Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

OBrien Kathleen - Nieoczekiwany wspólnik

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :644.8 KB
Rozszerzenie:pdf

OBrien Kathleen - Nieoczekiwany wspólnik.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse O
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 153 stron)

KATHLEEN 0'BRIEN Nieoczekiwany wspólnik Harlequin Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż •Sydney Sztokholm • Tokio • Warszawa

ROZDZIAŁ PIERWSZY W pół drogi z pagórka Amanda wiedziała już, że go nie złapie. Jeszcze próbowała poruszać ciężkimi ze zmęczenia nogami, ale światła jego samochodu oddalały się ciągle, jakby nie mógł się doczekać, kiedy ucieknie z Mount Larkin, od całej rodziny Larkinów, a od niej w szczególności. Ale nie chciała dać za wygraną, chociaż gardło miała tak suche, że nie była w stanie przełknąć śliny, a sierpniowy wiatr porywał z policzków jej łzy, nim dosięgły ust. Potknęła się o srebrzyście lśniący kamień, chwyciła gałąź sosny i utrzymała się na nogach. - Drake! - krzyknęła, chociaż wiedziała, że nie może jej usłyszeć. Jego mały, rozlatujący się wóz prócz innych rzeczy domagał się nowego tłumika... Jakże się zaśmiewali z tego jeszcze wczoraj. Ona, którą szofer woził cadillakiem, zakochała się w po­ obijanym volkswagenie. - Drake, poczekaj! Usłyszała odpowiedź sowy, ale hałasu zepsutego tłumika już nie. Samochód był za daleko. Reflektory skręciły właśnie z drogi do Larkinów za szosę, która zabierze Drake'a na zawsze. - Nie, 01ivio - szeptała do siebie w zapamiętaniu, chociaż nawet nie patrząc za siebie wiedziała, że jej babka stoi nadal przed domem, widoczna na tle jasnych latarni powozowych stylowego podjazdu w Mount Larkin, sparaliżowana wściekłością wywo­ łaną buntem Amandy. - Nie, Olivio. Nie! Była tylko jedna możliwość zatrzymania Drake'a. Skręciła ze ścieżki, zsuwając się po stromiźnie na

NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK niedostępnym skraju posiadłości. Mokra glina ślizgała się pod jej bosymi stopami, a winorośle chwytały ją za kostki. Gdy w chwili paniki straciła równowagę, przestała widzieć reflektory. Zjechała parę metrów na jednej nodze, potem wyprostowała się i odnalazła jasne punkty, które poruszały się jak dwie gwiazdy spadające z nieba. Nagle grunt stał się bardziej stromy i poniosło ją w dół szybciej, niż pozwalały zmęczone nogi. Czuła pulsowanie w uszach, jakby serce próbowało wy­ skoczyć jej z piersi, płuca z trudem wciągały powietrze. Ale światła były teraz bliżej. Za blisko! - pomyślała przerażona. Umysł jej zaczął pracować o jedną tysięczną sekundy wcześniej, zanim uderzył ją samochód. Podświadomie rozpoznała kolor i kształt. To nie był volksvagen Drake'a. Drake Daniels ciągle pędził przez noc, a na siedzeniu obok niego, tam gdzie powinna była siedzieć ona, Amanda, leżał czek jej babki na dziesięć tysięcy dolarów. Usłyszała swój wybuch płaczu, kiedy zaczął się ból, a świat dokoła niej zapłonął... - Nie! Amanda gwałtownie zerwała się z łóżka i rozejrzała po pokoju zalanym światłem księżyca. O Boże, byle nie znowu. Przygryzła dolną wargę, żeby nie wydać głosu, i odsunęła z czoła wilgotne kasztanowate włosy. Nadsłuchiwała. Czy obudziła ciotkę? Najpierw poczuła tylko bolesny skurcz serca, ale potem usłyszała cichy szelest w drugim pokoju. Cicely wkładała pikowany szlafrok. Amanda jęknęła, podpierając głowę dłonią, i czekała na nieuchronny, pełen niepokoju szept. - Mandy? - Ciotka jak zwykle stanęła nieśmiało w drzwiach między ich pokojami, żeby Amanda mogła się pozbierać. - Dobrze się czujesz, kochanie? Och, ten przeklęty sen! Teraz Cicely znowu zacznie

NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK 7 się martwić, a nie ma żadnego powodu. Te nocne majaki trwają już sześć lat. Naprawdę nie mają znaczenia, jest to po prostu stara taśma wideo, którą jej sny przez omyłkę odtwarzają od czasu do czasu, jakby komputer podświadomości był gdzieś źle podłączony. Ale jak przekonać o tym Cicely! Przestała przygryzać wargę, odrzuciła ciężką kołdrę, głęboko wciągając powietrze w ściśnięte płuca, i spuś­ ciła nogi na podłogę. - Nic mi nie jest, Cicely, naprawdę. - Zmusiła się do uśmiechu. - Czemu nie idziesz spać? Cicely cicho przeszła przez pokój i przysiadła na brzegu łóżka jak mały różowy ptak. - Znowu miałaś ten swój sen, prawda? - Nie pamiętam - Amanda skłamała trochę, wstała, unikając ręki spieszącej z pociechą. Wiedziała, że Cicely chce dobrze, ale przynajmniej sny powinny być sprawą prywatną. Światło chmurnego księżyca rozlewało się przed oknami sypialni i Amanda z braku lepszego celu skierowała się w tamtą stronę. Szła wolno -jej prawa noga zawsze była trochę zdrętwiała po przebudzeniu. Później, gdy wykona ćwiczenia, utykanie stanie się prawie niewidoczne. W ciągu sześciu lat przyszła do siebie, fizycznie i psychicznie, bardziej niż można było przypuszczać. Tylko sen nadawał wagę minionym sprawom - ucieczce Drake'a Danielsa i wypadkowi. Od tamtej pory również utykała lekko. Nie zwracając uwagi na pełne urazy milczenie ciotki, Amanda wpatrywała się w zachodnie patio, gdzie lśniący dywan liści obiecywał jeszcze jeden zimowy poranek typowy dla Georgii, zimny i doj- mująco wilgotny. Ten widok ją rozczarował. Myślała, że dziś będzie malować, ale w jej stylu nie mieściły się srebrzystości i brązy zimy. Potrzebowała jaśniejszych kolorów - żółtego słońca, niebieskiego nieba... §

