Salla Simukka
CZERWONE JAK KREW
przełożył Sebastian Musielak
Pewnego razu w środku zimy, gdy z nieba spadały na ziemię miękkie jak
puch płatki śniegu, królowa siedziała przy oknie z czarnego hebanu
i szyła. I gdy tak szyła, patrząc przez okno, ukłuła się igłą w palec. Na
śnieg upadły trzy kropelki krwi. Czerwone plamki wyglądały tak ślicznie
na białym tle, że królowa pomyślała sobie: „Och, gdybym tak miała
dziecko o skórze białej jak śnieg, wargach czerwonych jak krew, włosach
czarnych jak hebanowe drzewo!”.
28 lutego
NIEDZIELA
1
Ziemia skrzyła się bielą. Piętnaście minut wcześniej stary śnieg pokryła warstwa świeżego,
czystego puchu. Piętnaście minut wcześniej jeszcze wszystko było możliwe. Świat wydawał
się piękny, a rysująca się przed nią jaśniejsza przyszłość tchnęła spokojem i wolnością.
Przyszłość, dla której warto podjąć szalone ryzyko, postawić wszystko na jedną kartę
i spróbować się wyrwać raz na zawsze, za pierwszym podejściem.
Piętnaście minut wcześniej prósząca z nieba biel rozścieliła się puszystym dywanem na
brudnym śniegu i wtem przestało padać tak nagle, jak zaczęło, a spomiędzy chmur wyjrzało
słońce. Równie pięknego dnia nie było chyba od początku zimy.
Na tej nieskazitelnej bieli z każdą chwilą przybywało czerwieni. Rozszerzała się,
rozprzestrzeniała i barwiąc po drodze kryształki śniegu, przepływała na kolejne. Trochę
czerwieni prysnęło dalej. Była tak jaskrawa, że gdyby miała głos, musiałaby krzyczeć.
Natalia Smirnowa wpatrywała się w splamiony czerwienią śnieg brązowymi,
niewidzącymi oczami. Nie myślała o niczym. Niczego nie chciała. Niczego się nie bała.
Dziesięć minut wcześniej Natalia chciała tak dużo i bała się tak bardzo, jak jeszcze nigdy
w życiu. Drżącymi dłońmi upychała banknoty do swojej torby, oryginalnego louisa
vuittona. Wytężała słuch, łowiła najmniejszy szmer. Uspokajała samą siebie, tłumaczyła
sobie w duchu, że nie ma się czego bać. Przecież wszystko zaplanowała. Wiedziała jednak,
że nie ma planów całkowicie pewnych. Wystarczył byle podmuch, żeby zawalić wznoszony
od miesięcy domek z kart.
W torebce miała paszport i bilet na samolot do Moskwy. Nic więcej ze sobą nie zabrała.
Na lotnisku w Moskwie spotka się z bratem. Wynajętym samochodem zawiezie ją kilkaset
kilometrów do domku letniskowego, o którego istnieniu wiedziało zaledwie parę osób. Tam
będą już na nią czekać matka i jej trzyletnia córeczka Olga. Natalia nie widziała jej od
ponad roku. Czy dziewczynka ją pamięta? Będą miały dość czasu, aby od nowa się poznać,
bo zaszyją się w daczy przez miesiąc lub dwa. Dopóki Natalia nie uwierzy, że wreszcie jest
bezpieczna. Dopóki o niej w końcu nie zapomną.
Uciszyła w myślach natrętny głos, który uparcie krakał, że nigdy nie zapomną. Nie
pozwolą jej zniknąć. Wmawiała sobie, że nie jest przecież nikim ważnym i bez trudu znajdą
na jej miejsce kogoś innego. Nie opłaci im się szukać.
Od czasu do czasu ludzie przepadali. Razem z forsą. Specyfika branży, skalkulowane
ryzyko, nieuniknione ubytki inwentarza, jak w warzywniaku – owoce się psują i trzeba je
wyrzucać.
Natalia nie liczyła pieniędzy. Upychała po prostu banknoty do torebki, byle więcej.
Trochę się pogniotą, ale co z tego? Zmięte pięćset euro warte jest tyle samo co gładkie. Za
jeden taki papierek można kupić jedzenia na trzy miesiące, a gdy ma się głowę na karku
i węża w kieszeni – nawet na cztery. Pięćset euro może na długo zamknąć człowiekowi usta.
To dla wielu bardzo dobra cena za trzymanie języka za zębami.
Natalia Smirnowa, lat dwadzieścia, leżała na brzuchu z twarzą zanurzoną w lodowatej
bieli. Jej policzki były nieczułe na palący ziąb. Jej odkrytych uszu nie szczypał siarczysty
mróz.
W tym obcym kraju zimne wiosny są,
Natalio, ty marzniesz...
Mężczyzna nucił chrapliwie i fałszował. Natalia nigdy nie lubiła tej piosenki. Zmarznięta
Natalia z fińskiego przeboju była przecież Ukrainką, a ona Rosjanką. Podobało jej się
jednak, że mężczyzna śpiewa dla niej i głaszcze ją po włosach. Starała się nie wsłuchiwać
w słowa. Na szczęście nie było to wcale trudne. Poznała już trochę fiński i dużo więcej
rozumiała, niż sama umiała powiedzieć, ale gdy przestała się wysilać, obce słowa traciły
znaczenie i zlewały się w zwykłe zbitki dźwięków, spływające cicho z ust mężczyzny na jej
nagą szyję.
Pięć minut wcześniej Natalia myślała o innym mężczyźnie i o jego nieporadnych
dłoniach. Czy będzie za nią tęsknił? Może trochę. Odrobinkę. Niedługo, bo naprawdę jej nie
kochał. Gdyby faktycznie kochał, załatwiłby jej sprawy, co tyle razy obiecywał. W końcu
dziewczyna musiała sama wziąć wszystko w swoje ręce.
Dwie minuty wcześniej Natalia z trudem domknęła torbę, która pękała w szwach. Szybko
zatarła ślady swojej obecności i w holu zerknęła jeszcze w lustro. Utlenione włosy, brązowe
oczy, cienkie brwi i jaskrawoczerwone usta. Była blada. Pod oczami kręgi po nieprzespanej
nocy. Pora iść. W ustach czuła smak wolności i lęku. Smak żelaza.
Dwie minuty wcześniej zatrzymała spojrzenie na swoich oczach w lustrze i uniosła
podbródek. Nie może przepuścić takiej okazji. Czemu i ona nie mogłaby czegoś z tego mieć?
Wtedy usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Zamarła. Jedne kroki, potem drugie, i jeszcze
trzecie. Trojka. Do środka weszła trojka. Pozostała jej tylko ucieczka.
Minutę wcześniej Natalia wbiegła do kuchni i dopadła drzwi na zewnątrz. Nie mogła ich
otworzyć trzęsącymi się dłońmi. Jednak jakimś cudem klamka ustąpiła i Natalia wybiegła
na ośnieżony taras, a potem do ogrodu. Kozaki grzęzły w śniegu, ale biegła, nie oglądając
się za siebie. Nic nie słyszała. Zdążyła nawet pomyśleć, że może wyjdzie z tego cało, że jej
się uda, ucieknie i wygra z nimi.
Trzydzieści sekund wcześniej rozległo się tępe mlaśnięcie. Kula wystrzelona z pistoletu
z tłumikiem przeszyła płaszcz Natalii Smirnowej i wbiła się w plecy, otarła o kręgosłup
i rozszarpała wnętrzności, niszcząc na końcu rączkę torebki, którą Natalia przyciskała do
brzucha. Kobieta upadła w czysty, dziewiczy śnieg.
Kałuża pod nią rozlewała się na wszystkie strony, pożerając biały puch. Czerwień była
jeszcze nienasycona i ciepła, lecz z sekundy na sekundę stygła coraz bardziej. Ciężkie kroki
zbliżały się powoli. Ale Natalia ich nie słyszała.
29 lutego
PONIEDZIAŁEK
po północy
2
Cała trójka przepychała się w drzwiach. Każdy chciał pierwszy wejść do środka.
– Ej, zróbcie trochę miejsca, nie mogę trafić do zamka.
– Ty nie tylko do zamka nie możesz trafić.
Śmiech, psykanie, śmiech.
– Zaczekajcie chwilę. Zaraz wam pokażę, jak to się robi. Najpierw klucz. Przekręcam go
powoli. Bardzo powoli. Wow. Niesamowite. W pale się nie mieści, że jednym przekręceniem
klucza można otworzyć drzwi. Że ktoś wymyślił taki system. Trzynasty cud świata, mówię
wam.
– Zamknij się wreszcie i otwieraj.
Jednocześnie pchnęli drzwi i zaczęli się cisnąć do środka. Dziewczyna omal nie upadła.
Jeden chłopak wydawał z siebie ciche, piskliwe odgłosy i słysząc ich echo w pustej
przestrzeni, głośno zachichotał. Drugi ze zmarszczonym czołem wstukiwał mozolnie kod na
panelu systemu antywłamanigo.
– Jeden... siedem... trzy... dwa. Ja pierdolę, udało się! Czternasty cud świata! Wstukujesz
cyferki i alarm się wyłącza. Ja pierdolę. Teraz już wiem, kim zostanę, kiedy dorosnę.
Ślusarzem. Jest taki zawód, no nie? Ktoś chyba musi zarabiać na życie dorabianiem kluczy,
co? Albo lepiej zostanę ochroniarzem.
Tamci jednak go nie słuchali. Biegali po pustych, ciemnych korytarzach, krzycząc
i rechocząc. W końcu trzecie dołączyło do reszty. Śmiech odbijał się od ścian i wybrzmiewał
echem na schodach.
– Jesteśmy najlepsi!
Najlepsi. Ajlepsi. Jlepsi. Lepsi. Epsi. Psi. Si. I.
– I w pytę bogaci!
Wpadali rozmyślnie na siebie i upadali. Tarzali się po ziemi, parskając śmiechem. Robili
orły na kamiennych posadzkach. W końcu ktoś sobie przypomniał.
– Jesteśmy bogaci, tylko pieniądze mamy brudne.
– Tak jak mówisz. Dirrrty money.
– Mieliśmy iść do ciemni. Po to tu przyszliśmy.
Żeby tak jeszcze sobie przypomnieć, co było wcześniej. Wszystko ginęło we mgle,
w której przebłyskiwały jakieś obrazy. Ktoś rzyga. Reszta pławi się nago w basenie. Drzwi
zamknięte na klucz, choć miały być otwarte. Rozbity kryształowy wazon i odłamki, ktoś
z rozciętą nogą. Krew. Za głośna, pulsująca muzyka. Oops, I did it again. Zapomniany hit,
który jakiś baran puszcza na okrągło. I played with your heart, got lost in the game. Jakaś
dziewczyna zanosi się żałosnym płaczem, ale niczego nie chce. Podłoga śliska od rozlanego
rumu. Cierpko-słodki smród.
Tylko że te obrazy nie chciały się ułożyć w żaden sensowny film. Kto przyniósł worek?
Kiedy? Kto go rozwiązał, kto włożył do środka dłoń, a potem oblizał palce? Kiedy
zrozumieli?
Musiała coś łyknąć. Jak najszybciej. Natychmiast.
– Zostało wam trochę? Chcę jeszcze.
– Ja mam.
Trzy pigułki. Po jednej na głowę. Jednocześnie położyli je sobie na języku.
– Ta ma moc. Oh yeah. Jest moc.
Ciemnia. Ciemność. Potem ktoś pstryknął włącznik.
– Niech się stanie światłość. I stała się światłość.
Worek na stół. Banknoty.
– Ja pierdolę, ale śmierdzi.
– Pieniądze nie śmierdzą. Pieniądze pachną.
– Mamy tu w pytę kasy.
– I podzielimy ją równo.
– Po prostu nie mogę! Chyba śnię! Kocham was. Kocham cały świat.
– Tylko bez całowania. Koncentracja mi siądzie i zacznę myśleć wyłącznie o seksie.
– Nie widzę przeszkód, choćby zaraz.
– Ale ja widzę. Bierzmy się do mycia.
Woda do kuwet. Banknoty do wody. Umyte na sznurki.
– To się nazywa pranie brudnych pieniędzy. Patrzcie i się uczcie.
29 lutego
PONIEDZIAŁEK
3
Pobudka! Otwieraj oczy! Wstawaj! Zapomnij o drzemce!
Bębenki Lumikki Andersson omal nie pękły od tego wrzasku. Znajomego do znudzenia.
Jej własnego głosu. Nagrała go i przypisała w komórce do sygnału pobudki, bo uznała, że
nic jej lepiej nie wygoni z ciepłej pościeli. Działało. O drzemce faktycznie zapominała od
razu.
Usiadła rozespana na brzegu łóżka i spojrzała na ścienny kalendarz z Muminkami.
Poniedziałek, 29 lutego. Dzień dodany. Najbardziej zbędna data w historii. Nie mogli go
ogłosić międzynarodowym dniem wolnym? Przecież i tak był nadprogramowy. Chyba ludzie
mogliby choć raz nie robić nic sensownego i zapomnieć o produktywności?
Lumikki wsunęła stopy w niebieskie jeżyki i szurając nogami, powlokła się do kuchni.
Nalała wody do kawiarki i nasypała kawy. Tego ranka nie wstanie z martwych bez
mocnego espresso. Było jeszcze ciemno, zdecydowanie za ciemno na rozpoczynanie dnia.
Wysokie zaspy niewiele rozjaśniały mrok. Szaruga nie ustąpi jeszcze długo. Będzie trzymać
Krainę Północy w swoich posępnych szponach pewnie do końca marca.
Lumikki nie cierpiała tej fazy zimy. Śnieg i mróz. Za dużo jednego i drugiego. A wiosna
bynajmniej nie za pasem. Mrozy ciągnęły się bez końca, odbierając resztki nadziei,
spowalniając i przytępiając wszystko swym lodowatym tchem. Lumikki marzła w domu, na
dworze i w szkole. Niekiedy łapała się na paradoksalnej myśli, że tylko w przerębli nie
odczuwa zimna, lecz przecież nie mogła codziennie kąpać się w jeziorze. Wciągnęła na
grzbiet szary, obszerny sweter i nalała sobie kawy do filiżanki. Poszła do jedynego
prawdziwego pokoju swojej kawalerki, gdzie na siedemnastu metrach kwadratowych mogła
się czuć jak pani na włościach. Skuliła się w wytartym fotelu, żeby się trochę ogrzać. Od
okna bez przerwy ciągnęło, choć jesienią okleiła ramy dodatkową pianką.
Kawa smakowała kawą. I Lumikki nie wymagała niczego więcej. Nie znosiła tych
obrzydliwie słodkich, przekombinowanych czekoladowo-orzechowo-waniliowych kaw
z jakimś kardamonem czy innym wynalazkiem. Kawa to kawa, ma być czarna i mocna.
A sprawa to sprawa, stancja to stancja. Liczy się konkret.
Matka znowu była w szoku, gdy ostatnio odwiedziła Lumikki. „Czy ty w ogóle nie
zamierzasz się tu jakoś urządzić? Stworzyć tu sobie namiastki domu?”. Nie zamierzała.
