ROZDZIAŁ PIERWSZY
Anglia, 1227 rok
Sir George de Gramercie zatrzymał konia na śliskiej od
błota drodze i nadstawił ucha. Nieraz słyszał już wyszu
kane przekleństwa, ale jeszcze nigdy takich barwnych, ja
kie dobiegły go zza żywopłotu.
Jednakże to nie uznanie dla kunsztu przeklinającego
i nie chęć przyjścia mu z pomocą wywołała na jego miłej
twarzy uśmieszek i kazała mu zatrzymać oddział.
Sir George uśmiechał się, ponieważ ochrypły, pełen
złości, bardzo intrygujący głos osoby, która niewątpliwie
spadła z konia i została przez niego zostawiona na pastwę
losu, należał do młodej kobiety.
Rządca, krępy człowiek o poważnej twarzy i siwieją
cych włosach, okryty gołębioszarą peleryną, przestał roz
myślać o sprawach, które zamierzał załatwić w Londynie,
podjechał do swego postawnego, eleganckiego pana i ut
kwił w niego wzrok, oczekując na polecenia. Inni ludzie,
odziani w szkarłatno-zielone kaftany, cierpliwie stali z ty
łu, ich konie nerwowo przebierały nogami i parskały
w chłodzie wiosennego poranka.
Trawa przy trakcie lśniła od rosy, pobliskie drzewa wy-
puszczały pierwsze zielono-rdzawe pędy. Na olchach po
jawiły się kotki, a z kęp trawy wychylał się bladożółty
podbiał. Dalej w dolinie unosiła się mgła, która w tej
chwili całkiem zasłaniała zamek Dugall.
Nagle w prześwicie między krzakami ukazała się głowa;
młoda kobieta niczym borsuk rozejrzała się niespokojnie,
spłoszona tętentem koni i głosami mężczyzn. Gdy powoli
i bardzo uważnie taksowała wzrokiem najpierw George'a,
a potem rządcę, George dokonał nie mniej dokładnej oceny
jej postaci, a przynajmniej twarzy.
Doszedł do wniosku, że dziewczynką przestała być już
dość dawno. Miała kręcone, potargane jak nieszczęście
kasztanowe włosy, zebrane z tyłu w gruby warkocz, z któ
rego uciekł niejeden kosmyk, na policzkach usadowiło jej
się kilka piegów. Nieufnie spoglądała na przybysza piw
nymi oczami. George widział też kawałek jej ubrania
z szorstkiego samodziału. Zapewne był to rodzaj kaftana,
z koszulą prostego kroju pod spodem. Gdy przesunął
wzrok nieco niżej, dostrzegł zarys krągłych piersi i zorien
tował się, że górną część kaftana ściąga tylko jeden cienki
rzemyk. Więcej jednak nie był w stanie zobaczyć, bo za
słaniały mu gałęzie krzaków.
Zbliżył się do prześwitu.
- Ta buzia jest stanowczo za ładna, żeby kalały ją takie
przekleństwa - powiedział spokojnie.
Nie odpowiedziała ani słowem, tylko gniewnie na nie
go spojrzała.
George nie lubił, kiedy tak na niego patrzono, nawet
jeśli robiła to urodziwa, młoda kobieta. Bez trudu ukrył
jednak rozdrażnienie.
- Czyżbym spotkał damę w tarapatach? - spytał pogodnie.
I tym razem jednak odpowiedziały mu tylko zuchwałe
milczenie i posępna mina. Uświadomił sobie, że dobrze
zna taką pozę. Trochę się skrzywił, choć ton jego głosu
pozostał nie zmieniony.
- A może jesteś koniokradem?
Kobieta pogardliwie parsknęła.
- Ach, już wiem! - wykrzyknął triumfalnie i patrzył,
jak na jej twarzy odmalowują się jednocześnie zdziwienie
i niechęć. - Przyszłaś tu, pani, na schadzkę - dokończył
z udaną powagą.
- Jak śmiesz mówić coś takiego, ty... - oburzyła się.
Z jej oczu wyzierała pogarda.
Podjechał do nich rządca.
- Uważaj, dziewko - ostrzegł ją. - Nie wiesz, do kogo...
- Richardzie, proszę cię - powstrzymał go George. -
Nie przystoi straszyć wieśniaków.
- Nie przystoi - potwierdziła kobieta.
Rządca spojrzał na nią nieprzychylnie, ale odjechał na
bok.
- Powiedz mi, proszę - zwrócił się do niej George wy
jątkowo uprzejmym tonem - czy do zamku sir Thomasa
Dugalla jest jeszcze daleko?
- Jakieś dwa kilometry - odrzekła, wzruszając ramio
nami niespodziewanie wdzięcznym ruchem.
- Mieszkasz w zamku?
- Tak, milordzie.
- I zawiódł cię koń, a nie kochanek?
- Tak, milordzie. Uciekł mi. Ale zaraz go znajdę. Do
widzenia, milordzie.
Najwyraźniej uznała, że tyle wyjaśnień wystarczy.
George jednak nie lubił, gdy ktokolwiek dawał mu od
prawę.
- Może ci pomóc?
Odpowiedzią był wybuch serdecznego, gardłowego
śmiechu. George jeszcze nie słyszał, żeby kobieta tak
spontanicznie wyrażała radość. Aż się uśmiechnął, aczkol
wiek jednocześnie poczuł głęboki zawód.
- Rozumiem, że to odmowa.
- Tak, milordzie - potwierdziła kobieta, gdy wreszcie
przestała się śmiać. - Koń sam trafi do stajni, i to szybko.
George'a kusiło, by poszukać pretekstu do dalszej roz
mowy, ale zniecierpliwienie jego ludzi nie było dobrym
znakiem. Poza tym wiedział, że wkrótce znów zobaczy tę
niezwykłą pannę.
- Skoro nie trzeba ci pomocy, to żegnam cię, pani. -
Uprzejmie się skłonił, zadowolony, choć tego nie okazał,
że panna odpowiedziała mu dygnięciem.
Rządca, Richard Jolliet, znów podjechał bliżej.
- Wielkie nieba, milordzie - powiedział. - Co za zu
chwała dziewka! Powinna wiedzieć, że rozmawia ze szla
chetnie urodzonym. - Skinął głową w stronę chorągwi,
która powiewała na wietrze, trzymana przez jednego ze
zbrojnych. - I ona twierdzi, że mieszka w zamku. Prędzej
uwierzyłbym, że dogląda owiec. Sama.
Sir George'a rozbawiły te słowa.
- Daj pokój, Richardzie. Zachowywała się zuchwale,
lecz musimy pamiętać, w jakim domu wyrastała.
- To prawda - przyznał Richard.
Było powszechnie wiadomo, że w domostwie sir Tho-
masa Dugalla brakuje kobiecej ręki. Żona umarła mu
przed wieloma laty, wkrótce po narodzinach ich jedy
nej córki. Od tej pory w zamku mieszkali prawie wy
łącznie mężczyźni: sir Thomas z sześcioma synami
i służba.
- Urodziwe stworzenie - wyrwało się Richardowi.
- Jeśli wyobrazić sobie, co kryje się pod warstwą kurzu
i brudu... - rzucił sir George od niechcenia.
W duchu jednak sam się dziwił, jak bardzo ucieszyło
go niespodziewane spotkanie. Nie był przyzwyczajony do
tak aroganckiego tonu, toteż rozmowa z dziewczyną wy
dała mu się interesująca.
- Dziękuję Bogu, że nie mamy takich bezczelnych
dziewek w Ravensloft - powiedział rządca.
George spojrzał na niego z kwaśnym uśmiechem.
- W zamku Dugall bardziej zważałbym na to, jak mó
wisz o tej młodej damie - oznajmił. - Bardzo zręcznie cię
zwiodła, ale to wcale nie wieśniaczka. To Aileas, córka sir
Thomasa.
Richard otworzył usta ze zdumienia.
- To... to... Córka sir Thomasa?
- Ponad wszelką wątpliwość - zapewnił go bezna
miętnie George. - Wprawdzie wyrosła od czasu, gdy
ostatni raz ją widziałem, ale poznałem ją po oczach.
Jak mógłby zapomnieć te lśniące, piwne oczy? Mi
nęło wiele lat, wiedział jednak, że zapamięta je do końca
życia.
- Czy właśnie z tą kobietą ojciec chciał cię ożenić,
panie?
- Tak.
- Z tym stworzeniem? Przecież twój ojciec musiał
wiedzieć, że sir Thomas Dugall za nic nie wyzbędzie
się ani piędzi ziemi. Po co żenić się z córką kogoś takiego?
- Może dla sprostania wyzwaniu - przekornie odparł
George.
- No, wyzwaniem to ona jest na pewno - zgodził się
rządca po namyśle.
- Aileas Dugall nie jest mi całkiem obca. Znam ją
z dzieciństwa - wyjaśnił George.
- Mimo wszystko rzadko jeździsz do zamku Dugall,
milordzie - zwrócił mu uwagę Richard. - A w Ravensloft
Dugallów nie widziano ani razu. - Zmarszczył czoło. - Po
co ona udaje wieśniaczkę?
- Pewnie dla żartu - odparł George, wzruszając ramio
nami. - Zastanawiam się, czy mnie poznała.
- Musiała, choćby po barwach.
- No tak, naturalnie - mruknął George i zaczął się za
stanawiać, co o nim mogła pomyśleć.
Wprawdzie nie wydawało mu się, by w tej rozmowie
źle wypadł, ale zaplanował sobie to spotkanie zupełnie
inaczej. Chciał, by przebiegło oficjalnie, ze ścisłym zacho
waniem dworskiej etykiety. Nie przewidział improwizo
wanej wymiany zdań pod żywopłotem.
Czy była na świecie druga młoda kobieta klnąca jak sta
ry wiarus? Gdzie szukać innej szlacheckiej córki na wy
daniu, która jeździłaby sama po lesie, z włosami potarga
nymi tak, że ptak mógłby w nich uwić gniazdo? Jakiej
pannie przyszłoby do głowy udawać wieśniaczkę przed
mężczyzną, który według wszelkiego prawdopodobień
stwa mógł poprosić o jej rękę?
