Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 579
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 182

Teri Terry - 01 - Slat.

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Teri Terry - 01 - Slat..pdf

Beatrycze99 EBooki T
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 481 stron)

Slated (Odnowiona) Teri Terry Tłumaczenie: MoreThanBooks Rozpowszechnianie tłumaczenia bez naszej zgody ZABRONIONE.

Dla Grahama, który mimo tego, że nie wie, w co się pakuje, zawsze podąża za mną. Tak po prostu

Prolog Biegnę. Drobinki piasku unoszą się do góry, kiedy stawiam jedną nogę za drugą. Wspinam się, ześlizguję, powtarzam. Szybciej. Wzrok wbijam prosto na wydmy przede mną. Nie oglądaj się. Nie możesz patrzeć. Wyrównaj oddech; wdech, wydech; wdech, wydech. Wciąż biegnę. Kiedy tylko płuca mogę się rozerwać, a serce eksplodować, szkarłat ukazuje się na piasku. Potykam się. Mężczyzna się odwraca. Ciągnie mnie za nogi i wzywa do siebie. To jest już coraz bliżej. Nie daję rady i znów spadam. Nie mogę dłużej biec. Klęka, by mnie przytrzymać i patrzy mi w oczy. - Już czas. Teraz szybko! Postaw ścianę. Jeszcze bliżej. Więc buduję ją, cegła po cegle. Rząd za rzędem. Wysoka wieża, jak ta od Roszpunki, ale moja nie ma okna, żadnej dziury, z której można byłoby wysunąć swoje włosy. Nie ma szans na ratunek.

- Nigdy nie zapominaj, kim jesteś! – krzyczy, chwyta mnie za ramiona i silnie potrząsa. Fala przerażenia zasłoniła morze. Piasek. Jego słowa, siniaki na moich ramionach i ból w mojej piersi i nogach. To jest już tutaj. Tłumaczenie: genio.zych Korekta: Thebesciaczuczek

Rozdział pierwszy Dziwne. Czy wszystko w porządku? Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia, na którym mogłabym oprzeć odpowiedź na to pytanie. Mogę mieć szesnaście lat, nie jestem mało pojętna czy opóźniona i nie byłam od urodzenia przetrzymywana w szafce kuchennej – o ile wiem – ale Odnowienie właśnie to z tobą robi. Sprawia, że brakuje ci życiowego doświadczenia. Zajmuje trochę czasu, by wszystko przestało być pierwsze. Pierwsze słowa, pierwsze kroki, pierwszy pająk na ścianie, pierwsze uderzenie się w mały palec u nogi. Przychodzi na myśl jedno: pierwsze wszystko. Więc to, że dzisiaj czuję się dziwnie i obco, jest spowodowane właśnie tym. Ale siedzę w miejscu, obgryzając paznokcie i czekając na mamę, tatę i Amy, by zabrali mnie ze szpitala i zawieźli do domu, chociaż nie wiem, kim są. Nie mam pojęcia gdzie jest „dom”. Nie wiem niczego. Jak to mogłoby nie być… dziwne? Bzzz: delikatne wibracje od Levo na moim nadgarstku. Spoglądam na nie: wskaźnik spadł do zaledwie 4,4 punktów szczęścia. Biorę więc

tabliczkę czekolady, a wskaźnik zaczyna wzrastać, kiedy go obserwuję, degustując słodycz. - Jeszcze trochę więcej nerwów, a staniesz się gruba. Podskakuję z zaskoczenia. Doktor Lysander stoi w framudze drzwi. Wysoka, szczupła, ubrana na biało. Ciemne włosy opadają prosto w dół. Okulary z grubymi szkłami. Pani doktor porusza się cicho jak duch, mówiąc szeptem, zawsze wydaje się wiedzieć, zanim to się stanie, kiedy czyjś wskaźnik staje się czerwony. Ale nie jest taka jak większość pielęgniarek, które wtedy wpadają ci w ramiona, zamykając w uścisku. Nie jest do końca kimś, kogo można nazwać miłym. - Już czas, Kylo. Chodź. - Muszę? Nie mogę tu zostać? Potrząsa głową. W jej oczach pojawia się niecierpliwy błysk, który mówi, że słyszała te słowa miliony razy wcześniej. Lub co najmniej 19,417 razy wcześniej, ponieważ 19,418 to numer mojego Levo. - Nie. Wiesz, że to nie jest możliwe. Potrzebujemy tego pokoju. Chodź. Odwraca się, wychodząc przez drzwi. Biorę ze sobą swoją torbę. To wszystko, co mam, ale mimo to wcale nie jest ciężka. Zanim zamykam drzwi widzę swoje cztery ściany. Dwie poduszki, jeden koc. Jedna szafa. Umywalka z chipem po prawej stronie jest jedyną