Mieszkała sama w kawalerce od półtora roku. Za łóżko służył leżący na podłodze gruby
materac, poza tym miała biurko, laptop i fotel. Nic więcej. W pierwszych miesiącach matka
nalegała, że kupi jej łóżko i regał na książki, ale Lumikki stanowczo się sprzeciwiała.
Książki stały w kilku stosach na podłodze. Jedynym ukłonem w stronę „namiastki” był
wiszący na ścianie czarno-biały kalendarz z Muminkami. Po co tracić czas na jakieś wicie
gniazdka? Nie przyjechała tu przecież bawić się w Ikeę. Stancję traktowała wyłącznie jako
lokum na czas nauki. Nie zamierzała zapuszczać korzeni. Chciała mieć wolną rękę po
skończeniu szkoły. Móc wyjechać, dokądkolwiek zechce, i nie tęsknić za nikim i niczym.
Zresztą u rodziców w Riihimäki to też nie był dom. Ostatnimi czasy czuła się tam obco.
Rzeczy i sprzęty przypominały jej sprawy, które wolałaby wymazać z pamięci. I bez tego
często wracały do niej w myślach, snach czy koszmarach.
Reakcje rodziców na jej wyprowadzkę z domu wydawały się dziwnie sprzeczne. Niekiedy
miała wrażenie, jak gdyby im ulżyło. To prawda, że w domu często panowała napięta
atmosfera, ale tak było od zawsze. W każdym razie odkąd Lumikki sięgała pamięcią. Nie
zdołała ustalić źródła tych napięć, bo nigdy nie widziała, aby rodzice się kłócili, a i ona
głośno się nie buntowała. Gdy zbliżał się dzień wyjazdu do szkoły, matka i ojciec czasem
długo ją tulili w ramionach. Było to równie dziwne, co irytujące, bo nie mieli wcześniej
takiego zwyczaju.
Jeszcze potem matka brała jej twarz w dłonie i wpatrywała się w nią dziwnie długo
i badawczo.
– Mamy tylko ciebie. Tylko ciebie.
Powtarzała to w kółko z taką miną, jakby z trudem powstrzymywała łzy. Pod koniec
wakacji Lumikki zaczęło to już męczyć. Gdy z pomocą rodziców przewiozła do Tampere
wszystkie swoje rzeczy i po raz pierwszy wreszcie zamknęła za nimi drzwi kawalerki, miała
wrażenie, że ktoś zdjął jej z ramion ciężar, o którego istnieniu nawet nie wiedziała.
– Na pewno poradzisz sobie sama?
Matka wciąż ją o to pytała. Ojciec podchodził do sprawy bardziej rzeczowo.
– Flickan blir snart myndig. Hon måste ju klara sig
1
.
I Lumikki sobie radziła. Z każdym dniem coraz lepiej.
Tego ranka z lustra w łazience spoglądała na nią zmęczona dziewczyna. Kofeina
zaczynała już działać, ale za wolno. Lumikki umyła twarz zimną wodą i spięła kasztanowe
włosy w koński ogon. Rodzice wydumali dla niej imię, które nijak się miało do bajkowej
rzeczywistości. Śnieżka Andersson. Włosy nie były czarne jak hebanowe drzewo, cera nie
lśniła bielą, usta nie biły po oczach czerwienią. Farba do włosów i makijaż upodobniłyby ją
do bajkowej imienniczki, tylko po co? Lumikki w zupełności wystarczyło jej własne odbicie
w lustrze, a z opinii otoczenia niewiele sobie robiła.
Przez trzy sekundy rozważała, w co się ubrać do szkoły. Postanowiła zostać w szarym
swetrze, na nogi wciągnęła dżinsy. Glany, na sweter czarny płaszcz, zielony szal i łapawice,
szara czapka. Na ramię plecak Fjällrävena.
W żołądku poczuła ukłucie głodu. Lodówka nie powitała jej nawet światłem. Żarówka
przepaliła się dwa tygodnie temu, ale Lumikki nie chciało się jej zmienić. Będzie musiała
kupić w szkolnej kafejce kanapkę albo dwie. I koniecznie drugą kawę.
W drzwiach liceum uderzył w nią znajomy, chaotyczny gwar. Wszystkim się gdzieś spieszyło
i każdy głośno to komunikował. Błyskotliwa, inteligentna i wybitnie kreatywna młodzież
z liceum artystycznego. Lumikki wiedziała, że ironizuje, ale niekiedy po wejściu do szkoły
jej tolerancja na krzykliwe stroje i dramatyczne gesty spadała poniżej normy. Na
rozsadzające ramy obowiązującej w szkole niepisanej umowy wszelkie warianty osobowości
i indywidualności. Jednakże pod irytacją kryła się wdzięczność. Że może chodzić właśnie do
tej szkoły. Że nie musi już mieszkać w Riihimäki. Bo złożyła papiery do liceum
artystycznego w Tampere, żeby uciec z rodzinnego miasteczka. Rodzice pewnie nie
zaakceptowaliby jej wyjazdu, gdyby nie chodziło właśnie o tę elitarną szkołę. W pierwszych
miesiącach nauki Lumikki miała wrażenie, że trafiła do raju. Euforia powoli się wypaliła,
gdy życie licealistki w Tampere spowszedniało i za fasadą wesołych uśmiechów Lumikki
zaczęła dostrzegać zazdrość, pretensjonalność, grę, egotyzm i niepewność.
Na szczęście w szkole było nie tylko głośno, ale też ciepło i skostniałe kończyny Lumikki
powoli budziły się do życia. Jeszcze chwila i poczuje to straszne mrowienie, gdy krew dotrze
ponownie do palców stóp i dłoni. Trzeba było włożyć dwie pary grubych skarpetek.
W szatni Lumikki rzuciła płaszcz na wieszak i zbiegła po schodach do stołówki, przy której
funkcjonowała szkolna kawiarenka.
– Dzisiaj z zieleniną czy bez? – Kucharka wiedziała już, o co ją pytać.
– Najlepiej obie wersje – odrzekła Lumikki. – I dużą kawę.
– Do pełna i bez mleka. – Kobieta roześmiała się, nalewając kawę po sam brzeg
papierowego kubka.
Lumikki usiadła przy stoliku i czekała, aż ciepło powoli rozpłynie się po kończynach. Au,
au, au. Mrowienia jednak nie sposób uniknąć. Chwilę trzymała dłonie splecione wokół
kubka, potem ugryzła kęs kanapki. Bezmięsna była duża i smaczna, pomidor dojrzały,
a papryka jędrna. Lumikki wyznawała wegetarianizm ekonomiczny. Nie kupowała mięsa
za własne pieniądze, ale gdy płacił lub częstował ktoś inny, jadła chętnie. Może i obłudne,
ale praktyczne. Sąsiedni stolik okupowały trzy dziewczyny. Blondyna, ciemna i czerwona.
Pierwsza falowała piórami, druga czochrała się po krótkich odrostach, trzecia mięła
nerwowo końcówki. Stołówką zawładnął zapach Baby Doll Laurenta, Fantasy Britney
Spears i Miss Dior Chérie.
– Padnę, jeśli dziś znów będzie mnie traktował jak powietrze. Na balangach gostek nie
ma żadnych zahamowań, a w szkole nawet cześć nie powie. Trudno uwierzyć, że skończył
osiemnaście lat.
– Ja padnę i bez tego. Trzeba było sobie odpuścić te ostatnie drinki. Nie wiem nawet, co
w nich było.
– Daj spokój, to były zwykłe drinki.
Miny sztucznego przerażenia. Wytrzeszczone oczy.
– Nie mówisz chyba poważnie...?
– No to chyba byłaś ślepa, jeśli nie widziałaś źrenic Elisy. I nie słyszałaś tych jej
poronionych tekstów.
– Ona ma zawsze poronione teksty.
– Ale teraz były do setnej potęgi.
Ukradkowe spojrzenia. Trzy głowy zbliżyły się do siebie. Szepty. Lumikki dopiła kawę
i spojrzała na zegarek. Dziesięć minut do lekcji. Wstała, zabierając nieruszoną kanapkę
z masłem. Nie mogła już zdzierżyć wynurzeń tych trzech z kosmetycznej mafii, a poza tym
smród perfum stawał się nie do zniesienia.
Dziewczyny z obsesją na punkcie swojego wyglądu, które będą potem zdawać na prawo
i ekonomię. Poszły do liceum artystycznego, bo trzeba mieć wysoką średnią, a poza tym –
„ma się tę kreatywność, co nie?”.
Wielkie artystki i jeszcze więksi intelektualiści, dla których szkoła była sposobem na
zaistnienie.
Matematyczni geniusze, którzy sprawiali wrażenie trochę zagubionych.
Zwyczajni i przeciętni uczniowie, którzy wypełniali korytarze i tłoczyli się na schodach,
wystawali w długich kolejkach w stołówce i nie odróżniali się od reszty szarej masy ani
wyglądem, ani zapachem, ani sposobem mówienia. Za parę lat nikt nie będzie pamiętał ich
imion i nazwisk. Już teraz nikt nie pamięta.
Oczywiście zdarzali się także ludzie fajni i poukładani. A Lumikki zazwyczaj przy nikim
nie zadzierała nosa. Wiedziała, że wielu z nich gra, zakłada szkolną maskę, aby łatwiej
odnaleźć swoje miejsce pośród setek rówieśników. I Lumikki nie miała o to do nich
pretensji. Sama jednak już pierwszego dnia nauki postanowiła, że nie pozwoli się
zaszufladkować i przypisać do żadnej grupy, aby nie dawać nikomu podstaw do
uproszczonych ocen.
Na powstające podziały, frakcje i kliki patrzyła z umiarkowanym zainteresowaniem
i odrobiną rozbawienia. Sama trzymała się na uboczu, pozostawała autsajderką. Nie była
jednak samotną świruską przemykającą pod ścianami w czarnych łachach. Wszyscy
pamiętali, jak się nazywa.
Lumikki Andersson. Ta Szwedofinka z Riihimäki.
Ta, która ma gotowe zdanie na każdy temat.
Ta, która zbiera dziesiątki i z fizyki, i z filozofii.
Która tak zagrała Ofelię, że dwie nauczycielki się wkurzyły, a reszta wzruszyła do łez.
Która nie bierze udziału w żadnych szkolnych akcjach ani wydarzeniach.
Która zawsze je sama, choć nigdy nie wygląda na osamotnioną. Jak puzzel z innej
układanki – nie pasowała nigdzie, by wtopić się w każde tło.
Nie była taka jak reszta. Była dokładnie taka jak reszta.
Lumikki stanęła przed drzwiami pracowni fotograficznej i rozejrzała się. Nikogo na
horyzoncie. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Przedsionek pracowni pogrążył się
w mroku. Wprawnym, zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi ciemni. Ręka znała
wszystkie odległości. Nieprzenikniony mrok. Cisza. Spokój. Jej chwila tylko dla siebie przed
rozpoczęciem lekcji. Reset. Ładowanie baterii. Codzienny rytuał, o którym nikt nie wiedział.
Który łączył teraźniejszość z przeszłością. Lumikki przez wiele lat musiała się chować,
ponieważ się bała. Sztuka wynajdywania tajnych skrytek i bezpiecznych przystani
stanowiła warunek przeżycia. Teraz w grę nie wchodził już strach, lecz chęć znalezienia
własnego miejsca także w przestrzeni dostępnej dla ogółu. Ciemnia była dla niej wolną
strefą, gdzie mogła pobyć chociażby kilka minut w ciszy przed zanurzeniem się w chaosie
rozmów, głosów, opinii i emocji.
Lumikki oparła się o ścianę i wpatrywała w mrok. Powoli opróżniała umysł z myśli.
Najłatwiej ustępowały powszednie i przeważnie jałowe rozmyślania orbitujące po stałych
trajektoriach: kolejna lekcja matematyki, ewentualne zakupy po szkole, wieczorem może
combat. Tym razem nie mogła sobie poradzić nawet z tym banalnym szumem mentalnym.
Coś jej nie pozwalało. Coś przeszkadzało.
Zapach.
Ciemnia pachniała inaczej niż zwykle. Lumikki nie potrafiła nazwać tego zapachu.
Postąpiła krok przed siebie. Coś musnęło ją delikatnie po policzku, odskoczyła jak oparzona
do drzwi i zapaliła czerwoną lampę.
Pięćseteurowy banknot.
Dziesiątki mokrych pięćseteurowych banknotów wiszących na sznurkach w ciemni.
Prawdziwe? Lumikki dotknęła palcami pierwszego z brzegu. Papier wydał się autentyczny.
Sprawdziła, czy w kuwetach nie ma odbitek, i zapaliła zwykłą lampę.
Banknot pod światło. Znak wodny na swoim miejscu, cyfry nominału w całości. Nie
brakło również hologramu i nitki zabezpieczającej. Jeśli pieniądze nie były prawdziwe, to
oglądała właśnie doskonałe fałszywki.
Ciecz w kuwetach miała lekko brunatny odcień. Lumikki zanurzyła czubki palców. Woda.
Na podłodze dostrzegła rdzawe plamy. Spojrzała jeszcze raz na banknot, narożnik miał
dokładnie taki sam rdzawy kolor. I wtedy ją olśniło. Już wiedziała, co jej dzisiaj tak bardzo
przeszkadza w ciemni.
Odór stęchłej krwi.
4
Lumikki patrzyła na pokryte połyskującą szadzią drzewa i małe, stare nagrobki.
Pocztówkowy pejzaż w bieli bynajmniej jej nie interesował. Po prostu widok za oknem
mniej męczył oczy niż wypisane na tablicy równania całkowe, bo nie myślała teraz wcale
o matematyce.
Zostawiła banknoty w ciemni. Wyszła z pracowni, zamknęła za sobą drzwi i udała się na
lekcję. O swoim znalezisku nikomu nie wspomniała ani słowem. Miała całą matematykę na
przemyślenie, co z tym fantem zrobić.
Najlepiej nie wnikać. Życiowe motto Lumikki. Nie wnikać, nie komplikować, nie wtykać
nosa w cudze sprawy. Kto siedzi cicho i otwiera usta tylko wtedy, gdy to naprawdę
konieczne, ten ma święty spokój. Więc i teraz Lumikki najchętniej zapomniałaby o tym, co
zobaczyła w ciemni. O ociekających rozwodnioną krwią banknotach. Niestety. Wiedziała
już, że to nie wchodzi w rachubę. Wspomnienie nie dawało jej spokoju ani na chwilę,
podobnie jak tamten smród. I te pieniądze nie przestaną jej nurtować, zanim nie spróbuje
jakoś wyjaśnić ich tajemnicy.
Trzeba na pewno powiedzieć dyrektorowi. Sprawa nabierze wtedy własnego biegu
i Lumikki przestanie o niej myśleć. Nie mogła przecież wykluczyć, że suszące się w ciemni
pięćseteurówki są częścią jakiegoś projektu artystycznego. W takim razie nie będą
oczywiście prawdziwe. Tylko dlaczego ktoś zadawałby sobie aż tyle trudu ze zwykłymi
rekwizytami? Banknoty były tak łudząco podobne do prawdziwych, że policja bez dwóch
zdań uznałaby je za fałszywki. A fałszerstwo jest przestępstwem.
Albo pieniądze są prawdziwe.
