Prolog
Anglia 1790
Wysoka, porośnięta bluszczem brama strzegła wjazdu do Farleigh
Hall. Długa, szeroka aleja dojazdowa wiła się między pięknymi, tarasowo
opadającymi ogrodami i wysadzanymi cisami ścieżkami. Jednak
największe wrażenie robił sam dwór -majestatyczna budowla o okazałej
fasadzie. Prowadziły do niego szerokie kamienne stopnie. Frontową
ścianę zdobiły smukłe, dwudzielne okna, okolone od wewnątrz
połyskującymi złotem jedwabnymi kotarami. Widok ten jednocześnie
zachwycał i wzbudzał lęk.
We wschodnim skrzydle, pod czujnym okiem guwernera, pana
Findleya, odbywali naukę dwaj chłopcy. Coraz częściej jednak ich wzrok
biegł ku oknu, które ze względu na ciepłe czerwcowe popołudnie było
lekko uchylone. Starszy z nich miał dziesięć lat i jasne włosy, młodszy zaś,
sześcioletni - kruczoczarne. Obaj spoglądali na świat połyskującymi
niczym srebro szarymi oczami, które odziedziczyli po ojcu.
Właśnie na niego czekali z takim niepokojem, nie mogąc usiedzieć z
niecierpliwości. W końcu pan Findley wzniósł oczy i machnął
niecierpliwie dłońmi.
- Dość tego!- rzucił gniewnie. - Macie w głowach tylko siano. Wasz
ojciec wraca dopiero wieczorem, ale czyż moje słowa cokolwiek tu
znaczą? Wiedza to niezwykle cenny dar, lecz zdaje się, że żaden z was
tego nie rozumie.
For Evaluation Only.
Copyright (c) by Foxit Software Company, 2004
Edited by Foxit PDF Editor
Obrzucił chłopców spojrzeniem, w którym lekceważenie mieszało się z
zazdrością, mrucząc coś pod nosem o niesprawiedliwości losu. Nawet
jeśli w głowach będą mieli pusto, to w kiesach nie zabraknie im grosza.
Byli wszak synami siódmego księcia Farleigh, jednego z
najmajętniejszych parów Anglii.
W tej samej chwili dał się słyszeć turkot zbliżającego się powozu.
Pochłonięty myślami pan Findley nic zwrócił na to uwagi.
Powóz tymczasem zajechał już przed dwór. Starszy z chłopców puścił
się biegiem po szerokich marmurowych schodach. Młodszy próbował
pójść za jego przykładem, przebierając szybko szczupłymi nóżkami, lecz
został daleko w tyle. Kiedy dobiegł do podwójnych drzwi wejściowych, z
powozu wysiadał właśnie przystojny mężczyzna w eleganckim, pasiastym,
jedwabnym surducie i jasnych obcisłych spodniach.
- Tatusiu! - Błyszczące radością oczy starszego z chłopców
wpatrywały się z zachwytem w rodziciela. - Strasznie za tobą
tęskniliśmy. Bardzo lubię lekcje konnej jazdy z Ferrisem. ale
wolę z tobą.
Wzrok księcia spoczął na złotowłosej główce synka, potem przesunął
się po arystokratycznej twarzyczce, która tak bardzo przypominała... Boże,
jakiż ten chłopiec jest podobny do matki!
- Ja także, Stuarcie - odpowiedział ze śmiechem. - Bardzo często
myślałem w czasie podróży o naszych lekcjach, dlatego nie mogłem się
oprzeć i przywiozłem ci prezent.
Dał znak lokajowi. Na podjeździe rozległ się stukot końskich kopyt.
Oczom zebranych ukazał się jeździec, prowadzący małego białego
kucyka.
- Och, tatusiu! - westchnął chłopiec z zachwytem. - Przywiozłeś mi
kucyka. Ojej! Będzie się nazywał Biały Tancerz.
Książę uśmiechnął się pobłażliwie i podprowadził konika.
- Nie ma lepszego prezentu dla księcia Farleigh - oznajmił.
Żaden z nich nie zauważył małego Gabriela, który wpadł
między nich jak strzała.
- Kucyk! - wykrzyknął z radością. - Tatusiu, przywiozłeś
nam kucyka! - Z dziecięcą żywiołowością wyciągnął rękę
w stronę zwierzęcia.
Nagły ruch przestraszył zwierzę. Szarpnęło się w tył i uniosło przednie
nogi. Stuart gwałtownie odskoczył, o włos unikając zderzenia z
kopytami,
- Ten kucyk jest dla twojego brata, nie dla ciebie! - rzucił
gniewnie książę. - I cóż ty, na litość boską, wyprawiasz?
Płoszysz tylko konia. Twój brat mógł zginać.
- On nie chciał zrobić nic złego - ujął się za bratem Stuart
- tylko pogłaskać kucyka. Prawda, Gabrielu?
Zapytany nie odezwał się słowem. Bardzo zabolała go dezaprobata
ojca. Pochylił nisko ciemną główkę. Usta zaczęły mu drżeć, w oczach
pojawił się smutek.
- Zapewne masz rację. - Książę nawet nie starał się ukryć
zniecierpliwienia. - Jednak byłoby lepiej, gdyby zachowywał
się tak jak ty. Twój brat bywa czasami nieznośny.
Chłopiec jeszcze niżej spuścił głowę.
- A co przywiozłeś Gabrielowi, tatusiu? - zapytał Stuart, pragnąc
pocieszyć brata.
- Dobry Boże! - westchnął książę. - Byłem tak zajęty wybieraniem ci
kucyka, że zupełnie o tym zapomniałem. Ale nic się nie stało.
Następnym razem coś mu przywiozę. A teraz chodź, Stuarcie. Mamy ze
sobą wiele do pomówienia. Postanowiłem bowiem, że będziesz mi
towarzyszył przy kolejnej mojej podróży do Londynu.
Stuart z dumnie wypiętą piersią poszedł za ojcem. Kiedy dotarli do
drzwi, książę odwrócił się nagle, jakby sobie o czymś przypomniał, i
poklepał Gabriela po głowie, niczym swojego ulubionego pupila, po
czym ruszył do hallu.
Chłopiec nie był jednak ani jego ulubieńcem, ani pupilem. Był tylko
dzieckiem, które nie mogło zrozumieć, dlaczego ojciec tak je
lekceważy.
Za to matka doskonale to rozumiała.
W jednym z okien na piętrze poruszyły się jedwabne zasłony. Nie
zauważona przez całą trójkę lady Caroline Sinclair, księżna Farleigh,
obserwowała całą scenę. Na jej twarzy malował się smutek, jak każda
matka czuła bowiem, że jej dziecku stała się krzywda. Tak bardzo starał się
zadowolić ojca, zwrócić na siebie jego uwagę. Edmund jednak był ślepy i
głuchy. Właściwie ledwie go zauważał.
Ulubieńcem księcia był jego pierworodny. Lady Caroline obawiała się,
żeby drugi syn nie podzielił losu drugiej żony.
Przypomniała sobie dzień, w którym Edmund przyszedł się
oświadczyć.
- Stuart potrzebuje matki, a ja żony - oznajmił.
Jakiż był pyszny, arogancki i wyniosły. Wówczas zbytnio się tym nie
przejęła, bo miłość przesłaniała jej rozsądek. Pokochała Edmunda od
pierwszego wejrzenia i była szczęśliwa, że wybrał właśnie ją. Naiwnie
wierzyła, że pewnego dnia i on ją pokocha.
Zrobiła wszystko, by zasłużyć na jego miłość. Niestety okazało się, że
jego serce pozostało przy pierwszej zmarłej przed kilkoma laty żonie.
Przycisnęła drżące palce do czoła. Musi być silna. Ma przecież
Gabriela. Dla dziecka potrafi znieść wszystko -i krzywdę, i ból. On jest
wszystkim, co jej pozostało. Z ciężkim sercem, lecz z uśmiechem na
twarzy, zeszła na dół do hallu.
Chłopiec wciąż stał tam, gdzie go pozostawiono. Opuszczony i
zapomniany przez wszystkich. W jego duszy narastał bunt i sprzeciw.
Dziecko nie zapomina wyrządzonych mu krzywd.
Łagodnie, lecz stanowczo, wysunął się z czułych objęć matki. Nic chciał,
by się nad nim litowano. W oczach błysnęła duma. Właśnie duma nie
pozwoliła mu uronić ani jednej łzy. Był przecież synem swego ojca.
Nawet nie przypuszczał, jak bardzo jest do niego podobny.
Rozdział pierwszy
Charleston, Karolina Południowa, 1815
Z nieba lały się strugi deszczu, mocząc śmiałków, którzy odważyli się
wyjść na dwór, a cuchnące, poryte koleinami zaułki zmieniając w grząskie
bajora. Ale na głównej sali, w oberży ''U Czarnego Jacka" było ciepło,
gwarno i wesoło. Choć mieściła się w odległości zaledwie kilku przecznic
od nabrzeża, schodzili się do niej goście z całego miasta. Należała do
najlepiej prosperujących zajazdów w okolicy. Słynęła z wybornego jadła,
czystej pościeli i grzecznej obsługi, a wszystko za godziwą cenę.
W tę dżdżystą, ponurą noc, przy stole w kącie sali, siedziało dwóch
elegancko odzianych dżentelmenów. Jeden z nich miał włosy czarne jak
heban, drugi był ciemnym blondynem o szczupłej sylwetce. Po tygodniach
spędzonych na morzu z przyjemnością zamienili ciasne kajuty na ciepłe i
wygodne pokoje w oberży.
- Za nasz szczęśliwy powrót do Anglii i za świeżo upieczonego
hrabiego Wakefield i jego przyszłą żonę - zawołał ze śmiechem
Christopher Marley.
Jego towarzysz. Gabriel Sinclair, nie podzielał jednak wesołości
przyjaciela. Niechętnie myślał o ożenku. Nie leżał on w jego planach.
Zapatrzył się w kielich, jakby ujrzał w nim wszystkie tajemnice świata.
Ostatnie tygodnie były jednym nic kończącym się koszmarem.
Stuart zmarł, śmiertelnie raniony w bitwie pod Nowym Orleanem. Ból
ścisnął serce Gabriela. Prawdę powiedziawszy, zupełnie nie był
przygotowany na śmierć brata. On i Stuart jakoś nie potrafili się do
siebie zbliżyć, a z upływem lat jeszcze się od siebie oddalili. Gabriel
wyjechał z Farleigh w dniu pogrzebu matki i nigdy do niego nic
powrócił. Zerwał wszelkie kontakty z ojcem i zajął się z
powodzeniem przewozem towarów drogą morską. Bez żalu porzucił
rodzinne dobra i wszystko, co się z nimi wiązało. Ojciec w ogóle się
nim nic interesował. Nie próbował go odnaleźć nawet wówczas, kiedy
zaciągnął się do wojska i wyruszył przeciw Napoleonowi. Przez pięć
lat Gabriel nie miał od niego żadnej wiadomości. Jakby jego młodszy
syn nigdy nic istniał.
Wszystko się zmieniło wraz ze śmiercią Stuarta.
Przypomniał sobie spotkanie z ojcem, które odbyło się w gabinecie
jego londyńskiego domu, kiedy to dowiedział się o śmierci brata.
Ojciec nic się nic zmienił. Wciąż był jak dawniej arogancki i
władczy.
- Jesteś teraz hrabią Wakefield. przyszłym księciem Farleigh
- oznajmił lodowatym tonem, którego Gabriel tak bardzo
nienawidził. - Twoim obowiązkiem jest ożenić się i dać mi
wnuka, który przedłuży linię rodu.
Obowiązek. Jakim wstrętem napawało go to słowo. Dotąd niewiele
myślał o obowiązku, bo to Stuart miał zostać hrabią Wakefield.
- Kobiety służyły mi do różnych celów, zarówno w łożu. jak
i poza nim, ojcze. - Uśmiechnął się złośliwie i patrzył z saty
sfakcją, jak na twarzy ojca pojawia się wyraz niesmaku. - Nigdy
jednak w celach matrymonialnych.
Edmund ściągnął gniewnie przyprószone siwizną brwi. Jego wciąż
gęste, pomimo upływu lat, włosy miały ten sam stalowo-szary odcień.
- Na to wygląda - rzucił oschle. - Informowano mnie o two
ich... poczynaniach. Miałeś wiele kochanek, lecz nigdy żony.
Uśmiech zniknął z twarzy Gabriela. Jak ten człowiek śmie go
szpiegować?! Z trudem powstrzymał wybuch gniewu.
- Z tytułem wiąże się odpowiedzialność, Gabrielu - ciągnął
dalej książę. - Twój dotychczasowy tryb życia musi ulec
zmianie. Przede wszystkim powinieneś się ożenić. Skoro, jak
rozumiem, nie masz żadnej kandydatki, proponuję, byś poślubił
dawną narzeczoną Stuarta, lady Evelyn.
Gabriel wiedział, że brat zaręczył się z lady Evelyn. córką księcia
Warrenton. najbliższego sąsiada Farleigh w hrabstwie Kent.
- Nie widzę żadnych przeciwwskazań w tym względzie -
dodał Edmund.
Gabriel był tak zaskoczony, że na chwilę stracił głowę. Dopiero
później doszedł do wniosku, że właściwie powinien się tego
spodziewać. Z trudem powstrzymał chęć wyjścia z gabinetu i posłania
ojca do diabła.
Miał wiele wad, lecz nie był głupcem. Farleigh to rozległe dobra, a
w dodatku miał w przyszłości otrzymać tytuł księcia. Nie odrzuca się
takich perspektyw. Może los chciał w ten sposób osłodzić mu smutne
lata dzieciństwa?
- No więc? - Aż za dobrze znał tę nutę zniecierpliwienia
w głosie ojca. - Nie masz mi nic do powiedzenia, Gabrielu?
Skoro tak, to zakładam, że się zgadzasz.
Gabriel zacisnął dłonie w pięści.
- Ojcze - powiedział ze śmiertelnym spokojem. - Nic się
nie zmieniłeś przez te wszystkie lata. Nie uznajesz żadnej innej
woli poza swoją własną. Czy miałoby dla ciebie jakieś znacze
nie, gdybym się sprzeciwił?
Jednocześnie pomyślał, że potrzebuje czasu, by się nad tym
zastanowić. Co do jednego nie miał wątpliwości. Jeśli zdecyduje się
poślubić lady Evelyn, to tylko z własnej nieprzymuszonej woli.
Tak jak przypuszczał, książę zignorował jego szyderczą uwagę.
- A więc postanowione. Warrenton i jego córka zgadzają się na
ten związek. Trzeba niezwłocznie ogłosić wasze zaręczyny.
- Nie. Mam do załatwienia interesy w Ameryce. Mój statek
odpływa jutro o świcie. Muszę więc nalegać na odłożenie tej sprawy
do mojego powrotu.
Niechęć księcia do Jankesów była powszechnie znana. Nikt się
temu nic dziwił, wiedząc, co spotkało jego żonę, a teraz syna.
Edmund zacisnął gniewnie wargi. Nie widzę powodu do zwłoki...
- Ale ja widzę- wszedł mu w słowo Gabriel. Wstrzymanie
się z tym na kilka miesięcy byłoby bardziej stosowne ze
względu na śmierć Stuarta. Poza tym uznano by to za niewła
ściwe, gdyby mnie zabrakło podczas ogłaszania tej wiadomości.
- Wzruszył ramionami i dodał z niezmąconym spokojem: -Parę
miesięcy niczego tu nie zmieni.
- Oczywiście masz rację - odpowiedział Edmund po dłuż
szym zastanowieniu. Ogłosimy wasze zaręczyny, jak tylko
wrócisz do Londynu.
Gabriel skonstatował z zadowoleniem, że ojciec z trudem hamuje
gniew. Niewielkie to zwycięstwo, ale zawsze coś.
Głośny śmiech przywołał go do rzeczywistości. Co takiego
powiedział Christopher? ''Za hrabiego Wakefield i jego przyszłą żonę."
Uniósł w górę brew. W tej chwili prędzej by poślubił odrażającą
wiedźmę niż lady Evelyn.
- Dopiero co przypłynęliśmy - rzucił lekkim tonem. -
Chcesz wyjechać bez posmakowania wszystkich przyjemno
ści, jakie oferuje nam Charleston? O ile sobie przypominam.
w czasie naszej ostatniej tu bytności niemal wszystkie poko
jówki w mieście aż się paliły do spotkania z angielskim
ostrzem.
Christopher zbyt dobrze znał przyjaciela, by nie zwrócić uwagi na
ten pozornie beztroski ton.
- Coś cię trapi - zauważył ze spokojem.
- Trapi? Czemu miałby się trapić spotkaniem z ojcem?
Uśmiechnął się ironicznie.
- Wkrótce poślubię kobietę, której ród należy do najstarszych
w Anglii. Masz rację. Christopherze. Wznieśmy toast za połą
czenie rodów Warrenton i Farleigh. - Uniósł w górę kufel. -
Niech będą przeklęci!
Christopher przyglądał się, jak Gabriel opróżnia do dna kufel z piwem.
Przed oczami stanął mu obraz bladej, eterycznej blondynki, którą miał
poślubić jego przyjaciel. Westchnął. Czego by nic dał za to, by móc
znaleźć się na miejscu Gabriela. Ale dla zwykłego baroneta urocza Evelyn
była równie nieosiągalna jak gwiazdy.
- Lady Evelyn nie jest przecież potworem, Gabrielu. Wprost
przeciwnie, jest niezwykle urodziwa. Na twoim miejscu nic
traktowałbym tego, co cię czeka, jak dopustu bożego.
Gabriel nic na to nie odpowiedział. Odziedziczył już po Stuarcie tytuł,
więc dlaczego nie narzeczoną? - pomyślał.
Tak po prawdzie to nic o samo małżeństwo tu chodziło. Christopher
ma rację. Evelyn nie jest brzydka. W dodatku jest cicha, nieśmiała i
chyba się go boi. Zrobi to, co jej każą, i nie ośmieli się sprzeciwić. Cóż to
ma za znaczenie, że wkrótce będzie żonaty? Małżeństwo i wierność
rzadko chodzą w parze. Wszyscy uważają za normalne to, że
mężczyzna sypia tam, gdzie chce, i z kim chce. Nic, w niczym to nie
zmieni trybu jego życia. Jednak na samą myśl o ożenku czuł palący
gniew. Najbardziej oburzał go fakt, że to ojciec kazał mu się ożenić z
Evelyn. Uznał zapewne że syn spełni jego polecenie. Arogancki tyran!
- Nic przypuszczałem, że ożenię się z obowiązku - powie
dział po chwili, po czym dodał gniewnie: - Właściwie to wcale
nie miałem zamiaru się żenić.
Kiedy oberżysta stawiał przed nimi talerze z pieczoną wołowiną,
pieczonymi karczochami i soczystą szynką. Christopher w milczeniu
przyglądał się przyjacielowi. Odkąd pamiętał, Gabriel zawsze miał
charakter porywczy i buntowniczy. Poznali się w Cambridge. Już wtedy
stosunki między nim i ojcem były chłodne. Teraz jednak wyczuwał w nim
jakąś twardość, milczący upór, który pojawił się po śmierci matki.
Mógłby przysiąc. że Gabriel wini ojca za jej śmierć... A przecież śmierć
Caroline była tragicznym wypadkiem. Nie zapytał jednak Gabriela.
dlaczego ojca czyni za nią odpowiedzialnym. Istniały pewne granice,
których nie należało przekraczać.
- Niektórzy z ochotą weszliby w ten małżeński interes -
stwierdził na koniec. - Niestety, wiążą się z tym pewne obo
wiązki.
Gabriel roześmiał się szorstko i chwycił za widelec.
- Masz rację. Kobiety uważają że mężczyźni są wolni. Ale
małżeństwo jest po to, by zdobyć to, czego się nie ma. Czyż nie
na ironię zakrawa fakt. że kobieta obdarzona urodą pragnie
poślubić majątek? Jeśli zaś jest bogata, to w ogóle nie musi
wychodzić za mąż. Mężczyzna natomiast... no cóż, jeśli męż
czyzna chce mieć dziedzica, musi znaleźć sobie żonę.
Błękitne oczy Christophera rozbłysły wesołością.
- Może przyszłe małżeństwo utemperuje twój charakter. -
Zachichotał. - Cóż za intrygująca perspektywa.
Gabriel po raz pierwszy roześmiał się wesoło.
W istocie, intrygująca - przyznał. - Czyż jednak możliwa? - Pokręcił
glową z powątpiewaniem. - Nie sądzę.
Doskonale wiedział, że opinia rozpustnika, jaką się cieszył w
towarzystwie, jest w pełni zasłużona. O rozpuście wiedział wiele, o
cnocie - prawie nic.
- Proponuję, byśmy zajęli się przyjemniejszymi sprawami -
rzekł lekkim tonem. - Ciekaw jestem, jakież to nowe kwiatuszki
rozkwitły w czasie naszej nieobecności.
Z zaciekawieniem powiódł wzrokiem po sali. Do jednego z właśnie
zwolnionych stołów podeszła dziewczyna, by sprzątnąć puste kufle.
Miała szerokie biodra, duże brązowe oczy i pulchne rumiane policzki.
Kiedy spostrzegła, że jest obserwowana, uśmiechnęła się promiennie i
pochyliła niżej nad stołem. Bluzka rozchyliła się. odsłaniając bujne piersi.
- Oho! - mruknął Christopher. - Trudno nazwać chłodną tę prezentację
kobiecych wdzięków, nie sądzisz?
- W istocie - przyznał Gabriel rozbawiony zachowaniem dziewczyny.
Jej intencje były zupełnie oczywiste. Jak na mój gust trochę za obfita -
powiedział.
Christopher wybuchnął śmiechem.
- Na pewno byłaby dobrą żoną dla jakiegoś wieśniaka.
W lej chwili ukazała się druga dziewczyna. Wyszła właśnie z kuchni,
w pośpiechu zawiązując w pasie fartuch.
Ileż w niej było młodzieńczego wdzięku. Kolor włosów przywodził na
myśl ogień płonący na kominku - ekscytująca kombinacja bursztynu i
złota. Związywała je w ciasny węzeł na karku. Gabriel nic mógł się
oprzeć wrażeniu, że dziewczyna stara się ukryć swą urodę.
Christopher podążył za jego wzrokiem i uniósł w górę brew.
- Oto dziewczę, które sprawiłoby przyjemność zarówno
oczom, jak i ustom. Natura hojnie ją obdarzyła. W niczym nie
ustępuje pannom z towarzystwa. Mogłaby wysoko mierzyć, nie
sądzisz?
Gabriel nie spieszył się z odpowiedzią. Zresztą jego wzrok mówił sam
za siebie. Christopher westchnął z żalem, bo sam z przyjemnością
posmakowałby takiej piękności, lecz Gabriel dostrzegł ją pierwszy.
Nie mógł oderwać od niej wzroku. Ubrana była tak jak jej towarzyszka,
w zniszczoną, muślinową sukienkę, która niegdyś była zielona.
Kwadratowy dekolt był głęboko wycięty. Dziewczyna niosła przed sobą
ciężką tacę z kuflami pieniącego się piwa, zmierzając ku przeciwległemu
końcu sali.
Nie uszło uwagi Gabriela, że jej ręka często wędruje ku dekoltowi,
który odsłaniał zaledwie skraj miękkich krągłości. Uśmiechnął się lekko,
stwierdzając ze zdziwieniem, że bardziej fascynuje go to, co zostało
skromnie ukryte, niż to, co druga dziewczyna tak bezwstydnie
odsłoniła.
Zniszczona sukienka podkreślała niezwykle szczupłą sylwetkę
dziewczyny. Wydała mu się dziwnie nie na miejscu, niczym delikatny
różany kwiatek wśród ciernistych krzewów. Natychmiast się zreflektował.
Cóż za nonsensowne myśli przychodzą mu do głowy? Żeby porównywać
tę prostaczkę do róży? W tej samej chwili przyszło mu do głowy, że
matka kochała przecież kwiaty.
Tuż obok rozległ się szelest spódnic. Przy ich stole stała tęższa
dziewczyna.
- Czy smakowało panom jedzenie? - zapytała, spoglądając
na nich ciemnymi wymownymi oczyma.
Zawsze uprzejmy Christopher pospieszył z odpowiedzią.
- Tak. dziękujemy, panienko. Proszę przekazać słowa uzna
nia kucharzowi. Chleb był aromatyczny i gorący, wołowina
delikatna i dobrze przyprawiona.
Uśmiechnęła się i przesunęła językiem po wargach.
- Mam na imię Nell- powiedziała. - Jesteście panowie Anglikami,
tak?
- W istocie. - Christopher wstał i skłonił się żartobliwie. -Jestem
Christopher Marley, a to Gabriel Sinclair, świeżo upieczony hrabia
Wakefield.
Oczy Nell zrobiły się okrągłe. Dygnęła, tym razem niezwykle skromnie.
Sprytne posunięcie, pomyślał Gabriel, skłaniając głowę.
- Skoro tak, to muszę wam powiedzieć, panowie, że nie mam
nic przeciwko angielskim dżentelmenom. Odkąd wojna się
skończyła, mieliśmy ich kilku. I byli to prawdziwi panowie, nie
tacy jak większość tych tutaj.
Gabriel uśmiechnął się uprzejmie. Kiwnął głową w stronę, gdzie stała
druga dziewczyna.
- A kim jest tamta panienka?
