Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 114 850
  • Obserwuję510
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań681 984

Walczak Mariusz - 3- Psychoza Michaela Knighta

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Walczak Mariusz - 3- Psychoza Michaela Knighta.pdf

Beatrycze99 EBooki W
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 175 stron)

~~Psychoza Michaela Knighta~~ 1

~~Psychoza Michaela Knighta~~ Mariusz „Darthmagik” Walczak „Psychoza Michaela Knighta” 2

~~Psychoza Michaela Knighta~~ Spis treści: • Prolog • Rozdział I: Zza grobu ◦ Część I: Zmartwychwstanie ◦ Część II: Sen ◦ Część III: Krucjata ◦ Część IV: Cienka, czerwona linia • Rozdział II: Długa droga do domu ◦ Część I: „Idąc ciemną doliną...” ◦ Część II: „...zła się nie ulęknę” ◦ Część III: Zaproszenie ◦ Część IV: Spotkanie • Rozdział III: Zakończenie ◦ Część I: Amadeusz ◦ Część II: Epilog Obudź się, Michael. Ciemność nadchodzi... ...po twoją duszę. 3

~~Psychoza Michaela Knighta~~ ISBN 978-83-936785-4-9 © Copyright by Mariusz Walczak Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora. Zabrania się jej publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży zgodnie z Regulaminem Wydaje.pl. opracowanie graficzne | Ada „Shirow” Latocha korekta | Mariusz Walczak „Psychoza Michaela Knighta” Mariusz Walczak Wydanie I 4

~~Psychoza Michaela Knighta~~ Prolog Jak przez mgłę widzę ostatnie wydarzenia. Stoję na zboczu, które niemiłosiernie jest obijane przez złowrogie fale. Krzyki biegnących ludzi są zagłuszane przez kolejne grzmoty. Łzy chowają się w strugach deszczu. Ciało drętwieje, uśmiecham się i robię krok do tyłu. Spadam. Czas się zatrzymuje. Dźwięki znikają zasysane przez bijące serce. Wali oszalałe tnąc tkaninę przyszłości. Zanikają kolory. Nastaje mrok i wszechobecna pustka. Wtedy też głos nieznajomego otula mój organizm. – Pamiętasz? – głos był cierpki, odrażający swym realizmem – Pamiętam. – instynktownie odpowiadam jakbym znał temat, nad którym toczy się dyskusja – To opowiedz mi raz jeszcze o tamtym dniu, kiedy po raz pierwszy ujrzałeś ciemność. – Nie mogę. – Dlaczego? – Boję się. – Opowiedz mi. – nalegał, przekonywał i niemalże zapomniałem o 5

~~Psychoza Michaela Knighta~~ upiornym wyborze jakiego dokonałem – Dobrze. – Pamiętaj o szczegółach Michael. – Pamiętaj Gabi – miała urokliwy głos jak na starszą siostrę. Brzmiał tak lekko, pociesznie. Jakby w pewnym sensie mnie rozumiała. Może nawet lepiej ode mnie. – chowamy się tylko na tej ulicy inaczej będzie to oszustwo! – nawet taki mały szczyl, który za dwa miesiące miał skończyć dziewięć lat, jak ja doskonale zdawał sobie sprawę, że jej oburzenie to tylko taka gra i zabawa. Był o dziwo ciepły marzec w roku 1941. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że zło ogarnia świat i miliony istnień ginie na froncie drugiej wojny światowej. Hitler bodajże do tego roku nawet wygrywał wojnę, a Ameryka wahała się czy bezpośrednio wziąć udział w tym całym krwawym cyrku na starym kontynencie. Razem z rodziną mieszkaliśmy w małym miasteczku nieopodal Haven City. Nawet jakbym chciał sobie przypomnieć to nie potrafię wyłowić z głębin swojego umysłu nazwy tego miejsca. Typowa zapchajdziura schowana pod cieniem giganta. Wiem, że pod koniec lat sześćdziesiątych mieścina została praktycznie wyludniona. Rodziny zachwycone błyskotkami od większego brata przeniosły się do wspomnianego niebiańskiego miasta. Dokładnie to był osiemnasty marca. Bezchmurne, błękitne niebo przyglądało się jak wyobcowany chłopczyk bawi się w chowanego z pewną siebie siostrą. Nie wiem czy to rodząca się damska intuicja czy po prostu 6

