Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 114 513
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań681 841

Michaels K - Flirt z panną młodą

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :687.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Michaels K - Flirt z panną młodą.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 113 stron)

KASEY MICHAELS FLIRT Z PANNĄ MŁODĄ

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Wygrałam, wygrałam, wygrałam! Amanda Elisabeth Tremaine chwyciła ręce przyjaciółki i poderwała zdziwioną kobietę na nogi. Pociągnęła ją, tańcząc szaleńczo po pokoju, śmiała się i krzyczała na przemian. - Mandy! Opamiętaj się - błagała Jeanne Tisdale, starając się desperacko złapać oddech. Równocześnie poprawiała kok, który omal nie rozsypał się podczas pląsów młodszej kobiety. - Co takiego wygrałaś? Główną nagrodę w totka? Skaczesz tu w kółko jak obłąkana. Poczekaj. Pozwól mi usiąść. Mam juŜ dość tych szaleńczych pląsów. Twoje wariactwo potrzebne mi jak dziura w moście. Po chwili roześmiana Mandy trochę się uspokoiła. - Przepraszam, Jeanne - wysapała z rozbrajającą szczerością - chyba mnie przed chwilą trochę poniosło. Po czym natychmiast zniszczyła ledwie co podjętą próbę usprawiedliwienia się. - Ale naprawdę wygrałam! - krzyknęła, gestykulując szaleńczo. Jeanne Tisdale była dyrektorką przedszkola dłuŜej, niŜ chciała pamiętać. Przywykła juŜ do impulsywności swojej młodej asystentki, teraz więc usiadła spokojnie za biurkiem czekając, aŜ energia trąby powietrznej, którą była w tej chwili wypełniona Mandy, zwyczajnie się wyładuje. Jeanne nie wiedziała, co spowodowało tak gwałtowną reakcję młodej rudowłosej dziewczyny. Domyślała się tylko, Ŝe ma to jakiś związek z telefonem, który właśnie wyciągnął Mandy z zajęć z przedszkolakami. WłoŜyła okulary, udając zainteresowanie leŜącym przed nią sprawozdaniem finansowym. Ignorując zupełnie jej wybuch, Jeanne potraktowała swą koleŜankę zgodnie ze sprawdzonymi regułami dziecięcej psychologii. To podziałało. Po chwili Mandy stała przed nią, trzymając dłonie spokojnie oparte na biurku. - No więc? Nie jesteś szczęśliwa? Po prostu dziko, oszałamiająco szczęśliwa? Mówię, Ŝe wygrałam, mając szansę jedną na milion, no, moŜe jedną na kilka tysięcy, a ty nie tańczysz radośnie? - Amando, dziecko drogie - powiedziała Jeanne łagodnie, patrząc na szeroko uśmiechniętą twarz młodszej kobiety. - Ja mam czterdzieści trzy lata. Spędziłam właśnie trzy godziny z Justinem Brosiousem, Toddem Terrence'em Tilsonem, Seanem Szalonym O'Connorem i tuzinem innych małych diabłów. Nie tańczyłabym radośnie, nawet gdyby sam Robert Redford padł właśnie do mych stóp. MoŜe byś wreszcie powiedziała, co tak naprawdę

mamy świętować? - Bardzo przepraszam - stwierdziła pokornie Mandy, przyczesując ręką swe krótkie, błyszczące loki. - Chyba rzeczywiście mnie trochę poniosło. - To prawda - Jeanne nie mogła opanować uśmiechu widząc, jak Amanda próbuje przybrać stropioną minę. W końcu, z głębokim, teatralnym westchnieniem, Mandy siadła na krześle naprzeciw biurka. - Myślę, Ŝe chcesz, bym zaczęła od początku? - To tak samo dobre miejsce, jak kaŜde inne. Mandy zwęziła swe szmaragdowozielone oczy, próbując nadać sobie groźny wygląd. - Dziwaczeje pani na stare lata, panno Tisdale, wie pani o tym? - Potrząsnęła ze smutkiem głową, choć nie udało jej się ukryć uśmiechu, który wykwitł na jej policzkach. - A moŜe powinnaś dodać trochę kiełków do swojej diety? - A moŜe powinnam zadbać o stałe, dodatkowe zajęcie dla pewnej panny Amandy Tremaine - zasugerowała Jeanne. Odchyliła się i spojrzała uwaŜnie na młodą nauczycielkę przez swoje rogowe okulary. Amanda podniosła ręce w geście poddania i zrezygnowała z dalszej walki. - Pamiętasz, jak w zeszłym miesiącu zepsuło się nasze stereo i nie mogłyśmy sobie pozwolić na nowe - wtrąciła szybko, zanim Jeanne mogłaby pomyśleć o jakiejś powaŜniejszej karze. Jeanne skinęła głową i skrzywiła się. Permanentny brak funduszy w przedszkolu był jej odwieczną bolączką. - No więc, dokładnie dzień później, kiedy nasze stereo padło na dobre, usłyszałam o takim tam konkursie w WFML, wiesz, w tej nadającej głównie hard - rocka radiostacji, której ciągle słuchają w kawiarni naprzeciwko. No i zgadnij, no proszę, zgadnij, jakie były nagrody? - Na chwilę zawiesiła głos. - Płyty, koszulki i cała masa innych, a pierwszą nagrodą była oczywiście wspaniała wieŜa stereofoniczna. Jak widzisz, było to przeznaczenie. Mandy zaczęła wiercić się niecierpliwie na krześle i wyglądało na to, Ŝe znów wybuchnie. - I ja wygrałam pierwszą nagrodę! Jeanne zatkało. Było to jak spełnienie modlitwy. Wiedziała, Ŝe na wymianę stereo musiałaby czekać miesiącami. - AleŜ, Mandy, kochanie - zapytała, zebrawszy po chwili myśli - nie chcesz tej nagrody dla siebie? No wiesz, to wspaniale, Ŝe chcesz zrobić tak hojny dar dla przedszkola,

ale nawet się nad tym nie zastanowiłaś. - WieŜa jest bardzo duŜa - wtrąciła Mandy, oddalając ręką sprzeciw - i tak nie miałabym jej gdzie postawić. Poza tym, gdybym tylko nastawiła ją nieco głośniej od szeptu, pani Thorton wyrzuciłaby mnie natychmiast z domu. Po prostu rezerwuję sobie prawo do słuchania własnych płyt po godzinach. Jeanne obserwowała uwaŜnie szczerą twarz Amandy i zorientowała się, Ŝe dziewczyna mówi serio. Po tym jak zdecydowała się wziąć udział w konkursie z myślą o przedszkolu, teraz, gdy wygrała pierwszą nagrodę, za nic nie zmieniłaby swoich planów. - Co musiałaś zrobić, Ŝeby wygrać? - zapytała w końcu. - Mam nadzieję, Ŝe nie było to nic głupiego. Wiem coś na temat tych radiowych konkursów. Pamiętasz tę aferę z listą przebojów sprzed kilku lat? Jeśli masz zamiar wystąpić jako dziewczyna tygodnia w magazynie „People”, to nie wiem, czy wzbudzisz tym entuzjazm u naszych przełoŜonych. Mandy zachichotała. Wyobraziła sobie natychmiast ich zgorszenie, gdyby wzięła udział w jednym z tych konkursów, których uczestnicy, by wygrać nowy samochód, jeŜdŜą przez trzy dni na koniu na biegunach lub nurkują w basenie wypełnionym galaretką. - Och nie - upewniła ją szybko - nie musiałam robić nic szczególnego poza dokończeniem zdania. Wiesz, jedna z tych zabaw na dwadzieścia pięć czy ileś tam słów. Jeanne zauwaŜyła, Ŝe Mandy opuściła swe ciemne rzęsy, jakby chciała zasłonić oczy, w których nie potrafiła ukryć kłamstwa. Poczuła dziwne, nerwowe mrowienie w Ŝołądku. - Co to było za zdanie, Amando? - naciskała ją delikatnie, podświadomie czując, Ŝe wcale nie chce usłyszeć odpowiedzi. - No więc - Mandy zaczęła tak cicho, Ŝe Jeanne musiała dobrze nastawić ucha, by ją zrozumieć - było to jedno z tych głupawych pytań. No wiesz, na przykład... no... na przykład: jem właśnie te płatki, poniewaŜ..., albo: najbardziej lubię ten samochód bo..., najchętniej kochamy się przy muzyce, bo... No wiesz, takie sprawy. W końcu, jakie to ma znaczenie, o czym to zdanie było - przyśpieszyła nagle, tak, Ŝe zdawało się, iŜ połamie język - to było tylko takie głupie... - Co?! - starsza kobieta nie mogła powstrzymać się od krzyku. Wyprostowała się gwałtownie na krześle, naraŜając swoje okulary na powaŜne niebezpieczeństwo zsunięcia się z końca nosa. - To był konkurs dla nowoŜeńców - Mandy pośpieszyła z wyjaśnieniami. - Po prostu zwykły głupi kawał. Napisałam róŜne bzdury i wysłałam. Naprawdę nie spodziewałam się, Ŝe wygram. - Przechyliła lekko głowę i uśmiechnęła się na samo wspomnienie. - Choć z drugiej strony nie było to wcale takie złe. Wiesz, wszystkie te bzdury o księŜycu i niedźwiedzich

