Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Medeiros Teresa - Mistyfikacja

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Medeiros Teresa - Mistyfikacja.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 292 osób, 156 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 159 stron)

Książkę poświęcam pamięci mojego uko­ chanego kota. Pumpkin, byłeś moim cudownym przy­ jacielem, który przez trzynaście lat ogrze­ wał mi kolana i serce. W domu ciągle czeka na Ciebie Twój koc, na wypadek, gdybyś zechciał wpaść do nas z wizytą. Dziękuję Najwyższemu Panu - co rano przychodziłam do Ciebie z pełnym sercem i pustymi rękoma, a Ty zsyłałeś mi więcej błogosławieństw, niż byłam w stanie unieść. Michaelowi, którego każdy pocałunek wart jest zapamiętania.

Podziękowania Pragnę podziękować całemu zespołowi Bantam Dell Pub¬ lishing Group, a szczególnie Anne Bohner, Amy Farley, The¬ resie Zoro, Betsy Hulsebosch, Susan Corcoran, Barb Burg, Yookowi Louie i Irwynowi Applebaumowi. Dziękuję Margaret Evans Porter, której niezwykle pomocne notatki na temat obyczajów panujących w okresie regencji oraz uwagi dotyczące małżeństwa poruszyły moją wyobraźnię. (Jeśli coś pomyliłam, wina leży wyłącznie po mojej stronie). Wyrazy wdzięczności składam na ręce przyjaciółek pisarek - Jean Willett, Elizabeth Bevarly oraz Rebecki Hagan Lee. Serdeczne podziękowania dla Wendy McCurdy, Andrei Cirillo oraz Nity Taublib. Kopciuszek miał tylko jedną wróżkę opiekunkę. Ja miałam szczęście spotkać aż trzy.

Prolog Sterling Harlow przysunął sobie otomanę i wdrapał się na nią, by wyjrzeć przez okno salonu. Sporym utrudnieniem okazała się gruba ruda kotka, który beztrosko spała mu na ramieniu. Westchnął, a jego ciepły oddech na chwilę zatrzymał się na zamarzniętej szybie, tworząc idealne kółko. Kiedy wycierał parę rękawem, na podjeździe przed domem zatrzymał się elegancki powóz, ze stopnia zeskoczył odziany w liberię i perukę lokaj i błyskawicznie otworzył drzwi powozu. Zafas­ cynowany Sterling oparł nos o zimną szybę. - Wiesz, Nellie, nigdy dotąd nie spotkałem prawdziwego księcia - wyszeptał, ściskając z przejęciem swoją pręgowaną towarzyszkę. Od kiedy rodzice powiadomili go, że wuj zaszczyci ich wizytą, Sterling każdą wolną chwilę poświęcał na wertowanie książek z domowej biblioteki, szukając obrazka przedstawia­ jącego księcia. Ostatecznie uznał, że wuj musi być czymś między Odyseuszem a królem Arturem, uprzejmym, odważnym i szlachetnym mężem w purpurowej aksamitnej pelerynie na szerokich ramionach, być może nawet z lśniącym mieczem u pasa. Promienie słońca odbijały się od imponującego herbu rodo- 9

TERESA MEDEIROS gasząc uśmiech na twarzy kobiety. - Muszę natychmiast wracać do Londynu. Chyba rozumiecie, że człowiek na moim stanowis­ ku ma ważniejsze sprawy na głowie niż to. Książę zbliżył się do Sterlinga i tym razem to nos chłopca zaczął drgać. Zapach, jaki roztaczał starszy pan, był jeszcze straszniejszy niż jego wygląd i przypominał stare nadgryzione przez mole ineksprymable, które całe wieki przeleżały na strychu. - To ten chłopiec? - warknął. Ojciec Sterlinga podszedł do matki i dyskretnie objął ją w pasie. - Tak, to właśnie jest nasz mały Sterling. Chłopiec cofnął się, kiedy książę pochylił się nad nim i zaczął mu się przyglądać. Grymas na książęcej twarzy wyraźnie świadczył o tym, że nie jest zadowolony z lego, co widzi. - Mały jak na swój wiek, nieprawdaż? Śmiech papy był tylko odrobinę zbyt serdeczny. - Ma dopiero siedem lat, milordzie. Ja sam też dość późno podrosłem. Książę pociągnął Sterlinga za ucho. Chłopiec na szczęście pamiętał, żeby rano dokładnie się umyć, nawet za uszami. Zanim otrząsnął się z upokorzenia, książę wsunął mu do ust kościsty palec i odchylił dolną wargę, by obejrzeć zęby. Sterling odskoczył jak oparzony i spojrzał na księcia osłu­ piały. Mało brakowało, a byłby mu ugryzł palec, choć pode­ jrzewał, że starzec smakuje jeszcze gorzej, niż pachnie. Szturchnięta przez ojca matka zrobił krok do przodu. - To dobry chłopiec, milordzie. Jest posłuszny i ma takie czułe serduszko. Nazywam go moim małym aniołkiem. Parsknięcie księcia oznaczało, że akurat nie na tych przy­ miotach mu najbardziej zależy. Matka nerwowo skubała falbankę sukni. - Jest też niezwykle utalentowany. Jeszcze nigdy nie wi- 12 MISTYFIKACJA działam dziecka obdarzonego takimi zdolnościami matema­ tycznymi. Książę zaczął krążyć wokół Sterlinga, który nagle poczuł się jak kawałek padliny, wypatrzony przez głodnego sępa. Po chwili męczącej ciszy staruszek zatrzymał się. - Zmarnowałem już dość mojego cennego czasu. Trudno, niech będzie. Matka zasłoniła dłońmi usta. Na twarzy ojca widać było ulgę. Oszołomiony Sterling odzyskał wreszcie mowę. - Niech będzie? Mamo? Tato? O czym on mówi? Ja nic nie rozumiem. Ojciec uśmiechnął się do niego. - Synu, mamy dla ciebie cudowną niespodziankę. Twój wuj, lord Granville, wielkodusznie zgodził się uczynić cię swym dziedzicem. Od tej chwili będziesz jego małym anioł­ kiem. Sterling patrzył przerażonymi oczyma to na ojca, to na matkę. - Ale ja nie chcę być jego aniołkiem. Chcę być waszym aniołkiem. Wuj odsłonił żółte zęby w złośliwym uśmiechu. - Nie będzie niczyim aniołkiem. Nigdy nie pochwalałem rozpieszczania dzieci. Pod moim okiem chłopak szybko stanie się prawdziwym mężczyzną. Ojciec Sterlinga potrząsnął smutno głową. - Synku, kochanie, czcigodna żona lorda Devonbrooke'a przeniosła się na łono Abrahama. - Uciekła od niego? - Sterling wyzywająco patrzył na wuja. Oczy ojca zwęziły się ostrzegawczo. - Poszła do nieba, bo była chora. Niestety, zmarła, nie pozostawiwszy syna. Książę nie miał takiego szczęścia jak ja, żona nie dała mu takiego małego aniołka. - Ta złośliwa kobieta zostawiła mi dziewczynkę - burknął książę. - Córkę. Nie ma z niej żadnego pożytku, ale może ci dotrzymywać towarzystwa. 13

TERESA MEDEIROS - Sterling, słyszałeś? - Matka ściskała dłoń ojca tak mocno, że jej kostki stały się zupełnie białe. - Będziesz miał siost­ rzyczkę! Czyż to nie wspaniała wiadomość? Zamieszkasz w pięknym domu w Londynie, będziesz miał mnóstwo zabawek i prawdziwego kucyka. Otrzymasz najlepsze wykształcenie, a kiedy dorośniesz, wuj wyśle cię na wycieczkę po Europie. Już nigdy niczego ci nie zabraknie. - Po policzkach zaczęły jej spływać łzy. - A któregoś dnia... oczywiście za dobrych kilka lat - dodała, zerkając niepewnie na starca - ty zostaniesz księciem Devonbrooke. - Nie chcę być żadnym księciem - wybuchnął Sterling. Jego ramiona coraz bardziej drżały. - I nie będę. Nie zmusicie mnie do tego! Myśląc tylko o ucieczce, Sterling ominął księcia i rzucił się ku drzwiom. Niestety, zapomniał o lokaju. Mężczyzna chwycił go w pasie, bez wysiłku podniósł i włożył sobie pod pachę, jako że Sterling nie ważył więcej niż bożonarodzeniowa szynka. Ogarnięty ślepą paniką chłopiec zaczął wierzgać nogami i wściekle krzyczeć. I wtedy usłyszał brzęk monet. Zamilkł, a kiedy otarł łzy, zauważył, że ojciec trzyma w ręce pokaźnych rozmiarów sakiewkę, którą przed chwilą rzucił mu książę. W oczach starca błysnął triumf. - A więc tak jak się umawialiśmy, siostrzeńcze, spłaciłem hipotekę Arden. Bez względu na to, czy dopisze ci szczęście w kartach, od dziś nie musisz się obawiać wierzycieli. Nikt nie wyrzuci was na ulicę. Sterling znieruchomiał, kiedy dotarł do niego sens słów. Sprzedali go. Rodzice sprzedali go temu wstrętnemu staru­ chowi o zimnych oczach i żółtych zębach. - Puść mnie! Jego słowa odbiły się echem w ciszy salonu. Sterling odezwał się z taką pewnością siebie, że nawet olbrzymi lokaj nie 14 MISTYFIKACJA odważył się mu sprzeciwić. Chłopiec stanął sztywno na włas­ nych nogach. Na twarzy nie było już śladu łez. Jego oczy były suche. Płonął w nich gniew. Usta Granville'a Harlowa wykrzywiły się w ledwo dostrzegal­ nym podziwie. - Nie mam nic przeciwko temu, żeby chłopiec okazywał odwagę. A teraz, jeśli zakończyłeś już pokaz egzaltacji, pożegnaj się z rodzicami. Ojciec i matka zbliżyli się tak nieśmiało, jak gdyby byli parą zupełnie obcych ludzi. Matka uklękła przy drzwiach i wyciąg­ nęła do niego ręce. Ojciec stał za nią, trzymając dłoń na jej ramieniu. Sterling wiedział, że to ostatnia okazja, żeby ją objąć i wtulić twarz w jej miękkie piersi. Ostatnia szansa, by zamknąć oczy i poczuć słodki zapach pomarańczowych perfum, którymi skrapiała swe kasztanowe włosy. Choć jej stłumione łkanie rozdzierało mu serce, Sterling, wyprostowany dumnie, jak gdyby już był księciem Devonbrooke, minął ją bez słowa. - Synu, któregoś dnia zrozumiesz! - zawołał za nim ojciec. - Któregoś dnia zrozumiesz, że zrobiliśmy to, co dla ciebie najlepsze. Sadowiąc się w kąciku powozu, Sterling nie słyszał już oddechu matki. Ruszyli natychmiast, kiedy wsiadł wuj. Ostatnią rzeczą, jaką Sterling zauważył przez małe okienko, była Nellie, matka, siedząca na parapecie okiennym na zewnątrz salonu, odprowadziła go tęsknym wzrokiem.

