Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 114 236
  • Obserwuję510
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań681 702

Sala Sharon - Mój anioł stróż

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :659.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Sala Sharon - Mój anioł stróż.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse S
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 251 stron)

Sharon Sala Mo´j anioł stro´z˙

ROZDZIAŁ PIERWSZY Mackenzie Hawk patrzył w milczeniu, jak ciało jedynej osoby, kto´ra˛ kochał, znika dwa metry pod najsuchsza˛, najtwardsza˛ziemia˛w Oklahomie. Miejsce pocho´wku Starej Kobiety włas´ciwie nie ro´z˙niło sie˛ od tego, w kto´rym spe˛dziła całe z˙ycie: było tak samo surowe, dzikie, nieprzyjazne. Wzia˛ł głe˛boki oddech. Czuł sie˛ paskudnie. Jak z˙yc´ z ta˛ koszmarna˛ pustka˛? – zastanawiał sie˛. Matka, babka, najlepszy przyjaciel. Nona Hawk, przez Indian z plemienia Kiowa zwana Stara˛Kobieta˛, spełniała wszystkie te role. Teraz jej zabrakło. Po raz pierwszy w swoim trzydziestosiedmioletnim z˙yciu Hawk poznał smak strachu. Lodowate krople deszczu znaczyły ziemie˛. Hawk zadrz˙ał z zimna. Nagle us´wiadomił sobie, jak bardzo przemarznie˛ci musza˛ byc´ ci nieliczni z˙ałobnicy,

kto´rzy nie bacza˛c na ostry, zacinaja˛cy wiatr, od- prowadzili Stara˛ Kobiete˛ na jej miejsce spoczynku w go´rach Kiamichi i teraz czekali, aby złoz˙yc´ wyrazy wspo´łczucia jej synowi. Powoli odwro´cił sie˛ od grobu; nie miał ochoty z nikim rozmawiac´. Nie zdradzaja˛c z˙adnych emocji, słuchał wypowiadanych szeptem kondolencji, s´ciskał re˛ce. Na jego twarzy malował sie˛ stoicki spoko´j. Wkro´tce z˙ałobnicy zacze˛li sie˛ rozchodzic´. Spieszyli sie˛; chcieli znalez´c´ sie˛ na dole, zanim burza s´niez˙na odetnie im powrotna˛ droge˛. Mackenzie Hawk ponownie zbliz˙ył sie˛ do grobu Starej Kobiety. Staruszka całe z˙ycie spe˛dziła na Kiamichi i tu pragne˛ła byc´ pochowana. Nawet po s´mierci nie chciała opus´cic´ ukochanych go´r. Pochyli- wszy głowe˛, Hawk stał na wietrze, wpatruja˛c sie˛ w piach i kamienie pokrywaja˛ce gro´b. Nie zdawał sobie sprawy, z˙e nie jest sam. Zaskoczony odgłosem kroko´w, odwro´cił sie˛ gwał- townie, wzbijaja˛c chmure˛ pyłu, kto´ra po chwili osiadła na jego nogawkach oraz mie˛kkich, sko´rza- nych butach. – Roger? – Nie potrafił ukryc´ zdumienia. – Nie wiedziałem, z˙e tu jestes´. W głosie Hawka pobrzmiewała niekłamana rados´c´; widok przyjaciela sprawił mu autentyczna˛ przyjem- nos´c´. Natychmiast zalała go fala wspomnien´. Dziesie˛c´ lat pracowali razem w Firmie: jez´dzili na niebezpiecz-

ne misje, stawiali czoło s´mierci, cieszyli sie˛ kaz˙dym nowym dniem, on zas´ dodatkowo cieszył sie˛ obecnos´- cia˛ Marli... NawspomnienieMarlizrobiłomusie˛ słabo.Wcia˛gna˛ł wpłucalodowatepowietrze,pozwalaja˛c,bybo´lprzeszył go na wylot. Nie walczył z nim. Przeciwnie, uwaz˙ał, z˙e zasłuz˙ył nacierpienie.Botrzebabyc´ podłym,z˙ebystoja˛c nad grobem Starej Kobiety –kto´ra ulitowawszy sie˛ nad małym,porzuconymMetysemprzyje˛łagopodswo´jdach i kochała jak własnego syna – mys´lec´ o Marli. O Marli, kto´ra tak haniebnie go okłamała i zdradziła. Na moment zamkna˛ł oczy, staraja˛c sie˛ zepchna˛c´ w niepamie˛c´ rozes´miane spojrzenie Marli, jej ge˛ste czarne włosy, zmysłowo nabrzmiałe wargi. Zauwaz˙ywszy nasroz˙ona˛ mine˛ przyjaciela, Roger westchna˛ł w duchu. Domys´lił sie˛, jakie wspomnienia musiał wywołac´ swym przybyciem. Zbyt dobrze znał Hawka, ba˛dz´ co ba˛dz´ przez wiele lat stanowili zgrany zespo´ł. Ten wysoki, małomo´wny człowiek rzadko kogokolwiek do siebie dopuszczał. Pewnego razu zakochał sie˛ i opus´cił garde˛, a wtedy go oszukano. Ponownie zamkna˛ł sie˛ w swojej skorupie, przestał ufac´ ludziom. Jedyna˛ kobiete˛, kto´ra mogłaby mu pomo´c otworzyc´ sie˛ na nowo i spojrzec´ na s´wiat łaskawszym okiem, włas´nie pochował. Wraz z nia˛, jak podejrzewał Roger, pochował wiare˛ w dobro, w uczci- wos´c´, w szlachetnos´c´. – Przykro mi, Hawk, z powodu s´mierci Starej