skórach. - Wielkie nieba, ona jest jeszcze z tego dumna. PrzecieŜ ty nawet nie jesteś męŜatką, Mandy. - Jeanne potrząsnęła z niedowierzaniem głową. - Mam nadzieję, Ŝe przynajmniej uŜyłaś zmyślonego nazwiska? - Jeanne - tym razem niewinne, zielone oczy patrzyły wprost na swoją szefową i przyjaciółkę - przecieŜ to by było oszustwo. - Mandy przybrała teraz ton, jakim zwykle upominała nieznośne dzieci złapane na jakimś wykroczeniu. - Oczywiście, Ŝe nie uŜyłam fikcyjnego nazwiska. JakŜe bym mogła coś takiego zrobić? Poza tym w takim wypadku nie mogliby mnie odnaleźć, gdybym wygrała - podkreśliła rezolutnie. - Ja tylko po prostu nieco zniekształciłam słowo panna, tak Ŝe wyglądało jak pani. - Ach tak, taka niewinna nieuczciwość - stwierdziła głucho Jeanne, przyciskając palce do skroni, które nagle zaczęły pulsować. Mandy była wspaniałym, radosnym człowiekiem, dobrą nauczycielką i przyjemnie było mieć ją koło siebie. Miała jednak teŜ rzadką umiejętność widzenia najbardziej oburzających rzeczy w taki sposób, Ŝe wydawały się do przyjęcia. - Och, nie zwalaj wszystkiego na mnie - poskarŜyła się Mandy, nagle bardzo zajęta wygładzaniem fałdek na swojej drelichowej spódnicy. - Napisałam najlepiej, jak potrafiłam i kropka. Jutro odbiorę w radiu nagrodę i na tym koniec. Poza tym, czy nie masz juŜ dosyć słuchania „Ring Around a Rosie”, która na naszym starym, zuŜytym gramofonie brzmi jak pieśń Ŝałobna? - Na dowód tego Mandy uklękła na jedno kolano i zaczęła chrypieć straszliwie - R - i - n - g - g - g a - r - r - o - u - n - d... - dopóki Jeanne nie przerwała jej kolejnym argumentem. Obie kobiety spierały się jeszcze przez chwilę. Jeanne starała się wskazać moŜliwe niebezpieczeństwa z tym związane, a Mandy była po prostu Mandy. W końcu wzruszająca interpretacja „Ring Around a Rosie” wygrała ten pojedynek. Stereo zostanie potraktowane jako dar od hojnego, anonimowego sponsora, a fakt, Ŝe nie będą musiały angaŜować Ŝadnych własnych funduszy w nabycie nowego sprzętu na pewno zostanie przychylnie przyjęty przez zarząd. - I tak mam jutro wolne - stwierdziła Mandy, kiedy wszystko zostało juŜ ustalone. - Muszę tylko pójść tam, potwierdzić swą toŜsamość jako pani Amanda Tremaine i odebrać nagrodę. Prawda, Ŝe proste? Biura WFML - zarówno radia, jak i telewizji - mieściły się w jednym, średniej wielkości budynku, połoŜonym na niewielkim wzgórzu na przedmieściu Allentown. Był to

nowoczesny budynek, zauwaŜyła Mandy, parkując swój podstarzały samochód na parkingu dla gości, ale nawet w połowie nie wyglądał tak wystrzałowo, jak zawsze sobie wyobraŜała siedzibę mass mediów. Szybko oceniła w lusterku wstecznym swój lekki makijaŜ, mając nadzieję, Ŝe wygląda wystarczająco niewinnie na to, Ŝeby jej plan się powiódł. Po bezsennej nocy, spędzonej na ocenie swojej uczciwości, postanowiła teraz powiedzieć całą prawdę. Uznała, Ŝe nie ma w sobie wystarczającej tolerancji dla drobnych grzeszków, by mogła zaakceptować oszustwo na taką skalę. Wyjaśni, dlaczego dopuściła się drobnego oszustwa przy wypełnianiu formularza, a potem zda się na łaskę disc jockeya. On na pewno wszystko zrozumie, a stereo i tak będzie dla niej. PrzecieŜ w końcu to właśnie jej historia była najlepsza. Wysiadając z samochodu, jeszcze raz oceniła krytycznie swój „strój młodej męŜatki”. Składała się na niego: poliestrowa bluzka Jeanne z kokardą w kolorze marynarskiego granatu, biała, poliestrowa, plisowana spódnica, białe pantofelki na niskich obcasach i biała torebka na ramię ze skaju. Tylko jej jasnorude włosy, nastroszone przez wiejący na wzgórzu wiatr, psuły wyraźnie to wraŜenie klinicznej czystości. Miała nadzieję, Ŝe powstrzyma ono Vika Harrisona, disc jockeya, którego miała zaraz spotkać, od jakichkolwiek sprośnych komentarzy na temat jej opowieści. Mandy zwilŜyła wysuszone nagle wargi, wzięła głęboki oddech i weszła. Podwójne szklane drzwi wprowadziły ją do małego holu recepcyjnego. Pomieszczenie wykończone było mieszaniną szkła i chromu, stała tam kanapa ze skaju w kolorze burgunda, pusty stojak na parasole oraz imponująco wyglądające biurko z drzewa tekowego z równie imponującą osobą za nim, którą Mandy wzięła albo za recepcjonistkę, albo straŜniczkę. - Przyszłam... zobaczyć się z panem Vikiem Harrisonem - zaczęła pośpiesznie, ze złością myśląc o drŜeniu, które słyszała w swoim głosie. - To naprawdę głupio, Ŝe trzeba robić z tym takie zamieszanie. Mówię serio, przecieŜ moŜna było to równie dobrze wysłać pocztą, prawda? W końcu... - Pani nazwisko - wtrąciła bezceremonialnie recepcjonistka, a jej głęboki baryton skutecznie przerwał paplanie Amandy. - Ach tak - Mandy wydęła usta, przygotowując się do odparcia ataku. - Nazwisko? - zaśmiała się krótko, jakby było w tym coś zabawnego. - Słusznie. Moje nazwisko. - Przechyliła się przez biurko, próbując zajrzeć do papierów, które recepcjonistka trzymała w ręku. - Wydaje mi się, Ŝe jestem tutaj na liście jako pani Tremaine. Sądziłam, Ŝe pan Harrison potraktuje to jako kawał, ale wygląda na to...

- Amanda Tremaine. Pani Amanda Tremaine - powstrzymała ją zimno recepcjonistka, wskazując pomalowanym na czerwono paznokciem jedną linijkę na długiej liście nazwisk. - W lewo, tym holem w dół, aŜ znajdzie pani windę towarową. Winda osobowa jest w konserwacji. Drugie piętro, trzy korytarze w prawo, trzecie wejście. Nie wchodzić, jeśli pali się czerwone światło. - Tak, ale - Mandy próbowała protestować, ale recepcjonistka najwyraźniej przestała się juŜ nią zajmować. Podniosła słuchawkę telefonu i wykręciła numer wewnętrzny. - Pani Tremaine jest w drodze - powiedziała bez wstępów. Odkładając słuchawkę na widełki, spojrzała sowim wzrokiem na ociągającą się Mandy, która natychmiast, stukając głośno obcasami, pośpieszyła w dół pochylonego lekko korytarza. - Co za opryskliwa baba - mruczała gniewnie pod nosem, rozglądając się w poszukiwaniu windy towarowej. - Nie znoszę wind. Nigdy nie znosiłam wind. W końcu to tylko drugie piętro, mogłabym pójść piechotą. Ale ludzie dziś tacy juŜ są. Leniwi. Powinnam wrócić do tej śelaznej Damy i zaŜądać odpowiedzi na pytanie, gdzie są tu jakieś cholerne schody. A przede wszystkim powinnam przestać mówić do siebie głośno, zanim mnie ktoś stąd zabierze. Musiała chwilę poczekać, aŜ duŜe drzwi windy otworzyły się, odsłaniając drugie, podobne do wejścia do klatki, które trzeba było otworzyć ręcznie. Mamrocząc z wściekłości musiała uŜyć całej siły, by je odsunąć. Kiedy wreszcie się jej to udało, wśliznęła się do wnętrza wielkiej windy i szybko zasunęła drzwi za sobą. Nie rozglądając się wcale, wyciągnęła rękę do guzika z narysowaną dwójką, wpatrując się jak zafascynowana w tablicę sterowniczą. Winda szarpnęła i rozpoczęła mozolną wspinaczkę w górę. Mandy patrzyła jak zahipnotyzowana, kiedy światełko zgasło pod cyfrą jeden i wstrzymała oddech z nadzieją, Ŝe zaraz zapali się dwójka, a drzwi się otworzą. Światełko zapaliło się, jednak równie szybko zgasło. Winda szarpnęła ponownie, wydała z siebie głośny zgrzyt i usadowiła się mocno między piętrami. - O BoŜe - jęknęła Mandy całkiem głośno - karzesz mnie teraz za kłamstwo. - Po czym spojrzała w sufit, podniosła ręce i poskarŜyła się: - PrzecieŜ juŜ przyrzekłam, Ŝe się poprawię, nie zrozumiałeś mnie chyba? Opierający się leniwie o tylną ścianę windy męŜczyzna uniósł nieco brwi w cichej aprobacie dla stojących przed nim kobiecych kształtów. Zbyt zajęty swymi myślami,

