Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 130 405
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 582

Simukka Salla - Biale jak snieg

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :665.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Simukka Salla - Biale jak snieg.pdf

Beatrycze99 EBooki S
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 108 stron)

Salla Simukka BIAŁE JAK ŚNIEG przełożył Sebastian Musielak

16 czerwca CZWARTEK

1 I’m only happy when it rains. Shirley Manson zapewniała pulsującym w uszach Lumikki głosem, że słucha tylko smutnych piosenek i kocha wyłącznie złe wieści, a jej jedyną pociechą jest czarna noc. Z bezchmurnego nieba mocno przypiekało słońce. Temperatura dochodziła do dwudziestu ośmiu stopni w cieniu i po plecach Lumikki lał się pot. Spocone miała też ramiona i łydki. Gdyby dotknęła językiem dłoni, poczułaby w ustach słony smak. Rzemienie sandałów cisnęły niemiłosiernie. Stopy rwały się na wolność. Lumikki przysiadła na kamiennym murku i zdjęła buty. Podkurczyła nogi i kiwała palcami. Japońscy turyści dziwnie na nią patrzyli. Co, gołych stóp nie widzieliście, czy co? Dzień dobry państwu, pochodzę z krainy Muminków. One również chodzą boso. Posucha. Ani kropli deszczu od pięciu dni. Jestem szczęśliwa tylko, kiedy pada. Lumikki nie mogła zawtórować Shirley, bo by skłamała. Była szczęśliwa, choć świeciło słońce. I nie tęskniła do komplikacji. Wcale nie było jej dobrze jedynie wówczas, gdy sprawy przybierały zły obrót. Shirley, sama się nurzaj w tych mrocznych klimatach. Lumikki wyłączyła muzykę. Jej uszy natychmiast wypełnił turystyczny zgiełk. Włoski, hiszpański, angielski z amerykańskim akcentem, niemiecki, francuski, japoński, rosyjski... Lumikki nie mogła wyłowić z tej językowej kakofonii pojedynczego słowa, tym bardziej całego zdania. Tak zresztą było lepiej – oszczędzało jej to biernego uczestnictwa w jałowych rozmowach, w których powtarzano ciągle te same banały. Lumikki dobrze wiedziała, co mówią w tej chwili wszyscy turyści. „Co za widok!” Prawda. Trudno zaprzeczyć. Niesamowita panorama Pragi. Czerwone dachy, zielone drzewa, wieże kościołów, mosty, mieniąca się słońcem Wełtawa. Widok, który zapierał Lumikki dech w piersiach. Była tu od pięciu dni i wciąż nie miała dosyć. Co dzień wchodziła na inny punkt widokowy tylko po to, żeby patrzeć z góry na miasto i napawać się niewytłumaczalnym szczęściem. Takie szczęście bierze się z poczucia wolności, oderwania i samotności. Lumikki przyjechała do Pragi sama. Nie musiała się nikomu spowiadać. Nikt do niej nie dzwonił i nie pytał o rozkład dnia. Nie miała żadnych obowiązków. O nadchodzącym roku maturalnym i ewentualnej pracy na resztę wakacji pomyśli po powrocie do Finlandii. Tymczasem jest tylko ona, lejący się z nieba żar i miasto, które głęboko oddycha historią. Szesnasty czerwca. Lumikki ma jeszcze tydzień na zwiedzanie Pragi, a potem wróci do Finlandii na tradycyjny zjazd rodziny ojca w noc świętojańską, organizowany w tym roku na wysepce niedaleko Turku. Ojciec był przekonany, że Lumikki przyjedzie, więc nie miała serca mu odmówić. Zdaje się, że nie ma żadnych planów na juhannusa? Nie wynajęła na ten weekend domku z koleżankami i kolegami z klasy. Czy pojawił się ktoś wyjątkowy i Lumikki miała w związku z tym jakieś inne plany? Nie, nic takiego. Najchętniej jednak spędziłaby juhannusa sama na stancji, wsłuchując się w ciszę. Nie tęskniła za przyśpiewkami przy wódce, za młodymi ziemniakami ani za

śledziem. Nie miała najmniejszej ochoty odgrywać roli grzecznej córuni z dobrego liceum, bez przerwy się uśmiechać, uczestniczyć w pogawędkach o niczym, udzielać wymijających odpowiedzi na pytania o przyszłość i o chłopaka, odpychać zbyt gorliwie garnących się do ściskania przyszywanych wujków. Rozumiała jednak, że ojciec chciałby ją tam widzieć. Matka również. Lumikki wyszła ze szpitala zaledwie trzy miesiące temu. Została postrzelona, na szczęście kula tylko drasnęła udo. Gorsze były odmrożenia, których nabawiła się, leżąc nieprzytomnie w śniegu. A wszystko przez to, że przypadkowo nadepnęła na odcisk handlarzom narkotyków, gdy na prośbę koleżanki ze szkoły, Elisy, próbowała wyjaśnić powiązania jej ojca i tajemnicę podrzuconego do ich ogródka plastikowego worka pełnego zakrwawionych banknotów. Sprawa skorumpowanego policjanta z wydziału antynarkotykowego doprowadziła w końcu Lumikki na ekskluzywne przyjęcie człowieka znanego jako Biały Niedźwiedź. Tam dowiedziała się, że pod tym pseudonimem ukrywają się w istocie dwie kobiety, identyczne bliźniaczki. Lumikki musiała uciekać z przyjęcia, bo rozpoznał ją Borys Sokołow, człowiek Białego Niedźwiedzia. Dzięki jej zeznaniom Sokołow i ojciec Elisy trafili za kratki, jednak na Białego Niedźwiedzia policja nic nie miała. Wszystko to działo się na początku marca, a gdy było już po wszystkim, Lumikki obiecała sobie, że od teraz nie będzie się już nigdy mieszać do cudzych spraw. Ścigano ją, strzelano do niej i o mały włos nie przerobiono na mrożonkę.Dzięki, wystarczy. Dosyć krwi. Dosyć nerwów i uciekania po ubitym śniegu w ślizgających się glanach. Rodzice chcieli na jakiś czas zatrzymać Lumikki w domu, w Riihimäki. Zamierzali nawet rozwiązać umowę wynajmu jej kawalerki, ale nie zgodziła się na to. Wiosną roznosiła gazety, aby częściowo pokryć czynsz z własnej kieszeni, czym przekonała rodziców do zatrzymania stancji „na wszelki wypadek”. Jednak w pierwszych tygodniach po wyjściu ze szpitala mogła jedynie zaglądać tam od czasu do czasu – o samodzielnym mieszkaniu w Tampere nie było mowy. Przystała na to i dojeżdżała do szkoły pociągiem. Później jednak zaczęła zostawać w kawalerce na Tammeli na noc i stopniowo przewoziła tam z powrotem swoje rzeczy, aż w maju oświadczyła rodzicom, że od tej pory będzie przyjeżdżać do Riihimäki jedynie w odwiedziny. Koniec tematu. Rodzice nie mieli nic do powiedzenia. Nie mogli przecież zatrzymać w domu pełnoletniej córki. Lumikki opłacała czynsz ze swoich oszczędności i niewielkiego stypendium. W wakacje postanowiła się gdzieś wyrwać. Zarezerwowała sobie tani lot do Pragi, znalazła przez internet niedrogie schronisko młodzieżowe, spakowała do plecaka jedynie najpotrzebniejsze rzeczy i pojechała. Ledwie samolot wystartował, Lumikki poczuła wielką ulgę. Chociaż na chwilę wyrwie się z Finlandii. Uwolni od męczącej nadopiekuńczości rodziców. Od nagłych skoków tętna na widok każdego mężczyzny w ciemnym ubraniu. Lumikki zmagała się ze strachem przez całe życie. Nie cierpiała się bać. Gdy wysiadała z samolotu na lotnisku w Pradze, czuła, że ciężkie jarzmo lęku już nieco zelżało. Że się wyprostowała i pewniej stawia kroki. Dlatego była szczęśliwa. Dlatego obróciła teraz twarz do słońca, zamknęła oczy i z uśmiechem delektowała się zapachami środkowoeuropejskiego miasta. Wyciągnęła z plecaka widokówkę z mostem Karola w nocnej iluminacji. Postanowiła napisać kilka słów do Elisy – a w zasadzie do Jenny, bo po wydarzeniach z marca obie z matką zmieniły dla

