Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 036 879
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań640 894

Platowska Kaja - To Nie Twoja Wina

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Platowska Kaja - To Nie Twoja Wina.pdf

Beatrycze99 EBooki P
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 134 osób, 74 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 150 stron)

Kaja Platowska TO NIE TWOJA WINA

Spis treści — 1 — — 2 — — 3 — — 4 — — 5 — — 6 — — 7 — — 8 — — 9 — — 10 — — 11 — — 12 — — 13 — — 14 — — 15 — — 16 — — 17 — — 18 — — 19 — — 20 — — 21 — — 22 —

— 1 — W restauracji panował tłok. Patrycja biegała z tacą między stolikami i ze zgrozą obserwowała rosnącą kolejkę przy wejściu. Więcej klientów to więcej napiwków – powtarzała sobie w duchu, by się zmotywować. Pracowała już siódmą godzinę i bolały ją opuchnięte łydki. Sobotnia zmiana nigdy nie pozwalała na choćby chwilę wytchnienia. Ludzie chętnie rezygnowali z domowych posiłków, by po całym tygodniu gotowania zjeść coś smacznego na mieście. Wzięła z kontuaru tacę z gorącą pizzą wegetariańską i pieczywem czosnkowym, po czym ruszyła w stronę swojego rewiru. Nagle usłyszała brzęk tłuczonych talerzy. Odwróciła się i zobaczyła na podłodze mozaikę z rozmazanej pizzy, rozlanej coca-coli, kawałków warzyw i wędliny oraz szkła i porcelanowych skorup. Wśród tego wszystkiego leżał Wiktor. Obok stała elegancka blondynka w pasteloworóżowej garsonce. Energicznie otrzepywała spódnicę, jakby w ten sposób chciała usunąć powstałą właśnie plamę. Goście na chwilę zamilkli, zaintrygowani niecodziennym wypadkiem. Na moment w lokalu zapadła kompletna cisza. Zastanawiała się krótko, czy powinna najpierw zanieść gościom zamówione dania, czy raczej rzucić się na pomoc koledze. Kierownik sali na pewno będzie na niego wściekły. Wyobraziła sobie, jak Wiktorowi dostaje się za niezdarność, i poczuła w brzuchu ukłucie, jakby to dotyczyło bezpośrednio jej. Podjęła decyzję. Szybko podała pizzę do właściwego stolika i podeszła do kolegi, który już podnosił się z podłogi. – Gdzie pan ma oczy? – grzmiał towarzysz oblanej colą eleganckiej blondynki. Ubrany w pięknie skrojony ciemny garnitur i koszulę w cieniutkie paski sprawiał wrażenie człowieka, który wymaga od świata posłuszeństwa, wręcz służalczości. – Jak się nie umie chodzić, to należy sobie wybrać inną pracę! – denerwował się. – Do fabryki niech pan idzie, na taśmę. A nie między ludzi! Dość często, zwłaszcza w takich chwilach, miała szczerze dość kelnerowania, lecz musiała w jakiś sposób dorobić w trakcie studiów. Z czasem nauczyła się puszczać mimo uszu nieuprzejme uwagi i pretensje gości i szefa. Każdego dnia trafiał się ktoś, komu coś się nie podobało i kto głośno dawał temu wyraz. Starała się wykonywać swoje obowiązki jak najlepiej i nie przejmować się malkontentami. Za to przyjemnie było przyjmować podziękowania za dobrą obsługę. Skończyła drugi rok administracji na studiach dziennych i za niecały miesiąc miała zacząć naukę na trzecim roku. Znajomi czasem się dziwili, dlaczego wybrała taki nudny kierunek, ale ona dokładnie wiedziała, czego chce. Nie mogła sobie pozwolić na żadną archeologię, socjologię ani geografię, bo choć tego typu studia brzmiały o wiele bardziej interesująco, szansa na znalezienie po nich pracy była mniejsza. Wybrała administrację, ponieważ ten kierunek dawał spore możliwości zatrudnienia, co stanowiło priorytet. Mama nigdy nie narzuciłaby jej czegoś, czego nie chciałaby robić, ale Patrycja miała świadomość, że w duchu pochwala jej wybór i rozsądne myślenie o przyszłości. Poza tym znała siebie wystarczająco dobrze, żeby od razu wyeliminować wszelkie kierunki społeczne. Zdawała sobie sprawę, że do pracy z ludźmi raczej się nie nadaje.

Odnajdywała się wśród konkretnych zadań i jasno zdefiniowanych reguł. Odpowiadały jej ustalony porządek i przewidywalność działań. Myślała też o ekonomii, ale administracja wydała jej się mniej wymagająca. Na ekonomii mogłaby sobie nie poradzić, a nie chciała się narażać na takie ryzyko. Miała nadzieję kontynuować naukę na studiach drugiego stopnia i zdobyć tytuł magistra. Gdyby znalazła pracę pozwalającą jej na utrzymanie się i opłacenie studiów, była zdecydowana przejść na tryb niestacjonarny. – Boże, ale ty jesteś poukładana – powiedziała z zachwytem Malwina niedługo po tym, jak się poznały. Patrycja pomyślała wtedy, że w porównaniu z Malwą każdy wydaje się poukładany. – Ja nie mam zaplanowanego nawet dzisiejszego popołudnia. Poukładana czy nie, Patrycja zawsze pamiętała, że musi sobie w życiu radzić sama. Przyjaźniły się z Malwiną od pierwszego roku studiów, choć w początkowo Patrycja wcale nie czuła do niej sympatii. Widziała ładną dziewczynę o ciemnorudych włosach i dużych zielonych oczach, ubraną w firmowe ciuchy, na które jej samej nigdy nie byłoby stać, i sprawiającą wrażenie, jakby znalazła się na uczelni przez pomyłkę. Dopiero przy bliższym poznaniu okazało się, że to całkiem sympatyczna osoba, która w przepojone poczuciem odpowiedzialności życie Patrycji wprowadzała spontaniczność i uśmiech. – Kochanie, daj spokój – protestowała tymczasem nieśmiało oblana colą kobieta. – Przecież nic się nie stało. – Jak to nic się nie stało?! Jak ty wyglądasz przez tego ciamajdę?! – Jej towarzysz wciąż był nastawiony bojowo i nie zamierzał odpuścić. Patrycja zaczęła zbierać z podłogi resztki jedzenia i kawałki rozbitej szklanki. – Cholera! – zaklęła pod nosem, gdy szkło rozcięło jej palec. Spieszyła się, chcąc jak najszybciej posprzątać pobojowisko. – Bardzo państwa przepraszam – kajał się Wiktor, wycierając ręce o białą koszulę, umazaną czerwonym sosem. – Naprawdę przepraszam. – Przepraszam, przepraszam – przedrzeźniał go rozjuszony klient. – Co mi po pana przeprosinach! W tej samej chwili pojawił się przy nich Robert, kierownik sali. Spiorunował Wiktora wzrokiem, po czym z przyklejonym do twarzy uśmiechem zwrócił się do klientów: – Szanowni państwo, z całego serca przepraszam za ten niefortunny incydent. Proszę pozwolić, że zaproponuję państwu nasz najlepszy stolik i rekompensatę za wszelkie niedogodności – wyrecytował jednym tchem. – No, ja myślę – odparł mężczyzna. – W przeciwnym razie byłbym zmuszony złożyć skargę na niekompetencję personelu! Robert dwoił się i troił, by załagodzić sytuację. Patrycja słyszała, że oferuje obiad na koszt firmy i prowadzi parę w stronę środkowego boksu, uchodzącego za najbardziej atrakcyjny. Podeszła do kolegi, który stał z nieszczęśliwą miną, nie bardzo wiedząc, co robić. Miał naprawdę pecha. – Nic ci się nie stało? – zapytała troskliwie. – Jesteś jedyną osobą, którą obchodzę ja, a nie zmarnowana pizza – próbował żartować, choć w jego głosie wyczuła silne napięcie. – Daj spokój, ten facet to gbur – skomentowała. – Niech się udławi tą swoją lemoniadą. Przecież nie zrobiłeś tego specjalnie.

