jonmarc odsunął się, gdy ciało zaczęło się rozpadać. - Za tobą! - w mroku zabrzmiał głos Gabriela i Jonmarc zerwał się na nogi w samą porę, żeby sparować cios pałasza, który niemal wytrącił mu miecz z dłoni. Napastnikiem była kobieta z ciemnymi włosami splecionymi w ciasny warkocz. W jej oczach błyszczała nienawiść. W ciemnościach zaskomlał ranny vyrkin, nie podniósł się jednak. Jonmarc przykucnął z nożem w jednej ręce i mieczem w drugiej. Nie czekał, aż kobieta zaatakuje. Rzucił się na nią z okrzykiem, zamachnął mieczem z całych sił i jednocześnie cisnął sztyletem. Sztylet wbił się w pierś, a miecz rozciął ją od barku aż po biodro. Jonmarc wyszarpnął ostrze i jednym ciosem ściął jej głowę. Szybkim ruchem wyrwał sztylet i stanął w obronnej postawie. Poczuł podmuch powietrza, nie zdążył się jednak odwrócić. Silne ręce pochwyciły go od tyłu za przedramiona i unieruchomiły, ściskając żebra tak, że Jonmarc jęknął z bólu. To czarnowłosy vayash moru o ciemnej karnacji mieszkańca Trevath atakował go z zimnym uśmiechem. Mężczyzna mocno zdzielił Jonmarca w żebra, aż ten zgiął się w pół, następnie uderzył go mocno w twarz. Vahanianowi pociemniało w oczach i omal nie stracił przytomności.

- Witaj, lordzie Mrocznej Ostoi - rzucił kpiąco mężczyzna z Trevath. Krew plamiła rozcięte wargi Jonmarca. - Malesh cię przysłał, żebyś odwalił za niego brudną robotę? - warknął Jonmarc, unosząc buntowniczo głowę. Trevańczyk ponownie go uderzył, aż Jonmarcowi zadzwoniło w uszach. - Resztę my zabijemy. Ciebie - on chce żywcem. Na razie. - Trevańczyk zwolnił uścisk i cofnął się, przygotowując do kolejnego ciosu. W tym momencie Jonmarc zaatakował stopą, wysuwając z buta ostrze i kopiąc Trevańczyka w pierś. Uderzenie było mocne i na twarzy wampira pojawił się wyraz zaskoczenia, gdy plama krwi zaczęła rozlewać się wokół ostrza wbitego głęboko w jego serce. Rozległo się wycie i warknięcie. Wampir poluzował uścisk i Jonmarc zdołał się wyrwać. Vyrkin powalił vayash moru na ziemię, zatopił kły w jego szyi i zacisnął potężne szczęki. Przyciśnięty przez wilka vayash moru skręcał się i miotał, próbując się uwolnić. Dało się słyszeć chrupnięcie, gdy zęby vyrkina złamały kość i zgniotły ścięgno. - Wycofaj się! - krzyknął Jonmarc, wznosząc miecz. Vyrkin odskoczył i miecz Vahaniana świsnął w powietrzu, odcinając głowę vayash moru. Gryzący smród rozszedł się w powietrzu, gdy ciało się rozpadało. Jonmarc rozejrzał się dokoła z uniesionym mieczem. Śnieg usiany był ciemnymi plamami pyłu. W blasku księżyca trudno było odróżnić sprzymierzeńców od przeciwników, lecz Jonmarc miał wrażenie, że większość jego wojowników wciąż walczyła. Nocne powietrze rozdarło przeraźliwe wycie i atakujący vayash moru jak jeden mąż rzucili się do ucieczki. Gabriel z towarzyszami ruszył za nimi w pogoń, jednak po dotarciu do skraju lasu zawrócili.

