Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Michaels Kasey - Dom radości

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :787.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Michaels Kasey - Dom radości.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 125 osób, 76 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 231 stron)

KASEY MICHAELS Dom Radości

SAN FRANCISCO GAZETTE Opowieść o dwóch żonach, czyli dziesięcioletni koszmar byłego senatora Josepha Coltona Prosperino, małe senne miasteczko w Kalifornii, przeżyło dziś rano prawdziwy szok, okazało się bo­ wiem, że jeden z jego powszechnie szanowanych mie­ szkańców, były senator Joseph Colton, padł ofiarą trwającego dziesięć lat oszustwa, które niemal znisz­ czyło jego rodzinę. W ostatnim czasie Colton dwukrotnie trafiał na ła­ my prasy ogólnokrajowej: dwa razy do niego strzelano. Jego niedoszły zabójca, a zarazem dawny współpra­ cownik, Emmett Fallon, czeka obecnie na proces. Szczegóły nowych rewelacji są na razie mgliste, jednakże detektyw Thaddeus Law z policji w Prospe­ rino potwierdził, że skazana przed laty za morderstwo Patricia Portman zajęła w domu Coltonów miejsce swej siostry bliźniaczki Meredith i przez dziesięć lat z powodzeniein grała jej rolę. Tożsamość Patricii wy­ szła na jaw wczoraj, po powrocie do domu prawdziwej Meredith. Miejsce, w którym Meredith przebywała, nie zostało ujawnione, wiadomo jedynie, że od dziesięciu lat żona senatora cierpiała na amnezję.

6 KASEY MICHAELS W czasie nieobecności siostry podszywająca się pod nią Patsy Portman urodziła senatorowi syna Teddy'ego; chłopiec ma dziś osiem lat. Ponieważ siostry są bliźniaczkami jednojajowymi i nie różnią się wyglą­ dem, policja uważa, iż senator działał w dobrej wierze, nie będąc świadomym oszustwa, i dlatego nie zamierza wnosić przeciwko niemu oskarżenia. Na Patricii Portman ciąży wiele oskarżeń, między innymi o próbę zabójstwa. Zdaje się, że ceniąca spokój rodzina Coltonów jeszcze długo spokoju nie zazna. Wanda Harris (Zdjęcia oraz inne informacje i artykuły na temat Coltonów znajdziesz w Dodatku B, str. BI).

ROZDZIAŁ PIERWSZY Joe Colton z obrzydzeniem cisnął gazetę na podłogę i wbił wzrok w najstarszego syna. - Do jasnej cholery, kim jest Wanda Harris i który z pracowników Lawa z nią rozmawiał? Psiakrew, Rand, to się w głowie nie mieści! Minęły zaledwie dwadzieścia cztery godziny! Wkrótce dziennikarze zle- cą się jak sępy! Będą czyhać przed bramą, śledzić każ- dy nasz ruch. Wozy transmisyjne, reflektory, wielkie anteny satelitarne! Musimy coś zrobić. Nie możemy narażać Meredith na ten cyrk. Rand podniósł gazetę i położył ją na biurku ojca - Wiem, tato. Ale jako prawnik wiem również, że nic nie możemy zrobić. Istnieje w tym kraju coś ta- kiego jak wolność prasy. Joe nie słuchał. Z rękami zaciśniętymi w pięści przemierzał gabinet. - I jeszcze Teddy! - perorował. - Głupia baba! Musiała wspominać o Teddym? I co to znaczy, że po- licja nie zamierza wnosić przeciwko mnie oskarżenia? A niby o co miałbym być oskarżony? Że współdzia- łałem z Patsy? Chyba nikt przy zdrowych zmysłach w to nie wierzy! Poza tą kretynką dziennikarką, która wypytywała o to policję! Szlag by to trafił! Wredne

8 KASEY MICHAELS babsko robi z cudzego nieszczęścia wielką prasową sensację. Rand podrapał się po nosie. - Niestety, tato. Pismaki z brukowców będą miały używanie. Najpierw sprawa Emmetta, teraz Patsy. Nie­ często zdarzają się takie historie. Były senator, obecnie wielki potentat finansowy, od dziesięciu lat żyje pod jednym dachem ze swoją szwagierką, która podszywa się pod jego żonę, ma z nią dziecko... - To nie... Boże! - Joe usiadł w dużym skórzanym fotelu. - Posłuchaj, Rand. Teddy nie jest moim dziec­ kiem. Już wtedy powinienem był przejrzeć na oczy, kiedy Patsy przybiegła do mnie podniecona i oświad­ czyła, że jest w ciąży. Przecież wiedziałem, że... Je­ stem bezpłodny, odkąd przed wieloma laty zachoro­ wałem na świnkę. Przekonaliśmy się o tym z twoją matką, kiedy po śmierci Michaela bezskutecznie sta­ raliśmy się o kolejne dziecko. Patsy o tym nie wie­ działa. Dlaczego wtedy nic mnie nie tknęło? Teddy ma osiem lat. Cała ta farsa powinna się była zakończyć przed jego narodzeniem. A ja... pomyślałem, że Me- redith, to znaczy Patsy zdradziła mnie, bo ją zanie­ dbywałem. Cholera, media nie dadzą nam spokoju! Przez chwilę Rand milczał, pogrążony we własnych myślach. - Tato? Kim jest ojciec Teddy'ego? - spytał w końcu. - Nie wiem. I chyba nie chcę wiedzieć. - Ale może kiedyś Teddy będzie chciał wiedzieć - rzekł, unikając wzroku ojca.