- Milordzie, wybacz mi te słowa, ale po co ci się z nią
żenić? Przecież masz do wyboru przynajmniej kilka pa
nien z dobrych i zamożnych rodzin.
- Mój ojciec bardzo sobie cenił pomysł przymierza
z sir Thomasem i jego sześcioma synami, bo to kłótliwa
gromadka. Kto wie, co może wpaść młodym do głowy,
gdy zabraknie twardej ręki ojca? - Istotnie, braci Aileas
George wspominał jako bandę awanturników, którzy naj
lepiej się bawią, rachując komuś kości.
Richard niespokojnie poruszył się w siodle.
- Ciebie, panie, na pewno by nie napadli!
- I ja tak myślę, ale ponieważ do tej pory żadna panna
szczególnie mi się nie spodobała, to czemu nie miałbym
złożyć wizyty sir Thomasowi? Nie wydaje mi się to nie
bezpieczne ani szkodliwe.
- Nie jest to również pożyteczne - bezceremonialnie
stwierdził Richard. Jednakże pochwyciwszy spojrzenie Geor
ge'a, spuścił z tonu. - Wybacz, że pytam, milordzie, ale skoro
twój ojciec zmarł, to dlaczego... - Zająknął się i urwał.
- Skoro ojciec zmarł, to dlaczego miałbym nagle usza
nować jego wolę, jeśli przedtem piętnaście lat unikałem
małżeńskiego stanu i lekceważyłem ojcowskie rady? -
dokończył George.
- Prawdę mówiąc, właśnie o to chciałem spytać, mi
lordzie.
- Może by wypełnić ostatnią wolę umierającego - od
rzekł zgodnie z prawdą George. Ponieważ jednak nie zno
sił rozmów, które groziły łzawym sentymentalizmem, na
gle szeroko się uśmiechnął. - Zresztą jadę w zwykłe od
wiedziny do sąsiada.
- Gdybym nie był twoim rządcą, panie, lecz przyjacie
lem, to doradziłbym ci dużą przezorność w materii tego
małżeństwa - powiedział cicho Richard.
- Jesteś moim przyjacielem, nie tylko rządcą - odparł
szczerze George. - I wierz mi, Richardzie, będę bardzo
przezorny.
- Cieszę się, słysząc te słowa.
- Mgła się podnosi - zauważył George. - Wkrótce do
jedziemy do rozdroża, z którego wiedzie trakt do Londy
nu. Jak sądzisz, czy zdołasz szybko załatwić sprawy po
datków?
- Sądzę, że tak, milordzie.
- To dobrze. Inaczej musiałbym wziąć zarządzanie ma
jątku w swoje ręce, a to wydaje mi się bardzo nudne. -
Uśmiechnął się do rządcy, a ten odpowiedział uśmiechem.
Jechali w przyjaznym milczeniu. George wspominał
spotkanie z kobietą, którą ojciec wybrał mu na żonę. Nie
wiele wiedział o tej Aileas, ale przeczuwał, że powinien
być gotowy na wszystko co nieprzewidywalne. Aileas nie
była podobna do innych dziewcząt, które znał.
Może zmieszał ją jego widok i dlatego nie przyznała
się, kim jest?
Prawdę mówiąc, George bardzo w to wątpił, pamiętał
bowiem przewrotny uśmieszek dziewczyny. Poza tym nig
dy nie widział, by była zmieszana, nawet tamtego dnia, gdy
gonił ją, bo rzucała w niego jabłkami, i jej ubranie zaczepiło
o krzak. Musiała wtedy rozedrzeć tkaninę, żeby się uwolnić,
a przy okazji odsłoniła swe kształtne nogi.
George był ciekaw, czy Aileas nadal ma takie długie
i smukłe nogi. I czy nadal jest rącza jak jeleń.
Jeśli tak, to prawdopodobnie zdążyła już dotrzeć do do
mu i zapowiedzieć jego przybycie.
Przesunął dłonią po przydługich włosach. Aileas mogła
nic sobie nie robić ze swego wyglądu, jemu jednak najdrob
niejsze zaniedbanie przeszkadzało. Stanowczo nie życzył so
bie, by komuś choćby przemknęło przez myśl, że jest biedny,
gdy stanie przed obliczem sir Thomasa w zamku Dugall.
Dlatego -jak powtarzał sobie w duchu - i tylko dlatego wło
żył najlepszy szkarłatny kaftan, płaszcz podbity gronostaja
mi, a na straż wybrał swoich najlepszych ludzi.
Dojechali do rozdroża, gdzie biały krzyż znaczył skręt
do Londynu. George znowu zatrzymał oddział.
- Cóż, Richardzie. Tu cię żegnamy.
- Tak, milordzie - potwierdził rządca.
- Szerokiej drogi.
- Bóg z tobą, milordzie - odrzekł Richard i lekko się
uśmiechnął. - Ponieważ byłeś, panie, tak łaskawy, że na
zwałeś mnie przyjacielem, pozwól, że jeszcze raz dam ci
przyjacielską radę. Nie podejmuj pochopnych decyzji
w sprawie małżeństwa.
Sir George roześmiał się niewesoło.
- Do tej pory udało mi się zachować wolność - powie
dział. - Na pewno podejmując tak ważną decyzję, będę
się kierował czymś więcej niż tylko ostatnią wolą ojca,
możesz mi wierzyć.
Richard skinął głową i w eskorcie dziesięciu łudzi od
jechał londyńskim traktem, a tymczasem sir George de
Gramercie ruszył w stronę wielkiej, budzącej podziw bu
dowli, która wyłaniała się z mgły.
Aileas zbiegła nad rzekę i rozpryskując wodę, pokonała
bród. Szybko wspięła się na drugi brzeg i pobiegła przez
las ścieżką prowadzącą do wsi u podnóża zamku jej ojca.
Trawa była mokra i śliska, więc Aileas nie mogła biec tak
szybko, jak by chciała, ale i tak spodziewała się wyprze
dzić tą drogą sir George'a i być w domu, zanim gość do
trze choćby do młyna.
Zręcznie przeskoczyła przez złamany konar, przypomi
nając sobie, jaką minę zrobił drugi jeździec na widok jej
głowy wystającej z żywopłotu. Roześmiała się głośno.
Ależ był zaskoczony.
Bez trudu odgarniała na boki mokre gałęzie dębów, ka
sztanowców i buków. Przystanęła tylko na moment, by
poprawić kaftan, który wcześniej podkasała i przytrzyma-
ła skórzanym pasem. I już gnała dalej, nie zważając na gli
nę lepiącą jej się do trzewików ani na stan odzienia. Przez
cały czas myślała o człowieku, którego zdaniem ojca po
winna pojąć za męża.
George de Gramercie nie wydawał się zdziwiony, gdy
wytknęła głowę spomiędzy krzaków. Może był rozbawio
ny, ale na pewno nie zdziwiony. Naturalnie poznała go od
razu. Pamiętała te falujące, jasne włosy, zadumane niebie
skie oczy i czarujący uśmiech, chociaż pod pewnymi
względami wyglądał inaczej niż młodzieniec, którego za
pamiętała z dawnych lat.
Twarz mu wyszczuplała, rysy stały się wyraziste. Ciało
też miał dużo bardziej muskularne. Ale nawet gdyby go nie
zobaczyła, poznałaby go po głosie, teraz już męskim, wciąż
jednak melodyjnym i jak zawsze niezwykle uprzejmym.
Maniery George'a nie zmieniły się bowiem prawie
wcale. Zawsze był uprzejmy, nawet dla wieśniaków, i ubrany
tak nieskazitelnie, że gdy przyjeżdżał z ojcem w gościnę do
zamku Dugall, Aileas kusiło, by zniszczyć mu odzienie.
W końcu któregoś razu zaczęła w niego rzucać zgniłymi
jabłkami i rzucała, póki nie przegonił jej z sadu.
Ależ był wtedy zły. Tak zły, że poczuła przed nim lęk
i wolała rozedrzeć ubranie niż pozwolić się złapać i stanąć
z nim twarzą w twarz.
George de Gramercie nie złapał jej więc, a podczas na
stępnej wizyty zachowywał się tak, jakby nigdy nic się nie
stało.
Dziś z pewnością nie zgadł, kogo ma przed sobą, ina
czej pozdrowiłby ją odpowiednio i zapytał o zdrowie oj
ca. Gdyby wiedział, że rozmawia z córką sir Thomasa Du-
galla, nie ośmieliłby się na uwagę, że kochanek zostawił
ją w lesie.
Z drugiej strony myśli George'a de Gramercie zawsze
były dla niej nieodgadnione.
W pobliżu wsi przedarła się przez zarośla i wyszła na
drogę. Szybko opuściła kaftan i spojrzała na błotnistą zie
mię. Na widok świeżych śladów podków uśmiechnęła się.
Demon, który zrzucił ją w lesie, niedawno tędy wracał do
stajni.
Niepotrzebnie postanowiła przyjrzeć się po kryjomu sir
George'owi, zanim ten dotrze do zamku Dugall. A już na
pewno nie powinna dosiadać Demona, który nie znosi
dżdżu. Przez całą drogę koń boczył się i wierzgał, a przy
żywopłocie zamiast skoczyć, stanął dęba i Aileas znalazła
się na ziemi.
Teraz szła wiejską drogą, przyciągając spojrzenia. Ponie-
waż jednak chłopi byli przyzwyczajeni do widoku Aileas
chodzącej w pojedynkę, przekonawszy się, że to ona,
szybko wracali do pracy. Aileas potoczyła z przyzwycza
jenia wzrokiem po zamkowych murach i wieżach, spraw
dzając, czy warty są na posterunkach. Chociaż minęło
wiele lat od ostatniej zbrojnej napaści na zamek, ojciec
bardzo pilnował, żeby załoga była w każdej chwili gotowa
do walki.
Poza tym latami umacniał fortyfikacje. Zanim stał się
właścicielem zamku Dugall, była to właściwie tylko ka
mienna, okrągła wieża, do której dobudowano kaplicę. Sir
Thomas otoczył teren murami obronnymi i postawił ba
szty. W granicach zamku znajdowały się teraz również
stajnie, kwatery zbrojnych, zbrojownia, wozownia i duża
kuchnia, którą sir Thomas nakazał murarzom połączyć
z wieżą długim, krytym przejściem. Dobudowano też izby
gościnne, połączone z wieżą kamiennymi schodami.