rzeczą, która odróżnia mój pokój od innych nieskończonych pokojów na tym piętrze i na innych. To pierwsze rzeczy, które zapamiętałam. Przez dziewięć miesięcy stanowiły one granice mojego świata. To, biuro Dr Lysander, siłownia i szkoła jedno piętro niżej z innymi takimi jak ja. Bzzz: brzęczenie jest teraz bardziej natarczywe, wibruje na moim ramieniu, domagając się uwagi. Wskaźnik Levo spadł do 4,1 punktów. Zbyt niski. Dr Lysander odwraca się i mruczy pod nosem. Pochyla się tak, że jesteśmy razem twarzą w twarz, oko w oko i dotyka dłonią mojego policzka. Kolejna pierwsza rzecz. - Wszystko będzie dobrze, naprawdę. I tak na początek będziemy się widywać raz na dwa tygodnie. Uśmiecha się. Rzadko występujące u niej rozciągnięcie warg, ukazujące całą linię zębów, które wyglądają dziwnie na jej twarzy, jakby nie było wiadomo, jak tam się one dostały, albo co zrobiły, że tak się stało. Jestem tak zaskoczona, że zapominam o strachu, a wskaźnik zaczyna oddalać się od koloru czerwonego. Kiwa głową, prostuje się i kieruje się korytarzem do windy. Jesteśmy cicho przez dziesięć pięter w dół na „Grunt”, następnie przechodzimy przez krótki korytarz do kolejnych drzwi. Takich, w których wcześniej nie byłam z oczywistych powodów. Na ich szczycie brzmi napis „P&W”: Przetworzenie i Wypuszczenie.

Kiedy już tylko przejdziesz przez te drzwi, nigdy więcej już ich nie zobaczysz. - Dalej – mówi. Waham się, następnie naciskam na drzwi, które się otwierają. Odwracam się, by się pożegnać z pielęgniarką, poprosić o nie zostawianie mnie, czy obie rzeczy na raz, ale ona już znika w windzie z szelestem białego płaszcza i czarnych włosów. Moje serce wali zbyt szybko. Robię wdech, wydech i liczę oddechy aż do dziesięciu, zanim stają się wolniejsze i spokojniejsze, tak jak nas uczyli; następnie prostuję ramiona i otwieram szerzej drzwi. Za progiem widzę długi pokój z drzwiami znajdującymi się na samym końcu, plastikowymi krzesłami ustawionymi wzdłuż jednej ściany, dwoma innymi Odnowionymi, którzy siedzą, trzymając swoją przepisową torbę, taką samą jak moją, na podłodze przed sobą. Rozpoznaję obydwu z lekcji, chociaż byłam tu znacznie dłużej. Podobnie jak ja nie mają na sobie niebieskiego, bawełnianego kombinezonu, które zawsze nosimy, i teraz są ubrani w jeans. Więc to po prostu inny mundurek? Uśmiechają się, wstrząśnięci, że wreszcie mogą wyjść ze szpitala w końcu, że mogą wrócić z powrotem do swoich rodzin. Nie ważne, że nigdy wcześniej ich nie spotkali. Pielęgniarka przy biurku po drugiej stronie spogląda w górę. Staję w drzwiach, niechętna, by zamknąć je za sobą. Kobieta lekko marszczy brwi i macha ręką w moim kierunku, zachęcając do wejścia do środka. - Chodź. Jesteś Kyla? Musisz zameldować się u mnie, zanim będziesz mogła wyjść – mówi i uśmiecha się szeroko.