– Oczywiście, że nie, ale już drugi raz w tym miesiącu upuściłem tacę. Robert mnie zabije albo zwolni – zamartwiał się Wiktor. – Teraz o tym nie myśl. Idź się przebrać. Dokończę sprzątanie. – Skaleczyłaś się. – Nic mi nie będzie. Zmiataj stąd, wszyscy patrzą. – Przychodzicie tu na pogaduszki czy do pracy? – usłyszała za sobą wściekły głos kierownika sali. – Ruszać się. Mamy komplet! Nie będę tolerować takich wpadek. Wiktor, na zaplecze! Patrycja bez słowa wróciła do swoich obowiązków. Przez trzy miesiące wakacji pracowała jako kelnerka w pizzerii. Czasem brała wolne, by pojechać w odwiedziny do domu – do mamy i młodszego brata; zazwyczaj w tygodniu, bo w weekendy zawsze było więcej pracy i lepsze napiwki, z których nie chciała rezygnować. *** – Dzień dobry – powiedziała niepewnie do słuchawki kilka dni później. – Dzwonię w sprawie ogłoszenia o wynajmie pokoju. Czy to aktualne? – Tak – potwierdził zdecydowany męski głos. – Pokój w trzypokojowym mieszkaniu w bloku. – Czy mogłabym się umówić na oglądanie? – Oczywiście. Jutro o dziesiątej? Spojrzała na kartkę z odręcznie napisanym numerem, którą przed chwilą dostała od Wiktora. – Pati, mam coś dla ciebie – oznajmił, kiedy tylko weszła do restauracji na poranną zmianę kilka dni po niefortunnym incydencie z upuszczoną tacą. – Numer telefonu. – Jaki znowu numer telefonu? – No, przecież szukasz mieszkania. Zauważyłem ogłoszenie w necie, więc spisałem dla ciebie – odparł, wycierając kieliszek do wina. – Aaa – ucieszyła się. Miło, że o niej pomyślał. – Dzięki. Myślisz, że to jakaś sensowna oferta? – Tak mi się wydaje. Zadzwoń i wypytaj. Wzięła kartkę, wyjęła komórkę i od razu spróbowała się połączyć. Nie chciała tego odkładać na kolejny dzień ani liczyć na to, że podczas zmiany trafi jej się wolna chwila. Zaczęła szukać mieszkania w połowie sierpnia. Ogłoszeń było sporo, ale albo cena znacznie przekraczała jej możliwości, albo nie odpowiadała jej lokalizacja, albo już na pierwszy rzut oka mieszkanie nie nadawało się do użytku. Do rozpoczęcia roku akademickiego zostały dwa tygodnie, a ona wciąż nie miała gdzie mieszkać. Gdy dzwoniła pod kolejny numer i umawiała się po raz nie wiadomo który na oględziny, czuła zmęczenie i frustrację. Na początku poszukiwania wydawały się ekscytujące. Wyobrażała sobie, że będzie chodzić po mieście z listą lokali i z uśmiechem notować na marginesie uwagi. Rzeczywistość wcale nie była taka kolorowa. Teraz chciała jak najszybciej mieć tę sprawę z głowy. Czasem oglądała mieszkania sama, czasem w towarzystwie Malwiny. Beata, jej druga przyjaciółka, wyjechała na obóz językowy, a ostatni miesiąc wakacji miała spędzić na wsi u

babci. Nie mogła więc pomóc. Patrycji brakowało jej mądrych opinii i spostrzegawczości. W wielu sytuacjach wsparcie Beaty okazywało się ogromnie cenne. – Beata zaraz by ci rozpisała plan wydatków na cały rok i wypytała o szczegóły umowy. Ja mogę tylko powiedzieć, że ściany mają fatalny kolor i że w łazience nie ma się gdzie ruszyć. Jakie masz plany na wieczór? Nie mówiłam ci, jakiego wczoraj widziałam faceta! Marzenie! Do takiego ciała mogłabym wzdychać codziennie! Malwina była wiecznie rozmarzona i roztrzepana. Czasem Patrycja zastanawiała się, co ktoś taki jak Malwa robi na administracji – kierunku, który wymagał dobrej organizacji pracy i systematyczności. Mimo to bardzo lubiła przyjaciółkę. Może właśnie dlatego, że zazdrościła jej tej beztroski. Beata, spokojna, cicha i pracowita, perfekcjonistka z natury, stanowiła całkowite przeciwieństwo Malwiny. Nie przywiązywała wagi do swojego wyglądu i wzruszała ramionami na każdą sugestię Malwy, żeby zainwestowała w nową sukienkę i wizytę u fryzjera, który ułożyłby jej piękne blond włosy, zwykle związane w zwykły koński ogon. – Po co mi trzy bluzki na tę samą pogodę? – dziwiła się Beata, na co Malwina teatralnymi ruchami odgrywała atak serca. Egzaltowane gesty stanowiły jej specjalność. Dziewczyny były sobie bardzo bliskie i spędzały razem dużo czasu. Pomimo ewidentnych różnic charakteru potrafiły się dobrze porozumieć. Dzięki temu, że były tak odmienne, mogły się wzajemnie uzupełniać i uczyć od siebie. Patrycja wróciła myślami do rozmowy telefonicznej. – Dobrze. Czy mógłby mi pan podać dokładny adres? Przycisnęła komórkę ramieniem do ucha, by zapisać numer domu i mieszkania. – Kopernika sześćdziesiąt siedem przez siedemnaście. Pożegnała się i rozłączyła. Pomyślała, że pewnie i tym razem nic z tego nie wyjdzie. Złożyła kartkę na pół i wsunęła do kieszeni spodni. – Myślisz, że to coś ciekawego? – zapytał Wiktor. – Jutro idę obejrzeć. Sądziłam, że znalezienie mieszkania pójdzie łatwiej – wyznała. – Dobra, teraz do roboty! – Widzimy się jutro na popołudniówce, tak? – Tak. Lubiła pracować z Wiktorem, rok od niej starszym studentem germanistyki. Zawsze sobie pomagali, bez problemu potrafili się dogadać i nie obchodziła ich niezdrowa rywalizacja, w jaką czasem angażował się personel pizzerii. Uważali siebie za dobrych kumpli i Patrycja była Wiktorowi wdzięczna, że nie próbuje niszczyć tej relacji flirtem. Przez pierwszy rok mieszkała w akademiku, bo tylko takie rozwiązanie wchodziło w grę ze względów finansowych. Dostawała stypendia socjalne i naukowe, lecz nie były to duże kwoty. Każdą chwilę, której nie spędzała na uczelni, poświęcała na zarabianie. Nie wybrzydzała. Szła wszędzie tam, gdzie potrzebowano rąk do pracy. Choć nieraz padała na twarz po zarwanej nocy, wiedziała, że musi wytrzymać. Od początku miała świadomość, że studia wiążą się z wyrzeczeniami, i w duchu dziękowała mamie, która przeprowadziła z nią wiele rozmów na ten temat i przygotowała na wysiłek. Koleżanki i koledzy z roku cieszyli się czasem wolnym, wyjazdami do domu. Ona musiała pracować, żeby nie tylko zarobić na siebie, lecz także w miarę możliwości pomóc mamie.

Trzeci rok studiów miał się wiązać ze zmianami. Wreszcie mogła sobie pozwolić na wynajęcie mieszkania. Marzyła o tym od dwóch lat. Teraz przyszłość rysowała się jej w optymistycznych barwach.

— 2 — Wyszły z windy na piątym piętrze bloku na Kopernika. Przy schodach stał starszy mężczyzna w wygniecionych, spłowiałych spodniach, flanelowej koszuli bordo, wełnianej kamizelce i znoszonych kapciach. Z kieszeni spodni wystawała mu plastikowa rączka śrubokrętu. Malwina spojrzała wymownie na Patrycję, najwyraźniej wątpiąc w powodzenie przedsięwzięcia, ale nie powiedziała ani słowa. Odgarnęła ciemnorudy lok, który spadł jej na czoło z upiętego na czubku głowy koczka. Możliwe, że to tylko sąsiad, który z powodu demencji czy innego zaburzenia wystaje pod cudzymi drzwiami. Głos, który słyszała w telefonie, gdy zadzwoniła pod numer z ogłoszenia, należał do kogoś zdecydowanie młodszego. – Pani na oglądanie mieszkania? – zapytał mężczyzna i tym samym rozwiał jej wątpliwości. Patrycja odpowiedziała skinieniem głowy. – Zapraszam. Malwina rzuciła jej przerażone spojrzenie, kurczowo ściskając ją za łokieć, prawdopodobnie w przeświadczeniu, że zaraz staną się ofiarami szalonego dziadka, grasującego po bloku ze śrubokrętem i polującego na młode studentki. Patrycja przełknęła ślinę. Byłoby głupio tak nagle się odwrócić i uciec, ruszyła więc odważnie naprzód. Weszły za starszym panem do mieszkania. Niemal od razu Patrycja poczuła, że chciałaby tu zamieszkać. Odpowiadała jej lokalizacja, podobało się wyposażenie pokoju. Przedpokój nie był duży, lecz z powodzeniem mieścił półki na buty, szafę, lustro oraz wieszaki na płaszcze i kurtki. Z przedpokoju wchodziło się do pozostałych pomieszczeń. Na wprost do łazienki, na lewo do kuchni i jednego pokoju, a na prawo, za małym załomem, do pozostałych dwóch. – To jest to mieszkanie – oznajmił starszy pan. A niby co miałoby to być? – pomyślała ironicznie Patrycja. Malwina stała za nią, nadal ściskając ją za łokieć, jakby chciała ją pierwszą wystawić na ewentualny atak. Patrycja czuła na karku jej oddech. W mieszkaniu panowała cisza, można więc było przypuszczać, że poza nimi nikogo tam nie ma. To głupie, skarciła się w duchu Patrycja za to, że udzielała się jej panika Malwiny. – Tu są trzy pokoje – kontynuował starszy pan. – Dwa zajęte. Wolny jest ten przy kuchni. – Machnął ręką w głąb mieszkania. – Dla jednej osoby – dodał, mierząc przyjaciółki uważnym spojrzeniem. – To ja szukam pokoju – wytłumaczyła pospiesznie Patrycja. – Koleżanka przyszła dla towarzystwa. – Mieszkają tu trzy osoby, studenci. Może pani zajrzeć do ich pokoi. – Powolnym krokiem ruszył przed siebie. – To jest kuchnia. Patrycja weszła do podłużnego pomieszczenia z żółtymi ścianami. W oknie bez firanki z drewnianego karnisza zwisał na sznurku niewielki słomiany aniołek w białej sukience. Podłogę pokrywały brązowe płytki w nieokreślony wzorek. Jasnożółta zabudowa ładnie komponowała się z kolorem ścian. – Tu jest łazienka – oprowadzał dalej starszy pan.

