Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 036 389
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań640 184

Teri Terry - 02 - Frac.

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Teri Terry - 02 - Frac..pdf

Beatrycze99 EBooki T
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 51 osób, 39 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 436 stron)

Fractured (Złamana) Teri Terry Tłumaczenie: MoreThanBooks Rozpowszechnianie tłumaczenia bez naszej zgody ZABRONIONE

Ku pamięci mojemu tacie.

Rozdział pierwszy Deszcz ma wiele zastosowań. Ostrokrzewy i buki jak te wokół mnie potrzebują go do życia i rozwoju. Zmywa tropy, ukrywa ślady. Sprawia, że szlaki stają się trudniejsze do poruszania się nimi, a dzisiaj to jest dobre. Jednak przede wszystkim zmywa krew z mojej skóry, ubrań. Wstaję, drżąc, gdy niebo otwiera się. Chwytam swoje dłonie i ramiona, pocieram je znowu i znowu w mrożącym deszczu, ślady szkarłatu już dawno zniknęły z mojej skóry, jednak nie potrafię przestać. Czerwień wciąż plami mój umysł. Dłużej potrwa jego wyczyszczenie, jednak teraz, pamiętam jak. Wspomnienia potrafią być zapakowane, owinięte wokół strachu i zaprzeczenia, i zamknięte za ścianą. Murowaną ścianą, taką, jaką zbudował Wayne. Czy on nie żyje? Czy umiera? Drżę i to nie tylko z zimna. Czy pozostawiłam go cierpiącego? Powinnam wrócić, zobaczyć, czy mogę mu pomóc. Bez względu na to, jaki jest lub co zrobił, czy zasługuje, aby leżeć tam, samotnie i w bólu? Jednak jeśli ktokolwiek dowie się, co zrobiłam, jestem skończona. Nie powinnam być w stanie kogokolwiek zranić. Nawet pomimo tego, że Wayne mnie zaatakował, a ja jedynie się broniłam. Odnowieni nie są zdolni do popełniania aktów przemocy, a jednak ja to zrobiłam. Lorderowie zabraliby mnie. Prawdopodobnie chcieliby wniknąć do mojego mózgu w celu dowiedzenia się, co poszło nie tak, dlaczego Levo poniosło porażkę przy

kontrolowaniu moich działań. Może zrobiliby to, podczas gdy ja bym wciąż żyła. Nikt nie musi się dowiedzieć. Powinnam była upewnić się, że był martwy, jednak teraz jest na to za późno. Nie mogę ryzykować powrotem. Nie potrafiłaś zrobić tego wtedy, więc co sprawia, że myślisz, iż możesz to zrobić teraz? Drwi głos wewnątrz mnie. Odrętwienie przechodzi przez skórę, do mięśni, kości. Jest tak zimno. Opieram się o drzewo, kolana zgięte, obniżone ku ziemi. Chcąc się zatrzymać. Po prostu zatrzymać się, nie poruszać. Nie myśleć, nie czuć ani nie ranić, nigdy więcej. Aż do przyjścia Lorderów. Biegnij! Wstaję. I moje nogi zataczają się w chwiejnym chodzie, potem truchcie, aż w końcu wylatują zza drzew, aż do ścieżki, wzdłuż pól. Do drogi, gdzie biała furgonetka zaznacza miejsce, w którym zniknął Wayne: Najlepsze Remonty – wymalowane na boku auta. Wpadam w panikę, że ktoś zobaczy mnie, wychodzącą tutaj zza drzew, przy jego furgonetce, miejscu, które w końcu sprawdzą, gdy jego nieobecność zostanie zauważona. Droga jednak pod wściekłym niebem jest pusta, krople deszczu tak mocno walą o asfalt, że odbijają się od niego ponownie, gdy biegnę. Deszcz. Ma jeszcze inne zastosowanie, inne znaczenie, ale wycieka ono i wylewa się w mojego umysłu, jak strumienie kropel w dół mojego ciała. Wypadło. Drzwi otwierają się, zanim do nich docieram: zmartwiona mama wciąga