DOM RADOŚCI 9 Joe odsunął fotel od biurka i wstał. - Proszę cię, Rand. Nie chcę się nad tym teraz za­ stanawiać. Ani nad podobieństwem między Teddym a Joe Juniorem, na które z miejsca zwróciła uwagę twoja mama. Bo gdyby się miało okazać... Nie, po prostu nie. Na wszystko przyjdzie czas. A na razie mu­ simy chronić Meredith. Musimy wszyscy otoczyć ją opieką, zapewnić jej spokój... - To oczywiste, tato. - Rand podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Dwaj najmłodsi Coltonowie grali w piłkę nożną. - Joe Junior był niemowlęciem, kiedy znaleźliście go na wycieraczce. Wkrótce potem zdarzył się tamten wypadek samochodowy i Patsy za­ jęła miejsce mamy. Wiemy, jak bardzo Patsy szalała na punkcie obu chłopców. Resztę dzieci ignorowała lub darzyła niechęcią; liczyli się tylko Joe Junior i Teddy. Może więc... może więc to ona zostawiła Joego na wycieraczce, wiedząc, że ty i mama się nim zajmiecie, a potem wpadła na szatański pomysł, żeby pozbyć się siostry i sama opiekować się własnym dzieckiem. Rand odwrócił się od okna. W pokoju panowała cisza. - Musimy przeprowadzić badania DNA, tato. My­ ślę, że to nieuniknione. Dla dobra Joego. A także dla dobra Teddy'ego. Starczy tych zagadek i tajemnic. Joe wolno pokiwał głową. - Porozmawiam z waszą mamą i zobaczę, co ona na ten temat sądzi. Ale jeszcze nie teraz, Rand. Dajmy jej czas ochłonąć, przyzwyczaić się do nowego oto­ czenia. I tak bardzo martwi się stanem Emily... - Wszyscy martwimy się stanem Emily. Wiesz, ta-

10 KASEY MICHAELS to, obserwowałem Em, kiedy byłem z nią w Missisipi. Cały czas towarzyszyła nam lekarka mamy, doktor Martha Wilkes. Kobieta mądra, o wielkim sercu, której mama bezgranicznie ufała. Przyszło mi do głowy, że moglibyśmy ją zaprosić na ranczo. Mamie na pewno przyda się jej pomoc, przynajmniej dopóki media się od nas nie odczepią, a przy okazji może i Emily na tym skorzysta? - To niezły pomysł - przyznał Joe. - Od czegoś w końcu trzeba zacząć. W porządku, Rand. Zadzwoń do doktor Wilkes i dowiedz się, czy miałaby czas nas odwiedzić. Oczywiście byłaby naszym gościem, a ja bym pokrył wszystkie wydatki związane z podróżą. Potem dowiedz się, czy możemy odwiedzić Patsy w więzieniu. Chciałbym z nią porozmawiać. Dawno, dawno temu była sobie mała dziewczynka, która po śmierci rodziców trafiła do domu dziecka. Pewnego dnia do dziewczynki przyszła piękna królew­ na z wysokim, przystojnym królewiczem; zabrali dziewczynkę do wspaniałego pałacu i wychowywali jak własną córkę. Dali dziewczynce swoje nazwisko, nie zabierając nazwiska, jakie nosiła wcześniej, i sy­ stematycznie wozili ją na wizyty do babci, która cze­ kała na nią z utęsknieniem. Dawno, dawno temu ta mała dziewczynka, Emily Blair Colton, wiodła radosne życie. Mieszkała w cu­ downym, zaczarowanym pałacu wśród przybranych oraz adoptowanych braci i sióstr, otoczona miłością swoich nowych rodziców.

DOM RADOŚCI U Potem, kiedy dziewczynka miała jedenaście lat, nie­ dobra czarownica zburzyła jej szczęśliwy świat. Dziewczynka jechała z nową mamą, Meredith Col- ton, do miasta w odwiedziny do babci, kiedy zdarzył się wypadek - jeśli wypadkiem można nazwać czyjeś świadome działanie. Samochód Meredith wpadł do rowu. Obie, matka i córka, straciły przytomność. Kiedy Emily otworzyła oczy, ku swojemu zdumieniu zoba­ czyła dwie mamusie: dobrą i złą. Złą mamusią była paskudna czarownica. Przerażona dziewczynka zemd­ lała. Kiedy obudziła się w szpitalu, u jej boku była już tylko jedna mamusia. Ale która? Szybko zorientowała się, że ta nieprawdziwa. Pra­ wdziwa mama uśmiechałaby się do niej, tuliłaby ją do siebie, nazywałaby ją Wróbelkiem, czytałaby jej bajki na dobranoc. Na pewno nie patrzyłaby tak oskarży- cielskim wzrokiem, nie krzyczałaby na nią, nie mó­ wiłaby „ty głupia smarkulo". Przed dziesięć długich lat paskudna czarownica mieszkała w pałacu, udając dobrą mamusię. Przez dziesięć lat prawdziwej mamusi nie było. Nikt nie słuchał dziewczynki, nikt jej nie wierzył. Poza jedną osobą, która w końcu uwierzyła i za karę postanowiła ją zabić. Tak, postanowiła na zawsze uci­ szyć dziecko, które choć wyrosło z wieku dziecięcego, wciąż powtarzało, że dobrą mamusię przegoniła z do­ mu zła czarownica. Z powodu tej osoby Emily o mało nie zginęła. Nie

