ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mackenzie Hawk patrzył w milczeniu, jak ciało
jedynej osoby, kto´ra˛ kochał, znika dwa metry pod
najsuchsza˛, najtwardsza˛ziemia˛w Oklahomie. Miejsce
pocho´wku Starej Kobiety włas´ciwie nie ro´z˙niło sie˛ od
tego, w kto´rym spe˛dziła całe z˙ycie: było tak samo
surowe, dzikie, nieprzyjazne.
Wzia˛ł głe˛boki oddech. Czuł sie˛ paskudnie. Jak z˙yc´
z ta˛ koszmarna˛ pustka˛? – zastanawiał sie˛.
Matka, babka, najlepszy przyjaciel. Nona Hawk,
przez Indian z plemienia Kiowa zwana Stara˛Kobieta˛,
spełniała wszystkie te role. Teraz jej zabrakło. Po raz
pierwszy w swoim trzydziestosiedmioletnim z˙yciu
Hawk poznał smak strachu.
Lodowate krople deszczu znaczyły ziemie˛. Hawk
zadrz˙ał z zimna. Nagle us´wiadomił sobie, jak bardzo
przemarznie˛ci musza˛ byc´ ci nieliczni z˙ałobnicy,
kto´rzy nie bacza˛c na ostry, zacinaja˛cy wiatr, od-
prowadzili Stara˛ Kobiete˛ na jej miejsce spoczynku
w go´rach Kiamichi i teraz czekali, aby złoz˙yc´ wyrazy
wspo´łczucia jej synowi.
Powoli odwro´cił sie˛ od grobu; nie miał ochoty
z nikim rozmawiac´. Nie zdradzaja˛c z˙adnych emocji,
słuchał wypowiadanych szeptem kondolencji, s´ciskał
re˛ce. Na jego twarzy malował sie˛ stoicki spoko´j.
Wkro´tce z˙ałobnicy zacze˛li sie˛ rozchodzic´. Spieszyli
sie˛; chcieli znalez´c´ sie˛ na dole, zanim burza s´niez˙na
odetnie im powrotna˛ droge˛.
Mackenzie Hawk ponownie zbliz˙ył sie˛ do grobu
Starej Kobiety. Staruszka całe z˙ycie spe˛dziła na
Kiamichi i tu pragne˛ła byc´ pochowana. Nawet po
s´mierci nie chciała opus´cic´ ukochanych go´r. Pochyli-
wszy głowe˛, Hawk stał na wietrze, wpatruja˛c sie˛
w piach i kamienie pokrywaja˛ce gro´b. Nie zdawał
sobie sprawy, z˙e nie jest sam.
Zaskoczony odgłosem kroko´w, odwro´cił sie˛ gwał-
townie, wzbijaja˛c chmure˛ pyłu, kto´ra po chwili
osiadła na jego nogawkach oraz mie˛kkich, sko´rza-
nych butach.
– Roger? – Nie potrafił ukryc´ zdumienia. – Nie
wiedziałem, z˙e tu jestes´.
W głosie Hawka pobrzmiewała niekłamana rados´c´;
widok przyjaciela sprawił mu autentyczna˛ przyjem-
nos´c´. Natychmiast zalała go fala wspomnien´. Dziesie˛c´
lat pracowali razem w Firmie: jez´dzili na niebezpiecz-
ne misje, stawiali czoło s´mierci, cieszyli sie˛ kaz˙dym
nowym dniem, on zas´ dodatkowo cieszył sie˛ obecnos´-
cia˛ Marli...
NawspomnienieMarlizrobiłomusie˛ słabo.Wcia˛gna˛ł
wpłucalodowatepowietrze,pozwalaja˛c,bybo´lprzeszył
go na wylot. Nie walczył z nim. Przeciwnie, uwaz˙ał, z˙e
zasłuz˙ył nacierpienie.Botrzebabyc´ podłym,z˙ebystoja˛c
nad grobem Starej Kobiety –kto´ra ulitowawszy sie˛ nad
małym,porzuconymMetysemprzyje˛łagopodswo´jdach
i kochała jak własnego syna – mys´lec´ o Marli. O Marli,
kto´ra tak haniebnie go okłamała i zdradziła.
Na moment zamkna˛ł oczy, staraja˛c sie˛ zepchna˛c´
w niepamie˛c´ rozes´miane spojrzenie Marli, jej ge˛ste
czarne włosy, zmysłowo nabrzmiałe wargi.
Zauwaz˙ywszy nasroz˙ona˛ mine˛ przyjaciela, Roger
westchna˛ł w duchu. Domys´lił sie˛, jakie wspomnienia
musiał wywołac´ swym przybyciem. Zbyt dobrze znał
Hawka, ba˛dz´ co ba˛dz´ przez wiele lat stanowili zgrany
zespo´ł. Ten wysoki, małomo´wny człowiek rzadko
kogokolwiek do siebie dopuszczał. Pewnego razu
zakochał sie˛ i opus´cił garde˛, a wtedy go oszukano.
Ponownie zamkna˛ł sie˛ w swojej skorupie, przestał
ufac´ ludziom. Jedyna˛ kobiete˛, kto´ra mogłaby mu
pomo´c otworzyc´ sie˛ na nowo i spojrzec´ na s´wiat
łaskawszym okiem, włas´nie pochował. Wraz z nia˛, jak
podejrzewał Roger, pochował wiare˛ w dobro, w uczci-
wos´c´, w szlachetnos´c´.
– Przykro mi, Hawk, z powodu s´mierci Starej
Kobiety. Trzeba było dac´ mi znac´. Przyjechałbym
wczes´niej.
– No tak... – Hawk potarł dłon´mi oczy i skrzywił
sie˛. Zamarzaja˛ce krople deszczu kłuły go w policzki
niczym miniaturowe igiełki lodu. – Ska˛d sie˛ dowie-
działes´?
– Od ludzi w Firmie – odparł Roger. – Wiesz, jak
daleko sie˛gaja˛ macki Wuja Sama.
Wystarczyła wzmianka o Firmie, aby na twarzy
Hawka pojawił sie˛ grymas niezadowolenia. Roger
wiedział, z˙e nie jest to odpowiedni moment, aby
nachodzic´ przyjaciela, ale otrzymał polecenie, z˙eby
z nim porozmawiac´. Przez chwile˛ w milczeniu przy-
gla˛dał sie˛ swojemu staremu kumplowi.
Gdyby miał jednym słowem okres´lic´ Hawka, powie-
działby: zwierze˛. Cudowne, dzikie, zwinne zwierze˛.
Wysoki, doskonale zbudowany, o surowych rysach
twarzy i drapiez˙nym spojrzeniu zielonych oczu. Włas´-
nie te zimne, zielone s´lepia sprawiły, z˙e został porzuco-
ny w niemowle˛ctwie. Jednakz˙e z dorosłym Hawkiem
wszyscy sie˛ liczyli. Wzbudzał szacunek i strach.
Przeste˛puja˛c z nogi na noge˛, Roger schował zmarz-
nie˛te re˛ce do kieszeni płaszcza.
– Psiakos´c´, ale tu dmucha. Moz˙e bys´my przeszli
gdzies´, gdzie jest cieplej, i pogadali, co?
Hawk zacisna˛ł usta i wbił oczy w przyjaciela, kto´ry
rumienia˛c sie˛, wyraz´nie unikał jego wzroku.
– Pogadali? Wa˛tpie˛, abys´my mieli o czym.
– Pułkownik prosił, z˙eby cie˛ przeprosic´ – mrukna˛ł
Roger, s´wiadom, z˙e jego misja zakon´czyła sie˛ niepo-
wodzeniem. – Z˙ałuje, z˙e...
– Nie wierze˛, aby ten dran´ czegokolwiek w z˙yciu
z˙ałował – oznajmił gniewnie Hawk.
Roger doskonale wiedział, ska˛d sie˛ bierze gorycz
przyjaciela. Dwa lata temu kierowana przez pułkow-
nika agencja do walki z narkotykami postanowiła
pos´wie˛cic´ Hawka dla – jak sie˛ wyraz˙ono – dobra
sprawy. Chodziło o wykrycie z´ro´dła przecieku. Decy-
zja szefa nie spotkała sie˛ z aprobata˛ Hawka, kto´ry
ponad wszystko cenił w z˙yciu lojalnos´c´. Dla niczyjego
dobra nie zamierzał sie˛ pos´wie˛cac´.
Udało mu sie˛ nie zgina˛c´.
Po zakon´czonej akcji, ku niezadowoleniu pułkow-
nika, Hawk oddał mu swa˛ odznake˛ oraz słuz˙bowy
pistolet. Uczynił to bez słowa, lecz z mina˛ nie
pozostawiaja˛ca˛ wa˛tpliwos´ci na temat tego, co sa˛dzi
o pułkowniku, o metodach działania Firmy, a w szcze-
go´lnos´ci agencji do walki z narkotykami. Odwro´ciw-
szy sie˛ na pie˛cie, opus´cił gabinet. I nigdy tego nie
z˙ałował.
– On tylko chce, z˙ebys´ przyjechał na rozmowe˛
– rzekł Roger. Ale mo´wił do powietrza. Hawk szyb-
kim krokiem oddalał sie˛ w strone˛ drzew porastaja˛cych
skraj polany. – Hawk! Co mam mu powiedziec´?
Hawk obejrzał sie˛ za siebie. Nie musiał nic mo´wic´;
jego spojrzenie było az˙ nazbyt wymowne.
Roger wzruszył ramionami, po czym postawił
kołnierz i skierował sie˛ do samochodu.
– Dobra, spływam – burkna˛ł pod nosem. – Uprze-
dzałem Harrisa, z˙e nic z tego nie wyjdzie.
Jak było do przewidzenia, plan A nie wypalił. Teraz
Roger Beaudry musi sie˛ dobrze zastanowic´, co dalej.
Wiedza˛c, z jakimi ludz´mi ma do czynienia, bał sie˛
o bezpieczen´stwo swojej rodziny. Dlatego postanowił
niezwłocznie przejs´c´ do planu B.
Silny podmuch wiatru uderzył w s´ciane˛ stoja˛cej
samotnie na szczycie go´ry pie˛trowej drewnianej chaty.
Wycia˛gnie˛te przed kominkiem duz˙e szare psisko
podniosło łeb i zaskomlało cicho, jakby wyczuwało
pustke˛ w sercu swego pana.
– Co jest, piesku? Nudzi ci sie˛?
W cia˛gu tych kilku tygodni, jakie mine˛ły od
pogrzebu Starej Kobiety, Hawk z˙ył jakby w stanie
zawieszenia. Do nikogo nie nalez˙ał, przed nikim nie
musiał sie˛ opowiadac´. Jego domem były go´ry – stro-
me, nieprzyjazne Kiamichi.
Z˙ałował, z˙e staruszka nie chciała przyja˛c´ od niego
telewizora, z˙e sprzeciwiała sie˛, kiedy usiłował ja˛
namo´wic´ na zamontowanie telefonu. Z jej uporem nie
sposo´b było walczyc´. Z drugiej strony nie miała nic
przeciwko nowoczesnym urza˛dzeniom w kuchni, do-
ceniała tez˙ komfort i wygode˛, jaka˛ zapewniał wielki
kominek rozprowadzaja˛cy ciepło po całym domu.
Jedynie pomysł telefonu i telewizora jakos´ nie przy-
padł jej do gustu.