mnie do środka. Nie wolno jej wiedzieć. Zaledwie kilka godzin temu nie byłabym w stanie ukryć emocji; nie wiedziałam jak. Pouczam moją twarz, zabieram panikę z oczu. Stają się puste, jak powinny być u Odnowionej. - Kyla, jesteś cała przemoczona. – Ciepła dłoń na moim policzku. Zaniepokojone oczy. – Czy z twoim poziomem wszystko w porządku? – pyta, chwyta mój nadgarstek, aby spojrzeć na Levo, a ja również patrzę na nie z zainteresowaniem. Powinnam być nisko, nawet niebezpiecznie nisko. Ale sprawy uległy zmianom. 6.3. Ono myśli, że jestem szczęśliwa. Pff! Przy kąpieli, do której zostałam odesłana, próbuję ponownie. Pomyśleć. Woda jest gorąca, że aż paruje, a ja wsuwam się do niej ostrożnie, wciąż odrętwiała. Wciąż drżąca. Podczas gdy ciepło zaczyna odprężać moje ciało, moje myśli są pogmatwanym bałaganem. Co się stało? Wszystko przed Waynem wydaje się być zamglone, jakbym patrzyła przez poplamione szkło. Jak gdybym obserwowała inną osobę, która na zewnątrz wygląda tak samo: Kyla, nędzne półtora metra wzrostu, zielone oczy, blond włosy. Odnowiona. Z niewielką różnicą, że może bardziej świadoma i pod większą kontrolą swoich czynów, jednak ja zostałam Odnowiona. Lorderowie wyczyścili mój umysł, co było karą za przestępstwa, których już nie mogę pamiętać. Moje wspomnienia i przeszłość powinny były odejść na zawsze. Więc co się stało? Tego popołudnia poszłam na spacer. Właśnie tak. Chciałam pomyśleć o

Benie. Fala świeżego bólu przychodzi razem z jego imieniem, silniejsza niż wcześniej, tak mocna, że niemal krzyczę. Skup się. Co się stało potem? Ta szumowina, Wayne: poszedł za mną do lasu. Zmuszam się do pomyślenia o tym, co zrobił, co próbował zrobić, jego dłonie chwytające mnie, i o strachu oraz ponownie rosnącej wściekłości. Jakoś sprawił, że byłam wkurzona, tak pełna szalonej furii, że bezmyślnie go zaatakowałam. I coś wewnątrz mnie zmieniło się. Przesunęło, spadło, przestawiło. Jego krwawiące ciało błyska w moim umyśle i się wzdrygam: ja to zrobiłam? W jakiś sposób, Odnowiona – ja – była agresywna. I nie tylko: mogłam przypomnieć sobie sprawy, uczucia i obrazy ze swojej przeszłości. Z okresu, zanim zostałam Odnowiona. Niemożliwe! Nie niemożliwe. Tak się stało. Teraz nie jestem tylko Kylą, imieniem nadanym mi w szpitalu, gdy zostałam Odnowiona, mniej niż rok temu. Jestem czymś – kimś – więcej. I nie jestem pewna, czy mi się to podoba. Ra-ta-ta-tat! Przekręcam się w wannie, rozlewając wodę na podłodze. - Kyla, wszystko w porządku? Drzwi. Ktoś – mama – właśnie zapukał do drzwi. To wszystko. Zmuszam moje pięści do rozluźniania. Uspokój się.

- Jest dobrze – udaje mi się powiedzieć. - Staniesz się pomarszczoną, suszoną śliwką, jeśli zostaniesz tu jeszcze dłużej. Kolacja jest gotowa. Na dole wraz z mamą, siedzi moja siostra i jej chłopak, Jazz. Amy: Odnowiona i przypisana do tej rodziny tak jak ja, a jednak tak bardzo różna. Zawsze pogodna, pełna życia i gadatliwa, wysoka, jej skóra koloru gorącej czekolady, podczas gdy ja jestem niska, cicha, przezroczysto blada. Jazz jest zwykły, nie Odnowiony. Całkiem rozsądny, poza momentami, kiedy wpatruje się w zachwycającą Amy, cały rozmarzony. To, że taty nie ma, jest dla mnie ulgą. Dzisiejszej nocy mogę obejść się bez jego spostrzegawczych oczu, mierzących, oceniających, upewniających się, że żadna stopa nie jest postawiona nieprawidłowo. Niedzielna pieczeń. Rozmowa o stażu Amy, nowej kamerze Jazza. Amy papla z podnieceniem o tym, że powiedziano jej, aby zapytała, czy może pracować po szkole w gabinecie lekarskim, gdzie zdobywała zawodowe doświadczenie. Mama patrzy na mnie. - Zobaczymy – mówi. I dostrzegam coś jeszcze: ona nie chce, żebym wracała sama ze szkoły. - Nie potrzebuję niańki – mówię, chociaż gdy wypowiadam słowa, jestem niepewna, czy to prawda. Stopniowo wieczór przechodzi w noc i idę na górę. Myję zęby i patrzę w lustro. Zielone oczy odpowiadają spojrzeniem, szerokie i znajome, ale

