Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 114 850
  • Obserwuję510
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań681 984

Robb J.D. - In Death 40 - Obsesja i śmierć

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Robb J.D. - In Death 40 - Obsesja i śmierć.pdf

Beatrycze99 EBooki R
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 233 stron)

Robb J.D. In Death 40 Obsesja i śmierć

Grzech posługuje się licznymi narzędziami, Ale kłamstwo jest rączką, pasującą do nich wszystkich. Oliver Wendell Holmes W Boże Narodzenie baw się i raduj, Albowiem Boże Narodzenie jest tylko raz w roku. Thomas Tusser

Prolog Zabijanie okazało się łatwiejsze, niż można by sądzić, i znacznie bardziej satysfakcjonujące. W końcu czuję, że udało mi się dokonać czegoś ważnego, czegoś, co zasługuje na prawdziwą uwagę. Odkąd pamiętam, próbuję, dokładam starań, ale nikt nigdy naprawdę nie doceniał moich wysiłków, nie dostrzegał, kim jestem. Mogę obiektywnie, szczerze powiedzieć, że zadanie, będące częścią nowego, ważnego przedsięwzięcia, od początku do końca zastało wykonane sprawnie i skutecznie. Podczas tych tygodni – właściwie miesięcy – planowania, przeprowadzania selekcji, dopracowywania najdrobniejszych szczegółów, bywało, że ogarniało mnie zniecierpliwienie, a nawet złość na siebie. Niejeden raz opadały mnie wątpliwości, czasami niemal opuszczała mnie odwaga, niknął mi z oczu wytknięty cel. Bo bardzo łatwo można się zniechęcić, kiedy nikt nie docenia naszych umiejętności i wysiłków. Ale teraz widzę, że warto było poświęcić cały ten czas (a właściwie lata) na doskonalenie się. I cały ten wysiłek nie pójdzie na marne, bo wszystkie przygotowania i plany przydadzą się w przyszłości. Swój pierwszy sukces zawdzięczam wielotygodniowej obserwacji obiektu mojego zainteresowania, poznaniu jego zwyczajów, dokonaniu wizji lokalnej, zainwestowaniu w najlepszy sprzęt, wielogodzinnemu powtarzaniu wszystkich kolejnych kroków. I dzięki temu na szalę trafił pierwszy odważnik, by w końcu osiągnąć równowagę. Można powiedzieć, że to mój pierwszy hołd dla przyjaciółki i partnerki. Ta zimna blondyna zasłużyła sobie na śmierć. Czy to nie Szekspir napisał coś takiego, żeby na początek zabić wszystkich prawników? Muszę to sprawdzić. Tak czy owak, dzięki mnie jedna osoba z ich grona już nie będzie sobie nabijać kieszeni, reprezentując najgorsze szumowiny. Ale najważniejsze, że już nigdy nie znieważy ani nie poniży tej, którą najbardziej podziwiam. Tej, która zasługuje na szacunek! Uważam za wyjątkowy zaszczyt, że to mnie przypadła naprawa zła, oddanie prawdziwej sprawiedliwości kobiecie, która z uwagi na ograniczenia, jakie nakładają na nią wymogi pracy, nie może sama wymierzyć sprawiedliwości. Będę jej mścicielem, jej obrońcą. Wkrótce się dowie, że jest ktoś, kto stanie w jej obronie, kto zrobi to, co należy zrobić. Kiedy zobaczy moje przesłanie, będzie wiedziała, że jest ktoś, kto ją rozumie, podziwia i szanuje. Tak, jak nikt nigdy nie rozumiał, nie podziwiał i nie szanował mnie. Więź między nami jest tak silna, tak głęboka, że często czytam w jej myślach. Ciekawe, czy ona czyta w moich. Czasami, w środku nocy, mam wrażenie, że jest tuż przy mnie. W przeciwnym razie skąd ta pewność, gdzie zacząć i co robić? Cenię sobie tę głęboką, silną i odwieczną więź duchową. Właściwie jesteśmy jedną osobą, dwiema stronami monety. Śmierć nas jednoczy. Wie teraz, na co mnie stać. Zostało jeszcze wiele do zrobienia, bo lista jest długa. Ale dziś wieczorem pozwolę sobie na spisanie tego, co czuję, na małą uroczystość. Jutro znów będę wymierzać sprawiedliwość. Kiedyś nadejdzie dzień, kiedy się spotkamy. Tego dnia przekona się, że ma we mnie

najprawdziwszego przyjaciela. To będzie najszczęśliwszy dzień w moim życiu.

Rozdział 1 W zimny, rześki ranek u schyłku dwa tysiące sześćdziesiątego roku porucznik Eve Dallas stała w luksusowo urządzonej sypialni, gdzie dominowały głębokie fiolety, ciemne, metaliczne szarości i zielone akcenty. Za oknem balon reklamowy maniakalnie zachwalał POŚWIĄTECZNE MEGAWYPRZEDAŻE!, a uliczni sprzedawcy głośno zachęcali do kupna podróbek najmodniejszych zegarków na rękę i damskich torebek tłumy turystów, które ściągnęły do miasta na świąteczny tydzień. Za oknem życie toczyło się jak zwykle. W tej wspaniałej sypialni, tak modnej i kolorowej, nagle uległo przerwaniu. Wielgachny bukiet białych lilii i purpurowych róż w wysokim, szklanym wazonie na postumencie pod szerokim oknem nie do końca zagłuszył zapach śmierci, tylko utworzył kolejną, mdląco słodką warstwę. Na wielkim łóżku, mogącym pomieścić sześć osób, spoczywała kobieta, która tak niedawno była prawdziwą pięknością. Nawet teraz jej wysmakowany styl ubierania się było widać w perfekcyjnie dobranych domowych srebrnych spodniach, jedwabnej, lawendowej górze, idealnie zadbanych paznokciach u rąk i nóg, pomalowanych na ciemny fiolet. Oczami o mocno wymalowanych rzęsach spoglądała prosto w sufit, jakby lekko zaintrygowana. Na szyi widoczna była cienka, głęboka rana. Krew, nim zastygła, poplamiła jasnoszarą pościel i jasnoblond włosy. Język ofiary umieszczono w naczyniu z rżniętego szkła, stojącego na błyszczącej szafce nocnej. Ale największe wrażenie, przynajmniej na Eve, wywarł napis na ścianie nad grubo tapicerowanym zagłówkiem. Czarne drukowane litery na szarym tle informowały: DLA PORUCZNIK EVE DALLAS, Z PODZIWEM I ZROZUMIENIEM. JEJ ŻYCIE BYŁO KŁAMSTWEM; JEJ ŚMIERĆ NASZĄ PRAWDĄ. NIE OKAZYWAŁA PANI SZACUNKU, ŹLE O PANI MÓWIŁA, STARAŁA SIĘ ODNIEŚĆ KORZYŚĆ, PODWAŻAJĄC WSZYSTKIE PANI DZIAŁANIA. Z NAJWIĘKSZĄ PRZYJEMNOŚCIĄ I DUMĄ MOGĘ POINFORMOWAĆ, ŻE SZALE WAGI WRESZCIE OSIĄGNĘŁY RÓWNOWAGĘ. SPRAWIEDLIWOŚCI STAŁO SIĘ ZADOŚĆ. PANI PRAWDZIWY I LOJALNY PRZYJACIEL. Stojąca obok Eve detektyw Peabody, jej partnerka, odetchnęła głęboko. – Jasna cholera, Dallas. Trudno stwierdzić, czy Eve uważała tak samo, bo odwróciła się do umundurowanego funkcjonariusza, stojącego na progu sypialni.

– Kto ją znalazł? – Jej asystent. Ofiara nie pojawiła się wczoraj wieczorem na służbowej kolacji, a rano nie przyszła do pracy, chociaż miała umówione kolejne spotkanie. Więc asystent, Cecil Haversham, wybrał się tutaj. Do ofiary nie można się było dodzwonić, nie otworzyła drzwi do mieszkania. Asystent zna szyfr i ma klucz. Oświadczył, że pod jej nieobecność podlewa kwiaty i te pe. Wszedł do środka jakiś kwadrans po dziewiątej, usłyszał, że w sypialni jest włączony telewizor, tak jak teraz, zajrzał tam i ją zobaczył. Mamy jego zgłoszenie pod dziewięćset jedenaście o dziewiątej dziewiętnaście, więc wszystko się zgadza. – Gdzie teraz jest? – W mieszkaniu jest aneks jadalny, który można zamknąć. Umieściliśmy go tam. – Bardzo dobrze. Potrzebne mi nagrania z kamer monitoringu w budynku i przed nim, chcę, żeby zaczęto wypytywać sąsiadów, począwszy od mieszkańców tego piętra. – Tak jest. – Wskazał brodą napis na ścianie. – Zna pani ofiarę? – Miałam z nią kilka razy do czynienia. – Eve odwróciła się, żeby uniknąć dalszych pytań. Przed wejściem do mieszkania wraz z Peabody zabezpieczyły podeszwy butów i dłonie. Eve włączyła nagrywarkę, nim przekroczyła próg sypialni. Teraz przez chwilę stała bez ruchu, wysoka, szczupła, z krótkimi, zmierzwionymi, brązowymi włosami i ostro zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Złotobrązowymi oczami rozglądała się beznamiętnie dookoła. Tak, przypuszczalnie zetknęły się kilka razy na płaszczyźnie zawodowej, pomyślała, i nie poczuła ani krztyny sympatii do ofiary. Ale wszystko wskazywało na to, że razem z Peabody spędzą ostatnie dni roku, szukając sprawiedliwości dla do niedawna dynamicznej adwokat obrony, która zdaniem Eve miała moralność grzechotnika. – Potwierdźmy tożsamość, Peabody, i działajmy ściśle według obowiązującej procedury. Peabody skinęła głową, zdjęła różowy, skórzany płaszcz – prezent gwiazdkowy od Eve – odłożyła go ostrożnie na bok, a potem wyjęła z zestawu podręcznego urządzenie do identyfikacji. Wciąż mając na głowie różową czapkę z pomponem, podeszła do martwej kobiety. – Ofiara to Leanore Bastwick, zameldowana pod tym adresem. – Przyczyna śmierci wydaje się dość oczywista. Uduszenie, prawdopodobnie przy użyciu garoty tnącej. Ale musi to potwierdzić lekarz sądowy. Ustal godzinę zgonu. Peabody znów sięgnęła do zestawu. Wyjęła urządzenia pomiarowe i podczas pomiaru trzymała je pod takim kątem, żeby kamera wszystko zarejestrowała, zgodnie z niewypowiedzianym na głos poleceniem Eve. – Osiemnasta trzydzieści trzy. – Brak śladów walki, nie widać ran obronnych ani innych obrażeń. Na pierwszy rzut oka nie ma śladów włamania do mieszkania. Ofiara jest ubrana, wszędzie dużo cennych przedmiotów, które można bez trudu wynieść. Nie wygląda to na zabójstwo na tle seksualnym ani włamanie. Ktoś zwyczajnie chciał ją zamordować. Peabody uniosła wzrok na wiadomość na ścianie. – I bez ogródek to obwieścił. – Taak. Może zapisy z kamer monitoringu zarejestrowały coś innego, ale wygląda na to, że ofiara otworzyła drzwi komuś, kogo znała albo myślała, że zna. Zabójca ją obezwładnił – niech lekarz sądowy zleci pilne analizy toksykologiczne, sprawdzi, czy na ciele denatki są ślady paralizatora albo strzykawki. Albo siłą ją tu zaciągnął. Takie mieszkania są idealnie dźwiękoszczelne, więc mogła wzywać pomocy, krzyczeć, a mało prawdopodobne, by ktokolwiek coś usłyszał. Rolety w oknach są opuszczone. – Brak śladów na przegubach rąk i kostkach u nóg, a zatem zabójca nie posłużył się