Uśmiech Nell zbladł.
- Ach, to Cassie. Jej mama pracowała kiedyś w tej oberży -
wyjaśniła i mrugnęła znacząco. - Całe Charleston wie, że drzwi
na noc nie zamykała, jeśli wiecie, co mam na myśli. Jakiś czas
temu uciekła i zostawiła swojego dzieciaka. Dziewczyna zadziera nosa jak
jakaś dama tylko dlatego, że wyraża się lepiej ode mnie. To przez to,
że Bess ją uczyła. Bess była kiedyś pokojówką we dworze. Gabriel
kiwną! głową.
- Rozumiem. A kim jest Bess?
- Była - poprawiła Nell. - Przed miesiącem umarła w połogu. Ona i
Cassie były ze sobą jak matka i córka.
Skrzywiła się, kiedy spostrzegła, że Gabriel nie może oderwać oczu
od jej koleżanki.
- Na mój gust ma zbyt mały tyłek i nie za bardzo ma czym
oddychać.
Uniosła załomie głowę i przesunęła palcem wzdłuż kołnierzyka
surduta Christophera.
- Gdybyście chcieli czegoś więcej, wystarczy zapytać
o Nell.
Po jej odejściu Christopher zaśmiał się sucho.
- Dobry Boże, chęci to ma aż nadto.
- I raczej nie przebiera w klientach - dodał Gabriel.
Christopher poszedł za jego wzrokiem i zobaczył, że jakiś
jegomość o wydatnej szczęce, siedzący przy wejściu, złapał Nell w
pasie. Kiedy pociągnął ją na kolana, wybuchnęła śmiechem i objęła go za
szyję. Mężczyzna wsunął jej rękę za bluzkę i obmacywał pierś. Gabriel
skrzywił się z niesmakiem. W tym momencie z kuchni wyszła druga
dziewczyna.
- Trudno mi pojąć, jak matka mogła ją zostawić - zauważył
Christopher. - Przecież to jeszcze dziecko. - Pokręcił ze
smutkiem głową.
Gabriel wyciągnął nogi pod siołem. Ta część miasta nie należała do
najpiękniejszych. W wąskich uliczkach pełno było krów i koni.
Mieszkańcy bez skrupułów rzucali śmiecie, gdzie popadło. Ulice były
błotniste i cuchnące. Jeśli prawdą było to, co powiedziała Nell,
dziewczyna nie miała lekkiego życia.
- Rzeczywiście, jej położenie jest dość żałosne - przyznał
Gabriel. - Ale w Londynie też mnóstwo dzieci głoduje i żyje
na ulicach, nie mając gdzie się skryć w chłodne noce.
Christopher klepnął go po ramieniu.
- Nie miałem pojęcia, że wiesz o takich sprawach. Może jest
jednak dla ciebie jakaś nadzieja.
Ich uwagę przyciągnął głośny wybuch śmiechu. Grupa mężczyzn przy
sąsiednim stole postanowiła zabawić się z Cassie,
która właśnie napełniała im kufle piwem, starając się unikać
natrętnych rąk.
- Chodź tu, dzieweczko. Pokaż, co tam ukrywasz pod spodem!
- A co wam do tego? - odcięła się. - Idźcie do Nell, ona ma się czym
pochwalić...
- Dam głowę, że ty masz od niej piękniejsze. Krągłe jak dojrzałe
brzoskwinie z czerwonymi niczym wiśnie sutkami...
Jego towarzysze zachichotali lubieżnie.
- No dalej! - rozległ się głos gościa siedzącego przy innym
stole. - Zobacz, co ona tam ma!
Jeden z mężczyzn położył jej dłoń na pośladkach i mocno uszczypnął.
Kiedy skoczyła jak oparzona, zarechotali z radości.
Gabriel popijał piwo przyglądając się w milczeniu całej scenie. Nie
czuł niesmaku, takie widoki bowiem były w oberży czymś zwyczajnym.
W swoim klubie w Londynie widywał jeszcze gorsze rzeczy.
Dziewczynie z pewnością nie były one obce. Na pewno jej się podobały.
Takie jak ona to lubią...
Jednak się mylił. Kiedy krzepki żeglarz złapał ją za spódnicę, wyrwała
ją gwałtownie, a w jej oczach błysnęła nienawiść. Gabriel wolno
odstawił kufel na stół. Nie, musiało mu się chyba przywidzieć.
Dziewczyna z pewnością była taka jak inne.
Cassie McClellan postawiła z impetem tacę na długim stole w kuchni.
Boże, jak ona tego wszystkiego nienawidziła. Zapachu potu i piwa.
napastliwych męskich rąk i oślinionych warg. Wzdrygnęła się z
obrzydzenia. Te ich odrażające obłapianki. Sto razy bardziej wolała
obierać i kroić cebulę, parzyć ręce od gorących garnków, a nawet
szorować podłogi, niźli wchodzić do tego hałaśliwego przybytku
szatana. Na samą myśl o tym czuła skurcz żołądka.
Ale Czarnemu Jackowi zależało jedynie na klientach. Nic dbał o to,
jak traktują oni jego pomocnice. Ponownie zadrżała, przypominając sobie
dotyk lepkich dłoni na swoim ciele. Boże. jakże nienawidziła tych świń!
Szukali w piwie zapomnienia. rozrywki zaś u tych. które je podawały.
A dziś wieczorem pojawił się jeszcze on - ciemnowłosy mężczyzna
siedzący w rogu sali. Bez przerwy się w nią wpatrywał.
Tego właśnie nienawidziła najbardziej. Na samą myśl, że widział, jak
ci okropni mężczyźni ją zaczepiali, robiło jej się gorąco ze wstydu,
upokorzenia i... gniewu. Czyżby bawił się jej kosztem? Czyżby żartował
sobie z niej? Jak on śmiał!
Jednocześnie zastanawiała się. kim są ci dwaj eleganccy dżentelmeni:
może to kapitan jednego ze statków stojących w porcie i pierwszy
oficer? A może plantator z Południa albo bogaty kupiec? Czarny Jack
osobiście dopilnował przygotowania dla nich posiłku i sam ich obsłużył.
Już samo to przydawało rangi tym jegomościom.
Wycierając ręce w ścierkę rzucała ukradkowe spojrzenia w stronę
sali. Trudno było cokolwiek zobaczyć z powodu gęstego dymu. ale
zauważyła, że Czarny Jack znowu stoi przy ich stole.
W tym momencie do kuchni weszła Nell. Przepaskę do włosów miała
przekrzywioną, a rękawy sukni zgniecione i zsunięte z ramion. Cassie
pospiesznie odwróciła wzrok. Nell wyglądała, jakby właśnie wyszła z
czyjegoś łóżka.
- A niech to! - zachichotała. Wiesz, kto do nas zawitał?
Angielski hrabia! Pewnie ich widziałaś. Siedzą przy tym stole
w rogu. Ten czarny to hrabia. Diabelsko przystojny z niego
paniczyk. Aż dreszcze przebiegają po ciele na jego widok. -
Cisnęła pół tuzina brudnych kufli do miski z wodą. - Żebyś
widziała jego ręce. Są takie czyste, nawet paznokcie, wyobra
żasz sobie? I ten surdut... widziałaś go, Cassie? Z prawdziwego
aksamitu. Nie wiem, czemu tyle paplę o jego przyodziewku.
Najbardziej interesuje mnie to, co ma pod spodem. - Zachicho
tała.
Cassie skrzywiła się w duchu. Nell była taka jak jej matka. Zbyt łatwo
i zbyt nieroztropnie się zakochiwała. Cassie już dawno postanowiła, że
nie popełni tego błędu. Przeszła między zwisającymi z belki wędzonymi
szynkami i zatrzymała się przed spiżarnią.
Nell zaś paplała dalej.
- A ten drugi nazywa się Christopher Marley. Też niczego
sobie jegomość. Będę dziś dla ciebie hojna, Cassie. Możesz
sobie wziąć Christophera Marleya. - Zachichotała. - Ale ty
pewnie nic wiedziałabyś, co z nim robić, co?
Cassie zaczerwieniła się aż po nasadę włosów, czym wywołała kolejny
wybuch śmiechu Nell. Czyż nigdy nie nauczy się
ignorować Nell? Ach. gdyby tylko mogła wyjść przez te drzwi i
więcej nie wrócić. Co zaś się tyczy hrabiego, to mało ją obchodziło, czy
był królem Anglii, czy też właścicielem kupy gnoju.
Do kuchni wtoczył się Czarny Jack. Był to wielki, zwalisty i kudłaty
mężczyzna o ponurym wejrzeniu. Cassie już dawno doszła do wniosku, że
to z tego powodu zdobył sobie przydomek ''Czarny".
- Co tu robicie? - warknął na nie. - Zabierajcie stąd swoje leniwe
tyłki! Goście czekają! - Jego wzrok zatrzymał się na Cassie. - A ty weź
butelkę brandy i zanieś tym dwóm dżentelmenom w rogu sali. Podaj też
kryształowe kieliszki.
- Nie ma potrzeby obciążać tym Cassie - zagadała szybko Nell. - Ja
ich obsłużę...
- Nie ty, tylko ona.
Cassie znieruchomiała. Ma obsłużyć tego człowieka, który lak się na
nią gapił? Doskonale wiedziała, że za propozycją Nell nie kryje się dobra
wola. Z pewnością liczyła, że dziś wieczór będzie grzać łóżko temu
dżentelmenowi. Cassie nie miała jej tego za złe.
- Nic mam nic przeciwko temu, by Nell...
- Ale ja mam! - przerwał jej ostro Czarny Jack. Na belce wisiał długi
rząd miedzianych rondli i naczyń. Cassie wzdrygnęła się. kiedy
pochwycił drewnianą chochlę i machnął nią groźnie. - Powiedziałem
już, że pójdziesz ty, nie ona! A teraz do roboty, bo stracę cierpliwość.
Uśmiechaj się i bądź miła dla tych panów. I przestań zakrywać dekolt.
Poczuła pod powiekami piekące łzy. Na oślep sięgnęła po butelkę
brandy i najlepsze kryształowe kieliszki. Przekonywała siebie w duchu, że
przecież setki razy już to robiła. A ci dwaj nie będą zapewne gorsi od
innych.
Wzięła głęboki oddech, pchnęła wahadłowe drzwi i weszła na salę.
Powitały ją hałaśliwe okrzyki. Ignorując grubiańskie zaczepki i natrętne
ręce. przepchnęła się ku stojącemu w rogu stołowi. Im bliżej
podchodziła, tym jej kroki stawały się wolniejsze. W pewnej chwili
czarnowłosy mężczyzna uniósł głowę i ich oczy się spotkały. Cassie
poczuła, jakby przez jej ciało przebiegł piorun. Owładnęła nią
przemożna chęć, by odwrócić się i uciec stąd jak najdalej. Nie wiedziała
jednak, co było tego przyczyną.
Co takiego powiedziała o nim Nell? Diabelsko przystojny. Jednak to
pierwsze słowo bardziej do niego pasowało.
Naturalnie nie mogła zaprzeczyć, że jest wyjątkowo przystojny. Nigdy
dotąd nie spotkała mężczyzny o tak pięknej fizjonomii. Wysokie kości
policzkowe i niezwykle kształtna linia szczęki. Włosy miały
kruczoczarny odcień i przycięte były dość krótko. Zmierzwione loki
opadały na czoło w sposób, jakiego Cassie nigdy dotąd nie widziała.
Pomimo całej swej doskonałości jego oblicze było wyjątkowo męskie.
Czuło się w nim jednak jakąś szorstkość, zwłaszcza w zaciśniętych
ustach i oczach okolonych ciemnymi brwiami, spoglądających na nią
zimno i przenikliwie niczym ostre, szklane igiełki.
Cassie pierwsza odwróciła wzrok. Przełknęła z trudem ślinę i
podeszła do stołu. Przez cały czas nie spuszczał z niej błyszczącego jak
srebro spojrzenia, prześwidrowującego ją na wylot. Nell miała rację,
pomyślała. Ona również poczuła dreszcze przebiegające wzdłuż
kręgosłupa.
- Proszę, panowie.
Przez przypadek stanęła obok jasnowłosego panicza, tego. który
według słów Nell nazywał się Christopher Marley. Pospiesznie ustawiła
na stole kryształowe kieliszki.
- Jesteś Cassie, prawda? - zapytał z uśmiechem blondyn.
Niechętnie uniosła wzrok i odetchnęła z ulgą. Ten mężczyzna
w niczym nie przypominał swego towarzysza. Miał łagodne oczy i
ciepły, miły uśmiech.
- Tak, wielmożny panie - mruknęła. - Cassie McClellan.
- Czy Cassie to skrót od Cassandry?
- A jakże. - Kiwnęła głową. - Ale wszyscy mówią do mnie
''Cassie". - Poczuła się swobodniej i pozwoliła sobie na lekki
uśmiech.
W odpowiedzi uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- To imię bardzo do ciebie pasuje. - Odchylił się na oparcie
krzesła i przyjrzał się jej ciekawie. - Czy Charleston zawsze
było twoim domem?
Domem? Trudno nazwać domem tę ciasną małą izbę na poddaszu,
którą dzieliła z Nell. Marzyły z Bess, że kiedy odłożą dość pieniędzy,
kupią mały domek i zajmą się szyciem dla wielkich pań, obie bowiem
miały zręczne palce do igły. Równie dobrze mógł to być nawet jeden
pokój. Najważniejsze, żeby od
nikogo nie były zależne. Na myśl o Bess serce jej się ścisnęło. Droga,
kochana Bess. Choć niewiele od niej starsza, była lepszą matką niż jej
własna. Przygarnęła, zapewniła opiekę i troszczyła się jak nikt na
świecie.
Nie, pomyślała. Nic miała i zapewne nigdy nic będzie mieć własnego
domu.
Spuściła wzrok i zajęła się wyciąganiem korka z butelki.
- Tak - odpowiedziała po chwili. Tu się urodziłam. - Po
czym dodała z nikłym uśmiechem: - Po prawdzie to nigdy stąd
nie wyjeżdżałam.
Zapadła pełna napięcia cisza, w czasie której Cassie zmagała się z
korkiem od butelki. Palce jej się trzęsły, bo hrabia nie spuszczał z niej
przenikliwego spojrzenia. Ze zdenerwowania zaczęła gwałtownie
szarpać korek.
- Pozwól, że ja to zrobię - posłyszała jego głos, w którym dźwięczała
z trudem skrywana niecierpliwość.
Uniosła wzrok i otworzyła usta, lecz nie wiedziała, co powiedzieć.
Silne palce objęły szyjkę butelki. Wierzchem dłoni musnął przypadkowo
jej piersi. To wystarczyło, by Cassie zupełnie straciła głos. Poczuła
bowiem, jak całe jej ciało staje w ogniu.
Korek odskoczył. Dla Cassie ten dźwięk zabrzmiał niczym wystrzał
armatni.
Zaczerwieniła się, kiedy zaczął nalewać do kieliszków.
- Dziękuję wielmożnemu panu. - Ponownie ogarnęło ją
pragnienie ucieczki, lecz kątem oka dostrzegła stojącego
w drzwiach kuchni Czarnego Jacka. Modląc się, by nikt nie
spostrzegł, że cała się trzęsie, dygnęła i nie podnosząc oczu
zapytała: - Czy wielmożni panowie życzą sobie jeszcze czegoś?
Nie miała ochoty patrzeć na hrabiego, lecz zmusił ją do tego siłą swego
wzroku. Przyglądał jej się chłodno, taksująco. Omiótł spojrzeniem szyję,
po czym zszedł niżej, ku wypukłościom wyłaniającym się znad
obszytego falbanką stanika.
- Na razie nic - odpowiedział wolno.
Skinęła głową zawstydzona i jednocześnie zagniewana jego śmiałą
lustracją.
- Wobec tego wytrę tylko stół.
Pragnąc jak najszybciej odejść, sięgnęła przez stół po puste kufle po
piwie. Stawiając je pospiesznie na tacy. zahaczyła łokciem o butelkę
brandy, przewracając ją na blat stołu.
Mężczyźni gwałtownie poderwali się z miejsc. Na szczęście
rozlewający się ciemnoczerwony płyn nie zmoczył żadnego z nich.
- Na Boga, dziewczyno, nie masz pojęcia o obsługiwaniu
gości - wykrzyknął wściekle hrabia.
Natychmiast zaczęła porządkować bałagan.
- Nie pracuję tu od dziś. wielmożny panie - rzuciła gniewnie.
- Jestem prawie tak długo jak Nell!
- Wobec tego ciekaw jestem, czy Czarnemu Jackowi zostały
jeszcze w piwnicy jakieś butelki - padła cięta riposta.
Tego było już za wiele. Jak on śmie tak ją traktować?!
Wyprostowała się i spojrzała na niego z oburzeniem.
- Jakim prawem krytykujesz mnie, panie?! - wykrzyknęła.
- Może gdybyś przepracował uczciwie choć jeden dzień w ży
ciu, nie osądzałbyś tych, którzy starają się wykonywać swoją
pracę jak najlepiej!
Nie zauważyła, że do stołu podszedł Czarny Jack. Drgnęła
nerwowo, kiedy jej ramię znalazło się nagle w żelaznym uścisku, po
którym, wiedziała z doświadczenia, będzie miała sińce.
- Jak śmiesz odzywać się w ten sposób do jego lordowskiej
mości?! Natychmiast przeproś wielmożnego pana!
Twarz Cassie oblał szkarłatny rumieniec. Nie dość, że została
skarcona na oczach wszystkich gości, to na dodatek on był świadkiem
jej wstydu. Gdyby tak się na nią nie gapił, nie doszłoby do tego.
Grube palce boleśnie wpijały się w jej ramię.
- Słyszałaś, co powiedziałem?
Poczuła w gardle palące łzy. Nienawidziła hrabiego za to, że
doprowadził do takiej sytuacji, a siebie za bezradność. Jednak na myśl
o tym, że Czarny Jack będzie się cieszył z jej upokorzenia, uniosła
wysoko brodę.
- Przepraszam - powiedziała, prawic nie poruszając wargami.
Czarny Jack zmierzył ją groźnym spojrzeniem i puścił jej ramię, po
czym zwrócił się do obu mężczyzn:
Dopilnuję, by przyniesiono panom drugą butelkę. Christopher
Marley uniósł w górę rękę.
- Ja dziękuję. Dość już dziś wypiłem - powiedział. Popatrzył
na Cassie i poklepał ją po ręku. - Nic się nie stało, panienko.
Nie zaprzątaj sobie tym swojej pięknej główki.
- Ależ oczywiście - dodał chłodno hrabia. Nie możemy
na to pozwolić, prawda?
Tymczasem Czarny Jack pchnął ją energicznie w stronę kuchni.
Gdy tylko znaleźli się w środku, jego gniew wybuchł z całą siłą.
- Tego już za wiele, dziewczyno. Nie zmuszałem cię. byś
zapraszała do siebie mężczyzn, skoro nie chciałaś, ale dość mam
twoich humorów. Od dziś koniec z nimi. słyszysz? Kiedy
prześpisz się z mężczyzną, przestaniesz być tak cholernie pło
chliwa. Najwyższy czas to zmienić.
Świat zawirował nagle wokół niej. Dobry Boże. chyba on nie
myśli, że ja... Patrzyła w odrętwieniu, jak Czarny Jack stawia na tacy
kieliszek i nową butelkę brandy.
- Zaniesiesz to do różowego pokoju. Tam śpi hrabia -
warknął. Jeśli ktoś płaci tyle za noc, to trzeba mu to
wynagrodzić. I nie udawaj, że nie wiesz, co mam na myśli. Jeśli
go zadowolisz, ja też będę zadowolony. Na twoim miejscu nie
zapominałbym o tym. w przeciwnym razie jutro znajdziesz się
na ulicy.
Cassie rzuciła mu przerażone spojrzenie. Tu jest źle. ale na ulicy
będzie jeszcze gorzej. Nie dalej jak wczoraj znaleziono w zaułku
młodą kobietę, na wpół nagą, z poderżniętym gardłem.
Słowa Czarnego Jacka podziałały na nią jak rozżarzone węgle na
stopy. Chwyciła tacę i pobiegła na górę, jakby ją ktoś gonił.
Różowy pokój należał do najlepszych w oberży. Stało tam szerokie
łoże z baldachimem, przykryte różową haftowaną narzutą. W oknach
wisiały brokatowe zasłony w takim samym odcieniu.
Kiedy jej matka zaczęła pracować u Czarnego Jacka, Cassie często
wślizgiwała się do tego pokoju i oddawała się marzeniom.
Wyobrażała sobie, że jest piękną damą i panią wielkiego domu z
dwunastoma takimi jak ten pokojami. Nigdy nie bywa głodna i
zziębnięta. Teraz jednak marzyła tylko o tym. by uciec z tej strasznej
oberży, od tej niewdzięcznej, nie kończącej się harówki.
Weszła do pokoju, postawiła tacę na podręcznym stoliku przy
oknie i objęła chłodnymi dłońmi rozpalone policzki. Czyż to źle
chcieć więcej? Nie chciała dużo. jedynie tego, by było jej trochę
lepiej. Wystarczyłby malutki własny domek, w którym czułaby się
bezpiecznie, trochę pieniędzy, by móc sobie kupić nową suknię i
kapelusz. Nic chciała umrzeć jak Bess, w dusznej izbie na poddaszu, w
której unosił się zapach kurzu i śmierci.
Gdyby tylko znalazła jakieś wyjście...
Zebrała się w sobie, wyprostowała i wytarła wilgotne od łez oczy. Czy
Czarny Jack naprawdę oczekiwał od niej, że odda się hrabiemu? Strach
podszedł jej do gardła. Przecież nie będzie tu stała jak jagnię
przeznaczone na rzeź!
Obróciła się na pięcie i w tym momencie jej wzrok spoczął na stojącej
na wprost okna komodzie. Na wierzchu leżała garść srebrnych monet.
Nie było tego wiele, ale dla niej to cała fortuna.
Wystarczy sięgnąć ręką, a będą należały do niej...
- Kusząca sumka, co? Ale jeśli chcesz ją dostać, musisz na nią
zapracować, Jankesko.
Rozdział drugi
To był on.
Miała wrażenie, że zamieniła się w sopel lodu. Pragnęła uciec stąd tak
szybko, jak to możliwe, lecz nogi odmówiły jej posłuszeństwa. W końcu
udało jej się odwrócić do niego.
Jakiż on wysoki, pomyślała, o wiele wyższy, niż wydawał się na dole.
Miał szerokie ramiona; rękawy surduta opinały je ciasno jak
rękawiczka. Ciemne bryczesy uwydatniały napięte mięśnie ud. Był
kwintesencją wdzięku i elegancji.
Jeśli zacznę uciekać, natychmiast mnie złapie, pomyślała. Ku jej
przerażeniu minął ją i podszedł do tacy. Nalał do kieliszka sporą porcję
porto i wyciągnął w jej stronę.
- Napijesz się ze mną, Jankesko?
Pić z tego samego kieliszka co on, dotykać wargami miejsca, którego
on dotykał na taką intymność nie pozwoliła sobie dotąd z żadnym
mężczyzną.
Pokręciła głową.
- Nie gustuję w mocnych trunkach - wydusiła z trudem.
- Nie? Wobec tego za... Jankesów.
Uniósł kieliszek w toaście i wypił, nie spuszczając z niej przenikliwego
spojrzenia.
Z trudem panowała nad zdenerwowaniem.
- Proszę mi wybaczyć, panie, ale muszę wracać...
- Wolałbym, żebyś została.
Splotła nerwowo ręce. Nie może tu zostać, bo... Chryste, nie śmiała
nawet o tym myśleć! Nawet groźby Czarnego Jacka nie zmuszą jej do
tego...
Pozostała jej tylko nadzieja, że hrabia jest człowiekiem honoru.
Poczuła dziwną suchość w gardle.
- Widzę, że ci się nie podobam. Myślę nawet, że gdyby nie Czarny
Jack, nie przyszłabyś tutaj.
- Chciałabym móc wybierać, gdzie chcę być. I co ważniejsze, z kim
chcę być.
Czuła, że się z niej śmieje. Jakież to okrutne z jego strony!
- Wielmożny panie - spróbowała jeszcze raz. - Proszę mi wybaczyć,
że byłam taka niezdarna. Bardzo tego żałuję. Nie rozumiem jednak,
dlaczego miałabym zostać ukarana...
- Ukarana? Ależ mylisz się, dziewczyno. Nie karę bowiem miałem na
myśli, lecz przyjemność.
Przyjemność? Zadrżała. Chyba tylko dla niego. Uśmiechnął się, jakby
czytał w jej myślach.
- Chyba mi nie powiesz, że te niedołęgi tam na dole nie
wiedzą, jak się obchodzić z takim klejnotem jak ty! - wykrzyk
nął.
Policzki Cassie spłonęły rumieńcem. Patrzyła, jak wyjmuje coś z
kieszeni. Był to złoty zegarek z dewizką. Położył go obok srebrnych
monet, po czym zrobił krok w jej stronę. Cofnęła się instynktownie.
Wybuchnął głośnym, szyderczym śmiechem.
- Cóż to, Jankesko, boisz się mnie? Napawał ją strachem, lecz nie
takim, jak sądził.
- Nie lubisz mnie, prawda. Jankesko?
- Mam na imię Cassie, panie, i byłabym wdzięczna, gdybyś go
używał.
