Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 036 389
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań640 184

Simukka Salla - Czarne jak heban

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :507.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Simukka Salla - Czarne jak heban.pdf

Beatrycze99 EBooki S
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 74 osób, 55 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 85 stron)

Salla Simukka CZARNE JAK HEBAN przełożyła Edyta Jurkiewicz-Rohrbacher

Wszystkim, którzy kochają. Wszystkim, którzy są samotni.

Obserwowałem Cię. Obserwowałem Cię, a Ty nie zdawałaś sobie z tego sprawy. Śledziłem każdy Twój ruch i każde spojrzenie. Myślałaś, że nie rzucasz się w oczy, jesteś niezauważalna, ale ja widziałem wszystko, co robisz. Znam Cię lepiej niż ktokolwiek inny. Znam Cię lepiej niż Ty sama. Wiem o Tobie wszystko.

8 grudnia PIĄTEK

1 Spojrzenie obudziło Lumikki. Pulsowało ciepłem. Było gorące. Paliło skórę i umysł. Lumikki znała te oczy na wylot. Jasnoniebieskie, w odcieniu lodu i wody, i nieba, i światła. W tej chwili uśmiechały się, chociaż spojrzenie zachowywało powagę. Ręka uniosła się, by pogłaskać jej włosy, a potem powędrowała po policzku i delikatnie popieściła szyję. Lumikki czuła, jak pożądanie przeszywa brzuch i pełznie w dół. Jego atak był tak silny, że nie miała pewności, czy odczuwa oszałamiającą rozkosz, czy nieznośny ból. Była gotowa w jednej sekundzie. Liekki mógł z nią zrobić, co tylko chciał. Była otwarta na wszystko, dosłownie na wszystko. Ufała mu bezgranicznie i wiedziała, że cokolwiek zrobi, będzie to czysta przyjemność. Było im razem dobrze, ponieważ oboje chcieli dla drugiego tylko tego, co najlepsze. Nie satysfakcjonowało ich nic nawet odrobinę gorszego. Liekki delikatnie trzymał rękę na jej szyi, cały czas patrząc Lumikki prosto w oczy. Dziewczyna czuła już elektryzującą wilgoć. Jej oddech przyspieszył. Puls na szyi walił pod palcami Liekkiego. Chłopak pochylił się nad nią i ustami dotknął jej ust, językiem przesunął kusząco po jej dolnej wardze, odkładając moment, w którym pocałunek zacznie się na dobre. Lumikki powstrzymywała się, by nie pochwycić Liekkiego obiema rękami i łapczywie nie wessać się w jego usta. Wreszcie Liekki przycisnął mocniej wargi do warg Lumikki, tak nieodparcie, jak tylko on to potrafił. Wrzasnęłaby, gdyby była w stanie wydać z siebie jakiś odgłos. Zamknęła oczy i pomyślała, że się poddaje, bezwarunkowo. Nagle pocałunek się zmienił. Stał się bardziej miękki, pieszczotliwy i badawczy. To już nie był pocałunek Liekkiego. Lumikki otworzyła oczy, a całujący odsunął się. Patrzyła mu prosto w oczy. Należały do Sampsy. – Ach, dzień dobry, Śpiąca Królewno – powiedział chłopak i nachylił się, by znów pocałować Lumikki. – Stary dowcip – wymamrotała i rozprostowała ręce, ponieważ poczuła, że zdrętwiały. – Ma przynajmniej sto lat. Śmiech Sampsy brzęczał na szyi dziewczyny. Łaskotał ją. Sprawiał jej przyjemność. – W gruncie rzeczy jest jeszcze starszy. Perrault napisał własną wersję w siedemnastym wieku, a bracia Grimm w dziewiętnastym. Ale baśń opowiadano sobie już dużo wcześniej. Z tym że w jednej z dawniejszych wersji książę wcale nie budził królewny pieszczotliwym pocałunkiem, tylko mówiąc bez ogródek, po prostu ją zgwałcił. Ale królewna spała dalej, obudziła się dopiero, gdy powiła bliźnięta, które... Sampsa włożył rękę pod kołdrę i pieścił uda Lumikki, kierując się ku górze. Miała coraz większe trudności z prowadzeniem rozmowy. Coraz ciężej było jej opanować obudzoną we śnie żądzę. – Zachowaj sobie takie prezentacje do szkoły – wyszeptał Sampsa i pocałował ją jeszcze namiętniej. Lumikki nie myślała już o niczym innym, tylko o ustach i palcach Sampsy. I nie miała powodu, by myśleć o czymś innym. Albo kimś innym.

Lumikki siedziała przy stole i oglądała plecy Sampsy, który przygotowywał dla niej w kawiarce espresso i jednocześnie podgrzewał mleko na kakao. Miał ładne, umięśnione i budzące zaufanie plecy. Kraciaste spodnie od piżamy zwisały mu na biodrach tak nisko, że widać było dwa dołki tuż nad pośladkami. Lumikki powstrzymała się, by nie wcisnąć w nie kciuków. Ciemnobrązowe włosy Sampsy zmierzwiły się wesoło, a on nucił jakąś piosenkę, którą ćwiczył akurat na próbach swojego zespołu. Vainio tworzyli nowoczesne aranżacje muzyki ludowej, a Sampsa był tam skrzypkiem i solistą. Lumikki widziała ich występ dwa razy podczas szkolnych uroczystości. Muzyka nie trafiała w jej gust, ale była bardzo rytmiczna, wesoła i pełna energii. Najwyraźniej dobra w swoim gatunku. Na szybach rozbryzgiwał się typowy dla początku grudnia deszcz ze śniegiem. Lumikki podkuliła nogi na krześle, oplotła wokół nich ręce i przycisnęła brodę do kolan. W którym momencie przeszła do porządku dziennego nad tym, że w kuchni jej żałośnie małej kawalerki uwijał się rankami uroczy, półnagi chłopak? Chyba zaczęło się to wraz z początkiem semestru zimowego w połowie sierpnia. No może nie od razu, ponieważ w pierwszych dniach wszyscy, dosłownie wszyscy chcieli porozmawiać z Lumikki i dowiedzieć się, jak w Pradze zapobiegła zbiorowemu samobójstwu członków sekty, ratując ich z płonącego budynku. Jak to było być bohaterką? Jak to było być sławną? Widzieć swoje zdjęcie w gazetach ze wszystkich stron świata? Wiadomości o historii z Pragi pojawiły się także w fińskich mediach. Wiele gazet chciało po powrocie Lumikki przeprowadzić z nią wywiad. Ona jednak na żaden się nie zgodziła. Na pytania ciekawskich kolegów ze szkoły odpowiadała półsłówkami, a kiedy przez dłuższy czas nic nie mogli z niej wyciągnąć, znudzili się wreszcie. Wtedy pojawił się Sampsa. Od początku chodził do liceum Lumikki. Przemierzał te same korytarze, siedział w tych samych salach. Lumikki znała go z widzenia, ale był dla niej po prostu jednym z wielu w tłumie. Przysiadał się do niej na stołówce. Podchodził przed lekcjami, żeby pogadać, i wracał ze szkoły tą samą trasą co ona. Aż do Rynku Głównego. Zachowywał się, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie. Sampsa nie wdzierał się na siłę w życie Lumikki, nie naciskał na nią i nie przytłaczał jej. Jeżeli zauważył, że kończyła się naturalna okazja do rozmowy, nie próbował jej sztucznie przedłużać. Nie obrażał się z powodu niekiedy niesympatycznych odpowiedzi Lumikki. Po prostu rozmawiał z nią, patrzył na nią przyjaźnie i otwarcie, był obecny i potrafił odejść, zanim atmosfera stała się nie do zniesienia. Wszystkie działania Sampsy mówiły: niczego od ciebie nie oczekuję. Niczego od ciebie nie wymagam. Bądź taka, jaka jesteś. Jest mi po prostu miło w twoim towarzystwie. Moje poczucie wartości nie zależy od tego, czy się do mnie uśmiechniesz, ale nie miałbym nic przeciwko, gdybyś to zrobiła. Stopniowo Lumikki zauważyła, że nie może się doczekać, kiedy zobaczy Sampsę. Ogarniała ją fala ciepła, kiedy chłopak siadał koło niej i patrzył jej w oczy – szczerze i wesoło. W żołądku Lumikki tańczyły małe, lekkie motyle, kiedy ręka Sampsy natrafiała na jej rękę. Zaczęli się spotykać także wieczorami. Chodzili na długie spacery, do kawiarni, na koncerty. Lumikki czuła się jak piórko poruszane podmuchem ciepłego wiatru, które