CZĘŚĆI

1 Ukochany Synu, ręce mi drżą, kiedy piszę te słowa... W Devonbrooke Hall zamieszkał diabeł. Nie przyjechał powozem zaprzężonym w cztery czarne konie, nie towarzyszył mu ogień piekielny ani zapach siarki. Diabeł miał miodowozłote włosy i anielską postać Sterlinga Harlowa, siódmego księcia Devonbrooke. W towarzystwie iry wspaniałych mastiffów przechadzał się marmurowymi korytarzami imponującej rezydencji, która od dwudziestu jeden lat była jego domem. Wierne psy z gracją podążały krok w krok za swym panem. Powściągliwym gestem dłoni nakazał psom, żeby usiadły, następnie otworzył drzwi do gabinetu i oparł się o framugę, zauważając, jak długo jeszcze kuzynka będzie udawać, że nie zauważyła jego obecności. Przez kilka minut pisała coś w dzienniku. W pewnym momencie tak gwałtownie postawiła kreseczkę w „t", że na kartce pojawił się paskudny kleks. Westchnęła z niezadowo­ ­­­­­­ i zerknęła na Sterlinga znad drucianych okularów. Zdaje się, że Napoleon nie zdołał wpoić ci dobrych manier. - Wprost przeciwnie - odparł z uśmiechem. - To ja niejed¬ nego go nauczyłem. Powiadają, że abdykował po Waterloo tylko po to, by się ode mnie uwolnić. 19

TERESA MEDEIROS - Skoro wróciłeś do Londynu, może powinnam pójść w jego ślady i do niego dołączyć. Kiedy Sterling wszedł do salonu, kuzynka zesztywniała, niczym krawiecki manekin. Dziwne, ale Diana była pra­ wdopodobnie jedyną kobietą w Londynie, która wyglądała naturalnie przy imponującym mahoniowym biurku. Jak zwy­ kle, zamiast delikatnych pasteli i dziewiczej bieli, tak uwiel­ bianych przez modne damy z towarzystwa, wybrała ma­ jestatyczną świerkową zieleń w połączeniu z czerwienią wina. Ciemne włosy spięła w surowy kok, nadający jej wdowi wygląd. - Przestań się dąsać, droga kuzynko - szepnął, pochylając się, by ją pocałować w policzek. - Nie dbam o to, co mówi o mnie świat, ale twoja, jakże niepochlebna opinia na mój temat, rani me serce. - Czyżbyś ty w ogóle miał serce? - Nadstawiła twarz, a jej surowe usta przybrały nieco łagodniejszy wyraz. - Podobno wróciłeś jeszcze w ubiegłym tygodniu. Przypuszczam, że zatrzymałeś się u tego łajdaka Thane'a? Ignorując skórzane krzesło stojące obok, Sterling usadowił się na biurku, tuż przy niej. - Wyobraź sobie, ciągle jeszcze ci nie wybaczył, że zerwałaś zaręczyny. Twierdzi, że złamałaś mu serce i rzu­ casz na niego haniebne oszczerstwa, oskarżając go o zły charakter. Choć Diana bardzo się starała, by jej głos brzmiał obojętnie, policzki nabrały żywego koloru. - Zły charakter? Problem w tym, że on w ogóle nie ma charakteru. - Po tylu latach żadne z was nie zdecydowało się na małżeństwo. Zawsze uważałem, że to nieco.... dziwne. Diana zdjęła okulary i spojrzała na niego chłodno. - Wolę żyć bez mężczyzny, niż związać się z chłopcem. - Nagle, jak gdyby uświadomiwszy sobie, że za dużo powiedziała, 20 MISTYFIKACJA nasunęła okulary na nos i zajęła się czyszczeniem pióra. - Jestem przekonana, że wybryki Thane'a bledną w porównaniu z twoimi. Słyszałam, że w ciągu tych kilku dni pobytu w Lon­ dynie zdążyłeś odbyć cztery pojedynki, wygrać majątki rodzinne trzech bogatych pechowców i złamać kilka niewinnych dam­ skich serc. Sterling spojrzał na nią z wyrzutem. - Nie powinnaś dawać wiary złośliwym plotkom. Ledwo drasnąłem dwóch młodzieńców, wygrałem tylko jedną rodową posiadłość i jedynie lekko nadłamałem serce pewnej damy, która, jak się okazało, wcale nie była taka niewinna, za jaką chciała uchodzić. Diana pokręciła głową. - Każda kobieta, która będzie na tyle głupia, by ci oddać swe serce, zapłaci za to drożej, niż się spodziewa. - Możesz sobie kpić, ile chcesz. Teraz, kiedy wojna się skończyła, zamierzam poważnie zająć się szukaniem żony. - Och, taka wiadomość poruszy wszystkie swatki i panny na wydaniu w całym Londynie. Powiedz mi, proszę, dlaczegóż nagle zatęskniłeś za ciepłem rodzinnym? - Wkrótce będę potrzebował dziedzica. W przeciwieństwie do starego wuja Granville'a, Panie świeć nad jego grzeszną duszą, nie zamierzam go sobie kupować. Jak gdyby na samą wzmiankę o wuju, w salonie rozległo się przyjazne mruczenie. Sterling odchylił się w tył i za¬ uważył, że jego mastiffy w nerwowym skupieniu wpatrują się w coś znajdującego się pod biurkiem. Diana powoli odsunęła się na krześle. Na jej kolanach siedział ogromny biały kot. Sterling wykrzywił się. - Czy to przypadkiem nie powinno mieszkać w stajniach? Wiesz jak nie znoszę tych stworzeń. Uśmiechając się do niego, Diana podrapała kota za uchem. - Tak, wiem. 21

TERESA MEDEIROS Sterling westchnął. - Leżeć! Caliban, Cerberus, leżeć! -Psy posłusznie położyły się na miękkim dywanie. - Nie wiem, po co w ogóle jechałem na tę francuską wojnę, skoro mogłem zostać w domu i walczyć z tobą. Prawdę mówiąc, oboje dobrze wiedzieli, dlaczego wyjechał. Długo trwało, nim Sterling zrozumiał, dlaczego wujowi nie przeszkadzał jego brak pokory. Stary łajdak odnajdywał brutalną przyjemność w poskramianiu buntowniczej natury młodzieńca za pomocą laski. Sterling ze stoickim spokojem poddawał się zabiegom, mającym uczynić z niego godnego następcę księcia, do dnia, w którym skończył siedemnaście lat. W ciągu kilku miesięcy, podobnie jak ojciec, wyrósł na prawie dwumetrowego mężczyznę. W jego pamięci na zawsze miała pozostać pewna zimna noc, kiedy to dumnie się wyprostował i wyrwał laskę z kościstej dłoni wuja. Książę zadrżał, spodziewając się ciosu. Sterling nadal nie był pewien, czy powodowała nim pogarda wobec starca czy samego siebie, kiedy jednym ruchem złamał laskę, rzucił ją pod nogi wuja i odszedł bez słowa. Od tej pory książę nigdy już nie podniósł na niego ręki. Kilka miesięcy później Sterling porzucił Devonbrooke, odmawiając udziału w wielkiej podróży, którą od dawna planował wuj, i przez dziesięć lat pozostawał w służbie u Napoleona, gdzie zrobił oszałamiającą karierę jako wojskowy. W tym okresie często odwiedzał Londyn, by bawić się z takim samym zapamiętaniem, z jakim walczył. - Może wrócisz teraz do domu - zaproponowała Diana. - Mój ojciec nie żyje od ponad sześciu lat. Sterling uśmiechnął się smutno i pokiwał głową. - Niektóre duchy nigdy nie zaznają spokoju. - Wiem coś o tym - odparła w zamyśleniu. Wuj nigdy jej nie uderzył. Jako kobieta, niewarta była nawet tego. 22 MISTYFIKACJA Sterling wyciągnął do niej rękę, ale ona pochyliła się nad stosem papeterii, skąd wydobyła kremową kopertę. - Przyszedł ponad pięć miesięcy temu. Chciałam go odesłać do twojego pułku, ale... - Sposób, w jaki wzruszyła ramionami, wszystko tłumaczył. Dla potwierdzenia, że postąpiła słusznie, odsunął szufladę, by jak zwykle rzucić list na stertę identycznych, nie ot­ wieranych kopert, zaadresowanych do Sterlinga Harlowa, lorda Devonbrooke. W ostatniej chwili coś go powstrzyma­ ło. Choć list nadal delikatnie pachniał kwiatami pomarańczy, charakter pisma nie był taki, jakiego się spodziewał. Ogar­ nęło go dziwne przeczucie, tak ulotne jak kobiece wes¬ chnienie. - Otwórz - powiedział, podając list Dianie. Przełknęła ślinę. - Jesteś pewien? Kiwnął głową. Jej ręce drżały, kiedy wsuwała nożyk z kości słoniowej pod kową pieczęć. Ostrożnie otworzyła list. - „Drogi Lordzie Devonbrooke" - zaczęła cicho. - „Z żalem informuję, że Pańska matka odeszła z tego świata". - Diana zawahała się, jednak po chwili z ociąganiem przeczytała resztę. - „Mimo iż przez lata z uporem odrzucał Pan jej prośby o pojednanie, zmarła z Pańskim imieniem na ustach. Mam nadzieję, że ta wiadomość nie sprawiła Panu nadmiernej przykrości. Pozostająca pokornie do Pańskich usług, panna Laura Fairleigh". Diana powoli odłożyła list na biurko i zdjęła okulary. - Sterling, tak mi przykro. Mięśnie jego twarzy drgnęły, lecz natychmiast się opanował. bez słowa wziął od Diany list, wrzucił go między pozostałe i zasunął szufladę. W powietrzu wciąż unosił się subtelny zapach pomarańczy. Usta wykrzywiły mu się w uśmiechu, pogłębiając dołeczek 23