12 KASEY MICHAELS zginęła, zginął za to człowiek, który ją kochał i który starał się ją chronić. - To moja wina - szepnęła sama do siebie, nie zwracając uwagi na jaskrawe listopadowe słońce, które wpadało przez okno do sypialni. - Toby nie żyje, a wszystko przeze mnie. Przesłuchanie wznowiono po przerwie na lunch. Po­ stawiwszy filiżankę świeżej kawy na porysowanym drew­ nianym stole, detektyw Law odczekał, aż Patsy Portiman podniesie ją do ust i wypije łyk, po czym włączył stojącą w rogu kamerę wideo. Podał imię i nazwisko osoby za­ trzymanej, datę, miejsce i czas przesłuchania, następnie odczytał Patsy jej prawa. Podobnie jak przed południem Patsy stwierdziła, że nie chce obrońcy. Mogli zaczynać. Detektyw zerknął w lewo, w stro- nę lustra, i skinął głową do mężczyzn obserwujących go z drugiego pokoju. Patsy Portman miała na sobie więzienny strój: nie­ bieską koszulkę i niebieskie spodnie, mimo to siedziała z wysoko uniesioną głową, a jej nienaganna fryzura, starannie pomalowane paznokcie i piękna, choć pozba­ wiona makijażu twarz, nie pasowały ani do stroju, ani do otoczenia. Jedynie oczy ją zdradzały - w jednej chwili po­ sępne, niemal martwe, w następnej pełne dzikiej furii. Skrywały wiele tajemnic, wiele smutku, widać w nich jednak było błysk szaleństwa. Dwa razy prosiła Lawa o lekarstwa, ale nie chciała wyjawić, gdzie je trzyma, bez proszków zaś szybko traciła równowagę.

DOM RADOŚCI 13 Drzwi do pokoju przesłuchań otworzyły się i w pro­ gu stanął sierżant Kade Lummus. - Przyszedł obrońca pani Portman. - Ruchem gło­ wy wskazał za siebie. - Mam go wprowadzić? - Nie potrzebuję obrońcy! - warknęła Patsy. Lewa powieka zaczęła jej drgać. - Nie zrobiłam nic złego. Jestem ofiarą, a nie przestępcą! Siedziała sztywno wyprostowana, z całej siły zaci­ skając dłonie. Jeszcze nad sobą panowała, ale Law wie­ dział, że wkrótce albo się załamie, albo popadnie w ob­ łęd, a wtedy już żadne argumenty nie będą do niej do­ cierać. Czyli teraz albo nigdy, pomyślał. Nie miał zbyt wielkiego wyboru. - Tak, Kade, wprowadź, i sam również do nas do­ łącz. - Oparłszy łokcie na stole, popatrzył na Patsy. - Powtarza pani, że nie potrzebuje obrońcy, ale nawet osobom niewinnym doradza się, aby skorzystały z fa­ chowej pomocy. Mecenas Roberts jest jednym z naj­ lepszych prawników w całym stanie. - Nie wątpię! A kto płaci za jego usługi? Joe? Chryste, ten facet zwariował! Oszalał! Chce, żebyście mnie zamknęli, rzucili lwom na pożarcie! Na miłość boską, Thad. Jestem Meredith. Meredith Colton. Byłam gościem na twoim ślubie, pamiętasz? Podarowałam ci w prezencie kryształową wazę. Nie daj się ogłupić... - Kade! - zawołał Thad, kiedy drzwi ponownie się otworzyły i do pokoju wszedł mecenas Jim Roberts z teczką od Gucciego w dłoni. - Poproś jeszcze o trzy kawy!

14 KASEY MICHAELS Roberts przedstawił się swej klientce. - Proszę - dodał - aby pani nic więcej nie mówiła, dopóki nie porozmawiamy na osobności. Chciałbym również, aby zbadał panią lekarz psychiatra. - Dlaczego? Bo Joe twierdzi, że mam nie po kolei w głowie? Oczywiście, to by mu bardzo odpowiadało! Wszystkim wam by odpowiadało. - Wbiła w prawnika wściekłe spojrzenie. - Nic z tego! Żadnych lekarzy. Jak mi pan tu jakiegoś sprowadzi, każę gliniarzom was obu wyrzucić. A mogę to zrobić! Ja też mam jakieś prawa. - Owszem, Patsy, ma pani prawa. Zapomnijmy na razie o lekarzu. Detektywie... - Skierował wzrok na Thada. - Chciałbym chwilę porozmawiać z moją klientką bez świadków. - Nie jestem pańską klientką! - zezłościła się Patsy. - Nie pozwolę, aby Joe Colton wybierał mi obrońców. - Wybuchnęła śmiechem, w którym zabrzmiała nuta sza­ leństwa. - Musiałabym zwariować, żeby się na coś ta­ kiego zgodzić. - Zamknęła oczy; po jej twarzy przebiegł dziwny grymas. - A zresztą, co mi zależy? Thaddeus, zostaw nas samych. Zobaczymy, czym Joe chce mnie przekupić. Bo pewnie chce, no nie? Zawsze się tak dzieje. Zawsze. Cholera jasna, Thad, na co czekasz? Na autobus? Taksówkę? No, wynocha stąd! Roberts dał głową znak, aby Law wyszedł. Dete­ ktyw wstał, wyłączył kamerę, po czym przeszedł do pokoju obok, w którym czekali Joe z Randem. Tam z kolei wyłączył mikrofon, tak by prawnik mógł swo­ bodnie rozmawiać z klientką. - Oby udało mu się namówić ją do złożenia zeznań,