kajdankami. Eve zbliżyła się do ofiary i uważnie przyjrzała się jej głowie, uniosła ją, by obejrzeć tył czaszki. – Brak obrażeń, świadczących o uderzeniu tępym narzędziem. Sięgnęła do swojego zestawu po mikrogogle, obejrzała wszystko uważnie. – Otarcie, drobne stłuczenie. Upadła, może uderzyła głową. Została obezwładniona, ogłuszona albo podano jej środki odurzające bądź gdy otworzyła drzwi, bądź – jeśli znała zabójcę – kiedy wszedł do środka. Łóżko jest starannie zasłane, poduszki leżą równiutko. Ujęła jedną dłoń ofiary, przyjrzała się uważnie palcom, paznokciom. – Żadnych śladów, raczej nie znajdziemy tu fragmentów naskórka zabójcy. Kiedy ktoś próbuje nas udusić, bronimy się, jeśli możemy. Czyli nie mogła się bronić. Ciągle mając mikrogogle na nosie, Eve pochyliła się nad kryształowym naczyniem, by obejrzeć ucięty język. – Wygląda, jakby został równiutko ucięty. Rana nie jest poszarpana. Prawdopodobnie posłużono się ostrym narzędziem o cienkim ostrzu. Może skalpelem. Nie mając języka, nie można pleść bzdur – powiedziała na poły do siebie. – Nie można bronić kryminalistów, jeśli nie może się mówić. To było coś ekstra, symbol… Trofeum. – Dla ciebie. Eve uważnie przeczytała chore przesłanie. – Jak powiedziałam, tak to sugeruje. Parę lat temu ścięłyśmy się przy okazji sprawy Jessa Barrowa, tuż przed tym, nim zabito jej wspólnika. Była twarda, ale na ogół robiła to, co do niej należało. W taki sposób, jaki uważała za stosowny. Eve odwróciła się i skierowała się do dużej, wzorcowo urządzonej garderoby. – Jest tu przygotowany strój wyjściowy. Czarna sukienka, eleganckie pantofle, bielizna, do tego biżuteria, która wygląda na prawdziwą. Wszystko w największym porządku. Szykowała się na wieczorne spotkanie. Z garderoby przeszła do eleganckiej łazienki, całej w bieli i srebrze. Na długim, białym blacie stał kwadratowy wazon z przejrzystego szkła z fioletowymi kwiatami – widocznie był to ulubiony kolor ofiary. – Ręczniki na grzejniku, szlafrok na wieszaku obok kabiny prysznicowej, kieliszek wina i jakieś mazidło do twarzy na szafce. – To maseczka. – Nie widzę żadnej maseczki. – Maseczka do twarzy – wyjaśniła Peabody, klepiąc się w policzki. – Bardzo ekskluzywna i droga. Ponieważ nie ma tu nic poza tym, może zamierzała nałożyć na twarz maseczkę, napić się wina, a potem wziąć prysznic, kiedy rozległ się dzwonek i poszła otworzyć drzwi. – No dobrze. Szykuje się do spotkania – sprawdzimy jej domowy gabinet – kiedy ktoś pojawia się na progu mieszkania. Eve wyszła z łazienki, nie przestając mówić. – Wszystko tu w największym porządku. Telewizor w sypialni włączony – nieco rozrywki podczas szykowania się do wyjścia. Jest tutaj, w łazience albo w garderobie, kiedy rozlega się dzwonek. – Ochrona przy wejściu do budynku – wtrąciła Peabody – wpuściła zabójcę do środka? – Dowiemy się z zapisu kamer monitoringu. Tak czy owak dostał się do budynku, a ona otworzyła drzwi. Wyobraziła sobie Leanore Bastwick w eleganckim, domowym stroju, kierującą się do

drzwi. Czy najpierw spojrzała przez judasz, zerknęła na monitor? Po co inwestować w dobre zabezpieczenia, jeśli potem się z nich nie korzysta? Eve doszła do wniosku, że ofiara skorzystała z nich, lecz nie poczuła się zagrożona. Otworzyła drzwi. – Zaatakował ją – ciągnęła. – Coś jej wstrzyknął albo wziął ją na ręce i zaniósł w głąb mieszkania. – Albo ona go zaprowadziła do sypialni? – wtrąciła Peabody. – Może to jej kochaś? – Była umówiona na spotkanie. Nie miała czasu na seks. Nie miała na sobie nic seksownego, nie była umalowana. Mógł ją siłą zaciągnąć do sypialni, a jednak nie wydaje mi się. Wszystko jest na swoim miejscu. Żadnego bałaganu. Eve urwała, wróciła do sypialni, obejrzała stopy denatki, wciąż w srebrzystych domowych pantoflach. – Żadnych otarć na piętach. Nie zaciągnął jej tu. – Czyli ją zaniósł. – Peabody zasznurowała usta, oceniając odległość z pokoju dziennego do sypialni. – Jeśli rzeczywiście ją tu przyniósł, miał do pokonania niezły kawałek drogi. Dlaczego to zrobił? – No właśnie, dlaczego? Brak śladów napaści na tle seksualnym. Może później ją ubrał, ale… Morris nam powie. Zabójca położył ją na łóżku. Nic nie świadczy o tym, że ją zakneblował, ale lekarz sądowy też to sprawdzi. Zabił ją, kiedy wciąż była nieprzytomna albo ogłuszona. Uwinął się raz-dwa, potem uciął jej język, by coś udowodnić, zostawił napis, żebym wiedziała, jaką mi wyświadczył przysługę, i wyszedł. Porozmawiajmy z asystentem, a potem obejrzyjmy zapisy kamer monitoringu. Chcę się przejść po mieszkaniu, nim wezwiemy techników. * Cecil Haversham sprawiał wrażenie służbisty i ubierał się elegancko. Siwe włosy miał obcięte krótko, na cezara, fryzura pasowała do eleganckiej, idealnie utrzymanej bródki. Kant spodni ciemnoszarego, trzyczęściowego garnituru był ostry jak żyletka. Biło od niego przygnębienie, kiedy siedział na krześle z wygiętym oparciem, przy czerwonym jak szminka stole, skromnie splótłszy dłonie. Eve skinęła umundurowanej funkcjonariuszce, żeby zostawiła ich samych, a potem zajęła miejsce u szczytu stołu. Peabody usiadła naprzeciwko świadka. – Panie Haversham, jestem porucznik Dallas, a to detektyw Peabody. Rozumiem, że nie jest panu łatwo. – Jestem wstrząśnięty. – W jego głosie można było wyczuć akcent brytyjskiej klasy wyższej, chociaż Eve wiedziała, że urodził się w Toledo w stanie Ohio. – Od jak dawna pracował pan dla pani Bastwick? – Jako jej asystent prawie dwa lata. Wcześniej byłem sekretarzem pana Vance’a Colliera z kancelarii Swana, Colbrecka, Colliera i Ivesa. – Jak otrzymał pan tę pracę? – Pani Bastwick zaproponowała mi etat, sporą podwyżkę plus dodatki. I uznałem, że prawo karne jest… Ciekawsze od prawa podatkowego. – Jako jej asystent znał pan sprawy, które prowadziła, jej klientów, jej życie towarzyskie. – Naturalnie. Pani Bastwick jest… Była kobietą bardzo zajętą, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Do moich obowiązków należało między innymi umawianie jej spotkań, dbanie o to, by efektywnie wykorzystywała czas. – Czy zna pan kogoś, kto źle życzyłby pani Bastwick? – Jako adwokat obrony w sprawach karnych naturalnie miała licznych wrogów. Wśród