TERESA MEDEIROS w prawym policzku, który zawsze wzbudzał postrach wśród przeciwników, czy to karcianych, czy wojennych. - Panna Fairleigh nie wydaje się zbyt pokorna. Kim jest ta bezczelna dziewczyna, że ośmiela się czynić wyrzuty potężnemu księciu Devonbrooke? Przez chwilę czekał, aż Diana znajdzie odpowiedź w opra­ wionej w skórę księdze. Skrupulatna kuzynka prowadziła zapiski dotyczące majątku niegdyś należącego do jej ojca, który teraz był w posiadaniu Sterlinga. - Jest córką miejscowego pastora. To sierota. Twoja matka przygarnęła ją i jej młodsze rodzeństwo siedem lat temu, po tragicznej śmierci ich rodziców. Zginęli w pożarze, jaki do­ szczętnie zniszczył probostwo. - To ładnie z jej strony. - Sterling drwiąco potrząsnął głową. - Córka pastora. Mogłem się domyślić. Nic nie może się równać świętemu oburzeniu głupiutkiej gęsi, której wydaje się, że Bóg jest po jej stronie. - Podał Dianie papier listowy. - Odpisz natychmiast. Powiadom naszą pannę Fairleigh, że książę Devonbrooke przyjedzie za miesiąc do Hertfordshire, by przejąć majątek. Diana zatrzasnęła księgę i spojrzała na Sterlinga. - Chyba nie mówisz poważnie? - Dlaczego tak uważasz? Moi rodzice nie żyją, a to znaczy, że posiadłość w Arden należy teraz do mnie, nie­ prawdaż? - A co zamierzasz zrobić z sierotami? Wyrzucisz je na ulicę? Podrapał się po brodzie. - Mój prawnik się tym zajmie. Jeszcze będą mi wdzięczni za szczodrość. W końcu dzieci, które zbyt długo pozostawiono bez opieki, mogą zejść na złą drogę. - Panna Fairleigh nie jest już dzieckiem - przypomniała mu Diana. - To dorosła kobieta. Sterling wzruszył ramionami. 24 MISTYFIKACJA - Wobec tego znajdę jej męża. Jakiegoś żołnierza albo urzędnika, który chętnie odda mi przysługę i poślubi tę bezczelną pannicę. Diana złożyła dłonie na piersi. - Och, jesteś szalenie romantyczny. Wzruszyłeś mnie swoją dobrocią. - A ty jesteś niepoprawną zrzędą - odgryzł się Sterling, szczypiąc ją w nos. Kiedy wstał, jego czujne mastiffy poderwały się na nogi. Diana zaczekała, aż podejdzie z psami do drzwi. - Sterling, nadal nie rozumiem - odezwała się cicho. - Arden to skromna wiejska posiadłość, niewiele większa od zwyczajnego domostwa. Dlaczego chcesz się domagać zwrotu, skoro jesteś właścicielem co najmniej tuzina wspaniałych majątków, których nigdy nawet na oczy nie widziałeś? Zawahał się, a jego oczy na chwilę zaszły mgłą. - Rodzice sprzedali moją duszę, by zatrzymać ten dom. Może chcę się sam przekonać, czy wart był swej ceny. Ukłonił się dwornie i zamknął za sobą drzwi. Diana została sama z mruczącym kotem, zwiniętym na jej ko¬ lanach. Bezduszny potwór! Wstrętny gad! George i Lottie ze zdumieniem przyglądali się Laurze, która przechadzała się po salonie. Jeszcze nigdy nie widzieli, by ich dzielna i opanowana siostra była tak rozgniewana. Nawet jej kasztanowe włosy, spięte w kok na czubku głowy, drżały z wrażenia. Laura nie wypuszczała z rąk listu. Elegancka koperta, którą wniesiono w porannej poczcie, była niemiłosiernie wygnie- ciona. Nie miał nawet na tyle przyzwoitości, by własnoręcznie 25

TERESA MEDEIROS napisać list. Kazał to zrobić kuzynce! Dopiero teraz widzę, jaki to potwór. Pewnie zaciera swoje tłuste chciwe łapska na samą myśl o tym, jak to lada dzień pozbawi nas dachu nad głową. Nie dziwię się, że nazywają go Diabłem z De- vonbrooke. - Ale przecież lady Eleonora zmarła ponad pięć miesięcy temu - zauważył George. - Dlaczego dopiero teraz się odezwał? - Z listu wynika, że przez kilka ostatnich miesięcy przebywał za granicą - wyjaśniła Laura. - Pewnie podróżował po kon­ tynencie i bez opamiętania oddawał się libertyńskim przyjem­ nościom. - Założę się, że jest karłem - wtrąciła Lottie. - Albo garbatym, bezzębnym trollem, który na śniadanie pożera dziesięcioletnie dziewczynki. - George wyszczerzył zęby i udał, że wbija pazury w szyję Lottie. Dziewczynka zaczęła piszczeć tak przeraźliwie, że kocięta drzemiące w kie­ szeni jej fartuszka w panice powyskakiwały na wytarty dywan. Lottie nigdzie się nie ruszała bez swoich małych ulubieńców. Czasami Laura odnosiła wrażenie, że kocięta są do małej przywiązane niewidzialną linką. Laura zatrzymała się w pół kroku, by nie potknąć się o jedno z nich. Rudy pręgowany malec, zamiast ratować skórę, usiadł ze spokojem i najzwyczajniej w świecie zaczął się myć, jak gdyby to Laura była winna kolizji, której cudem uniknęli. - Nie bądź taki pewny siebie - upomniała go Laura. - Jeśli nas wyrzucą, zamiast pysznych ryb, będziesz łapał w stodole myszy. George spoważniał. Usiadł na sofie obok młodszej siostry. - Czy on naprawdę nas wyrzuci? Co z nami będzie? W śmiechu Laury nie było wesołości. - Och, nie musisz się o nic martwić. Posłuchaj: „Lord Devonbrooke prosi o wybaczenie" - przeczytała z pogardą w głosie. - „Jest mu przykro, że tak długo zaniedbywał obowiąz- 26 MISTYFIKACJA ki. Jako nowy właściciel posiadłości Arden, czuje się zobo­ wiązany do zapewnienia Wam przyszłości". - Jeszcze raz zgniotła list. - Przyszłości! Już to widzę. Na pewno wyśle nas do pracy. - Ja nie chcę do pracy. Już wolę, żeby nas wyrzucił na ulicę - stwierdziła w zamyśleniu Lottie. - Byłaby ze mnie niezła żebraczka, prawda? Tylko sobie wyobraźcie, jak stoję na zaśnieżonej ulicy, a w zmarzniętych palcach ściskam bla­ ­­any kubeczek - westchnęła żałośnie. - Z dnia na dzień bladłabym i chudła, nabawiłabym się suchot, a w końcu zemdlałabym, osuwając się prosto w ramiona jakiegoś przy¬ stojnego przechodnia. - Dla lepszego zilustrowania swoich słów dotknęła czoła pulchną ręką i opadła na oparcie, udając, że traci przytomność. - Zemdleć to ty możesz, ale z przejedzenia babeczkami - mruknął George. Cudem ożywiona Lottie pokazała mu język. Nagle George poderwał się na nogi. - Już wiem! Wyzwę go na pojedynek! Nie ośmieli się mi wmówić. W grudniu kończę trzynaście lat, będę prawdziwym mężczyzną. - Nie sądzę, żeby brak dachu nad głową i tragiczna śmierć młodszego brata poprawiły mi humor- powiedziała ponuro Laura, popychając go lekko, by usiadł. - W takim razie go zamordujmy - zaproponowała zadowo¬ lona z siebie Lottie. Jako wielbicielka powieści grozy, odkąd skończyła lekturę „Tajemnic Udolpho" pióra pani Radcliffe, Marzyła o tym, by kogoś zamordować. Laura parsknęła. - Zważywszy na to, że przez tyle lat w tak nieludzki sposób traktował listy od matki, żeby go zgładzić, zapewne potrzebna jest srebrna kula albo osikowy kołek w serce. - Nie rozumiem - powiedział George. - Jak on może wy¬ rzucić nas na zbity pysk - odchrząknął, widząc ostrzegawcze 27