8 NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK Na Florydzie jest teraz jasno i słonecznie, chmurki jak kłębki waty płyną nad jeziorami. Chciałabym malować Julię pod niebem Florydy... Nagle straszliwie zatęskniła za córką. Tak często po tych nocnych koszmarach na pociechę biegła cichutko do pokoju Julii. I znajdowała ją, z nieładem złocistych włosów dokoła twarzyczki, z małą, na wpół otwartą piąstką j przy buzi wtuloną w białą pikowaną kołdrę. Uspoka- jała swój oddech, wyrównując go z oddechem Julii, i zazwyczaj mała ze śmiechem odnajdywała ją rano, śpiącą na starym bujanym fotelu. - To nie łóżko, mamo - śmiała się dziewczynka. - Nie łóżko? - odpowiadała Amanda, udając zdumienie. I zaczynał się dzień, nie zakłócony przez majaki nocne. Ale nie mogła odmówić Julii wakacji pod niebieskim niebem Florydy. Miała wrócić za parę tygodni, na Boże Narodzenie. Może śnieg zastąpi wtedy strugi deszczu. Julia lubi śnieg. A poza tym Amanda tak naprawdę nie miała czasu malować, w każdym razie dzisiaj, ponieważ miał przyjechać nowy gość. - Która godzina? - Amanda mogła sama odwrócić się i spojrzeć na zegar z porcelany, ale pożałowała już swej oschłości, chciała dać ciotce do zrozumienia, że się nie gniewa. - Dopiero piąta - powiedziała Cicely tłumiąc ziewanie. - Amando... - Należy wyprać te zasłony - przerwała Amanda, wiedząc, że ciotka znów chce rozmawiać o śnie. Ale porządki w domu były jej największą słabością i Cicely natychmiast dała się złapać. - Naprawdę? - spytała szybko. - Trzeba będzie wpisać je na listę. Wiesz, że ta delikatna irlandzka koronka po prostu się rozleci, jeśli nie będzie dobrze utrzymana.

NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK Amanda w roztargnieniu skinęła głową, przesuwając palcami po miękkiej zasłonie, odsuniętej do połowy wielkiego, wysokiego okna. Światło księżyca pod­ świetlało cienki jak gaza materiał. - Lepiej umieścić je na samym końcu listy - za- proponowała sucho. - Goście nigdy nie wchodzą do naszych pokojów. Doprowadźmy do porządku naj- pierw ich zasłony, jeżeli w ogóle mamy coś porząd- kować. Puściła delikatny materiał z krzywym uśmiechem. Jeśli już musi mieć koszmary senne, to dlaczego ma się w nich pojawiać Drake Daniels? Dlaczego nie jest to coś bliższego, jak choćby jutrzejsza wizyta w banku? Coś, co straszy po nocach! Wyobrażała sobie z nie­ smakiem czyste ręce pana Tindala, o kwadratowych, nieskazitelnych paznokciach, złożone na wielkim dębowym biurku, jego jasną twarz i oczy tak chłodne jak złota spinka krawata. Siedział i tłumaczył jej szczegóły nowej umowy i wymagania nowego wspól­ nika. Otrząsnęła się z tych fantazji. Nie powinna narzekać. Powinna być zadowolona, że w ogóle znalazł się jakiś wspólnik. Nikt nie stał w kolejce, żeby inwestować w Mount Larkin. Powoli - ale zbyt wolno, żeby się to podobało finansistom - Mount Larkin wyrabiało sobie firmę, szczególnie w kręgach literackich i artys­ tycznych. Malowniczy urok Południa przemawiał do wszelkich artystów. Jeśli ten nowy gość, ten Roger Stowe, którego kryminały zaczynały być tak popularne, też polubi Mount Larkin, może wtedy będzie łatwiej. Ale zapewne nie zrobi to jutro wrażenia na panu Tindalu i dyrektorze Towarzystwa Inwestycji Hotelo­ wych w Vermont. Pamiętała jedną czy dwie uwagi pana Tindala, które wygłosił podczas wcześniejszych wizyt. Dotyczyły niepewnej natury artysty. Bankier i wspólnik mogą chcieć zmienić całkowicie charakter

10 NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK Mount Larkin. Miała jednak nadzieję, że ten wspólnik to przyzwoity, uczciwy człowiek. Amanda odwróciła się od okna, ż nagłym przy­ pływem miłości, ponownie zdjęta strachem spojrzała na maleńką sylwetkę ciotki. Wiele razem przeszły te trzy panie Larkin - ciotka, wątła stara panna - młoda wdowa i roześmiana Julia. Z kłopotami finansowymi również sobie poradzą. Były rodziną co najmniej niezwykłą, szczęśliwszą niż dawniej, gdy Olivia Larkin rządziła w Mount Larkin żelazną ręką. I żelaznym sercem, pomyślała Amanda. Ale 01ivia umarła, przeceniany majątek Larkinów przepadł podobnie jak Drake Daniels -jeśli nie liczyć przeklętego snu. Amanda zapaliła górne światło i uśmiechnęła się do ciotki. - No, tak wysiadując niczego nie załatwimy, prawda? - Wyciągnęła rękę i pomogła ciotce wstać z łóżka. - Dziś mój dzień szykowania śniadania, chyba pójdę wcześniej na dół i zrobię Websterowi parę ciepłych bułeczek. Wkrótce wstanie na poranne bieganie. Cicely również się uśmiechnęła i potrząsnęła smutno głową. - Naprawdę Webster nie powinien biegać przy takiej pogodzie... w jego wieku. Za zimno dziś i za wilgotno. - Jest tylko parę lat starszy od ciebie - odparła Amanda. - To jeszcze nie jest podeszły wiek. A poza tym, bieganie trzyma go w dobrej formie. Wiesz, że go nie zmienisz. Uśmiechnęła się, kątem oka dostrzegając rumieniec ciotki. To było cudowne, widzieć Cicely taką szczęśliwą. Webster Bronson, emerytowany handlowiec, mieszkał w Mount Larkin, ilekroć przyjeżdżał do Atlanty, a każda następna wizyta była trochę dłuższa od poprzedniej.

NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK 11 Tym razem Amanda podejrzewała, że w ogóle nie wyjedzie. Właśnie wczoraj złapała go, jak ukradkiem zawijał małe kwadratowe pudełko w srebrzysty świąteczny papier. Amanda nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się do niego i dodała mu gestem otuchy. Najwyższy czas, aby Mount Larkin stało się miejscem szczęśliwego romansu. Gdy tylko odkręciła kurek prysznica, przypomniała sobie jeszcze o jednej sprawie i wystawiła głowę za drzwi łazienki. - Cicely, zdecydowałam się ulokować Rogera Stowe'a w moim dawnym pokoju. Czy mogłabyś włożyć co trzeba do barku i sprawdzić, czy ręczniki są w łazience? Ciotka zdziwiła się. - Do twojego dawnego pokoju? Myślałam, że zdecydowałyśmy się na pokój niebieski. - Zmieniłam zdanie. Roger Stowe może okazać się najważniejszym z naszych gości, a wiesz przecież, że mój pokój jest najlepszy, nawet jeżeli trzeba wyprać zasłony. Musimy zrobić dobre wrażenie. Dobre wrażenie było ważne, ale może trochę przesadzała? Mimo wszystko Roger Stowe oceni pensjonat Mount Larkin na podstawie wygody i jedzenia, a nie wyglądu właścicielek. Ale jeśli tak, to dlaczego tak niezwykle starannie zajęła się swoim makijażem? Zmarszczyła krótki nosek, nie po raz pierwszy w życiu żałując, że ma tylko metr sześdziesiąt wzrostu, oczy w kształcie oliwek i kasztanowate włosy, zamiast być gibką tycjanowską pięknością, jak boha­ terki książek Rogera Stowe'a. Przejrzała starannie szafę w poszukiwaniu właś- ciwego stroju. Budżet nie pozwalał ostatnio na jakieś wyskoki w zakupach, więc znalazła tylko spódnicę w kolorze narcyzów i zeszłoroczny soczystozielony sweter. Na pewno nie ostatni krzyk mody, ale w żółtym

12 NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK było jej dobrze, gdyż podkreślał kasztanowate błyski w jej włosach. Wplotła żółtą wstążkę w gładki warkocz i cofnęła się, żeby ocenić wynik. Może niezupełnie materiał na bohaterkę romansu, ale Roger Stowe nie będzie chyba bardzo zawiedziony. To oczywiście głupie, robić sobie tyle kłopotu z po­ wodu człowieka, którego nigdy nie widziała - ale co szkodzi odrobina głupoty? Przecież nie może być ciągle zmartwiona i zawiedziona. To nie pomoże jej zwrócić szybciej pieniędzy panu Tindalowi. A po­ za tym Julii podobałby się jej wygląd. Amanda mrugnęła do siebie i okręciła się na pięcie, gruby warkocz chwiał się, gdy przeskakiwała po dwa stopnie szerokich schodów. Za pół godziny pachniały już gorące bułeczki. Webster Bronson wetknął głowę przez drzwi. Jego szare oczy zaiskrzyły się na widok jasno oświetlonej kuchni, wciągał nosem powietrze jak pełen entuzjazmu spaniel. - O, jesteś jak zawsze moim słoneczkiem! Gorące bułeczki? Czy to możliwe? - Zachęcony przez Amandę wszedł, zostawiając za drzwiami zamglony, pełen deszczu ogród. Klapnął na jednym z drewnianych krzeseł i uśmiechnął się do niej. - Cudowna Amanda. Jak wy, panie Larkin, po- traficie tak wspaniale wyglądać od rana? Przeciągnął ze smutkiem ręką po włosach. Zdawał sobie niewątpliwie sprawę, że ściemniałe od wilgoci, nie są tak twarzowe jak zazwyczaj i strząsnął kroplę deszczu z grubych, siwych brwi. Amanda roześmiała się i idąc do lodówki, pogłaskała mężczyznę po ramieniu. - To moja kuracja - wyjaśniła scenicznym szeptem. - Przysięgłam sobie uroczyście przed laty nigdy, ale to nigdy nie biegać. Webster zrzucił przesiąknięty wodą dres i westchnął:

NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK 13 - To piękne i wspaniałe! Będziesz cudowną żoną, Amando. Nie ma zbyt wielu kobiet, które potrafiłyby być na nogach od szóstej trzydzieści, z makijażem na ślicznych buziach, rozsiewając zapach bułeczek na- dziewanych czarnymi jagodami. Rzuciła mu ręcznik kuchenny do wytarcia włosów i przyniosła małą szklaneczkę soku pomarańczowego. - Czy tylko tyle wymagasz od żony, Websterze? - Zażartowała siadając obok niego na brzegu stołu. - Pomadka do ust, bułeczki i bezsenność? - To na początek. - Wypił sok jak whisky, bez wody. - Oczywiście, byłoby dobrze, gdyby lubiła tańczyć i śpiewać, i chodzić ze starymi mamutami takimi jak ja. Amanda uśmiechnęła się na myśl o Cicely, która właśnie teraz prawdopodobnie sprzątając jej pokój, podśpiewywała coś z „Oklahomy". - Hm... Pomyślę nad tym poważnie i zobaczę, czy nie znalazłabym kogoś takiego. Odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech. - Zobacz. Możesz nawet spytać ciotkę, co myśli o tańcach. Przechylił krzesło do tyłu i zerknął na Amandę. A czego ty szukasz w mężu? Mam siostrzeńca który lubi bułeczki... Amanda udawała, że się zastanawia i machając długimi nogami, które dyndały z ciemnego dębowego stołu, skubała paznokieć. Zobaczymy. Musi być naturalnie szalenie artak- cyjny. Elegancki. I dowcipny. Poczucie humoru jest bardzo ważne, nie uważasz? Jakieś ciekawe hobby, wspaniała kariera zawodowa, mądry, czarujący... Zsunęła się ze stołu i wygładziła spódnicę z wyrazem przesadnej rezygnacji. - Ale Paul Newman jest już żonaty. Chyba będę musiała obyć się bez męża.