dostrzegające sprawy, których nie widziały wcześniej. Zwyczajne sprawy, jednak teraz nic nie jest zwyczajne. Ostry ból w mojej kostce nalega, abym zaprzestała biegu, wymaga tego. Pogoń jest nikła w oddali, ale wkrótce się zbliży. On nie odpocznie. Ukryj się! Nurkuję do drzew i wskakuję do lodowatego strumyka, aby ukryć moje kroki. Następnie czołgam się na brzuchu głęboko w krzewy jeżyn, ignorując przyczepianie się ich do moich włosów, ubrań. Nagły ból, gdy jedna z nich uderza moje ramię. Nie mogę zostać znaleziona. Nie ponownie. Wiercę się na ziemi, wyciągając liście, zimne i gnijące, opadnięte z drzew na ziemię, nakładając je na moje ramiona i nogi. Światło ogarnia powyższe drzewa: sztywnieję. Opada niżej, tuż nad moje ukryte miejsce. Znowu zaczynam oddychać dopiero wtedy, kiedy przesuwa się dalej bez zatrzymywania. Teraz kroki. Są bliżej, potem kontynuują, słabną i odchodzą w dal, aż stają się niesłyszalne. Teraz czekanie. Odliczam godzinę; sztywna, mokra, zmarznięta. Z każdym pędzącym stworzeniem, każdą gałązką powiewającą na wietrze, zaczynam popadać w przerażenie. Ale więcej minut upływa w przeszłość, potem jeszcze więcej, i zaczynam wierzyć. Tym razem może mi się udać. Niebo właśnie się rozjaśnia, gdy wychodzę, centymetr po ostrożnym centymetrze. Ptaki zaczynają swoje poranne pieśni i moja dusza śpiewa razem z nimi, gdy się wyłaniam. W końcu wygrałam z Nico w jego własnej wersji

chowanego? Mam szansę być pierwsza? Światło oślepia mi oczy. - Tu jesteś! – Nico chwyta mnie za rękę, szarpie za nogi, a ja krzyczę z bólu w kostce, jednak rani mnie on tak mocno, jak to rozczarowanie, gorące i gorzkie. Znowu zawiodłam. Oczyszcza moje ubrania z liści. Owija ciepłe ramię wokół mojej talii i pomaga mi iść z powrotem do obozu, a jego bliskość, jego obecność rozbrzmiewa po moim ciele, mimo strachu i bólu. - Wiesz, że nigdy nie uciekniesz, prawda? – pyta. Jest równocześnie radosny i rozczarowany mną. – Zawsze cię znajdę. – Nico pochyla się i całuje mnie w czoło. To rzadki gest sympatii, który wiem, że w żaden sposób nie ułatwi mi kary, jaką dla mnie wymyślił. Nigdy nie ucieknę. Zawsze mnie znajdzie... Tłumaczenie: genio.zych Korekta: Thebesciaczuczek

Rozdział drugi Odległy dzwonek apeluje do głębokiej nicości. Sprawia, że przez chwilę ubolewam, na wpół rozbudzona, w połowie zdezorientowana, a następnie powoli z powrotem dryfuję do snów. Dzwonek rozbrzmiewa ponownie. Coś jest nie tak! Rozbudzona w jednej chwili, zrywam się, jednak coś mnie trzyma i niemal krzyczę, walczę i rzucam się na ziemię, i przykucam w postawie gotowości do walki. Gotowa na atak. Gotowa na wszystko... Ale to nie to. Nieznane kształty rozmywają się i zmieniają, stają się zwykłymi przedmiotami. Łóżkiem. Budzikiem, który nadal dzwoni na kredensie. Przedmioty ograniczające moją możliwość ruchową – koce: w większości teraz na podłodze. Dywan pod bosymi stopami. Przyćmione światło z otwartego okna. I śpiący kot w złym humorze, miauczący protesty i uwalniający się z koców na podłodze. Weź się w garść. Naciskam przycisk stop na budziku. Zmuszam oddech do zwolnienia – wdech, wydech, wdech, wydech – starając się uspokoić moje wściekle bijące serce, jednak moje nerwy wciąż krzyczą.

