Martin Gail Z.
Kroniki Czarnoksiężnika 03
Mroczna ostoja
"Mieszkańcy Mrocznej Ostoi odczuwają efekty rządów terroru Jareda Uzurpatora, które
zagrażają stabilności Zimowych Królestw. Siły nieumarłych występują przeciwko lordowi
Jonmarcowi z Mrocznej Ostoi w walce o władzę pomiędzy śmiertelnikami a vayash moru.
Niektórzy vayash moru nie są zachwyceni tym, że do dworu powrócił lord-śmiertelnik.
Jonmarc musi zdobyć zaufanie śmiertelnych mieszkańców Mrocznej Ostoi, prowadząc
jednocześnie niebezpieczną polityczną grę z zamieszkującymi ją vayash moru. Ma ciągle w
pamięci, że czterech ostatnich lordów zmarło młodo. W całych Zimowych Królestwach magia
stała się groźną i nieprzewidywalną siłą. Strumień, będący rzeką magicznej energii, został
mocno zakłócony, gdy wiele lat temu Arontala wydarł przemocą kulę Łapacza Dusz z
fundamentów Mrocznej Ostoi. Teraz Strumień jest niestabilny, stanowi zagrożenie dla
umysłów i życia magów, którzy czerpią z niego moc. Król Martris Drayke przygotowując się
do ślubu, jednocześnie musi się przygotować do wojny z buntownikami wciąż lojalnymi w
stosunku do Jareda. Królestwo Isencroftu znajduje się na krawędzi wojny domowej z powodu
zbliżającej się perspektywy połączenia z królestwem Margolanu Tylko jedno jest pewne –
Zimowe Królestwa nie będą już takie same. "
Rozdział pierwszy
Jonmarc Vahanian ściągnął wodze swojego konia. Jesienny dzień był
chłodny i jego oddech unosił się mgiełką tu powietrzu, a na dziedzińcu
kłębiły się podrywane przez wiatr różnobarwne liście. Omiótł
spojrzeniem zwalistą budowlę z ciemnego kamienia. Dwór Mrocznej
Ostoi wreszcie nadawał się do zamieszkania.
Koń Jonmarca parsknął niecierpliwie. Po dziedzińcu kręciły się grupy
robotnikom, starając się uczynić dwór całkowicie zdatnym do
zamieszkania przed nadejściem zimy i - co bardziej Jonmarca martwiło
- odpowiednim dla gości. Widząc nadchodzącego zarządcę, Neirina,
zsiadł z konia i zamyślony podał wodze giermkowi. Neirin urodził się
na ziemiach Mrocznej Ostoi i był krewnym wielu duchów oraz vayash
moru, którzy służyli we dworze. Burza niesfornych rudych włosów
otaczała jego piegowatą twarz, a kiedy mówił, w jego głosie
pobrzmiewał mocny akcent z wyżyn Księstwa.
- Wcześnie przyjechałeś, panie - przywitał go radośnie Neirin. - Jeśli
będziesz się pojawiał o takich porach, jeszcze pomyślą, że jesteś
vayash moru.
Jonmarc uśmiechnął się.
- Zawsze byłem nocnym markiem, ale w Mrocznej Ostoi nabrało to
zupełnie nowego znaczenia.
Przeciągnął się i skrzywił, poczuwszy ukłucie bólu w prawym
ramieniu. Minęły zaledwie trzy miesiące od walki z Arontalą. Mimo
pomocy Cariny trzeba było niemal całego lata, żeby paskudnie
złamane ramię, noga i nadgarstek zrosły się.
- Czujesz, panie, ziąb w kościach?
- Jeszcze nie jestem jak nowo narodzony, ale jest coraz lepiej.
Neirin obrzucił go porozumiewawczym spojrzeniem.
- Twoja pani uzdrowicielka chyba nie brała pod uwagę, że będziesz
tak ciężko pracował, panie, kiedy przybędziesz na północ. Koszenie
zboża z wieśniakami rano, praca w kuźni po południu i lekcje
szermierki z gwardią po nocach...
Jonmarc zaśmiał się.
- Ona dobrze wie, że nie słucham poleceń. A to oznacza, że robię
właśnie to, czego się po mnie spodziewała.
- Już dawno nie słyszałem tak pokrętnej logiki. Jonmarc spojrzał na
dwór z ciemnego kamienia. Taak,
nawet dla mnie jest to jedno z najdziwniejszych miejsc, w jakim
byłem.
Obrócił się ku traktowi prowadzącemu do wioski i leżącym dalej
polom. Obfite zeszłoroczne ulewy sprawiły, że plony były kiepskie.
Mroczna Ostoja nie mogła sobie pozwolić na kolejne tak nędzne
zbiory, a tu na północy, zima nadejdzie szybko.
- Martwisz się o zbiory, panie. Jonmarc wzruszył ramionami.
- A nie powinienem? Dwór nie był jedyną rzeczą, jaką pozostawiono
bez opieki przez dziesięć lat. Nikt na pewno nie troszczył się o pola, a
po tym, co Jared uczynił z Margolanem, nie będzie w tym roku zbyt
dużo zboża. Musimy zebrać wszystko, co wyrośnie, i postarać się, żeby
przetrwało
zimę. Bez sensu byłoby mieć tytuł szlachecki i nadal chodzić
głodnym!
- I tak zrobiłeś tutaj więcej, panie, niż dwóch ostatnich lordów.
- Jak wielokrotnie mi mówiono, oni młodo zmarli. Może ja też nie
powinienem liczyć na dłuższe urzędowanie.
- Wolałbym, żebyś nie żartował sobie w ten sposób, panie.
- A kto tu żartuje? Neirin spojrzał na pola.
- Nie jestem magiem, ale nawet ja wiem, że sprawy miały się lepiej,
zanim Arontala zakłócił przepływające pod dworem magiczne
strumienie. Słyszałem, jak mój ojciec i dziadek rozprawiali o tym, jak
to kiedyś było. Odkąd Arontala wyrwał z magicznego nurtu tę
przeklętą kulę, sytuacja się pogorszyła.
- W zeszłym roku, kiedy Tris i Stowarzyszenie Sióstr rozmawiali o
Strumieniu, to im nie wierzyłem - stwierdził Jonmarc - a teraz sam
mieszkam nad tym cholerstwem. Nie dysponuję magiczną mocą, ale
nawet ja czuję, że coś jest nie tak, kiedy znajduję się w podziemiach
dworu.
W potężnym magicznym nurcie płynącym pod budynkiem i przez
jego fundamenty ponad pół wieku temu wielka czarodziejka Bava K'aa
umieściła kulę zawierającą duszę Obsydianowego Króla. Gdy
jedenaście lat temu Fo-or Arontala wyrwał kulę Obsydianowego Króla
ze Strumienia, fundamenty dworu zostały roztrzaskane i jedno
skrzydło budowli zawaliło się, co wywołało zakłócenie Strumienia i
jego przemieszczenie, dające się odczuć w całych Zimowych
Królestwach.
Vahanian poczuł podmuch zimnego wiatru i liście zawirowały wokół
jego stóp. Dwór znowu tętnił życiem i pełen był krzątaniny tych, którzy
choć nie byli żywi, nie byli
też całkowicie martwi. Mroczna Ostoja była gniazdem rodzinnym
vayash moru, a Jonmarc, który otrzymał tytuł jej lorda jako dar od
króla Księstwa, był jej nowym panem.
- Czy jesteś gotowy na dzisiejszy wieczór, panie? Jonmarc obrzucił
Neirina bacznym spojrzeniem.
- Tak jak to tylko możliwe. Zostanę przedstawiony Radzie Krwi.
Będę wśród nich jedynym śmiertelnikiem. Ostatnim razem, kiedy
Gabriel zaaranżował spotkanie Trisa z Radą, omal nie zginąłem - a
nawet nie byłem wtedy oficjalnie zaproszony. Nie jestem pewien, czy
cieszą się z tego, że mają nowego lorda, i to w dodatku śmiertelnika.
Neirin towarzyszył Jonmarcowi, gdy ten sprawdzał jak postępują
prace budowlane.
- Będziesz na ziemiach lorda Gabriela, panie, a to zapewnia ci azyl.
Jego rodzina będzie cię strzegła. Nikt nie ośmieli się wystąpić
przeciwko tobie.
- Dziękuję. Od razu poczułem się lepiej.
Jonmarc otulił się płaszczem, przyglądając się robotnikom. Pracujący
w świetle dziennym budowniczowie byli śmiertelnikami.
Rzemieślnicy vayash moru pracowali w nocy, żeby przywrócić dwór
do dawnej świetności. Gabriel rozpoczął proces jego odbudowy, zanim
jeszcze Vahanian przybył z Margolanu. Spiżarnie zostały wtedy
zaopatrzone, szopy wypełnione drewnem na opał i innymi
potrzebnymi rzeczami, a w stajniach pojawiły się konie i uprząż.
Śmiertelnicy znowu mogli zamieszkać w Mrocznej Ostoi.
Dwór w Mrocznej Ostoi miał czterysta lat i był trzypiętrowym,
prostokątnym budynkiem z obszernymi skrzydłami po obu stronach.
Do głównego wejścia prowadziły szerokie schody opadające kaskadą i
kolumnowego krużganku, nad którym znajdował się sporej wielkości
balkon.
Wybudowany z ciemnego granitu dwór sprawiał ponure wrażenie.
Nawet konstrukcja budynku zdradzała, iż jest on domem zarówno dla
śmiertelników, jak i vayash moru. Po koje rozmieszczone były
koncentrycznie. Zewnętrzny pierścień komnat z wielkimi oknami
przeznaczony był dla śmiertelnych mieszkańców dworu, pierścień w
środku budynku był pozbawiony okien, żeby vayash moru mogli
poruszać się bezpiecznie niezależnie od tego, czy na zewnątrz świeciło
słońce, czy też nie. Na lewym końcu zachodniego skrzydła znajdowała
się niewielka świątynia Bogini. Podczas gdy Margolan czcił Ją jako
Matkę i Dziecię, a Isencroft jako Mścicielkę Chenne, w Mrocznej
Ostoi oddawano cześć Istrze, Mrocznej Pani. Świątynia była
utrzymywana w dobrym stanie, mimo iż od lat nikt jej nie używał.
Nawet Jonmarc, który był zwolennikiem agnostycyzmu - oprócz
krótkich chwil walki - wyczuwał tam czyjąś widmową obecność.
- Jak to możliwie, że już jest tak cholernie zimno? -mruknął.
- To jest Księstwo! Tylko dzięki zesłanemu przez Panią
błogosławieństwu jeszcze nie spadł śnieg.
Zielono-szare zabarwienie chmur wskazywało jednak, że taka
sytuacja nie potrwa zbyt długo.
- Jeśli będzie mocno padać, Lintonowi nie uda się zaopatrzyć swojej
karawany przed Zimowym Przesileniem. Ten kontrakt handlowy,
który zawarliśmy z nim i z Jolie, przyniesie nam pieniądze tylko wtedy,
gdy będą mogli przewozić towary. Będzie nam potrzebne złoto, żeby
całkowicie wyremontować dwór i zdobyć ziarno na zasiew w
przyszłym roku. Nagroda od Stadena nie wystarczy na wszystko.
Neirin uśmiechnął się.
- Widziałem, jak dobijasz targu, panie. Nikt nie potrafi tak rozsądnie
jak ty gospodarować funduszami. Minęło wiele czasu, odkąd Mroczna
Ostoja była samowystarczalna. Taka wymiana handlowa mogłaby
postawić wioskę z powrotem na nogi.