adwokatów oskarżenia, klientów, którzy uważali, że niewłaściwie ich reprezentowała – co oczywiście jest bzdurą – oraz osób, w których imieniu występował prokurator. Nawet wśród policjantów. Spojrzał na Eve twardo, chociaż widać było, że jest przygnębiony. – Widzi pani, taki już miała zawód. – Tak. Czy ktoś szczególnie się wyróżniał? – Sam zadawałem sobie to pytanie, siedząc tutaj, przetrawiając wszystko. Naturalnie grożono jej. Mamy specjalny segregator, chętnie pani udostępnię kopie tych dokumentów, jeśli kancelaria wyrazi zgodę. Ale nikt jakoś szczególnie się nie wyróżniał. Pani Bastwick zawsze powtarzała, że jeśli nikt jej nie grozi ani nie mówi nic obraźliwego pod jej adresem, to znaczy, że nie pracuje jak należy. Muszę powiedzieć, pani porucznik, pani detektyw, że często muszą panie znajdować się w podobnym położeniu. Z powodu pracy, którą panie wykonują, robią sobie panie wrogów. Szczególnie kiedy wykonują panie swoje obowiązki jak należy. – Nie mogę nie przyznać panu racji. – Eve usiadła wygodniej. – Proszę mi powiedzieć, kiedy zaniepokoił się pan o panią Bastwick i co pan wtedy zrobił? – Zaniepokoiłem się, i to bardzo, dziś rano. Zwykle jestem w biurze kwadrans po ósmej. Mogę wtedy sprawdzić pocztę, plan zajęć na dany dzień, przygotować potrzebne notatki albo dokumenty na poranne spotkania. Pani Bastwick, o ile nie występuje w sądzie albo nie ma spotkań na mieście, przychodzi między wpół do dziewiątej a ósmą czterdzieści. Kiedy dziś rano zameldowałem się w pracy, zobaczyłem wiadomość od panów Chance’a Warrena i Zane’a Quirka. Wczoraj wieczorem pani Bastwick była z nimi umówiona na kolację, o ósmej w „Monique’s” przy Park. Wiadomość wysłano wczoraj o dwudziestej pierwszej zero trzy. Klienci byli poirytowani, że pani Bastwick nie przyszła. – Skontaktowali się z biurem po godzinach? – Tak. Pan Warren informował, że próbowali się dodzwonić na telefon komórkowy pani Bastwick – na numer służbowy, który im podała, jak wszystkim swoim klientom. Ponieważ nie udało im się z nią skontaktować, zadzwonili do biura, zostawili wiadomość. Urwał i odchrząknął. – Ponieważ było to niepodobne do pani Bastwick, na tyle się zaniepokoiłem, że próbowałem się do niej dodzwonić, ale włączyła się poczta głosowa, więc nagrałem się na oba jej numery. Następnie skontaktowałem się z panem Warrenem i dowiedziałem się, że pani Bastwick nie pojawiła się w restauracji. Pan Warren i pan Quirk zjedli sami kolację, opuścili lokal po dziesiątej. Kiedy urwał i znów odchrząknął, Peabody wtrąciła: – Może przynieść panu wody, panie Haversham? – Och, nie chciałbym sprawiać kłopotu. – To żaden kłopot. Doceniamy pana chęć służenia nam pomocą – powiedziała, wstając. – Bardzo pani miła. – Przesunął palcami po węźle krawata. – Spodziewałem się, że pani Bastwick pojawi się dziś rano w biurze dwadzieścia po ósmej, bo na jej polecenie umówiłem wcześnie rano spotkanie w kancelarii. Nie przyszła, przełożyłem więc spotkanie z klientem na późniejszy termin i znów spróbowałem się do niej dodzwonić. Przyznaję, pani porucznik… Och, dziękuję, pani detektyw – powiedział, kiedy Peabody przyniosła mu wysoką szklankę z wodą. Napił się i odetchnął głęboko. – Jak wspomniałem, przyznaję, że byłem wtedy już bardzo zaniepokojony. Bałem się, że pani Bastwick się pochorowała albo uległa jakiemuś wypadkowi. Postanowiłem przyjść tutaj, myśląc, że jest chora i nie może odbierać telefonów. Jak wyjaśniłem policji, mam szyfry, bo podlewam kwiaty, gdy pani Bastwick wyjeżdża z miasta. Kiedy mi nie otworzyła, jak zadzwoniłem, postanowiłem posłużyć się kodami i wejść do środka. Rozumiem,

że może to być poczytane za tupet, naruszenie prawa do prywatności, ale byłem szczerze zaniepokojony. – Wydaje mi się to całkiem na miejscu. – Dziękuję. – Znów wypił łyk wody. – Zawołałem ją i usłyszałem jakieś głosy – dopiero po chwili zorientowałem się, że w sypialni jest włączony telewizor. Jeszcze raz zawołałem. Byłem już bardzo zaniepokojony tym, że mi nie odpowiedziała, skierowałem się więc prosto do sypialni. Jeszcze raz zawołałem, na wypadek, gdyby była niedysponowana, i podszedłem do drzwi. – Czy drzwi były otwarte czy zamknięte? – Otwarte. Od razu ją zobaczyłem. Zobaczyłem… Wbiegłem do środka, sądząc, że mógłbym jej jakoś pomóc. Ale potem zatrzymałem się tuż przed łóżkiem, bo było aż nadto oczywiste, że już nikt nie może jej pomóc. Byłem wstrząśnięty. Może… Może krzyknąłem, nie jestem pewien. Wyjąłem telefon. Ręce mi się trzęsły, więc o mało go nie upuściłem. Zadzwoniłem pod dziewięćset jedenaście. Dyżurny, który – muszę dodać – był bardzo uprzejmy i opanowany, polecił mi, żebym niczego nie dotykał i zaczekał na przybycie policji. Dotknąłem drzwi frontowych, kiedy wchodziłem do środka, a potem znów, kiedy wpuszczałem policjantów. I może dotknąłem klamki w drzwiach do sypialni. Nie pamiętam. – W porządku. – Zobaczyłem napis na ścianie. Nie mogłem go nie zobaczyć. Ale nic z tego nie rozumiem. – Czy pamięta pan, czy w segregatorze z pogróżkami jest coś, co ma związek ze mną? Czy ktoś groził pani Bastwick w związku ze sprawą Jessa Barrowa? – Nie. Zacząłem pracować po sprawie Barrowa. Tylko o niej słyszałem. – Żeby formalnościom stało się zadość, proszę mi powiedzieć, co pan robił wczoraj między piątą po południu a ósmą wieczorem? – O, rety. – Pociągnął głębszy łyk wody. – Tak, naturalnie. Wyszedłem z biura pięć po piątej. Moja żona umówiła się ze swoją siostrą na kolację, bo przypadła moja kolej, żeby być gospodarzem spotkania naszego klubu szachowego. Marion niezbyt przepada za szachami. Dotarłem do domu dwadzieścia po piątej i wziąłem się do szykowania poczęstunku. Marion wyszła za piętnaście szósta, żeby spotkać się z siostrą i czegoś się napić przed kolacją, a pierwszy członek klubu pojawił się dokładnie o szóstej. Zjedliśmy lekki posiłek i graliśmy do… Chyba do wpół do dziesiątej. Ostatni członek klubu wyszedł tuż przed dziesiątą, wkrótce po tym, jak Marion wróciła do domu. Nasz klub liczy ośmiu członków. Mogę pani podać ich nazwiska. – Byłabym bardzo wdzięczna. To rutynowe postępowanie. – Rozumiem. Pani Bastwick była wymagającą szefową. Odpowiada mi to, bo najlepiej mi się pracuje, kiedy mam wytyczone jakieś konkretne zadania i cele, kiedy czekają mnie wyzwania. Według mnie idealnie do siebie pasowaliśmy. Rozumiem też, że niektórzy uważali ją za osobę trudną. Ja tak nie uważałem. Po raz pierwszy odwrócił wzrok, oczy mu zwilgotniały. Eve milczała, patrząc, jak mężczyzna stara się zapanować nad emocjami. – Przepraszam. Bardzo mną to wstrząsnęło. – Nie ma pośpiechu. – Dziękuję. Nie uważałem pani Bastwick za osobę trudną. A nawet gdyby było inaczej, powiedziałbym to, co pani teraz powiedziałem. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pomóc odnaleźć tego, kto odebrał jej życie. Musi mi pani tylko powiedzieć, co mam zrobić. – Naprawdę już bardzo nam pan pomógł – zapewniła go Peabody. – Może mógłby nam pan opowiedzieć, jak układały się stosunki pani Bastwick ze wspólnikami, kolegami,

pracownikami kancelarii. – No cóż, od czasu do czasu dochodziło do pewnych tarć, jak można się spodziewać. W firmie panuje duża rywalizacja. Ale powiedziałbym, że była ceniona i szanowana. Mój asystent kilka razy próbował się ze mną skontaktować. Policjantka poprosiła mnie, żebym nie odbierał telefonów, więc wyłączyłem aparat. Jednak jak tylko to będzie możliwe, powinienem wrócić do kancelarii. Jest tyle rzeczy do zrobienia, tyle spraw do przypilnowania. – Jeszcze jedno – powiedziała Eve. – Czy pana pracodawczyni zajmowała się teraz jakąś ważną, dużą sprawą? – Myślę, że obronę panów Warrena i Quirka można za taką uznać. Oskarżono ich o defraudację i oszustwo na szkodę ich własnej firmy doradztwa finansowego. W przyszłym tygodniu sprawa trafi do sądu. Pani Bastwick była pewna, że uda jej się uzyskać uniewinnienie od wszelkich zarzutów, jakie postawiono jej klientom. Jak pani wie, była w sądzie bezwzględna. – Taak. Czy jest ktoś, z kim chciałby pan, żebyśmy się skontaktowali w pana imieniu, panie Haversham? – W moim imieniu? – Przez chwilę nie krył zaskoczenia. – Nie, nie, ale dziękuję. Wrócę do kancelarii, zrobię, co trzeba zrobić. – Bylibyśmy wdzięczni za kopie tych pogróżek. – Tak, natychmiast porozmawiam z panem Sternem. – Możemy poprosić jednego z funkcjonariuszy, żeby odwiózł pana do kancelarii – zaproponowała Peabody. – To bardzo miło z pani strony. Ale to niedaleko stąd i chyba wolałbym się przejść. Wydaje mi się, że spacer pomoże mi uporządkować myśli. Wstał razem z Eve. – Rodzina pani Bastwick… Właśnie sobie o tym pomyślałem. Ma rodziców i siostrę. Rodzice mieszkają w Palm Springs, a siostra… – Urwał na chwilę i potarł skroń. – Mieszka ze swoją rodziną w East Washington. Czy mam się z nimi skontaktować? – Zajmiemy się tym – powiedziała mu Eve. – Jeśli jeszcze coś sobie pan przypomni, proszę nas powiadomić. – Naturalnie. Chciałbym o coś zapytać dla spokoju własnego umysłu. Czy śmierć nastąpiła szybko? – Sądzę, że tak. – Mam nadzieję, że nie cierpiała. Kiedy jej partnerka odprowadzała go do drzwi, Eve wróciła do garderoby. – Chociaż taki z niego sztywniak, był bardzo miły – zauważyła Peabody. – I odnoszę wrażenie, że ją naprawdę lubił. – On jedyny – odrzekła Eve. – Była twarda, bezwzględna i zarozumiała. Nie wydaje mi się, żeby miała dużo prawdziwych przyjaciół, chociaż z pewnością miała sporo znajomych, klientów, kolegów z pracy. Jest tutaj sejf, nie wygląda, jakby ktoś przy nim majstrował, ale chcę, żebyś wezwała kogoś z informatyków, żeby go otworzył i sprawdził. Porozmawiamy z jej agentem ubezpieczeniowym, wypytamy o cenne przedmioty. Na wszelki wypadek, Peabody, bo może jednak ten napis na ścianie to ściema. Eve umilkła na chwilę, przyciskając palce do powiek. „Pani prawdziwy i lojalny przyjaciel”. Te ostatnie słowa nie dawały jej spokoju. Musiała przestać o nich myśleć. Przynajmniej na razie. – No więc zapowiada się niezła heca. Trzeba niezwłocznie zawiadomić jej rodzinę, bo wiadomość o śmierci Bastwick szybko przecieknie do mediów. Musimy zwrócić się do