Sebastian patrzy z podłogi, futro zjeżone. - Wciąż mnie znasz, kocie? – szepczę, wyciągam do niego dłoń, aby powąchał, potem ugłaskuję jego futro bardziej, by uspokoić siebie niż jego. Porządkuję pościel z powrotem na łóżku, a Sebastian wskakuje, ostatecznie układa się na nim, jednak jego oczy w połowie otwarte. Obserwujące. Kiedy się obudziłam, myślałam, że byłam tam. W półśnie znałam każdy szczegół. Prowizoryczne schrony, namioty. Wilgotne i zimne, dym drzewny, szum drzew, poranne ptactwo. Ciche głosy. Ale im bardziej stawałam się przytomna, tym bardziej zanikały. Szczegóły odchodziły. Wyobraźnia, czy prawdziwe miejsce? Moje Levo wskazuje średnie szczęście w poziomie 5.8, jednak moje serce wciąż bije szybko. Po tym, co się właśnie stało, mój poziom powinien był gwałtownie spaść. Przekręcam Levo na moim nadgarstku, mocno: nic się nie dzieje. Powinno przynajmniej spowodować ból. Odnowieni kryminaliści nie mogą wykorzystywać przemocy na sobie lub innych, nie, kiedy Levo trzyma straż nad każdej ich emocji. Nie, kiedy powoduje utratę przytomności lub śmierć, jeśli jego użytkownik staje się zbyt zdenerwowany lub zły. Po tym, co się stało wczoraj, powinnam być martwa: porażona przez czip, który włożono mi do mózgu, kiedy zostałam Odnowiona. Echa wczorajszego koszmaru wypełniają mój umysł: nigdy nie ucieknę. Nico! To jego imię. Nie jest nieistotnym snem. Jest prawdziwy. Bladoniebieskie oczy błyszczą w moim umyśle, oczy, które potrafią błysnąć zimnem lub gorącem w jednej chwili. Będzie wiedział, co to wszystko znaczy. Stanowi żywą, oddychającą część mojej przeszłości, która w jakiś sposób zjawiła się w tym życiu: jako mój nauczyciel biologii, wszystkich tych rzeczy. Dziwna transformacja z... z... z czego? Słabe wspomnienie zanika. Moje pięści

zaciskają się w frustracji. A już go miałam, jasno wiedziałam, kim i czym był; i wtedy nagle nic. Nico będzie wiedział. Ale czy powinnam pytać? Kimkolwiek był lub jest teraz, zdaję sobie sprawę z jednej rzeczy: jest niebezpieczny. Zwykłe pomyślenie jego imienia wystarczy, aby sprawić, żeby mój żołądek zacisnął się, zarówno ze strachu, jak i z tęsknoty. By być blisko niego bez względu na koszty. Zawsze mnie znajdzie. Pukanie do drzwi. - Kyla, wstałaś? Spóźnisz się do szkoły. - Wasz rydwan, drogie panie – mówi Jazz i robi ukłon. Stawia jedną stopę na boku samochodu, aby szarpnięciem otworzyć drzwi. Wspinam się na tylne siedzenie, Amy na przód. I chociaż mam poczucie, że to jest jak rytuał, każdy poranek taki sam, to jest to dla mnie obce. Bezpieczna monotonia, która aż denerwuje. Po drodze wpatruje się w okno: farmy. Ścierniska. Krowy i owce patrzą się, przeżuwając łagodnie, gdy je mijamy. Posłusznie kierując się do szkoły, nie kwestionując siły, która nakazuje nam żyć z góry zaleconym życiem. Jaka jest różnica między nami a nimi? - Kyla? Ziemia do Kyli. – Amy odwróciła się na swoim fotelu. - Przepraszam. Mówiłaś coś? - Po prostu pytałam, czy nie masz nic przeciwko mojej pracy po szkole? Mam ją przez cztery dni w tygodniu, od poniedziałku do czwartku. Mama nie

jest pewna, czy powinnaś przebywać sama zbyt długo. Powiedziała, żebym pogadała o tym z tobą. - Szczerze, to w porządku. Nie mam nic przeciwko. Kiedy zaczynasz? - Jutro – mówi ze spojrzeniem, które wyraża poczucie winy. - Już ci powiedziałam, że możesz to robić – mówię. - Czekajcie! – mówi Jazz. - A ja? Co ze spędzaniem ze mną czasu? – I udają kłótnie przez resztę drogi. Poranek jest mglisty. Skanując moją kartę przy każdej lekcji w szkole, siadam, udając, że słucham. Starając się wyżłobić moją twarz na pełną uprzejmości i chęci do nauki, aby nikt nie miał powodu, żeby przypatrzeć mi się bliżej. Skanuję znowu przy wyjściach. Lunch, samotnie: jestem ignorowana, jak zwykle, przez większość innych uczniów, którzy trzymają się z dala od Odnowionych. Chociaż w większości lubili Bena, to mnie nie za bardzo. Szczególnie teraz, kiedy zniknął. Ben, gdzie jesteś? Jego uśmiech, ciepłe, pewne uczucie jego dłoni na mojej, sposób w jaki jego oczy zapalały się od wewnątrz. To wszystko skręca się niczym nóż w moim żołądku, ból jest tak prawdziwy, że muszę owinąć ramiona ciasno wokół siebie, aby spróbować zatrzymać go w środku. Jakaś część mnie jest świadoma, że nie mogę dużo dłużej tego powstrzymywać. Muszę wyjść na zewnątrz. Nie tutaj. Nie teraz. W końcu jest czas na biologię. Niepokój wywołujący mdłości wzrasta w