Malwina nareszcie uwolniła jej rękę, nie przestała jednak rzucać Patrycji przerażonych, ukradkowych spojrzeń. Patrycja oczyma duszy widziała już, jak przyjaciółka opowiada na uczelni o dramatycznych wydarzeniach i napadzie, z którego cudem uszły z życiem. Malwina często koloryzowała rzeczywistość, tworząc barwne historie i niestworzone opowieści, którymi żyła jeszcze kilka dni po wydarzeniach, mających zupełnie pospolity przebieg. Patrycja zajrzała do wskazanego przez starszego mężczyznę niewielkiego pomieszczenia. Zobaczyła: kabinę prysznicową, białą szafkę z umywalką, pralkę i sedes. Nad umywalką wisiało lustro w plastikowej brązowej ramie, a pod nim szklana półka. Wszędzie widziała ślady użytkowania tego miejsca przez pozostałych lokatorów: mydło, kosmetyki, szczoteczki do zębów, proszek do prania. Wszystko wyglądało schludnie. Zero zacieków, pleśni czy zastałego brudu, które zdarzyło jej się widzieć w oglądanych wcześniej mieszkaniach. – Czy mogłabym zobaczyć pokój? – zapytała. Mężczyzna zbliżył się do białych drzwi z matowym przeszkleniem i otworzył je na oścież. – Proszę. Weszła do pokoiku z zielonymi ścianami i od razu w myślach zaczęła go urządzać. Pokój w domu rodzinnym właściwie nigdy nie wyglądał tak, jak by tego chciała. Dzieliła go z młodszym bratem, więc musiała zaakceptować bałagan, porozrzucane zabawki i skarpetki ze Spidermanem wymieszane w szufladzie z jej bluzkami. Brakowało jej intymności, samotności i choćby pięciu minut ciszy na poczytanie książki. W akademiku było podobnie. Patrycja marzyła, żeby ta wielka zmiana, jaka miała nastąpić w jej życiu, wreszcie zapewniła jej prywatność, większą samodzielność i swobodę decydowania. Panowanie nad choćby niewielką przestrzenią zarezerwowaną wyłącznie dla niej wydawało jej się ważnym elementem budowania kontroli nad swoim życiem. Teraz, patrząc na wąski tapczanik bez pościeli, wyobraziła sobie, jak siedzi na nim zawinięta w koc i pochłonięta lekturą – i z nikim nie musi rozmawiać. – Mieszkanie jest w pełni wyposażone. Do dyspozycji: pralka, lodówka, piekarnik. Trzysta złotych za pokój plus rachunki do podziału na wszystkich. – Starszy pan ubiegł jej pytanie o koszty. Spojrzała na Malwinę. Szukała u niej potwierdzenia. Właściwie była już zdecydowana. Malwina ostentacyjnie machnęła głową w kierunku kuchni, dając jej do zrozumienia, że powinny pogadać. – Mogę pana przeprosić na chwilkę? – odezwała się Patrycja. – Proszę bardzo. Mam w łazience zawias do przykręcenia. Zostały same. – I co? – zapytała szeptem Patrycja, bo chciała wiedzieć, czy Malwina podziela jej zachwyt. – Nie jest źle – odpowiedziała Malwina ostrożnie. – Ej, liczyłam na trochę większy entuzjazm. – Patrycja nie kryła rozczarowania. – Ładne mieszkanie, umeblowane, za sensowne pieniądze. – Wiesz, że ja zupełnie sobie nie wyobrażam mieszkania z obcymi ludźmi. Wspólne rzeczy, pilnowanie, co moje, a co nie. I nie wiadomo, z kim przyjdzie ci się użerać. Malwina, jedynaczka, mieszkała z ojcem i matką. Nie musiała się martwić o pieniądze.

Ojciec biznesmen i matka ordynatorka interny w szpitalu razem z nią zajmowali dwustumetrowy dom na uroczym osiedlu w północnej części miasta. – Przypominam ci, że szukamy mieszkania dla mnie. – Na pewno lepsze niż to, które oglądałyśmy poprzednio. – Wiesz, mnie się tu podoba. Chyba się zdecyduję – oznajmiła Patrycja odważnie. – I zobacz, właściciel sam naprawia usterki. – Najważniejsze, żeby tobie się podobało. Jeśli jesteś przekonana, a widzę, że jesteś, to się decyduj. Zawsze możesz się wynieść, gdyby coś ci nie pasowało, nie? – No właśnie – odpowiedziała, choć w tej chwili do głowy jej nie przychodziło, co by jej mogło nie pasować. Zajrzała do łazienki, w której starszy pan kończył naprawiać obluzowane drzwi szafki. – Wezmę ten pokój – powiedziała. Mężczyzna dokręcił śrubkę i dopiero wtedy się odwrócił. – Dobrze. Ale szczegóły musi pani dogadać z moim synem. To on jest właścicielem. Niech pani do niego zadzwoni. Ja tylko pokazuję mieszkanie. Umowami i pieniędzmi się nie zajmuję. – Rozumiem. Zadzwonię do niego jeszcze dzisiaj. Miała ogromną ochotę zapytać go o te kapcie, ale nie chciała być nieuprzejma. W sumie, co ją obchodzi, co ma na nogach ojciec faceta, od którego będzie wynajmować mieszkanie. Może sobie biegać po mieście, w czym chce. – Dziękuję – powiedziała na pożegnanie. Wyszły na ulicę. Końcówka września była w tym roku wyjątkowo ciepła i słońce odcinało się białożółtym blaskiem na tle bezchmurnego nieba. Mimo wczesnej pory Patrycja była spocona i czuła się nieświeżo. – No to masz gdzie mieszkać. Czy możemy to oblać? – Malwina nawet najmniejszą okazję zawsze chciała oblewać. – Muszę odreagować stresy. – Jakie stresy? – zdziwiła się Patrycja, bo nie znała nikogo bardziej wyluzowanego niż Malwina. – Przecież było niebezpiecznie! – oburzyła się koleżanka. – Mogło nam się coś stać. Myślisz, że ktoś by usłyszał nasze wołanie o pomoc? – Malwa, jesteś niemożliwa. – Patrycja zaczęła się śmiać. – Oglądasz za dużo horrorów. – To co, świętujemy? – Malwina nie ustępowała. – Poczekaj, aż dostanę klucze i podpiszę umowę. Do przeprowadzki musisz mnie jeszcze znosić. – Uśmiechnęła się. We wrześniu Patrycja zamieszkała u Malwiny. Dzięki gościnności przyjaciółki nie musiała codziennie dojeżdżać do miasta, co oznaczałoby dla niej dodatkowe koszty, jeśli nie chciała przez kolejny miesiąc nocować w akademiku. Od kiedy podjęła decyzję o zmianie mieszkania, nie mogła tam wytrzymać. Wieczorem zadzwoniła do właściciela i umówiła się na następny dzień, by dopełnić formalności. Tym razem w mieszkaniu numer siedemnaście powitał ją przystojny mężczyzna w eleganckim ciemnoszarym garniturze. Był wysoki, dobrze zbudowany. Na palcu jego prawej ręki połyskiwała złota obrączka, nadgarstek lewej zdobił drogi zegarek na bransolecie. Miał szpakowate włosy i widoczne zakola. Wydał jej się dziwnie znajomy.