~~Psychoza Michaela Knighta~~ największy fart znany mi w tym czasie na świecie, ale potrafiła mnie odnaleźć za każdym razem. Irytowało mnie to przez pierwsze chwile, gdy ją dostrzegałem. Wtedy też po raz pierwszy nauczyłem się z sam siebie wulgaryzmów. Chociaż dzisiaj wiem, że podświadomie po prostu zapamiętałem jak sąsiedzi wykrzykiwali co drugą środę w swoim domu. Kłócili się tak głośno, że całe osiedle dudniło od zapachu brudnych słów. – Dziesięć, dziewięć, osiem... – liczyła głośno i wyraźnie. Już wtedy miała idealną dykcję. Jej angielski wręcz tańczył w powietrzu. Nie mogłem jednak się bezczynnie przysłuchiwać i w czasie napiętego odliczania, dodam, ze bardzo wolnego, biegłem co tchu przez sam środek ulicy. Mało inteligentnie. Widocznie taka cecha wrodzona. Właśnie w tym dniu miałem kompletną pustkę w głowie. Nie była to zwyczajna zabawa. To była sprawa honorowa dla takiego pachołka, a jak na złość nie wiedziałem gdzie się tym razem ukryć. Wtedy też ujrzałem dom na końcu ulicy. Opuszczony, wierzyłem po rozmowie z rodzicami, że jest nawiedziony. Nikt z osiedla nie zbliżał się nawet do frontowych drzwi. Z tego co wiem nikt tam również nie mieszkał. Ktoś tę ruderę kupił trzy lata temu i nigdy się nie wprowadził. Jako młodego gniewnego zawsze mnie to intrygowało, ale nie miałem odwagi, aby przekroczyć próg złego domostwa. Coś jednak w tamtej chwili we mnie pękło. Jakby ostatnia granica dziecięcego rozsądku została podbita przez ciekawość pchana przez głupią dumę. Przegrywałem za każdym razem w chowanego więc uznałem, że ukryję się właśnie w tym rzekomo przeklętym miejscu. Plan nie był skomplikowany. Nigdy nie był. Dobiec do ogrodzenia, 7

~~Psychoza Michaela Knighta~~ przeskoczyć i schować się w środku tuż za drzwiami. Gdyby rzeczywiście coś tam niedobrego węszyło w czterech ścianach to zdążył bym uciec. Tak też zrobiłem. Zanim moja siostra doliczyła do końca wpakowałem się do środka przez źle zabite deskami okno i stanąłem przy drzwiach. – Teraz to wymyśliłeś Michael. – rzekłem sam do siebie. Często w tamtym okresie rozmawiałem z osobą na moim poziomie. Jednak prawda była taka, że to był głupi pomysł. Odwróciłem się w kierunku długiego korytarza pokrytego półmrokiem i szeleszczącym przez szpary wietrze. Natychmiast oblazła mnie gęsia skórka i już chciałem wyjść, gdy ujrzałem coś dziwnego. Chwila! – Coś nie tak Michael? – moją niepewność wykorzystał głos, który namiętnie słuchał mojej opowieści. Mógłbym przysiąść, że znał jej treść. Lubił jednak słuchać mojego nadszarpniętego tonu. – Nie tak to pamiętam. – mity zlewały się w jedną całość z przeszłością, bo czym różni się sen od jawy? Jak udowodnić, że pierwsze to senne marzenia, a drugie tylko żmudnym przymusem życia? – Zatem opowiedz mi co widzisz teraz. – Wszystko mi się miesza. – Spokojnie Gabrielu. Co widzi ten mały chłopiec? – dobre pytanie. Co widzi ten chłopczyk? Co widzę ja? To nie jest korytarz. Wielkie pomieszczenie wyłożone czarno– białymi kafelkami. Przypomina to pokaźną biblioteczkę, gdzie w rogach znajdują się posągi przypominające aniołów. Poznaje je po skrzydłach 8

~~Psychoza Michaela Knighta~~ uczepionych do ich pleców. Jednak mam wątpliwości czy są dobre. Każdy z nich trzyma ogromny miecz ostrzem skierowanym do dołu. Ich nieruchomy wzrok utwierdzony jest na drzwi, tuż za mną. Jakby patrzyły czy ktoś odważy się wejść do środka. Zauważam obrazy, które tworzą jakby jedną, spójną całość. Opowiadają historię tego samego mężczyzny. Ubrany jest w długi, elegancki płaszcz. Jego twarz zakryta jest cieniem rzucającym przez duży kapelusz. W dłoni trzyma pistolet. Ukazany jest w różnych pozach. Na pierwszym obrazie wita się z ciemną postacią, która wręcza mu plik pieniędzy. Tuż obok widzę scenę, na której ściska prawą dłoń diabła, by chwilę potem klęczeć przed ukrzyżowaną kobietą. Przykłada później rewolwer do skroni i każdy kolejny obraz pokryty jest tylko czernią. Jakby jego los nie był jasny. – To... to nie może być prawda? – sceny przypominały upiorne dni jakie przeżyłem w Haven City – Dlaczego? – jego głos nawet nie zadrżał. Był pewny swego, zbyt pewny jak na demona w owczej skórze. – To jeszcze się nie wydarzyło! Nie mogłem jako mały chłopiec widzieć przyszłość. – Opowiadaj dalej. – Dlaczego chcesz, abym kontynuował? Dlaczego tak bardzo tego pragniesz? – spokojna pusta zakłócana była przez tysiące myśli jak krople deszczu uderzające w morką ziemię. – Chcę, abyś dokończył swoją historię. Każda dobra opowiastka 9