Kobiety. Trzeba było dac´ mi znac´. Przyjechałbym wczes´niej. – No tak... – Hawk potarł dłon´mi oczy i skrzywił sie˛. Zamarzaja˛ce krople deszczu kłuły go w policzki niczym miniaturowe igiełki lodu. – Ska˛d sie˛ dowie- działes´? – Od ludzi w Firmie – odparł Roger. – Wiesz, jak daleko sie˛gaja˛ macki Wuja Sama. Wystarczyła wzmianka o Firmie, aby na twarzy Hawka pojawił sie˛ grymas niezadowolenia. Roger wiedział, z˙e nie jest to odpowiedni moment, aby nachodzic´ przyjaciela, ale otrzymał polecenie, z˙eby z nim porozmawiac´. Przez chwile˛ w milczeniu przy- gla˛dał sie˛ swojemu staremu kumplowi. Gdyby miał jednym słowem okres´lic´ Hawka, powie- działby: zwierze˛. Cudowne, dzikie, zwinne zwierze˛. Wysoki, doskonale zbudowany, o surowych rysach twarzy i drapiez˙nym spojrzeniu zielonych oczu. Włas´- nie te zimne, zielone s´lepia sprawiły, z˙e został porzuco- ny w niemowle˛ctwie. Jednakz˙e z dorosłym Hawkiem wszyscy sie˛ liczyli. Wzbudzał szacunek i strach. Przeste˛puja˛c z nogi na noge˛, Roger schował zmarz- nie˛te re˛ce do kieszeni płaszcza. – Psiakos´c´, ale tu dmucha. Moz˙e bys´my przeszli gdzies´, gdzie jest cieplej, i pogadali, co? Hawk zacisna˛ł usta i wbił oczy w przyjaciela, kto´ry rumienia˛c sie˛, wyraz´nie unikał jego wzroku. – Pogadali? Wa˛tpie˛, abys´my mieli o czym.

– Pułkownik prosił, z˙eby cie˛ przeprosic´ – mrukna˛ł Roger, s´wiadom, z˙e jego misja zakon´czyła sie˛ niepo- wodzeniem. – Z˙ałuje, z˙e... – Nie wierze˛, aby ten dran´ czegokolwiek w z˙yciu z˙ałował – oznajmił gniewnie Hawk. Roger doskonale wiedział, ska˛d sie˛ bierze gorycz przyjaciela. Dwa lata temu kierowana przez pułkow- nika agencja do walki z narkotykami postanowiła pos´wie˛cic´ Hawka dla – jak sie˛ wyraz˙ono – dobra sprawy. Chodziło o wykrycie z´ro´dła przecieku. Decy- zja szefa nie spotkała sie˛ z aprobata˛ Hawka, kto´ry ponad wszystko cenił w z˙yciu lojalnos´c´. Dla niczyjego dobra nie zamierzał sie˛ pos´wie˛cac´. Udało mu sie˛ nie zgina˛c´. Po zakon´czonej akcji, ku niezadowoleniu pułkow- nika, Hawk oddał mu swa˛ odznake˛ oraz słuz˙bowy pistolet. Uczynił to bez słowa, lecz z mina˛ nie pozostawiaja˛ca˛ wa˛tpliwos´ci na temat tego, co sa˛dzi o pułkowniku, o metodach działania Firmy, a w szcze- go´lnos´ci agencji do walki z narkotykami. Odwro´ciw- szy sie˛ na pie˛cie, opus´cił gabinet. I nigdy tego nie z˙ałował. – On tylko chce, z˙ebys´ przyjechał na rozmowe˛ – rzekł Roger. Ale mo´wił do powietrza. Hawk szyb- kim krokiem oddalał sie˛ w strone˛ drzew porastaja˛cych skraj polany. – Hawk! Co mam mu powiedziec´? Hawk obejrzał sie˛ za siebie. Nie musiał nic mo´wic´; jego spojrzenie było az˙ nazbyt wymowne.

Roger wzruszył ramionami, po czym postawił kołnierz i skierował sie˛ do samochodu. – Dobra, spływam – burkna˛ł pod nosem. – Uprze- dzałem Harrisa, z˙e nic z tego nie wyjdzie. Jak było do przewidzenia, plan A nie wypalił. Teraz Roger Beaudry musi sie˛ dobrze zastanowic´, co dalej. Wiedza˛c, z jakimi ludz´mi ma do czynienia, bał sie˛ o bezpieczen´stwo swojej rodziny. Dlatego postanowił niezwłocznie przejs´c´ do planu B. Silny podmuch wiatru uderzył w s´ciane˛ stoja˛cej samotnie na szczycie go´ry pie˛trowej drewnianej chaty. Wycia˛gnie˛te przed kominkiem duz˙e szare psisko podniosło łeb i zaskomlało cicho, jakby wyczuwało pustke˛ w sercu swego pana. – Co jest, piesku? Nudzi ci sie˛? W cia˛gu tych kilku tygodni, jakie mine˛ły od pogrzebu Starej Kobiety, Hawk z˙ył jakby w stanie zawieszenia. Do nikogo nie nalez˙ał, przed nikim nie musiał sie˛ opowiadac´. Jego domem były go´ry – stro- me, nieprzyjazne Kiamichi. Z˙ałował, z˙e staruszka nie chciała przyja˛c´ od niego telewizora, z˙e sprzeciwiała sie˛, kiedy usiłował ja˛ namo´wic´ na zamontowanie telefonu. Z jej uporem nie sposo´b było walczyc´. Z drugiej strony nie miała nic przeciwko nowoczesnym urza˛dzeniom w kuchni, do- ceniała tez˙ komfort i wygode˛, jaka˛ zapewniał wielki kominek rozprowadzaja˛cy ciepło po całym domu.