bezpieczeństwa imiona i nazwisko. W świecie narkobiznesu grało się o bardzo wysokie stawki i ryzyko było ogromne. Jednak Lumikki w myślach wciąż nazywała koleżankę jej dawnym imieniem. Elisa z matką przeniosły się do Oulu, gdzie Jenna chodziła do szkoły fryzjerskiej. Od czasu do czasu pisała, co u niej słychać. Zdecydowała się wreszcie odwiedzić ojca w więzieniu i podobno nie było wcale tak źle, jak się obawiała. Czuła, że musi zobaczyć tatę i z nim porozmawiać. W listach robiła na Lumikki wrażenie zaskakująco spokojnej i bardziej dojrzałej niż poprzednio. Po wydarzeniach marcowych Elisa musiała szybko wydorośleć i nauczyć się odpowiedzialności. Przestała być królową imprez i córeczką tatusia, a najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nowa tożsamość pasowała jej znacznie lepiej niż poprzednia. Lumikki była pewna podziwu, że Elisa tak dobrze się odnalazła w zupełnie nowej dla siebie rzeczywistości. W zasadzie to ona sfinansowała wycieczkę Lumikki do Pragi, wysyłając jej tysiąc euro z tych trzydziestu tysięcy, które znalazła w worku na swojej działce. Lumikki powiedziała rodzicom, że opłaciła wyjazd z własnych oszczędności. Rzeczywiście je miała, ale dzięki Elisie nie musiała z nich korzystać. Wolała jak najszybciej wydać pieniądze, na których była ludzka krew. Choć leżały bezpiecznie pod drugim dnem szuflady, nie dawały Lumikki spokoju. Coś przesłoniło słońce. Na zapach miasta nałożył się nagle mocny aromat kadzidełka z nutą konopnego mydła. Lumikki otworzyła oczy. Obok niej stała około dwudziestoletnia dziewczyna w białych lnianych spodniach i luźnej bluzie z długimi rękawami z tej samej tkaniny. Kasztanowe włosy związane w dwa warkocze miała upięte na czubku głowy. Jej szare oczy spoglądały na Lumikki niepewnie. Dziewczyna nerwowo międliła palcami pasek pociemniałej ze starości skórzanej torebki. Lumikki poczuła lekkie rozdrażnienie. Tak, to ta sama dziewczyna, którą dostrzegała w tłumie turystów już od dwóch dni i która przyglądała się jej uważnie, sądząc zapewne, że Lumikki tego nie widzi. Ona jednak zwróciła na to uwagę, bo dziwnym zbiegiem okoliczności dziewczyna zjawiała się w tych samych punktach widokowych wtedy, kiedy ona. Wyglądała na może dwa lata starszą od Lumikki i chyba także zwiedzała miasto w pojedynkę. Znudzona samotnym podróżowaniem hipsterka, która szuka chętnych na pójście do parku, żeby na kocu przy tanim, ciepłym winie rozprawiać o głębokiej współzależności wszystkiego we wszechświecie. Można i tak, ale Lumikki przyjechała do Pragi akurat po to, żeby pobyć sama. Nie miała ochoty na zawieranie nowych znajomości. Dziewczyna otworzyła usta, Lumikki zaczęła więc szybko układać w myślach zwięzły i uprzejmy, ale chłodny komunikat, żeby ją spławić. Chłód działa zawsze, bez pudła. Gdy jednak z ust hipsterki padło kilka szwedzkich słów, Lumikki dostała gęsiej skórki i poczuła na plecach zimny pot, choć z nieba lał się żar. – Chyba jestem twoją siostrą.

Jestem twoją krwią. Jestem twoim ciałem. Jesteś moją krwią. Jesteś moim ciałem. Stanowimy jedną rodzinę. Jesteśmy matkami i ojcami, rodzicami i dziećmi, siostrami i braćmi, ciotkami i wujami, stryjami i krewnymi. Płynie w nas ta sama krew i ta sama wiara, mocniejsza niż skała i głębsza niż ocean. Bóg wybrał nas na członków tej samej rodziny, tej samej świętej społeczności. Chwyćmy się za ręce. Siostry i bracia, nasz czas niedługo nastąpi. Jezus nas wezwie, a my bez wahania przyjmiemy Jego wezwanie. Nie będziemy się bać, gdyż nasza wiara jest silna. Nasza wiara jest biała jak śnieg. Jest czysta i jasna. Nie ma w niej miejsca na zwątpienie. Nasza wiara jest światłem, które swą jasnością oślepi grzeszników. Spali ich swym żarem. Jesteśmy rodziną, która będzie zawsze trzymać się razem. Jesteśmy Świętą Białą Rodziną i wkrótce Bóg nas wynagrodzi za naszą cierpliwość.

2 Dziewczyna błądziła spojrzeniem po kawiarnianych stolikach, tarasowych parasolach i twarzach turystów. Szczupłymi, białymi palcami niespokojnie gładziła szklankę wody z lodem, pozostawiając smugi na oszronionej powierzchni. Upiła zaledwie mały łyk. Lumikki w tym czasie zdążyła opróżnić już dwie pełne szklanki, które były dodatkiem do jej espresso. Wybrały tę strasznie drogą kawiarenkę dla turystów na zamkowym dziedzińcu, bo w pobliżu nie było innego przyjaznego miejsca. Lumikki miała mętlik w głowie. Nie wiedziała, jak ubrać w słowa dziesiątki kotłujących się w niej pytań. – Powinnam chyba spróbować jakoś to wytłumaczyć – dziewczyna niepewnie odezwała się po szwedzku. Właśnie tak, raz poproszę. Lumikki nie powiedziała jednak tego na głos, niech dziewczyna sama się wypowie. Nie zadawaj pomocniczych pytań – upomniała się w myślach. – Ja... Czy mogę mówić po angielsku? Mój szwedzki jest trochę... kiepski. Lumikki skinęła głową. Dziewczyna mówiła z silnym czeskim akcentem, szwedzki nie był jej językiem ojczystym. Na pewno jednak nie bez powodu zdecydowała się zaczepić Lumikki akurat w tym języku. – Jestem Lenka – przedstawiła się po angielsku. – Mam dwadzieścia lat. Lumikki spojrzała na palce dziewczyny, wciąż nerwowo obejmujące szklankę. Na prawym serdecznym dostrzegła ledwo widoczną pręgę. Jakby po obrączce albo pierścionku. Lenka powiedziała jej, że mieszka w Pradze od urodzenia. Dzieciństwo i okres dorastania spędziła z matką, która zmarła, gdy dziewczyna miała piętnaście lat. Matka zginęła w wypadku. Utopiła się nocą w rzece. Głos Lenki zmienił się i ucichł. Dziewczyna patrzyła chwilę na katedrę ponad głowami turystów, po czym dokończyła: – A potem... ktoś się mną zaopiekował. Mam teraz nową rodzinę. – Masz męża? – spytała Lumikki. Lenka pokręciła gwałtownie głową. – Nie, nie, nic z tych rzeczy. Wzięli mnie do siebie dobrzy ludzie. Wierzysz w dobro? Dziewczyna zadała pytanie tak nieoczekiwanie i z taką powagą, że Lumikki musiała upić łyk kawy, zanim mogła odpowiedzieć. – Są dobre postępki. I dobre intencje. – Lenka spojrzała jej prosto w oczy. Lumikki nie potrafiła zinterpretować tego wyrazu twarzy. Zamyślenie czy złość? Wolałaby, żeby dziewczyna zaczęła powoli przechodzić do rzeczy, ale nie chciała jej popędzać. Jakby czytając w jej myślach, Lenka rzekła: – Kiedy byłam bardzo mała, mama nie chciała mi opowiedzieć o ojcu, chociaż pytaniami doprowadzałam ją pewnie do szału. Powtarzała mi w kółko, że nie mam taty. Wiedziałam, że to kłamstwo. Każdy ma ojca. W dniu moich dziesiątych urodzin posadziła mnie na krześle i sama opowiedziała mi o nim. Dowiedziałam się wtedy, że w wakacje przed moim urodzeniem mama poznała pewnego turystę. Mężczyzna był Finem i mówił po szwedzku.