Lumikki nie znalazła sensownej odpowiedzi na pytanie, dlaczego ktoś postanowił wyprać
taką fortunę w licealnej ciemni. I przede wszystkim – dlaczego ją tam zostawił,
w niezamykanym na klucz pomieszczeniu. Kompletny absurd. Na próżno wytężała mózg,
szukając logicznego wyjaśnienia. Zamknęła oczy i pod powiekami zobaczyła wiszące na
sznurkach banknoty. Miała wrażenie, że w tym obrazie brakuje czegoś istotnego,
decydującego czynnika, który naprowadziłby ją na właściwą odpowiedź. Nie była jednak
Sherlockiem Holmesem, który w mig oceniłby sytuację i na podstawie ostatniego ogniwa,
czyli suszących się w ciemni pięćseteurówek, bezbłędnie odtworzył cały łańcuch zdarzeń.
Lumikki uznała, że trzeba o wszystkim powiedzieć dyrektorowi. Zejdzie do ciemni po
pieniądze i zaniesie je do gabinetu. A może lepiej ich nie ruszać?
Słońce napierało bezlitośnie na gałęzie drzew, które broniły się gniewnym, oślepiającym
lśnieniem. Siarczysty mróz promieniował aż do ciepłej sali. Lumikki przeszły ciarki. Duchota
ją otępiała, myśli mozoliły się wtedy jak muchy w smole.
Postanowiła.
Lumikki zmierzała powoli w stronę pracowni fotograficznej. Chciała sprawdzić, czy jej się
nie przywidziało. Scena w ciemni była tak absurdalna, że mogła ją sobie po prostu
wyobrazić. Albo czegoś nie ogarnęła. Może tylko jeden banknot był prawdziwy, a reszta to
rekwizyty.
Nigdy nie wyciągaj pochopnych wniosków, brzmiało drugie życiowe motto Lumikki.
No, może mówienie o mottach trąciło trochę patosem. W grę wchodziły raczej zasady czy
przemyślenia, które z czasem okazały się pożyteczne i przydatne w praktyce. A niekiedy
wręcz ratowały jej skórę.
Lumikki się wzdrygnęła, bo zza rogu korytarza wyszedł nagle Tuukka. Osiemnastolatek,
syn dyrektora, początkujący aktor i we własnym mniemaniu pierwszy po Bogu. Zabawne
było patrzeć, jak gładko nauczyciele przełykają jego pyszałkowatość, pogardliwe uwagi
i chroniczne spóźnialstwo. Teraz też najwyraźniej gdzieś pędził. I na pewno potrąciłby
Lumikki łokciem lub plecakiem, gdyby nie wykonała uniku.
Nauczyła się to robić w sposób niezauważalny. Czas musiał być idealnie obliczony, a ruch
wyglądać naturalnie, jak gdyby nie miał związku z mijaną osobą. Lumikki musiała się
nauczyć tej sztuczki, aby nikogo nie rozdrażnić, a jednocześnie nie zniżyć się do
ustępowania z drogi.
Tuukka prawie biegł. Pewnie jej nawet nie zauważył. Mimo to Lumikki postanowiła
chwilę odczekać i weszła do pracowni, dopiero gdy chłopak zniknął z pola widzenia.
Otworzyła drzwi, zamknęła je za sobą, po czym weszła do ciemni i zapaliła czerwoną
lampę.
Zamrugała dwa razy.
Widok się jednak nie zmienił. Banknoty zniknęły.
Lumikki zaklęła pod nosem. Tak to jest, jeśli się nie działa od razu. I co teraz? Pójść do
dyrektora i powiedzieć, że widziała w ciemni suszące się pieniądze, ale nie ma na to
żadnych dowodów? Poczekać, aż ktoś zapyta ją wprost o te banknoty, i dopiero się
przyznać? Zapomnieć o sprawie i zrzucić wszystko na karb zwidów wywołanych porannym
otępieniem?
Oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Znów coś tu było nie tak. Wyjątek od reguły, jakaś
osobliwość. Jej mózg coś zarejestrował i właśnie próbował ustalić, co w obrazie całości nie
pasuje do reszty. Nagle Lumikki otworzyła oczy. Bingo.
Plecak.
Tuukka nigdy nie chodził z plecakiem. Nosił czarną, skórzaną torbę Marimekko, w której
z ledwością upychał niezbędne podręczniki. A gdy czasem któryś się nie zmieścił, zostawiał
go po prostu w domu. Płócienne, kolorowe torby Marimekko należały do podstawowego
wyposażenia studentów, ale skórzaną wersję Lumikki widziała tylko u Tuukki. Pasowało to
do niego – być zasadniczo w zgodzie z modą, lecz wyróżniać się w tłumie. Świadomie
płynąć z prądem, ale po swojemu. A dziś Tuukka niósł na ramieniu znoszony, szary plecak
o wystrzępionych brzegach i uświnionych rogach. Absolutnie rujnujący jego image istoty
boskiej, która zniżyła się do zstąpienia między śmiertelników. Poza tym plecak wyglądał na
wypełniony i niespecjalnie ciężki.
Takie równania Lumikki rozwiązywała błyskawicznie.
Coffee House na placu Centralnym prezentował typowy dla wczesnego przedpołudnia skład
mieszany: matki niemowląt pochłonięte słoiczkami i niekończącymi się opowieściami
o rytmach spania, studentki rujnujące swój miesięczny budżet na latte, przy których uczyły
się rzekomo do egzaminów, a w rzeczywistości zajmowały się głównie snuciem marzeń,
oraz kilku gości w garniturach z laptopami, którzy zamiast analizować prezentacje
przeglądali Facebooka albo grali w Angry Birds. Szumiały i gulgotały ekspresy do kawy.
W powietrzu unosiła się woń orzechów laskowych i cappuccino. Ciastka lepiej wyglądały,
niż później smakowały. W zimowym płaszczu Lumikki od razu poczuła, że zaczyna się
pocić.
Siedziała w rogu tyłem do kawiarni, piła herbatę i wertowała gazetę. Tuukkę, Elisę
i Kaspra miała niemal na wyciągnięcie ręki.
Kiedy Lumikki zrozumiała, że banknoty są teraz w plecaku Tuukki, natychmiast
postanowiła śledzić chłopaka. W przelocie porwała z szatni swój płaszcz, szal i łapawice.
Wyskoczyła przed szkołę, omal nie wywinęła orła na wyślizganym kąciku dla palaczy, po
czym dobiegła do parku przy kościele i zlustrowała teren. Szary plecak był już na końcu
alejki, przy samej ulicy Hämeenkatu. Znów puściła się pędem, zapominając o rwanych
lodowatym powietrzem płucach, i dopiero po chwili zwolniła najpierw do spokojnego
truchtu, a potem do szybkiego marszu. Utrzymywała odpowiedni dystans. Widzieć, ale nie
być widzianą. Mieć obiekt w zasięgu wzroku.
Lumikki dostała zadyszki, a rzęsy i wymykające się spod czapki włosy pokryły się
igiełkami lodu. Przy takiej temperaturze wszyscy wyglądali na przedwcześnie posiwiałych.
Tuukka zniknął w Coffee House. Lumikki odczekała kilka minut i weszła do środka.
Siedział już przy stoliku, pochłonięty rozmową z Elisą i Kasprem.
Teraz Lumikki musiała stać się niewidzialna. Niezauważalna. Na szczęście umiała się
przeistaczać. Od razu po wejściu do kawiarni skierowała się do toalety, zdjęła płaszcz
i sweter, rozpuściła włosy i splotła je w luźny boczny warkocz, jakiego nigdy nie nosiła. Nie
zamówiła kawy, tylko herbatę. Wzięła do stolika czasopismo dla kobiet, choć normalnie
chwyciłaby za gazetę sportową albo „Image”. Siedziała inaczej niż zwykle, inaczej układała
ramiona, inaczej pochylała głowę.
Ludzie sądzą, że rozpoznają znajomych z daleka po ubraniu lub włosach.
W rzeczywistości rozpoznawanie to proces znacznie bardziej skomplikowany, zależny od
setek, jeśli nie tysięcy przeróżnych czynników. Od wzrostu, postawy, chodu, gestów,
proporcji tułowia i głowy, mimiki czy wręcz przelotnych mikroruchów twarzy, których
człowiek nie jest w stanie świadomie zarejestrować. Dlatego tak trudno stać się inną osobą.
Niektórzy twierdzą nawet, że nie jest to możliwe bez przeszczepu twarzy i długich lat
praktyki.
Jednak już zaskakująco drobną korektą wyglądu i zachowania można się pozbyć swoich
najbardziej charakterystycznych cech – wystarczy robić to z głową. Naturalnie, jeśliby ktoś
wiedział, że Lumikki jest w Coffee House, z pewnością by ją rozpoznał. Natomiast gdyby
zajrzał przypadkowo do środka i powiódł spojrzeniem po stolikach, wydałaby mu się
ubraną po hipisowsku nastolatką, która czyta wiersze przy herbatce z rumianku.
Dziewczyną, której nie może znać.
Dlatego Tuukka, Elisa i Kasper nie zwracali na nią uwagi, chociaż siedzieli tuż obok.
Zresztą mieli teraz na głowie znacznie ważniejsze sprawy. Mieli problem.
– Co z nimi zrobimy? – Elisa spytała chłopców.
Lumikki już w drzwiach kawiarni spostrzegła, że Elisa wygląda okropnie. Jej jasna cera
była teraz szara. Podkrążone oczy, makijaż zmyty niestarannie albo starty na chybcika.
Z głowy zwisające żałośnie utlenione, nieumyte włosy. Rzeczy nie tworzyły eleganckiej
całości, lecz sprawiały wrażenie, jak gdyby dziewczyna rano wkładała na siebie co
popadnie. Nigdy nie pokazałaby się tak w szkole. Aż dziw, że odważyła się wyjść do
kawiarni bez makijażu.
Elisa była jedną z najpiękniejszych dziewcząt w liceum. I tak się zachowywała, karmiąc
szkolny mit o swojej nadzwyczajnej urodzie. Widząc ją w takim stanie, zmęczoną
i przestraszoną, Lumikki nie miała wątpliwości, że piękność jest misterną maską, której
najważniejszym elementem nie jest wcale szminka w odpowiednim kolorze czy
profesjonalne cieniowanie, ale końska dawka pewności siebie i kokieterii. Wystarczył jeden
uśmiech Elisy, by chłopcom od razu migotały przedsionki i pociły się dłonie.
Lumikki wciąż nie potrafiła rozgryźć, o co tak naprawdę chodzi w relacji Elisy i Tuukki.
Kiedyś ze sobą chodzili, potem się rozeszli, ale pozostali przyjaciółmi. Na tyle dobrymi, że
od czasu do czasu razem imprezowali – w tym samym łóżku. I choć Elisa okręciła sobie
nieliczną męską populację liceum wokół małego palca, a uważany za przedstawiciela elit
Tuukka stanowił obiekt westchnień wielu dziewcząt, tych dwoje z jakiegoś powodu wciąż
do siebie lgnęło. Może uważali się za jedyne osobniki alfa w całej szkole i dlatego, przez
wzgląd na swoje szalone powodzenie u płci przeciwnej, nie mogli się zniżyć do głębszej
relacji z nikim.
– Co zrobimy? Prosta sprawa: zatrzymamy je dla siebie. I nikomu ani mru-mru –
odpowiedział Kasper.
Lumikki do tej pory nie wiedziała, jakim cudem Kasper dostał się do liceum
artystycznego. Chłopak sumienniej wagarował, niż chodził do szkoły. Po korytarzach
krążyły słuchy, że jeśli się nie poprawi, zostanie wydalony. Ubierał się na czarno i nosił
wielkie, rzucające się w oczy kolczyki. Za pomocą sporej dawki żelu zaczesywał włosy do
tyłu i najwyraźniej uważał się za ikonę blingu i króla rapu, choć jego występy wzbudzały
w publiczności więcej współczucia niż uznania. Kasper był osobliwym gościem i Lumikki nie
potrafiła rozstrzygnąć, czy to jeszcze błazen, czy już młodociany przestępca. Od dawna
zachodziła w głowę, dlaczego Elisa i Tuukka zadają się z tym typem.
Elisa rozejrzała się i zniżyła głos.
– Przecież nie możemy ich zatrzymać – rzekła.
Głos jej drżał od panicznego strachu.
– To co zamierzasz zrobić? – spytał Tuukka. – Zadzwonić na policję?
Kasper zarżał. Ojciec Elisy pracował w policji. Dziewczynie robiono z tego powodu to
żartobliwe, to znów bardziej złośliwe uwagi.
– Nie należą do nas. Trafiły w nasze ręce przypadkiem. Ktoś na pewno zacznie ich
szukać, a wtedy mamy przesrane. – Elisa próbowała przekonać kolegów.
– Pomyśl. A niby co innego możemy zrobić? Jak wytłumaczyć to wszystko, żeby się nie
wkopać? Trzeba było działać od razu, już w nocy – skomentował Tuukka.
– No i zadziałaliśmy – zarechotał Kasper.
– Aha. Cholernie mądrze żeśmy zadziałali – Elisa westchnęła.
– W nocy wydawało się to wszystko całkiem logiczne – stwierdził Tuukka. – Ale wiesz
chyba, co mam na myśli? Jeśli o tym wszystkim powiemy, będziemy musieli powiedzieć
wszystko. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę sobie na to pozwolić.
– Ani ja – dodał Kasper.
Elisa nerwowo zabębniła paznokciami w blat.
– Moje wspomnienia są za bardzo rozmyte, więc nie mogę powiedzieć nic na pewno. Nie
jarzę, co i kiedy się stało. Dociera do mnie tylko to, że rano w domu miałam armagedon.
Nie chcecie wiedzieć, gdzie ludzie rzygali – rzekła w końcu dziewczyna.
– Pewno musiałaś się nieźle naszorować, żeby tatko nie skumał, że wcale nie zakuwałaś
grzecznie fizyki przez calutki weekend.
Kasper z rozbawioną miną rozparł się na krześle.
– Zwariowałeś? Na szczęście dzisiaj przychodzi sprzątaczka. Właśnie lata z mopem
i sprząta. Obiecałam jej podwójną stawkę, jeśli uwinie się z robotą dwa razy szybciej niż
zwykle. Żebym tak tylko pamiętała, to może bym...
– Wpuściła nas w czarny i cholernie głęboki kanał? Brzmi po prostu jedwabiście.
W głosie Tuukki zabrzmiała twarda, groźna nuta.
Elisa chwilę milczała. Siedzący przy sąsiednim stoliku facet w garniturze głośno wyraził
zadowolenie z przejścia na kolejny poziom Angry Birds.
– Okej – zgodziła się w końcu Elisa. – Wobec tego nikomu ani mru-mru. Na razie.
Zobaczymy, jak się dalej sprawa rozwinie. Ale powiem wam szczerze, że mam naprawdę złe
przeczucia.
– Może dyszka na drobne wydatki poprawi ci humor – rzucił Tuukka.
– Co? Nie, nie chcę. Serio.
– Oczywiście, że chcesz. Rozdzieliłem już kasę na trzy worki. Po dyszce na głowę.
Jedziemy na jednym wózku.