Uwagę Jonmarca przykuło skomlenie. Ogromny wilk siedział obok leżącej pod drzewem postaci. Rozejrzawszy się w poszukiwaniu zagrożenia, Jonmarc podszedł do miejsca, gdzie siedział vyrkin. Inny wilk leżał na śniegu w kałuży krwi. Ranny wilk zadrgał i zaskomlał, po czym zasapał i zamilkł, oddychając szybko i płytko. Sądząc z tego, jak ułożone było ciało, kręgosłup zwierzęcia został złamany od uderzenia o drzewo. Wilk trącił pyskiem pobratymca, po czym uniósł łeb i zawył. Leżący na ziemi vyrkin odprężył się, a zaraz potem zadrgał po raz ostatni. Jego ciało zaczęło migotać i po chwili zamieniło się w zakrwawione ciało kobiety. Jonmarc przykląkł obok Eirii i przykrył ją własnym płaszczem. Słyszał, jak vyrkiny podchodziły jeden za drugim, aż otoczył go krąg dwunastu wilków. Ogromny wilk -Yestin, znowu zawył, a wataha mu odpowiedziała. Wycie wilka było samo w sobie przeraźliwe, Jonmarc nigdy jednak nie słyszał, by wypełniał je tak ogromny ból. Usłyszał za sobą lekkie chrzęszczenie śniegu i kiedy się odwrócił, zobaczył Gabriela i Laisrena. - Przykro mi - wyszeptał Jonmarc do Yestina i spojrzał na Gabriela. - Jak wygląda sytuacja? - Pięciu naszych poległo - Gabriel miał ponury wyraz twarzy. - Dziesięciu przeciwników. Uri okłamał nas jednak co do liczebności vayash moru przemienionych przez Malesha albo - co jest bardziej prawdopodobne - dołączyli do niego inni. Malesh ma niespełna sto lat. Vayash moru, których sam stworzył, powinni być o wiele słabsi niż ci, którzy walczyli po stronie Mrocznej Ostoi. Myśleliśmy, że ich rozgromimy, lecz tak się nie stało. Obawiam się, że wojna już się rozpoczęła. - Patrząc na Jonmarca, zmarszczył brwi i oddarł pas materiału z koszuli na prowizoryczny bandaż. - Jesteś ranny.

Jonmarc wstał i skrzywił się, czując ból żeber. - Nadal żyję. To więcej niż się spodziewałem. - Krew spływała mu po przedramieniu. Pozwolił Gabrielowi obandażować ranę, żeby powstrzymać krwawienie. - Malesh się nie pojawił. - Był tu - rzucił gniewnie Gabriel. - Widziałem go z daleka w lesie, ale byłem zajęty walką z dwoma vayash moru, którzy z pewnością nie byli świeżo przemienionymi dziećmi. Dołączył do nich Laisren. - Wysłałem zwiadowców do wioski. Malesh złamał dane słowo. Wszyscy są martwi, tak jak w Westormere. Zapewne zostali zabici po zachodzie słońca. - Niech to szlag. - Jonmarc przeniósł spojrzenie z Laisrena na Gabriela. - Co teraz? Nie możemy pozwolić, aby Malesh nadal mordował wieśniaków. Gabriel przytaknął, spoglądając na ciemny horyzont. - Nie możemy. On próbuje wywołać wojnę i chce ją przypieczętować, zabijając ciebie. - Vayash moru, z którymi walczyłem, szukali mnie. Powiedzieli, że otrzymali takie rozkazy. Laisren przeniósł spojrzenie z Gabriela na Jonmarca. - Pół świecy jazdy stąd jest kolejna wioska. To jedyna osada w pobliżu na tyle duża, by ktoś zwrócił na nią uwagę. Moglibyśmy zastawić tam pułapkę na Malesha - czekać na niego tuż po zachodzie słońca. - Zakładając, że Malesh postanowi właśnie tam uderzyć - zauważył Jonmarc. - Malesh jest arogancki - odparł Gabriel. - Dzisiejsza wygrana sprawi, że stanie się jeszcze bardziej pewny swoich zdolności. Laisren ma rację, to jest logiczny kolejny ruch. Nie wiemy tylko, ilu vayash moru ma po swojej stronie Malesh i ilu Starszych do niego dołączyło?