Nazywał się Peter Andersson. Lumikki znów poczuła na plecach zimny dreszcz, choć w kawiarni było gorąco jak w piekarniku. Bezwiednie zaczęła szukać cech ojca w fizjonomii Lenki. Czy jej prosty, wąski nos nie przypomina trochę jego nosa? Ciemne brwi? Zarys podbródka? Przez chwilę miała wrażenie, że zamiast twarzy Lenki widzi twarz ojca, ale iluzja szybko prysnęła. – Podobno romans był namiętny, ale krótki. Mężczyzna miał żonę w kraju, ciąża była oczywistą wpadką. Jednak gdy matka zorientowała się, że będzie miała dziecko, postanowiła je urodzić. Nie zdecydowała jednak, aby o swojej decyzji poinformować biologicznego ojca. Finowi, czyli mojemu ojcu, postanowiła o tym nie mówić. Pierwsze moje zdjęcie posłała mu, gdy miałam już dwa latka. – Lenka przerwała na chwilę, by łapczywie napić się kilka łyków wody. Lumikki miała wrażenie, że krzesło, na którym siedzi, zaczyna się zapadać. Słyszała słowa dziewczyny, ale nijak nie mogła uformować z nich treści. Ojciec miał drugą córkę. Tutaj. A ona starszą siostrę. – Ojciec chciał się ze mną spotkać, ale matka się nie zgodziła. Przez lata przysyłał listy, kartki, zdjęcia, drobne prezenty, pieniądze. Matka nie odpisywała, więc odzywał się coraz rzadziej, aż w końcu w ogóle przestał pisać. Ale wtedy matka opowiedziała mi tylko o ojcu, a nie o jego listach. Te znalazłam sama, kiedy miałam dwanaście lat. Matka trzymała je w szafie, w pudle z pościelą. Zdążyłam przeglądnąć tylko kilka z nich i obejrzeć parę prezentów, nim matka weszła do pokoju. Wściekła się na mnie, że bez pytania grzebię w jej rzeczach. Wyrwała mi pudło z rąk i wysypała całą zawartość do piecyka. Płakałam cały wieczór. – Lenka mówiła bezbarwnym, cichym głosem, ale drżące dłonie zdradzały, że tych kilka zdań sporo ją kosztowało. Zamilkła na dłuższą chwilę, wyraźnie nie wiedząc, co po tym wszystkim mogłaby jeszcze powiedzieć. Obok nich siedziała hałaśliwa grupka włoskich licealistów, którzy pili colę i robili zawody, kto najgłośniej beknie. Para Amerykanów otwarcie narzekała na trudności z przeliczeniem cen na dolary i ustaleniem, co opłaca się kupić. Lumikki rejestrowała to wszystko, ale odgłosy zdawały się dobiegać z oddali, jakby z innego wymiaru. Opowieść Lenki jak zaczarowany puzzel wypełniła nagle białą plamę w życiorysie Lumikki. Od zawsze bowiem czuła, że rodzice coś przed nią ukrywają. Chodziło o jakąś grubą sprawę, o której w ich domu się nie rozmawiało, choć czasem powietrze w mieszkaniu gęstniało tak, że ledwie dawało się oddychać. Drażliwość ojca. Smutne, zapłakane oczy matki. Rozmowy, które się urywały, kiedy Lumikki wchodziła do pokoju. Mimo to Lumikki nie potrafiła sobie wyobrazić, aby jej ojciec mógł zrobić coś takiego. Peter Andersson był mężczyzną nadzwyczaj powściągliwym, zawsze poprawnym i opanowanym. Wielu ludzi ma dwa oblicza: oficjalne i domowe, które różnią się od siebie tym, że to drugie nie boi się okazywać smutku, zmęczenia i złości, serdeczności i euforii. Lumikki zawsze wydawało się, że ojciec ma wyłącznie jedno, oficjalne oblicze. Wszędzie zachowywał się tak samo. Jak zakuty w twardy pancerz. Czy mógłby mieć przed laty namiętny romans? Czy był w ogóle zdolny do odczuwania namiętności? Nigdy słowem nie wspomniał, że był w Pradze. To dziwne. Z pewnością chciałby podpowiedzieć córce, gdzie warto pójść i co koniecznie powinna tam zobaczyć. Lenka opowiadała jej o Peterze Anderssonie, którego Lumikki nie znała. Na razie jednak nic jej jeszcze nie odpowiedziała. Bardzo możliwe, że ojciec miał cechy charakteru, z których jego córka w ogóle nie zdawała sobie sprawy. Czy kiedykolwiek możemy powiedzieć, że

dobrze poznaliśmy drugiego człowieka? Nawet osobę nam najbliższą? – Kiedy mama zginęła, bałam się, że już nigdy nie dowiem się niczego o swoim ojcu. W końcu wiedziałam tylko tyle, że to jakiś Peter Andersson, który mieszka w Finlandii i mówi po szwedzku. Nazwisko jest tak powszechne, że w sumie niewiele mogło pomóc. Aż nagle zobaczyłam ciebie. – Ale skąd wiedziałaś? – Lumikki nie mogła powstrzymać pytania. – Przecież nigdy wcześniej się nie spotkałyśmy. Po raz pierwszy w kącikach ust Lenki pojawił się nikły uśmiech. – Zanim mama spaliła wszystkie listy i podarunki od ojca, zdążyłam zobaczyć twoje zdjęcie. Miałaś na nim osiem lat. Na odwrocie było napisane po szwedzku: „Twoja siostrzyczka Lumikki”. Tak mi to zdjęcie zapadło w pamięć, z najdrobniejszymi szczegółami, że gdy tylko cię zobaczyłam, od razu wiedziałam, że to ty. Wyglądałaś dokładnie tak, jak na tamtej fotografii. Chciałam się jednak upewnić, więc dwukrotnie poszłam za tobą, żeby ci się przyjrzeć. Mam nadzieję, że nie jesteś zła? Lumikki pokręciła głową. Chciała tym ruchem czemuś zaprzeczyć, ale sama nie była pewna, czemu właściwie. Wiedziała natomiast, że od tej pory nic już nie będzie jak dawniej.