Lumikki usłyszała szelest i chrobot suwaka, gdy Tuukka pod stolikiem rozpiął plecak.
Obróciła nieznacznie głowę i kątem oka dostrzegła, jak dwa worki z czarnej,
nieprzezroczystej folii znikają w torbach Elisy i Kaspra.
Elisa ukryła twarz w dłoniach i jęknęła:
– Ja pierdolę. A taką miałam nadzieję dziś rano, że to był tylko koszmarny sen.
– Nikt cię nie widział? – Kasper zwrócił się do Tuukki.
– Nie.
– Nikt nie wchodził do ciemni? – wypytywał Kasper.
– I zostawił je grzecznie na sznurkach? Szczerze wątpię.
W śmiechu Tuukki zabrzmiała jednak napięta struna. Nieoczekiwanie wstał
i zakomenderował:
– Narada skończona. Możecie się rozejść.
– Nie dopiłam czaju – rzekła Elisa urażonym tonem.
– Na twoim miejscu nie kręciłbym się po mieście w takim stanie dłużej niż to absolutnie
konieczne – poradził jej Tuukka. – Bez obrazy, bejbi.
– Mądry się znalazł. Lepiej spójrz na siebie – odcięła się Elisa, ale wstała z krzesła.
Lumikki odczekała, aż cała trójka się zwinie i podjęła kolejną próbę dopicia swojej
herbaty. Uch, co za paskudztwo. Naprawdę są tacy, co piją ten syf z własnej,
nieprzymuszonej woli? Ona nie da rady, mimo że mocno przepłaciła za te popłuczyny. Po
upływie bezpiecznego czasu ubrała się i wyszła na siarczysty mróz.
Pomyśli w drodze do domu.
5
Po moście na Hämeentie hulał lodowaty wiatr, Lumikki przyspieszyła kroku. Analizowała
podsłuchane informacje. Pieniądze trafiły w ręce Tuukki, Elisy i Kaspra tej nocy. W jakich
okolicznościach, nie wiedziała. Do kogo należały? Czy oni sami wiedzieli? Możliwe, że nie.
Prawdopodobnie nie. Sprawiali wrażenie mniej niż zwykle świadomych przebiegu
wydarzeń poprzedniego wieczora.
Raczej na pewno banknoty były zakrwawione i ekipa Elisy wpadła na genialny pomysł,
żeby je wyczyścić w szkolnej ciemni. Tego Lumikki nie potrafiła już zupełnie pojąć. Komu
strzeliłoby do głowy, żeby w środku nocy iść do szkoły myć pieniądze?
Daj spokój, to były zwykłe drinki.
W uszach Lumikki rozbrzmiało echo rozmowy dziewczyn z kosmetycznej mafii. Aha, więc
uczestnicy wczorajszej balangi raczyli się nie tylko alkoholem. W każdym razie niektórzy.
Może właśnie Elisa, Tuukka i Kasper? Co tłumaczyło, dlaczego wybrali tak absurdalne
rozwiązanie. I dlaczego nie mogli nikomu powiedzieć o tym, co się wydarzyło.
Córka policjanta. Syn dyrektora. Schemat tak klasyczny, że po plecach Lumikki przebiegł
dreszcz. Bunt dzieci z dobrych domów? Sięganie po niebezpieczne zabawy, bo stare
rozrywki przestały dawać kopa? Czy najzwyklejsza chęć, żeby się porządnie wstawić?
Na światłach przy dworcowym skrzyżowaniu zrobiła się ślizgawka. Nawet najlepsze
żwirowanie nie mogło zapewnić przyczepności w miejscu szlifowanym każdego dnia przez
tysiące butów. Trzeba tam było mocniej wbijać obcasy w ziemię.
Sytuacja znacząco się skomplikowała. Lumikki nie zamierzała iść z tym do dyrektora. Ani
na policję. Nie chciała się mieszać do całej sprawy, choć z nikim z tamtej trójki się nie
kumplowała. Elisa, Tuukka i Kasper byli jej zupełnie obojętni. Nie pragnęła jednak
negatywnej popularności, jaka siłą rzeczy stałaby się jej udziałem, gdyby ich wydała.
Anonim na policję? Niewątpliwie opcja do rozważenia. Tylko czy potraktowaliby to
poważnie? Prawdopodobnie tak, jeśli przedstawiłaby sprawę jako, powiedzmy, kradzież
trzydziestu tysięcy euro. A jeśliby zignorowali anonim, to już nie jej zmartwienie. Ona
spełniłaby swój obowiązek.
Gdy zbliżała się do Tammeli, poczuła w dołku dziwne ukłucie. Stancja to nie dom, jasne,
czyżby więc zaczęła mieć słabość do swojej dzielnicy? Myśl wydała się jej zabawna.
Kaszanka i mleko na ryneczku. Huczący od dopingu stadion piłkarski TPV. Kwintesencja
życia w Tampere. Klimatyczna stara Tammela z paroma ostatnimi domami z drewna
i prawdziwa perła w koronie – ceglany budynek dawnej fabryki obuwia Aaltonen.
Uniesienia zupełnie niepodobne do Lumikki Andersson, która nie znosiła wylewności.
A jednak z jakiegoś powodu czuła tutaj więcej swobody i ciepła niż gdzie indziej. W jej
słowniku nie było pojęcia „patriotyzmu lokalnego”, ale lubić swoją dzielnicę to chyba
jeszcze nie koniec świata. Dlaczego Lumikki nie mogłaby się poczuć na Tammeli jak
w domu? Dlaczego nie uznać pobliskich podwórek za swoje salony? Zresztą, chyba się już
tak niepostrzeżenie stało, choć Lumikki nie chciała się przywiązywać do miejsc.
Ze szkolnego boiska dobiegły ją krzyki, śmiechy i piski. Spojrzała w tamtą stronę.
Czerwone od mrozu dzieciaki biegały, skakały, huśtały się i wspinały po drabinkach
w obłokach pary. W grubych, watowanych kombinezonach wyglądały jak pulchne, barwne
bałwanki. Lumikki szukała spojrzeniem dzieci osamotnionych, pozostawionych samym
sobie na obrzeżach boiska. Wytężyła słuch, aby wyłowić z rozgwaru krzyki komunikujące
nie radość, ale prawdziwy strach. Wiedziała, że dla niektórych boisko nie jest placem
zabaw skrzącym się w zimowym słońcu, lecz imperium grozy, gdzie dni są długie i czarne
jak noc.
Pod ścianą piaskowożółtego, secesyjnego budynku dostrzegła samotną dziewczynkę.
Stąpała powoli, ze spuszczoną głową. Lumikki zatrzymała na niej wzrok. Czy ogląda się za
siebie na każdym rogu? Wzdraga co chwila strachliwie? Czy w jej wbitym w ziemię
spojrzeniu czai się udręka? Nie. Gdy Lumikki zobaczyła w końcu twarz dziewczynki,
dostrzegła na niej uśmiech, który jaśniał także w oczach. Usta dziewczynki poruszały się
bezgłośnie. Pewnie powtarzała sobie pod nosem swoją opowieść.
Nie jest taka jak ja w jej wieku, pomyślała Lumikki. Na szczęście.
Wtedy poczuła, że coś jest nie tak. W niewłaściwym miejscu. Ktoś znalazł się za blisko.
Poczuła to za późno.
Mocne ramiona wciągnęły ją w mrok pobliskiej bramy i przyparły mocno do ściany.
Policzek Lumikki rozpłaszczył się na lodowatym kamieniu. Niespodziewany atak pozbawił
ją siły w rękach, które napastnik wykręcił jej boleśnie za plecami. Z trudem przełknęła
krzyk.
Rozpoznała go po zapachu, zanim zdążył się odezwać.
Tuukka.
– Nie tylko ty potrafisz śledzić.
Słowa chłopaka nieprzyjemnie parzyły skórę policzka. Jeszcze śmierdziały niedawno
wypitą kawą i wypalonym przed chwilą papierosem. Lumikki najchętniej walnęłaby się
pięścią w czoło. Jak mogła popełnić tak kardynalny błąd? Jak to się stało, że po wyjściu
z kawiarni na śmierć zapomniała o zachowaniu czujności?
Nigdy nie przeceniaj własnego sprytu. Nigdy nie zakładaj, że jesteś całkiem bezpieczna.
Już dawno powinna to sobie przyswoić. Zapuściła się w Tampere, bo nie musiała już
codziennie mieć się na baczności.
– Wypatrzyłem cię w kawiarni. Czy raczej nie tyle ciebie, ile ten twój plecak. I wtedy
zajarzyłem, że zderzyliśmy się prawie na korytarzu niedaleko pracowni fotograficznej. Cóż
za niewiarygodny zbieg okoliczności – powiedział Tuukka, ściskając jej nadgarstek.
Lumikki w mgnieniu oka oceniła sytuację.
Niewykluczone, że nagłym szarpnięciem zdołałaby się wyrwać. Manewr jednak nie
gwarantował powodzenia. Poza tym Tuukka był szybki i natychmiast by ją dogonił.
Rozsądniej zatem się nie szarpać, nie tracić niepotrzebnie sił i wysłuchać, co chłopak ma do
powiedzenia.
– Co widziałaś? Co wiesz? – spytał.
– Widziałam pieniądze w ciemni. I słyszałam waszą rozmowę w kawiarni. To wszystko –
odpowiedziała spokojnie Lumikki.
Uznała, że lepiej go teraz nie prowokować.
– Kurwa mać! – zaklął Tuukka. – To się nie może roznieść.
Lumikki nie odpowiedziała. Lodowata, chropowata ściana tarła jej skórę, starała się więc
nie wykonywać niepotrzebnych ruchów.
– Morda w kubeł. Nikomu ani słowa. O niczym nie wiesz. Zresztą i tak nikt ci nie
uwierzy.
Tuukka usiłował przybrać groźny ton, lecz głos miał niepewny. Lumikki nadal milczała.
– Słyszałaś?
Chłopak podniósł głos, który zabrzmiał jeszcze mniej pewnie niż przed chwilą. Bał się.
Bał się dużo bardziej niż ona.
– Słyszałam – przyznała.
Tuukka się zamyślił.
– Okej. Ile chcesz? – spytał po chwili.
Ton głosu był teraz nieomal błagalny. Bardzo musiał drżeć o swoją reputację.
– Nic – odpowiedziała Lumikki. – A teraz puszczaj.
Nie była to prośba ani rozkaz, bardziej zabrzmiało jak stwierdzenie. Konstatacja faktu.
Nie dawaj alternatyw, tylko jasne instrukcje. Nie proś i nie żądaj, stwierdzaj fakty. Bijąca
z jej słów pewność wywarła pożądany skutek. Tuukka rozluźnił uchwyt i Lumikki się
odwróciła, rozcierając obolałe nadgarstki.
– Powiem ci, jak zrobimy – odezwała się, patrząc chłopakowi prosto w oczy. – Nie mam
najmniejszej ochoty się do tego mieszać. Niczego nie widziałam i niczego nie słyszałam.
Chyba że ktoś zapyta mnie wprost. Nie donoszę, ale też nie kłamię. Jestem przekonana, że
będziecie jeszcze mieć przez to kłopoty, ale nie zamierzam was od nich wybawiać.
Tuukka spojrzał na nią z wahaniem. Uszy miał czerwone od mrozu. Nie włożył czapki.
Widać próżność wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Chwilę rozważał słowa Lumikki,
oceniał ryzyko i możliwości.
– Okej. Umowa stoi – rzekł w końcu i wyciągnął dłoń.
Lumikki nie odwzajemniła gestu. Tuukka pogładził włosy i parsknął śmiechem.
– Twarda z ciebie sztuka. Chyba cię trochę nie doceniałem.
Jak wielu innych, pomyślała Lumikki.
Tuukka próbował odzyskać przewagę i bezczelnym ruchem odgarnął jej włosy z twarzy.
– Wiesz co? Byłabyś naprawdę całkiem do rzeczy laską, tylko musiałabyś zmienić tę
masakryczną fryzurę, kolor włosów i te łachy ekoaktywistki. No i nauczyć się malować –
rzekł z przekąsem.
Lumikki uśmiechnęła się równie sarkastycznie.
– A ty wiesz co? Byłbyś może całkiem fajnym do rzeczy gościem, tylko musiałbyś zmienić
ten swój paskudny charakter całkowicie i raz na zawsze – odcięła się.
I nie czekając na ewentualną odpowiedź, ruszyła do domu. Nie odwróciła się. Wiedziała,
że za nią nie pójdzie.
W domu obejrzała policzek w łazienkowym lustrze. Był zaczerwieniony i piekł, ślad
zostanie przynajmniej do jutra. Drobnostka. Bywało znacznie gorzej. Napiła się zimnej
wody z kranu i zdecydowała, że następnego dnia zrobi sobie wolne. Raz może posiedzieć
w domu. A gdy wszystko wróci do normy, pójdzie znów do szkoły. I zapomni o banknotach.
Nie będzie się w ogóle mieszać do tej sprawy.
1 marca
WTOREK
6
Była 3.45 rano.
Borys Sokołow gapił się w swoją komórkę jak w przerośniętego karalucha, którym
najchętniej cisnąłby o ścianę. Wyrywać go ze snu. Kłamać. Grozić. Zbudzenie w środku nocy
potrafił jeszcze znieść. Kłamstwa wywołały w nim tylko obrzydzenie. Ale doprowadzało go
do szewskiej pasji, gdy ktoś zaczynał mu grozić. Zwłaszcza gdy ten ktoś nie powinien nawet
mieć takiej możliwości.
Borys zmienił kartę w telefonie i wystukał numer.
Estończyk odebrał po trzecim sygnale. On też najwyraźniej jeszcze przed chwilą spał.
Posklejane słowa zdawały się dobiegać z drugiego końca świata, choć jego rozmówca
mieszkał zaledwie dwa kilometry od niego.
– No?
Sokołow przeszedł na rosyjski.
– Zadzwonił do mnie. Twierdzi, że nie dostał kasy.
– Co on bredzi? – Estończyk zdziwił się. – Przecież tym razem zorganizowaliśmy nawet
dostawę do domu, jak nigdy.
Borys wstał i podszedł do okna sypialni. Parkiet był zimny. Trzeba jednak założyć
wykładzinę. Co z tego, że się szybko zabrudzi. Wymieniałoby się co dwa lata. Światło
księżyca nieprzyjemnie raziło go w oczy. Przez podwórze biegły na krzyż tropy dwóch
zajęcy. Ślady w ogrodzie uprzątnęli z Estończykami, wyżłobili łopatą naturalnie
wyglądającą ścieżkę do samego płotu. Usunęli dokładnie wszelki śnieg, który nie był
idealnie biały.
– Rzekomo czekał całą noc. Tę noc.
– Co?! Przecież go zawiadomiliśmy, że o normalnym czasie, tylko w innym miejscu.
Estończyk zaczął się na dobre przebudzać.
– Pieprzył coś o jakimś nieporozumieniu. Że jest rok przestępny i że to wczoraj był
ostatni dzień miesiąca – warknął Borys.
Zabębnił palcami w parapet. Czyżby zające podgryzały mu jabłoń? Chyba trzeba owinąć
pień siatką. Albo zaczaić się którejś nocy i przerobić zające na tuszki. Miałby co wsadzić do
zamrażarki. Tym razem do własnej.
