Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Putney Mary Jo - Upadłe anioły 02 - Płatki na wietrze

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Putney Mary Jo - Upadłe anioły 02 - Płatki na wietrze.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse P
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 373 osób, 223 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 273 stron)

MARY JO PUTNEY PŁATKI NA WIETRZE

Drogi Czytelniku! Sześć lat temu przystąpiłam do pisania czwartego romansu, którego akcja rozgrywa się w czasach regencji. Gdy w końcu opuściłam świat pisarskiej fantazji, ze zdziwieniem stwierdziłam, że moja opowieść ma wszelkie cechy romansu historycznego - rozwiniętą fabułę, bohaterów o złożonych psychologicznie charakterach, wątki przygodowe i uczuciową intensywność. Jednak umowa jest umową, więc skróciłam powieść o pięćdziesiąt stron i mój wyrozumiały wydawca opublikował historię Rafe'a i Maggie jako bardzo długi romans zatytułowany „The Controversial Countess”. Mimo że książka odniosła sukces, cały czas miałam nadzieję, że pewnego dnia zrobię z niej prawdziwy romans historyczny. Taki dzień nadszedł, kiedy wpadłam na pomysł napisania cyklu o Upadłych Aniołach - młodych libertynach żyjących w czasach regencji. Bez trudu wyobraziłam sobie tych buńczucznych, pełnych fantazji młodzieńców jako przyjaciół Rafaela Whitbourne'a, więc z radością przepisałam i rozszerzyłam jego historię. W ten sposób powstały „Płatki na wietrze”, druga (po „Gromach i różach”) książka z serii o Upadłych Aniołach. Jak wszystkie moje książki, ta jest opowieścią o ludziach pełnych namiętności, frapujących przygodach i uzdrawiającej sile miłości. Kiedy mężczyzna dumny ze swej powściągliwości, spotyka kobietę, która bez trudu przebija się przez ten pancerz obojętności i kiedy kobieta prowadząca ryzykowne, pełne niebezpieczeństw życie spotyka mężczyznę, którego nigdy nie przestała kochać - ich życie musi się zmienić. Z przyjemnością powróciłam do opowieści o Rafie i Maggie, i pozwoliłam, by ich żarliwy, namiętny związek swobodnie się rozwinął. Wielką radość sprawiło mi włączenie tej historii do cyklu o Upadłych Aniołach. Następna jest książka o Lucienie, „Taniec na wietrze”; po niej opiszę losy Michaela. A potem? Cóż, przy okazji historii Rafe'a i Maggie pojawili się nowi, wspaniali bohaterowie, których zamierzam opisać w kolejnym romansie historycznym. Poza tym wydaje mi się, że Michael ma jeszcze jednego przyjaciela z wojska... Miłego czytania! Mam nadzieję, że lektura moich opowieści spodoba się wam tak bardzo, jak mnie podoba się ich pisanie. Mary Jo Putney

1 Co tu, u diabła, się dzieje? Dziki wrzask rozwścieczonego męża Rafe rozpoznałby zawsze i wszędzie. Westchnął. Teraz dojdzie do gwałtownej sceny małżeńskiej, jednej z tych, których nie cierpiał najbardziej. Wypuszczając z objęć ponętną damę, odwrócił się i spojrzał na mężczyznę, który jak burza wpadł do salonu. Był mniej więcej jego wzrostu i - podobnie jak on - przekroczył już trzydziestkę. W innych okolicznościach sprawiałby zupełnie miłe wrażenie, ale teraz wyglądał tak, jakby chciał kogoś zamordować. - David! - krzyknęła lady Jocelyn Kendal i z uśmiechem ruszyła w stronę męża, lecz na widok jego wykrzywionej wściekłością twarzy zatrzymała się przerażona. Zaległa pełna napięcia cisza. Przerwał ją nowo przybyły, który odezwał się niskim, pełnym tłumionej pasji głosem: - Nie ulega wątpliwości, że oboje jesteście niemile zaskoczeni moim przybyciem. Domyślam się, że to książę Candoveru. A może nie tylko jemu ofiarowujesz swoje wdzięki? Lady Jocelyn zadrżała na te słowa, więc Rafe wyjaśnił spokojnym tonem: - Zgadza się, jestem księciem Candoveru. Obawiam się jednak, że pana nie znam. Opanowując się z widocznym trudem mężczyzna warknął: - Nazywam się Presteyne i jestem mężem obecnej tu damy, choć sądząc po tym, co zobaczyłem, nie będę nim długo. - Ponownie obrzucił lady Jocelyn groźnym spojrzeniem. - Wybacz, że przerwałem ci zabawę. Spakuję rzeczy i już nigdy nie będę cię niepokoił. Po czym wyszedł trzaskając drzwiami z takim hukiem, że dom zadrżał w posadach. Rafe, szczerze powiedziawszy, ucieszył się z takiego obrotu sprawy. Choć świetnie wiedział, jak w takiej sytuacji powinien zachować się dżentelmen, i nie omieszkałby uczynić, co do niego należało, to awantury ze zdradzanymi mężami nigdy nie należały do przyjemnych. Niestety, przykra scena wcale się nie zakończyła. Lady Jocelyn usiadła w obitym atłasem fotelu i zaczęła rozpaczliwie szlochać. Rafe przyglądał się jej z rosnącym rozdrażnieniem. Wolał lekko traktować swoje romanse, pragnął, by dostarczały przyjemności obu stronom i kończyły się bez żalu czy łez. Nie dotknąłby lady Jocelyn, gdyby mu nie powiedziała, że jej małżeństwo jest czystą formalnością. Najwyraźniej kłamała. - Twój mąż chyba nie uważa, że to małżeństwo z rozsądku - powiedział chłodno. Podniosła głowę i popatrzyła na Rafe'a nieprzytomnym wzrokiem, jakby zapomniała o jego obecności. - Co za grę prowadzisz? - Był coraz bardziej zirytowany. - Twój mąż nie wygląda na

mężczyznę, którym można manipulować, żeby wzbudzić w nim zazdrość. Może cię zostawić albo skręcić ci kark, ale nie podejmie takiej gry! - To nie była gra - powiedziała łamiącym się głosem. - Próbowałam dojść, co kryje się na dnie mego serca. Dopiero teraz, kiedy jest za późno, uświadomiłam sobie, jakim uczuciem darzę Davida. Widząc, jaka jest nieszczęśliwa, Rafe nie miał sumienia dłużej się złościć. Kiedyś był taki sam, młody i zagubiony, i patrząc na jej cierpienie, przypomniał sobie, ile bólu może zadać miłość. - Zaczynam podejrzewać, że pod tą zewnętrzną ogładą kryje się wyjątkowo romantyczne serce - powiedział miękkim głosem. - Jeśli to prawda, biegnij za swoim mężem i użyj całego swego czaru, by go przeprosić. Myślę, że ci się uda, przynajmniej tym razem. Mężczyzna wiele wybaczy tej, którą kocha. Tylko nie pozwól przyłapać się w ramionach kolejnego adoratora. Wątpię, żeby po raz drugi zdobył się na wielkoduszność. Oczy młodej kobiety rozszerzyły się ze zdumienia. Kiedy się odezwała, jej głos drżał tak, jakby za chwilę miała wybuchnąć śmiechem. - Słyszałam, że w każdej sytuacji potrafisz zachować zimną krew, krążą już na ten temat legendy, ale mimo wszystko jestem zaskoczona. Myślę, że gdyby wszedł tu sam diabeł, ty zaproponowałbyś mu partyjkę wista. - Moja droga, nigdy nie graj w wista z diabłem. Oszukuje. - Rafe uniósł do ust jej lodowato zimną dłoń i lekko pocałował na pożegnanie. - Gdyby twój mąż pozostał nieczuły na twe wdzięki, a miałabyś ochotę na miły, niezobowiązujący romans, daj mi znać. - Puścił jej rękę. - Wiesz, że niczego więcej nie możesz ode mnie oczekiwać. Wiele lat temu oddałem serce komuś, kto je odrzucił i złamał, więc serca już nie mam. - Po tych słowach powinien wyjść, jednak gdy spojrzał na śliczną dziewczęcą twarz, wyrwało mu się mimowolnie: - Przypominasz mi dziewczynę, którą kiedyś znałem, ale nie jesteś taka jak ona. Żadna nie jest taka jak ona. Odwrócił się i szybko wyszedł z domu. Na przeciwległym krańcu Upper Brook czekała na niego kariolka. Wskoczył na kozioł i wziął lejce. Ta cząstka Rafe'a, która zawsze naśmiewała się z jego próżności, zaczęła drwić z tego, jak świetnie „Książę” odegrał tę scenę. Książę - tak Rafe nazywał w duchu siebie, jakim był dla świata. Przez lata tworzył i doskonalił ten wizerunek. Jako Książę był wzorowym, zawsze opanowanym angielskim dżentelmenem i - sądząc po reakcji publiczności - świetnie grał swoją rolę. Każdy musi mieć jakieś hobby.