DOM RADOŚCI 15 zanim całkiem zwariuje - zauważył. - Ona trzyma się resztkami sił. - Myślę, że się uda. - Rand położył rękę na ramieniu ojca. - Otrzymałem z Keyhole wiadomość, że Silas Pike zaczął śpiewać. Zidentyfikował Patsy jako osobę, która zleciła mu zabójstwo Emily. Facet zdaje sobie sprawę, że w stanie Wyoming za zabicie policjanta grozi surowa kara, więc robi, co może, żeby zasłużyć na łagodniejszy wyrok. Gotów byłby sprzedać własną matkę. Detektyw pokiwał głową. - To prawda. Nawet przyznał się, że to on spowo­ dował w zeszłym roku wypadek, w którym zginęła Nora Hickman. Twierdzi, że ta sama osoba, która zle­ ciła mu zamordowanie Emily, wcześniej wynajęła go, aby pozbył się Nory. Podobno Nora coś wiedziała, a Patsy chciała ją uciszyć. Oczywiście wytoczymy mu sprawę o zabójstwo, ale policja w stanie Wyoming ma pierwszeństwo. - Biedna Nora - szepnął Joe. - Pracowała u nas od lat, była niemal członkiem rodziny. Co takiego mog­ ła wiedzieć, czego reszta z nas nie wiedziała? - Dowiemy się, tato - oznajmił Rand. - Wszyst­ kiego się dowiemy, jeżeli tylko Jim przekona Patsy, aby zgodziła się na leczenie psychiatryczne. Jeżeli przyzna się do winy, zarówno prokurator, jak i sędzia mogą odstąpić od wymierzenia kary ze względu na niepoczytalność oskarżonej. Oczywiście jako osoba niepoczytalna nie może zeznawać przeciwko Pike'owi, ale nikomu na tym szczególnie nie zależy; wystarczą zeznania samego Pike'a. W każdym razie propozycja,

16 KASEY MICHAELS jaką Jim przedstawi Patsy, brzmi następująco: albo zgo­ dzisz się na pobyt w szpitalu i twoi synowie nadal po­ zostaną na ranczu, albo trafisz za kratki, a wtedy Joe Junior i Teddy wylądują w domu dziecka. - Przecież wiadomo, że nie wylądują - oburzył się Joe. - Nigdy bym na to nie pozwolił. - Popatrzył na syna. - W pierwszej chwili ten pomysł wydał mi się świetny, ale, z ręką na sercu, wolałbym nie uciekać się do szantażu. - Rozumiem cię, tato, ale jeśli chcemy poznać całą prawdę, trzeba zmusić Patsy do mówienia. Nagle rozległo się pukanie. Po drugiej stronie lustra Jim Roberts skinął głową, dając Thadowi znak, by wró­ cił do pokoju przesłuchań. Thad włączył dźwięk, aby Joe z Randem mogli śledzić przebieg rozmowy, po czym przeszedł do sąsiedniego pokoju i ponownie uru­ chomił kamerę. - Udało się - szepnął prawnik, unosząc kciuk, pod­ czas gdy detektyw ponownie nagrywał imię i nazwisko osoby przesłuchiwanej oraz miejsce i czas przesłucha­ nia. - Całe szczęście, bo ta kobieta naprawdę nie jest normalna. Sam bym nalegał o uznanie jej za niepo­ czytalną. - Po chwili, spoglądając na Thada, konty­ nuował głośno: - Moja klientka gotowa jest złożyć pełne zeznania i zgadza się na leczenie w zakładzie psychiatrycznym w zamian za odstąpienie od procesu. Czy może pan wezwać stenografa? - Zwyciężyła miłość matki - mruknął po drugiej stronie lustra Joe. - Tego uczucia nic nie pokona, żad­ na choroba, żaden obłęd.