Kiedy poczuła, z˙e jej koniec sie˛ zbliz˙a, postanowiła
wezwac´ do siebie Hawka. Che˛tnie wro´cił w rodzinne
strony. Od lat przenosił sie˛ z miejsca na miejsce,
nigdzie długo nie zabawiaja˛c. Praca dla rza˛du, kto´ra
z pocza˛tku była dla niego wybawieniem, o mało go nie
zniszczyła.
Chociaz˙ nie był jej synem, Nona kochała go całym
sercem. Miłos´c´, troske˛, wszystkie uczucia macierzyn´-
skie przelała na mała˛kruszyne˛, kto´ra˛znalazła dosłow-
nie na swojej wycieraczce. Kto´rejs´ nocy przed wielo-
ma laty obudziły ja˛ głos´ne krzyki i walenie do drzwi.
Kula˛c sie˛ ze strachu, ruszyła na poszukiwanie latarki
i jakiegos´ kija. Zanim zdobyła sie˛ na odwage˛, aby
uchylic´ drzwi, na zewna˛trz nikogo juz˙ nie było.
Oddychaja˛c z ulga˛, szybko omiotła latarka˛teren przed
domem. Niczego nie dojrzała. Wtem usłyszała znajo-
my dz´wie˛k, cos´ jakby miauczenie nowo narodzonych
kociako´w. Zdegustowana, skierowała promien´ latarki
w bok. Nieraz podrzucano jej pod drzwi kilkudniowe
psy lub koty. Tym razem jednak nie był to z˙aden koci
miot.
Kiedy s´wiatło padło na płytki wiklinowy kosz
oparty o s´ciane˛ ganku, Nona Hawk złapała sie˛ za serce.
Nie, to niemoz˙liwe! Chyba ma jakies´ zwidy! Ale to nie
były zwidy. W koszu lez˙ało dziecko, niemowle˛ uro-
dzone zaledwie przed paroma godzinami. Przykryte
cienkim kocykiem, czekało, nie wiedza˛c, czy los
pchnie je ku z˙yciu, czy ku s´mierci.
Malen´stwo, zaintrygowane jasnym blaskiem, prze-
kre˛ciło gło´wke˛, a po chwili wykrzywiło buzie˛. Głos´ny
płacz rozszedł sie˛ echem nad pogra˛z˙ona˛ w ciemno-
s´ciach go´ra˛.
Nie zwaz˙aja˛c na latarke˛, kto´ra wypadła jej z ra˛k,
Nona pochyliła sie˛ nad koszem i zgarne˛ła niemowle˛
w ramiona, po czym weszła pos´piesznie do chaty.
Ukle˛kła przed kominkiem, by ogrzac´ swego malen´-
kiego gos´cia, a jednoczes´nie przyjrzec´ mu sie˛ w bla-
sku płomieni. Połoz˙ywszy dziecko na grubym, ple-
cionym dywanie, badała je zaro´wno wzrokiem, jak
i dotykiem.
– Zdrowe, silne... – mruczała pod nosem, ob-
macuja˛c malutkie ramionka.
Niemowle˛ zacze˛ło wymachiwac´ energicznie no´z˙-
kami, rozkopuja˛c kocyk. Nona uniosła jego brzeg.
– Chłopczyk – szepne˛ła zdziwiona.
W społecznos´ciach indian´skich narodziny syna
zwykle przyjmowane były z rados´cia˛. Dlaczego wie˛c
tego malca postanowiono sie˛ pozbyc´?
Płacz ustał. Niemowle˛ skierowało wzrok w strone˛,
z kto´rej pochodził głos.
– No i wszystko jasne – rzekła Nona na widok
zabarwionych na pie˛kny zielony kolor z´renic. – Mie-
szan´co´w nikt nie chce, prawda?
Jakby zdaja˛c sobie sprawe˛ ze skazy, z jaka˛ przy-
szedł na s´wiat, malec zno´w otworzył szeroko buzie˛. Po
chwili głos´ny, z˙ałosny skowyt wypełnił chate˛.
– Nie płacz, kruszynko. – Owijaja˛c niemowle˛
kocem, podniosła je i przytuliła do piersi. – Starej
Kobiety tez˙ nikt nie chciał. Moz˙e dlatego tu trafiłes´?
Jak mys´lisz, co?
Mijały dni, tygodnie, miesia˛ce. Stara Kobieta
troskliwie opiekowała sie˛ Hawkiem, a kiedy nad-
szedł czas, by sie˛ usamodzielnił, z duma˛, lecz
i z˙alem wypchne˛ła go z gniazda. Wiedział jednak,
z˙e zawsze moz˙e wro´cic´. Z˙e tu, w go´rach Kiamichi,
jest jego dom.
Teraz, po s´mierci Nony, został sam. Wiele lat
pracował dla agencji rza˛dowej i nie narzekał na brak
pienie˛dzy. Inwestycje, kto´re poczynił, przynosiły spo-
ry docho´d. W okazywaniu uczuc´ bywał oszcze˛dny,
wolał nie ryzykowac´; takich oporo´w nie miał w spra-
wach finansowych. Wszystko, czego sie˛ tkna˛ł, niczym
Midas obracał w złoto. Ludziom nie ufał, ufał za to
własnej intuicji w kwestii pomnaz˙ania maja˛tku. I rzad-
ko sie˛ mylił.
Miał wie˛cej pienie˛dzy, niz˙ potrzebował, miał tez˙
ksie˛gowego, kto´ry dwoił sie˛ i troił, szukaja˛c korzyst-
nych ulg podatkowych, nowych form inwestycji,
odpiso´w amortyzacyjnych.
Zatem bieda mu nie doskwierała, doskwierała zas´
samotnos´c´. Nie miał na s´wiecie nikogo, komu by na
nim zalez˙ało. No, moz˙e poza psem. Po s´mierci Starej
Kobiety w chacie zrobiło sie˛ ro´wnie pusto, co w jego
sercu.
Wiedział, z˙e powinien opus´cic´ Kiamichi. Pozostaja˛c
tu, przedłuz˙ał własne cierpienie. Albowiem wszystko
dookoła przypominało mu staruszke˛, a przeciez˙ ona by
tego nie chciała. Gdyby mogła do niego przemo´wic´, na
pewno kazałaby mu sie˛ wynies´c´, zmienic´ otoczenie.
Pies zaskomlał, po czym obro´cił łeb w strone˛ drzwi.
Na zewna˛trz było przeraz´liwie zimno. Rano, mimo
pala˛cego sie˛ cała˛ noc ognia, na szybach osiadła gruba
warstwa szronu.
– To tylko wiatr, piesku – wyjas´nił Hawk. – Jest za
po´z´no i za zimno na gos´ci.
Ale psisko nie dawało za wygrana˛. Hawk zniecierp-
liwiony podszedł do drzwi. Do s´rodka buchne˛ło
lodowate powietrze, sprawiaja˛c, z˙e w cia˛gu paru
sekund temperatura w chacie spadła o dobre dwadzies´-
cia stopni. Przez chwile˛ nie słyszał nic poza wyciem
wiatru, pies jednak wpatrywał sie˛ w mrok i nie
przestawał skomlec´. Wreszcie Hawk tez˙ cos´ usłyszał
– cos´ jakby odległy warkot silnika.
Nagle czern´ nocy przebiło s´wiatło; wygla˛dało jak
ls´nia˛ce oko niewidocznego potwora. Pies zjez˙ył siers´c´,
a poniewaz˙ zacis´nie˛ta na jego grzbiecie dłon´ nie
pozwalała mu rzucic´ sie˛ na potwora, zacza˛ł groz´nie
warczec´. Potwo´r zbliz˙ał sie˛, nic sobie nie robia˛c
z ostrzez˙enia. Po kilkunastu sekundach znalazł sie˛
w zasie˛gu pala˛cego sie˛ na ganku s´wiatła.
Jakis´ szaleniec na harleyu, pomys´lał Hawk, usiłu-
ja˛c przytrzymac´ coraz bardziej rozdraz˙nionego psa.
Był pewien, z˙e jez´dziec nie wyrobi sie˛ na zakre˛cie
i rozbije maszyne˛ o drzewa, ale pomylił sie˛. Moto-
cykl stana˛ł, wzbijaja˛c tumany kurzu. W s´wietle
padaja˛cym przez otwarte drzwi chaty Hawk zoba-
czył, z˙e zaro´wno sko´rzana˛ kurtke˛ jez´dz´ca, jak
i metalowa˛ obudowe˛ maszyny pokrywa gruba wars-
twa zaschnie˛tego błota.
– Szukam Hawka... Mackenziego Hawka. – Jez´-
dziec zachwiał sie˛. Mo´wił niewyraz´nie, jakby był
pijany.
– Pies, siad! – rozkazał Hawk. Zamkna˛ł drzwi
chaty i wyszedł na ganek.
Wygla˛dało na to, z˙e jakis´ pijany młodzian po-
stanowił sprawdzic´, jak szybko wjedzie na szczyt
Kiamichi. Młodziez˙ cze˛sto urza˛dzała sobie w go´rach
wys´cigi na motorach, na ogo´ł jednak wybierała inna˛
pore˛ roku.
Wcia˛gne˛ go do s´rodka, z˙eby przespał sie˛ i wytrzez´-
wiał, pomys´lał Hawk, inaczej zwali sie˛ gdzies´ na
pobocze i zamarznie na s´mierc´.
Jez´dziec zsiadł z motoru i ponownie sie˛ zachwiał,
jakby zaskoczony twardym gruntem pod nogami.
Hawk zacisna˛ł re˛ke˛ na sko´rzanym re˛kawie kurtki.
Zamierzał wprowadzic´ młodzien´ca do ciepłej chaty,
gdy ten nagle osuna˛ł sie˛ na ziemie˛.
– Psiakrew!
Pochyliwszy sie˛, Hawk jednym płynnym ruchem
podnio´sł bezwładne ciało. Ze zwisaja˛cej w do´ł głowy
spadł kask i potoczył sie˛ w strone˛ schodo´w prowadza˛-
cych na ganek.
Hawk stana˛ł jak wryty. Przez moment wpatrywał
sie˛ w długie, ognistorude włosy. Cholera jasna! Jez´dz´-
cem jest kobieta! Jakas´ głupia dziewucha, kto´ra po-
stanowiła sobie urza˛dzic´ przejaz˙dz˙ke˛. W s´rodku nocy
gnała na łeb na szyje˛, nie bacza˛c na zia˛b ani na
ciemnos´ci.
Wariatka, uznał, wchodza˛c do domu. Musi miec´ nie
po kolei w głowie. Przeste˛puja˛c nad psem, kopna˛ł
noga˛drzwi, po czym podszedł do kominka i ostroz˙nie
ułoz˙ył motocyklistke˛ na długiej, sko´rzanej kanapie.
Nawet nie otworzyła oczu; lez˙ała nieprzytomna,
z włosami rozrzuconymi po poduszce.
Jej blados´c´ i bezruch zaniepokoiły Hawka. Odgar-
na˛ł re˛ka˛ rude kosmyki, chca˛c zmierzyc´ jej puls. Serce
zacze˛ło mu walic´. Miał wraz˙enie, jakby dotykał
aksamitu – zimnego, białego aksamitu. Po chwili, tuz˙
przy obojczyku, wyczuł leciutkie drz˙enie. Odetchna˛ł
z ulga˛: z˙yje! Nie ulega jednak wa˛tpliwos´ci, z˙e kobieta
znajduje sie˛ w kiepskim stanie.