moim żołądku w drodze do laboratorium. Co, jeśli popadłam w chorobę psychiczną i to tak naprawdę nie jest Nico? Czy on w ogóle istnieje? Co, jeśli to on? Co wtedy? Skanuję kartę przy drzwiach, przechodzę wzdłuż tylnego rzędu i siadam, wszystko to, zanim śmiem spojrzeć: nie ufając swoim stopom, nie wiedząc, czy wciąż będą działać, jeśli moje oczy zobaczą to, czego nie mogą przestać sobie wyobrażać. I oto i on: pan Hatten, nauczyciel biologii. Patrzę się, ale to jest w porządku, wszystkie dziewczyny tak robią. I nie chodzi tylko o to, że jest zbyt młody i przystojny na nauczyciela; jest w nim coś więcej. Nie tylko te oczy, te falowane pasma jego włosów, dłuższe, niż można byłoby się spodziewać po nauczycielu, czy to, że jest taki wysoki i całkowicie wysportowany – tu chodzi o więcej. O coś w sposobie, w jaki zachowuje swoją postawę – jest sztywny, jednak gotowy do ataku. Jak gepard czekający na odpowiednią chwilę do ataku. Wszystko w nim mówi niebezpieczny. Nico. To naprawdę jest Nico; nie ma żadnych wątpliwości. Jego oczy, niemożliwy do zapomnienia blady błękit z ciemniejszymi obwódkami, prześlizgują się po sali. Zatrzymują się, gdy docierają do moich. Gdy odpowiadam spojrzeniem, czuję wewnątrz ciepły dotyk, rozpoznanie, niemal fizyczny szok, który sprawia, że to prawdziwe. Kiedy w końcu odwraca wzrok, to tak, jak gdybym była wyrzucona z uścisku. To nie moja wyobraźnia. W tej chwili, po drugiej stronie pokoju, znajduje się właśnie Nico. Bez względu na to, że wiedziałam to ze wspomnień, pojawiających się do czasu do czasu, porównanych i połączonych razem. Dopóki nie zobaczyłam go na własne oczy, z tymi jego oczami, za którymi pojawiło się nowe zrozumienie, w głębi duszy tego nie wiedziałam.

Wtedy przypominam sobie, że chociaż dziewczyny w dziewczyny mogą na niego patrzeć, to ja nie, przynajmniej nie za wiele. Więc podczas trwania lekcji staram się tego nie robić, ale to przegrana walka. Jego oczy od czasu do czasu przeskakują do moich. Czy kryją w sobie ciekawość? Pytania? Gdy leciutko dotykają moich, widać w nich pewien taniec rozbawionego zainteresowania. Uważaj. Dopóki nie zorientuję się, kim jest i czego chce, nie pozwolę mu wiedzieć, że cokolwiek się zmieniło. Zmuszam mój wzrok do opuszczenia się na zeszyt przede mną; na długopis, który przebiega po stronie, pozostawiając za sobą przypadkowe, niebieskie zawijasy, na wpół utworzone szkice, gdzie powinny być notatki. Przechodzę na autopilota. Długopis; dłoń... lewa dłoń. Przedmiot bezmyślnie zaciśnięty jest w mojej lewej ręce. Ale ja jestem praworęczna. Prawda? Muszę być praworęczna! Oddech grzęźnie w moim gardle, wnętrzności wypełniają się przerażeniem. Zaczynam drżeć. Wszystko staje się czarne. Chwyta jej dłoń. Prawą dłoń. Łzy spływają po jej twarzy. - Proszę, pomóż mi... Jest taka młoda, to dziecko. Z takim błaganiem i strachem w swoich oczach, że zrobiłabym wszystko, żeby jej pomóc, ale nie potrafię jej dosięgnąć. Im bliżej podchodzę i mocniej próbuje, tym bardziej jej dłoń nie jest w miejscu,