14 NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK Cicely ukazała się w drzwiach akurat na czas, żeby usłyszeć ostatnie zdanie Amandy i oczy Webstera rozjaśniły się na jej widok. - Cicely! Dobrze, że jesteś! Właśnie próbuję wy- tłumaczyć Amandzie, że to zbrodnia, że panie Larkin są niezamężne. Pomóż mi! Szare oczy Cicely spojrzały w stronę Amandy. Jej czoło zmarszczyło się. - Amanda jest wdową, Websterze. Nie chce ponow- nie wychodzić za mąż. - Jak to nie chce - odparł niezrażony. - Spójrz na tę śliczną dziewczynę. Czy wygląda na taką, która przez resztę życia będzie wyłącznie wdową i mamusią? - Uśmiechnął się do Amandy, a ona w odpowiedzi zmarszczyła nos. - Przecież doktor Hamilton nie żyje od trzech lat, a więc już dosyć długo. To nie problem. Problem polega na tym, że Amanda ma zbyt wysokie wymagania. Szkoda, że nie słyszałaś, kogo chciałaby za męża - ni mniej, ni więcej tylko niebieskookiego pogromcę serc. Oczy Cicely zrobiły się jak spodki, a gdy spojrzała na Amandę jej różowe usta prawdziwej damy ułożyły się w kształt litery „O". Wiedząc, o czym ciotka myśli, Amanda pośpieszyła z wyjaśnieniem. - Mówiłam o Paulu Newmanie. Nerwowe kolory znikły z policzków ciotki, która uśmiechnęła się blado. - Oczywiście. Tak, oczywiście. Zaczęła szybko wyjmować srebra, przygotowując nakrycie stołu. - No, to jest bez wątpienia niezwykle przystojny mężczyzna. I podobno bardzo oddany swojej żonie. Ale jednak trochę dla ciebie za stary... Amanda jęknęła w duchu i próbowała uciszyć gadaninę starej kobiety. Zebrała nakrycia i przeszła

NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK 15 przed ciotką, kładąc na długim stole kremowe tkane maty i cytrynowe serwetki. Biedna Cicely. Czasem wydawało się, że wycierpiała tyle z powodu Drake'a Danielsa, co sama Amanda. Było to początkowo Strasznie ciężkie, ale po sześciu latach Amanda nauczyła się nie myśleć o Drake'u. Czasem tylko, gdy wczesnym wieczorem niebo nabierało tego szczególnego koloru kobaltu albo gdy niespodziewanie doszedł ją zapach róży jerychońskiej... Ale z pewnością nie rumieniła się jak Cicely na samą wzmiankę o niebieskich oczach. - Myślę, że trzeba dziś przygotować jeszcze jedno dodatkowe nakrycie - powiedziała odwracając się nagle, przez co prawie wpadła na ciotkę. - Nie wiem, o której przyjeżdża Roger Stowe, ale nie chcemy, żeby pomyślał, że jest źle przyjęty. - Nikt nigdy nie został źle przyjęty w Mount Larkin - wtrącił elegancko Webster, przyciskając rękę Cicely, gdy kładła przy nim srebrną łyżkę. Patrząc, jak wdzięczny rumieniec pojawia się na bladych policzkach ciotki, Amanda wstrzymała się od odpowiedzi, która cisnęła się jej na usta. Zamiast tego odwróciła się, by napełnić cynowy dzbanek świeżą, tłustą śmietanką. Nikt? No, Webster nie mógł wiedzieć, że był kiedyś dzień, dawno temu, kiedy ona sama poczuła się tu nieproszonym gościem. Przed laty, zanim powstał tu pensjonat, gdy Larkinowie byli bogaci albo przynajmniej chcieli za takich uchodzić, stara Olivia Larkin bynajmniej nie ucieszyła się z przyjazdu swej małej, osieroconej wnuczki. Ale na swój sposób zaakceptowała ją, uczyniła własnością Larkinów. I Drake Daniels również nie był mile widziany, chyba że przez drzwi dla służby. Ale dostatecznie już zapłaciła za błędy tamtych dni. Rachunek został zamknięty. Nie miała wpływu na podświadomość, która usiłowała w snach przy­ wrócić do życia ten ostatni szaleńczy bieg po szczęście,

16 NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK na pewno jednak mogła i chciała panować nad swymi myślami. Poniechała wspomnień o Drake'u Danielsie i zwróciła się, by powitać pozostałych gości, którzy już przychodzili na śniadanie. - Dzień dobry, Lino, dzień dobry, Tomie. Pomachała ręką w stronę stołu, gdzie Cicely napełniała szklanki. - Zacznijcie od soku i kawy, dobrze? Jajka zaraz będą gotowe. Goście wymieniali pozdrowienia i siadali, Amanda zaś przygotowała patelnię i zaczęła topić masło, zła na siebie, że się spóźnia. Też sposób na dobrą opinię! Nie mogła sobie pozwolić na obniżenie poziomu teraz, gdy nowy wspólnik zaglądał im przez ramię. Słuchała pozostałych gości wsypując pieprz do jajek. Tom Wyndham, jak zwykle gadatliwy, mówił o stanie swych prac malarskich. Podkreślił z dumą, że wstał już wiele godzin temu, ponieważ krople deszczu, które spadają z igieł sosnowych, są rzeczą tak piękną, że trzeba to oglądać. Amanda uśmiechnęła się. Tom miał trzydzieści pięć lat, ale dzięki talentowi żył w stanie takiego entuzjazmu, jakby miał lat dziesięć. Inspiracja nawiedzała go we śnie, wtedy wyłaził z łóżka, żeby ją przelać na płótno. Zimowy mokry poranek nie był w stanie przyćmić ducha prawdziwego artysty. Amandzie bardzo pochlebiało, że podobały mu się jej akwarale. Wziął nawet kilka do znajomego właściciela galerii i gdyby tamten je zaakceptował... Ale to była odległa sprawa i Amanda nie pozwalała sobie na takie marzenia. Carolina Travers była kimś zupełnie innym. Za­ skoczyło ich, że się w ogóle zjawiła na śniadaniu. Córka jednej z przyjaciółek Cicely dwutygodniowy pobyt w Mount Larkin otrzymała w prezencie za to, że ukończyła szkołę średnią. Zazwyczaj siedziała do

NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK 17 późnej nocy pisząc wiersze, a potem, około południa, niechętnie wychodziła ze swego pokoju. A czemu dzisiaj zawdzięczają towarzystwo Liny? Amanda spojrzała na nią zdziwiona, biorąc szynkę z lodówki. Lina miała na sobie swoją najładniejszą suknię, a jej złote loki związane były wspaniałą niebieską wstążką. Amanda instynktownie pojęła, że Lina również chce powitać nowego, interesującego gościa. Zarumieniła się, gdy pomyślała o swoim warkoczu ze wstążką. Nawet Cicely założyła koronkowy koł- nierzyk do zwykłego swetra. Teraz, gdy wszystkie trzy panie siadły razem przy stole, zauważył to również Tom Wyndham. Spoglądał to na jedną, to na drugą, a potem z uśmiechem odwrócił się do Webstera. - Czy mi się zdaje, Webster, czy te panie wyglądają jak z obrazu Sargenta? A może dzisiaj są czyjeś urodziny? Lina roześmiała się dźwięcznie jak dzwoneczek i potrząsnęła lokami. - Ależ, Tomie, oczywiście, że nie. Jesteśmy po prostu podekscytowane tym, że dziś przyjeżdża Roger Stowe, prawda, Amando? Amanda uśmiechnęła się zdziwiona, że Lina tak zupełnie się nie krępuje, zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, wtrącił się Webster: - To co z tego? Co w nim jest takiego szczególnego? Nigdy go nawet nie widziałyście, prawda? Słyszałem, że nie lubi się pokazywać. - Nigdy również nie widziałeś Szekspira, a byłbyś bardzo wzruszony, gdyby tu przyjechał, prawda? Logika Caroliny była wątpliwa, ale jej pełen namaszczenia ton nie pozostawał żadnych wątpliwości co do jej uczuć dla Rogera Stow'a. - Szekspir! - Webster prawie zakrztusił się kawą

18 NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK z niedowierzaniem zadzwonił filiżanką o spodek. - Szekspir! Ale ten facet napisał tylko dwie książki, i to kryminały! Co to ma wspólnego z Szekspirem? Lina uniosła śliczne brwi, a Cicely zdumiała Amandę, gdy zaczęła bronić Stowe'a. - Ależ to takie cudowne książki, Websterze. Jego detektyw to niesamowity typ, a i treść jest fascynująca. Powinieneś to przeczytać. Naprawdę powninieneś. Nawet „New York Times" uważa podobnie. - No tak, widziałem ten artykuł - wtrącił się Tom. - Powiedziałem sobie, że będę musiał przeczytać te książki, ale po prostu nigdy nie starcza mi czasu. Mam nadzieję, że nie będzie urażony. Wziął jajko i zakończył z westchnieniem: - Jako twórca chyba zrozumie. Sztuka jest taką wymagającą kochanką! Panie roześmiały się, wyobraziły sobie bowiem wesołego Toma w charakterze zapracowanego geniu­ sza, ale Webster nadal miał kwaśną minę. Amanda uśmiechnęła się nad swoją filiżanką. Jego pokrzykiwa­ nia nie mogły ukryć faktu, że był zazdrosny - zazdrosny o to, że ciotka interesuje się tajemniczym pisarzem, który miał przyjechać do Mount Larkin. Spojrzała na krewną zastanawiając się, czy zdaje sobie z tego sprawę. Lecz Cicely słuchała narzekań Webstera ze zwykłym, zatroskanym wyrazem twarzy, - Poza tym - ciągnął dalej - jeśliby nawet napisał „Wojnę i pokój", to skąd te wstążki i koronki? - Z tymi słowy zabrał się do jajek. - Wygląda mi na to, że czekacie na kogoś w rodzaju gwiazdora filmowego, a on może być po prostu zwyczajnym starym mamutem jak ja. Albo jeszcze gorszym. - O nie, nie Roger Stowe - rzekła Lina roz­ marzonym głosem. Jej niebieskie oczy błyszczały, widocznie nie zdawała sobie sprawy, że w tym, co mówiła, było coś bezmyślnego. - Jest młody i przy-

NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK 19 1 stojny i więcej wie o miłości niż każdy z mężczyzn, których znam. Webster zaprzeczył głośno. - Tego nie wiesz. Nigdy nawet okiem na niego nie rzuciłaś. Lecz Lina była głucha na wszystko, zagubiona w swych fantastycznych rojeniach. - Wiem. Poznaję to po książkach. Jego detektyw jest bardzo przystojny i taki zakochany w bohaterce powieści. - Westchnęła ciężko. - Chociaż wie, że nie może jej mieć. Nawet nie zna jej imienia: To takie tragiczne. Takie piękne. Nawet Amanda z przykrością poczuła dziwny bolesny ucisk w żołądku, gdy pomyślała o utworach, które dopiero co przeczytała. Chociaż w relacji Lin wyglądały głupio, to jednak przyznawała jej rację. Powieści Rogera Stowe'a były, mimo tych wszystkich morderstw z zimną krwią, książkami najbardziej zmysłowymi i romantycznymi ze wszystkich, jakie ostatnio czytała. Ona też nie wierzyła, że tak namiętne powieści miłosne mogłyby wyjść spod pióra „zwyczaj- nego starego mamuta". Webster właśnie chrząknął z niesmakiem. - Robią wrażenie bardzo ckliwych - powiedział. - Ale jest dobry, prawda? - Amanda odezwała się w końcu, gdy pełne westchnień milczenie Liny trwało tak długo, że mężczyźni wymieniali spojrzenia. - Było- by dobrze zobaczyć, jaki jest naprawdę. - Boi się własnego cienia - upierał się Webster. - W przeciwnym razie nie byłby takim odludkiem. Jest pewnie dokładnym przeciwieństwem swego bo- hatera. Prawdopodobnie wydawcy nie pozwalają mu się pokazywać w obawie, że im zepsuje sprzedaż. Ma zapewne około pięćdziesiątki, jest łysy jak kula bilardowa i musi być strasznym słabeuszem. Waży zaledwie pięćdziesiąt kilo. Jest pewnie...

