Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

Walczak Mariusz - 2- Koszmar Michaela Knighta

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :573.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Walczak Mariusz - 2- Koszmar Michaela Knighta.pdf

Beatrycze99 EBooki W
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 130 stron)

~~Koszmar Michaela Knighta~~ ISBN 978-83-936785-2-5 © Copyright by Mariusz Walczak Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora. Zabrania się jej publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży zgodnie z Regulaminem Wydaje.pl. opracowanie graficzne | Marta Drzymalska korekta | Mariusz Walczak oraz Justyna Leśkiewicz „Koszmar Michaela Knighta” Mariusz Walczak Wydanie I 2

~~Koszmar Michaela Knighta~~ Mariusz „Darthmagik” Walczak „Koszmar Michaela Knighta” 3

~~Koszmar Michaela Knighta~~ Spis treści: • Prolog • Rozdział I: Szaleństwo ◦ Część I: Wisienka na torcie ◦ Część II: Azyl ◦ Część III: Cicha noc ◦ Część IV: Diagnoza morderstwo • Rozdział II: Nadchodzi sztorm ◦ Część I: Cisza przed burzą ◦ Część II: Ciemność ◦ Część III: Oczekiwanie ◦ Część IV: „Obudź się, Michael” • Rozdział III: Koszmar ◦ Część I: Deja vu ◦ Część II: Michael Knight Obudź się. Ciemność nadchodzi... 4

~~Koszmar Michaela Knighta~~ „Co byłoby gorsze - żyć jako potwór? Czy umrzeć jako dobry człowiek?” Wyspa tajemnic 5

~~Koszmar Michaela Knighta~~ Prolog Od ostatnich wydarzeń, które zmieniły mnie minęło kilka nieprzespanych miesięcy. Demony jednak nie opuściły mnie. Nadal buszują w mojej głowie, wiją się jak robaki na rozkładającej się padlinie. Co noc w sennym szaleństwie ukazują swoją twarz. Pamiętają i chcą być pamiętane. Nie bez powodu każdego poranka budzą się spocony jak świnia, wyginam ciało w krajobraz post apokaliptycznej melodii dudniącej w zaślepionej głowie narkomana. Jest jednak jeden, specyficzny sen, który objawia się dwa, może trzy razy w tygodniu. Niby nic wielkiego nie przedstawia, lecz za każdym razem wyrywa moje splątane w strachu serce, żuje je swoimi zielonymi kłami i wypluwa w fontannie ślinotoku. Nie przypominam wtedy tego szaleńca obłąkanego żądzą zemsty w tańcu między świdrującymi kolejne tafle powietrza kulami. Ogień, który ugasił samego Lucyfera niczym przestraszony, mały szczeniak drży w cieniu posępnej, pustej budy. Wszystko zaczyna się niewinnie. Otwieram oczy i uświadamiam sobie, że chociaż bardzo się staram, nie potrafię sprawić, aby moje więzienie znów było posłuszne. Jestem jak pacynka na wietrze porzucona kilka lat temu przez znudzone dziecko na śmietnik. Więc pomimo wewnętrznego sprzeciwu unoszę swój korpus nad perłową bielą pościeli i podpieram się zdrętwiałymi rękami. Mały pokój usilnie udekorowany stylistycznie na sypialnie jest początkiem tego koszmaru. Po lewej stronie na małym, szklanym stoliku świetlik zamknięty w żarówce wybija sygnał alarmowy alfabetem Morsa. Na tej samej stronie, niewielkie okno wbite nieśmiało w ścianę ukazuje idealny obraz świata. Błękitne, ogołocone niebo rozciągające się nad horyzontem ukształtowanym z brązowego parapetu. Na wprost mnie dostrzegam na czerwonej ścianie białą szafę z niezrozumiałym przeze mnie czarnym napisem. Dopiero po kilku dłuższych wdechach i podświadomym zgrzytaniu 6