DOM RADOŚCI 17 - Tato... Musisz się nastawić na to, że parę arty­ kułów pojawi się w prasie, ale dziennikarze szybko da­ dzą nam spokój. Jim postara się, aby wszystko odbyło się za zamkniętymi drzwiami. Pike trafi za kratki, a Pa- tsy do zakładu dla psychicznie chorych, w którym przypuszczalnie spędzi resztę życia. - A my wreszcie poznamy prawdę. Całą prawdę. - Joe westchnął głęboko. - Szkoda, że wszystko mu­ siało się tak skończyć. Josh Atkins poprawił się nieco w siodle i zmruży­ wszy oczy, popatrzył hen przed siebie, na widoczne w oddali budynki gospodarcze oraz czerwony dach re­ zydencji Coltonów. Miło mieszkać w takim miejscu, pomyślał. Luksus, przepych, pieniądze... Pieniądze, które dają poczucie bezpieczeństwa. Pie­ niądze, za które można kupić milczenie. Pieniądze, które pozwalają zamieść wszystkie brudy pod piękny miękki dywan i dalej cieszyć się życiem. Śmiać się, tańczyć, śpiewać, smacznie jeść, spać w ciepłym łóżku. Podczas gdy Toby leży w grobie, samotny i zapo­ mniany. Słońce powoli zachodziło na niebie. Josh zsunął z czoła kapelusz, odsłaniając ciemne kręcone włosy oraz niebieskie oczy. Bruzdy na policzkach i w kąci­ kach ust pogłębiły się, odkąd dowiedział się o śmierci brata. Josh Atkins, który większość czasu spędzał ujeż­ dżając konie i byki na rodeo, miał szczupłe, doskonale

18 KASEY MICHAELS umięśnione ciało. Był wyższy od Toby'ego, cztery lata od niego starszy i zdecydowanie mniej przystojny. Wpatrywał się w Haciendę de Alegria - Dom Ra­ dości - z nienawiścią w oczach. Z nienawiścią, która narastała za każdym razem, gdy czytał artykuły o wspaniałych Coltonach i gdy patrzył na zdjęcia bra­ ta. Wesoły, szlachetny Toby zginął, ponieważ zakochał się w Emily Colton, która go okłamała. Nikt nie wmówi Joshowi, że było inaczej. Miał listy brata. W listach Toby rozpisywał się o cudownej Em­ mie Logan; kochał ją, podziwiał, ubóstwiał. Emma Logan. Emily Colton. Jedna i ta sama osoba. Dziewczyna, która przybyła do Keyhole, ukrywając swoją prawdziwą tożsamość i powody, dla których opuściła dom. Z początku Toby zainteresował się Emmą, ponie­ waż odpowiadała rysopisowi kobiety poszukiwanej w związku z kradzieżami samochodów. W drugim li­ ście do brata Toby czynił sobie wyrzuty. Niesłusznie podejrzewał piękną Emmę; biedna dziewczyna przy­ jechała do Keyhole, chcąc zapomnieć o narzeczonym, który zginął w wypadku, i rozpocząć tu nowe życie. Toby postanowił jej w tym pomóc. Josh śmiał się do rozpuku, czytając o tym, jak brat kilka razy dziennie zagląda do kawiarni, w której Emma pracuje, i wypija tam hektolitry kawy. Czytał o promiennym uśmiechu Emmy, o jej długich, gęstych włosach w kolorze ka­ sztanowym, o wdzięku, z jakim się porusza, o dużych, niebieskich oczach. Nie ulega wątpliwości, że Toby był zakochany po

DOM RADOŚCI 19 uszy. A przez ten cały czas Emma Logan, czy raczej Emily Colton, go okłamywała. Wykorzystywała. Dzię­ ki niemu czuła się bezpieczna. Bo wcale nie przyje­ chała do Keyhole, aby rozpocząć nowe życie, tylko po to, by uciec od człowieka, który chciał ją zabić. Ale tego wszystkiego Josh dowiedział się od kolegów brata, kiedy zjawił się w Keyhole na jego pogrzebie. Gdyby Toby znał prawdę, gdyby wiedział, że Em­ mie coś grozi, może byłby ostrożniejszy. I może by nie zginął. Ale ona mu nie powiedziała, a on umarł wierząc, że może któregoś dnia Emma go pokocha. Umarł na zimnej podłodze w pustym pokoju hotelowym. Emma nie zaczekała na pomoc. Zostawiła go, aby wykrwawił się na śmierć, a sama znów dała nogę. Uciekła do swo­ jego poprzedniego życia, do luksusu i pieniędzy. Suka. Wredna, bezduszna, przebiegła suka. Szarpnąwszy lekko za wodze, Josh zawrócił w stro­ nę sąsiedniego rancza, na którym zatrudnił się, żeby być blisko Haciendy de Alegria. Żeby któregoś dnia spotkać Emily i wygarnąć jej, co o niej myśli. Miał nadzieję, że może wtedy będzie mu lżej. Że przestaną go dręczyć wyrzuty sumienia.