Gdy na rogu skręcił w Park Lane, zaniepokoiła go myśl, że odsłonił się przed Jocelyn bardziej, niż powinien. Na szczęście to mało prawdopodobne, żeby dziewczyna opowiedziała komuś historię ich romansu, a Rafe na pewno tego nie zrobi. Zatrzymując powóz przed domem przy Berkeley Square, pomyślał posępnie, że znowu będzie musiał szukać kochanki. Od zakończenia ostatniego romansu minęło już wiele tygodni, a on wciąż nie mógł znaleźć kobiety, która by mu odpowiadała. Zaczął się nawet zastanawiać, czy nie zrezygnować ze spotkań z uległymi mężatkami z własnej sfery i nie wziąć sobie utrzymanki. Jednak kobiety tego pokroju na ogół były chciwe, niewykształcone, nierzadko chore, a taka perspektywa nie bardzo go pociągała. Dlatego ucieszył się, kiedy urocza Jocelyn Kendal dała mu do zrozumienia, że zawarła małżeństwo z rozsądku i chętnie wzięłaby sobie kochanka. Zawsze ją podziwiał, lecz trzymał się od niej z daleka, bo uwodzenie niewinnych dziewcząt było wbrew jego zasadom. Podczas pobytu na wsi myślał o niej z pewną tęsknotą i gdy tylko wrócił do Londynu, złożył jej wizytę. Niestety, w ciągu tych paru tygodni Jocelyn stała się kochającą żoną. Rafe musi szukać szczęścia gdzie indziej. Próbując się pocieszyć, pogratulował sobie w duchu, że uniknął uciążliwego romansu. Trzeba nie mieć rozumu, żeby wiązać się z tak niepoprawną romantyczką. Prawdę powiedziawszy, dobrze wiedział, co robi, ale pełna młodzieńczej świeżości Jocelyn była najponętniejszą kobietą, jaką spotkał od lat. Bardzo podobną do... Natychmiast porzucił tę myśl. Głównym powodem jego wcześniejszego powrotu do Londynu nie była chęć nawiązania flirtu, ale wiadomość od przyjaciela, który wezwał go w sprawach służbowych. A profesja hrabiego Strathmore dawała gwarancję nadzwyczaj interesującego zajęcia. Arystokratyczne pochodzenie umożliwiało Rafe'owi obracanie się w najwyższych sferach, dzięki czemu od wielu lat był przydatnym członkiem szeroko rozgałęzionej siatki szpiegowskiej swego przyjaciela. Specjalnością Rafe'a było podróżowanie w charakterze kuriera wtedy, gdy oficjalne kanały okazywały się niewystarczająco poufne, ale przeprowadził także kilka dyskretnych dochodzeń wśród ludzi bogatych i potężnych. Wjeżdżając powozem na podwórze, miał nadzieję, że tym razem Lucien przygotował dla niego coś naprawdę absorbującego. Lucien Fairchild patrzył z rozbawieniem, jak książę Candoveru szedł przez zatłoczony salon. Wysoki, ciemny i władczy był uosobieniem dumnego arystokraty i trudno było uwierzyć, iż jest tylko aktorem, który wcielił się w tę rolę. Poza tym miał wygląd amanta, nic więc dziwnego, że żadna z obecnych kobiet nie

mogła oderwać od niego wzroku. Lucien zaczął się zastanawiać, która będzie następna na długiej liście podbojów przyjaciela. Nawet on sam, którego praca polegała na zdobywaniu informacji, miał kłopoty z wyśledzeniem ewentualnej kandydatki. Według obliczeń Luciena, Rafe, idąc przez salon, odstraszył swym słynnym lodowatym spojrzeniem trzy nijakie damy, próbujące go oczarować. Dopiero gdy podszedł do Luciena, na jego twarzy pojawił się serdeczny uśmiech. - Miło cię widzieć, Luce. Szkoda, że nie udało ci się przyjechać latem do Bourne Castle. - Ja też żałuję, lecz Whitehall przypominało istny dom wariatów. - Lucien dał dyskretny znak mężczyźnie stojącemu w drugim końcu salonu, po czym rzekł: - Przejdźmy w jakieś spokojniejsze miejsce, gdzie będziemy mogli porozmawiać. - Poprowadził Rafe'a do gabinetu na tyłach domu. Gdy obaj usiedli, Rafe wziął cygaro, którym poczęstował go gospodarz. - Domyślam się, że masz dla mnie jakąś tajną misję. - Zgadza się. - Lucien podniósł świecę i od jej płomyka obaj przypalili cygara. - Co byś powiedział na podróż do Paryża? - Świetny pomysł. - Rafe pykał cygaro, dopóki nie zaczęło się równo palić. - Ostatnio czuję się znudzony. - Tam nie będziesz się nudził. Wyjazd związany jest z pewną damą, która lubi sprawiać kłopoty. - To nawet lepiej. - Rafe zaciągnął się głęboko, po czym wolno wypuścił dym kącikiem ust. - Będę musiał ją zabić czy pocałować? Lucien zmarszczył brwi. - Co do pierwszego, to z pewnością nie. A jeśli chodzi o drugie - powiedział wzruszając ramionami - decyzję pozostawiam tobie. Otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł ciemnowłosy mężczyzna. Rafe wstał i podał mu rękę. - Nicholas! Nie wiedziałem, że jesteś w Londynie. - Przyjechaliśmy z Clare dzisiaj w nocy. - Uścisnąwszy dłoń gospodarza, hrabia Aberdare opadł niedbale na fotel. Rafe patrzył na przyjaciela. - Świetnie wyglądasz - zauważył. - Małżeństwo to cudowna rzecz. - Nicholas uśmiechnął się złośliwie. - Ty też powinieneś znaleźć sobie żonę. Tym razem w głosie Rafe'a zabrzmiała udawana słodycz.

- Wspaniały pomysł. Czyją żonę proponujesz? Gdy przyjaciel przestał się śmiać, Rafe sprytnie zmienił temat: - Wierzę, że mój chrześniak też się dobrze miewa. Na twarzy Nicholasa natychmiast odmalowała się duma świeżo upieczonego ojca; zaślepiony ojcowskimi uczuciami z nie skrywaną radością opowiadał o zadziwiającym rozwoju małego Kenricka. Mężczyźni siedzący w gabinecie stanowili trzy czwarte grupy, którą we wcześniejszych, szalonych latach nazwano Upadłymi Aniołami. Zaprzyjaźnili się podczas studiów w Eton i nadal czuli się ze sobą swobodnie jak bracia, nawet jeśli od ich kolejnych spotkań upływały lata. Brakowało tylko hrabiego Michaela Kenyona, który był sąsiadem Nicholasa w Walii. Kiedy już wyrażono odpowiedni podziw dla osiągnięć dziecka, Rafe rzekł: - Czy Michael przyjechał z tobą i Upadli Aniołowie mogą się spotkać w komplecie? - On jeszcze nie może podróżować. Ale jego rekonwalescencja przebiega w zadziwiająco szybkim tempie i wkrótce będzie jak nowo narodzony, zostanie mu tylko parę blizn. - Nicholas zachichotał. - Clare koniecznie chciała sama go pielęgnować. I choć Michael się opierał, postawiła na swoim. Sądzę, że moja uparta żonka jest jedyną osobą na świecie, której udało się zatrzymać Michaela w łóżku wystarczająco długo, by go wyleczyć. Doszedłem do wniosku, że powinna odpocząć, więc przywiozłem ją tutaj. - Michael wrócił do wojska, gdy tylko Napoleon uciekł z Elby - z goryczą rzekł Lucien. - Skoro Francuzi nie zdołali go zabić w Hiszpanii, musiał im dać jeszcze jedną szansę pod Waterloo. - Michael nigdy nie mógł sobie odmówić udziału w wielkiej bitwie, a Wellington potrzebował każdego doświadczonego oficera - wyjaśnił Rafe. - Mam tylko nadzieję, że tym razem wojna zakończyła się na dobre. Nawet od Michaela szczęście mogłoby się w końcu odwrócić. Te słowa przypomniały Lucienowi o celu ich spotkania. - Skoro obaj tu jesteście, przejdę do rzeczy. Poprosiłem Nicholasa, by przyłączył się do nas, bo podczas swych podróży na kontynent parokrotnie współpracował z kobietą, o której już ci wspomniałem, Rafe. Dwaj pozostali mężczyźni wymienili zaskoczone spojrzenia. - Nicholas, zawsze podejrzewałem, że pomagasz Lucienowi pod czas swych wędrówek po Europie - powiedział Rafe. Nicholas rzucił Lucienowi rozbawione spojrzenie.