~~Koszmar Michaela Knighta~~ zębami smolista farba w magiczny sposób formuje się w zdanie: „Obudź się, Michael...”. Wiadomość sprawia, że mój organizm wystrzeliwuje z łóżka i staje na baczność. Krzyczę, jęczę, ale moje usta się nie otwierają. Powoli, ale skutecznie podchodzę do drzwi i kładę dłoń na metalowej klamce. Zimny dotyk rzuca przed moimi oczami niczym garść piasku obrazy z przeszłości. Są tak szybkie, że nie jestem wstanie ani jednej sceny zapamiętać. Lecz pomimo tego potrafią zranić i zostawić blizny, które zagoić się nie chcą. Protestują przed wydawałoby się nieuniknionym. Skutecznie. Dopiero skrzypienie wyrywa mnie z rąk obłędu i pcha do psychodelicznego rozwinięcia snu. Na pierwszy rzut oka korytarz nie wyróżnia się niczym szczególnym. Dopiero po dokładnej penetracji wyłaniają się z morza nieprawdopodobieństwa obiekty, które skrzywiają obraz. Na ścianach porozwieszane portrety zamordowanych ludzi złapanych w ostatnim momencie swego życia. Znałem każdego z nich, prawdę mówiąc to ja wysłałem ich na wieczne łowy wśród sadystycznych bękartów nieba. Nigdy nie zapomnę jak przez mgłę szaleństwa pozbawiony wszelkich zahamowań wpatrywałem się w twarz grubasa. Mieniła się spokojem, ulgą, pomimo tego, że chwilę przedtem dławił się własną krwią i przeklinał swój los na wszelkie możliwe sposoby. Obok niego wisiało kolejne moje dzieło. Jeden z przydupasów tej cholernej sekty odziany był w przerażenie i rozbudowany do granic możliwości strach. Wiedziałem dlaczego ta jego morda wykrzywiła się w ekspresję błagającą o jak najszybsze nadejście śmierci. Widział bestię. Widział mnie. Sumienie grało na moich chorych emocjach ciągle wilgotnych od zielonego gówna, które przetoczyło się po mnie niczym rozszalały byk. Melodia ta była psychodeliczna. Jakby jakiś stary muzyk w zapomnianej przez Boga spelunie grał ostatnie tango. Nuty nie układały się w całość, gubił rytm, ale wciąż potrafił chwycić za serce, unieść kilka metrów nad ziemią i roztrzaskać słuchacza o kant blatu. Podświadomość brudna od czerwonej mazi z cierpliwością maniaka prosiła barmana o jeszcze jedną kolejkę, o jeszcze jedną piosenkę. Długi, zdawałoby się korytarz bez końca był niekończącą się katorgą. Taka osobista, ostatnia mila wydziergana ołowiem. Kolejne krajobrazy po obu stronach kiczowatej tapety dźgały po rozdygotanym ciele. Nie potrafiłem zapomnieć przez te wizje w mojej głowie, które próbowałem wyrzucać na różne sposoby. Abstynencję pochowałem na cmentarzu 7