prokuratora o nakaz wydania nam kopii wszystkiego, co się da. Pogróżek, listy klientów, dokumentacji spraw. Kancelaria adwokacka jak zwykle będzie oponowała, może głośniej niż zwykle. Dziennikarze zaczną się ślinić, jak tylko poznają treść tego napisu na ścianie, bo nie uda nam się jej utajnić. – Kto miałby zabić w twoim imieniu? – Peabody zaczekała, aż Eve opuściła ręce. – Chciałam powiedzieć, kto chciałby zabić kogoś, kto potraktował cię niegrzecznie albo zadzierał nosa? – Nikt taki nie przychodzi mi do głowy. Staram się unikać znajomości z mordercami. – Nie chodzi mi o konkretne nazwiska, Dallas. Raczej o typ, rodzaj człowieka. Na przykład ktoś, komu pomogłaś, może uratowałaś go przed śmiercią. Albo ktoś blisko związany z kimś, komu pomogłaś, komu uratowałaś życie. To jedna kategoria. Druga możliwość: ktoś, kto śledzi twoją karierę zawodową. Jesteś osobą publiczną, czy tego chcesz, czy nie. Wiem, że tego nie chcesz, ale głośno o tobie w mediach. Masz na swoim koncie dużo śledztw zakończonych sukcesem. – Mamy na swoim koncie dużo takich spraw. – No tak, ale ja nie poślubiłam nieziemsko przystojnego Irlandczyka, mającego pieniędzy jak lodu. O nim też jest głośno w mediach. Dodaj do tego cały ten szum, związany ze sprawą Icove’ów, książkę Nadine o tym śledztwie, film, który okazał się wielkim przebojem. – Kurde. – Sfrustrowana, czując lekką migrenę, Eve ścisnęła głowę dłońmi. – Wiecznie będzie mnie to prześladowało. Ale rozumujesz logicznie, musimy podążyć właśnie tym tropem. To ktoś, kto sądzi, że jest mi coś winien. Ktoś, kto ubzdurał sobie, że mnie obroni, robiąc to, czego ja nie mogę zrobić. Będzie zabijał moich wrogów albo ludzi, których za takowych uważa. Bo prawdę mówiąc, Peabody, ani razu nie pomyślałam o Bastwick, odkąd Barrow przegrał apelację, a było to ponad rok temu. Weszła do sypialni i znów przeczytała napis. – Nie okazywała mi szacunku – mruknęła. – Miejmy nadzieję, że to nie jest główny motyw, bo lista osób, które nie okazały mi szacunku, byłaby wystarczająco długa, by opasać nią Ziemię. Ostatecznie jestem gliną. „Jej życie to kłamstwo; jej śmierć to nasza prawda”. Nasza? Czy ma wspólnika? Czy też mówi o mnie – o sobie i o mnie? – Wszystko na to wskazuje. Zrobił to dla ciebie i aby sprawiedliwości stało się zadość. Bastwick, adwokat obrony w sprawach kryminalnych, i ty, policjantka. Napisała to osoba wykształcona. Spójrz na ten średnik. Ilu znamy zabójców, którzy posługują się średnikiem? – Hm. Masz rację. No dobrze, będziemy musiały uwzględnić fakt, że jestem policjantką, sprawiedliwość, brak szacunku i w ogóle, ale w tej chwili skupmy się na ofierze i dlaczego właśnie ją wybrano. Jest szeroko znana, bogata, atrakcyjna, ma wielu wrogów. – Zupełnie jak ty – powiedziała cicho Peabody. W jej oczach można było dostrzec niepokój. – Może to też jakiś trop. – Nie jestem bogata, Roarke jest bogaty. I nie stroję się tak, jak ona codziennie się stroiła. – Dobrze wyglądasz. – Wielkie dzięki, Peabody. – Jesteś wysoka, szczupła, masz wysoko sklepione kości policzkowe i dołeczek w brodzie. Dobrze się prezentujesz, również przed kamerami. Jesteś twarda i nawet jak się wystroisz na jakąś imprezę z Roarkiem, i tak wiadomo, że jesteś policjantką. Może podobasz się temu facetowi i w taki sposób próbuje się do ciebie zalecać. – Gwiżdżę na to. – Ale trochę ją zemdliło, kiedy to usłyszała. – Zamiast snuć domysły, obejrzyjmy nagrania kamer monitoringu. I wezwijmy techników oraz ludzi z kostnicy. – Eve spojrzała na denatkę. – Trzeba się nią zająć.

– A zabójca? – Delia wskazała brodą napis, a potem wzięła swój płaszcz. – Nic nie rozumie. Nic a nic.

Rozdział 2 Eve wsunęła do swojego palmtopa dyskietkę z kamery zainstalowanej przed budynkiem i przewinęła ją na godzinę, poprzedzającą czas śmierci ofiary. – Może zabójca mieszka tutaj albo przyszedł dużo wcześniej, ale spróbujemy sprawdzić najbardziej prawdopodobny scenariusz. Przyglądała się ludziom, którzy wchodzili do budynku i z niego wychodzili. Jej uwagi nie umknął fakt, że targali torby z zakupami. Czy ludzie nigdy nie przestają robić zakupów? Na co im wszystkie te rzeczy? Zupełnie tego nie rozumiała. – Jesteśmy coraz bliżej – zauważyła Peabody. – O ile przyrządy prawidłowo określiły czas śmierci, został kwadrans. Może zabójca mieszka w tym budynku albo… – Patrz. To on. Razem z Peabody Eve przyglądała się dostawcy nieokreślonej płci, który podszedł do głównego wejścia. – Zastopuj podgląd. Widzisz, niesie na ramieniu duży karton, który zasłania mu twarz przed obiektywem kamery. Obszerny, brązowy płaszcz, brązowe spodnie, sznurowane buty, brązowe rękawiczki, ciemna czapka narciarska, naciągnięta nisko na czoło, szyja i dolna część twarzy owinięte szalikiem. Nawet trudno określić, jakiej jest rasy. – Stoi w taki sposób, że nie widać, który guzik naciska. Może komputerowcom uda się powiększyć obraz, ale z pewnością dzwoni do ofiary. Sprawia wrażenie dobrze zbudowanego, jednak… – Ma obszerny płaszcz, trudno ocenić budowę ciała. Możemy w przybliżeniu określić wzrost. Wszedł do środka. Przełączmy się na podgląd kamery zainstalowanej w holu. Skierował się prosto do windy – powiedziała Eve chwilę później. – Wie, gdzie są kamery. Łobuz był tu już wcześniej albo zdobył schemat rozmieszczenia kamer. Trzyma karton pod właściwym kątem. Wsiada do windy. Co widać? Ręce. Nie ma zbyt dużych dłoni. Może to być mężczyzna, lecz równie dobrze kobieta. Mamy dłonie, wzrost. Możemy się pokusić o zrobienie analizy. Kurde, wysiada z windy, inaczej sobie układa karton i kieruje się prosto do mieszkania ofiary. – Wpuściła ją czy jego do środka, tak jak powiedziałaś. I… Sięga do kieszeni. Dallas… – Tak, widzę. Szybko działa. Otwiera mu drzwi. „Pani Bastwick, Leanore Bastwick, mam dla pani przesyłkę. Jest dość ciężka, proszę pozwolić, że wniosę ją do środka.” Tak, trochę szerzej otworzyła drzwi, cofnęła się… Jest poza zasięgiem kamery. A on wchodzi do środka, sięgając po coś. Kurde, też poza zasięgiem kamery. Zamyka za sobą drzwi nogą. Szybko, gładko. Kurde. – Wszystko przebiegło tak, jak mówiłaś, zanim to obejrzałaś – stwierdziła Peabody. – Niezbyt jej to pomoże. – Eve pokręciła głową, przewijając obraz do punktu, kiedy drzwi znów się otworzyły. – Uwinął się w ciągu dwudziestu siedmiu minut. Panuje nad sytuacją, działa zgodnie z planem. I znów niesie karton, znów zasłania twarz. – Ale… Widzisz to? – Nie wiem, o czym mówisz. – Idzie raźnym, sprężystym krokiem. Jest zadowolony, jest naprawdę z siebie zadowolony. Tak bardzo, żeby to okazać. Nadal jednak pozostaje na tyle ostrożny, że do samego końca zasłania twarz przed kamerą. Poinformuj wydział ruchu, przekaż im zdjęcie, o ile jest coś warte. Przekonamy się, czy zabójca skorzystał z metra. I sprawdzimy taksówki. Ktoś, kto jest taki ostrożny, nie wsiadł do taksówki w pobliżu budynku, ale jednak spróbujmy coś ustalić.

