Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Sanders Glenda - Ten prawdziwy mężczyzna(1)

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :781.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Sanders Glenda - Ten prawdziwy mężczyzna(1).pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse S
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 89 osób, 54 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 166 stron)

GLENDA SANDERS Ten prawdziwy męŜczyzna Harlequin Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • ParyŜ • Sydney Sztokholm • Tokio • Warszawa

Glenda Sanders Strona nr 2 Tytuł oryginału: The All-American Male Pierwsze wydanie: Harlequin Books, 1989 PrzełoŜyła: GraŜyna Staniewska

TEN PRAWDZIWY MĘśCZYZNA Strona nr 3 ROZDZIAŁ 1 – Nareszcie koniec – westchnęła Cassaundra. – Bogu dzięki. Naprzeciw niej w limuzynie siedział Sloan Garrick, człowiek, który przed trzydziestoma laty był protegowanym jej dziadka. – Dobrze się dziś spisałaś, Cassaundro – powiedział, kładąc rękę na jej dłoni. – Mowa Ŝałobna była świetna: doskonałe połączenie podziwu i wzruszenia. Kiwnęła głową, przyjmując ten komplement, ale Ŝadne z nich juŜ się nie odezwało. Szofer wiózł ich przez labirynt ulic Manhattanu. Zahamował przed, wejściem wiodącym do dwóch bliźniaczych wieŜowców. Sloan objął Cassaundrę pokrzepiającym gestem, gdy jechali cichobieŜną windą do apartamentów na szczycie. – Chcesz się czegoś napić? Wina, sherry? – zapytał troskliwie, gdy weszli do środka. – Później. Teraz przebiorę się w coś wygodniejszego. Barek jest pełny. Poczęstuj się. Zdejmij marynarkę i krawat, jeŜeli chcesz. – Nie martw się o mnie – uspokoił ją Sloan. Umrze w marynarce i krawacie, pomyślała Cassaundra idąc do sypialni. Natychmiast poŜałowała tej niesympatycznej myśli. Sloan był wytworem swej epoki. MęŜczyźni z jego środowiska nosili garnitury i krawaty. To niewielkie przewinienie jak na człowieka, który okazał się niezawodnym przyjacielem w niezwykle cięŜkim dla niej okresie. Gdy zaczęła pracować w wydawnictwie dziadka, wprowadzał ją we wszystkie tajniki,

Glenda Sanders Strona nr 4 pomagał zachować realizm i rozsądek. Nie zastąpił jej ojca, ale stał się kochającą, aprobującą osobą, w przeciwieństwie do tamtego. W drzwiach sypialni pojawiła się Aggie. – Czy pani czegoś potrzebuje? – Przebiorę się. Nie mogę juŜ znieść tego kostiumu. – Weźmie pani kąpiel? – Raczej prysznic. Nie będzie mi potrzebna pomoc. – Tak, Proszę Pani. Cassaundra patrzyła na młodą, dyplomatycznie obojętną twarz Aggie i zastanawiała się, czy rani uczucia dziewczyny, chcąc samodzielnie odkręcić kurek w łazience. – Chyba nałoŜę batikowe kimono w maki. Gdybyś mogła je wyjąć... – Oczywiście, proszę Pani. – To wszystko. – Tak, proszę pani. Cassaundra weszła do łazienki i odgrodziła się drzwiami od reszty świata. Cudownie być samą! Warstwa po warstwie zdejmowała ubranie, które nagle zaczęło ją dusić – filcowy kapelusz przybrany piórami, ciemnoniebieski Ŝakiet i spódnicę, dobraną kolorystycznie jedwabną bluzkę z wiązanym kołnierzem. Demonstracyjnie wybrała niebieski, nie zaś wymaganą pogrzebową czerń. Gdyby tylko na to pozwoliła, związani z jej ojcem specjaliści od reklamy wyreŜyserowaliby pompatyczny pogrzeb. Ale po raz pierwszy w Ŝyciu Cassaundra sama podjęła decyzję i wymogła jej wykonanie. Nalegała, by pogrzeb odbył się jedynie w obecności rodziny, a w miesiąc po nim ogólnodostępna msza Ŝałobna. Stamtąd właśnie wracała. W kabinie prysznicowej puściła gorącą wodę, jakby mogło to zmyć z niej smutek i paraliŜujące odrętwienie, jakie czuła po stracie ojca. Kilka minut później, juŜ bez makijaŜu, zawinęła się w miękki ręcznik, zdjęła czepek i rozpuściła włosy – naturalne blond,

TEN PRAWDZIWY MĘśCZYZNA Strona nr 5 fachowo rozjaśnione, miękkimi fetami opadły na plecy. Usiadła przy toaletce i posmarowała błyszczkiem usta. Potem spojrzała na kobietę w lustrze – wystraszone oczy, wychudzone policzki. Ukryła twarz w dłoniach i westchnęła przygnębiona. Pozwoliła sobie na kilka zaledwie minut cichego Ŝalu nad sobą. Odrzuciła głowę, wzięła głęboki oddech i zmusiła się do ubrania. Sloan czekał na dole, by pocieszyć ją w potrzebie. Potrzeba, pomyślała czując, Ŝe zaczyna wpadać w histerię. Czy wiesz, Sloan, czego potrzebuję? Bo ja z pewnością nie. Sloan wstał i pozdrowił ją automatycznym, acz szczerym uśmiechem. – Widzę, Ŝe odświeŜyłaś się, kochanie. Piję czystą szkocką. Co ci podać? – Białe wino – odparła Cassaundra. Sloan podszedł do barku, nalał wina, wręczył Cassaundrze kieliszek, po czym znowu usiadł. – Twój ojciec byłby dziś z ciebie dumny – powiedział. – Wątpię. Cassaundra wielokrotnie zastanawiała się, czy ojciec w ogóle przejmował się tym, co mówiła bądź robiła – oczywiście z wyjątkiem przypadku, gdy nie dostała się do szkoły muzycznej Juilliarda. Nigdy nie miała dość odwagi, by powiedzieć sławnemu Williamowi Snowowi, iŜ poczuła ulgę na wieść, Ŝe nie została przyjęta. Zawsze chciała studiować literaturę, ale on sądził, Ŝe podjęła tę decyzję z braku czegoś lepszego. – Rozmawiałem z nim kiedyś podczas przerwy w rozprawie – odezwał się Sloan. – Zapytał mnie, czy widziałem, jak weszłaś na salę rozpraw z głową do góry, całkowicie ignorując reporterów? A potem stwierdził, Ŝe stałaś się damą. Był dumny, Cassaundro. Widziałem dumę w jego oczach. – Dziękuję, Ŝe mi to powiedziałeś – rzekła wzruszona. – I poczekałeś, aŜ mi to będzie rozpaczliwie potrzebne. – Dziś teŜ byłaś dzielna – rzekł Sloan. – Wiem, co musiałaś przezwycięŜyć, by po tym wszystkim, co się stało, wstać i