zwyczajnie zapomniał wysiąść na pierwszym piętrze, a teraz dźwig znowu był w ruchu. Zlustrował kobietę od stóp do głów, zatrzymał się na chwilę na jej kształtnych kostkach, po czym powędrował wzrokiem w górę do rozwichrzonych loków, które - był tego pewien - przyczyniły się w szkole do przezwiska Rudzielec. Ale przecieŜ nie była to jakaś szkolna miss, powiedział do siebie i cień uśmiechu pojawił się natychmiast na jego opalonej twarzy. Widać zadała sobie sporo trudu, by ukryć interesującą zawartość pod takim opakowaniem. Zastanawiał się leniwie, co jest powodem jej stroju. MoŜe szuka pracy i ma nadzieję, Ŝe w ten sposób wyglądać będzie kompetentnie i profesjonalnie? RozwaŜania te przerwane zostały gwałtownym szarpnięciem, po którym winda zaraz stanęła w bezruchu, a kobieta głośno krzyknęła. - Nie ma się czym denerwować - rozpoczął pocieszającym tonem i natychmiast został zgaszony wściekłym sykiem Mandy. - A pan skąd się wziął? - spytała, obracając się zdumiona, Ŝe w windzie jest jeszcze inny pasaŜer. - Tak w ogóle? - uśmiechnął się krzywo, a w kącikach jego niebieskich oczu pojawiły się drobne fałdki. - Moi przodkowie pochodzą z Basking Ridge, małego miasteczka w New Jersey, o którym pani pewnie nigdy nie słyszała, ale od czasów ukończenia college'u mieszkałem zawsze w Nowym Jorku albo w Pensylwanii. A pani? - PrzecieŜ wie pan, Ŝe nie o to pytam! - wypaliła Mandy, patrząc w twarz stojącego przed nią męŜczyzny. Pomimo Ŝe sama miała dobrze ponad pięć stóp wzrostu, musiała jeszcze spoglądać do góry. - Nie pytałam o pana pochodzenie, tylko o to, skąd pan się wziął? MęŜczyzna uniósł brwi i wzruszył ramionami. - Ach, jeszcze wcześniej? No więc na początku, przynajmniej tak słyszałem, nie byłem niczym więcej, tylko błyskiem w oczach mojego ojca. Potem... - Niech pan przestanie! - Dlaczego zawsze muszę trafiać na takie dziwne sytuacje jak ta, zadawała sobie pytanie Mandy. Nerwowo przyczesała ręką włosy, rujnując resztki starannie ułoŜonej wcześniej fryzury. - Chodzi mi tylko o to, Ŝe nie zauwaŜyłam pana, kiedy wsiadłam. Czy utknęliśmy tu na długo? Nie cierpię wind. BoŜe, ta to ma wygląd. MęŜczyzna po raz pierwszy mógł wyraźnie przyjrzeć się małej, interesującej twarzy Mandy, a to, co zobaczył, sprawiło mu przyjemność. Najbardziej podoba mi się jej zadarty nosek, pomyślał. No i piegi, tak, piegi świetnie tu pasują. Na pewno byłaby w pierwszej piątce z dziesięciu kobiet, z którymi najbardziej chciałbym zablokować się w windzie. MoŜe nawet w trójce.

Ruszył od ściany do tablicy kontrolnej, umieszczonej z przodu windy. - Przepraszam, ale chcę zobaczyć, czy uda mi się kogoś tu sprowadzić. Otworzył drzwi szafeczki i wyciągnął stamtąd słuchawkę telefonu awaryjnego. Mandy zrobiła do jego pleców minę. Drobnomieszczański, zadowolony z siebie męski szowinista, oskarŜyła go w myślach. Po kilku bezowocnych „halo” odłoŜył słuchawkę na widełki, odwrócił się do niej i oświadczył radośnie: - Nie ma nikogo w domu. Mam nadzieję, Ŝe jadła juŜ pani lunch? - To wszystko za karę - zdecydowała Mandy, rozglądając się rozpaczliwie naokoło. Nie zobaczyła zbyt wiele poza czterema ścianami, pomalowanymi obłaŜąca farbą koloru groszku, i współwięźniem - pierwszej klasy gogusiem. Zamknęła oczy i westchnęła w poczuciu bezsilności. - Powinnam przewidzieć, Ŝe tak się właśnie stanie - jęknęła, oddając się po raz kolejny swojej największej słabości, to jest głośnemu myśleniu. - Teraz winda się zaraz urwie, ja zginę, a szef firmy pogrzebowej pomyśli, Ŝe uwielbiam ciuchy, które mam na sobie. BoŜe, nie pozwól, Ŝebym była pochowana w poliestrach. - Wpadła pani w histerię czy teŜ ten wybuch ma być dowodem czegoś znacznie głębszego? - Jej towarzysz niedoli zadał to pytanie, opierając ponownie swe szerokie ramiona o ściany windy. Zupełnie przestał myśleć o połączonym z lunchem spotkaniu, na które właśnie się wybierał, a jego dobry humor rósł w miarę, jak obserwował błazeństwa Amandy. Mandy zignorowała zupełnie jego dokuczliwy sarkazm. - Pracuje pan tutaj? - spytała, rejestrując jego celowo rozbielane dŜinsy i podkoszulkę. Ciasne, seksowne dŜinsy i dopasowana do ciała podkoszulka, przyznała w myślach, wbrew sobie rumieniąc się trochę. - Kto, ja? - odpowiedział pytaniem, równocześnie wskazując na siebie palcem. - Nie - eksplodowała Mandy, czując, Ŝe jest więcej niŜ lekko zdenerwowana. - Miałam na myśli tego róŜowego hipopotama w rogu. Oczywiście, Ŝe pan! MęŜczyzna sięgnął ręką do szyi i poprawił nie istniejący krawat. - Tak, jestem tu w zarządzie. - Wspaniale! Nareszcie coś do siebie pasuje! - Mandy z oburzeniem machnęła ręką. Czuł, Ŝe ogień płonie pod łaszkami tej harcerki. Widok podnoszącej się i opadającej gwałtownie piersi, w miarę przyspieszonego irytacją oddechu, sprawiał mu wyraźną przyjemność.

- Nie spodziewała się chyba pani, Ŝe wyjdę stąd przez dach windy i dokonam jakichś bohaterskich czynów? Jak pani wie, łatwo się przy tym skaleczyć. - Dlaczego nie mógł pan być tu woźnym? - zapytała, świdrując go wzrokiem. - Prawdę mówiąc - odpowiedział jej przekornie - to chciałem być kowbojem, ale mama uparła się na college... Odwróciła się szybko, Ŝeby nie widzieć jego uśmiechniętej szelmowsko twarzy. Nie mogła nic zrobić, Ŝeby nie słyszeć jego głosu, ale mogła przynajmniej na niego nie patrzeć. Wzdychając głęboko, fatalistycznie mruknęła pod nosem: - Jaka to w końcu róŜnica. Tak czy owak zostanę ukarana. A przecieŜ miał to być tylko niewinny Ŝart, niewarty, na Boga, zatrzymania całej windy. Jeanne miała rację, oj, miała. Czy kiedykolwiek nauczę się najpierw myśleć, a potem robić? MęŜczyzna, który najwyraźniej wcale nie zwrócił uwagi na jej aluzję, podszedł i zatrzymał się tuŜ przed nią. - Teraz juŜ nie ma pani wyboru: albo ozięble pocałuję panią, albo chlusnę pani w twarz zimną wodą. Co pani wybiera? - Cooo? - Ma pani atak histerii, madame - powiedział spokojnie. - Nie była pani nigdy w kinie? PrzecieŜ to hollywoodzki standard. Do pani naleŜy wybór kuracji. Albo niech pani przestanie mówić o tym, Ŝe Bóg panią pokarał i powie, o co naprawdę chodzi. Nie ma się czego wstydzić, a prędzej upłynie nam czas, zanim przyjdą mechanicy i naprawią to całe urządzenie. A właściwie dlaczego nie? - zadecydowała Mandy. Lepiej zrzucić z siebie ten cięŜar, zanim lina, na której wiszą, urwie się i oboje twardo wylądują w piwnicy. W końcu on nie był częścią roli i znalazł się tu tylko przez przypadek. A skoro mają spadać razem, to dobrze, Ŝeby przynajmniej wiedział, za co. Mandy spojrzała znów na wysokiego, ciemnowłosego i szalenie przystojnego męŜczyznę, który właśnie się do niej uśmiechał. Próbowała sobie wyobrazić, Ŝe stoi przed nią ojciec Mulligan, ksiądz z parafii w jej rodzinnym mieście. Bezskutecznie. On nadal wyglądał bardziej na muskularnego Kevina Costnera - a która kobieta przy zdrowych zmysłach mogłaby wziąć go za księdza? W końcu na bezrybiu i rak ryba, trzeba więc umieć się dostosować do okoliczności. Amanda podała mu rękę i pozwoliła pomóc sobie w zajęciu miejsca na podłodze, nie zwaŜając wcale na ryzyko, na jakie naraŜała białą spódnicę Jeanne. Odczekała, aŜ on równieŜ usiadł i przedstawiła skróconą wersję swego upadku.