- Pomijając kwestię szlaków handlowych, podróż na wesele Trisa
będzie diabelnie trudna, jeśli spadnie śnieg. Przy dobrej pogodzie
zajmie nam około trzech tygodni, choć nigdy nie pokonywałem tej
trasy bez żołnierzy na karku, więc zobaczymy.
- Wczesny śnieg zniszczy pozostałe zbiory i przeszkodzi w remoncie
dworu. Jednak miną jeszcze dwa tygodnie, zanim wyruszycie z lordem
Gabrielem do Margolanu, a do tego czasu pogoda może ulec całkowitej
zmianie. - Neirin otulił się ciaśniej płaszczem. - Wieść niesie, że
przywieziesz ze sobą uzdrowicielkę, i to doskonałą. Od lal nie było w
Mrocznej Ostoi dobrego uzdrowiciela. Jeśli twoja pani się zgodzi,
będzie miała mnóstwo pacjentów.
Jonmarc rzekł z uśmiechem:
- Niech tylko ktoś spróbuje ją powstrzymać. I podejrzewam, że
przyjedzie dobrze przygotowana. Tylko nie przyprowadzajcie do niej
żadnych ludzi z obrażeniami wyniesionymi z knajpianych burd. Jest na
tym punkcie wyjątkowo drażliwa.
- Wygląda na to, że wiesz, o czym mówisz, panie.
- Niejeden raz już się o tym przekonałem.
Jonmarc wszedł przez okute żelazem drzwi, Poczuł zapach pieczeni z
jagnięcia i świeżego chleba oraz woń gorącego, przyprawionego
korzeniami wina. W Mrocznej Ostoi panowała świąteczna atmosfera.
Choć vajiash moru nie potrzebowali jedzenia śmiertelników, służba z
entuzjazmem przygotowywała się do Dnia Zmarłych czy też
Nawiedzin, jak większość nazywała to święto.
- Świętowanie tutaj Nawiedzin będzie dla mnie zupełnie nowym
doświadczeniem.
Neirin błysnął zębami w uśmiechu.
- Nigdzie indziej w Zimowych Królestwach mieszkańcy nie są w tak
dobrej komitywie z duchami - no, może poza Margolanem pod rządami
króla Przywoływacza Dusz.
- Dopóki jeszcze jestem pośród żywych, uważam to za sukces -
powiedział Jonmarc, po czym pozostawił Neirina, żeby udać się do
swoich komnat.
Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, temperatura w pokoju gwałtownie
spadła i poczuł, jak stają mu włoski na karku. Wiedział, że w pobliżu
jest jeden z mieszkających we dworze duchów. Odwrócił się i
dostrzegł widmową dziewczynę. Zjawa przepłynęła na przeciwległy
koniec komnaty i znikła w ciemnoszarym kamiennym murze.
- Nie przejmuj się, panie, naszym ślicznym dziewczęciem.
Jonmarc odwrócił się i zobaczył stojącego za nim służącego Eifana.
Miał ciemne oczy i śniadą karnację człowieka pochodzącego z
Trevath, choć śmiertelnikiem był jakieś dwieście lat temu. Zwinny,
żylasty mężczyzna poruszał się z szybkością małego drapieżnego
ptaka.
- To przez Nawiedziny nasza dziewczyna pojawiła się wcześniej -
powiedział vayash moru, kładąc utensylia kąpielowe obok balii z
parującą wodą.
- Widywałem ją już przedtem. Znałeś ją, kiedy była żywa?
Eifan potrząsnął głową.
- Wiele duchów Mrocznej Ostoi jest starszych nawet ode mnie, panie.
Ta dziewczyna była ponoć córką jednego z lordów Mrocznej Ostoi i
została zabrana przez zarazę. Powiadają, że szuka uzdrowiciela, który
przyrzekł przybyć
do dworu, lecz nigdy się nie pojawił - wyjaśnił, podając Jonmarcowi
ręcznik. - Czeka cię ważny wieczór, panie. Kąpiel i ubranie są już
gotowe.
- Czy widziałeś Gabriela?
- Nie, panie. Lord Gabriel miał jakieś sprawy do załatwienia z
Wielkimi Rodami w związku z przygotowaniami do tego wieczoru. Na
pewno szybko wróci.
- Zbyt szybko.
Choć vayash moru byli zazwyczaj małomówni, kilka miesięcy
ciągłego przebywania w ich towarzystwie dało Jonmarcowi dużo
wiedzy na ich temat.
- Coś cię trapi, Eifanie?
- Nie powinienem nic mówić, panie.
- Nigdy się nie przejmowałem tym, co powinno się robić.
Eifan milczał przez chwilę.
- Służyłem trzem panom Mrocznej Ostoi. Żaden z nich nie zaczął tak
dobrze jak ty, panie. Chciałbym, żeby ci się udało. Ale są też tacy,
panie, którzy nie podzielają tego poglądu. Dzisiejszego wieczoru
będziesz jedynym śmiertelnikiem na Radzie Krwi. Niektórzy z moich
pobratymców nie godzą się z tym, że śmiertelnik ma być naszym
lordem.
- Przez całe moje życie śmiertelnicy próbowali mnie zabić,
przywykłem więc do niebezpiecznego towarzystwa.
- Uważaj, panie, na Uriego i jego rodzinę. Pragnie tego tytułu dla
siebie. Myślę, że nikt nie ośmieli się wystąpić przeciwko tobie, kiedy
Gabriel jest w pobliżu, ale na twoim miejscu, panie, nie
spacerowałbym sam dziś w nocy.
- Będę o tym pamiętał.
- Powiadają, że Pani wybiera śmiertelnika do rządzenia Mroczną
Ostoją, aby chronić Tych, Którzy Wędrują Nocą - powiedział cicho
Eifan. - Wielu wierzy, że gdyby Mroczna Ostoja miała lorda vayash
moru, który nie starzeje się
ani nie umiera, szybko stałby się zbyt arogancki, mając za sąsiadów
śmiertelników.
- A ja jestem tu po to, żeby mieć pewność, że do tego nie dojdzie?
- Śmiertelny lord może lepiej zrównoważyć potrzeby zarówno
poddanych śmiertelników, jak i vayash moru.
- Skąd więc te obawy? Potrzebujecie śmiertelnika i oto jestem, a
Gabriel powtarza mi, że zostałem wybrany przez Panią, choć nie mam
pojęcia, skąd on to wie.
- Taka jest wola Mrocznej Pani. Śmiertelnicy twierdzą, że Istra jest
demonem, my jednak wierzymy, że Istra jest wilczycą chroniącą swoje
młode. Jako lord Mrocznej Ostoi jesteś jej wybrańcem.
- Dziękuję.
Eifan skłonił się lekko i wyszedł, a Jonmarc, sam na sam ze swoimi
myślami, rozebrał się i wślizgnął do czekającej kąpieli. Uwaga Eifana
przywiodła mu na myśl rzeźbę w kaplicy Mrocznej Ostoi.
Przedstawiała Istrę, piękność o smutnym spojrzeniu i władczej
postawie, która odpierała atak wymachującego pochodniami motłochu,
osłaniając kulącą się ze strachu grupę vayash moru. Choć nie miał
czasu zaglądać do świątyń, to - jak każdy w Zimowych Królestwach -
znał oblicza Pani. Wojowniczka Chenne, Athira - Kochanka, Dziwka i
Bogini Szczęśliwego Trafu, do którego to Aspektu modlił się
najczęściej, jeśli w ogóle się modlił. Pogodna Matka i nadzwyczaj
mądre Dziecię. Starucha Sinha. I Bezkształtny Aspekt, który nie miał
nawet imienia.
Zanim Jonmarc przybył do Mrocznej Ostoi, nigdy nie widział
wizerunku Istry, choć słyszał o niej. „Pakt Istry" był często używanym
w żargonie żołnierzy i najemników określeniem samobójczego układu,
kiedy oddawało się duszę Pani w zamian za życie wroga. Widział, jak
żołnierze
zawierali ten pakt, wykonując znak Pani i składając przysięgę. Żaden
z nich nigdy nie wrócił żywy, ale wszystkim udało się odnieść
zwycięstwo.
Dlatego właśnie z taką ciekawością odwiedził kaplicę w Mrocznej
Ostoi. Była niewielka, ozdobiona rzeźbieniami i dziełami sztuki
najwyższej próby oświetlonymi rzędami świec. Kaplicą opiekował się
przez całą dobę samotnik vayash moru; nigdy się nie odzywał i zdawał
się istnieć po to tylko, żeby tutaj służyć. Niemal całą tylną ścianę
kaplicy zajmował ogromny witraż z wizerunkiem Pani podświetlony
od tyłu pochodniami.
Eifan miał rację. Istra nie była demonem. Jedna z kunsztownych
płaskorzeźb przedstawiała ją, jak z pochyloną głową podnosi
zmaltretowane ciało martwego vayash moru. Jednak to Pani z witraża
przyciągnęła uwagę Jonmarca. Mroczna piękność o bursztynowych
oczach otulała misternie zdobionym płaszczem swoje zbite w
gromadkę dzieci, a jej rozchylone usta ukazywały długie kły vayash
moru. Istra była boginią wygnańców, tych, którzy wędrowali samotnie
w godzinie wilka. 1 choć on sam był śmiertelnikiem, coś w spojrzeniu
tych oczu przemawiało do jego duszy wyrzutka.
Świecę później poprawił kołnierz czarnego aksamitnego kaftana i
mankiety, przygładził gęste brązowe włosy splecione w opadający aż
do ramion warkocz i zerknął w lustro, żeby się upewnić, że wszystko
jest w porządku. Widząc spojrzenie swoich ciemnych oczu, przystanął
nieruchomo.
Właściwie to powinienem leżeć gdzieś w rowie z nożem między
łopatkami. I pewnie tak by było, gdyby Harrtuck nie przekonał mnie,
żeby wyprowadzić Trisa po kryjomu z Margolanu.
Ta przygoda, która zaczęła się dla Jonmarca kilka tygodni po
Nawiedzinach zeszłego roku, sprawiła, że z wyjętego
spod prawa przemytnika stał się przyjacielem królom i posiadaczem
ziemskim ze szlacheckim tytułem łowcy nagród i długi zostały
spłacone, a szmuglowanie było już pieśnią przeszłości. Mimo to nie
czuł spokoju.
Podniósł niewielką uprząż ze skórzanych pasków oraz drewna i
ostrożnie zapiął ją na prawym przedramieniu. W urządzeniu tym kryła
się strzała i mocno ściśnięta sprężyna. Uprząż była na tyle płaska, że
mieściła się w rękawie kaftana. Jonmarc uniósł ramię na wysokość
piersi i poruszył nadgarstkiem, uruchamiając spust. Wypuszczona
strzała wbiła się w ścianę. Nie miał złudzeń co do tego, że tam, dokąd
się dziś wieczór udaje, będzie bezpieczny. Jego codzienne ćwiczebne
walki z vayash moru uświadomiły mu, że jeśli tego wieczora sprawy
przyjmą zły obrót, jego miecz na niewiele się zda. Ta strzała była
ostatnią deską ratunku. Wyciągnął ją ze ściany, ponownie założył do
uprzęży i narzucił płaszcz.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść.
W drzwiach stał Gabriel. Smukły vayash moru o włosach barwy lnu
był ubrany jak na audiencję na dworze w elegancko skrojony,
ciemnogranatowy płaszcz z grubego brokatu. Jonmarc pomyślał, że
nieśmiertelność sprzyja gromadzeniu bogactwa.