w którym wydaje się być. Jakimś trikiem optycznym, zawsze zwraca się w swoją prawą stronę. Zawsze jest zbyt daleko, aby ją uchwycić. - Proszę, pomóż mi. - Daj mi swoją drugą rękę! – mówię, a ona kręci głową, oczy szerokie. Ale powtarzam żądanie, aż w końcu unosi swoją lewą dłoń z miejsca, w którym ją trzymała, czyli za sobą, poza moim spojrzeniem. Palce są powykręcane. Połamane. Nagła wizja pulsuje w moim umyśle: cegła. Palce rozbijane o cegłę. Ciężko oddycham. Nie mogę uścisnąć jej dłoni, nie, kiedy jest taka. Jej dłonie opadają. Kręci głową, blaknąc. Połyskując, aż mogę spojrzeć przez nią, niczym przez mgłę. Rzucam się do niej, ale jest za późno. Zniknęła. - Wszystko ze mną w porządku. Po prostu zeszłej nocy nie spałam wystarczająco długo, to wszystko. Czuję się dobrze – nalegam. – Mogę iść na ostatnią lekcję? Szkolna pielęgniarka nie uśmiecha się. - Ja o tym zadecyduję – mówi. Skanuje moje Levo, marszczy brwi. Mój żołądek zaciska się, w strachu, co pokaże. Mój poziom powinien mocno spaść po tym, co się stało: koszmary czasami nawet sprawiały, że traciłam przytomność, gdy moje Levo działało jak

powinno. Ale kto wie, co teraz zrobi? - Wygląda na to, że po prostu zemdlałaś; twój poziom był w porządku. Nawet całkiem dobry. Jadłaś jakiś lunch? Daj jej powód. - Nie. Nie byłam głodna – kłamię. Kręci głową. - Kyla, musisz jeść. – Robi wykład na temat cukru we krwi, karmi mnie herbatą i, zanim znika za drzwiami, każe mi siedzieć cicho w jej biurze, aż zadzwoni dzwonek. Samotna, nie mogę powstrzymać się od przewracania myślami. O tej dziewczynie ze zniszczoną dłonią w moim koszmarze, wizji lub cokolwiek to było... wiem, kim ona jest. Rozpoznaję ją, jako młodszą wersję mnie: moje oczy, struktura kości, wszystko. Lucy Connor: zniknęła lata temu ze swojej szkoły w Keswick, dziesięć lat, jak podano w MIA. W Zaginionych W Akcji – wysoce nielegalnej stronie internetowej, którą widziałam zaledwie kilka tygodni temu w domu kuzyna Jazza. Była częścią mnie, zanim zostałam Odnowiona. Jednak nawet z nowymi wspomnieniami, nie mogę sobie przypomnieć bycia nią ani czegokolwiek o jej życiu. Nie mogę nawet myśleć o niej jako „ja” czy, że była ona „mną”. Jest inna, oddzielna, odseparowana. Jak Lucy mieści się w tym bałaganie w moim mózgu? Kopię biurko, sfrustrowana. W mojej głowie są sprawy, w połowie zrozumiałe. Czuję, że znam je, ale kiedy skupiam się na szczegółach, wymykają mi się. Niewyraźne i nieistotne. I to wszystko zostało przyciągnięte, kiedy zdałam sobie sprawę, że używałam swojej lewej ręki. Czy Nico widział? Jeśli zobaczył, że pisałam

swoją lewą ręką, domyśli się, że coś się zmieniło. Powinnam być praworęczna i to ważne, takie ważne... jednak kiedy staram się skupić na tym, dlaczego miałabym być praworęczna, dlaczego byłam wcześniej, dlaczego nie wydaję się być już taka, nie mogę znaleźć powodu. Wspomnienie odchodzi, całe zniekształcone, niczym palce rozbite o cegłę. Tłumaczenie: Adam Korekta: Thebesciaczuczek

Rozdział trzeci Mama pojawia się w biurze pielęgniarki, gdy dzwoni ostatni dzwonek. - Witam. - Cześć. Zadzwonili po ciebie? - Oczywiście. - Przykro mi. Czuję się całkowicie dobrze. - To dlatego zemdlałaś w środku lekcji i trafiłaś tutaj. - No cóż, teraz czuję się dobrze. Mama zabiera Amy i zawozi nas obie do domu. Gdy tylko przechodzimy przez drzwi, kieruję się do schodów. - Kyla, czekaj. Porozmawiaj ze mną przez chwilę. – Mama uśmiecha się, jednak to jeden z tych uśmiechów, które są bardziej na jej ustach niż na całej twarzy. – Gorącej czekolady? – pyta, a ja idę za nią do kuchni. Nie trajkocze, gdy napełnia czajnik i przygotowuje nasze napoje. Nie jest zbyt rozmowna, chyba, że ma coś do powiedzenia. A ma coś do powiedzenia. Niepokój skręca mi się w brzuchu. Czy zauważyła, że się zmieniłam? Może, gdybym jej powiedziała, mogłaby pomóc i...