Strażnicy przy bramie odsunęli się na boki i oddali ho
nory córce pana.
- Czy widzieliście mojego... - zaczęła Aileas, ale
strażnik już kiwał głową.
- Tak, już jest w stajni.
- To dobrze - powiedziała, a będąc pewna, że sta
jenny zajął się Demonem, spokojnie mogła poszukać Ru
fusa.
Szybko minęła narożne baszty i doszła na rozległy, tra
wiasty plac, gdzie zwykle ćwiczyli ludzie ojca. Bez trudu
wypatrzyła wśród wielu innych rudą czuprynę Rufusa Ha-
mertona i zawołała go po imieniu.
Uśmiechnął się szeroko i odłączył od towarzyszy, któ-
rych widok córki sir Thomasa ani trochę nie zdziwił. Gdy
wielkimi krokami szedł do niej przez mokrą trawę, jego
czupryna, rozwiewana przez wiatr, wydała się jeszcze bar
dziej ruda niż zwykle. Policzki Rufusa, zmęczonego ćwi
czebną walką, pałały rumieńcem. Miał na sobie tylko no-
gawice i wysokie buty. Skórzany kaftan niósł przewieszo
ny przez muskularne ramię. Na jego szerokim torsie kro
plił się pot. Zapach, jaki doleciał Aileas, świadczył o tym,
że Rufus wkładał w ćwiczenia całą duszę.
- Boże, ale jestem zmęczony - oznajmił głębokim,
dźwięcznym głosem, drapiąc się z obojętną miną. - A gar
dło mam wyschnięte na wiór. Poza tym, jeśli szybko nie
dojdę do wychodka, to pęknę. - Z tymi słowami ruszył
w stronę kwater. - Czemu przyszłaś do nas w takim pośpie
chu, Aileas? - spytał jowialnie. - Czyżby zaatakowano
zamek?
- Nie - odparła. - Niezupełnie.
Spojrzał na nią zaciekawiony.
- Zaraz przybędą goście.
- Tak? - Rufus przystanął i włożył kaftan. - Kto?
- Sir George de Gramercie.
Widać było, że Rufusowi to nic nie mówi, bo wzruszył
ramionami i przyśpieszył kroku, aż Aileas musiała pod
biec, żeby nie zostać w tyle.
- Syn naszego sąsiada, który przez ostatnie dziesięć lat
jeździł po całej Anglii jak nie przymierzając minstrel -
przypomniała. - Po śmierci ojca wreszcie wrócił do domu.
W odpowiedzi Rufus prychnął pogardliwie.
Doszli do obszernego budynku w pobliżu stajni i zbro
jowni, którego drewniany szkielet był wypełniony gliną.
Mieli tam kwatery zbrojni. Rufusowi najwidoczniej za
brakło czasu, bo skręcił na wąską dróżkę między stajnią
a zbrojownią i tam ulżył swojej potrzebie, głośno przy
tym wzdychając.
- Boże, już mi lepiej - powiedział, wróciwszy do
Aileas, i znów ruszył ku wejściu do kwater. - I o co tyle
hałasu? - Patrzył zdziwiony na córkę sir Thomasa. - Tu
przyjeżdża mnóstwo gości.
Trudno jej było uwierzyć, że Rufus zapomniał sir Geor
ge'a.
- To jest mężczyzna, za którego ojciec chce mnie wy
dać za mąż.
Rufus parsknął szczekliwym śmiechem i otworzył ma
sywne, drewniane drzwi.
- Czy to nie ten, o którym mówiłaś, że wydaje więcej
pieniędzy na odzienie niż na oręż?
- Ten - potwierdziła. Zdążyła przytrzymać drzwi, za
nim ją uderzyły, i weszła za Rufusem do środka. Znaleźli
się w obszernym, chłodnym pomieszczeniu, którego całe
umeblowanie stanowiły sienniki przykryte derkami z su
rowej wełny, stół z jedną misą i dzbankiem oraz drewnia
ne skrzynie, po jednej na człowieka. W kącie stał wy
szczerbiony nocnik.
Kilku mężczyzn odpoczywało po służbie lub przygoto
wywało się do objęcia warty. Wszyscy wykrzyknęli słowa
pozdrowienia do Aileas i skinęli jej głowami.
- Ludzie! - zawołał Rufus. - Będziemy mieli wśród
nas nadobnego pana. Szykujcie piernaty i czyste przeście
radła!
Aileas uśmiechnęła się, słysząc tę kpinę. Z pewnością
gdy Rufus zobaczy sir George'a, przekona się, że nie dla
niej taki mąż. Nie dość, że próżny, to jeszcze chudy jak
szczapa, w ogóle nie widać, że ma brzuch. Nie warto na
wet za nim splunąć. A ponieważ pochodzi z bogatej ro
dziny, na pewno jest leniwej natury i zaniedbuje swoje
obowiązki pana na zamku.
Ponieważ jednak nie chciała rozmawiać o swojej przy
szłości przy świadkach, rzuciła:
- Czy nie pora na zmianę warty? Kilku z was, zdaje
się, powinno teraz czyścić broń. Jeśli mój ojciec zobaczy
choćby plamkę rdzy...
Nie musiała mówić nic więcej, mężczyźni szybko
chwycili za ekwipunek i skłaniając przed nią głowy na po
żegnanie, wyszli.
- Zastanawiam się, czy nie oddać miecza do odnowie
nia płatnerzowi - powiedział w zadumie Rufus i powiesił
pas z bronią na kołku.
- Co?! - zdumiała się Aileas, biorąc się pod boki. -
Głupstwa gadasz! Ten miecz był już tyle razy u płatnerza,
że lada dzień pęknie na pół.
- Nowy jest kosztowny. Zresztą rękojeść tego starego
idealnie leży mi w dłoni.
Aileas uświadomiła sobie, że nie może teraz wdawać
się w dyskusje o wyższości nowej broni nad starą, lecz
wypróbowaną.
- Co powiesz o sir George'u? Co będzie, jeśli ojciec
każe mi go poślubić?
Rufus legł na pierwszym wolnym posłaniu i przesłał
Aileas zagadkowe spojrzenie.
- Czy to nie on od lat zaniedbuje swoje obowiązki?
- On!
- Więc dlaczego twój ojciec miałby chcieć, żebyś po
ślubiła kogoś takiego?
- Bo nasze ziemie graniczą ze sobą.
- No cóż - Rufus podłożył ręce pod głowę, by móc
w spokoju wlepić wzrok w belki stropu. - Będziesz wiel
ką panią. Mogłabyś trafić o wiele gorzej.
Przez chwilę Aileas miała wielką chęć go kopnąć.
Czyżby nie rozumiał, że to on jest jej wymarzonym męż
czyzną, wzorem wojownika? Byłby też doskonałym mę
żem.
Jak dorosły człowiek może być taki ślepy?
Usiadła po turecku na sąsiednim posłaniu.
- Widziałam go. Na trakcie - oznajmiła głosem prze
syconym pogardą. - Jak był próżniakiem, tak nim pozo
stał. Szkoda, że nie widziałeś jego kaftana. Jest wyszywa
ny! Pewnie płacze, gdy coś na niego wyleje.
Rufus zachichotał.
- Nie mogę się doczekać, żeby go poznać.
Aileas też nie mogła się tego doczekać.
Wtedy Rufus wreszcie zrozumie, że jej małżeństwo
z sir George'em de Gramercie jest po prostu niemożliwe.
ROZDZIAŁ DRUGI
O ile George sobie przypominał, przez lata, które spę
dził na podróżach, w zamku Dugall niewiele się zmieniło.
Ponure mury z szarego kamienia wciąż imponowały gru
bością i masywnością, a wartownicy strzegący bramy byli
liczni i czujni, jakby w każdej chwili z fosy mogła wysko
czyć i zaatakować gromada nieprzyjaciół.
W murach nie widziało się ani jednego kopca siana, be
czki czy pala, który nie stałby na swoim miejscu. Kilku
nastu mężczyzn ćwiczyło się w szermierce i doskonaliło
technikę wałki maczugą oraz łańcuchem. Nawet służący
zdawali się chodzić po terenie zamku sprężystym, wojsko
wym krokiem, przy czym zwracało uwagę, że wśród służ
by nie ma ani jednej kobiety.
George jednak wcale nie poczuł się bezpieczny. Prze
ciwnie, wydało mu się, że trwa oblężenie fortecy, a kobie
ty ukryto. W zamku Dugall panowała dziwna, napięta at
mosfera, jakby wisiało nad nim przekleństwo. George'owi
bardzo się to nie podobało.
We wsi za murami wyczuwało się podobny nastrój na
piętego oczekiwania, całkiem nieuzasadniony, jeśli wziąć
pod uwagę, że w kraju nic nie zakłócało pokoju, a sąsiedzi
sir Thomasa byli wyjątkowo przyjaźnie usposobieni.
Gdy George zsiadł z konia i podał wodze pachołko
wi, który wyszedł na spotkanie przybyszom, nagle przy
szło mu do głowy, że mógłby się poczuć urażony albo na
wet zagrożony tym stanem gotowości bojowej. Zaraz jed
nak uświadomił sobie, jaki brud i niechlujstwo panu
je zwykle na zamkach. Tu wszędzie było czysto i wszy
stko stało na swoim miejscu. W niczym nie przypominało
to domostw, w których mężczyźni gospodarowali sami,
bez kobiet organizujących im życie i dbających o ich
wygody.
Sir Thomas we własnej osobie wyszedł z wielkiej sali
prawie natychmiast. Chociaż twarz znaczyły mu liczne
blizny, pamiątki bitew i turniejów, to trzymał się wciąż
prosto, a wzrok miał przenikliwy. Nosił płaszcz podobny
do tego, który przed wieloma laty okrywał go podczas wy
prawy krzyżowej.
Gdy po chwili George zauważył na okryciu kilka nie
zręcznie załatanych dziur i dostrzegł, że biała tkanina ma
szarawy odcień, zrozumiał, że prawdopodobnie jest to nie
taki sam płaszcz, ale ten sam. Wyzierała spod niego kol
czuga przedniej jakości, wyczyszczona do oślepiającego
połysku. Mimo zimna sir Thomas nie nosił rękawic, po
kazywał wszystkim pokryte bliznami ręce z krzywymi
palcami, które - w co George nie wątpił - wciąż mogły
jednym uderzeniem powalić przeciwnika lub godzinami
trzymać każdy oręż.