- Riqua przysłała tylu członków swojej rodziny, ilu mogła - pozostali są potrzebni, by strzec dworu - stwierdził Laisren. - Nie ośmielimy się zabrać stamtąd nikogo -Malesh mógłby ich zbyt łatwo zaatakować. Gabriel zacisnął usta, zastanawiając się. - Moja rodzina jest nieduża. Mikhail przebywa w Margolanie, a ci, którzy nie towarzyszą nam dziś w nocy, są w Mrocznej Ostoi. Nie ma czasu na odszukanie Rafe i Astasii i poproszenie ich o pomoc - przy założeniu, że sprzymierzyliby się z nami. Jesteśmy zdani na własne siły. - A co z Urim? - spytał Jonmarc. - Czyż nie miał zapanować nad Maleshem? Laisren prychnął. - Jak znam Uriego, to uciekł z Księstwa i ukrył się w jakiejś miłej, wygodnej krypcie na drugim końcu Isencroftu. - Malesh nie posłucha Uriego - stwierdził Gabriel. -Już na to za późno. To my musimy zakończyć tę sprawę. — Spojrzał na niebo. - Trzeba tu posprzątać i schronić się przed świtem w bezpiecznym miejscu. Od Wolvenskorn dzieli nas niecała świeca jazdy przez las, ale musimy się pospieszyć. Jonmarc skinął głową i odwrócił się, by podnieść jeden z płaszczy pozostawionych przez zabitych vayash moru. Podszedł do ciała Eirii, zamienił płaszcze i owinął ją starannie tym prowizorycznym całunem. Vyrkiny nadal siedziały na straży i nawet w słabym świetle księżyca Jonmarc dostrzegł, że one także zostały ranne w walce. Podnosząc ciało Eirii, syknął z bólu wywołanego połamanymi żebrami. - Możemy ją pochować w kryptach pod Wolvenskorn - powiedział cicho Gabriel, gdy Laisren przyprowadził

konie. - Spoczywają tam całe pokolenia vyrkinów. -Przeniósł spojrzenie z Jonmarca na vyrkiny. - Musimy też zająć się twoimi obrażeniami. Laisren wskoczył na siodło, po czym wyciągnął ręce po ciało Eirii. Jonmarc, wsiadając na konia, zacisnął zęby z bólu. Cała grupa ruszyła w drogę. Wzrok śmiertelnika nie pozwalał mu zbyt wiele zobaczyć w mroku. Vahanian trzymał miecz w dłoni, by dodać sobie otuchy. Po długiej jeździe dostrzegli rysującą się w świetle księżyca ogromną bryłę Wolvenskorn. Wysoka, trzypiętrowa budowla z drewna i kamienia wyrastała ze śniegu. Strome dachy dworu z wąskimi szczytami odcinały się na tle nieba. Gmach wieńczyła kopuła otoczona rzeźbionymi maszkaronami. Najstarsze skrzydło dworu zbudowane było z obrzuconej gliną plecionki i miało darniowy dach schodzący aż do ziemi. Spoglądające na dziedziniec groteski i gargulce zdobiły dach. Znajdujące się między nimi misternie rzeźbione runy służyły zarówno jako ozdoba, jak i ochrona. Drewniane części dworu obłożone były w dolnej połowie gontem. Pradawny krąg kamiennych kolumn otaczał Wolvenskorn. Gabriel powiedział kiedyś, że zostały ustawione ponad tysiąc lat temu. Jonmarc miał nadzieję, że ich magia jest tak potężna, jak sądził Gabriel. Mimo późnej pory służba wybiegła im na spotkanie i zajęła się końmi. Jonmarc wszedł do Wolvenskorn w otoczeniu wojowników vayash moru. Choć ich rany już się zagoiły, podarte odzienie świadczyło o stoczonej walce. Za nimi podążały vyrkiny, poruszały się z trudem i krwawiły z odniesionych w bitwie ran. Dwóch vayash moru niosło vyrkinkę w ludzkiej postaci. Służący dał znak wilkom, by poszły za nim korytarzem. Gabriel skinął głową i Jonmarc poszedł za nim.