- Nie. Myślę, że Christopher się mylił. ''Jankeska" bardziej do ciebie
pasuje, bowiem wy Jankesi, często bywacie awanturniczy i niepokorni. A
więc niech pozostanie ''Jankeska". Wróćmy jednak do mojego pytania.
Dlaczego mnie nie lubisz?
- Zdaje się, że to raczej wy, panie, mnie nie lubicie. W
przeciwnym razie nic patrzylibyście tak na mnie.
A więc zauważyła, pomyślał. Była ubrana bardzo nędznie, jej suknia
przypominała łachman, lecz nie skrywała piękna dziewczyny.
Zastanawiał się, czy ona w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, jaka jest
urodziwa. Miała niezwykłą karnację, włosy o bursztynowym odcieniu i
oczy niczym czyste topazy. Była bardzo młoda, lecz dawno wyrosła już z
wieku dziecięcego. Jak na jego gust mogłaby mieć więcej ciała, ale
przyciągały wzrok krągłości piersi i ud.
Zmarszczył brwi, zirytowany swoimi myślami. Nie leżało
w jego zwyczaju okazywanie takiego zainteresowania służącą. Wolał
kobiety bardziej doświadczone od tej nieokrzesanej młodej dziewki. Z
drugiej jednak strony musiała zapewne przejść przez niejedno łóżko, więc
jej doświadczenie będzie dorównywać jego, pomyślał nie bez cynizmu.
Nie mógł też nie zauważyć, że na jej widok krew szybciej krąży mu w
żyłach.
- No chodź, Jankesko. Spędziłem wiele tygodni na morzu,
bez towarzystwa kobiet. Bądź wspaniałomyślna. Ulituj się nad
biedną duszą, która okrutnie tęskni za miękkim kobiecym
ciałem, za ciepłą, delikatną rączką.
Ciepłą, delikatną rączką? Żądał chyba zbyt wiele. Jej ręce były
czerwone i szorstkie jak szczotka.
Panie - odezwała się cicho. - Nie wierzę, żebyś nie miał w życiu
wszystkiego, czego pragnąłeś.
Nie myliła się. Rzeczywiście miał wszystko... z wyjątkiem ojcowskiej
miłości.
Spojrzał na kupkę monet.
- To spora sumka, Jankesko. Jeśli chcesz ją dostać, musisz
na nią zapracować. Zostaniesz ze mną nie godzinę czy dwie,
lecz całą noc. A rano może moglibyśmy zażyć wspólnej kąpieli.
Wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej lodowaty dreszcz. Sądziła, że nic już
jej nie może zaszokować, ale... dobry Boże, kąpiel z mężczyzną? To
się nie godzi!
Wprawiał ją w zdenerwowanie, choć nawet jej nie dotknął. Nie była
pierwszą naiwną. Wiedziała, czego od niej chce. Nie tak dawno Bess
powiedziała do niej: „Jeśli mężczyzna jest czuły i łagodny, to wszystko
dobrze. Czasami jednak trafiają się brutale i wtedy jest okropnie".
Cassie zawsze wiedziała, kiedy tak było. Bess kładła się wtedy spać,
łkając cicho. Następnego dnia miała siniaki na rękach i piersiach.
Pamiętała ten ostatni raz. Było to niedługo po tym, jak Bess odkryła, że
jest przy nadziei. Cassie wiedziała, że Bess robi te rzeczy dla pieniędzy. I
te właśnie pieniądze ocaliły Cassie przed podobnym losem.
Nie była jednak przygotowana na to, by sprzedać swą cnotę za garść
srebra.
Gabriel nie dostrzegł jej rozpaczy. Widział tylko niechęć.
Czy byłaby równie niechętna, gdyby na jego miejscu znalazł się
Christopher? Przypomniał sobie, jak słodko się do niego uśmiechała, a
jego ignorowała. Poczuł, że ogarnia go gniew.
- Och! - powiedział miękko. - Wspólna kąpiel byłaby
z pewnością rozkoszna.
Oczy Cassie rozbłysły.
- Czarny Jack płaci mi nędzne grosze za szorowanie podłogi i
podawanie piwa. ale nie za takie rzeczy!
- Nie jestem pewien, czy on również tak to pojmuje -oświadczył
podejrzanie jedwabistym głosem.
- Znam takich jak wy, panie. Bierzecie to, co chcecie, myśląc
tylko o sobie - rzuciła porywczo.
- Jakiś mężczyzna musiał cię chyba zranić, Jankesko. Może
pokochał i porzucił?
Uniosła dumnie głowę.
- Nic mi o tym, panie, nie wiadomo. Wzruszył ramionami i
spojrzał na monety.
- A więc jaka jest twoja cena?
- Nie rozumiesz mnie, panie. To, czego pragniesz, nie jest
na sprzedaż.
Zdawał sobie sprawę z tego, że cały czas ją prowokuje i to
bezlitośnie. Powodem był jej opór. Patrzyła na niego, jakby była od
niego lepsza... jakby był kimś bez znaczenia. A tej jednej rzeczy
Gabriel nie tolerował.
Powoli podszedł do niej. Wyczuł jej niepokój i wysiłek, by tego nie
okazać. Głowę uniosła wysoko, a trzymała się prosto niczym żołnierz
na warcie. Jej opór zarazem rozbawił go i dotknął. Ta dziewczyna
była najwidoczniej nie tylko piękna, lecz i dumna. Dziwna to
kombinacja jak na kogoś z jej pozycją.
Zatrzymał się tuż przy niej.
- Ta sytuacja jest dla mnie czymś nowym, Jankesko. Rzadko
bowiem kobieta mi odmawia. Dlatego też sądzę, że to nie ja
gardzę tobą, lecz ty mną.
Och, cóż za arogant z niego! Gdyby powiedziała ''tak", naraziłaby
się nie tylko na jego gniew, lecz i na gniew Czarnego Jacka. Gdyby
zaś zaprzeczyła, uznałby to za jej zgodę na pójście z nim do łóżka.
Walczyła ze wzbierającą w niej paniką. Jego bliskość była taka
niepokojąca.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniem.
- Nie będę w stanie cię powstrzymać, jeśli zechcesz to
zrobić, panie. - Zniżyła głos niemal do szeptu. - Głupotą byłoby
mierzyć się z tobą, bo jestem na przegranej pozycji. Ale wiedz
jedno: nie będziesz miał ani mojej zgody, ani chęci. Dlatego
proszę, byś pozwolił mi odejść.
Gabriela poruszyła nie jej prośba, lecz gorycz brzmiąca w głosie.
Odwróciła wzrok, lecz zdążył jeszcze dostrzec podejrzaną wilgoć,
która pojawiła się w tych cudownych oczach. Uśmiechnął się
drwiąco. Damskie łzy nie robią na nim wrażenia. Z doświadczenia
wiedział, że kobiety posługują się nimi. by dostać to, czego pragną.
A gdybym pozwolił ci odejść, co by ci z tego przyszło? Mówmy
bez ogródek, Jankesko. Oboje wiemy, po co Czarny Jack cię tu
przysłał. Przypuszczam, że nie spodziewa się, iż opuścisz ten pokój
przed upływem nocy.
Cassie czuła, że się czerwieni. Utkwiła wzrok w jego nieskazitelnie
białym halsztuku.
- Gdybyś mu powiedział, że... że cię zadowoliłam - wyszeptała -
to nigdy by się nie dowiedział.
- Jeśli jednak mamy zawrzeć umowę, to powinienem otrzymać od
ciebie jakąś rekompensatę...
- Rekompensatę? - powtórzyła Cassie zaskoczona. - Panie, czy
przyjąłbyś ten nędzny łach, który mam na sobie? Poza nim nic więcej
nie mam.
- Z wyjątkiem tego, czego nic chcesz dać.
Zacisnęła powieki. Nie powinna była oczekiwać od niego litości.
Czy tak właśnie miało być? Miała oddać swe dziewictwo komuś, kto
dbał jedynie o zaspokojenie swoich chuci?
Gabriel tymczasem postanowił już, że nie będzie jej do niczego
zmuszać. Na świecie jest zbyt wiele chętnych kobiet, by miał sobie
zawracać głowę kimś. kto go nic chce. Mimo to nie mógł zaprzeczyć,
że dziewczyna doprowadzała go do szału.
- Jeden pocałunek powiedział nagle. - I jesteś wolna.
Oczy Cassie zrobiły się okrągłe. Jego zaś były czarne jak
węgiel i płonęły dziwnym żarem. Zrobiło jej się gorąco i zaraz
potem zimno. Kształtne usta zacisnął teraz w wąską linię. Nie było w
nim nic z łagodności. Silne dłonie chwyciły ją za nadgarstki i
przyciągnęły bliżej...
Zaczęła gwałtownie oddychać, lecz za chwilę się uspokoiła.
Przecież to tylko pocałunek. Z drugiej jednak strony, czy nie nazbyt
wiele? Zadrżała. Lepsze to, niż...
Jego usta przywarły do jej warg. Lekki dreszcz przebiegł jej przez
ciało, mimo to zaciskała kurczowo usta, oczekując, że będzie to
kolejny wzbudzający obrzydzenie pocałunek, jakimi obdarzano ją
wbrew jej woli. Uniósł głowę.
- Musisz się lepiej postarać, Jankesko. Nie mam ochoty całować
suchej śliwki.
- Panie, przypominam ci, że...
Nie dał jej dokończyć. Otoczył ramieniem i przyciągnął do siebie.
Owładnęło nią dziwne uczucie niemocy. Poczuła, że leży na łóżku, a
twardy tors harbiego napiera na jej biust.
Ponownie przycisnął usta do jej warg. Przez głowę przemknęła jej myśl,
że ten pocałunek nie jest podobny do innych, po czym umysł zasnuła
mgła. Był zarazem gorący i zaborczy, namiętny i obezwładniający.
Poczuła, że ogarnia ją wewnętrzne drżenie i kręci jej się w głowie.
Dopiero po chwili zauważyła, że hrabia uniósł głowę.
- Nie zmienisz zdania, Jankesko? - Przesunął palcem wzdłuż
jej szyi. - Obiecuję ci noc. której prędko nie zapomnisz.
Wpatrywała się w niego wstrząśnięta i zmieszana. Wielkie nieba,
przecież ona leży na łóżku! Natychmiast oprzytomniała i zaczęła
okładać go pięściami.
Obym jak najprędzej zapomniała o tobie!
Równic dobrze mogłaby walić w mur. Przyglądał się jej przez chwilę,
po czym uniósł brwi.
- Nie wyglądasz mi na doświadczoną kobietę. Jankesko.
Gdyby nie Czarny Jack, to pomyślałbym, że...
Drgnęła, kiedy zaczął wyciągać jej szpilki z włosów. Jedwabiste sploty
gęstą, zmierzwioną falą spłynęły mu na ręce.
Ponownie pochylił głowę. Jednak nic usta były jego celem. Pisnęła
przerażona, kiedy dotknął wargami szyi, po czym przesunął po niej
językiem. Wsunął palce w jej włosy. Szarpała się gwałtownie, lecz nic
sobie z tego nie robił. Zachłannie całował jej szyję, po czym nagle wrócił
do warg. Tym razem pocałunek był brutalny i tak gwałtowny, że niemal
odebrał jej dech.
Jakimś sposobem udało jej się wyswobodzić usta.
- Ty przeklęty bękarcie! Puść mnie!
Wypuścił ją z objęć. Nell miała rację, pomyślał z lekkim
rozbawieniem. Ta dziewczyna rzeczywiście zadziera nosa.
- Gdybyś wiedziała, kim jest mój ojciec, nie kwestionowa
łabyś mojego pochodzenia.
Poderwała się na równe nogi. Usta miała spuchnięte i obolałe. Delikatna
skóra wokół warg piekła niemiłosiernie.
- Nie dbam o to, kim jest twój ojciec! - wykrzyknęła. - To
nie daje ci prawa dotykać mnie w ten sposób.
Wzruszył ramionami.
- Moja droga, dotknąłem daleko mniej niż ci tam na dole.
- A co niby mam robić?! - odparowała gniewnie. - Czarny Jack śledzi
każdy mój krok.
Patrzył na nią chłodno i obojętnie, jak gdyby nic między nimi nie
zaszło.
- Możesz odejść, Jankesko. Niechętna dziewczyna jest rów
nie kłopotliwa jak nietknięta. Nic gustuję ani w jednej, ani
w drugiej.
Zaczęła się powoli cofać, mamrocząc przekleństwa, jakie tylko udało
jej się usłyszeć na sali, nie bardzo nawet rozumiejąc ich znaczenie. Nawet
jeśli je słyszał, to nie dał tego po sobie poznać. Nic odwrócił się ani nie
odezwał. Korzystając z okazji, złapała leżący na komodzie zegarek i
wybiegła z pokoju.
Rozdział trzeci
Znalazłszy się w swoim pokoiku na strychu, podbiegła do stołu
stojącego w rogu i zapaliła świecę. Początkowo nie była w stanie
utrzymać krzesiwa w dłoni, tak trzęsły jej się ręce. W końcu pojawił
się płomyk i rzucił nikle światło na ścianę. Wtedy uważnie obejrzała
zdobcz, którą dotąd kurczowo ściskała w dłoni.
Nigdy nie widziała tak pięknego przedmiotu. Koperta w kształcie
muszli miała misterny wzór. Połyskiwała niczym słońce w ciepły
wiosenny dzień. Na odwrocie był jakiś napis, lecz Cassie nie zwróciła na
niego uwagi. Brzegiem złamanego paznokcia wcisnęła mechanizm
otwierający. Na wewnętrznej stronie pokrywki widniała scenka,
przedstawiająca kobietę i chłopca stojących wśród kwiatów w
ogrodzie.
Zegarek bez wątpienia wart był mnóstwo pieniędzy. Może nie
fortunę, lecz dość, by mogła uciec daleko od oberży Czarnego Jacka i
Charleston i zainstalować się w jakimś cichym pensjonacie. Mogłaby za
to przeżyć jakiś czas, póki nie znalazłaby pracy jako szwaczka.
Nie uda ci się, przestrzegł ją wewnętrzny głos. Co będzie, jeśli hrabia
odkryje brak zegarka? Domyśli się. że to ty go ukradłaś.
Nic masz nic do stracenia, przekonywał inny glos. Skąd wiesz, że
hrabia dotrzyma danego ci słowa? Pamiętasz, co powiedział Czarny Jack:
że cię wyrzuci, jeśli się dowie, że odmówiłaś hrabiemu?
Przeleżała kilka godzin, skulona na nędznym łóżku. Trzęsła się ze
strachu pełna obaw. że lada chwila pojawi się hrabia w towarzystwie
Czarnego Jacka i zażąda zwrotu zegarka. Gwar
w sali na dole dawno już ucichł. Cieszyła się. że Nell zdecydowała się
dziś ogrzać łoże jakiegoś gościa.
Powoli się uspokajała. W miarę upływu czasu rosły jej nadzieje.
Hrabia pewnie już się położył i wstanie nie wcześniej niż w południe.
Lord, czy nie lord, był przecież zwykłym mężczyzną lubił karty,
brandy, cygara i oczywiście kobiety.
Nastał świt. Nikłe srebrzyste światło zaczęło przesączać się przez
brudne okno, kiedy Cassie ruszyła w dół po schodach. Starała się iść
wolno, by żaden dźwięk nie zdradził jej obecności. Serce omal nie
wyskoczyło jej z piersi, kiedy mijała drzwi do pokoju Gabriela. Modliła
się w duchu, by szczęście jej nie opuściło, by zauważył brak zegarka
dopiero w południe...
Gabriel jak zwykle obudził się wcześnie. Odrzucił kołdrę i wstał z
łóżka, prostując się w całej swej okazałości. Lekki uśmiech przemknął
mu przez oblicze. Pomyślał, że mógłby kazać przygotować kąpiel i
sprowadzić tu tę Cassie. Pewnie odmówiłaby tak jak ostatniej nocy.
Mniejsza o to. Jej opór to drobnostka w porównaniu z zaskakującą
słodyczą jej warg.
Zacisnął szczęki, po czym zaśmiał się sucho. To zabawne, że on.
przyszły książę Farleigh, dostał kosza od zwykłej służącej. Szkoda, że
była taka niedostępna. Cóż to byłaby za rozkosz zedrzeć z niej te
spłowiałe, bure szmaty i odsłonić to piękne, kremoworóżowe ciało. Do
licha, ta dzierlatka rozpaliła w nim krew i... gniew. Jej opór czynił ją
jeszcze bardziej pociągającą.
Może powinien spróbować stopić ten lód? Zmienić ten chłodny opór
w gorącą namiętność? Taka ognista dziewka mogłaby dać mu wiele
przyjemności.
Miał jednak dzisiaj wiele spraw do załatwienia. Jeśli wszystko pójdzie
zgodnie z planem, załoga zakończy wkrótce załadunek indyga i tytoniu,
które miał przewieźć do Anglii. Przy odrobinie szczęścia będą mogli
odpłynąć koło południa.
Pięć minut później stał przy oknie ubrany w luźną białą koszulę,
ciemne bryczesy i błyszczące wysokie buty. Nad portem unosiła się
mgła niczym tajemnicza srebrna zasłona. Miasto jeszcze spało. Tylko z
nielicznych kominów wydobywały się smużki dymu.
Już miał się odwrócić od okna, kiedy w pobliżu oberży dostrzegł
jakiś ruch. Z mrocznego cienia wyłoniła się drobna kobieca postać.
Była zwrócona do niego tylem, nie mógł więc dostrzec jej twarzy. Głowę
owinęła szalem. W ręku ściskała mały węzełek. Czyżby to tylko jego
wyobraźnia, czy też kobieta przyspieszyła kroku? Przyjrzał jej się z nagłą
uwagą. W jej zachowaniu było coś ukradkowego.
Odwrócił się w stronę komody. Monety leżały na swoim miejscu,
natomiast zegarek zniknął.
Zaklął pod nosem. Była więc nie tylko ponętna, irytująca i
powściągliwa...
Była również złodziejką.
Odważyła się odetchnąć dopiero wtedy, kiedy znalazła się na
zewnątrz. Bez żalu opuszczała oberżę, w której spędziła prawic połowę
swego życia. Miała jedynie nadzieję, że przyszłość okaże się lepsza.
Przyspieszyła kroku. Gdzieś między sklepem ze świecami, farbami,
mydłem i oliwą a piekarnią mieszkał kupiec. Czarny Jack mówił kiedyś,
że handluje również używanymi towarami. Miała nadzieję, że za taki
piękny zegarek dostanie od niego przyzwoitą sumkę. Szczęśliwe wiatry
chyba jej sprzyjały. Łudziła się, że szybko załatwi z nim interes.
A wtedy będzie wolna.
Zadrżała z zimna. Ściągnęła z głowy szal i otuliła się nim szczelnie.
Właśnie dochodziła do następnej przecznicy, kiedy usłyszała za sobą
kroki. Odwróciła się i zamarła ze strachu.
Ujrzała przed sobą ciemną twarz Gabriela Sinclaira. Nie. to
niemożliwe. Z pewnością wzrok ją zawodzi.
Odwróciła się jednak i zaczęła uciekać. Tym razem wiedziała, że
odgłos biegnących za nią stóp nie jest dziełem wyobraźni. Biegła, ile sił
w nogach.
Nagle poczuła, że ktoś łapie ją za rękę i przyciska do twardego
muskularnego ciała. Zaczęła walić pięścią na oślep.
- Puszczaj! - krzyknęła.
W odpowiedzi posłyszała szyderczy śmiech.
- Już przez to przeszliśmy. Jankesko. Czyż doświadczenie
niczego cię nie nauczyło? Puszczę cię, kiedy będę chciał. Nic
wcześniej.
Wówczas złapała głęboki oddech i krzyknęła ze wszystkich sił:
- Ratunku! Pomocy!
Przycisnął ją do siebie tak mocno, że z trudem mogła oddychać.
Gabriel zaklął cicho, kiedy jakiś śmiałek wytknął głowę przez drzwi.
- Proszę nie zwracać uwagi! - zawołał. - Ta dama cierpi na
przywidzenia i myśli, że ktoś ją napastuje.
Cassie zatrzęsła się ze złości. Ona chora na umyśle? Szarpała się
zaciekle, lecz na próżno. Zaciągnął ją do pobliskiego zaułka. Przez jedną
przerażającą chwilę trzymał ją w objęciach. Twarz miał kamienną, czuła
jednak instynktownie, że wewnątrz aż kipi z gniewu. Wyszarpnął jej
tobołek z ręki, po czym zaczął przeglądać jego zawartość.
Wpatrywała się w niego oniemiała.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - krzyknęła. - To moje! Nie masz prawa
tego ruszać!
- Masz coś, co należy do mnie - odparł chłodno. - A to daje mi
wszelkie prawa.
- Niech cię diabli! - wrzasnęła i rzuciła się na niego. Zanim jednak
zdążyła zrobić jakiś ruch, ponownie chwycił ją za rękę i przyciągnął ją
do siebie.
- Najwyraźniej chcesz wywołać zbiegowisko, Jankesko. A wtedy
ktoś mógłby przyprowadzić posterunkowego.
Błysk w jego oczach aż nazbyt wyraźnie potwierdzał jego słowa.
Cassie wciąż się opierała, lecz przestała walczyć.
- Mój zegarek, Jankesko - rzucił krótko. Przesunęła językiem po
wargach.
- Spóźniłeś się. Ja... sprzedałam go.
- Czyżby? Wybacz, że będę w to wątpił, i pozwól, że sam
się o tym przekonam.
Uśmiechnął się tak uprzejmie, że w pierwszej chwili nie pojęła jego
zamiarów. Próbowała go wyminąć, lecz przycisnął ją do ściany,
uniemożliwiając ucieczkę.
Przesunął dłońmi wzdłuż jej ramion, po czym niespodziewanie włożył
rękę za stanik, dotykając miękkich wzgórków, których dotąd nie
widział ani nic dotykał żaden mężczyzna.
- Przestań! - krzyknęła.
Nie zareagował. Wszystko w niej burzyło się z powodu tak śmiałego i
zarazem intymnego dotyku.
- Przestań, na Boga! - zaprotestowała ze szlochem. - Jest...
jest w mojej pończosze. Odwróć się, to ci go dam.
Puścił ją, lecz się nie odwrócił. Uniosła spódnicę, czując, że śledzi
każdy jej nich. Trzęsącymi się rękoma zsunęła w dół prawą
pończochę. Po chwili trzymała w ręku zegarek.
- Proszę, weź sobie ten swój zegarek. A teraz mnie puść.
- Nie tak prędko, Jankesko. Nie możesz tak po prostu mnie okraść i
sądzić, że ci się to upiecze.
Chwycił ją pod łokieć i pociągnął w stronę oberży.
Ogarnęła ją rozpacz. Czy po to uciekała, by zaciągnięto ją z
powrotem jak psa na smyczy?
Wkrótce znaleźli się w sali na dole. Cassie aż skuliła się ze strachu.
Przy ogromnym kominku stali Christopher Marley i Czarny Jack.
- Wielmożny panie!- wykrzyknął Czarny Jack. - Widzia
łem, jak jaśnie pan wychodził. Co tu się dzieje?
- Ta dziewczyna jest złodziejką. Ukradła mi zegarek.
Cassie dostrzegła zdziwienie w oczach Christophera Marleya.
Kątem oka ujrzała Nell stojącą przy schodach. Powinna była
przewidzieć, że hrabia niczego jej nie oszczędzi. Czarny Jack
wytrzeszczył oczy.
- Co takiego? Ukradła zegarek?
- W rzeczy samej. Zdaje się. że uznała, iż czas opuścić to
miejsce. Przypuszczam, że zamierzała wykorzystać otrzymane
za niego pieniądze na sfinansowanie podróży.
Christopher podszedł bliżej. Przyjrzał się szyi dziewczyny i na jego
przystojnej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia. Popatrzył na hrabiego i
ponownie na Cassie. Domyśliła się, że dostrzegł półkolisty purpurowy
ślad, zostawiony tam przez hrabiego.
Policzki zapłonęły jej wstydem. Zapragnęła nagle zapaść się pod
ziemię.
- I taka patrzyła na mnie z góry! - sarknęła Nell. - Żeby ukraść jego
lordowskiej mości zegarek i uciec?!
- Powinienem oddać cię do sierocińca, kiedy twoja matka cię
zostawiła - rzucił wściekle Czarny Jack. - Sprawiasz mi same kłopoty.
W odpowiedzi uniosła dumnie głowę.
- Uważasz, że było mi tu dobrze? Odkąd pamiętam, szoro
wałam podłogi, zdzierając sobie ręce do krwi. Opróżniałam
nocniki i harowałam od świtu do nocy, a ty żałowałeś mi każdej
łyżki strawy. Wszystko za marne kilka centów. Chyba tylko
niewolnikom na plantacji może dziać się gorzej.
- Ty niewdzięczna mała dziwko! - ryknął. - Najwyższy czas
nauczyć moresu tę przemądrzałą bezczelną mordę.
Zacisnął dłoń w pięść. Kątem oka dostrzegła przerażony wzrok
Christophera, kiedy Czarny Jack uniósł w górę zaciśnięty kułak.
Skuliła się instynktownie. Nie byłby to pierwszy raz, gdyby Czarny
Jack ją uderzył. Hrabiemu ten widok z pewnością sprawi
przyjemność. Niedoczekanie jego...