TERESA MEDEIROS spojrzenie Laury - ...na bruk, skoro lady Eleonora przyrzekła, że Arden zawsze będzie naszym domem? Laura podeszła do okna i odsunęła zasłonę, próbując schować się przed przenikliwym wzrokiem brata. - Nigdy wam o tym nie mówiłam, bo nie chciałam, żebyście się niepotrzebnie martwili, ale lady Eleonora postawiła pewien... warunek. George i Lottie wymienili niepewne spojrzenia. - To znaczy? - zapytali równocześnie. Laura odwróciła się do nich i pospiesznie wyrzuciła z siebie prawdę. - Żeby odziedziczyć Arden, muszę wyjść za mąż, zanim skończę dwadzieścia jeden lat. Lottie westchnęła, a George jęknął i ukrył twarz w dłoniach. - Nie róbcie takich przerażonych min - powiedziała z wy­ rzutem Laura. - Poczułam się dotknięta. - Ale przecież odrzuciłaś wszystkich kawalerów z całej okolicy - zauważył George. - Lady Eleonora nigdy nie po­ chwalała tego, że byłaś taka wybredna. Po prostu w ten sposób chciała cię zmusić do zamążpójścia. - Tooley Grantham za dużo je - odezwała się Lottie, wy­ liczając na palcach konkurentów do ręki Laury. - Wesley Trumble jest zbyt zarośnięty. Huey Kleef mlaska, a Tom Dillmore zawsze ma brudną szyję i uszy. - A więc chcecie, żebym resztę życia spędziła z jakimś niedźwiedziem, który nie potrafi się zachować przy stole i ma wstręt do wody? - wzdrygnęła się Laura. - To lepsze niż czekanie na kogoś, kto w ogóle nie istnieje - odparł posępnie George. - Wiecie, że zawsze marzyłam, że poślubię mężczyznę, który kontynuowałby dzieło papy. Większość kawalerów z wioski nie potrafi nawet czytać. Co gorsza, nie chcą się nauczyć. Lottie bawiła się kosmykiem złotych włosów. 28 MISTYFIKACJA - Szkoda, że to nie ja jestem starszą siostrą. Oczywiście, byłoby to wielkie poświęcenie, ale chętnie wyszłabym za mąż dla pieniędzy, zamiast z miłości. Wtedy do końca życia troszczyłabym się o ciebie i George'a. I na pewno nie miała­ bym żadnych problemów ze znalezieniem bogatego męża. Wiem, że jak urosnę, będę oszałamiająco piękna. Wszyscy mi to mówią. - Chyba oszałamiająco nudna - wycedził George i spojrzał oskarżycielsko na Laurę. - Mogłaś wcześniej pomyśleć o mężu. Mieliśmy tyle czasu, żeby ci znaleźć kogoś, kto spełni twoje wygórowane wymagania. Laura usiadła ciężko na skrzypiącej otomanie. - Skąd mogłam wiedzieć, że ktoś oprócz nas zechce miesz¬ kać w tej ruinie? Myślałam, że po prostu będziemy tu sobie żyć nie martwiąc się o przyszłość. Jej oczy zaszły łzami. Oświetlony łagodnymi promieniami słońca, wpadającymi przez wschodnie okno, salon prezen- tował się dość nędznie. Leżące na sofach poduszki, haftowane w maleńkie różyczki, już dawno temu wyblakły, przybierając odcień wodnistego różu. Gipsowe fryzy, niegdyś zdobiące framugę drzwi, pokryła pleśń, a stos oprawionych w skórę książek zastępował zbutwiałą nogę od fortepianu. Choć wiej- ska posiadłość od dłuższego czasu była jedynie wspomnie- niem swej dawnej świetności, dla nich pozostała prawdziwym domem. Jedynym, jaki znali, odkąd siedem lat temu stracili rodziców. Laura, uświadomiwszy sobie, że przygnębione twarze brata i siostry są niczym lustrzane odbicie jej pochmurnej miny, zmusiła się do uśmiechu. - Nie martwcie się- powiedziała, wstając. - Mamy cały miesiąc zanim przybędzie lord Diabeł. - Ale do twoich urodzin pozostało niecałe trzy tygodnie - przypomniał jej George. Laura kiwnęła głową. 29

TERESA MEDEIROS - Wiem, nasza sytuacja wydaje się beznadziejna, ale nie zapominajcie, czego nauczył nas papa: Módlcie się i nie traćcie wiary, a Bóg będzie was miał w opiece. - To o co mamy się modlić? - zapytała z zapałem Lottie, zrywając się na nogi. Laura przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, a jej pobożna mina dziwnie kontrastowała z błyskiem w oczach. - O mężczyznę. 2 Wydaje się, że wiek upłynął, odkąd widziałam Cię po raz ostatni.... Sterling Harlow wracał do domu. Tego ranka, kiedy wezwał stajennego Thane'a i rozkazał, by przygotowano mu wierzchowca, gotów był przysiąc, że jak zwykle uda się na przejażdżkę do Hyde Parku. Był szczerze przekonany, że spędzi ten dzień, unosząc kapelusz i leniwie uśmiechając się do atrakcyjnych dam, które przyciągną jego wzrok, może nawet odda się niewinnemu flirtowi. Poza tym spodziewał się, że jak co dzień, zje obfity lunch, utnie sobie popołudniową drzemkę, a wieczorem zagra w karty. Zastanawiał się czy tym razem wraz z Thane'em udadzą się do White'a, czy może do Watiera. W żaden sposób nie potrafił wytłumaczyć faktu, że pędził na koniu jak oszalały. Oddalał się od zatłoczonych ulic Londynu, Aby jak najszybciej dotrzeć na szlak. Mijał kamienne ogrodzenia, żywopłoty i soczyście zielone łąki. Po błękitnym letnim niebie leniwie przepływały puszyste chmury. Świeże powietrze, wypełniające mu płuca, odurzało niczym mocny trunek. Po godzinie szaleńczej jazdy uświadomił sobie uczucie, jakie nim powodowało. 31

TERESA MEDEIROS To wściekłość. Rosnąca, przepełniająca go wściekłość. Zaskoczony tym odkryciem przeszedł w kłus. Choć przez dwadzieścia jeden lat zdążył opanować pozę chłodnej obojęt­ ności do perfekcji, tej świętoszkowatej wiejskiej pannie wy­ starczyły dwie minuty, by wyprowadzić go z równowagi. Trzy dni temu wrzucił jej list do szuflady biurka Diany w nadziei, że nigdy więcej go już nie ujrzy, ale w głowie ciągle brzmiały mu usłyszane zdania. Zawarta w nim wy­ studiowana afektowana złośliwość ukłuła jego zobojętniałe sumienie. „Mimo iż przez lata z uporem odrzucał Pan jej prośby o pojednanie, zmarła z Pańskim imieniem na ustach. Mam nadzieję, że ta wiadomość nie sprawiła Panu nadmiernej przykrości". Sterling żachnął się. Jakim prawem panna Laura Fairleigh mianowała się orędowniczką spraw jego matki? W końcu matka jedynie przyjęła ją pod swój dach. Ale wcześniej pozbyła się jego. Oczami wyobraźni widział zadufaną w sobie, wyniosłą wiejską pannicę zadomowioną w przytulnym saloniku w Arden. Pisząc ów oskarżycielski list, prawdopodobnie siedziała przy biurku z różanego drzewa. Szukając w myśli odpowiednio jadowitej frazy, pewnie zagryzała pióro i wydymała usta. Nad nią stało jej zadowolone z siebie rodzeństwo, błagając, by przeczytała im list na głos, tak by mogli z niego drwić. Skończywszy, zapieczętowała kopertę, po czym wszyscy usadowili się przy ukochanym fortepianie matki i przy migot­ liwym świetle lampy śpiewali hymny, dziękując Bogu za moralną wyższość nad Sterlingiem Harlowem. W tym momencie uświadomił sobie coś jeszcze bardziej zadziwiającego. Był zazdrosny. Wściekle, żałośnie, śmiesznie zazdrosny. Aż do tej chwili uczucie to było mu całkowicie obce. Wprawdzie nieraz pożądał pięknych kobiet czy koni należących 32 MISTYFIKACJA do kogoś innego, nigdy jednak nie cierpiał, kiedy okazywało się, że nie może mieć tego, czego pragnął. Teraz zazdrościł dzieciom, mieszkającym w posiadłości, która kiedyś była jego rodzinnym domem. Przez te wszystkie lata starał się wykreślić z pamięci nawet nazwę Arden, a nagle dziś wyraźnie ujrzał krzew róży pnący się po białej kamiennej ścianie domu, poczuł bolesne ukłucie cierni i cierpki zapach ziół rosnących w ogrodzie. Zobaczył grubego rudego kota drzemiącego na skąpanej w słońcu ławce. Nagle poczuł dziwny ścisk w okolicy niebezpiecznie bliskiej serca. Sterling spiął ostrogi, zmuszając klacz do galopu. Znów wiele kilometrów pokonał w szalonym pędzie, nim ochłonął na tyle, by dać zwierzęciu odsapnąć w kłusie. Nie zamierzał przez tę kobietę zmarnować doskonałego wierzchowca. Zacis¬ nął usta. Nie, na pewno nie przez kogoś takiego jak panna Laura Fairleigh. Wstąpił na chwilę do przydrożnej karczmy, by nieco odpocząć i napoić konia. Słońce zbliżało się do linii horyzontu, kiedy krajobraz zaczął wydawać mu się znajomy. Na rozstajach dróg gwałtownie się zatrzymał. O ile go pamięć nie myliła, wioska leżała tuż za wzgórzem, a sama posiadłość nieco dalej. Przejeżdżając przez wieś w leniwe czwartkowe popołudnie, wzbudziłby niezdrową sensację, której w tej chwili nie po- trzebował. Nie chciał też, by ktoś z mieszkańców pobiegł zawiadomić pannę Fairleigh o jego przybyciu. Spodziewano się go nie wcześniej niż za miesiąc. Lata służby pod rozkazami ileona nauczyły go, jak w pełni wykorzystać element zaskoczenia. Zjechał więc z drogi na wąską, zalaną słońcem ścieżkę. Żeby przybyć na miejsce, nie będąc przez nikogo zauważonym, wystarczyło po prostu przeciąć dębowy las, rosnący wzdłuż wschodniej granicy jego posiadłości. 33