W obecności sir Thomasa George zawsze czuł się jak
niegrzeczny chłopiec. Miał wrażenie, że piętnaście lat nie
wiele w tym względzie zmieniło.
Sir Thomas przystanął i energicznym ruchem ujął go-
ścia za ramiona, by ucałować go na powitanie. Cicho
zadźwięczały stalowe kółka.
- Witam, sir George'u - powiedział, spoglądając
ponad jego ramieniem, by ocenić eskortę. - Cieszę się, że
znów się spotykamy.
- Ja też się cieszę, sir Thomasie - odrzekł George, za
stanawiając się, czy jego ludzie zyskają uznanie sąsiada,
jako że zawsze najwyżej cenił wojskową sprawność. Po
hamował się jednak i nie spytał o to wprost. Bądź co bądź,
był teraz panem i mógł robić, co mu się żywnie podoba.
- Zapraszam do środka, napijemy się wina. Późno do
nas dotarliście, sir George'u. Widocznie nie było wam
spieszno albo jechaliście północnym traktem - powiedział
sir Thomas z lekką przyganą w głosie. Można było wy
czytać z jego twarzy, że jeśli George nie wybrał dłuższej
drogi, to późna godzina przyjazdu dowodzi tylko lenistwa.
George przypomniał sobie, że dla sir Thomasa każdy,
kto nie pracuje tak ciężko jak on albo nie traktuje z taką
samą powagą swoich obowiązków, jest zwykłym leniem.
Rzecz jasna, według tych kryteriów miano lenia należa
ło się wszystkim innym szlachetnie urodzonym, których
George znał.
Potem zorientował się, że Aileas widocznie jeszcze nie
wróciła albo wróciła i nie wspomniała ojcu o spotkaniu
z gościem na południowym trakcie. Zważywszy na to, że
zachowała się bardzo impertynencko, podjęła zapewne
słuszną decyzję.
Weszli do olbrzymiej, bardzo wyziębionej sali, w któ
rej zwracał uwagę ziejący czernią kominek. Na ścianach
nie było tkanin ani niczego, co mogłoby uchodzić za oz-
dobę. Sprzęty były stare, zniszczone i bardzo proste. Do
okoła nie widziało się ani śladu obecności kobiety, i nikt
nie ważył się tu okazywać nadmiernej swobody.
Sir Thomas usiadł na podwyższeniu, na największym
krześle, ciężkim, dębowym, bogato rzeźbionym, jednakże
bez poduszki na siedzisku. Gestem zaprosił George'a do
zajęcia miejsca obok, na podobnym sprzęcie. George mu
siał skorzystać z zaproszenia, bardzo jednak tego żałował,
bo krzesło było twarde, zimne i nie bardziej wygodne niż
głaz, a kto oparł się o zdobienia, miał wrażenie, że w ple
cy wbija mu się pięćdziesiąt sztyletów.
- Jak się czuje lady Aileas? - spytał uprzejmie, zdecy
dowawszy, że skoro nie uznała za stosowne wspomnieć
o ich spotkaniu, to i on je przemilczy. - Miałem nadzieję
zobaczyć ją zaraz po przyjeździe.
Sir Thomas chrząknął, jakby ten temat nie był godny
uwagi.
- Jest zdrowa jak jej koń. Właśnie go wzięła, żeby po
galopować, i gdzieś ich poniosło. Niedługo wrócą.
Chociaż George wiedział, że sir Thomas nie jest skłon
ny do okazywania emocji, niedbały ton odpowiedzi bar
dzo go zaskoczył, zwłaszcza gdy przypomniał sobie, że
Aileas jeździ po okolicy zupełnie sama.
- Na pewno jest zręczną amazonką - zaryzykował.
- Najlepszą, jaką widziałem. Sam ją uczyłem -
oświadczył z dumą sir Thomas. - Jest lepsza nawet od bra
ci, a oni też świetnie jeżdżą.
Ale nie dość dobra, by koń jej nie zrzucił, pomyślał
George.
- Rzekłbym, że lubi ogniste wierzchowce.
Pachołek, sprawiający wrażenie bardzo przestraszone
go, ukazał się w drzwiach, które - jak sądził George -
wiodły do kuchni.
- Wina! - burknął sir Thomas i chłopak natychmiast
znikł. - Tak, powiadam, ogniste - ciągnął gospodarz. -
Ten jej ogier to istny diabeł. Powtarzam jej, że któregoś
dnia skręci sobie kark, ale ona mnie nie słucha. Zacięta
jest. - Ton sir Thomasa przeczył jednak słowom krytyki,
gdyż był bardzo chełpliwy.
- Rozumiem, że lady Aileas odbywa przejażdżki
z eskortą - powiedział George pewien, że usłyszy zaprze
czenie. Zastanawiał się już, czy po drodze do domu nie
spotkał panny następny wypadek.
- Z eskortą? - Sir Thomas zrobił pogardliwą minę. -
Gdyby ktoś za nią pojechał, to zgubiłaby go w okamgnie
niu. Ona woli jeździć sama. Zawsze tak jeździ. Na mojej
ziemi jest bezpieczna.
- Naturalnie - przyznał George, nie chcąc przypomi
nać sąsiadowi, że banici i rozbójnicy często nie szanują
granic pańskiej ziemi, a widok samotnej młodej niewiasty
zawsze jest dla mężczyzn pokusą.
Sir Thomas raz po raz zerkał ze złością w stronę kuchni.
- Gdzie, u diabła, jest wino? - ryknął w końcu i zwró
cił się do George'a. - Ona jest kubek w kubek jak jej mat
ka. Widzisz tę bliznę, panie? - Sir Thomas wskazał nie
wielki półksiężyc na swoim czole. - To pamiątka po tym,
jak pierwszy raz próbowałem ją pocałować. - Zmarszczył
krzaczaste brwi, podczas gdy reszta twarzy pozostała nie
ruchoma. - Aileas zrobiłaby porządek z każdym mężczy
zną, który próbowałby pozwolić sobie na zbyt wiele.
- Naturalnie - rzucił lekkim tonem George.
Sir Thomas rozparł się na krześle. Kolczuga, jak widać,
mu nie przeszkadzała. Pachołek przyniósł dzban wina
i dwa proste, srebrne kielichy, do których drżącymi ręka
mi nalał burgunda. Sir Thomas nie powiedział ani sło
wa, ale George odpowiedział na spojrzenie chłopaka
uśmiechem.
Pachołek skończył i szybko usunąwszy się na bok, sta
nął pod ścianą, by stamtąd dalej przyglądać się mężczy
znom. George podejrzewał, że nie interesuje go w tej sali
nic oprócz pustych kielichów, które trzeba było raz po raz
napełniać.
- Szkoda twojego ojca - powiedział sir Thomas, upi
wszy łyk wina.
George również skosztował zaskakująco dobrego trun
ku i przygotował się na roztrząsanie tego tematu.
- Tak. Był dobrym człowiekiem.
- I dobrym sąsiadem. Może trochę niedbałym, ale do
brym.
George zdobył się na uśmiech.
- Czy Richard Jolliet wciąż jest rządcą twojego mająt
ku, panie?
- Tak, a jego brat Herbert jest szafarzem. Richard
właśnie pojechał do Londynu wyjaśnić sprawę podatków
z moich ziem.
- Czyżby kłopoty z królewskimi urzędnikami skarbo
wymi? - spytał podejrzliwie sir Thomas.
- O tym nie ma mowy. Może będę musiał zapłacić
w tym roku nieco więcej, ale to wszystko. Zaskakująco
dobrze mi się wiedzie.
- O, z przyjemnością to słyszę. Zima była ciężka, ale
ci z nas, którzy byli na nią przygotowani, przetrwali ją bez
trudu.
George skinął głową, choć wątpił, by ktokolwiek mógł
dorównać sir Thomasowi w gromadzeniu zapasów na
czarną godzinę. Ojciec George'a zawsze powtarzał, że są
siad żyje w oczekiwaniu na powrót siedmiu chudych lat
z Biblii.
- Dobrzy ludzie ci Jollietowie - ciągnął z uznaniem
sir Thomas. - Godni zaufania.
- Nie mam do nich najmniejszych zastrzeżeń - po
twierdził gość.
- Bez wątpienia sprawy twojego ojca, panie, były
w idealnym porządku.
- O, tak.
- Szkoda, że nie mogłeś wcześniej wrócić do domu.
- Przyjechałem tak szybko, jak tylko było to możli
we - odrzekł George. A potem zdecydował, że poda je
dyny powód zwłoki, jaki sir Thomas jest w stanie zro
zumieć, i tym niewątpliwie zakończy przykry temat, któ
rego nie miał ochoty roztrząsać z prawie obcym czło
wiekiem. - Miałem zobowiązania wobec barona DeGuer-
re, musiałem u niego zostać aż do Matki Boskiej Gromni
cznej.
Sir Thomas skinął głową i znów upił trochę wina.
- Szkoda mimo wszystko.
George wolno sączył trunek i starał się nie zirytować
autorytatywnym, oceniającym tonem sąsiada.
- Czyli chcesz poślubić Aileas - nagle zmienił temat
sir Thomas.
George omal się nie Zakrztusił.
- Postanowiłem się ożenić - odrzekł wymijająco.
- Dlaczego z Aileas?
- Mój ojciec uważał, że Aileas byłaby dla mnie dobrą
żoną - odparł, tym razem szczerze.
- Aileas nie dostanie w posagu ziemi - oznajmił sir
Thomas.
- Nawet nie prosiłbym o to - powiedział George,
a w myśli dodał: Za dobrze cię znam, sir Thomasie, i wiem,
że twoja oszczędność graniczy ze skąpstwem.
- To dobrze. Naturalnie posag będzie miała. W rucho
mościach.
- Wspaniale... choć prawdziwym skarbem dla mnie
jest sama Aileas.
Sir Thomas spojrzał na gościa tak, jakby nagle zaczął
mówić po grecku.