~~Psychoza Michaela Knighta~~ musi mieć swoje zakończenie. – Nawet moja? – Szczególnie twoja Gabriel. Pamiętaj Michael. – Pamiętaj Michael, to tylko twoja wyobraźnia. Demony nie istnieją! – dodawałem sobie odwagi. Czułem jak serce powoli rozrywa moją klatkę piersiową. Pot spływał z czoła. Dziecko z taką wyobraźnią nie powinno oglądać takiej symboliki. Byłem z drugiej strony pod wrażeniem, bo myślałem, że ten dom jest opuszczony. Jednak wszystkie meble stały na właściwym miejscu. Nie były przykryte obrusem z kurzu. Ktoś musiał się nimi opiekować. Ktoś tutaj musi przebywać. – Halo! Jest ktoś tutaj? – kompletnie zapomniałem wtedy o toczącej się zabawie w chowanego. Głupi bachor postanowił zwiedzić sobie nawiedzony dom. Nie zauważyłem nawet kiedy podłoże zmieniło się na skrzypiące deski, a może od początku tutaj były? Już dobrze nie pamiętam. Już nie ta pamięć. Nie ten wiek. Nagle przed mną wyrosła czarna postać. Mężczyzna stał przede mną. Nie potrafiłem dostrzec jego rysów twarzy. Jego ślepia były jasne, świecące jakby błyskawica schwytana do przezroczystego pojemnika. Zamarłem na chwilę. Ciało zdrętwiało, a serce jak rozpędzona lokomotywa próbowało wyskoczyć z mojej klatki piersiowej. Coś do mnie powiedział. Tak mi się przynajmniej wydawało. Nie byłem pewien czy to wiatr kpi z mojej wyobraźni czy po prostu nie zrozumiałem przekazu. Poruszył się i wystawił swoją dłoń przed siebie tak 10

~~Psychoza Michaela Knighta~~ jakby chciał mnie złapać. Wpadłem w panikę. Szybko odwróciłem się na pięcie i pobiegłem ile w sił w nogach do wyjścia. Słyszałem w międzyczasie jak pierwsze grzmoty za oknem witają bezwzględną burzę. Krople obijały nieszczelny dach, który płakał niczym nastolatka rzucona przez swojego chłopaka. Nie odwracałem się. Moja dziecięca wiedza podpowiadała mi, że jeśli to zrobię to zobaczę tuż przed swoim nosem tą postać jak mnie chwyta swoimi szponami. Wtedy nie pomyślałem sobie, że drzwi są szczelnie zamknięte i pozabijane po drugiej stronie. Chwyciłem drżącą dłonią klamkę i pociągnąłem do siebie. Drzwi uchyliły się niespodziewanie i połknęły mnie. Wypluły mnie na zewnątrz całego roztrzęsionego. Minęła chwila zanim się zorientowałem, że znowu jestem... – Kontynuuj. – rzekł rozradowany pełny ekscytacji – Coś jest nie tak. – Wyczuwasz już? – drwił ze mnie jednocześnie próbując mnie pchnąć na właściwe tory – Co jest ze mną? Czy ja nie żyję? – Heh. Nie tak łatwo jest umrzeć. – zabrzmiało to tak prozaicznie, że przez jeden moment chciałem się zaśmiać – Więc co teraz? – Opowiadaj dalej. Tym razem tylko otwórz oczy. Spójrz na siebie. Na pewno to jest mały chłopiec? Wilgotny dotyk deszczu sprawił, że otworzyłem oczy. Spojrzałem 11

~~Psychoza Michaela Knighta~~ na swoje dłonie. Zniszczone, zmęczone tak samo jak ja. Rozejrzałem się dookoła siebie. To nie jest już czas przeszły. To dzieje się na moich oczach. Drzewa uginają się pod wpływem porywczego wiatru. Wichura szaleje w nieznanym mi lesie. Stoję przerażony, dławię się obrazem. Kim jestem? Nie mogę sobie niczego przypomnieć. Życie to niekończący się koszmar z powtarzalnymi elementami. Doskonała układanka, gdzie każdy najmniejszy puzzel wie gdzie ma uderzyć, by zadać jak największy ból. Czuję jak w mojej głowie przewija się stado retrospekcji. Oglądam raz jeszcze ręce. Widzę jak krew pulsuje w moich żyłach. Parzy mnie, wsiąka w ciało niczym kwas. Szum sztormu zagłusza racjonalne myśli. Przypominam rozbitka pośrodku wzburzonego oceanu. Nagle słyszę śmiech. Nie potrafię go zlokalizować. Znów ta sama czarna postać wyrasta naprzeciwko mnie. Jego twarz jak nadzwyczajna halucynacja mieni się kształtami tych wszystkich, których spotkałem. Zbyt dużo ich, zbyt szybko się wymieniają, abym pochwycił chociaż jedno imię, chociaż jedno nazwisko. Podchodzi do mnie powoli. Wie, że nie mogę już uciec. Grzmoty na horyzoncie zmieniają się. Słyszę dziwne i nieznośne pikanie. Jestem w strzępach, rozdarty wewnętrznie. Nie stawiam już żadnych oporów. Wyciąga do mnie ręce i kładzie na ramionach. Spogląda w moje wystraszone oczy przypominające spłoszone świetliki w czasie nocnej apokalipsy. – Obudź się, Michael. – moje oczy powoli zamykają się. Słabnę z każdym jego słowem, lecz to pikanie staje się głośniejsze. – Ciemność 12