3 Ten sam brązowy odcień włosów, który skłaniał się bardziej ku chłodnej szarości niż ciepłemu kasztanowi. Lenka miała długie włosy. Gdyby rozplotła upięte na głowie warkocze, włosy sięgałyby jej na pewno do pośladków. Lumikki była ostrzyżona na chłopaka, czy raczej na Carey Mulligan. Tylko że z koloru włosów nie należy wyciągać żadnych wniosków. Tym bardziej, gdy jest to najpowszechniejszy kolor włosów kobiet w Europie Środkowej. Szare oczy. U Lenki trochę ciemniejsze niż u niej. Górna warga może podobnie miękko zaoblona, gdyby się bliżej przyjrzeć. Jednak proporcje twarzy były inne. Lenka miała wyraźnie wyższe czoło, a Lumikki krótszy i mniejszy nos. Wzrost – mniej więcej jednakowy. Lenka była może o centymetr wyższa. Stały obok siebie przed lustrem w kawiarnianej toalecie i przyglądały się sobie dokładnie. Lenka trzymała ją za ramię i Lumikki czuła się trochę nieswojo. Nie lubiła dotyku obcych. Zresztą nawet pośród znajomych strzegła swojej prywatnej przestrzeni i tylko nielicznym pozwalała na zbliżenie czy dotyk. Uścisk Lenki był mocny, kurczowy. Cera była równie biała jak palce dłoni. Lumikki zdążyła się już trochę opalić. Z wyglądu mogły uchodzić za siostry. Ale wcale nie musiały. Żadna cecha nie wskazywała jednoznacznie na genetyczne pokrewieństwo. Poza tym ani jedna, ani druga nie była szczególnie podobna do Petera Anderssona. Lumikki pochyliła się i obmyła twarz i szyję zimną wodą. Orzeźwiona poczuła, że jej mózg zaczyna znowu pracować. Lenka puściła jej ramię. – I co powiesz? – spytała dziewczyna. Patrzyła na Lumikki z ciekawością i wyczekiwaniem. Niczym psiak żebrzący o pieszczotę. Lumikki najchętniej nic by nie mówiła. Tego było za dużo. Za dużo nowości. Za dużo sensacji. Nie zdążyła się jeszcze zastanowić, co dalej. Jak się teraz zachować, co robić. A nie znosiła sytuacji, w których nie wiedziała, co robić. – Jakby to powiedzieć... Całkiem sporo tego, jak na jeden raz – rzekła w końcu, wycierając szyję papierowym ręcznikiem. Za kołnierzyk uciekła strużka wody i spłynęła po plecach niczym złe przeczucie. – Wiem. Ja miałam wiele lat na przemyślenie sobie tego wszystkiego. Ty usłyszałaś to dopiero przed chwilą. – Właśnie. Ojciec nigdy nie wspominał... Nie wiedziałam, że w ogóle istniejesz. Ojciec... – Lenka znów położyła rękę na ramieniu Lumikki. Pewnie zinterpretowała jej wahanie jako wzburzenie. Częściowo słusznie, bardziej jednak chodziło o to, że Lumikki nie chciała jeszcze ujawniać zbyt wielu szczegółów ze swojego życia. Najpierw musi ustalić prawdę. Zarówno Lenka, jak i jej opowieść, budziły w Lumikki niejasne podejrzenia, biła z nich jakaś nerwowość. Zbiegi okoliczności wydawały się tak niesamowite, że aż niemożliwe. A jednak szczegóły się zgadzały... Lumikki nie potrafiła uspokoić i uporządkować kotłujących się w jej głowie myśli. – Mogę mieć do ciebie prośbę? Nie mów o tym jeszcze swojemu ojcu. Naszemu ojcu. Nie chciałabym, żeby znów dowiadywał się o mnie przez osoby trzecie. Sama chcę mu

towszystko powiedzieć, gdy nadejdzie właściwy czas – oznajmiła Lenka. Lumikki skinęła głową. Na tę prośbę przystała z łatwością. Mówiąc otwarcie, nawet jej przez myśl nie przeszło, aby zaraz łapać za komórkę i dzwonić do ojca z pytaniem, czy to prawda, że ma w Pradze drugą córkę. W ich rodzinie nie było takiego zwyczaju. Niewygodne sprawy nie były poruszane, omijano je szerokim łukiem, próbując dociec prawdy w inny sposób. Rodzina z tajemnicami. Byłby to pewnie niezły temat na fascynującą książkę dla młodzieży, rzeczywistość jednak ciążyła im niczym wielki głaz, który przygniatał ich wszystkich do ziemi i bardzo utrudniał patrzenie sobie w oczy. – Jak nauczyłaś się szwedzkiego? – spytała Lumikki, przechodząc na ojczysty język ojca. Lenka uśmiechnęła się nieśmiało i odpowiedziała po szwedzku: – Zabrzmi to pewnie głupio, ale gdy się dowiedziałam, że tata mówi po szwedzku, zaczęłam się go uczyć z internetu i książek. Oglądałam na YouTube fragmenty szwedzkich programów dla dzieci i smakowałam niektóre słowa. Wydawały mi się dziwnie znajome. Smultron. Fånig. Längtan. Pannkaka. Może jednak mamy w genach jakiś ślad po języku rodziców. Lumikki postanowiła nie komentować, że podobny pogląd mocno trąci jakimiś czarami w stylu new age, które nie mają nic wspólnego ani z genetyką, ani z psychologią rozwojową człowieka. W końcu Lenka może sobie wierzyć, w co tylko chce. Do toalety weszła niemiecka turystka i dziwnie na nie spojrzała. Z dworu dało się słyszeć dźwięk dzwonów katedry świętego Wita. Zegar wybił pełną godzinę. Lenka zamarła. – Czy to już druga? – spytała. Lumikki skinęła głową. W oczach Lenki pojawił się niepokój, palce znowu zaczęły nerwowo skubać pasek torby. Dziewczyna w sekundę przeistoczyła się w zaszczute zwierzę. Wyczuwalne przed chwilą ciepło, zaczątki jakiejś swobody zniknęły w okamgnieniu. – Muszę lecieć – stwierdziła Lenka. – Widzimy się jutro. O dwunastej. – W tym samym miejscu? Lenka rozejrzała się nerwowo. – Nie. Nie tutaj. To nie jest dobry pomysł. Wiesz, gdzie jest Zamek Wyszehradzki? Dojedziesz metrem. Tam się spotkamy. Lumikki nie zdążyła odpowiedzieć, zaproponować spotkania gdzieś bliżej, nie zdążyła także zapytać, dokąd dziewczynie tak się spieszy. Lenka wybiegła z toalety, pozostawiając Lumikki samą przed lustrem, wpatrzoną w swoje skonsternowane odbicie. Kobieta bębniła palcami o blat. Dębowy stół, ledwo miesiąc temu odnowiony, wyrównany i wylakierowany. Spojrzeniem powiodła po ścianach gabinetu. Dyplomy, wyróżnienia, wycinki z gazet, największe osiągnięcia i punkty zwrotne jej kariery w barwnym pakiecie, którego pozazdrościłby niejeden. Ale jej to nie wystarczyło. Jej było zawsze mało, jednak nie mogło być inaczej. Nie w tej branży. Tu konieczny jest nienasycony głód. Tu musi być wszystkiego ciągle więcej i więcej: rozmiarów, jakości, grozy, porywu, wzruszeń, wściekłości, sympatii. W tej branży człowiek musi wciąż gonić za nowością. Musi trzymać rękę na pulsie, a jeszcze lepiej – wyczuwać go wcześniej i uderzać wtedy, gdy nikt się jeszcze niczego nie spodziewa. Tu trzeba mieć tematy, o których mówią wszyscy. Tu i teraz. I jeszcze jutro. Kobieta chwyciła komórkę, zdjęła obudowę, wyjęła kartę SIM i na jej miejsce