przemieszcza się jedynie w chwilach i sytuacjach, które wydają się naturalne i właściwe. Ramię w ramię z Sampsą. Nieco szarpany, ale ciepły pierwszy pocałunek w ciemnościach listopadowego wieczoru. Ręka chłopca, która głaskała jej włosy i plecy, kiedy po raz pierwszy u niej spał. Sampsa był cierpliwy. Nie próbował jej nakłaniać do niczego, na co nie była jeszcze gotowa. A potem pewnej nocy Lumikki była gotowa. I wcale nie zaskoczyło jej, że fizyczna bliskość Sampsy była równie dobra i bezpieczna, jak wszystko inne w jego towarzystwie. Na początku grudnia oficjalnie zostali parą. Lumikki miała wrażenie, że sprawy układają się dokładnie tak jak powinny. Wreszcie się w kimś zakochała. Doszła do siebie po rozstaniu z Liekkim, chociaż zajęło jej to dobry rok. Liekki całkowicie zniknął z życia Lumikki w momencie, kiedy poczuł, że proces fizycznej zmiany płci z dziewczyny w chłopaka będzie trudniejszy i bardziej skomplikowany, niż przypuszczał. Uważał, że nie zniesie wtedy żadnego towarzystwa, nawet ukochanej Lumikki. Jej zaś nie pozostało nic innego, jak tylko pogodzić się z jego decyzją, chociaż nigdy nie była w stanie jej zaakceptować. Ale teraz w jej kuchni był Sampsa, który przygotowywał kakao, nucąc sobie pod nosem, podczas gdy ona miała ochotę wycałować każdy kręg jego kręgosłupa. Życie było tutaj. Życie było dobre. Nie przeszkadzał jej nawet deszcz ze śniegiem uderzający w okna tak mocno, jakby ktoś walił w szyby, próbując się wedrzeć do środka.

2 Był sobie klucz. Metalowy, mieszczący się w dłoni. Jego główkę zręcznie uformowano w kształt serca. Odlano go w roku 1898. Wtedy powstał też kuferek z zamkiem, do którego klucz pasował. Przez lata powierzchnia klucza zrobiła się błyszcząca pod wpływem dotyku ludzkich rąk. Jako pierwszy trzymał go kowal, kiedy go odlewał. Potem trafił w ręce pierwszego właściciela kuferka. Ten ktoś miał siedmioro dzieci i wszystkie po kolei trzymały klucz. Dotknięto go wtedy tyle razy, że nie można było na nim odróżnić poszczególnych odcisków palców. Po raz ostatni klucz trzymano w rękach ponad piętnaście lat temu. Podawało go sobie wiele razy na przemian dwoje ludzi. W ich dłoniach wydawał się o wiele cięższy. A kiedy przekręcali go w zamku, czuli się, jakby ktoś przekręcał ząbkowany, ostry nóż w ich sercach. Kiedy klucza dotknięto po raz ostatni, spadły na niego słone łzy. A potem go schowano. Leżał w ukryciu nieużywany, z roku na rok coraz bardziej poszarzały i pokryty kurzem. Ale nie zapomniano o nim. Na świecie było dwoje ludzi, którzy myśleli o kluczu codziennie. Odlano go w ich umysłach i piekł ich jak rozgrzane do czerwoności żelazo. Jeżeli byliby w stanie swoimi myślami zapalić w kluczu światło, bijąca z niego poświata zdradzałaby kryjówkę już z odległości kilometra. Był sobie raz klucz, który leżał w ukryciu. Lecz podobnie jak w baśniach, w prawdziwym życiu wszystko, co schowane, chce zostać odnalezione. Klucz czekał, by ktoś znów wziął go do ręki i otworzył nim kuferek. Czekał cierpliwie, w miejscu, w milczeniu. Już wkrótce miał nadejść jego czas.