20 NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK - Zastanów się, co mówisz - przerwała mu szybko Lina. Amanda nie dosłyszała samochodu, ale Lina, która siedziała twarzą do drzwi kuchni, musiała zobaczyć coś, co się jej spodobało. Siedziała na brzeżku krzesła, a jej oczy były tak niebieskie, jak wstążka we włosach. - Właśnie przyjechał. Zaparkował z tyłu i teraz idzie do drzwi frontowych. Jest cudowny! Jest nawet przystojniejszy, niż myślałam. Próbując nie zwracać uwagi na nieznacznie przy- spieszone bicie serca, które spowodowały słowa Liny, Amanda przeprosiła obecnych i odsunęła ciężkie krzesło. Zmusiła się, by iść powoli - dzwonek u drzwi zabrzmiał dwukrotnie, zanim doszła do frontowego holu.Wszyscy pospieszyli za nią szepcząc między sobą. Przenikliwy głos Liny wybijał się ponad inne. - Widzicie? - triumfowała. - Jest wspaniały. Wygląda zupełnie jak jego detektyw. Mówiłam wam. Amanda zamarła, jej ręka nie była w stanie przekręcić mosiężnej gałki. Roger Stowe stał cierpliwie za drzwiami. Jego sylwetka była wyraźnie widoczna w obramowaniu bocznego okna tak, że przejęta oczekiwaniem grupka mogła mu się doskonale przyj- rzeć. Wyblakłe niebieskie dżinsy opinały muskularne nogi, a kołnierz błyszczącej wiatrówki postawiony był do góry z powodu deszczu. Gęste jasne włosy ściemniały od wilgoci i jeden z mokrych loków zawijał się przy kołnierzu. Myśli Amandy uciekły bezradnie jak woda z prze- wróconej szklanki, gdy spojrzała w ciemnokobaltowe oczy. Lina miła rację. Był cudowny. Wyglądał wspaniale. Wyglądał zupełnie jak Drake Daniels.

ROZDZIAŁ DRUGI - Amando, otwórz! Amanda usłyszała słowa Liny, jakby dochodziły zza grubej zasłony. Nawet jej śmiech obijał się o tę zasłonę, ale się przez nią nie przedostawał. Dodała: - Wiem, że on zwala z nóg, ale nie musisz zaraz wpadać w trans. Niech wejdzie, zanim przemoknie. Lina dotknęła jej lekko, ale Amanda prawie tego nie poczuła, tak straszliwie była zmieszana. Jej oddech stał się płytki, serce podeszło do gardła. Na czole wystąpiły kropelki potu, ale usta były suche. Czuła się jak po długim biegu. I w pewnym sensie tak było, pomyślała, ciągle patrząc na wysokiego mężczyznę za oknem. Przez sześć długich lat uciekała przed duchem Drake'a Danielsa, przed echem jego śmiechu i przed wspomnieniem silnych ramion. Lecz jak we śnie bieg ten nie prowadził donikąd. Była tu, skąd wyruszyła. Raz jeszcze patrząc w głębokie niebieskie oczy jedynego człowieka, którego kochała, poczuła, że pada... Śmiejąc się, padła na rozprażoną słońcem stertę siana na drugim końcu posiadłości Larkinów. Obej­ mowały ją mocne ramiona Drake'a, przyciskały do błyszczącej piersi; pociągnęły na ziemię. - Nieładnie! - Obrzuciła mu złociste włosy trawą niby zielonym konfetti. - Jesteś silniejszy ode mnie. Niebieskie oczy płonęły, przesuwając się z jej twarzy w dół, tam, gdzie żółty opalacz wznosił się i opadał w rytm spazmatycznego oddechu.

22 NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK - Przykro mi, proszę pani - powiedział, cedząc słowa przesadnie, po teksańsku. - Ale się z tym nie zgadzam. Próbowała się śmiać, ale oddech ugrzązł jej w gardle, a głos, który wydobyła, przypominał raczej ciche westchnienie. Bawełniany opalacz był ciasny, poczuła jego ucisk na swych nagle wrażliwych piersiach i to nieznane uczucie przyprawiło ją o dreszcze. - Drake - szepnęła - pocałuj mnie. Jego ramiona ścisnęły ją mocniej. - Lepiej nie, Mandy. - Proszę. - Oparła głowę na jego piersi, rękami głaszcząc mu plecy. Ciężko pracował całe popołudnie, strzygąc żywopłot w ogrodzie jej babki; pot jak oliwa lśnił na elastycznych ruchliwych mięśniach, które twardniały, gdy jej dłonie przesuwały się po jego ciele w górę i dół, ona sama zaś zatracała się w odurzającym dotyku. Wilgotne włosy na jego szerokiej piersi zwilżyły jej opalacz, gdy przytuliła się mocniej; poczuła, jak jej sutki wstają pod materiałem. On też musiał to poczuć, odsunął się bowiem nagle, a jego gorące, wilgotne ciało wymknęło się z jej objęć. - Przestań, Mandy - szepnął, przeciągając ręką po jasnych włosach. - To nie zabawa. Położyła się na plecach, ciągle jeszcze odurzona jego dotykiem i mocnym, przypominającym ziemię zapachem; nie wiedziała, że taki może być mężczyzna. Sięgnęła wyżej, przesunęła koniuszkiem różowych palców po jego piersi. - Nie chcesz mnie pocałować? - spytała, uśmiechając się nieprzytomnie. Gwałtowność Drake'a na chwilę zaparła jej dech. Jednym silnym ruchem rozsunął jej nogi przyciskając ją do wonnej trawy i chwytając za ramiona. - Przestań! - Jego głos zabrzmiał jakoś dziwnie,

NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK 23 była w nim nuta, której nie słyszała nigdy przedtem. - Nie baw się ze mną w ciuciubabkę, Mandy. Nie jestem jednym z twoich głupich koleżków z gimnazjum, którzy ganiają za tobą jak koty za kłębkiem wełny. Jestem mężczyzną. Nie rozumiesz tego? Milczała. Nie oddychała nawet. Oczywiście wiedzia- łu. Zawsze wiedziała. I może nigdy tak bardzo jak teraz. Wydał jej się nagle olbrzymi, gdy jego złociste ramiona i twarz były tak blisko. Czuła napięcie jego ud, gdy starał się opanować swój gniew i namiętność. - Czy chcę cię pocałować? - Jego oczy spoczęły na jej ustach. Poczuła, jak bardzo ją palą. - Dobrze wiesz, że chcę. Ale nie mogę na tym poprzestać, Mandy. Chcę więcej. Pragnę cię całej. Ścisnął mocniej jej ramiona i błogość, która ją ogarnęła, zerwała wszelkie tamy. Amanda zaczęła drżeć. Nagle pomyślała, że stał się jej potrzebny jak słońce, które im teraz świeciło. - Och, Drake... - zająknęła się; jego namiętność i uwielbienie ją zaskoczyło. Chciała mu powiedzieć, że ma słuszność. Że jest młoda i głupia. Była szczęśliwa, że czekał tak długo, gdy strach nie pozwalał jej na zbliżenie, a upomnienia babki dźwięczały w jej lekkomyślnej głowie. „Pamiętaj, mężczyźni nie kupują tego, co mogą mieć za darmo". Jak głupio brzmiał tutaj ten banał, gdy miłość i pragnienie zlały się w jedną wielką symfonię. Nie wiedziała, jak wyrazić słowami swoje uczucia. Drżenie narastało, rozdygotane ręce trzymała przed jego twarzą. - Całuj mnie, Drake - wyszeptała znowu. - Całą. Przez długą chwilę patrzył z niedowierzaniem, a oddech z trudem wydobywał mu się z nabrzmiałych ust. Wreszcie z jękiem poddania objął ją ramionami i drżącą przygarnął do rozgorączkowanego ciała.

24 NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK Nie powinno być tak cudownie. Świeżo skoszona trawa kleiła się do jej pleców... słońce lało się nielitościwie na jej wzniesioną ku górze twarz. Miała zaledwie dziewiętnaście lat, była taka naiwna i taka niewinna, jak przypuszczał. Jego dłonie i usta zaczęły nakręcać gdzieś głęboko w niej cudowną spiralę rozkoszy. Nie czuła strachu ani wstydu - tam, w dalekim zakątku posiadłości babki, osłaniały ją tylko sosny. Jej żywiołowe okrzyki radości rozbrzmiewały w tej ciszy dziwnie i cudownie jak wołanie egzotycznego ptaka. A kiedy wreszcie w nią wszedł, poczuła ból, który szybko zmiótł porwisty wiatr namiętności. Tak. Był mężczyzną. Jedynym, którego miała kochać. A teraz, kołysząc jego senną głowę na piersiach, wśród łez i pocałunków składanych na jego jasnych włosach, zrozumiała, że jest kobietą... - O Boże, Amando, puść mnie - wspomnienia przerwał głos jej ciotki. Amanda dostrzegła, że ktoś podszedł szybko i sięga do drzwi. Wyrwana z przeszłości instynktownie cofnęła się, niezdolna dobyć z siebie głosu. Szczęk zamka, gdy Cicely przekręciła gałkę, był ostry jak strzał pistoletu. Wielkie drzwi otwarły się szeroko, a Amanda zadrżała w podmuchu chłodnego, wilgotnego powietrza. - Och! - westchnęła przerażona Cicely, gdy Drake Daniels wszedł do przedsionka. Zrobiła to po cichutku, co znaczyło, że miała ją usłyszeć tylko Amanda. - O Boże! Ale usłyszał również Drake Daniels i jego szerokie usta rozciągnęły się w uśmiechu. - Hej, ludzie! - zawołał tak boleśnie znajomym głębokim teksańskim akcentem. Jego głos... jego cudowny głos. A więc to prawda. Nie majaczyła. W przedsionku stał Drake Daniels.

NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK 25 Ale skąd się wziął? Myśli tłukły się jej po głowie jak monety rzucone na stół. Wszyscy czekali, że coś powie, powinna była powiedzieć coś sensownego. Ale on wcale jej w tymi nie pomagał. Co za bezczelność, stoi tam i śmieje się jej zaskoczenia. Amanda wbiła paznokcie w dłonie, próbując się uspokoić. Ostatnim razem była z Drake'em Danielsem w sierpniową noc ich krótkiego gorącego lata. Był zmęczony porannymi wykładami na uczelni, po południu strzygł żywopłoty, a długie godziny wieczorne spędzał na pisaniu sztuki. Ale to ona zasnęła tej nocy na odrapanej kanapce w jego mieszkanku, uśpiona bębnieniem deszczu i nieustannym stukotem maszyny do pisania. Obudziła się powoli, czując narastające ciepło jego ust na swoich wargach. Zmieszana próbowała sobie z tym jakoś poradzić. Czyżby z ubogiego dramatopisarza przedzierzgnął się we wziętego autora powieści? Gniew, jak woda wylana na ogień, rozjaśnił jej w głowie. Oczywiście mogło tak być. Dziesięć tysięcy dolarów, które wyszarpał od babki, wystarczyło na bardzo dużo papieru maszyno- wego. Ale kimkolwiek jest i bez względu na przyczyny, jakie przywiodły go do Mount Larkin, nie zrobi mu tej przyjemności i nie okaże wzruszenia. Nie była już naiwną dziewiętnastolatka, której serce płonęło miłoś- cią, a ciało tęskniło do jego pieszczoty. Tym razem szanse są wyrównane. Jest o sześć lat starsza i o całe wieki mądrzejsza. Przeżyła jego odejście, a po tym wszystkim, co ma za sobą, wie, jak się teraz zachować. Przybrała uśmiech gospodyni i wdzięcznie wyciąg­ nęła rękę. - Halo - powiedziała spokojnie, a nagrodą był wyraz lekkiego zdziwienia w jego oczach. Spodziewał się chyba, że zemdleje. Utwierdziła się w postanowieniu,