Zmuszam nogi, by podejść do jej biurka: gdy drzwi zamykają się, moje Levo wibruje, szumiąc. Kobieta chwyta moją dłoń i skanuje moje Levo, kiedy tylko wibruje mocniej: zaledwie 3,9. Kręci głową i silniej ściska moje ramię jedną ręką, a drugą wbija strzykawkę w moje ramię. - Co to jest? – pytam, odrywając się i pocierając ramię, chociaż jestem praktycznie pewna, że znam odpowiedź na to pytanie. - To tylko coś, co zwiększy poziom twojego wskaźnika, dopóki nie będziesz mieć problemu. Siedź dotąd, aż zostanie wywołane twoje imię. Mój żołądek się zaciska. Siadam. Pozostała dwójka Odnowionych patrzy na mnie z szeroko otwartymi oczami. Mogę poczuć, jak Sok Szczęścia dociera do moich żył, poprawiając wskaźnik, ale nie powstrzymuje moich myśli, nawet, kiedy Levo powoli wzrasta do 5. Co jeśli moi rodzice mnie nie polubią? Nawet jeśli naprawdę się postaram – co, jeśli mam być szczera, nie dzieje się często – ludzie nie będą dla mnie mili? Będą się irytować jak pani doktor Lysander, kiedy nie zrobię lub nie powiem tego, czego ode mnie oczekują. Co jeśli to ja ich nie polubię? Znam jedynie ich imiona. Wszystkim, co mam jest jedna fotografia, oprawiona i powieszona na ścianie mojego szpitalnego pokoju, a teraz schowana jest w torbie. David, Sandra i Amy Davisowie: tata, mama i starsza siostra. Uśmiechają się do aparatu i spoglądają dość sympatycznie, ale kto wie, jacy są oni naprawdę? Ale koniec końców, nic z tego nie ma znaczenia, ponieważ bez względu na to, kim są, muszę sprawić, by mnie polubili.

Porażka w tej sprawie nie wchodzi w grę. Tłumaczenie: genio.zych Korekta: Thebesciaczuczek

Rozdział drugi „Przetwarzanie” nie wiąże się w wielką ilością spraw. Jestem poddana skanowaniu, sfotografowana, zważona i pobrano mój odcisk palca. Okazuje się, że „Wypuszczenie” jest nieco trudniejszym procesem. Pielęgniarka wyjaśnia sposób, w jaki mam przywitać się z mamą i tatą, że oni i ja podpiszemy jakieś dokumenty, które będą potwierdzeniem, że staniemy się teraz jedną wielką szczęśliwą rodziną, a następnie wyjdziemy stąd razem, by żyć długo i szczęśliwie. Oczywiście od razu dostrzegam pewien problem: co jeśli spojrzą na mnie i odmówią podpisania? Co wtedy? - Stój prosto! I uśmiechaj się – syczy, a potem popycha mnie przez drzwi. Przyklejam na twarz szeroki uśmiech, przekonana, że nie uchronił mnie on od strachu i przerażenia, by wyglądać anielsko i szczęśliwie: wyglądam raczej jak obłąkana. Staję w drzwiach, a oni tam są. Niemal spodziewałam się zobaczyć ich ustawionych tak samo, jak na fotografii, ubranych w te same rzeczy,

jak lalki. Ale każdy z nich ma na sobie inne ubrania, stoi w innej pozie, a ich cechy szczególne walczą o uwagę: za dużo na raz, wszystko grozi przetłoczeniem mnie swoim nadmiarem i wysyła mnie w czerwień wskaźnik, nawet z Sokiem Szczęścia wciąż utrzymującym się w moich żyłach. Słyszę znudzony głos nauczycielki, w kółko powtarzającą te same słowa, prawie tak, jakby stała tu ona obok mnie: „Skup się na jednej rzeczy na raz, Kylo”. Skupiam się na ich oczach, zostawiając resztę na później. Taty są zielone, z których nie można nic wyczytać, niezależne. Mamy lekko brązowe, niecierpliwe oczy, które przypominają mi Dr Lysander, takie, jakby żaden szczegół nie mógł im umknąć. I jest tu też moja siostra: szerokie, ciemne, prawie czarne oczy wpatrują się z zaciekawieniem w moje, sprawiając, że jej czekoladowa skóra błyszczy jak aksamit. Kiedy tygodnie temu to zdjęcie zostało wysłane, zapytałam dlaczego Amy tak bardzo różniła się ode mnie i rodziców. Powiedziano mi ostro, że odpowiedź na to pytanie nie ma znaczenia i że według chwalebnej Centralnej Koalicji, nie jest godnym dostrzeganie, czy komentowanie takich rzeczy. Ale jak można tego nie dostrzegać? Wszyscy troje siedzą na krzesłach przy stole naprzeciwko kolejnego mężczyzny. Każda para oczu zwrócona jest na mnie, ale nikt nic nie mówi. Mój uśmiech staje się coraz bardziej nienaturalny, jak u zwierzęcia, które umarło, a teraz jego twarz zachowała swój przedśmiertny grymas. A wtedy tata podnosi się nagle ze swojego krzesła.