Jeśli uderzysz tę dziewczynę, zapłacisz mi za to - odezwał się nagle ze
śmiertelnym spokojem hrabia. - To mnie ukradła zegarek i tylko ja mam
prawo wymierzyć jej karę.
Czarny Jack zamarł z głupią miną, lecz nie ośmielił się sprzeciwić.
Opuścił rękę i odchrząknął.
- Nie chciałem nikogo skrzywdzić - rzucił gburowato. - Ale
dziewczynie trzeba przypomnieć, gdzie jej miejsce.
- Myślę, że chciałeś ją skrzywdzić. W tym wypadku jednak to ja
zadecyduję, co należy z nią zrobić.
Chwycił Cassie za rękę i pociągnął na schody. Żołądek ścisnął jej
się ze strachu. Łatwiej byłoby jej znieść wściekłość Czarnego Jacka.
Przynajmniej wiedziała, że szybko mija. A ten hrabia... Z nim nigdy nic
nie wiadomo. Czuła się, jakby szła na ścięcie.
Kiedy znaleźli się w pokoju, pchnął ją na łóżko. Skryła strach pod
maską oburzenia.
- Masz już swój zegarek- rzuciła gniewnie. - Więc czego
jeszcze chcesz?
Podszedł do stołu i z karafki stojącej na stole nalał sobie brandy.
- Ciekaw jestem, dlaczego go wzięłaś, Jankesko? - zapytał,
nie patrząc na nią. - I ilu mężczyzn okradłaś?
Zacisnęła wargi. Najwyraźniej chciał ją zadręczyć na śmierć.
Niedoczekanie jego! Prędzej sczeźnie, niż mu w tym dopomoże.
Odwrócił się twarzą do niej.
- No, Jankesko. Czyżbym tylko ja dostąpił tego zaszczytu?
Rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Wzięłam zegarek, bo jesteś arogancki i bezczelny. I oczywiście dla
pieniędzy.
- Dlaczego tak bardzo chciałaś uciec?
No właśnie. Przecież tak wspaniale mi tu było - rzuciła z ironią w
głosie. - Po cóż miałabym opuszczać takie miejsce?
- A dokąd to zamierzałaś się udać? Zawahała się.
- Nie wiem. Dokądkolwiek, byle jak najdalej stąd. Przyglądał się jej
znad szklanki. Niepotrzebnie w ogóle pytał.
Gorzkie słowa, które rzuciła Czarnemu Jackowi, wszystko
wyjaśniały. Przesunął wzrokiem po zniszczonej sukni i spłowiałym
tobołku, który tak desperacko przyciskała do piersi, i zatrzymał się na
spierzchniętych, czerwonych dłoniach. Zarumieniła się gwałtownie.
Przełknęła z trudem ślinę.
- Nic mogę tu dłużej zostać - oświadczyła buńczucznie. -
I nie zostanę. Jeśli więc zamierzasz oddać mnie w ręce poste
runkowego, zrób to i skończmy z tym wreszcie.
Popatrzył na nią z podziwem. Ta dziewczyna ma charakter i odwagę.
Widział, że jest przerażona. Trzeba przyznać, że godny z niej
przeciwnik. Godny, by zmierzyć się nawet z jego ojcem. Ciekawe, co też
by powiedział na tę małą jankeską parweniuszkę.
Nagle przypomniały mu się słowa Christophera wypowiedziane
wczorajszego wieczoru.
„W niczym nie ustępuje pannom z towarzystwa. Mogłaby wysoko
mierzyć..."
Wolno opuścił szklankę. Popatrzył na Cassie, jakby ją pierwszy raz
zobaczył.
Złodziejka, ognista i krnąbrna, niskiego urodzenia, nieokrzesana...
Nieokrzesana Jankeską...
Wielkie nieba, wreszcie miał, czego szukał...
W trzech susach znalazł się przy niej. Chwycił za ręce i postawił na
podłodze. Złapał za podbródek i spojrzał jej w oczy.
- Ile masz lat, dziewczyno?
Kiedy nadal milczała, szarpnął nią lekko.
- Odpowiadaj - rzucił ostro. - Ile masz lat?
Oblizała nerwowo wargi.
- Chyba osiemnaście - odparła niepewnie. - Nie mam jednak
pewności.
- Nell mówiła, że twoja matka zostawiła cię, kiedy byłaś jeszcze
dzieckiem. Nie masz żadnych krewnych?
Pokręciła w milczeniu głową.
- Co byś powiedziała, gdybym ci oświadczył, że mogę cię
uratować? Wybawić od tej piekielnej harówki i zabrać bardzo, bardzo
daleko stąd? Zamrugała nerwowo.
- Do-dokąd?
- Za morze, do Anglii. A może pewnego dnia do Paryża. Myślę, że
spodobałby ci się Paryż. - Przesunął wierzchem dłoni wzdłuż jej szyi. -
Dostałabyś klejnoty, futra. Od jak dawna nie miałaś nowej sukni,
Jankesko? Kupiłbym ci tyle sukien, ile dusza zapragnie.
Wpatrywała się w niego zaskoczona.
- Ja... nic pojmuję. Dlaczego miałbyś to robić?
Uśmiechnął się lekko. Na pewno nie z dobroci serca, pomyślał. Nawet
nie wiedział, czy w ogóle je ma. Nie miało to również nic wspólnego
ze szlachetnością, za to wiele z zemstą. I jakaż słodka będzie to zemsta.
Ojciec chciał, by się ożenił. Uczyni więc zadość jego życzeniu.
Cassie nie mogła ukryć zdenerwowania.
- My-myślałam, że chcesz mnie, panie, ukarać - powiedziała
drżącym głosem.
- Uspokój się, dziewczyno. Nie zamierzam oddać cię ani w ręce
posterunkowego, ani Czarnego Jacka.
- Czy dobrze się czujesz, panie? - wymamrotała.
Wybuchnął ostrym, gardłowym śmiechem.
- Nigdy nie czułem się lepiej. - Zamilkł na chwilę. - No i co powiesz,
Jankesko? Wyszłaś stąd dziś rano nie bardzo wiedząc, dokąd iść. Daję ci
możliwość zobaczenia Anglii i całej Europy. Obiecuję, że nigdy więcej
nie będziesz szorować podłóg.
- Takich obietnic nie daje się za darmo - powiedziała wolno. - A ja
nie mam ci nic do zaofiarowania w zamian. - Nagle ciemny rumieniec
zabarwił jej policzki. - Dobry Boże -wykrztusiła. - Chyba nie chcesz,
bym została twoją... twoją kochanką...
Uśmiechnął się chłodno.
- Nie kochanki pragnę. Jankesko, lecz... żony.
Rozdział czwarty
- Żony?!
Albo to jakiś żart, albo ten człowiek oszalał, pomyślała. A może to
ona postradała zmysły...
Wpatrywała się w niego oniemiała. Emanował z niego spokój, a w
oczach o niezwykłej srebrzystej głębi płonęła zimna determinacja.
Nie, nie była szalona. On również.
Zaczęła się powoli cofać. Gdy oparła się udami o brzeg materaca,
usiadła na pościeli.
Wciąż się uśmiechał ironicznie i jednocześnie niepewnie.
- Żartujesz sobie ze mnie, panie- zdołała z siebie wydusić.
- To okrutne z twojej strony.
- Okrutne? - Roześmiał się drapieżnie. - Raczej wspaniałomyślne.
- Nie wiem. dlaczego taki ktoś jak ty, panie, chce się żenić z kimś
takim jak ja. - Słowa zabrzmiały ostrzej, niż zamierzała.
- Ale mogę. - W jego oczach zapłonął nagle ogień, który ją
przeraził.
- Powtarzam, że drwisz sobie ze mnie. - Uniosła dumnie głowę. -
Nie zapomniałam, że jesteś angielskim lordem...
- Ani ja. - Z rosnącym niepokojem obserwowała, jak na jego
twarzy pojawia się uśmiech. Wkrótce możesz zostać hrabiną... a w
przyszłości księżną Farleigh.
Hrabiną? Księżną? Ona? Ten człowiek bierze ją za naiwną.
Zawrzała gniewem i spojrzała w stronę drzwi.
- Nie wątpię, że chcesz się ożenić, panie... Ale nie ze mną!
- wykrzyknęła, rzucając się do wyjścia.
Złapał ją w pół drogi i obrócił twarzą do siebie.
- Zapewniam cię, moja droga, że mówię najzupełniej poważnie.
Mam różne wady. ale nie należę do tych. którzy traktują lekko takie
sprawy jak ta. Zamierzam się ożenić i to właśnie z tobą.
- Ale ja... ja was nic znam, panie - wyrwało jej się. -Musiałabym
postradać rozum, by za ciebie wyjść.
Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Postradałabyś rozum nie zgadzając się na to - oznajmił
chłodno. - Nie masz już mojego zegarka. Jankesko. Pomyślałaś
o tym, jakie będzie twoje życie, jeśli tu zostaniesz?
Umiem szyć. - Starała się mówić pewnie, lecz głos ją zawiódł. -
Znajdę pracę jako szwaczka...
- A jeśli nie znajdziesz? Kto cię zatrudni? Nie masz żadnych
referencji, nikogo, kto potwierdziłby twoje umiejętności. Żadna
szanująca się inodystka nie zatrudni służącej z oberży. A gdzie
będziesz mieszkać, zanim znajdziesz zatrudnienie? Na ulicy?
A jeśli spodobasz się jakiemuś mężczyźnie? Potrafisz się obro
nić, jeśli zechce z tobą pofiglować? Nie uda ci się przeżyć ani
w Charleston, ani gdzie indziej.
Przekonywała siebie w duchu, że próbuje ją nastraszyć. Usiłowała
wyswobodzić się z jego uścisku. W odpowiedzi przyciągnął ją bliżej -
tak blisko, że czuła ciepło oddechu na policzkach.
- Zawsze możesz wrócić do podawania piwa. Może lubisz
pożądliwe spojrzenia, dłonie sięgające pod spódnicę...
Zadrżała.
- Jesteś wystarczająco ponętna, by zarabiać na życie swoim
ciałem. Naturalnie jeśli nie czujesz awersji do spędzenia reszty
swoich dni na plecach, zmieniając mężczyzn co noc.
Jego śmiałe słowa wywołały na policzkach Cassie purpurowy
rumieniec. Poczuła zamęt w głowie. Czy to sen, czy wybawienie?
Doskonale wiedziała, że nigdy nie wróci do życia, które do tej pory
wiodła. Niczego bardziej nie pragnęła, jak stąd uciec.
Z trudem przełknęła ślinę i zmusiła się, by spojrzeć w tę chmurną
twarz o twardych rysach.
- Dlaczego chcesz się ze mną ożenić, panie? - zapytała
cicho. - Twierdzisz, że jesteś świadom różnic między nami.
Więc dlaczego? Dlaczego właśnie ja?
Nie mógł jej powiedzieć, że właśnie z powodu tych różnic chce ją
poślubić. Zagroziłoby to jego planom.
Przez te wszystkie lata ojciec w ogóle się nim nie interesował, pomyślał
z goryczą. Kiedy zabrakło Stuarta, nagle uznał, że powinien pokierować
jego życiem. Tylko że teraz to on będzie dyktował warunki.
Dobrze chociaż, że dziewczyna jest znośna. Przyjrzał się jej twarzy o
delikatnej kremowej karnacji, nie upiększonej pudrem. Jest nawet więcej
niż znośna...
Ojciec chce, żeby się ożenił. No cóż, pomyślał z uczuciem triumfu,
jego życzeniu stanie się zadość, tyle że nic będzie to dokładnie to, czego
oczekiwał.
Weźmie za żonę tę prostą złodziejkę. Wyjaśni jej tylko tyle. ile będzie
trzeba. Wyczuł, że zdobył jej zainteresowanie, a może nawet
przyzwolenie.
- Widzę, ze jesteś rozsądna, Jankesko, i nie masz złudzeń.
Pochwalam to, bo wielkim błędem byłoby sądzić, że się w tobie
zakochałem.
Puścił ją, lecz nic spuszczał z niej wzroku. Nie bez satysfakcji
obserwował rumieniec wypływający jej na twarz.
- Nie jest to też namiętność - doda! z lekkim uśmiechem.
Odetchnęła z ulgą. kiedy podszedł do okna i zapatrzył się
na widoczny w oddali port. Po chwili odwrócił się w jej stronę.
- Pytałaś, czemu chcę się z tobą ożenić. Wyjaśnię ci to. Mój
ojciec jest księciem Farleigh. Jestem jego młodszym synem.
Pierworodny syn, a mój brat Stuart, był jego dziedzicem.
Niestety zginął przed kilkoma miesiącami.
Nie wiedząc, co powiedzieć, patrzyła na niego w milczeniu. Zresztą nie
oczekiwał od niej żadnej reakcji. Jego twarz, podobnie jak głos, nie
wyrażały żadnych uczuć.
- Farleigh, majątek mego ojca w hrabstwie Kent, graniczy
z ziemiami Reginalda Lathama, księcia Warrenton. Jego jedy
na córka, lady Evelyn, była zaręczona z moim bratem Stuar
tem. Kiedy Stuart zmarł, odziedziczyłem po nim tytuł hrabie
go Wakefield. Podejrzewam, że ku wyraźnej niechęci mego
ojca.
Nie uszła uwagi Cassie twarda nuta w jego głosie.
- Zdaje się, że nie bardzo lubisz swego ojca - zauważyła.
Roześmiał się szorstko.
- Nie bardziej niż on mnie. Widzisz, Jankesko, rzadko się ze
sobą zgadzamy
- A co to ma wspólnego z małżeństwem? - zapytała, mar
szcząc brwi. I ze mną, dodała w myśli.
Zanim wyruszyłem w podróż do Ameryki, ojciec oznajmił mi, że
pragnie, bym wraz z tytułem odziedziczył po Stuarcie także narzeczoną.
Nie mam zamiaru żenić się z lady Evelyn lub inną kobietą tylko dlatego,
że tak nakazuje mi obowiązek. W jego oczach błysnął gniew. - Ojciec
jest człowiekiem o silnej woli i twardym charakterze, i rzadko liczy się z
czyimś zdaniem. Nie pozwolę, by narzucał mi swą wolę. Jeśli ustąpię
mu w tej sprawie, uzna, że może mną kierować we wszystkich innych. Z
drugiej strony nie chcę rezygnować z tego wszystkiego, co pewnego dnia
będzie moje. Nic mam jednak zamiaru żenić się z panną, którą on wybrał.
- Umilkł. - Dlatego właśnie wybrałem ciebie, bo, jak twierdzisz, nic masz
żadnych krewnych. Nikt więc nie będzie wtrącał się w moje życie.
Prawdę powiedziawszy, nie mam czasu szukać sobie narzeczonej ani tu,
ani w Anglii. Jeśli wrócę z żoną, ojciec będzie musiał pogodzić się z
moim wyborem. - Milczał przez chwilę. - Oboje pragniemy decydować o
naszym przyszłym losie stwierdził, wzruszając ramionami. - Przy mnie
twoja przyszłość będzie zapewniona. Kiedy wrócę żonaty, żadna z
ponętnych panienek nie będzie próbowała położyć rączek na moim
portfelu. Chyba to dobry układ, nie sądzisz?
Nie, zupełnie nieodpowiedni, chciała wykrzyknąć, lecz się
powstrzymała. Kiedy nadal milczała, uniósł ciemną brew.
- No i cóż, Jankesko? Mogę być twoim wybawicielem, jeśli
tylko mi na to pozwolisz.
Gorycz wezbrała w jej sercu. Jako dziecko marzyła, że pewnego dnia
zjawi się jej ojciec i zabierze ją gdzieś daleko, gdzie nic będzie głodu,
zapachów piwa i potu. Prawdopodobnie jednak nawet sama matka nie
wiedziała, kim on jest.
Nie była też ślepa ani głupia. Doskonale wiedziała, że od mężczyzny
nie można oczekiwać pomocy. A ten tutaj był obcy. arogancki i
pyszałkowaty. Mógł jednak zapewnić jej lepsze życie... Nie zależało jej
na futrach i klejnotach. Kusił ją raczej dom, którego nigdy nie miała.
Nękana wątpliwościami, dryfowała między niebem a piekłem. Zgoda
oznaczała długą podróż za ocean, która napawała ją strachem. Panicznie
bała się wody od owego dnia, kiedy razem z matką przybyła do
Charleston. Czy zniesie taką podróż?
Musiałaby oszaleć, by na to przystać. Głupotą też byłoby się nic
zgodzić.
Gabriel patrzył na nią wyczekująco.
- Pomyśl - odezwał się cicho. - Moja propozycja jest więcej warta
niż zegarek. Jako moja żona będziesz miała wszystko.
- A co będzie później? - zapytała. - Za rok? Za dziesięć lat?
Wyrzucisz mnie na ulicę, kiedy spełnię już swoje zadanie?
Zanim zdążyła go powstrzymać, wziął jej dłoń w swoją i uniósł do
światła. Długo przyglądał się szorstkiej, zniszczonej pracą skórze.
Miała ochotę wyrwać mu rękę i ukryć w fałdach sukni, lecz coś ją
przed tym powstrzymało.
Z nieodgadnionym wyrazem twarzy przesunął kciukiem po
obtartych, czerwonych kostkach dłoni.
- Nigdy już nie będziesz musiała pracować ani nikomu
służyć. Teraz tobie będą usługiwać.
Dłonie jej zwilgotniały, a nogi zaczęły drżeć.
- Będziesz mnie dobrze traktował? - zapytała z wahaniem.
- I nigdy nic podniesiesz na mnie ręki?
W odpowiedzi podciągnął rękaw jej sukni, odsłaniając sine ślady
na nadgarstkach. Cassie nic spuszczała z niego wzroku. Dostrzegła w
oczach hrabiego dziwny błysk, który jednak bardzo szybko zgasł.
Prawie nie otwierając ust zapytał:
- Czarny Jack?
Spuściła wzrok i skinęła głową. Gwałtownie puścił jej rękę.
- Wychowano mnie na dżentelmena, Jankesko, choć są tacy.
którzy twierdzą inaczej. Nie podniosę na ciebie ręki.
- A kiedy byłby ślub? - zapytała, nie podnosząc oczu. - Nie
odpłynę z tobą bez ślubu. Miałabym wówczas pewność, że nie
czynisz obietnic, których potem nie dotrzymasz.
Uśmiechnął się wolno.
- Patrzcie, patrzcie! Tak ci spieszno do ślubu czy do łoża?
Na samą myśl o tym Cassie skurczyła się w sobie. Nell często
przyprowadzała na poddasze klientów. Cassie udawała wówczas,
że śpi, lecz do jej uszu docierały jęki, pomruki, szepty i śmiech.
Zachowywali się jak zwierzęta. Wzruszył ramionami.
- Zamierzam odpłynąć koło południa. Za odpowiednią sumę
pastor z pewnością da się przekonać, by udzielił nam ślubu
w ciągu godziny.
Wciąż miała wątpliwości.
Choć stał od niej w odległości kilku kroków, czuła żar bijący od
jego ciała. Przypomniała sobie, jak przygniatał ją swoim ciężarem i
jak brutalnie ją całował.
Zacisnęła kurczowo ręce, by powstrzymać ich drżenie. Nie chcę
dzielić z tobą łoża, panie. Jeśli się nie zgodzisz, to nici z naszego
ślubu.
Zmarszczył brwi.
- Zaczynam podejrzewać, że ukrywasz jakąś deformację.
Targujesz się, ale może nie ma o co? Chyba powinienem
najpierw obejrzeć towar.
Wyciągnęła przed siebie ręce w obronnym geście.
- Nie! - krzyknęła.
- Już ci mówiłem, pani, że to nic namiętność mnie do ciebie
przyciągnęła. Mam rozliczne apetyty, lecz zapewniam cię, że jest
wiele kobiet, które potrafią je zaspokoić. Poza tym, ostatnia rzecz,
jakiej pragnę, to potomek. - Spojrzał na nią chłodno. -Wiec powiedz
mi, Jankesko. Płyniesz ze mną do Anglii czy zostajesz tutaj?
- Płynę z tobą - usłyszała swój szept.
Skinął głową, po czym podszedł do drzwi, otworzył je i dał znak,
by szła przodem.
Cassie ruszyła jak we śnie. W głowie jej szumiało i nie była w
stanie zebrać myśli. Wszystko wydawało się takie niewiarygodne...
niemożliwe. Zaledwie kilka chwil temu wchodziła do tego pokoju,
oczekując, że zostanie ukarana. Tymczasem wkrótce miała wyjść za
mąż.
Christopher Marley spacerował niecierpliwie po sali. Czarny Jack
siedział na ławie w odległym kącie i wpatrywał się bezmyślnie w
kufel piwa. Słysząc kroki na schodach Nell wybiegła z kuchni z
pogardliwym uśmiechem na twarzy. Była przekonana, że Cassie
wreszcie dostanie to, na co zasługuje.
Rzeczywiście tak się stało.
Kiedy zeszli na dół. wszystkie oczy zwróciły się w ich stronę.
Cassie zapragnęła nagle rzucić się w stronę drzwi i uciekać, gdzie
oczy poniosą. Trzymająca ją za łokieć ręka zacisnęła się
ostrzegawczo. Jak widać, bez trudu odgadł jej zamiar.
Czarny Jack poderwał się z ławy i podszedł do nich.
- Nie ma potrzeby, aby wielmożny pan zaprzątał sobie nią głowę. -
Rzucił Cassie gniewne spojrzenie. - Już ja się nią zajmę. Nigdy więcej
niczego nie ukradnie.
- Och, nie wątpię. Jako moja żona nic będzie musiała tego
robić.
Czarny Jack osłupiał. Poruszył ustami, lecz nie wydał żadnego
dźwięku.
- Chyba nie chcesz poślubić tej suki, panie! - wykrzyknęła
Nell.
Gabriel nawet na nią nie spojrzał.
- Pobierzemy się w ciągu godziny. Przy magazynach porto
wych jest kościół. Wstąpimy tam po drodze na statek.
Nell nie dawała za wygraną.
- Ale czemu ona?! - wykrzyknęła. Ta suka uważa, że jest
lepsza ode mnie. Na pewno nie potrafi cię zadowolić w łóżku.
Przecież ona nie wie nawet połowy tego co ja.
Czarny Jack odzyskał wreszcie mowę.
- Wasza wielmożność, chyba nie myśli pan się z nią ożenić?
Przecież to zwykła dziwka.
Zwykła dziwka. Cassie utkwiła wzrok w podłodze. Nie miała
odwagi spojrzeć nikomu w oczy. Dlatego nie widziała, iż Gabriel
spojrzał na Czarnego Jacka z takim gniewem, że tamten mimowolnie
się cofnął.
- Ożenię się, z kim zechcę - oświadczył zimno. - I nikt mnie
przed tym nie powstrzyma. A teraz proszę przywołać mi powóz.
Czas ruszać w drogę.
Czarny Jack pospieszył spełnić polecenie. Nell gapiła się jeszcze
przez chwilę na Cassie, po czym wróciła do kuchni, mrucząc coś pod
nosem.
Christopher Marley zdołał wreszcie otrząsnąć się z zaskoczenia.
Klepnął Gabriela w ramię i wskazał głową na drzwi.
- Słowo na osobności, jeśli pozwolisz.
Cassie uniosła głowę i spojrzała ze smutkiem na wychodzących
mężczyzn.
Tymczasem przyjaciele spoglądali na siebie przez chwilę. Zanim
Christopher zdążył się odezwać. Gabriel powiedział:
- Mam nadzieję, że będziesz mi świadkiem na tym ślubie.
- Świadkiem? - powtórzył ostro Christopher. - Czyś ty rozum
postradał? Przecież wiesz, że takie małżeństwo byłoby farsą.
- Powiedz mi, przyjacielu - zapytał Gabriel. - Czy małżeństwo z
lady Evelyn byłoby mniejszą farsą? Przynajmniej będzie to mój
własny wybór.
Christopher otworzył usta, po czym zamknął je. Niestety Gabriel
miał rację.
- Może Cassie dała się na to nabrać, ale mnie nie oszukasz.
Chcesz się z nią ożenić na złość ojcu. Będzie wściekły, podobnie jak
Warrenton, kiedy się dowie, że nie możesz poślubić lady Evelyn.
- Nie okłamałem jej - powiedział Gabriel.
Może i nie okłamałeś, szepnął mu wewnętrzny głos, ale i nie
wyjawiłeś wszystkiego.
- Dziewczyna wic. dlaczego chcę się z nią ożenić.
- Chcesz powiedzieć, że nie zmusiłeś jej do tego małżeństwa?
Gabriel z trudem zapanował nad gniewem.
- Nie podniosłem na nią ręki - wyjaśnił lodowatym tonem. - A
jeśli twierdzisz inaczej, to strzeż się, przyjacielu.
- Niczego takiego nic twierdzę - odparował Christopher. -Ale
ukradła ci zegarek i została na tym przyłapana. Mogłeś to
wykorzystać.
- Masz dla niej wiele sympatii - zauważył Gabriel podejrzanie
słodkim głosem. - Czyżbyś mi zazdrościł?
- Nie w tym rzecz - zaprotestował Christopher żywo. -Nigdy cię
nie krytykowałem, Gabrielu, ale chciałbym wiedzieć jedno: czy ta
dziewczyna wie. w co ją wciągasz?
- Christopherze, wyciągam ją z biedy i ciężkiej pracy. Dobrze
wiesz, że jej sytuacja zdecydowanie się polepszy. Chyba raczej należą
mi się pochwały niż krytyka dodał ze śmiechem.