Wychłodzenie organizmu, odmroz˙enia... Zastana-
wiał sie˛ nerwowo, co jeszcze moz˙e dolegac´ komus´, kto
jez´dzi zima˛ na motorze. Obejrzał palce dziewczyny,
szukaja˛c s´lado´w potwierdzaja˛cych jego przypuszcze-
nia.
– No dobra, nie pora bawic´ sie˛ w dz˙entelmena
– mrukna˛ł.
Pies lez˙ał nieopodal, czarnymi oczami s´ledza˛c
kaz˙dy ruch swojego pana. A ten pos´piesznie s´cia˛gał
z dziewczyny ubranie. Warstwa po warstwie. Naga˛
przykrył grubym wełnianym kocem, po czym wyszedł
z pokoju, przykazuja˛c psu, z˙eby warował.
Hipotermia, innymi słowy – wyzie˛bienie. Co nale-
z˙y robic´? Cholera, musieli o tym mo´wic´ na kursach
przetrwania! Zły na siebie, Hawk ruszył pos´piesznie
do łazienki mieszcza˛cej sie˛ na kon´cu długiego ko-
rytarza.
Z zakamarko´w pamie˛ci zacze˛ły wypływac´ strze˛py
informacji. Kucna˛wszy przy wannie, Hawk zatkał
odpływ i pus´cił strumien´ wody. Naste˛pnie wro´cił
biegiem do salonu.
– Na ogo´ł inaczej obchodze˛ sie˛ ze swoimi gos´c´mi
–ba˛kna˛ł, zrzucaja˛c zdziewczyny koc. –Słowohonoru.
Zgarna˛wszy ja˛ w ramiona, ponownie skierował sie˛
do łazienki. Kiedy doszedł na miejsce, wanna była do
połowy napełniona. Ostroz˙nie zanurzył nogi dziew-
czyny w wodzie.
Je˛kne˛ła. Przez moment usiłowała sie˛ bronic´ – chło-
dna ka˛piel najwyraz´niej jej nie zachwyciła – po chwili
jednak straciła przytomnos´c´.
– Wiem, wiem. Kiedys´ wpadłem zima˛ do lodowa-
tego strumyka. – Hawk zawahał sie˛. – Sama jestes´
sobie winna. Ja jedynie pro´buje˛ cie˛ uratowac´.
Wsuna˛ł re˛ke˛ do wanny, chca˛c przytrzymac´ gło-
we˛ dziewczyny. Przy okazji zachlapał sobie koszu-
le˛.
– Cholera, rzeczywis´cie zimna – mrukna˛ł, obser-
wuja˛c powie˛kszaja˛ca˛ sie˛ mokra˛ plame˛ na piersi.
Zadrz˙ał.
Stoja˛cy w drzwiach łazienki pies zaskomlał cicho.
– Nic tu po tobie, stary. Wracaj przed kominek
– rozkazał mu Hawk.
Psisko posłuchało. Hawk zamkna˛ł noga˛ drzwi.
W cia˛gu naste˛pnej godziny co kilka minut wypuszczał
troche˛ zimnej wody i dolewał ciepłej. Wreszcie ciało
dziewczyny zaro´z˙owiło sie˛; do jej twarzy lepiły sie˛
niesforne rude kosmyki, a na czole i wardze osiadały
kropelki potu.
Łazienke˛ wypełniała ge˛sta mleczna mgła. Wilgoc´
przenikała ubranie, zatykała pory. Hawk marzył
o tym, by rozprostowac´ ramiona. Cały czas pod-
trzymywał głowe˛ dziewczyny, aby przypadkiem sie˛
nie utopiła. Bolały go mie˛s´nie.
Pojedyncze rude pasemka bez przerwy okre˛cały sie˛
woko´ł guziko´w przy re˛kawach. Uwalniał je, a one po
chwili zno´w wracały. Miały niesamowity odcien´
– taki, jaki jesienia˛ przybieraja˛ lis´cie na drzewach
w go´rach Kiamichi. Mienia˛c sie˛ fioletem, czerwienia˛,
gdzieniegdzie połyskuja˛c złocis´cie, leniwie unosiły
sie˛ na powierzchni wody.
Ponownie odkre˛cił kran. Czekaja˛c, az˙ temperatura
wody sie˛ podniesie, zastanawiał sie˛, co dziewczynie
strzeliło do głowy, by w tak paskudna˛pogode˛, w doda-
tku po ciemku, wsia˛s´c´ na motor. Jazda noca˛po go´rach
grozi s´miercia˛, w najlepszym razie kalectwem. Droga
jest wa˛ska, nieos´wietlona, z obu stron poros´nie˛ta
drzewami; miejscami wiedzie nad przepas´cia˛.
Opadł z powrotem na pie˛ty i odetchna˛ł z ulga˛.
Dziewczyna powoli zaczynała odzyskiwac´ przytom-
nos´c´. Te˛tno miała wyro´wnane, powieki jej drz˙ały.
Usiłowała zwalczyc´ sennos´c´ wywołana˛zaro´wno zme˛-
czeniem, jak i ciepła˛ woda˛.
Nie ma czasu do stracenia. Musi wycia˛gna˛c´ amator-
ke˛ nocnych rajdo´w z wanny, wytrzec´ ja˛ do sucha
i połoz˙yc´ do ło´z˙ka, zanim ta sie˛ zbudzi. Nie wiedział,
jaka moz˙e byc´ jej reakcja, kiedy zobaczy, z˙e lez˙y naga
w wannie, a obok kle˛czy obcy facet – wolał jednak
tego nie sprawdzac´.
Jedna˛re˛ke˛ przytrzymuja˛cjejgłowe˛,druga˛wycia˛gna˛ł
korek. Wypływaja˛ca woda powoli odsłaniała gładkie,
idealnie zbudowane ciało. Wczes´niej, gdy dziewczyna
lez˙ała nieprzytomna,Hawkstarałsie˛ niepatrzec´ nania˛,
natomiast teraz,gdyjuz˙ nic jej nie groziło,przez chwile˛
rozkoszował sie˛ cudownym widokiem.
Ciało – je˛drne i umie˛s´nione, s´wiadczyło o tym, z˙e
systematycznie sie˛ gimnastykowała. Twarz – ładna,
o regularnych rysach, nie potrzebowała makijaz˙u.
Pełne usta o barwie ro´z˙y, długie, ge˛ste rze˛sy odrobine˛
ciemniejsze od włoso´w, delikatnie zaokra˛glone brwi,
lekko wysunie˛ta broda be˛da˛ca zwykle oznaka˛ uporu
i nieuste˛pliwos´ci...
Była pie˛kna, a to mu przeszkadzało. Fizyczna
doskonałos´c´ jej ciała i twarzy powodowała te˛py bo´l,
kto´rego nie chciał odczuwac´. Nie lubił obcych, bez
wzgle˛du na to, jak urodziwych. Nie był juz˙ młodzie-
niaszkiem, kto´remu burza hormono´w odbiera skutecz-
nie rozum. Nie interesowały go przelotne znajomos´ci
ani kro´tkotrwałe romanse. A po zdradzie, jakiej dopus´-
ciła sie˛ wobec niego Marla, nie ufał pie˛knym kobie-
tom. Marla kryła sie˛ za pie˛knem fizycznym, uroda
stanowiła dla niej pewnego rodzaju maske˛, ale kiedy
doszło co do czego, maska nie zdołała uratowac´ jej
przed s´miercia˛.
Jego rozmys´lania przerwał cichy je˛k. Prawie nie-
s´wiadom tego, co czyni, odgarna˛ł mokre włosy z czoła
dziewczyny. Zmruz˙ywszy oczy, uwaz˙nie sie˛ w nia˛
wpatrywał. Skrzywiła sie˛, po czym wysune˛ła koniu-
szek je˛zyka i oblizała spierzchnie˛te wargi. Po jej
policzkach spływały krople potu.
– Ciepło – szepne˛ła. – Przedtem zimno... niedo-
brze... a teraz tak cieplutko. Hm. Cudownie.
– Wszystko sie˛ zgadza – burkna˛ł Hawk, bardziej
sam do siebie niz˙ do swojego gos´cia. – Mogłas´ zgina˛c´.
Kiedy woda spłyne˛ła z wanny, owina˛ł dziewczyne˛
kocem i przenio´sł z powrotem na stoja˛ca˛ przed
kominkiem kanape˛.
Wzdychaja˛c głe˛boko, ułoz˙yła sie˛ wygodnie. Hawk
okrył ja˛ dodatkowymi kocami. Opieka nad kims´
słabszym wydawała mu sie˛ czyms´ całkiem natural-
nym, moz˙e dlatego z˙e w ostatnim okresie sam jeden
troszczył sie˛ o Stara˛ Kobiete˛. Wbił oskarz˙ycielski
wzrok w s´pia˛ca˛ dziewczyne˛; jakim prawem wzbudza
w nim niechciane emocje?
Dom pogra˛z˙ony był w ciemnos´ciach; jedyne
s´wiatło pochodziło z z˙arza˛cych sie˛ drewienek
w wielkim kamiennym kominku. Ze sterty przy
palenisku Hawk dorzucił wia˛zke˛ sosnowych szczap,
aby ogien´ nie wygasł. Tylko tego brakuje, by
dziewczyna nabawiła sie˛ zapalenia płuc; wtedy nie
pozbe˛dzie sie˛ jej przynajmniej przez kilka tygodni.
Podczas s´niez˙ycy droga prowadza˛ca do miasteczka
jest włas´ciwie nieprzejezdna, a w radiu zapowiadano
obfite opady s´niegu.
Grzeja˛c sie˛ w cieple płomieni, Hawk zacza˛ł s´cia˛gac´
z siebie mokre ubranie. Pora była po´z´na, a on był
zme˛czony. Dziewczyna spała, nie potrzebowała juz˙
jego pomocy.
Stał w białych slipach, kto´re ciasno opinały jego
brzuch oraz pos´ladki, kiedy nagle usłyszał jej głos.
– Pie˛kny. Czarny anioł na tle jasnego s´wiatła.
– Mruz˙a˛c oczy przed blaskiem ognia, kontynuowała
cicho: – Umarłam. Dobry Boz˙e, naprawde˛ sie˛ stara-
łam... Anioł... jaki pie˛kny. Musze˛ byc´ w niebie. Mo´j
własny pie˛kny anioł... – Powieki jej zadrz˙ały. Po
chwili zamkne˛ła oczy.
Hawk kucna˛ł przy kanapie, maja˛c nadzieje˛, z˙e
moz˙e z bełkotu dziewczyny zdoła cokolwiek zro-
zumiec´.
– Jak masz na imie˛? – spytał, ujmuja˛c jej brode˛
w dwa palce i delikatnie obracaja˛c w swoja˛ strone˛.
– Ja? Sara. Mo´j anioł... pomoz˙esz mi? – Nie
czekaja˛c na odpowiedz´, ponownie zapadła w sen.
– Nie jestem z˙adnym aniołem, moja panno – mruk-
na˛ł. Szorstkim, pokrytym odciskami palcem przeje-
chał delikatnie po jej spierzchnie˛tych wargach i bro-
dzie. – Chyba z˙e upadłym.