Obeszły mieszkanie Bastwick, zajrzały do jej gabinetu, spisały sprzęt elektroniczny do sprawdzenia przez wydział przestępstw elektronicznych, sprawdziły telefony ofiary, szukając jakichś połączeń, których mogłyby się uchwycić. Eve przeprowadziła krótką rozmowę z Dawsonem, szefem techników kryminalistyki. – Komputerowcy przyślą tu swoich ludzi po sprzęt elektroniczny. Zabójca korzystał z windy B, więc również ją zbadajcie. Poleciłam wyłączyć tę kabinę z eksploatacji, póki nie sprawdzicie odcisków palców. – Natychmiast przystępujemy do pracy. – Dawson rzucił jej szybkie spojrzenie swymi ciemnymi oczami spod białego kaptura technika. – Damy z siebie wszystko, Dallas. Nikt nie lubi prezentu ze swoim nazwiskiem na miejscu zbrodni. Razem z nią przyjrzał się uważnie napisowi na ścianie. – Niezwykły sposób pożegnania starego roku – powiedział. Eve wyszła z sypialni, dołączyła do Peabody. Razem opuściły budynek. – Pierwsze rozmowy z sąsiadami nic nie dały – poinformowała ją partnerka. – Nikt nie widział kuriera. Ci z wydziału ruchu wciąż sprawdzają zapisy kamer monitoringu, ale dotąd nie znaleźli nikogo, kto by pasował. Naturalnie mógł się pozbyć kartonu. – Nie sądzę. Nie, jeśli będzie mu jeszcze potrzebny. – Kolejny raz. – Peabody usiadła na miejscu dla pasażera w samochodzie Eve. – Sądzisz, że znajdzie sobie kolejny cel? – Można tak założyć. Żwawy krok – przypomniała swojej partnerce i włączyła się do ruchu. – Za bardzo mu się spodobało, by nie spróbował zrobić tego jeszcze raz. Ale postaramy się mu przeszkodzić. Sprawdź jej przyjaciół, przyjaciółki, byłych, współpracowników, klientów. – Jess Barrow. Siedzi za kratkami, ale jeśli jest ktoś, kto chciałby dopaść ciebie i ją, i to za jednym zamachem, doskonale pasuje. Ty go wsadziłaś do więzienia, ona go z stamtąd nie wyciągnęła. – Jednak dzięki niej będzie siedział krócej, niż powinien. Lecz zgoda, pasuje. No i firma, w której pracuje. Najpierw Fitzhugh, teraz Bastwick. W ciągu dwóch lat zginęło dwóch pracowników kancelarii. Przyjrzymy się przez lupę jej teczce z pogróżkami. – Hm. A co z pogróżkami, które ty otrzymałaś? Eve bębniła palcami w kierownicę, jadąc do komendy. – Nikt mi nie groził. Ale sprawdzimy co innego. Listy od wielbicieli. Tylko że nie przechowuję ich, jak trafią do moich rąk. – Ale ja tak. Dostałam kilka naprawdę miłych wiadomości po premierze filmu o Icove’ach. – Na myśl o tym Peabody pokraśniała z zadowolenia. – Najbardziej mi się podobała wiadomość od pewnej dwunastolatki, która napisała, że chciała zostać gwiazdą ekranu, ale teraz chce być policjantką, jak ja. Naprawdę bardzo słodki list. Ty prawdopodobnie dostałaś ich tony. – Nie wiem. – Czując skrępowanie, Eve poprawiła się w fotelu. – Jeśli coś dotarło do komendy, wszystko skierowałam do Kyunga. Ostatecznie jest rzecznikiem prasowym, prawda? Tym, co trafiło do ludzi z Hollywood, na moje polecenie oni się zajęli. Na rany Chrystusa, jestem gliną. Delia odczekała dłuższą chwilę. – Cóż, prawdopodobnie mają wszystko w archiwum. Dallas zdjęła rękę z kierownicy i gwałtownym ruchem przeciągnęła dłonią po włosach. – Tak, przypuszczalnie tak zrobili. I masz rację, trzeba wszystko przeczytać i przeanalizować. Daj mi chwilę czasu. Musiała ochłonąć, uspokoić się. Czyż nie powiedziała dopiero co, że jest gliną? Zatem musi zacząć rozumować jak glina.

Odsunąć na bok emocje, lęk i ten przeklęty ból głowy, by zająć się tym, czym należy się zająć. – Poprosimy Mirę, żeby przydzieliła nam jakiegoś psychologa do pośredniczenia między Hollywood a Kyungiem. Kyung nie jest dupkiem, będzie wiedział, jak nad tym zapanować, a psycholog-behawiorysta przeprowadzi analizy. Jeśli ten napis na ścianie to nie zasłona dymna – mało prawdopodobne, ale nie można tego wykluczyć – można założyć, że zabójca już wcześniej kontaktował się ze mną w taki czy inny sposób albo przynajmniej próbował się ze mną skomunikować. Więc zwrócimy się do tych, którzy będą wiedzieli, czego szukać. – Dobrze. Zadzwonię do Kyunga i zostawię tę sprawę jemu. Jest rzecznikiem prasowym, prawda? – Peabody powtórzyła słowa Eve. – Więc to jego działka. Jeśli natknie się na coś podejrzanego, podążymy tym tropem. – Zgadza się. Zajmij się tym, Peabody – poleciła Eve, kiedy wjechała do garażu pod budynkiem komendy. – Postaramy się jak najdłużej utrzymać rzecz w tajemnicy, ale będziemy działać zgodnie z procedurą. Natychmiast pójdę do Whitneya – dodała, zaparkowawszy. – Muszę złożyć mu pełny raport i to jak najszybciej. A ty zleć, co trzeba i komu trzeba, w kwestii łączności. Sporządź raport, wyślij kopię do komendanta i do Miry. – Z nią też powinnaś porozmawiać – dodała Peabody, mając na myśli szefową policyjnych psychologów i specjalistkę od sporządzania portretów psychologicznych. – Wiem i zrobię to. Ale najpierw pójdę do Whitneya. Rozważy wszystkie plusy i minusy pozostawienia tej sprawy nam… Mnie. Muszę znaleźć mocne argumenty za tym, żeby przydzielił nam to śledztwo. – Nie pomyślałam o tym. A powinnam była. Kurde. – Peabody razem z Eve wsiadła do windy. – Ty zajmij się rzecznikiem prasowym, ja zajmę się tym. Działaj szybko – poleciła jej Eve. – Chcę pojechać do kancelarii adwokackiej i do kostnicy. Została w windzie, a Peabody wysiadła. Policjanci i cywilni pracownicy komendy wciskali się, wysiadali, tłoczyli. Zwykle Dallas przepychała się do wyjścia i korzystała z ruchomych schodów. Ale tutejsze windy, chociaż tak irytujące, były szybsze. Gdy w końcu dopchnęła się do wyjścia, nakazała sobie w duchu, żeby mówić jasno, dokładnie, spokojnie. Weszła do sekretariatu, gdzie siedziała sekretarka Whitneya. – Muszę się z nim zobaczyć. Kobieta ze zdziwieniem uniosła brwi. – Pani porucznik, nie jest pani umówiona. – Muszę jak najszybciej porozmawiać z komendantem Whitneyem. To ważne. Sekretarka skinęła głową i nie zadając żadnych pytań, powiedziała cicho do interkomu: – Panie komendancie, jest tu porucznik Dallas, prosi o rozmowę z panem. Tak, panie komendancie, teraz. Naturalnie. – Rozłączyła się. – Proszę wejść, pani porucznik. – Dziękuję. – Eve skierowała się do dużych, podwójnych drzwi, ale przystanęła. – Czy zna pani sekretarkę doktor Miry? – Tak. – Kobieta się uśmiechnęła. – I tak się składa, że dość dobrze. – Mogłaby się od pani czegoś nauczyć – mruknęła Eve, otwierając drzwi do gabinetu komendanta. Siedział za swoim wielkim biurkiem; był potężnym mężczyzną o szerokich barach. Akurat z kimś rozmawiał przez telefon. Zaprosił Eve do środka i dał znak, żeby zaczekała. Zamknęła drzwi za sobą i wykorzystała te kilka chwil, jakich potrzebował, by zakończyć rozmowę, na upewnienie się, że potrafi zachować pełne opanowanie.

Rozłączył się i spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczami. Pracował za biurkiem, pomyślała, ale nadal spojrzenie miał przebiegłe jak zwykły policjant, którym kiedyś był. – Leanore Bastwick. – Tak jest, panie komendancie. Chociaż wskazał fotel, Eve nie usiadła, lecz podeszła bliżej. – Chciałam osobiście zapoznać pana z sytuacją, stanem sprawy. – Domyślam się. Miał szeroką, ciemną twarz i krótkie włosy, w których siwizna robiła postępy. Ale uznała, że wygląda na wypoczętego, nawet odprężonego, więc pomyślała, że miło spędził święta. Za chwilę zepsuje mu humor. – Poinformowano pana o jej śmierci? – spytała Eve. – Ponieważ była znaną adwokat obrony i regularnie mieliśmy z nią do czynienia, a do tego kokietowała dziennikarzy, poinformowano mnie o zgłoszeniu pod dziewięćset jedenaście i o tym, że to ty z Peabody kierujecie dochodzeniem. O czym powinienem natychmiast się dowiedzieć? – Zwłoki znalazł jej asystent, Cecil Haversham, koło godziny dziewiątej, kiedy zaniepokojony tym, że nie stawiła się na umówione spotkania, wszedł do jej mieszkania. Haversham znał szyfry jako jej asystent. Sprawdzimy jego alibi, ale jeszcze nie jest podejrzany. Ofiarę uduszono, najprawdopodobniej garotą. Brak śladów walki i wykorzystania seksualnego. Ustalono godzinę zgonu na osiemnastą trzydzieści trzy wczoraj wieczorem. Kamery zarejestrowały pojawienie się w budynku kogoś udającego kuriera. Zasłaniał kartonem twarz przed obiektywem kamer. – Co świadczy o tym, że wiedział, gdzie je zainstalowano, i nie pierwszy raz był w tym budynku. – Tak jest, panie komendancie. Sama otworzyła mu drzwi. Kamery zarejestrowały, jak sięgał do prawej kieszeni, kiedy Bastwick się cofnęła, żeby go wpuścić do środka. Jakieś dwadzieścia pięć minut po tym, jak wszedł do mieszkania ofiary, opuścił je, nadal niosąc karton. – Szybko się uwinął. – Tak jest, panie komendancie. Ogółem przebywał w budynku niespełna pół godziny. Rozsiadł się w fotelu. – Zawodowiec? – Prawie wszystko o tym świadczy. Ale na razie nie jest to najbardziej prawdopodobne. Technicy sprawdzają mieszkanie, zwłoki przewieziono do kostnicy. Poprosiłam, żeby sekcję przeprowadził główny lekarz sądowy Morris. – Naturalnie. – Whitney rozłożył swoje wielkie dłonie. – I wiemy że sprawą zainteresują się media, jako że ofiara lubiła sama się do nich zwracać, walcząc o dobro swoich klientów. Zwykle nie przychodzisz do mnie, chyba, że cię wezwę. O czym teraz powinienem się dowiedzieć? W raporcie nie ma nic, co by mnie uderzyło. – Panie komendancie, czy mogę skorzystać z pańskiego ekranu? Zrobił przyzwalający gest ręką. Chwilę jej to zajęło – Chryste, nienawidziła urządzeń elektronicznych – ale udało jej się znaleźć czytnik dysków, uruchomić go i włączyć odtwarzanie. Na ekranie ukazał się napis, umieszczony na ścianie nad zwłokami. Whitney wstał z fotela i wolno okrążył biurko, nie spuszczając oczu z ekranu. – Kiedy ostatni raz rozmawiałaś z ofiarą albo się z nią widziałaś? – Przy okazji apelacji dotyczącej Jessa Barrowa, odrzuconej przez sąd. Z rok temu. Od tamtej pory nie prowadziłam żadnych spraw, w których występowałaby jako pełnomocniczka