ROZDZIAŁ DRUGI Meredith Colton zadrżała. Stała okryta ciepłą weł­ nianą peleryną, którą wciąż przesycał korzenny zapach perfum Patsy. Ślady Patsy, która przez dziesięć lat mie­ szkała w jej domu, nosiła jej ubrania, udawała, że jest matką jej dzieci i żoną jej męża, były widoczne na każdym kroku. Z Missisipi Meredith przywiozła z sobą jedną nie­ dużą walizeczkę; liczyła na to, że za dzień czy dwa pojedzie do miasta, pochodzi po sklepach, kupi kilka najbardziej potrzebnych rzeczy. Ale zamieszanie spo­ wodowane jej powrotem do domu i perfidią Patsy je­ szcze nie opadło, ona zaś nie czuła się na tyle silna, by stawić czoło światu. Z wdzięcznością przyjęła od Sophie dżinsy i kilka swetrów, poza tym jednak uznała, że śmiało może nosić własne stare ubrania, z których od dziesięciu lat ko­ rzystała Patsy. Po prostu nie będzie myślała o tym, co ma na sobie, skupi się na ważniejszych sprawach, na zmianach, jakie zaszły podczas jej długiej nieobecności w domu. Ma wnuki. Czy to nie zdumiewające? Została bab­ cią, a Joe dziadkiem! W ciągu tych dziesięciu lat było w rodzinie kilka pogrzebów, ale były też narodziny

DOM RADOŚCI 21 i śluby. Wszystkie jej dzieci, zarówno własne, jak i adoptowane oraz przybrane, wyrosły na mądrych, prawych ludzi. Joe... Najdroższy, ukochany Joe. Mężczyzna z jej snów, którego twarzy nie widziała, lecz który stale do niej powracał, nie dając o sobie zapomnieć. Jego miłość, jego bliskość i dotyk były warte każdej ceny, każdego poświęcenia. Uczucie, jakim ją darzył, miało moc kojącą, pozwalało znów cieszyć się życiem. Jej radość mącił jednak niepokój o stan psychiczny Emily. To właśnie ona, Wróbelek, zapłaciła najwyższą cenę za machinacje Patsy: po pierwsze, całymi latami czuła się odtrącona przez matkę, a po drugie, lękała się o własne bezpieczeństwo. Teraz, gdy było już po wszystkim i wreszcie powinna móc odetchnąć z ulgą, zadręczała się myślą, iż z jej powodu zginął dobry, po­ rządny człowiek. Joe uważał, iż lepiej ukryć przed Emily to, co Patsy zeznała na policji, mianowicie, że zleciła zabójstwo Nory Hickman, kiedy usłyszała, jak Nora rozmawia z Emily o „dwóch mamusiach". Po prostu wystraszyła się, że Emily znalazła w Norze sprzymierzeńca. Zeznania Patsy zostały utajnione, więc jeśli nikt z rodziny nie powie Emily o zbrodniczych knowa­ niach jej ciotki, dziewczyna nie pozna żadnych nowych szczegółów. Meredith przyznała mężowi rację: po co Emily ma się czuć współwinna śmierci Nory. Tak, zeznania Patsy utajniono, a ją samą przewie­ ziono do pilnie strzeżonego zakładu dla psychicznie chorych przestępców, takiego jak ten, w którym leczy-

22 KASEY MICHAELS ła się po zamordowaniu ojca swojego pierworodnego dziecka. Z pierwszego zakładu uciekła i przez dziesięć lat podszywała się pod swoją siostrę bliźniaczkę, usiłując zniszczyć jej rodzinę. Czy tym razem będzie lepiej strzeżona? Czy nie zdoła się znów wymknąć? Te py­ tania nie dawały Meredith spokoju, kiedy w chłodny, deszczowy dzień, lekko drżąc z zimna, wędrowała po zaniedbanym, pozbawionym kwiatów ogrodzie. W zamian za jej pełne zeznania Joe przyrzekł Patsy, że nikomu nie odda jej synów; nadal będą mogli mie­ szkać na ranczu, a on będzie się nimi opiekował jak włas­ nymi dziećmi. Z zeznań wiedzieli, że Joe Junior jest ro­ dzonym synem Patsy. Wyszło także na jaw, że Patsy wciąż poszukuje córki, którą zabrano jej tuż po porodzie. Wyglądało na to, że miała bzika na punkcie dwóch spraw. Pierwsza, to zemsta na siostrze: uparła się zająć jej miejsce i zniszczyć jej życie. Druga, to miłość do dzieci, które kochała ponad wszystko. I właśnie z tro­ ski o synów zgodziła się na współpracę z policją. Meredith westchnęła ciężko. Wróciła na łono ro­ dziny, Patsy znajduje się w zamknięciu, a zatem czas najwyższy zapomnieć o przeszłości i skoncentrować się na sprawach bieżących. Czy czuła się bezpieczna? Nie całkiem. Brakowało jej pewności siebie, wciąż miała luki w pamięci, nie potrafiła poradzić sobie z nadmiarem wrażeń. Rodzina, która ją otaczała, była ta sama co dawniej, a jednak inna. Dzieci nie były już dziećmi; miały mężów, żony, własne potomstwo, własne życie.