zamontowała inną. Ponownie włączyła telefon i wybrała numer. Nikt nie może się nigdy dowiedzieć, że kiedykolwiek pod niego dzwoniła. Mężczyzna odebrał prawie od razu. – Już jest gotowy? – spytał. – Jeszcze nie. – Pamiętaj, że nie może wiedzieć za dużo. – Wiem, wiem, pamiętam. Siedzę w tym fachu od tak dawna, że doskonale znam wszystkie reguły. Im mniej będzie wiedział, tym jego reakcje będą bardziej autentyczne. A tego właśnie chcemy – autentyczności. Chcemy prawdziwych emocji. – Chyba zdajesz sobie sprawę, na jak wielkie niebezpieczeństwo się naraża? Może zrobić sobie krzywdę, może nawet zginąć. – Musimy pójść na to ryzyko. Ostatecznie męczeńska śmierć to też nie jest wcale taki zły scenariusz. Przychodzi mi nawet do głowy jedna stara historia, która wlecze się do dzisiaj właśnie przez to męczeńskie tło. Śmiech. – Akurat mnie nie powinnaś mówić takich rzeczy. Mógłbym się jeszcze obrazić. – Liczę na twoje poczucie czarnego humoru. – Poza humorem nie mam nic czarnego. A zatem wszystko idzie zgodnie z planem? – Tak. – Dobrze. Muszę kończyć. Bóg z tobą. Kobieta odłożyła telefon, uśmiechając się pod nosem. Ona obejdzie się bez Boga. Są jednak tacy, którzy będą go niedługo bardzo potrzebować.

Lud pragnie opowieści bohaterskich. Lud chce widzieć, słyszeć i czytać, że dobro triumfuje nad złem, że Dawid powalił Goliata, Jezus – Szatana, mali hobbici – wszechmocnego Saurona. Lud chce mieć dowód, że wielki bohater pokona niepokonanego, pobije niepobitego, uśmierci nieśmiertelnego. Lud pragnie historii, w których odważny i prawy bohater dokonuje rzeczy niemożliwych. Bohater powinien budzić sympatię, by łatwo można było się z nim utożsamić. Powinien być jednocześnie blisko ludzi i trochę ponad nimi. Nie może być wszechpotężny. Bohater musi walczyć, musi się zmagać, doświadczać bólu i trudności. Powinien otrzeć się o śmierć i przystąpić do finałowej walki, silniejszy niż kiedykolwiek. Nie może być również odporny na ciosy – musi mieć słabe punkty, w które będzie mierzył jego przeciwnik. Adwersarz jest chyba jeszcze ważniejszy od samego bohatera. Zło. Potężne, niepojęte, okrutne, ohydne ucieleśnienie zła, które niczym magnes przyciąga uwagę słuchaczy i widzów. Lud chciałby doczekać definitywnego końca zła, a jednocześnie jest nim zafascynowany. Lud łaknie go do nieprzytomności. I dlatego chce, aby ktoś pokonał zło. Dlatego chce bohatera. Jednak dobra opowieść bohaterska nie może się obejść bez ofiar. Bez ludzi, którzy muszą zginąć, aby ocaleni wydali się jeszcze cenniejsi. Dopiero śmierć czyni prawdziwą opowieść bohaterską.

16 czerwca CZWARTEK noc

4 Sufit wydawał się wielką dziurą. Ślepił w Lumikki niczym czarne, niewidzące oko. Dziewczyna nie odwracała wzroku. Była zupełnie rozbudzona. Przez cienkie zasłony do pokoju sączyło się żółte światło latarni. W pobliskim parku poszczekiwał pies. Była druga w nocy. Duchota nie odpuszczała nawet po zmroku, prześcieradło było mokre od potu. Lumikki wstała, żeby otworzyć okno. Dopiero gdy mocno szarpnęła za klamkę, wypaczona futryna ustąpiła z trzaskiem. Z dusznym powietrzem do pokoju wtargnął równomierny szum ulicy. Ktoś ruszył z piskiem opon. Wychodząca z baru ekipa próbowała coś śpiewać. Ich pijacki bełkot przypominał język francuski. Lumikki wsparła się na parapecie. Choć na zewnątrz było równie parno jak w środku, delikatny podmuch wiatru osuszył spoconą skórę. Najchętniej poszłaby pod prysznic, ale rano i tak będzie musiała się znowu wykąpać. Poza tym nie chciała budzić innych gości schroniska. Chwilę rozważała, czy czegoś nie przekąsić, zaraz jednak odrzuciła tę myśl. Mogła zjeść kupione poprzedniego dnia ciastka francuskie. Wyglądały apetycznie, ale oblepiały język i podniebienie obrzydliwym tłuszczem. Lumikki nie wiedziała, czy obudziła ją duchota, czy raczej zły sen. Może jedno i drugie. Koszmar mogła sprowokować nieprzyjemnie wilgotna, klejąca się do ciała pościel. Dziewczyna znała ten sen, ale nie śnił się jej od lat. W podstawówce zastąpiły go złe sny o jej prześladowczyniach. Koszmary, które nie kończyły się z nadejściem dnia, lecz powtarzały wciąż od nowa, aż jawa i sen zlały się ze sobą. Jednak ten koszmar był starszy od tamtych. Śnił jej się w czasach, gdy jeszcze się nie bała. Stoi przed wielkim lustrem. Jest jeszcze mała, ma może ze dwa lata. Z początku widzi w lustrze tylko siebie i swój ciemny pokój. Podnosi rękę, jej odbicie robi to samo. Uśmiecha się, krzywi. Odbicie powtarza każdą jej minę. Aż nagle Lumikki za swoimi plecami widzi w lustrze dziewczynkę. Trochę starszą od niej i bardzo do niej podobną. Ubrana jest w taką samą białą sukienkę. Dziewczynka kładzie obie ręce na ramionach Lumikki. Dłonie ma ciepłe, bezpieczne. Potem pochyla się i po szwedzku szepcze jej do ucha: – Będziesz moją siostrą na zawsze, na zawsze, na zawsze... Lumikki odwraca się do niej. Po jaką cholerę zawsze się odwraca w tym koszmarze, choć wie, że nic dobrego z tego nie wyniknie? Do tamtej pory było jej dobrze i czuła się bezpiecznie. Teraz jednak robi jej się zimno. Za nią nie ma nikogo. Jest w ciemnym pokoju zupełnie sama. Odwraca się i znowu patrzy w lustro. Dziewczynka stoi za nią. Gładzi ją po włosach, Lumikki czuje ciepło jej dłoni. Chce ją odtrącić, ale ręka trafia w próżnię. – Nie chcesz się ze mną bawić? – pyta ze smutkiem dziewczynka z lustra. Lumikki kręci energicznie głową. Chce tylko jednego: żeby ta druga zniknęła. Nie jest prawdziwa i Lumikki się boi. – Będę bardzo smutna – mówi tamta. I zaczyna płakać. Lumikki nie chce na to patrzeć. Najchętniej zacisnęłaby mocno powieki. Ale nie może, musi patrzeć. Choć dobrze wie, że nie chce widzieć łez dziewczynki