- Ach, więc Rafe'a też wciągnąłeś do tej służby? Oczywiście, trzymałeś to w tajemnicy, nie pozwalając, byśmy dowiedzieli się o sobie nawzajem. Jestem zaskoczony, że teraz rozmawiasz z nami dwoma. Czyżbyśmy nagle stali się godni twego zaufania? Choć Lucien wiedział, że to tylko żarty, najeżył się. - Tego wymaga roztropność. W mojej pracy nikomu nie należy mówić więcej niż to konieczne. Złamałem dzisiaj tę zasadę, ponieważ możesz wiedzieć coś, co pomoże Rafe'owi. - Domyślam się, że dama, o której mowa, jest twoją agentką powiedział Rafe. - Jakie kłopoty sprawia? Lucien zawahał się, nie wiedząc, od czego najlepiej zacząć wyjaśnienia. - Zakładam, że śledzisz przebieg konferencji pokojowej w Paryżu - powiedział w końcu. - Tak, ale niezbyt uważnie. Czy większości kwestii nie ustalono na kongresie w Wiedniu? - I tak, i nie. Rok temu państwa sojusznicze były gotowe uznać, że Napoleon doprowadził do wybuchu wojen, chcąc zaspokoić swe osobiste ambicje, więc porozumienie zawarte w Wiedniu było dość umiarkowane. - Lucien wyjął z ust cygaro i wpatrzył się w rozżarzony koniuszek. - Wszystko byłoby dobrze, gdyby Napoleon został na wygnaniu, lecz jego powrót do Francji i bitwa pod Waterloo przysporzyły kłopotów dyplomatom. Duża część narodu francuskiego popiera cesarza, więc przedstawiciele państw sojuszniczych są teraz żądni krwi. Francja zostanie potraktowana o wiele surowiej, niż byłoby to w wypadku, gdyby Napoleon nie wymknął się na swoje Sto Dni. - Wszyscy to wiedzą. - Rafe strącił popiół z cygara. - Na czym polega moja rola? - Przez kilka miesięcy, do czasu zawarcia nowych układów, będzie się toczyła straszliwa, tajna walka o wpływy - wyjaśnił Lucien. - Niewiele trzeba, by zakłócić przebieg negocjacji, a nawet doprowadzić do wybuchu nowej wojny. Zdobywanie informacji jest szalenie ważne. Niestety, moja nieoceniona agentka, Maggie, chce się wycofać i opuścić Paryż tak szybko, jak to możliwe, jeszcze przed zakończeniem konferencji. - Zaproponuj jej więcej pieniędzy. - Już to zrobiliśmy. Nie jest zainteresowana. Mam nadzieję, że uda ci się ją namówić, by zmieniła zdanie i została w Paryżu przynajmniej do końca konferencji. - Ach, więc wracamy do całowania - z rozbawieniem w oczach rzekł Rafe. - Rozumiem, że chcesz, bym złożył swój honor na ołtarzu brytyjskich interesów. - Jestem pewien, że na tym się nie kończy twój dar przekonywania - odparł Lucien obojętnym tonem. - W końcu jesteś księciem, może schlebi jej to, że posyłamy cię do Francji,

byś z nią porozmawiał. A może odwołasz się do jej patriotyzmu. Rafe nastroszył brwi. - Skoro masz tak wysokie mniemanie o moim męskim czarze, to czy nie prościej by było, żeby któryś z przebywających w Paryżu dyplomatów - ktoś, kto z tobą współpracuje - zajął się tą kobietą? - Niestety, mam powód uważać, że jeden z członków naszej delegacji jest... niepewny. Tajna informacja wydostała się z ambasady brytyjskiej i mieliśmy przez to kłopoty. - Lucien nachmurzył się. - Może przesadzam i nie była to zdrada, lecz zwykłe zaniedbanie. Jednak ta misja jest zbyt ważna, by ryzykować przekazywanie informacji niepewnymi kanałami. - Mam wrażenie, że powodem twego zmartwienia nie jest zwykła kłótnia dyplomatów - rzekł Rafe. - Czy to aż tak oczywiste? - kwaśnym tonem odparł Lucien. - Masz rację, otrzymuję niepokojące raporty, z których wynika, że zawiązano spisek mający na celu utrudnienie, a może nawet udaremnienie negocjacji pokojowych. Rafe obracał cygaro w palcach, próbując sobie wyobrazić, co musiałoby się wydarzyć, żeby w obradach zapanował chaos. - Czy ten spisek ma doprowadzić do zamachu na czyjeś życie? Wszyscy władcy krajów sprzymierzonych, z wyjątkiem brytyjskiego księcia regenta, przebywają w Paryżu razem z czołowymi europejskimi dyplomatami. Zabójstwo któregokolwiek z nich byłoby klęską. Lucien wydmuchał w powietrze kółko dymu, które ułożyło się nad jego czołem w odrobinę niesamowitą aureolę. - No właśnie. - Westchnął. - Obym był fałszywym prorokiem, lecz coś mi podpowiada, że czekają nas poważne kłopoty. - Kto jest zamachowcem, a kto jego celem? - Gdybym to wiedział, nie musiałbym teraz z wami rozmawiać - odparł ponurym głosem. - Doszły mnie tylko niewyraźne pogłoski z kilku różnych źródeł. Jest tam zbyt wiele wrogich frakcji i zbyt wiele możliwych celów. Dlatego takie ważne jest zdobycie dalszych informacji. - Słyszałem, że zeszłej zimy podjęto w Paryżu próbę zamachu na Wellingtona - odezwał się Nicholas. - Czy i tym razem może chodzić o niego? - To jedna z moich najgorszych obaw - odparł Lucien. - Po zwycięstwie pod Waterloo uchodzi za najznakomitszego człowieka w Europie. Bóg jeden wie, co by się stało, gdyby go

zabito. Rafe ze smutkiem rozważył słowa przyjaciela. - I dlatego chcesz, żebym nakłonił twoją agentkę do zbierania i przesyłania ci informacji, dopóki spisek nie zostanie odkryty albo konferencja się nie skończy. - W rzeczy samej. - Opowiedz mi o niej. Jest Francuzką? Lucien skrzywił się. - Intryga się wikła. Poznałem Maggie przez kogoś i prawie nic nie wiem o jej przeszłości, ale zawsze uważałem ją za Brytyjkę. Mówi i wygląda jak Angielka. Nigdy jej o to nie wypytywałem, bo dla mnie liczyło się tylko to, że nienawidziła Napoleona i traktowała swoją pracę jak osobistą krucjatę. Jej informacje zawsze były najlepsze i nigdy nie dała mi też powodu, by jej nie ufać. - Lecz w końcu wydarzyło się coś, co podważyło twoje zaufanie - rzekł Rafe. Wyczuł w głosie przyjaciela ukrytą rezerwę. - Wciąż trudno mi uwierzyć, by Maggie mogła nas zdradzić, ale nie wiem, czy mogę polegać na swojej ocenie. Ona potrafi przekonać mężczyznę do wszystkiego, między innymi dlatego jest taka skuteczna. - Lucien zmarszczył brwi. - Sytuacja jest zbyt poważna, by cokolwiek uważać za pewnik, także jej lojalność. Napoleon jest już w drodze na Świętą Helene, więc może Maggie zbija fortunę, sprzedając brytyjskie tajemnice naszym sojusznikom. Pewnie spieszno jej opuścić Paryż, bo zarobiła mnóstwo pieniędzy, działając na dwie albo trzy strony i chce uciec, zanim zostanie złapana. - Czy są jakieś dowody jej zdrady? - Jak mówiłem, zawsze uważałem Maggie za Angielkę. - Lucien zerknął na Nicholasa. - Znałeś ją jako Marię Berger. W ostatnim liście wspominałeś o niej, pamiętasz? Dla zachowania dyskrecji nie wymieniałeś nazwiska, pisałeś „Austriaczka, z którą pracowałeś w Paryżu”. Nicholas ze zdumioną miną wyprostował się w fotelu. - Chcesz powiedzieć, że Maria jest Angielką? Trudno mi w to uwierzyć. Nie tylko jej niemiecki był bez skazy, zachowywała się i poruszała jak typowa Austriaczka. - Coraz gorzej. - Lucien nie mógł ukryć rozbawienia. - Z ciekawości spytałem o nią kilku mężczyzn, z którymi wcześniej współpracowała. Francuski rojalista twierdzi, że jest Francuzką, Prusak mówi, że urodziła się w Berlinie, a Włoch gotów jest przysiąc na grób swojej matki, że nasza agentka pochodzi z Florencji. Rafe nie mógł się powstrzymać od śmiechu.