Christopher miał nieco odmienne zdanie, lecz nic nie powiedział.
Gabriel zrozumiał jego milczenie.
- Nie pozwolę mieszać się w moje sprawy ani tobie, ani
nikomu - oświadczył chłodno. - Już postanowiłem. Zechcesz
więc być moim świadkiem, czy mam poszukać sobie kogoś
innego?
Christopher westchnął ciężko.
- Nie musisz - odpowiedział cicho. - Będę twoim świad
kiem.
Kilka chwil później cała trójka siedziała już w powozie.
Christopher zajął miejsce naprzeciwko Cassie. Przyszła panna młoda
wtuliła się w róg, byle jak najdalej od pana młodego.
Gabriel nie zwracał na nią uwagi i z obojętną twarzą wyglądał przez
okno.
Wkrótce znaleźli się w małym kościółku. Cassie nie mogła sobie
później przypomnieć ani jednego słowa z rozmowy Gabriela z pastorem.
Był to tęgi, niski mężczyzna, który ze zdumieniem przyglądał się
biednie wyglądającej dziewczynie i szykownemu paniczowi. Garść
złotych monet skutecznie zamknęła mu usta.
Cassie znalazła się nagle przed ołtarzem z Gabrielem u boku. Pastor
odchrząknął i zaczął odmawiać formułkę.
Po chwili było po wszystkim. Poczuła, jak drżą jej ręce. ściskające
węzełek. Wolno uniosła wzrok i spojrzała na człowieka, który był teraz
jej mężem. Zauważyła, że uśmiecha się z satysfakcją. Dobry Boże!
Została żoną tego zimnego człowieka o ponurym wejrzeniu i nie mogła
już tego cofnąć. Nagle przyszło jej na myśl, że właśnie zawarła pakt z
diabłem.
Prolog Anglia 1790 Wysoka, porośnięta bluszczem brama strzegła wjazdu do Farleigh Hall. Długa, szeroka aleja dojazdowa wiła się między pięknymi, tarasowo opadającymi ogrodami i wysadzanymi cisami ścieżkami. Jednak największe wrażenie robił sam dwór -majestatyczna budowla o okazałej fasadzie. Prowadziły do niego szerokie kamienne stopnie. Frontową ścianę zdobiły smukłe, dwudzielne okna, okolone od wewnątrz połyskującymi złotem jedwabnymi kotarami. Widok ten jednocześnie zachwycał i wzbudzał lęk. We wschodnim skrzydle, pod czujnym okiem guwernera, pana Findleya, odbywali naukę dwaj chłopcy. Coraz częściej jednak ich wzrok biegł ku oknu, które ze względu na ciepłe czerwcowe popołudnie było lekko uchylone. Starszy z nich miał dziesięć lat i jasne włosy, młodszy zaś, sześcioletni - kruczoczarne. Obaj spoglądali na świat połyskującymi niczym srebro szarymi oczami, które odziedziczyli po ojcu. Właśnie na niego czekali z takim niepokojem, nie mogąc usiedzieć z niecierpliwości. W końcu pan Findley wzniósł oczy i machnął niecierpliwie dłońmi. - Dość tego!- rzucił gniewnie. - Macie w głowach tylko siano. Wasz ojciec wraca dopiero wieczorem, ale czyż moje słowa cokolwiek tu znaczą? Wiedza to niezwykle cenny dar, lecz zdaje się, że żaden z was tego nie rozumie. For Evaluation Only. Copyright (c) by Foxit Software Company, 2004 Edited by Foxit PDF Editor
Obrzucił chłopców spojrzeniem, w którym lekceważenie mieszało się z zazdrością, mrucząc coś pod nosem o niesprawiedliwości losu. Nawet jeśli w głowach będą mieli pusto, to w kiesach nie zabraknie im grosza. Byli wszak synami siódmego księcia Farleigh, jednego z najmajętniejszych parów Anglii. W tej samej chwili dał się słyszeć turkot zbliżającego się powozu. Pochłonięty myślami pan Findley nic zwrócił na to uwagi. Powóz tymczasem zajechał już przed dwór. Starszy z chłopców puścił się biegiem po szerokich marmurowych schodach. Młodszy próbował pójść za jego przykładem, przebierając szybko szczupłymi nóżkami, lecz został daleko w tyle. Kiedy dobiegł do podwójnych drzwi wejściowych, z powozu wysiadał właśnie przystojny mężczyzna w eleganckim, pasiastym, jedwabnym surducie i jasnych obcisłych spodniach. - Tatusiu! - Błyszczące radością oczy starszego z chłopców wpatrywały się z zachwytem w rodziciela. - Strasznie za tobą tęskniliśmy. Bardzo lubię lekcje konnej jazdy z Ferrisem. ale wolę z tobą. Wzrok księcia spoczął na złotowłosej główce synka, potem przesunął się po arystokratycznej twarzyczce, która tak bardzo przypominała... Boże, jakiż ten chłopiec jest podobny do matki! - Ja także, Stuarcie - odpowiedział ze śmiechem. - Bardzo często myślałem w czasie podróży o naszych lekcjach, dlatego nie mogłem się oprzeć i przywiozłem ci prezent. Dał znak lokajowi. Na podjeździe rozległ się stukot końskich kopyt. Oczom zebranych ukazał się jeździec, prowadzący małego białego kucyka. - Och, tatusiu! - westchnął chłopiec z zachwytem. - Przywiozłeś mi kucyka. Ojej! Będzie się nazywał Biały Tancerz. Książę uśmiechnął się pobłażliwie i podprowadził konika. - Nie ma lepszego prezentu dla księcia Farleigh - oznajmił. Żaden z nich nie zauważył małego Gabriela, który wpadł między nich jak strzała. - Kucyk! - wykrzyknął z radością. - Tatusiu, przywiozłeś nam kucyka! - Z dziecięcą żywiołowością wyciągnął rękę w stronę zwierzęcia. Nagły ruch przestraszył zwierzę. Szarpnęło się w tył i uniosło przednie nogi. Stuart gwałtownie odskoczył, o włos unikając zderzenia z kopytami, - Ten kucyk jest dla twojego brata, nie dla ciebie! - rzucił gniewnie książę. - I cóż ty, na litość boską, wyprawiasz? Płoszysz tylko konia. Twój brat mógł zginać. - On nie chciał zrobić nic złego - ujął się za bratem Stuart - tylko pogłaskać kucyka. Prawda, Gabrielu? Zapytany nie odezwał się słowem. Bardzo zabolała go dezaprobata ojca. Pochylił nisko ciemną główkę. Usta zaczęły mu drżeć, w oczach pojawił się smutek. - Zapewne masz rację. - Książę nawet nie starał się ukryć zniecierpliwienia. - Jednak byłoby lepiej, gdyby zachowywał się tak jak ty. Twój brat bywa czasami nieznośny. Chłopiec jeszcze niżej spuścił głowę. - A co przywiozłeś Gabrielowi, tatusiu? - zapytał Stuart, pragnąc pocieszyć brata. - Dobry Boże! - westchnął książę. - Byłem tak zajęty wybieraniem ci kucyka, że zupełnie o tym zapomniałem. Ale nic się nie stało. Następnym razem coś mu przywiozę. A teraz chodź, Stuarcie. Mamy ze sobą wiele do pomówienia. Postanowiłem bowiem, że będziesz mi towarzyszył przy kolejnej mojej podróży do Londynu. Stuart z dumnie wypiętą piersią poszedł za ojcem. Kiedy dotarli do drzwi, książę odwrócił się nagle, jakby sobie o czymś przypomniał, i poklepał Gabriela po głowie, niczym swojego ulubionego pupila, po czym ruszył do hallu. Chłopiec nie był jednak ani jego ulubieńcem, ani pupilem. Był tylko dzieckiem, które nie mogło zrozumieć, dlaczego ojciec tak je lekceważy.
Za to matka doskonale to rozumiała. W jednym z okien na piętrze poruszyły się jedwabne zasłony. Nie zauważona przez całą trójkę lady Caroline Sinclair, księżna Farleigh, obserwowała całą scenę. Na jej twarzy malował się smutek, jak każda matka czuła bowiem, że jej dziecku stała się krzywda. Tak bardzo starał się zadowolić ojca, zwrócić na siebie jego uwagę. Edmund jednak był ślepy i głuchy. Właściwie ledwie go zauważał. Ulubieńcem księcia był jego pierworodny. Lady Caroline obawiała się, żeby drugi syn nie podzielił losu drugiej żony. Przypomniała sobie dzień, w którym Edmund przyszedł się oświadczyć. - Stuart potrzebuje matki, a ja żony - oznajmił. Jakiż był pyszny, arogancki i wyniosły. Wówczas zbytnio się tym nie przejęła, bo miłość przesłaniała jej rozsądek. Pokochała Edmunda od pierwszego wejrzenia i była szczęśliwa, że wybrał właśnie ją. Naiwnie wierzyła, że pewnego dnia i on ją pokocha. Zrobiła wszystko, by zasłużyć na jego miłość. Niestety okazało się, że jego serce pozostało przy pierwszej zmarłej przed kilkoma laty żonie. Przycisnęła drżące palce do czoła. Musi być silna. Ma przecież Gabriela. Dla dziecka potrafi znieść wszystko -i krzywdę, i ból. On jest wszystkim, co jej pozostało. Z ciężkim sercem, lecz z uśmiechem na twarzy, zeszła na dół do hallu. Chłopiec wciąż stał tam, gdzie go pozostawiono. Opuszczony i zapomniany przez wszystkich. W jego duszy narastał bunt i sprzeciw. Dziecko nie zapomina wyrządzonych mu krzywd. Łagodnie, lecz stanowczo, wysunął się z czułych objęć matki. Nic chciał, by się nad nim litowano. W oczach błysnęła duma. Właśnie duma nie pozwoliła mu uronić ani jednej łzy. Był przecież synem swego ojca. Nawet nie przypuszczał, jak bardzo jest do niego podobny. Rozdział pierwszy Charleston, Karolina Południowa, 1815 Z nieba lały się strugi deszczu, mocząc śmiałków, którzy odważyli się wyjść na dwór, a cuchnące, poryte koleinami zaułki zmieniając w grząskie bajora. Ale na głównej sali, w oberży ''U Czarnego Jacka" było ciepło, gwarno i wesoło. Choć mieściła się w odległości zaledwie kilku przecznic od nabrzeża, schodzili się do niej goście z całego miasta. Należała do najlepiej prosperujących zajazdów w okolicy. Słynęła z wybornego jadła, czystej pościeli i grzecznej obsługi, a wszystko za godziwą cenę. W tę dżdżystą, ponurą noc, przy stole w kącie sali, siedziało dwóch elegancko odzianych dżentelmenów. Jeden z nich miał włosy czarne jak heban, drugi był ciemnym blondynem o szczupłej sylwetce. Po tygodniach spędzonych na morzu z przyjemnością zamienili ciasne kajuty na ciepłe i wygodne pokoje w oberży. - Za nasz szczęśliwy powrót do Anglii i za świeżo upieczonego hrabiego Wakefield i jego przyszłą żonę - zawołał ze śmiechem Christopher Marley. Jego towarzysz. Gabriel Sinclair, nie podzielał jednak wesołości przyjaciela. Niechętnie myślał o ożenku. Nie leżał on w jego planach. Zapatrzył się w kielich, jakby ujrzał w nim wszystkie tajemnice świata. Ostatnie tygodnie były jednym nic kończącym się koszmarem. Stuart zmarł, śmiertelnie raniony w bitwie pod Nowym Orleanem. Ból
ścisnął serce Gabriela. Prawdę powiedziawszy, zupełnie nie był przygotowany na śmierć brata. On i Stuart jakoś nie potrafili się do siebie zbliżyć, a z upływem lat jeszcze się od siebie oddalili. Gabriel wyjechał z Farleigh w dniu pogrzebu matki i nigdy do niego nic powrócił. Zerwał wszelkie kontakty z ojcem i zajął się z powodzeniem przewozem towarów drogą morską. Bez żalu porzucił rodzinne dobra i wszystko, co się z nimi wiązało. Ojciec w ogóle się nim nic interesował. Nie próbował go odnaleźć nawet wówczas, kiedy zaciągnął się do wojska i wyruszył przeciw Napoleonowi. Przez pięć lat Gabriel nie miał od niego żadnej wiadomości. Jakby jego młodszy syn nigdy nic istniał. Wszystko się zmieniło wraz ze śmiercią Stuarta. Przypomniał sobie spotkanie z ojcem, które odbyło się w gabinecie jego londyńskiego domu, kiedy to dowiedział się o śmierci brata. Ojciec nic się nic zmienił. Wciąż był jak dawniej arogancki i władczy. - Jesteś teraz hrabią Wakefield. przyszłym księciem Farleigh - oznajmił lodowatym tonem, którego Gabriel tak bardzo nienawidził. - Twoim obowiązkiem jest ożenić się i dać mi wnuka, który przedłuży linię rodu. Obowiązek. Jakim wstrętem napawało go to słowo. Dotąd niewiele myślał o obowiązku, bo to Stuart miał zostać hrabią Wakefield. - Kobiety służyły mi do różnych celów, zarówno w łożu. jak i poza nim, ojcze. - Uśmiechnął się złośliwie i patrzył z saty sfakcją, jak na twarzy ojca pojawia się wyraz niesmaku. - Nigdy jednak w celach matrymonialnych. Edmund ściągnął gniewnie przyprószone siwizną brwi. Jego wciąż gęste, pomimo upływu lat, włosy miały ten sam stalowo-szary odcień. - Na to wygląda - rzucił oschle. - Informowano mnie o two ich... poczynaniach. Miałeś wiele kochanek, lecz nigdy żony. Uśmiech zniknął z twarzy Gabriela. Jak ten człowiek śmie go szpiegować?! Z trudem powstrzymał wybuch gniewu. - Z tytułem wiąże się odpowiedzialność, Gabrielu - ciągnął dalej książę. - Twój dotychczasowy tryb życia musi ulec zmianie. Przede wszystkim powinieneś się ożenić. Skoro, jak rozumiem, nie masz żadnej kandydatki, proponuję, byś poślubił dawną narzeczoną Stuarta, lady Evelyn. Gabriel wiedział, że brat zaręczył się z lady Evelyn. córką księcia Warrenton. najbliższego sąsiada Farleigh w hrabstwie Kent. - Nie widzę żadnych przeciwwskazań w tym względzie - dodał Edmund. Gabriel był tak zaskoczony, że na chwilę stracił głowę. Dopiero później doszedł do wniosku, że właściwie powinien się tego spodziewać. Z trudem powstrzymał chęć wyjścia z gabinetu i posłania ojca do diabła. Miał wiele wad, lecz nie był głupcem. Farleigh to rozległe dobra, a w dodatku miał w przyszłości otrzymać tytuł księcia. Nie odrzuca się takich perspektyw. Może los chciał w ten sposób osłodzić mu smutne lata dzieciństwa? - No więc? - Aż za dobrze znał tę nutę zniecierpliwienia w głosie ojca. - Nie masz mi nic do powiedzenia, Gabrielu? Skoro tak, to zakładam, że się zgadzasz. Gabriel zacisnął dłonie w pięści. - Ojcze - powiedział ze śmiertelnym spokojem. - Nic się nie zmieniłeś przez te wszystkie lata. Nie uznajesz żadnej innej woli poza swoją własną. Czy miałoby dla ciebie jakieś znacze nie, gdybym się sprzeciwił? Jednocześnie pomyślał, że potrzebuje czasu, by się nad tym zastanowić. Co do jednego nie miał wątpliwości. Jeśli zdecyduje się poślubić lady Evelyn, to tylko z własnej nieprzymuszonej woli. Tak jak przypuszczał, książę zignorował jego szyderczą uwagę. - A więc postanowione. Warrenton i jego córka zgadzają się na ten związek. Trzeba niezwłocznie ogłosić wasze zaręczyny. - Nie. Mam do załatwienia interesy w Ameryce. Mój statek
odpływa jutro o świcie. Muszę więc nalegać na odłożenie tej sprawy do mojego powrotu. Niechęć księcia do Jankesów była powszechnie znana. Nikt się temu nic dziwił, wiedząc, co spotkało jego żonę, a teraz syna. Edmund zacisnął gniewnie wargi. Nie widzę powodu do zwłoki... - Ale ja widzę- wszedł mu w słowo Gabriel. Wstrzymanie się z tym na kilka miesięcy byłoby bardziej stosowne ze względu na śmierć Stuarta. Poza tym uznano by to za niewła ściwe, gdyby mnie zabrakło podczas ogłaszania tej wiadomości. - Wzruszył ramionami i dodał z niezmąconym spokojem: -Parę miesięcy niczego tu nie zmieni. - Oczywiście masz rację - odpowiedział Edmund po dłuż szym zastanowieniu. Ogłosimy wasze zaręczyny, jak tylko wrócisz do Londynu. Gabriel skonstatował z zadowoleniem, że ojciec z trudem hamuje gniew. Niewielkie to zwycięstwo, ale zawsze coś. Głośny śmiech przywołał go do rzeczywistości. Co takiego powiedział Christopher? ''Za hrabiego Wakefield i jego przyszłą żonę." Uniósł w górę brew. W tej chwili prędzej by poślubił odrażającą wiedźmę niż lady Evelyn. - Dopiero co przypłynęliśmy - rzucił lekkim tonem. - Chcesz wyjechać bez posmakowania wszystkich przyjemno ści, jakie oferuje nam Charleston? O ile sobie przypominam. w czasie naszej ostatniej tu bytności niemal wszystkie poko jówki w mieście aż się paliły do spotkania z angielskim ostrzem. Christopher zbyt dobrze znał przyjaciela, by nie zwrócić uwagi na ten pozornie beztroski ton. - Coś cię trapi - zauważył ze spokojem. - Trapi? Czemu miałby się trapić spotkaniem z ojcem? Uśmiechnął się ironicznie. - Wkrótce poślubię kobietę, której ród należy do najstarszych w Anglii. Masz rację. Christopherze. Wznieśmy toast za połą czenie rodów Warrenton i Farleigh. - Uniósł w górę kufel. - Niech będą przeklęci! Christopher przyglądał się, jak Gabriel opróżnia do dna kufel z piwem. Przed oczami stanął mu obraz bladej, eterycznej blondynki, którą miał poślubić jego przyjaciel. Westchnął. Czego by nic dał za to, by móc znaleźć się na miejscu Gabriela. Ale dla zwykłego baroneta urocza Evelyn była równie nieosiągalna jak gwiazdy. - Lady Evelyn nie jest przecież potworem, Gabrielu. Wprost przeciwnie, jest niezwykle urodziwa. Na twoim miejscu nic traktowałbym tego, co cię czeka, jak dopustu bożego. Gabriel nic na to nie odpowiedział. Odziedziczył już po Stuarcie tytuł, więc dlaczego nie narzeczoną? - pomyślał. Tak po prawdzie to nic o samo małżeństwo tu chodziło. Christopher ma rację. Evelyn nie jest brzydka. W dodatku jest cicha, nieśmiała i chyba się go boi. Zrobi to, co jej każą, i nie ośmieli się sprzeciwić. Cóż to ma za znaczenie, że wkrótce będzie żonaty? Małżeństwo i wierność rzadko chodzą w parze. Wszyscy uważają za normalne to, że mężczyzna sypia tam, gdzie chce, i z kim chce. Nic, w niczym to nie zmieni trybu jego życia. Jednak na samą myśl o ożenku czuł palący gniew. Najbardziej oburzał go fakt, że to ojciec kazał mu się ożenić z Evelyn. Uznał zapewne że syn spełni jego polecenie. Arogancki tyran! - Nic przypuszczałem, że ożenię się z obowiązku - powie dział po chwili, po czym dodał gniewnie: - Właściwie to wcale nie miałem zamiaru się żenić. Kiedy oberżysta stawiał przed nimi talerze z pieczoną wołowiną, pieczonymi karczochami i soczystą szynką. Christopher w milczeniu przyglądał się przyjacielowi. Odkąd pamiętał, Gabriel zawsze miał charakter porywczy i buntowniczy. Poznali się w Cambridge. Już wtedy stosunki między nim i ojcem były chłodne. Teraz jednak wyczuwał w nim
jakąś twardość, milczący upór, który pojawił się po śmierci matki. Mógłby przysiąc. że Gabriel wini ojca za jej śmierć... A przecież śmierć Caroline była tragicznym wypadkiem. Nie zapytał jednak Gabriela. dlaczego ojca czyni za nią odpowiedzialnym. Istniały pewne granice, których nie należało przekraczać. - Niektórzy z ochotą weszliby w ten małżeński interes - stwierdził na koniec. - Niestety, wiążą się z tym pewne obo wiązki. Gabriel roześmiał się szorstko i chwycił za widelec. - Masz rację. Kobiety uważają że mężczyźni są wolni. Ale małżeństwo jest po to, by zdobyć to, czego się nie ma. Czyż nie na ironię zakrawa fakt. że kobieta obdarzona urodą pragnie poślubić majątek? Jeśli zaś jest bogata, to w ogóle nie musi wychodzić za mąż. Mężczyzna natomiast... no cóż, jeśli męż czyzna chce mieć dziedzica, musi znaleźć sobie żonę. Błękitne oczy Christophera rozbłysły wesołością. - Może przyszłe małżeństwo utemperuje twój charakter. - Zachichotał. - Cóż za intrygująca perspektywa. Gabriel po raz pierwszy roześmiał się wesoło. W istocie, intrygująca - przyznał. - Czyż jednak możliwa? - Pokręcił glową z powątpiewaniem. - Nie sądzę. Doskonale wiedział, że opinia rozpustnika, jaką się cieszył w towarzystwie, jest w pełni zasłużona. O rozpuście wiedział wiele, o cnocie - prawie nic. - Proponuję, byśmy zajęli się przyjemniejszymi sprawami - rzekł lekkim tonem. - Ciekaw jestem, jakież to nowe kwiatuszki rozkwitły w czasie naszej nieobecności. Z zaciekawieniem powiódł wzrokiem po sali. Do jednego z właśnie zwolnionych stołów podeszła dziewczyna, by sprzątnąć puste kufle. Miała szerokie biodra, duże brązowe oczy i pulchne rumiane policzki. Kiedy spostrzegła, że jest obserwowana, uśmiechnęła się promiennie i pochyliła niżej nad stołem. Bluzka rozchyliła się. odsłaniając bujne piersi. - Oho! - mruknął Christopher. - Trudno nazwać chłodną tę prezentację kobiecych wdzięków, nie sądzisz? - W istocie - przyznał Gabriel rozbawiony zachowaniem dziewczyny. Jej intencje były zupełnie oczywiste. Jak na mój gust trochę za obfita - powiedział. Christopher wybuchnął śmiechem. - Na pewno byłaby dobrą żoną dla jakiegoś wieśniaka. W lej chwili ukazała się druga dziewczyna. Wyszła właśnie z kuchni, w pośpiechu zawiązując w pasie fartuch. Ileż w niej było młodzieńczego wdzięku. Kolor włosów przywodził na myśl ogień płonący na kominku - ekscytująca kombinacja bursztynu i złota. Związywała je w ciasny węzeł na karku. Gabriel nic mógł się oprzeć wrażeniu, że dziewczyna stara się ukryć swą urodę. Christopher podążył za jego wzrokiem i uniósł w górę brew. - Oto dziewczę, które sprawiłoby przyjemność zarówno oczom, jak i ustom. Natura hojnie ją obdarzyła. W niczym nie ustępuje pannom z towarzystwa. Mogłaby wysoko mierzyć, nie sądzisz? Gabriel nie spieszył się z odpowiedzią. Zresztą jego wzrok mówił sam za siebie. Christopher westchnął z żalem, bo sam z przyjemnością posmakowałby takiej piękności, lecz Gabriel dostrzegł ją pierwszy. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Ubrana była tak jak jej towarzyszka, w zniszczoną, muślinową sukienkę, która niegdyś była zielona. Kwadratowy dekolt był głęboko wycięty. Dziewczyna niosła przed sobą ciężką tacę z kuflami pieniącego się piwa, zmierzając ku przeciwległemu końcu sali. Nie uszło uwagi Gabriela, że jej ręka często wędruje ku dekoltowi, który odsłaniał zaledwie skraj miękkich krągłości. Uśmiechnął się lekko, stwierdzając ze zdziwieniem, że bardziej fascynuje go to, co zostało skromnie ukryte, niż to, co druga dziewczyna tak bezwstydnie odsłoniła. Zniszczona sukienka podkreślała niezwykle szczupłą sylwetkę
dziewczyny. Wydała mu się dziwnie nie na miejscu, niczym delikatny różany kwiatek wśród ciernistych krzewów. Natychmiast się zreflektował. Cóż za nonsensowne myśli przychodzą mu do głowy? Żeby porównywać tę prostaczkę do róży? W tej samej chwili przyszło mu do głowy, że matka kochała przecież kwiaty. Tuż obok rozległ się szelest spódnic. Przy ich stole stała tęższa dziewczyna. - Czy smakowało panom jedzenie? - zapytała, spoglądając na nich ciemnymi wymownymi oczyma. Zawsze uprzejmy Christopher pospieszył z odpowiedzią. - Tak. dziękujemy, panienko. Proszę przekazać słowa uzna nia kucharzowi. Chleb był aromatyczny i gorący, wołowina delikatna i dobrze przyprawiona. Uśmiechnęła się i przesunęła językiem po wargach. - Mam na imię Nell- powiedziała. - Jesteście panowie Anglikami, tak? - W istocie. - Christopher wstał i skłonił się żartobliwie. -Jestem Christopher Marley, a to Gabriel Sinclair, świeżo upieczony hrabia Wakefield. Oczy Nell zrobiły się okrągłe. Dygnęła, tym razem niezwykle skromnie. Sprytne posunięcie, pomyślał Gabriel, skłaniając głowę. - Skoro tak, to muszę wam powiedzieć, panowie, że nie mam nic przeciwko angielskim dżentelmenom. Odkąd wojna się skończyła, mieliśmy ich kilku. I byli to prawdziwi panowie, nie tacy jak większość tych tutaj. Gabriel uśmiechnął się uprzejmie. Kiwnął głową w stronę, gdzie stała druga dziewczyna. - A kim jest tamta panienka? Uśmiech Nell zbladł. - Ach, to Cassie. Jej mama pracowała kiedyś w tej oberży - wyjaśniła i mrugnęła znacząco. - Całe Charleston wie, że drzwi na noc nie zamykała, jeśli wiecie, co mam na myśli. Jakiś czas temu uciekła i zostawiła swojego dzieciaka. Dziewczyna zadziera nosa jak jakaś dama tylko dlatego, że wyraża się lepiej ode mnie. To przez to, że Bess ją uczyła. Bess była kiedyś pokojówką we dworze. Gabriel kiwną! głową. - Rozumiem. A kim jest Bess? - Była - poprawiła Nell. - Przed miesiącem umarła w połogu. Ona i Cassie były ze sobą jak matka i córka. Skrzywiła się, kiedy spostrzegła, że Gabriel nie może oderwać oczu od jej koleżanki. - Na mój gust ma zbyt mały tyłek i nie za bardzo ma czym oddychać. Uniosła załomie głowę i przesunęła palcem wzdłuż kołnierzyka surduta Christophera. - Gdybyście chcieli czegoś więcej, wystarczy zapytać o Nell. Po jej odejściu Christopher zaśmiał się sucho. - Dobry Boże, chęci to ma aż nadto. - I raczej nie przebiera w klientach - dodał Gabriel. Christopher poszedł za jego wzrokiem i zobaczył, że jakiś jegomość o wydatnej szczęce, siedzący przy wejściu, złapał Nell w pasie. Kiedy pociągnął ją na kolana, wybuchnęła śmiechem i objęła go za szyję. Mężczyzna wsunął jej rękę za bluzkę i obmacywał pierś. Gabriel skrzywił się z niesmakiem. W tym momencie z kuchni wyszła druga dziewczyna. - Trudno mi pojąć, jak matka mogła ją zostawić - zauważył Christopher. - Przecież to jeszcze dziecko. - Pokręcił ze smutkiem głową. Gabriel wyciągnął nogi pod siołem. Ta część miasta nie należała do najpiękniejszych. W wąskich uliczkach pełno było krów i koni. Mieszkańcy bez skrupułów rzucali śmiecie, gdzie popadło. Ulice były błotniste i cuchnące. Jeśli prawdą było to, co powiedziała Nell, dziewczyna nie miała lekkiego życia.