- To wszystko? - spytał z niedowierzaniem, kiedy skończyła. - Wielkie nieba, jeśli za to miałaby pani wylądować w piekle, to gdzie pani zdaniem powinien trafić Al Capone? - Niech pan nie próbuje mnie pocieszać - stwierdziła Amanda, wywołując u swego sąsiada gwałtowny atak śmiechu. Potrząsnęła z dezaprobatą głową. - Poza tym nie wiem, czy zdaje pan sobie z tego sprawę, Ŝe jak winda się urwie, to pan równieŜ w niej będzie. - Winda wjedzie na drugie piętro - zapewnił ją ponownie, czując, Ŝe w głębi serca juŜ mu uwierzyła. - Ponadto - chciał dodać jej otuchy - w pani przypadku byłyby pewne okoliczności łagodzące. - Na przykład jakie? - spytała Mandy, z nadzieją rozgrzeszenia. - Na przykład takie, Ŝe nie robiła pani tego wszystkiego dla siebie, tylko dla biednych, upośledzonych muzycznie dzieciaków w Ŝłobku dziennym. - W przedszkolu - poprawiła Mandy - w przedszkolu prowadzonym przez siostry zakonne. - Obojętnie gdzie - zgodził się. Puścił palce Mandy i splótł ręce na swoich kolanach. - Po prostu niech pani idzie do tego Harrisona i załatwi sprawę. Jaka to w końcu róŜnica, czy nagięła pani trochę do siebie zasady konkursu, czy nie. PrzecieŜ to nie jego stereo. I niech pani pomruga trochę swoimi wspaniałymi rzęsami. Na pewno dorzuci wtedy jeszcze parę płyt gratis. Mandy zaczęła się rozluźniać. - Naprawdę pan tak myśli? - spytała, chwytając go pod wpływem nagłego impulsu za atletyczne ramię. MęŜczyzna popatrzał najpierw na jej rękę na swoim ramieniu, a potem na nią. - O tak - westchnął łagodnie - naprawdę tak myślę. Nie mogła nic na to poradzić. Jej policzki spłonęły i z trudem oderwała wzrok od fascynujących ją niebieskich oczu. - Pewnie uwaŜa mnie pan za idiotkę pierwszej klasy - paplała nerwowo. - Wie pan, tak naprawdę to wcale nie myślałam, Ŝe ta winda spadnie. Naprawdę nie. Ja po prostu mam taką dziwaczną wyobraźnię. Dzieciaki to uwielbiają. Mówią, Ŝe opowiadam im fantastyczne historie. I załoŜyłbym się o rancho, Ŝe wszyscy są potem bardzo szczęśliwi, pomyślał, uśmiechając się nieznacznie. Spojrzała na niego i skonstatowała, iŜ nadal się na nią gapi w ten sam, zbijający ją z tropu, sposób. - W końcu - musiała znowu odwrócić oczy i zajęła się zaraz paskiem torebki - nie była

to próba zrabowania skarbów czy coś w tym rodzaju. Albo chęć wyłudzenia czegoś dla siebie. PrzecieŜ to wszystko dla dzie... Mocna ręka ujęła ją za podbródek i odwróciła w jego stronę, ich spojrzenia spotkały się, nie mogąc oderwać się od siebie. - Panienko, czy ktoś kiedyś powiedział ci, Ŝe mówisz za duŜo? - szepnął zduszonym głosem. Potem pochylił się nieco, a ich usta lekko się spotkały. Był to tylko najdelikatniejszy cień pocałunku. Wyraźnie domagał się czegoś więcej niŜ lekkiego dotknięcia ust, na które mu pozwoliła. Mandy jednak poczuła, Ŝe ziemia zaczyna wirować pod jej nogami. Dopiero kiedy rozbawiony męski głos wdarł się w jej roztargnione myśli, zdała sobie sprawę, iŜ winda zakończyła wreszcie swą podróŜ na drugie piętro. - Hej tam, witajcie - zawołał ktoś figlarnie. - Zastanawiałem się juŜ, gdzie się podzialiście. Helen nic nie mówiła, Ŝe prowadzi pani ze sobą szczęśliwego męŜusia, pani Tremaine. Nic dziwnego, Ŝe uśmiecha się w ten sposób, to dopiero był list! - Słu...słucham? - zająknęła się Mandy, widząc, jak męŜczyzna, który mógł być tylko Vikiem Harrisonem, otwiera wewnętrzne drzwi windy. - To nie jest tak, jak pan... to znaczy ten męŜczyzna nie jest... pan myślał, Ŝe to? Och nie, widzi pan... - Lepiej, Ŝeby on był panem Tremaine, proszę pani. - Disc jockey przerwał jej bezskuteczne próby wymyślenia jakiejś stosownej historii. - Jeśli nie jest, to z pewnością do pani naleŜy rekord oszukiwania w najkrótszym czasie po zawiązaniu węzła małŜeńskiego. Siedzący obok niej na podłodze windy męŜczyzna, opierając niedbale ręce na podkurczonych kolanach, ten sam, który niedawno słyszał jej wyznanie, a jeszcze później skorzystał z jej poruszenia i pocałował ją, teraz wstał i wyciągnął rękę do patrzącego chytrze Harrisona. - Pan Harrison? - powiedział kordialnie swym głębokim, mocnym głosem - Nazywam się Tremaine. Proszę wybaczyć mojej Ŝonie, ale jesteśmy małŜeństwem dopiero od niedawna, a ona zawsze trochę traci głowę, kiedy ją całuję. Wie pan, jak to jest - zakończył, mrugając porozumiewawczo do Harrisona w taki sposób, Ŝe Mandy miała ochotę udusić ich obu. Disc jockey spoglądał przez chwilę to na zarumienioną Mandy, to na jej zadowolonego męŜa, w końcu zdecydował, Ŝe trzeba podać im rękę i nadać sprawie dalszy bieg. Za piętnaście minut miał znowu wejście na antenę. - Państwo Tremaine, pozwólcie, proszę, za mną - powiedział i ruszył w dół korytarza. - Próbowałem się rano z panią skontaktować, Ŝeby powiadomić o zmianie naszych planów, ale potem zdecydowałem zrobić to osobiście. Wygląda na to, Ŝe mamy dla was obojga małą

niespodziankę! Mandy rzuciła swemu pseudomęŜowi pytające spojrzenie, ale on tylko wzruszył ramionami i wziął ją za rękę. - Tylko trzymaj język za zębami i uśmiechaj się, pani Tremaine. Od tej chwili ja prowadzę całą sprawę. A tak przy okazji - szepnął, pochylając się tak blisko, Ŝe poczuła w uchu ciepło jego oddechu - to jak ci w ogóle na imię? - Mandy - syknęła, czując, jak pułapka ruchomych piasków wciągają bezpowrotnie. - Amanda Elisabeth Tremaine. - Bardzo pięknie, Amando Elisabeth. - Ścisnął porozumiewawczo jej rozdygotaną dłoń. - A tak dla porządku, jak ja mam na imię? Mandy zamarła. Jak on mógł mieć na imię? Ani razu nie uŜywała przecieŜ męskiego imienia w swoim opowiadaniu. - Nie wiem - wyszeptała bezradnie i wyglądała, jakby miała zaraz wszystko zepsuć gwałtownym wybuchem płaczu. - Nie ma Ŝadnego problemu, Amando Elisabeth - odpowiedział uprzejmie, co wcale nie złagodziło jej drŜenia ani o włos. - Mów mi po prostu Joe i wszystko będzie w porządku. Zaufaj mi. Mandy jęknęła i pozwoliła prowadzić się dalej korytarzem na spotkanie swego losu. - Gdzie się wybierasz? Mandy pchnęła delikatnie Jeanne z powrotem na krzesło, prosząc, by nie zapominała o tym, Ŝe jest juŜ starszą kobietą w wieku czterdziestu trzech lat. - JuŜ ci mówiłam, Ŝe jadę na miesiąc miodowy. - Wiem, Ŝe tak powiedziałaś, Amando - wypaliła Jeanne - chciałam się tylko dowiedzieć, dlaczego tak powiedziałaś. PrzecieŜ nie moŜesz jechać na miodowy miesiąc, dziecinko. Nie jesteś nawet męŜatką! - No jasne. I chcesz, Ŝebym teraz to powiedziała Vikowi Harrisonowi i wszystkim innym w WFML? - spytała sarkastycznie Mandy. - Kiedy tam poszłam, byłam zdecydowana wyznać panu Harrisonowi całą prawdę, mając nadzieję, Ŝe i tak dostanę to stereo. A wtedy, no wiesz, pojawił się Joe i sprawy zaraz wymknęły mi się spod kontroli. - Kto to jest Joe? - spytała Jeanne słabo. - Joe uwaŜa, Ŝe mogłabym zostać oskarŜona o oszustwo, nawet gdybym nie przyjęła nagrody. Niezgodne z prawem przyjęcie towaru przed zaistnieniem upowaŜniających do tego okoliczności lub coś w tym rodzaju, a w ogóle to nie chcę pamiętać, o co jeszcze mogłabym