~~Psychoza Michaela Knighta~~ nadchodzi... – wszystkie inne dźwięki wymierają. Jakby były usuwane z otoczenia. – … po twoją duszę! 13

~~Psychoza Michaela Knighta~~ Rozdział I: Zza grobu Część I: Zmartwychwstanie Gdy zamykamy oczy widzimy przedsmak pustki. Czarna, nieskończona otchłań, w której wszelkie życie zamiera. Nie potrafimy dostrzec kształtów własnego ciała, a co dopiero rozróżnić dobro od zła. Wierzcie mi, tysiąckrotnie próbowałem podnieś zardzewiałe powieki, ale one jak na złość odmawiały posłuszeństwa. W tle nieznośne pikanie stawało się coraz bardziej wyraziste. Męczące. Źródło tych okropnych dźwięków zbliżało się jak nadjeżdżający pociąg we mgle. Zdajesz sobie sprawę, że otrzymasz siarczysty cios w twarz, ale nie wiesz z której strony nadejdzie. Ta częściowa niewiedza tworzy nowe połączenia nerwowe w głowie. Burzy twój świat. Symfonia chaosu delikatnie oswaja ciebie z szaleńczą paniką. Czuć wtedy bezsilność, która powoduje, że nie czujesz własnych kończyn, a co dopiero unoszenia się bezwarunkowo klatki piersiowej. W końcu te kilka nut pogardy zatrzymały się. Jestem niemal pewien, że skądś znam tę melodię. Już gdzieś ją słyszałem i to nie tak dawno temu. Próbuję się ruszyć, wstać. Ciało stawia opór. Panika przybiera 14

~~Psychoza Michaela Knighta~~ na sile, ale jak na złość nie mogę tego ukazać. Płytki oddech samowolnie zamienia się w głęboki, równomierny wdech. Jakby ktoś mną sterował. Zaczynam się powoli dusić. Moje emocje próbują zgasić mechanizm i zawładnąć płucami. Brakuje mi powietrza. Wewnętrznie się wiercę, szamoczę. Krzyczę, ale usta nawet nie drgną. Pikanie wraz z biciem serca zwiększa tempo. Burza myśli przetacza się przez głowę i jak tsunami niszczy realność. Czy tak właśnie wygląda śmierć? W zenicie szaleństwa otworzyłem oczy! Ciemne pomieszczenie przypominało trumnę. Szybko przerzuciłem spojrzenie w lewą stronę. Ten nieznośny dźwięk wydawała aparatura do podtrzymywania życia. Wtedy też zorientowałem się, że w gardle mam rurę, która pompuje powietrze wprost do płuc. Gdzie ja kurwa jestem? Gdzie jestem? Próbowałem wydobyć słowa, ale nie potrafiłem wyrwać dźwięków ze swoich zakneblowanych ust. Po chwili niezdarnie uniosłem dłonie i chwyciłem intuicyjnie przewód. Silnym i mocnym pociągnięciem wyrwałem z siebie to ustrojstwo. Zacząłem się krztusić, spadłem na zimną podłogę, która przypomniała mi scenę z kościoła, gdy po raz pierwszy posłuchałem wewnętrznego ja i schowałem się przed nazistowskim prorokiem. Kilka kropel krwi wyplułem wraz z śliną. Pewnie uszkodziłem sobie przełyk. To nie jest teraz ważne. Gdzie ja jestem? To nie jest piekło. Czuję ból, odrętwienie i zakłopotanie wiążące mi nogi. Próbując wstać. Zauważam piżamę noszoną przez szpitalnych pacjentów. To nie może być szpital, zbyt ciemno, zbyt mrocznie i nie śmierdzi charakterystyczną wonią. Po omacku próbuję znaleźć wyjście z tego pokoju. Chwieję się na 15