- Rzeczywiście, jej położenie jest dość żałosne - przyznał Gabriel. - Ale w Londynie też mnóstwo dzieci głoduje i żyje na ulicach, nie mając gdzie się skryć w chłodne noce. Christopher klepnął go po ramieniu. - Nie miałem pojęcia, że wiesz o takich sprawach. Może jest jednak dla ciebie jakaś nadzieja. Ich uwagę przyciągnął głośny wybuch śmiechu. Grupa mężczyzn przy sąsiednim stole postanowiła zabawić się z Cassie, która właśnie napełniała im kufle piwem, starając się unikać natrętnych rąk. - Chodź tu, dzieweczko. Pokaż, co tam ukrywasz pod spodem! - A co wam do tego? - odcięła się. - Idźcie do Nell, ona ma się czym pochwalić... - Dam głowę, że ty masz od niej piękniejsze. Krągłe jak dojrzałe brzoskwinie z czerwonymi niczym wiśnie sutkami... Jego towarzysze zachichotali lubieżnie. - No dalej! - rozległ się głos gościa siedzącego przy innym stole. - Zobacz, co ona tam ma! Jeden z mężczyzn położył jej dłoń na pośladkach i mocno uszczypnął. Kiedy skoczyła jak oparzona, zarechotali z radości. Gabriel popijał piwo przyglądając się w milczeniu całej scenie. Nie czuł niesmaku, takie widoki bowiem były w oberży czymś zwyczajnym. W swoim klubie w Londynie widywał jeszcze gorsze rzeczy. Dziewczynie z pewnością nie były one obce. Na pewno jej się podobały. Takie jak ona to lubią... Jednak się mylił. Kiedy krzepki żeglarz złapał ją za spódnicę, wyrwała ją gwałtownie, a w jej oczach błysnęła nienawiść. Gabriel wolno odstawił kufel na stół. Nie, musiało mu się chyba przywidzieć. Dziewczyna z pewnością była taka jak inne. Cassie McClellan postawiła z impetem tacę na długim stole w kuchni. Boże, jak ona tego wszystkiego nienawidziła. Zapachu potu i piwa. napastliwych męskich rąk i oślinionych warg. Wzdrygnęła się z obrzydzenia. Te ich odrażające obłapianki. Sto razy bardziej wolała obierać i kroić cebulę, parzyć ręce od gorących garnków, a nawet szorować podłogi, niźli wchodzić do tego hałaśliwego przybytku szatana. Na samą myśl o tym czuła skurcz żołądka. Ale Czarnemu Jackowi zależało jedynie na klientach. Nic dbał o to, jak traktują oni jego pomocnice. Ponownie zadrżała, przypominając sobie dotyk lepkich dłoni na swoim ciele. Boże. jakże nienawidziła tych świń! Szukali w piwie zapomnienia. rozrywki zaś u tych. które je podawały. A dziś wieczorem pojawił się jeszcze on - ciemnowłosy mężczyzna siedzący w rogu sali. Bez przerwy się w nią wpatrywał. Tego właśnie nienawidziła najbardziej. Na samą myśl, że widział, jak ci okropni mężczyźni ją zaczepiali, robiło jej się gorąco ze wstydu, upokorzenia i... gniewu. Czyżby bawił się jej kosztem? Czyżby żartował sobie z niej? Jak on śmiał! Jednocześnie zastanawiała się. kim są ci dwaj eleganccy dżentelmeni: może to kapitan jednego ze statków stojących w porcie i pierwszy oficer? A może plantator z Południa albo bogaty kupiec? Czarny Jack osobiście dopilnował przygotowania dla nich posiłku i sam ich obsłużył. Już samo to przydawało rangi tym jegomościom. Wycierając ręce w ścierkę rzucała ukradkowe spojrzenia w stronę sali. Trudno było cokolwiek zobaczyć z powodu gęstego dymu. ale zauważyła, że Czarny Jack znowu stoi przy ich stole. W tym momencie do kuchni weszła Nell. Przepaskę do włosów miała przekrzywioną, a rękawy sukni zgniecione i zsunięte z ramion. Cassie pospiesznie odwróciła wzrok. Nell wyglądała, jakby właśnie wyszła z czyjegoś łóżka. - A niech to! - zachichotała. Wiesz, kto do nas zawitał? Angielski hrabia! Pewnie ich widziałaś. Siedzą przy tym stole w rogu. Ten czarny to hrabia. Diabelsko przystojny z niego
paniczyk. Aż dreszcze przebiegają po ciele na jego widok. - Cisnęła pół tuzina brudnych kufli do miski z wodą. - Żebyś widziała jego ręce. Są takie czyste, nawet paznokcie, wyobra żasz sobie? I ten surdut... widziałaś go, Cassie? Z prawdziwego aksamitu. Nie wiem, czemu tyle paplę o jego przyodziewku. Najbardziej interesuje mnie to, co ma pod spodem. - Zachicho tała. Cassie skrzywiła się w duchu. Nell była taka jak jej matka. Zbyt łatwo i zbyt nieroztropnie się zakochiwała. Cassie już dawno postanowiła, że nie popełni tego błędu. Przeszła między zwisającymi z belki wędzonymi szynkami i zatrzymała się przed spiżarnią. Nell zaś paplała dalej. - A ten drugi nazywa się Christopher Marley. Też niczego sobie jegomość. Będę dziś dla ciebie hojna, Cassie. Możesz sobie wziąć Christophera Marleya. - Zachichotała. - Ale ty pewnie nic wiedziałabyś, co z nim robić, co? Cassie zaczerwieniła się aż po nasadę włosów, czym wywołała kolejny wybuch śmiechu Nell. Czyż nigdy nie nauczy się ignorować Nell? Ach. gdyby tylko mogła wyjść przez te drzwi i więcej nie wrócić. Co zaś się tyczy hrabiego, to mało ją obchodziło, czy był królem Anglii, czy też właścicielem kupy gnoju. Do kuchni wtoczył się Czarny Jack. Był to wielki, zwalisty i kudłaty mężczyzna o ponurym wejrzeniu. Cassie już dawno doszła do wniosku, że to z tego powodu zdobył sobie przydomek ''Czarny". - Co tu robicie? - warknął na nie. - Zabierajcie stąd swoje leniwe tyłki! Goście czekają! - Jego wzrok zatrzymał się na Cassie. - A ty weź butelkę brandy i zanieś tym dwóm dżentelmenom w rogu sali. Podaj też kryształowe kieliszki. - Nie ma potrzeby obciążać tym Cassie - zagadała szybko Nell. - Ja ich obsłużę... - Nie ty, tylko ona. Cassie znieruchomiała. Ma obsłużyć tego człowieka, który lak się na nią gapił? Doskonale wiedziała, że za propozycją Nell nie kryje się dobra wola. Z pewnością liczyła, że dziś wieczór będzie grzać łóżko temu dżentelmenowi. Cassie nie miała jej tego za złe. - Nic mam nic przeciwko temu, by Nell... - Ale ja mam! - przerwał jej ostro Czarny Jack. Na belce wisiał długi rząd miedzianych rondli i naczyń. Cassie wzdrygnęła się. kiedy pochwycił drewnianą chochlę i machnął nią groźnie. - Powiedziałem już, że pójdziesz ty, nie ona! A teraz do roboty, bo stracę cierpliwość. Uśmiechaj się i bądź miła dla tych panów. I przestań zakrywać dekolt. Poczuła pod powiekami piekące łzy. Na oślep sięgnęła po butelkę brandy i najlepsze kryształowe kieliszki. Przekonywała siebie w duchu, że przecież setki razy już to robiła. A ci dwaj nie będą zapewne gorsi od innych. Wzięła głęboki oddech, pchnęła wahadłowe drzwi i weszła na salę. Powitały ją hałaśliwe okrzyki. Ignorując grubiańskie zaczepki i natrętne ręce. przepchnęła się ku stojącemu w rogu stołowi. Im bliżej podchodziła, tym jej kroki stawały się wolniejsze. W pewnej chwili czarnowłosy mężczyzna uniósł głowę i ich oczy się spotkały. Cassie poczuła, jakby przez jej ciało przebiegł piorun. Owładnęła nią przemożna chęć, by odwrócić się i uciec stąd jak najdalej. Nie wiedziała jednak, co było tego przyczyną. Co takiego powiedziała o nim Nell? Diabelsko przystojny. Jednak to pierwsze słowo bardziej do niego pasowało. Naturalnie nie mogła zaprzeczyć, że jest wyjątkowo przystojny. Nigdy dotąd nie spotkała mężczyzny o tak pięknej fizjonomii. Wysokie kości policzkowe i niezwykle kształtna linia szczęki. Włosy miały kruczoczarny odcień i przycięte były dość krótko. Zmierzwione loki opadały na czoło w sposób, jakiego Cassie nigdy dotąd nie widziała. Pomimo całej swej doskonałości jego oblicze było wyjątkowo męskie. Czuło się w nim jednak jakąś szorstkość, zwłaszcza w zaciśniętych ustach i oczach okolonych ciemnymi brwiami, spoglądających na nią zimno i przenikliwie niczym ostre, szklane igiełki.
Cassie pierwsza odwróciła wzrok. Przełknęła z trudem ślinę i podeszła do stołu. Przez cały czas nie spuszczał z niej błyszczącego jak srebro spojrzenia, prześwidrowującego ją na wylot. Nell miała rację, pomyślała. Ona również poczuła dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. - Proszę, panowie. Przez przypadek stanęła obok jasnowłosego panicza, tego. który według słów Nell nazywał się Christopher Marley. Pospiesznie ustawiła na stole kryształowe kieliszki. - Jesteś Cassie, prawda? - zapytał z uśmiechem blondyn. Niechętnie uniosła wzrok i odetchnęła z ulgą. Ten mężczyzna w niczym nie przypominał swego towarzysza. Miał łagodne oczy i ciepły, miły uśmiech. - Tak, wielmożny panie - mruknęła. - Cassie McClellan. - Czy Cassie to skrót od Cassandry? - A jakże. - Kiwnęła głową. - Ale wszyscy mówią do mnie ''Cassie". - Poczuła się swobodniej i pozwoliła sobie na lekki uśmiech. W odpowiedzi uśmiechnął się jeszcze szerzej. - To imię bardzo do ciebie pasuje. - Odchylił się na oparcie krzesła i przyjrzał się jej ciekawie. - Czy Charleston zawsze było twoim domem? Domem? Trudno nazwać domem tę ciasną małą izbę na poddaszu, którą dzieliła z Nell. Marzyły z Bess, że kiedy odłożą dość pieniędzy, kupią mały domek i zajmą się szyciem dla wielkich pań, obie bowiem miały zręczne palce do igły. Równie dobrze mógł to być nawet jeden pokój. Najważniejsze, żeby od nikogo nie były zależne. Na myśl o Bess serce jej się ścisnęło. Droga, kochana Bess. Choć niewiele od niej starsza, była lepszą matką niż jej własna. Przygarnęła, zapewniła opiekę i troszczyła się jak nikt na świecie. Nie, pomyślała. Nic miała i zapewne nigdy nic będzie mieć własnego domu. Spuściła wzrok i zajęła się wyciąganiem korka z butelki. - Tak - odpowiedziała po chwili. Tu się urodziłam. - Po czym dodała z nikłym uśmiechem: - Po prawdzie to nigdy stąd nie wyjeżdżałam. Zapadła pełna napięcia cisza, w czasie której Cassie zmagała się z korkiem od butelki. Palce jej się trzęsły, bo hrabia nie spuszczał z niej przenikliwego spojrzenia. Ze zdenerwowania zaczęła gwałtownie szarpać korek. - Pozwól, że ja to zrobię - posłyszała jego głos, w którym dźwięczała z trudem skrywana niecierpliwość. Uniosła wzrok i otworzyła usta, lecz nie wiedziała, co powiedzieć. Silne palce objęły szyjkę butelki. Wierzchem dłoni musnął przypadkowo jej piersi. To wystarczyło, by Cassie zupełnie straciła głos. Poczuła bowiem, jak całe jej ciało staje w ogniu. Korek odskoczył. Dla Cassie ten dźwięk zabrzmiał niczym wystrzał armatni. Zaczerwieniła się, kiedy zaczął nalewać do kieliszków. - Dziękuję wielmożnemu panu. - Ponownie ogarnęło ją pragnienie ucieczki, lecz kątem oka dostrzegła stojącego w drzwiach kuchni Czarnego Jacka. Modląc się, by nikt nie spostrzegł, że cała się trzęsie, dygnęła i nie podnosząc oczu zapytała: - Czy wielmożni panowie życzą sobie jeszcze czegoś? Nie miała ochoty patrzeć na hrabiego, lecz zmusił ją do tego siłą swego wzroku. Przyglądał jej się chłodno, taksująco. Omiótł spojrzeniem szyję, po czym zszedł niżej, ku wypukłościom wyłaniającym się znad obszytego falbanką stanika. - Na razie nic - odpowiedział wolno. Skinęła głową zawstydzona i jednocześnie zagniewana jego śmiałą lustracją. - Wobec tego wytrę tylko stół. Pragnąc jak najszybciej odejść, sięgnęła przez stół po puste kufle po
piwie. Stawiając je pospiesznie na tacy. zahaczyła łokciem o butelkę brandy, przewracając ją na blat stołu. Mężczyźni gwałtownie poderwali się z miejsc. Na szczęście rozlewający się ciemnoczerwony płyn nie zmoczył żadnego z nich. - Na Boga, dziewczyno, nie masz pojęcia o obsługiwaniu gości - wykrzyknął wściekle hrabia. Natychmiast zaczęła porządkować bałagan. - Nie pracuję tu od dziś. wielmożny panie - rzuciła gniewnie. - Jestem prawie tak długo jak Nell! - Wobec tego ciekaw jestem, czy Czarnemu Jackowi zostały jeszcze w piwnicy jakieś butelki - padła cięta riposta. Tego było już za wiele. Jak on śmie tak ją traktować?! Wyprostowała się i spojrzała na niego z oburzeniem. - Jakim prawem krytykujesz mnie, panie?! - wykrzyknęła. - Może gdybyś przepracował uczciwie choć jeden dzień w ży ciu, nie osądzałbyś tych, którzy starają się wykonywać swoją pracę jak najlepiej! Nie zauważyła, że do stołu podszedł Czarny Jack. Drgnęła nerwowo, kiedy jej ramię znalazło się nagle w żelaznym uścisku, po którym, wiedziała z doświadczenia, będzie miała sińce. - Jak śmiesz odzywać się w ten sposób do jego lordowskiej mości?! Natychmiast przeproś wielmożnego pana! Twarz Cassie oblał szkarłatny rumieniec. Nie dość, że została skarcona na oczach wszystkich gości, to na dodatek on był świadkiem jej wstydu. Gdyby tak się na nią nie gapił, nie doszłoby do tego. Grube palce boleśnie wpijały się w jej ramię. - Słyszałaś, co powiedziałem? Poczuła w gardle palące łzy. Nienawidziła hrabiego za to, że doprowadził do takiej sytuacji, a siebie za bezradność. Jednak na myśl o tym, że Czarny Jack będzie się cieszył z jej upokorzenia, uniosła wysoko brodę. - Przepraszam - powiedziała, prawic nie poruszając wargami. Czarny Jack zmierzył ją groźnym spojrzeniem i puścił jej ramię, po czym zwrócił się do obu mężczyzn: Dopilnuję, by przyniesiono panom drugą butelkę. Christopher Marley uniósł w górę rękę. - Ja dziękuję. Dość już dziś wypiłem - powiedział. Popatrzył na Cassie i poklepał ją po ręku. - Nic się nie stało, panienko. Nie zaprzątaj sobie tym swojej pięknej główki. - Ależ oczywiście - dodał chłodno hrabia. Nie możemy na to pozwolić, prawda? Tymczasem Czarny Jack pchnął ją energicznie w stronę kuchni. Gdy tylko znaleźli się w środku, jego gniew wybuchł z całą siłą. - Tego już za wiele, dziewczyno. Nie zmuszałem cię. byś zapraszała do siebie mężczyzn, skoro nie chciałaś, ale dość mam twoich humorów. Od dziś koniec z nimi. słyszysz? Kiedy prześpisz się z mężczyzną, przestaniesz być tak cholernie pło chliwa. Najwyższy czas to zmienić. Świat zawirował nagle wokół niej. Dobry Boże. chyba on nie myśli, że ja... Patrzyła w odrętwieniu, jak Czarny Jack stawia na tacy kieliszek i nową butelkę brandy. - Zaniesiesz to do różowego pokoju. Tam śpi hrabia - warknął. Jeśli ktoś płaci tyle za noc, to trzeba mu to wynagrodzić. I nie udawaj, że nie wiesz, co mam na myśli. Jeśli go zadowolisz, ja też będę zadowolony. Na twoim miejscu nie zapominałbym o tym. w przeciwnym razie jutro znajdziesz się na ulicy. Cassie rzuciła mu przerażone spojrzenie. Tu jest źle. ale na ulicy będzie jeszcze gorzej. Nie dalej jak wczoraj znaleziono w zaułku młodą kobietę, na wpół nagą, z poderżniętym gardłem. Słowa Czarnego Jacka podziałały na nią jak rozżarzone węgle na stopy. Chwyciła tacę i pobiegła na górę, jakby ją ktoś gonił. Różowy pokój należał do najlepszych w oberży. Stało tam szerokie łoże z baldachimem, przykryte różową haftowaną narzutą. W oknach
wisiały brokatowe zasłony w takim samym odcieniu. Kiedy jej matka zaczęła pracować u Czarnego Jacka, Cassie często wślizgiwała się do tego pokoju i oddawała się marzeniom. Wyobrażała sobie, że jest piękną damą i panią wielkiego domu z dwunastoma takimi jak ten pokojami. Nigdy nie bywa głodna i zziębnięta. Teraz jednak marzyła tylko o tym. by uciec z tej strasznej oberży, od tej niewdzięcznej, nie kończącej się harówki. Weszła do pokoju, postawiła tacę na podręcznym stoliku przy oknie i objęła chłodnymi dłońmi rozpalone policzki. Czyż to źle chcieć więcej? Nie chciała dużo. jedynie tego, by było jej trochę lepiej. Wystarczyłby malutki własny domek, w którym czułaby się bezpiecznie, trochę pieniędzy, by móc sobie kupić nową suknię i kapelusz. Nic chciała umrzeć jak Bess, w dusznej izbie na poddaszu, w której unosił się zapach kurzu i śmierci. Gdyby tylko znalazła jakieś wyjście... Zebrała się w sobie, wyprostowała i wytarła wilgotne od łez oczy. Czy Czarny Jack naprawdę oczekiwał od niej, że odda się hrabiemu? Strach podszedł jej do gardła. Przecież nie będzie tu stała jak jagnię przeznaczone na rzeź! Obróciła się na pięcie i w tym momencie jej wzrok spoczął na stojącej na wprost okna komodzie. Na wierzchu leżała garść srebrnych monet. Nie było tego wiele, ale dla niej to cała fortuna. Wystarczy sięgnąć ręką, a będą należały do niej... - Kusząca sumka, co? Ale jeśli chcesz ją dostać, musisz na nią zapracować, Jankesko. Rozdział drugi To był on. Miała wrażenie, że zamieniła się w sopel lodu. Pragnęła uciec stąd tak szybko, jak to możliwe, lecz nogi odmówiły jej posłuszeństwa. W końcu udało jej się odwrócić do niego. Jakiż on wysoki, pomyślała, o wiele wyższy, niż wydawał się na dole. Miał szerokie ramiona; rękawy surduta opinały je ciasno jak rękawiczka. Ciemne bryczesy uwydatniały napięte mięśnie ud. Był kwintesencją wdzięku i elegancji. Jeśli zacznę uciekać, natychmiast mnie złapie, pomyślała. Ku jej przerażeniu minął ją i podszedł do tacy. Nalał do kieliszka sporą porcję porto i wyciągnął w jej stronę. - Napijesz się ze mną, Jankesko? Pić z tego samego kieliszka co on, dotykać wargami miejsca, którego on dotykał na taką intymność nie pozwoliła sobie dotąd z żadnym mężczyzną. Pokręciła głową. - Nie gustuję w mocnych trunkach - wydusiła z trudem. - Nie? Wobec tego za... Jankesów. Uniósł kieliszek w toaście i wypił, nie spuszczając z niej przenikliwego spojrzenia. Z trudem panowała nad zdenerwowaniem.