- Więc nie jesteś już pewien, dla kogo pracuje ta dama, jeśli rzeczywiście można ją nazwać damą. - Jest damą, to nie ulega najmniejszej wątpliwości - warknął Lucien. - Tylko czyją? Rafe'a zdziwiła gwałtowna reakcja przyjaciela. Lucien nigdy nie był sentymentalny, gdy w grę wchodziła praca. Łagodnym tonem spytał: - Co mam zrobić, jeśli odkryję, że zdradza Brytyjczyków? Zgładzić ją po cichu? Nie będąc pewnym, czy to żart, Lucien rzucił Rafe'owi ostre spojrzenie. - Jak już mówiłem, tu nie chodzi o morderstwo. Jeśli jest nielojalna, po prostu poinformuj o tym ministra spraw zagranicznych. Castlereagh przestanie polegać na tym, co ona mówi, i może będzie chciał ją wykorzystać do przekazywania fałszywych informacji jej pozostałym zwierzchnikom. - Sprawdźmy, czy dobrze zrozumiałem, na czym polega moja rola - rzekł Rafe. - Chcesz, żebym odnalazł tę damę i przekonał ją by wykorzystała swe talenty do wykrycia każdego spisku, który może zostać uknuty. Na dodatek, muszę się upewnić, czy jest wobec nas lojalna, a gdybym nabrał jakichkolwiek podejrzeń, mam ostrzec przewodniczącego brytyjskiej delegacji, by nie polegał na dostarczanych przez nią informacjach. Zgadza się? - Co do joty. Ale musisz działać szybko. Ponieważ negocjacje nie potrwają długo, spiskowcy będą musieli wkrótce uderzyć. - Lucien spojrzał na Nicholasa, który przysłuchiwał się w milczeniu. - Opierając się na doświadczeniach, jakie wyniosłeś ze współpracy z Marią Bergen, mógłbyś podsunąć jakiś pomysł? - Cóż, niewątpliwie jest najpiękniejszym szpiegiem w Europie - zaczął Nicholas i mówił dalej, przedstawiając własną ocenę kobiety, jednak dyskusja, która potem nastąpiła, nie przyniosła żadnych nowych pomysłów. W końcu Rafe powiedział: - Właściwie nie mamy o niej żadnych informacji, a te, które udało nam się zebrać, są sprzeczne. Nie ulega wątpliwości, że ta twoja Maggie jest wspaniałą aktorką. Będę musiał zdać się na wyczucie, mam tylko nadzieję, że nie oprze się moim męskim sztuczkom. - Kiedy będziesz mógł wyjechać? - spytał Lucien Rafe'a, gdy już wstali. - Pojutrze. Najpiękniejszy szpieg w Europie to bardzo podniecająca perspektywa. - Z błyskiem w oku Rafe zgasił cygaro. - Przyrzekam, że uczynię co w mej mocy dla króla i ojczyzny. Wszyscy wrócili do salonu i wmieszali się w tłum gości. Zabawiwszy wystarczająco długo, by swą wizytą nie wzbudzić niczyich podejrzeń, Rafe już miał wychodzić, kiedy nagle przypomniał sobie, że nie spytał, jak wygląda piękna Maggie. Lucien gdzieś zniknął, Rafe

ruszył więc na poszukiwanie Nicholasa. Zobaczył przyjaciela, jak wchodzi do oddzielonej kotarą alkowy, i pospieszył za nim. Jednak gdy odchylił zasłonę, zatrzymał się nagle ściskając w ręce brzeg materii. W mrocznej alkowie Nicholas i jego żona Clare trzymali się w objęciach. Nie całowali się; gdyby chodziło o pocałunek, Rafe uśmiechnąłby się i odszedł dyskretnie. Scena była o wiele bardziej niewinna i może dlatego wyprowadziła go z równowagi. Clare i Nicholas stali z zamkniętymi oczami, jego ramiona obejmowały ją w talii, jej czoło opierało się o jego policzek. Ten obraz dwojga ludzi w pozie pełnego zaufania i zrozumienia o wiele lepiej świadczył o wzajemnej zażyłości niż najgorętszy uścisk. Nie zauważyli go, więc ze ściągniętą twarzą wycofał się bez słowa. Niedobrze jest zbytnio zazdrościć przyjaciołom. Po dniu gorączkowych przygotowań książę Candoveru był gotów do drogi. Będzie podróżował szybko - weźmie tylko jeden powóz, lokaja i ubrania, które dadzą należyte wyobrażenie o jego pozycji w najmodniejszej europejskiej stolicy. Gdy zegar wybił północ, usiadł z kieliszkiem brandy w bibliotece i zaczął przeglądać korespondencję. Na spodzie pokaźnego stosu znalazł liścik od lady Jocelyn Kendal. A raczej lady Presteyne; musi przestać używać jej panieńskiego nazwiska, skoro jest mężatką. Jocelyn dziękowała Rafe'owi za dobrą radę, jaką okazały się przeprosiny męża, wychwalała pod niebiosa małżeńskie szczęście i radziła mu, by jak najszybciej się ożenił. Uśmiechnął się lekko, zadowolony, że wszystko dobrze się skończyło. Jocelyn miała śliczną buzię, znamienite nazwisko i wielką fortunę. Była też bardzo miłą dziewczyną. Jeśli oboje z lordem Presteyne są niepoprawnymi romantykami, to może do końca życia będą ze sobą szczęśliwi, chociaż Rafe miał co do tego pewne wątpliwości. Wzniósłszy za nich toast, wychylił do dna kieliszek i roztrzaskał go o kominek. Słowa toastu popłynęły z głębi serca, jednak patrząc na rozbite szkło, uśmiechnął się krzywo. Tego rodzaju ekspresja uczuć nie była w jego stylu. Mężczyzna znany ze swego taktu powinien być bardziej opanowany. No cóż, o jeden kryształowy kieliszek mniej. Ponownie nalał sobie brandy, usiadł w bujanym fotelu i rozejrzał się po bibliotece. Była pięknie zaprojektowana i urządzona z włoskim przepychem. Miał ogromny dom, ale ten pokój lubił najbardziej. Wieczory tu spędzane działały na niego kojąco. Więc dlaczego, u diabła, dziś czuł się taki przygnębiony? Ze znużeniem uświadomił sobie, że jedynym lekarstwem na ponury nastrój jest poddanie się mu. Jocelyn nie była powodem jego smutku; gdyby naprawdę jej pragnął, po prostu poprosiłby ją o rękę.

Zburzyła jego spokój, bo przypomniała mu Margot - piękną, zdradziecką Margot, która od kilkunastu lat nie dawała znaku życia. Podobieństwo fizyczne między kobietami było niewielkie, jednak obie miały pogodne, żywe umysły, którym trudno było się oprzeć. Za każdym razem, gdy był z Jocelyn, łapał się na tym, że wspomina Margot. Zawróciła mu w głowie jak żadna inna - a ponieważ nigdy nie będzie już taki młody, nie ma co liczyć na podobną namiętność w przyszłości. Popijając brandy, usiłował obiektywnie ocenić Margot Ashton, lecz nie mógł się zdobyć na bezstronność wobec swej pierwszej miłości. Pierwszej i ostatniej. W gruncie rzeczy tamto doświadczenie raz na zawsze uleczyło go z romantycznych iluzji. Ale wtedy iluzja wydawała mu się bardzo prawdziwa. Margot nie była najpiękniejszą kobietą, jaką znał, a z pewnością nie najbogatszą ani najlepiej urodzoną. Miała jednak w sobie mnóstwo ciepła, uroku i tryskała niespożytą energią. Opadły go gorzkie, a zarazem słodkie wspomnienia. Ich pierwsze spotkanie; pierwszy nieśmiały, cudowny pocałunek; długie godziny spędzane nad szachownicą, kiedy ceremonialne ruchy maskowały głębszą, bardziej namiętną grę; i wreszcie rozmowę z nieco zabawnym pułkownikiem Ashtonem, gdy z wahaniem poprosił o rękę jego córki. Najlepiej zapamiętał pewien poranek, kiedy umówili się na konną przejażdżkę w Hyde Parku. Mżył deszcz, gdy jechał truchtem przez ciche ulice Mayfair, ale ledwo znalazł się w parku, niebo wypogodziło się i nad miastem rozbłysł łuk barwnej tęczy. Kiedy przyglądał się jej z zachwytem, Margot na swej srebrnoszarej klaczy niczym królewna I bajki wyłoniła się z mgły kłębiącej się u podnóża tęczy. Zaśmiała się i wyciągnęła do niego rękę. Taką ją zapamiętał: prawdziwy skarb Ha końcu tęczy. I choć wiedział, że ten zaczarowany obraz jest tylko Sztuczką, jaką spłatała mu pogoda i promienie światła, to przecież jakże dobrze współgrał z jego uczuciami. Dwa tygodnie później ich romans się skończył, a wraz z nim rozwiały się złudzenia. Świadomość, że to on sam - zaślepiony zazdrością i gniewem - doprowadził do zerwania zaręczyn, budziła jego największy żal. Gdyby w wieku dwudziestu jeden lat był tak opanowany jak teraz, gdyby potrafił pogodzić się z jej kłamstwem, mogliby pozostać przyjaciółmi przez wszystkie późniejsze lata. Rozważywszy wszystko, doszedł do wniosku, że najbardziej brakuje mu jej towarzystwa. Zdawał sobie sprawę, że czas upiększył wspomnienia, gdyż żadna kobieta nie mogła być obiektem takiego pożądania, jakie w myślach malowała jego pamięć. Nigdy jednak nie przestało mu brakować ich wspólnego śmiechu czy spojrzenia dziwnych, ciągle zmieniających kolor oczu, które biegło ku niemu z taką miłością, że gotów był zapomnieć o