~~Psychoza Michaela Knighta~~ wszystkie strony jakbym był targany przez porywisty wicher. Zostawiam za sobą kilka migających światełek tak pięknie błyszczących w ciemnościach. Po chwili upadam po raz pierwszy. Uścisk klatki piersiowej powala mnie na kolana. Znów przybrałem pozę, gdy próbowałem bezskutecznie przefarbować część dachu swoją własną krwią. Tym razem skuteczniej. Nadal czerwona maź spływa z moich obolałych ust. Nie słyszę jednak szeptów, tajemniczych rozmów, które cichną, gdy się zbliżam. Jedynie procesy zachodzące w organizmie dręczą moje zmysły. Podnoszę się jak małe dziecko ubabrane błotem z szaleńczym uśmiechem na twarzy. Mój wizerunek bardziej przypominał grymas bólu palącego mnie od środka niż chęć życia. Czułem jak moje nogi z waty cierpią przy każdym dotyku posadzki. Jakby szyderczy klaun porozrzucał małe, nieprzyjazne szpileczki na ziemi. Oparłem się o ścianę. Nie, to są drzwi. Poczułem jak klamka wbija się w biodro, gdy chciałem się całym bokiem oprzeć o równą powierzchnię. Chwyciłem za drążek i szarpnąłem mocno. Wrota otworzyły się na zewnątrz, a ja runąłem po raz drugi na samo dno. Całą siłą uderzyłem prawą częścią czoła o kafelki. Impet był tak duży, że zamroczył mnie na dłuższą chwilę. Świat wirował w tanecznym wariackie, gdzie obrazy z przeszłości tworzyły spektakularne tornado. Ostrymi brzegami dźgało rozpalone do granic możliwości jestestwo. Ogień trawił mnie od środka. Gorączka opanowała moje ciało. Drgawki szarpały moje kończyny na wszystkie strony. Jakbym obudził się po kilku latach hibernacji. Na korytarzu paliły się niewielkie żarówki wbudowane w sufit. 16

~~Psychoza Michaela Knighta~~ Dawały tak mało światła, że nie potrafiłem dostrzec na obu jego krańcach niczego prócz czarnej pustki. Nadal nie wiedziałem gdzie się znajduję. Nie potrafiłem połączyć zlepek obrazów w jedną, spójną całość. Spojrzałem przed siebie. Tuż przed moim nosem naprzeciwko tego pokoiku, gdzie leżałem nieprzytomny były kolejne drzwi. Długo musiałem składać litery, które były umieszczone na drewnie. Archiwum. Archiwum? Archiwum! Pamięć zakuła mnie prosto w odsłonięty mózg. Zabolało mocno, intensywnie, ale na całe szczęście krótko. Rozum składał z porozrzucanych elementów pejzaż. To wszystko przypominało... Azyl. Te wszystkie charakterystyczne elementy otoczenia. Belka przybita do ściany gdzieś na jedną trzecią wysokości. Kafelki czarno–białe i słabej jakości żarówki, o których już wspominałem. Podczołgałem się bliżej i chwyciłem za klamkę. Nie opierały się. Drzwi uchyliły się a ja kątem oka dostrzegłem znajome widoki. Regały przepełnione aktami i losami pacjentów, którzy tracili tożsamość niczym więźniowie w obozach koncentracyjnych. Oparłem się dwiema rękami o podłogę i z całych sił wybiłem się do góry. W locie złapałem równowagę i cieszyłem się z mojego sukcesu. Jak dziecko na nowo nauczyłem się chwiejnie chodzić. Po raz kolejny posłuchałem intuicji i pijackim krokiem zawędrowałem na lewy koniec pomieszczenia. Tam, stał ten sam sejf, który pamiętałem. Ktoś niedawno tutaj musiał być. Był otwarty. Teczki były porozrzucane. Ten kto tu był szukał czegoś konkretnego. Mimowolnie zauważyłem na żółtej okładce numer jeden. Chwyciłem całe te akta. Jeden? Dlaczego właśnie jeden? 17

~~Psychoza Michaela Knighta~~ Nie potrafiłem sobie na to pytanie odpowiedzieć. Tym bardziej, że dorzuciłem do tego teczkę numer dwa i jakby w amoku zacząłem szukać również numeru czterysta trzydzieści trzy. Rozrzucałem papiery za sobą. Ignorowałem cały świat tak jak i on mnie skreślił za życia. Mam! Chciałem już otworzyć, ale pomyślałem sobie, że to nie odpowiedni czas. Muszę się najpierw z tą wydostać. Tylko gdzie iść? Gdzie uciec? Śmieszne. Pierwsza moja myśl jaka przyszła mi do mojej, chorej głowy to była rezydencja Nicoli. Jeden z najgroźniejszych ludzi w mieście, gdzie w półświatku jego nazwisko powoduje dreszcze miał się okazać moją przyjazną przystanią. Los pisze dziwniejsze historie niż cały półświatek pisarzy. Śmiejąc się z mojego toku rozumowania, nagle zauważyłem zmianę. Nogi wydawały się stabilniejsze, mocniejsze. Nadal czułem ból, ale potrafiłem już lepiej się przemieszczać. Tylko w takiej śmiesznej piżamce nie sposób paradować po mieście licząc optymistycznie, że uda mi się zwiać z tego ośrodka dla obłąkanych. Nie trzeba było ruszać szarych komórek, aby domyśleć się, że byłem trzymany tutaj niczym więzień skazany na dożywotnie eksperymenty. Pytanie było inne. Co oni na mnie testowali? Na odpowiedź przyjdzie jednak inna pora. Bardziej spokojna. Teraz musiałem się wydostać. Pamięć szwankowała, zawodziła mnie. Obrazy znanego mi korytarza zlewały się z dziwnymi malunkami różnych wyobrażeń tego samego pomieszczenia. Jakbym jednym okiem widział coś zupełnie innego niż drugim, by następnie dziurawy jak ser mózg łączył to w jeden bałagan. Nie było to zbyt pomocne. Tym bardziej, że idąc w stronę 18