- Dobry wieczór, Jonmarcu.
- Mam nadzieję, że będzie dobry - powiedział. - Czy jest gotowa?
W kącikach wąskich ust Gabriela pojawił się lekki uśmieszek.
- Chcesz obejrzeć?
Gabriel wyglądał na arystokratę w każdym calu. Jego postawa,
delikatne rysy twarzy i cały wygląd świadczyły o wielkopańskim
pochodzeniu, mimo to od czasu walki
0 tron Margolanu szukał towarzystwa Jonmarca, czasami występując
w roli obrońcy, a czasami - nietypowego partnera. Odkąd Vahanian
przybył do Mrocznej Ostoi, Gabriel zadowalał się rolą seneszala, choć
sam był właścicielem znacznych posiadłości ziemskich. Był również
jednym z członków Rady Krwi.
Jonmarc wiedział, że nie udałoby mu się tak wiele osiągnąć jako
lordowi tego dworu ani poradzić sobie w kwestiach politycznych bez
pomocy Gabriela w roli przewodnika po tej obcej i groźnej krainie.
Poza tym dobrze się czuł w jego towarzystwie. Nawet jeśli nie łączyła
ich przyjaźń, to byli bardzo dobrze dobranymi partnerami w interesach.
- Zobaczmy, czy ten twój złotnik naprawdę jest tak dobry.
Gabriel podał mu aksamitną sakiewkę. Jonmarc wysypał jej
zawartość na dłoń i aż zaparło mu dech w piersiach. Bransoleta ze
srebra i złota była lekka niczym piórko. Ten zaręczynowy klejnot
łączył dwa misterne wzory. Pięć linii układających się w literę „V" i
przypominających ślady wilczych pazurów było dawnym znakiem
Jonmarca, pod którym był znany jako wojownik i przemytnik na rzece.
Drugi symbol, księżyc w pełni wznoszący się nad doliną, był herbem
lorda Mrocznej Ostoi. Wplecione w bransoletę - która na ziemiach
pogranicza, gdzie urodził się Jonmarc, nazywana była shevir - symbole
te ostrzegały każdego, kto potrafił je odczytać, że osoba, która ją nosi,
jest pod ochroną znanego wojownika i lorda, a może nawet samych
vayash moru.
- Jest piękna. - Odwrócił ją w palcach i zalśniła w świetle ognia. -
Miałeś rację. Kilkaset lat praktyki daje efekty. Ale teraz przede mną
najtrudniejsze zadanie.
- Jakie?
- Sprawić, żeby Carina ją przyjęła. Gabriel zaśmiał się.
- Zdaje się, że zeszłego wieczoru powrócił z Isencroftu nasz kurier.
Czy Carina zgodziła się spędzić z nami zimę?
Jonmarc włożył shevir z powrotem do sakiewki i położył na półce nad
kominkiem. Odwrócił się i podszedł do okien oszronionych od
panującego na zewnątrz mrozu.
- Donelan zmienił zakres jej obowiązków i Carina zamierza
przyjechać tutaj na zimę - rzekł z uśmiechem. -Bez wątpienia Kiara
maczała w tym palce. Razem z Berry postanowiły nas połączyć.
- To dobre znaki.
Jonmarc wzruszył ramionami.
- Carina będzie miała trzy miesiące na to, żeby przypomnieć sobie,
jak się mieszka w pałacu w Isencrofcie. Uzdrowicielka króla, kuzynka
przyszłej królowej Margolanu, której reputacja otwiera wszystkie
drzwi w Zimowych Królestwach. Dlaczego miałaby z tego
zrezygnować?
- Bo cię kocha.
- Może miała dość czasu, żeby oprzytomnieć. Nawet teraz, kiedy
posiadam Mroczną Ostoję, nie jestem najlepszą partią.
- Nie sądzę, żeby Carina przejmowała się takimi rzeczami.
- Zobaczymy.
- Gotowy do jazdy? - spytał Gabriel. Jonmarc skinął potakująco
głową.
- Miejmy nadzieję, że Rada jest w dobrym humorze.
Rozdział drugi
Dwór Gabriela był oddalony zaledwie o świecę drogi od Mrocznej
Ostoi. Czarna kareta, która przyjechała po niego i Jonmarca, nie była
bogato zdobiona, lecz mimo to Jonmarc mógł ocenić po jej solidnej
budowie, że to wyrób wysokiej klasy. Powóz ciągnęły cztery czarne
konie o lśniącej sierści, w uprzęży z ręcznie zdobionej srebrem skóry.
Już sama karoca i konie warte były niezłą fortunę.
- Neirin mówił, że spotykamy się z Radą na twoich ziemiach dlatego,
że jestem tam bardziej bezpieczny - zagadnął Jonmarc po chwili
milczenia - wspominał coś o azylu.
Gabriel nawet się ku niemu nie odwrócił, wpatrzony w przesuwający
się za oknem powozu las. Przygląda się widokom czy wypatruje
zagrożenia?
- Wolvenskorn to bardzo stary dwór - odparł wreszcie. Jonmarc
spojrzał w tym samym co on kierunku i teraz
dostrzegł duże, ciemne kształty przemykające cicho obok karocy w
ciemnościach przepastnej puszczy ciągnącej się wzdłuż traktu. Stłumił
przebiegający go dreszcz. Wilki z północnych lasów były znane z tego,
że są wielkie i zaciekłe - on sam spotkał niejednego w czasie swoich
przemytniczych wypraw. Nie tylko vayash moru polowały w
głębokich lasach, dlatego nawet najodważniejsi śmiertelnicy nie
zapuszczali się nocą zbyt daleko w knieję.
- To starodawna nazwa. W języku tutejszych plemion oznacza
„siedzibę wilczego boga". Dwór otacza pierścień kamieni, na których
niemal tysiąc lat temu wyrzeźbiono obrazy ukazujące, jak Mroczna
Pani bierze Boga Wilka za małżonka.
- Strumień pod Mroczną Ostoją nie ocalił jej dwóch ostatnich lordów,
a Arontali udało się wyrządzić znaczne szkody. Dlaczego więc kilka
kamieni miałoby sprawić, że będę bezpieczny?
- Stara magia działa na niezwykłe sposoby. Ani moje potomstwo, ani
wilki nie pozwolą cię skrzywdzić.
W błękitnej poświacie księżyca ujrzeli odcinające się na tle nieba,
oświetlone pochodniami, wysokie, spadziste dachy Wolvenskorn.
Trzypoziomowe skrzydła z drewna i kamienia wyrastały ze śniegu
jedno za drugim. Budynek był zwieńczony wysoką kopułą otoczoną
rzeźbionymi maszkaronami. Najstarsze skrzydło było zbudowane z
plecionki obrzuconej gliną i przykryte dachem z darni schodzącym aż
do ziemi.
Z dachu spoglądały na frontowy dziedziniec chimery i gargulce.
Umieszczone pomiędzy nimi misternie rzeźbione runy służyły
zarówno do ozdoby, jak i obrony. Drewniane części Wolvenskorn
wyłożone były rzeźbionymi płycinami, a ich dolne połowy pokryto
zachodzącym na siebie gontem. Dwór w niczym nie przypominał
Mrocznej Ostoi i Jonmarc był pewien, że jest od niej o wiele starszy.
Kiedy podjechali pod frontowe schody, ich powóz natychmiast został
otoczony przez wilki. Ogromne, ciemne, mocno umięśnione, były
wysokości klęczącego człowieka. Na widok krążącej wokół niego
wilczycy o przetykanym siwizną futrze Jonmarc stanął, mając
nadzieję, że nie widać po nim ani strachu, ani agresji. W oczach
zwierzęcia
widoczna była niesamowita inteligencja. Zaskoczony, zdał sobie
sprawę, że oczy wilczycy są... fiołkowe. Przez chwilę miał nawet
wrażenie, że dostrzega w nich błysk rozbawienia. Nagle wilki
odwróciły się i oddaliły truchtem, znikając w ciemnościach.
Wokół ogromnego okrągłego podjazdu stały już inne wspaniałe
powozy. Wewnątrz Wolvenskorn widać było migoczący blask świec i
cienie gości.
- Chyba przybyliśmy ostatni - powiedział Gabriel i ruszył w kierunku
stromych kamiennych schodów prowadzących do łukowatego wejścia.
Znaleźli się w ogromnym, otwartym pomieszczeniu z ciemnego
kamienia. Na ścianie na wprost wejścia były trzy masywne kominki,
ale tylko w jednym płonął ogień. Jonmarc domyślił się, że ten ogień
rozpalono specjalnie dla niego, jako że tego wieczoru był tutaj
jedynym gościem śmiertelnikiem. Vayash moru chłód nie przeszka-
dzał. *
Tworzące strop drewniane, wygięte w łuk, belki były pomalowane w
zawiłe geometryczne wzory podobne do run na zewnątrz budynku.
Pośrodku wisiał ogromny żelazny żyrandol, jakiego Jonmarc nigdy
jeszcze nie widział. Cała konstrukcja jaśniała. Żyrandol składał się z
dwunastu okrągłych obręczy wiszących jedna nad drugą. Każda z nich
wykonana była z wyciętych w misterne wzory paneli i każda
przedstawiała inną historię. Żyrandol jarzył się mnóstwem świec.
- Miło cię znowu widzieć, Jonmarcu.
Mężczyzna podniósł wzrok i zobaczył Riquę oraz jej przybocznego,
Kolina. Pamiętał ich z tej nocy, kiedy schronili się w krypcie Riqui.
Przywitał Kolina skinieniem głowy, a potem skłonił się lekko, ujął rękę
kobiety i pocałował ją. Była lodowata.
- Witam, lady Riqua.
- Dziś wieczór masz lepszą kwaterę niż mój grobowiec?
- Jestem wdzięczny za każdy rodzaj schronienia. Riqua doskonale
zrozumiała, co ma na myśli.
- Grobowiec może być schronieniem, a schronienie może się stać
grobowcem. Los ma tu tyle samo do powiedzenia, co Pani.
Jonmarc nie wyczuwał zagrożenia ze strony Riqui, starał się jednak
zachować obojętny wyraz twarzy, słysząc te słowa. Czyżby to było
ostrzeżenie?
W tym momencie podeszli do nich jakiś mężczyzna i kobieta.
Obydwoje byli szczupli, lecz dobrze umięśnieni, odziani w czerń. Nie
nosili żadnych ozdób. Mężczyzna był chyba w wieku Jonmarca. Miał
ciemne długie włosy do ramion i starannie przyciętą brodę. Kobieta
była w podobnym wieku, lecz jej ciemne włosy były już przyprószone
siwizną. Kiedy Jonmarc podniósł wzrok, napotkał spojrzenie jej
fiołkowych oczu.
- Chciałbym ci przedstawić Yestina i Eirię - powiedział Gabriel, a
mężczyzna i kobieta skinęli na powitanie głowami. - Nie są członkami
Rady Krwi, lecz przybyłą z wizytą szlachtą, która jest zainteresowana
odbudową Mrocznej Ostoi.
- Miło mi państwa poznać - powiedział Jonmarc. Eiria uśmiechnęła
się i Jonmarc dostrzegł, że nie ma
długich kłów vayash moru. Jej fiołkowe oczy zdawały się czytać w
nim jak w otwartej księdze i Jonmarc wzdrygnął się, przypominając
sobie widzianą wcześniej wilczycę.