- Takie duby smalone zostaw dla niej, chłopcze, cho
ciaż przypuszczam, że gdy coś podobnego usłyszy, roze
śmieje ci się w nos - burknął. - Naturalnie Aileas rzeczy
wiście jest skarbem, sam to wiem. Daj jej łuk i wyślij do
boju, a nie pożałujesz.
George rozsądnie ugryzł się w język i nie powiedział,
że nigdy w życiu nie wysłałby do boju kobiety, a zwłasz
cza swojej żony.
- Nie wątpię, że jest dzielną niewiastą.
- Jest, jest. - Sir Thomas pochylił się sztywno na
przód, i utkwił przenikliwe spojrzenie w twarzy George'a.
- Będę z tobą szczery, chłopcze, bo zawsze lubiłem two
jego ojca. Mam nadzieję, że ona cię przyjmie, ale jeśli po
wie „nie", to znaczy, że nie i koniec.
MARGARET MOORE NIEZŁOMNE SERCE
ROZDZIAŁ PIERWSZY Anglia, 1227 rok Sir George de Gramercie zatrzymał konia na śliskiej od błota drodze i nadstawił ucha. Nieraz słyszał już wyszu kane przekleństwa, ale jeszcze nigdy takich barwnych, ja kie dobiegły go zza żywopłotu. Jednakże to nie uznanie dla kunsztu przeklinającego i nie chęć przyjścia mu z pomocą wywołała na jego miłej twarzy uśmieszek i kazała mu zatrzymać oddział. Sir George uśmiechał się, ponieważ ochrypły, pełen złości, bardzo intrygujący głos osoby, która niewątpliwie spadła z konia i została przez niego zostawiona na pastwę losu, należał do młodej kobiety. Rządca, krępy człowiek o poważnej twarzy i siwieją cych włosach, okryty gołębioszarą peleryną, przestał roz myślać o sprawach, które zamierzał załatwić w Londynie, podjechał do swego postawnego, eleganckiego pana i ut kwił w niego wzrok, oczekując na polecenia. Inni ludzie, odziani w szkarłatno-zielone kaftany, cierpliwie stali z ty łu, ich konie nerwowo przebierały nogami i parskały w chłodzie wiosennego poranka. Trawa przy trakcie lśniła od rosy, pobliskie drzewa wy-
puszczały pierwsze zielono-rdzawe pędy. Na olchach po jawiły się kotki, a z kęp trawy wychylał się bladożółty podbiał. Dalej w dolinie unosiła się mgła, która w tej chwili całkiem zasłaniała zamek Dugall. Nagle w prześwicie między krzakami ukazała się głowa; młoda kobieta niczym borsuk rozejrzała się niespokojnie, spłoszona tętentem koni i głosami mężczyzn. Gdy powoli i bardzo uważnie taksowała wzrokiem najpierw George'a, a potem rządcę, George dokonał nie mniej dokładnej oceny jej postaci, a przynajmniej twarzy. Doszedł do wniosku, że dziewczynką przestała być już dość dawno. Miała kręcone, potargane jak nieszczęście kasztanowe włosy, zebrane z tyłu w gruby warkocz, z któ rego uciekł niejeden kosmyk, na policzkach usadowiło jej się kilka piegów. Nieufnie spoglądała na przybysza piw nymi oczami. George widział też kawałek jej ubrania z szorstkiego samodziału. Zapewne był to rodzaj kaftana, z koszulą prostego kroju pod spodem. Gdy przesunął wzrok nieco niżej, dostrzegł zarys krągłych piersi i zorien tował się, że górną część kaftana ściąga tylko jeden cienki rzemyk. Więcej jednak nie był w stanie zobaczyć, bo za słaniały mu gałęzie krzaków. Zbliżył się do prześwitu. - Ta buzia jest stanowczo za ładna, żeby kalały ją takie przekleństwa - powiedział spokojnie. Nie odpowiedziała ani słowem, tylko gniewnie na nie go spojrzała. George nie lubił, kiedy tak na niego patrzono, nawet jeśli robiła to urodziwa, młoda kobieta. Bez trudu ukrył jednak rozdrażnienie.
- Czyżbym spotkał damę w tarapatach? - spytał pogodnie. I tym razem jednak odpowiedziały mu tylko zuchwałe milczenie i posępna mina. Uświadomił sobie, że dobrze zna taką pozę. Trochę się skrzywił, choć ton jego głosu pozostał nie zmieniony. - A może jesteś koniokradem? Kobieta pogardliwie parsknęła. - Ach, już wiem! - wykrzyknął triumfalnie i patrzył, jak na jej twarzy odmalowują się jednocześnie zdziwienie i niechęć. - Przyszłaś tu, pani, na schadzkę - dokończył z udaną powagą. - Jak śmiesz mówić coś takiego, ty... - oburzyła się. Z jej oczu wyzierała pogarda. Podjechał do nich rządca. - Uważaj, dziewko - ostrzegł ją. - Nie wiesz, do kogo... - Richardzie, proszę cię - powstrzymał go George. - Nie przystoi straszyć wieśniaków. - Nie przystoi - potwierdziła kobieta. Rządca spojrzał na nią nieprzychylnie, ale odjechał na bok. - Powiedz mi, proszę - zwrócił się do niej George wy jątkowo uprzejmym tonem - czy do zamku sir Thomasa Dugalla jest jeszcze daleko? - Jakieś dwa kilometry - odrzekła, wzruszając ramio nami niespodziewanie wdzięcznym ruchem. - Mieszkasz w zamku? - Tak, milordzie. - I zawiódł cię koń, a nie kochanek? - Tak, milordzie. Uciekł mi. Ale zaraz go znajdę. Do widzenia, milordzie.
Najwyraźniej uznała, że tyle wyjaśnień wystarczy. George jednak nie lubił, gdy ktokolwiek dawał mu od prawę. - Może ci pomóc? Odpowiedzią był wybuch serdecznego, gardłowego śmiechu. George jeszcze nie słyszał, żeby kobieta tak spontanicznie wyrażała radość. Aż się uśmiechnął, aczkol wiek jednocześnie poczuł głęboki zawód. - Rozumiem, że to odmowa. - Tak, milordzie - potwierdziła kobieta, gdy wreszcie przestała się śmiać. - Koń sam trafi do stajni, i to szybko. George'a kusiło, by poszukać pretekstu do dalszej roz mowy, ale zniecierpliwienie jego ludzi nie było dobrym znakiem. Poza tym wiedział, że wkrótce znów zobaczy tę niezwykłą pannę. - Skoro nie trzeba ci pomocy, to żegnam cię, pani. - Uprzejmie się skłonił, zadowolony, choć tego nie okazał, że panna odpowiedziała mu dygnięciem. Rządca, Richard Jolliet, znów podjechał bliżej. - Wielkie nieba, milordzie - powiedział. - Co za zu chwała dziewka! Powinna wiedzieć, że rozmawia ze szla chetnie urodzonym. - Skinął głową w stronę chorągwi, która powiewała na wietrze, trzymana przez jednego ze zbrojnych. - I ona twierdzi, że mieszka w zamku. Prędzej uwierzyłbym, że dogląda owiec. Sama. Sir George'a rozbawiły te słowa. - Daj pokój, Richardzie. Zachowywała się zuchwale, lecz musimy pamiętać, w jakim domu wyrastała. - To prawda - przyznał Richard. Było powszechnie wiadomo, że w domostwie sir Tho-
masa Dugalla brakuje kobiecej ręki. Żona umarła mu przed wieloma laty, wkrótce po narodzinach ich jedy nej córki. Od tej pory w zamku mieszkali prawie wy łącznie mężczyźni: sir Thomas z sześcioma synami i służba. - Urodziwe stworzenie - wyrwało się Richardowi. - Jeśli wyobrazić sobie, co kryje się pod warstwą kurzu i brudu... - rzucił sir George od niechcenia. W duchu jednak sam się dziwił, jak bardzo ucieszyło go niespodziewane spotkanie. Nie był przyzwyczajony do tak aroganckiego tonu, toteż rozmowa z dziewczyną wy dała mu się interesująca. - Dziękuję Bogu, że nie mamy takich bezczelnych dziewek w Ravensloft - powiedział rządca. George spojrzał na niego z kwaśnym uśmiechem. - W zamku Dugall bardziej zważałbym na to, jak mó wisz o tej młodej damie - oznajmił. - Bardzo zręcznie cię zwiodła, ale to wcale nie wieśniaczka. To Aileas, córka sir Thomasa. Richard otworzył usta ze zdumienia. - To... to... Córka sir Thomasa? - Ponad wszelką wątpliwość - zapewnił go bezna miętnie George. - Wprawdzie wyrosła od czasu, gdy ostatni raz ją widziałem, ale poznałem ją po oczach. Jak mógłby zapomnieć te lśniące, piwne oczy? Mi nęło wiele lat, wiedział jednak, że zapamięta je do końca życia. - Czy właśnie z tą kobietą ojciec chciał cię ożenić, panie? - Tak.
- Z tym stworzeniem? Przecież twój ojciec musiał wiedzieć, że sir Thomas Dugall za nic nie wyzbędzie się ani piędzi ziemi. Po co żenić się z córką kogoś takiego? - Może dla sprostania wyzwaniu - przekornie odparł George. - No, wyzwaniem to ona jest na pewno - zgodził się rządca po namyśle. - Aileas Dugall nie jest mi całkiem obca. Znam ją z dzieciństwa - wyjaśnił George. - Mimo wszystko rzadko jeździsz do zamku Dugall, milordzie - zwrócił mu uwagę Richard. - A w Ravensloft Dugallów nie widziano ani razu. - Zmarszczył czoło. - Po co ona udaje wieśniaczkę? - Pewnie dla żartu - odparł George, wzruszając ramio nami. - Zastanawiam się, czy mnie poznała. - Musiała, choćby po barwach. - No tak, naturalnie - mruknął George i zaczął się za stanawiać, co o nim mogła pomyśleć. Wprawdzie nie wydawało mu się, by w tej rozmowie źle wypadł, ale zaplanował sobie to spotkanie zupełnie inaczej. Chciał, by przebiegło oficjalnie, ze ścisłym zacho waniem dworskiej etykiety. Nie przewidział improwizo wanej wymiany zdań pod żywopłotem. Czy była na świecie druga młoda kobieta klnąca jak sta ry wiarus? Gdzie szukać innej szlacheckiej córki na wy daniu, która jeździłaby sama po lesie, z włosami potarga nymi tak, że ptak mógłby w nich uwić gniazdo? Jakiej pannie przyszłoby do głowy udawać wieśniaczkę przed mężczyzną, który według wszelkiego prawdopodobień stwa mógł poprosić o jej rękę?