Glenda Sanders Strona nr 6 wygłosić mowę na jego cześć. – Społeczeństwo miesiącami grzebało w Ŝyciu Snowa – powiedziała Cassaundra. – NajwyŜszy czas, by usłyszeli o szlachetniejszych cechach mego ojca. Nie był z pewnością ani świętym, ani wzorowym ojcem, ale był utalentowany i oddany muzyce. Dopiła jednym łykiem resztę wina. Przez kilka minut w milczeniu wpatrywała się w pusty kieliszek. – Nawet po tylu miesiącach ciągle zastanawiam się, dlaczego to wszystko musiało się wydarzyć. Tak bez sensu, tak tragicznie bez sensu. – Nie wolno ci stale tego rozgrzebywać, Cassaundro. Nie znajdziesz odpowiedzi. – Nie znajdę odpowiedzi – zgodziła się. – Jedynie same „gdyby”. Gdyby tylko nie wstydzili się przyznać, Ŝe z ich małŜeństwa nic nie wyszło, i mieli odwagę się rozstać. Gdyby nie byli tacy wybuchowi i ambitni. Gdyby w tej szufladzie nie było rewolweru. Skąd nabity rewolwer w szufladzie? – zapytała retorycznie, zwracając się do Sloana. – Nigdy nawet z niego nie strzelał. Dlaczego rewolwer akurat musiał tam leŜeć, nabity i gotów do strzału? Sloan połoŜył rękę na jej dłoni. – Zwariujesz, jeśli będziesz to rozpamiętywać. Cassaundra przymknęła oczy i westchnęła. – Wiem, Sloan. Ale to wszystko było takie bezsensowne. Brianna nigdy nie była dla mnie matką – Nie była nawet przyjaciółką. Ale nie chciałam, Ŝeby umarła. Zwłaszcza... Głos jej się załamał, ale w myśli dodała: nie z pięknych, utalentowanych rąk mego ojca. Nikt nie powinien umierać z ręki człowieka zdolnego wyczarować z wielkiej orkiestry tak wspaniałą muzykę. – Nie moŜesz zmienić tego, co się stało – powiedział Sloan. – MoŜesz jedynie zaakceptować to i Ŝyć dalej. Tak, zaakceptować. Nie miała wyboru. Brianna, piękna, samolubna, kapryśna primadonna, umarła na podłodze sypialni,

TEN PRAWDZIWY MĘśCZYZNA Strona nr 7 którą dzieliła z ojcem Cassaundry. A Williama Snowa, wraŜliwego, równie impulsywnego maestro, aresztowali, pobrali od niego odciski palców i zamknęli w celi z włóczęgami i złodziejami. Na oczach światowej prasy został sądzony za zabójstwo. Cały naród wzdychał, gdy William Snow adorował Briannę Blake. I cały naród uniósł się, gdy sąd orzekł, Ŝe jest winny jej śmierci. William Snow zasłabł na sali rozpraw po usłyszeniu wyroku: winny. Świadectwo zgonu stwierdzało, Ŝe to atak serca, ale jego serce pękło pod brzemieniem smutku, upokorzenia i wyrzutów sumienia. Nigdy nie powinien był poślubić Brianny. Kochał ją jednak z gwałtownością znaną tylko głupcom, i ta bezmyślna namiętność zabiła ich oboje. – Co teraz? – zapytał Sloan, znów gładząc dłoń Cassaundry. – Chyba wrócę za biurko wydawcy. – Brzmi to tak, jakbyś wracała do więzienia. Myślałem, Ŝe jesteś zadowolona ze swojej pracy w Quill Publishing. – Jestem zadowolona, Sloan. To znaczy – byłam. – Wciągnęła głęboko powietrze i wypuściła je z powolnym westchnieniem. – Minie trochę czasu, zanim będę zdolna odczuwać zadowolenie. – Cenię twoją pracę, Cassaundro, ale nikt nie przykuwa cię do biurka. Jesteś kobietą zamoŜną i w ogóle nie musisz pracować. – Wolę mój mały kącik w Quill niŜ tę wieŜę z kości słoniowej. W biurze przynajmniej czuję się poŜyteczna. ChociaŜ jestem prawnuczką załoŜyciela, mam swój niewielki udział w rozwoju wydawnictwa. – Bez wątpienia. Ktoś, kto wylansował ksiąŜkę odrzuconą przez dwanaście domów wydawniczych, udowodnił swoje kompetencje. Fakt, Ŝe jesteś prawnuczką Nathana Granda, przydaje temu osiągnięciu nieco czaru i tajemniczości. – Czar i tajemniczość? – rzekła z ironicznym uśmieszkiem. – Kraty w więziennej celi! – dodała gorzko.

Glenda Sanders Strona nr 8 Sloan wstał, podszedł do kominka i zaczął przyglądać się płomieniom tańczącym na grubym polanie. – Przypuśćmy, Ŝe mogłabyś robić to, co chcesz. Co byś wybrała? – spytał z zadumą. – Zniknęłabym. – Cassaundra po raz pierwszy w dniu dzisiejszym uśmiechnęła się naprawdę szczerze. – Zniknęłabym, a potem pojawiłabym się gdzieś jako zupełnie normalna osoba. – Normalna osoba? – Nie udawaj, Ŝe nie rozumiesz. Chodzi mi o taką osobę, która nie jest spadkobierczynią jednej z największych fortun w Ameryce. Osobę, której genialny ojciec nie zabił jej macochy, która nie pracuje w wydawnictwie załoŜonym przez jej pradziadka. Chciałabym dokonać w Ŝyciu czegoś, co nie jest oceniane wyłącznie na podstawie tego, kim jestem. Czy moŜesz sobie wyobrazić, Ŝe jeśli chodzi o praktyczne Ŝycie jestem całkowitą ignorantką? – spytała po chwili i gestem dłoni uciszyła protest Sloana. – Wiem, wiem. Potrafię prawidłowo trzymać widelec podczas oficjalnego obiadu i umiem podtrzymać rozmowę na dowolny temat w czasie koktajlu. Ale nie potrafię nawet prowadzić samochodu! – Jestem pewien, Ŝe Joseph nauczyłby cię prowadzić twojego bentleya – odparł Sloan sucho. – Mówię serio – powiedziała tonem nie budzącym wątpliwości. – Potrafię grać na flecie, harfie i fortepianie, ale nigdy nie wrzucałam monety do grającej szafy. To takie nieamerykańskie. Jestem nieamerykańska. Jestem nie... nierealna! Cassaundra Snow to jakaś księŜniczka z tragicznej bajki, drukowanej w gazecie w odcinkach. Sloan popatrzył jej uwaŜnie prosto w twarz. – Czego byś chciała, Cassaundro? – Chciałabym... wydaje mi się, Ŝe chciałabym gdzieś uciec i dorosnąć. – Dorosnąć? Po tym wszystkim, co przeŜyłaś? To i tak było ponad siły zwykłego człowieka! – Och, jestem silna. Opanowana. Potrafię sprostać sytuacji.