TERESA MEDEIROS Zbliżając się do dąbrowy, czuł, że ogarnia go dziwna nos­ talgia. Przypomniał sobie, że jako chłopiec myślał, że las jest nawiedzony. Był przekonany, że zamieszkują go straszliwe leśne istoty, które tylko czekają na okazję, by spłatać mu jakiegoś złośliwego figla. Matka nie wyprowadzała go z błędu w nadziei, że strach powstrzyma go przed zagłębianiem się w las, przez który przepływał niebezpieczny rwący potok. Uśmiech zniknął nagle z twarzy Sterlinga. Co za ironia, matka oddała go w łapy potwora stokroć gorszego niż te, zamieszkujące jego wyobraźnię. Las był gęstszy i ciemniejszy, niż pamiętał. Splątane gałęzie tworzyły nad jego głową baldachim, chro­ niący przed promieniami słońca. Oczy Sterlinga powoli przy­ wykły do tajemniczego półmroku. Choć starał się koncentrować na tym, by nie zgubić wąskiej ścieżki, kątem oka dostrzegał dziwne błyski, jak gdyby coś się w oddali poruszało. Kiedy odwracał głowę, ruch zamierał. Powietrze stawało się ciężkie jak przed burzą. Nagle siedzący na krzaku głogu ptak poderwał się do lotu, płosząc klacz, która omal nie zrzuciła Sterlinga z grzbietu. - Spokojnie, maleńka - mruknął, pochylając się, by pogłas­ kać jej kark. Przez dziesięć lat zaglądał śmierci w oczy. To śmieszne, że teraz las wzbudził w nim taki niepokój. Nie powinien był wracać w to przeklęte miejsce, pomyślał gorzko. Trzeba było zostawić posiadłość cnotliwej pannie Fairleigh. Zatrzymał spłoszoną klacz. Wracał do domu swego dzieciń­ stwa, ale nie był już dzieckiem. Sterling Harlow był siódmym księciem Devonbrooke, który wkrótce miał zostać panem posiadłości Arden. Ścisnął konia łydkami i uderzył lekko lejcami. Klacz natych­ miast zareagowała i ruszyła przed siebie w labirynt drzew. Pochylił się, by nie rozbić sobie głowy o gałęzie, i pędził, 34 MISTYFIKACJA chcąc jak najszybciej wydostać się z lasu. Wkrótce drzewa zaczęły się przerzedzać. Przez koronkową zasłonę liści prze­ dzierały się słabe promienie słońca, zapowiadając wolność. Niestety, na przeszkodzie stanął stromy wąwóz, który ni stąd, ni zowąd pojawił się na drodze, grożąc, że pochłonie jeźdźca wraz z jego koniem. Sterling starał się nie wpadać w panikę. Jego klacz nieraz przeskakiwała większe i głębsze przeszkody, choćby podczas polowań na lisa w letniej posiadłości Thane'a. Postanowił zdać się na instynkt zwierzęcia. Cóż, klacz miała inny plan. Wbiła przednie kopyta w trawę i zarżała, pomagając jeźdźcowi przeskoczyć wąwóz o własnych siłach. Sterling łagodnym łukiem przeleciał nad jej głową, Wypuszczając z dłoni lejce. Miał nie więcej niż ułamek sekundy, by podziękować losowi za grubą warstwę liści, która przykrywała ziemię, kiedy tuż przed sobą zauważył ogromny dąb. Ostatnim dźwiękiem, jaki usłyszał, było tępe uderzenie głowy o pień. Laura zawsze lubiła spacery po starej dąbrowie. Uwielbiała jej ponury mrok i pogańską dzikość. Choć od dziecka znała tam każdą ścieżynę, każdy kamień, wyobrażała sobie, że mimo wszystko może się zgubić w cienistym labiryncie i przeżyć jakąś niebezpieczną przygodę, której tak bardzo brakowało w jej życiu. Jako mała dziewczynka wierzyła, że kiedyś spotka pomar¬ szczonego elfa siedzącego na muchomorze lub wróżkę fruwa¬ jącą nad paprocią. W wyobraźni słyszała tętent kopyt, a kiedy się odwracała, widziała dzielnego rycerza galopującego między drzewami na białym rumaku. Las był tym magicznym miejscem, w którym nawet osiero¬ cona córka pastora mogła oddawać się marzeniom. Laura uklękła na miękkich liściach pod swoim ukochanym. 35

TERESA MEDEIROS rozłożystym dębem. Tym razem nie przyszła marzyć. Chciała prosić starego przyjaciela o przysługę. Zamknęła oczy, pochyliła głowę i złożyła ręce tak, jak nauczyli ją rodzice. - Panie Boże, wybacz mi, proszę, że zawracam Ci głowę, zwłaszcza po tych wszystkich głupstwach, jakie wygadywałam na lorda Diabła - uśmiechnęła się - to znaczy, lorda Devon- brooke. Zdaje się, że ja i dzieci wpadliśmy w niemałe tarapaty. Nawet gdy George straci już wszystkie zęby, a Lottie będzie podpierać się laską, dla Laury nadal pozostaną dziećmi. Tak bardzo chciała oszczędzić im tej nowiny. Oddałaby wszystko, byle nigdy nie dowiedziały się, jak dramatyczna była ich sytuacja. - Boże, tak mi przykro, że przychodzę do ciebie z prośbą, choć wiem, że nie zachowywałam się tak, jak powinnam - mówiła dalej. - Cóż, w ubiegłym tygodniu przez dwa dni z rzędu nie zmówiłam psalmów, raz zasnęłam w trakcie modlitwy, sama zjadłam ostatnią babeczkę, choć wiedziałam, że Lottie ma na nią ochotę, zrobiłam awanturę Cookie, bo przypaliła owsiankę, a kiedy oparzyłam się lokówką... - ro­ zejrzała się dookoła, by upewnić się, że nikt nie podsłucha jej szokującego wyznania - ...powiedziałam bardzo brzydkie słowo. Liście szeleszczące na wietrze zdawały się wyrażać swe niezadowolenie. Laura pomyślała, że może niepotrzebnie za­ częła od wyznania grzechów. Zagryzła dolną wargę. - Panie Boże, nigdy nie ośmieliłabym się zajmować Ci czasu, ale jak wiesz, czeka mnie spotkanie z lordem Diabłem - znowu się uśmiechnęła - to znaczy, lordem Devonbrooke. On chce nas pozbawić dachu nad głową, a ja muszę bronić dzieci. Wygląda na to, że jedyne, co mogę teraz dla nich zrobić, to wyjść za mąż, zanim skończę dwadzieścia jeden lat. Panie Boże, brakuje mi tylko jednego: dżentelmena, którego mogła­ bym poślubić. 36 MISTYFIKACJA Laura, pochylając niżej głowę, coraz szybciej wyrzucała z siebie słowa. - Tak więc mam do Ciebie prośbę, Boże. Ześlij mi dobrego, łagodnego mężczyznę, przyzwoitego człowieka, który będzie mnie kochał do końca naszych wspólnych dni. Chciałabym, żeby miał dobre serce, wierną duszę i żeby lubił regularnie brać kąpiel. Nie musi być bardzo przystojny, ale byłoby miło, gdyby miał niezbyt bujny zarost, raczej prosty nos i wszystkie zęby. - Skrzywiła się. - No, przynajmniej niech ma większość zębów. Wolałabym, żeby mnie nie bił, nawet kiedy na to zasłużę. Niech kocha George'a i Lottie tak jak ja. I jeszcze jedno: żeby tolerował koty. To bardzo ułatwiłoby sprawę. Po chwili namysłu Laura doszła do wniosku, że nie zaszkodzi złożyć kilku obietnic. - Ześlij mi kogoś, kto umie czytać, a ja dopilnuję, by przejął to co zostawił papa. - T o miało sens. Jeśli Bóg w swej hojności obdarzy ją mężem, Laura będzie równie hojna i podzieli się się z Panem Bogiem. - Dziękuję Ci, Panie, za to, że nam co dzień błogosławisz - postanowiła zakończyć modlitwę, oba- wiając się, że i tak postawiła za duże wymagania. - Przekaż mamie, papie i lady Eleonorze wyrazy naszej miłości. Amen. Ostrożnie otworzyła oczy, jak gdyby spodziewała się, że Wszechmogący uczyni natychmiast jakiś cud. Ześle piorun ? A może usłyszy chór anielski? Wbiła wzrok w koronę ogromnego dębu, próbując cokolwiek zeń dojrzeć, jednak błękitne niebo wydawało się jej tak blade jak eleganckie londyńskie sale balowe. Podniosła się z kolan i otrzepała ze spódnicy suche liście. Od razu pożałowała pochopnej modlitwy. Powinna była do- kładniej sprecyzować swoje oczekiwania. Przecież Bóg już zesłał jej kilku kandydatów. Miłych, uczciwych wiejskich chłopów, którzy byliby szczęśliwi, gdyby zgodziła się ich poślubić i uczynić gospodarzami Arden. Chłopców o lojalnych 37

TERESA MEDEIROS sercach i twardych plecach, którzy bez mrugnięcia okiem pracowaliby od świtu do zmroku, by zapewnić całej rodzinie godziwe warunki życia. Nawet łagodna i wyrozumiała lady Eleonora beształa ją, kiedy odrzucała ich niezdarne, ale szczere oświadczyny. Wie­ działa, że przyszłość samotnej kobiety, mającej na utrzymaniu rodzeństwo, nie będzie łatwa. A jeśli Bóg zechce ją teraz ukarać za pychę? A więc spędzi resztę życia, goląc plecy Wesleya Trumble'a albo szorując uszy Toma Dillmore'a. Nie ma lepszego sposobu, by nauczyć ją pokory. Laura zadrżała. Czuła, że ogarnia ją panika. O ile Bóg do dnia jej urodzin nie ześle jej dżentelmena, będzie musiała zapomnieć o dumie i poślubić któregoś kawalera z wioski. Uświadomiwszy sobie, że w odpowiedzi na jej modlitwy Bóg mógłby jej zesłać kogoś jeszcze grubszego niż Tooley Grantham, Laura odwróciła się i ruszyła głębiej w las. Odkąd stan zdrowia lady Eleonory znacznie się pogorszył, nie miała czasu na spacery po dąbrowie. Po śmierci gospodyni sama musiała zajmować się domem. Brakowało jej czasu nawet na marzenia. Łagodne cienie drzew zdawały się kiwać na nią zapraszająco. Choć była na tyle dorosła, by wiedzieć, że nie natknie się na nic groźniejszego niż jeż lub kępka trujących muchomorów, ciągle jeszcze nie potrafiła się oprzeć tajemniczości lasu. Zagłębiając się coraz dalej, zauważała, że gałęzie są bardziej splątane i przepuszczają coraz mniej światła, a powietrze staje się chłodniejsze. Idąc, nie przestawała zastanawiać się nad dylematem. Jak zniesie życie z jakimś Tomem, Hueyem czy Tooleyem? Przecież zawsze marzyła, że poślubi młodzieńca o imieniu Gabriel, Etienne, może Nicholas. Gdyby wyszła za mąż za Nicholasa, mogłaby, kiedy się pokłócą, nazywać go Nick, a w chwilach miłosnego uniesienia mówiłaby do niego Nicky. 38 MISTYFIKACJA Oczywiście, takich chwil nigdy nie zazna, ale mimo to na­ ­­awiona była optymistycznie. On nazywałby ją jakimś piesz­ czotliwym imieniem, jak choćby... Pet. Zajęta rozmyślaniem o urokach nieznanego, idealnego kandydata na męża, omal nie wpadła do kamienistego wąwozu. Rozejrzała się w poszukiwaniu zwalonego pnia, który po- służyłby jej za mostek, i wtedy zauważyła jego. Zastygła, mrugając z niedowierzaniem. Nie pierwszy raz zdarzyło jej się zobaczyć w lesie zjawę, wziętą żywcem z wyobraźni. Kiedy była mała, często przystawała i w zdu- mieniu mrugała, zamieniając jakąś straszliwą twarz w krzak a pomarszczonego ze starości krasnoludka w przysadzis- ty głaz. Tym razem mruganie na nic się zdało. Zamknęła oczy, policzyła do dziesięciu i znowu spojrzała. Nadal tam był. Spał w wąwozie, na łożu z mchu, pod baldachimem gałęzi najstarszego dębu w lesie. Laura, jak zaczarowana, podeszła bliżej. Gdyby nie promienie słońca, które cudem przecinały mrok i oświetlały leżącą postać, w ogóle by go nie zauważyła. Uklękła obok niego. Był blady i nieruchomy. Drżącymi rękami odpięła dwa górne guziku jego kamizelki i wsunęła dłoń. Delikatnie dotknęła koszuli. Poczuła, że jego klatka piersiowa równomiernie unosi się i opada. Nie zdawała sobie sprawy, że przez cały czas wstrzymywała oddech. Dopiero kiedy wyczuła silne bicie jego serca, odetchnęła go. Żył. Skąd się tu wziął? Laura niecierpliwie rozglądała się po lesie. Nigdzie nie widać było wierzchowca czy charak- terystycznych śladów potyczki. Czyżby padł ofiarą przestęp- stwa. Ktoś próbował go porwać, a może napadli na niego rozbójnicy? Takie rzeczy prawie się nie zdarzały ani w sennym ani w równie spokojnej okolicy, ale tak samo rzadko widywano tu przystojnych nieznajomych w tak eleganckim 39