zostać oskarŜona. Joe mówi... - Kto to jest Joe? - wrzasnęła Jeanne, czując się, jakby weszła do kina pod sam koniec projekcji. - Joe Tremaine - wyjaśniła Mandy, zdając sobie sprawę, jak zabawnie musi to zabrzmieć. Jeanne potrząsnęła głową, jakby chciała wszystko wyjaśnić. - Zaraz, zaraz, przecieŜ ty nie znasz Ŝadnego Joe'ego Tremaine'a. Mandy, to wszystko nie trzyma się kupy. Mandy podeszła do wspaniałego stereo, które stało na honorowym miejscu w największej sali w przedszkolu, i strzepnęła nie istniejącą drobinkę kurzu. Wzięła głęboki wdech i odwróciła się do zdezorientowanej pracodawczyni. - Ugrzęzłam w radiu, w windzie - powiedziała pośpiesznie. - Jak wiesz, nie znoszę wind. A w tej samej windzie był właśnie ten męŜczyzna, spytał mnie dlaczego nie chcę być pochowana w poliestrach, powiedziałam mu o stereo, a on mnie pocałował. A wtedy zobaczył to pan Harrison i pomyślał, Ŝe on jest moim męŜem. A on nie robi nic innego, tylko przedstawia się jako Joe Tremaine. Jak jakiś rycerz w błyszczącej zbroi, galopujący na ratunek. - Wygląda na to, Ŝe zaraz mi głowa pęknie - wtrąciła Jeanne. - Ale wtedy - kontynuowała Amanda tak, jakby chciała mieć te wyjaśnienia jak najszybciej za sobą - zjawia się pan Harrison i mówi nam o tym miodowym miesiącu: Ŝe radio funduje nam pięć dni w Atlantic City, Ŝe sfilmuje to telewizja i Ŝe zostanie to pokazane w ich nocnym magazynie. Widzisz, nieco wcześniej odebraliśmy juŜ stereo i było za późno, Ŝeby się wycofać. NaleŜało tylko uśmiechnąć się i stwierdzić: „To fenomenalnie, bardzo dziękujemy”. Teraz Joe mówi, Ŝe jeśli się kiedykolwiek przyznamy do kłamstwa, to wezmą mnie do aresztu, a jego pewnie teŜ, więc muszę przez to przejść. Jestem pewna, Ŝe wszystko zrozumiesz i dlatego jadę na miodowy miesiąc. Wzięła kolejny głęboki oddech, rozłoŜyła bezradnie ręce i dodała: - Widzisz Jeanne, tak jak ci wcześniej powiedziałam, to takie proste. Jeanne Tisdale nie rzekła nawet słowa. Nie patrząc ani w lewo, ani w prawo wstała i poszła do swej klasy pełnej okropnych dzieci. Z dwojga złego wolała juŜ zająć się nimi.

ROZDZIAŁ DRUGI Pokerowe zagranie przed Jeanne, która dała się przekonać, Ŝe nic specjalnego nie moŜe się wydarzyć w Atlantic City - w dodatku pod opieką kamerzysty, technika i reŜyserującej całość kobiety - nie było specjalnie trudne. Czym innym jednak pozostawało przekonanie samej siebie, Ŝe pięć dni spędzonych z facetem takim jak Joe moŜna będzie uznać za niewinną i nieszkodliwą rozrywkę. Mandy i tak miała jechać na wakacje, dlatego fakt, Ŝe oderwie się od przedszkola nie martwił jej wcale. Nie przejmowała się teŜ nadmiernie reakcją przełoŜonych. Tak jak wcześniej powiedziała Jeanne, lokalna stacja telewizyjna stanowiła tylko jeden z trzydziestu trzech kanałów, które moŜna było w okolicy oglądać we własnej telewizji kablowej. Nie było teŜ tajemnicą, Ŝe mało kto oglądał Kanał 76, z wyjątkiem powtórek ulubionego programu „Leave it to Beaver”. Szanse na to, Ŝe któryś z przełoŜonych w ogóle zobaczy Mandy w telewizji, a dodatkowo skojarzy ją z przedszkolem, były bliskie zeru. Ponadto Vic Harrison uprzedził ją, Ŝe jej opowieść będzie tylko jedną z dwóch przedstawionych w półgodzinnym programie. Odliczając czas na reklamy, Mandy wyliczyła sobie z dokładnością do kilku sekund, Ŝe będzie to około dziesięć minut czasu antenowego. Jeśli załoŜy okulary, a włosy, kiedy się tylko da, ukrywać będzie pod chustką lub kapeluszem, to w takim czasie nie poznałaby jej nawet własna rodzina. W tym sęk - Mandy przede wszystkim nie chciała być rozpoznana. Gdyby był choćby cień szansy, Ŝe program zostanie wyemitowany poza Allentown, przyznałaby się od razu do fałszerstwa, nie zwaŜając na konsekwencje. Pracowała nad swoją pozycją od trzech lat i nawet wspaniałe stereo nie wystarczało, Ŝeby z własnej woli miała zniszczyć tak trudno wypracowaną wolność. W końcu pomyślała o Joe'em Tremaine'ie. Kiedy disc jockey zaskoczył ich swoją „niespodzianką”, Mandy była pewna, Ŝe Joe przerwie grę. W końcu, nawet gdyby był ostatnim samarytaninem po tej stronie Missisipi, są jakieś granice dobrosąsiedzkich uprzejmości. Czym innym było przecieŜ wybawienie Mandy z opresji, w jakiej znalazła się wtedy w telewizji, a czym innym będzie poświęcenie pięciu dni swojego Ŝycia po to, by utrzymać jej sekret w tajemnicy. Czy on nie miał swojej pracy, do której musiał chodzić? Z całą pewnością nie był ubrany jak ktoś, kto moŜe sobie pozwolić, by wziąć wolne, kiedy tylko wyda mu się to

potrzebne. Mimo wszystko Mandy nie mogła uwierzyć, Ŝe Joe Tremaine był człowiekiem, który potrafiłby potraktować wyjazd do Atlantic City jako kupon na darmowy posiłek. W jego wyglądzie kryło się zbyt wiele sprzeczności. Jego włosy były świetnie ostrzyŜone. Mógłby nosić zwykłe tenisówki, ale to, co miał na nogach, to były najlepsze, markowe buty sportowe. No i ten jego zegarek - płaski i złoty, w którym Mandy rozpoznała tę samą szwajcarską markę, którą najbardziej lubił jej bajecznie bogaty dziadek. Nie, pieniądze nic tu nie wyjaśniają. Więc co go naprawdę interesuje? Wychodząc z wielkiej, starodawnej wanny z nóŜkami w kształcie pazurów - nawiasem mówiąc stanowiącej jeden z waŜniejszych powodów, dla których zdecydowała się na mieszkanie na trzecim piętrze bez windy - Mandy rzuciła okiem na swe odbicie w duŜym, wiszącym na drzwiach łazienki lustrze. Przez chwilę zastanawiała się nad tym, co zobaczyła. - NiewaŜne, o co mu chodzi, ale aŜ tak spłukany chyba nie jest - stwierdziła w końcu, przypominając sobie, jak przystojny jest Joe... Tremaine. MęŜczyzna, którego Mandy znała jako Joe'ego Tremaine'a, przeszedł rześko przez wyłoŜony kafelkami korytarz i właśnie minął drzwi prowadzące do biur zarządu WFML. Było to po normalnych godzinach urzędowania, a sekretarka, która zwykle strzegła zza duŜego biurka prywatności właściciela, poszła juŜ do domu. Nie troszcząc się o to, by zapukać w podwójne drewniane drzwi, wszedł do siedziby zarządu. Skierował się prosto do połączonej z biurem łazienki, pozostawiając po drodze w nieładzie adidasy, dŜinsy i podkoszulkę. Zwykle nie był takim bałaganiarzem, ale dzisiaj się bardzo spieszył. W końcu miał randkę z własną Ŝoną. Kiedy w niecały kwadrans później znalazł się ponownie w biurze, ubrany był juŜ w białe, marynarskie spodnie i zielonkawą bluzę bez kołnierzyka, harmonizującą dobrze z jego opalenizną. Wsunął bose stopy w mokasyny, które znalazł pod biurkiem, i właśnie wkładał portfel do kieszeni, kiedy otworzyły się drzwi od sekretariatu. - Wychodzisz do miasta, Josh? - spytał starszy męŜczyzna, sadowiąc się z rozmachem na krześle. - Powinienem był przewidzieć, Ŝe nie zajmie ci więcej jak jeden dzień, Ŝeby zaprzyjaźnić się z którąś z miejscowych piękności. Kim ona jest? BoŜe, ale dzisiaj miałem dzień. Jestem wykończony. Pomyślałem, Ŝe wpadnę na chwilę, by na gorąco wysłuchać twojej opinii, zanim wrócę do hotelu. No więc? Myślisz, Ŝe zrobiliśmy dobry interes? Zawsze