z lustra. Te łzy są czerwone. To ogromne krople krwi, które spływają dziewczynce po policzkach i brodzie, kapią na białą sukienkę, plamiąc materiał. Lumikki wreszcie odrywa od nich wzrok i patrzy w dół, na swoją sukienkę, która też nie jest już biała, lecz w całości upstrzona plamami krwi. Wtedy się budzi. Zawsze w tym samym momencie. Lumikki nigdy nie odkryła, jakie zdarzenie mogło zrodzić ten koszmar. Może kiedyś przez przypadek zobaczyła fragment horroru? Może starsze dziecko w przedszkolu albo na podwórku opowiedziało jej jakąś przerażającą historię? Nie miała natomiast wątpliwości, dlaczego koszmar powrócił właśnie teraz. Po odpowiedź nie musiała zwracać się do psychoterapeuty. Odbicie jej i Lenki w lustrze. Informacja, że mają tego samego ojca. Że są siostrami. Podobieństwa były tak uderzające, że musiałaby być ślepa, aby ich nie widzieć. Lumikki nie przerażało to, że po latach wrócił tamten koszmar. Przerażała ją myśl, że to może wcale nie był zły sen. Tylko że to zupełnie nie trzymało się kupy. Jeśli opowiadanie Lenki było prawdziwe, czego Lumikki nie chciała jeszcze przyjąć do wiadomości, to nigdy wcześniej się nie spotkały. Dwuletnia Lumikki po prostu nie mogła zapamiętać żadnej sceny z siostrą przy lustrze. Lumikki nie wierzyła w prorocze sny. Ciemnota i zabobon. Musiał to być zatem czysty przypadek. Albo może Lumikki wyłowiła kiedyś z doskonale wyciszonych kłótni rodziców parę słów na krzyż i zbudowała sobie z nich ulotny obraz, który wyobraźnia dziecka przekształciła w plastyczny koszmar. Ta ostatnia hipoteza wydała się Lumikki najbardziej wiarygodna. Powoli i głęboko Lumikki wciągała w płuca ciepłe powietrze. Wspomnienie koszmaru słabło. Nocna Praga pachniała nadziejami i niespełnionymi obietnicami, historią i ulicznym kurzem. Zapach był zarazem słony i słodki. Lumikki nie zamknęła okna i próbowała zasnąć mimo hałasu. Zrobiła krok w stronę łóżka, gdy nagle ktoś zaczął wściekle dobijać się do jej pokoju. Przestraszyła się, że stare drzwi ustąpią i zaraz ktoś je wyważy. Była naga, więc szybko owinęła się ściągniętym z łóżka prześcieradłem i chwyciła pierwszy z brzegu przedmiot, który jako tako nadawał się do obrony. Niedopita butelka wody. Niezgorszy rynsztunek bojowy, nie ma co. Sprężyła się jak do skoku, ze wzrokiem utkwionym w drzwi. Otwierały się do środka, a to dawało jej pewną przewagę. Na dodatek mogła działać z zaskoczenia. Jeśli intruz zdoła wtargnąć do środka, kopnie z całej siły drzwi i roztrzaska mu nimi nos. Trwała w bezruchu. To potrafiła najlepiej. Była w tym mistrzynią. Ktoś znowu zaczął walić w drzwi, tym razem jeszcze głośniej niż poprzednio, jakby chciał je przebić pięścią na wylot. Lumikki wiedziała, że uderzenie butelką w odpowiednie miejsce może przynieść piorunujący efekt. Najpierw drzwi, a potem butelka. Miała strategię dopiętą na ostatni guzik. Wtedy z korytarza usłyszała chrapliwy rechot młodych mężczyzn, jeden z nich zaczął głośno fałszować: – We like to party, party! We like to party! Dalej, gościu! Nie czas teraz na spanie! Lumikki rozluźniła mięśnie. Ręka z butelką opadła do boku. Rozpoznała sytuację, zanim

zza drzwi dobiegł głos: – O kurwa! To nie te drzwi! To 208, a nie 206! Lumikki powlokła się do łóżka, a młodzi imprezowicze zaczęli dobijać się do sąsiedniego pokoju i pod kolejnymi drzwiami śpiewać zaproszenie do wspólnej zabawy. Kakofonia dźwięków z ulicy i korytarza podziałała na Lumikki usypiająco. Zamknęła powieki i od razu zapadła w głęboki, twardy sen, bez koszmarów. Mężczyzna nie spał. Często budził się o świcie, gdy pozostali domownicy jeszcze leżeli w łóżkach. Pasterz. Tak właśnie o nim myśleli i było w tym wiele racji. Tworzyli jego stadko, które wychowywał i którego doglądał od dawna, już ponad dwadzieścia lat. Był cierpliwy i wyrozumiały. Wielokrotnie powtarzał sobie, że jeśli tylko zaczeka na odpowiedni moment, jego wytrwałość zostanie wynagrodzona. Mężczyzna chodził po pomieszczeniach miękko i bezszelestnie. W pokojach czuć było kurz i stęchliznę, powietrze było gęste od oddechów i snów. Patrzył na spokojne twarze śpiących. Ktoś miał rozchylone wargi, kto inny obejmował poduszkę jak ukochaną osobę. Sprawiali wrażenie małych i kruchych istot, nawet dorośli mężczyźni. Byli jak motyle w jego dłoniach. Miał nad nimi pełną władzę – mógł ich wszystkich rozgnieść, przekłuć szpilką i wstawić do gablotki, poobrywać im skrzydła, opalić nad płomieniem albo odciąć im tlen. Ich życie było w jego rękach.

17 czerwca PIĄTEK

5 Jiři Hašek wycisnął do szklanki sok z dwóch pomarańczy i wypił go duszkiem. Jego usta wypełniły się orzeźwiającym, słodkim smakiem i mężczyzna niemal poczuł, jak witaminy przenikają do krwi i dodają mu energii. Spojrzał przez okno na budzące się przed porannym szczytem miasto. Taka temperatura o tej porze wróżyła kolejny skwarny dzień. Okrywający niebo cienki woal chmur pierzastych był jak welon na twarzy oblubienicy, który nie zatrzyma bijącego z jej oczu żaru miłości. Jiři uśmiechnął się pod nosem na myśl, jak by go ocenił postronny obserwator. Młody mężczyzna w ciemnych, prostych spodniach i białej koszuli, niczego sobie brunet o włosach przyciętych z klasyczną elegancją. Siedzi w kuchni swojej mansardy i pije sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. Jakby żywcem wyjęty z reklamy. Ucieleśnienie sukcesu i energii. Jiři o mało nie parsknął śmiechem. Miał dopiero dwadzieścia pięć lat. I pracę swoich marzeń. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że jego kariera wchodzi właśnie w fazę oszałamiającego rozwoju. Jiři był dziennikarzem śledczym i miał otwartą drogę na sam szczyt. Niewykluczone, że jeszcze przed trzydziestką doczeka się własnego programu telewizyjnego. Nie miał stałej partnerki, nie wynikało to jednak z braku chętnych kandydatek, lecz z wyboru. Na tym etapie życia nie zamierzał się wiązać z nikim na poważnie. Chciał jeszcze poflirtować, wyszumieć się, nacieszyć bogactwem odmiany. Uspokoi się i ustatkuje może za parę lat, gdy spotka wystarczająco interesującą, seksowną kobietę. Jiři Hašek żył tak, jak sobie wymarzył, czyli rozkoszował się każdą chwilą bez zahamowań i wstydu. Nie do końca był pewny, czy zasłużył sobie na takie życie i na taką pozycję, nie zamierzał jednak za to przepraszać. Jako najmłodszy z pięciorga rodzeństwa nauczył się upominać o swoje i nie odrzucać dobrych propozycji. Już w podstawówce uznał, że nie jest może najzdolniejszy w klasie, odczuwa za to najsilniejszy głód wiedzy – i wie, skąd czerpać akurat te najbardziej potrzebne informacje. Niektóre pomagały mu w życiu, bo mogły komuś zaszkodzić. Pewnego razu, gdy Jiři ostatecznie upewnił się w swoich podejrzeniach, że historyk romansuje z matematyczką, wchodząc do pokoju nauczycielskiego w chwili zdecydowanie niekorzystnej dla nich, za to nadzwyczaj sprzyjającej dla siebie, nie wahał się ani chwili. Zażądał podniesienia ocen z obu przedmiotów i jego żądanie zostało spełnione. Właściwe informacje otwierają te drzwi, które zazwyczaj zamknięte są na cztery spusty. Jiři bardzo szybko zrozumiał, że ma dobrego nosa i potrafi wyczuć materiał na newsa, a nawet na pierwsze strony gazet. Postanowił zostać dziennikarzem. Wrócił myślami do sprawy, nad którą właśnie pracował. Po plecach przeszedł mu dreszcz emocji. Wiedział, że to będzie duża rzecz. Przełom w jego karierze. Jego nazwisko i twarz ludzie zapamiętają na zawsze. To będzie coś zupełnie innego niż trochę już ograne i robione z poczucia obowiązku reportaże o manifestacjach antyrządowych, o wpływie kryzysu strefy euro na życie szarego obywatela i wzrostu cen żywności na drobny handel, o błędach przy rekonstrukcji zabytkowych budynków i tym podobnych tematach. Jiři zawsze przygotowywał reportaże,