TERESA MEDEIROS ubraniu. Laura pospiesznie przetrząsnęła kieszenie jego surduta. Portfel był na miejscu w nienaruszonym stanie. Wyglądało na to, że spadł z nieba. Laura przysiadła na piętach i otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Bez wątpienia, miał twarz anioła. Nie był jednym z tych pulchnych, rumianych cherubinów, tak chętnie rysowanych przez Lottie. Ten przypominał raczej wysokiego serafina, który z ognistym mieczem strzegł bram niebiańskich. Z mocno zarysowaną szczęką i ciemnymi brwiami uosabiał męskie piękno. Wyraziste kości policzkowe nadawały jego twarzy nieco słowiański wygląd. Laura pochyliła się, by dokładniej mu się przyjrzeć. Choć na wierzchu dłoni dostrzegła złoty puszek, jego jasne, lekko kręcone włosy rosły wyłącznie na głowie, zamiast w nosie czy uszach. Z wielkim zainteresowaniem przybliżyła do niego twarz. Skóra nieznajomego wyraźnie pachniała męskim mydłem. Zaniknęła oczy i jeszcze raz dokładnie go obwąchała. Dziwne, ale lekki zapach jego potu wydał jej się szalenie intrygujący. Otworzyła oczy. Jej nos był tuż przy jego nosie. Maleńki, prawie niezauważalny guz szpecił ten niemal doskonale prosty narząd, dodając twarzy uroku. Nagle Laura wyprostowała się, uświadomiwszy sobie, jak śmiesznie się zachowuje. Nie była mądrzejsza od małej Lottie. Przez ułamek sekundy wierzyła nawet, że ten oto mężczyzna jest odpowiedzią na jej modlitwy. Niestety, narzeczonych nie znajduje się w lesie. Takich cudów nie ma. Nie będzie mogła go sobie zatrzymać. Zwłaszcza kogoś takiego. Westchnęła ciężko, zerkając z rozmarzeniem na doskonale skrojone spodnie do konnej jazdy i blond loki opadające wokół idealnie sztywnego kołnierzyka. Z pewnością będą go szukać, a osoba, która go zgubiła, może mówić o prawdziwym nieszczęściu. Wzrok Laury zatrzymał się na jego dłoniach. Nie miał obrączki, co wskazywało, że prawdopodobnie w domu nie 40 MISTYFIKACJA czeka na niego niecierpliwa żona. Nie zauważyła też rodowego sygnetu, który pomógłby w identyfikacji. Nieświadomie do¬ tknęła jego długich, zadbanych palców, ale szybko cofnęła dłoń. Potrzebne mu miękkie posłanie i ciepły okład, a nie jej ciekawość. Jeśli się szybko nie opanuje, będzie musiała się tłumaczyć miejscowym władzom i opowiadać, jak zmarł, kiedy ona podziwiała jego kształtne usta. Chciała już wstać, ale się zawahała. Ociągała się dość długo, więc chyba kilka sekund nikomu nie zrobi większej różnicy. Jeszcze raz się nad nim pochyliła, by zerknąć na jego uzębienie. Kiedy tak leżał w promieniach słońca, wyglądał jak książę z bajki, który od tysiąca lat czekał, aż pojawi się ktoś, kto zdejmie z niego urok i obudzi z zaklętego snu. Drobinki kurzu, unoszące się nad ich głowami, przypominały gwiezdny pył. Później będzie się zasłaniać urokiem, jaki rzuciła na nią krowa. Bo jak inaczej mogłaby wytłumaczyć szokujący fakt, że ona, Laura Fairleigh, pobożna córka pastora, która swym adoratorom nie pozwalała trzymać się za rękę, nachyliła się nad nieznajomym mężczyzną i pocałowała go w usta. Były bardziej miękkie i gładsze, niż przypuszczała. Jej oddech stał się szybszy, niespokojny. Ponieważ nigdy wcześniej nie całowała żadnego mężczyzny, dopiero po chwili uświado- miła sobie, że odwzajemniał jej pocałunek. Rozchylił lekko usta ulegając jej delikatnej pieszczocie. Kiedy poczuła na swojej wardze dotknięcie jego języka, przeszedł ją dreszcz. Wiedziała, że wreszcie znalazła się w obliczu niebezpieczeń- stwa, o którym przez całe życie marzyła. Zaskoczyło ją jego westchnienie. Powoli podniosła głowę. Jeszcze bardziej zdziwiła się, kiedy okazało się, że wzdychał nie z bólu, ale z zadowolenia. - Kin...? - szepnął, patrząc na nią niepewnie bursztynowymi jasnymi oczyma. Laura była przerażona. Nawet największe senne koszmary, choćby ten, w którym biegnie przez Arden ubrana jedynie 41

TERESA MEDEIROS w pończochy i odświętny kapelusz, nie wzbudzały w niej takiego popłochu. Odsunęła się gwałtownie. - Nazywam się Laura Fairleigh, sir - wymamrotała w zde­ nerwowaniu. - Zapewniam pana, że wbrew temu, co zaszło, nie mam zwyczaju całować nieznajomych. Pewnie myśli pan, że jestem bezwstydną dziewką. Sama nie wiem, jak to się stało, że zachowałam się w tak oburzający sposób, ale przyrzekam, że to się więcej nie powtórzy. Zanim zdołała się podnieść, złapał ją za rękę. - Kim...? - powtórzył łamiącym się głosem. Wpatrywał się w nią, mrużąc oczy. - Kim...? Kim jestem? Patrzył na nią z błaganiem w oczach. Żądał odpowiedzi, której nie potrafiła mu udzielić. Choć wiedziała, że popełnia największy grzech w życiu, Laura nie mogła oprzeć się pokusie. Uśmiechnęła się łagodnie. - Jesteś mój. 3 Czasami wydajesz mi się zupełnie obcym człowiekiem... .Laura od lat wyobrażała sobie ten moment. Czasami jej narzeczony przybywał do Arden na czarnym wierzchowcu z białą gwiazdą na czole, innym razem wysiadał z eleganckiego powozu, na drzwiach którego widniał herb szlachetnego rodu. Nigdy jednak nie przyszło jej do głowy, że będzie przywiązany do grzbietu osła, którego prowadził, złorzecząc na cały świat, Dower. Staruszek, oderwany od pracy, klął pod nosem tak siarczyście, że uszy Laury zrobiły się czerwone. Na szczęście, choć od ponad czterdziestu lat mieszkał na wsi, z czego dwadzieścia spędził w służbie u lady Eleonory, nigdy nie przestał posługiwać się cockneyem, którego Laura prawie zupełnie nie rozumiała. Kiedy osioł zatrzymał się przed domem, z kuchni, na po¬ witanie męża, wybiegła Cookie. - Dobry Boże! - zawołała, wycierając ręce w fartuch. - A co za nieszczęście spotkało tego biednego chłopca? - Biedny, faktycznie! - parsknął Dower. - Pewnie to zbieg. i uciekł spod szubienicy, a teraz nas wszystkich wymorduje. zobaczy panienka, podusi nas w nocy jak kaczki. - On nie jest zbiegiem - po raz kolejny próbowała wyjaśnić Laura. - To dżentelmen. 43