TEN PRAWDZIWY MĘśCZYZNA Strona nr 9 Ale nigdy nie troszczyłam się o siebie. Nie musiałam. Ojciec zawsze zabiegał o to, by ktoś się o mnie troszczył. – Coś ścisnęło ją w gardle. – Aggie poczuła się dotknięta, gdy stwierdziłam, Ŝe sama chcę włączyć prysznic. Sloan objął ją i przez kilka minut Cassaundra wypłakiwała się w jego ramionach. – Ojciec ochraniał mnie, ale nie pozwolił mi dorosnąć. Dlaczego? Powinnam była go zmusić, by mi pozwolił. Sloan wyjął z kieszeni chusteczkę i podał ją Cassaundrze. Wytarła policzki i nos i popatrzyła na niego nachmurzona. Podeszła do kanapy i opadła na nią bezwładnie. – Nigdy nie wypełniłam czeku. Nie wiem nawet, jak to się robi. – To całkiem proste – rzekł Sloan. – Prawie kaŜdy moŜe ci to pokazać. – Nie w tym rzecz, Sloan. Wiem, Ŝe mogę się nauczyć. Ale juŜ to powinnam umieć. Powinnam umieć prowadzić samochód, wypełniać ksiąŜeczkę czekową i robić tysiąc innych codziennych rzeczy, które większość ludzi robi zupełnie naturalnie. Mam stałą loŜę w filharmonii i w operze, ale nigdy nie byłam na koncercie rockowym... czy choćby na meczu baseballa. – Chyba powinnaś się wreszcie wybrać. – Na mecz baseballowy? – Wszędzie, gdzie ci się spodoba. Powiedziałaś, Ŝe chciałabyś uciec. Zatem zrób to, na co masz ochotę – ucieknij i dorastaj! Rusz tam, gdzie mogłabyś przeŜyć wiek młodzieńczy, którego nie miałaś. Popełniaj błędy, padaj, a potem podnoś się sama. – Myślisz, Ŝe nie zrobiłabym tego, gdybym mogła? – CóŜ cię zatrzymuje? – Dokąd mam uciec? – zapytała z goryczą. – Od kilku miesięcy śledzą mnie kamery, dziennikarze, fotoreporterzy. KaŜdy, kto ogląda telewizję, wie, jak wyglądam. Mogłabym gdzieś się odizolować, ale właśnie chodzi mi o coś zupełnie przeciwnego. Chcę być wśród ludzi, brać udział w prawdziwym

Glenda Sanders Strona nr 10 Ŝyciu, a nie chować się przed nim. – Jesteś dość naiwna, Cassaundro. Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, Ŝe moŜna być wprawdzie podobnym do jakiejś osoby, ale wcale nie wyglądać tak jak ona? – Peruka i ciemne okulary? – spytała sarkastycznie. – Nie sądzę, byś musiała posuwać się aŜ do tego. Twierdzisz, Ŝe ludzie wiedzą, jak wyglądasz. Ale co oni właściwie widzieli na tych wszystkich fotografiach? Czy naprawdę sądzisz, Ŝe widzieli ciebie? Patrzyli na włosy Veroniki Lalce, kapelusze na specjalne zamówienie i kreacje od najlepszych projektantów. Odrzuć te pozory, a przekonasz się, Ŝe zadziwiająco wiele kobiet ma ładne, okrągłe twarze, podobne do twojej. – Ale... – Popieram twój projekt, Cassaundro. Jeśli chcesz zniknąć i przeŜyć przygodę – powodzenia! Czy teŜ raczej: baw się dobrze. – Naprawdę sądzisz, Ŝe mi się uda? – Jeśli wszystko zostanie starannie zaplanowane, będziesz mogła Ŝyć incognito całymi miesiącami. Mogę zapowiedzieć twój urlop i rozgłosić, Ŝe spędzisz dłuŜsze wakacje w Europie. To powinno zmylić trop tej zgrai dziennikarzy i umoŜliwić ci „normalne Ŝycie”. – Mówisz serio? – spytała, jakby z obawą, czy moŜe mu wierzyć. – A ty? Nie odpowiedziała. – Mogłabyś w tym czasie napisać ksiąŜkę-autobiografię. – O, nie! Koniec z „biedną małą bogaczką” – koniec! – Ale nie koniec z Cassaundrą Snow. Z wielką pasją mówiłaś o więzieniu w wieŜy z kości słoniowej. Weź się za to: uczucia, emocje. Jesteś wydawcą. Nie muszę ci mówić, jak napisać dobrą ksiąŜkę. Cassaundra uwaŜnie słuchała przemówienia Sloana. – Twoja historia będzie się dobrze sprzedawać. Czytelnicy chcą wiedzieć wszystko o rodzinie Snowów. – To byłoby brutalne wtargnięcie w Ŝycie osobiste.

TEN PRAWDZIWY MĘśCZYZNA Strona nr 11 – Mogłabyś opowiedzieć wydarzenia ze swojej perspektywy – powiedział Sloan. – Pokazać je z własnego punktu widzenia. Sprostować błędne mniemania. – Nie mam jeszcze zdania na temat ewentualnej ksiąŜki – odrzekła Cassaundra. – Ale chcę... nalej mi jeszcze wina... nim się rozkleję, chcę wypić za mój nadchodzący wiek młodzieńczy. W sypialni Aggie przygotowywała łóŜko do spania. – Jest gotowe, proszę pani. Czy mam przynieść coś z kuchni, zanim się pani połoŜy? – Nie, Aggie. Jestem zmęczona. To juŜ wszystko na dzisiaj. – Proszę pani... – zaczęła Aggie nieśmiało. – Słucham cię, Aggie. – Mam nadzieję, Ŝe dzisiejszy dzień nie był dla pani zbyt uciąŜliwy. – Nie. Dziękuję ci, Aggie. Cassaundra gotowa była się rozpłakać z powodu okazanej jej troski. – Zatem dobranoc, proszę pani. – Dobranoc. – Cassaundra spojrzała na dziewczynę uwaŜniej. – Aggie, zmieniłaś uczesanie. – Obcięłam włosy – wyjaśniła Aggie. – Ładna fryzura. Do twarzy ci w niej. – Dziękuję pani. – Czy mogłabyś mi powiedzieć, gdzie byłaś u fryzjera? Aggie popatrzyła z lekkim przestrachem. – Moja kuzynka, Lulu, obcięła mi włosy. Zawsze mi obcina. Ma do tego smykałkę. – Czy ona pracuje w jakimś salonie? – Nie. W sklepie z płytami przy promenadzie w Newark. – Rozumiem – odpowiedziała powoli Cassaundra, dotykając bezwiednie swych włosów. – Czy to wszystko, proszę pani? – Tak, Aggie. Dobranoc. – Dobranoc pani.