Jedynie pomysł telefonu i telewizora jakos´ nie przy- padł jej do gustu. Kiedy poczuła, z˙e jej koniec sie˛ zbliz˙a, postanowiła wezwac´ do siebie Hawka. Che˛tnie wro´cił w rodzinne strony. Od lat przenosił sie˛ z miejsca na miejsce, nigdzie długo nie zabawiaja˛c. Praca dla rza˛du, kto´ra z pocza˛tku była dla niego wybawieniem, o mało go nie zniszczyła. Chociaz˙ nie był jej synem, Nona kochała go całym sercem. Miłos´c´, troske˛, wszystkie uczucia macierzyn´- skie przelała na mała˛kruszyne˛, kto´ra˛znalazła dosłow- nie na swojej wycieraczce. Kto´rejs´ nocy przed wielo- ma laty obudziły ja˛ głos´ne krzyki i walenie do drzwi. Kula˛c sie˛ ze strachu, ruszyła na poszukiwanie latarki i jakiegos´ kija. Zanim zdobyła sie˛ na odwage˛, aby uchylic´ drzwi, na zewna˛trz nikogo juz˙ nie było. Oddychaja˛c z ulga˛, szybko omiotła latarka˛teren przed domem. Niczego nie dojrzała. Wtem usłyszała znajo- my dz´wie˛k, cos´ jakby miauczenie nowo narodzonych kociako´w. Zdegustowana, skierowała promien´ latarki w bok. Nieraz podrzucano jej pod drzwi kilkudniowe psy lub koty. Tym razem jednak nie był to z˙aden koci miot. Kiedy s´wiatło padło na płytki wiklinowy kosz oparty o s´ciane˛ ganku, Nona Hawk złapała sie˛ za serce. Nie, to niemoz˙liwe! Chyba ma jakies´ zwidy! Ale to nie były zwidy. W koszu lez˙ało dziecko, niemowle˛ uro- dzone zaledwie przed paroma godzinami. Przykryte

cienkim kocykiem, czekało, nie wiedza˛c, czy los pchnie je ku z˙yciu, czy ku s´mierci. Malen´stwo, zaintrygowane jasnym blaskiem, prze- kre˛ciło gło´wke˛, a po chwili wykrzywiło buzie˛. Głos´ny płacz rozszedł sie˛ echem nad pogra˛z˙ona˛ w ciemno- s´ciach go´ra˛. Nie zwaz˙aja˛c na latarke˛, kto´ra wypadła jej z ra˛k, Nona pochyliła sie˛ nad koszem i zgarne˛ła niemowle˛ w ramiona, po czym weszła pos´piesznie do chaty. Ukle˛kła przed kominkiem, by ogrzac´ swego malen´- kiego gos´cia, a jednoczes´nie przyjrzec´ mu sie˛ w bla- sku płomieni. Połoz˙ywszy dziecko na grubym, ple- cionym dywanie, badała je zaro´wno wzrokiem, jak i dotykiem. – Zdrowe, silne... – mruczała pod nosem, ob- macuja˛c malutkie ramionka. Niemowle˛ zacze˛ło wymachiwac´ energicznie no´z˙- kami, rozkopuja˛c kocyk. Nona uniosła jego brzeg. – Chłopczyk – szepne˛ła zdziwiona. W społecznos´ciach indian´skich narodziny syna zwykle przyjmowane były z rados´cia˛. Dlaczego wie˛c tego malca postanowiono sie˛ pozbyc´? Płacz ustał. Niemowle˛ skierowało wzrok w strone˛, z kto´rej pochodził głos. – No i wszystko jasne – rzekła Nona na widok zabarwionych na pie˛kny zielony kolor z´renic. – Mie- szan´co´w nikt nie chce, prawda? Jakby zdaja˛c sobie sprawe˛ ze skazy, z jaka˛ przy-

szedł na s´wiat, malec zno´w otworzył szeroko buzie˛. Po chwili głos´ny, z˙ałosny skowyt wypełnił chate˛. – Nie płacz, kruszynko. – Owijaja˛c niemowle˛ kocem, podniosła je i przytuliła do piersi. – Starej Kobiety tez˙ nikt nie chciał. Moz˙e dlatego tu trafiłes´? Jak mys´lisz, co? Mijały dni, tygodnie, miesia˛ce. Stara Kobieta troskliwie opiekowała sie˛ Hawkiem, a kiedy nad- szedł czas, by sie˛ usamodzielnił, z duma˛, lecz i z˙alem wypchne˛ła go z gniazda. Wiedział jednak, z˙e zawsze moz˙e wro´cic´. Z˙e tu, w go´rach Kiamichi, jest jego dom. Teraz, po s´mierci Nony, został sam. Wiele lat pracował dla agencji rza˛dowej i nie narzekał na brak pienie˛dzy. Inwestycje, kto´re poczynił, przynosiły spo- ry docho´d. W okazywaniu uczuc´ bywał oszcze˛dny, wolał nie ryzykowac´; takich oporo´w nie miał w spra- wach finansowych. Wszystko, czego sie˛ tkna˛ł, niczym Midas obracał w złoto. Ludziom nie ufał, ufał za to własnej intuicji w kwestii pomnaz˙ania maja˛tku. I rzad- ko sie˛ mylił. Miał wie˛cej pienie˛dzy, niz˙ potrzebował, miał tez˙ ksie˛gowego, kto´ry dwoił sie˛ i troił, szukaja˛c korzyst- nych ulg podatkowych, nowych form inwestycji, odpiso´w amortyzacyjnych. Zatem bieda mu nie doskwierała, doskwierała zas´ samotnos´c´. Nie miał na s´wiecie nikogo, komu by na nim zalez˙ało. No, moz˙e poza psem. Po s´mierci Starej