3 To był las Lumikki. Czarne gałęzie były jak cienie, czarne cienie były jak gałęzie. Korzenie drzew wiły się po ziemi niczym węże, a potem nurkowały, tworząc pod powierzchnią rozległą, gęstą sieć, w której owijały się jedne wokół drugich. Podziemne żyły różnych drzew splatały się ze sobą i zasysały te same życiodajne soki. Korony rysowały mnóstwem linii mapę z licznymi drogami, biegnącymi w kierunku nieba, tak że światło ledwo mogło się przez ten gąszcz przedostać. Gałęzie były niczym ramiona, pociągnięcia pędzlem i włosy. Jedne cienkie jak papier, delikatne, inne grube, mocne i piękne. Las stanowił grę cieni, taniec szarego światła i mgiełki, mieszaninę cichych szeptów i westchnień, które sprawiały, że jeżyły się włoski na rękach. Wszystkie cienie, zwierzęta ze snów, cicho skradające się bestie, stwory mieszkające w ciemnościach gorąco witały tu Lumikki. Znów była wśród swoich. Ciemność osiadała dookoła Lumikki i w jej wnętrzu, jednocześnie znajoma i obca. Ona zaś biegła przez las coraz bardziej wolna. Oddychała głęboko. Wstążki przytrzymujące jej włosy opadły, warkocze rozplotły się, leśny wiatr wlatywał jej we włosy i układał je na własny sposób. W kosmyki wpadały gałęzie i liście. Jedwabna suknia rozdarła się. Na skórze powstały zadrapania. Czuła zapach błota i butwiejących liści. Jej wzrok wyostrzył się i widziała najmniejsze ruchy cieni. Na rękach miała krew z chwili na chwilę coraz ciemniejszą, aż w końcu czarną. Nie było sensu jej zmywać. Już zawsze pozostanie na rękach Lumikki, ponieważ jest drapieżnikiem, morderczynią. To był las Lumikki. W jego ciemności było miejsce na namiętność i strach, beznadzieję i radość. Jego powietrze napełniało jej płuca siłą. W objęciach lasu nabierała pełni. Stawała się sobą. Była wolna. Lumikki położyła się wśród korzeni i przycisnęła dłonie do mokrej ziemi. Pragnęła stać się częścią drzew, stopić się z nimi, wedrzeć pod powierzchnię razem z korzeniami i dotrzeć do serca ziemi. Las wzdychał i tętnił wokół Lumikki, jakby bił tylko jednym jedynym pulsem. Jej pulsem. – Doskonale! Rytm bicia serca świetnie się sprawdza i jest idealnym zakończeniem tej sceny. Głos Tinki sprawił, że Lumikki ocknęła się i usiadła na podeście. Miała wrażenie, że właśnie obudziła się z głębokiego snu. Ten fragment sztuki zawsze tak na nią działał. Za bardzo wczuwała się w rolę i na chwilę zapominała, że jest na scenie w małej, licealnej sali na próbie przedstawienia pod tytułem Czarne jabłko. Wciąż nie była przekonana, czy udział w tym przedsięwzięciu był dobrym pomysłem. To Sampsa ją do tego namówił. – No weź, nowa interpretacja baśni o twojej imienniczce Królewnie Śnieżce! Nie możesz tego przegapić. Ta rola jest stworzona dla ciebie – powiedział Sampsa i uśmiechnął się tak szczerze i wesoło, że Lumikki była gotowa zrobić dla niego wszystko. A przynajmniej wystąpić w przedstawieniu, chociaż myśl, że miała zagrać swoją imienniczkę, była męcząca, natrętna i nieprzyjemna. Jednak autorka scenariusza Czarnego jabłka i zarazem reżyser przedstawienia Tinka przekonała Lumikki już na pierwszych

próbach, że tekst jest doskonały i wyjdzie im z tego wspaniałe widowisko. Tinka chodziła do liceum artystycznego dopiero od września, ale miała dość pewności siebie, by kierować nawet o dwa lata starszymi uczniami. Codziennie inna fryzura i wymyślne stroje sprawiały, że z wyglądu idealnie wpisywała się w stereotyp uczennicy liceum artystycznego. Jednego dnia zdarzało jej się przyjść w tiulowej spódnicy z upiętym fantazyjnie rudym kokiem, drugiego wkładała ciężkie buciory, wytarte dżinsy, obszerną bluzę z kapturem, a włosy związywała w niedbały kucyk, natomiast trzeciego miała na sobie trzyczęściowy garnitur i melonik całkiem zakrywający włosy. Jednak Tinka nie starała się tą zmiennością na siłę wyróżnić ani niczego nie udawała. Była bezpośrednia, twardo stąpała po ziemi, a jej determinacja wzbudzała u Lumikki szacunek. Akcja Czarnego jabłka rozpoczynała się, gdy książę zobaczył leżącą w szklanej trumnie Śnieżkę i zapałał gorącym uczuciem do pięknej, nieruchomej niewiasty. Trumna została przewieziona do jego zamku, ale po drodze jeden z pachołków się potknął, tak że trumna zakołysała się i kawałek zatrutego jabłka wypadł z przełyku królewny. Dzięki temu Śnieżka się obudziła. Do tego miejsca wątek zgadzał się z klasyczną wersją baśni. Jednak w sztuce Tinki wybudzona z trującej śpiączki Lumikki nie była zachwycona rolą narzeczonej księcia. Zdążyła się już przyzwyczaić do lasu, jego cieni i drapieżników. Nie chciała być królową w wielkim pałacu, której usługiwano i która nie miała własnego życia. Książę wielbił jedynie jej piękno i nie interesowało go prawdziwe oblicze Lumikki. Wersja Tinki wykazywała silny związek z ideologią feministyczną, ale nie była nafaszerowana manifestami i kazaniami. Prezentowała skrajne emocje i miała skłaniać do refleksji. Żaden z bohaterów Czarnego jabłka nie był jednoznacznie pozytywnym charakterem. Nawet myśliwy, który próbował uratować Lumikki, postępując w zgodzie z własną wolą. Wszystkie zmysły Lumikki wracały powoli do realnego, otaczającego ją świata. Otrząśnięcie się z finałowej sceny przedstawienia zajmowało jej wiele czasu. Ten hipnotyczny fragment robił wrażenie. Lumikki leżała na ziemi. Światła gasły. Przez moment całą salę wypełniała ciemność, w której odgłos bijącego serca niósł się coraz głośniejszym echem. Chwilę wcześniej Lumikki dowiedziała się o śmierci myśliwego i zabiła księcia ostrym, srebrnym grzebieniem. Potem uciekła z pałacu z powrotem do ukochanego lasu, do ciemności, cieni i drapieżników. Po pierwszej próbie z kompletnymi dekoracjami, z dźwiękiem i ze światłami wszystkim odjęło mowę. Spoglądali tylko po sobie z niedowierzaniem, jakby pytając: czy wy też to czuliście? Czyżbyśmy przez chwilę byli zupełnie gdzie indziej? – Następna próba w poniedziałek wieczorem, przed nami jeszcze dużo roboty. A niektórzy powinni lepiej nauczyć się swoich kwestii, żeby dialogi szły jak po maśle. Aleksi wzruszył ramionami i wyszedł z sali. Sampsa natomiast podszedł do Lumikki i pogłaskał ją po plecach. – Byłaś świetna. Po raz kolejny. – Dzięki – odpowiedziała, sznurując glany. Jej ręce nadal odrobinę się trzęsły. – Do zobaczenia pojutrze. Muszę lecieć, bo już jestem totalnie spóźniony i mama zaraz