– Niby tak. Tylko że dwudziesty ósmy nie zmieni się nagle w dwudziesty dziewiąty, bo
rok jest przestępny. I po co miałby czekać tej nocy, skoro kasę dostarczyliśmy mu
poprzedniej?
– Właśnie. No, ale on się upiera, że forsy nie dostał. Że nigdzie jej nie ma. Zapadła się
pod ziemię.
Estończyk przez chwilę nic nie mówił. Borys w tym czasie zastanawiał się, czy rozmówca
dojdzie do tego samego wniosku co on.
– Próbuje nas wyrolować. Forsę dostał. Skumał, co się stało. I teraz próbuje grać
nieczysto.
Zgadza się, wniosek ten sam.
– Swołocz zaczął grozić. Że nas sypnie.
Salla Simukka CZERWONE JAK KREW przełożył Sebastian Musielak
Pewnego razu w środku zimy, gdy z nieba spadały na ziemię miękkie jak puch płatki śniegu, królowa siedziała przy oknie z czarnego hebanu i szyła. I gdy tak szyła, patrząc przez okno, ukłuła się igłą w palec. Na śnieg upadły trzy kropelki krwi. Czerwone plamki wyglądały tak ślicznie na białym tle, że królowa pomyślała sobie: „Och, gdybym tak miała dziecko o skórze białej jak śnieg, wargach czerwonych jak krew, włosach czarnych jak hebanowe drzewo!”.
28 lutego NIEDZIELA
1 Ziemia skrzyła się bielą. Piętnaście minut wcześniej stary śnieg pokryła warstwa świeżego, czystego puchu. Piętnaście minut wcześniej jeszcze wszystko było możliwe. Świat wydawał się piękny, a rysująca się przed nią jaśniejsza przyszłość tchnęła spokojem i wolnością. Przyszłość, dla której warto podjąć szalone ryzyko, postawić wszystko na jedną kartę i spróbować się wyrwać raz na zawsze, za pierwszym podejściem. Piętnaście minut wcześniej prósząca z nieba biel rozścieliła się puszystym dywanem na brudnym śniegu i wtem przestało padać tak nagle, jak zaczęło, a spomiędzy chmur wyjrzało słońce. Równie pięknego dnia nie było chyba od początku zimy. Na tej nieskazitelnej bieli z każdą chwilą przybywało czerwieni. Rozszerzała się, rozprzestrzeniała i barwiąc po drodze kryształki śniegu, przepływała na kolejne. Trochę czerwieni prysnęło dalej. Była tak jaskrawa, że gdyby miała głos, musiałaby krzyczeć. Natalia Smirnowa wpatrywała się w splamiony czerwienią śnieg brązowymi, niewidzącymi oczami. Nie myślała o niczym. Niczego nie chciała. Niczego się nie bała. Dziesięć minut wcześniej Natalia chciała tak dużo i bała się tak bardzo, jak jeszcze nigdy w życiu. Drżącymi dłońmi upychała banknoty do swojej torby, oryginalnego louisa vuittona. Wytężała słuch, łowiła najmniejszy szmer. Uspokajała samą siebie, tłumaczyła sobie w duchu, że nie ma się czego bać. Przecież wszystko zaplanowała. Wiedziała jednak, że nie ma planów całkowicie pewnych. Wystarczył byle podmuch, żeby zawalić wznoszony od miesięcy domek z kart. W torebce miała paszport i bilet na samolot do Moskwy. Nic więcej ze sobą nie zabrała. Na lotnisku w Moskwie spotka się z bratem. Wynajętym samochodem zawiezie ją kilkaset kilometrów do domku letniskowego, o którego istnieniu wiedziało zaledwie parę osób. Tam będą już na nią czekać matka i jej trzyletnia córeczka Olga. Natalia nie widziała jej od ponad roku. Czy dziewczynka ją pamięta? Będą miały dość czasu, aby od nowa się poznać, bo zaszyją się w daczy przez miesiąc lub dwa. Dopóki Natalia nie uwierzy, że wreszcie jest bezpieczna. Dopóki o niej w końcu nie zapomną. Uciszyła w myślach natrętny głos, który uparcie krakał, że nigdy nie zapomną. Nie pozwolą jej zniknąć. Wmawiała sobie, że nie jest przecież nikim ważnym i bez trudu znajdą na jej miejsce kogoś innego. Nie opłaci im się szukać. Od czasu do czasu ludzie przepadali. Razem z forsą. Specyfika branży, skalkulowane ryzyko, nieuniknione ubytki inwentarza, jak w warzywniaku – owoce się psują i trzeba je wyrzucać. Natalia nie liczyła pieniędzy. Upychała po prostu banknoty do torebki, byle więcej. Trochę się pogniotą, ale co z tego? Zmięte pięćset euro warte jest tyle samo co gładkie. Za jeden taki papierek można kupić jedzenia na trzy miesiące, a gdy ma się głowę na karku i węża w kieszeni – nawet na cztery. Pięćset euro może na długo zamknąć człowiekowi usta. To dla wielu bardzo dobra cena za trzymanie języka za zębami. Natalia Smirnowa, lat dwadzieścia, leżała na brzuchu z twarzą zanurzoną w lodowatej bieli. Jej policzki były nieczułe na palący ziąb. Jej odkrytych uszu nie szczypał siarczysty mróz.
W tym obcym kraju zimne wiosny są, Natalio, ty marzniesz... Mężczyzna nucił chrapliwie i fałszował. Natalia nigdy nie lubiła tej piosenki. Zmarznięta Natalia z fińskiego przeboju była przecież Ukrainką, a ona Rosjanką. Podobało jej się jednak, że mężczyzna śpiewa dla niej i głaszcze ją po włosach. Starała się nie wsłuchiwać w słowa. Na szczęście nie było to wcale trudne. Poznała już trochę fiński i dużo więcej rozumiała, niż sama umiała powiedzieć, ale gdy przestała się wysilać, obce słowa traciły znaczenie i zlewały się w zwykłe zbitki dźwięków, spływające cicho z ust mężczyzny na jej nagą szyję. Pięć minut wcześniej Natalia myślała o innym mężczyźnie i o jego nieporadnych dłoniach. Czy będzie za nią tęsknił? Może trochę. Odrobinkę. Niedługo, bo naprawdę jej nie kochał. Gdyby faktycznie kochał, załatwiłby jej sprawy, co tyle razy obiecywał. W końcu dziewczyna musiała sama wziąć wszystko w swoje ręce. Dwie minuty wcześniej Natalia z trudem domknęła torbę, która pękała w szwach. Szybko zatarła ślady swojej obecności i w holu zerknęła jeszcze w lustro. Utlenione włosy, brązowe oczy, cienkie brwi i jaskrawoczerwone usta. Była blada. Pod oczami kręgi po nieprzespanej nocy. Pora iść. W ustach czuła smak wolności i lęku. Smak żelaza. Dwie minuty wcześniej zatrzymała spojrzenie na swoich oczach w lustrze i uniosła podbródek. Nie może przepuścić takiej okazji. Czemu i ona nie mogłaby czegoś z tego mieć? Wtedy usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Zamarła. Jedne kroki, potem drugie, i jeszcze trzecie. Trojka. Do środka weszła trojka. Pozostała jej tylko ucieczka. Minutę wcześniej Natalia wbiegła do kuchni i dopadła drzwi na zewnątrz. Nie mogła ich otworzyć trzęsącymi się dłońmi. Jednak jakimś cudem klamka ustąpiła i Natalia wybiegła na ośnieżony taras, a potem do ogrodu. Kozaki grzęzły w śniegu, ale biegła, nie oglądając się za siebie. Nic nie słyszała. Zdążyła nawet pomyśleć, że może wyjdzie z tego cało, że jej się uda, ucieknie i wygra z nimi. Trzydzieści sekund wcześniej rozległo się tępe mlaśnięcie. Kula wystrzelona z pistoletu z tłumikiem przeszyła płaszcz Natalii Smirnowej i wbiła się w plecy, otarła o kręgosłup i rozszarpała wnętrzności, niszcząc na końcu rączkę torebki, którą Natalia przyciskała do brzucha. Kobieta upadła w czysty, dziewiczy śnieg. Kałuża pod nią rozlewała się na wszystkie strony, pożerając biały puch. Czerwień była jeszcze nienasycona i ciepła, lecz z sekundy na sekundę stygła coraz bardziej. Ciężkie kroki zbliżały się powoli. Ale Natalia ich nie słyszała.
29 lutego PONIEDZIAŁEK po północy
2 Cała trójka przepychała się w drzwiach. Każdy chciał pierwszy wejść do środka. – Ej, zróbcie trochę miejsca, nie mogę trafić do zamka. – Ty nie tylko do zamka nie możesz trafić. Śmiech, psykanie, śmiech. – Zaczekajcie chwilę. Zaraz wam pokażę, jak to się robi. Najpierw klucz. Przekręcam go powoli. Bardzo powoli. Wow. Niesamowite. W pale się nie mieści, że jednym przekręceniem klucza można otworzyć drzwi. Że ktoś wymyślił taki system. Trzynasty cud świata, mówię wam. – Zamknij się wreszcie i otwieraj. Jednocześnie pchnęli drzwi i zaczęli się cisnąć do środka. Dziewczyna omal nie upadła. Jeden chłopak wydawał z siebie ciche, piskliwe odgłosy i słysząc ich echo w pustej przestrzeni, głośno zachichotał. Drugi ze zmarszczonym czołem wstukiwał mozolnie kod na panelu systemu antywłamanigo. – Jeden... siedem... trzy... dwa. Ja pierdolę, udało się! Czternasty cud świata! Wstukujesz cyferki i alarm się wyłącza. Ja pierdolę. Teraz już wiem, kim zostanę, kiedy dorosnę. Ślusarzem. Jest taki zawód, no nie? Ktoś chyba musi zarabiać na życie dorabianiem kluczy, co? Albo lepiej zostanę ochroniarzem. Tamci jednak go nie słuchali. Biegali po pustych, ciemnych korytarzach, krzycząc i rechocząc. W końcu trzecie dołączyło do reszty. Śmiech odbijał się od ścian i wybrzmiewał echem na schodach. – Jesteśmy najlepsi! Najlepsi. Ajlepsi. Jlepsi. Lepsi. Epsi. Psi. Si. I. – I w pytę bogaci! Wpadali rozmyślnie na siebie i upadali. Tarzali się po ziemi, parskając śmiechem. Robili orły na kamiennych posadzkach. W końcu ktoś sobie przypomniał. – Jesteśmy bogaci, tylko pieniądze mamy brudne. – Tak jak mówisz. Dirrrty money. – Mieliśmy iść do ciemni. Po to tu przyszliśmy. Żeby tak jeszcze sobie przypomnieć, co było wcześniej. Wszystko ginęło we mgle, w której przebłyskiwały jakieś obrazy. Ktoś rzyga. Reszta pławi się nago w basenie. Drzwi zamknięte na klucz, choć miały być otwarte. Rozbity kryształowy wazon i odłamki, ktoś z rozciętą nogą. Krew. Za głośna, pulsująca muzyka. Oops, I did it again. Zapomniany hit, który jakiś baran puszcza na okrągło. I played with your heart, got lost in the game. Jakaś dziewczyna zanosi się żałosnym płaczem, ale niczego nie chce. Podłoga śliska od rozlanego rumu. Cierpko-słodki smród. Tylko że te obrazy nie chciały się ułożyć w żaden sensowny film. Kto przyniósł worek? Kiedy? Kto go rozwiązał, kto włożył do środka dłoń, a potem oblizał palce? Kiedy zrozumieli? Musiała coś łyknąć. Jak najszybciej. Natychmiast. – Zostało wam trochę? Chcę jeszcze.
– Ja mam. Trzy pigułki. Po jednej na głowę. Jednocześnie położyli je sobie na języku. – Ta ma moc. Oh yeah. Jest moc. Ciemnia. Ciemność. Potem ktoś pstryknął włącznik. – Niech się stanie światłość. I stała się światłość. Worek na stół. Banknoty. – Ja pierdolę, ale śmierdzi. – Pieniądze nie śmierdzą. Pieniądze pachną. – Mamy tu w pytę kasy. – I podzielimy ją równo. – Po prostu nie mogę! Chyba śnię! Kocham was. Kocham cały świat. – Tylko bez całowania. Koncentracja mi siądzie i zacznę myśleć wyłącznie o seksie. – Nie widzę przeszkód, choćby zaraz. – Ale ja widzę. Bierzmy się do mycia. Woda do kuwet. Banknoty do wody. Umyte na sznurki. – To się nazywa pranie brudnych pieniędzy. Patrzcie i się uczcie.
29 lutego PONIEDZIAŁEK
3 Pobudka! Otwieraj oczy! Wstawaj! Zapomnij o drzemce! Bębenki Lumikki Andersson omal nie pękły od tego wrzasku. Znajomego do znudzenia. Jej własnego głosu. Nagrała go i przypisała w komórce do sygnału pobudki, bo uznała, że nic jej lepiej nie wygoni z ciepłej pościeli. Działało. O drzemce faktycznie zapominała od razu. Usiadła rozespana na brzegu łóżka i spojrzała na ścienny kalendarz z Muminkami. Poniedziałek, 29 lutego. Dzień dodany. Najbardziej zbędna data w historii. Nie mogli go ogłosić międzynarodowym dniem wolnym? Przecież i tak był nadprogramowy. Chyba ludzie mogliby choć raz nie robić nic sensownego i zapomnieć o produktywności? Lumikki wsunęła stopy w niebieskie jeżyki i szurając nogami, powlokła się do kuchni. Nalała wody do kawiarki i nasypała kawy. Tego ranka nie wstanie z martwych bez mocnego espresso. Było jeszcze ciemno, zdecydowanie za ciemno na rozpoczynanie dnia. Wysokie zaspy niewiele rozjaśniały mrok. Szaruga nie ustąpi jeszcze długo. Będzie trzymać Krainę Północy w swoich posępnych szponach pewnie do końca marca. Lumikki nie cierpiała tej fazy zimy. Śnieg i mróz. Za dużo jednego i drugiego. A wiosna bynajmniej nie za pasem. Mrozy ciągnęły się bez końca, odbierając resztki nadziei, spowalniając i przytępiając wszystko swym lodowatym tchem. Lumikki marzła w domu, na dworze i w szkole. Niekiedy łapała się na paradoksalnej myśli, że tylko w przerębli nie odczuwa zimna, lecz przecież nie mogła codziennie kąpać się w jeziorze. Wciągnęła na grzbiet szary, obszerny sweter i nalała sobie kawy do filiżanki. Poszła do jedynego prawdziwego pokoju swojej kawalerki, gdzie na siedemnastu metrach kwadratowych mogła się czuć jak pani na włościach. Skuliła się w wytartym fotelu, żeby się trochę ogrzać. Od okna bez przerwy ciągnęło, choć jesienią okleiła ramy dodatkową pianką. Kawa smakowała kawą. I Lumikki nie wymagała niczego więcej. Nie znosiła tych obrzydliwie słodkich, przekombinowanych czekoladowo-orzechowo-waniliowych kaw z jakimś kardamonem czy innym wynalazkiem. Kawa to kawa, ma być czarna i mocna. A sprawa to sprawa, stancja to stancja. Liczy się konkret. Matka znowu była w szoku, gdy ostatnio odwiedziła Lumikki. „Czy ty w ogóle nie zamierzasz się tu jakoś urządzić? Stworzyć tu sobie namiastki domu?”. Nie zamierzała. Mieszkała sama w kawalerce od półtora roku. Za łóżko służył leżący na podłodze gruby materac, poza tym miała biurko, laptop i fotel. Nic więcej. W pierwszych miesiącach matka nalegała, że kupi jej łóżko i regał na książki, ale Lumikki stanowczo się sprzeciwiała. Książki stały w kilku stosach na podłodze. Jedynym ukłonem w stronę „namiastki” był wiszący na ścianie czarno-biały kalendarz z Muminkami. Po co tracić czas na jakieś wicie gniazdka? Nie przyjechała tu przecież bawić się w Ikeę. Stancję traktowała wyłącznie jako lokum na czas nauki. Nie zamierzała zapuszczać korzeni. Chciała mieć wolną rękę po skończeniu szkoły. Móc wyjechać, dokądkolwiek zechce, i nie tęsknić za nikim i niczym. Zresztą u rodziców w Riihimäki to też nie był dom. Ostatnimi czasy czuła się tam obco. Rzeczy i sprzęty przypominały jej sprawy, które wolałaby wymazać z pamięci. I bez tego często wracały do niej w myślach, snach czy koszmarach.