Kobiety w chacie zrobiło sie˛ ro´wnie pusto, co w jego sercu. Wiedział, z˙e powinien opus´cic´ Kiamichi. Pozostaja˛c tu, przedłuz˙ał własne cierpienie. Albowiem wszystko dookoła przypominało mu staruszke˛, a przeciez˙ ona by tego nie chciała. Gdyby mogła do niego przemo´wic´, na pewno kazałaby mu sie˛ wynies´c´, zmienic´ otoczenie. Pies zaskomlał, po czym obro´cił łeb w strone˛ drzwi. Na zewna˛trz było przeraz´liwie zimno. Rano, mimo pala˛cego sie˛ cała˛ noc ognia, na szybach osiadła gruba warstwa szronu. – To tylko wiatr, piesku – wyjas´nił Hawk. – Jest za po´z´no i za zimno na gos´ci. Ale psisko nie dawało za wygrana˛. Hawk zniecierp- liwiony podszedł do drzwi. Do s´rodka buchne˛ło lodowate powietrze, sprawiaja˛c, z˙e w cia˛gu paru sekund temperatura w chacie spadła o dobre dwadzies´- cia stopni. Przez chwile˛ nie słyszał nic poza wyciem wiatru, pies jednak wpatrywał sie˛ w mrok i nie przestawał skomlec´. Wreszcie Hawk tez˙ cos´ usłyszał – cos´ jakby odległy warkot silnika. Nagle czern´ nocy przebiło s´wiatło; wygla˛dało jak ls´nia˛ce oko niewidocznego potwora. Pies zjez˙ył siers´c´, a poniewaz˙ zacis´nie˛ta na jego grzbiecie dłon´ nie pozwalała mu rzucic´ sie˛ na potwora, zacza˛ł groz´nie warczec´. Potwo´r zbliz˙ał sie˛, nic sobie nie robia˛c z ostrzez˙enia. Po kilkunastu sekundach znalazł sie˛ w zasie˛gu pala˛cego sie˛ na ganku s´wiatła.

Jakis´ szaleniec na harleyu, pomys´lał Hawk, usiłu- ja˛c przytrzymac´ coraz bardziej rozdraz˙nionego psa. Był pewien, z˙e jez´dziec nie wyrobi sie˛ na zakre˛cie i rozbije maszyne˛ o drzewa, ale pomylił sie˛. Moto- cykl stana˛ł, wzbijaja˛c tumany kurzu. W s´wietle padaja˛cym przez otwarte drzwi chaty Hawk zoba- czył, z˙e zaro´wno sko´rzana˛ kurtke˛ jez´dz´ca, jak i metalowa˛ obudowe˛ maszyny pokrywa gruba wars- twa zaschnie˛tego błota. – Szukam Hawka... Mackenziego Hawka. – Jez´- dziec zachwiał sie˛. Mo´wił niewyraz´nie, jakby był pijany. – Pies, siad! – rozkazał Hawk. Zamkna˛ł drzwi chaty i wyszedł na ganek. Wygla˛dało na to, z˙e jakis´ pijany młodzian po- stanowił sprawdzic´, jak szybko wjedzie na szczyt Kiamichi. Młodziez˙ cze˛sto urza˛dzała sobie w go´rach wys´cigi na motorach, na ogo´ł jednak wybierała inna˛ pore˛ roku. Wcia˛gne˛ go do s´rodka, z˙eby przespał sie˛ i wytrzez´- wiał, pomys´lał Hawk, inaczej zwali sie˛ gdzies´ na pobocze i zamarznie na s´mierc´. Jez´dziec zsiadł z motoru i ponownie sie˛ zachwiał, jakby zaskoczony twardym gruntem pod nogami. Hawk zacisna˛ł re˛ke˛ na sko´rzanym re˛kawie kurtki. Zamierzał wprowadzic´ młodzien´ca do ciepłej chaty, gdy ten nagle osuna˛ł sie˛ na ziemie˛. – Psiakrew!

Pochyliwszy sie˛, Hawk jednym płynnym ruchem podnio´sł bezwładne ciało. Ze zwisaja˛cej w do´ł głowy spadł kask i potoczył sie˛ w strone˛ schodo´w prowadza˛- cych na ganek. Hawk stana˛ł jak wryty. Przez moment wpatrywał sie˛ w długie, ognistorude włosy. Cholera jasna! Jez´dz´- cem jest kobieta! Jakas´ głupia dziewucha, kto´ra po- stanowiła sobie urza˛dzic´ przejaz˙dz˙ke˛. W s´rodku nocy gnała na łeb na szyje˛, nie bacza˛c na zia˛b ani na ciemnos´ci. Wariatka, uznał, wchodza˛c do domu. Musi miec´ nie po kolei w głowie. Przeste˛puja˛c nad psem, kopna˛ł noga˛drzwi, po czym podszedł do kominka i ostroz˙nie ułoz˙ył motocyklistke˛ na długiej, sko´rzanej kanapie. Nawet nie otworzyła oczu; lez˙ała nieprzytomna, z włosami rozrzuconymi po poduszce. Jej blados´c´ i bezruch zaniepokoiły Hawka. Odgar- na˛ł re˛ka˛ rude kosmyki, chca˛c zmierzyc´ jej puls. Serce zacze˛ło mu walic´. Miał wraz˙enie, jakby dotykał aksamitu – zimnego, białego aksamitu. Po chwili, tuz˙ przy obojczyku, wyczuł leciutkie drz˙enie. Odetchna˛ł z ulga˛: z˙yje! Nie ulega jednak wa˛tpliwos´ci, z˙e kobieta znajduje sie˛ w kiepskim stanie. Wychłodzenie organizmu, odmroz˙enia... Zastana- wiał sie˛ nerwowo, co jeszcze moz˙e dolegac´ komus´, kto jez´dzi zima˛ na motorze. Obejrzał palce dziewczyny, szukaja˛c s´lado´w potwierdzaja˛cych jego przypuszcze- nia.