całym świecie. Ocknął się z zadumy, gdy nóżka kieliszka trzasnęła mu w dłoni i poraniła palce, a alkohol wylał się na kolana. Spojrzawszy nieprzytomnym wzrokiem na pobrudzone spodnie, wstał z fotela. Nie miał pojęcia, że te nóżki są takie kruche. Majordomus będzie bardzo niezadowolony, kiedy odkryje, że dwa kryształowe kieliszki ubyły z kompletu. Ruszył na górę do swojej sypialni. Wieczór przed ciężką podróżą to nie najlepsza pora na melancholijne wspomnienia. Czas na spoczynek - jutro skoro świt rusza w drogę.

2 Nie! Mimo że flakon z perfumami przeleciał tuż obok jego skroni, Robert Anderson nawet nie próbował się uchylić. Wiedział, że Maggie nigdy nie chybia i tak naprawdę wcale nie chce zrobić mu krzywdy. Ona tylko... jak by tu powiedzieć... przesyła mu wiadomość. Jak zwykle kierowała się rozsądkiem: flakon pełen był tanich perfum, które dostała od skąpego Bawarczyka o złym guście. Robin uśmiechnął się do swojej towarzyszki. Jej wspaniałe piersi falowały gwałtownie, a z oczu sypały się iskry; dzisiaj jej źrenice wydawały się szare, bo miała na sobie srebrzystą suknię. - Dlaczego nie chcesz spotkać się z tym księciem, którego przysłał ci hrabia Strathmore? Powinno ci pochlebiać, że ministerstwo spraw zagranicznych tak się interesuje twoją osobą. W odpowiedzi zaczęła go obrzucać włoskimi przekleństwami. Przechylił na bok głowę i przysłuchiwał się jej krytycznie. Kiedy już się wyzłościła, rzekł: - Bardzo pomysłowe, Maggie, kochanie, ale wypadłaś z roli, a to do ciebie niepodobne. Magda, hrabina Janos, na pewno klęłaby po węgiersku. - Po włosku idzie mi dużo lepiej - odpowiedziała wyniośle. - Poza tym, dobrze wiesz, że przestaję grać wyłącznie wtedy, kiedy jestem z tobą. - Pełna arystokratycznej dumy mina zamieniła się w szelmowski uśmiech. - Nie myśl, że tak łatwo zmienisz temat. Jeszcze nie skończyliśmy rozmawiać o znamienitym księciu Candoveru. - Niech ci będzie. - Robin przyjrzał się dokładnie swojej towarzyszce. Znali się od dawna i choć nie łączyły ich już intymne stosunki, to nadal byli przyjaciółmi. Zdziwił go więc jej wybuch. Nigdy nie wpadała w gniew, nawet gdy przez dwa lata grała rolę humorzastej węgierskiej arystokratki. - Co masz przeciwko księciu? Maggie usiadła przed toaletką, wzięła do ręki szczotkę oprawioną w kość słoniową i zaczęła rozczesywać spływające na ramiona jasnokasztanowe loki. Patrząc groźnie w lustro rzekła: - Jest ograniczonym zarozumialcem. - Czyżby nie docenił w pełni twoich wdzięków? - z zainteresowaniem spytał Robin. - Dziwne. Uchodzi za znawcę kobiet. Nie wierzę, że mógłby zignorować tak smaczny kąsek. - Robin, nie jestem niczyim smacznym kąskiem! Rozpustnicy to najwięksi zarozumialcy na świecie. Pobożni hipokryci, wiem z doświadczenia. - Szarpnęła wściekle

kokardę, którą miała we włosach. - I nie próbuj wywołać kolejnej kłótni, dopóki nie załatwimy tej sprawy. Nie zgadzam się na jakiekolwiek kontakty z księciem Candoveru, tak jak nie zgadzam się na dalsze szpiegowanie. Ten rozdział mojego życia uważam za zamknięty i nikt - ani ty, ani książę, ani hrabia Strathmore - nie zmieni mojej decyzji. Gdy tylko załatwię swoje sprawy, wyjeżdżam z Paryża. Robin podszedł i stanął za nią. Wyjąwszy z jej ręki szczotkę, zaczął przeciągać nią delikatnie po gęstych, ciemnozłocistych włosach. To dziwne: byli ze sobą zżyci jak mąż z żoną, choć nigdy się nie pobrali. Zawsze lubił czesać jej włosy. Wydzielały delikatny zapach drewna sandałowego, który przypominał mu lata, kiedy byli młodymi namiętnymi kochankami i paroma śmiałymi pomysłami rzucili wyzwanie światu. Maggie z kamienną twarzą patrzyła w lustro. Jej oczy były teraz zimnoszare i już nie sypały iskier. Po kilku minutach czesania zaczęła się odprężać. - Czy Candover uczynił coś strasznego? - spytał cicho Robin. - Jeśli spotkanie z nim ma cię zdenerwować, to już ani słowem o tym nie wspomnę. - Zachował się dość podle, ale było to dawno temu i spotkanie z nim nie wytrąciłoby mnie z równowagi. - Dobierała starannie słowa wiedząc, że Robin, jak zawsze, będzie doszukiwał się w nich jakiegoś ukrytego znaczenia. - Po prostu nie chcę, by jeszcze jeden mężczyzna zadręczał mnie prośbami, bym nadal robiła to, czego nie chcę robić. Robin spojrzał w lustro i napotkał wzrok Maggie. - Może więc choć raz się z nim spotkasz i wszystko wyjaśnisz. Jeśli chcesz się zemścić za krzywdy, które ci kiedyś wyrządził, to wystarczy, że zrobisz się na bóstwo. Oszaleje z pożądania, a wtedy ty spokojnie odrzucisz jego prośbę. - Nie jestem pewna, czy to zadziała - powiedziała oschle. - Rozstaliśmy się w mało przyjaznej atmosferze. - To bez znaczenia. Pewnie od tamtej pory prześladują go lubieżne myśli. Połowie europejskich dyplomatów wymknęły się z ust tajemnice państwowe, kiedy próbowali zdobyć choć jeden twój uśmiech. - I Robin sam uśmiechnął się szeroko. - Włóż tę zieloną suknię balową, westchnij namiętnie, gdy odrzucisz jego prośbę, i z gracją wyjdź z pokoju. Jestem pewien, że to zatruje mu spokój na co najmniej miesiąc. Przyjrzała się dokładnie swemu odbiciu. Choć miała w sobie to coś, co doprowadzało mężczyzn do szaleństwa, wcale nie była taka pewna, czy Candover ulegnie jej czarowi. Co prawda, gniew i pożądanie są ściśle ze sobą związane, a Rafael Whitbourne był naprawdę