- Kylo, jest nam tak miło, że możemy powitać cię w naszej rodzinie – uśmiecha się i chwyta moją dłoń, całuje w policzek, jego jest szorstki od zarostu i wąsów. Jego uśmiech jest ciepły i prawdziwy. Następnie pochodzą także mama i Amy, wszyscy troje górują nade mną, wyżsi od moich nieistotnych 150 cm. Amy wsuwa swoje ramię w moje i głaska mnie po włosach. - Co za piękny kolor, jak pole kukurydziane. Miękkie jak jedwab. W potem mama też się uśmiecha, ale jej uśmiech bardziej przypomina mój. Mężczyzna przy stole chrząka i przegląda jakieś papiery. - Proszę podpisać. Mama i tata składają podpisy w miejscach, które im wskazuje, a potem tata przekazuje mi długopis. - Podpisz tutaj, Kylo – mówi mężczyzna i wskazuje na pusty wiersz na końcu długiego dokumentu, pod spodem widnieje napis „Kyla Davis”. - Co to jest? – mówię, słowa wychodzą z moich ust, zanim mogę przypomnieć sobie, co zawsze mówiła mi Dr Lysander. Mężczyzna przy biurku unosi brwi, gdy zaskoczenie, a następnie irytacja przecina jego twarz. - Standardowe zwolnienie z przyznanego leczenia po niezależnym wyroku. Podpisz.

- Mogę to najpierw przeczytać? – mówię, rośnie we mnie trochę uporu, nawet jeśli inna część mnie szepcze mi, że to, co robię, to zły pomysł. Jego oczy zwężają się, a on wzdycha. - Tak. Możesz. Wszyscy przygotujemy się, by poczekać, aż panna Davis będzie dręczyć swe myśli swoimi wszechobecnie znanymi prawami. Przeglądam dokumenty, ale to jest kilkanaście stron, niewielką komputerową czcionką, która rozmywa mi się przed oczami, a moje serce znów zaczyna uderzać zbyt szybko. Tata kładzie dłoń na moim ramieniu, a ja odwracam się. - Wszystko w porządku, Kylo. Zrób to – mówi jego twarz jest spokojna, głos uspokajający. Teraz muszę słuchać słów jego i mamy. Przypominam sobie to wszystko, co pielęgniarka cierpliwie tłumaczyła mi w zeszłym tygodniu: to jest część tego, co jest zawarte w umowie. Wzdycham i podpisuję: Kyla Davis. Już nie tylko Kyla: imię wybrane przez administratorkę, kiedy pierwszy raz otworzyłam swoje oczy w tym miejscu dziewięć miesięcy temu, po ciotce, która, jak to ona powiedziała, miała tak samo zielone oczy jak ja. Teraz mam nazwisko, które należy do mnie, jako części tej rodziny. To też jest gdzieś w umowie. - Daj mi to, poniosę – mówi tata i bierze moją torbę. Amy owija moje ramię swoim i przechodzimy przez ostatnie drzwi. Tak po prostu zostawiamy za sobą wszystko to, co kiedykolwiek znałam.

Mama i tata wpatrują się we mnie w lusterku samochodowym, jak tylko ruszamy z parkingu szpitalnego. Aby było po równo, ja też spoglądam na nich. Prawdopodobnie zastanawiają się, jak to się stało, że mają dwie tak bardzo niedopasowane córki i nie chodzi tu wyłącznie o kolor skóry, którego nie powinnam była zauważyć. Amy siedzi na tylnym siedzeniu obok mnie: wysoka, piersiasta dziewiętnastolatka trzy lata starsza ode mnie. Ja jestem mała i drobna ze swoimi delikatnymi blond włosami – jej są ciemne, grube i ciężkie. Jest Va-Va-Voom, jak to jeden z pielęgniarzy powiedział o jednej z pielęgniarek, która mu się podoba. A ja jestem… Mój mózg szuka słowa, będącego przeciwieństwem Amy, ale nie znajduje nic. Może to samo w sobie stanowi odpowiedź. Jestem pustą stroną. Jedną z tych kompletnie nieciekawych. Amy ubrana jest w czerwoną, wzorzystą suknię z długimi rękawami, ale jeden z nich jest podciągnięty w górę, więc widzę jej Levo. Moje oczy rozszerzają się w zdumieniu: więc ona też była Odnowiona. Jej Levo to starszy model, gruby i ciężki, podczas gdy mój jest cienkim, złotym łańcuszkiem z malutką tarczą, ma on wyglądać jak zegarek, lub bransoletka, ale nikt nie da się na to nabrać. - Tak się cieszę, że jesteś moją siostrą – mówi i naprawdę musi tak uważać, ponieważ duże liczby 6,3 ukazują się na jej wskaźniku. Docieramy do bramy – znajdują się tam strażnicy. Jeden podchodzi do samochody, a pozostali obserwują nas zza szyb.