– No dobra, nie pora bawic´ sie˛ w dz˙entelmena – mrukna˛ł. Pies lez˙ał nieopodal, czarnymi oczami s´ledza˛c kaz˙dy ruch swojego pana. A ten pos´piesznie s´cia˛gał z dziewczyny ubranie. Warstwa po warstwie. Naga˛ przykrył grubym wełnianym kocem, po czym wyszedł z pokoju, przykazuja˛c psu, z˙eby warował. Hipotermia, innymi słowy – wyzie˛bienie. Co nale- z˙y robic´? Cholera, musieli o tym mo´wic´ na kursach przetrwania! Zły na siebie, Hawk ruszył pos´piesznie do łazienki mieszcza˛cej sie˛ na kon´cu długiego ko- rytarza. Z zakamarko´w pamie˛ci zacze˛ły wypływac´ strze˛py informacji. Kucna˛wszy przy wannie, Hawk zatkał odpływ i pus´cił strumien´ wody. Naste˛pnie wro´cił biegiem do salonu. – Na ogo´ł inaczej obchodze˛ sie˛ ze swoimi gos´c´mi –ba˛kna˛ł, zrzucaja˛c zdziewczyny koc. –Słowohonoru. Zgarna˛wszy ja˛ w ramiona, ponownie skierował sie˛ do łazienki. Kiedy doszedł na miejsce, wanna była do połowy napełniona. Ostroz˙nie zanurzył nogi dziew- czyny w wodzie. Je˛kne˛ła. Przez moment usiłowała sie˛ bronic´ – chło- dna ka˛piel najwyraz´niej jej nie zachwyciła – po chwili jednak straciła przytomnos´c´. – Wiem, wiem. Kiedys´ wpadłem zima˛ do lodowa- tego strumyka. – Hawk zawahał sie˛. – Sama jestes´ sobie winna. Ja jedynie pro´buje˛ cie˛ uratowac´.

Wsuna˛ł re˛ke˛ do wanny, chca˛c przytrzymac´ gło- we˛ dziewczyny. Przy okazji zachlapał sobie koszu- le˛. – Cholera, rzeczywis´cie zimna – mrukna˛ł, obser- wuja˛c powie˛kszaja˛ca˛ sie˛ mokra˛ plame˛ na piersi. Zadrz˙ał. Stoja˛cy w drzwiach łazienki pies zaskomlał cicho. – Nic tu po tobie, stary. Wracaj przed kominek – rozkazał mu Hawk. Psisko posłuchało. Hawk zamkna˛ł noga˛ drzwi. W cia˛gu naste˛pnej godziny co kilka minut wypuszczał troche˛ zimnej wody i dolewał ciepłej. Wreszcie ciało dziewczyny zaro´z˙owiło sie˛; do jej twarzy lepiły sie˛ niesforne rude kosmyki, a na czole i wardze osiadały kropelki potu. Łazienke˛ wypełniała ge˛sta mleczna mgła. Wilgoc´ przenikała ubranie, zatykała pory. Hawk marzył o tym, by rozprostowac´ ramiona. Cały czas pod- trzymywał głowe˛ dziewczyny, aby przypadkiem sie˛ nie utopiła. Bolały go mie˛s´nie. Pojedyncze rude pasemka bez przerwy okre˛cały sie˛ woko´ł guziko´w przy re˛kawach. Uwalniał je, a one po chwili zno´w wracały. Miały niesamowity odcien´ – taki, jaki jesienia˛ przybieraja˛ lis´cie na drzewach w go´rach Kiamichi. Mienia˛c sie˛ fioletem, czerwienia˛, gdzieniegdzie połyskuja˛c złocis´cie, leniwie unosiły sie˛ na powierzchni wody. Ponownie odkre˛cił kran. Czekaja˛c, az˙ temperatura

wody sie˛ podniesie, zastanawiał sie˛, co dziewczynie strzeliło do głowy, by w tak paskudna˛pogode˛, w doda- tku po ciemku, wsia˛s´c´ na motor. Jazda noca˛po go´rach grozi s´miercia˛, w najlepszym razie kalectwem. Droga jest wa˛ska, nieos´wietlona, z obu stron poros´nie˛ta drzewami; miejscami wiedzie nad przepas´cia˛. Opadł z powrotem na pie˛ty i odetchna˛ł z ulga˛. Dziewczyna powoli zaczynała odzyskiwac´ przytom- nos´c´. Te˛tno miała wyro´wnane, powieki jej drz˙ały. Usiłowała zwalczyc´ sennos´c´ wywołana˛zaro´wno zme˛- czeniem, jak i ciepła˛ woda˛. Nie ma czasu do stracenia. Musi wycia˛gna˛c´ amator- ke˛ nocnych rajdo´w z wanny, wytrzec´ ja˛ do sucha i połoz˙yc´ do ło´z˙ka, zanim ta sie˛ zbudzi. Nie wiedział, jaka moz˙e byc´ jej reakcja, kiedy zobaczy, z˙e lez˙y naga w wannie, a obok kle˛czy obcy facet – wolał jednak tego nie sprawdzac´. Jedna˛re˛ke˛ przytrzymuja˛cjejgłowe˛,druga˛wycia˛gna˛ł korek. Wypływaja˛ca woda powoli odsłaniała gładkie, idealnie zbudowane ciało. Wczes´niej, gdy dziewczyna lez˙ała nieprzytomna,Hawkstarałsie˛ niepatrzec´ nania˛, natomiast teraz,gdyjuz˙ nic jej nie groziło,przez chwile˛ rozkoszował sie˛ cudownym widokiem. Ciało – je˛drne i umie˛s´nione, s´wiadczyło o tym, z˙e systematycznie sie˛ gimnastykowała. Twarz – ładna, o regularnych rysach, nie potrzebowała makijaz˙u. Pełne usta o barwie ro´z˙y, długie, ge˛ste rze˛sy odrobine˛ ciemniejsze od włoso´w, delikatnie zaokra˛glone brwi,