wściekły podczas ich ostatniego spotkania... Złośliwy uśmiech wykrzywił jej usta. Odrzuciła do tyłu głowę i roześmiała się. - Doskonale, Robin, wygrałeś. Spotkam się z tym komicznym księciem. Jestem mu winna parę bezsennych nocy. Ale zaręczam ci, że nie wpłynie to na zmianę mojej decyzji. Robin pocałował ją w czubek głowy. - Dobra dziewczyna. Jeśli spotka się z Candoverem, to istniał cień szansy, że książę przekona ją by jeszcze przez jakiś czas kontynuowała swą pracę. I oby mu się udało, pomyślał. Po wyjściu Robina Maggie nie od razu wezwała pokojówkę, by pomogła jej dokończyć toaletę. Skrzyżowała ręce na brzegu toaletki i oparła o nie głowę; czuła się smutna i zmęczona. Głupio zrobiła, zgadzając się na spotkanie z Rafe'em Whitbourne'em. On naprawdę zachował się okropnie. Ale już wtedy zrozumiała, że jego okrucieństwo wypływa z cierpienia, więc nawet nie mogła go znienawidzić. Ani kochać. Ta Margot Ashton, która myślała, że słońce krąży wokół pięknej głowy Rafe'a umarła kilkanaście lat temu. Narodziła się Maggie, która przybierała postacie wielu różnych kobiet, aż w końcu Robin wziął ją pod swoje skrzydła i nadał sens jej życiu. Rafe Whitbourne stał się tylko wspomnieniem i nie miał nic wspólnego z osobą, którą teraz była. Miłość i nienawiść naprawdę są stronami tego samego medalu, bo jedno i drugie uczucie oznacza troskę. Ich przeciwieństwem jest obojętność. A skoro Rafe budził w Maggie jedynie obojętność, to drobna zemsta niewarta była jej wysiłku. Po prostu chciała zamknąć ten rozdział swego życia - miała dosyć kłamstw, fałszywych adresów i donosicieli. A przede wszystkim pragnęła wypełnić zadanie, z wykonaniem którego zwlekała już zbyt długo, a potem wrócić do domu, do Anglii, której nie widziała od trzynastu lat. Znowu będzie musiała zacząć wszystko od początku, tym razem bez pomocy Robina. Będzie za nim tęskniła, lecz nawet tę tęsknotę przyjmie z ulgą; znali się zbyt dobrze, by Maggie mogła zacząć nowe życie, mając go blisko siebie. Podniosła głowę i oparłszy podbródek o zaciśniętą pięść, po raz kolejny przyjrzała się swemu odbiciu. Dzięki wystającym kościom policzkowym mogła z powodzeniem udawać Madziarkę, zresztą mówiła po węgiersku tak dobrze, że nikt nigdy nie wątpił w jej pochodzenie. Ale jakie wrażenie zrobi na Rafie Whitbournie po tylu latach? Kwaśny uśmiech wykrzywił jej usta - usta, którym poświęcono co najmniej jedenaście żałosnych wierszy. Niewątpliwie mężczyźni nadal potrafili wzbudzić w niej pewne emocje, nawet jeśli ich źródłem była tylko próżność. Przyjrzała się sobie krytycznie.

Zawsze uważała, że jej urodzie brakuje tego klasycznego umiaru, jaki cechuje naprawdę piękne kobiety. Miała za bardzo wystające kości policzkowe, za szerokie usta, za duże oczy. Jakby natura w jej przypadku okazała się zbyt hojna. Zmieniła się przez te trzynaście lat, ale czy na gorsze? Zawsze mogła się poszczycić piękną cerą, a ponieważ często jeździła konno i dużo tańczyła, zachowała smukłą sylwetkę. Choć jej kształty nabrały pewnej krągłości, żaden mężczyzna na to nie narzekał. Z pewnością włosy miała teraz ciemniejsze, jednak nie ciemnobrunatnym, jak to się często dzieje z blond włosami, ale złociste, niczym falujące łany pszenicy. W sumie, doszła do wniosku, wyglądała lepiej niż wtedy, kiedy była zaręczona z Rafe'em. Pragnęłaby, żeby Rafe był gruby i łysy, ale wiedziała, że to płonne nadzieje. Ten przeklęty człowiek miał taki typ urody, że z wiekiem mógł być tylko przystojniejszy. Inaczej rzecz się miała z jego charakterem. Już w wieku lat dwudziestu jeden szczycił się swoim bogactwem i arystokratycznym pochodzeniem, więc od ich rozstania mógł zmienić się tylko na gorsze. Jakim nieznośnym zarozumialcem musi być dzisiaj! Kiedy zaczęła się ubierać do kolacji, pomyślała, że zabawnie będzie popsuć mu to dobre samopoczucie. Mimo to nie mogła pozbyć się niepokoju. Towarzyszyło jej dziwne uczucie, że godząc się na to spotkanie, popełnia błąd. Książę Candoveru nie był w Paryżu od 1803 roku, a wiele się tu zmieniło. Stolica Francji, choć pokonana, wciąż była centrum Europy. Czterech najwybitniejszych władców oraz dziesiątki pomniejszych monarchów przyjechało, by wyciągnąć jak najwięcej korzyści z dogorywającego imperium Napoleona. Prusacy byli żądni zemsty, Rosjanie chcieli przyłączenia nowych ziem, Austriacy mieli nadzieję, że cofną kalendarz do roku 1789, a Francuzi pragnęli uniknąć masowych represji, jakie groziły im po szalonych i krwawych Stu Dniach Napoleona. Brytyjczycy, jak zwykle, próbowali grać rolę sprawiedliwych. Ich starania przypominały mediacje między ustawionymi do walki bykami. Choć było wielu władców, „król” zawsze oznaczał Ludwika XVIII, starzejącego się Burbona, który dzierżył francuski tron niepewną ręką. Natomiast „cesarz” zawsze oznaczał Bonapartego. Nawet pobity i skazany cesarz wywierał większy wpływ na obrady niż ktokolwiek z obecnych. Rafe zatrzymał się w luksusowym hotelu, którego nazwa - zmieniana trzykrotnie w ciągu trzech miesięcy - była odzwierciedleniem kolejnych układów politycznych. Aktualnie był to Hotel de la Paix, gdyż pokój był celem większości frakcji. Rafe miał akurat tyle czasu, żeby się wykąpać i przebrać przed pójściem na

zorganizowany przez Austriaków bal, na którym miał poznać Maggie. Ubrał się starannie, pamiętając, że ma oczarować tajemniczą agentkę. Doświadczenie nauczyło go, że jeśli obdarzy kobietę serdecznym uśmiechem i okaże jej szczere zainteresowanie, dostanie od niej wszystko, co chce. Czasami damy oferowały o wiele więcej, niż chciał przyjąć. Gdy uznał, że wygląda jak prawdziwy książę, pojechał na bal, na który zaproszono możnych i sławnych z całej Europy. Wśród gości znajdowali się nie tylko wszyscy monarchowie i dyplomaci, najznamienitsze damy i lordowie, ale także setki kurtyzan i łajdaków, których zawsze ciągnęło do władzy. Rafe przechadzał się po sali balowej, popijając szampana i witając się ze znajomymi. Pod pozorną wesołością tego światowego towarzystwa wyczuwało się niepokój. Obawy Luciena nie były bezpodstawne - Paryż przypominał beczkę z prochem; wystarczy jedna iskra, by cały kontynent znów stanął w ogniu. Było już dość późno, kiedy podszedł do niego młody, jasnowłosy Anglik o smukłej, eleganckiej sylwetce. - Dobry wieczór, wasza wysokość. Nazywam się Robert Anderson i jestem członkiem brytyjskiej delegacji. Ktoś chciałby się z panem zobaczyć. Czy zechciałby pan pójść za mną? Anderson był niższy i młodszy od niego; Rafe odniósł wrażenie, że już gdzieś widział tę twarz. Gdy torowali sobie przejście w tłumie gości, przyglądał się ukradkiem swojemu przewodnikowi, zastanawiając się, czy to ten człowiek jest słabym ogniwem delegacji. Anderson - tak przystojny, że niemal piękny - sprawiał wrażenie miłego tępaka. Jeśli w istocie był przebiegłym, niebezpiecznym szpiegiem, dobrze to ukrywał. Opuścili salę balową, weszli po schodach na górę i znaleźli się w korytarzu, z szeregami drzwi po obu stronach. Anderson zatrzymał się przed ostatnimi. - Książę, hrabina czeka na pana. - Zna pan tę damę? - Spotkałem ją. - Jaka ona jest? Anderson zawahał się, po czym potrząsnął głową. - Proszę samemu się przekonać. - Otwierając drzwi, dokonał formalnej prezentacji. - Wasza miłość, niech mi wolno będzie przedstawić Magdę, hrabinę Janos. - Skłoniwszy z szacunkiem głowę, wyszedł. Pojedynczy świecznik rzucał łagodne światło na niewielki, z przepychem urządzony pokój. Spojrzenie Rafe'a natychmiast powędrowało ku tajemniczej osobie, która stała przy oknie. Choć była odwrócona do niego plecami, wiedział, że jest piękna, bo z jej pełnej