Tata uderza w kilka przycisków i wszystkie okna samochodu i bagażnik otwierają się. Mama, tata i Amy podciągają swoje rękawy i wyciągając swoje dłonie za szyby, więc ja robię tak samo. Strażnik patrzy na puste nadgarstki mamy i taty i kiwa głową, a następnie udaje się do Amy i przyciska coś do jej Levo, które brzęczy. Później robi to samo mnie, a moje urządzenie reaguje tak samo jak urządzenie Amy. Spogląda do bagażnika i zamyka go. Przeszkoda przed samochodem podnosi się i przejeżdżamy. - Kylo, co chciałabyś dzisiaj robić? – pyta mama. Ma okrągłą i spiczastą twarz, ale nie wygląda to śmiesznie. Jej figura jest okrągła i miękka, ale jej oczy i słowa są ostre. Samochód zjeżdża na drogę i skręcamy. Znam kompleks szpitalny, ale jedynie od środka. Rozciąga się na obie strony oraz w górę i w dół. Niekończące się rzędy małych, zakratowanych okien. Wysokie płoty i wieże ze strażnikami, oddalonymi od siebie w regularnych odstępach. I… - Kylo, zadałem ci pytanie! Podskakuję. - Nie wiem – mówię. Tata się śmieje. -Oczywiście, że nie wiesz, Kylo, nie martw się. Kyla nie wie, co chce robić, bo nie wie, jakie ma możliwości.

- Teraz mamo wiesz – mówi Amy i kręci głową. – Pojedźmy prosto do domu. Pozwól jej przyzwyczaić się trochę do wszystkich rzeczy, tak jak powiedział lekarz. - Tak, a to dlatego, że lekarze wiedzą wszystko – wzdycha mama i mam poczucie, że to często używany przez nią argument. Tata patrzy w lusterko. - Kylo, wiesz, że pięćdziesiąt procent lekarzy ląduje na samo dno w swoich klasach? Amy śmieje się. - Bądź szczery, David – mówi mama, ale także się uśmiecha. - A słyszałaś to o lekarzu, który nie odróżniał lewej strony od prawej? – mówi tata i rozpoczyna długą historię błędów chirurgicznych, które mam nadzieję, nigdy nie wydarzyły się w moim szpitalu. Ale szybko zapominam wszystko, co robią, mówią i w ogóle o ich obecności, i wyglądam przez okno. Londyn. Nowy obraz zaczyna tworzyć się w mojej głowie. Nowy Szpital Londyński traci swoje centralne miejsce, kurczy się w morzu tego, co go otacza. Drogi, które ciągną się dalej i dalej, samochody, budynki. Niektóre w pobliżu szpitala są poczerniałe i wystawione na sprzedaż – większość jednak jest pełna życia. Pranie wywieszone na balkonach, rośliny, zasłony falujące zza okien. I wszędzie są ludzie. W samochodach, na ulicach. Tłumy ludzi, sklepów i biur i jeszcze więcej tłumów ludzi, udających się