o które go proszono. Przykładał się do nich, był pomysłowy i próbował przedstawiać sprawę z takiej perspektywy, z jakiej nikt jeszcze na nią nie patrzył. Jednak żadne dotychczasowe zlecenie nie obudziło w nim tak palącej, autentycznej fascynacji, jak ten reportaż. Szykowała się duża rzecz. Poruszająca, ludzka. Przerażająca i warta nagłośnienia. Jiři nie udawał świętego i przyznawał otwarcie, że poza głodem wiedzy – i może nawet bardziej od niego – motywuje go pragnienie bycia docenionym i zauważonym, chęć bycia bohaterem. Jiři nie należał do bezimiennych tytanów pracy, którym wystarczy, że prawda wyjdzie na jaw. On musiał być widoczny. Pragnął całej chwały dla siebie. Chciał, żeby jego nazwisko i twarz zapadły ludziom w pamięć nie mniej głęboko niż ujawniony przez niego skandal. Jiři uważał, że prawda i sława nie muszą się wcale wykluczać. Są jak dwie strony monety. Głoszenie prawdy czyni sławnym. A pragnienie zdobycia sławy doskonale motywuje do pracy, której celem jest dotarcie do prawdy. Pierwszy raz w życiu Jiři pracował nad reportażem, który poruszał naprawdę ważne zagadnienia – i właśnie dlatego zostanie dostrzeżony przez szeroką publiczność. Już od paru miesięcy ślęczał nad księgami kościelnymi i genealogią. W kółko czytał raporty policyjne, wyłapując w nich błędy i nowe tropy. Rozmawiał z osobami, które bały się tak bardzo, że za nic nie chciały pokazać swojej twarzy. Jiři wiedział, że ma w rękach prawdziwą bombę, materiał niezwykle cenny, lecz cholernie niebezpieczny. „Bosko!”, mógłby rzec ktoś na jego miejscu. „Wręcz odwrotnie”, odpowiedziałby mu Jiři. „To robota samego diabła”. Teraz musi podejść jeszcze bliżej jądra ciemności, i to dosłownie. Musi przekonać pewną osobę, żeby zgodziła się mówić do kamery, jako anonimowa postać o zmienionym głosie. I jeszcze tylko musi zobaczyć to wszystko na własne oczy. Niemiłosierny upał nie odpuszczał. Parne powietrze zwiastowało deszcz, może nawet burzę, ale nic na niebie nie zapowiadało pogorszenia pogody. Jiři przeciągnął się, włożył marynarkę i zarzucił sobie na ramię pachnący jeszcze nowością, stylowy czarny plecak, do którego wsadził cieniutki laptop i tradycyjny notes. Wiedział, że kajecik i długopis przydają dziennikarzowi wiarygodności w oczach niektórych rozmówców, tworzą atmosferę obopólnego zaufania. Takim osobom stukający w klawiaturę dziennikarz wydaje się zbyt odległy. Dlatego tak ważna jest sztuka właściwie pojętej, autentycznej obecności. Nie wolno się narzucać i nadmiernie emocjonować. Trzeba umieć spokojnie słuchać. Zadawać właściwe pytania i okazywać zainteresowanie, ale unikać poufałości. Sztuka dobrego wywiadu ma wiele wspólnego ze sztuką podrywania kobiet. Jiři spostrzegł, że nuci coś pod nosem. Irytująco zaraźliwa sieczka w wykonaniu niejakiej Carly Rae Jepsen. Hey, I just met you. And this is crazy. But here’s my number. So call me, maybe? Po ciężkim dniu chyba trzeba będzie usiąść w ogródku jakiejś restauracji. Przepłukać gardło zimnym piwem, popatrzeć na chichoczące turystki i sprawdzić, co zdołałby z dziewcząt wyciągnąć po zastosowaniu odpowiednich technik dziennikarskich. Jiři obiecał sobie to piwo, jeśli tego dnia robotę nad reportażem pchnie do przodu. Reguły budują poczucie bezpieczeństwa. Reguły budują dom. Dzięki regułom powszedni dzień rodziny przebiega bez zakłóceń. Bez reguł bylibyśmy jedynie istotami zdanymi wyłącznie na

łaskę swoich zachcianek, zafascynowanymi mrokiem i chaosem. Dlatego potrzebujemy reguł. To one chronią nas niczym anioł stróż. Najważniejsza reguła brzmi: Rodzina jest świętością. Sprawy rodzinne są święte. Sprawy rodzinne nie powinny obchodzić nikogo poza jej członkami. Dlatego nie wolno o nich nikomu mówić. Przy osobach z zewnątrz należy milczeć. Pytania o wewnętrzne sprawy rodziny należy zbywać milczeniem. Wszyscy bowiem wiemy, że jeśli ktoś złamie którąś z najważniejszych naszych zasad, występując przeciwko świętej rodzinie, nie ominie go kara. Uciszymy każdego, kto będzie mówił za dużo. Zdławimy słowa, które kalają naszą świętą biel. Wystarczy, że jeden z nas zacznie mówić, a wszyscy znajdziemy się w niebezpieczeństwie. Wola jednostki nie może być nigdy stawiana ponad wolą rodziny.