Wierciła sie˛, przewracała z boku na bok, mo´wiła
przez sen. Upewniwszy sie˛, z˙e nic jej nie jest, Hawk
zgarna˛ł z podłogi swoje wilgotne ubranie, zostawił je
w kuchni na pralce, po czym ruszył na pie˛tro. Nagle
wyte˛z˙ył słuch; cos´, co dziewczyna powtarzała, bardzo
go zaniepokoiło.
Wro´cił do salonu i przez chwile˛ stał, nasłuchuja˛c.
W jego zielonych oczach pojawiła sie˛ ws´ciekłos´c´.
Zacisna˛ł usta, z trudem nad soba˛ panuja˛c.
– Hawk pomoz˙e. Roger... kaz˙e jechac´ do Hawka.
Powiedziec´ mu... Mo´j anioł... Hawk uratuje Rogera.
Firma... duz˙e kłopoty... – Dziewczyna umilkła. Pare˛
sekund po´z´niej zno´w odpłyne˛ła do krainy snu.
Drewno w kominku trzaskało, raz po raz deszcz
złocistych iskier uderzał w ekran. Hawk zwina˛ł dłonie
w pie˛s´ci.
– Dranie!
Rozejrzał sie˛, szukaja˛c czegos´, czym mo´głby cis-
na˛c´ w kominek. Na pogrzebie Starej Kobiety jasno dał
Rogerowi do zrozumienia, z˙e sprawy Firmy juz˙ go nie
interesuja˛. Najwyraz´niej szefowie nie przyje˛li tego do
wiadomos´ci; postanowili przysłac´ pie˛kna˛dziewczyne˛,
licza˛c na to, z˙e ona go przekona.
– W nosie mam Firme˛, w nosie Rogera i w nosie
ciebie, moja s´liczna. A w ogo´le to co oni sobie mys´la˛?
Z˙e po raz drugi dam sie˛ nabrac´ na ten sam numer?
Blask ognia os´wietlał jego wspaniale zarysowane
mie˛s´nie ramion, ud i pleco´w, gdy tak stał nad niczego
nie podejrzewaja˛ca˛ motocyklistka˛.
– Powinienem był cie˛ zostawic´ na dworze, z˙ebys´
zamarzła na s´mierc´ – warkna˛ł, po czym odwro´cił sie˛
na pie˛cie i znikł w mroku korytarza.
Pies zaskomlał cicho, wyczuwaja˛c zdenerwowanie
swojego pana. Odprowadził Hawka wzrokiem, a po-
tem wlepił s´lepia w s´pia˛ca˛ na kanapie postac´. Po
chwili, obwa˛chuja˛c stary dywan, obro´cił sie˛ w ko´łko
ze trzy razy i wreszcie ułoz˙ył wygodnie do snu.
Wkro´tce jedyna˛ oznaka˛ z˙ycia na Kiamichi było
sme˛tne zawodzenie wiatru oraz trzaski płona˛cego
w kominku ognia.
ROZDZIAŁ DRUGI
Wysoka rudowłosa modelka w czarnym, przylega-
ja˛cym do ciała sko´rzanym stroju kołysała sie˛ w rytm
muzyki, poruszaja˛c ustami, jakby to ona s´piewała,
a nie Jimi Hendrix.
– Cudownie! Pie˛knie! Wspaniale! – Głos rez˙ysera
docierał zza os´lepiaja˛cych s´wiateł reflektoro´w.
– Dzie˛ki tej nowej reklamie kocury be˛da˛ sie˛ sprzeda-
wały jak s´wiez˙e bułeczki.
Sara skrzywiła sie˛ w duchu. Zwro´cona tyłem do
kamery kre˛ciła zmysłowo biodrami. Cholera, musi
byc´ jakis´ lepszy sposo´b zarabiania na z˙ycie, pomys´-
lała, po czym westchne˛ła z ulga˛, kiedy wreszcie ktos´
ogłosił koniec nagrania.
Obejrzawszy sie˛ przez ramie˛, spostrzegła Mor-
ty’ego Sallingera, kto´ry z determinacja˛ w oczach
torował sobie droge˛ mie˛dzy ludz´mi i sprze˛tem.
– Byłas´ fantastyczna, Saro – powiedział, dysza˛c
z wysiłku. Grubymi paluchami przejechał po scho-
wanych pod sko´rzana˛ kurtka˛ plecach swej podopie-
cznej. Uwaz˙ał, z˙e jako jej menadz˙er moz˙e sobie
pozwolic´ na taka˛ poufałos´c´. – Moz˙e zjemy dzis´
razem kolacje˛? Pogadalibys´my o twoim naste˛pnym
zleceniu. Bo wiesz, jes´li intuicja mnie nie myli, ta
reklama zrobi furore˛. Fabryka nie nada˛z˙y z produk-
cja˛ jaguaro´w. Kocury stana˛ sie˛ ro´wnie popularne jak
ty. To jak?
Lubiez˙ny us´miech na jego twarzy sprawił, z˙e Sara
sie˛ wzdrygne˛ła. Staraja˛c sie˛ ukryc´ odraze˛, kto´ra
przepełniała ja˛ do głe˛bi, cofne˛ła sie˛ dwa kroki. Po
os´miu latach pracy w zawodzie modelki potrafiła
uprzejmie, tak by to sie˛ nie odbiło na kontaktach, lecz
stanowczo wykre˛cic´ sie˛ od wszelkich niedwuznacz-
nych propozycji. Nienawidziła tych gierek, kto´re
musiała prowadzic´, z˙eby zachowac´ szacunek dla
samej siebie.
– Alez˙ Morty... – Schyliwszy sie˛, podniosła wy-
pchana˛po brzegi torbe˛. Zawsze nosiła z soba˛komplet
ubrania na zmiane˛ oraz zestaw kosmetyko´w potrzebny
do tego, by zrobic´ sie˛ na bo´stwo. – Przeciez˙ dobrze
wiesz, z˙e jutro o s´wicie reklamuje˛ te nowe kosmetyki.
Chyba nie chcesz, abym na zbliz˙eniach miała oczy
czerwone z niewyspania?
Us´miechne˛ła sie˛ słodko, nie daja˛c poznac´, o czym
marzy, a marzyła o tym, aby wepchna˛c´ grube łapska
Morty’ego do kubła z cementem, po czym – gdy
cement stwardnieje – wrzucic´ kubeł do rzeki.
– Hej, Saro! – zawołał charakteryzator nalez˙a˛cy do
ekipy filmowej. – Jakies´ dwie godziny temu przyszedł
do ciebie list. Specjalna przesyłka. Podpisałem odbio´r,
z˙ebys´ nie musiała przerywac´ uje˛cia.
– Słusznie, Paul. Dzie˛ki.
W s´wiecie mody wszyscy darzyli Sare˛ sympatia˛.
Wiele dziewczyn, s´licznych, lecz pro´z˙nych, robiło
zawrotna˛ kariere˛ na wybiegu, a potem nagle słuch po
nich gina˛ł, Sara zas´ nalez˙ała do tych nielicznych,
kto´rym udało sie˛ osia˛gna˛c´ status supergwiazdy.
Zme˛czona, usiadła na składanym krzesełku i roze-
rwała koperte˛, nie zdaja˛c sobie sprawy z tego, z˙e jest
obserwowana i z˙e tres´c´ listu wywoła cia˛g zdarzen´,
kto´re na zawsze zmienia˛ jej z˙ycie.
– Tak, prosze˛ pana! Wcia˛z˙ jest na planie. Od
tygodnia s´ledze˛ kaz˙dy jej krok. Jak tylko da pan
rozkaz, natychmiast przysta˛pie˛ do akcji.
Me˛z˙czyzna, kto´ry to mo´wił, niczym sie˛ nie wyro´z˙-
niał. Wynajmowano go do zadan´, kto´rych nie mo´gł lub
nie chciał sie˛ podja˛c´ nikt inny. Tym razem zlecono mu
s´ledzenie Sary Beaudry. S´ledzenie i pozbycie sie˛.
W jaki sposo´b tego dokona, nie interesowało jego
zleceniodawcy. Miał sie˛ jej pozbyc´ i juz˙. Taki otrzy-
mał rozkaz, a rozkazy zawsze wypełniał. Wygla˛dem
nie ro´z˙nił sie˛ od pracowniko´w ekipy filmowej i kre˛ca˛-
cych sie˛ po planie dziennikarzy. Umiał idealnie wtopic´
sie˛ w tłum. Na tym mie˛dzy innymi polegała jego siła.
Był naprawde˛ dobry w tym, co robił.
– Słucham? – Telefon wisiał w ciemnym ka˛cie
studia, totez˙ me˛z˙czyzna mo´gł rozmawiac´ swobodnie.
– Oczywis´cie. Doskonale. Dzis´ wieczorem be˛dzie juz˙
po wszystkim.
Odłoz˙ył słuchawke˛, po czym powio´dł wzrokiem po
ludziach biora˛cych udział w nagraniu. Zadowolony,
us´miechna˛ł sie˛ do siebie; jego ,,zadanie’’ siedziało na
jednym z rozkładanych krzeseł i niczego nie pode-
jrzewało.
Ucieszyła sie˛, widza˛c, kto jest nadawca˛ listu.
Roger, jej cała rodzina! Chociaz˙ praca, jaka˛ oboje
wykonywali, nie pozwalała im spotykac´ sie˛ tak cze˛sto,
jak by tego chcieli, to jednak ła˛czyła ich niezwykle
bliska i serdeczna wie˛z´.
W pierwszej chwili była przekonana, z˙e Roger
stroi z niej z˙arty, bo tres´c´ listu wydała jej sie˛
zupełnie pozbawiona sensu. Dopiero czytaja˛c list po
raz drugi, przypomniała sobie ostrzez˙enie, jakie Ro-
ger dał jej przed laty, kiedy zacza˛ł pracowac´ dla
rza˛du.
Ogarna˛ł ja˛ strach. Musiało sie˛ wydarzyc´ cos´ złego.
Re˛ce jej drz˙ały, kiedy czytała list po raz trzeci,
szukaja˛c jakichs´ wskazo´wek, z˙e moz˙e jednak sie˛ myli.
Z˙adnych nie znalazła. Serce waliło jej młotem, krew
dudniła w skroniach. Przeczytała list po raz czwarty,
powierzaja˛c pamie˛ci kaz˙de słowo, kaz˙dy przecinek.
Saro, nasze plany s´wia˛teczne niestety wzie˛ły w łeb.
Strasznie mi przykro. Jes´li nic sie˛ nie zmieni, to s´wie˛ta
Boz˙ego Narodzenia spe˛dze˛ z mama˛ i tata˛, zamiast
z toba˛. Przeraz˙a mnie mys´l, z˙e be˛dziesz sama. Ale
przynajmniej teraz jestes´ ws´ro´d ludzi, prawda? Moz˙e
wyjechałabys´ gdzies´ na urlop? Za cie˛z˙ko pracujesz.
Odpoczynek na pewno dobrze by ci zrobił. Jeszcze raz
bardzo cie˛ przepraszam. Odezwe˛ sie˛ niedługo. Po-
zdro´w ode mnie Wielkiego Ptaka.
Całuje˛ mocno, Roger.
Powolnym ruchem, jakby nic sie˛ nie stało, wsune˛ła
list do torby, naste˛pnie drz˙a˛ca˛re˛ka˛przeczesała włosy,
specjalnie nastroszone do reklamy jaguara. Rozkodo-
wanie listu nie nastre˛czało jej trudnos´ci. Roger ma
kłopoty. Wro´g poznał jego toz˙samos´c´. Jego z˙ycie
znajduje sie˛ w niebezpieczen´stwie, jej zapewne ro´w-
niez˙.