- Proszę mi wybaczyć, panie, ale muszę wracać... - Wolałbym, żebyś została. Splotła nerwowo ręce. Nie może tu zostać, bo... Chryste, nie śmiała nawet o tym myśleć! Nawet groźby Czarnego Jacka nie zmuszą jej do tego... Pozostała jej tylko nadzieja, że hrabia jest człowiekiem honoru. Poczuła dziwną suchość w gardle. - Widzę, że ci się nie podobam. Myślę nawet, że gdyby nie Czarny Jack, nie przyszłabyś tutaj. - Chciałabym móc wybierać, gdzie chcę być. I co ważniejsze, z kim chcę być. Czuła, że się z niej śmieje. Jakież to okrutne z jego strony! - Wielmożny panie - spróbowała jeszcze raz. - Proszę mi wybaczyć, że byłam taka niezdarna. Bardzo tego żałuję. Nie rozumiem jednak, dlaczego miałabym zostać ukarana... - Ukarana? Ależ mylisz się, dziewczyno. Nie karę bowiem miałem na myśli, lecz przyjemność. Przyjemność? Zadrżała. Chyba tylko dla niego. Uśmiechnął się, jakby czytał w jej myślach. - Chyba mi nie powiesz, że te niedołęgi tam na dole nie wiedzą, jak się obchodzić z takim klejnotem jak ty! - wykrzyk nął. Policzki Cassie spłonęły rumieńcem. Patrzyła, jak wyjmuje coś z kieszeni. Był to złoty zegarek z dewizką. Położył go obok srebrnych monet, po czym zrobił krok w jej stronę. Cofnęła się instynktownie. Wybuchnął głośnym, szyderczym śmiechem. - Cóż to, Jankesko, boisz się mnie? Napawał ją strachem, lecz nie takim, jak sądził. - Nie lubisz mnie, prawda. Jankesko? - Mam na imię Cassie, panie, i byłabym wdzięczna, gdybyś go używał. - Nie. Myślę, że Christopher się mylił. ''Jankeska" bardziej do ciebie pasuje, bowiem wy Jankesi, często bywacie awanturniczy i niepokorni. A więc niech pozostanie ''Jankeska". Wróćmy jednak do mojego pytania. Dlaczego mnie nie lubisz? - Zdaje się, że to raczej wy, panie, mnie nie lubicie. W przeciwnym razie nic patrzylibyście tak na mnie. A więc zauważyła, pomyślał. Była ubrana bardzo nędznie, jej suknia przypominała łachman, lecz nie skrywała piękna dziewczyny. Zastanawiał się, czy ona w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, jaka jest urodziwa. Miała niezwykłą karnację, włosy o bursztynowym odcieniu i oczy niczym czyste topazy. Była bardzo młoda, lecz dawno wyrosła już z wieku dziecięcego. Jak na jego gust mogłaby mieć więcej ciała, ale przyciągały wzrok krągłości piersi i ud. Zmarszczył brwi, zirytowany swoimi myślami. Nie leżało w jego zwyczaju okazywanie takiego zainteresowania służącą. Wolał kobiety bardziej doświadczone od tej nieokrzesanej młodej dziewki. Z drugiej jednak strony musiała zapewne przejść przez niejedno łóżko, więc jej doświadczenie będzie dorównywać jego, pomyślał nie bez cynizmu. Nie mógł też nie zauważyć, że na jej widok krew szybciej krąży mu w żyłach. - No chodź, Jankesko. Spędziłem wiele tygodni na morzu, bez towarzystwa kobiet. Bądź wspaniałomyślna. Ulituj się nad biedną duszą, która okrutnie tęskni za miękkim kobiecym ciałem, za ciepłą, delikatną rączką. Ciepłą, delikatną rączką? Żądał chyba zbyt wiele. Jej ręce były czerwone i szorstkie jak szczotka. Panie - odezwała się cicho. - Nie wierzę, żebyś nie miał w życiu wszystkiego, czego pragnąłeś. Nie myliła się. Rzeczywiście miał wszystko... z wyjątkiem ojcowskiej miłości. Spojrzał na kupkę monet. - To spora sumka, Jankesko. Jeśli chcesz ją dostać, musisz na nią zapracować. Zostaniesz ze mną nie godzinę czy dwie,
lecz całą noc. A rano może moglibyśmy zażyć wspólnej kąpieli. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej lodowaty dreszcz. Sądziła, że nic już jej nie może zaszokować, ale... dobry Boże, kąpiel z mężczyzną? To się nie godzi! Wprawiał ją w zdenerwowanie, choć nawet jej nie dotknął. Nie była pierwszą naiwną. Wiedziała, czego od niej chce. Nie tak dawno Bess powiedziała do niej: „Jeśli mężczyzna jest czuły i łagodny, to wszystko dobrze. Czasami jednak trafiają się brutale i wtedy jest okropnie". Cassie zawsze wiedziała, kiedy tak było. Bess kładła się wtedy spać, łkając cicho. Następnego dnia miała siniaki na rękach i piersiach. Pamiętała ten ostatni raz. Było to niedługo po tym, jak Bess odkryła, że jest przy nadziei. Cassie wiedziała, że Bess robi te rzeczy dla pieniędzy. I te właśnie pieniądze ocaliły Cassie przed podobnym losem. Nie była jednak przygotowana na to, by sprzedać swą cnotę za garść srebra. Gabriel nie dostrzegł jej rozpaczy. Widział tylko niechęć. Czy byłaby równie niechętna, gdyby na jego miejscu znalazł się Christopher? Przypomniał sobie, jak słodko się do niego uśmiechała, a jego ignorowała. Poczuł, że ogarnia go gniew. - Och! - powiedział miękko. - Wspólna kąpiel byłaby z pewnością rozkoszna. Oczy Cassie rozbłysły. - Czarny Jack płaci mi nędzne grosze za szorowanie podłogi i podawanie piwa. ale nie za takie rzeczy! - Nie jestem pewien, czy on również tak to pojmuje -oświadczył podejrzanie jedwabistym głosem. - Znam takich jak wy, panie. Bierzecie to, co chcecie, myśląc tylko o sobie - rzuciła porywczo. - Jakiś mężczyzna musiał cię chyba zranić, Jankesko. Może pokochał i porzucił? Uniosła dumnie głowę. - Nic mi o tym, panie, nie wiadomo. Wzruszył ramionami i spojrzał na monety. - A więc jaka jest twoja cena? - Nie rozumiesz mnie, panie. To, czego pragniesz, nie jest na sprzedaż. Zdawał sobie sprawę z tego, że cały czas ją prowokuje i to bezlitośnie. Powodem był jej opór. Patrzyła na niego, jakby była od niego lepsza... jakby był kimś bez znaczenia. A tej jednej rzeczy Gabriel nie tolerował. Powoli podszedł do niej. Wyczuł jej niepokój i wysiłek, by tego nie okazać. Głowę uniosła wysoko, a trzymała się prosto niczym żołnierz na warcie. Jej opór zarazem rozbawił go i dotknął. Ta dziewczyna była najwidoczniej nie tylko piękna, lecz i dumna. Dziwna to kombinacja jak na kogoś z jej pozycją. Zatrzymał się tuż przy niej. - Ta sytuacja jest dla mnie czymś nowym, Jankesko. Rzadko bowiem kobieta mi odmawia. Dlatego też sądzę, że to nie ja gardzę tobą, lecz ty mną. Och, cóż za arogant z niego! Gdyby powiedziała ''tak", naraziłaby się nie tylko na jego gniew, lecz i na gniew Czarnego Jacka. Gdyby zaś zaprzeczyła, uznałby to za jej zgodę na pójście z nim do łóżka. Walczyła ze wzbierającą w niej paniką. Jego bliskość była taka niepokojąca. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniem. - Nie będę w stanie cię powstrzymać, jeśli zechcesz to zrobić, panie. - Zniżyła głos niemal do szeptu. - Głupotą byłoby mierzyć się z tobą, bo jestem na przegranej pozycji. Ale wiedz jedno: nie będziesz miał ani mojej zgody, ani chęci. Dlatego proszę, byś pozwolił mi odejść. Gabriela poruszyła nie jej prośba, lecz gorycz brzmiąca w głosie. Odwróciła wzrok, lecz zdążył jeszcze dostrzec podejrzaną wilgoć, która pojawiła się w tych cudownych oczach. Uśmiechnął się drwiąco. Damskie łzy nie robią na nim wrażenia. Z doświadczenia
wiedział, że kobiety posługują się nimi. by dostać to, czego pragną. A gdybym pozwolił ci odejść, co by ci z tego przyszło? Mówmy bez ogródek, Jankesko. Oboje wiemy, po co Czarny Jack cię tu przysłał. Przypuszczam, że nie spodziewa się, iż opuścisz ten pokój przed upływem nocy. Cassie czuła, że się czerwieni. Utkwiła wzrok w jego nieskazitelnie białym halsztuku. - Gdybyś mu powiedział, że... że cię zadowoliłam - wyszeptała - to nigdy by się nie dowiedział. - Jeśli jednak mamy zawrzeć umowę, to powinienem otrzymać od ciebie jakąś rekompensatę... - Rekompensatę? - powtórzyła Cassie zaskoczona. - Panie, czy przyjąłbyś ten nędzny łach, który mam na sobie? Poza nim nic więcej nie mam. - Z wyjątkiem tego, czego nic chcesz dać. Zacisnęła powieki. Nie powinna była oczekiwać od niego litości. Czy tak właśnie miało być? Miała oddać swe dziewictwo komuś, kto dbał jedynie o zaspokojenie swoich chuci? Gabriel tymczasem postanowił już, że nie będzie jej do niczego zmuszać. Na świecie jest zbyt wiele chętnych kobiet, by miał sobie zawracać głowę kimś. kto go nic chce. Mimo to nie mógł zaprzeczyć, że dziewczyna doprowadzała go do szału. - Jeden pocałunek powiedział nagle. - I jesteś wolna. Oczy Cassie zrobiły się okrągłe. Jego zaś były czarne jak węgiel i płonęły dziwnym żarem. Zrobiło jej się gorąco i zaraz potem zimno. Kształtne usta zacisnął teraz w wąską linię. Nie było w nim nic z łagodności. Silne dłonie chwyciły ją za nadgarstki i przyciągnęły bliżej... Zaczęła gwałtownie oddychać, lecz za chwilę się uspokoiła. Przecież to tylko pocałunek. Z drugiej jednak strony, czy nie nazbyt wiele? Zadrżała. Lepsze to, niż... Jego usta przywarły do jej warg. Lekki dreszcz przebiegł jej przez ciało, mimo to zaciskała kurczowo usta, oczekując, że będzie to kolejny wzbudzający obrzydzenie pocałunek, jakimi obdarzano ją wbrew jej woli. Uniósł głowę. - Musisz się lepiej postarać, Jankesko. Nie mam ochoty całować suchej śliwki. - Panie, przypominam ci, że... Nie dał jej dokończyć. Otoczył ramieniem i przyciągnął do siebie. Owładnęło nią dziwne uczucie niemocy. Poczuła, że leży na łóżku, a twardy tors harbiego napiera na jej biust. Ponownie przycisnął usta do jej warg. Przez głowę przemknęła jej myśl, że ten pocałunek nie jest podobny do innych, po czym umysł zasnuła mgła. Był zarazem gorący i zaborczy, namiętny i obezwładniający. Poczuła, że ogarnia ją wewnętrzne drżenie i kręci jej się w głowie. Dopiero po chwili zauważyła, że hrabia uniósł głowę. - Nie zmienisz zdania, Jankesko? - Przesunął palcem wzdłuż jej szyi. - Obiecuję ci noc. której prędko nie zapomnisz. Wpatrywała się w niego wstrząśnięta i zmieszana. Wielkie nieba, przecież ona leży na łóżku! Natychmiast oprzytomniała i zaczęła okładać go pięściami. Obym jak najprędzej zapomniała o tobie! Równic dobrze mogłaby walić w mur. Przyglądał się jej przez chwilę, po czym uniósł brwi. - Nie wyglądasz mi na doświadczoną kobietę. Jankesko. Gdyby nie Czarny Jack, to pomyślałbym, że... Drgnęła, kiedy zaczął wyciągać jej szpilki z włosów. Jedwabiste sploty gęstą, zmierzwioną falą spłynęły mu na ręce. Ponownie pochylił głowę. Jednak nic usta były jego celem. Pisnęła przerażona, kiedy dotknął wargami szyi, po czym przesunął po niej językiem. Wsunął palce w jej włosy. Szarpała się gwałtownie, lecz nic sobie z tego nie robił. Zachłannie całował jej szyję, po czym nagle wrócił do warg. Tym razem pocałunek był brutalny i tak gwałtowny, że niemal odebrał jej dech.
Jakimś sposobem udało jej się wyswobodzić usta. - Ty przeklęty bękarcie! Puść mnie! Wypuścił ją z objęć. Nell miała rację, pomyślał z lekkim rozbawieniem. Ta dziewczyna rzeczywiście zadziera nosa. - Gdybyś wiedziała, kim jest mój ojciec, nie kwestionowa łabyś mojego pochodzenia. Poderwała się na równe nogi. Usta miała spuchnięte i obolałe. Delikatna skóra wokół warg piekła niemiłosiernie. - Nie dbam o to, kim jest twój ojciec! - wykrzyknęła. - To nie daje ci prawa dotykać mnie w ten sposób. Wzruszył ramionami. - Moja droga, dotknąłem daleko mniej niż ci tam na dole. - A co niby mam robić?! - odparowała gniewnie. - Czarny Jack śledzi każdy mój krok. Patrzył na nią chłodno i obojętnie, jak gdyby nic między nimi nie zaszło. - Możesz odejść, Jankesko. Niechętna dziewczyna jest rów nie kłopotliwa jak nietknięta. Nic gustuję ani w jednej, ani w drugiej. Zaczęła się powoli cofać, mamrocząc przekleństwa, jakie tylko udało jej się usłyszeć na sali, nie bardzo nawet rozumiejąc ich znaczenie. Nawet jeśli je słyszał, to nie dał tego po sobie poznać. Nic odwrócił się ani nie odezwał. Korzystając z okazji, złapała leżący na komodzie zegarek i wybiegła z pokoju. Rozdział trzeci Znalazłszy się w swoim pokoiku na strychu, podbiegła do stołu stojącego w rogu i zapaliła świecę. Początkowo nie była w stanie utrzymać krzesiwa w dłoni, tak trzęsły jej się ręce. W końcu pojawił się płomyk i rzucił nikle światło na ścianę. Wtedy uważnie obejrzała zdobcz, którą dotąd kurczowo ściskała w dłoni. Nigdy nie widziała tak pięknego przedmiotu. Koperta w kształcie muszli miała misterny wzór. Połyskiwała niczym słońce w ciepły wiosenny dzień. Na odwrocie był jakiś napis, lecz Cassie nie zwróciła na niego uwagi. Brzegiem złamanego paznokcia wcisnęła mechanizm otwierający. Na wewnętrznej stronie pokrywki widniała scenka, przedstawiająca kobietę i chłopca stojących wśród kwiatów w ogrodzie. Zegarek bez wątpienia wart był mnóstwo pieniędzy. Może nie fortunę, lecz dość, by mogła uciec daleko od oberży Czarnego Jacka i Charleston i zainstalować się w jakimś cichym pensjonacie. Mogłaby za to przeżyć jakiś czas, póki nie znalazłaby pracy jako szwaczka. Nie uda ci się, przestrzegł ją wewnętrzny głos. Co będzie, jeśli hrabia odkryje brak zegarka? Domyśli się. że to ty go ukradłaś. Nic masz nic do stracenia, przekonywał inny glos. Skąd wiesz, że hrabia dotrzyma danego ci słowa? Pamiętasz, co powiedział Czarny Jack: że cię wyrzuci, jeśli się dowie, że odmówiłaś hrabiemu? Przeleżała kilka godzin, skulona na nędznym łóżku. Trzęsła się ze strachu pełna obaw. że lada chwila pojawi się hrabia w towarzystwie
Czarnego Jacka i zażąda zwrotu zegarka. Gwar w sali na dole dawno już ucichł. Cieszyła się. że Nell zdecydowała się dziś ogrzać łoże jakiegoś gościa. Powoli się uspokajała. W miarę upływu czasu rosły jej nadzieje. Hrabia pewnie już się położył i wstanie nie wcześniej niż w południe. Lord, czy nie lord, był przecież zwykłym mężczyzną lubił karty, brandy, cygara i oczywiście kobiety. Nastał świt. Nikłe srebrzyste światło zaczęło przesączać się przez brudne okno, kiedy Cassie ruszyła w dół po schodach. Starała się iść wolno, by żaden dźwięk nie zdradził jej obecności. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, kiedy mijała drzwi do pokoju Gabriela. Modliła się w duchu, by szczęście jej nie opuściło, by zauważył brak zegarka dopiero w południe... Gabriel jak zwykle obudził się wcześnie. Odrzucił kołdrę i wstał z łóżka, prostując się w całej swej okazałości. Lekki uśmiech przemknął mu przez oblicze. Pomyślał, że mógłby kazać przygotować kąpiel i sprowadzić tu tę Cassie. Pewnie odmówiłaby tak jak ostatniej nocy. Mniejsza o to. Jej opór to drobnostka w porównaniu z zaskakującą słodyczą jej warg. Zacisnął szczęki, po czym zaśmiał się sucho. To zabawne, że on. przyszły książę Farleigh, dostał kosza od zwykłej służącej. Szkoda, że była taka niedostępna. Cóż to byłaby za rozkosz zedrzeć z niej te spłowiałe, bure szmaty i odsłonić to piękne, kremoworóżowe ciało. Do licha, ta dzierlatka rozpaliła w nim krew i... gniew. Jej opór czynił ją jeszcze bardziej pociągającą. Może powinien spróbować stopić ten lód? Zmienić ten chłodny opór w gorącą namiętność? Taka ognista dziewka mogłaby dać mu wiele przyjemności. Miał jednak dzisiaj wiele spraw do załatwienia. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, załoga zakończy wkrótce załadunek indyga i tytoniu, które miał przewieźć do Anglii. Przy odrobinie szczęścia będą mogli odpłynąć koło południa. Pięć minut później stał przy oknie ubrany w luźną białą koszulę, ciemne bryczesy i błyszczące wysokie buty. Nad portem unosiła się mgła niczym tajemnicza srebrna zasłona. Miasto jeszcze spało. Tylko z nielicznych kominów wydobywały się smużki dymu. Już miał się odwrócić od okna, kiedy w pobliżu oberży dostrzegł jakiś ruch. Z mrocznego cienia wyłoniła się drobna kobieca postać. Była zwrócona do niego tylem, nie mógł więc dostrzec jej twarzy. Głowę owinęła szalem. W ręku ściskała mały węzełek. Czyżby to tylko jego wyobraźnia, czy też kobieta przyspieszyła kroku? Przyjrzał jej się z nagłą uwagą. W jej zachowaniu było coś ukradkowego. Odwrócił się w stronę komody. Monety leżały na swoim miejscu, natomiast zegarek zniknął. Zaklął pod nosem. Była więc nie tylko ponętna, irytująca i powściągliwa... Była również złodziejką. Odważyła się odetchnąć dopiero wtedy, kiedy znalazła się na zewnątrz. Bez żalu opuszczała oberżę, w której spędziła prawic połowę swego życia. Miała jedynie nadzieję, że przyszłość okaże się lepsza. Przyspieszyła kroku. Gdzieś między sklepem ze świecami, farbami, mydłem i oliwą a piekarnią mieszkał kupiec. Czarny Jack mówił kiedyś, że handluje również używanymi towarami. Miała nadzieję, że za taki piękny zegarek dostanie od niego przyzwoitą sumkę. Szczęśliwe wiatry chyba jej sprzyjały. Łudziła się, że szybko załatwi z nim interes. A wtedy będzie wolna. Zadrżała z zimna. Ściągnęła z głowy szal i otuliła się nim szczelnie. Właśnie dochodziła do następnej przecznicy, kiedy usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się i zamarła ze strachu. Ujrzała przed sobą ciemną twarz Gabriela Sinclaira. Nie. to
niemożliwe. Z pewnością wzrok ją zawodzi. Odwróciła się jednak i zaczęła uciekać. Tym razem wiedziała, że odgłos biegnących za nią stóp nie jest dziełem wyobraźni. Biegła, ile sił w nogach. Nagle poczuła, że ktoś łapie ją za rękę i przyciska do twardego muskularnego ciała. Zaczęła walić pięścią na oślep. - Puszczaj! - krzyknęła. W odpowiedzi posłyszała szyderczy śmiech. - Już przez to przeszliśmy. Jankesko. Czyż doświadczenie niczego cię nie nauczyło? Puszczę cię, kiedy będę chciał. Nic wcześniej. Wówczas złapała głęboki oddech i krzyknęła ze wszystkich sił: - Ratunku! Pomocy! Przycisnął ją do siebie tak mocno, że z trudem mogła oddychać. Gabriel zaklął cicho, kiedy jakiś śmiałek wytknął głowę przez drzwi. - Proszę nie zwracać uwagi! - zawołał. - Ta dama cierpi na przywidzenia i myśli, że ktoś ją napastuje. Cassie zatrzęsła się ze złości. Ona chora na umyśle? Szarpała się zaciekle, lecz na próżno. Zaciągnął ją do pobliskiego zaułka. Przez jedną przerażającą chwilę trzymał ją w objęciach. Twarz miał kamienną, czuła jednak instynktownie, że wewnątrz aż kipi z gniewu. Wyszarpnął jej tobołek z ręki, po czym zaczął przeglądać jego zawartość. Wpatrywała się w niego oniemiała. - Co ty sobie wyobrażasz?! - krzyknęła. - To moje! Nie masz prawa tego ruszać! - Masz coś, co należy do mnie - odparł chłodno. - A to daje mi wszelkie prawa. - Niech cię diabli! - wrzasnęła i rzuciła się na niego. Zanim jednak zdążyła zrobić jakiś ruch, ponownie chwycił ją za rękę i przyciągnął ją do siebie. - Najwyraźniej chcesz wywołać zbiegowisko, Jankesko. A wtedy ktoś mógłby przyprowadzić posterunkowego. Błysk w jego oczach aż nazbyt wyraźnie potwierdzał jego słowa. Cassie wciąż się opierała, lecz przestała walczyć. - Mój zegarek, Jankesko - rzucił krótko. Przesunęła językiem po wargach. - Spóźniłeś się. Ja... sprzedałam go. - Czyżby? Wybacz, że będę w to wątpił, i pozwól, że sam się o tym przekonam. Uśmiechnął się tak uprzejmie, że w pierwszej chwili nie pojęła jego zamiarów. Próbowała go wyminąć, lecz przycisnął ją do ściany, uniemożliwiając ucieczkę. Przesunął dłońmi wzdłuż jej ramion, po czym niespodziewanie włożył rękę za stanik, dotykając miękkich wzgórków, których dotąd nie widział ani nic dotykał żaden mężczyzna. - Przestań! - krzyknęła. Nie zareagował. Wszystko w niej burzyło się z powodu tak śmiałego i zarazem intymnego dotyku. - Przestań, na Boga! - zaprotestowała ze szlochem. - Jest... jest w mojej pończosze. Odwróć się, to ci go dam. Puścił ją, lecz się nie odwrócił. Uniosła spódnicę, czując, że śledzi każdy jej nich. Trzęsącymi się rękoma zsunęła w dół prawą pończochę. Po chwili trzymała w ręku zegarek. - Proszę, weź sobie ten swój zegarek. A teraz mnie puść. - Nie tak prędko, Jankesko. Nie możesz tak po prostu mnie okraść i sądzić, że ci się to upiecze. Chwycił ją pod łokieć i pociągnął w stronę oberży. Ogarnęła ją rozpacz. Czy po to uciekała, by zaciągnięto ją z powrotem jak psa na smyczy? Wkrótce znaleźli się w sali na dole. Cassie aż skuliła się ze strachu. Przy ogromnym kominku stali Christopher Marley i Czarny Jack. - Wielmożny panie!- wykrzyknął Czarny Jack. - Widzia łem, jak jaśnie pan wychodził. Co tu się dzieje? - Ta dziewczyna jest złodziejką. Ukradła mi zegarek.
Cassie dostrzegła zdziwienie w oczach Christophera Marleya. Kątem oka ujrzała Nell stojącą przy schodach. Powinna była przewidzieć, że hrabia niczego jej nie oszczędzi. Czarny Jack wytrzeszczył oczy. - Co takiego? Ukradła zegarek? - W rzeczy samej. Zdaje się. że uznała, iż czas opuścić to miejsce. Przypuszczam, że zamierzała wykorzystać otrzymane za niego pieniądze na sfinansowanie podróży. Christopher podszedł bliżej. Przyjrzał się szyi dziewczyny i na jego przystojnej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia. Popatrzył na hrabiego i ponownie na Cassie. Domyśliła się, że dostrzegł półkolisty purpurowy ślad, zostawiony tam przez hrabiego. Policzki zapłonęły jej wstydem. Zapragnęła nagle zapaść się pod ziemię. - I taka patrzyła na mnie z góry! - sarknęła Nell. - Żeby ukraść jego lordowskiej mości zegarek i uciec?! - Powinienem oddać cię do sierocińca, kiedy twoja matka cię zostawiła - rzucił wściekle Czarny Jack. - Sprawiasz mi same kłopoty. W odpowiedzi uniosła dumnie głowę. - Uważasz, że było mi tu dobrze? Odkąd pamiętam, szoro wałam podłogi, zdzierając sobie ręce do krwi. Opróżniałam nocniki i harowałam od świtu do nocy, a ty żałowałeś mi każdej łyżki strawy. Wszystko za marne kilka centów. Chyba tylko niewolnikom na plantacji może dziać się gorzej. - Ty niewdzięczna mała dziwko! - ryknął. - Najwyższy czas nauczyć moresu tę przemądrzałą bezczelną mordę. Zacisnął dłoń w pięść. Kątem oka dostrzegła przerażony wzrok Christophera, kiedy Czarny Jack uniósł w górę zaciśnięty kułak. Skuliła się instynktownie. Nie byłby to pierwszy raz, gdyby Czarny Jack ją uderzył. Hrabiemu ten widok z pewnością sprawi przyjemność. Niedoczekanie jego... Jeśli uderzysz tę dziewczynę, zapłacisz mi za to - odezwał się nagle ze śmiertelnym spokojem hrabia. - To mnie ukradła zegarek i tylko ja mam prawo wymierzyć jej karę. Czarny Jack zamarł z głupią miną, lecz nie ośmielił się sprzeciwić. Opuścił rękę i odchrząknął. - Nie chciałem nikogo skrzywdzić - rzucił gburowato. - Ale dziewczynie trzeba przypomnieć, gdzie jej miejsce. - Myślę, że chciałeś ją skrzywdzić. W tym wypadku jednak to ja zadecyduję, co należy z nią zrobić. Chwycił Cassie za rękę i pociągnął na schody. Żołądek ścisnął jej się ze strachu. Łatwiej byłoby jej znieść wściekłość Czarnego Jacka. Przynajmniej wiedziała, że szybko mija. A ten hrabia... Z nim nigdy nic nie wiadomo. Czuła się, jakby szła na ścięcie. Kiedy znaleźli się w pokoju, pchnął ją na łóżko. Skryła strach pod maską oburzenia. - Masz już swój zegarek- rzuciła gniewnie. - Więc czego jeszcze chcesz? Podszedł do stołu i z karafki stojącej na stole nalał sobie brandy. - Ciekaw jestem, dlaczego go wzięłaś, Jankesko? - zapytał, nie patrząc na nią. - I ilu mężczyzn okradłaś? Zacisnęła wargi. Najwyraźniej chciał ją zadręczyć na śmierć. Niedoczekanie jego! Prędzej sczeźnie, niż mu w tym dopomoże. Odwrócił się twarzą do niej. - No, Jankesko. Czyżbym tylko ja dostąpił tego zaszczytu? Rzuciła mu gniewne spojrzenie. - Wzięłam zegarek, bo jesteś arogancki i bezczelny. I oczywiście dla pieniędzy. - Dlaczego tak bardzo chciałaś uciec? No właśnie. Przecież tak wspaniale mi tu było - rzuciła z ironią w głosie. - Po cóż miałabym opuszczać takie miejsce? - A dokąd to zamierzałaś się udać? Zawahała się. - Nie wiem. Dokądkolwiek, byle jak najdalej stąd. Przyglądał się jej znad szklanki. Niepotrzebnie w ogóle pytał.