~~Psychoza Michaela Knighta~~ schodów, które igrały ze mną, raz przybliżając się, raz oddalając, musiałem opierać się dłonią o ścianę. Gdyby ktokolwiek teraz spojrzał na mnie to pomyślałby, że zza grobu wyszedł profesor idący na wykład do swoich ukochanych bachorów i nawet śmierć go nie powstrzyma. Rzucając w kąt wszelkie metafory czułem się okropnie. Jakbym wszystkie używki odstawił tego samego dnia i przechodził detoksykację duszy. Nadal świat wirował, podłoga falowała, a mój żołądek utknął gdzieś w przełyku. Załzawione i zapewne przekrwione oczy szukały elementów, by wrócić do rzeczywistości. Chwycić się czegoś materialnego w tym tornadzie iluzji. Oddychałem ciężko, kilkakrotnie w przeciągu tego krótkiego dystansu upadłem na kolana. Podnosiłem się jednak za każdym razem, zagryzając zęby jeszcze mocniej. Daję słowo, że jeszcze trochę i złamałbym szczękę w zawiasach. Po mozolnej, wyczerpującej wspinaczce na górę, znalazłem się w kolejnym opuszczonym korytarzu. Ciemność spajała wszelkie niedoskonałości odrapanego tynku. Scena przypominała nawiedziony dom, gdzie od kilku dobrych lat żadna żywa dusza się nie zjawiła. Na zewnątrz słyszałem jak niecierpliwe krople deszczu obijają dach i z zaciekawieniem zaglądają do środka przez nieszczelne szyby. Stan budynku jaki zastałem nie był optymistyczny. Jakby rzeczywiście został opuszczony i zostawiony bezwzględnemu czasowi. Tylko w takim razie co ja tutaj robię? Ktoś musiał mnie odwiedzać i to nie z mojego pozwolenia. A może to znowu chory sen zamieniający się powoli w koszmar, gdzie wszystkim steruje bezsens krwawej wyobraźni? 19

~~Psychoza Michaela Knighta~~ Czułem się podejrzanie, wręcz nieswojo nie słysząc w głowie żadnych przeklętych szeptów, niezrozumiałych frazesów. Zabrzmi to głupio, ale zdałem sobie sprawę tuż przed wyjściem z budynku, że jestem sam na tym świecie. Każdy człowiek rodzi się i umiera w samotności. Ja jednak swoje narodziny miałem odhaczone. Czyżby śmierć witała mnie w tej pięknej scenerii pogrzebowej? Popchnąłem skrzypiące drzwi do przodu. Ugięły się przy najdelikatniejszym dotyku mojej dłoni ukazując mi zarośnięty, zaniedbany dziedziniec skryty w strugach deszczu. Ulewa biczowała ziemię i rośliny bezlitośnie. To nie był metaforyczny lament aniołów. To był wręcz gniew Boży zrzucony z niebios. Gdzieś w oddali, tuż nad linią horyzontu ułożonej z konarów drzew dostrzegałem raz na jakiś czas ciskające w podłoże błyskawice, by po chwili usłyszeć grzmot piekielny. Serce za każdym razem podskakiwało. Nigdy nie bałem się burzy. Dziś natomiast podświadomie strach zbierał żniwo z mojego spoconego ciała. Stałem tak przez moment nie widząc co dokładnie zrobić. Spojrzałem na akta trzymane w lewej ręce. Wyrwałem starą szmatę przywiązaną do drzwi. Nie pytajcie mnie czemu tam wisiała. Sam nie wiem co to miało znaczyć. Owinąłem szczelnie dokumenty nie pierwszej świeżości i ruszyłem przed siebie. Uginałem się pod ciężarem spływającej po mnie wody. Jakby zamiast przezroczystych kropel uderzały we mnie małe, ołowiane kuleczki. Brakowało tylko tego specyficznego zapachu prochu przy wystrzale. Chwilę potem zwróciłem wzrok na ścieżkę. Prowadziła ona przez 20