Glenda Sanders Strona nr 12 Nad głową Cassaundry złowieszczo zawisły noŜyce. Od ich ostrych krawędzi odbijało się światło Ŝarówek oświetlających toaletkę. – Czy jest pani pewna, Ŝe nie są za duŜe? – spytała Cassaundra. – To krawieckie noŜyce mojej mamy – odparła dziewczyna. Była wysoka, chuda, ubrana w dŜinsową spódniczkę mini, jaskrawozieloną bluzkę i białe botki – w latach sześćdziesiątych podobne nosiły członkinie licealnych druŜyn gimnastycznych. – W salonie Elizabeth Arden uŜywają malutkich, niewiele większych od noŜyczek do paznokci – powiedziała Cassaundra. – Ja uŜywam tych albo brzytwy. Cassaundra zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. – Zatem niech pani zaczyna. Powiedziała to z takim entuzjazmem, jakby miała się właśnie poddać punkcji kręgosłupa. I odczuwała odpowiedni do tego zabiegu strach. śegnaj staranna, fachowo cieniowana fryzuro i najnowocześniejsze odŜywki u Elizabeth Arden. Cassaundra wiedziała, Ŝe to wszystko jest konieczne, ale równocześnie obawiała się, Ŝe posuwa się za daleko. Tę niepewność obudziła fryzura Lulu, której włosy nad uszami były krótko wystrzyŜone, na czubku długie, uformowane lakierem nad czołem w szokujący, rudy wir. – MoŜe pani otworzyć oczy. Włosy są obcięte. Powinna się pani nauczyć, jak je suszyć i samej modelować. Cassaundra otworzyła oczy i spojrzała w lustro. Zobaczyła... nie, nie swoje obcięte włosy, ale odbitą w lustrze twarz Aggie i jej pełne przeraŜenia oczy. Natomiast Lulu, stojąca tuŜ za plecami Cassaundry, patrzyła z zadowoleniem, czekając na jej reakcję. Jak wampirzyca z podrzędnego filmu, która ma właśnie zamiar skosztować krwi, pomyślała Cassaundra. Zmusiła się, by spojrzeć na siebie – jej twarz otaczały wilgotne pasma, przypominające skręcony makaron. Nie trzeba jednak oceniać efektu, zanim włosy nie wyschną. – Nigdy... nigdy przedtem nie miałam grzywki – stwierdziła.

TEN PRAWDZIWY MĘśCZYZNA Strona nr 13 – Ma pani dobre włosy. Gęste. Zobaczy pani, Ŝe będzie super – zapewniła Lulu. Wzięła suszarkę, przypominającą pistolet automatyczny, i włączyła ją. – Wymodeluję z jednej strony, a potem pani kolej, dobrze? – przekrzykiwała szum silnika. Wycelowała strumień ciepłego powietrza w głowę Cassaundry i zaczęła wymachiwać dziwną szczotką. Po kilku minutach Cassaundra czuła się jak kobieta z reklamy głowa przedzielona pionową kreską na dwie części, jedna połowa pełna i puszysta, druga mokra i bezkształtna. Przez dobrą chwilę uczyła się trudnej sztuki, polegającej na obracaniu i kręceniu szczotką trzymaną w jednej ręce, podczas gdy druga kieruje strumieniem gorącego powietrza. Dzięki wskazówkom Lulu jej głowa odzyskała w końcu pewną symetrię. – Teraz trochę pomiędlimy – powiedziała Lulu. Obficie spryskała czymś włosy Cassaundry, ujęła w dłoń kilka pasem i ściskała je przez chwilę. Potem energicznie rozprostowała palce. Powtarzała podobne czynności w róŜnych miejscach głowy, do chwili gdy włosy zostały dostatecznie pomięte. Potem obejrzała wynik. – Niezła robota! – Fantastycznie, proszę pani – zawołała Aggie szczerze, ale teŜ z pewną ulgą. Fantastycznie? Cassaundra patrzyła na swoje odbicie w lustrze i sama nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Za sprawą kilku ciachnięć noŜycami i energicznego gniecenia przemieniła się z ponętnej syreny w kociaka. Wykonała ruch głową do tyłu, potem do przodu i patrzyła na swe włosy, układające się jak u czupiradła. Musi mieć trochę czasu, Ŝeby przyzwyczaić się do tego, ale nie wyglądała źle – po prostu inaczej. I chyba tego właśnie potrzebowała. – Dobrze. Dziękuję ci, Lulu. Jest znakomicie – rzekła. Lulu pojaśniała, słysząc tę pochwałę. – Łatwo się pracuje z dobrymi włosami – stwierdziła.