chciałem mieć własną stację telewizyjną. Radio było tylko dodatkiem. Przez cały czas, kiedy starszy męŜczyzna mówił, młodszy, zwany Joshem, był bardzo zajęty. Uczesał włosy przed lustrem, które wisiało nad kredensem w dalszej części gabinetu, wsunął koszulę w spodnie i zapiął pasek na swoich wąskich biodrach. Na koniec przepisał z leŜącego na biurku notesu adres na małą karteczkę, którą wyrwał z biurowego kalendarza. - Bardzo mi się podoba ta stacja telewizyjna, tato - stwierdził. Obszedł biurko i usiadł na krześle naprzeciw ojca. - Ale tak naprawdę, to najbardziej się cieszę z twojego „dodatku”. - Tylko nie mów mi proszę, Josh, iŜ zawsze w skrytości marzyłeś, Ŝeby zostać disc jockeyem. JuŜ dość, Ŝe twoja biedna matka i ja musieliśmy przez wiele lat znosić rozlegający się z twojego pokoju hałas tych „Skipping Rocks” i innych. - „Skipping Rocks”? - Josh spojrzał zdumiony na ojca, po czym roześmiał się. - To „Rolling Stones”, tato. Nadal zresztą kupuję ich płyty. Ale nie, nie chcę wcale zostać disc jockeyem. Prawdę mówiąc, wygląda na to, Ŝe będę musiał wyjechać na parę dni z miasta. Czy dasz sobie sam radę z wszystkimi papierami związanymi z tym projektem? Starszy męŜczyzna, który wyglądał niemal dokładnie tak samo jak jego syn, z wyjątkiem przyprószonych siwizną skroni i nieznacznego brzuszka, wstał teraz szybko, poruszony ostatnimi słowami Josha. - Prowadziłem wszystkie sprawy sam grubo wcześniej, zanim pojawiły się u ciebie mleczne zęby, ty impertynencki szczeniaku. Wziąłem cię tu tylko dlatego, Ŝe odwiedziny w stacji radiowo - telewizyjnej wyglądały interesująco. Ta cała inwestycja to dla mnie drobiazg, jak wiesz. Wydawało mi się po prostu, Ŝe potrzebuję nowego hobby, to wszystko. Josh rozejrzał się po urządzonym kosztownie biurze. - Hobby. Dobrze, Ŝe nie wymyśliłeś inwestowania w kolej. Z tego tutaj nawet koncern Philipsa nie wyciągnąłby zysków. A tak powaŜnie, to myślę, Ŝe przy odrobinie starania to miejsce będzie zarabiało na siebie za parę lat. Mógłbyś zacząć od tej dziewczyny z wiadomości o szóstej wieczorem, przekazującej prognozę pogody. - No, teraz widzę, Ŝe zeszło na twoje hobby, Joshua. Kobiety. Ale nie odpowiedziałeś mi na pytanie, kto jest szczęśliwą wybranką na dziś wieczór? Joshua Philips wstał z krzesła i ruszył w kierunku drzwi. Po drodze zarzucił na ramię swą jedwabną sportową kurtkę. Spojrzał na ojca z ukosa z krzywym uśmiechem i odrzekł: - Naprawdę nie odpowiedziałem? Zapal lepiej w oknie świeczkę, bo mogę późno wrócić. Mandy ustawiała właśnie wentylator w ten sposób, aby dmuchał dokładnie na nią

podczas oglądania telewizyjnych wieczornych wiadomości. Nagle usłyszała głośne pukanie do drzwi. W pierwszej chwili pomyślała, Ŝe to ktoś do naprawy klimatyzacji i krzyknęła: - No nareszcie, juŜ myślałam, Ŝe ugotuję się tu Ŝywcem. Josh Philips opierał się o framugę drzwi, z kurtką przewieszoną przez ramię, lekko zdyszany po wspinaczce na trzecie piętro. W jego niebieskich oczach pojawił się wyraz uznania, kiedy zobaczył Mandy otwierającą mu drzwi, ubraną w drelichowe szorty, bluzkę bez rękawów zawiązaną na brzuchu i niewiele więcej. - TeŜ zawsze chciałem być straŜakiem - powiedział, odrywając się od framugi. Schylił głowę i wszedł pod ramieniem Mandy do mieszkania. - Została mi jeszcze tylko zabawa w doktora i wszystkie moje marzenia zostaną spełnione. Mandy zatrzasnęła drzwi i odwróciła się do swego gościa, który zatrzymał się na środku pokoju, uśmiechając się szeroko. - Czy jesteś ze swej natury pozbawiony ogłady, czy teŜ nad tym specjalnie pracujesz? - zapytała, wziąwszy się pod boki. - Myślałam, Ŝe jesteś z ekipy remontowej. Akurat nawaliła mi klimatyzacja. - Nie wiem, kto miał ci to naprawić, ale myślę, Ŝe moŜe mówić o szczęściu, iŜ jeszcze Ŝyje. Wiesz, gdyby wzrok mógł zabijać, to juŜ bym nie Ŝył, pomimo Ŝe tylko zapukałem do twoich drzwi. - Nie czekając na zaproszenie, przeszedł przez pokój do zepsutego urządzenia. - Co się konkretnie zepsuło? Mandy opuściła z rezygnacją ręce. Najwyraźniej nie było szans na pozbycie się tego człowieka. - Nie da się na tym dalej robić dobrych grzanek - stwierdziła, siadając z rozmachem na kanapę. Bardzo się starała zachować pozory, Ŝe nawet w takim upale da się Ŝyć. Na najwyŜszej kondygnacji trzypiętrowego budynku nie było Ŝadnego miejsca, gdzie moŜna by się schronić przed falą gorąca. Zimna kąpiel, którą wzięła zaraz po przyjściu do domu, dawno juŜ straciła swój zbawienny efekt. - Jesteśmy dziś w odrobinę wrednym nastroju, co? - spytał Josh, patrząc na naburmuszoną twarz Mandy. - Bądź grzeczna i daj mi śrubokręt, dobrze? - Śrubokręt? - powtórzyła zniecierpliwiona. - A po co? Josh posłał jej spojrzenie, które nie wróŜyło niczego dobrego, gdyby odmówiła. - Śrubokręt Philipsa - wyjaśnił, uśmiechając się dziwnie. - Chyba trochę grasz do jednej bramki. Poza tym - dodała, spełniając niechętnie jego Ŝądanie - mówiłeś, zdaje się, Ŝe jesteś w zarządzie. Jedyny śrubokręt, którego będziesz umiał

uŜywać, składa się prawdopodobnie z wódki i soku pomarańczowego. - A teraz ubierz się, bo wychodzimy - powiedział, kiedy podała mu do ręki śrubokręt w taki sposób, jakby był chirurgiem i właśnie poprosił o skalpel. - Nie, Ŝebyś nie wyglądała ponętnie w takim stroju, Ŝono, ale nie mam ochoty odganiać pałką od ciebie kaŜdego spotkanego męŜczyzny. MęŜatki nie powinny ubierać się w taki wyzywający sposób. - Odwrócił głowę i skupił się na odkręcaniu płyty czołowej z urządzenia klimatyzacyjnego. Mandy otworzyła i zamknęła usta kilka razy, zanim zdała sobie sprawę, Ŝe zachowuje się jak ryba chwytająca powietrze, po czym spojrzała na swoją bluzkę i szorty. Nie ubrała się wyzywająco, po prostu chciała być na luzie. W końcu była przecieŜ we własnym domu! Za kogo on się do Ucha uwaŜa? Otworzyła ponownie usta, Ŝeby mu powiedzieć, gdzie moŜe sobie schować te swoje komentarze, a śrubokręt pewnie teŜ, kiedy niski szum klimatyzacji przykuł jej uwagę. - No i proszę - odezwał się Josh, zacierając z satysfakcją ręce. - Po prostu luźny kabel. Poza tym powinnaś co jakiś czas przeczyścić filtr. To urządzenie jest paskudne. Mandy zacisnęła z wściekłością pięści. JuŜ mu miała podziękować za naprawę klimatyzacji, a ten pozwala sobie na komentarze na temat jej gospodarstwa. - Jeszcze tu jesteś? - spytał, gdy płyta czołowa klimatyzatora była juŜ na miejscu. - Dalej, raz, raz. Mam rezerwację na siódmą w Hiltonie. - Nie obchodzi mnie, czy masz rezerwację na dziewiątą czy na północ! - Mandy odzyskała wreszcie głos. - Ja nigdzie z tobą nie idę. Josh potrząsnął głową z uśmiechem politowania. - Owszem idziesz, Ŝono. A moŜe zapomniałaś, Ŝe wyjeŜdŜamy na miodowy miesiąc w najbliŜszą sobotę? Powinniśmy się trochę naradzić, by nasze opowiadania nie róŜniły się zbytnio w przyszłym tygodniu. - Och, to - powiedziała tym razem całkiem cicho. - Tak, to. Z równym skutkiem moŜemy zresztą zostać tutaj i zadzwonić po pizzę - zaproponował, celowo taksując ją wzrokiem i podkręcając nie istniejącego wąsa. - Nie upieram się. Mandy nie zwlekała juŜ ani chwili dłuŜej. - Nie mieszkasz tu, prawda? - spytała Mandy, widząc jak Josh przegląda składaną mapę, którą wziął z przedniego siedzenia swojego samochodu, zanim ruszyli Piątą Ulicą w kierunku Hamilton Mail. Rozejrzała się po wnętrzu samochodu, po czym dodała szybko: - To wynajęty samochód, prawda? Mógłbyś być przecieŜ wielokrotnym mordercą, czyŜ nie? Co ja