Reakcje rodziców na jej wyprowadzkę z domu wydawały się dziwnie sprzeczne. Niekiedy miała wrażenie, jak gdyby im ulżyło. To prawda, że w domu często panowała napięta atmosfera, ale tak było od zawsze. W każdym razie odkąd Lumikki sięgała pamięcią. Nie zdołała ustalić źródła tych napięć, bo nigdy nie widziała, aby rodzice się kłócili, a i ona głośno się nie buntowała. Gdy zbliżał się dzień wyjazdu do szkoły, matka i ojciec czasem długo ją tulili w ramionach. Było to równie dziwne, co irytujące, bo nie mieli wcześniej takiego zwyczaju. Jeszcze potem matka brała jej twarz w dłonie i wpatrywała się w nią dziwnie długo i badawczo. – Mamy tylko ciebie. Tylko ciebie. Powtarzała to w kółko z taką miną, jakby z trudem powstrzymywała łzy. Pod koniec wakacji Lumikki zaczęło to już męczyć. Gdy z pomocą rodziców przewiozła do Tampere wszystkie swoje rzeczy i po raz pierwszy wreszcie zamknęła za nimi drzwi kawalerki, miała wrażenie, że ktoś zdjął jej z ramion ciężar, o którego istnieniu nawet nie wiedziała. – Na pewno poradzisz sobie sama? Matka wciąż ją o to pytała. Ojciec podchodził do sprawy bardziej rzeczowo. – Flickan blir snart myndig. Hon måste ju klara sig 1 . I Lumikki sobie radziła. Z każdym dniem coraz lepiej. Tego ranka z lustra w łazience spoglądała na nią zmęczona dziewczyna. Kofeina zaczynała już działać, ale za wolno. Lumikki umyła twarz zimną wodą i spięła kasztanowe włosy w koński ogon. Rodzice wydumali dla niej imię, które nijak się miało do bajkowej rzeczywistości. Śnieżka Andersson. Włosy nie były czarne jak hebanowe drzewo, cera nie lśniła bielą, usta nie biły po oczach czerwienią. Farba do włosów i makijaż upodobniłyby ją do bajkowej imienniczki, tylko po co? Lumikki w zupełności wystarczyło jej własne odbicie w lustrze, a z opinii otoczenia niewiele sobie robiła. Przez trzy sekundy rozważała, w co się ubrać do szkoły. Postanowiła zostać w szarym swetrze, na nogi wciągnęła dżinsy. Glany, na sweter czarny płaszcz, zielony szal i łapawice, szara czapka. Na ramię plecak Fjällrävena. W żołądku poczuła ukłucie głodu. Lodówka nie powitała jej nawet światłem. Żarówka przepaliła się dwa tygodnie temu, ale Lumikki nie chciało się jej zmienić. Będzie musiała kupić w szkolnej kafejce kanapkę albo dwie. I koniecznie drugą kawę. W drzwiach liceum uderzył w nią znajomy, chaotyczny gwar. Wszystkim się gdzieś spieszyło i każdy głośno to komunikował. Błyskotliwa, inteligentna i wybitnie kreatywna młodzież z liceum artystycznego. Lumikki wiedziała, że ironizuje, ale niekiedy po wejściu do szkoły jej tolerancja na krzykliwe stroje i dramatyczne gesty spadała poniżej normy. Na rozsadzające ramy obowiązującej w szkole niepisanej umowy wszelkie warianty osobowości i indywidualności. Jednakże pod irytacją kryła się wdzięczność. Że może chodzić właśnie do tej szkoły. Że nie musi już mieszkać w Riihimäki. Bo złożyła papiery do liceum artystycznego w Tampere, żeby uciec z rodzinnego miasteczka. Rodzice pewnie nie zaakceptowaliby jej wyjazdu, gdyby nie chodziło właśnie o tę elitarną szkołę. W pierwszych miesiącach nauki Lumikki miała wrażenie, że trafiła do raju. Euforia powoli się wypaliła, gdy życie licealistki w Tampere spowszedniało i za fasadą wesołych uśmiechów Lumikki zaczęła dostrzegać zazdrość, pretensjonalność, grę, egotyzm i niepewność.
Na szczęście w szkole było nie tylko głośno, ale też ciepło i skostniałe kończyny Lumikki powoli budziły się do życia. Jeszcze chwila i poczuje to straszne mrowienie, gdy krew dotrze ponownie do palców stóp i dłoni. Trzeba było włożyć dwie pary grubych skarpetek. W szatni Lumikki rzuciła płaszcz na wieszak i zbiegła po schodach do stołówki, przy której funkcjonowała szkolna kawiarenka. – Dzisiaj z zieleniną czy bez? – Kucharka wiedziała już, o co ją pytać. – Najlepiej obie wersje – odrzekła Lumikki. – I dużą kawę. – Do pełna i bez mleka. – Kobieta roześmiała się, nalewając kawę po sam brzeg papierowego kubka. Lumikki usiadła przy stoliku i czekała, aż ciepło powoli rozpłynie się po kończynach. Au, au, au. Mrowienia jednak nie sposób uniknąć. Chwilę trzymała dłonie splecione wokół kubka, potem ugryzła kęs kanapki. Bezmięsna była duża i smaczna, pomidor dojrzały, a papryka jędrna. Lumikki wyznawała wegetarianizm ekonomiczny. Nie kupowała mięsa za własne pieniądze, ale gdy płacił lub częstował ktoś inny, jadła chętnie. Może i obłudne, ale praktyczne. Sąsiedni stolik okupowały trzy dziewczyny. Blondyna, ciemna i czerwona. Pierwsza falowała piórami, druga czochrała się po krótkich odrostach, trzecia mięła nerwowo końcówki. Stołówką zawładnął zapach Baby Doll Laurenta, Fantasy Britney Spears i Miss Dior Chérie. – Padnę, jeśli dziś znów będzie mnie traktował jak powietrze. Na balangach gostek nie ma żadnych zahamowań, a w szkole nawet cześć nie powie. Trudno uwierzyć, że skończył osiemnaście lat. – Ja padnę i bez tego. Trzeba było sobie odpuścić te ostatnie drinki. Nie wiem nawet, co w nich było. – Daj spokój, to były zwykłe drinki. Miny sztucznego przerażenia. Wytrzeszczone oczy. – Nie mówisz chyba poważnie...? – No to chyba byłaś ślepa, jeśli nie widziałaś źrenic Elisy. I nie słyszałaś tych jej poronionych tekstów. – Ona ma zawsze poronione teksty. – Ale teraz były do setnej potęgi. Ukradkowe spojrzenia. Trzy głowy zbliżyły się do siebie. Szepty. Lumikki dopiła kawę i spojrzała na zegarek. Dziesięć minut do lekcji. Wstała, zabierając nieruszoną kanapkę z masłem. Nie mogła już zdzierżyć wynurzeń tych trzech z kosmetycznej mafii, a poza tym smród perfum stawał się nie do zniesienia. Dziewczyny z obsesją na punkcie swojego wyglądu, które będą potem zdawać na prawo i ekonomię. Poszły do liceum artystycznego, bo trzeba mieć wysoką średnią, a poza tym – „ma się tę kreatywność, co nie?”. Wielkie artystki i jeszcze więksi intelektualiści, dla których szkoła była sposobem na zaistnienie. Matematyczni geniusze, którzy sprawiali wrażenie trochę zagubionych. Zwyczajni i przeciętni uczniowie, którzy wypełniali korytarze i tłoczyli się na schodach, wystawali w długich kolejkach w stołówce i nie odróżniali się od reszty szarej masy ani wyglądem, ani zapachem, ani sposobem mówienia. Za parę lat nikt nie będzie pamiętał ich imion i nazwisk. Już teraz nikt nie pamięta.
Oczywiście zdarzali się także ludzie fajni i poukładani. A Lumikki zazwyczaj przy nikim nie zadzierała nosa. Wiedziała, że wielu z nich gra, zakłada szkolną maskę, aby łatwiej odnaleźć swoje miejsce pośród setek rówieśników. I Lumikki nie miała o to do nich pretensji. Sama jednak już pierwszego dnia nauki postanowiła, że nie pozwoli się zaszufladkować i przypisać do żadnej grupy, aby nie dawać nikomu podstaw do uproszczonych ocen. Na powstające podziały, frakcje i kliki patrzyła z umiarkowanym zainteresowaniem i odrobiną rozbawienia. Sama trzymała się na uboczu, pozostawała autsajderką. Nie była jednak samotną świruską przemykającą pod ścianami w czarnych łachach. Wszyscy pamiętali, jak się nazywa. Lumikki Andersson. Ta Szwedofinka z Riihimäki. Ta, która ma gotowe zdanie na każdy temat. Ta, która zbiera dziesiątki i z fizyki, i z filozofii. Która tak zagrała Ofelię, że dwie nauczycielki się wkurzyły, a reszta wzruszyła do łez. Która nie bierze udziału w żadnych szkolnych akcjach ani wydarzeniach. Która zawsze je sama, choć nigdy nie wygląda na osamotnioną. Jak puzzel z innej układanki – nie pasowała nigdzie, by wtopić się w każde tło. Nie była taka jak reszta. Była dokładnie taka jak reszta. Lumikki stanęła przed drzwiami pracowni fotograficznej i rozejrzała się. Nikogo na horyzoncie. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Przedsionek pracowni pogrążył się w mroku. Wprawnym, zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi ciemni. Ręka znała wszystkie odległości. Nieprzenikniony mrok. Cisza. Spokój. Jej chwila tylko dla siebie przed rozpoczęciem lekcji. Reset. Ładowanie baterii. Codzienny rytuał, o którym nikt nie wiedział. Który łączył teraźniejszość z przeszłością. Lumikki przez wiele lat musiała się chować, ponieważ się bała. Sztuka wynajdywania tajnych skrytek i bezpiecznych przystani stanowiła warunek przeżycia. Teraz w grę nie wchodził już strach, lecz chęć znalezienia własnego miejsca także w przestrzeni dostępnej dla ogółu. Ciemnia była dla niej wolną strefą, gdzie mogła pobyć chociażby kilka minut w ciszy przed zanurzeniem się w chaosie rozmów, głosów, opinii i emocji. Lumikki oparła się o ścianę i wpatrywała w mrok. Powoli opróżniała umysł z myśli. Najłatwiej ustępowały powszednie i przeważnie jałowe rozmyślania orbitujące po stałych trajektoriach: kolejna lekcja matematyki, ewentualne zakupy po szkole, wieczorem może combat. Tym razem nie mogła sobie poradzić nawet z tym banalnym szumem mentalnym. Coś jej nie pozwalało. Coś przeszkadzało. Zapach. Ciemnia pachniała inaczej niż zwykle. Lumikki nie potrafiła nazwać tego zapachu. Postąpiła krok przed siebie. Coś musnęło ją delikatnie po policzku, odskoczyła jak oparzona do drzwi i zapaliła czerwoną lampę. Pięćseteurowy banknot. Dziesiątki mokrych pięćseteurowych banknotów wiszących na sznurkach w ciemni. Prawdziwe? Lumikki dotknęła palcami pierwszego z brzegu. Papier wydał się autentyczny. Sprawdziła, czy w kuwetach nie ma odbitek, i zapaliła zwykłą lampę. Banknot pod światło. Znak wodny na swoim miejscu, cyfry nominału w całości. Nie brakło również hologramu i nitki zabezpieczającej. Jeśli pieniądze nie były prawdziwe, to
oglądała właśnie doskonałe fałszywki. Ciecz w kuwetach miała lekko brunatny odcień. Lumikki zanurzyła czubki palców. Woda. Na podłodze dostrzegła rdzawe plamy. Spojrzała jeszcze raz na banknot, narożnik miał dokładnie taki sam rdzawy kolor. I wtedy ją olśniło. Już wiedziała, co jej dzisiaj tak bardzo przeszkadza w ciemni. Odór stęchłej krwi.
4 Lumikki patrzyła na pokryte połyskującą szadzią drzewa i małe, stare nagrobki. Pocztówkowy pejzaż w bieli bynajmniej jej nie interesował. Po prostu widok za oknem mniej męczył oczy niż wypisane na tablicy równania całkowe, bo nie myślała teraz wcale o matematyce. Zostawiła banknoty w ciemni. Wyszła z pracowni, zamknęła za sobą drzwi i udała się na lekcję. O swoim znalezisku nikomu nie wspomniała ani słowem. Miała całą matematykę na przemyślenie, co z tym fantem zrobić. Najlepiej nie wnikać. Życiowe motto Lumikki. Nie wnikać, nie komplikować, nie wtykać nosa w cudze sprawy. Kto siedzi cicho i otwiera usta tylko wtedy, gdy to naprawdę konieczne, ten ma święty spokój. Więc i teraz Lumikki najchętniej zapomniałaby o tym, co zobaczyła w ciemni. O ociekających rozwodnioną krwią banknotach. Niestety. Wiedziała już, że to nie wchodzi w rachubę. Wspomnienie nie dawało jej spokoju ani na chwilę, podobnie jak tamten smród. I te pieniądze nie przestaną jej nurtować, zanim nie spróbuje jakoś wyjaśnić ich tajemnicy. Trzeba na pewno powiedzieć dyrektorowi. Sprawa nabierze wtedy własnego biegu i Lumikki przestanie o niej myśleć. Nie mogła przecież wykluczyć, że suszące się w ciemni pięćseteurówki są częścią jakiegoś projektu artystycznego. W takim razie nie będą oczywiście prawdziwe. Tylko dlaczego ktoś zadawałby sobie aż tyle trudu ze zwykłymi rekwizytami? Banknoty były tak łudząco podobne do prawdziwych, że policja bez dwóch zdań uznałaby je za fałszywki. A fałszerstwo jest przestępstwem. Albo pieniądze są prawdziwe. Lumikki nie znalazła sensownej odpowiedzi na pytanie, dlaczego ktoś postanowił wyprać taką fortunę w licealnej ciemni. I przede wszystkim – dlaczego ją tam zostawił, w niezamykanym na klucz pomieszczeniu. Kompletny absurd. Na próżno wytężała mózg, szukając logicznego wyjaśnienia. Zamknęła oczy i pod powiekami zobaczyła wiszące na sznurkach banknoty. Miała wrażenie, że w tym obrazie brakuje czegoś istotnego, decydującego czynnika, który naprowadziłby ją na właściwą odpowiedź. Nie była jednak Sherlockiem Holmesem, który w mig oceniłby sytuację i na podstawie ostatniego ogniwa, czyli suszących się w ciemni pięćseteurówek, bezbłędnie odtworzył cały łańcuch zdarzeń. Lumikki uznała, że trzeba o wszystkim powiedzieć dyrektorowi. Zejdzie do ciemni po pieniądze i zaniesie je do gabinetu. A może lepiej ich nie ruszać? Słońce napierało bezlitośnie na gałęzie drzew, które broniły się gniewnym, oślepiającym lśnieniem. Siarczysty mróz promieniował aż do ciepłej sali. Lumikki przeszły ciarki. Duchota ją otępiała, myśli mozoliły się wtedy jak muchy w smole. Postanowiła. Lumikki zmierzała powoli w stronę pracowni fotograficznej. Chciała sprawdzić, czy jej się nie przywidziało. Scena w ciemni była tak absurdalna, że mogła ją sobie po prostu wyobrazić. Albo czegoś nie ogarnęła. Może tylko jeden banknot był prawdziwy, a reszta to rekwizyty.