we wszystkich kierunkach, ignorujących strażników na rogach, których jest tym mniej, im bardziej oddalamy się od szpitala. Dr Lysander pytała mnie wiele razy: Skąd ten mój przymus obserwowania i poznawania wszystkiego, wypatrywania i zapamiętywania każdej relacji i pozycji? Nie wiem. Może nie lubię poczucia niewiedzy. Jest tak wiele niedostrzeganych szczegółów, które muszą być ustawione prawidłowo. Po kilku dniach zapamiętywania, jak stawiać jedną nogę przed drugą i nie przewrócić się, spacerowałam, liczyłam i odwzorowywałam obrazy w swoim umyśle, każde piętro szpitala, do którego miałam wstęp. Mogłam odnaleźć salę pielęgniarek, laboratorium i swój pokój z zawiązanymi oczami – mogłabym zacisnąć teraz powieki i zobaczyć to wszystko w wyobraźni przede mną. Ale Londyn to już inna sprawa. To całe miasto. Musiałabym przejść przez każdą uliczkę, by ukończyć swoją mapę, ale i tak wydaje się, że kierujemy się do „domu”, czyli wsi, znajdującej się o godzinę drogi na zachód od Londynu. Oczywiście widziałam już mapy i zdjęcia miasta w szpitalnej szkole. Godzinami każdego dnia karmili nas jak największą liczbą wiedzy ogólnej, by napełnić nią nasze puste mózgi i przygotować do Wypuszczenia. Była ona naprawdę zróżnicowana. Ja jednak chłonęłam każdą informację i zapamiętywałam ją, bez przerwy pisząc i notując wszystko w notatniku, więc nie mogłam tego zapomnieć.

Pozostali nie byli tak chłonni informacji. Pozostawali zbyt zajęci uśmiechaniem się ogromnymi, półprzytomnymi uśmiechami, kierując je na wszystko i wszystkich. Kiedy zostaliśmy Odnowieni, w naszych społecznych profilach został podniesiony poziom szczęścia. Jeśli chcieliby sprawić taki sam uśmiech na mojej twarzy, to trwałoby to tak długo, że nie starczyłoby im na to życia. Tłumaczenie: genio.zych Korekta: Thebesciaczuczek

Rozdział trzeci Tata wyciąga moją torbę z bagażnika i idzie w kierunku domu, gwiżdżąc, klucze w jego dłoni. Mama i Amy wydostają się z samochodu, a następnie odwracają się, gdy dostrzegają, że nie robię tego samego. - No chodź, Kylo – głos mamy jest niecierpliwy. Naciskam na drzwi, mocno, a później jeszcze mocniej, ale nic się nie dzieje. Spoglądam na mamę, w żołądku zaczyna mi się przewracać, kiedy wyraz jej twarzy staje się taki sam jak ton głosu. A potem Amy otwiera drzwi od zewnątrz. - Ciągniesz ten uchwyt w dół, w kierunku wewnętrznej strony drzwi, a następnie je otwierasz. W porządku? Znów zamyka drzwi, a ja chwytam rączkę i robię to, co mówi. Drzwi otwierają się, a ja wychodzę, zadowolona, że mogę wyprostować nogi i przeciągnąć się po tak długim czasie w samochodzie. Godzina przeciągnęła się do trzech z powodu korków na drodze i konieczności objazdów, a mama za każdym stawała się coraz to bardziej zirytowana.

Mama łapie mnie za nadgarstek. - Spójrz. 4,4 tylko dlatego, że nie mogłaś poradzić sobie z drzwiami. Boże, będzie ciężko. Chcę zaprotestować, powiedzieć, że jest niesprawiedliwa i to nie wina drzwi, chcę zapytać, jak może taka być. Ale nie wiem, co powinnam, a czego nie powinnam mówić. Więc zamiast tego, nie mówię nic i mocno gryzę wnętrze swojego policzka. Amy wsuwa rękę w moje ramię, gdy mama idzie za tatą do środka. - Nie miała tego na myśli; po prostu jest marudna, ponieważ spóźnimy się na twój pierwszy obiad. Tak czy inaczej, nie byłaś wcześniej w samochodzie, co nie? Więc skąd miałaś wiedzieć? Pauzuje, a ja znów nie wiem, co powiedzieć, ale tym razem to dlatego, że jest taka miła. Staram się więc uśmiechnąć, to lekkie uniesienie ust, ale tym razem prawdziwe. Amy uśmiecha się w odpowiedzi i jej uśmiech jest szerszy. - Chcesz się rozejrzeć, zanim wejdziemy do środka? – pyta. W miejscu, gdzie zaparkowany jest samochód, na prawo od domu, ziemia wyłożona jest małymi kamykami, które trzeszczą i poruszają się pod stopami, gdy idziemy. Plac zielonej trawy obejmuje przód ogrodu, ogromne drzewo – może dąb? – znajduje się po lewej. Jego liście są mieszanką żółci, pomarańczy i czerwieni, niektóre z nich leżą niechlujnie na ziemi. Liście spadają jesienią, przypominam sobie, a co mamy teraz? Trzynasty września. Po obu stronach drzwi znajduje się kilka czerwonych i różowych rozłożystych kwiatów, ich płatki upadają na ziemię. A to