Glenda Sanders Strona nr 14 – Mówiłam pani, Ŝe Lulu potrafi uczesać kaŜde włosy – powiedziała Aggie. – Istotnie – przyznała Cassaundra. – I proszę cię, pamiętaj, Ŝebyś nazywała mnie Sandy, gdy pójdziemy dziś na zakupy. Wyprawa, którą planowały, miała być maleńkim testem na to, czy projekt pojawienia się publicznie incognito ma jakieś szanse. Cassaundra nałoŜyła swoje jedyne dŜinsy, które miała przedtem na sobie tylko raz, w czasie jakiegoś przyjęcia zorganizowanego pod hasłem: „Świat Dzikiego Zachodu”. Do tego koszulkę z napisem: „Zwalczaj analfabetyzm”. Otrzymała ją od fundacji, której ofiarowała coroczny datek. Na ogół przekazywała takie ciuchy komuś ze słuŜby, ale tę koszulkę dostała niedawno, postanowiła więc zatrzymać ją dla siebie. Obecnie wydzieliła sobie tygodniowo na zakup „roboczego” ubrania niewielką sumę. Dwieście dolarów to, jak sądziła, po prostu niesamowicie mało, ale Sloan zapewniał ją, Ŝe niektóre kobiety nawet w ciągu roku nie wydają tyle na ubrania. Sloan zwrócił jej równieŜ uwagę na to, Ŝe będzie mogła zostawić swą dawną bieliznę, nie ryzykując, iŜ zostanie zdemaskowana. – Chyba Ŝe zdarzy ci się natrafić na męŜczyznę, który juŜ twoją bieliznę zna – dodał. Rozśmieszyło ją to przypuszczenie. Kiedyś nawiązała nawet romans, ale została dotkliwie zraniona, jej przyjacielowi bardziej chodziło o to, by wkraść się w łaski mistrza niŜ jego córki. Nie udało mu się ani jedno, ani drugie. Zrekompensował to sobie, sprzedając szczegółową historię ich znajomości pewnemu podrzędnemu tygodnikowi w czasie, gdy cała prasa zajmowała się sensacyjnym morderstwem w ich rodzinie. Niegdyś Cassaundra, jak kaŜda współczesna księŜniczka, marzyła o wspaniałym męŜczyźnie, który mógłby być równocześnie kochankiem i przyjacielem, który dzieliłby z nią Ŝycie i wzbogacał je, który by ją kochał i czerpał pociechę z miłości, jaką ona potrafiłaby mu ofiarować. Teraz wspominała czasami Geoffa Ogelthorpe’a i uświadamiała sobie, jak naiwne

TEN PRAWDZIWY MĘśCZYZNA Strona nr 15 były jej marzenia. Kobieta z jej środowiska mogła co najwyŜej oczekiwać, Ŝe spotka przyzwoitego męŜczyznę, który będzie podzielał jej zainteresowania, a w kwiaciarni złoŜy stałe zamówienie na dostawę wysokich róŜ z okazji jej urodzin i ich wspólnych rocznic. Namiętność i romantyczna miłość mieszkały w królestwie fantazji. Najlepszym tego dowodem była tragicznie zakończona wyprawa ojca w krainę uczuć. W toyocie, naleŜącej do Lulu, usiadła na tylnym siedzeniu, dziewczyny zaś z przodu. Obwoziły Cassaundrę po tanich sklepach, gdzie normalnie robiły zakupy. Radio w samochodzie wypluwało z siebie tyle decybeli rock and rolla, Ŝe uniemoŜliwiało jakąkolwiek rozmowę. Ale – rzecz dziwna – zamiast izolacji czy samotności czuła niezwykłą jedność z tymi dwiema osobami, jakby zaproszono ją na spotkanie tajnego stowarzyszenia. Kiwała głową w przód i w tył, a dotyk pasm włosów na skórze sprawiał jej wielką radość. Czy lekki zawrót głowy, jaki odczuwała, zawdzięczała swej nowej fryzurce? Chyba nie. Przepełniało ją nie znane przedtem podniecenie, wraŜenie, Ŝe jest o krok od przygody, oczekiwanie, Ŝe coś niezwykłego i cudownego nie tylko moŜe się zdarzyć, ale na pewno zdarzy się za chwilę. Oczywiście, nie mógł to być Ŝaden szalony romans, ale Cassaundra niemal wierzyła, Ŝe będzie mogła się z kimś umówić. Nie do filharmonii czy opery, nie na wernisaŜ czy bal dobroczynny, ale tam, gdzie chodzą normalni ludzie. W zakamarkach serca przechowywała tajemne pragnienie: jeśli naprawdę jej się uda, jeśli spotka męŜczyznę, którego polubi, któremu zaufa i z którym będzie się dobrze czuła, być moŜe jakoś go namówi, by spełnił jej najbardziej skryte marzenie – zabrał do kina na świeŜym powietrzu.

Glenda Sanders Strona nr 16 ROZDZIAŁ 2 „Drogi Sloanie! Znalazłam wreszcie rozsądne mieszkanie za umiarkowaną cenę. Małe, ale przyjemne, a gospodyni – sympatyczna. Muszę postarać się jak najszybciej o jakieś meble. Na razie siedzę na podłodze jak Indianka, a sypiam na zwijanym materacu, który jest tylko trochę lepszy od posłania z gwoździ. Kupiłam sobie rondel i teraz mój kulinarny repertuar powiększył się o zupy z puszek. (Sałatki z serem i krakersy szybko mi się znudziły.) W sklepie, gdzie zwykle robię zakupy, nabyłam dwa komplety nakryć stołowych. Za kaŜdym razem, po wydaniu pewnej sumy pieniędzy, dostaję nakrycie jako premię, tak Ŝe po pewnym czasie zgromadzę kilka dalszych kompletów. Tyle się mówi o bezrobociu, więc myślałam, Ŝe trudno mi będzie znaleźć pracę – nie mam przecieŜ Ŝadnych referencji i nie mogę się powołać na swoje wykształcenie. Ale poszłam do niewielkiego baru i zostałam od razu przyjęta. Carol, szefowa, która jest mniej więcej w moim wieku, pokazała mi, co naleŜy robić, i w poniedziałek rano juŜ pracowałam. Uściski. Cassaundra” – Sandy, czy juŜ się urządziłaś? – zapytała Cassaundrę leŜącą przy domowym basenie jej gospodyni, Boranie Simpson. Cassaundra postanowiła przybrać panieńskie nazwisko swojej maki, zaś imię było zdrobnieniem jej własnego. KaŜdemu przedstawiała się teraz jako Sandy Grand.