Ich rodzice nie z˙yli od siedmiu lat. Zgine˛li w kata-
strofie lotniczej podczas podro´z˙y, kto´ra miała byc´ ich
drugim miesia˛cem miodowym. Wspominaja˛c o s´wie˛-
tach z ojcem i matka˛, Roger pro´buje ja˛ostrzec... Boz˙e
miłosierny! Z całej siły starała sie˛ zapanowac´ nad
strachem. Wiedziała, z˙e musi zachowywac´ sie˛ natural-
nie, niczego po sobie nie okazywac´.
Sharon Sala Mo´j anioł stro´z˙
ROZDZIAŁ PIERWSZY Mackenzie Hawk patrzył w milczeniu, jak ciało jedynej osoby, kto´ra˛ kochał, znika dwa metry pod najsuchsza˛, najtwardsza˛ziemia˛w Oklahomie. Miejsce pocho´wku Starej Kobiety włas´ciwie nie ro´z˙niło sie˛ od tego, w kto´rym spe˛dziła całe z˙ycie: było tak samo surowe, dzikie, nieprzyjazne. Wzia˛ł głe˛boki oddech. Czuł sie˛ paskudnie. Jak z˙yc´ z ta˛ koszmarna˛ pustka˛? – zastanawiał sie˛. Matka, babka, najlepszy przyjaciel. Nona Hawk, przez Indian z plemienia Kiowa zwana Stara˛Kobieta˛, spełniała wszystkie te role. Teraz jej zabrakło. Po raz pierwszy w swoim trzydziestosiedmioletnim z˙yciu Hawk poznał smak strachu. Lodowate krople deszczu znaczyły ziemie˛. Hawk zadrz˙ał z zimna. Nagle us´wiadomił sobie, jak bardzo przemarznie˛ci musza˛ byc´ ci nieliczni z˙ałobnicy,
kto´rzy nie bacza˛c na ostry, zacinaja˛cy wiatr, od- prowadzili Stara˛ Kobiete˛ na jej miejsce spoczynku w go´rach Kiamichi i teraz czekali, aby złoz˙yc´ wyrazy wspo´łczucia jej synowi. Powoli odwro´cił sie˛ od grobu; nie miał ochoty z nikim rozmawiac´. Nie zdradzaja˛c z˙adnych emocji, słuchał wypowiadanych szeptem kondolencji, s´ciskał re˛ce. Na jego twarzy malował sie˛ stoicki spoko´j. Wkro´tce z˙ałobnicy zacze˛li sie˛ rozchodzic´. Spieszyli sie˛; chcieli znalez´c´ sie˛ na dole, zanim burza s´niez˙na odetnie im powrotna˛ droge˛. Mackenzie Hawk ponownie zbliz˙ył sie˛ do grobu Starej Kobiety. Staruszka całe z˙ycie spe˛dziła na Kiamichi i tu pragne˛ła byc´ pochowana. Nawet po s´mierci nie chciała opus´cic´ ukochanych go´r. Pochyli- wszy głowe˛, Hawk stał na wietrze, wpatruja˛c sie˛ w piach i kamienie pokrywaja˛ce gro´b. Nie zdawał sobie sprawy, z˙e nie jest sam. Zaskoczony odgłosem kroko´w, odwro´cił sie˛ gwał- townie, wzbijaja˛c chmure˛ pyłu, kto´ra po chwili osiadła na jego nogawkach oraz mie˛kkich, sko´rza- nych butach. – Roger? – Nie potrafił ukryc´ zdumienia. – Nie wiedziałem, z˙e tu jestes´. W głosie Hawka pobrzmiewała niekłamana rados´c´; widok przyjaciela sprawił mu autentyczna˛ przyjem- nos´c´. Natychmiast zalała go fala wspomnien´. Dziesie˛c´ lat pracowali razem w Firmie: jez´dzili na niebezpiecz-
ne misje, stawiali czoło s´mierci, cieszyli sie˛ kaz˙dym nowym dniem, on zas´ dodatkowo cieszył sie˛ obecnos´- cia˛ Marli... NawspomnienieMarlizrobiłomusie˛ słabo.Wcia˛gna˛ł wpłucalodowatepowietrze,pozwalaja˛c,bybo´lprzeszył go na wylot. Nie walczył z nim. Przeciwnie, uwaz˙ał, z˙e zasłuz˙ył nacierpienie.Botrzebabyc´ podłym,z˙ebystoja˛c nad grobem Starej Kobiety –kto´ra ulitowawszy sie˛ nad małym,porzuconymMetysemprzyje˛łagopodswo´jdach i kochała jak własnego syna – mys´lec´ o Marli. O Marli, kto´ra tak haniebnie go okłamała i zdradziła. Na moment zamkna˛ł oczy, staraja˛c sie˛ zepchna˛c´ w niepamie˛c´ rozes´miane spojrzenie Marli, jej ge˛ste czarne włosy, zmysłowo nabrzmiałe wargi. Zauwaz˙ywszy nasroz˙ona˛ mine˛ przyjaciela, Roger westchna˛ł w duchu. Domys´lił sie˛, jakie wspomnienia musiał wywołac´ swym przybyciem. Zbyt dobrze znał Hawka, ba˛dz´ co ba˛dz´ przez wiele lat stanowili zgrany zespo´ł. Ten wysoki, małomo´wny człowiek rzadko kogokolwiek do siebie dopuszczał. Pewnego razu zakochał sie˛ i opus´cił garde˛, a wtedy go oszukano. Ponownie zamkna˛ł sie˛ w swojej skorupie, przestał ufac´ ludziom. Jedyna˛ kobiete˛, kto´ra mogłaby mu pomo´c otworzyc´ sie˛ na nowo i spojrzec´ na s´wiat łaskawszym okiem, włas´nie pochował. Wraz z nia˛, jak podejrzewał Roger, pochował wiare˛ w dobro, w uczci- wos´c´, w szlachetnos´c´. – Przykro mi, Hawk, z powodu s´mierci Starej
Kobiety. Trzeba było dac´ mi znac´. Przyjechałbym wczes´niej. – No tak... – Hawk potarł dłon´mi oczy i skrzywił sie˛. Zamarzaja˛ce krople deszczu kłuły go w policzki niczym miniaturowe igiełki lodu. – Ska˛d sie˛ dowie- działes´? – Od ludzi w Firmie – odparł Roger. – Wiesz, jak daleko sie˛gaja˛ macki Wuja Sama. Wystarczyła wzmianka o Firmie, aby na twarzy Hawka pojawił sie˛ grymas niezadowolenia. Roger wiedział, z˙e nie jest to odpowiedni moment, aby nachodzic´ przyjaciela, ale otrzymał polecenie, z˙eby z nim porozmawiac´. Przez chwile˛ w milczeniu przy- gla˛dał sie˛ swojemu staremu kumplowi. Gdyby miał jednym słowem okres´lic´ Hawka, powie- działby: zwierze˛. Cudowne, dzikie, zwinne zwierze˛. Wysoki, doskonale zbudowany, o surowych rysach twarzy i drapiez˙nym spojrzeniu zielonych oczu. Włas´- nie te zimne, zielone s´lepia sprawiły, z˙e został porzuco- ny w niemowle˛ctwie. Jednakz˙e z dorosłym Hawkiem wszyscy sie˛ liczyli. Wzbudzał szacunek i strach. Przeste˛puja˛c z nogi na noge˛, Roger schował zmarz- nie˛te re˛ce do kieszeni płaszcza. – Psiakos´c´, ale tu dmucha. Moz˙e bys´my przeszli gdzies´, gdzie jest cieplej, i pogadali, co? Hawk zacisna˛ł usta i wbił oczy w przyjaciela, kto´ry rumienia˛c sie˛, wyraz´nie unikał jego wzroku. – Pogadali? Wa˛tpie˛, abys´my mieli o czym.
– Pułkownik prosił, z˙eby cie˛ przeprosic´ – mrukna˛ł Roger, s´wiadom, z˙e jego misja zakon´czyła sie˛ niepo- wodzeniem. – Z˙ałuje, z˙e... – Nie wierze˛, aby ten dran´ czegokolwiek w z˙yciu z˙ałował – oznajmił gniewnie Hawk. Roger doskonale wiedział, ska˛d sie˛ bierze gorycz przyjaciela. Dwa lata temu kierowana przez pułkow- nika agencja do walki z narkotykami postanowiła pos´wie˛cic´ Hawka dla – jak sie˛ wyraz˙ono – dobra sprawy. Chodziło o wykrycie z´ro´dła przecieku. Decy- zja szefa nie spotkała sie˛ z aprobata˛ Hawka, kto´ry ponad wszystko cenił w z˙yciu lojalnos´c´. Dla niczyjego dobra nie zamierzał sie˛ pos´wie˛cac´. Udało mu sie˛ nie zgina˛c´. Po zakon´czonej akcji, ku niezadowoleniu pułkow- nika, Hawk oddał mu swa˛ odznake˛ oraz słuz˙bowy pistolet. Uczynił to bez słowa, lecz z mina˛ nie pozostawiaja˛ca˛ wa˛tpliwos´ci na temat tego, co sa˛dzi o pułkowniku, o metodach działania Firmy, a w szcze- go´lnos´ci agencji do walki z narkotykami. Odwro´ciw- szy sie˛ na pie˛cie, opus´cił gabinet. I nigdy tego nie z˙ałował. – On tylko chce, z˙ebys´ przyjechał na rozmowe˛ – rzekł Roger. Ale mo´wił do powietrza. Hawk szyb- kim krokiem oddalał sie˛ w strone˛ drzew porastaja˛cych skraj polany. – Hawk! Co mam mu powiedziec´? Hawk obejrzał sie˛ za siebie. Nie musiał nic mo´wic´; jego spojrzenie było az˙ nazbyt wymowne.
Roger wzruszył ramionami, po czym postawił kołnierz i skierował sie˛ do samochodu. – Dobra, spływam – burkna˛ł pod nosem. – Uprze- dzałem Harrisa, z˙e nic z tego nie wyjdzie. Jak było do przewidzenia, plan A nie wypalił. Teraz Roger Beaudry musi sie˛ dobrze zastanowic´, co dalej. Wiedza˛c, z jakimi ludz´mi ma do czynienia, bał sie˛ o bezpieczen´stwo swojej rodziny. Dlatego postanowił niezwłocznie przejs´c´ do planu B. Silny podmuch wiatru uderzył w s´ciane˛ stoja˛cej samotnie na szczycie go´ry pie˛trowej drewnianej chaty. Wycia˛gnie˛te przed kominkiem duz˙e szare psisko podniosło łeb i zaskomlało cicho, jakby wyczuwało pustke˛ w sercu swego pana. – Co jest, piesku? Nudzi ci sie˛? W cia˛gu tych kilku tygodni, jakie mine˛ły od pogrzebu Starej Kobiety, Hawk z˙ył jakby w stanie zawieszenia. Do nikogo nie nalez˙ał, przed nikim nie musiał sie˛ opowiadac´. Jego domem były go´ry – stro- me, nieprzyjazne Kiamichi. Z˙ałował, z˙e staruszka nie chciała przyja˛c´ od niego telewizora, z˙e sprzeciwiała sie˛, kiedy usiłował ja˛ namo´wic´ na zamontowanie telefonu. Z jej uporem nie sposo´b było walczyc´. Z drugiej strony nie miała nic przeciwko nowoczesnym urza˛dzeniom w kuchni, do- ceniała tez˙ komfort i wygode˛, jaka˛ zapewniał wielki kominek rozprowadzaja˛cy ciepło po całym domu.