Dzięki dobrej pamięci do twarzy często miała wrażenie, że kogoś już gdzieś widziała, choć nie potrafiła określić dokładnie, gdzie i w jakich okolicznościach. – Piotr Dębski – przedstawił się i wyciągnął do niej rękę. Poczuła intensywny zapach wody kolońskiej. Elegancja mężczyzny trochę ją onieśmielała. – Patrycja Mikoluk – odwzajemniła mocno uścisk, by nie dać po sobie poznać, że czuje się skrępowana. Usiedli przy stole w kuchni. – Mogę zapytać, jak to się stało, że ta oferta jest ciągle aktualna, chociaż rok akademicki zaraz się zacznie? – Osoba, która miała tu zamieszkać, zrezygnowała. Tu jest umowa. – Położył przed nią dokument, jakby chciał zaznaczyć, że to koniec wyjaśnień. I w tym momencie przypomniała sobie, skąd zna tego mężczyznę. Naprzeciwko niej siedział pieklący się klient z restauracji, na którego żonę Wiktor wylał colę. Co za farsa, pomyślała. Gdyby tylko kumpel z pracy wiedział, czyj numer jej przekazał! Pozostało jej jedynie wierzyć, że wybuchy agresji tego faceta nie stanowiły normy i nie będzie miała z nim żadnych trudności. Zaczęła czytać umowę, szukając kruczków i pułapek, które mogłyby wpakować ją w kłopoty. Niczego niejasnego nie znalazła, złożyła więc podpis u dołu drugiej strony i jeden egzemplarz wzięła dla siebie. Przecież nie będę z tym człowiekiem mieszkać, uspokoiła samą siebie. – W razie jakichkolwiek problemów proszę do mnie dzwonić, ale jestem adwokatem, dosyć zapracowanym, i wolałbym, żeby nie robiła pani tego zbyt często – powiedział. Zabrzmiało to trochę obcesowo. Możliwe jednak, że była już do niego uprzedzona z powodu incydentu w pizzerii. – Zresztą na trzecim piętrze mieszkają moi rodzice i gdyby coś się działo, zawsze można się do nich zwrócić. W sprawie drobnych napraw tylko do mojego ojca. Ja nie mam czasu na takie drobiazgi. To by wyjaśniało kapcie starszego pana i śrubokręt w kieszeni spodni, pomyślała. – Tu ma pani klucze do drzwi wejściowych i klatki schodowej. Od pierwszego może się pani wprowadzać. – Czy mogłabym przywieźć swoje rzeczy w weekend? Pierwszy wypada w poniedziałek, zaczynam zajęcia na uczelni i nie chciałabym tracić dnia na przeprowadzkę – poprosiła, lecz zaraz pożałowała swoich słów. Jeszcze tego brakowało, żeby na samym początku go zdenerwować. Odezwały się w niej nieśmiałość i niechęć do zawracania ludziom głowy własnymi sprawami. Piotr Dębski przez chwilę się zastanawiał, po czym jego twarz rozjaśnił całkiem sympatyczny uśmiech. – Niech będzie moja strata. Może się pani wprowadzić w sobotę. No proszę, nie jest taki zły, ucieszyła się, wyobrażając sobie wspólne układanie rzeczy z Malwiną i Beatą, która lada dzień miała wrócić ze swoich wojaży. W tej chwili była nawet w stanie usprawiedliwić zachowanie Dębskiego w pizzerii. To naturalne, że zdenerwował się wypadkiem, w którym ucierpiała jego żona, a właściwie jej elegancka spódnica. Czuła się podekscytowana wynajęciem mieszkania, a zniechęcenie wynikające z długich i

żmudnych poszukiwań ustąpiło miejsca lekkości ducha i radości. Sam wyjazd z domu na studia był dla niej przygodą i ważnym krokiem ku dorosłości. Teraz, gdy będzie miała własny pokój, całkowicie się usamodzielni. Wszystko zaczyna się nieźle układać, pomyślała. Od razu zadzwoniła z dobrą wiadomością do mamy. Szczebiotała jak po zdanym egzaminie i obiecała wkrótce przyjechać do domu. Nie znała jeszcze rozkładu zajęć na uczelni ani grafiku w pracy. Dotychczas pracowała za barem w jednej ze studenckich dyskotek, w weekendy dorabiała dodatkowo na promocjach. Jako osoba nieśmiała szczerze nie cierpiała tej roboty, ale przynamniej nie kolidowała ona z planem zajęć. Zostając w pizzerii, musiałaby opuszczać zbyt wiele godzin na uczelni. Na sobotę specjalnie wzięła wolne. Zamieniła się z Wiktorem. Te godziny musiała odpracować w październikowy poniedziałek. Choć czekało ją sporo obowiązków, czuła, że sobie poradzi. Wiedziała, że pogodzenie studiów, pracy, zarabiania na mieszkanie i wyjazdów do domu będzie ją kosztowało sporo energii i wymagało dobrej organizacji, była jednak pewna, że się uda. Była też bardzo ciekawa, z kim przyjdzie jej dzielić mieszkanie co najmniej przez najbliższy rok akademicki. W tym przemyślanym planie nie zostawiła sobie żadnego marginesu na porażkę. Z domu rodzinnego wyniosła bowiem zasadę: człowiek powinien radzić sobie sam bez względu na wszystko. *** W mieszkaniu ktoś był, gdy w poniedziałek wróciła z pracy. Zdejmując buty w przedpokoju, usłyszała chichot, poczuła też zapach sosu pomidorowego. Zajrzała do kuchni. Zobaczyła tam pucołowatą blondynkę, która próbowała wydostać się z objęć sporo od niej wyższego chudego chłopaka z włosami do ramion. Blondynka wymachiwała drewnianą łyżką, chłopak robił uniki. Obydwoje zaśmiewali się z tego udawanego pojedynku i nawet nie zauważyli, że ktoś wszedł do mieszkania. – Cześć – przywitała się Patrycja, lecz zrobiła to chyba zbyt cicho. – Cześć – powtórzyła trochę głośniej. Przestali się przepychać i oboje bacznie na nią spojrzeli. – Czeeść – odpowiedziała przeciągle dziewczyna. – Jestem Jagoda. A to Przemek. Mieszkasz w zielonym pokoju? – Jeśli mówisz o tym z zielonymi ścianami, to tak. Mam na imię Patrycja. – Co studiujesz? – Administrację, a wy? – Drugi rok antropologii. – Przemek wskazał palcem Jagodę. – A ja trzeci rok informatyki. – Wiesz, co i jak? W lodówce każdy ma swoją półkę. W tej szafce obok też. Naczynia są wspólne. Każdy po sobie sprząta, oczywiście. Pranie wolno nam robić dwa razy w tygodniu, więc musimy się jakoś dogadywać. Płacimy do dziesiątego każdego miesiąca właścicielowi do ręki. On zawsze mówi, ile wyszło za rachunki – wyrzuciła z siebie Jagoda jednym tchem, jakby była przyzwyczajona do oprowadzania nowych lokatorów. Patrycja wciąż jeszcze czuła się niepewnie.

Malwina, która zupełnie nie rozumiała entuzjazmu przyjaciółki, przewiozła wszystkie jej rzeczy swoim samochodem w sobotę koło południa, Beata wpadła chwilę potem. Zamiast zgodnie z pierwotnym planem zająć się rozpakowywaniem ubrań, spędziły kilka godzin na pogaduszkach. Kiedy za dziewczynami zamknęły się drzwi, Patrycja została w mieszkaniu sama z zaklejonymi kartonami. Wzięła głęboki oddech i usiadła na tapczaniku. Miała wreszcie miejsce tylko dla siebie. Pokój – choć podłużny i nieustawny – dla niej był namiastką raju. Nad tapczanikiem wisiała drewniana półka. Na przeciwległej ścianie stała szafa, obok regał z kilkoma półkami. Do tego stolik i jedno krzesło. Wyposażenie pokoju było dla Patrycji istotne, bo nie mogła sobie pozwolić na zakup własnych mebli. Te, choć mocno zużyte, zupełnie jej wystarczały. Pod parapetem w jednym miejscu odchodziła farba, ale nie rzucało się to w oczy. Zielone ściany zlewały się z żaluzjami tego samego koloru. Odsłoniła je i spojrzała za okno, z którego rozpościerał się widok na plac zabaw, niewielki skwerek, parking i kolejne bloki. Z namaszczeniem rozpakowywała swoje rzeczy. Kilka książek i skryptów, ubrania i buty, koc, zmiana pościeli, poduszka, ręcznik, ramka ze zdjęciem mamy i brata, trochę innych drobiazgów. To wszystko działo się w weekend, a teraz stała w progu kuchni i, patrząc na współlokatorów, miała nadzieję, że już niedługo będzie się tutaj czuła równie swobodnie jak oni. – Długo tu mieszkacie? – zagadnęła. – Drugi rok – wymruczał chłopak, mieszając coś w garnku. – Kto zajmuje trzeci pokój? Pierwszego dnia, korzystając z nieobecności współlokatorów, zajrzała ponownie do pozostałych pokoi. Nie chciała wchodzić do środka, rozejrzała się więc, stojąc w progu. W większym stały rozkładana kanapa, dwa biurka, szafa, na podłodze walało się mnóstwo pudeł po sprzęcie elektronicznym. Ściany były pomalowane na mdły żółty kolor. Wielką tablicę korkową wiszącą nad łóżkiem zdobiła mozaika zdjęć. Przez chwilę miała ochotę wejść i przyjrzeć się im, lecz nie chciała naruszać cudzej przestrzeni. Mniejszy pokój sprawiał wrażenie mrocznego i opuszczonego w pośpiechu. Szczelnie zasłonięte żaluzje, fioletowe ściany, ubrania rozrzucone na podłodze. Poza tym wyglądał jak kopia jej pokoju. Taki sam tapczanik i podobne meble. – Ten fioletowy? Żaneta. Ale jej nigdy nie ma. Nie przejmuj się nią, ona żyje w innym świecie. Patrycja podniosła na nią zdziwiony wzrok. – Zobaczysz – odparła Jagoda, jakby to miało wszystko wyjaśniać. – Pytaj, o co chcesz. Lepiej, żebyśmy się dogadywali, żeby nie było jakiegoś kwasu – powiedział Przemek. – Na pewno będę pytać, dzięki – odparła zadowolona, że trafili jej się sympatyczni współlokatorzy. Żanetę zobaczyła dopiero tydzień później. Kilka pierwszych nocy przespała lekkim snem, usłyszała więc, jak około pierwszej zgrzyta zamek w drzwiach wejściowych i do mieszkania ktoś wchodzi. Nie była to jednak najlepsza pora na przywitanie się ze współlokatorką. Nadarzyła się, gdy odwołano jedne ćwiczenia i przyjechała do mieszkania na obiad.