TERESA MEDEIROS Dower kiwnął z powątpiewaniem głową. - Znałem kiedyś jednego eleganta. Dżentelmena. Zwali go Arry. Zwodził ludzi tymi swoimi manierami i miastową mową, aż kiedyś obudzili się z poobcinanymi nosami i bez portfeli. Cookie, niedowierzając, chwyciła nieprzytomnego mężczyz­ nę za włosy i podniosła mu głowę. - Twarz ma szczerą. Wygląda naprawdę na dżentelmena. Mężczyzna jęknął. Najwyraźniej protestował przeciwko traktowaniu go w taki sposób. Laura delikatnie uwolniła go od uścisku Cookie i przygładziła mu włosy. - Jeśli natychmiast nie wniesiemy go do środka i nie opa­ trzymy ran, może nie doczekać nocy, żeby nam obciąć nosy. Ze stodoły wybiegł George, a za nim Lottie w towarzystwie kociąt. Laura miała nadzieję, że zdąży ich powiadomić o przy­ byszu, zanim zasypią ją gradem pytań. - Kto to? - Jak się nazywa? - Czy spadł z konia? - Wpadł na drzewo? - Napadli go zbójcy? - Czy zemdlał? - Czy on nie żyje? - zapytała Lottie, nieśmiało spoglądając na nogawkę jego spodni. - W ten sposób się nie dowiesz - stwierdził George, doty­ kając surduta nieznajomego. - To dżentelmen - obwieściła z dumą Cookie. Dower potrząsnął głową. - To zbieg. Bandyta. Wszystkich nas zarżnie, jak tylko się położymy spać. Błękitne oczy Lottie błysnęły z zachwytem. - Morderca, powiadasz? Cudownie! Laura zacisnęła zęby, zastanawiając się, dlaczego Bóg pokarał ją taką rodziną. Czyżby chciał ją czegoś nauczyć? 44 MISTYFIKACJA - On nie jest ani zbiegiem, ani mordercą. To zwyczajny podróżny, który miał pecha i teraz potrzebuje chrześcijańskiej pomocy. - Wyrwała rąbek surduta z dłoni George'a. - Powiem wam, co z nim zrobimy - mówiła coraz bardziej podniesionym głosem. - Udzielimy mu pomocy. Na Boga, i to natychmiast. Zanim nam tu umrze! Patrzyli na nią z otwartymi ustami. Nawet zwykle wygada­ nemu Dowerowi odebrało mowę. Laura, starając się opanować wzburzenie, poprawiła włosy. - Dower, będę ci wdzięczna, jeśli niezwłocznie przeniesiesz naszego gościa do domu. Nie przestając mamrotać pod nosem o uciekinierach spod szubienicy i podrzynaniu gardeł, Dower wykonał polecenie i przerzucił nieprzytomnego mężczyznę przez ramię. Choć staruszek miał krzywe nogi, a twarz pomarszczoną i czerwoną niczym plaster suszonej wołowiny, był silny i umięśniony, bo od lat mocował się z owcami rasy Hertfordshire, jeszcze bardziej upartymi niż on. Idąc do drzwi, nie przestawał złorzeczyć. - Tylko niech panienka nie mówi, że nie ostrzegałem. Zapamiętajcie moje słowa, ten diabeł nas zniszczy. Jeszcze zobaczycie. Laurze pozostało jedynie modlić się, by staruszek się mylił. Promienie księżyca oświetlały twarz nieznajomego. Laura siedziała na krześle obok łóżka i zastanawiała się, czy on w ogóle się kiedyś obudzi. Wprawdzie nie wyglądał na chorego, ale od siedmiu godzin, odkąd Dower rzucił go na perkalową kapę na łóżku, nawet nie drgnął. Sprawdziła, czy okład, jaki zaaplikowała mu Cookie, był jeszcze ciepły, na­ stępnie dotknęła jego czoła, żeby się upewnić, czy przypadkiem nie ma gorączki. Zaczynała się obawiać, czy to, co go spotkało, nie spowodowało większych obrażeń niż tylko utrata pamięci. 45

TERESA MEDEIROS Zaskoczyła wszystkich, upierając się, by zaniesiono go do pokoju lady Eleonory. Choć od jej śmierci Cookie uirzymy­ wała sypialnię w czystości i regularnie wietrzyki pościel, ani Laura, ani dzieci nie miały odwagi przekroczyć progu sank­ tuarium. Zbyt dużo wspomnień wiązało się ze słodko gorz­ kim zapachem kwiatów pomarańczy, unoszącym się w po­ wietrzu. Laura nalegała jednak, by położyć gościa w ogromnym łożu, które było najwygodniejszym posłaniem w całym domu. Przynajmniej tyle mogła dla niego zrobić. Początkowo Cookie nie chciała pozwolić, by Laura została z nim sama. Uważała, że się „nie godzi", by młoda panna przebywała w sypialni dżentelmena. Ustąpiła dopiero, kiedy Laura zaproponowała, by Dower, uzbrojony w antyczny musz­ kiet, drzemał na krześle za drzwiami. Nim mrucząc z nieza­ dowolenia wróciła do kuchni, jej mąż chrapał już przed wejściem do pokoju, aż drzwi drżały. Nieznajomy leżał na plecach, przykryty kapą. którą Laura przyniosła z własnego łóżka. Dower zdjął mu surdut i kamizelkę, ale to Laura odwiązała mu fular i rozpięła kołnierzyk koszuli. Jego złote włosy rozsypały się na poduszce. O ton ciemniejsze rzęsy ocieniające twarz nadawały mu chłopięcy wygląd. Złotawy meszek, który zaczął pojawiać się na szczęce, był dla Laury ostrzeżeniem, że jego niewinność to tylko złudzenie. Uparcie wpatrywała się w jego twarz, szukając oznak życia. Gdyby jego skóra nie była tak ciepła, mogłaby przysiąc, że wykuto go z marmuru. Wyglądał jak posąg na grobie bohatera, który zmarł zbyt młodo. Nie zdradziła słowem swego planu przed dziećmi i służbą. Jeśli jednak nieznajomy nie odzyska przytomności, lepiej, żeby nikt się nie dowiedział, co leż jej przyszło do głowy. Teraz, kiedy nie wypadało dłużej tłumaczyć swego szaleństwa wpływem lasu, Laura zaczęła myśleć prak­ tycznie. Tylko jak go przekonać, że są zaręczeni? I jak dowieść, że nie jest związany z żadną inną kobietą? 46 MISTYFIKACJA Pochyliła się nad nim. Oddychał głęboko i równo, a jego usta lekko się rozchylały. Jej pocałunek już raz go ożywił. Może powinna znowu spróbować? Wyglądał tak bezradnie, jak tylko może wyglądać prawdziwy mężczyzna zdany na łaskę kobiety. Gdyby nie ona, praw­ dopodobnie umarłby tam, pod dębem. To ona go znalazła, a mimo to dręczyły ją wyrzuty sumienia. Czuła się tak, jak gdyby to ona go skrzywdziła. Poprawiając mu kapę, pochyliła się i delikatnie pocałowała go w czoło. To musi być sen. Jak inaczej wytłumaczyć ledwo uchwytny zapach pomarań­ czy i czułe muśnięcie kobiecych ust? Na samym dnie jego duszy budziły się jakieś odległe wspomnienia, wracały dawno zapomniane marzenia. Zanim zdołał je uchwycić, odpłynęły. W oddali słyszał głos, ktoś wołał go po imieniu. Ale czy to jego imię? Głos był bardzo niewyraźny, nie potrafił sobie przypomnieć, do kogo należał. Chciał za nim biec, ale jego serce nagle zaczęło ciążyć tak, że nie mógł się poruszyć. Otworzył oczy. Na jego piersi siedziała gruba ruda kotka i wpatrywała się w niego bur­ sztynowymi oczyma. - Nellie - szepnął. Dziwne, pamiętał jej imię, a nie potrafił sobie przypomnieć własnego. Wyciągnął do niej drżącą rękę. Był przekonany, że zniknie, tak jak te wszystkie tajemnicze postacie, tymczasem kotka nadal tkwiła na miejscu. Jej futerko było miękkie i czyste. Kiedy jej dotknął, zaczęła z zadowoleniem mruczeć. Zamknął oczy. Jeśli to sen, niech śni się jak najdłużej. 47

TERESA MEDEIROS Rankiem, pogwizdując radosną melodię, Cooku- stanęła w drzwiach sypialni lady Eleonory z miednicą pełną myjek i ręczników. Jej wesołość minęła, kiedy zobaczyła łóżko. - A niech mnie...- szepnęła, kręcąc z niedowierzaniem głową. Gdzieś w środku nocy, kiedy jej czujność wyraźnie osłabia, Laura przysunęła się z krzesłem do łóżka, oparła głowę na piersi nieznajomego i natychmiast zasnęła. Sen miała wyjątkowo twardy. Nie przeszkadzało jej nawet, że ramię zwisało jej pod bardzo niewygodnym kątem. Mężczyzna także spał. Rękę trzymał na głowie Laury, a palce wplótł w jej włosy Cookie jęknęła. Jeśli ten nędznik skompromitował panienkę. Cookie bez namysłu zdzieliłaby go miednicą przez głowę i uśpiła na dobre. Obawy rozwiały się, kiedy podeszła bliżej. Oboje mieli zamknięte oczy i rozchylone usta, a wyglądali przy tym tak niewinnie jak para niemowląt. Cookie delikatnie potrząsnęła ramieniem Laury Dziewczyna natychmiast się wyprostowała. Kiedy usiadła, splątane włosy opadły jej na oczy. - O Boże, nie powinnam była zasypiać. Zmarł, prawda? - Niech panienka nie będzie niemądra. Oczywiście, że żyje! Pod panienki opieką nasz młodzieniec odzyskał nawet rumieńce. Laura zerknęła w stronę leżącego. Cookie miała rację. Oddychał równo i spokojnie, a jego policzki nie były już tak przerażająco blade. Cookie pokiwała głową. - Tak, a teraz trzeba go porządnie wyszorować - Ja to zrobię - ofiarowała się bez namysłu Laura, sięgając po miednicę. Oburzona Cookie odsunęła miskę z zasięgu jej rąk. - Nie sądzę, panienko. Wystarczy, że panienka pielęgnowała go przez noc. Gdybym jeszcze teraz pozwoliła, by go panienka myła, lady Eleonora przekręciłaby się w grobie. Wskazała 48 MISTYFIKACJA palcem łóżko. - Od czterdziestu lat jestem żoną jurnego kozła i powiadam panience, ten młody koziołek nie ma niczego, czym mógłby zaskoczyć taką starą kobietę jak ja. Widziałam to wszystko ze sto razy. Na dowód tego zasłoniła widok przed Laurą i podniosła kołdrę. Wciąż miał na sobie obcisłe spodnie do konnej jazdy, więc Laura zupełnie nie potrafiła sobie wyobrazić, dlaczego służąca się zarumieniła. Cookie przełknęła głośno ślinę i nakryła go kołdrą. - Stara Cookie czasami paple bez namysłu. Pozwól, moje dziecko - powiedziała, biorąc Laurę za ramię. Wyprowadziła ją z sypialni. - W kuchni czeka gorąca kąpiel. Niech się panienka doprowadzi do porządku, a ja zajmę się naszym dżentelmenem. Zanim senna Laura zdążyła zaprotestować, Cookie delikatnie, ale zdecydowanie zatrzasnęła jej przed nosem drzwi. A więc jednak nie żył. No bo jak inaczej wytłumaczyć to wrażenie? Jakieś obojętne kobiece dłonie energicznie masowały jego ciało. Może i nie pamiętał, jak się nazywa, ale nie zapomniał, że kobiece dłonie stworzono po to, by sprawiały mężczyźnie przyjemność, by podniecająco dotykały jego skóry, by wprawiały jego ciało w stan upojnej rozkoszy, by wypielęgnowane paznokcie wbijały się w jego plecy w rytmie zgodnym z ruchami bioder, podczas gdy on doprowadzał leżącą pod nim kobietę do ekstazy. W życiu zaznał przyjemności z niejedną kobietą. Jego kochanki dotykały go na wiele różnych sposobów, ale żadna z nich nie robiła tego z takim lekceważeniem. Dłonie, które go rozebrały i myły, nie były ani czułe, ani brutalne. Po prostu wypełniały swoje zadanie. Wniosek był tylko jeden. Przygotowywano go do pochówku. Chciał krzyczeć, ale jego język, podobnie jak pozostałe 49