wszystko wokół mnie… jest wielką przestrzenią. Tak cichą, w porównaniu do pobytu w szpitalu i do Londynu. Stoję na trawie i głęboko oddycham świeżym powietrzem. Smakuje wilgocią, pełnią życia i jego końcem, tak jak te upadające liście. - Wejdziesz? – pyta Amy, a ja przechodzę za nią przez drzwi na korytarz. Okazuje się, że prowadzi on do pokoju z kanapami, lampami i stolikami. Ogromny, płaski, błyszczący ekran dominuje jedną ze ścian. Telewizor? Jest o wiele większy niż ten, który mieliśmy w ramach rozrywki w szpitalu, nie, żeby pozwolili mi korzystać z niego po pierwszym razie. Oglądanie telewizji sprawiało, że moje koszmary stawały się gorsze. Pokój prowadzi do drugiego: są w nim długie blaty, z szafkami powyżej i poniżej. I ogromny piec, nad którym pochyla się teraz mama, stawiając na nim patelnię. - Idź do swojego pokoju i rozpakuj się przed obiadem, Kylo – mówi mama, a ja podskakuję. Amy chwyta moją dłoń. - Tędy – mówi i ciągnie mnie z powrotem na korytarz. Idę za nią w górę schodów, do kolejnego korytarza z trzema drzwiami i większą ilością schodów prowadzących jeszcze wyżej. - My mamy to piętro, mama i tata wyższe. Spójrz, to moje drzwi – wskazuje na prawo. – Te na samym końcu prowadzą do łazienki, którą dzielimy. Rodzice mają własną na górze. A to jest twój pokój – wskazuje na lewo.

Patrzę na Amy. - No dalej. Drzwi są uchylone – popycham je i wchodzę do środka. O wiele większy niż mój pokój w szpitalu. Moja torba leży już na podłodze, gdzie musiał postawić ją tata. Jest tutaj toaletka z szufladami i lustrem nad nimi, dalej szafa na ubrania. Nie ma zlewu. Wielkie szerokie okno, które daje widok na obszar przed domem. Dwa bliźniacze łóżka. Amy podchodzi i siada na jednym z nich. - Pomyśleliśmy, żeby ustawić tu dwa na początek. Mogę zostać z tobą na noc, jeśli będziesz tego chcieć. Pielęgniarka powiedziała, że to mógłby być dobry pomysł, dopóki się nie zadomowisz. Nie mówi więcej, ale nie musi. Musieli im powiedzieć. O tym, że masz koszmary. Często je miewam i jeśli po tym, jak się obudzę, ktoś nie przyjdzie wystarczająco szybko, to wskaźnik spada na zbyt niski poziom, przez co mój Levo pozbawia mnie przytomności. Siadam na drugim łóżku. Jest na nim coś czarnego, okrągłego i włochatego; wyciągam rękę i zatrzymuję się. - Dalej. To Sebastian, nasz kot. Jest bardzo przyjazny. Jednym palcem delikatnie dotykam jego futra. Ciepłe i miękkie.

Budzi się, a kulka, w której był ułożony rozwija się, gdy wyciąga swoje łapy, odchyla swoją głowę i ziewa. Wcześniej oczywiście widziałam już zdjęcia z kotami. Ale teraz jest inaczej. To coś więcej niż tylko obraz: on żyje, oddycha rybim oddechem, jedwabiste futro faluje, gdy się przeciąga, wielkie żółto-zielone oczy wpatrują się w moje. - Miau – mówi i podnosi się na łapy. Amy wstaje i pochyla się do przodu. - Pogłaszcz go w ten sposób – mówi i przebiega dłonią wzdłuż jego futra, od głowy, aż do samego ogona. Kopiuję ją, a kot wydaje dźwięk, głębokie dudnienie, które wibruje z jego gardła i roznosi się po całym ciele. - Co on robi? Amy uśmiecha się. - Mruczy. A to oznacza, że cię lubi. Później za oknem jest już ciemno, a Amy zasypia w pokoju. Sebastian obok mnie wciąż lekko mruczy, kiedy go głaszczę. Drzwi są lekko uchylone dla kota, przez co dźwięk niesie się tu ze schodów. Odgłos hałasów z kuchni. Głosów. - Jest spokojna i cicha, co nie? – Tata.