- Milordzie, wybacz mi te słowa, ale po co ci się z nią żenić? Przecież masz do wyboru przynajmniej kilka pa nien z dobrych i zamożnych rodzin. - Mój ojciec bardzo sobie cenił pomysł przymierza z sir Thomasem i jego sześcioma synami, bo to kłótliwa gromadka. Kto wie, co może wpaść młodym do głowy, gdy zabraknie twardej ręki ojca? - Istotnie, braci Aileas George wspominał jako bandę awanturników, którzy naj lepiej się bawią, rachując komuś kości. Richard niespokojnie poruszył się w siodle. - Ciebie, panie, na pewno by nie napadli! - I ja tak myślę, ale ponieważ do tej pory żadna panna szczególnie mi się nie spodobała, to czemu nie miałbym złożyć wizyty sir Thomasowi? Nie wydaje mi się to nie bezpieczne ani szkodliwe. - Nie jest to również pożyteczne - bezceremonialnie stwierdził Richard. Jednakże pochwyciwszy spojrzenie Geor ge'a, spuścił z tonu. - Wybacz, że pytam, milordzie, ale skoro twój ojciec zmarł, to dlaczego... - Zająknął się i urwał. - Skoro ojciec zmarł, to dlaczego miałbym nagle usza nować jego wolę, jeśli przedtem piętnaście lat unikałem małżeńskiego stanu i lekceważyłem ojcowskie rady? - dokończył George. - Prawdę mówiąc, właśnie o to chciałem spytać, mi lordzie. - Może by wypełnić ostatnią wolę umierającego - od rzekł zgodnie z prawdą George. Ponieważ jednak nie zno sił rozmów, które groziły łzawym sentymentalizmem, na gle szeroko się uśmiechnął. - Zresztą jadę w zwykłe od wiedziny do sąsiada.
- Gdybym nie był twoim rządcą, panie, lecz przyjacie lem, to doradziłbym ci dużą przezorność w materii tego małżeństwa - powiedział cicho Richard. - Jesteś moim przyjacielem, nie tylko rządcą - odparł szczerze George. - I wierz mi, Richardzie, będę bardzo przezorny. - Cieszę się, słysząc te słowa. - Mgła się podnosi - zauważył George. - Wkrótce do jedziemy do rozdroża, z którego wiedzie trakt do Londy nu. Jak sądzisz, czy zdołasz szybko załatwić sprawy po datków? - Sądzę, że tak, milordzie. - To dobrze. Inaczej musiałbym wziąć zarządzanie ma jątku w swoje ręce, a to wydaje mi się bardzo nudne. - Uśmiechnął się do rządcy, a ten odpowiedział uśmiechem. Jechali w przyjaznym milczeniu. George wspominał spotkanie z kobietą, którą ojciec wybrał mu na żonę. Nie wiele wiedział o tej Aileas, ale przeczuwał, że powinien być gotowy na wszystko co nieprzewidywalne. Aileas nie była podobna do innych dziewcząt, które znał. Może zmieszał ją jego widok i dlatego nie przyznała się, kim jest? Prawdę mówiąc, George bardzo w to wątpił, pamiętał bowiem przewrotny uśmieszek dziewczyny. Poza tym nig dy nie widział, by była zmieszana, nawet tamtego dnia, gdy gonił ją, bo rzucała w niego jabłkami, i jej ubranie zaczepiło o krzak. Musiała wtedy rozedrzeć tkaninę, żeby się uwolnić, a przy okazji odsłoniła swe kształtne nogi. George był ciekaw, czy Aileas nadal ma takie długie i smukłe nogi. I czy nadal jest rącza jak jeleń.
Jeśli tak, to prawdopodobnie zdążyła już dotrzeć do do mu i zapowiedzieć jego przybycie. Przesunął dłonią po przydługich włosach. Aileas mogła nic sobie nie robić ze swego wyglądu, jemu jednak najdrob niejsze zaniedbanie przeszkadzało. Stanowczo nie życzył so bie, by komuś choćby przemknęło przez myśl, że jest biedny, gdy stanie przed obliczem sir Thomasa w zamku Dugall. Dlatego -jak powtarzał sobie w duchu - i tylko dlatego wło żył najlepszy szkarłatny kaftan, płaszcz podbity gronostaja mi, a na straż wybrał swoich najlepszych ludzi. Dojechali do rozdroża, gdzie biały krzyż znaczył skręt do Londynu. George znowu zatrzymał oddział. - Cóż, Richardzie. Tu cię żegnamy. - Tak, milordzie - potwierdził rządca. - Szerokiej drogi. - Bóg z tobą, milordzie - odrzekł Richard i lekko się uśmiechnął. - Ponieważ byłeś, panie, tak łaskawy, że na zwałeś mnie przyjacielem, pozwól, że jeszcze raz dam ci przyjacielską radę. Nie podejmuj pochopnych decyzji w sprawie małżeństwa. Sir George roześmiał się niewesoło. - Do tej pory udało mi się zachować wolność - powie dział. - Na pewno podejmując tak ważną decyzję, będę się kierował czymś więcej niż tylko ostatnią wolą ojca, możesz mi wierzyć. Richard skinął głową i w eskorcie dziesięciu łudzi od jechał londyńskim traktem, a tymczasem sir George de Gramercie ruszył w stronę wielkiej, budzącej podziw bu dowli, która wyłaniała się z mgły.
Aileas zbiegła nad rzekę i rozpryskując wodę, pokonała bród. Szybko wspięła się na drugi brzeg i pobiegła przez las ścieżką prowadzącą do wsi u podnóża zamku jej ojca. Trawa była mokra i śliska, więc Aileas nie mogła biec tak szybko, jak by chciała, ale i tak spodziewała się wyprze dzić tą drogą sir George'a i być w domu, zanim gość do trze choćby do młyna. Zręcznie przeskoczyła przez złamany konar, przypomi nając sobie, jaką minę zrobił drugi jeździec na widok jej głowy wystającej z żywopłotu. Roześmiała się głośno. Ależ był zaskoczony. Bez trudu odgarniała na boki mokre gałęzie dębów, ka sztanowców i buków. Przystanęła tylko na moment, by poprawić kaftan, który wcześniej podkasała i przytrzyma- ła skórzanym pasem. I już gnała dalej, nie zważając na gli nę lepiącą jej się do trzewików ani na stan odzienia. Przez cały czas myślała o człowieku, którego zdaniem ojca po winna pojąć za męża. George de Gramercie nie wydawał się zdziwiony, gdy wytknęła głowę spomiędzy krzaków. Może był rozbawio ny, ale na pewno nie zdziwiony. Naturalnie poznała go od razu. Pamiętała te falujące, jasne włosy, zadumane niebie skie oczy i czarujący uśmiech, chociaż pod pewnymi względami wyglądał inaczej niż młodzieniec, którego za pamiętała z dawnych lat. Twarz mu wyszczuplała, rysy stały się wyraziste. Ciało też miał dużo bardziej muskularne. Ale nawet gdyby go nie zobaczyła, poznałaby go po głosie, teraz już męskim, wciąż jednak melodyjnym i jak zawsze niezwykle uprzejmym. Maniery George'a nie zmieniły się bowiem prawie
wcale. Zawsze był uprzejmy, nawet dla wieśniaków, i ubrany tak nieskazitelnie, że gdy przyjeżdżał z ojcem w gościnę do zamku Dugall, Aileas kusiło, by zniszczyć mu odzienie. W końcu któregoś razu zaczęła w niego rzucać zgniłymi jabłkami i rzucała, póki nie przegonił jej z sadu. Ależ był wtedy zły. Tak zły, że poczuła przed nim lęk i wolała rozedrzeć ubranie niż pozwolić się złapać i stanąć z nim twarzą w twarz. George de Gramercie nie złapał jej więc, a podczas na stępnej wizyty zachowywał się tak, jakby nigdy nic się nie stało. Dziś z pewnością nie zgadł, kogo ma przed sobą, ina czej pozdrowiłby ją odpowiednio i zapytał o zdrowie oj ca. Gdyby wiedział, że rozmawia z córką sir Thomasa Du- galla, nie ośmieliłby się na uwagę, że kochanek zostawił ją w lesie. Z drugiej strony myśli George'a de Gramercie zawsze były dla niej nieodgadnione. W pobliżu wsi przedarła się przez zarośla i wyszła na drogę. Szybko opuściła kaftan i spojrzała na błotnistą zie mię. Na widok świeżych śladów podków uśmiechnęła się. Demon, który zrzucił ją w lesie, niedawno tędy wracał do stajni. Niepotrzebnie postanowiła przyjrzeć się po kryjomu sir George'owi, zanim ten dotrze do zamku Dugall. A już na pewno nie powinna dosiadać Demona, który nie znosi dżdżu. Przez całą drogę koń boczył się i wierzgał, a przy żywopłocie zamiast skoczyć, stanął dęba i Aileas znalazła się na ziemi. Teraz szła wiejską drogą, przyciągając spojrzenia. Ponie-
waż jednak chłopi byli przyzwyczajeni do widoku Aileas chodzącej w pojedynkę, przekonawszy się, że to ona, szybko wracali do pracy. Aileas potoczyła z przyzwycza jenia wzrokiem po zamkowych murach i wieżach, spraw dzając, czy warty są na posterunkach. Chociaż minęło wiele lat od ostatniej zbrojnej napaści na zamek, ojciec bardzo pilnował, żeby załoga była w każdej chwili gotowa do walki. Poza tym latami umacniał fortyfikacje. Zanim stał się właścicielem zamku Dugall, była to właściwie tylko ka mienna, okrągła wieża, do której dobudowano kaplicę. Sir Thomas otoczył teren murami obronnymi i postawił ba szty. W granicach zamku znajdowały się teraz również stajnie, kwatery zbrojnych, zbrojownia, wozownia i duża kuchnia, którą sir Thomas nakazał murarzom połączyć z wieżą długim, krytym przejściem. Dobudowano też izby gościnne, połączone z wieżą kamiennymi schodami. Strażnicy przy bramie odsunęli się na boki i oddali ho nory córce pana. - Czy widzieliście mojego... - zaczęła Aileas, ale strażnik już kiwał głową. - Tak, już jest w stajni. - To dobrze - powiedziała, a będąc pewna, że sta jenny zajął się Demonem, spokojnie mogła poszukać Ru fusa. Szybko minęła narożne baszty i doszła na rozległy, tra wiasty plac, gdzie zwykle ćwiczyli ludzie ojca. Bez trudu wypatrzyła wśród wielu innych rudą czuprynę Rufusa Ha- mertona i zawołała go po imieniu. Uśmiechnął się szeroko i odłączył od towarzyszy, któ-
rych widok córki sir Thomasa ani trochę nie zdziwił. Gdy wielkimi krokami szedł do niej przez mokrą trawę, jego czupryna, rozwiewana przez wiatr, wydała się jeszcze bar dziej ruda niż zwykle. Policzki Rufusa, zmęczonego ćwi czebną walką, pałały rumieńcem. Miał na sobie tylko no- gawice i wysokie buty. Skórzany kaftan niósł przewieszo ny przez muskularne ramię. Na jego szerokim torsie kro plił się pot. Zapach, jaki doleciał Aileas, świadczył o tym, że Rufus wkładał w ćwiczenia całą duszę. - Boże, ale jestem zmęczony - oznajmił głębokim, dźwięcznym głosem, drapiąc się z obojętną miną. - A gar dło mam wyschnięte na wiór. Poza tym, jeśli szybko nie dojdę do wychodka, to pęknę. - Z tymi słowami ruszył w stronę kwater. - Czemu przyszłaś do nas w takim pośpie chu, Aileas? - spytał jowialnie. - Czyżby zaatakowano zamek? - Nie - odparła. - Niezupełnie. Spojrzał na nią zaciekawiony. - Zaraz przybędą goście. - Tak? - Rufus przystanął i włożył kaftan. - Kto? - Sir George de Gramercie. Widać było, że Rufusowi to nic nie mówi, bo wzruszył ramionami i przyśpieszył kroku, aż Aileas musiała pod biec, żeby nie zostać w tyle. - Syn naszego sąsiada, który przez ostatnie dziesięć lat jeździł po całej Anglii jak nie przymierzając minstrel - przypomniała. - Po śmierci ojca wreszcie wrócił do domu. W odpowiedzi Rufus prychnął pogardliwie. Doszli do obszernego budynku w pobliżu stajni i zbro jowni, którego drewniany szkielet był wypełniony gliną.