TERESA MEDEIROS członki ciała, zamienił się w kołek. Jednak największe upoko­ rzenie było jeszcze przed nim. Kiedy te obojętne dłonie rozpięły i zsunęły mu spodnie, ich właścicielka gwizdnęła z podziwem, zachowując się jak wiejski pastuch. - Mama zawsze powtarzała, że bogaczom Bóg błogosławi. Toć ja przez całe życie myślałam, że mówiła o złocie - zarechotała mu prosto do ucha, po czym poklepała go po głowie, jak gdyby był jej psem. - No, chłopcze, możeś ty i uciekł spod szubienicy, ale to i dobrze. Nie godzi się marnować takich skarbów. Kilka nieskończenie długich minut później, kiedy mycie dobiegło końca, kobieta otuliła go czymś miękkim i ciepłym. Zadrżał w duszy, przeczuwając, że to całun. Jego dręczycielka, pogwizdując pod nosem, kręciła się wokół łóżka, zbierając swoje rzeczy. Po chwili drzwi zamknęły się, a gwizd ucichł. Został sam. Sekundy zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Wtedy usłyszał ciche skrzypienie drzwi. Przebiegł go dreszcz. Tym razem to na pewno diabeł przyszedł po jego duszę. Ich spotkanie powinno było odbyć się dużo wcześniej. Zawsze wyobrażał sobie, że stanie z nim twarzą w twarz, na którymś z zasnutych dymem pól bitewnych. Nigdy nie przypusz­ czał, że będzie czekał w jakimś obcym łóżku. Ale cóż to? Czyżby stary rogacz nie miał na tyle przyzwoitości, by osobiście po niego przyjść, że przysłał legion demonów, by tłoczyły się wokół jego bezbronnej cielesnej powłoki? Jeden z nich chwycił go za duży palec u stopy i wyszczerzył kły, próbując wystraszyć go szczeliną między zębami, podczas gdy drugi, w radosnym szale, skakał mu po nogach. Może i zniósłby te tortury, gdyby nie trzeci demon, który usadowił mu się między nogami i zaczął wbijać szpony w najwiażliwszą część jego ciała. Otworzył oczy. Z wysiłkiem uniósł głowę, próbując dojrzeć coś we mgle. Wyglądało na to, że to nie demony go otoczyły, ale szczury. To odkrycie przyniosło wielką ulgę jego skołatanym 50 MISTYFIKACJA nerwom, ale tak naprawdę uspokoił się dopiero, kiedy okazało się, że diabeł nie był wcale dżentelmenem o czerwonej skórze, wyposażonym w rogi i ogon. Na łóżku siedział mały jasnowłosy, niebieskooki diabełek i z uśmiechem na ustach wpatrywał się w jego twarz. Nie zastanawiając się nad ceną, jaką przyjdzie mu później zapłacić za ten wysiłek, usiadł i zaczął z całych sił krzyczeć. Laura, ukryta za kotarą w rogu kuchni, wygrzewała się w balii z gorącą wodą, kiedy rozpętało się piekło. Choć jeszcze przez chwilą na wpół śpiąca wypoczywała z głową opartą o brzeg, teraz gwałtownie się zerwała i nago stanęła w balii. Męski krzyk, który rozdarł poranną ciszę, był zupełnie obcy jej uszom, ale przeszywający dziecięcy pisk rozpoznała natych­ miast. - Lottie! - szepnęła, otwierając szeroko oczy. A jeśli Dower miał rację i teraz nieznajomy wszystkich ich wymorduje? Musiał obciąć Lottie nos, przecież inaczej nie piszczałaby tak przerażająco głośno. Do krzyczących dołączył jeszcze jeden głos. Laura wyjrzała zza kotary. Przez kuchnię przebiegł Dower, miotając najbardziej krwawe przekleństwa. W ręce trzymał widły. Laura wpadła w panikę. Jeśli natychmiast nie pobiegnie na górę, to ich gość popełni następne morderstwo. Wyskoczyła z kąpieli, uderzając przy tym boleśnie głową o miedziany czajnik podwieszony u powały. Nie tracąc czasu na wycieranie się i przywdziewanie leżącej obok balii bielizny, złapała sukienkę i pośpiesznie wciągnęła przez głowę. Różowy muślin przylgnął do jej mokrego ciała. Sprawdziwszy, czy sukienka zakrywa wszystko to, co należy, wybiegła zza kotary i boso, zostawiając mokre ślady, ruszyła najpierw korytarzem, potem po schodach w górę. 51

TERESA MEDEIROS Była już na półpiętrze, kiedy piekielna kakofonia ucichła równie niespodziewanie, jak się zaczęła. Laura zamarła. Chwy­ ciła się poręczy. Na Boga, pomyślała, Lottie nie żyje! Jak inaczej wyjaśnić śmiertelną ciszę, która nagle zapadła w domu? Laura niepewnie postawiła następny krok i z trudem dotarła przed sypialnię lady Eleonory. Przygotowana na najgorsze, uchyliła drzwi. Spo­ dziewała się, że na wyblakłym dywanie zobaczy martwe ciało i złote loki w kałuży krwi. Tymczasem ujrzała coś zupełnie innego. Lottie stała na środku łóżka, ściskając w ramionach swoje kocięta. Dolna warga drżała jej żałośnie, oczy miała pełne łez. Laura nie była zaskoczona. Przywykła już do widoku płaczącej siostry. Mała potrafiła wpaść w histerię choćby dlatego, że George zjadł ostatnią babeczkę podczas popołudniowej herbaty. Zaskoczył ją natomiast Dower, który klnąc siarczyście, prawie przygwoździł mężczyznę widłami do ściany przy oknie. Serce stanęło jej w gardle. Wyglądało na to, że śpiący królewicz w końcu się obudził. Choć nie miał broni i stał w kącie, zdawał się groźniejszy od Dowera. Włosy miał zmierzwione, a w oczach gniewny błysk. W pasie obwiązał się kołdrą, którą trzymał pobielałą dłonią, poza tym był nagi jak Laura jeszcze chwilę temu. Nie zdając sobie z tego sprawy, Laura wbiła w niego wzrok. Widok jego szerokich barów zupełnie wytrącił ją z równowagi. Jak urzeczona patrzyła na delikatny złotawy meszek na jego piersi i napięte mięśnie brzucha. Skurczył się w sobie, kiedy Dower jeszcze bardziej przybliżył widły. Ostrze niemal dotykało jego ciała. Z jego gardła wy­ dobyło się głuche warczenie. Choć próbował demonstrować siłę, jego bezbronność poruszyła Laurę. - Odłóż widły i odsuń się od niego, Dower - rozkazała. - Żeby ten diabeł z piekła rodem poderżnął mi gardło? Nic z tego, panienko! 52 MISTYFIKACJA Laura wiedziała, że nie przekona Dowera, postanowiła więc skoncentrować się na nieznajomym. Podeszła bliżej, modląc się, by nie potraktował jej wyciągniętej dłoni jako zagrożenia. - Proszę się nie bać - odezwała się łagodnie, próbując się uspokajająco uśmiechnąć. - Nikt pana nie skrzywdzi. Jej słowa może by go przekonały, gdyby w tym momencie do sypialni nie wkroczyła Cookie uzbrojona w zakrwawioną kuchenną siekierę. Tuż za nią pojawił się George. Chłopiec pochylił się i oparł dłonie na kolanach, próbując odzyskać oddech. - Usłyszeliśmy straszliwe wrzaski, jak gdyby zarzynano prosiaka. Przybiegliśmy z ogrodu co sił w nogach. - Na miłość boską, co się tu dzieje? - zapytała Cookie, gorączkowo rozglądając się po pokoju. - Powinnaś zapytać o to moją siostrę - poradziła Laura, posyłając Lottie chłodne spojrzenie. - Ja nie zamierzałam nikogo krzywdzić! - wyła Lottie. - Chciałam go tylko obejrzeć. A on zaczął ryczeć jak lew i śmiertelnie mnie wystraszył, więc wskoczyłam na łóżko i też zaczęłam krzyczeć i... - Ta mała diablicą wrzuciła mi do łóżka szczury. Wszyscy spojrzeli zaskoczeni na nieznajomego. Dower powoli opuścił widły, kiedy mężczyzna wskazał wzrokiem siostrę Laury. Lottie pierwsza odzyskała mowę. W ramionach trzymała jedną ze wspomnianych bestii. - To nie szczury, sir. To koty. - Jeśli o mnie idzie, to bez różnicy - parsknął. Lottie westchnęła. Cookie odciągnęła Dowera na bok, jak najdalej od nie­ znajomego. - No już, wszystko w porządku. Jestem pewna, że nasza mała Lottie nie chciała pana przestraszyć. - Ta matczyna uwaga przyniosłaby spodziewany efekt, gdyby Cookie nie 53