lekko wysunie˛ta broda be˛da˛ca zwykle oznaka˛ uporu i nieuste˛pliwos´ci... Była pie˛kna, a to mu przeszkadzało. Fizyczna doskonałos´c´ jej ciała i twarzy powodowała te˛py bo´l, kto´rego nie chciał odczuwac´. Nie lubił obcych, bez wzgle˛du na to, jak urodziwych. Nie był juz˙ młodzie- niaszkiem, kto´remu burza hormono´w odbiera skutecz- nie rozum. Nie interesowały go przelotne znajomos´ci ani kro´tkotrwałe romanse. A po zdradzie, jakiej dopus´- ciła sie˛ wobec niego Marla, nie ufał pie˛knym kobie- tom. Marla kryła sie˛ za pie˛knem fizycznym, uroda stanowiła dla niej pewnego rodzaju maske˛, ale kiedy doszło co do czego, maska nie zdołała uratowac´ jej przed s´miercia˛. Jego rozmys´lania przerwał cichy je˛k. Prawie nie- s´wiadom tego, co czyni, odgarna˛ł mokre włosy z czoła dziewczyny. Zmruz˙ywszy oczy, uwaz˙nie sie˛ w nia˛ wpatrywał. Skrzywiła sie˛, po czym wysune˛ła koniu- szek je˛zyka i oblizała spierzchnie˛te wargi. Po jej policzkach spływały krople potu. – Ciepło – szepne˛ła. – Przedtem zimno... niedo- brze... a teraz tak cieplutko. Hm. Cudownie. – Wszystko sie˛ zgadza – burkna˛ł Hawk, bardziej sam do siebie niz˙ do swojego gos´cia. – Mogłas´ zgina˛c´. Kiedy woda spłyne˛ła z wanny, owina˛ł dziewczyne˛ kocem i przenio´sł z powrotem na stoja˛ca˛ przed kominkiem kanape˛. Wzdychaja˛c głe˛boko, ułoz˙yła sie˛ wygodnie. Hawk

okrył ja˛ dodatkowymi kocami. Opieka nad kims´ słabszym wydawała mu sie˛ czyms´ całkiem natural- nym, moz˙e dlatego z˙e w ostatnim okresie sam jeden troszczył sie˛ o Stara˛ Kobiete˛. Wbił oskarz˙ycielski wzrok w s´pia˛ca˛ dziewczyne˛; jakim prawem wzbudza w nim niechciane emocje? Dom pogra˛z˙ony był w ciemnos´ciach; jedyne s´wiatło pochodziło z z˙arza˛cych sie˛ drewienek w wielkim kamiennym kominku. Ze sterty przy palenisku Hawk dorzucił wia˛zke˛ sosnowych szczap, aby ogien´ nie wygasł. Tylko tego brakuje, by dziewczyna nabawiła sie˛ zapalenia płuc; wtedy nie pozbe˛dzie sie˛ jej przynajmniej przez kilka tygodni. Podczas s´niez˙ycy droga prowadza˛ca do miasteczka jest włas´ciwie nieprzejezdna, a w radiu zapowiadano obfite opady s´niegu. Grzeja˛c sie˛ w cieple płomieni, Hawk zacza˛ł s´cia˛gac´ z siebie mokre ubranie. Pora była po´z´na, a on był zme˛czony. Dziewczyna spała, nie potrzebowała juz˙ jego pomocy. Stał w białych slipach, kto´re ciasno opinały jego brzuch oraz pos´ladki, kiedy nagle usłyszał jej głos. – Pie˛kny. Czarny anioł na tle jasnego s´wiatła. – Mruz˙a˛c oczy przed blaskiem ognia, kontynuowała cicho: – Umarłam. Dobry Boz˙e, naprawde˛ sie˛ stara- łam... Anioł... jaki pie˛kny. Musze˛ byc´ w niebie. Mo´j własny pie˛kny anioł... – Powieki jej zadrz˙ały. Po chwili zamkne˛ła oczy.

Hawk kucna˛ł przy kanapie, maja˛c nadzieje˛, z˙e moz˙e z bełkotu dziewczyny zdoła cokolwiek zro- zumiec´. – Jak masz na imie˛? – spytał, ujmuja˛c jej brode˛ w dwa palce i delikatnie obracaja˛c w swoja˛ strone˛. – Ja? Sara. Mo´j anioł... pomoz˙esz mi? – Nie czekaja˛c na odpowiedz´, ponownie zapadła w sen. – Nie jestem z˙adnym aniołem, moja panno – mruk- na˛ł. Szorstkim, pokrytym odciskami palcem przeje- chał delikatnie po jej spierzchnie˛tych wargach i bro- dzie. – Chyba z˙e upadłym. Wierciła sie˛, przewracała z boku na bok, mo´wiła przez sen. Upewniwszy sie˛, z˙e nic jej nie jest, Hawk zgarna˛ł z podłogi swoje wilgotne ubranie, zostawił je w kuchni na pralce, po czym ruszył na pie˛tro. Nagle wyte˛z˙ył słuch; cos´, co dziewczyna powtarzała, bardzo go zaniepokoiło. Wro´cił do salonu i przez chwile˛ stał, nasłuchuja˛c. W jego zielonych oczach pojawiła sie˛ ws´ciekłos´c´. Zacisna˛ł usta, z trudem nad soba˛ panuja˛c. – Hawk pomoz˙e. Roger... kaz˙e jechac´ do Hawka. Powiedziec´ mu... Mo´j anioł... Hawk uratuje Rogera. Firma... duz˙e kłopoty... – Dziewczyna umilkła. Pare˛ sekund po´z´niej zno´w odpłyne˛ła do krainy snu. Drewno w kominku trzaskało, raz po raz deszcz złocistych iskier uderzał w ekran. Hawk zwina˛ł dłonie w pie˛s´ci. – Dranie!