~~Psychoza Michaela Knighta~~ dziedziniec przecinając plac łączący dwa inne budynki ze sobą po przeciwległych stronach aż do stalowego mostu takiego jak pamiętałem. Dostrzegłem na końcu zamkniętą bramę i światła palące się po drugiej stronie barykady. Otumaniony po przebudzeniu zbliżałem się do metalowej przeszkody. Furtka była przepasana grubym łańcuchem zwieńczonym kokardką w postaci wielkiej kłódki. Przybita też była tabliczka informująca. Niestety po tej stronie nie potrafiłem przeczytać wiadomości. Wszystko to zdawało się iluzją, jednak ból, który mnie nie opuszczał prowokował do śmiałych teorii. Jednak nie jestem bohaterem książki. Nie wiedząc co ze sobą zrobić przerzuciłem szmatę przez barierkę i sam zacząłem niezdarnie wspinać się do góry. Konstrukcja wcale nie była taka solidna na jaką wyglądała. Huśtała się we wszystkie strony. Smagana wiatrem próbowała zrzucić mnie jak kowboja ujeżdżającego wkurwionego byka. Prawdę mówiąc była kilka razy zbyt blisko celu. Po heroicznym boju przysiadłem na ziemi i oparłem się plecami o niedawnego przeciwnika. Musiałem nabrać sił. Po każdym większym wysiłku brakowało mi energii jakby ktoś zapomniał uzupełnić mi paliwo i teraz jadę na oparach. Byłem piekielnie zmęczony, a dopiero co ruszyłem się z miejsca. Czekała mnie długa droga do domu. Chwyciłem akta, które przyłożyłem z czułością do piersi i powoli wstałem z pokracznej pozy na równe nogi. Nie pamiętam już kiedy ostatni raz czułem zimno. Drżałem skulony, dumę chowając gdzieś w zakamarkach duszy. Musiałem się stąd wydostać. Michael, zbyt dużo przeszedłeś, aby teraz paść na kolana... drugi raz. 21

~~Psychoza Michaela Knighta~~ Zbliżyłem się do budynków. Groźnie wyglądający napis „tylko dla pracowników” był kluczem do wydostania się. Wślizgnąłem się niepostrzeżenie do środka. Długi korytarz prowadził prosto do schodów. Zauważyłem kilka wejść do różnych pomieszczeń. Trzy przebieralnie i dwie łazienki. Tak można było wysnuć po tabliczkach zawieszonych tuż nad drzwiami. Wszedłem do pierwszej lepszej szatni. Już od progu usłyszałem używany prysznic. Natychmiast chciałem się wycofać, może ten ktoś zajął się sobą i nie słyszał otwieranych drzwi. Niestety nawet szalejąca coraz mocniej burza za oknem nie była wstanie tego zagłuszyć. – Tom, to ty? – zdębiałem. – No jak zwykle jesteś małomówny. Trudno. Jakbyś mógł to wyjmij moje ubrania z szafki. Jak nie pamiętasz stary pryku to jest to trzecia od drzwi. Dzięki! – to było to, mała, zagubiona jaskółka w czasie deszczu zwiastująca nadejście wiosny. Potulnie wykonałem prośbę z tą małą zmianą, że sam przywdziałem jego ubranie. Były może o numer za małe, ale grunt, że nie musiałem paradować w piżamce przez całe miasto. Właśnie dopiero w tej chwili zauważyłem w lustrze długą brodę i jeszcze dłuższe włosy na głowie. Jakbym od dawien dawna się nie golił i nie poprawiał wyglądu. – Ładnie nam się burza rozszalała, nie? A ja muszę jeszcze dzisiaj wracać do domu! Ty to masz jednak farta. Posiedzisz w suchym kącie i jeszcze dostaniesz za to zapłatę. Nic tylko żyć i nie umierać! – ten kontynuował monolog, a ja spieszyłem się z ubiorem, tak aby faktycznie niejaki Tom przypadkiem nie pojawił się w szatni – O! Zanim pójdziesz, przekaż Susan pozdrowienia! Seksi cizia z niej, nie? 22

~~Psychoza Michaela Knighta~~ Uśmiechnąłem się w kącikach ust. Nic się nie zmienia. Nadal mężczyźni są artystami poszukującymi pięknych, kobiecych kształtów. Nie mając jednak czasu na wspominanie moich podbojów, podniosłem z ziemi akta i wyszedłem znowu na zewnątrz. Poprawiłem czapkę, którą sobie wziąłem z wieszaka tak, aby zasłaniała mi twarz i ruszyłem jakby nigdy nic przez sam środek placu. W końcu jeden z pracowników miał kończyć zmianę, a mając jego ubrania mogłem z oddali udawać niezdarnie właśnie jego. Był to niesamowity pokaz wytrzymałości na ból. Targany porywistym wiatrem, obijany siarczystym deszczem próbowałem trzymać pion, aby nie zdradzić swoją posturą niczego podejrzanego. Chociaż w taką pogodę chyba każdy gibał by się na wszystkie strony. Bezproblemowo opuściłem Azyl przez główną bramę i zniknąłem zza horyzont. Strażnicy widząc mnie przemokniętego do ostatniej, suchej nitki nawet mnie nie zatrzymywali. Ulitowali się nad nieszczęśnikiem i tylko pokiwali głową ze swojej budki strażniczej. Nie był to koniec mojej podróży. Długi szpaler z płaczących wierzb po obu stronach drogi czekał na maratończyka. Jednak ja powoli opadałem z sił. Czuję się tak jakbym przez kilka lat leżał nieruchomo i teraz po tych miesiącach lenistwa postanowił coś zmienić w swoim życiu, a takie zmiany nigdy nie przychodzą łatwo. Nie był to ból egzystencjalny. Po raz pierwszy od dłuższego czasu czułem, że istnieję. Krzyki obolałych mięśni kuły w moje poczucie jestestwa i nie dawały chwili wytchnienia. Zabrzmi to głupio, ale tego właśnie potrzebowałem. Realnego świadectwa życia. Gdzieś w połowie drogi zgubiłem rachubę czasu. Miałem wrażenie 23