Jedynie pomysł telefonu i telewizora jakos´ nie przy- padł jej do gustu. Kiedy poczuła, z˙e jej koniec sie˛ zbliz˙a, postanowiła wezwac´ do siebie Hawka. Che˛tnie wro´cił w rodzinne strony. Od lat przenosił sie˛ z miejsca na miejsce, nigdzie długo nie zabawiaja˛c. Praca dla rza˛du, kto´ra z pocza˛tku była dla niego wybawieniem, o mało go nie zniszczyła. Chociaz˙ nie był jej synem, Nona kochała go całym sercem. Miłos´c´, troske˛, wszystkie uczucia macierzyn´- skie przelała na mała˛kruszyne˛, kto´ra˛znalazła dosłow- nie na swojej wycieraczce. Kto´rejs´ nocy przed wielo- ma laty obudziły ja˛ głos´ne krzyki i walenie do drzwi. Kula˛c sie˛ ze strachu, ruszyła na poszukiwanie latarki i jakiegos´ kija. Zanim zdobyła sie˛ na odwage˛, aby uchylic´ drzwi, na zewna˛trz nikogo juz˙ nie było. Oddychaja˛c z ulga˛, szybko omiotła latarka˛teren przed domem. Niczego nie dojrzała. Wtem usłyszała znajo- my dz´wie˛k, cos´ jakby miauczenie nowo narodzonych kociako´w. Zdegustowana, skierowała promien´ latarki w bok. Nieraz podrzucano jej pod drzwi kilkudniowe psy lub koty. Tym razem jednak nie był to z˙aden koci miot. Kiedy s´wiatło padło na płytki wiklinowy kosz oparty o s´ciane˛ ganku, Nona Hawk złapała sie˛ za serce. Nie, to niemoz˙liwe! Chyba ma jakies´ zwidy! Ale to nie były zwidy. W koszu lez˙ało dziecko, niemowle˛ uro- dzone zaledwie przed paroma godzinami. Przykryte
cienkim kocykiem, czekało, nie wiedza˛c, czy los pchnie je ku z˙yciu, czy ku s´mierci. Malen´stwo, zaintrygowane jasnym blaskiem, prze- kre˛ciło gło´wke˛, a po chwili wykrzywiło buzie˛. Głos´ny płacz rozszedł sie˛ echem nad pogra˛z˙ona˛ w ciemno- s´ciach go´ra˛. Nie zwaz˙aja˛c na latarke˛, kto´ra wypadła jej z ra˛k, Nona pochyliła sie˛ nad koszem i zgarne˛ła niemowle˛ w ramiona, po czym weszła pos´piesznie do chaty. Ukle˛kła przed kominkiem, by ogrzac´ swego malen´- kiego gos´cia, a jednoczes´nie przyjrzec´ mu sie˛ w bla- sku płomieni. Połoz˙ywszy dziecko na grubym, ple- cionym dywanie, badała je zaro´wno wzrokiem, jak i dotykiem. – Zdrowe, silne... – mruczała pod nosem, ob- macuja˛c malutkie ramionka. Niemowle˛ zacze˛ło wymachiwac´ energicznie no´z˙- kami, rozkopuja˛c kocyk. Nona uniosła jego brzeg. – Chłopczyk – szepne˛ła zdziwiona. W społecznos´ciach indian´skich narodziny syna zwykle przyjmowane były z rados´cia˛. Dlaczego wie˛c tego malca postanowiono sie˛ pozbyc´? Płacz ustał. Niemowle˛ skierowało wzrok w strone˛, z kto´rej pochodził głos. – No i wszystko jasne – rzekła Nona na widok zabarwionych na pie˛kny zielony kolor z´renic. – Mie- szan´co´w nikt nie chce, prawda? Jakby zdaja˛c sobie sprawe˛ ze skazy, z jaka˛ przy-
szedł na s´wiat, malec zno´w otworzył szeroko buzie˛. Po chwili głos´ny, z˙ałosny skowyt wypełnił chate˛. – Nie płacz, kruszynko. – Owijaja˛c niemowle˛ kocem, podniosła je i przytuliła do piersi. – Starej Kobiety tez˙ nikt nie chciał. Moz˙e dlatego tu trafiłes´? Jak mys´lisz, co? Mijały dni, tygodnie, miesia˛ce. Stara Kobieta troskliwie opiekowała sie˛ Hawkiem, a kiedy nad- szedł czas, by sie˛ usamodzielnił, z duma˛, lecz i z˙alem wypchne˛ła go z gniazda. Wiedział jednak, z˙e zawsze moz˙e wro´cic´. Z˙e tu, w go´rach Kiamichi, jest jego dom. Teraz, po s´mierci Nony, został sam. Wiele lat pracował dla agencji rza˛dowej i nie narzekał na brak pienie˛dzy. Inwestycje, kto´re poczynił, przynosiły spo- ry docho´d. W okazywaniu uczuc´ bywał oszcze˛dny, wolał nie ryzykowac´; takich oporo´w nie miał w spra- wach finansowych. Wszystko, czego sie˛ tkna˛ł, niczym Midas obracał w złoto. Ludziom nie ufał, ufał za to własnej intuicji w kwestii pomnaz˙ania maja˛tku. I rzad- ko sie˛ mylił. Miał wie˛cej pienie˛dzy, niz˙ potrzebował, miał tez˙ ksie˛gowego, kto´ry dwoił sie˛ i troił, szukaja˛c korzyst- nych ulg podatkowych, nowych form inwestycji, odpiso´w amortyzacyjnych. Zatem bieda mu nie doskwierała, doskwierała zas´ samotnos´c´. Nie miał na s´wiecie nikogo, komu by na nim zalez˙ało. No, moz˙e poza psem. Po s´mierci Starej
Kobiety w chacie zrobiło sie˛ ro´wnie pusto, co w jego sercu. Wiedział, z˙e powinien opus´cic´ Kiamichi. Pozostaja˛c tu, przedłuz˙ał własne cierpienie. Albowiem wszystko dookoła przypominało mu staruszke˛, a przeciez˙ ona by tego nie chciała. Gdyby mogła do niego przemo´wic´, na pewno kazałaby mu sie˛ wynies´c´, zmienic´ otoczenie. Pies zaskomlał, po czym obro´cił łeb w strone˛ drzwi. Na zewna˛trz było przeraz´liwie zimno. Rano, mimo pala˛cego sie˛ cała˛ noc ognia, na szybach osiadła gruba warstwa szronu. – To tylko wiatr, piesku – wyjas´nił Hawk. – Jest za po´z´no i za zimno na gos´ci. Ale psisko nie dawało za wygrana˛. Hawk zniecierp- liwiony podszedł do drzwi. Do s´rodka buchne˛ło lodowate powietrze, sprawiaja˛c, z˙e w cia˛gu paru sekund temperatura w chacie spadła o dobre dwadzies´- cia stopni. Przez chwile˛ nie słyszał nic poza wyciem wiatru, pies jednak wpatrywał sie˛ w mrok i nie przestawał skomlec´. Wreszcie Hawk tez˙ cos´ usłyszał – cos´ jakby odległy warkot silnika. Nagle czern´ nocy przebiło s´wiatło; wygla˛dało jak ls´nia˛ce oko niewidocznego potwora. Pies zjez˙ył siers´c´, a poniewaz˙ zacis´nie˛ta na jego grzbiecie dłon´ nie pozwalała mu rzucic´ sie˛ na potwora, zacza˛ł groz´nie warczec´. Potwo´r zbliz˙ał sie˛, nic sobie nie robia˛c z ostrzez˙enia. Po kilkunastu sekundach znalazł sie˛ w zasie˛gu pala˛cego sie˛ na ganku s´wiatła.
Jakis´ szaleniec na harleyu, pomys´lał Hawk, usiłu- ja˛c przytrzymac´ coraz bardziej rozdraz˙nionego psa. Był pewien, z˙e jez´dziec nie wyrobi sie˛ na zakre˛cie i rozbije maszyne˛ o drzewa, ale pomylił sie˛. Moto- cykl stana˛ł, wzbijaja˛c tumany kurzu. W s´wietle padaja˛cym przez otwarte drzwi chaty Hawk zoba- czył, z˙e zaro´wno sko´rzana˛ kurtke˛ jez´dz´ca, jak i metalowa˛ obudowe˛ maszyny pokrywa gruba wars- twa zaschnie˛tego błota. – Szukam Hawka... Mackenziego Hawka. – Jez´- dziec zachwiał sie˛. Mo´wił niewyraz´nie, jakby był pijany. – Pies, siad! – rozkazał Hawk. Zamkna˛ł drzwi chaty i wyszedł na ganek. Wygla˛dało na to, z˙e jakis´ pijany młodzian po- stanowił sprawdzic´, jak szybko wjedzie na szczyt Kiamichi. Młodziez˙ cze˛sto urza˛dzała sobie w go´rach wys´cigi na motorach, na ogo´ł jednak wybierała inna˛ pore˛ roku. Wcia˛gne˛ go do s´rodka, z˙eby przespał sie˛ i wytrzez´- wiał, pomys´lał Hawk, inaczej zwali sie˛ gdzies´ na pobocze i zamarznie na s´mierc´. Jez´dziec zsiadł z motoru i ponownie sie˛ zachwiał, jakby zaskoczony twardym gruntem pod nogami. Hawk zacisna˛ł re˛ke˛ na sko´rzanym re˛kawie kurtki. Zamierzał wprowadzic´ młodzien´ca do ciepłej chaty, gdy ten nagle osuna˛ł sie˛ na ziemie˛. – Psiakrew!
Pochyliwszy sie˛, Hawk jednym płynnym ruchem podnio´sł bezwładne ciało. Ze zwisaja˛cej w do´ł głowy spadł kask i potoczył sie˛ w strone˛ schodo´w prowadza˛- cych na ganek. Hawk stana˛ł jak wryty. Przez moment wpatrywał sie˛ w długie, ognistorude włosy. Cholera jasna! Jez´dz´- cem jest kobieta! Jakas´ głupia dziewucha, kto´ra po- stanowiła sobie urza˛dzic´ przejaz˙dz˙ke˛. W s´rodku nocy gnała na łeb na szyje˛, nie bacza˛c na zia˛b ani na ciemnos´ci. Wariatka, uznał, wchodza˛c do domu. Musi miec´ nie po kolei w głowie. Przeste˛puja˛c nad psem, kopna˛ł noga˛drzwi, po czym podszedł do kominka i ostroz˙nie ułoz˙ył motocyklistke˛ na długiej, sko´rzanej kanapie. Nawet nie otworzyła oczu; lez˙ała nieprzytomna, z włosami rozrzuconymi po poduszce. Jej blados´c´ i bezruch zaniepokoiły Hawka. Odgar- na˛ł re˛ka˛ rude kosmyki, chca˛c zmierzyc´ jej puls. Serce zacze˛ło mu walic´. Miał wraz˙enie, jakby dotykał aksamitu – zimnego, białego aksamitu. Po chwili, tuz˙ przy obojczyku, wyczuł leciutkie drz˙enie. Odetchna˛ł z ulga˛: z˙yje! Nie ulega jednak wa˛tpliwos´ci, z˙e kobieta znajduje sie˛ w kiepskim stanie. Wychłodzenie organizmu, odmroz˙enia... Zastana- wiał sie˛ nerwowo, co jeszcze moz˙e dolegac´ komus´, kto jez´dzi zima˛ na motorze. Obejrzał palce dziewczyny, szukaja˛c s´lado´w potwierdzaja˛cych jego przypuszcze- nia.