oskarżonych. Czasami się widywałyśmy. Częściej podczas śledztwa dotyczącego Barrowa oraz dochodzenia w sprawie zabójstwa jej wspólnika, Fitzhugha. Ale były to tylko służbowe spotkania gliny i adwokata. Nie lubiłam jej ani jako człowieka, ani jako prawnika, lecz wielu osób nie darzę sympatią. – Czy kiedykolwiek powiedziałaś głośno, że życzysz jej śmierci? – Panie komendancie… – Nawet mimochodem, pani porucznik. – Jego oczy, utkwione w niej, mówiły: żadnych wykrętów. – Komukolwiek, pod wpływem emocji? – Nie, panie komendancie. Mogłam wyrażać się o niej niepochlebnie i prawdopodobnie to robiłam. Ale rzecz w tym, panie komendancie, że niezbyt często stykałyśmy się na płaszczyźnie zawodowej. Właściwie to częściej dochodziło do starć między mną a Fitzhughem, zanim go zamordowano, bo częściej miałam do czynienia w sądzie z nim niż z Bastwick. Nigdy nie spotkałyśmy się prywatnie ani na gruncie towarzyskim, nigdy nie rozmawiałyśmy o niczym, co nie miało związku ze śledztwem. Sądząc po tym, z jaką łatwością zabójca dostał się do mieszkania, skłonna jestem przypuszczać, że znał ofiarę znacznie lepiej niż ja. Ale to się zmieni. – Nie da się tego ukryć przed mediami. – Whitney skinął głową w stronę ekranu. – Owszem, panie komendancie. Nawet gdybyśmy spróbowali to ukryć, zabójca wszystko rozgłosi. Po co zadać sobie tyle trudu, by napisać coś takiego, a potem nie zwrócić na siebie uwagi albo nie zaskarbić wdzięczności? Whitney wrócił za biurko i usiadł. – Obydwoje wiemy, że byłoby znacznie… rozsądniej, gdybym komuś innemu zlecił prowadzenie tego śledztwa. – Może byłoby to rozsądniejsze, panie komendancie, ale chciałam prosić, żeby pan tego nie robił. Jeśli sprawca poważnie traktuje swoje słowa, to zabójstwo Bastwick jest przysługą, którą mi wyświadczył, karą za brak szacunku. Odebranie mi tej sprawy mogłoby zostać uznane jako jeszcze większy przejaw braku szacunku. Zabójca sądzi, że mnie zna, ale się myli. Dzięki temu mam nad nim przewagę. Zachowaj pełne opanowanie, nakazała sobie Eve. – Peabody zajmuje się całą korespondencją, jaką wysłano do mnie na adres komendy, a także do ludzi z Hollywood, chodzi o rozgłos, jaki zyskała sprawa Icove’ów, a następnie książka i film nakręcony na jej podstawie. Zwrócimy się do doktor Miry, żeby przydzieliła kogoś od siebie do analizy wspomnianej korespondencji, jeśli nie ma czasu sama się tym zająć. Jest wielce prawdopodobne, że zabójca próbował się ze mną wcześniej skontaktować, i to nieraz. W dodatku, ponieważ znam już kancelarię, w której pracowała ofiara, w związku z poprzednim zabójstwem, będzie mi łatwiej. Wylicz wszystko po kolei, powtórzyła sobie w duchu. Szybko i rzeczowo. – Dwa zabójstwa w jednej kancelarii adwokackiej to dość podejrzane. Podobnie jak znajomość przez zabójcę budynku, w którym mieszkała ofiara. Orientował się, gdzie dokładnie są zainstalowane kamery, gdzie jest jej mieszkanie. Poza tym wiedział, że ofiara znajduje się w domu, do tego sama. Inaczej nie zdecydowałby się przyjść właśnie o tej porze. To świadczy, że zdobył tę wiedzę od środka lub przeprowadził dokładne rozpoznanie. – Na ścianie widnieje twoje nazwisko, Dallas. – Tak jest, panie komendancie. Chciał zwrócić moją uwagę, panie komendancie, w przeciwnym razie nie zostawiłby żadnych śladów, a już z pewnością żadnego napisu. Więc chcę mu poświęcić uwagę. Wtedy istnieje duże prawdopodobieństwo, że znów spróbuje się ze mną skontaktować. Nie można wykluczyć, że pod pewnym względem ta sprawa ma wymiar osobisty, jako że na ścianie jest moje nazwisko. Mam jednak nadzieję, że uwierzy mi pan na

słowo, że nie przeszkodzi mi to w pracy. Whitney złożył dłonie i zaczął stukać palcami w biurko, przyglądając się uważnie Eve. – Gdybym postanowił powierzyć tę sprawę komuś innemu, którego pracownika ze swojego wydziału byś poleciła? To było jak kopniak w brzuch, ale Eve zapanowała nad nerwami i odpowiedziała spokojnie: – Mogłabym polecić każdego ze swoich ludzi. Każdy z nich pokierowałby śledztwem, dokładając największych starań, i doprowadziłby je do końca. – To właściwa odpowiedź. Zapamiętaj to sobie, ja też to zapamiętam. Porozmawiam z Tibble’em. A ty porozmawiaj z Kyungiem, jak masz sobie poradzić z dziennikarzami, kiedy ta sprawa wyjdzie na jaw, bo na pewno tak się stanie. Oczekuję, że dotrzyma pani danego mi słowa, pani porucznik. Jeśli coś przeszkodzi pani w prowadzeniu śledztwa, poinformuje mnie pani o tym i się wycofa. – Tak jest, panie komendancie. – Bierzcie się do pracy. – Dziękuję, panie komendancie. Eve starała się nie okazać zbyt wielkiej ulgi, kiedy opuszczała gabinet. Bez emocji, znów sobie powiedziała. To tylko kolejne śledztwo. Lecz oszukiwała samą siebie. Bo każde śledztwo traktowała osobiście. Ruszyła prosto do wydziału zabójstw, starając się nie zwracać uwagi na lekki ból z tyłu czaszki. Kiedy weszła do sali ogólnej wydziału, przez chwilę przyglądała się swoim ludziom. Nic a nic nie skłamała. Mogła polecić każdego z nich. Każdego z nich, od Jenkinsona, siorbiącego obrzydliwą kawę i z chmurną miną spoglądającego na monitor swojego komputera, do Baxtera, który położył nogi w błyszczących, drogich butach na biurku i rozmawiał z kimś przez telefon. Carmichael i Santiago spierali się o coś cicho. Jeszcze nie zdjęli świątecznych dekoracji, nie usunęli śmiesznego, nędznego drzewka i osobliwego zestawu symbolicznych ozdób, od kolby kukurydzy przez pogiętą menorę do wywołującego drżenie świętego mikołaja-zombie. No i ten napis, który wisiał – i jeśli o nią chodzi, nigdy nie zniknie – nad drzwiami do pokoju socjalnego. NIEWAŻNE, JAKIEJ JESTEŚ RASY, RELIGII, JAKĄ MASZ ORIENTACJĘ SEKSUALNĄ CZY POGLĄDY POLITYCZNE. SŁUŻYMY CI I CHRONIMY CIĘ, PONIEWAŻ MOŻESZ ZGINĄĆ. Właśnie tak jest, pomyślała, kiedy z pomieszczenia socjalnego wyszedł Reineke, niosąc obrzydliwą kawę. Wróciła do swojego gabinetu, gdzie miała naprawdę wyborną kawę. Pomyślała, po raz pierwszy, że mogłaby udostępnić naprawdę świetną kawę Roarke’a w pomieszczeniu socjalnym. Ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu, uznając go za zbyt sentymentalny. Tradycji, zgodnie z którą gliniarze piją kiepską kawę, nie wolno łamać tylko dlatego, że jest się dumnym z gliniarzy, którymi się dowodzi. No i zepsułaby im zabawę, bo już nie zakradaliby się do jej gabinetu, żeby ukradkiem nalać sobie dobrej kawy z autokucharza. Jakie miała prawo psuć im zabawę? Więc zdjęła płaszcz, zaprogramowała dla siebie ową dobrą kawę i usiadła, żeby założyć teczkę sprawy i umieścić na tablicy to, co wiedziała. Ofiara zasłużyła sobie, by Eve postępowała zgodnie z procedurą – a jej lepiej się