dostanie histerii. Pocałował Lumikki w czoło, zarzucił plecak na ramię i wyszedł. Podczas ostatnich kilku scen zdążył zdjąć kostium myśliwego i przygotować się do wyjścia. Jego rodzina miała zwyczaj spotykać się w piątki wieczorem na wspólną kolację. Przyjeżdżali wtedy także dziadkowie Sampsy i ciotka, która mieszkała w Tampere. Ta tradycja trwała już wiele lat i nie było mowy, aby Sampsa mógł się od tego wymigać. Dwa razy zapraszał nawet Lumikki, ale jak do tej pory odmawiała. Myśl, że wszyscy przyglądaliby się jej badawczo i poddawali ocenie, nie należała do przyjemnych. Obiecała jednak przyjść do Sampsy w niedzielę na kawę, kiedy w domu będą tylko jego rodzice i młodsza siostra. Dla niej to i tak nie było proste. Ciemna szkoła była sennie cicha, kiedy Lumikki i Tinka schodziły po schodach do auli lustrzanej. Dziwnie wyglądały puste korytarze, kroki odbijały się echem od ścian. W ciągu dnia kłębili się tutaj uczniowie, a poziom hałasu znacznie przekraczał normy BHP. Tinka na głos analizowała niedociągnięcia w poszczególnych scenach, ale Lumikki nie potrafiła skoncentrować się na jej słowach. Czy udział w przedstawieniu był błędem? Nie podobało jej się, że tak bardzo wczuwa się w rolę, że całkowicie zapomina o otaczającej ją rzeczywistości. Nie grała biegnącej lasem Śnieżki. Ona była biegnącą lasem Śnieżką. Czuła i wdychała krew na swoich rękach. Ten puls był jej pulsem. Nie była przyzwyczajona do takiej utraty samokontroli i napawało ją to strachem. Tinka zauważyła, że Lumikki nie jest zbyt rozmowna, i kurtki zakładały już w ciszy. Lumikki owinęła szyję ogromnym, wełnianym szalem w kolorze czerwonym, który zrobiła dla niej Elisa. Mimo że dziewczyna wyprowadziła się z Tampere, wciąż utrzymywały kontakt. Szal Elisa przesłała pocztą. A jeszcze zeszłej zimy Lumikki nie przypuszczała nawet, że ta dziewczyna zostanie jej przyjaciółką. Na zewnątrz padały duże, puszyste płatki śniegu, które roztapiały się, gdy tylko dotknęły czarnej ziemi. Nie było nadziei, że grudzień już teraz stanie się biały. – Nawet jeżeli część tej imprezy jest jeszcze w powijakach, to ty nie. Jesteś zabójcza – odezwała się Tinka, kiedy schodziły na dziedziniec szkoły. A potem pomachała ręką i pomaszerowała w przeciwnym niż Lumikki kierunku. Zrobiła to tak szybko, że Lumikki nie zdążyła jej nawet pożegnać. Glanami rozgniatała błoto, kiedy szła ulicą Hämeenkatu. Nieco dalej widziała przed sobą idących chodnikiem nauczycieli psychologii i matematyki ze swojego liceum, którzy także wyszli ze szkoły dopiero teraz. Pedagodzy pracowali o tej porze roku do późna, po lekcjach sprawdzając jeszcze klasówki i eseje. Część nie chciała zabierać pracy do domu i wolała zostawać w szkole do wieczora. W pewnym sensie dziwnie było ich widzieć poza szkołą, kiedy rozmawiali i śmiali się swobodnie. Lumikki cieszyła się, że jest daleko za nimi i nie rozróżnia poszczególnych słów. Uważała, że im mniej wie o ich życiu prywatnym, tym lepiej dla niej. Podświetlony kościół Aleksandra z czerwonej cegły wznosił się trwały i bezpiecznie znajomy. Panowała taka ciemność, że z chodnika nie było widać nielicznych starych płyt nagrobnych znajdujących się w przykościelnym parku. Na tle czarnych gałęzi drzew wielkie płatki śniegu przypominały pióra. Pióra, które wypadły ze skrzydeł aniołów. Lumikki wcisnęła dłonie głębiej do kieszeni kurtki i przyspieszyła kroku. Jednak w lewej kieszeni coś dziwnie zaszeleściło, coś, czego wcześniej tam nie było.

Lumikki wyjęła złożoną dwa razy na pół białą kartkę formatu A4. Powoli ją rozprostowała. Widniał na niej krótki, napisany na komputerze list. Zatrzymała się pod latarnią, żeby go przeczytać. Moja Lumikki, książę Cię nie zna. Ani w przedstawieniu, ani w prawdziwym życiu. Ogląda tylko otaczającą Cię skorupę. Widzi tylko część Ciebie. Ja zaglądam głębiej, przenikam Twoją duszę. Masz krew na rękach, moja Lumikki. Wiesz o tym. I ja o tym wiem. Widzę każdy Twój ruch. Jeszcze się odezwę. I wiedz, że jeżeli opowiesz komukolwiek o moich wiadomościach, choćby jednej osobie, popłynie mnóstwo krwi. Nikt nie przeżyje premiery przedstawienia. Z wyrazami miłości, Twój wielbiciel Cień Lumikki z furią wciągnęła powietrze do płuc i podniosła wzrok znad listu. Kątem oka spostrzegła, jak coś zafalowało na skraju jej pola widzenia. Coś czarnego. Ale kiedy spojrzała w tamtą stronę, nie zobaczyła nic oprócz długich, ponurych cieni drzew.

4 Alla kvällar lät prinsessan smeka sig. Men den som smeker stillar blott sin egen hunger och hennes längtan var en skygg mimosa, en storögd saga inför verkligheten. Nya smekningar fyllde hennes hjärta med bitter sötma och hennes kropp med is, men hennes hjärta ville ännu mer. Prinsessan kände kroppar, men hon sökte hjärtan; hon hade aldrig sett ett annat hjärta än sitt eget. Przez wszystkie wieczory księżniczka pozwalała się pieścić. Ale ten, co ją pieścił, zaspokajał jedynie swój własny głód. Jej tęsknota była płochliwą mimozą, wielkooką bajką wobec rzeczywistości. Nowe pieszczoty napełniały jej serce gorzką słodyczą, jej ciało – lodem, lecz jej serce pragnęło wciąż więcej. Księżniczka poznawała ciała, szukała jednak serca; nie widziała nigdy innego serca niż własne.1 Lumikki czytała sobie po cichu wiersz Księżniczka. Uspokajał ją. Już tyle razy czytała wydany pośmiertnie tomik Edith Södergran Kraj, którego nie ma, że w zasadzie każdy utwór znała na pamięć. A przynajmniej widząc pierwsze słowa, potrafiła każdy z nich dokończyć. Znajome wiersze były jak mantra. Ich kojące właściwości opierały się na tym, że słowa przepływały w idealnej kolejności, bez niespodzianek i zmian. Po przeczytaniu listu Lumikki nie potrafiła pójść prosto do domu. Czy ktoś naprawdę śledził każdy jej krok? Starała się nie dopuszczać do siebie strachu. Najprawdopodobniej wiadomość była głupim dowcipem. Czarnym humorem. Jakąś gierką. Ktoś śmiał się w tej chwili, będąc przekonanym, że bardzo ją wystraszył, a wkrótce zdradzi jej prawdę. Dała się nabrać. A jeżeli list był na serio? Jeśli to naprawdę był jakiś prześladowca, w dodatku gotów posunąć się do rozlewu krwi? Nie mogła zignorować listu, to byłoby zbyt ryzykowne. W jej życiu wydarzyło się już naprawdę wiele i nie miała wątpliwości, że natura człowieka wykazuje skłonność do złych czynów. W szkole podstawowej przez lata była brutalnie dręczona, całkiem niedawno na własne oczy przekonała się, do jakiego okrucieństwa zdolni są ludzie zamieszani w międzynarodowy przemysł narkotykowy. Latem w Pradze widziała, jak jeden człowiek, przywódca sekty, podporządkował sobie grupę ludzi i niemal doprowadził do zbiorowego samobójstwa. Jeszcze tylko brakowało mi jakiegoś szalonego stalkera, uśmiechnęła się gorzko Lumikki. Głosy wokół niej brzmiały przyjemnie cicho. Spokojne kroki, szelest przewracanych kartek, przytłumione rozmowy, z których nie można było nic zrozumieć. Lumikki wiedziała, że jeżeli stanęłaby przy podstawie któregoś ze wznoszących się pod sufit łuków