do Ucha robię, wsiadając z tobą do samochodu? Zatrzymaj się tu na rogu, chcę natychmiast wysiąść. Josh posłał jej szybkie spojrzenie, włączając się płynnie do ruchu. - Wielokrotnym mordercą? Czy ja wyglądam jak wielokrotny morderca? Mandy obejrzała go sobie dokładnie spod przymkniętych powiek. Wyglądał jak facet z reklamy drogich gatunków szkockiej whisky. Wyglądał kosztownie. Wyglądał pociągająco. Wyglądał... - Skąd u diabła mam wiedzieć, jak wyglądają notoryczni mordercy - zaprotestowała, rumieniąc się nieznacznie, kiedy zdała sobie sprawę ze swoich myśli. - Gdyby ludzie wiedzieli, jak oni wyglądają, to nie wsiadaliby z nimi do samochodów, po to, by skończyć martwi gdzieś na bezdroŜach. Nie słyszałeś, co mówię, wypuść mnie tutaj! Aby zademonstrować, Ŝe mówi powaŜnie, zaczęła się szarpać z rączką drzwi. Ale samochód był jednym z tych modeli posiadających zabezpieczenia od wewnątrz przed przypadkowym otwarciem przez dzieci i próby te zakończyły się fiaskiem. Poddając się, z bezsilną wściekłością uderzyła w drzwi i mruknęła: - Tak, dbają w Detroit o bezpieczeństwo. I co ja mam teraz zrobić? Josh obserwował ją, jak walczyła z drzwiami z miną dziecka, któremu odebrano ciasteczko i potrząsnął głową. - Przestaniesz w końcu, Amando Elisabeth? Nie jestem Ŝadnym mordercą. Usiądź teraz jak grzeczna dziewczynka i powiedz mi, gdzie mam skręcić. Mandy trzymała dalej spuszczoną głowę, spojrzała jednak przez szybę, by zorientować się, gdzie są. - Na skrzyŜowaniu w lewo - powiedziała niechętnie. - I nie nazywaj mnie dziewczynką. To poniŜające. Josh wjechał na parking i zatrzymał się w miejscu wskazanym przez obsługę. Wyłączając silnik odblokował drzwi i oświadczył: - Proszę, kobieto. Jesteś juŜ wolna i moŜesz robić z tym, co chcesz. Ale błagam, nie oczekuj ode mnie, Ŝe kiedyś potrzymam ci drzwi. Nie chcę, Ŝebyś pomyślała, iŜ nie wierzę w równouprawnienie. - To nie równouprawnienie, tylko zwykła kurtuazja - podkreśliła Mandy i rozsiadła się wygodnie, ze skrzyŜowanymi demonstracyjnie rękoma. - Równe prawa nie oznaczają, Ŝe męŜczyźni muszą się cofnąć w rozwoju do poziomu jaskiniowców. Udając rozczarowanie, Josh stwierdził: - Szkoda, bo właśnie miałem nadzieję, Ŝe wciągnę cię za włosy do swojego legowiska.

Oznacza to, iŜ będę musiał wrócić do koncepcji obiadu, o ile oczywiście zdecydowałaś, Ŝe nie jestem jakimś obłąkanym mordercą, który proponuje najpierw obiad, a potem zabójstwo. Mandy wstrzymała się z odpowiedzią, aŜ Josh obszedł samochód dookoła i pomógł jej wysiąść. - Przepraszam, chyba naoglądałam się za duŜo filmów. Ale wiesz przecieŜ, Ŝe mam rację. Naprawdę nic o tobie nie wiem. Josh objął ją w talii i podprowadził do chodnika. - Więc w takiej sytuacji nie pozostaje ci nic innego, jak tylko zawierzyć własnemu sądowi, tak? Chyba mogłem się postarać o jakieś zaświadczenie od mamy, tylko kto by za nią gwarantował? - PrzecieŜ powiedziałam, Ŝe mi przykro - zjeŜyła się Mandy. - Nie musisz się nade mną znęcać. Chodźmy juŜ, bo jestem głodna. Nie czekając na jego zgodę, Mandy popchnęła drzwi i weszła do środka. Josh zwlekał jeszcze przez chwilę, podziwiając, jak prosta Ŝółta sukienka podkreślała jej kształtne nogi i szczupłe kostki, po czym mruknął do siebie: - No, Joshu Philipsie, właśnie przekraczasz Rubikon. Nie denerwuj się i pozwól się ponieść jego falom. W ciągu paru minut siedzieli w przytulnym zakątku, oddzielonym draperiami od reszty sali, przeglądając rozłoŜone przed nimi karty dań. - Płacimy naturalnie kaŜdy za siebie - oznajmiła Mandy, spoglądając na ceny. - Dlaczego naturalnie? Ja ciebie zaprosiłem. - Bo jest to spotkanie w interesach - powiedziała Mandy rozsądnie, nastawiając się psychicznie na pieczonego kurczaka, choć miałaby ochotę na soczysty stek. - Masz rację, musimy przedyskutować tę głupią aferę, w którą nas wpakowałeś. - Ja nas wpakowałem, JA NAS WPAKOWAŁEM! No, no, podoba mi się to! - Josh podniósł głos tak, Ŝe kilka głów zwróciło się w ich stronę. - Pani, jesteś genialna. - Ciii... nie róbmy sceny - ostrzegła szeptem. Popatrzyła na niego oskarŜycielsko. - To była równieŜ i twoja wina. Przyszłam do telewizji tylko po to, Ŝeby wszystko wyjaśnić. Nigdy nie zamierzałam nikogo oszukać ani wyłudzić czegoś, czy jak ty to tam nazywasz. To ty wyskoczyłeś z tym swoim okropnym uśmiechem i słowami: „Cześć, nazywam się Tremaine”, a potem mrugałeś obleśnie, porozumiewawczo, jakbyś miał z Vikiem Harrisonem jakieś brudne tajemnice. - Jest jeszcze jedna rzecz - Josh przerwał szybko. - Co takiego napisałaś w tych dwudziestu pięciu, czy ilu tam, słowach prozy, Ŝe Harrison spoglądał na ciebie jak na łakomy

kąsek po długiej diecie warzywnej. Znam cię ledwie od kilku godzin, a juŜ twoja wyobraźnia przeraŜa mnie śmiertelnie. - Nie zmieniaj tematu. - Mandy zgrzytnęła zębami. Brwi Josha uniosły się odrobinę. - Dobre, co? Przypomnij mi, Ŝebym zapytał o to reŜysera, kiedy spotkamy się w sobotę rano. Mandy przymknęła oczy i starała się skoncentrować na wspomnieniu rozradowanych dzieci, które tańczyły i śpiewały, kiedy uruchomiła nowe stereo. Dla nich warto było się poświęcić, powtarzała sobie wielokrotnie w duszy. - Nie warto było się poświęcać - stwierdziła głośno, a w jej oczach odbijał się strach. - Och, daj spokój - zapewnił przekonany, Ŝe mówi o tym, co napisała na konkurs - na pewno nie było to takie złe. Nie zaniŜaj swojej wartości, Mandy, w końcu przecieŜ to ty wygrałaś. Potrząsnęła głową z niechęcią. - Przestań przez chwilę być monotematyczny i posłuchaj mnie. Nie miałam na myśli tego, co wysłałam. Chodziło mi o to, Ŝe ta cała sprawa nie warta była poświęcenia. - OdłoŜyła kartę na stół, podejmując jednocześnie decyzję. - Odpadam z tej całej gry. Przepraszam. Josh spojrzał szybko na Mandy, w której oczach błysnęły łzy, i gestem odprawił kelnera, chcącego właśnie przyjąć zamówienie. To, co zaczęło się wczoraj od głupiego psikusa, przerodziło się teraz u niego w śmiertelnie powaŜne przedsięwzięcie. Nie, na pewno nie pozwoli Amandzie teraz, ot, tak sobie, się wykręcić. Odkładając menu na stół, ujął ją delikatnie za rękę. - Amando, pomóŜ mi, proszę - zaczął miękko. - Spójrz na mnie, Amando. Zdałem sobie sprawę, Ŝe będę musiał się z tobą czymś podzielić. Przechyliła lekko głowę, spoglądając na niego, zdziwiona nagłą powagą w jego głosie. - Potrzebujesz mojej pomocy? Jak? Dlaczego? O czym ty w ogóle mówisz? Josh pocierał przez chwilę czoło, potem rozejrzał się wkoło, upewniając się, Ŝe nikt ich nie usłyszy. - Są pewne sprawy, niezbyt chlubne, które zdarzają się w radiu i telewizji. Sprawy badane później przez takie grupy jak FCC. Mandy przygryzła wargę i rozejrzała się szybko. Nie bardzo wiedziała, czego ma właściwie szukać, wiedziała tylko, Ŝe musi być ostroŜna. - Jesteś agentem rządowym? - spytała szeptem, czując, jak ogarniają dreszczyk emocji. - Coś jest nie tak w WF... to znaczy, wiesz gdzie?