Żaneta była niską, korpulentną dziewczyną. Miała króciutko przycięte włosy i nosiła okulary w czerwonych oprawkach. Nie była ani zbyt piękna, ani zbyt sympatyczna. Przelotnie spojrzała na Patrycję w drodze do łazienki, mruknęła „hej” i na tym pierwsze spotkanie się zakończyło. – Nie zgadniesz, od kogo wynajęłam mieszkanie – zagadnęła Wiktora, gdy wpadła na niego w bibliotece uniwersyteckiej. Widzieli się po raz pierwszy od czasu, kiedy Patrycja podpisała umowę na wynajem. – Udało się nagrać ten kontakt, który ci dałem? – Tak. Mało tego. Znasz właściciela! – Czyżby? – zapytał zdziwiony. – To twój ulubiony klient. Chyba trochę się na ciebie zdenerwował, kiedy padłeś u stóp jego żony z tacą w ręku. – Żartujesz? Ten typek? Chcesz mi powiedzieć, że dałem ci numer telefonu do faceta, przez którego o mało nie straciłem pracy? Kilka osób syknęło: „Cicho!”, gdy w czytelni zabrzmiał podniesiony głos. – No właśnie – potwierdziła szeptem. – Mieszkanie jest super. – Trzeba było uciekać, jak tylko go zobaczyłaś – obruszył się. – Mam nadzieję, że nie będziesz miała z nim problemów. – Ja też. Wydaje się w porządku. Jeszcze kilka lat temu nie było wiadomo, czy po szkole średniej uda jej się kontynuować naukę. Sytuacja finansowa rodziny była nie najlepsza i Patrycja właściwie pogodziła się z koniecznością jak najszybszego pójścia do pracy i wsparcia domowego budżetu. Ale wszystko udało się zaplanować tak, że zdołała pogodzić pracę z nauką. Choć przychodziło to z trudem i wciąż czuła się zmęczona, była zdeterminowana, by zrealizować swój plan. Teraz miała własny, wymarzony pokoik, pracę i studia. Była gotowa nie dojadać i przez cały rok chodzić w jednych spodniach, byleby tylko utrzymać się w mieście, ukończyć studia w terminie i samodzielnie mieszkać. Miała poczucie, że jeśli tylko bardzo się czegoś pragnie i jest się wytrwałym, to marzenia się spełniają.

— 3 — – Dlaczego on się nazywa inaczej, niż mamy w wykazie? – zainteresowała się Beata na zajęciach z gospodarki nieruchomościami. Młody blondyn w zaprasowanych w kant spodniach i sweterku w romby właśnie się przedstawił i zaczął omawiać program zajęć oraz warunki zaliczenia. – Nie wiem, zapytaj go – zaproponowała Malwina. – Mnie tam nie obchodzi jego nazwisko, zobacz, jak on wygląda – rozmarzyła się. Patrycja siedziała między przyjaciółkami, które na zmianę szeptały jej do ucha jakieś komentarze. – To musi być pomyłka. – Beata nie dawała za wygraną. – Taka pomyłka bardzo mi się podoba – ciągnęła swoje Malwa. – Zamawiam go! – Cicho – machnęła na nią Beata, która starała się z żadnych zajęć nie uronić ani słowa. Do uszu Patrycji dotarły strzępki informacji dotyczące zastępstwa. – Aha, czyli to jest zastępstwo. Potem ma przyjść jakiś doktor, nie dosłyszałam nazwiska, ale nie wiadomo kiedy – wytłumaczyła im Beata. – Oby nieprędko – wyraziła nadzieję Malwina. Październik był na uczelni miesiącem niezwykle intensywnym. Patrycja lubiła ten czas poznawania nowych wykładowców, zakładania segregatorów i przygotowywania notatników. I przede wszystkim to poczucie, że wspięła się o stopień wyżej. Gdy jeździła do domu w małej miejscowości, miała wrażenie, że wraca do innego świata. Męczyły ją wtedy wyrzuty sumienia, że ten świat porzuciła. Że być może powinna zrezygnować ze swoich planów i zostać właśnie tam. Przeprowadziwszy się do miasta, wiele w swoim życiu zmieniła i ciągle szła do przodu. Nowe zajęcia, nowi ludzie, a teraz jeszcze nowe mieszkanie. Praca, nauka, życie towarzyskie i zupełnie inny plan dnia niż w czasach szkoły średniej. A tam życie stało w miejscu. Nic się nie zmieniało. Nic się nie działo. Czuła się bardzo związana z domem, w którym się wychowała, jednak nie wyobrażała sobie, że tak miałoby wyglądać całe jej życie. Monotonne, wciąż z tymi samymi ludźmi wokół, bez perspektyw, leniwie płynące dzień za dniem. Chciała czegoś więcej: samodzielności, poczucia spełnienia, wykształcenia i stabilnej pracy, dzięki której nie musiałaby się martwić, jak będzie wyglądało jutro. Z takim planem przyjechała do miasta dwa lata temu i na razie wszystko szło po jej myśli. Choć nie było jej lekko i wszystko osiągała dzięki wyrzeczeniom i ciężkiej pracy, czuła się szczęściarą. *** Dębski pojawił się na początku listopada, gdy Patrycja była w mieszkaniu sama. Tym razem to ona miała przekazać pieniądze za wynajem w imieniu wszystkich lokatorów. Włożyła pieniądze do koperty – czekały na stole w kuchni. Miała nadzieję, że formalności zajmą tylko kilka minut, bo na jutrzejsze ćwiczenia musiała przeczytać kilkadziesiąt stron.

Teraz przynajmniej mogła się bez problemu skoncentrować i delektować czytaniem w ciszy i spokoju. Właściwie chciała jeszcze tego wieczoru znaleźć chwilę dla siebie i pomalować paznokcie jasnoróżowym lakierem, który dostała od Malwy. Zrobiłaby przyjemność sobie i przyjaciółce. Pobyt właściciela w mieszkaniu na Kopernika trwał jednak dłużej niż kilka minut. Po jego wyjściu Patrycja długo jeszcze leżała na tapczaniku, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w sufit. Nawet nie wiedziała, co czuje. Szok? Odrętwienie? Rezygnację? Lęk? Nie mogła zebrać myśli i nagle zabrakło jej słów na opisanie tego, co ma w głowie. Bała się wracać myślami do wydarzeń sprzed godziny, lecz znienawidzone obrazy cisnęły się same, paraliżując ją i potęgując bezradność. Dębski chciał zobaczyć, jak się urządziła. Wszedł do jej pokoju i rozglądał się, jakby szukał śladów dokonanych przez nią zniszczeń czy ingerencji w wystrój naruszających umowę. Niczego takiego nie powinien znaleźć, więc nieszczególnie się przejęła jego zachowaniem. Gdy jednak uporczywie lustrował jej pokój, poczuła się trochę spięta. Stała oparta o stolik i czekała, aż właściciel mieszkania sobie pójdzie i będzie mogła zasiąść do nauki. Chciała wziąć kopertę z pieniędzmi z kuchni, grzecznie się pożegnać i zająć swoimi sprawami. Nie zdążyła tego zrobić. Podszedł do niej niebezpiecznie blisko. Poczuła jego kwaśny oddech i znów ten intensywny zapach wody kolońskiej, który zapamiętała z pierwszego spotkania. To właściwie był jeden moment. Pewnie gdyby od razu zareagowała, mogłaby uciec. Jednak zaskoczenie zadziałało na jej niekorzyść. Dębski jedną ręką chwycił ją za szyję, przesunął w bok i przycisnął do ściany. Drugą ręką błądził po jej ciele. Na razie nie mogła się ruszyć. Sparaliżowane ciało przestało wysyłać jakiekolwiek sygnały. Przeczuwała tylko, że zaraz może stać się coś, czego bardzo nie chce. – Suka – usłyszała, lecz nie była pewna, czy to głos Dębskiego, czy wyzwisko rozbrzmiewa jedynie w jej głowie. Pchnął ją na tapczanik i dopiero wtedy zaczęła się wyrywać i wołać: „Niech pan przestanie!”. Przycisnął ją ciałem do materaca. Jedną rękę wciąż zaciskał na jej szyi. W pewnej chwili poczuła, że się dusi, że brak jej tchu. Jego druga ręka sprawnie majstrowała przy rajstopach. Rozerwał je, zadarł jej spódnicę i zdjął majtki. Po policzku dziewczyny spłynęła pojedyncza łza. – Niech mnie pan zostawi – zaprotestowała, starając się wyswobodzić spod jego potężnego ciała. – Przestań! Nie odzywał się. Uśmiechał się w sposób, który Patrycja zapamięta do końca życia. Ta twarz będzie do niej powracać, prześladować i nie pozwoli zapomnieć o brutalnej ingenrencji w jej ciało. Poczuła piekący ból, gdy się w nią wdarł. Zacisnęła zęby, przygryzła sobie przy tym język. Zamknęła oczy, jakby chciała się odciąć od dramatu, który właśnie się rozgrywał.