konstrukcyjnych, mogłaby usłyszeć, o czym dyskutują ludzie po drugiej stronie, chociaż dźwięk nie rozchodził się na tę odległość. Tak Reima i Raili Pietilowie zaprojektowali Metso, Główną Bibliotekę Miejską. Ale Lumikki nie chciała w tej chwili słyszeć żadnych prywatnych rozmów. Pragnęła pobyć w bibliotece pod osłoną znanych, bezpiecznych szmerów, wśród ludzi, a jednak samotnie, uspokoić się i nabrać odwagi, żeby iść do domu. To dlatego zboczyła z drogi przy kościele i poszła do odległego o dwie minuty piechotą Metso. Lumikki lubiła zarówno wnętrze, jak i fasadę pękatego budynku. Między regałami było dość miejsca na swobodną przechadzkę, ale w razie potrzeby można się było tutaj ukryć. W bibliotece znajdowały się okrągłe stoły i ustronne miejsca, w których nikt nie przeszkadzał. Lumikki miała ochotę wysłać Sampsie wiadomość, żeby po kolacji przyszedł do niej na noc. Nieważne, jak późno. Ale nigdy wcześniej o nic takiego go nie prosiła, więc na pewno bardzo by się dziwił. Lumikki musiałaby kłamać, a tego akurat nie chciała. Nie, Lumikki nie miała innego wyjścia, jak wytrzymać ten wieczór i noc samotnie. A potem jak najszybciej ustalić, kto podrzucił jej list do kieszeni kurtki. To również musiała zrobić sama. Lumikki sądziła, że już nigdy nie będzie tak samotna jak wcześniej. Ale myliła się. Nagle poczuła, jak znajoma pustka i nicość rozlewają się w jej wnętrzu. Ostatecznie zawsze zostawała sama. Wpatrywała się w strofy wiersza, jednak nie miała sił, by czytać. W tej samej chwili otoczył ją głęboki, cierpki zapach lasu iglastego i ciepła ręka pogłaskała ją delikatnie po szyi. – Edith Södergran. Czy to przypadkiem nie jest tak trochę nasz wspólny tomik? Lumikki wiedziała, jeszcze zanim obejrzała się przez ramię. Była pewna, zanim usłyszała głos i słowa. Znała ten zapach i dotyk. Liekki. Chłopak, którego imię po fińsku oznacza „płomień”. Stał bokiem za Lumikki. Uśmiechał się. Prawdziwy. Chyba jeszcze bardziej przypominał chłopca niż półtora roku temu, włosy miał krótsze, jaśniejsze, z jego postawy emanowały nowy spokój i pewność siebie, ale poza tym nic się nie zmienił. Lodowato niebieskie oczy pozostały takie same i Lumikki zatonęła w nich na moment, jakby rozbiła cieniusieńką warstwę lodu i zanurkowała w przerębli. Zalała ją fala emocji. Chciała paść Liekkiemu w objęcia, przylgnąć do niego tak mocno, jak to możliwe, opowiedzieć wszystko o liście i strachu, i tym, co stało się ponad rok temu, i wszystkich tęsknotach, pragnieniach, snach oraz czarnych myślach. Chciała poprosić Liekkiego, by ją ochronił, uratował od samotności i zła. Pragnęła zabrać go do siebie do domu, ściągnąć z niego ubranie, ściągnąć z siebie ubranie, rzucić je bezładnie na podłogę w przedpokoju, całować, całować, całować, przycisnąć każdy centymetr wygłodniałej skóry do jego skóry, rozpalać się coraz goręcej, coraz mocniej, zapomnieć się, zapomnieć o całym świecie, zapomnieć, że ich dwoje to różne byty, bo w objęciach byli zjednoczeni, tak ze sobą zlani, że nie było granic, a Lumikki chciała płonąć, płonąć, płonąć, przez jedną chwilę być tylko ogniem. Przełknęła ślinę. Drżała. Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. – Miło znów się spotkać po tak długim czasie. Może pójdziemy na kawę? Chyba że się spieszysz? – zapytał Liekki jakby nigdy nic.

– Nie – wykrztusiła Lumikki. – Świetnie. To co, kawiarnia na górze? – Nie, miałam na myśli, że nie pójdziemy na kawę. Liekki popatrzył na nią nieco zdezorientowany, ale zaraz uśmiechnął się znacząco. – Możemy zrobić coś innego. Lumikki odstawiła drżącymi rękami tomik poezji na półkę i wcisnęła czapkę na głowę. – Nie możemy. Spieszę się. Nie mogę się z tobą widzieć. W tej chwili. Lumikki zdawała sobie sprawę, że wypowiada te słowa z przerwami, dysząc. – Okej. No to innym razem. Masz ten sam numer telefonu? Zadzwonię do ciebie albo napiszę. Głos Liekkiego brzmiał ciepło i spokojnie. Nie rób tego, chciała powiedzieć Lumikki. Tak chciała. A jednocześnie nie chciała. – Muszę już iść. Na razie. Pragnęła wybiec z biblioteki jak najszybciej i znaleźć się możliwie jak najdalej od Liekkiego. Zmusiła się jednak do marszu. Szła energicznie, lecz spokojnie. Nie oglądała się za siebie. Dopiero kiedy ochłonęła na świeżym powietrzu, dotarło do niej, że powinna oczywiście powiedzieć Liekkiemu, że ma chłopaka. Nie zrobiła tego, ponieważ zanurkowawszy w paląco lodowatej wodzie jego oczu, na chwilę zupełnie o tym zapomniała.

Kocham Cię. Łatwo to powiedzieć, trudniej naprawdę poczuć. Ale ja to czuję. Oddycham tymi słowami i one stają się częścią mnie. Powiem je Tobie i wtedy staną się także częścią Ciebie. Moja miłość przeniesie się na Ciebie. I sprawi, że będziesz błyszczeć jeszcze piękniejsza, mocniejsza i bardziej promienna. Dzięki mnie będziesz jaśniejsza niż najjaśniejsza gwiazda na niebie. Cała będziesz moja. Tak jak było Ci pisane. Ponieważ to jest Twoje i moje przeznaczenie.