- Nasze rody od pokoleń strzegą lordów Mrocznej Ostoi - rzekł
Yestin, biorąc Eirię pod rękę. - Wielu naszych pobratymców zginęło w
ich służbie. Witamy cię i życzymy długiego i pomyślnego
urzędowania.
Zanim Jonmarc zdążył wspomnieć o tym, że ostatni lordowie
Mrocznej Ostoi żyli zbyt krótko, żeby nacieszył się swoimi włościami,
Yestin i Eiria zniknęli w tłumie, poruszając się z wdziękiem tancerzy.
- A to jest lord Rafe i jego przyboczny Tamaq - powiedział Gabriel,
przedstawiając mężczyznę, którego postawa świadczyła o wojskowej
przeszłości. Miał krótko obcięte włosy piaskowego koloru i doskonale
przystrzyżoną brodę. Towarzyszył mu blady młodzieniec wyglądający
na uczonego albo kapłana.
- Wiele o tobie słyszałem, lordzie Vahanianie.
- A co takiego słyszałeś? Rafe uśmiechnął się, odsłaniając czubki
kłów.
- Różne rzeczy. Mam krewnych we Wschodniej Marchii, którzy byli
świadkami tego, co stało się w Chauvrenne. A sposób postępowania
Nargijczyków jest nam dobrze znany. Przeżyłeś męki, jakich nie
zdołało przetrwać wielu vayash moru. Może więc rzeczywiście masz
błogosławieństwo samej Pani.
- Jeśli tak, okazuje to w bardzo dziwny sposób. Z oblicza Rafe nic nie
można było wyczytać.
- Zawsze tak jest.
- Rozumiem, że stanąłeś przed samym Obsydianowym Królem -
wtrącił się Tamaq.
Jonmarc skinął głową.
- Widziałem walkę, w wyniku której Tris go zniszczył. Oczy Tamaq'a
rozbłysły żądzą usłyszenia czegoś więcej
na ten temat.
- A zatem kiedyś będziemy musieli o tym porozmawiać. Gdy byłem
śmiertelnikiem, walczyłem przeciwko Obsydianowemu Królowi, ale
osobiście nigdy go nie widziałem.
- To miałeś szczęście.
- Mamy wiele do omówienia, lordzie Vahanianie -przerwał im Rafe.
— Wszystkiego dobrego - dodał, kłaniając się na odchodnym.
Kiedy Rafe i Tamaq wtopili się w tłum, Jonmarc poczuł raczej niż
usłyszał, że ktoś za nim stoi.
- To ty musisz być Jonmarc Vahanian.
Odwrócił się i ujrzał piękną kobietę o kasztanowych włosach. Miała
twarz i postać dwudziestoletniej dziewczyny, lecz w jej spojrzeniu
widać było przeżyte stulecia. Opierała się na ramieniu bardzo bladego
vayash moru, który wyglądał niemal na nastolatka. Kręcone rude
włosy jeszcze bardziej podkreślały bladość jego twarzy.
- Jestem Astasia, a to Cailan.
Jonmarc skłonił się i pocałował dłoń Astasi. Cailan przyglądał się
temu z niesmakiem graniczącym z zazdrością. Astasia zachichotała,
zdając się cieszyć z niezadowolenia młodzieńca, i zacisnęła palce
wokół dłoni Jonmarca, gładząc kciukiem jego nadgarstek.
- Zatem to ty jesteś nowym lordem Mrocznej Ostoi. -Dość obcesowo
otaksowała go wzrokiem. Spojrzenie Cailana pociemniało, choć
zachował milczenie. - Musisz odwiedzić mnie w moim domu. Wydaję
najlepsze przyjęcia. - Zerknęła na Gabriela i Riquę, dając im wyraźnie
do zrozumienia, że oni nie są zaproszeni. - Możesz zostać na noc.
Zarówno sposób zachowania Astasi, jak i jej spojrzenie wyraźnie
wskazywały na podwójne znaczenie tych słów.
- Dziękuję za zaproszenie - odparł Jonmarc z nadzieją, że będzie
potrafił zachować się choć w połowie tak dyplomatycznie jak Tris.
Wiedział, że odrzucenie wprost propozycji Astasi - choć wcale mu się
nie podobała - nie byłoby dobrym pomysłem. - Ale w Mrocznej Ostoi
jest wiele do zrobienia przed nadejściem zimy, dlatego nie mam zbyt
dużo czasu na przyjęcia.
Źrenice Astasi zwęziły się.
- Słyszałam, że przywieziesz gościa z królewskiego ślubu w
Margolanie. Lady Carina jest dobrze znana nawet naszym
pobratymcom. Czy zostanie tutaj na długo?
Jonmarcowi nie podobał się podtekst tego pytania, ale zachowując ten
sam beznamiętny wyraz twarzy, który pozwolił mu wygrać wiele partii
kart, odpowiedział:
- To zależy od lady Cariny.
Astasia uśmiechnęła się i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Moja propozycja jest nadal aktualna. Przyprowadź ją także, jeśli
chcesz. Nie mam nic przeciwko temu.
Na pożegnanie musnęła ręką jego dłoń. Spojrzenie Cailana mówiło
wyraźnie, że nie popiera zaproszenia Astasi. Jonmarc miał sucho w
gardle, gdy Astasia wreszcie oddaliła się, i z wdzięcznością przyjął
podsunięty przez Gabriela kieliszek brandy.
- To już prawie cała Rada Krwi, oprócz jednego członka - zauważył
vayash moru, a Jonmarc zanotował sobie w pamięci, żeby zapytać go
potem, jaką rolę w Radzie odgrywają przyboczni. Ochroniarzy?
Małżonków? Jednego i drugiego?
W kącie ogromnej sali kwartet smyczkowy grał dworską muzykę.
Poza członkami Rady Krwi i ich przybocznymi kręciło się tu wielu
innych vayash moru. Trzymali w dłoniach puchary z czymś, co —
Jonmarc był pewien -tylko wyglądało jak czerwone wino. Świece
migotały, a ogień tańczył w kominku. Na przyjęciu wyraźnie rzucał się
w oczy brak jedzenia. Być może to ja jestem gościem honorowym i
daniem głównym, pomyślał posępnie Jonmarc. Cailan sprawia
wrażenie, jakby z przyjemnością miał mi się rzucić do gardła.
Wszyscy członkowie Rady Krwi, poza Gabrielem, przybyli ze
swoimi przybocznymi. Mikhail, towarzysz Gabriela,
przebywał w Margolanie, gdzie pomagał Trisowi odbudować armię,
dlatego dziś wieczór zastąpił go Yestin. Eiria stale trzymała się w
pobliżu obu mężczyzn. Jonmarc zauważył, że vayash moru traktują tę
parę młodych z wielkim szacunkiem. Jeśli mam rację i te fiołkowe oczy
są oczami tej wilczycy...
- Yestin i Eiria są zmiennokształtnymi - odpowiedziała mu Riqua.
Podeszła do niego tak cicho, że zupełnie go zaskoczyła. - Ich
niewielkie klany mieszkają w Czarnych Górach, niedaleko stąd.
- Zatem te wilki...
- Tak. To vyrkiny. Sojusz wilczego klanu z lordem Mrocznej Ostoi
został zawarty wiele pokoleń temu, choć nie objął wszystkich klanów.
- Jest ich więcej?
- Każdy klan ma totemiczne zwierzę, którego ducha czci i od którego
czerpie mądrość. Większość zmienno-kształtnych może przyjąć tylko
jeden kształt. Ci, którzy nie mają szczęścia, przybierają wiele
kształtów.
- Nie mają szczęścia?
Riqua przez chwilę przyglądała się Yestinowi i Eirii.
- Z czasem przestaje się nad tym panować i końcu zmiana staje się
permanentna. Większość zmiennokształtnych umiera młodo albo
wpada w obłęd.
- Myślałem, że taka przemiana zachodzi tylko przy pełni księżyca.
Oczy Riqui pociemniały.
- Od wielu pokoleń zmiennokształtni byli ścigani przez zabobonnych
głupców, którzy w to wierzyli. Tym, których złapano i torturowano w
blasku księżyca w pełni - jeśli to przeżyli - widok takiego księżyca
przynosił zawsze wspomnienie bólu, zmuszając ich do przemiany.
Kiedy do niej dochodzi, tracą poczucie czasu i wiedzą jedynie, że
muszą
się bronić, choć nie ma żadnego zagrożenia. Stają się wtedy
niebezpieczni dla otoczenia. W końcu ich stado nie ma innego wyjścia
i musi ich zabić.
- Słuchając tego, można dojść do wniosku, że bycie śmiertelnikiem
wcale nie jest takie złe.
- Póki się żyje.
Nagle podwoje Wolvenskorn otworzyły się.
- Gdzie on jest? Gdzie jest lord Mrocznej Ostoi? - zapytał chrapliwym
głosem ciemnowłosy mężczyzna o karnacji Nargijczyka. Rysy jego
twarzy nie były tak szlachetne jak pozostałych członków Rady Krwi.
Strój mężczyzny był krzykliwie bogaty na tle dosyć stonowanej
elegancji pozostałych gości. Jego szyję zdobiły złote łańcuchy, a palce
-ciężkie pierścienie. Towarzyszyło mu pół tuzina młodzieńców
poruszających się z gracją drapieżników. Na ich widok tłum rozstąpił
się z wyraźnym niesmakiem.
Jonmarc domyślił się, że to Uri, ostatni z członków Rady Krwi. Mimo
iż wcześniej Gabriel opisał go w bardzo neutralny sposób, Jonmarc
wyczuł wyraźną niechęć vayash moru do piątego członka rady.
Zrobił kilka kroków do przodu. Gabriel i Riqua natychmiast
przysunęli się do niego.
- To ja jestem Jonmarc Vahanian.
- Niezłe towarzystwo jak na walczącego na arenie niewolnika.
- Słyszałem, że ty sam wiesz co nieco o robieniu zakładów podczas
tego typu walk.
Jonmarc dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że szyderstwo Uriego
zostało wypowiedziane po nargijsku i że on odruchowo odpowiedział
mu w tym samym języku.
W czarnych oczach Uriego pojawił się błysk. Jego młodzieńcy
tymczasem kręcili się wokół niego jak wściekłe psy i Jonmarc musiał
przywołać wypróbowane w walkach
umiejętności, żeby nie okazać strachu. Ci vayash moru byli
bezdusznymi drapieżnikami, widać też było, że Uri aż się pali do bitki.
Jeden z jego potomków przyglądał się Jonmarcowi szczególnie
bacznie. Dorównywał urodą Carroway'owi, a jego długie czarne włosy
opadały aż do ramion. Był ubrany na czarno, jedynie spod mankietów
wystawały rękawy białej, frymuśnie falbaniastej koszuli. Młodzieniec
uśmiechał się zimno i Jonmarc był pewien, iż to nie przypadek, że jego
kły są wyraźnie widoczne.
- Byłeś najlepszy u generała Kathriana. - Uri potrząsnął głową. -
Teraz pewnie nie jesteś już takim twardzielem. Słyszałem, że
Darrath'owi niemal udało się wysłać cię do Pani.
Jonmarc musiał użyć całej siły woli, żeby jego dłoń nie opadła na
rękojeść miecza.
- Powiedz, czego chcesz - odpowiedział we wspólnym języku.
Uri podszedł bliżej. Gdyby ten mężczyzna był śmiertelnikiem,
Jonmarc mógłby przysiąc, że jest pijany albo odurzony zielem snów.