Gorzkie słowa, które rzuciła Czarnemu Jackowi, wszystko wyjaśniały. Przesunął wzrokiem po zniszczonej sukni i spłowiałym tobołku, który tak desperacko przyciskała do piersi, i zatrzymał się na spierzchniętych, czerwonych dłoniach. Zarumieniła się gwałtownie. Przełknęła z trudem ślinę. - Nic mogę tu dłużej zostać - oświadczyła buńczucznie. - I nie zostanę. Jeśli więc zamierzasz oddać mnie w ręce poste runkowego, zrób to i skończmy z tym wreszcie. Popatrzył na nią z podziwem. Ta dziewczyna ma charakter i odwagę. Widział, że jest przerażona. Trzeba przyznać, że godny z niej przeciwnik. Godny, by zmierzyć się nawet z jego ojcem. Ciekawe, co też by powiedział na tę małą jankeską parweniuszkę. Nagle przypomniały mu się słowa Christophera wypowiedziane wczorajszego wieczoru. „W niczym nie ustępuje pannom z towarzystwa. Mogłaby wysoko mierzyć..." Wolno opuścił szklankę. Popatrzył na Cassie, jakby ją pierwszy raz zobaczył. Złodziejka, ognista i krnąbrna, niskiego urodzenia, nieokrzesana... Nieokrzesana Jankeską... Wielkie nieba, wreszcie miał, czego szukał... W trzech susach znalazł się przy niej. Chwycił za ręce i postawił na podłodze. Złapał za podbródek i spojrzał jej w oczy. - Ile masz lat, dziewczyno? Kiedy nadal milczała, szarpnął nią lekko. - Odpowiadaj - rzucił ostro. - Ile masz lat? Oblizała nerwowo wargi. - Chyba osiemnaście - odparła niepewnie. - Nie mam jednak pewności. - Nell mówiła, że twoja matka zostawiła cię, kiedy byłaś jeszcze dzieckiem. Nie masz żadnych krewnych? Pokręciła w milczeniu głową. - Co byś powiedziała, gdybym ci oświadczył, że mogę cię uratować? Wybawić od tej piekielnej harówki i zabrać bardzo, bardzo daleko stąd? Zamrugała nerwowo. - Do-dokąd? - Za morze, do Anglii. A może pewnego dnia do Paryża. Myślę, że spodobałby ci się Paryż. - Przesunął wierzchem dłoni wzdłuż jej szyi. - Dostałabyś klejnoty, futra. Od jak dawna nie miałaś nowej sukni, Jankesko? Kupiłbym ci tyle sukien, ile dusza zapragnie. Wpatrywała się w niego zaskoczona. - Ja... nic pojmuję. Dlaczego miałbyś to robić? Uśmiechnął się lekko. Na pewno nie z dobroci serca, pomyślał. Nawet nie wiedział, czy w ogóle je ma. Nie miało to również nic wspólnego ze szlachetnością, za to wiele z zemstą. I jakaż słodka będzie to zemsta. Ojciec chciał, by się ożenił. Uczyni więc zadość jego życzeniu. Cassie nie mogła ukryć zdenerwowania. - My-myślałam, że chcesz mnie, panie, ukarać - powiedziała drżącym głosem. - Uspokój się, dziewczyno. Nie zamierzam oddać cię ani w ręce posterunkowego, ani Czarnego Jacka. - Czy dobrze się czujesz, panie? - wymamrotała. Wybuchnął ostrym, gardłowym śmiechem. - Nigdy nie czułem się lepiej. - Zamilkł na chwilę. - No i co powiesz, Jankesko? Wyszłaś stąd dziś rano nie bardzo wiedząc, dokąd iść. Daję ci możliwość zobaczenia Anglii i całej Europy. Obiecuję, że nigdy więcej nie będziesz szorować podłóg. - Takich obietnic nie daje się za darmo - powiedziała wolno. - A ja nie mam ci nic do zaofiarowania w zamian. - Nagle ciemny rumieniec zabarwił jej policzki. - Dobry Boże -wykrztusiła. - Chyba nie chcesz, bym została twoją... twoją kochanką... Uśmiechnął się chłodno. - Nie kochanki pragnę. Jankesko, lecz... żony.
Rozdział czwarty - Żony?! Albo to jakiś żart, albo ten człowiek oszalał, pomyślała. A może to ona postradała zmysły... Wpatrywała się w niego oniemiała. Emanował z niego spokój, a w oczach o niezwykłej srebrzystej głębi płonęła zimna determinacja. Nie, nie była szalona. On również. Zaczęła się powoli cofać. Gdy oparła się udami o brzeg materaca, usiadła na pościeli. Wciąż się uśmiechał ironicznie i jednocześnie niepewnie. - Żartujesz sobie ze mnie, panie- zdołała z siebie wydusić. - To okrutne z twojej strony. - Okrutne? - Roześmiał się drapieżnie. - Raczej wspaniałomyślne. - Nie wiem. dlaczego taki ktoś jak ty, panie, chce się żenić z kimś takim jak ja. - Słowa zabrzmiały ostrzej, niż zamierzała. - Ale mogę. - W jego oczach zapłonął nagle ogień, który ją przeraził. - Powtarzam, że drwisz sobie ze mnie. - Uniosła dumnie głowę. - Nie zapomniałam, że jesteś angielskim lordem... - Ani ja. - Z rosnącym niepokojem obserwowała, jak na jego twarzy pojawia się uśmiech. Wkrótce możesz zostać hrabiną... a w przyszłości księżną Farleigh. Hrabiną? Księżną? Ona? Ten człowiek bierze ją za naiwną. Zawrzała gniewem i spojrzała w stronę drzwi. - Nie wątpię, że chcesz się ożenić, panie... Ale nie ze mną! - wykrzyknęła, rzucając się do wyjścia. Złapał ją w pół drogi i obrócił twarzą do siebie. - Zapewniam cię, moja droga, że mówię najzupełniej poważnie. Mam różne wady. ale nie należę do tych. którzy traktują lekko takie sprawy jak ta. Zamierzam się ożenić i to właśnie z tobą. - Ale ja... ja was nic znam, panie - wyrwało jej się. -Musiałabym postradać rozum, by za ciebie wyjść. Uśmiech zniknął z jego twarzy. - Postradałabyś rozum nie zgadzając się na to - oznajmił chłodno. - Nie masz już mojego zegarka. Jankesko. Pomyślałaś o tym, jakie będzie twoje życie, jeśli tu zostaniesz? Umiem szyć. - Starała się mówić pewnie, lecz głos ją zawiódł. - Znajdę pracę jako szwaczka... - A jeśli nie znajdziesz? Kto cię zatrudni? Nie masz żadnych referencji, nikogo, kto potwierdziłby twoje umiejętności. Żadna szanująca się inodystka nie zatrudni służącej z oberży. A gdzie będziesz mieszkać, zanim znajdziesz zatrudnienie? Na ulicy? A jeśli spodobasz się jakiemuś mężczyźnie? Potrafisz się obro nić, jeśli zechce z tobą pofiglować? Nie uda ci się przeżyć ani w Charleston, ani gdzie indziej. Przekonywała siebie w duchu, że próbuje ją nastraszyć. Usiłowała wyswobodzić się z jego uścisku. W odpowiedzi przyciągnął ją bliżej - tak blisko, że czuła ciepło oddechu na policzkach. - Zawsze możesz wrócić do podawania piwa. Może lubisz pożądliwe spojrzenia, dłonie sięgające pod spódnicę... Zadrżała. - Jesteś wystarczająco ponętna, by zarabiać na życie swoim ciałem. Naturalnie jeśli nie czujesz awersji do spędzenia reszty swoich dni na plecach, zmieniając mężczyzn co noc.
Jego śmiałe słowa wywołały na policzkach Cassie purpurowy rumieniec. Poczuła zamęt w głowie. Czy to sen, czy wybawienie? Doskonale wiedziała, że nigdy nie wróci do życia, które do tej pory wiodła. Niczego bardziej nie pragnęła, jak stąd uciec. Z trudem przełknęła ślinę i zmusiła się, by spojrzeć w tę chmurną twarz o twardych rysach. - Dlaczego chcesz się ze mną ożenić, panie? - zapytała cicho. - Twierdzisz, że jesteś świadom różnic między nami. Więc dlaczego? Dlaczego właśnie ja? Nie mógł jej powiedzieć, że właśnie z powodu tych różnic chce ją poślubić. Zagroziłoby to jego planom. Przez te wszystkie lata ojciec w ogóle się nim nie interesował, pomyślał z goryczą. Kiedy zabrakło Stuarta, nagle uznał, że powinien pokierować jego życiem. Tylko że teraz to on będzie dyktował warunki. Dobrze chociaż, że dziewczyna jest znośna. Przyjrzał się jej twarzy o delikatnej kremowej karnacji, nie upiększonej pudrem. Jest nawet więcej niż znośna... Ojciec chce, żeby się ożenił. No cóż, pomyślał z uczuciem triumfu, jego życzeniu stanie się zadość, tyle że nic będzie to dokładnie to, czego oczekiwał. Weźmie za żonę tę prostą złodziejkę. Wyjaśni jej tylko tyle. ile będzie trzeba. Wyczuł, że zdobył jej zainteresowanie, a może nawet przyzwolenie. - Widzę, ze jesteś rozsądna, Jankesko, i nie masz złudzeń. Pochwalam to, bo wielkim błędem byłoby sądzić, że się w tobie zakochałem. Puścił ją, lecz nic spuszczał z niej wzroku. Nie bez satysfakcji obserwował rumieniec wypływający jej na twarz. - Nie jest to też namiętność - doda! z lekkim uśmiechem. Odetchnęła z ulgą. kiedy podszedł do okna i zapatrzył się na widoczny w oddali port. Po chwili odwrócił się w jej stronę. - Pytałaś, czemu chcę się z tobą ożenić. Wyjaśnię ci to. Mój ojciec jest księciem Farleigh. Jestem jego młodszym synem. Pierworodny syn, a mój brat Stuart, był jego dziedzicem. Niestety zginął przed kilkoma miesiącami. Nie wiedząc, co powiedzieć, patrzyła na niego w milczeniu. Zresztą nie oczekiwał od niej żadnej reakcji. Jego twarz, podobnie jak głos, nie wyrażały żadnych uczuć. - Farleigh, majątek mego ojca w hrabstwie Kent, graniczy z ziemiami Reginalda Lathama, księcia Warrenton. Jego jedy na córka, lady Evelyn, była zaręczona z moim bratem Stuar tem. Kiedy Stuart zmarł, odziedziczyłem po nim tytuł hrabie go Wakefield. Podejrzewam, że ku wyraźnej niechęci mego ojca. Nie uszła uwagi Cassie twarda nuta w jego głosie. - Zdaje się, że nie bardzo lubisz swego ojca - zauważyła. Roześmiał się szorstko. - Nie bardziej niż on mnie. Widzisz, Jankesko, rzadko się ze sobą zgadzamy - A co to ma wspólnego z małżeństwem? - zapytała, mar szcząc brwi. I ze mną, dodała w myśli. Zanim wyruszyłem w podróż do Ameryki, ojciec oznajmił mi, że pragnie, bym wraz z tytułem odziedziczył po Stuarcie także narzeczoną. Nie mam zamiaru żenić się z lady Evelyn lub inną kobietą tylko dlatego, że tak nakazuje mi obowiązek. W jego oczach błysnął gniew. - Ojciec jest człowiekiem o silnej woli i twardym charakterze, i rzadko liczy się z czyimś zdaniem. Nie pozwolę, by narzucał mi swą wolę. Jeśli ustąpię mu w tej sprawie, uzna, że może mną kierować we wszystkich innych. Z drugiej strony nie chcę rezygnować z tego wszystkiego, co pewnego dnia będzie moje. Nic mam jednak zamiaru żenić się z panną, którą on wybrał. - Umilkł. - Dlatego właśnie wybrałem ciebie, bo, jak twierdzisz, nic masz żadnych krewnych. Nikt więc nie będzie wtrącał się w moje życie. Prawdę powiedziawszy, nie mam czasu szukać sobie narzeczonej ani tu, ani w Anglii. Jeśli wrócę z żoną, ojciec będzie musiał pogodzić się z
moim wyborem. - Milczał przez chwilę. - Oboje pragniemy decydować o naszym przyszłym losie stwierdził, wzruszając ramionami. - Przy mnie twoja przyszłość będzie zapewniona. Kiedy wrócę żonaty, żadna z ponętnych panienek nie będzie próbowała położyć rączek na moim portfelu. Chyba to dobry układ, nie sądzisz? Nie, zupełnie nieodpowiedni, chciała wykrzyknąć, lecz się powstrzymała. Kiedy nadal milczała, uniósł ciemną brew. - No i cóż, Jankesko? Mogę być twoim wybawicielem, jeśli tylko mi na to pozwolisz. Gorycz wezbrała w jej sercu. Jako dziecko marzyła, że pewnego dnia zjawi się jej ojciec i zabierze ją gdzieś daleko, gdzie nic będzie głodu, zapachów piwa i potu. Prawdopodobnie jednak nawet sama matka nie wiedziała, kim on jest. Nie była też ślepa ani głupia. Doskonale wiedziała, że od mężczyzny nie można oczekiwać pomocy. A ten tutaj był obcy. arogancki i pyszałkowaty. Mógł jednak zapewnić jej lepsze życie... Nie zależało jej na futrach i klejnotach. Kusił ją raczej dom, którego nigdy nie miała. Nękana wątpliwościami, dryfowała między niebem a piekłem. Zgoda oznaczała długą podróż za ocean, która napawała ją strachem. Panicznie bała się wody od owego dnia, kiedy razem z matką przybyła do Charleston. Czy zniesie taką podróż? Musiałaby oszaleć, by na to przystać. Głupotą też byłoby się nic zgodzić. Gabriel patrzył na nią wyczekująco. - Pomyśl - odezwał się cicho. - Moja propozycja jest więcej warta niż zegarek. Jako moja żona będziesz miała wszystko. - A co będzie później? - zapytała. - Za rok? Za dziesięć lat? Wyrzucisz mnie na ulicę, kiedy spełnię już swoje zadanie? Zanim zdążyła go powstrzymać, wziął jej dłoń w swoją i uniósł do światła. Długo przyglądał się szorstkiej, zniszczonej pracą skórze. Miała ochotę wyrwać mu rękę i ukryć w fałdach sukni, lecz coś ją przed tym powstrzymało. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy przesunął kciukiem po obtartych, czerwonych kostkach dłoni. - Nigdy już nie będziesz musiała pracować ani nikomu służyć. Teraz tobie będą usługiwać. Dłonie jej zwilgotniały, a nogi zaczęły drżeć. - Będziesz mnie dobrze traktował? - zapytała z wahaniem. - I nigdy nic podniesiesz na mnie ręki? W odpowiedzi podciągnął rękaw jej sukni, odsłaniając sine ślady na nadgarstkach. Cassie nic spuszczała z niego wzroku. Dostrzegła w oczach hrabiego dziwny błysk, który jednak bardzo szybko zgasł. Prawie nie otwierając ust zapytał: - Czarny Jack? Spuściła wzrok i skinęła głową. Gwałtownie puścił jej rękę. - Wychowano mnie na dżentelmena, Jankesko, choć są tacy. którzy twierdzą inaczej. Nie podniosę na ciebie ręki. - A kiedy byłby ślub? - zapytała, nie podnosząc oczu. - Nie odpłynę z tobą bez ślubu. Miałabym wówczas pewność, że nie czynisz obietnic, których potem nie dotrzymasz. Uśmiechnął się wolno. - Patrzcie, patrzcie! Tak ci spieszno do ślubu czy do łoża? Na samą myśl o tym Cassie skurczyła się w sobie. Nell często przyprowadzała na poddasze klientów. Cassie udawała wówczas, że śpi, lecz do jej uszu docierały jęki, pomruki, szepty i śmiech. Zachowywali się jak zwierzęta. Wzruszył ramionami. - Zamierzam odpłynąć koło południa. Za odpowiednią sumę pastor z pewnością da się przekonać, by udzielił nam ślubu w ciągu godziny. Wciąż miała wątpliwości. Choć stał od niej w odległości kilku kroków, czuła żar bijący od jego ciała. Przypomniała sobie, jak przygniatał ją swoim ciężarem i jak brutalnie ją całował.
Zacisnęła kurczowo ręce, by powstrzymać ich drżenie. Nie chcę dzielić z tobą łoża, panie. Jeśli się nie zgodzisz, to nici z naszego ślubu. Zmarszczył brwi. - Zaczynam podejrzewać, że ukrywasz jakąś deformację. Targujesz się, ale może nie ma o co? Chyba powinienem najpierw obejrzeć towar. Wyciągnęła przed siebie ręce w obronnym geście. - Nie! - krzyknęła. - Już ci mówiłem, pani, że to nic namiętność mnie do ciebie przyciągnęła. Mam rozliczne apetyty, lecz zapewniam cię, że jest wiele kobiet, które potrafią je zaspokoić. Poza tym, ostatnia rzecz, jakiej pragnę, to potomek. - Spojrzał na nią chłodno. -Wiec powiedz mi, Jankesko. Płyniesz ze mną do Anglii czy zostajesz tutaj? - Płynę z tobą - usłyszała swój szept. Skinął głową, po czym podszedł do drzwi, otworzył je i dał znak, by szła przodem. Cassie ruszyła jak we śnie. W głowie jej szumiało i nie była w stanie zebrać myśli. Wszystko wydawało się takie niewiarygodne... niemożliwe. Zaledwie kilka chwil temu wchodziła do tego pokoju, oczekując, że zostanie ukarana. Tymczasem wkrótce miała wyjść za mąż. Christopher Marley spacerował niecierpliwie po sali. Czarny Jack siedział na ławie w odległym kącie i wpatrywał się bezmyślnie w kufel piwa. Słysząc kroki na schodach Nell wybiegła z kuchni z pogardliwym uśmiechem na twarzy. Była przekonana, że Cassie wreszcie dostanie to, na co zasługuje. Rzeczywiście tak się stało. Kiedy zeszli na dół. wszystkie oczy zwróciły się w ich stronę. Cassie zapragnęła nagle rzucić się w stronę drzwi i uciekać, gdzie oczy poniosą. Trzymająca ją za łokieć ręka zacisnęła się ostrzegawczo. Jak widać, bez trudu odgadł jej zamiar. Czarny Jack poderwał się z ławy i podszedł do nich. - Nie ma potrzeby, aby wielmożny pan zaprzątał sobie nią głowę. - Rzucił Cassie gniewne spojrzenie. - Już ja się nią zajmę. Nigdy więcej niczego nie ukradnie. - Och, nie wątpię. Jako moja żona nic będzie musiała tego robić. Czarny Jack osłupiał. Poruszył ustami, lecz nie wydał żadnego dźwięku. - Chyba nie chcesz poślubić tej suki, panie! - wykrzyknęła Nell. Gabriel nawet na nią nie spojrzał. - Pobierzemy się w ciągu godziny. Przy magazynach porto wych jest kościół. Wstąpimy tam po drodze na statek. Nell nie dawała za wygraną. - Ale czemu ona?! - wykrzyknęła. Ta suka uważa, że jest lepsza ode mnie. Na pewno nie potrafi cię zadowolić w łóżku. Przecież ona nie wie nawet połowy tego co ja. Czarny Jack odzyskał wreszcie mowę. - Wasza wielmożność, chyba nie myśli pan się z nią ożenić? Przecież to zwykła dziwka. Zwykła dziwka. Cassie utkwiła wzrok w podłodze. Nie miała odwagi spojrzeć nikomu w oczy. Dlatego nie widziała, iż Gabriel spojrzał na Czarnego Jacka z takim gniewem, że tamten mimowolnie się cofnął. - Ożenię się, z kim zechcę - oświadczył zimno. - I nikt mnie przed tym nie powstrzyma. A teraz proszę przywołać mi powóz. Czas ruszać w drogę. Czarny Jack pospieszył spełnić polecenie. Nell gapiła się jeszcze przez chwilę na Cassie, po czym wróciła do kuchni, mrucząc coś pod nosem.
Christopher Marley zdołał wreszcie otrząsnąć się z zaskoczenia. Klepnął Gabriela w ramię i wskazał głową na drzwi. - Słowo na osobności, jeśli pozwolisz. Cassie uniosła głowę i spojrzała ze smutkiem na wychodzących mężczyzn. Tymczasem przyjaciele spoglądali na siebie przez chwilę. Zanim Christopher zdążył się odezwać. Gabriel powiedział: - Mam nadzieję, że będziesz mi świadkiem na tym ślubie. - Świadkiem? - powtórzył ostro Christopher. - Czyś ty rozum postradał? Przecież wiesz, że takie małżeństwo byłoby farsą. - Powiedz mi, przyjacielu - zapytał Gabriel. - Czy małżeństwo z lady Evelyn byłoby mniejszą farsą? Przynajmniej będzie to mój własny wybór. Christopher otworzył usta, po czym zamknął je. Niestety Gabriel miał rację. - Może Cassie dała się na to nabrać, ale mnie nie oszukasz. Chcesz się z nią ożenić na złość ojcu. Będzie wściekły, podobnie jak Warrenton, kiedy się dowie, że nie możesz poślubić lady Evelyn. - Nie okłamałem jej - powiedział Gabriel. Może i nie okłamałeś, szepnął mu wewnętrzny głos, ale i nie wyjawiłeś wszystkiego. - Dziewczyna wic. dlaczego chcę się z nią ożenić. - Chcesz powiedzieć, że nie zmusiłeś jej do tego małżeństwa? Gabriel z trudem zapanował nad gniewem. - Nie podniosłem na nią ręki - wyjaśnił lodowatym tonem. - A jeśli twierdzisz inaczej, to strzeż się, przyjacielu. - Niczego takiego nic twierdzę - odparował Christopher. -Ale ukradła ci zegarek i została na tym przyłapana. Mogłeś to wykorzystać. - Masz dla niej wiele sympatii - zauważył Gabriel podejrzanie słodkim głosem. - Czyżbyś mi zazdrościł? - Nie w tym rzecz - zaprotestował Christopher żywo. -Nigdy cię nie krytykowałem, Gabrielu, ale chciałbym wiedzieć jedno: czy ta dziewczyna wie. w co ją wciągasz? - Christopherze, wyciągam ją z biedy i ciężkiej pracy. Dobrze wiesz, że jej sytuacja zdecydowanie się polepszy. Chyba raczej należą mi się pochwały niż krytyka dodał ze śmiechem. Christopher miał nieco odmienne zdanie, lecz nic nie powiedział. Gabriel zrozumiał jego milczenie. - Nie pozwolę mieszać się w moje sprawy ani tobie, ani nikomu - oświadczył chłodno. - Już postanowiłem. Zechcesz więc być moim świadkiem, czy mam poszukać sobie kogoś innego? Christopher westchnął ciężko. - Nie musisz - odpowiedział cicho. - Będę twoim świad kiem. Kilka chwil później cała trójka siedziała już w powozie. Christopher zajął miejsce naprzeciwko Cassie. Przyszła panna młoda wtuliła się w róg, byle jak najdalej od pana młodego. Gabriel nie zwracał na nią uwagi i z obojętną twarzą wyglądał przez okno. Wkrótce znaleźli się w małym kościółku. Cassie nie mogła sobie później przypomnieć ani jednego słowa z rozmowy Gabriela z pastorem. Był to tęgi, niski mężczyzna, który ze zdumieniem przyglądał się biednie wyglądającej dziewczynie i szykownemu paniczowi. Garść złotych monet skutecznie zamknęła mu usta. Cassie znalazła się nagle przed ołtarzem z Gabrielem u boku. Pastor odchrząknął i zaczął odmawiać formułkę. Po chwili było po wszystkim. Poczuła, jak drżą jej ręce. ściskające węzełek. Wolno uniosła wzrok i spojrzała na człowieka, który był teraz jej mężem. Zauważyła, że uśmiecha się z satysfakcją. Dobry Boże! Została żoną tego zimnego człowieka o ponurym wejrzeniu i nie mogła już tego cofnąć. Nagle przyszło jej na myśl, że właśnie zawarła pakt z diabłem.