TEN PRAWDZIWY MĘśCZYZNA Strona nr 17 – Wszystko rozpakowałam – odparła Cassaundra. Nie przywiozłam ze sobą zbyt wielu rzeczy. Czy mogłaby mi pani polecić jakiś niedrogi sklep meblowy? Boranie, energiczna, ruda, ponad czterdziestoletnia kobieta, natychmiast wykazała zainteresowanie. – Jakie meble są ci potrzebne? – Wszystkie. Nie mam nic. – To gorzej. Ale posłuchaj, mój syn oŜenił się w zeszłym roku i rozmontowałam jego łóŜko wodne. MoŜesz je sobie wziąć, jeśli nie zapadasz zbyt łatwo na chorobę morską. – ŁóŜko wodne? – spytała sceptycznie, ale pomysł w zasadzie wydał się całkiem niezły. – To lepsze niŜ spanie na podłodze – stwierdziła Boranie. – A kiedy się juŜ człowiek przyzwyczai, jest dość wygodnie. – Na moim jachcie choroba morska nigdy nie stanowiła dla mnie problemu – zaŜartowała sobie z uśmiechem. Następny ranek przyniósł rutynowe obowiązki w barku. Cassaundra pogrąŜyła się w nich niczym dziecko, któremu pozwalają bawić się na terenie pełnym cudownych urządzeń. Skomputeryzowana kasa sumowała zakupy, obliczała podatek i podawała, ile reszty naleŜy wypłacić klientowi. Lśniąca, stalowa maszyna na rozkaz wydawała mroŜony jogurt. W stojących szeregiem szklanych pojemnikach mieniły się wszystkimi kolorami tęczy dodatki i polewy do roŜków lodowych i melb. Urządzenia kuchenne wymagały więcej uwagi i fachowości. Cassaundra musiała nauczyć się, w jakich proporcjach dawać olej i ziarno do maszyny wytwarzającej praŜoną kukurydzę. Wyrobiła sobie zwyczaj, Ŝeby cały czas obserwować opiekane na hot dogi parówki. Te akurat umiejętności zdobyła dość łatwo. Waflownica ciągle jednak budziła respekt. Okrągła waflownica pytała podstępnie: „Czy mam odpowiednią temperaturę? Czy wiesz, ile ciasta naleŜy we mnie wlać? Czy będziesz wiedziała, kiedy mnie otworzyć, Ŝeby wafelek się nie spalił?” Cassaundra nigdy w Ŝyciu nie gotowała i rozpoznanie właściwego momentu, w którym naleŜy wlać ciasto

Glenda Sanders Strona nr 18 na rozgrzany ruszt – odpowiednią ilość ciasta! – a potem ocena, czy wafel jest naleŜycie upieczony, wydawało się zadaniem tajemniczym i wymagającym sporej intuicji. – Załapiesz to – zapewniła ją Carol i Cassaundra uwierzyła, Ŝe poradzi sobie z produkcją wafelkowych roŜków. W nowej pracy czynności powtarzały się, ale moŜliwość obserwowania ludzi z nawiązką wynagradzała tę monotonię. Dla zabawy Cassaundra próbowała przewidzieć, jakie zamówienie złoŜy dany klient, i zafascynowana przyglądała się przeróŜnym sposobom podejmowania decyzji. Niektórzy ludzie wiedzieli, czego chcą, i zamawiali to zupełnie normalnie. Inni wypytywali o wszystkie moŜliwości, starannie je oceniali, a potem oznajmiali swoją decyzję tak, jakby miała ona wpływ na losy całego świata. Istnieli teŜ niezdecydowani, którym trudno było wybrać odpowiedni smak i ciągle się obawiali, Ŝe jeśli cokolwiek wybiorą, to i tak mogliby wybrać lepiej. Do zamknięcia barku zostało pół godziny, gdy Cassaundra zwróciła uwagę na pewnego męŜczyznę, trzeciego w kolejce. Miał na sobie spodnie od garnituru, sportową koszulę i krawat. Krzywo zawiązany. Ostatni guzik koszuli był rozpięty. Na głowie kłębiła się bujna ciemnoblond czupryna, sugerująca, Ŝe jej właściciel nigdy nie zdoła dostosować swej fryzury do kaprysów aktualnej mody. Wyglądał na osobnika lekko niedbałego, misiowatego, a przy tym szalenie męskiego. To na pewno typ niezdecydowanego wybieracza, pomyślała. Ale z drugiej strony, choć sprawiał wraŜenie niecierpliwego chłopca, mógł okazać się jednym z tych, którzy doskonale wiedzą, czego chcą. Nie wyglądał na kogoś, kto wykazuje choćby najmniejsze niezdecydowanie w jakiejkolwiek sprawie, zwłaszcza w tak błahej, jak wybór jogurtu. Mała dziewczynka w kolejce przed nim kaprysiła i Cassaundra obserwowała, jak misiowaty traci najwyraźniej cierpliwość. Dziecko przeŜywało męki, wahając się między jogurtem czekoladowym a waniliowym, przybranym ciasteczkiem lub owocami, w wafelku albo w cukrowym roŜku.

TEN PRAWDZIWY MĘśCZYZNA Strona nr 19 Wreszcie podjęła decyzję i wzięła podany jej roŜek. Misiowaty podszedł do lady. – Czy jest Carol? – Carol ma dziś wolne – odpowiedziała. MęŜczyzna zmarszczył brwi i popatrzył na młodą kobietę przenikliwie, acz beznamiętnie. – Wygląda pani na rozsądną osobę – stwierdził. Serdeczne dzięki, pomyślała, ale nie odpowiedziała na tę idiotyczną uwagę. – Niech pani posłucha. Nazywam się Chuck Granger i jestem stałym klientem. – Więc? – spytała Cassaundra znacząco. – Carol mnie zna. – Chce pan jogurtu? – Jestem w rozpaczliwej... – zaśmiał się miękko. – MoŜe nie tyle rozpaczliwej, raczej zabawnej... ale byłoby bardziej zabawne, gdyby Carol tu była. Wie pani, jestem śmiertelnie głodny. Pracowałem cały czas i nawet nie zjadłem lunchu. Zresztą niewaŜne. Za godzinę mam spotkanie w odległej dzielnicy i postanowiłem wstąpić tu na hot doga. – Normalny czy ekstra? – zapytała. Jak na szaleńca miał piękne, piwne oczy. – Ekstra – odparł. – Miałem zamiar wziąć trochę gotówki z automatu w supermarkecie obok, ale okazał się popsuty, więc mam tylko dwanaście centów. – Hot dog kosztuje dolara siedemdziesiąt pięć centów – oświadczyła. – Mamy jednak specjalny zestaw: ekstra hot dog i mała cola za dwa dolary. – JuŜ pani mówiłem, Ŝe mam przy duszy tylko dwanaście centów. Nie wyglądał na śmiertelnie głodnego. Jego ogorzałe policzki nie były zapadnięte, jasnych oczu nie zasnuwała mgła. – To wystarczy na dwa centymetry hot doga i na pięćdziesiątkę coli – wyjaśniła Cassaundra. – Myślałem, Ŝe skoro jestem stałym klientem... – Nigdy tu pana przedtem nie widziałam.