~~Koszmar Michaela Knighta~~ trzymając pustą butelkę whisky. Cały świat przypominał od kilku przeklętych miesięcy wredną sukę wywijającą swym jęzorem w czasie największego przypływu kacu. Drażniło mnie wszystko i wszyscy. Próbowałem się odciąć od rzeczywistości, ale ta jak wierna macocha przychodziła co noc i urządzała przedstawienia tylko dla mnie. Echo pokonywanych stopni znów obudziło moją świadomość. Wojenne bębny przeobrażające się w tragikomiczną harmonijkę o dziewiczym brzmieniu. Przerwa w nadawaniu w koszmarnym radiu grającym w mojej głowie nie trwała długo. Kilka metrów, tyle ile dzieli ostatni schodek do frontowych drzwi. Kilka cennych chwil ciszy zwiastującej nawałnicę. Huragan się zbliżał, a ja pomimo tego, że nie chciałem zamienić się w latającego superbohatera i tak zbliżałem się do bram piekieł. Nim moje ciało obezwładnione czarną magią snu chwyciło za klamkę, lśniące, białe wrota same ustąpiły z drogi. Przypominając chód zmarłego, który dopiero co wstał z grobu wyszedłem na zewnątrz. Błękitne niebo witające mnie kilka minut temu wyblakło na moich oczach. Jakby za dotknięciem magicznej różdżki trzymanej przez depresyjnego klauna utraciło swoje siły. Następnie drzewa uklękły i zrzuciły różową pościel ze swych koron, jednak zanim wszystkie kwiaty opadły beznamiętnie na ziemię, czas się zatrzymał. Wtedy ruszyłem. Obijałem się o wiszące w powietrzu płatki. Każdy z nich przypominał mi kim jestem i kim byłem. Ukryty skurwysyn z przeszłością. Dorobiłem się nawet przyjaciół w tym chorym świecie. Kto by przypuszczał, że baron narkotykowy o wdzięcznym pseudonimie „prawa ręka diabła” zostanie moim największym sprzymierzeńcem. Właśnie nie kto inny jak Nicola wydostanie mnie z rąk burdelu, który własnymi dłońmi wybudowałem i oczyści mnie ze wszelkich niejasności zakrywające moje życie. Byłem wolny, moje nazwisko zniknęło z protokołów policyjnych i gdyby nie te pieprzone sny... Przypominałem kulawego psa kochającego bezgranicznie swego pana. Tym bardziej to było żałosne, że ten niby wzór do naśladowania dla czworonoga bił do nieprzytomności swego najlepszego przyjaciela. Szedłem zatem powoli kontynuując drogę na stryczek. Sen zawsze był ten sam z małymi odskoczniami sumienia. Wachlował obrazami z tej pamiętnej, białej suki roku poprzedniego i bawił się ze mną, drwił ze mnie, dusił duszę moją i wyrywał wnętrzności. Był 8

~~Koszmar Michaela Knighta~~ karą, że w dniu kiedy zszedłem do piekieł miałem czelność spojrzeć prosto w oczy najniższemu i sprzedać mu jak najlepszy akwizytor cały magazynek ołowiu. Po dłuższej wędrówce bez celu zawsze w odpowiednim momencie wyrastał u moich stóp znany mi kościół. Duże, metalowe wrota do przeznaczenia. Wiedziałem co mnie tam spotka, ale nie potrafiłem się nie przestraszyć. To tkwiło we mnie. Ta świadomość, że jestem obserwowany przez demony, bo miałem czelność się postawić. Miałem na tyle silny instynkt, że nie posłuchałem rad dobrego wujka proszącego mnie, abym włożył do ust pistolet i z radością pociągnął za spust. Zdalnie sterowane ciało bez zbędnego odliczania pełne arogancji i bezmyślności otwierało drzwi. Następnie jak w armii bezbłędnie odmierzało sześć kroków, po czym ciarki wywołane trzaskiem zamykanej bramy z prędkością myśli obskakiwało wszystkie wystraszone komórki organizmu. Po otwarciu powiek wita mnie otchłań. Czarna, mroczna i zainteresowana jedynie mną. Uwielbiałem kokietować kobiety wiedząc, że za niewinną buzią kryją się pikantne wizje dzikiego seksu tylko ze mną. Podniecała mnie ta myśl, jednak teraz to było co innego. Obejmowała mnie nachalnie, próbowała skraść ostatnie resztki rzeczywistości, które trzymały mnie w tym ześwirowanym świecie. Nigdy jej się to nie udało. Tak jak swego czasu ze Szeptem, tak i jej brakowało niewiele, by mnie dostać. Nie zważając na protesty rozumu, który zdawałoby się nie mógł pojąć jak w bezkresnej pustce pan Knight potrafi stawiać kolejne kroki i nie spaść w ramionach tych, którzy na niego czekają z utęsknieniem. W czasie podróży przez zakamarki duszy przygrywała melodia wystukiwana przez moje buty. Jakby obijały kafelki w łazience. Nie była to jednak łazienka, tylko coś bardziej przewidywalnego. Gdy ostatnia nuta umierała w powietrzu, moim oczom ukazywał się ołtarz. Znajomy widok. Przed nim stała trumna. Nic specjalnego, drewniana, brązowa, niczym nie udekorowana. Po lewej stronie stał duży, piękny bukiet kwiatów z wielkim, szyderczym napisem „radosnej podróży!”. Wtedy na chwilę opuszczałem gardę, by jak zwykle wypełnić się pogardą dla kreatora tego widowiska. Psychodeliczna enklawa ma tak marne zakończenie? Kilka ozdób, kilka wręcz niemodnych już zabiegów miały stworzyć atmosferę grozy? Nonszalancja była zgubą. Sądząc, że za każdym razem zbliżam się do końca koszmarów nabierałem słomianej odwagi. Jak głupiec sarkastycznie obchodziłem się z tykającą bombą, 9