– No dobra, nie pora bawic´ sie˛ w dz˙entelmena – mrukna˛ł. Pies lez˙ał nieopodal, czarnymi oczami s´ledza˛c kaz˙dy ruch swojego pana. A ten pos´piesznie s´cia˛gał z dziewczyny ubranie. Warstwa po warstwie. Naga˛ przykrył grubym wełnianym kocem, po czym wyszedł z pokoju, przykazuja˛c psu, z˙eby warował. Hipotermia, innymi słowy – wyzie˛bienie. Co nale- z˙y robic´? Cholera, musieli o tym mo´wic´ na kursach przetrwania! Zły na siebie, Hawk ruszył pos´piesznie do łazienki mieszcza˛cej sie˛ na kon´cu długiego ko- rytarza. Z zakamarko´w pamie˛ci zacze˛ły wypływac´ strze˛py informacji. Kucna˛wszy przy wannie, Hawk zatkał odpływ i pus´cił strumien´ wody. Naste˛pnie wro´cił biegiem do salonu. – Na ogo´ł inaczej obchodze˛ sie˛ ze swoimi gos´c´mi –ba˛kna˛ł, zrzucaja˛c zdziewczyny koc. –Słowohonoru. Zgarna˛wszy ja˛ w ramiona, ponownie skierował sie˛ do łazienki. Kiedy doszedł na miejsce, wanna była do połowy napełniona. Ostroz˙nie zanurzył nogi dziew- czyny w wodzie. Je˛kne˛ła. Przez moment usiłowała sie˛ bronic´ – chło- dna ka˛piel najwyraz´niej jej nie zachwyciła – po chwili jednak straciła przytomnos´c´. – Wiem, wiem. Kiedys´ wpadłem zima˛ do lodowa- tego strumyka. – Hawk zawahał sie˛. – Sama jestes´ sobie winna. Ja jedynie pro´buje˛ cie˛ uratowac´.
Wsuna˛ł re˛ke˛ do wanny, chca˛c przytrzymac´ gło- we˛ dziewczyny. Przy okazji zachlapał sobie koszu- le˛. – Cholera, rzeczywis´cie zimna – mrukna˛ł, obser- wuja˛c powie˛kszaja˛ca˛ sie˛ mokra˛ plame˛ na piersi. Zadrz˙ał. Stoja˛cy w drzwiach łazienki pies zaskomlał cicho. – Nic tu po tobie, stary. Wracaj przed kominek – rozkazał mu Hawk. Psisko posłuchało. Hawk zamkna˛ł noga˛ drzwi. W cia˛gu naste˛pnej godziny co kilka minut wypuszczał troche˛ zimnej wody i dolewał ciepłej. Wreszcie ciało dziewczyny zaro´z˙owiło sie˛; do jej twarzy lepiły sie˛ niesforne rude kosmyki, a na czole i wardze osiadały kropelki potu. Łazienke˛ wypełniała ge˛sta mleczna mgła. Wilgoc´ przenikała ubranie, zatykała pory. Hawk marzył o tym, by rozprostowac´ ramiona. Cały czas pod- trzymywał głowe˛ dziewczyny, aby przypadkiem sie˛ nie utopiła. Bolały go mie˛s´nie. Pojedyncze rude pasemka bez przerwy okre˛cały sie˛ woko´ł guziko´w przy re˛kawach. Uwalniał je, a one po chwili zno´w wracały. Miały niesamowity odcien´ – taki, jaki jesienia˛ przybieraja˛ lis´cie na drzewach w go´rach Kiamichi. Mienia˛c sie˛ fioletem, czerwienia˛, gdzieniegdzie połyskuja˛c złocis´cie, leniwie unosiły sie˛ na powierzchni wody. Ponownie odkre˛cił kran. Czekaja˛c, az˙ temperatura
wody sie˛ podniesie, zastanawiał sie˛, co dziewczynie strzeliło do głowy, by w tak paskudna˛pogode˛, w doda- tku po ciemku, wsia˛s´c´ na motor. Jazda noca˛po go´rach grozi s´miercia˛, w najlepszym razie kalectwem. Droga jest wa˛ska, nieos´wietlona, z obu stron poros´nie˛ta drzewami; miejscami wiedzie nad przepas´cia˛. Opadł z powrotem na pie˛ty i odetchna˛ł z ulga˛. Dziewczyna powoli zaczynała odzyskiwac´ przytom- nos´c´. Te˛tno miała wyro´wnane, powieki jej drz˙ały. Usiłowała zwalczyc´ sennos´c´ wywołana˛zaro´wno zme˛- czeniem, jak i ciepła˛ woda˛. Nie ma czasu do stracenia. Musi wycia˛gna˛c´ amator- ke˛ nocnych rajdo´w z wanny, wytrzec´ ja˛ do sucha i połoz˙yc´ do ło´z˙ka, zanim ta sie˛ zbudzi. Nie wiedział, jaka moz˙e byc´ jej reakcja, kiedy zobaczy, z˙e lez˙y naga w wannie, a obok kle˛czy obcy facet – wolał jednak tego nie sprawdzac´. Jedna˛re˛ke˛ przytrzymuja˛cjejgłowe˛,druga˛wycia˛gna˛ł korek. Wypływaja˛ca woda powoli odsłaniała gładkie, idealnie zbudowane ciało. Wczes´niej, gdy dziewczyna lez˙ała nieprzytomna,Hawkstarałsie˛ niepatrzec´ nania˛, natomiast teraz,gdyjuz˙ nic jej nie groziło,przez chwile˛ rozkoszował sie˛ cudownym widokiem. Ciało – je˛drne i umie˛s´nione, s´wiadczyło o tym, z˙e systematycznie sie˛ gimnastykowała. Twarz – ładna, o regularnych rysach, nie potrzebowała makijaz˙u. Pełne usta o barwie ro´z˙y, długie, ge˛ste rze˛sy odrobine˛ ciemniejsze od włoso´w, delikatnie zaokra˛glone brwi,
lekko wysunie˛ta broda be˛da˛ca zwykle oznaka˛ uporu i nieuste˛pliwos´ci... Była pie˛kna, a to mu przeszkadzało. Fizyczna doskonałos´c´ jej ciała i twarzy powodowała te˛py bo´l, kto´rego nie chciał odczuwac´. Nie lubił obcych, bez wzgle˛du na to, jak urodziwych. Nie był juz˙ młodzie- niaszkiem, kto´remu burza hormono´w odbiera skutecz- nie rozum. Nie interesowały go przelotne znajomos´ci ani kro´tkotrwałe romanse. A po zdradzie, jakiej dopus´- ciła sie˛ wobec niego Marla, nie ufał pie˛knym kobie- tom. Marla kryła sie˛ za pie˛knem fizycznym, uroda stanowiła dla niej pewnego rodzaju maske˛, ale kiedy doszło co do czego, maska nie zdołała uratowac´ jej przed s´miercia˛. Jego rozmys´lania przerwał cichy je˛k. Prawie nie- s´wiadom tego, co czyni, odgarna˛ł mokre włosy z czoła dziewczyny. Zmruz˙ywszy oczy, uwaz˙nie sie˛ w nia˛ wpatrywał. Skrzywiła sie˛, po czym wysune˛ła koniu- szek je˛zyka i oblizała spierzchnie˛te wargi. Po jej policzkach spływały krople potu. – Ciepło – szepne˛ła. – Przedtem zimno... niedo- brze... a teraz tak cieplutko. Hm. Cudownie. – Wszystko sie˛ zgadza – burkna˛ł Hawk, bardziej sam do siebie niz˙ do swojego gos´cia. – Mogłas´ zgina˛c´. Kiedy woda spłyne˛ła z wanny, owina˛ł dziewczyne˛ kocem i przenio´sł z powrotem na stoja˛ca˛ przed kominkiem kanape˛. Wzdychaja˛c głe˛boko, ułoz˙yła sie˛ wygodnie. Hawk
okrył ja˛ dodatkowymi kocami. Opieka nad kims´ słabszym wydawała mu sie˛ czyms´ całkiem natural- nym, moz˙e dlatego z˙e w ostatnim okresie sam jeden troszczył sie˛ o Stara˛ Kobiete˛. Wbił oskarz˙ycielski wzrok w s´pia˛ca˛ dziewczyne˛; jakim prawem wzbudza w nim niechciane emocje? Dom pogra˛z˙ony był w ciemnos´ciach; jedyne s´wiatło pochodziło z z˙arza˛cych sie˛ drewienek w wielkim kamiennym kominku. Ze sterty przy palenisku Hawk dorzucił wia˛zke˛ sosnowych szczap, aby ogien´ nie wygasł. Tylko tego brakuje, by dziewczyna nabawiła sie˛ zapalenia płuc; wtedy nie pozbe˛dzie sie˛ jej przynajmniej przez kilka tygodni. Podczas s´niez˙ycy droga prowadza˛ca do miasteczka jest włas´ciwie nieprzejezdna, a w radiu zapowiadano obfite opady s´niegu. Grzeja˛c sie˛ w cieple płomieni, Hawk zacza˛ł s´cia˛gac´ z siebie mokre ubranie. Pora była po´z´na, a on był zme˛czony. Dziewczyna spała, nie potrzebowała juz˙ jego pomocy. Stał w białych slipach, kto´re ciasno opinały jego brzuch oraz pos´ladki, kiedy nagle usłyszał jej głos. – Pie˛kny. Czarny anioł na tle jasnego s´wiatła. – Mruz˙a˛c oczy przed blaskiem ognia, kontynuowała cicho: – Umarłam. Dobry Boz˙e, naprawde˛ sie˛ stara- łam... Anioł... jaki pie˛kny. Musze˛ byc´ w niebie. Mo´j własny pie˛kny anioł... – Powieki jej zadrz˙ały. Po chwili zamkne˛ła oczy.
Hawk kucna˛ł przy kanapie, maja˛c nadzieje˛, z˙e moz˙e z bełkotu dziewczyny zdoła cokolwiek zro- zumiec´. – Jak masz na imie˛? – spytał, ujmuja˛c jej brode˛ w dwa palce i delikatnie obracaja˛c w swoja˛ strone˛. – Ja? Sara. Mo´j anioł... pomoz˙esz mi? – Nie czekaja˛c na odpowiedz´, ponownie zapadła w sen. – Nie jestem z˙adnym aniołem, moja panno – mruk- na˛ł. Szorstkim, pokrytym odciskami palcem przeje- chał delikatnie po jej spierzchnie˛tych wargach i bro- dzie. – Chyba z˙e upadłym. Wierciła sie˛, przewracała z boku na bok, mo´wiła przez sen. Upewniwszy sie˛, z˙e nic jej nie jest, Hawk zgarna˛ł z podłogi swoje wilgotne ubranie, zostawił je w kuchni na pralce, po czym ruszył na pie˛tro. Nagle wyte˛z˙ył słuch; cos´, co dziewczyna powtarzała, bardzo go zaniepokoiło. Wro´cił do salonu i przez chwile˛ stał, nasłuchuja˛c. W jego zielonych oczach pojawiła sie˛ ws´ciekłos´c´. Zacisna˛ł usta, z trudem nad soba˛ panuja˛c. – Hawk pomoz˙e. Roger... kaz˙e jechac´ do Hawka. Powiedziec´ mu... Mo´j anioł... Hawk uratuje Rogera. Firma... duz˙e kłopoty... – Dziewczyna umilkła. Pare˛ sekund po´z´niej zno´w odpłyne˛ła do krainy snu. Drewno w kominku trzaskało, raz po raz deszcz złocistych iskier uderzał w ekran. Hawk zwina˛ł dłonie w pie˛s´ci. – Dranie!