Glenda Sanders Strona nr 20 – W ostatnim tygodniu byłem zawalony pracą. Czy nie mogłaby pani wziąć mojego nazwiska, adresu i telefonu... – Czy to próba wyłudzenia? – spytała Cassaundra, zadowolona z rysującej się okazji. – Nie – odparł z nutką oburzenia. WłoŜył ręce do kieszeni. – Nie mówmy o tym. Zjem coś po spotkaniu. PrzecieŜ nie wszystkie bankomaty w tym mieście są popsute. Niezłe przedstawienie, pomyślała Cassaundra. W odpowiednich proporcjach oburzenie i pokora. – Musztarda i przyprawy? – zapytała, sięgając po bułeczkę przypieczoną na ruszcie. – Musztarda. Bez przypraw. Na twarzy Chucka Grangera pojawił się uśmiech, zbyt szybki i odrobinę zbyt pewny siebie. Cassaundra wiedziała, Ŝe została naciągnięta, ale nic sobie z tego nie robiła. To był miły uśmiech. Granger pisał coś w swym notesie, gdy postawiła przed nim na ladzie hot doga i napój z dystrybutora. Skończył pisać, wydarł kartkę z notesu i wręczył ją. – Co to takiego? – zapytała. – Moje pokwitowanie, oczywiście. Istotnie. Na karteczce było napisane: „Jestem winien dwa dolary”, i podpis. – Co mam z tym zrobić? – To mój zastaw – odparł. – Niech go pani trzyma. Jeśli do końca tygodnia nie zwrócę dwóch dolarów, moŜe pani nająć jakiegoś osiłka, Ŝeby mnie obił. – Jak pana znajdę? – Pracuję w miejscowej gazecie. – Wyjął z tylnej kieszeni spodni portfel i wyciągnął wizytówkę. – Tu jest mój bezpośredni telefon. Muszę juŜ iść. Naprawdę mam spotkanie. Dziękuję... Jak pani na imię? – Sandy. – Sandy. Bardzo ładnie. Jeszcze raz dziękuję. Muszę lecieć. Przyjdę znowu jutro. Cassaundra spojrzała na wizytówkę:

TEN PRAWDZIWY MĘśCZYZNA Strona nr 21 Charles E. Granger. Dziennikarz. „Orlando Sentinel” Do diabła! CzyŜby juŜ ją odkryli? Nie, niemoŜliwe. To za szybko. Tym bardziej Ŝe to lokalna gazeta, pomyślała Sandy. Bardziej prawdopodobne, Ŝe na jej trop wpadłby jakiś brukowy dziennik albo któraś z agencji prasowych. Gdyby ten człowiek szukał tematu do artykułu, przedstawiłby się jej i przyznał, Ŝe ją rozpoznaje, albo w ogóle nie mówił, gdzie pracuje, dopóki nie upewniłby się co do jej toŜsamości. Cassaundra poczuła ulgę, gdy zadzwoniła Carol, by dowiedzieć się, jak idzie w barze. Mogła skorzystać z okazji i wypytać ją o tego wygłodniałego faceta. – Wszystko w porządku – zapewniła Cassaundra szefową. – Nie spalił się popcorn ani nie zacięła maszyna do jogurtu. Aha, po południu wpadł tu twój przyjaciel. – Mój przyjaciel? – Tak twierdził. Nazywa się Chuck Granger. – Chuck? – Carol zastanawiała się przez chwilę. – Taki postawny, kręcone ciemne włosy? – Tak... chyba tak – odrzekła Cassaundra. Musi przyjrzeć się mu, gdy facet pojawi się tu powtórnie. Jeśli w ogóle się pojawi. – Ho, ho, ho! Pytał o mnie? Po imieniu? Będę miała dzisiaj przyjemne sny. – Znasz go? – Czy go znam? Tego przystojniaczka? Od pół roku czekam, Ŝeby się ze mną umówił. Cassaundra odetchnęła z ulgą. Więc to był przypadek. Zaczyna chyba cierpieć na manię prześladowczą. Chuck wcale nie miał wyrzutów sumienia, Ŝe wziął sobie wolne popołudnie. NaleŜało mu się co najmniej pół dnia po ostatnich intensywnych dwóch tygodniach. Dobrze było powrócić do dŜinsów i swetra. Gdyby jeszcze godzinę dłuŜej nosił krawat, na pewno by się udusił. Wsiadł do samochodu i przebiegł w myślach miejsca, które musi odwiedzić. Sklep ze sprzętem biurowym, pralnia, poczta.:.

Glenda Sanders Strona nr 22 I fryzjer. Jeśli nie obetnie włosów, szefostwo będzie na niego wściekłe za ten niestosowny dla dziennikarza wygląd. Całe szczęście, Ŝe po drodze do domu zaszedł do banku. Na końcu wstąpi do barku, by spłacić dług. Uśmiechnął się na myśl o tym. Sandy. JakieŜ ona ma oczy! A jaka zadziorna! Przez chwilę rzeczywiście gotów był uwierzyć, Ŝe nie da mu tego hot doga. Nie miał pretensji – musiała uwaŜać go za lekko stukniętego albo za włóczęgę. Ostrzegawczo zamigał wskaźnik poziomu paliwa przypominając mu, Ŝe gdzieś po drodze musi zajechać na stację benzynową. Powinien być wdzięczny za to, Ŝe urzędnicy nie pracują w weekendy. Jeśli wkrótce nie wyjaśnią się zarzuty co do nowego stadionu, będzie musiał wynająć jedną z tych agencji od brudnej roboty, by jego Ŝycie mogło się toczyć zgodnie z jakimś rozsądnym rozkładem. Co przypomniało mu, Ŝe w przyszłym tygodniu ma spotkanie kółka literackiego, a nie napisał ani jednej linijki od ostatniego zebrania. Uszy do góry, staruszku, pomyślał filozoficznie. Weekend dopiero się zaczyna. Niczego nie planował, z wyjątkiem kilku sesji przy domowym komputerze. Człowiek, który nie znajdował czasu na tak przyziemne czynności, jak pójście do banku czy do fryzjera, nie mógł oczekiwać szampańskiego Ŝycia towarzyskiego w czasie wolnych dni. Kiedy ostatni raz miał prawdziwą randkę? Zwykle koledzy z pracy organizowali jakąś imprezę – ostatnio poŜegnanie Barbary Dougherty, która opuszczała dział miejski i przechodziła na pełen etat wychowawczyni swego dziecka. Do diabła, kiedy to było? Ponad miesiąc temu! Nic dziwnego, Ŝe czuje się trochę przygnębiony. Wspomniał ponownie blondynkę z baru i pomyślał, Ŝe być moŜe skończy się na jednej sesji z komputerem, jeśli powiedzie się oddanie długu. Nareszcie spokój! I to we właściwym momencie, pomyślała Cassaundra, zerkając na stelaŜ z roŜkami, w którym tkwił