DOM RADOŚCI 23 A Joe... czas nie obszedł się z nim łaskawie, choć była to bardziej wina Patsy niż czasu. Meredith wiele by dała, by napięcie znikło z jego spojrzenia; by uśmiechał się tak jak dawniej, radośnie i beztrosko; i by w nocy spał spokojnie u jej boku, zamiast drę­ czony koszmarami ciskać się po łóżku. Czas. Tego im potrzeba. Przypomniała sobie słowa doktor Marthy Wilkes: że potrzeba czasu, aby wydo- brzeć i przebaczyć. Spośród tych, których Patsy skrzywdziła, najbar­ dziej było Meredith żal Joego Juniora i Teddy'ego. Wiele można Patsy zarzucić, ale nie to, że była złą matką. Chłopcy bardzo za nią tęsknili. Nie rozumieli, dlaczego miejsce ich mamusi zajęła nowa mamusia, która wygląda identycznie jak poprzednia, lecz nią nie jest; byli zaś za młodzi, aby im cokolwiek tłumaczyć. Kiedy Joe powiedział jej prawdę o chłopcach, Me­ redith długo płakała; częściowo z ich powodu, częścio­ wo z powodu męża. Jak bardzo musiał biedak cierpieć, kiedy Patsy oświadczyła mu, że jest w ciąży, a on wie­ dział, że nie może być ojcem. Jednakże kochał „Me­ redith" na tyle, że wybaczył jej zdradę, a Teddy'ego uznał za własne dziecko. Joe Junior, którego znaleźli na wycieraczce, też był synem Patsy. Sama się do tego przyznała. Zaszła w cią­ żę w trakcie krótkiego romansu z człowiekiem, które­ go już nawet nie pamiętała. Po urodzeniu dziecka zo­ stawiła je pod drzwiami Coltonów, wiedząc, że się nim zaopiekują. Zresztą za kilka tygodni zamierzała do nie­ go dołączyć.

24 KASEY MICHAELS W zamian za obietnicę, że Coltonowie będą wy­ chowywali jej synów i postarają się odszukać skradzio­ ną jej przed laty córeczkę Jewel, Patsy przez wiele dni składała na policji zeznania. Z dumą w głosie, która dobitnie świadczyła o jej szaleństwie, mówiła o zapla­ nowanym przez siebie wielkim oszustwie, udzielała szczegółowych odpowiedzi na pytania, wyjaśniała, jaki miał być dalszy ciąg historii. Usiłowała otruć Joego w dniu jego sześćdziesiątych urodzin, napomknęła też, że nie była to jedyna próba, jaką podjęła, aby pozbawić go życia. Ze śmiechem wy­ znała, że przeżyła szok, kiedy okazało się, że nie tylko ona pragnie śmierci Joego, ale również Emmett Fallon. Największą radość sprawiło jej ujawnienie informa­ cji, że rodzony brat Joego, Graham Colton, jest ojcem Teddy'ego. Przyznała się nawet do tego, że szantażo­ wała Grahama: kazała sobie płacić za milczenie. Biedny Joe. Biedny, okłamany i zdradzony. Nie za­ mierzał mówić Meredith o Grahamie, ale którejś nocy, kiedy śniły mu się jakieś koszmary, a ona wzięła go w ramiona, prosząc, by się uspokoił, wtedy nie wy­ trzymał. Wyznał jej, czyim synem jest Teddy. Poza Randem, i teraz nią, nikt inny nie znał prawdy. Me­ redith nalegała, aby ze względu na Teddy'ego nikornu więcej o tym nie mówić, przynajmniej na razie. Nie była pewna, czy postępuje słusznie i jak na jej decyzję zapatrywałby się Graham oraz jego dorosłe dzieci: Ja­ ckson i Liza. Uznała jednak, że skoro obu chłopców urodziła Patsy, ona, Meredith, wychowa ich jak własne dzieci.

DOM RADOŚCI 25 Doszła do fontanny, tej samej, która nawiedzała ją w snach. Pochyliwszy się, zanurzyła rękę w chłodnej wodzie i przez moment stała tak, wsłuchując się w jej cichy szum. - Jest sporo większa od fontanny w Missisipi - oznajmił za jej plecami wesoły kobiecy głos. - Witaj, Meredith. Twój mąż uznał, że powinnam złożyć ci wi­ zytę. Cieszysz się? - Martha! - zawołała Meredith, nie kryjąc zaskocze­ nia na widok uśmiechniętej od ucha do ucha lekaiki, która ubrana w cienki płaszczyk, nieprzystosowany do listo­ padowych chłodów, stała na patio, dygocząc z zimna. Joe zaprosił Marthę na ranczo? Ależ z niego cu­ downy człowiek! Martha Wilkes jest właśnie tą osobą, której potrzebowała, która wszystko zrozumie i nie bę­ dzie zadawała żadnych pytań, z którą mogła swobod­ nie rozmawiać, nie bojąc się, że niechcący kogoś urazi, która może zdoła pomóc Emily. Meredith poczuła, jak serce nabrzmiewa jej nadzieją. - Oj, kochana. - Lekarka pokręciła głową. - Prze­ byłam kawał drogi. A ty tylko tyle masz mi do po­ wiedzenia? „Martha"? Meredith rzuciła się w ramiona przyjaciółki. - O Boże! Martha! Emily wiedziała więcej, niż się wydawało jej ro­ dzicom. Kiedy usłyszała, że Patsy złożyła zeznania, udała się do Randa i tak długo go męczyła, aż jej wszy­ stko wyśpiewał, również i to, że rozmowa, jaką odbyła z Norą Hickman, doprowadziła do śmierci Nory.