pracowało, kiedy przestrzegała procedury. Razem z Peabody przesłuchają pracowników kancelarii adwokackiej, a potem skontaktują się z Morrisem w kostnicy. Osobiście będzie nękała techników i laborantów. I wykroi dość czasu, żeby zgodnie z poleceniem komendanta skontaktować się z Kyungiem. Nadine, pomyślała, masując odruchowo kark. Nadine Furst – świetna dziennikarka telewizyjna i autorka bestsellerowej Sprawy Icove’ów. Musi porozmawiać z Nadine. Jeśli ktoś się nią interesował – a Eve była pewna, że zabójca zebrał o niej wszystkie informacje – wiedział, że Eve przyjaźni się z Nadine. I mógł uznać ją za osobę, która ułatwi mu dostęp do Eve. Osoba publiczna, znana dziennikarka telewizyjna i dociekliwa reporterka idealnie nadawała się do takiej roli. Tak czy owak, gdy tylko do wiadomości publicznej przeciekną jakieś szczegóły o tym zabójstwie, Nadine Furst wyczuje sensacyjny materiał jak kot wyczuje mysz. Lepiej wcześniej się do niej zwrócić. Rozważając, jak najlepiej to rozegrać, Eve usłyszała stukot szpilek w korytarzu, prowadzącym do jej gabinetu. Sądząc, że to Nadine, podniosła się, żeby zasłonić tablicę z informacjami. Weszła doktor Mira. Konsultantka nie miała w zwyczaju sama do niej przychodzić, nie mówiąc już o tym, żeby wejść do gabinetu i zamknąć za sobą drzwi. – Siadaj – poleciła Mira. Bardziej zaskoczona niż oburzona, Eve wskazała jej swój fotel. – Usiądź tu. – Siadaj – warknęła Mira i szybko opadła na bardzo niewygodny fotel dla gości. – Jesteś kobietą inteligentną – powiedziała Mira. – I wyjątkowo zdolną policjantką. A zatem wiesz, że powinnaś przekazać kierowanie tym śledztwem komuś innemu. – Jestem inteligentną kobietą – przyznała jej rację Eve. – I wyjątkowo zdolną policjantką. Dlatego za nic nie oddam nikomu tego śledztwa, ponieważ ktoś wykorzystał mnie jako usprawiedliwienie dla popełnienia morderstwa. – To sprawa osobista. Eve usiadła w swoim fotelu i odetchnęła głęboko. – Wszystkie śledztwa traktuję jak sprawę osobistą – odparowała, aż wytworna Mira rzuciła jej ponure spojrzenie. – Nie ma nic bardziej osobistego niż morderstwo. Dobry gliniarz wie, jak zachować obiektywizm w sprawach osobistych. – Posłuchaj. – Mira urwała i machnęła ręką w powietrzu, by dać znak, że potrzebuje chwili do namysłu. Eve milczała. Dziś Mira nie miała na sobie kostiumu w stonowanym kolorze, jak zwykle, tylko ceglastoczerwony, ale jak zawsze prezentowała się bez zarzutu. Czarne, grube włosy miała równo obcięte i ta fryzura sprawiała, że jej niebieskie oczy wydawały się nieco ciemniejsze. A może to tylko efekt irytacji, pomyślała Eve. Dopiero teraz Mira skrzywiła się, kiedy jakaś sprężyna ukłuła ją w siedzenie. Skrzyżowała swoje zgrabne nogi. – To sprawa osobista dla zabójcy. Uważa się – żeby nie komplikować sprawy, będę używała formy „on” – za twojego przyjaciela, a nawet obrońcę. Wyobraził sobie, że coś was łączy. I uważa, że ta więź jeszcze się pogłębiła, skoro zabił dla ciebie. Dał ci prezent. I będzie oczekiwał od ciebie podziękowania, wcześniej czy później.

– Rozczaruje się. – Wtedy znów zaatakuje. – A jeśli zrezygnuję z kierowania tym śledztwem, jeśli dam mu do zrozumienia, że ta sprawa nie jest warta mojego czasu i wysiłku, co wtedy? Czy nie zechce znów kogoś zabić, postanowi lepiej się postarać, znaleźć osobę, której śmierć uznam za wartą swojego czasu i wysiłku? Mira postukała w podłogę obcasem ceglastoczerwonych czółenek. – Wyjątkowo dobra policjantka – mruknęła. – Tak, nie można tego wykluczyć. Natomiast nie ulega wątpliwości, że chodzi mu przede wszystkim o ciebie. – Nie wiem, czy to takie oczywiste. Chociaż owszem, bardzo prawdopodobne. Nie można jednak wykluczyć, że w gruncie rzeczy jego celem była Bastwick. Muszę to wyjaśnić, potwierdzić lub odrzucić. Według mnie podstawowe pytanie, jakie powinnyśmy sobie zadać, brzmi: dlaczego chodzi mu przede wszystkim o mnie? Skąd się wzięła ta jego wyimaginowana przyjaźń ze mną? Jak mam ją wykorzystać, żeby go powstrzymać? Pomóż mi znaleźć odpowiedź na te pytania. Mira westchnęła głęboko i spojrzała w kierunku autokucharza. – Chcesz tej herbaty, którą lubisz? Chyba mam jej trochę. – Prawdę mówiąc, tak. Jestem zdenerwowana. Martwię się o ciebie. Eve wstała, by zaprogramować herbatę. – Nie możesz pozwolić, żeby stało się to sprawą osobistą. – Zawsze są to sprawy osobiste – odparowała Mira i uśmiechnęła się, kiedy Eve na nią spojrzała. – Dobry psychiatra jest jak dobry gliniarz, wie, jak zachować obiektywizm w sprawach osobistych. Ten ktoś, Eve, uważa cię za swój ideał, a to bardzo niebezpieczne. – Dlaczego? – Eve podała jej herbatę. – Nie dlaczego to niebezpieczne, bo to wiem. Tylko dlaczego mnie sobie wyidealizował? – Jesteś silną kobietą, wykonujesz niebezpieczny zawód. I odnosisz sukcesy. – Jest bardzo dużo policjantek – zauważyła Eve. – Wiele z nich zrobiło karierę. – Do tego trzeba dodać, że większość z prowadzonych przez ciebie śledztw stanowi przedmiot szczególnego zainteresowania mediów. Zostałaś żoną wpływowego człowieka, który odniósł ogromny sukces w życiu, jest postacią dość tajemniczą i także stanowi obiekt szczególnego zainteresowania mediów. – Napiła się herbaty. Eve zadumała się nad jej słowami. – Zostałaś opisana w książce, uznanej za bestseller, pokazano cię w filmie, który okazał się przebojem kinowym i został wysoko oceniony przez krytyków – ciągnęła Mira. – Ryzykujesz życie, żeby chronić i służyć, chociaż mogłabyś po prostu podróżować po świecie, wieść dostatnie, uprzywilejowane życie. A ty zamiast to robić, ciężko pracujesz, czasem o najdziwniejszych porach dnia i nocy, do tego ryzykujesz, żeby sprawiedliwości stało się zadość. – No właśnie. Więc po co zabijać Bastwick? Albo kogokolwiek? Przecież ja tylko wykonuję swoje obowiązki. – Ale nie wymierzasz sprawiedliwości tak, jak on to widzi – odparła Mira. – No bo czy to możliwe? Jesteś wzorem, lecz zarazem krępują cię przepisy, które obowiązują w twojej pracy. Więc ten człowiek postanawia wymierzyć sprawiedliwość w twoim imieniu. – Tylko dlaczego właśnie Bastwick? Przecież nie była ważna. – Dla ciebie nie, lecz w oczach tego człowieka uosabiała wszystkich pełnomocników obrony, którzy przeszkadzają ci w pracy. Wszystkich, którzy okazali ci brak szacunku, nie złożyli ci hołdu, tak jak powinni to zrobić.

– Chryste. – Spojrzała na tablicę, na zdjęcia żywej i martwej Bastwick. – Lecz właściwie nie prowadziłam żadnych spraw, w których Bastwick występowała jako obrońca. A tych kilka, przy których się zetknęłyśmy, pochodzi sprzed paru lat. – Może przez jakiś czas planował sobie to wszystko, przygotowywał się do działania. Być może w ostatnim czasie ta kobieta publicznie albo prywatnie powiedziała o tobie coś, co wywołało oburzenie tego człowieka. Ale jeszcze nie wściekłość. Eve znów spojrzała na tablicę. – Ale mogła pojawić się i wściekłość. Ofiara też była wybitną specjalistką w swojej dziedzinie. Może dlatego wybór padł na nią. To było starannie zaplanowane zabójstwo, cel został jasno określony. I według mnie sprawca miał nadzieję, że go docenię. Gdyby było to działanie bezinteresowne – jak próbuje to przedstawić sprawca w pozostawionej wiadomości – ten człowiek nie zostawiłby żadnego napisu. – Spojrzała na Mirę, czekając na jej potwierdzenie, że ma rację. – Dobrze mówię? Jeśli rzeczywiście chcemy wyświadczyć komuś przysługę, nie oczekujemy nagrody. – Nie. Nie w przypadku prawdziwej przysługi. A tutaj oczekuje się od ciebie czegoś w zamian. – Zabójca chciał zwrócić na siebie moją uwagę. To rozumiem. Jeśli nie okażę mu zainteresowania, znów kogoś zabije. Jeśli okażę… zrobi to ponownie, bo spodobało mu się zabijanie. Poza tym, jeśli ktoś jest obiektem naszego… Uwielbienia, że tak powiem z braku lepszego słowa, czy nie chcemy stale go obdarowywać? – Tak, ale zawsze czeka się na wdzięczność, podziękowanie, nawet odwzajemnienie. Chce się coś dostać w zamian, Eve. – Bez względu na to, jak się zachowam – o ile nie jesteśmy w błędzie i chodziło wyłącznie o Bastwick – sprawca na tym nie poprzestanie. Jeśli pokieruję tym śledztwem, są większe szanse, że go powstrzymam. Może uda się przewidzieć, kogo sobie wybrał na kolejną ofiarę. – Albo ty nią będziesz. Bo w końcu go rozczarujesz, poczuje się przez ciebie zdradzony. Idole zawsze upadają, Eve. – Tak czy owak wcześniej czy później będę kolejnym celem. Mira nic nie powiedziała, siedziała przez chwilę w milczeniu, popijając herbatę. – Jeśli byłby to rodzaj prowokacji – swego rodzaju „złap mnie, jeśli potrafisz”, nie martwiłabym się tak. Ale to nie rywalizacja, to coś w rodzaju poświęcenia. Wzięła głęboki oddech, odstawiła filiżankę. – Sama przeanalizuję korespondencję. Będziemy szukali kogoś, kto wiele razy pisał do ciebie lub jakoś próbował się z tobą skontaktować. Kogoś, kto czuje z tobą jakąś więź. Bo tego nie da się ukryć. Ta więź mogła się pogłębić przez pisanie do ciebie. Nie przeczytałam raportu Peabody tak dokładnie, jak powinnam – przyznała się Mira. – Ale na podstawie pobieżnej lektury doszłam do wniosku, że zabójca w pełni się kontroluje. Był bardzo ostrożny, wcześniej poznał zwyczaje ofiary i system zabezpieczeń w jej budynku. Czyli interesował się nią, śledził ją albo w jakiś inny sposób poznał jej zwyczaje. Zdobył również informacje o tobie, bo chociaż z jednej strony zależy mu, żeby zwrócić na siebie twoją uwagę, nie chce zostać złapany. „Twój prawdziwy i lojalny przyjaciel” – zacytowała. – Jego słowa świadczą, że w to wierzy. Wierzy, że tylko on potrafi stanąć w twojej obronie i jest gotów to zrobić. Roarke powinien zachować ostrożność. – Roarke? – Twój mąż nie ukarał kobiety, która okazała ci brak szacunku, więc jak może być ciebie wart?