Twarz miał zarumienioną, co wskazywało na to, że niedawno się
pożywiał. Niegdyś Uri był sprawnym wojownikiem, ale jego
uwielbienie dla wesołego stylu życia zaokrągliło mu policzki i
zmiękczyło rysy twarzy.
- Czego chcę? Niczego, nie mam nic do powiedzenia śmiertelnemu
lordowi Mrocznej Ostoi. A ty też nie masz tu czego szukać!
- Dosyć, Uri - rzekł Gabriel, wysuwając się do przodu.
- Niech ten szczeniak mówi sam za siebie, Gabrielu. Jeśli ma być
lordem Mrocznej Ostoi, musi być godny tego tytułu. - Vayash moru
stał teraz tuż przed Vahanianem. -Co daje ci prawo do rządzenia
lepszymi od siebie?
Oddech Uriego śmierdział krwią.
Martin Gail Z. Kroniki Czarnoksiężnika 03 Mroczna ostoja "Mieszkańcy Mrocznej Ostoi odczuwają efekty rządów terroru Jareda Uzurpatora, które zagrażają stabilności Zimowych Królestw. Siły nieumarłych występują przeciwko lordowi Jonmarcowi z Mrocznej Ostoi w walce o władzę pomiędzy śmiertelnikami a vayash moru. Niektórzy vayash moru nie są zachwyceni tym, że do dworu powrócił lord-śmiertelnik. Jonmarc musi zdobyć zaufanie śmiertelnych mieszkańców Mrocznej Ostoi, prowadząc jednocześnie niebezpieczną polityczną grę z zamieszkującymi ją vayash moru. Ma ciągle w pamięci, że czterech ostatnich lordów zmarło młodo. W całych Zimowych Królestwach magia stała się groźną i nieprzewidywalną siłą. Strumień, będący rzeką magicznej energii, został mocno zakłócony, gdy wiele lat temu Arontala wydarł przemocą kulę Łapacza Dusz z fundamentów Mrocznej Ostoi. Teraz Strumień jest niestabilny, stanowi zagrożenie dla umysłów i życia magów, którzy czerpią z niego moc. Król Martris Drayke przygotowując się do ślubu, jednocześnie musi się przygotować do wojny z buntownikami wciąż lojalnymi w stosunku do Jareda. Królestwo Isencroftu znajduje się na krawędzi wojny domowej z powodu zbliżającej się perspektywy połączenia z królestwem Margolanu Tylko jedno jest pewne – Zimowe Królestwa nie będą już takie same. "
Rozdział pierwszy Jonmarc Vahanian ściągnął wodze swojego konia. Jesienny dzień był chłodny i jego oddech unosił się mgiełką tu powietrzu, a na dziedzińcu kłębiły się podrywane przez wiatr różnobarwne liście. Omiótł spojrzeniem zwalistą budowlę z ciemnego kamienia. Dwór Mrocznej Ostoi wreszcie nadawał się do zamieszkania. Koń Jonmarca parsknął niecierpliwie. Po dziedzińcu kręciły się grupy robotnikom, starając się uczynić dwór całkowicie zdatnym do zamieszkania przed nadejściem zimy i - co bardziej Jonmarca martwiło - odpowiednim dla gości. Widząc nadchodzącego zarządcę, Neirina, zsiadł z konia i zamyślony podał wodze giermkowi. Neirin urodził się na ziemiach Mrocznej Ostoi i był krewnym wielu duchów oraz vayash moru, którzy służyli we dworze. Burza niesfornych rudych włosów otaczała jego piegowatą twarz, a kiedy mówił, w jego głosie pobrzmiewał mocny akcent z wyżyn Księstwa. - Wcześnie przyjechałeś, panie - przywitał go radośnie Neirin. - Jeśli będziesz się pojawiał o takich porach, jeszcze pomyślą, że jesteś vayash moru. Jonmarc uśmiechnął się. - Zawsze byłem nocnym markiem, ale w Mrocznej Ostoi nabrało to zupełnie nowego znaczenia.
Przeciągnął się i skrzywił, poczuwszy ukłucie bólu w prawym ramieniu. Minęły zaledwie trzy miesiące od walki z Arontalą. Mimo pomocy Cariny trzeba było niemal całego lata, żeby paskudnie złamane ramię, noga i nadgarstek zrosły się. - Czujesz, panie, ziąb w kościach? - Jeszcze nie jestem jak nowo narodzony, ale jest coraz lepiej. Neirin obrzucił go porozumiewawczym spojrzeniem. - Twoja pani uzdrowicielka chyba nie brała pod uwagę, że będziesz tak ciężko pracował, panie, kiedy przybędziesz na północ. Koszenie zboża z wieśniakami rano, praca w kuźni po południu i lekcje szermierki z gwardią po nocach... Jonmarc zaśmiał się. - Ona dobrze wie, że nie słucham poleceń. A to oznacza, że robię właśnie to, czego się po mnie spodziewała. - Już dawno nie słyszałem tak pokrętnej logiki. Jonmarc spojrzał na dwór z ciemnego kamienia. Taak, nawet dla mnie jest to jedno z najdziwniejszych miejsc, w jakim byłem. Obrócił się ku traktowi prowadzącemu do wioski i leżącym dalej polom. Obfite zeszłoroczne ulewy sprawiły, że plony były kiepskie. Mroczna Ostoja nie mogła sobie pozwolić na kolejne tak nędzne zbiory, a tu na północy, zima nadejdzie szybko. - Martwisz się o zbiory, panie. Jonmarc wzruszył ramionami. - A nie powinienem? Dwór nie był jedyną rzeczą, jaką pozostawiono bez opieki przez dziesięć lat. Nikt na pewno nie troszczył się o pola, a po tym, co Jared uczynił z Margolanem, nie będzie w tym roku zbyt dużo zboża. Musimy zebrać wszystko, co wyrośnie, i postarać się, żeby przetrwało
zimę. Bez sensu byłoby mieć tytuł szlachecki i nadal chodzić głodnym! - I tak zrobiłeś tutaj więcej, panie, niż dwóch ostatnich lordów. - Jak wielokrotnie mi mówiono, oni młodo zmarli. Może ja też nie powinienem liczyć na dłuższe urzędowanie. - Wolałbym, żebyś nie żartował sobie w ten sposób, panie. - A kto tu żartuje? Neirin spojrzał na pola. - Nie jestem magiem, ale nawet ja wiem, że sprawy miały się lepiej, zanim Arontala zakłócił przepływające pod dworem magiczne strumienie. Słyszałem, jak mój ojciec i dziadek rozprawiali o tym, jak to kiedyś było. Odkąd Arontala wyrwał z magicznego nurtu tę przeklętą kulę, sytuacja się pogorszyła. - W zeszłym roku, kiedy Tris i Stowarzyszenie Sióstr rozmawiali o Strumieniu, to im nie wierzyłem - stwierdził Jonmarc - a teraz sam mieszkam nad tym cholerstwem. Nie dysponuję magiczną mocą, ale nawet ja czuję, że coś jest nie tak, kiedy znajduję się w podziemiach dworu. W potężnym magicznym nurcie płynącym pod budynkiem i przez jego fundamenty ponad pół wieku temu wielka czarodziejka Bava K'aa umieściła kulę zawierającą duszę Obsydianowego Króla. Gdy jedenaście lat temu Fo-or Arontala wyrwał kulę Obsydianowego Króla ze Strumienia, fundamenty dworu zostały roztrzaskane i jedno skrzydło budowli zawaliło się, co wywołało zakłócenie Strumienia i jego przemieszczenie, dające się odczuć w całych Zimowych Królestwach. Vahanian poczuł podmuch zimnego wiatru i liście zawirowały wokół jego stóp. Dwór znowu tętnił życiem i pełen był krzątaniny tych, którzy choć nie byli żywi, nie byli
też całkowicie martwi. Mroczna Ostoja była gniazdem rodzinnym vayash moru, a Jonmarc, który otrzymał tytuł jej lorda jako dar od króla Księstwa, był jej nowym panem. - Czy jesteś gotowy na dzisiejszy wieczór, panie? Jonmarc obrzucił Neirina bacznym spojrzeniem. - Tak jak to tylko możliwe. Zostanę przedstawiony Radzie Krwi. Będę wśród nich jedynym śmiertelnikiem. Ostatnim razem, kiedy Gabriel zaaranżował spotkanie Trisa z Radą, omal nie zginąłem - a nawet nie byłem wtedy oficjalnie zaproszony. Nie jestem pewien, czy cieszą się z tego, że mają nowego lorda, i to w dodatku śmiertelnika. Neirin towarzyszył Jonmarcowi, gdy ten sprawdzał jak postępują prace budowlane. - Będziesz na ziemiach lorda Gabriela, panie, a to zapewnia ci azyl. Jego rodzina będzie cię strzegła. Nikt nie ośmieli się wystąpić przeciwko tobie. - Dziękuję. Od razu poczułem się lepiej. Jonmarc otulił się płaszczem, przyglądając się robotnikom. Pracujący w świetle dziennym budowniczowie byli śmiertelnikami. Rzemieślnicy vayash moru pracowali w nocy, żeby przywrócić dwór do dawnej świetności. Gabriel rozpoczął proces jego odbudowy, zanim jeszcze Vahanian przybył z Margolanu. Spiżarnie zostały wtedy zaopatrzone, szopy wypełnione drewnem na opał i innymi potrzebnymi rzeczami, a w stajniach pojawiły się konie i uprząż. Śmiertelnicy znowu mogli zamieszkać w Mrocznej Ostoi. Dwór w Mrocznej Ostoi miał czterysta lat i był trzypiętrowym, prostokątnym budynkiem z obszernymi skrzydłami po obu stronach. Do głównego wejścia prowadziły szerokie schody opadające kaskadą i kolumnowego krużganku, nad którym znajdował się sporej wielkości balkon.
Wybudowany z ciemnego granitu dwór sprawiał ponure wrażenie. Nawet konstrukcja budynku zdradzała, iż jest on domem zarówno dla śmiertelników, jak i vayash moru. Po koje rozmieszczone były koncentrycznie. Zewnętrzny pierścień komnat z wielkimi oknami przeznaczony był dla śmiertelnych mieszkańców dworu, pierścień w środku budynku był pozbawiony okien, żeby vayash moru mogli poruszać się bezpiecznie niezależnie od tego, czy na zewnątrz świeciło słońce, czy też nie. Na lewym końcu zachodniego skrzydła znajdowała się niewielka świątynia Bogini. Podczas gdy Margolan czcił Ją jako Matkę i Dziecię, a Isencroft jako Mścicielkę Chenne, w Mrocznej Ostoi oddawano cześć Istrze, Mrocznej Pani. Świątynia była utrzymywana w dobrym stanie, mimo iż od lat nikt jej nie używał. Nawet Jonmarc, który był zwolennikiem agnostycyzmu - oprócz krótkich chwil walki - wyczuwał tam czyjąś widmową obecność. - Jak to możliwie, że już jest tak cholernie zimno? -mruknął. - To jest Księstwo! Tylko dzięki zesłanemu przez Panią błogosławieństwu jeszcze nie spadł śnieg. Zielono-szare zabarwienie chmur wskazywało jednak, że taka sytuacja nie potrwa zbyt długo. - Jeśli będzie mocno padać, Lintonowi nie uda się zaopatrzyć swojej karawany przed Zimowym Przesileniem. Ten kontrakt handlowy, który zawarliśmy z nim i z Jolie, przyniesie nam pieniądze tylko wtedy, gdy będą mogli przewozić towary. Będzie nam potrzebne złoto, żeby całkowicie wyremontować dwór i zdobyć ziarno na zasiew w przyszłym roku. Nagroda od Stadena nie wystarczy na wszystko. Neirin uśmiechnął się.