26 NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK modląc się, by nie zdradziła swych uczuć, gdy spotkają się ich ręce., - Witamy w Mount Larkin, panie...? - nie dokoń­ czyła zdania. - Stowe. Roger Stowe - powiedział, podnosząc brew jakby zachęcał ją do tego, żeby mu zaprzeczyła. Nie zrobiła tego, a on podniósł rękę, by przyjąć jej wyciągniętą dłoń. Gdy ich palce się spotkały, spuściła lekko powieki. Zapomniała prawie, jaki był opalony i jakie silne były jego dłonie. Jakie gorące. Trzymał jej dłoń zbyt długo jak na zwykłą uprzejmość, ale ona nie chciała cofnąć się pierwsza. Przypominało to grę. Widziała, że jego oczy ście- mniały i zdawała sobie sprawę, że jej oczy po- ciemniały również. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie mogła. Czuła, że coś przesuwa się wzdłuż jej ramienia z zachłanną łapczywością iskry sunącej po loncie w stronę dynamitu. Wiedziała, że wybuch wytrąci ją z jej sztucznej obojętności. Gwałtownie wyrwała rękę, a jego oczy zwęziły się w wyrazie tryumfu. - Dziękuję pani - powiedział z szyderczą uprzej- mością; odszedł na bok, beztrosko zrzucił kurtkę i powiesił ją na mosiężnym wieszaku, tak jakby cały ten dom należał do niego i od lat wieszał tu swoje rzeczy. Jak śmiał! On, który w tym domu był tylko raz w życiu - żeby dogadać się w sprawie wielkości czeku w zamian za zerwanie. - Zacząłem się zastanawiać, czy Mount Larkin słusznie jest znane z gościnności. - O, zapewniam pana, że tak, panie Stowe. - Lina nie mogła się dłużej powstrzymać, wystąpiła naprzód potrząsając z zapałem głową, a jej złociste loki błyskały pod kandelabrem. - Nazywam się Carolina Travers. Jestem w Mount

NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK 27 Lurkin od dwóch tygodni i bardzo mi się tu podoba. Chciałabym tu zostać na zawsze. - Szczególnie teraz, kiedy ty tu jesteś, zdał się mówić jej uśmiech. Drake zwrócił się do Liny z uśmiechem - jednak nie tym wymuszonym, którym obdarzył Amandę; był to uśmiech szeroki, od którego zamiera serce, zapa- miętany przez Amandę z dawnych czasów. Uśmiech aż za piękny, wygładzający nieregularność rysów twarzy i ukazujący nieoczekiwany dołek w lewym policzku. - O, chyba jednak nie na zawsze - poprawił ją, gdy podali sobie ręce. - Jest pani młoda, ale musi pani już wiedzieć, że nic nie trwa wiecznie. Mówiąc uśmiechał się ciągle do Liny, ale Amanda poczuła w pewien intuicyjny sposób, że w tych słowach może być zawarte jakieś przesłanie skierowane do niej. Czy aby nie dawał jej w ten sposób do zroumienia, że ich miłość też była jedną z tych spraw, krótko­ trwałym, przelotnym płomieniem, który nie trwałby długo, nawet gdyby nie został stłumiony za cenę królewskiego okupu? Ale potem, kiedy znowu zwrócił się do Amandy, wyraz jego twarzy dobitnie świadczył o tym, jak bardzo to przypuszczenie było absurdalne. Jego szerokie usta stały się ponurą, cienką kreską, kwad­ ratowe szczęki były zaciśnięte, a kobaltowoniebieskie oczy twarde i prawie czarne. Nigdy nie widziała u niego takich oczu, nawet we śnie. Zawsze były pełne czułości i roześmiane albo rozognione namięt­ nością. Ale to było coś innego, coś przerażającego. Wyglądało jak nienawiść. - Czyż nie mam racji? Amanda nie mogła tak po prostu odpowiedzieć. Czuła jakby te oczy pozbawiły ją tchu. Skąd ta nienawiść? Dlaczego Drake Daniels miałby jej niena- widzieć? Mógł nienawidzieć jej babki, która jasno

28 NIEOCZEKIWANY WSPÓLNIK - postawiła sprawę: że pan Drake Daniels jest za mały na to, aby poślubić jedną z Larkinów. Ale przecież musi wiedzieć, że jej babka nie żyje już od pięciu lat i że za późno wracać po rewanż. Na wszystko już było za późno. To się skończyło, dawno temu i z jej młodzieńczej namiętności nie pozostało nic. I była z tego powodu szczęśliwa. Ta szaleńcza namiętność o mało jej nie zabiła. Znacznie wygodniej było nic nie czuć. - Owszem, ma pan rację - powiedziała wreszcie od niechcenia. - I wierz mi, Lino, że tak być powinno. Lina robiła wrażenie trochę zagubionej, Amanda skorzystała z chwilowego milczenia, żeby zmienić temat. - Ale proszę, niech pan wejdzie i pozna resztę naszych przyjaciół. Oto nasz gość pan Webster Bronson. .- Starszy pan skinął głową, z widoczną ulgą, że wspaniały nowy autor jest zbyt młody, żeby stanowić dla niego konkurencję w jego umizgach do Cicely. - A to jest Tom Wyndham. Drake podał rękę obu panom, wymieniając z nimi żarciki o kiepskiej pogodzie, a potem zwrócił się do Cicely. - A to oczywiście jest panna Larkin - powiedział, a jego oczy znów stały się twarde. Cicely wyjąkała jakieś przywitanie; Amanda zau- ważyła, że, mimo iż ciotka walczyła ze sobą, nie udało jej się opanować uczuć. - Myślę, że pan Stowe chciałby iść na górę - zaczęła Amanda, mając nadzieję, że uprzedzi pytania ciotki, ale było za późno. Cicely odwróciła się od nowo przybyłego i zwracając się do siostrzenicy powiedziała cieniutkim głosikiem: - Ależ, Amando, dlaczego nazywasz go panem Stowe'em? Nie rozumiem, jak Drake może być Rogerem Stowe'em.