9 grudnia SOBOTA

5 Siostra, siostra, siostra, siostra. To jedno słowo kołatało się w głowie Lumikki za każdym razem, kiedy odwiedzała rodziców w Riihimäki. Jednak nigdy nie chciało jej przejść przez usta. Mama zrobiła na obiad lazanie z kozim serem, jedno z jej ulubionych dań, ale tym razem potrawa wydawała się bez smaku. Lumikki czuła się, jakby ktoś wyłączył jej w głowie ośrodek odpowiedzialny za odczuwanie przyjemności. Jedzenie stanowiło jedynie niezbędne paliwo. Nawet na kawę nie miała ochoty. Domyślała się, że to z powodu listu. Była przekonana, że ktoś tylko zabawia się jej kosztem. Jednak wiadomość dręczyła ją i nie dawała o sobie zapomnieć. Sprawiała, że kolory blakły, świat szarzał, a smaki traciły wyrazistość. Gdyby tylko zdołała ustalić, kto był nadawcą, zemściłaby się w cywilizowany, aczkolwiek bezlitosny sposób. W dodatku odwiedziny u rodziców przypomniały jej, że wciąż nie wiedziała, czy naprawdę miała kiedyś siostrę. Wspomnienia, które odżyły latem w Pradze dzięki kłamstwom Lenki, wydawały się tak bardzo prawdziwe. Lumikki była wtedy przekonana o istnieniu siostry. Jednak po powrocie do Finlandii przestała być tego pewna. Myślała, że jak tylko dotrze do domu, zażąda od rodziców natychmiastowych wyjaśnień, ale tak się nie stało. Kiedy Lumikki opowiadała mamie i tacie o Lence, nie napomknęła o tym, że dziewczyna na początku podawała się za jej siostrę. Jesienią wymieniła z nią kilka e-maili. Lenka zaczęła się samodzielnie uczyć matematyki, chemii i biologii. Chciała studiować medycynę. Wspomniała też, że nie wyprowadziła się od Jiřiego, ponieważ wspólne mieszkanie odpowiadało im obojgu.Jiři dostał pracę w lokalnej gazecie. Lumikki odniosła wrażenie, że odkąd razem z Jiřim uratowali Lenkę z płonącego budynku, mężczyzna pragnął się o nią zatroszczyć. To była dobra wiadomość. Czasem Lenka podpisywała swoje wiadomości jako „Twoja duchowa siostra”. Słowo „siostra” wypełniało myśli Lumikki. Jednak nie wypowiadała go na głos. Dlaczego? Czy nie byłoby prościej zwyczajnie o tym porozmawiać? Lumikki nie wiedziała, co ją przed tym powstrzymuje. Może wynikało to z troski i powagi rodziców, z tego, jak ciepło i z jak wielką miłością traktowali ją, odkąd wróciła z Pragi? Lumikki czuła, że przesłuchanie byłoby nie na miejscu. Wycieczka taty do Pragi sprzed lat była całkowicie przypadkowa i najwyraźniej nie miała żadnego związku z tym, co podejrzewała Lumikki, dlatego też nie podejmowała więcej tego tematu. Prawdę mówiąc, cieszyło ją to ciepło. Nie chciała go zniszczyć, pytając o coś, co mogło być jedynie jej urojeniem. Człowiek potrafi chyba wymyślić wspomnienia, jeżeli tylko bardzo tego chce. Dni zmieniały się w tygodnie, potem w miesiące. W końcu Lumikki stwierdziła, że zaprzepaściła szansę na poruszenie tego tematu. Powiew troski ze strony rodziców ustał i wszyscy troje wrócili do swoich starych ról. Rozmawiali o zwykłych sprawach, utrzymywali ze sobą tylko niezbędne dla zachowania pozorów normalności minimum kontaktu i starali się unikać krępujących chwil milczenia, których przy okazji na przykład

sobotniego obiadu zdarzało się mnóstwo. – Może chcesz dokładkę? – zapytała matka, zapełniając jeden moment ciszy. – Nie, dziękuję – odpowiedziała Lumikki. – Mogę obejrzeć stare zdjęcia? – Znowu? – Ojciec się zdziwił. – Nie mamy nic oprócz tego, co już widziałaś. – Pomyślałam, że mogłabym coś z nich zrobić na plastyce – wytłumaczyła. – Nastawię kawę – powiedziała matka i zaczęła zbierać talerze nieco przesadnie energicznymi ruchami. Lumikki usadowiła się z albumem na kanapie w salonie i powoli przewracała strony. Wszystkie fotografie znała na pamięć. Oglądała je już wiele razy, szczególnie tej jesieni. Szukała na nich jakiegoś klucza. Było tam zdjęcie ślubne rodziców, trochę fotografii z domku letniskowego na Wyspach Alandzkich, dwa nieostre ujęcia ich domu w Port Arthur w Turku, z którego przeprowadzili się do Riihimäki, kiedy Lumikki miała cztery lata. Dom pamiętała jak przez mgłę – dwupiętrowy, idylliczny, drewniany. Dziwne, że zamienili go na takie tanie mieszkanie. Za cenę tamtego można było kupić nowy, duży dom w Riihimäki. Najwyraźniej istniały jakieś kwestie finansowe, o których Lumikki nigdy nie mówiono. – Dlaczego wyprowadziliśmy się z Turku? – zapytała. Zatopiony w lekturze gazety ojciec ocknął się i podrapał w czoło. – Z powodu pracy. Lumikki uznała, że to dziwny argument. Tata zawsze dużo jeździł, najczęściej do Helsinek. Mamie natomiast, która była bibliotekarką, chyba łatwiej byłoby znaleźć zajęcie w Turku niż w Riihimäki. Ale Lumikki wolała już o nic nie pytać. Dziwiła ją też tak mała liczba zdjęć. Miała wrażenie, że z każdego roku jej życia pozostały tylko po dwie fotografie, i to nie najlepszej jakości. Nie to, żeby spodziewała się setek ujęć z okresu niemowlęctwa. Dopiero ostatnio pojawiła się moda, aby uwieczniać nowo narodzone dzieci na tysiącach ujęć. Jednak taka garstka zdjęć budziła podejrzenia. Lumikki widziała w domach rówieśników całe albumy wypełnione fotografiami z dzieciństwa, o wiele grubsze. Może ojciec i matka nigdy nie interesowali się fotografią. A może po prostu nie chcieli fotografować Lumikki. Jedno zdjęcie przykuło uwagę Lumikki na dłużej. Miała na nim siedem lat. Siedziała przed szkołą. Była zima. Przypomniała sobie, jak matka koniecznie chciała jej zrobić zdjęcie przy okazji odprowadzania na lekcje. – No uśmiechnij się choć trochę! – zachęcała córkę. Jednak na fotografii Lumikki patrzy w obiektyw poważna, bez cienia uśmiechu. Po prostu na szkolnym dziedzińcu nie było jej wesoło. Tej zimy zaczęło się jej dręczenie w szkole i Lumikki nienawidziła każdego dnia, kiedy musiała tam iść. Patrzyła na zdjęcie i wiedziała, że za buntowniczym spojrzeniem krył się przejmujący strach. Lumikki nie chciała, żeby to spojrzenie jeszcze kiedykolwiek zagościło w jej oczach. Jednak ostatnio zbyt często widywała je w lustrze. Zamknęła album. Dzisiaj nie powie jej już nic nowego. Nie zdradzi tajemnic ukrytych w przeszłości. Po kawie matka zapytała Lumikki: – Zostaniesz na saunę? Pytanie padło raczej z grzeczności niż jako szczere zaproszenie. Po prostu wypadało je