– Jeśli sądzisz, że weźmie sobie na cel Roarke’a… – Jeszcze nie teraz – przerwała jej Mira. – Ale kiedyś może to zrobić. Może czuć potrzebę wyeliminowania osób z twojego najbliższego otoczenia, by znaleźć się bliżej ciebie. Na razie sporządził listę wrogów. O ile sporządził jakąkolwiek listę. Ale zapewniam cię, że wie o tych, których kochasz, o twoich przyjaciołach. O twojej partnerce. Eve znów wstała. – Peabody? Moi ludzie? Mavis… Boże, jej córeczka? – Nie pomyślała o nich. A teraz, kiedy sobie to uświadomiła… – Przekażę komuś innemu kierowanie śledztwem. Wycofam się. Zrezygnuję. – Nie. – Mira pokręciła głową. – Miałaś rację, to ja się myliłam. Twoja decyzja nie wpłynie na zmianę jego postępowania. To może nawet spotęgować jego potrzebę wyręczania cię w wymierzaniu sprawiedliwości. Musisz bardzo się pilnować podczas publicznych wystąpień. Będzie chłonął każde twoje słowo, każdy gest. I uczucia, jakie wzbudzą w nim twoje słowa i gesty, staną się jego prawdą. Eve, ty nie tylko kierujesz tym śledztwem, nie tylko jesteś powiązana z ofiarą w mniemaniu zabójcy. Sama też jesteś jego celem. – Muszę chronić bliskie mi osoby – powiedziała Eve i pomyślała, że Mira jest jedną z nich. – Więc lepiej, jak wezmę się do pracy.

Rozdział 3 W kancelarii adwokackiej panowało poważne skupienie. Eve spodziewała się, że będzie tam panowała grobowa cisza, skoro jeden ze wspólników już wcześniej został zamordowany przez kogoś, kogo mogli reprezentować, a teraz być może zabójca wybrał sobie kolejną ofiarę. Niemal nie musiała okazać swojej odznaki; kobieta w szarym kostiumie w prążki i wysokich, czerwonych szpilkach na nogach powitała ją w podwójnych, przeszklonych drzwiach. – Pani porucznik, pani detektyw, jestem Carolina Dowd, sekretarka pana Sterna. Zaprowadzę panie do jego gabinetu. – Bardzo tu cicho – zauważyła Eve, kiedy wyszły z eleganckiej, rdzawoczerwono-szarej recepcji i znalazły się w równie eleganckim korytarzu. – Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci, jak można się spodziewać. Śmierć pani Bastwick to dla nas wielki szok i niepowetowana strata. – Długo tu pani pracuje? – Piętnaście lat. – Wszystkich pani tu zna. Kiedy mijały gabinety, do których drzwi były dyskretnie zamknięte, Pani Dowd rzuciła Eve spojrzenie. – To duża kancelaria, ale owszem, można powiedzieć, że znam wszystkich. – Przychodzi pani do głowy ktoś, kto mógłby pragnąć śmierci Bastwick? – Nie, nikt a nikt. Pani Bastwick była szanowana i ceniona. Skręciła w stronę przeciwną do tej, gdzie znajdował się gabinet Bastwick, jak zapamiętała Eve ze swojej poprzedniej tu wizyty. – Znała pani prezesa Fitzhugha. – Tak. Tak, znałam, i wiem, że to pani znalazła osobę, odpowiedzialną ze jego śmierć. Mam nadzieję, że odnajdzie pani również zabójcę pani Bastwick. Dowd skinęła kobiecie i mężczyźnie, siedzącym w eleganckim sekretariacie, którzy na jej widok żwawo wzięli się do pracy. I zapukała do kolejnych podwójnych drzwi – tym razem drewnianych. – Panie Stern, przyszła porucznik Dallas z detektyw Peabody – powiedziała, otwierając oba skrzydła. Stern, który stał z rękami założonymi z tyłu, i przez okno na całą ścianę obserwował panoramę Nowego Jorku, odwrócił się. – Proszę wejść. – Przeszedł po grubym, perskim dywanie, przykrywającym błyszczącą podłogę z desek. Wyciągnął dłoń. – Aaron Stern. Straszny dzień. Straszny. Napiją się panie czegoś? Kawy? Herbaty? – Nie, dziękujemy. – Proszę usiąść. – Wskazał kąt gabinetu, który przywiódł Eve na myśl angielski salonik. Stały tam fotele ­o wygiętych oparciach, mały stolik do kawy i kanapa z frędzlami. Przypomniała sobie gabinet Bastwick, w którym królował metal i szkło. – Dziękuję, Carolino. – Mężczyzna usiadł i położył dłonie na kolanach, a jego sekretarka bezszelestnie się wycofała i zamknęła za sobą drzwi. – Przykro nam z powodu poniesionej przez państwa straty – zaczęła Peabody. – Rzeczywiście to wielka strata. Leanore była nie tylko wspólniczką, ale również moją

przyjaciółką. Eve zauważyła, że miał złocistą zimową opaleniznę ludzi majętnych, ciemne, mocno kręcone włosy, brązowe oczy. Czerwony krawat w śmiały wzór ostro kontrastował z antracytowym garniturem. Pomyślała, że dobrze to wygląda na sali sądowej. – Kiedy ostatni raz widział się pan z nią albo z nią rozmawiał? – spytała. – Wczoraj, podczas telekonferencji. W tym tygodniu krócej pracujemy, żeby każdy mógł się nacieszyć świętami, ale konsultowaliśmy się z Leanore w kilku bieżących sprawach. Była też przy tym obecna Carolina i asystent Leanore. Rozmawialiśmy wczoraj o dziesiątej rano. Pracowaliśmy z godzinę, a dziś po południu mieliśmy się spotkać. – Czy były jakieś kłopoty z kimś z kancelarii? – Nie. – A z klientami? – Leanore dobrze pracowała dla swoich klientów, zawsze była z nimi szczera i nie obiecywała im gruszek na wierzbie. Zaciekle ich broniła, jak sama pani wie, pani porucznik. – W ten sposób można sobie narobić wrogów. Podobnie jak zalecając się do cudzego małżonka. Jak się miewa Arthur Foxx? Wiedziała – sprawdziła to – że małżonek Fitzhugha, nienawidzący Leanore Bastwick, ponad rok temu wyjechał na Maui. Ciekawa była jednak reakcji Sterna. – Zdaje mi się, że Arthur przeniósł się na Hawaje. Nie utrzymujemy kontaktów. – Adwokat wciągnął powietrze przez nos. – Chyba nie podejrzewa pani, że Arthur zabił Leanore. Nie, nie. – Zdecydowanie pokręcił głową. – Wiem, że jej nie lubił, ale nie wyobrażam sobie, by przyjechał do Nowego Jorku, żeby to zrobić. – Ludzie robią różne dziwne rzeczy. – Chociaż zgadzała się ze Sternem co do Foxxa, postanowiła trochę go przycisnąć. – Czy kiedykolwiek groził Bastwick? – Po śmierci Fitza był nerwowo wyczerpany, podobnie jak my wszyscy. Arthur był bardzo oddany Fitzhughowi i bardzo ciężko przeżył to, co się stało. Naturalnie wie pani o tym, podobnie jak ja wiem o pani rozmowach z Leanore w owym czasie. Powiedziała mi o tym. – Stern rozłożył ręce. – O ile mi wiadomo, Arthur się wyprowadził, rozpoczął nowy rozdział w swoim życiu. – Czy od śmierci Fitzhugha pani Bastwick zalecała się do innych mężów? Stern zacisnął usta. – Nic mi o tym nie wiadomo. – A do pana? – Moja znajomość z Leanore była czysto zawodowa. Naturalnie przyjaźniliśmy się, ale nigdy nie mieliśmy romansu. – A te groźby, skierowane przeciwko niej? – To wynika z natury naszej pracy. Cecil ma dla pani kopie listów z pogróżkami i tego, co nazywamy „niepokojącą korespondencją”. Rozmawiałem z nim, wiem o napisie na ścianie sypialni. Zdaje się, pani porucznik, że to dzieło kogoś, kogo pani zna. – Raczej kogoś, kto mnie zna albo coś o mnie wie – odparowała Eve. – Nie można też wykluczyć, że napisał to ktoś, kto chciał odwrócić naszą uwagę od osoby, która miała bardziej osobisty motyw, by zabić mecenas Bastwick. Przyjaźniliście się, więc znał pan jej życie osobiste. Wie pan, z kim się umawiała, spotykała. – Leanore była interesującą, atrakcyjną kobietą. Lubiła towarzystwo mężczyzn, lecz nie spotykała się z nikim na poważnie. Dałem Cecilowi zgodę na przekazanie pani nazwisk