- Widziałem, jak dobijasz targu, panie. Nikt nie potrafi tak rozsądnie jak ty gospodarować funduszami. Minęło wiele czasu, odkąd Mroczna Ostoja była samowystarczalna. Taka wymiana handlowa mogłaby postawić wioskę z powrotem na nogi. - Pomijając kwestię szlaków handlowych, podróż na wesele Trisa będzie diabelnie trudna, jeśli spadnie śnieg. Przy dobrej pogodzie zajmie nam około trzech tygodni, choć nigdy nie pokonywałem tej trasy bez żołnierzy na karku, więc zobaczymy. - Wczesny śnieg zniszczy pozostałe zbiory i przeszkodzi w remoncie dworu. Jednak miną jeszcze dwa tygodnie, zanim wyruszycie z lordem Gabrielem do Margolanu, a do tego czasu pogoda może ulec całkowitej zmianie. - Neirin otulił się ciaśniej płaszczem. - Wieść niesie, że przywieziesz ze sobą uzdrowicielkę, i to doskonałą. Od lal nie było w Mrocznej Ostoi dobrego uzdrowiciela. Jeśli twoja pani się zgodzi, będzie miała mnóstwo pacjentów. Jonmarc rzekł z uśmiechem: - Niech tylko ktoś spróbuje ją powstrzymać. I podejrzewam, że przyjedzie dobrze przygotowana. Tylko nie przyprowadzajcie do niej żadnych ludzi z obrażeniami wyniesionymi z knajpianych burd. Jest na tym punkcie wyjątkowo drażliwa. - Wygląda na to, że wiesz, o czym mówisz, panie. - Niejeden raz już się o tym przekonałem. Jonmarc wszedł przez okute żelazem drzwi, Poczuł zapach pieczeni z jagnięcia i świeżego chleba oraz woń gorącego, przyprawionego korzeniami wina. W Mrocznej Ostoi panowała świąteczna atmosfera. Choć vajiash moru nie potrzebowali jedzenia śmiertelników, służba z entuzjazmem przygotowywała się do Dnia Zmarłych czy też Nawiedzin, jak większość nazywała to święto.
- Świętowanie tutaj Nawiedzin będzie dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem. Neirin błysnął zębami w uśmiechu. - Nigdzie indziej w Zimowych Królestwach mieszkańcy nie są w tak dobrej komitywie z duchami - no, może poza Margolanem pod rządami króla Przywoływacza Dusz. - Dopóki jeszcze jestem pośród żywych, uważam to za sukces - powiedział Jonmarc, po czym pozostawił Neirina, żeby udać się do swoich komnat. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, temperatura w pokoju gwałtownie spadła i poczuł, jak stają mu włoski na karku. Wiedział, że w pobliżu jest jeden z mieszkających we dworze duchów. Odwrócił się i dostrzegł widmową dziewczynę. Zjawa przepłynęła na przeciwległy koniec komnaty i znikła w ciemnoszarym kamiennym murze. - Nie przejmuj się, panie, naszym ślicznym dziewczęciem. Jonmarc odwrócił się i zobaczył stojącego za nim służącego Eifana. Miał ciemne oczy i śniadą karnację człowieka pochodzącego z Trevath, choć śmiertelnikiem był jakieś dwieście lat temu. Zwinny, żylasty mężczyzna poruszał się z szybkością małego drapieżnego ptaka. - To przez Nawiedziny nasza dziewczyna pojawiła się wcześniej - powiedział vayash moru, kładąc utensylia kąpielowe obok balii z parującą wodą. - Widywałem ją już przedtem. Znałeś ją, kiedy była żywa? Eifan potrząsnął głową. - Wiele duchów Mrocznej Ostoi jest starszych nawet ode mnie, panie. Ta dziewczyna była ponoć córką jednego z lordów Mrocznej Ostoi i została zabrana przez zarazę. Powiadają, że szuka uzdrowiciela, który przyrzekł przybyć
do dworu, lecz nigdy się nie pojawił - wyjaśnił, podając Jonmarcowi ręcznik. - Czeka cię ważny wieczór, panie. Kąpiel i ubranie są już gotowe. - Czy widziałeś Gabriela? - Nie, panie. Lord Gabriel miał jakieś sprawy do załatwienia z Wielkimi Rodami w związku z przygotowaniami do tego wieczoru. Na pewno szybko wróci. - Zbyt szybko. Choć vayash moru byli zazwyczaj małomówni, kilka miesięcy ciągłego przebywania w ich towarzystwie dało Jonmarcowi dużo wiedzy na ich temat. - Coś cię trapi, Eifanie? - Nie powinienem nic mówić, panie. - Nigdy się nie przejmowałem tym, co powinno się robić. Eifan milczał przez chwilę. - Służyłem trzem panom Mrocznej Ostoi. Żaden z nich nie zaczął tak dobrze jak ty, panie. Chciałbym, żeby ci się udało. Ale są też tacy, panie, którzy nie podzielają tego poglądu. Dzisiejszego wieczoru będziesz jedynym śmiertelnikiem na Radzie Krwi. Niektórzy z moich pobratymców nie godzą się z tym, że śmiertelnik ma być naszym lordem. - Przez całe moje życie śmiertelnicy próbowali mnie zabić, przywykłem więc do niebezpiecznego towarzystwa. - Uważaj, panie, na Uriego i jego rodzinę. Pragnie tego tytułu dla siebie. Myślę, że nikt nie ośmieli się wystąpić przeciwko tobie, kiedy Gabriel jest w pobliżu, ale na twoim miejscu, panie, nie spacerowałbym sam dziś w nocy. - Będę o tym pamiętał. - Powiadają, że Pani wybiera śmiertelnika do rządzenia Mroczną Ostoją, aby chronić Tych, Którzy Wędrują Nocą - powiedział cicho Eifan. - Wielu wierzy, że gdyby Mroczna Ostoja miała lorda vayash moru, który nie starzeje się
ani nie umiera, szybko stałby się zbyt arogancki, mając za sąsiadów śmiertelników. - A ja jestem tu po to, żeby mieć pewność, że do tego nie dojdzie? - Śmiertelny lord może lepiej zrównoważyć potrzeby zarówno poddanych śmiertelników, jak i vayash moru. - Skąd więc te obawy? Potrzebujecie śmiertelnika i oto jestem, a Gabriel powtarza mi, że zostałem wybrany przez Panią, choć nie mam pojęcia, skąd on to wie. - Taka jest wola Mrocznej Pani. Śmiertelnicy twierdzą, że Istra jest demonem, my jednak wierzymy, że Istra jest wilczycą chroniącą swoje młode. Jako lord Mrocznej Ostoi jesteś jej wybrańcem. - Dziękuję. Eifan skłonił się lekko i wyszedł, a Jonmarc, sam na sam ze swoimi myślami, rozebrał się i wślizgnął do czekającej kąpieli. Uwaga Eifana przywiodła mu na myśl rzeźbę w kaplicy Mrocznej Ostoi. Przedstawiała Istrę, piękność o smutnym spojrzeniu i władczej postawie, która odpierała atak wymachującego pochodniami motłochu, osłaniając kulącą się ze strachu grupę vayash moru. Choć nie miał czasu zaglądać do świątyń, to - jak każdy w Zimowych Królestwach - znał oblicza Pani. Wojowniczka Chenne, Athira - Kochanka, Dziwka i Bogini Szczęśliwego Trafu, do którego to Aspektu modlił się najczęściej, jeśli w ogóle się modlił. Pogodna Matka i nadzwyczaj mądre Dziecię. Starucha Sinha. I Bezkształtny Aspekt, który nie miał nawet imienia. Zanim Jonmarc przybył do Mrocznej Ostoi, nigdy nie widział wizerunku Istry, choć słyszał o niej. „Pakt Istry" był często używanym w żargonie żołnierzy i najemników określeniem samobójczego układu, kiedy oddawało się duszę Pani w zamian za życie wroga. Widział, jak żołnierze
zawierali ten pakt, wykonując znak Pani i składając przysięgę. Żaden z nich nigdy nie wrócił żywy, ale wszystkim udało się odnieść zwycięstwo. Dlatego właśnie z taką ciekawością odwiedził kaplicę w Mrocznej Ostoi. Była niewielka, ozdobiona rzeźbieniami i dziełami sztuki najwyższej próby oświetlonymi rzędami świec. Kaplicą opiekował się przez całą dobę samotnik vayash moru; nigdy się nie odzywał i zdawał się istnieć po to tylko, żeby tutaj służyć. Niemal całą tylną ścianę kaplicy zajmował ogromny witraż z wizerunkiem Pani podświetlony od tyłu pochodniami. Eifan miał rację. Istra nie była demonem. Jedna z kunsztownych płaskorzeźb przedstawiała ją, jak z pochyloną głową podnosi zmaltretowane ciało martwego vayash moru. Jednak to Pani z witraża przyciągnęła uwagę Jonmarca. Mroczna piękność o bursztynowych oczach otulała misternie zdobionym płaszczem swoje zbite w gromadkę dzieci, a jej rozchylone usta ukazywały długie kły vayash moru. Istra była boginią wygnańców, tych, którzy wędrowali samotnie w godzinie wilka. 1 choć on sam był śmiertelnikiem, coś w spojrzeniu tych oczu przemawiało do jego duszy wyrzutka. Świecę później poprawił kołnierz czarnego aksamitnego kaftana i mankiety, przygładził gęste brązowe włosy splecione w opadający aż do ramion warkocz i zerknął w lustro, żeby się upewnić, że wszystko jest w porządku. Widząc spojrzenie swoich ciemnych oczu, przystanął nieruchomo. Właściwie to powinienem leżeć gdzieś w rowie z nożem między łopatkami. I pewnie tak by było, gdyby Harrtuck nie przekonał mnie, żeby wyprowadzić Trisa po kryjomu z Margolanu. Ta przygoda, która zaczęła się dla Jonmarca kilka tygodni po Nawiedzinach zeszłego roku, sprawiła, że z wyjętego
spod prawa przemytnika stał się przyjacielem królom i posiadaczem ziemskim ze szlacheckim tytułem łowcy nagród i długi zostały spłacone, a szmuglowanie było już pieśnią przeszłości. Mimo to nie czuł spokoju. Podniósł niewielką uprząż ze skórzanych pasków oraz drewna i ostrożnie zapiął ją na prawym przedramieniu. W urządzeniu tym kryła się strzała i mocno ściśnięta sprężyna. Uprząż była na tyle płaska, że mieściła się w rękawie kaftana. Jonmarc uniósł ramię na wysokość piersi i poruszył nadgarstkiem, uruchamiając spust. Wypuszczona strzała wbiła się w ścianę. Nie miał złudzeń co do tego, że tam, dokąd się dziś wieczór udaje, będzie bezpieczny. Jego codzienne ćwiczebne walki z vayash moru uświadomiły mu, że jeśli tego wieczora sprawy przyjmą zły obrót, jego miecz na niewiele się zda. Ta strzała była ostatnią deską ratunku. Wyciągnął ją ze ściany, ponownie założył do uprzęży i narzucił płaszcz. Rozległo się pukanie do drzwi. - Wejść. W drzwiach stał Gabriel. Smukły vayash moru o włosach barwy lnu był ubrany jak na audiencję na dworze w elegancko skrojony, ciemnogranatowy płaszcz z grubego brokatu. Jonmarc pomyślał, że nieśmiertelność sprzyja gromadzeniu bogactwa. - Dobry wieczór, Jonmarcu. - Mam nadzieję, że będzie dobry - powiedział. - Czy jest gotowa? W kącikach wąskich ust Gabriela pojawił się lekki uśmieszek. - Chcesz obejrzeć? Gabriel wyglądał na arystokratę w każdym calu. Jego postawa, delikatne rysy twarzy i cały wygląd świadczyły o wielkopańskim pochodzeniu, mimo to od czasu walki
0 tron Margolanu szukał towarzystwa Jonmarca, czasami występując w roli obrońcy, a czasami - nietypowego partnera. Odkąd Vahanian przybył do Mrocznej Ostoi, Gabriel zadowalał się rolą seneszala, choć sam był właścicielem znacznych posiadłości ziemskich. Był również jednym z członków Rady Krwi. Jonmarc wiedział, że nie udałoby mu się tak wiele osiągnąć jako lordowi tego dworu ani poradzić sobie w kwestiach politycznych bez pomocy Gabriela w roli przewodnika po tej obcej i groźnej krainie. Poza tym dobrze się czuł w jego towarzystwie. Nawet jeśli nie łączyła ich przyjaźń, to byli bardzo dobrze dobranymi partnerami w interesach. - Zobaczmy, czy ten twój złotnik naprawdę jest tak dobry. Gabriel podał mu aksamitną sakiewkę. Jonmarc wysypał jej zawartość na dłoń i aż zaparło mu dech w piersiach. Bransoleta ze srebra i złota była lekka niczym piórko. Ten zaręczynowy klejnot łączył dwa misterne wzory. Pięć linii układających się w literę „V" i przypominających ślady wilczych pazurów było dawnym znakiem Jonmarca, pod którym był znany jako wojownik i przemytnik na rzece. Drugi symbol, księżyc w pełni wznoszący się nad doliną, był herbem lorda Mrocznej Ostoi. Wplecione w bransoletę - która na ziemiach pogranicza, gdzie urodził się Jonmarc, nazywana była shevir - symbole te ostrzegały każdego, kto potrafił je odczytać, że osoba, która ją nosi, jest pod ochroną znanego wojownika i lorda, a może nawet samych vayash moru. - Jest piękna. - Odwrócił ją w palcach i zalśniła w świetle ognia. - Miałeś rację. Kilkaset lat praktyki daje efekty. Ale teraz przede mną najtrudniejsze zadanie. - Jakie?