~~Koszmar Michaela Knighta~~ bo nikt mu nie powiedział, że to ciągle tylko początek a najlepsze dopiero przed nim. Więc mając cykora schowanego gdzieś głęboko w dupie podchodziłem do tej otwartej trumny. Bez zaskoczenia uświadamiałem sobie, że to ja leżę w wygodnym łożu śmierci. Dopiero chwilę potem następował zwrot akcji, którego ciągle pomimo wysiłku nie potrafiłem zapamiętać na dłużej. Zimny Michael Knight otwierał powieki i wypalone oczy potrafiły znowu wywołać falę gorąca. Nie dając mi czasu na reakcję wypowiadał słowa jak za każdym razem to czynił. Były niczym proroctwo czekające na spełnienie. Kto by jednak przypuszczał, że tym razem wielka machina rzeczywiście się uruchomi? Bardziej niż kiedykolwiek dziewczęcy, niewinny głosik przeszył moje ciało następującymi słowami: – Obudź się, Michael. Ciemność nadchodzi! 10

~~Koszmar Michaela Knighta~~ Rozdział I: Szaleństwo Część I: Wisienka na torcie Obudziłem się. Jak zwykle zdyszany i oblany zimny, wręcz trupim potem. Zacisnąłem pieści zagarniając skrawki pościeli i w dziwnej pozie odczekałem jak serce łaskawie wróci na swoje miejsce. Te słowa były magiczne, upiorne. Ten ton głosu, niewinna wibracja przy treści wiadomości tworzyły swoiste yin–yang mojej upadłej osoby. Każdy dzień zaczynał się tak samo wrednie jak kończył. Retrospekcje wydarzeń z ubiegłego roku wracały ze zdwojoną siłą. Twarze osób, które posłałem na tamten świat nawiedzały mnie. Zemsta po śmierci jest słodziutka, bo nie można się przed nią bronić. Czułem nadchodzącą apokalipsę. Wracała, by upewnić się czy dobrze posprzątała. Byłem ciekaw reakcji tej dziwki kiedy dowie się, że jednak zostawiła kogoś przy życiu. Być może udałoby się jej ta sztuka gdyby nie kilka sprzyjających faktów. Nie wiem skąd, jak i dlaczego na miejsce ostatecznego rozstrzygnięcia z szalonym prorokiem przybyło pogotowie. Nigdy nikogo nie spytałem. Nie miałem odwagi. Domyślałem się jednak, że to musiało być dzieło samego Nicoli, który z niewiadomych przyczyn bardzo mnie polubił. Dzięki temu nie tylko zostałem oczyszczony ze wszelkich zarzutów, ale dostałem miły domek na przedmieściach Haven City. Na początku miałem obawy co do tak wysublimowanego prezentu jak własne cztery ściany opłacone na tysiące lat do przodu, ale urzekły mnie słowa rosyjskiego przyjaciela, że takich podarunków się nie odrzuca, bo może poczuć się urażony moim nietaktem. Więc chcąc nie chcąc związałem się z jego rodziną i pokrętną filozofią na życie. Nie był jednak zbyt towarzyski, co mi w tym wypadku bardzo odpowiadało. Spotykaliśmy się tylko od czasu do czasu i rozmawiając jak rasowi ludzie sukcesu. Natomiast Natasha w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła z Haven City. Rzekomo wybrała 11