Mieli tam kwatery zbrojni. Rufusowi najwidoczniej za brakło czasu, bo skręcił na wąską dróżkę między stajnią a zbrojownią i tam ulżył swojej potrzebie, głośno przy tym wzdychając. - Boże, już mi lepiej - powiedział, wróciwszy do Aileas, i znów ruszył ku wejściu do kwater. - I o co tyle hałasu? - Patrzył zdziwiony na córkę sir Thomasa. - Tu przyjeżdża mnóstwo gości. Trudno jej było uwierzyć, że Rufus zapomniał sir Geor ge'a. - To jest mężczyzna, za którego ojciec chce mnie wy dać za mąż. Rufus parsknął szczekliwym śmiechem i otworzył ma sywne, drewniane drzwi. - Czy to nie ten, o którym mówiłaś, że wydaje więcej pieniędzy na odzienie niż na oręż? - Ten - potwierdziła. Zdążyła przytrzymać drzwi, za nim ją uderzyły, i weszła za Rufusem do środka. Znaleźli się w obszernym, chłodnym pomieszczeniu, którego całe umeblowanie stanowiły sienniki przykryte derkami z su rowej wełny, stół z jedną misą i dzbankiem oraz drewnia ne skrzynie, po jednej na człowieka. W kącie stał wy szczerbiony nocnik. Kilku mężczyzn odpoczywało po służbie lub przygoto wywało się do objęcia warty. Wszyscy wykrzyknęli słowa pozdrowienia do Aileas i skinęli jej głowami. - Ludzie! - zawołał Rufus. - Będziemy mieli wśród nas nadobnego pana. Szykujcie piernaty i czyste przeście radła! Aileas uśmiechnęła się, słysząc tę kpinę. Z pewnością
gdy Rufus zobaczy sir George'a, przekona się, że nie dla niej taki mąż. Nie dość, że próżny, to jeszcze chudy jak szczapa, w ogóle nie widać, że ma brzuch. Nie warto na wet za nim splunąć. A ponieważ pochodzi z bogatej ro dziny, na pewno jest leniwej natury i zaniedbuje swoje obowiązki pana na zamku. Ponieważ jednak nie chciała rozmawiać o swojej przy szłości przy świadkach, rzuciła: - Czy nie pora na zmianę warty? Kilku z was, zdaje się, powinno teraz czyścić broń. Jeśli mój ojciec zobaczy choćby plamkę rdzy... Nie musiała mówić nic więcej, mężczyźni szybko chwycili za ekwipunek i skłaniając przed nią głowy na po żegnanie, wyszli. - Zastanawiam się, czy nie oddać miecza do odnowie nia płatnerzowi - powiedział w zadumie Rufus i powiesił pas z bronią na kołku. - Co?! - zdumiała się Aileas, biorąc się pod boki. - Głupstwa gadasz! Ten miecz był już tyle razy u płatnerza, że lada dzień pęknie na pół. - Nowy jest kosztowny. Zresztą rękojeść tego starego idealnie leży mi w dłoni. Aileas uświadomiła sobie, że nie może teraz wdawać się w dyskusje o wyższości nowej broni nad starą, lecz wypróbowaną. - Co powiesz o sir George'u? Co będzie, jeśli ojciec każe mi go poślubić? Rufus legł na pierwszym wolnym posłaniu i przesłał Aileas zagadkowe spojrzenie. - Czy to nie on od lat zaniedbuje swoje obowiązki?
- On! - Więc dlaczego twój ojciec miałby chcieć, żebyś po ślubiła kogoś takiego? - Bo nasze ziemie graniczą ze sobą. - No cóż - Rufus podłożył ręce pod głowę, by móc w spokoju wlepić wzrok w belki stropu. - Będziesz wiel ką panią. Mogłabyś trafić o wiele gorzej. Przez chwilę Aileas miała wielką chęć go kopnąć. Czyżby nie rozumiał, że to on jest jej wymarzonym męż czyzną, wzorem wojownika? Byłby też doskonałym mę żem. Jak dorosły człowiek może być taki ślepy? Usiadła po turecku na sąsiednim posłaniu. - Widziałam go. Na trakcie - oznajmiła głosem prze syconym pogardą. - Jak był próżniakiem, tak nim pozo stał. Szkoda, że nie widziałeś jego kaftana. Jest wyszywa ny! Pewnie płacze, gdy coś na niego wyleje. Rufus zachichotał. - Nie mogę się doczekać, żeby go poznać. Aileas też nie mogła się tego doczekać. Wtedy Rufus wreszcie zrozumie, że jej małżeństwo z sir George'em de Gramercie jest po prostu niemożliwe.
ROZDZIAŁ DRUGI O ile George sobie przypominał, przez lata, które spę dził na podróżach, w zamku Dugall niewiele się zmieniło. Ponure mury z szarego kamienia wciąż imponowały gru bością i masywnością, a wartownicy strzegący bramy byli liczni i czujni, jakby w każdej chwili z fosy mogła wysko czyć i zaatakować gromada nieprzyjaciół. W murach nie widziało się ani jednego kopca siana, be czki czy pala, który nie stałby na swoim miejscu. Kilku nastu mężczyzn ćwiczyło się w szermierce i doskonaliło technikę wałki maczugą oraz łańcuchem. Nawet służący zdawali się chodzić po terenie zamku sprężystym, wojsko wym krokiem, przy czym zwracało uwagę, że wśród służ by nie ma ani jednej kobiety. George jednak wcale nie poczuł się bezpieczny. Prze ciwnie, wydało mu się, że trwa oblężenie fortecy, a kobie ty ukryto. W zamku Dugall panowała dziwna, napięta at mosfera, jakby wisiało nad nim przekleństwo. George'owi bardzo się to nie podobało. We wsi za murami wyczuwało się podobny nastrój na piętego oczekiwania, całkiem nieuzasadniony, jeśli wziąć pod uwagę, że w kraju nic nie zakłócało pokoju, a sąsiedzi sir Thomasa byli wyjątkowo przyjaźnie usposobieni.