Jeśli czegoś nie widać, to tego nie ma – mechanizm obronny z dzieciństwa miał sprawić, że wszystko okaże się nieprawdą, jakimś koszmarnym snem, z którego zaraz się obudzi. Miała przecież czytać książkę i malować paznokcie. Poruszał się w niej rytmicznie, a ona z każdym pchnięciem czuła ból, nienawiść do niego i do świata za to, że ją to spotyka. Nienawidziła nawet siebie. Kolejne sekundy zlewały się ze sobą, potęgując jej dezorientację. Chciała skupić uwagę na próbie wyswobodzenia się z żelaznego ucisku, gdy tylko jednak lekko unosiła głowę, ból spowodowany kolejnym pchnięciem powalał ją z powrotem na tapczan. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło od chwili, kiedy uderzyła głową w poręcz i dotarło do niej, co się dzieje. Jej umysł przestał pracować i w pewnym momencie straciła kontakt z własnym ciałem. Czuła jedynie, że właśnie bezpowrotnie coś w niej umiera. Gdy Dębski skończył, znieruchomiał na chwilę, po czym energicznie wstał i zapiął spodnie. Rzeczywistość powróciła na ułamek sekundy, by zaraz się oddalić, zostawiając ją w odrętwieniu. Patrycja pragnęła stopić się w jedno z materacem, zapaść się głęboko pod ziemię, gdzie będzie cicho, ciemno i pusto. Gdzie nie będą do niej dochodzić żadne sygnały z zewnątrz. Nie mogła złapać tchu. Zapomniała całkiem, jak się oddycha. Leżała sparaliżowana, czując, jak coś ciepłego i lepkiego spływa spomiędzy nóg. Całe ciało paliło od wewnątrz żywym ogniem. Czarne punkciki tańczyły przed oczami, jakby nie zdawały sobie sprawy z powagi sytuacji. – Chyba nie muszę mówić, że jeśli komukolwiek piśniesz o tym, co tu się stało, będzie jeszcze mniej przyjemnie. – Dębski odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu, nachylając się nad nią i kolejny raz zaciskając palce na jej szyi. Muszę uciekać, muszę się stąd wyprowadzić – dudniło jej w głowie. Muszę wstać, wyjść stąd, uciekać. Dębski chyba odgadł jej myśli. – Nawet nie myśl o wyprowadzce. Masz tu zostać na tych samych warunkach. Nic się nie zmienia – wysyczał, opryskując ją kropelkami śliny. – Znajdę cię, dziwko. Wszędzie cię znajdę. Rozumiemy się? – Palce na szyi zacisnęły się mocniej. Zakasłała, próbując złapać trochę powietrza. – Jeśli komuś piśniesz choć słówko, pożałujesz. On blefuje – powtarzała sobie – przecież to niemożliwe. Ten koszmar zaraz się skończy i uwolnię się od niego. A jednak się bała. Bała się tak bardzo, że w tej chwili uwierzyłaby, nawet gdyby powiedział, że już nigdy stąd nie wyjdzie. Kątem oka zobaczyła, że Dębski podchodzi do krzesła, zagląda do jej torebki, wyciąga z niej portfel i telefon komórkowy i wrzuca je do swojej skórzanej teczki. Chciała zaprotestować, lecz z jej ust nie wydobył się żaden głos, a ciało się nie poruszyło. Odgłos uderzenia w policzek rozszedł się echem po pokoju. Zadzwoniło jej w uszach i odniosła wrażenie, że twarz momentalnie napuchła do niebotycznych rozmiarów. – Wszędzie cię znajdę – powtórzył Dębski i wyszedł. Podniosła dłoń do brody, otarła strużkę śliny zmieszanej z krwią, która sączyła się z kącika ust. Był czwarty listopada. Kiedy Dębski wyszedł, życie Patrycji leżało w gruzach. Już nic nie

działo się potem zgodnie z jej planem. Już nic nie było takie jak przedtem.

— 4 — Nie mogła uwierzyć, że to się stało naprawdę. Nigdy w życiu nie czuła się tak bezradna i bezsilna. Chciała płakać, lecz nie potrafiła wycisnąć z siebie ani jednej łzy. Słyszała, że do mieszkania wrócili Jagoda i Przemek. Śmiali się i głośno rozmawiali. Nie ruszała się. Nie chciała, żeby ktokolwiek ją widział. Bała się, że wszystko ma wypisane na czole i jedno spojrzenie wystarczy, by odgadnąć, co się przed chwilą wydarzyło. Dębski zabrał jej portfel, w którym miała większość pieniędzy na listopad i wszystkie dokumenty. Wziął też komórkę. Nie pamiętała numerów najbliższych osób, nigdy się ich nie uczyła na pamięć. Zawsze zresztą dziwiła się ludziom, którzy zapamiętywali numery telefonów, mimo że łatwiej było je zapisać na karcie SIM w swoim aparacie. Teraz poczuła się przez to jeszcze bardziej zdezorientowana i odcięta od świata. Gdyby kazano jej udzielić jasnych i wyczerpujących odpowiedzi na pytania o przebieg zdarzeń, umiałaby tylko powiedzieć, że chyba nie czuje się najlepiej. Żadnych konkretów. Nie mogła sobie nawet przypomnieć adresu mieszkania. Jakaś część świadomości podpowiadała jej, że powinna działać. Wstać, spakować, co tylko będzie w stanie udźwignąć, i uciekać jak najdalej z tego mieszkania, od Piotra Dębskiego i przed niebezpieczeństwem, jakie stwarzał. Komunikat ten gubił się jednak gdzieś na drodze między poleceniem a reakcją. Nadal leżała nieruchomo, nie mogąc się zmusić do jakiegokolwiek działania. Wydawało jej się, że ma między nogami pęknięcie ciągnące się aż do połowy brzucha. Nie chciała dotykać tych miejsc. Bała się, że powiększy ranę, spowoduje potężny krwotok, którego nic nie będzie w stanie zatrzymać. Miała wrażenie, że jeśli się poruszy, jej ciało rozpadnie się na kawałki. Potem przyszło intensywne, dominujące i niezwykle drażniące uczucie brudu. Nie była już człowiekiem, lecz cuchnącym, lepiącym się, obrzydliwym przedmiotem. Poczuła, że koniecznie musi się umyć, bo w przeciwnym razie zwariuje. I to był pierwszy konkretny plan, który czuła się na siłach wykonać. Stała pod gorącym strumieniem przez kilkadziesiąt minut i nie myślała o rachunku za wodę. Chciała wszystko z siebie zmyć. Zdjąć skórę i wypłukać się od środka. Zaznać oczyszczenia, które przyniosłoby jej ulgę. Tak bardzo chciała poczuć się znów świeża i czysta. Krew spływająca spomiędzy nóg mieszała się z wodą i różowymi strugami znikała w odpływie. Wycierała się długo ręcznikiem, trąc ciało mocno i starannie, lecz nie czuła, że sama dodatkowo sprawia sobie ból. Drzemała tej nocy niespokojnym przerywanym snem na granicy jawy i koszmaru. Pokój wirował jej przed oczami i był pułapką, nie azylem. Po długim prysznicu jej umysł znów popadł w odrętwienie. Stała się nagle zbyt zmęczona, by cokolwiek zrobić. Była jak ogłuszona, niezdolna do podejmowania racjonalnych decyzji i logicznego działania. Jej ciało było pozbawione sił; perspektywa wyjścia w ciemną, zimną noc wydała jej się