W jednym z trzech ogromnych kominków buzował ogień. Vahanian domyślił się, że rozpalono go specjalnie dla niego i zmiennokształtnych, ponieważ same vayash moru nie potrzebowały ognia. Przy kominku leżały stosy ubrań i vyrkiny, które nie były ciężko ranne, podreptały do nich. Gdy wilki zmieniały postać, wyglądało to tak, jakby powietrze załamywało się i migotało. Zarys sylwetek zamazywał się, gdy stawali się kobietami i mężczyznami. Służba pomagała im się ubrać albo okrywała kocami tych, którzy byli zbyt ciężko ranni i nie byli w stanie się odziać. Przykryte płaszczem zwłoki Eirii leżały przy drzwiach, a Yestin, teraz już w ludzkiej postaci, siedział obok zabitej towarzyszki, kryjąc twarz w dłoniach. Jonmarc podszedł powoli do przyjaciela i usiadł obok niego bez słowa. Nie pomoże mu nic, co mógłbym powiedzieć, pomyślał Jonmarc. Doskonale wiem, co on czuje. Jeden z vyrkinów, starszy mężczyzna z krótko przystrzyżoną siwą brodą i głęboko osadzonymi oczami, postawił na stole dużą torbę z materiału. Uniósł nad nią ręce i odezwał się w pełnym urywanych, modulowanych dźwięków języku vyrkinów, który sprawiał wrażenie wilczej mowy zaadaptowanej na potrzeby ludzi. Mężczyzna uniósł ręce w kierunku czterech stron świata, skłonił się w stronę północy, po czym ostrożnie rozwiązał supły, na które była zawiązana torba. Jonmarc domyślił się, iż był to szaman vyrkinów. Szaman wyciągnął z torby rodzaj stuły z sierści przeplatanej fragmentami kości. Cicho śpiewając, mężczyzna narysował węglem na czole, podbródku i policzkach znaki. Kiedy wziął berło zakończone głową warczącego wilka z rubinowymi oczami, jego oczy zapłonęły blaskiem. Dwóch śmiertelnych służących pospieszyło z pomocą,

przynosząc czysty materiał i wodę do przygotowania opatrunków. Szaman powoli przechodził wśród vyrkinów, zaczął od najciężej poszkodowanych. Podczas gdy służba przygotowywała bandaże, szaman śpiewał stojąc nad rannymi, posypując ich obrażenia proszkami, polewając ciemnymi płynami, wyjmując potrzebne środki z sakiewek i buteleczek wiszących u pasa. Kładł rękę na ich czołach, śpiewając monotonnie, unosząc i opuszczając trzymane w drugiej ręce berło. Śpiew ten wydawał się Jonmarcowi obcy, pradawny i zdecydowanie nie ludzki. Ciężko ranne vyrkiny odprężały się pod dotykiem szamana i zaczynały spokojniej oddychać. W końcu szaman stanął przed Jonmarcem. - Czy przyjmiesz uzdrawianie, wilczy bracie? Jonmarc skinął głową i szaman kazał mu się położyć na podłodze. Kładąc się, Vahanian skrzywił się z bólu przeszywającego żebra. Szaman położył dłoń na czole lorda Mrocznej Ostoi, opierając kciuk i palec wskazujący na jego skroniach, i Jonmarc poczuł, jak ból ustępuje. Uzdrowiciel zmarszczył brwi i odsunął połę tuniki, odsłaniając znak Pani. Jego twarz sposępniała. - Złożyłeś przysięgę krwi - powiedział we wspólnym języku, z mocnym akcentem. Wymówił niezrozumiałe dla Jonmarca słowa, odrzucił głowę do tyłu i podniósł ręce. - Obdarzył cię błogosławieństwem - powiedział Yestin, nie podnosząc wzroku. - Poprosił Wilczego Ojca, aby przychylił się do twojej prośby i oddał wroga w twoje ręce. Masz szczęście. Ludzie spoza watahy nie otrzymują takiego błogosławieństwa. - Dziękuję - wyszeptał Jonmarc, gdy szaman zajął się paskudnym rozcięciem na jego ramieniu. Poczuł mrowienie magii, gdy pod wpływem dotyku rana się zasklepiła,