wdzięku postawy biła ogromna pewność siebie. Gdy zaniknął drzwi, odwróciła się do niego powolnym, prowokującym ruchem, który pozwolił światłu świec prześliznąć się po ponętnych krągłościach jej kształtów. Wachlarz z piór zasłaniał jej prawie całą twarz, a pukiel włosów koloru pszenicy opadał uroczo na ramię. Promieniowała zmysłowością i Rafe zrozumiał, dlaczego Lucien powiedział, że potrafi zmącić męski osąd. Gdy napinając całe ciało bezwiednie zareagował na jej wdzięki, pomyślał z podziwem, że Maggie świetnie zna i wykorzystuje siłę sugestii. iv Jej dekolt był wystarczająco głęboki, by przykuć wzrok każdego mężczyzny. Jeśli Rafe będzie musiał poświęcić honor, żeby namówić tę damę do dalszej pracy, zrobi to z wielką przyjemnością. - Hrabino Janos, jestem księciem Candoveru. Nasz wspólny znajomy poprosił mnie, abym porozmawiał z panią w pewnej ważnej sprawie. Jej oczy patrzyły na niego kpiąco znad wachlarza. - Naprawdę? - wymruczała z węgierskim akcentem. - Pewnie jest ona ważna dla pana i hrabiego Strathmore, monsieur le duc, ale nie dla mnie. - Powoli opuściła wachlarz, odsłaniając wystające kości policzkowe, potem mały, prosty nosek. Miała kremową cerę, i szerokie zmysłowe usta... Nagle Rafe przestał taksować ją wzrokiem, a jego serce wpadło w szaleńczy rytm. Ludzie powiadają, że każdy ma swojego sobowtóra i najprawdopodobniej właśnie spotkał jednego z nich. Patrzył na osobę podobną jak dwie krople wody do Margot Ashton. Z trudem zapanował nad sobą i spróbował porównać hrabinę ze wspomnieniem ukochanej. Ta kobieta miała około dwudziestu pięciu lat; Margot miałaby dziś trzydzieści jeden, lecz może wyglądać młodziej. Hrabina była chyba wyższa od Margot, której wzrost nie odbiegał od przeciętnej. Ale sposób bycia i żywotność Margot sprawiały, że wydawała się wyższa, niż była w istocie. Pamiętał, że kiedy pierwszy raz ją całował, był zaskoczony, iż musi się tak bardzo pochylać... Gwałtownie otrząsnął się ze wspomnień i jeszcze raz popatrzył na stojącą przed nim kobietę. Jej oczy wydawały się zielone, a spojrzenie obce i egzotyczne. Ale, pomyślał zaraz, miała na sobie zieloną suknię, a kolor oczu Margot zmieniał się od szarego do zielonego, współgrając z jej nastrojem i ubiorem. Podobieństwo było uderzające, nie znalazł żadnej różnicy, której nie można by przypisać upływowi czasu lub zawodnej pamięci. Przyszła mu do głowy szalona myśl, że może to Margot we własnej osobie. Co prawda, krążyły pogłoski, że ona nie żyje, ale przecież nikt nie miał co do tego pewności. Jeśli Margot przez te wszystkie lata mieszkała na kontynencie, to może już w niczym nie przypominać Angielki.

Jednak hrabina zachowywała się tak, jakby zobaczyła go po raz pierwszy w życiu. Margot na pewno by go poznała, bo niewiele się zmienił. A jeśli tak, to nie mógł uwierzyć, by nie powitała go stekiem wyzwisk. A ta dama stała nieruchomo, z lekkim uśmiechem na ustach. Czekała, aż Rafe przyjrzy się jej dokładnie. Cisza trwała już zbyt długo, a ponieważ to on przyszedł prosić o przysługę, do niego należał następny ruch. Przywołał na pomoc Księcia, który potrafił się znaleźć w każdej sytuacji. Skłoniwszy się głęboko, powiedział: - Proszę mi wybaczyć, hrabino. Mówiono mi, że jest pani najpiękniejszym szpiegiem w Europie, lecz żaden opis nie jest w stanie oddać pani urody. Zaśmiała się głośno, serdecznie. Jak Margot. - Potrafi pan prawić komplementy, wasza miłość. Ja też o panu słyszałam. - Nic złego, mam nadzieję. - Rafe doszedł do wniosku, że najwyższa pora wykorzystać swój męski czar. Podchodząc do hrabiny, uśmiechnął się i powiedział: - Oboje wiemy, po co tu jestem, to poważna sprawa. Darujmy sobie dworską etykietę. Wolałbym, żebyś nazywała mnie po imieniu. - To znaczy? Jeśli to była gra, to trzeba przyznać, że Margot grała wyjątkowo dobrze. Uśmiechając się z pewnym napięciem, uniósł jej dłoń i pocałował. - Rafael. Przyjaciele mówią do mnie Rafe. Wyrwała rękę, jakby ją ugryzł. - Rozpustnik nie powinien nosić imienia archanioła! Tymi słowami rozwiała wszelkie wątpliwości. - Mój Boże, to ty, Margot! - wykrzyknął zduszonym głosem. - Jesteś jedyną osobą, która ośmieliła się powiedzieć, że w niczym nie przypominam archanioła. To była dobra dykteryjka, powtarzałem ją przy wielu okazjach. Ale jak to się stało, u diabła, że jesteś tutaj? Poruszyła niedbale wachlarzem. - Kim jest ta Margot, wasza wysokość? Jakąś nudną angielską dziewczyną, która jest do mnie podobna? Jej odpowiedź doprowadziła go do furii. Przyszedł mu do głowy tylko jeden pewny sposób sprawdzenia jej tożsamości. W ciągu paru sekund znalazł się przy niej, przycisnął mocno do siebie i pocałował w drwiące usta. To Margot. Był absolutnie pewien. Przekonał go sposób, w jaki wygięła ciało, znajoma miękkość jej warg, i coś jeszcze, coś, czego nie mógł nazwać, ale co dawało mu

pewność, że się nie myli. Co prawda, i bez tego wiedziałby, że to Margot, bo dotyk żadnej innej kobiety nie budził w nim takiego pożądania. W ogniu namiętności zapomniał, po co przyjechał do Paryża, zapomniał, dlaczego zdecydował się na ten pocałunek, zapomniał o wszystkim, z wyjątkiem cudownej kobiety, którą trzymał w ramionach. Margot zadrżała i przez krótką upajającą chwilę poddała się i pocałunkowi - jej ciało stało się uległe, usta się rozchyliły. Tak jakby nie dzieliły ich lata rozłąki. Margot żyła i po raz pierwszy od kilkunastu lat świat znowu miał sens... Wszystko się skończyło, zanim zdążyło się zacząć. Spróbowała się odsunąć, lecz przytrzymał ją w objęciach jeszcze trochę, całując jej usta i dziwiąc się, jak pod pewnymi względami niewiele się zmieniła. Kiedy odepchnęła go gwałtownie, puścił ją z niechęcią. Cofając się, rzuciła mu tak nienawistne spojrzenie, iż pomyślał, że zaraz go uderzy. Wiedział, że ma prawo się gniewać, nie próbowałby więc uchylić się od ciosu. Ale jej nastrój nagle się zmienił i roześmiała się. - Domyśliłeś się, prawda? - powiedziała ze swoim naturalnym angielskim akcentem. - Prawda. Ciesząc się, że jednak ma w sobie coś z dawnej Margot, Rafe jeszcze raz przyjrzał się jej twarzy. Więc to naprawdę ona? Dlaczego, u diabła, Lucien nie powiedział mu, o kogo chodzi? Wtedy przypomniał sobie, że żaden z Upadłych Aniołów nigdy nie widział Margot. Nie znając prawdziwego nazwiska ani przeszłości Maggie, Lucien nie mógł kojarzyć jej z Rafe'em. Starając się panować nad głosem, wyjaśnił: - Proszę, wybacz mi to zuchwalstwo, ale wydawało mi się, że pocałunek to najlepszy sposób, by ustalić, kim naprawdę jesteś. - Przebaczanie nie jest w moim stylu - rzekła lekceważącym tonem, znowu przywdziewając maskę kobiety światowej. Podeszła do kredensu, na którym stała otwarta butelka bordeaux. Napełniwszy winem dwa kieliszki, podała jeden Rafe'owi. - Nasi mili gospodarze postarali się o wszystko, czego może zapragnąć niemoralna para. Szkoda, żeby się zmarnowało. - Proszę, spocznij. - Usadowiła się na jednym z krzeseł, wyraźnie ignorując obitą aksamitem kanapę. Gdy Rafe też usiadł na krześle, spytała: - Czy tak trudno było mnie poznać? Wszyscy mówią, że dobrze się trzymam, jak na kobietę w moim wieku. - „Czas nie zatrze jej urody...” - Uśmiechnął się lekko cytując te słowa. - Między innymi dlatego miałem zamęt w głowie. Teraz wyglądasz niewiele starzej, niż kiedy miałaś