Nie ufaj jej. Po zostaniu Odnowioną, byłam pusta. Dziewięć miesięcy w szpitalu zajęło mi nauczenie się funkcjonowania: chodzenia, rozmawiania i radzenia sobie z Levo. Potem zostałam przydzielona do tej rodziny. Dorosłam, aby dostrzec ją jako moją przyjaciółkę, kogoś, na kim mogę polegać: ale, jak długo tak naprawdę ją znam? Niecałe dwa miesiące. Wydawało się dłużej, ponieważ to było całe moje życie poza szpitalem, całe, jakie mogłam pamiętać. A teraz, gdy mam szerszą ramę odniesienia, wiem, że ludzie powinni być traktowani z nieufnością, nie z zaufaniem. Stawia nasze napoje przed nami na stole, a ja owijam dłonie wokół kubka, wciskając ciepło do zimnych dłoni. - Co się stało? – pyta. - Przypuszczam, że zemdlałam. - Dlaczego? Pielęgniarka powiedziała, że nie jadłaś, a jednak twoje pudełko z lunchem jest tajemniczo puste. Milczę, upijam czekoladę, koncentrując się na gorzkiej słodyczy. Nic, co mogłabym o tym powiedzieć, nie ma za wiele sensu, nawet dla mnie. Pisanie lewą ręką było przyczyną mojego zemdlenia? I ten sen, czy cokolwiek to było. Drżę wewnętrznie. - Kyla, wiem, jak jest ci teraz ciężko. Jeśli kiedykolwiek będziesz chciała porozmawiać, to wiedz, że możesz. O Benie lub czymkolwiek. Budzenie mnie, jeśli nie możesz spać, jest w porządku. Nie przeszkadza mi. Moje oczy zaczynają wypełniać się łzami na imię Bena i mrugam wściekle. Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo jest mi teraz ciężko; gdyby znała

tego drugie dno. Mam ochotę jej powiedzieć, ale jakby na mnie patrzyła, gdyby wiedziała, że możliwe, iż kogoś zabiłam? Tak czy inaczej, może nie mieć nic przeciwko byciem obudzoną, jednak tata i owszem. - Kiedy wraca tata? – pytam, nagle świadoma jego dalszej nieobecności. Zawsze podróżuje do pracy: instaluje i utrzymuje komputery rządowe w całym państwie. Jednak zazwyczaj jest w domu przez przynajmniej noc czy dwie w tygodniu. - Cóż, może go nie być w domu przez jakiś czas. - Dlaczego? – pytam, uważna, aby ukryć ulgę, którą czuję wewnątrz. Wstaje, spłukuje nasze kubki. - Wyglądasz, jakbyś potrzebowała trochę snu, Kyla. Może pójdziesz i zdrzemniesz się przed obiadem? Rozmowa skończona. Późnym wieczorem, jestem zagubiona w pogmatwanych snach: o bieganiu, gonieniu i byciem gonioną, wszystko naraz. Przebudzona, co musi być gdzieś dziesiątym razem, uderzam w poduszkę i wzdycham. Wtedy moje uszy ożywiają na nieznaczny dźwięk, chrzęst, na zewnątrz. Być może tym razem nie zostałam obudzona przez sny? Przechodząc przez pokój do okna, przeciągam na bok zasłonę. Wiatr nabrał sił, uderzając liśćmi wzdłuż ogrodu. Nagle drzewa wydają się być nagie. Wczorajsza burza zaśmieciła świat: pomarańcz i czerwień wirują spiralnie w powietrzu oraz wokół czarnego samochodu na zewnątrz.

Jego drzwi otwierają się i wychodzi z nich kobieta; długie, kręcone włosy opadają na jej twarz. Ciężko oddycham. Czy to może być ona? Jedną ręką odsuwa swoje włosy, gdy zamyka drzwi, i to mi wystarcza, abym miała pewność: to pani Nix. Matka Bena. Czepiam się mocno parapetu. Dlaczego ona tu jest? Podekscytowanie przepływa przez moje ciało: być może ma nowe wiadomości o Benie! Jednak niemal tak szybko, jak formuje się ta myśl, znika. Jej twarz, złapana w świetle księżyca, jest uciśnięta i biała. Jeśli ma jakikolwiek rodzaj wiadomości, to nie są one dobre. Kroki uderzają na poniższym goncie i słychać lekkie puknięcie do drzwi. Być może przyszła zażądać wiedzy, co się stało z Benem, co zrobiłam. Być może zamierza powiedzieć mamie, że byłam tam, zanim Lorderowie go zabrali. W moim umyśle błyska boleśnie: Ben w agonii; stukot drzwi, gdy przyszła jego mama. Powiedziałam jej, że znalazłam go już z odciętym Levo i... Stukot drzwi. Musiała je odblokować, aby wejść do środka. Powiedziałam jej, że znalazłam go w ten sposób, ale musiała wiedzieć, że kłamałam. Jak inaczej mogłyby być zamknięte, kiedy tam przyszła? Drzwi na dole otwierają się; słychać słaby szmer głosów. Muszę wiedzieć. Prześlizguję się cicho przez pokój i wychodzę przez nie, następnie robię jeden ostrożny krok naraz, w dół ciemnych schodów. Słucham. Słychać słaby gwizdek czajnika, ciche głosy; są w kuchni. Krok bliżej; kolejny. Drzwi do kuchni są częściowo otwarte. Coś dotyka mojej nogi i podskakuję, niemal krzyczę, zanim zdaję sobie