jednak uzdrawianie to buło zupełnie inne od uzdrawiania Cariny. Szaman przyłożył dłonie do połamanych żeber Jonmarca i ten poczuł, jak ciepło jego magii sprawia, że kości się zrastają. Po skończonym uzdrawianiu szaman odwrócił się do Yestina i położył mu dłoń na głowie. Zaczął śpiewać cichym barytonem i choć Jonmarc nie rozumiał słów, wiedział, że jest to lament. Słuchał uważnie i dziwne, niezwykłe obrazy wypełniły mu umysł: gęste knieje i głębokie śniegi, szybkość i siła wielkiego drapieżnika, solidarność watahy i ciepło legowiska. Kiedy śpiew umilkł, Yestin podniósł oczy błyszczące od łez i skinął głową, niezdolny wypowiedzieć słowa. Szaman ostrożnie spakował swoje rzeczy do torby, szepcząc modlitwy i inkantacje. Opuścił pomieszczenie w towarzystwie kilku vyrkinów, którzy nie odnieśli ran. Służba przyniosła jedzenie: półmiski surowego mięsa dla vyrkinów, a dla Jonmarca talerz sera i suszonego mięsa oraz kieliszek brandy. Kiedy wszyscy się posilili, w drzwiach znowu pojawił się szaman. Miał na sobie długą pelerynę wyszywaną runami, które zdawały się poruszać, gdy Jonmarc na nie patrzył. Na jego szyi wisiały na szerokim rzemieniu cztery srebrne dyski. Pierwszy był w kształcie księżyca w pierwszej kwadrze, drugi - księżyca w pełni, trzeci - księżyca w ostatniej kwadrze, a czwarty miał kształt pierścienia symbolizującego księżyc w nowiu. Do znaków na twarzy szamana domalowane były jeszcze dwie czerwone kreski. Kiedy wszedł, vyrkiny wstały i w milczeniu zebrały swoich zmarłych. Gabriel dotknął ramienia Jonmarca, zbliżył się tak cicho, że Vahanian drgnął z zaskoczenia. Bez słowa, Gabriel dał mu znak, żeby poszedł za nim.

Ruszyli w milczącej procesji po schodach wyciosanych w skale stanowiącej fundamenty Wolvenskorn. Schodzili coraz niżej wąskimi korytarzami oświetlonymi pochodniami. Robiło się coraz zimniej. Skręcali wiele razy, aż korytarz skończył się w ogromnej sali. Osadzone w obejmach pochodnie sprawiały, że pomieszczenie skąpane było w migotliwym świetle. Wielkie, gładkie głazy zdawały się wyrastać ze skalnego podłoża i ginąć w sklepieniu. Jonmarc zastanawiał się, czy były to te same starożytne kolumny, które otaczały Wolvenskorn. Ściany pieczary pokryte były misternymi rysunkami opowiadającymi różne historie. Pośrodku pomieszczenia leżała ogromna kamienna płyta, którą odciągnięto, aby odsłonić kryptę. Przed nią ułożono trzy owinięte całunem ciała, na każdym spoczywał srebrny dysk na cienkim rzemyku. Sądząc po zarysach sylwetek, dwa ciała były zwłokami mężczyzn. Natomiast trzecie, mniejsze, z pewnością należało do Eirii. Vyrkiny otoczyły wejście do krypty, a Gabriel i Jonmarc stanęli za nimi. Vahanian dostrzegł Yestina obok ciała Eirii, ubranego tak jak pozostali, na czarno. Szaman stanął z przodu, między dwiema wielkimi pochodniami. W pomieszczeniu zapadła cisza. Szaman zaczął śpiewać, a jego głos - skowyt, powarkiwania i szczeknięcia języka vyrkinów - odbijał się echem od skał. Śpiewając, zaczął powoli tańczyć. Jonmarc domyślił się, że opowiada historię, ale nie miał pojęcia jaką. Choć nie rozumiał w pełni przejmującego rytuału, walczył, żeby nie stracić panowania nad sobą, żeby nie myśleć o Carinie, o tym, jak wyglądała, kiedy w Mrocznej Ostoi widział ją po raz ostatni, nieruchomą i bladą. Szaman zakończył pieśń. Trzech vyrkinów wystąpiło do przodu i podniosło delikatnie ciała. Yestin opadł na