przerażająca. Mogła tylko owinąć się w koc i skulić w kącie pokoju; jakby ktoś wyciągnął wtyczkę z kontaktu i odłączył zasilanie. Czekała. Z nastaniem dnia poczuła przypływ energii. To, co stało się kilkanaście godzin temu, gwałtownie wyblakło i wydawało się nierzeczywiste. Wczoraj nie była w stanie zrobić nic poza siedzeniem w jednym miejscu, teraz pozostawanie w tej samej pozycji stało się nie do wytrzymania. Poszła więc na uczelnię, jak gdyby nic się nie stało, mechanicznie wykonując konkretne zadanie niczym zaprogramowany robot. Bez towarzyszących myśli, bez refleksji i bez żadnych emocji. Jedynie przez moment zastanawiała się nad tym, dlaczego spędziła całą noc na zimnej podłodze i skąd wziął się ból szyi. Niby pamiętała wydarzenia poprzedniego wieczoru, jednak niczego w związku z nimi nie czuła. Ubrała się, wkładając luźne spodnie i sweter, pod którym ginęły kobiece kształty i parę kilogramów nadwagi. Wypiła mocną czarną kawę, związała włosy gumką, wrzuciła notatnik do torby i wyszła z mieszkania jak w zwykły dzień. W głowie, w której ćmił pulsujący ból, miała całkowitą pustkę. Własne opanowanie i spokój zaskoczyły ją. Myślała, że będzie płakać, wściekać się lub histeryzować. Że silne emocje będą się z niej wylewać intensywną falą, której nie zdoła zatrzymać. Tymczasem nie umiała odpowiedzieć sobie na najzwyklejsze pytanie: co czuje i co jej jest. Bardzo ważny wydał jej się teraz powrót do ustalonego porządku dnia i codziennych obowiązków. Jej umysł, przytłoczony doświadczeniem, z którym nie umiał sobie poradzić, oddalał w czasie konieczność podjęcia jakiejkolwiek rozsądnej decyzji. Na jej widok Malwina zamachała przyjaźnie ręką, jakby nie widziały się co najmniej od miesiąca. Beata siedziała na drewnianej ławce przed salą wykładową i coś czytała. Patrycja podeszła do Malwiny i przywitała ją tradycyjnym uściskiem. Chyba na dłużej niż zwykle przylgnęła do niej, bo przyjaciółka zapytała: – Wszystko w porządku? – Pewnie – skłamała. Nawet jeśli przez chwilę zamierzała powiedzieć przyjaciółce o tym, co się stało, to na jej widok natychmiast zmieniła zdanie. Poczuła, jak obezwładnia ją wstyd, i właśnie wtedy po raz pierwszy odezwał się w jej głowie głos: „A może to moja wina?”. Wyobraziła sobie, że Malwina patrzy na nią z odrazą, że z każdym usłyszanym słowem na jej twarzy zaczynają się malować obrzydzenie i niechęć. Przeszył ją dreszcz strachu przed upokorzeniem. Nie chciała, żeby wszyscy się dowiedzieli, że jej ciało zostało zbrukane. Broniąc się przed publicznym okazaniem słabości, mechanicznie powtarzała sobie: „Jakoś to będzie, jakoś to będzie” i mocniej zacisnęła usta. – Tylko mi nie mów, że już się stresujesz zaliczeniem z egzekucji – prychnęła Malwina, udając oburzenie. – Beata, co ty jej zrobiłaś? Beata wzruszyła ramionami i delikatnie uniosła kąciki ust w uśmiechu. Była najlepszą studentką na roku. Nauka wypełniała jej życie. Zawsze miała notatki, była świetnie przygotowana do zajęć i regularnie przed każdym zaliczeniem panikowała, że nie podoła,

choć i tak wszyscy wiedzieli, że w jej indeksie pojawi się ocena bardzo dobra. Wciąż robiła jakieś kursy dokształcające i uczyła się trzech języków obcych jednocześnie. W przyszłym roku zamierzała równolegle ze studiami drugiego stopnia pójść na dodatkowy kierunek – stosunki międzynarodowe albo ekonomię. – Aniołki Charliego w komplecie – przywitał się Sławek, który nagle pojawił się obok i z uwielbieniem spojrzał na Malwinę. Był to niezbyt wysoki facet o ciemnej karnacji, którą jedni tłumaczyli egzotycznym pochodzeniem, inni zaś zbyt częstymi wizytami w solarium. Wszyscy wiedzieli, że w połowie zeszłego roku Sławka trafiła strzała Amora. Chłopak nie krył, że Malwina stała się obiektem jego westchnień. Malwina natomiast zupełnie nie kryła się z tym, że jest zainteresowana każdym mężczyzną z wyjątkiem Sławka. Patrycja uśmiechnęła się, bo wydawało jej się, że powinna tak zareagować. Wyszło chyba sztucznie. Przez jakiś czas nie mogła sobie nawet przypomnieć, o czym wcześniej myślała. Jakby w jej mózgu nastąpiła jakaś blokada, odbierająca jej w znacznym stopniu władzę nad sobą. Jakby coś zasysało część niewygodnej pamięci. – Mam nalot rodziny – skrzywiła się Malwa, całkowicie ignorując Sławka. – Ciotka z wujkiem i trzema synami od siedmiu do piętnastu lat. Sodoma z Gomorą – westchnęła. – Opanowali dom i to nie wiadomo, na jak długo. – A oni nie chodzą do szkoły? – Beata podniosła wzrok znad notatek. – Chodzą do jakiejś prywatnej. Ciotka podobno nie mogła wziąć urlopu w wakacje szkolne. Dopiero teraz się zebrała, żeby odwiedzić brata. I pozwalniała dzieciaki ze szkoły. Macie pojęcie? Po raz kolejny na twarzy Patrycji pojawił się nienaturalny uśmiech. Wciąż nic nie czuła. Wykład z prawa finansowego, zwykle dłużący się niemiłosiernie, minął z zadziwiającą szybkością. Podobnie jak następne, zaplanowane na ten dzień. Patrycja zaangażowała całą uwagę w toczące się zajęcia, na przerwach automatycznie przechodziła z sali do sali, z budynku do budynku. Notowała, kiwała głową. Jakby to był całkiem zwykły, normalny dzień. Tyle że nie umiała sobie wytłumaczyć braku portfela w torbie, kiedy mieli się złożyć po pięć złotych na ksero artykułów z prawa bankowego. Dopiero po zajęciach została zmuszona do konfrontacji z brutalną rzeczywistością. Nie mogła już uciec w studencki grafik ćwiczeń i wykładów. I ponownie przeżyła wstrząs, przypominając sobie nagle, co się stało. Właściwie jeszcze w połowie drogi do mieszkania naiwnie wierzyła, że uda jej się wepchnąć wszystko, co niewygodne, do jakiegoś zamykanego na kluczyk pudełka, które schowa na półce głęboko za książkami i do którego nigdy więcej nie zajrzy. Dzień spędzony na uczelni przyniósł jej złudne przekonanie, że jeśli tylko będzie udawać, że nic się nie stało, zdoła żyć normalnie, bez wprowadzania żadnych zmian w swoim codziennym życiu. O nierealności tego planu przekonała się, kiedy podeszła do budynku na Kopernika. Stopniowo zaczęły powracać emocje. Najpierw przyspieszyło serce, powodując natychmiastowe uczucie gorąca. Lęk ścisnął jej ciało stalową obręczą, chwilę później ugięły się pod nią nogi. Przytrzymała się kosza na plastikowe butelki, by nie upaść. Poczuła pieczenie w żołądku. Uświadomiła sobie, że przecież nie może wrócić do swojego pokoju. Oddychała szybko, tworząc w głowie różne scenariusze działania. Wejść szybko, spakować najbardziej potrzebne rzeczy i uciekać. Pojechać do mamy. Uciekać od razu,