TEN PRAWDZIWY MĘśCZYZNA Strona nr 23 samotny wafel. JuŜ sądziła, Ŝe roŜki się skończą, zanim zrobi się na tyle pusto, by mogła nastawić nowy wypiek. Zdobyła pewną biegłość w produkcji roŜków, ale nadal było jej daleko do perfekcji. Podeszła lękliwie do urządzenia i nacisnęła włącznik. Wyjęła ciasto z lodówki i zaczęła je mieszać, podczas gdy waflownica się nagrzewała. I wtedy do baru weszły dwie kobiety, wlokąc za sobą dzieci. Śpieszyły się i wolały wziąć roŜki cukrowe, niŜ czekać na wafle. Na szczęście, bo Cassaundra nie potrzebowała widowni podczas swych zmagań z waflownicą. Brak umiejętności w jakiejś dziedzinie był dla Cassaundry zupełnie nowym doświadczeniem. Wszystko, czego się do tej pory uczyła, czy to gry na fortepianie, czy tańca, przekazywali jej fachowi nauczyciele, którzy zapewniali, Ŝe kluczem do doskonałości jest ćwiczenie. Zgodnie z wcześniejszym harmonogramem pokonywała kolejne stadia wtajemniczenia: początkująca, średnio zaawansowana, zaawansowana. I zawsze ją chwalono, gdy osiągała następny poziom. Carol po prostu pokazała jej, jak włączyć waflownicę i nalać ciasto. Zwinęła kilka roŜków na drewnianej formie i stwierdziła: – Nauczysz się. Pamiętaj tylko, Ŝeby dobrze podwinąć na końcu. Z roŜka nic nie moŜe wyciekać. Ludziom nie przeszkadza, gdy wygląda on śmiesznie, ale okropnie się wściekają, jeśli coś zaczyna z niego kapać. Cassaundra potrafiła zrobić zakładkę na spodzie roŜka, ale do wypieku wafli nadal podchodziła z niejaką obawą. Patrzyła uparcie na rozgrzany metal i nie potrafiła ocenić, czy jest juŜ dostatecznie gorący. Jeszcze raz zamieszała ciasto. Potem powiedziała głośno: – Do odwaŜnych świat naleŜy. – W sekundę później wlała odpowiednią, jak jej się zdawało, porcję ciasta. Zamykając wieko waflownicy, oparzyła sobie mały palec. WłoŜyła go szybko do ust, a potem pod zimną wodę. Nagle przypomniała sobie, Ŝe wafle się pieką. Podbiegła do maszyny i otworzyła ją. Udały się wspaniale.

Glenda Sanders Strona nr 24 Ogarnęło ją przyjemne zadowolenie z dobrze wykonanej pracy. Oparzony palec – to niewielka cena za dreszczyk zwycięstwa, pomyślała, zdejmując wafle z gorącego rusztu. Podekscytowana pierwszym sukcesem, nalała drugą porcję ciasta. Pierwsze arcydzieło stygło, po osiągnięciu właściwej temperatury moŜna je będzie nawinąć na formę. Drugi roŜek był równie doskonały jak pierwszy: okrągły, złocistobrązowy. Cassaundra upiekła trzeci i czwarty – same znakomitości. Pół tuzina roŜków stało szeregiem na stojaku, jeden wafel stygł, a kolejny był w piecyku. Wtedy odezwał się dzwonek u drzwi, zapowiadający wejście klienta. Cassaundra baletowym krokiem podeszła do lady. – Czym mogę słuŜyć? Dwoje nastolatków, w dŜinsach i podkoszulkach z nadrukiem jakiegoś zespołu rockowego, zamówiło jogurt waniliowy, a do tego taki zestaw dodatków, który mógł przyprawić o mdłości. Cassaundra pokrywała desery polewą wiśniową i wręczała je nastolatkom, gdy ponownie zadźwięczał dzwonek. Zobaczyła męŜczyznę z dwiema dziewczynkami, a za nimi Chucka Grangera. Dziewczynki, obie ubrane w dŜinsowe kombinezony i róŜowe bluzeczki, wyglądały prześlicznie. Koniecznie chciały same złoŜyć zamówienie, nie pozwalając ojcu dojść do głosu. – Chcę waniliowe z owocami – powiedziała starsza. – Ja cekoladowe z ciaskiem – oświadczyła młodsza. – Waniliowe lepsze – stwierdziła ze znawstwem starsza. – A ja chce cekoladowe – pozostała przy swoim zdaniu jej siostra. – Lubię owoce i ciasteczka teŜ – starsza wahała się nad wyborem dodatków. – Ja tez lubie owoce – wyznała młodsza. – Chce ciaska i owoce. To podsunęło pomysł starszej. – I ja teŜ. Ich ojciec spojrzał na Cassaundrę.

TEN PRAWDZIWY MĘśCZYZNA Strona nr 25 – Czy to się da zrobić? – Pół na pół? Naturalnie. Jogurt waniliowy, czekoladowy czy mieszany? To wywołało dalszą Ŝywą dyskusję. Cassaundra zerkała od czasu do czasu na Chucka i zauwaŜyła, Ŝe przygląda się jej z wyrazem rozbawienia. Nie spostrzegła przedtem, Ŝe ma dołeczki w policzkach. Nadawały mu lekko łobuzerski wygląd i Cassaundra odruchowo uśmiechnęła się do niego. – Chcemy miesany – oznajmiło młodsze dziecko. – Proszę, oto mieszany – powiedziała Cassaundra. Właśnie skończyła napełniać jeden roŜek i pompowała jogurt do drugiego, gdy usłyszała wypowiedziane męskim, donośnym głosem nieparlamentarne wyraŜenie, jakiego nie powinno się uŜywać w obecności dzieci. Odwróciła się, mając zamiar poprosić, by winowajca albo zwracał uwagę na swe słownictwo, albo opuścił lokal. I wtedy niemal wpadła na Chucka, który przeskakiwał przez ladę. Równocześnie zobaczyła i poczuła dym unoszący się znad waflownicy. Zamarła. A Chuck złapał momentalnie sznur urządzenia i wyciągnął wtyczkę z kontaktu. Potem sprawnie pochwycił wilgotny ręcznik znad umywalki, otworzył paszczę waflownicy, wrzucił ręcznik do środka i usunął się, by nie dosięgła go gorąca para. Wpadł na Cassaundrę, niemal zwalając ją z nóg. Połowa czekoladowego roŜka wylądowała na jego koszuli. – Przepraszam – powiedział, podtrzymując ją ramieniem, by nie straciła równowagi. Nie zdąŜyła odpowiedzieć, bo dziewczynki przytuliły się do ojca i zaczęły krzyczeć: – PoŜar! PoŜar! – Nie, nie, wszystko w porządku – uspokajał je Chuck. – Nie ma poŜaru, to tylko dym, widzicie? Zobaczcie, wcale się nie pali – powtórzył Chuck. – No, widzicie. Nie ma ognia – powiedział ojciec z ulgą. – Teraz weźmy nasze desery.