kolana i gdy zwłoki składano do krypty i zasuwano ciężką kamienną płytę, wydał z siebie krzyk przeraźliwej rozpaczy. Dwóch mężczyzn stojących koło Yestina pomogło mu się podnieść, a on wsparł się na nich mocno. Cała grupa w milczeniu wróciła do Wolvenskorn. Kiedy znaleźli się z powrotem na poziomie dworu, vyrkiny odeszły. Jonmarc chciał za nimi podążyć, ale Gabriel położył rękę na jego ramieniu i potrząsnął głową. Kiedy vyrkiny zniknęły, Jonmarc zwrócił się do Gabriela. - Co teraz? - Odpoczniemy. Potem postaramy się złapać Malesha w kolejnej wiosce. - A jeśli się mylimy? Gabriel powiedział z powagą: - Malesh chce, byśmy go odnaleźli. Zamierza stanąć do walki z tobą. Podejrzewam, że wie, jak zaciekle będziemy cię bronić, więc jego celem jest zmniejszenie naszych zastępów, zanim zaatakuje ciebie. Jonmarc wszedł do pustej sypialni. Za oprawnymi w ołów szybkami pierwsze promienie brzasku rozświetlały niebo. - Sądziłem, że musicie udawać się na spoczynek przed świtem. Gabriel podszedł. - Fakt, że jestem czterystuletnim vayash moru, pozwala mi spojrzeć na przebłysk wschodu lub zachodu słońca. Tęsknię za nimi. - Umilkł na chwilę. - Jak powiedział ci Laisren, z czasem stajemy się silniejsi. Tych z nas, którym udało się tak długo przeżyć, słońce oparzy, lecz te oparzenia się zagoją. To tak jakbyś wsadził ramię w ogień: powierzchowne obrażenia się zabliźnią. Jeśli jednak dłużej potrzymasz rękę w ogniu, żadne uzdrawianie nie zdoła

przywrócić tego, co zostało strawione przez płomień. Nie boję się śmierci, ale - tak jak za życia - nie przepadam za bólem. Jak widziałeś dziś w nocy na polu bitwy, istnieją lepsze sposoby na to, by zginąć. Jonmarc przez chwilę patrzył na łunę nad górami. - Spodziewałem się, że Malesh weźmie udział w starciu. Myślałem, że stoczymy walkę i to się wreszcie skończy. Gabriel przyglądał się Vahanianowi, jakby czytał mu w myślach. - Może Riqua wraz z pozostałymi znajdą jakiś sposób, by sprowadzić Carinę z powrotem. To jest możliwe, choć nigdy przedtem nikt tego nie dokonał. Wciąż jednak jest nadzieja. Jonmarc nie odwrócił się. - Nigdy nie miałem szczęścia, kiedy w grę wchodziła nadzieja.

Rozdział drugi - Nieźle poszło, prawda? - Malesh z Tremontu wyciągnął się na kanapie. Choć śledził przebieg bitwy z oddali, to wymordowanie mieszkańców wioski przy Rozstajach Caliggan aż nadto zaspokoiło jego pragnienie. - To doskonały początek - odparł Senan. - Dlaczego jednak obserwowałeś bitwę z lasu, podczas gdy my walczyliśmy? - Z tego samego powodu, dla którego generałowie nie walczą na pierwszej linii. Chciałem zobaczyć, jak rozłożą się siły. Przekonać się, co mogą wystawić przeciwko nam Gabriel i Riqua. Chciałem też zobaczyć, jak Jonmarc Vahanian radzi sobie w prawdziwym starciu z vayash moru. - I co? - spytał Berenn. Senan i Berenn należeli do najbliższego kręgu zauszników Malesha, młodych arystokratów zbliżonych do niego wiekiem. Malesh przemienił ich, żeby jakoś znieść życie w rodzinie Uriego. Dziś w nocy schronili się w jednej z kryjówek Malesha, w pozostałościach rodzinnej krypty pod ruinami starego dworu. Było to jedno z wielu podobnych miejsc, które Malesh przygotował na czas walk. Zostało wygodnie urządzone, wyposażone w krzesła i łóżka, zaopatrzone w butelki z kozią krwią i latarnie. W tej kryjówce, jak i w pozostałych, było dość miejsca dla Malesha i jego koterii.