- Sprawić, żeby Carina ją przyjęła. Gabriel zaśmiał się. - Zdaje się, że zeszłego wieczoru powrócił z Isencroftu nasz kurier. Czy Carina zgodziła się spędzić z nami zimę? Jonmarc włożył shevir z powrotem do sakiewki i położył na półce nad kominkiem. Odwrócił się i podszedł do okien oszronionych od panującego na zewnątrz mrozu. - Donelan zmienił zakres jej obowiązków i Carina zamierza przyjechać tutaj na zimę - rzekł z uśmiechem. -Bez wątpienia Kiara maczała w tym palce. Razem z Berry postanowiły nas połączyć. - To dobre znaki. Jonmarc wzruszył ramionami. - Carina będzie miała trzy miesiące na to, żeby przypomnieć sobie, jak się mieszka w pałacu w Isencrofcie. Uzdrowicielka króla, kuzynka przyszłej królowej Margolanu, której reputacja otwiera wszystkie drzwi w Zimowych Królestwach. Dlaczego miałaby z tego zrezygnować? - Bo cię kocha. - Może miała dość czasu, żeby oprzytomnieć. Nawet teraz, kiedy posiadam Mroczną Ostoję, nie jestem najlepszą partią. - Nie sądzę, żeby Carina przejmowała się takimi rzeczami. - Zobaczymy. - Gotowy do jazdy? - spytał Gabriel. Jonmarc skinął potakująco głową. - Miejmy nadzieję, że Rada jest w dobrym humorze.
Rozdział drugi Dwór Gabriela był oddalony zaledwie o świecę drogi od Mrocznej Ostoi. Czarna kareta, która przyjechała po niego i Jonmarca, nie była bogato zdobiona, lecz mimo to Jonmarc mógł ocenić po jej solidnej budowie, że to wyrób wysokiej klasy. Powóz ciągnęły cztery czarne konie o lśniącej sierści, w uprzęży z ręcznie zdobionej srebrem skóry. Już sama karoca i konie warte były niezłą fortunę. - Neirin mówił, że spotykamy się z Radą na twoich ziemiach dlatego, że jestem tam bardziej bezpieczny - zagadnął Jonmarc po chwili milczenia - wspominał coś o azylu. Gabriel nawet się ku niemu nie odwrócił, wpatrzony w przesuwający się za oknem powozu las. Przygląda się widokom czy wypatruje zagrożenia? - Wolvenskorn to bardzo stary dwór - odparł wreszcie. Jonmarc spojrzał w tym samym co on kierunku i teraz dostrzegł duże, ciemne kształty przemykające cicho obok karocy w ciemnościach przepastnej puszczy ciągnącej się wzdłuż traktu. Stłumił przebiegający go dreszcz. Wilki z północnych lasów były znane z tego, że są wielkie i zaciekłe - on sam spotkał niejednego w czasie swoich przemytniczych wypraw. Nie tylko vayash moru polowały w głębokich lasach, dlatego nawet najodważniejsi śmiertelnicy nie zapuszczali się nocą zbyt daleko w knieję.
- To starodawna nazwa. W języku tutejszych plemion oznacza „siedzibę wilczego boga". Dwór otacza pierścień kamieni, na których niemal tysiąc lat temu wyrzeźbiono obrazy ukazujące, jak Mroczna Pani bierze Boga Wilka za małżonka. - Strumień pod Mroczną Ostoją nie ocalił jej dwóch ostatnich lordów, a Arontali udało się wyrządzić znaczne szkody. Dlaczego więc kilka kamieni miałoby sprawić, że będę bezpieczny? - Stara magia działa na niezwykłe sposoby. Ani moje potomstwo, ani wilki nie pozwolą cię skrzywdzić. W błękitnej poświacie księżyca ujrzeli odcinające się na tle nieba, oświetlone pochodniami, wysokie, spadziste dachy Wolvenskorn. Trzypoziomowe skrzydła z drewna i kamienia wyrastały ze śniegu jedno za drugim. Budynek był zwieńczony wysoką kopułą otoczoną rzeźbionymi maszkaronami. Najstarsze skrzydło było zbudowane z plecionki obrzuconej gliną i przykryte dachem z darni schodzącym aż do ziemi. Z dachu spoglądały na frontowy dziedziniec chimery i gargulce. Umieszczone pomiędzy nimi misternie rzeźbione runy służyły zarówno do ozdoby, jak i obrony. Drewniane części Wolvenskorn wyłożone były rzeźbionymi płycinami, a ich dolne połowy pokryto zachodzącym na siebie gontem. Dwór w niczym nie przypominał Mrocznej Ostoi i Jonmarc był pewien, że jest od niej o wiele starszy. Kiedy podjechali pod frontowe schody, ich powóz natychmiast został otoczony przez wilki. Ogromne, ciemne, mocno umięśnione, były wysokości klęczącego człowieka. Na widok krążącej wokół niego wilczycy o przetykanym siwizną futrze Jonmarc stanął, mając nadzieję, że nie widać po nim ani strachu, ani agresji. W oczach zwierzęcia
widoczna była niesamowita inteligencja. Zaskoczony, zdał sobie sprawę, że oczy wilczycy są... fiołkowe. Przez chwilę miał nawet wrażenie, że dostrzega w nich błysk rozbawienia. Nagle wilki odwróciły się i oddaliły truchtem, znikając w ciemnościach. Wokół ogromnego okrągłego podjazdu stały już inne wspaniałe powozy. Wewnątrz Wolvenskorn widać było migoczący blask świec i cienie gości. - Chyba przybyliśmy ostatni - powiedział Gabriel i ruszył w kierunku stromych kamiennych schodów prowadzących do łukowatego wejścia. Znaleźli się w ogromnym, otwartym pomieszczeniu z ciemnego kamienia. Na ścianie na wprost wejścia były trzy masywne kominki, ale tylko w jednym płonął ogień. Jonmarc domyślił się, że ten ogień rozpalono specjalnie dla niego, jako że tego wieczoru był tutaj jedynym gościem śmiertelnikiem. Vayash moru chłód nie przeszka- dzał. * Tworzące strop drewniane, wygięte w łuk, belki były pomalowane w zawiłe geometryczne wzory podobne do run na zewnątrz budynku. Pośrodku wisiał ogromny żelazny żyrandol, jakiego Jonmarc nigdy jeszcze nie widział. Cała konstrukcja jaśniała. Żyrandol składał się z dwunastu okrągłych obręczy wiszących jedna nad drugą. Każda z nich wykonana była z wyciętych w misterne wzory paneli i każda przedstawiała inną historię. Żyrandol jarzył się mnóstwem świec. - Miło cię znowu widzieć, Jonmarcu. Mężczyzna podniósł wzrok i zobaczył Riquę oraz jej przybocznego, Kolina. Pamiętał ich z tej nocy, kiedy schronili się w krypcie Riqui. Przywitał Kolina skinieniem głowy, a potem skłonił się lekko, ujął rękę kobiety i pocałował ją. Była lodowata.
- Witam, lady Riqua. - Dziś wieczór masz lepszą kwaterę niż mój grobowiec? - Jestem wdzięczny za każdy rodzaj schronienia. Riqua doskonale zrozumiała, co ma na myśli. - Grobowiec może być schronieniem, a schronienie może się stać grobowcem. Los ma tu tyle samo do powiedzenia, co Pani. Jonmarc nie wyczuwał zagrożenia ze strony Riqui, starał się jednak zachować obojętny wyraz twarzy, słysząc te słowa. Czyżby to było ostrzeżenie? W tym momencie podeszli do nich jakiś mężczyzna i kobieta. Obydwoje byli szczupli, lecz dobrze umięśnieni, odziani w czerń. Nie nosili żadnych ozdób. Mężczyzna był chyba w wieku Jonmarca. Miał ciemne długie włosy do ramion i starannie przyciętą brodę. Kobieta była w podobnym wieku, lecz jej ciemne włosy były już przyprószone siwizną. Kiedy Jonmarc podniósł wzrok, napotkał spojrzenie jej fiołkowych oczu. - Chciałbym ci przedstawić Yestina i Eirię - powiedział Gabriel, a mężczyzna i kobieta skinęli na powitanie głowami. - Nie są członkami Rady Krwi, lecz przybyłą z wizytą szlachtą, która jest zainteresowana odbudową Mrocznej Ostoi. - Miło mi państwa poznać - powiedział Jonmarc. Eiria uśmiechnęła się i Jonmarc dostrzegł, że nie ma długich kłów vayash moru. Jej fiołkowe oczy zdawały się czytać w nim jak w otwartej księdze i Jonmarc wzdrygnął się, przypominając sobie widzianą wcześniej wilczycę. - Nasze rody od pokoleń strzegą lordów Mrocznej Ostoi - rzekł Yestin, biorąc Eirię pod rękę. - Wielu naszych pobratymców zginęło w ich służbie. Witamy cię i życzymy długiego i pomyślnego urzędowania.