Gdy George zsiadł z konia i podał wodze pachołko wi, który wyszedł na spotkanie przybyszom, nagle przy szło mu do głowy, że mógłby się poczuć urażony albo na wet zagrożony tym stanem gotowości bojowej. Zaraz jed nak uświadomił sobie, jaki brud i niechlujstwo panu je zwykle na zamkach. Tu wszędzie było czysto i wszy stko stało na swoim miejscu. W niczym nie przypominało to domostw, w których mężczyźni gospodarowali sami, bez kobiet organizujących im życie i dbających o ich wygody. Sir Thomas we własnej osobie wyszedł z wielkiej sali prawie natychmiast. Chociaż twarz znaczyły mu liczne blizny, pamiątki bitew i turniejów, to trzymał się wciąż prosto, a wzrok miał przenikliwy. Nosił płaszcz podobny do tego, który przed wieloma laty okrywał go podczas wy prawy krzyżowej. Gdy po chwili George zauważył na okryciu kilka nie zręcznie załatanych dziur i dostrzegł, że biała tkanina ma szarawy odcień, zrozumiał, że prawdopodobnie jest to nie taki sam płaszcz, ale ten sam. Wyzierała spod niego kol czuga przedniej jakości, wyczyszczona do oślepiającego połysku. Mimo zimna sir Thomas nie nosił rękawic, po kazywał wszystkim pokryte bliznami ręce z krzywymi palcami, które - w co George nie wątpił - wciąż mogły jednym uderzeniem powalić przeciwnika lub godzinami trzymać każdy oręż. W obecności sir Thomasa George zawsze czuł się jak niegrzeczny chłopiec. Miał wrażenie, że piętnaście lat nie wiele w tym względzie zmieniło. Sir Thomas przystanął i energicznym ruchem ujął go-
ścia za ramiona, by ucałować go na powitanie. Cicho zadźwięczały stalowe kółka. - Witam, sir George'u - powiedział, spoglądając ponad jego ramieniem, by ocenić eskortę. - Cieszę się, że znów się spotykamy. - Ja też się cieszę, sir Thomasie - odrzekł George, za stanawiając się, czy jego ludzie zyskają uznanie sąsiada, jako że zawsze najwyżej cenił wojskową sprawność. Po hamował się jednak i nie spytał o to wprost. Bądź co bądź, był teraz panem i mógł robić, co mu się żywnie podoba. - Zapraszam do środka, napijemy się wina. Późno do nas dotarliście, sir George'u. Widocznie nie było wam spieszno albo jechaliście północnym traktem - powiedział sir Thomas z lekką przyganą w głosie. Można było wy czytać z jego twarzy, że jeśli George nie wybrał dłuższej drogi, to późna godzina przyjazdu dowodzi tylko lenistwa. George przypomniał sobie, że dla sir Thomasa każdy, kto nie pracuje tak ciężko jak on albo nie traktuje z taką samą powagą swoich obowiązków, jest zwykłym leniem. Rzecz jasna, według tych kryteriów miano lenia należa ło się wszystkim innym szlachetnie urodzonym, których George znał. Potem zorientował się, że Aileas widocznie jeszcze nie wróciła albo wróciła i nie wspomniała ojcu o spotkaniu z gościem na południowym trakcie. Zważywszy na to, że zachowała się bardzo impertynencko, podjęła zapewne słuszną decyzję. Weszli do olbrzymiej, bardzo wyziębionej sali, w któ rej zwracał uwagę ziejący czernią kominek. Na ścianach nie było tkanin ani niczego, co mogłoby uchodzić za oz-
dobę. Sprzęty były stare, zniszczone i bardzo proste. Do okoła nie widziało się ani śladu obecności kobiety, i nikt nie ważył się tu okazywać nadmiernej swobody. Sir Thomas usiadł na podwyższeniu, na największym krześle, ciężkim, dębowym, bogato rzeźbionym, jednakże bez poduszki na siedzisku. Gestem zaprosił George'a do zajęcia miejsca obok, na podobnym sprzęcie. George mu siał skorzystać z zaproszenia, bardzo jednak tego żałował, bo krzesło było twarde, zimne i nie bardziej wygodne niż głaz, a kto oparł się o zdobienia, miał wrażenie, że w ple cy wbija mu się pięćdziesiąt sztyletów. - Jak się czuje lady Aileas? - spytał uprzejmie, zdecy dowawszy, że skoro nie uznała za stosowne wspomnieć o ich spotkaniu, to i on je przemilczy. - Miałem nadzieję zobaczyć ją zaraz po przyjeździe. Sir Thomas chrząknął, jakby ten temat nie był godny uwagi. - Jest zdrowa jak jej koń. Właśnie go wzięła, żeby po galopować, i gdzieś ich poniosło. Niedługo wrócą. Chociaż George wiedział, że sir Thomas nie jest skłon ny do okazywania emocji, niedbały ton odpowiedzi bar dzo go zaskoczył, zwłaszcza gdy przypomniał sobie, że Aileas jeździ po okolicy zupełnie sama. - Na pewno jest zręczną amazonką - zaryzykował. - Najlepszą, jaką widziałem. Sam ją uczyłem - oświadczył z dumą sir Thomas. - Jest lepsza nawet od bra ci, a oni też świetnie jeżdżą. Ale nie dość dobra, by koń jej nie zrzucił, pomyślał George. - Rzekłbym, że lubi ogniste wierzchowce.
Pachołek, sprawiający wrażenie bardzo przestraszone go, ukazał się w drzwiach, które - jak sądził George - wiodły do kuchni. - Wina! - burknął sir Thomas i chłopak natychmiast znikł. - Tak, powiadam, ogniste - ciągnął gospodarz. - Ten jej ogier to istny diabeł. Powtarzam jej, że któregoś dnia skręci sobie kark, ale ona mnie nie słucha. Zacięta jest. - Ton sir Thomasa przeczył jednak słowom krytyki, gdyż był bardzo chełpliwy. - Rozumiem, że lady Aileas odbywa przejażdżki z eskortą - powiedział George pewien, że usłyszy zaprze czenie. Zastanawiał się już, czy po drodze do domu nie spotkał panny następny wypadek. - Z eskortą? - Sir Thomas zrobił pogardliwą minę. - Gdyby ktoś za nią pojechał, to zgubiłaby go w okamgnie niu. Ona woli jeździć sama. Zawsze tak jeździ. Na mojej ziemi jest bezpieczna. - Naturalnie - przyznał George, nie chcąc przypomi nać sąsiadowi, że banici i rozbójnicy często nie szanują granic pańskiej ziemi, a widok samotnej młodej niewiasty zawsze jest dla mężczyzn pokusą. Sir Thomas raz po raz zerkał ze złością w stronę kuchni. - Gdzie, u diabła, jest wino? - ryknął w końcu i zwró cił się do George'a. - Ona jest kubek w kubek jak jej mat ka. Widzisz tę bliznę, panie? - Sir Thomas wskazał nie wielki półksiężyc na swoim czole. - To pamiątka po tym, jak pierwszy raz próbowałem ją pocałować. - Zmarszczył krzaczaste brwi, podczas gdy reszta twarzy pozostała nie ruchoma. - Aileas zrobiłaby porządek z każdym mężczy zną, który próbowałby pozwolić sobie na zbyt wiele.
- Naturalnie - rzucił lekkim tonem George. Sir Thomas rozparł się na krześle. Kolczuga, jak widać, mu nie przeszkadzała. Pachołek przyniósł dzban wina i dwa proste, srebrne kielichy, do których drżącymi ręka mi nalał burgunda. Sir Thomas nie powiedział ani sło wa, ale George odpowiedział na spojrzenie chłopaka uśmiechem. Pachołek skończył i szybko usunąwszy się na bok, sta nął pod ścianą, by stamtąd dalej przyglądać się mężczy znom. George podejrzewał, że nie interesuje go w tej sali nic oprócz pustych kielichów, które trzeba było raz po raz napełniać. - Szkoda twojego ojca - powiedział sir Thomas, upi wszy łyk wina. George również skosztował zaskakująco dobrego trun ku i przygotował się na roztrząsanie tego tematu. - Tak. Był dobrym człowiekiem. - I dobrym sąsiadem. Może trochę niedbałym, ale do brym. George zdobył się na uśmiech. - Czy Richard Jolliet wciąż jest rządcą twojego mająt ku, panie? - Tak, a jego brat Herbert jest szafarzem. Richard właśnie pojechał do Londynu wyjaśnić sprawę podatków z moich ziem. - Czyżby kłopoty z królewskimi urzędnikami skarbo wymi? - spytał podejrzliwie sir Thomas. - O tym nie ma mowy. Może będę musiał zapłacić w tym roku nieco więcej, ale to wszystko. Zaskakująco dobrze mi się wiedzie.
- O, z przyjemnością to słyszę. Zima była ciężka, ale ci z nas, którzy byli na nią przygotowani, przetrwali ją bez trudu. George skinął głową, choć wątpił, by ktokolwiek mógł dorównać sir Thomasowi w gromadzeniu zapasów na czarną godzinę. Ojciec George'a zawsze powtarzał, że są siad żyje w oczekiwaniu na powrót siedmiu chudych lat z Biblii. - Dobrzy ludzie ci Jollietowie - ciągnął z uznaniem sir Thomas. - Godni zaufania. - Nie mam do nich najmniejszych zastrzeżeń - po twierdził gość. - Bez wątpienia sprawy twojego ojca, panie, były w idealnym porządku. - O, tak. - Szkoda, że nie mogłeś wcześniej wrócić do domu. - Przyjechałem tak szybko, jak tylko było to możli we - odrzekł George. A potem zdecydował, że poda je dyny powód zwłoki, jaki sir Thomas jest w stanie zro zumieć, i tym niewątpliwie zakończy przykry temat, któ rego nie miał ochoty roztrząsać z prawie obcym czło wiekiem. - Miałem zobowiązania wobec barona DeGuer- re, musiałem u niego zostać aż do Matki Boskiej Gromni cznej. Sir Thomas skinął głową i znów upił trochę wina. - Szkoda mimo wszystko. George wolno sączył trunek i starał się nie zirytować autorytatywnym, oceniającym tonem sąsiada. - Czyli chcesz poślubić Aileas - nagle zmienił temat sir Thomas.
George omal się nie Zakrztusił. - Postanowiłem się ożenić - odrzekł wymijająco. - Dlaczego z Aileas? - Mój ojciec uważał, że Aileas byłaby dla mnie dobrą żoną - odparł, tym razem szczerze. - Aileas nie dostanie w posagu ziemi - oznajmił sir Thomas. - Nawet nie prosiłbym o to - powiedział George, a w myśli dodał: Za dobrze cię znam, sir Thomasie, i wiem, że twoja oszczędność graniczy ze skąpstwem. - To dobrze. Naturalnie posag będzie miała. W rucho mościach. - Wspaniale... choć prawdziwym skarbem dla mnie jest sama Aileas. Sir Thomas spojrzał na gościa tak, jakby nagle zaczął mówić po grecku. - Takie duby smalone zostaw dla niej, chłopcze, cho ciaż przypuszczam, że gdy coś podobnego usłyszy, roze śmieje ci się w nos - burknął. - Naturalnie Aileas rzeczy wiście jest skarbem, sam to wiem. Daj jej łuk i wyślij do boju, a nie pożałujesz. George rozsądnie ugryzł się w język i nie powiedział, że nigdy w życiu nie wysłałby do boju kobiety, a zwłasz cza swojej żony. - Nie wątpię, że jest dzielną niewiastą. - Jest, jest. - Sir Thomas pochylił się sztywno na przód, i utkwił przenikliwe spojrzenie w twarzy George'a. - Będę z tobą szczery, chłopcze, bo zawsze lubiłem two jego ojca. Mam nadzieję, że ona cię przyjmie, ale jeśli po wie „nie", to znaczy, że nie i koniec.