6 Lumikki sądziła, że panorama miasta w końcu się jej znudzi i przestanie jej za każdym razem zapierać dech w piersiach, ale się pomyliła. Praga z tej wysokości oferowała niesamowity widok. Zresztą wszystko wygląda piękniej z lotu ptaka, gdy wzrok bez przeszkód mknie po krajobrazie aż po horyzont. Lumikki marzyła, że kiedyś zamieszka w miejscu, z którego będzie mogła podziwiać całe miasto. Co to będzie za miasto, tego nie potrafiła jeszcze powiedzieć. Wycieczka do Pragi uzmysłowiła jej, że docelowe miasto wcale nie musi leżeć w jej ojczystym kraju. Europa Środkowa wydawała się bardzo kuszącą alternatywą. Tutaj ulice oddychają historią, inaczej niż w Finlandii. W krokach przechodniów wybrzmiewa spokojniejszy rytm, łatwiej tu zniknąć w ludzkiej masie, wtopić się w tłum. Lumikki uważała Zamek Wyszehradzki za jedno z najpiękniejszych miejsc w całej Pradze. Szybko więc przestała złościć się na Lenkę, która zaproponowała spotkanie właśnie tam. Na wzgórze nie ściągały takie tłumy turystów jak do centrum miasta albo na Hradczany. Nie docierał tu uliczny zgiełk. Panował spokój, było przyjemnie i świeżo. Lumikki usiadła na drewnianej, ciepłej od słońca ławce i mocno wciągnęła powietrze w płuca, otwierając się wszystkimi zmysłami na otoczenie. Zamknęła oczy. Czas mógłby się teraz zatrzymać, trochę sobie odsapnąć – aby ona mogła po prostu być, uchwycona w letnim kadrze, wolna od myśli, które mogłyby zbudzić tęsknotę za innym miejscem, innym człowiekiem. Niechby tak godziny przepływały niepostrzeżenie obok siebie, niechby tak dzień przeszedł w popołudnie, a popołudnie w wieczór. Mogłaby się na chwilę zdrzemnąć, by po przebudzeniu znów mieć przed sobą ten widok, którym jeszcze się nie zmęczyła, odnajdując w nim bez przerwy nowe szczegóły. Lumikki wyczuła nadejście Lenki, zanim dziewczyna zdążyła się odezwać, zanim jeszcze usłyszała chrzęst żwiru pod jej stopami. Lumikki rozpoznała tę samą mieszaninę zapachów, co poprzedniego dnia, tym razem jednak wyczuła coś więcej. Pot? To też, ale w taki upał pot leje się z człowieka strumieniami i nie ma aż tak mocnego zapachu. To było coś innego. Od Lenki bił niepokój. Dziewczyna usiadła obok niej na ławce. Lumikki nie otworzyła oczu, a i Lenka tymczasem się nie odzywała. Lumikki analizowała swój wewnętrzny stan. Czy ma poczucie, że siedzi obok rodzonej siostry? Czy czuje, że łączy je jakaś głęboka, intymna więź? Czy siedzenie obok niej w milczeniu przychodzi Lumikki łatwo i naturalnie? Nie. Lenka była przestraszona i zdenerwowana. Lumikki również czuła się spięta, wiedziała jednak, że to jeszcze o niczym nie świadczy. Spotkały się dopiero drugi raz. Poza tym Lumikki nie wierzyła w to, że genetyczne pokrewieństwo można wyczuć zmysłowo. A dziewczyny były sobie praktycznie obce. W życiu Lumikki była tylko jedna osoba, która tak szybko wydała się znajoma i bliska, że ciągle jeszcze nie przestawało jej to dziwić. – Nie byłam pewna, czy przyjdziesz – odezwała się Lenka. Lumikki otworzyła oczy. Przez parę sekund raziło ją słońce. – Przecież wiadomo było, że przyjdę – odrzekła.

Zazwyczaj Lumikki broniła się przed mieszaniem w nie swoje sprawy. Ta jednak była swoja. I to bardzo. – Powinnam ci opowiedzieć o mojej obecnej rodzinie – powiedziała Lenka, starannie dobierając słowa, jakby walczyła ze wstrętem albo bólem, jak gdyby miała w ustach rozżarzone węgle. Rozglądała się przy tym jeszcze częściej niż poprzedniego dnia. Przypominała spłoszonego zająca, który tylko czeka, aż dopadnie go lis lub myśliwy. Albo sam wpadnie w sidła. Oczami wyobraźni Lumikki widziała już, jak pętla zaciska się na łapce zwierzątka i na białe futerko tryska krew. Przypomniała sobie swój sen. Mimo skwaru zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. – Dopiero po śmierci matki dowiedziałam się, że miałam w Pradze krewnych. Ona sama nigdy mi o nich nie wspominała. Nie wiem dlaczego. To dobrzy ludzie. Znów te same słowa. „Dobrzy ludzie”. Dziwnie zabrzmiały w uszach Lumikki, ale nie potrafiła rozgryźć, co jej właściwie w nich nie gra. – Jak ich znalazłaś? – spytała. Lenka pokręciła głową i uśmiechnęła się nieznacznie. – Nie znalazłam. To oni mnie znaleźli. Przyszli do mnie zaraz następnego dnia po wypadku i powiedzieli, że się mną zaopiekują i że wszystkim się zajmą. I dotrzymali słowa. Dopilnowali formalności związanych z pogrzebem matki i całej papierkowej roboty w urzędach. Zawiadomili człowieka, który wynajmował nam mieszkanie, urząd podatkowy i wszystkie inne urzędy, o których sama bym nawet nie pomyślała. Nie poradziłabym sobie bez nich. Uratowali mnie. Uśmiech Lenki stał się bardziej eteryczny. Dziwnie rozświetlony. Lumikki przeszła przez głowę myśl, że jest świadkiem jakiegoś ponadnaturalnego zjawiska. Z drugiej strony wcale nie wątpiła, że po takich przeżyciach człowiek może mieć poczucie boskiej interwencji. Lenka miała wtedy parę lat mniej niż ona teraz. Lumikki próbowała sobie wyobrazić, jak by się czuła, gdyby jej rodzice nagle zginęli, jednocześnie. A potem do jej drzwi zapukałaby osoba, która obiecałaby wszystkim się zająć. Pewnie i ona by ją uwielbiała. Przynajmniej przez jakiś czas. – Czy to jakieś małżeństwo? – spytała Lumikki. Nadal nie potrafiła stwierdzić, ile osób kryje się pod używaną przez Lenkę liczbą mnogą. – Nie, to... – Lenka urwała w pół zdania, a eteryczny uśmiech starł z jej twarzy zaskoczenie i przerażenie. Dziewczyna patrzyła ponad ramieniem Lumikki, więc ta obróciła głowę. Dostrzegła brodatego mężczyznę w ciemnych okularach przeciwsłonecznych i w białym lnianym ubraniu. Nie zdążyła mu się jednak lepiej przyjrzeć, bo Lenka ujęła ją mocno za ramię i zerwała się z ławki, pociągając ją gwałtownie za sobą. – Uciekamy! – syknęła jej do ucha i rzuciła się pędem przed siebie. Lumikki bez pytania pobiegła za nią. Pędziły brukowaną uliczką w stronę bazyliki świętych Piotra i Pawła w centrum fortecy. Kocie łby były bardzo zdradliwe, Lumikki kilka razy o mało nie upadła. Zerknęła szybko za siebie. Nikt ich nie gonił. Lenka gnała z zadziwiającą szybkością, jakby uciekała nie pierwszy raz. Lumikki z trudem za nią nadążała. Pod kościołem dziewczyna wreszcie się zatrzymała i dopiero wtedy Lumikki udało się ją dogonić. Lenka dyszała z wysiłku, z jej oczu wyzierał paniczny strach.

– To na pewno nie był on... – wysapała. – On pobiegłby za nami. Pewnie ktoś inny. Te ciemne okulary i w ogóle. Trudno powiedzieć. Lumikki była zupełnie zdezorientowana. – Fajnie byłoby wiedzieć przed kolejnym treningiem interwałowym, o co w tym wszystkim chodzi – rzekła. Lenka wytarła pot z czoła. – W końcu nie ma w tym nic złego. Nie chciałam tylko, żeby się dowiedział w taki sposób... Bo może trudno byłoby mu zrozumieć. Ale to nie był on, więc... – Lenka mówiła pod nosem, chyba sama do siebie. Lumikki czuła się sfrustrowana. Nie nadążała za tą huśtawką nastrojów. – Co ty bredzisz? – spytała dziewczynę nieco obcesowo. Podziałało. Lenka otrząsnęła się, powracając do rzeczywistości. – Chyba najlepiej będzie, jak poznam cię z rodziną. Otwartość to najwłaściwsze rozwiązanie. Oni będą wiedzieli, co robić. Lumikki wcale się nie spodobał wydźwięk tych słów.