sprawę, że to Sebastian. Ociera się wokół mojej nogi, mrucząc. Proszę, bądź cicho, błagam milcząco, pochylam się i drapię go za uszami. Jednak gdy to robię, mój łokieć uderza o stolik w korytarzu. Wstrzymuję oddech. Kroki się zbliżają! Rzucam się do ciemnego biura naprzeciwko. - To tylko kot – słyszę, jak mówi mama, a potem następuje poruszenie, słabe „miau”. Kroki wracają z powrotem do kuchni; słychać kliknięcie, gdy mama zamyka drzwi. Znów przechodzę na korytarz, aby posłuchać. - Tak mi przykro z powodu Bena – mówi mama. Słyszę poruszenia krzeseł. – Ale nie powinnaś była tu przychodzić. - Proszę, musisz pomóc. - Nie rozumiem. Jak? - Próbowaliśmy wszystkiego, aby dowiedzieć się, co się z nim stało. Wszystkiego. Nie powiedzieli nam niczego. Pomyślałam, że może ty mogłabyś... – Jej głos się urywa. Mama ma znajomości. Polityczne: jej tata był premierem, zanim został zamordowany, po stronie Lorderów oraz Koalicji. Czy może pomóc? Słucham z niecierpliwością. - Tak mi przykro. Już próbowałam, ze względu na Kylę. Ale to pusta ściana. Nie ma nic. - Nie wiem, co mogę jeszcze zrobić… – I słychać słabe dźwięki, sapiące i czkające. Płacze; mama Bena płacze. - Posłuchaj mnie. Dla własnego dobra, musisz przestać pytać.

Przynajmniej na razie. Nie ma w tym logiki, myśli, kontroli. Nie mogę nic na to poradzić. Moje oczy wypełniają się, gardło zaciska się mocno. Mama starała się dowiedzieć, co się stało z Benem. Dla mnie. Nie powiedziała mi, ponieważ nigdy się niczego nie dowiedziała. Co za ryzyka się dopuściła: zadawanie pytań, które dotyczą Lorderów, jest niebezpieczne. Potencjalnie śmiertelne. Jakie ryzyko podejmuje mama Bena w tej chwili. Kiedy zaczynają się żegnać, wymykam się z powrotem w górę schodów i z powrotem do pokoju. Ulga, że matka Bena nie powiedziała mamie, iż tego dnia znalazła mnie razem z Benem, miesza się z żalem. Czuje to samo, co ja: stratę. Ben był jej synem przez ponad trzy lata, od kiedy został Odnowiony. Powiedział mi, że byli ze sobą blisko. Mam ochotę pobiec do niej, abyśmy mogły dzielić ten ból, razem, ale się nie ośmielam. Owijam ramiona wokół siebie, mocno. Ben. Szepczę jego imię, ale on nie może odpowiedzieć. Ból uderza mnie, jakbym była gnieciona. Deptana. Rozrywana na miliony kawałków. Wcześniej, musiałam powstrzymać się o myśleniu o nim albo moje Levo sprawiłoby, że straciłabym przytomność. Teraz, kiedy nie działa ono na ból, jest go tak wiele, że ciężko oddycham. Jak operacja bez znieczulenia: nie tępy ból, ale cięte ostrze, głęboko w środku. Ben odszedł. Mój mózg działa teraz lepiej, bez względu na bałagan wspomnień w środku. Odszedł i nigdy nie wróci. Nawet jeśli przeżył odcięcie swojego Levo, to nie ma szans, żeby przetrwał Lorderów. Ze wspomnieniami przychodzi wiedza: gdy Lorderowie zabierają kogoś, ta osoba nigdy nie wraca. Bolą one tak bardzo, że chcę je od siebie odepchnąć, ukryć. Jednak