nieważne rzeczy i nieważne dokąd. Poprosić kogoś o pomoc, by wejść do mieszkania w czyimś towarzystwie. Nie wiedziała, co robić. Zapragnęła, by ktoś, wszystko jedno kto, stanął teraz obok niej, wziął ją za rękę, uspokoił i zapewnił, że o nic nie musi się martwić. Tymczasem stała oparta o śmietnik w niewielkiej odległości od wynajmowanego mieszkania i nie była w stanie opanować strachu. Nie mogła tam wrócić, ale też nie mogła spędzić nocy na dworze. Postanowiła mimo wszystko pójść do Malwiny. Ją jedną mogła poprosić o pomoc i teraz nie umiała sobie wytłumaczyć, dlaczego nie zrobiła tego na uczelni. Dwadzieścia pięć minut później stała przed domem przyjaciółki. Światła w oknach, zarówno na parterze, jak i na piętrze, świadczyły o tym, że rodzina Pawłowskich jest w komplecie. Rozpięła kurtkę, bo fala gorąca rozlała się po jej ciele i zatrzymała gdzieś na wysokości klatki piersiowej. W drodze czuła się znacznie lepiej. Pocieszała ją myśl, że za chwilę zrzuci z siebie cały ten ciężar i ktoś inny, kto lepiej wie, co należy zrobić, zdecyduje o jej dalszych krokach. A przy okazji wytłumaczy, co ona czuje i dlaczego. Stanęła przy furtce schowanej w żywopłocie z równo przyciętych tui. W tym momencie opuściła ją odwaga i powrócił wstyd. Po raz kolejny w jej głowie zabrzmiał złowrogi głos: „Sama sobie jesteś winna!”. A zaraz potem: „Jeśli komuś piśniesz słówko, pożałujesz”. Zadrżała i zrobiła kilka kroków w tył. A jeśli Malwa ją wyśmieje? Jeśli uzna, że to ona sprowokowała Dębskiego i dostała to, na co zasłużyła? Albo powtórzy komuś wszystko, co od niej usłyszy? Czy Patrycja w ogóle może komuś zaufać? Czy będzie musiała odpowiadać na niewygodne pytania, opisywać sekunda po sekundzie, w jaki sposób dopuszczono się wobec niej tak strasznej przemocy? Chciała stanąć naprzeciwko kogoś, kto wyczyta z jej twarzy wszystko, co konieczne, nie będzie od niej niczego wymagał i sam podejmie za nią wszelkie niezbędne decyzje. Wyobraziła sobie, jak Malwa otwiera drzwi, wita ją słowami: „Wszystko wiem, nic nie mów” – i uruchamia całą machinę. Szybko jednak ten obraz zastąpiło wyobrażenie przyjaciółki, która patrzy na nią z pogardą, a zaraz potem – wizja kilkuosobowej komisji mężczyzn w mundurach wypytujących nieprzyjemnym tonem, co czuła, leżąc z rozłożonymi nogami pod mężczyzną, od którego wynajmuje mieszkanie. A co, jeśli Malwina zapyta, dlaczego po prostu nie uciekła? Dlaczego na to pozwoliła? Czy zdoła jej opisać swoje zaskoczenie, strach i bezwład ciała, których w tamtej chwili nie była w stanie pokonać? Opory i wstyd wzięły górę nad potrzebą bezpieczeństwa. Mijały kolejne minuty, a ona znów całkiem opadła z sił i stała w bezruchu na chodniku oświetlonym mdłym światłem latarni. Minął ją wysoki chłopak z psem na smyczy, ale nawet na nią nie spojrzał. Przypomniała sobie, że przecież do przyjaciółki przyjechała liczna rodzina. Przekonało to ją ostatecznie, żeby odłożyć zwierzenia na później. Nie chciała zawracać nikomu głowy, nie chciała angażować Malwiny we własne problemy, tym bardziej że znów zaczęły w niej narastać wątpliwości, czy aby na pewno nie ponosi częściowo winy za swoją tragedię.

Poczuła się przeraźliwie samotna, zagubiona i przestraszona jak mała dziewczynka. Mimo to chciała być sama. Niech będzie, że jest słaba. Niech będzie, że jest bezradna. Ale nie potrafi nikomu o tym opowiedzieć. Nie czuje się na siłach, by stawić temu czoło. Chciała, bardzo chciała poczuć się znów bezpieczna, lecz zupełnie nie wiedziała, jak mogłoby do tego dojść. „Człowiek w życiu musi sobie radzić sam” – zabrzmiały jej w głowie słowa mamy, która konsekwentnie przestrzegała tej zasady. Chciała być tak samo silna i zaradna. Każde rozwiązanie, które przychodziło jej do głowy, wydawało się równie złe i wymagało zbyt wielkiego wysiłku. Nie była w stanie podjąć żadnej decyzji. Została bez pieniędzy, dokumentów, telefonu. Nie pamiętała żadnego numeru i w związku z tym miała utrudniony kontakt telefoniczny z rodziną. W sytuacji, z której nie widziała żadnego wyjścia, wybrała bierność. *** Kiedy wróciła do mieszkania i zamknęła za sobą drzwi do łazienki, prawda uderzyła w nią z pełną mocą. Poczuła łzy na policzkach i ból w całym ciele, jakby ktoś właśnie skończył okładać ją gumową pałką. Jej ciało wariowało. Usiadła na sedesie, trzymała w zaciśniętych dłoniach zmięty ręcznik, i płakała. Wstrząsał nią spazmatyczny szloch, usta wykrzywiały się w niemym krzyku. Czuła gorąco na twarzy, która – jak się domyślała – nabiegła krwią i spuchła. Przeżywała cały koszmar od nowa, jakby oglądała film ze sobą w roli głównej. Rozległo się pukanie do drzwi. – Długo jeszcze? – usłyszała głos Jagody. Patrycja pociągnęła nosem i odpowiedziała najbardziej opanowanym tonem, na jaki było ją stać. – Jeszcze chwilę – poprosiła. Chyba nie zabrzmiało to zbyt przekonywająco. Zakrztusiła się, przez chwilę zapominając o oddychaniu. Nie mogę nikomu o tym powiedzieć. Nikomu – myślała. – Ej, wszystko w porządku? – zaniepokoiła się współlokatorka. – Tak – zapewniła Patrycja, no bo co innego mogła odpowiedzieć. Czy miała krzyknąć przez zamknięte drzwi łazienki: „Nic nie jest w porządku! Zostałam zgwałcona przez człowieka, który wynajmuje nam mieszkanie!”? – Na pewno? – Tak, na pewno. Po kilku minutach przemknęła chyłkiem do pokoju. Znów leżała na tym samym tapczaniku, na którym wczoraj zawaliło się jej życie. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby na nim jeszcze kiedykolwiek zasnąć. Chciała przenieść poduszkę na podłogę, ale nie mogła się ruszyć. Myśli przelatywały jej przez głowę, wywołując pulsujący w skroniach ból. Czy to się stało naprawdę? Czy rzeczywiście zdarzyło się to, co pamięta, czy może tylko jej się przyśniło?

Wracała myślami do poprzedniego wieczoru. Wyrazistość obrazów i ból fizyczny były prawdziwe i nie pozostawiały miejsca na wątpliwości. Przesuwała ręką po ciele od szyi w dół, aż do miejsca, które zostało tak brutalnie skrzywdzone, lecz zaraz cofała ją z obrzydzeniem, jakby tamta część ciała należała do kogoś zupełnie innego. Do obcej osoby, której nie chciała dotykać. Zaburczało jej w brzuchu i Patrycja uświadomiła sobie, że przez cały dzień nie miała nic w ustach. Ale na myśl o jedzeniu zrobiło się jej niedobrze. „To wszystko moja wina” – przemknęło jej znów przez głowę. Czuła na sobie ciężar odpowiedzialności i zastanawiała się, co zrobić, żeby go z siebie zrzucić. Jak inaczej mogła się zachować? Co powiedzieć? Jak zareagować? Jak się bronić? Przerażała ją ta bezradność. Chciała czuć gniew, wściec się na coś lub na kogoś konkretnego, lecz potrafiła odczuwać złość jedynie na siebie. Może zrobiła coś, co go sprowokowało? Może wysłała jakieś sygnały, które on odczytał jako jej zainteresowanie? Jak sklasyfikować to, co się stało? Miała sobie współczuć czy dręczyć się pretensjami do samej siebie, że nie była dość ostrożna? Za oknem przejechała na sygnale karetka pogotowia. Patrycja chciała krzyczeć, chciała się uwolnić od chaosu myśli i emocji. Uderzyła pięścią w ścianę. Czy kiedyś zrobiła coś złego? Czy to jest jakiś rodzaj pokuty, kary za coś, co zdarzyło się dawniej? Wytężała pamięć, by przypomnieć sobie cokolwiek, co mogłoby tłumaczyć dramat, który stał się jej udziałem. Przyszło jej do głowy wspomnienie dnia, w którym jako mała dziewczynka wpadła rowerem na staruszkę. – Ty cholero jedna! – krzyczała na nią starsza kobieta, wygrażając jej parasolką. – Wariatka! Miała wtedy siedem lat i, jadąc wolniutko ścieżką, zagapiła się na jasnobrązowego szczeniaka, który baraszkował w trawie. Zafascynowana obserwowała, jak piesek biegnie z wywieszonym językiem, jak się przewraca, wstaje i kopie w ziemi. Gdy rower nagle w coś wjechał i Patrycja zobaczyła przed sobą plecy kobiety, jej serce na moment zamarło ze strachu. Czuła wtedy palący wstyd, choć przecież był to całkiem niegroźny wypadek; więcej strachu niż rzeczywistych szkód. Wydukała przeprosiny i docisnęła pedały niebieskiego składaka, by jak najszybciej uciec od brykającego szczeniaka i starszej kobiety wymachującej parasolką. Przez kilka miesięcy bała się wsiadać na rower. Zawsze wydawało się jej, że to był po prostu jeden z wybryków dziecięcych, takich jak wybicie piłką okna sąsiadki czy podeptanie rabatek przed blokiem. Teraz nagle przestraszyła się, że niegroźny incydent sprzed lat mógł spowodować zachwianie równowagi w kosmosie i wyzwolona wtedy negatywna energia czekała tylko, by uderzyć w nią ze zwielokrotnioną mocą. Nie wiedziała już, które jej myśli są logiczne, a które niedorzeczne. Zegarek wskazywał kolejne mijające sekundy, ale Patrycja miała wrażenie, że czas stanął w miejscu. Czy każdego spotyka to, na co zasłużył? Chwilowo była skłonna w to wierzyć. Porządek