Zanim Jonmarc zdążył wspomnieć o tym, że ostatni lordowie Mrocznej Ostoi żyli zbyt krótko, żeby nacieszył się swoimi włościami, Yestin i Eiria zniknęli w tłumie, poruszając się z wdziękiem tancerzy. - A to jest lord Rafe i jego przyboczny Tamaq - powiedział Gabriel, przedstawiając mężczyznę, którego postawa świadczyła o wojskowej przeszłości. Miał krótko obcięte włosy piaskowego koloru i doskonale przystrzyżoną brodę. Towarzyszył mu blady młodzieniec wyglądający na uczonego albo kapłana. - Wiele o tobie słyszałem, lordzie Vahanianie. - A co takiego słyszałeś? Rafe uśmiechnął się, odsłaniając czubki kłów. - Różne rzeczy. Mam krewnych we Wschodniej Marchii, którzy byli świadkami tego, co stało się w Chauvrenne. A sposób postępowania Nargijczyków jest nam dobrze znany. Przeżyłeś męki, jakich nie zdołało przetrwać wielu vayash moru. Może więc rzeczywiście masz błogosławieństwo samej Pani. - Jeśli tak, okazuje to w bardzo dziwny sposób. Z oblicza Rafe nic nie można było wyczytać. - Zawsze tak jest. - Rozumiem, że stanąłeś przed samym Obsydianowym Królem - wtrącił się Tamaq. Jonmarc skinął głową. - Widziałem walkę, w wyniku której Tris go zniszczył. Oczy Tamaq'a rozbłysły żądzą usłyszenia czegoś więcej na ten temat. - A zatem kiedyś będziemy musieli o tym porozmawiać. Gdy byłem śmiertelnikiem, walczyłem przeciwko Obsydianowemu Królowi, ale osobiście nigdy go nie widziałem. - To miałeś szczęście.
- Mamy wiele do omówienia, lordzie Vahanianie -przerwał im Rafe. — Wszystkiego dobrego - dodał, kłaniając się na odchodnym. Kiedy Rafe i Tamaq wtopili się w tłum, Jonmarc poczuł raczej niż usłyszał, że ktoś za nim stoi. - To ty musisz być Jonmarc Vahanian. Odwrócił się i ujrzał piękną kobietę o kasztanowych włosach. Miała twarz i postać dwudziestoletniej dziewczyny, lecz w jej spojrzeniu widać było przeżyte stulecia. Opierała się na ramieniu bardzo bladego vayash moru, który wyglądał niemal na nastolatka. Kręcone rude włosy jeszcze bardziej podkreślały bladość jego twarzy. - Jestem Astasia, a to Cailan. Jonmarc skłonił się i pocałował dłoń Astasi. Cailan przyglądał się temu z niesmakiem graniczącym z zazdrością. Astasia zachichotała, zdając się cieszyć z niezadowolenia młodzieńca, i zacisnęła palce wokół dłoni Jonmarca, gładząc kciukiem jego nadgarstek. - Zatem to ty jesteś nowym lordem Mrocznej Ostoi. -Dość obcesowo otaksowała go wzrokiem. Spojrzenie Cailana pociemniało, choć zachował milczenie. - Musisz odwiedzić mnie w moim domu. Wydaję najlepsze przyjęcia. - Zerknęła na Gabriela i Riquę, dając im wyraźnie do zrozumienia, że oni nie są zaproszeni. - Możesz zostać na noc. Zarówno sposób zachowania Astasi, jak i jej spojrzenie wyraźnie wskazywały na podwójne znaczenie tych słów. - Dziękuję za zaproszenie - odparł Jonmarc z nadzieją, że będzie potrafił zachować się choć w połowie tak dyplomatycznie jak Tris. Wiedział, że odrzucenie wprost propozycji Astasi - choć wcale mu się nie podobała - nie byłoby dobrym pomysłem. - Ale w Mrocznej Ostoi jest wiele do zrobienia przed nadejściem zimy, dlatego nie mam zbyt dużo czasu na przyjęcia.
Źrenice Astasi zwęziły się. - Słyszałam, że przywieziesz gościa z królewskiego ślubu w Margolanie. Lady Carina jest dobrze znana nawet naszym pobratymcom. Czy zostanie tutaj na długo? Jonmarcowi nie podobał się podtekst tego pytania, ale zachowując ten sam beznamiętny wyraz twarzy, który pozwolił mu wygrać wiele partii kart, odpowiedział: - To zależy od lady Cariny. Astasia uśmiechnęła się i położyła mu dłoń na ramieniu. - Moja propozycja jest nadal aktualna. Przyprowadź ją także, jeśli chcesz. Nie mam nic przeciwko temu. Na pożegnanie musnęła ręką jego dłoń. Spojrzenie Cailana mówiło wyraźnie, że nie popiera zaproszenia Astasi. Jonmarc miał sucho w gardle, gdy Astasia wreszcie oddaliła się, i z wdzięcznością przyjął podsunięty przez Gabriela kieliszek brandy. - To już prawie cała Rada Krwi, oprócz jednego członka - zauważył vayash moru, a Jonmarc zanotował sobie w pamięci, żeby zapytać go potem, jaką rolę w Radzie odgrywają przyboczni. Ochroniarzy? Małżonków? Jednego i drugiego? W kącie ogromnej sali kwartet smyczkowy grał dworską muzykę. Poza członkami Rady Krwi i ich przybocznymi kręciło się tu wielu innych vayash moru. Trzymali w dłoniach puchary z czymś, co — Jonmarc był pewien -tylko wyglądało jak czerwone wino. Świece migotały, a ogień tańczył w kominku. Na przyjęciu wyraźnie rzucał się w oczy brak jedzenia. Być może to ja jestem gościem honorowym i daniem głównym, pomyślał posępnie Jonmarc. Cailan sprawia wrażenie, jakby z przyjemnością miał mi się rzucić do gardła. Wszyscy członkowie Rady Krwi, poza Gabrielem, przybyli ze swoimi przybocznymi. Mikhail, towarzysz Gabriela,
przebywał w Margolanie, gdzie pomagał Trisowi odbudować armię, dlatego dziś wieczór zastąpił go Yestin. Eiria stale trzymała się w pobliżu obu mężczyzn. Jonmarc zauważył, że vayash moru traktują tę parę młodych z wielkim szacunkiem. Jeśli mam rację i te fiołkowe oczy są oczami tej wilczycy... - Yestin i Eiria są zmiennokształtnymi - odpowiedziała mu Riqua. Podeszła do niego tak cicho, że zupełnie go zaskoczyła. - Ich niewielkie klany mieszkają w Czarnych Górach, niedaleko stąd. - Zatem te wilki... - Tak. To vyrkiny. Sojusz wilczego klanu z lordem Mrocznej Ostoi został zawarty wiele pokoleń temu, choć nie objął wszystkich klanów. - Jest ich więcej? - Każdy klan ma totemiczne zwierzę, którego ducha czci i od którego czerpie mądrość. Większość zmienno-kształtnych może przyjąć tylko jeden kształt. Ci, którzy nie mają szczęścia, przybierają wiele kształtów. - Nie mają szczęścia? Riqua przez chwilę przyglądała się Yestinowi i Eirii. - Z czasem przestaje się nad tym panować i końcu zmiana staje się permanentna. Większość zmiennokształtnych umiera młodo albo wpada w obłęd. - Myślałem, że taka przemiana zachodzi tylko przy pełni księżyca. Oczy Riqui pociemniały. - Od wielu pokoleń zmiennokształtni byli ścigani przez zabobonnych głupców, którzy w to wierzyli. Tym, których złapano i torturowano w blasku księżyca w pełni - jeśli to przeżyli - widok takiego księżyca przynosił zawsze wspomnienie bólu, zmuszając ich do przemiany. Kiedy do niej dochodzi, tracą poczucie czasu i wiedzą jedynie, że muszą
się bronić, choć nie ma żadnego zagrożenia. Stają się wtedy niebezpieczni dla otoczenia. W końcu ich stado nie ma innego wyjścia i musi ich zabić. - Słuchając tego, można dojść do wniosku, że bycie śmiertelnikiem wcale nie jest takie złe. - Póki się żyje. Nagle podwoje Wolvenskorn otworzyły się. - Gdzie on jest? Gdzie jest lord Mrocznej Ostoi? - zapytał chrapliwym głosem ciemnowłosy mężczyzna o karnacji Nargijczyka. Rysy jego twarzy nie były tak szlachetne jak pozostałych członków Rady Krwi. Strój mężczyzny był krzykliwie bogaty na tle dosyć stonowanej elegancji pozostałych gości. Jego szyję zdobiły złote łańcuchy, a palce -ciężkie pierścienie. Towarzyszyło mu pół tuzina młodzieńców poruszających się z gracją drapieżników. Na ich widok tłum rozstąpił się z wyraźnym niesmakiem. Jonmarc domyślił się, że to Uri, ostatni z członków Rady Krwi. Mimo iż wcześniej Gabriel opisał go w bardzo neutralny sposób, Jonmarc wyczuł wyraźną niechęć vayash moru do piątego członka rady. Zrobił kilka kroków do przodu. Gabriel i Riqua natychmiast przysunęli się do niego. - To ja jestem Jonmarc Vahanian. - Niezłe towarzystwo jak na walczącego na arenie niewolnika. - Słyszałem, że ty sam wiesz co nieco o robieniu zakładów podczas tego typu walk. Jonmarc dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że szyderstwo Uriego zostało wypowiedziane po nargijsku i że on odruchowo odpowiedział mu w tym samym języku. W czarnych oczach Uriego pojawił się błysk. Jego młodzieńcy tymczasem kręcili się wokół niego jak wściekłe psy i Jonmarc musiał przywołać wypróbowane w walkach
umiejętności, żeby nie okazać strachu. Ci vayash moru byli bezdusznymi drapieżnikami, widać też było, że Uri aż się pali do bitki. Jeden z jego potomków przyglądał się Jonmarcowi szczególnie bacznie. Dorównywał urodą Carroway'owi, a jego długie czarne włosy opadały aż do ramion. Był ubrany na czarno, jedynie spod mankietów wystawały rękawy białej, frymuśnie falbaniastej koszuli. Młodzieniec uśmiechał się zimno i Jonmarc był pewien, iż to nie przypadek, że jego kły są wyraźnie widoczne. - Byłeś najlepszy u generała Kathriana. - Uri potrząsnął głową. - Teraz pewnie nie jesteś już takim twardzielem. Słyszałem, że Darrath'owi niemal udało się wysłać cię do Pani. Jonmarc musiał użyć całej siły woli, żeby jego dłoń nie opadła na rękojeść miecza. - Powiedz, czego chcesz - odpowiedział we wspólnym języku. Uri podszedł bliżej. Gdyby ten mężczyzna był śmiertelnikiem, Jonmarc mógłby przysiąc, że jest pijany albo odurzony zielem snów. Twarz miał zarumienioną, co wskazywało na to, że niedawno się pożywiał. Niegdyś Uri był sprawnym wojownikiem, ale jego uwielbienie dla wesołego stylu życia zaokrągliło mu policzki i zmiękczyło rysy twarzy. - Czego chcę? Niczego, nie mam nic do powiedzenia śmiertelnemu lordowi Mrocznej Ostoi. A ty też nie masz tu czego szukać! - Dosyć, Uri - rzekł Gabriel, wysuwając się do przodu. - Niech ten szczeniak mówi sam za siebie, Gabrielu. Jeśli ma być lordem Mrocznej Ostoi, musi być godny tego tytułu. - Vayash moru stał teraz tuż przed Vahanianem. -Co daje ci prawo do rządzenia lepszymi od siebie? Oddech Uriego śmierdział krwią.