zadać. – Nie. Mam dużo zadane – odpowiedziała Lumikki, dokładnie tak, jak tego od niej oczekiwano. Po drodze na stację Lumikki mijała swoją starą szkołę. Widok budynku i dziedzińca sprawiał zawsze, że w ustach czuła smak żelaza. To tu musiała znosić najgorszą przemoc i upokorzenie. Uderzenia i krzyki. Izolację. Kłamstwa, przez które przychodziła do szkoły spóźniona, przynosiła nie ten strój na WF, odrabiała nie te zadania. Starała się uważać i wierzyć tylko w to, co usłyszała bezpośrednio od nauczycieli. Mimo to wiele razy ją oszukano. Łatwo było fałszować wiadomości i wciągać innych w intrygi. Równie okropne było wspomnienie tego, jak w końcu przeciwstawiła się swoim prześladowczyniom, Annie-Sofii i Vanessie, i rozpoczęła fizyczną walkę. Wściekłość. Utrata kontroli. Chęć odebrania im życia. Potem Lumikki sama już nie wiedziała, czy bardziej boi się dręczycielek, czy samej siebie. Przerażało ją prag-nienie, by wydrzeć z drugiego człowieka ducha tylko po to, żeby zakończyć własne piekło. Lumikki nie była dumna ze swoich emocji, ale też nie próbowała się ich wypierać. Dlatego chciała nauczyć się samokontroli i opanowania. Nie zamierzała już nigdy dać sobie wejść na głowę ani działać pod wpływem nienawiści. I tego Lumikki starała się w życiu trzymać. Choć nie zawsze przychodziło jej to z łatwością. Niewiele jasnych wspomnień wiązało się z Riihimäki. Jednym z nich był teatr miejski, gdzie jako dziewięciolatka oglądała spektakl. Tytuł przedstawienia wyleciał jej z głowy, ale to nie miało znaczenia. Uwielbiała zapach na widowni, cichnące szepty i tę krótką chwilę, gdy gasły światła, a przedstawienie jeszcze się nie zaczęło. Podniecenie i oczekiwanie, kiedy nic nie jest pewne i wszystko możliwe. Siedziała w pierwszym rzędzie i musiała odchylać głowę do tyłu, żeby wszystko dobrze widzieć. Aktorzy byli bardzo blisko. Widziała najdrobniejsze zmiany w ich spojrzeniach. Pamiętała, że jedna ciemnowłosa aktorka tańczyła, skakała i biegała bez najmniejszego trudu, z wyjątkową lekkością. Rąbek jej niebieskozielonej spódnicy falował niczym morze. Kiedy znalazła się przy krawędzi sceny, Lumikki zauważyła, że wystające spod spódnicy kolano jest owinięte bandażem elastycznym. Od tej chwili Lumikki jeszcze uważniej obserwowała twarz aktorki. Pod oszałamiającym uśmiechem, dźwięcznym śmiechem i potokiem słów zauważyła cień bólu. Każdemu podskokowi czy tanecznemu krokowi towarzyszył grymas, tak delikatny, że ktoś, kto siedział choć odrobinę dalej, nie mógł go zauważyć. Jednak Lumikki widziała, jak oczy aktorki co rusz na sekundę zasnuwała mgiełka. Wpatrywała się w kobietę jak zaczarowana. Zapomniała o reszcie programu. Fabuła już jej nie ciekawiła. Patrzyła, jak mienią się szare oczy aktorki, i myślała, że tak przecież też się zdarza. Można założyć maskę, pod którą inni nic nie zobaczą. Ból można ukryć. Radosny taniec i śmiech wypełniający scenę niczym kwitnąca jabłoń stał się dla Lumikki symbolem ukrytej siły i mocy. Pomyślała, że w przyszłości chce być taka jak ta aktorka. Mogłaby wybrać rolę i wejść na scenę lub pozostać na widowni. Mogłaby być, kimkolwiek zechce. Z okna pociągu wydawało się, że w grudniowe popołudnie ściemnia się jeszcze szybciej

niż zazwyczaj. Było szaro. Tak jak przez cały październik, listopad i początek grudnia. Nie padał śnieg z deszczem, lecz mżyło. Ziemia była czarna. Nagie gałęzie drzew były czarne. W oknie odbijała się Lumikki. Jej oczy także wydawały się czarne. Za Toijala Lumikki poszła do toalety. Wolała nie czekać do domu, chociaż nie było już daleko. Kiedy wróciła na swoje miejsce, na siedzeniu znalazła złożony na pół arkusz papieru A4. Rozejrzała się dookoła. Była sama w wagonie. Pociąg właśnie stanął w Lempäälä. Rozłożyła kartkę i poczuła, że ręce jej drżą. Moja Lumikki, wiem, jak Ci ciężko, kiedy mijasz ten budynek. Wiem, czego tam doświadczyłaś. Czuję z tego powodu niepowstrzymaną wściekłość. Gdybyś tylko zapragnęła, mógłbym zadać im cierpienie. Gdybyś chciała, mógłbym malować mury ich krwią. Mógłbym dokończyć Twoje dzieło – uprawnioną zemstę. Powiedz tylko słowo, a to zrobię. Znam ich imiona. To Anna-Sofia i Vanessa. Nie myśl, że rzucam słowa na wiatr. A skoro mowa o imionach, znam jeszcze kilka. Ty jesteś jak Śnieżka, ale czy pamiętasz, że kiedyś była też dziewczynka podobna do Ruusunen, Śpiącej Królewny? Zastanów się. Na pewno przypomnisz sobie jej imię. Pamiętasz je, w przeciwieństwie do wielu innych rzeczy. Nie odstępuję Cię na krok. Twój Cień Lumikki poczuła, że ją mdli. Ktokolwiek podrzucił ten list, na pewno wysiadł z pociągu w Lempäälä. Prześladowca idealnie to wszystko zorganizował. Brzydziła ją myśl, że autor śledził ją aż do Riihimäki, pilnował, kiedy będzie wracać do domu, i czekał, aż pójdzie do toalety. Wszystko tylko po to, żeby podrzucić jej anonimową wiadomość. To nie był żart. Nikt nie miał pojęcia o rzeczach, o których była mowa w liście. O pewnych sprawach Lumikki nigdy nikomu nie powiedziała. Na przykład o imionach szkolnych dręczycielek. Ręce trzęsły jej się tak bardzo, że ledwo utrzymywała w nich komórkę. Na szczęście Sampsa odebrał natychmiast. – Spotkamy się jeszcze dzisiaj? – spytała Lumikki, starając się nadać głosowi beztroski ton. – Nie. Lumikki przełknęła ślinę. – Dlaczego nie? – Mam dzisiaj wieczorem próbę z zespołem, a teraz muszę wypełnić ważną misję, czyli kupić ci prezent gwiazdkowy. – Sampsa roześmiał się. – Musisz wytrzymać do jutra. – Okej. Lumikki mogłaby przedłużać tę rozmowę w nieskończoność, byle tylko trzymać się

ciepłego, bezpiecznego głosu Sampsy. Nie miała odwagi powiedzieć nic, czym mogłaby zdradzić, że coś jest nie w porządku. Przez chwilę mówiła więc po trochu o tym i o owym, opowiadała o planach urlopowych rodziców i remoncie. Taka gadka szmatka, w którą nigdy nie chciało jej się bawić. Ale Sampsa się spieszył i wkrótce komórka w ręce Lumikki ucichła. Dziewczyna przyglądała się swojemu odbiciu w szybie. W oczach widziała ten sam strach, który towarzyszył jej, gdy miała siedem lat.