26 KASEY MICHAELS Nieprawda, Rand wcale jej tego nie powiedział; sa­ mi sobie złożyła wszystko do kupy. I oczywiście za­ częła się obwiniać o kolejną śmierć. Dowiedziała się tei, że Silas Pike ruszył za nią w pogoń od razu po jej ucieczce z domu. Odnalazł ją w Keyhole dzięki opisowi, jaki mu Patsy dostarczyła - głównie opisowi jej długich, rudych włosów. Włosów, które tak bardzo podobały się Toby'emu. Wosów, które były jej radością i dumą, dlatego ich nie obcięła, nie ufarbowała, nie schowała pod peruką. Cholera, zgubiła ją pewność siebie! Sądziła, że jest bezpieczna. Powinna była zmienić swój wygląd, a ona... Czuła straszliwe wyrzuty sumienia. Dręczyły ją nie- ustannie, we dnie i w nocy. Podziwiała postawę matki, jej odwagę, optymizm, umiejętność cieszenia się ro­ dziną, której na skutek okrucieństwa Patsy nie widziała od dziesięciu lat. Patrzyła ze zdumieniem, jak matka w sposób naturalny, bez wysiłku, wchodzi w swoją dawną rolę żony, matki, opiekunki. Chociaż czasem w jej oczach gościł smutek., na ogół uśmiech rozjaśniał jej oblicze. Emily zazdrościła matce odwagi, sama bowiem była jej pozbawiona. Kiedyś też była odważna, ale już nawet nie pamiętała kiedy. Wciąż męczyły ją okropne sny. Wystarczyło zacisnąć powieki, a widziała Silasa Pike'a z bronią w ręku, który zbliża się do niej, lekko kuś­ tykając. Ma zimne, drapieżne spojrzenie, szparę między zębami i długie wąsy, które nie skrywają uśmiechu za­ dowolenia na jego twarzy. Dzieli ich coraz mniejsza

DOM RADOŚCI 27 odległość. „No, proszę! Kogo to ja widzę? Toż to mała Emily Blair! A może wolisz, żebym nazywał się Emmą Logan?" Zdarł z niej maskę, odgadł jej tajemnicę. Czuła się naga i bezbronna. I śmiertelnie przerażona. Prawdę mówiąc, strach towarzyszył jej od pierwszej nocy, kiedy za zasłoną w sypialni ujrzała zarys męskiej syl­ wetki. Jednakże strach był niczym w porównaniu z wy­ rzutami sumienia, które nią targały. Toby kochał ją, a ona nie potrafiła zaufać mu na tyle, by porozmawiać z nim od serca. Gdyby wyjawiła mu prawdę, byłby przygotowany. Wiedziałby, kim jest wróg, i może cho­ ciaż odbezpieczyłby broń. Zginął przez nią! Bo mu nie powiedziała. Bo go nie kochała. Wsparta o ogrodzenie, czubkiem buta roz- grzebywała ziemię. Och, gdyby tylko umiała oczyścić umysł z wszelkich myśli, wymazać i głowy obrazy, które nawiedzały ją w dzień i w nocy, zatrzymać tę cholerną taśmę! Dziś po południu miała porozmawiać z doktor Wil- kes, obiecała to matce, wiedziała jednak, że rozmowa nic nie da. Albowiem nikt nie zdoła skasować taśmy, która w kółko obraca się jej przed oczami. Nikt. Wy­ rzuty będą ją prześladować do końca życia. Cieszyła się, że doktor Wilkes jest w stanie pomóc matce, ale mama jest w tym wszystkim niewinną ofia­ rą. Ona, Emily, przeciwnie; nie tylko nie jest ofiarą, ale zawsze brała sprawy w swoje ręce, wychodziła za­ grożeniu naprzeciw i sama staczała własne bitwy.

28 KASEY MICHAELS Aż do tej ostatniej, najważniejszej, kiedy do akcji wkroczył Toby i zginął, ratując jej życie. Zamierzała udać się na przejażdżkę konną, ale zro­ biło się za późno. Szkoda, pomyślała. Odwróciła się gwałtownie od ogrodzenia i wpadła na coś - na czyjeś szczupłe, twarde ciało, które zagradzało jej drogę. - Emily Colton? - spytał obcy, kiedy podniosła wzrok. Miała wrażenie, że patrzy w niebieskie oczy To- by'ego Atkinsa. Zamrugała nerwowo, po czym prze­ łknąwszy ślinę, cofnęła się o krok. - Kim... kim pan jest? - Atkins - przedstawił się, mrużąc oczy. - Josh At- kins. Coś to pani mówi? Cofnęła się jeszcze jeden krok. Dalej nie mogła; poczuła za plecami ogrodzenie. Chciała ukryć się, uciec, ale nie miała dokąd. - Josh Atkins? Brat Tobiego? Poza identycznymi oczami bracia wszystkim się różnili. Jeden nosił mundur policjanta, drugi kapelusz z podwiniętym z obu stron rondem, zakurzone buty kowbojskie, opinające biodra spłowiałe dżinsy, jasno­ niebieską koszulę oraz skórzaną kamizelkę. Wyglądał jak kowboj z miasteczka na Dzikim Zachodzie, który szykuje się do pojedynku ze znienawidzonym wro­ giem. Brakowało mu tylko kabury na biodrach, w któ­ rej tkwiłaby bron. Twarz miał pociągłą, ogorzałą od słońca, nos prosty, policzki poznaczone bruzdami, usta szerokie, nie uśmiechnięte, zęby równe i białe. Owszem, był przy-