Nigdy nie wyciągaj pochopnych wniosków, brzmiało drugie życiowe motto Lumikki. No, może mówienie o mottach trąciło trochę patosem. W grę wchodziły raczej zasady czy przemyślenia, które z czasem okazały się pożyteczne i przydatne w praktyce. A niekiedy wręcz ratowały jej skórę. Lumikki się wzdrygnęła, bo zza rogu korytarza wyszedł nagle Tuukka. Osiemnastolatek, syn dyrektora, początkujący aktor i we własnym mniemaniu pierwszy po Bogu. Zabawne było patrzeć, jak gładko nauczyciele przełykają jego pyszałkowatość, pogardliwe uwagi i chroniczne spóźnialstwo. Teraz też najwyraźniej gdzieś pędził. I na pewno potrąciłby Lumikki łokciem lub plecakiem, gdyby nie wykonała uniku. Nauczyła się to robić w sposób niezauważalny. Czas musiał być idealnie obliczony, a ruch wyglądać naturalnie, jak gdyby nie miał związku z mijaną osobą. Lumikki musiała się nauczyć tej sztuczki, aby nikogo nie rozdrażnić, a jednocześnie nie zniżyć się do ustępowania z drogi. Tuukka prawie biegł. Pewnie jej nawet nie zauważył. Mimo to Lumikki postanowiła chwilę odczekać i weszła do pracowni, dopiero gdy chłopak zniknął z pola widzenia. Otworzyła drzwi, zamknęła je za sobą, po czym weszła do ciemni i zapaliła czerwoną lampę. Zamrugała dwa razy. Widok się jednak nie zmienił. Banknoty zniknęły. Lumikki zaklęła pod nosem. Tak to jest, jeśli się nie działa od razu. I co teraz? Pójść do dyrektora i powiedzieć, że widziała w ciemni suszące się pieniądze, ale nie ma na to żadnych dowodów? Poczekać, aż ktoś zapyta ją wprost o te banknoty, i dopiero się przyznać? Zapomnieć o sprawie i zrzucić wszystko na karb zwidów wywołanych porannym otępieniem? Oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Znów coś tu było nie tak. Wyjątek od reguły, jakaś osobliwość. Jej mózg coś zarejestrował i właśnie próbował ustalić, co w obrazie całości nie pasuje do reszty. Nagle Lumikki otworzyła oczy. Bingo. Plecak. Tuukka nigdy nie chodził z plecakiem. Nosił czarną, skórzaną torbę Marimekko, w której z ledwością upychał niezbędne podręczniki. A gdy czasem któryś się nie zmieścił, zostawiał go po prostu w domu. Płócienne, kolorowe torby Marimekko należały do podstawowego wyposażenia studentów, ale skórzaną wersję Lumikki widziała tylko u Tuukki. Pasowało to do niego – być zasadniczo w zgodzie z modą, lecz wyróżniać się w tłumie. Świadomie płynąć z prądem, ale po swojemu. A dziś Tuukka niósł na ramieniu znoszony, szary plecak o wystrzępionych brzegach i uświnionych rogach. Absolutnie rujnujący jego image istoty boskiej, która zniżyła się do zstąpienia między śmiertelników. Poza tym plecak wyglądał na wypełniony i niespecjalnie ciężki. Takie równania Lumikki rozwiązywała błyskawicznie. Coffee House na placu Centralnym prezentował typowy dla wczesnego przedpołudnia skład mieszany: matki niemowląt pochłonięte słoiczkami i niekończącymi się opowieściami o rytmach spania, studentki rujnujące swój miesięczny budżet na latte, przy których uczyły się rzekomo do egzaminów, a w rzeczywistości zajmowały się głównie snuciem marzeń, oraz kilku gości w garniturach z laptopami, którzy zamiast analizować prezentacje
przeglądali Facebooka albo grali w Angry Birds. Szumiały i gulgotały ekspresy do kawy. W powietrzu unosiła się woń orzechów laskowych i cappuccino. Ciastka lepiej wyglądały, niż później smakowały. W zimowym płaszczu Lumikki od razu poczuła, że zaczyna się pocić. Siedziała w rogu tyłem do kawiarni, piła herbatę i wertowała gazetę. Tuukkę, Elisę i Kaspra miała niemal na wyciągnięcie ręki. Kiedy Lumikki zrozumiała, że banknoty są teraz w plecaku Tuukki, natychmiast postanowiła śledzić chłopaka. W przelocie porwała z szatni swój płaszcz, szal i łapawice. Wyskoczyła przed szkołę, omal nie wywinęła orła na wyślizganym kąciku dla palaczy, po czym dobiegła do parku przy kościele i zlustrowała teren. Szary plecak był już na końcu alejki, przy samej ulicy Hämeenkatu. Znów puściła się pędem, zapominając o rwanych lodowatym powietrzem płucach, i dopiero po chwili zwolniła najpierw do spokojnego truchtu, a potem do szybkiego marszu. Utrzymywała odpowiedni dystans. Widzieć, ale nie być widzianą. Mieć obiekt w zasięgu wzroku. Lumikki dostała zadyszki, a rzęsy i wymykające się spod czapki włosy pokryły się igiełkami lodu. Przy takiej temperaturze wszyscy wyglądali na przedwcześnie posiwiałych. Tuukka zniknął w Coffee House. Lumikki odczekała kilka minut i weszła do środka. Siedział już przy stoliku, pochłonięty rozmową z Elisą i Kasprem. Teraz Lumikki musiała stać się niewidzialna. Niezauważalna. Na szczęście umiała się przeistaczać. Od razu po wejściu do kawiarni skierowała się do toalety, zdjęła płaszcz i sweter, rozpuściła włosy i splotła je w luźny boczny warkocz, jakiego nigdy nie nosiła. Nie zamówiła kawy, tylko herbatę. Wzięła do stolika czasopismo dla kobiet, choć normalnie chwyciłaby za gazetę sportową albo „Image”. Siedziała inaczej niż zwykle, inaczej układała ramiona, inaczej pochylała głowę. Ludzie sądzą, że rozpoznają znajomych z daleka po ubraniu lub włosach. W rzeczywistości rozpoznawanie to proces znacznie bardziej skomplikowany, zależny od setek, jeśli nie tysięcy przeróżnych czynników. Od wzrostu, postawy, chodu, gestów, proporcji tułowia i głowy, mimiki czy wręcz przelotnych mikroruchów twarzy, których człowiek nie jest w stanie świadomie zarejestrować. Dlatego tak trudno stać się inną osobą. Niektórzy twierdzą nawet, że nie jest to możliwe bez przeszczepu twarzy i długich lat praktyki. Jednak już zaskakująco drobną korektą wyglądu i zachowania można się pozbyć swoich najbardziej charakterystycznych cech – wystarczy robić to z głową. Naturalnie, jeśliby ktoś wiedział, że Lumikki jest w Coffee House, z pewnością by ją rozpoznał. Natomiast gdyby zajrzał przypadkowo do środka i powiódł spojrzeniem po stolikach, wydałaby mu się ubraną po hipisowsku nastolatką, która czyta wiersze przy herbatce z rumianku. Dziewczyną, której nie może znać. Dlatego Tuukka, Elisa i Kasper nie zwracali na nią uwagi, chociaż siedzieli tuż obok. Zresztą mieli teraz na głowie znacznie ważniejsze sprawy. Mieli problem. – Co z nimi zrobimy? – Elisa spytała chłopców. Lumikki już w drzwiach kawiarni spostrzegła, że Elisa wygląda okropnie. Jej jasna cera była teraz szara. Podkrążone oczy, makijaż zmyty niestarannie albo starty na chybcika. Z głowy zwisające żałośnie utlenione, nieumyte włosy. Rzeczy nie tworzyły eleganckiej całości, lecz sprawiały wrażenie, jak gdyby dziewczyna rano wkładała na siebie co
popadnie. Nigdy nie pokazałaby się tak w szkole. Aż dziw, że odważyła się wyjść do kawiarni bez makijażu. Elisa była jedną z najpiękniejszych dziewcząt w liceum. I tak się zachowywała, karmiąc szkolny mit o swojej nadzwyczajnej urodzie. Widząc ją w takim stanie, zmęczoną i przestraszoną, Lumikki nie miała wątpliwości, że piękność jest misterną maską, której najważniejszym elementem nie jest wcale szminka w odpowiednim kolorze czy profesjonalne cieniowanie, ale końska dawka pewności siebie i kokieterii. Wystarczył jeden uśmiech Elisy, by chłopcom od razu migotały przedsionki i pociły się dłonie. Lumikki wciąż nie potrafiła rozgryźć, o co tak naprawdę chodzi w relacji Elisy i Tuukki. Kiedyś ze sobą chodzili, potem się rozeszli, ale pozostali przyjaciółmi. Na tyle dobrymi, że od czasu do czasu razem imprezowali – w tym samym łóżku. I choć Elisa okręciła sobie nieliczną męską populację liceum wokół małego palca, a uważany za przedstawiciela elit Tuukka stanowił obiekt westchnień wielu dziewcząt, tych dwoje z jakiegoś powodu wciąż do siebie lgnęło. Może uważali się za jedyne osobniki alfa w całej szkole i dlatego, przez wzgląd na swoje szalone powodzenie u płci przeciwnej, nie mogli się zniżyć do głębszej relacji z nikim. – Co zrobimy? Prosta sprawa: zatrzymamy je dla siebie. I nikomu ani mru-mru – odpowiedział Kasper. Lumikki do tej pory nie wiedziała, jakim cudem Kasper dostał się do liceum artystycznego. Chłopak sumienniej wagarował, niż chodził do szkoły. Po korytarzach krążyły słuchy, że jeśli się nie poprawi, zostanie wydalony. Ubierał się na czarno i nosił wielkie, rzucające się w oczy kolczyki. Za pomocą sporej dawki żelu zaczesywał włosy do tyłu i najwyraźniej uważał się za ikonę blingu i króla rapu, choć jego występy wzbudzały w publiczności więcej współczucia niż uznania. Kasper był osobliwym gościem i Lumikki nie potrafiła rozstrzygnąć, czy to jeszcze błazen, czy już młodociany przestępca. Od dawna zachodziła w głowę, dlaczego Elisa i Tuukka zadają się z tym typem. Elisa rozejrzała się i zniżyła głos. – Przecież nie możemy ich zatrzymać – rzekła. Głos jej drżał od panicznego strachu. – To co zamierzasz zrobić? – spytał Tuukka. – Zadzwonić na policję? Kasper zarżał. Ojciec Elisy pracował w policji. Dziewczynie robiono z tego powodu to żartobliwe, to znów bardziej złośliwe uwagi. – Nie należą do nas. Trafiły w nasze ręce przypadkiem. Ktoś na pewno zacznie ich szukać, a wtedy mamy przesrane. – Elisa próbowała przekonać kolegów. – Pomyśl. A niby co innego możemy zrobić? Jak wytłumaczyć to wszystko, żeby się nie wkopać? Trzeba było działać od razu, już w nocy – skomentował Tuukka. – No i zadziałaliśmy – zarechotał Kasper. – Aha. Cholernie mądrze żeśmy zadziałali – Elisa westchnęła. – W nocy wydawało się to wszystko całkiem logiczne – stwierdził Tuukka. – Ale wiesz chyba, co mam na myśli? Jeśli o tym wszystkim powiemy, będziemy musieli powiedzieć wszystko. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę sobie na to pozwolić. – Ani ja – dodał Kasper. Elisa nerwowo zabębniła paznokciami w blat. – Moje wspomnienia są za bardzo rozmyte, więc nie mogę powiedzieć nic na pewno. Nie
jarzę, co i kiedy się stało. Dociera do mnie tylko to, że rano w domu miałam armagedon. Nie chcecie wiedzieć, gdzie ludzie rzygali – rzekła w końcu dziewczyna. – Pewno musiałaś się nieźle naszorować, żeby tatko nie skumał, że wcale nie zakuwałaś grzecznie fizyki przez calutki weekend. Kasper z rozbawioną miną rozparł się na krześle. – Zwariowałeś? Na szczęście dzisiaj przychodzi sprzątaczka. Właśnie lata z mopem i sprząta. Obiecałam jej podwójną stawkę, jeśli uwinie się z robotą dwa razy szybciej niż zwykle. Żebym tak tylko pamiętała, to może bym... – Wpuściła nas w czarny i cholernie głęboki kanał? Brzmi po prostu jedwabiście. W głosie Tuukki zabrzmiała twarda, groźna nuta. Elisa chwilę milczała. Siedzący przy sąsiednim stoliku facet w garniturze głośno wyraził zadowolenie z przejścia na kolejny poziom Angry Birds. – Okej – zgodziła się w końcu Elisa. – Wobec tego nikomu ani mru-mru. Na razie. Zobaczymy, jak się dalej sprawa rozwinie. Ale powiem wam szczerze, że mam naprawdę złe przeczucia. – Może dyszka na drobne wydatki poprawi ci humor – rzucił Tuukka. – Co? Nie, nie chcę. Serio. – Oczywiście, że chcesz. Rozdzieliłem już kasę na trzy worki. Po dyszce na głowę. Jedziemy na jednym wózku. Lumikki usłyszała szelest i chrobot suwaka, gdy Tuukka pod stolikiem rozpiął plecak. Obróciła nieznacznie głowę i kątem oka dostrzegła, jak dwa worki z czarnej, nieprzezroczystej folii znikają w torbach Elisy i Kaspra. Elisa ukryła twarz w dłoniach i jęknęła: – Ja pierdolę. A taką miałam nadzieję dziś rano, że to był tylko koszmarny sen. – Nikt cię nie widział? – Kasper zwrócił się do Tuukki. – Nie. – Nikt nie wchodził do ciemni? – wypytywał Kasper. – I zostawił je grzecznie na sznurkach? Szczerze wątpię. W śmiechu Tuukki zabrzmiała jednak napięta struna. Nieoczekiwanie wstał i zakomenderował: – Narada skończona. Możecie się rozejść. – Nie dopiłam czaju – rzekła Elisa urażonym tonem. – Na twoim miejscu nie kręciłbym się po mieście w takim stanie dłużej niż to absolutnie konieczne – poradził jej Tuukka. – Bez obrazy, bejbi. – Mądry się znalazł. Lepiej spójrz na siebie – odcięła się Elisa, ale wstała z krzesła. Lumikki odczekała, aż cała trójka się zwinie i podjęła kolejną próbę dopicia swojej herbaty. Uch, co za paskudztwo. Naprawdę są tacy, co piją ten syf z własnej, nieprzymuszonej woli? Ona nie da rady, mimo że mocno przepłaciła za te popłuczyny. Po upływie bezpiecznego czasu ubrała się i wyszła na siarczysty mróz. Pomyśli w drodze do domu.