- Posłuchaj, Amando - ostrzegł ją z namaszczeniem. - Nie daj się wywieść w pole. Nigdy nie mówiłem, Ŝe jestem rządowym agentem, dobrze? Odchyliła się w krześle, posyłając mu pełen wyŜszości uśmiech. - Nie dam się zbyć tak łatwo, panie Joe Tremaine. Nie urodziłam się wczoraj. Od razu zauwaŜyłam, Ŝe ten Vic Harrison miał coś dziwnego w oczach. O co chodzi: łapówki, lewe pieniądze, podatki? Mój BoŜe, ta to ma wyobraźnię, pomyślał Josh, zachowując jednak kamienną twarz. Nie powiedział jej przecieŜ, Ŝe jest agentem, stwierdził tylko, iŜ są pewne delikatne sprawy w rozgłośniach radiowych i telewizyjnych. Musiał jednak przyznać, Ŝe balansuje na bardzo cienkiej linie pomiędzy subtelną prawdą a jawnym łgarstwem. Gdyby nie fakt, Ŝe miał bardzo powaŜny powód do takiego zagrania, uznałby to za zwykłe łajdactwo. Ściszył głos do gardłowego szeptu i nachylił się do niej konfidencjonalnie. - Wszystko razem, Mandy, wszystko razem. Nie zwaŜając na powaŜne argumenty, a były one wszelakiej maści, jakimi Mandy starała się skłonić go do mówienia, Josh nie dał z siebie wycisnąć nic więcej. Przypomniał jej tylko, Ŝe tajni agenci rządowi działają zawsze w oparciu o zasadę „wiedz tylko to, co musisz”. Prawdę mówiąc, odmówił nawet zdawkowych komentarzy na temat FCC. Ale Mandy potrafiła się z tym pogodzić. DuŜo trudniej było jej przejść do porządku dziennego nad tym, Ŝe nie zna jego prawdziwego nazwiska. Był dla niej tylko Joe'em Tremaine'em i Joe'em Tremaine'em miał pozostać. - Będzie duŜo mniejsza szansa na to, Ŝe wpadniesz, jeśli dalej będziesz o mnie myślała jako o Joe'em - powiedział jej przy deserze. Posiłek był wspaniały, podawany w przerwach pomiędzy potyczkami na kaŜdy temat, poczynając od jego prawdziwego imienia, a kończąc na roli, jaką ma odegrać podczas fałszywego miesiąca miodowego. Na koniec Josh pozwolił sobie na stwierdzenie, Ŝe zwykle w takich małych stacjach telewizyjnych kamerzyści wyjeŜdŜający z ekipą wymagają specjalnej obserwacji. To natychmiast natchnęło Mandy kolejnym pomysłem, a Josh w duchu współczuł biednemu kamerzyście, który na pewno będzie stropiony czujną opieką Mandy. - Ledwo znalazłam miejsce na to ciasto - oznajmiła Mandy, siadając wygodniej w fotelu. - Stek był tak fenomenalny, iŜ zjadłam do ostatniego kawałka. Cieszę się, Ŝe mnie na niego namówiłeś. - Mamy specjalny fundusz reprezentacyjny - podkreślił ponownie Josh. -

Skorzystajmy z niego. ChociaŜ, szczerze mówiąc, nie mogłem patrzeć, jak jadłaś to mięso. Za kaŜdym razem, kiedy podnosiłaś widelec, myślałem, Ŝe wyda głośne „muuu”. - Nazywa się to specjał pittsburski - poinformowała go Mandy, zlizując resztkę bitej śmietany z widelca. - Spieczony z wierzchu i prawie surowy w środku. Tutejszy szef kuchni przyrządził go perfekcyjnie. Mój dziadek zawsze mówił, Ŝe jestem kanibalem, ale tylko takie steki lubię. - Dziadek? - powtórzył Josh machinalnie. - Czy on mieszka w tym mieście? Mandy natychmiast przybrała pozycje obronne. - Dlaczego o to pytasz? PrzecieŜ prowadzisz śledztwo w sprawie WFML, a nie w mojej. Spokojnie, Philips, spokojnie. Nie denerwuj się. - Chciałem tylko wiedzieć, czy nie znajdę się przypadkiem na muszce pistoletu, zanim skończy się nasz miodowy miesiąc. W końcu, niektórzy dziadkowie dbają bardzo o swoje niezamęŜne wnuczki. Widać było, jak z ulgą rozluźniła ramiona. - Masz rację, chyba trochę przesadzam - Mandy uśmiechnęła się z przymusem. - Nie, dziadek nie mieszka tutaj. A gdyby mieszkał, to nie tylko ty byłbyś w niezłych tarapatach. Nie dlatego, Ŝeby się denerwował z powodu stereo przyjętego nie całkiem uczciwie. O nie, dokładnie odwrotnie. Krew zawrzałaby w nim na wieść, Ŝe pomagam w wykryciu czegoś nielegalnego w rozgłośni. - Bałby się, Ŝe ktoś moŜe cię skrzywdzić? - Josh zapłacił juŜ rachunek i pomógł jej wyjść zza stolika. - Rozumiem to, ale przyrzekam ci, Ŝe będziesz bezpieczna. Mandy zaśmiała się krótko, kręcąc przecząco głową. - Zacząłeś od złej strony Joe. Powiedzmy, Ŝe w biznesie mój dziadek hołduje zasadzie „w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone”. - Twardy facet, co? - Wyszli juŜ z restauracji i skierowali się w kierunku samochodu. - Wygląda na to, Ŝe będzie padać - skomentowała Mandy ciemniejące wyraźnie niebo. - MoŜe się przynajmniej trochę ochłodzi. JuŜ się ochłodziło, pomyślał Josh, pomagając Mandy zająć miejsce na przednim siedzeniu samochodu. Najwyraźniej temat dziadka jest juŜ zakończony. Twój wysiłek tego popołudnia najwyraźniej się opłacił, pogratulował sobie w myślach. Dwa plus dwa nadal jest cztery. Mandy musi być zaginioną wnuczką Alexandra Tremaine'a. Zemsta nie jest najładniejszym słowem, a wykorzystanie do niej tak niewinnej dziewczyny, jak Mandy, nie jest moŜe zbyt szlachetne, ale stary Tremaine zasłuŜył sobie na to, za wszystko co zrobił

Dave'owi. Rysy Josha natychmiast stwardniały, kiedy przypomniał sobie swego przyjaciela i w jak bezlitosny sposób Alexander Tremaine zniszczył najpierw jego interes, a potem jego samego. Josh nie przerywał ciszy, która zapadła w samochodzie, gdy wyjechał z parkingu i skierował się na zachód. Włączył radio i nastawił je na nie absorbującą uwagi stację. Nie chciał zmącić sobie nastroju, kiedy wyjechali z centrum i skierowali się w stronę przedmieść. - Gdzie jedziemy? - spytała w końcu Mandy. - Myślałam, Ŝe odwieziesz mnie do domu. Mandy ledwo widziała profil Josha w słabym świetle wczesnego wieczoru. - Chyba nie chcesz jeszcze wracać do swojego gorącego mieszkania. Pozwól klimatyzacji, Ŝeby mogła wychłodzić trochę pomieszczenia. Poza tym chciałbym zobaczyć trochę miasta, kiedy juŜ tu jestem. Na przykład, co jest tam? - To Królestwo Dzikiej Wody, tereny do wszelkich zabaw z wodą. RóŜne zjeŜdŜalnie, a nawet basen z prawdziwymi falami. Przyprowadziłam tam kiedyś dzieciaki z przedszkola, ale myślę, iŜ ja miałam z tego więcej frajdy niŜ one. Spiekłam się tak, Ŝe bolało mnie przez tydzień - dodała. Josh odwrócił głowę, by na nią spojrzeć. - Delikatna skórka, co, Rudzielcu? - Nie nazywaj mnie w ten sposób - ostrzegła, chwytając go za ramię. - To grozi śmiercią lub kalectwem. Josh podjechał na parking i wyłączył zapłon. - I gorący charakterek teŜ - wiedział, Ŝe igra z ogniem, ale wciągało go to strasznie. - Nigdy cię nie martwiło, Ŝe mogą cię uznać za stereotyp? - A ciebie nie martwiło nigdy, Ŝe moŜesz ugryźć swoją ładną buzią więcej, niŜ będziesz mógł zjeść? - odcięła się natychmiast, zastanawiając się, jak mogła sądzić, Ŝe wytrzyma w towarzystwie tego człowieka prawie przez tydzień, niezaleŜnie, jak szlachetne byłyby intencje. Opierając się o drzwi samochodu, Josh gwizdnął cicho. - Wielkie nieba, widzę, Ŝe dotknąłem czułej struny. PrzecieŜ wcale nie chciałem cię urazić. - Nie, wcale nie - zgodziła się gorąco. - U ciebie to przychodzi w taki naturalny sposób, prawda? - Spokojnie, ja po prostu lubię rude włosy. Lubię teŜ piegi. - Przysunął się w jej stronę i objął ją ramieniem. - Nawet mógłbym polubić zielone oczy, gdybym miał choćby cień