6 Wszystkie uderzenia, ciosy i kopniaki powinny trafiać przeciwnika, istotnie osłabiając jego zdolność do walki. Wykonywanie niepełnych ruchów nie ma sensu. Traci się na nie siłę, a nie pomagają w zwyciężeniu wroga. Lumikki zacisnęła dłonie w pięści. Lewy, lewy, prawy. Prawy, prawy, lewy. Pamiętaj o uniku. Cały czas się ruszaj. Jak to się dzieje, że z nosa zaczyna lecieć krew, kiedy uderzy w niego pięść. Jak łamie się kość jarzmowa. Kiedy wymierzyć porządnego kopniaka. Nogi uginają się pod przeciwnikiem. Upada. Jest zdany na twoją łaskę. Nagle Lumikki poczuła, że już nie może. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Inni kontynuowali zajęcia z combatu przy akompaniamencie łoskoczącej muzyki i krzykliwych instrukcji trenerki, ale Lumikki nie potrafiła dłużej wymierzać ciosów w stronę wyimaginowanego przeciwnika. Oczywiście to były tylko zajęcia w grupie, gimnastyka urozmaicona elementami sztuk walki, ale akurat w tej chwili wydawały się zbyt realne. Lumikki miała przed oczami Annę-Sofię i Vanessę, które leżały w śnieżnej zaspie skatowane niemal na śmierć. Nie, nic takiego nie miało miejsca, to była tylko jej wyobraźnia. Czy Cień miał rację? Czy wciąż pragnęła zemsty na swoich prześladowczyniach? Lumikki miała nadzieję, że ćwiczenia oderwą ją od myśli o listach, ale tak się nie stało. Muzyka łomotała na sali gimnastycznej. W powietrzu czuć było pot. Niektórzy rzucali w stronę Lumikki poirytowane spojrzenia, kiedy tak stała bez ruchu na środku sali, wspierając ręce na kolanach. Zejdź nam z drogi, mówiły ich miny. Gdy Lumikki odzyskała wreszcie czucie w nogach, slalomem ruszyła w kierunku wyjścia. Nawet nie próbowała przepraszać, gdy wpadała na wymachujące rękami i kopiące powietrze dziewczyny. W szatni najpierw poszła do toalety. Ledwo zdążyła zamknąć drzwi i podnieść klapę, kiedy poczuła w ustach pierwszą falę mdłości. Mocno trzymała się krawędzi toalety, zwracając dwa kawałki lazanii z kozim serem. Jej całe ciało drżało. Nie pamiętała, kiedy ostatnio zdarzyło jej się wymiotować. Czuła się tak strasznie, jak kiedyś przed laty. Pod prysznicem nikogo nie było. W oddali wciąż leciał podkład do combatu. Udział w zajęciach okazał się kiepskim pomysłem. Trzeba było wymyślić coś lepszego, żeby zająć umysł. Lumikki jeszcze długo stała pod strumieniem ciepłej wody, chociaż mydło i szampon już dawno spłynęły z włosów i ciała. Dotyk wody był pieszczotą. Był jak objęcia, w których można się na moment schronić. Last Christmas I gave you my heart But the very next day you gave it away This year to save me from tears I’ll give it to someone special

Lumikki próbowała zlokalizować głośniki w domu towarowym. Pragnęła rozpalić je swoim spojrzeniem, żeby się popsuły, i tym sposobem położyć kres koszmarowi świątecznych szlagierów. Piosenka grupy Wham! pochodziła z 1984 roku. Lumikki wydawało się, że czas najwyższy, aby pochować ją na cmentarzu upiornych hitów. W domu towarowym mieli jednak na ten temat inne zdanie. Może przeprowadzono badania, które wykazały, że ludzie wydają więcej pieniędzy przy melodii Last Christmas. Zgorzkniałe złamane serce, ból, pragnienie zemsty i myśl, że w tym roku podaruję gwiazdkowy prezent komuś wyjątkowemu, kto będzie umiał to docenić. Coś pięknego. Coś drogiego. Dowiodę mojej miłości, wydając dużo pieniędzy, żeby nikt nie miał wątpliwości co do autentyczności mojego uczucia. A jednocześnie słodka nostalgia, bo zranione serce wciąż bije dla tego, kto je złamał. Now I know what a fool I’ve been But if you kissed me now I know you’d fool me again Lumikki nienawidziła tej piosenki. Nienawidziła świątecznej atmosfery w domach towarowych. Wszystko w brokatowej otoczce, która w zamyśle miała być śniegiem, ale w rzeczywistości przypominała lukier. Święta w domach towarowych to święta z amerykańskich komedii romantycznych, gdzie podczas kilku zimowych dni kondensują się przesłodzone szczęście, miłość i harmonia, które liczą się tylko wtedy, gdy dekoracje i rekwizyty są w porządku. Kominek, jemioła, blask złota, sztuczny śnieg, góra starannie wybranych prezentów, idealna wieczerza wigilijna, mięciutkie skarpetki, ręcznie robiona czekolada, kolędy, zapach cynamonu i imbiru, a wszystko tak wspaniałe, że aż mdli. Taką wizję świąt sprzedawały domy towarowe i Stockmann w Tampere nie był tutaj wyjątkiem. Bożonarodzeniowe zakupy były dla Lumikki udręką. Uważała, że są wyczerpujące, udawane i zupełnie niepotrzebne. Wolała dawać prezenty z potrzeby serca. Niezależnie od okazji. Obdarowywanie się na Gwiazdkę było rytuałem, który należało wypełnić, ponieważ tak wypadało. Lumikki już teraz czuła skrępowanie, jakie będzie towarzyszyć chwili, gdy otrzyma od Sampsy ładny, długo wybierany i przemyślany prezent, a sama da mu capnięty w ostatniej chwili, bezsensowny, bezosobowy podarek. On był stworzony do kupowania i dawania prezentów, Lumikki zdążyła już to zauważyć. Dzięki jego niesamowitemu zmysłowi otrzymała już idealny naszyjnik – prosty, srebrny łańcuszek z małą, czarną, kamienną zawieszką – najwspanialszy na świecie pamiętnik i mitenki, które zakładała zawsze, gdy przez nieszczelne okna do mieszkania wdzierał się zimny powiew. Sampsa miał łatwość wręczania prezentów i nie robił przy tym ceregieli. Dawał je, jak zwykło się dawać najlepsze podarki, nie oczekując żadnej wzajemności. Sprawiał, że obdarowywany nie czuł ciężaru wdzięczności i nie miał poczucia winy. Lumikki bardzo to doceniała, ale wiedziała, że Gwiazdki nie da się uniknąć. Zresztą akurat teraz czuła potrzebę, by na chwilę znaleźć się wśród jaskrawych neonów i usłyszeć męcząco entuzjastyczne piosenki. Wyłączyć wszelkie myśli o listach od prześladowcy. Nie wiedziała, co ma z nimi zrobić, a ponieważ nie mogła znieść bezradności, wolała o całej sprawie zapomnieć. Przynajmniej na moment. Może podświadomość