~~Psychoza Michaela Knighta~~ jakby dzień i noc zmieniały wartę kilkakrotnie, a ja nie potrafiłem tego dostrzec. Teraz wiem jak czuł się Odyseusz. Jedynie co mnie trzymało przy rzeczywistości to grzmoty i błyskawice. W końcu żadna burza nie trwa aż tak długo. Na pewno nie ta od matki natury, bo co innego nawałnica niszcząca nasze życie. Ta to potrafi uczepić się nas i ściskać tak długo jak nabierzemy fioletowych barw na policzkach. Co gorsza, gdy raz spróbujesz fioletu – już nigdy nie wrócisz do normalnych barw. Z każdym następnym krokiem czułem jak dni mijają bezpowrotnie. Ciężkie, posępne chmury burzowe na chwilę znikały, by ustąpić miejsce błękitnemu niebu, by zaraz znów pojawić się pod postacią białych, ociężałych, śnieżnych aniołów sypiących białym puchem. Przez moją dziurawą jak sito głowę wszystkie cztery pory roku przetoczyły się przynajmniej kilkakrotnie. Nie potrafiłem się jednak skupić nad fenomenem zamkniętego pod kopułą czasu. Ciało powoli zaczynało drętwieć. Mięśnie sztywniały od zimna, porywiste wietrzysko huśtało mną jak szmacianą lalkę, a pozostałe przy życiu komórki ciała krzyczały z bólu. Wyły do księżyca jak ostatni, samotny wilk o północy. Łzy, pot i cokolwiek co mogło jeszcze wydostać się z mojego organizmu znikały w kroplach deszczu. Łączyły się w namiętne pary i błyskawicznie opuszczały moją skórę uderzając jak idealna nuta w czasie symfonii grozy. Marzyłem tylko o ciepłym, wygodnym łóżku i ogromnej dawce przeciwbólowych leków. W tamtym momencie przypominałem włóczęgę idącego uparcie w czasie ogromnego huraganu do swoich rodzinnych stron. Przed oczami 24

~~Psychoza Michaela Knighta~~ snuły się wizje śmierci od gniewnej natury, lecz on uparcie szedł dalej. Jakby ten wyimaginowany bohater mojej opowiastki stosował tę samą metodę co ja. Iść, byle iść do przodu. Nie zatrzymywać się, nie cofać się i nie żałować. Może jedynie z tym ostatnim miałem problemy. Zła karma zbiera żniwa wyglądając jak przebrany w czarną płachtę kościotrup z wielką kosą na ramieniu. Byli gorsi ode mnie, bardziej bezwzględni, którzy z wolnego wyboru pławili się w cierpieniach innych, byleby tylko zdobyć pieniądze. Jednak oni byli za wysoko, inni za nisko. Byłem niemalże idealnym celem. Skurwysyn z zasadami bujający w obłokach własnej fatamorgany. Po drodze do upragnionego portu bezpieczeństwa zastanawiałem się na tyle ile moja głowa pozwalała czy aby na pewno jest sens ponownie podnieść rękawice do góry. Nie przychodziła mi żadna konkretna odpowiedź. Nie byłem wstanie odnaleźć niczym zaginiony skarb Atlantydy argumentu, który by to wszystko poukładał. Skłamałbym jednak, że podróż mijała na rozmyślaniach filozoficznych. Co dalej, co teraz? Prawdę mówiąc w pewnym momencie urwał mi się film. Pamiętam te chwile tylko jak migają przed oczami jak nieznośne neony. Nawet kojarzę pewien werset z jakiejś książki nawiązujący do tego– „nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi neonami”. Utkwił mi obraz wielkiej rezydencji, która przytłaczała takiego gnoja jak ja swoją wielkością. Stała niewzruszona pomimo hulającego wiatru, ciskanymi z nieba błyskawicami. Przez moment nie pomyślała sobie, aby zadrżeć z przerażenia, gdy w powietrzu unosił się ryk grzmotów. 25