Rozejrzał sie˛, szukaja˛c czegos´, czym mo´głby cis- na˛c´ w kominek. Na pogrzebie Starej Kobiety jasno dał Rogerowi do zrozumienia, z˙e sprawy Firmy juz˙ go nie interesuja˛. Najwyraz´niej szefowie nie przyje˛li tego do wiadomos´ci; postanowili przysłac´ pie˛kna˛dziewczyne˛, licza˛c na to, z˙e ona go przekona. – W nosie mam Firme˛, w nosie Rogera i w nosie ciebie, moja s´liczna. A w ogo´le to co oni sobie mys´la˛? Z˙e po raz drugi dam sie˛ nabrac´ na ten sam numer? Blask ognia os´wietlał jego wspaniale zarysowane mie˛s´nie ramion, ud i pleco´w, gdy tak stał nad niczego nie podejrzewaja˛ca˛ motocyklistka˛. – Powinienem był cie˛ zostawic´ na dworze, z˙ebys´ zamarzła na s´mierc´ – warkna˛ł, po czym odwro´cił sie˛ na pie˛cie i znikł w mroku korytarza. Pies zaskomlał cicho, wyczuwaja˛c zdenerwowanie swojego pana. Odprowadził Hawka wzrokiem, a po- tem wlepił s´lepia w s´pia˛ca˛ na kanapie postac´. Po chwili, obwa˛chuja˛c stary dywan, obro´cił sie˛ w ko´łko ze trzy razy i wreszcie ułoz˙ył wygodnie do snu. Wkro´tce jedyna˛ oznaka˛ z˙ycia na Kiamichi było sme˛tne zawodzenie wiatru oraz trzaski płona˛cego w kominku ognia.

ROZDZIAŁ DRUGI Wysoka rudowłosa modelka w czarnym, przylega- ja˛cym do ciała sko´rzanym stroju kołysała sie˛ w rytm muzyki, poruszaja˛c ustami, jakby to ona s´piewała, a nie Jimi Hendrix. – Cudownie! Pie˛knie! Wspaniale! – Głos rez˙ysera docierał zza os´lepiaja˛cych s´wiateł reflektoro´w. – Dzie˛ki tej nowej reklamie kocury be˛da˛ sie˛ sprzeda- wały jak s´wiez˙e bułeczki. Sara skrzywiła sie˛ w duchu. Zwro´cona tyłem do kamery kre˛ciła zmysłowo biodrami. Cholera, musi byc´ jakis´ lepszy sposo´b zarabiania na z˙ycie, pomys´- lała, po czym westchne˛ła z ulga˛, kiedy wreszcie ktos´ ogłosił koniec nagrania. Obejrzawszy sie˛ przez ramie˛, spostrzegła Mor- ty’ego Sallingera, kto´ry z determinacja˛ w oczach torował sobie droge˛ mie˛dzy ludz´mi i sprze˛tem.

– Byłas´ fantastyczna, Saro – powiedział, dysza˛c z wysiłku. Grubymi paluchami przejechał po scho- wanych pod sko´rzana˛ kurtka˛ plecach swej podopie- cznej. Uwaz˙ał, z˙e jako jej menadz˙er moz˙e sobie pozwolic´ na taka˛ poufałos´c´. – Moz˙e zjemy dzis´ razem kolacje˛? Pogadalibys´my o twoim naste˛pnym zleceniu. Bo wiesz, jes´li intuicja mnie nie myli, ta reklama zrobi furore˛. Fabryka nie nada˛z˙y z produk- cja˛ jaguaro´w. Kocury stana˛ sie˛ ro´wnie popularne jak ty. To jak? Lubiez˙ny us´miech na jego twarzy sprawił, z˙e Sara sie˛ wzdrygne˛ła. Staraja˛c sie˛ ukryc´ odraze˛, kto´ra przepełniała ja˛ do głe˛bi, cofne˛ła sie˛ dwa kroki. Po os´miu latach pracy w zawodzie modelki potrafiła uprzejmie, tak by to sie˛ nie odbiło na kontaktach, lecz stanowczo wykre˛cic´ sie˛ od wszelkich niedwuznacz- nych propozycji. Nienawidziła tych gierek, kto´re musiała prowadzic´, z˙eby zachowac´ szacunek dla samej siebie. – Alez˙ Morty... – Schyliwszy sie˛, podniosła wy- pchana˛po brzegi torbe˛. Zawsze nosiła z soba˛komplet ubrania na zmiane˛ oraz zestaw kosmetyko´w potrzebny do tego, by zrobic´ sie˛ na bo´stwo. – Przeciez˙ dobrze wiesz, z˙e jutro o s´wicie reklamuje˛ te nowe kosmetyki. Chyba nie chcesz, abym na zbliz˙eniach miała oczy czerwone z niewyspania? Us´miechne˛ła sie˛ słodko, nie daja˛c poznac´, o czym marzy, a marzyła o tym, aby wepchna˛c´ grube łapska