5 Po moście na Hämeentie hulał lodowaty wiatr, Lumikki przyspieszyła kroku. Analizowała podsłuchane informacje. Pieniądze trafiły w ręce Tuukki, Elisy i Kaspra tej nocy. W jakich okolicznościach, nie wiedziała. Do kogo należały? Czy oni sami wiedzieli? Możliwe, że nie. Prawdopodobnie nie. Sprawiali wrażenie mniej niż zwykle świadomych przebiegu wydarzeń poprzedniego wieczora. Raczej na pewno banknoty były zakrwawione i ekipa Elisy wpadła na genialny pomysł, żeby je wyczyścić w szkolnej ciemni. Tego Lumikki nie potrafiła już zupełnie pojąć. Komu strzeliłoby do głowy, żeby w środku nocy iść do szkoły myć pieniądze? Daj spokój, to były zwykłe drinki. W uszach Lumikki rozbrzmiało echo rozmowy dziewczyn z kosmetycznej mafii. Aha, więc uczestnicy wczorajszej balangi raczyli się nie tylko alkoholem. W każdym razie niektórzy. Może właśnie Elisa, Tuukka i Kasper? Co tłumaczyło, dlaczego wybrali tak absurdalne rozwiązanie. I dlaczego nie mogli nikomu powiedzieć o tym, co się wydarzyło. Córka policjanta. Syn dyrektora. Schemat tak klasyczny, że po plecach Lumikki przebiegł dreszcz. Bunt dzieci z dobrych domów? Sięganie po niebezpieczne zabawy, bo stare rozrywki przestały dawać kopa? Czy najzwyklejsza chęć, żeby się porządnie wstawić? Na światłach przy dworcowym skrzyżowaniu zrobiła się ślizgawka. Nawet najlepsze żwirowanie nie mogło zapewnić przyczepności w miejscu szlifowanym każdego dnia przez tysiące butów. Trzeba tam było mocniej wbijać obcasy w ziemię. Sytuacja znacząco się skomplikowała. Lumikki nie zamierzała iść z tym do dyrektora. Ani na policję. Nie chciała się mieszać do całej sprawy, choć z nikim z tamtej trójki się nie kumplowała. Elisa, Tuukka i Kasper byli jej zupełnie obojętni. Nie pragnęła jednak negatywnej popularności, jaka siłą rzeczy stałaby się jej udziałem, gdyby ich wydała. Anonim na policję? Niewątpliwie opcja do rozważenia. Tylko czy potraktowaliby to poważnie? Prawdopodobnie tak, jeśli przedstawiłaby sprawę jako, powiedzmy, kradzież trzydziestu tysięcy euro. A jeśliby zignorowali anonim, to już nie jej zmartwienie. Ona spełniłaby swój obowiązek. Gdy zbliżała się do Tammeli, poczuła w dołku dziwne ukłucie. Stancja to nie dom, jasne, czyżby więc zaczęła mieć słabość do swojej dzielnicy? Myśl wydała się jej zabawna. Kaszanka i mleko na ryneczku. Huczący od dopingu stadion piłkarski TPV. Kwintesencja życia w Tampere. Klimatyczna stara Tammela z paroma ostatnimi domami z drewna i prawdziwa perła w koronie – ceglany budynek dawnej fabryki obuwia Aaltonen. Uniesienia zupełnie niepodobne do Lumikki Andersson, która nie znosiła wylewności. A jednak z jakiegoś powodu czuła tutaj więcej swobody i ciepła niż gdzie indziej. W jej słowniku nie było pojęcia „patriotyzmu lokalnego”, ale lubić swoją dzielnicę to chyba jeszcze nie koniec świata. Dlaczego Lumikki nie mogłaby się poczuć na Tammeli jak w domu? Dlaczego nie uznać pobliskich podwórek za swoje salony? Zresztą, chyba się już tak niepostrzeżenie stało, choć Lumikki nie chciała się przywiązywać do miejsc. Ze szkolnego boiska dobiegły ją krzyki, śmiechy i piski. Spojrzała w tamtą stronę. Czerwone od mrozu dzieciaki biegały, skakały, huśtały się i wspinały po drabinkach
w obłokach pary. W grubych, watowanych kombinezonach wyglądały jak pulchne, barwne bałwanki. Lumikki szukała spojrzeniem dzieci osamotnionych, pozostawionych samym sobie na obrzeżach boiska. Wytężyła słuch, aby wyłowić z rozgwaru krzyki komunikujące nie radość, ale prawdziwy strach. Wiedziała, że dla niektórych boisko nie jest placem zabaw skrzącym się w zimowym słońcu, lecz imperium grozy, gdzie dni są długie i czarne jak noc. Pod ścianą piaskowożółtego, secesyjnego budynku dostrzegła samotną dziewczynkę. Stąpała powoli, ze spuszczoną głową. Lumikki zatrzymała na niej wzrok. Czy ogląda się za siebie na każdym rogu? Wzdraga co chwila strachliwie? Czy w jej wbitym w ziemię spojrzeniu czai się udręka? Nie. Gdy Lumikki zobaczyła w końcu twarz dziewczynki, dostrzegła na niej uśmiech, który jaśniał także w oczach. Usta dziewczynki poruszały się bezgłośnie. Pewnie powtarzała sobie pod nosem swoją opowieść. Nie jest taka jak ja w jej wieku, pomyślała Lumikki. Na szczęście. Wtedy poczuła, że coś jest nie tak. W niewłaściwym miejscu. Ktoś znalazł się za blisko. Poczuła to za późno. Mocne ramiona wciągnęły ją w mrok pobliskiej bramy i przyparły mocno do ściany. Policzek Lumikki rozpłaszczył się na lodowatym kamieniu. Niespodziewany atak pozbawił ją siły w rękach, które napastnik wykręcił jej boleśnie za plecami. Z trudem przełknęła krzyk. Rozpoznała go po zapachu, zanim zdążył się odezwać. Tuukka. – Nie tylko ty potrafisz śledzić. Słowa chłopaka nieprzyjemnie parzyły skórę policzka. Jeszcze śmierdziały niedawno wypitą kawą i wypalonym przed chwilą papierosem. Lumikki najchętniej walnęłaby się pięścią w czoło. Jak mogła popełnić tak kardynalny błąd? Jak to się stało, że po wyjściu z kawiarni na śmierć zapomniała o zachowaniu czujności? Nigdy nie przeceniaj własnego sprytu. Nigdy nie zakładaj, że jesteś całkiem bezpieczna. Już dawno powinna to sobie przyswoić. Zapuściła się w Tampere, bo nie musiała już codziennie mieć się na baczności. – Wypatrzyłem cię w kawiarni. Czy raczej nie tyle ciebie, ile ten twój plecak. I wtedy zajarzyłem, że zderzyliśmy się prawie na korytarzu niedaleko pracowni fotograficznej. Cóż za niewiarygodny zbieg okoliczności – powiedział Tuukka, ściskając jej nadgarstek. Lumikki w mgnieniu oka oceniła sytuację. Niewykluczone, że nagłym szarpnięciem zdołałaby się wyrwać. Manewr jednak nie gwarantował powodzenia. Poza tym Tuukka był szybki i natychmiast by ją dogonił. Rozsądniej zatem się nie szarpać, nie tracić niepotrzebnie sił i wysłuchać, co chłopak ma do powiedzenia. – Co widziałaś? Co wiesz? – spytał. – Widziałam pieniądze w ciemni. I słyszałam waszą rozmowę w kawiarni. To wszystko – odpowiedziała spokojnie Lumikki. Uznała, że lepiej go teraz nie prowokować. – Kurwa mać! – zaklął Tuukka. – To się nie może roznieść. Lumikki nie odpowiedziała. Lodowata, chropowata ściana tarła jej skórę, starała się więc nie wykonywać niepotrzebnych ruchów.
– Morda w kubeł. Nikomu ani słowa. O niczym nie wiesz. Zresztą i tak nikt ci nie uwierzy. Tuukka usiłował przybrać groźny ton, lecz głos miał niepewny. Lumikki nadal milczała. – Słyszałaś? Chłopak podniósł głos, który zabrzmiał jeszcze mniej pewnie niż przed chwilą. Bał się. Bał się dużo bardziej niż ona. – Słyszałam – przyznała. Tuukka się zamyślił. – Okej. Ile chcesz? – spytał po chwili. Ton głosu był teraz nieomal błagalny. Bardzo musiał drżeć o swoją reputację. – Nic – odpowiedziała Lumikki. – A teraz puszczaj. Nie była to prośba ani rozkaz, bardziej zabrzmiało jak stwierdzenie. Konstatacja faktu. Nie dawaj alternatyw, tylko jasne instrukcje. Nie proś i nie żądaj, stwierdzaj fakty. Bijąca z jej słów pewność wywarła pożądany skutek. Tuukka rozluźnił uchwyt i Lumikki się odwróciła, rozcierając obolałe nadgarstki. – Powiem ci, jak zrobimy – odezwała się, patrząc chłopakowi prosto w oczy. – Nie mam najmniejszej ochoty się do tego mieszać. Niczego nie widziałam i niczego nie słyszałam. Chyba że ktoś zapyta mnie wprost. Nie donoszę, ale też nie kłamię. Jestem przekonana, że będziecie jeszcze mieć przez to kłopoty, ale nie zamierzam was od nich wybawiać. Tuukka spojrzał na nią z wahaniem. Uszy miał czerwone od mrozu. Nie włożył czapki. Widać próżność wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Chwilę rozważał słowa Lumikki, oceniał ryzyko i możliwości. – Okej. Umowa stoi – rzekł w końcu i wyciągnął dłoń. Lumikki nie odwzajemniła gestu. Tuukka pogładził włosy i parsknął śmiechem. – Twarda z ciebie sztuka. Chyba cię trochę nie doceniałem. Jak wielu innych, pomyślała Lumikki. Tuukka próbował odzyskać przewagę i bezczelnym ruchem odgarnął jej włosy z twarzy. – Wiesz co? Byłabyś naprawdę całkiem do rzeczy laską, tylko musiałabyś zmienić tę masakryczną fryzurę, kolor włosów i te łachy ekoaktywistki. No i nauczyć się malować – rzekł z przekąsem. Lumikki uśmiechnęła się równie sarkastycznie. – A ty wiesz co? Byłbyś może całkiem fajnym do rzeczy gościem, tylko musiałbyś zmienić ten swój paskudny charakter całkowicie i raz na zawsze – odcięła się. I nie czekając na ewentualną odpowiedź, ruszyła do domu. Nie odwróciła się. Wiedziała, że za nią nie pójdzie. W domu obejrzała policzek w łazienkowym lustrze. Był zaczerwieniony i piekł, ślad zostanie przynajmniej do jutra. Drobnostka. Bywało znacznie gorzej. Napiła się zimnej wody z kranu i zdecydowała, że następnego dnia zrobi sobie wolne. Raz może posiedzieć w domu. A gdy wszystko wróci do normy, pójdzie znów do szkoły. I zapomni o banknotach. Nie będzie się w ogóle mieszać do tej sprawy.
1 marca WTOREK
6 Była 3.45 rano. Borys Sokołow gapił się w swoją komórkę jak w przerośniętego karalucha, którym najchętniej cisnąłby o ścianę. Wyrywać go ze snu. Kłamać. Grozić. Zbudzenie w środku nocy potrafił jeszcze znieść. Kłamstwa wywołały w nim tylko obrzydzenie. Ale doprowadzało go do szewskiej pasji, gdy ktoś zaczynał mu grozić. Zwłaszcza gdy ten ktoś nie powinien nawet mieć takiej możliwości. Borys zmienił kartę w telefonie i wystukał numer. Estończyk odebrał po trzecim sygnale. On też najwyraźniej jeszcze przed chwilą spał. Posklejane słowa zdawały się dobiegać z drugiego końca świata, choć jego rozmówca mieszkał zaledwie dwa kilometry od niego. – No? Sokołow przeszedł na rosyjski. – Zadzwonił do mnie. Twierdzi, że nie dostał kasy. – Co on bredzi? – Estończyk zdziwił się. – Przecież tym razem zorganizowaliśmy nawet dostawę do domu, jak nigdy. Borys wstał i podszedł do okna sypialni. Parkiet był zimny. Trzeba jednak założyć wykładzinę. Co z tego, że się szybko zabrudzi. Wymieniałoby się co dwa lata. Światło księżyca nieprzyjemnie raziło go w oczy. Przez podwórze biegły na krzyż tropy dwóch zajęcy. Ślady w ogrodzie uprzątnęli z Estończykami, wyżłobili łopatą naturalnie wyglądającą ścieżkę do samego płotu. Usunęli dokładnie wszelki śnieg, który nie był idealnie biały. – Rzekomo czekał całą noc. Tę noc. – Co?! Przecież go zawiadomiliśmy, że o normalnym czasie, tylko w innym miejscu. Estończyk zaczął się na dobre przebudzać. – Pieprzył coś o jakimś nieporozumieniu. Że jest rok przestępny i że to wczoraj był ostatni dzień miesiąca – warknął Borys. Zabębnił palcami w parapet. Czyżby zające podgryzały mu jabłoń? Chyba trzeba owinąć pień siatką. Albo zaczaić się którejś nocy i przerobić zające na tuszki. Miałby co wsadzić do zamrażarki. Tym razem do własnej. – Niby tak. Tylko że dwudziesty ósmy nie zmieni się nagle w dwudziesty dziewiąty, bo rok jest przestępny. I po co miałby czekać tej nocy, skoro kasę dostarczyliśmy mu poprzedniej? – Właśnie. No, ale on się upiera, że forsy nie dostał. Że nigdzie jej nie ma. Zapadła się pod ziemię. Estończyk przez chwilę nic nie mówił. Borys w tym czasie zastanawiał się, czy rozmówca dojdzie do tego samego wniosku co on. – Próbuje nas wyrolować. Forsę dostał. Skumał, co się stało. I teraz próbuje grać nieczysto. Zgadza się, wniosek ten sam. – Swołocz zaczął grozić. Że nas sypnie.