Rozejrzał sie˛, szukaja˛c czegos´, czym mo´głby cis- na˛c´ w kominek. Na pogrzebie Starej Kobiety jasno dał Rogerowi do zrozumienia, z˙e sprawy Firmy juz˙ go nie interesuja˛. Najwyraz´niej szefowie nie przyje˛li tego do wiadomos´ci; postanowili przysłac´ pie˛kna˛dziewczyne˛, licza˛c na to, z˙e ona go przekona. – W nosie mam Firme˛, w nosie Rogera i w nosie ciebie, moja s´liczna. A w ogo´le to co oni sobie mys´la˛? Z˙e po raz drugi dam sie˛ nabrac´ na ten sam numer? Blask ognia os´wietlał jego wspaniale zarysowane mie˛s´nie ramion, ud i pleco´w, gdy tak stał nad niczego nie podejrzewaja˛ca˛ motocyklistka˛. – Powinienem był cie˛ zostawic´ na dworze, z˙ebys´ zamarzła na s´mierc´ – warkna˛ł, po czym odwro´cił sie˛ na pie˛cie i znikł w mroku korytarza. Pies zaskomlał cicho, wyczuwaja˛c zdenerwowanie swojego pana. Odprowadził Hawka wzrokiem, a po- tem wlepił s´lepia w s´pia˛ca˛ na kanapie postac´. Po chwili, obwa˛chuja˛c stary dywan, obro´cił sie˛ w ko´łko ze trzy razy i wreszcie ułoz˙ył wygodnie do snu. Wkro´tce jedyna˛ oznaka˛ z˙ycia na Kiamichi było sme˛tne zawodzenie wiatru oraz trzaski płona˛cego w kominku ognia.
ROZDZIAŁ DRUGI Wysoka rudowłosa modelka w czarnym, przylega- ja˛cym do ciała sko´rzanym stroju kołysała sie˛ w rytm muzyki, poruszaja˛c ustami, jakby to ona s´piewała, a nie Jimi Hendrix. – Cudownie! Pie˛knie! Wspaniale! – Głos rez˙ysera docierał zza os´lepiaja˛cych s´wiateł reflektoro´w. – Dzie˛ki tej nowej reklamie kocury be˛da˛ sie˛ sprzeda- wały jak s´wiez˙e bułeczki. Sara skrzywiła sie˛ w duchu. Zwro´cona tyłem do kamery kre˛ciła zmysłowo biodrami. Cholera, musi byc´ jakis´ lepszy sposo´b zarabiania na z˙ycie, pomys´- lała, po czym westchne˛ła z ulga˛, kiedy wreszcie ktos´ ogłosił koniec nagrania. Obejrzawszy sie˛ przez ramie˛, spostrzegła Mor- ty’ego Sallingera, kto´ry z determinacja˛ w oczach torował sobie droge˛ mie˛dzy ludz´mi i sprze˛tem.
– Byłas´ fantastyczna, Saro – powiedział, dysza˛c z wysiłku. Grubymi paluchami przejechał po scho- wanych pod sko´rzana˛ kurtka˛ plecach swej podopie- cznej. Uwaz˙ał, z˙e jako jej menadz˙er moz˙e sobie pozwolic´ na taka˛ poufałos´c´. – Moz˙e zjemy dzis´ razem kolacje˛? Pogadalibys´my o twoim naste˛pnym zleceniu. Bo wiesz, jes´li intuicja mnie nie myli, ta reklama zrobi furore˛. Fabryka nie nada˛z˙y z produk- cja˛ jaguaro´w. Kocury stana˛ sie˛ ro´wnie popularne jak ty. To jak? Lubiez˙ny us´miech na jego twarzy sprawił, z˙e Sara sie˛ wzdrygne˛ła. Staraja˛c sie˛ ukryc´ odraze˛, kto´ra przepełniała ja˛ do głe˛bi, cofne˛ła sie˛ dwa kroki. Po os´miu latach pracy w zawodzie modelki potrafiła uprzejmie, tak by to sie˛ nie odbiło na kontaktach, lecz stanowczo wykre˛cic´ sie˛ od wszelkich niedwuznacz- nych propozycji. Nienawidziła tych gierek, kto´re musiała prowadzic´, z˙eby zachowac´ szacunek dla samej siebie. – Alez˙ Morty... – Schyliwszy sie˛, podniosła wy- pchana˛po brzegi torbe˛. Zawsze nosiła z soba˛komplet ubrania na zmiane˛ oraz zestaw kosmetyko´w potrzebny do tego, by zrobic´ sie˛ na bo´stwo. – Przeciez˙ dobrze wiesz, z˙e jutro o s´wicie reklamuje˛ te nowe kosmetyki. Chyba nie chcesz, abym na zbliz˙eniach miała oczy czerwone z niewyspania? Us´miechne˛ła sie˛ słodko, nie daja˛c poznac´, o czym marzy, a marzyła o tym, aby wepchna˛c´ grube łapska
Morty’ego do kubła z cementem, po czym – gdy cement stwardnieje – wrzucic´ kubeł do rzeki. – Hej, Saro! – zawołał charakteryzator nalez˙a˛cy do ekipy filmowej. – Jakies´ dwie godziny temu przyszedł do ciebie list. Specjalna przesyłka. Podpisałem odbio´r, z˙ebys´ nie musiała przerywac´ uje˛cia. – Słusznie, Paul. Dzie˛ki. W s´wiecie mody wszyscy darzyli Sare˛ sympatia˛. Wiele dziewczyn, s´licznych, lecz pro´z˙nych, robiło zawrotna˛ kariere˛ na wybiegu, a potem nagle słuch po nich gina˛ł, Sara zas´ nalez˙ała do tych nielicznych, kto´rym udało sie˛ osia˛gna˛c´ status supergwiazdy. Zme˛czona, usiadła na składanym krzesełku i roze- rwała koperte˛, nie zdaja˛c sobie sprawy z tego, z˙e jest obserwowana i z˙e tres´c´ listu wywoła cia˛g zdarzen´, kto´re na zawsze zmienia˛ jej z˙ycie. – Tak, prosze˛ pana! Wcia˛z˙ jest na planie. Od tygodnia s´ledze˛ kaz˙dy jej krok. Jak tylko da pan rozkaz, natychmiast przysta˛pie˛ do akcji. Me˛z˙czyzna, kto´ry to mo´wił, niczym sie˛ nie wyro´z˙- niał. Wynajmowano go do zadan´, kto´rych nie mo´gł lub nie chciał sie˛ podja˛c´ nikt inny. Tym razem zlecono mu s´ledzenie Sary Beaudry. S´ledzenie i pozbycie sie˛. W jaki sposo´b tego dokona, nie interesowało jego zleceniodawcy. Miał sie˛ jej pozbyc´ i juz˙. Taki otrzy- mał rozkaz, a rozkazy zawsze wypełniał. Wygla˛dem nie ro´z˙nił sie˛ od pracowniko´w ekipy filmowej i kre˛ca˛-
cych sie˛ po planie dziennikarzy. Umiał idealnie wtopic´ sie˛ w tłum. Na tym mie˛dzy innymi polegała jego siła. Był naprawde˛ dobry w tym, co robił. – Słucham? – Telefon wisiał w ciemnym ka˛cie studia, totez˙ me˛z˙czyzna mo´gł rozmawiac´ swobodnie. – Oczywis´cie. Doskonale. Dzis´ wieczorem be˛dzie juz˙ po wszystkim. Odłoz˙ył słuchawke˛, po czym powio´dł wzrokiem po ludziach biora˛cych udział w nagraniu. Zadowolony, us´miechna˛ł sie˛ do siebie; jego ,,zadanie’’ siedziało na jednym z rozkładanych krzeseł i niczego nie pode- jrzewało. Ucieszyła sie˛, widza˛c, kto jest nadawca˛ listu. Roger, jej cała rodzina! Chociaz˙ praca, jaka˛ oboje wykonywali, nie pozwalała im spotykac´ sie˛ tak cze˛sto, jak by tego chcieli, to jednak ła˛czyła ich niezwykle bliska i serdeczna wie˛z´. W pierwszej chwili była przekonana, z˙e Roger stroi z niej z˙arty, bo tres´c´ listu wydała jej sie˛ zupełnie pozbawiona sensu. Dopiero czytaja˛c list po raz drugi, przypomniała sobie ostrzez˙enie, jakie Ro- ger dał jej przed laty, kiedy zacza˛ł pracowac´ dla rza˛du. Ogarna˛ł ja˛ strach. Musiało sie˛ wydarzyc´ cos´ złego. Re˛ce jej drz˙ały, kiedy czytała list po raz trzeci, szukaja˛c jakichs´ wskazo´wek, z˙e moz˙e jednak sie˛ myli. Z˙adnych nie znalazła. Serce waliło jej młotem, krew
dudniła w skroniach. Przeczytała list po raz czwarty, powierzaja˛c pamie˛ci kaz˙de słowo, kaz˙dy przecinek. Saro, nasze plany s´wia˛teczne niestety wzie˛ły w łeb. Strasznie mi przykro. Jes´li nic sie˛ nie zmieni, to s´wie˛ta Boz˙ego Narodzenia spe˛dze˛ z mama˛ i tata˛, zamiast z toba˛. Przeraz˙a mnie mys´l, z˙e be˛dziesz sama. Ale przynajmniej teraz jestes´ ws´ro´d ludzi, prawda? Moz˙e wyjechałabys´ gdzies´ na urlop? Za cie˛z˙ko pracujesz. Odpoczynek na pewno dobrze by ci zrobił. Jeszcze raz bardzo cie˛ przepraszam. Odezwe˛ sie˛ niedługo. Po- zdro´w ode mnie Wielkiego Ptaka. Całuje˛ mocno, Roger. Powolnym ruchem, jakby nic sie˛ nie stało, wsune˛ła list do torby, naste˛pnie drz˙a˛ca˛re˛ka˛przeczesała włosy, specjalnie nastroszone do reklamy jaguara. Rozkodo- wanie listu nie nastre˛czało jej trudnos´ci. Roger ma kłopoty. Wro´g poznał jego toz˙samos´c´. Jego z˙ycie znajduje sie˛ w niebezpieczen´stwie, jej zapewne ro´w- niez˙. Ich rodzice nie z˙yli od siedmiu lat. Zgine˛li w kata- strofie lotniczej podczas podro´z˙y, kto´ra miała byc´ ich drugim miesia˛cem miodowym. Wspominaja˛c o s´wie˛- tach z ojcem i matka˛, Roger pro´buje ja˛ostrzec... Boz˙e miłosierny! Z całej siły starała sie˛ zapanowac´ nad strachem. Wiedziała, z˙e musi zachowywac´ sie˛ natural- nie, niczego po sobie nie okazywac´.