Morty’ego do kubła z cementem, po czym – gdy cement stwardnieje – wrzucic´ kubeł do rzeki. – Hej, Saro! – zawołał charakteryzator nalez˙a˛cy do ekipy filmowej. – Jakies´ dwie godziny temu przyszedł do ciebie list. Specjalna przesyłka. Podpisałem odbio´r, z˙ebys´ nie musiała przerywac´ uje˛cia. – Słusznie, Paul. Dzie˛ki. W s´wiecie mody wszyscy darzyli Sare˛ sympatia˛. Wiele dziewczyn, s´licznych, lecz pro´z˙nych, robiło zawrotna˛ kariere˛ na wybiegu, a potem nagle słuch po nich gina˛ł, Sara zas´ nalez˙ała do tych nielicznych, kto´rym udało sie˛ osia˛gna˛c´ status supergwiazdy. Zme˛czona, usiadła na składanym krzesełku i roze- rwała koperte˛, nie zdaja˛c sobie sprawy z tego, z˙e jest obserwowana i z˙e tres´c´ listu wywoła cia˛g zdarzen´, kto´re na zawsze zmienia˛ jej z˙ycie. – Tak, prosze˛ pana! Wcia˛z˙ jest na planie. Od tygodnia s´ledze˛ kaz˙dy jej krok. Jak tylko da pan rozkaz, natychmiast przysta˛pie˛ do akcji. Me˛z˙czyzna, kto´ry to mo´wił, niczym sie˛ nie wyro´z˙- niał. Wynajmowano go do zadan´, kto´rych nie mo´gł lub nie chciał sie˛ podja˛c´ nikt inny. Tym razem zlecono mu s´ledzenie Sary Beaudry. S´ledzenie i pozbycie sie˛. W jaki sposo´b tego dokona, nie interesowało jego zleceniodawcy. Miał sie˛ jej pozbyc´ i juz˙. Taki otrzy- mał rozkaz, a rozkazy zawsze wypełniał. Wygla˛dem nie ro´z˙nił sie˛ od pracowniko´w ekipy filmowej i kre˛ca˛-

cych sie˛ po planie dziennikarzy. Umiał idealnie wtopic´ sie˛ w tłum. Na tym mie˛dzy innymi polegała jego siła. Był naprawde˛ dobry w tym, co robił. – Słucham? – Telefon wisiał w ciemnym ka˛cie studia, totez˙ me˛z˙czyzna mo´gł rozmawiac´ swobodnie. – Oczywis´cie. Doskonale. Dzis´ wieczorem be˛dzie juz˙ po wszystkim. Odłoz˙ył słuchawke˛, po czym powio´dł wzrokiem po ludziach biora˛cych udział w nagraniu. Zadowolony, us´miechna˛ł sie˛ do siebie; jego ,,zadanie’’ siedziało na jednym z rozkładanych krzeseł i niczego nie pode- jrzewało. Ucieszyła sie˛, widza˛c, kto jest nadawca˛ listu. Roger, jej cała rodzina! Chociaz˙ praca, jaka˛ oboje wykonywali, nie pozwalała im spotykac´ sie˛ tak cze˛sto, jak by tego chcieli, to jednak ła˛czyła ich niezwykle bliska i serdeczna wie˛z´. W pierwszej chwili była przekonana, z˙e Roger stroi z niej z˙arty, bo tres´c´ listu wydała jej sie˛ zupełnie pozbawiona sensu. Dopiero czytaja˛c list po raz drugi, przypomniała sobie ostrzez˙enie, jakie Ro- ger dał jej przed laty, kiedy zacza˛ł pracowac´ dla rza˛du. Ogarna˛ł ja˛ strach. Musiało sie˛ wydarzyc´ cos´ złego. Re˛ce jej drz˙ały, kiedy czytała list po raz trzeci, szukaja˛c jakichs´ wskazo´wek, z˙e moz˙e jednak sie˛ myli. Z˙adnych nie znalazła. Serce waliło jej młotem, krew

dudniła w skroniach. Przeczytała list po raz czwarty, powierzaja˛c pamie˛ci kaz˙de słowo, kaz˙dy przecinek. Saro, nasze plany s´wia˛teczne niestety wzie˛ły w łeb. Strasznie mi przykro. Jes´li nic sie˛ nie zmieni, to s´wie˛ta Boz˙ego Narodzenia spe˛dze˛ z mama˛ i tata˛, zamiast z toba˛. Przeraz˙a mnie mys´l, z˙e be˛dziesz sama. Ale przynajmniej teraz jestes´ ws´ro´d ludzi, prawda? Moz˙e wyjechałabys´ gdzies´ na urlop? Za cie˛z˙ko pracujesz. Odpoczynek na pewno dobrze by ci zrobił. Jeszcze raz bardzo cie˛ przepraszam. Odezwe˛ sie˛ niedługo. Po- zdro´w ode mnie Wielkiego Ptaka. Całuje˛ mocno, Roger. Powolnym ruchem, jakby nic sie˛ nie stało, wsune˛ła list do torby, naste˛pnie drz˙a˛ca˛re˛ka˛przeczesała włosy, specjalnie nastroszone do reklamy jaguara. Rozkodo- wanie listu nie nastre˛czało jej trudnos´ci. Roger ma kłopoty. Wro´g poznał jego toz˙samos´c´. Jego z˙ycie znajduje sie˛ w niebezpieczen´stwie, jej zapewne ro´w- niez˙. Ich rodzice nie z˙yli od siedmiu lat. Zgine˛li w kata- strofie lotniczej podczas podro´z˙y, kto´ra miała byc´ ich drugim miesia˛cem miodowym. Wspominaja˛c o s´wie˛- tach z ojcem i matka˛, Roger pro´buje ja˛ostrzec... Boz˙e miłosierny! Z całej siły starała sie˛ zapanowac´ nad strachem. Wiedziała, z˙e musi zachowywac´ sie˛ natural- nie, niczego po sobie nie okazywac´.