osiemnaście lat. Ale na czym innym polegał mój problem. Mówiono, że Margot Ashton nie żyje. - Nie jestem już Margot Ashton - powiedziała nerwowym głosem. - Ale i nie umarłam. Dlaczego sądziłeś, że tak się stało? Nawet teraz, kiedy siedział obok niej, musiał zapanować nad sobą, zanim odpowiedział. - Byłaś z ojcem we Francji, kiedy został zerwany traktat z Amiens. Mówiono, że oboje zostaliście zabici przez francuskich rebeliantów, którzy jechali, by wesprzeć Napoleona. Jej zamglone oczy zwęziły się i nabrały trudnego do określenia wyrazu. - Takie wieści dotarły do Anglii? - Tak, i wywołały niezłą wrzawę. Ludzie nie posiadali się z oburzenia, że wybitny oficer i jego piękna córka zostali zamordowani tylko dlatego, że urodzili się Brytyjczykami. Ale byliśmy już w stanie wojny z Francją, więc żadne sankcje polityczne nie wchodziły w rachubę. - Pijąc wino, przyglądał się jej twarzy. - Ile prawdy jest w tej opowieści? - Wystarczająco dużo - odparła krótko. Odstawiła kieliszek i wstała z krzesła. - Jesteś tu po to, by mnie nakłonić do dalszej pracy na rzecz Anglii. Będziesz apelował do mojego patriotyzmu, potem Zaoferujesz mi pokaźną sumę pieniędzy. Nie przekonasz mnie ani jednym, ani drugim. Skoro rezultat twoich starań jest już przesądzony, nie widzę powodu, by tracić czas na słuchanie ciebie. Dobranoc i do widzenia. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawił w Paryżu. Ruszyła w stronę drzwi, lecz zatrzymała się, kiedy Rafe podniósł rękę. - Proszę, zaczekaj chwilę. Teraz, kiedy wiedział, że „Maggie” to Margot, część jego zadania była wykonana. Miał pewność, że jest Angielką, a nie Francuzką, Prusaczką, Włoszką, Węgierką czy jeszcze kimś innym. Poza tym, nie mógł uwierzyć, żeby zdradziła swój kraj. Jeśli ktoś sprzedawał brytyjskie tajemnice państwowe, to z pewnością nie ona. Nie wiedział jednak, jak dalej z nią rozmawiać. Biorąc pod uwagę niechęć, jaką Margot musiała do niego żywić, Lucien nie mógł wybrać gorszego posła. - Poświęcisz mi jeszcze dziesięć minut? Może zaskoczę cię czymś, czego się nie spodziewasz. Przez chwilę ważyła decyzję. Potem wzruszyła ramionami i wróciła na miejsce. - Wątpię, ale mów. I pamiętaj, proszę, że nie jestem Margot, tylko Maggie. - Co za różnica? Jej oczy znowu się zwęziły.

- Nie twój cholerny interes, książę. Powiedz, co masz do powiedzenia, to wreszcie będę mogła wyjść. Chociaż trudno mu będzie przekonywać kogoś, kto odnosił się do niego z taką nienawiścią, musiał spróbować. - Dlaczego musisz opuścić Paryż właśnie w tym momencie? Nowy traktat zostanie wynegocjowany i podpisany przed końcem roku. To jeszcze tylko kilka tygodni. Machnęła ze zniecierpliwieniem ręką. - To samo mówiono mi po pierwszej abdykacji Bonapartego. Kongres Wiedeński miał się skończyć w ciągu sześciu, ośmiu tygodni, a trwał dziewięć miesięcy. A zanim do tego doszło, Napoleon wrócił i ja znowu stałam się niezastąpiona. - Podniosła kieliszek i wypiła łyk wina. - Jestem zmęczona przekładaniem mojego życia na później - powiedziała z nutą znużenia w głosie. - Bonaparte jedzie na Świętą Helene, by opowiedzieć rybitwom o swoim losie, więc przyszła pora, bym zajęła się pewną zaległą sprawą. Czując, że jej nastrój się zmienił, zaryzykował osobiste pytanie. - Jaką sprawą? Spojrzała na swój kieliszek i obróciła go w palcach. - Najpierw pojadę do Gascony. Rafe domyślił się, o co jej chodzi, i poczuł ciarki na plecach. - Po co? Popatrzyła na niego z kamiennym wyrazem twarzy. - Żeby odnaleźć ciało mojego ojca i zawieźć je do Anglii. Zwlekałam z tym dwanaście lat. Potrzeba wiele czasu, żeby ustalić, gdzie go pochowali. Jego domysły okazały się słuszne, ale nie sprawiło mu to przyjemności. Wino nabrało gorzkiego smaku, gdyż musiał jej opowiedzieć o czymś, co wolałby zachować w tajemnicy. - Nie musisz jechać do Gascony. Nie znajdziesz tam ojca. Zmarszczyła brwi. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Tak się złożyło, że byłem w Paryżu, kiedy dotarły tam wieści o waszej śmierci, więc pojechałem do tej wsi, w której dokonano morderstwa. W Gascony powiedziano mi, że w dwóch świeżo wykopanych grobach leży les deux Anglais i doszedłem do wniosku, że pogrzebano tam ciebie i twojego ojca. Sprowadziłem ciała do Anglii. Pochowano je w rodzinnej mogile na terenie posiadłości twojego wuja. Teraz nie miała w sobie nic ze światowej damy: pochyliwszy głowę, ukryła twarz w dłoniach. Rafe zapragnął utulić ją w ramionach, ale powstrzymał się - wiedział, że od niego nie przyjmie nawet pocieszenia.

Niegdyś zazdrościł jej serdecznych, przyjacielskich stosunków z ojcem, które tak bardzo się różniły od chłodnej uprzejmości, do jakiej przywykł we własnym domu. Pułkownik Ashton był uprzejmym, bezpośrednim człowiekiem, któremu bardziej zależało na szczęściu córki niż na jej książęcym tytule. Widok ojca mordowanego przez tłum musiał mieć na nią druzgocący wpływ. Po długim milczeniu Maggie podniosła głowę. Jej oczy były nienaturalnie błyszczące, ale na twarzy malował się spokój. - W tej drugiej trumnie na pewno leży Willis, ordynans mojego ojca. Był niskim mężczyzną, mniej więcej mojego wzrostu. Obaj... dobrze się spisali, kiedy nas zaatakowano. - Wstała, podeszła do okna i odsunąwszy ciężką brokatową zasłonę, wyjrzała na ulicę. Jej sylwetka odbijała się w ciemnej szybie. - Wujek Willy był niemal członkiem rodziny. Nauczył mnie rzucać kości i oszukiwać w kartach. Mój ojciec byłby przerażony, gdyby się o tym dowiedział. - Słaby uśmiech przemknął po jej twarzy. - Cieszę się, że Willis jest w Anglii. Brzydziłby się myślą, że jego kości na zawsze pozostaną we Francji. Zamierzałam sprowadzić i jego zwłoki, ale mnie uprzedziłeś. - Zwróciła ku niemu twarz, z której zniknęła nienawiść. - Dlaczego to zrobiłeś? To musiało być trudne. Rzeczywiście było, nawet dla takiego młodego, bogatego i zdeterminowanego człowieka jak on. Rafe pojechał do Francji z cichą nadzieją, że odnajdzie Margot. Zwlekał z powrotem do kraju, mimo że wojna wisiała w powietrzu. Tuż po zerwaniu traktatu z Amiens wieści p zamordowaniu Ashtonów dotarły do Paryża. Rozsądny człowiek natychmiast wróciłby do Londynu, żeby uniknąć internowania. Rafe, który nigdy nie był rozsądny, gdy chodziło o Margot, odesłał służących do domu, a sam, podając się za Francuza, ruszył do Gascony. Dopiero po wielu tygodniach udało mu się odnaleźć groby. Obite blachą trumny przetransportował przez Pireneje do Hiszpanii, aby uniknąć ryzykownej podróży przez Francję. Obie trumny złożono w rodzinnej posiadłości Ashtonów w Leicestershire. Na mniejszym grobie Rafe własnymi rękami posadził narcyzy, ponieważ spotkał Margot wiosną i te kwiaty zawsze mu ją przypominały. Nie chciał teraz o tym mówić. Pomyślał, że to był ckliwy i sentymentalny gest. Zaczął się zastanawiać, co się działo z Margot, kiedy przyjechał do Gascony. Może była ranna albo więziona? Czy mógł ją odnaleźć i zabrać do domu? Ale teraz i tak nie miało to znaczenia, więc powiedział tylko: - Nic więcej nie mogłem dla ciebie zrobić. Było za późno na przeprosiny.