~~Koszmar Michaela Knighta~~ słoneczną Kalifornię. Nie kupowałem takich wymówek, ale nie miałem zaparcia, aby drążyć ten temat. Tylko raz przez przypadek w gabinecie mojego gospodarza dostrzegłem tajemniczą wizytówkę prosto z Londynu. Moja intuicja podpowiadała mi, że to właśnie zguba daje znaki życia, aby wujek się zbytnio nie gniewał bądź jak to bywa w życiu, po prostu sobie to wmówiłem, aby zrzucić chociaż jeden niepotrzebny bagaż z mojego sumienia. Tak czy siak, sprawdzało się. W ogóle po ostatnich doświadczeniach postanowiłem się nie wychylać i nie skakać w przepaść bez solidnego zabezpieczenia. W konsekwencji całymi dniami przesiadywałem w domu unikając ewentualnych nieproszonych gości. Jakoś nie byłem przekonany do tego, że karłowaty los zapomniał o swoim pajacyku. Raczej czekał na okazję, gdy moja głowa znów powędruje na strzelnicę. Jak to zwykle miałem w swoim porannym rytuale poszedłem się wpierw odlać i przemyć zmęczoną twarz. Charakterystyczne rysy pokryte niechlujną brodą maskowały po części swoisty wyraz twarzy pod tytułem „mam to wszystko w dupie”. Ciężko też było odczytać emocje z moich oczu, które zdawałoby się należały bardziej do zmarłego leżącego trzy metry pod ziemią niż oddychającego homo sapiens. Następnie lubowałem się w masochistycznej przeprawie z gorzką herbatą, by pobudzić organizm do jakiegoś przyzwoitego funkcjonowania. Przypominałem w tym momencie żula stojącego pod sklepem i czekającego na swoją porcję taniego, czerstwego wina, by przypomnieć sobie smak młodości. Zaprzestałem gry z emocjami. Czułem się jak gówno więc i wyglądałem podobnie. Miałem kompletnie gdzieś wszystkie te plotki wędrujące w okolicy jak sępy na żer. Nawet dzieciaki wykazały się kreatywnym myśleniem i pasowały mnie na „stracha na wróble” ze względu na mój czarny, złowrogi wygląd na tle kolorowych ludzi pokoju, którzy nawołują wszystkich do braterskiej miłości. Aż mnie mdli od tych cynicznych, pozbawionych sensu słów. Chcieliby zbudować utopię na krwi swoich poprzedników. Usiadłem na fotelu przykryty cieniem padającym od wpół otwartego okna i wyjąłem kolejną lekturę, aby zabawić swój umysł. Odurzyć się słowami i w ekstazie spędzić kolejny dzień. Nawet taki bydlak jak ja miał swoje narkotyki. Alkohol i dobra lektura. Takie dwie twarze jednocześnie dochodzące do głosu. Zanim jednak dostatecznie silnie pogrążyłem się w 12

~~Koszmar Michaela Knighta~~ kolejnym kryminale napisany przez królową literatury ktoś zapukał do drzwi. Nerwowo, szybko i niechlujnie. Zwróciłem twarz w stronę dobiegającego hałasu. Gdy nastała cisza, wygodnie ułożyłem się na siedzeniu i kontynuowałem lekceważenie świata. Jednak ten nie chciał odpuścić. Tęsknił za starym Michaelem, który tyle rozrywki mu zapewnił. Ktoś za drzwiami zatem zapukał ponownie. – Halo! Tu policja! Proszę otworzyć. – słowa te wdarły się przez moją obronę i nie pozwoliły grać niedostępnego. Z wielkim oburzeniem zamknąłem książkę i odłożyłem na stosie, jakby to ona była winna temu zajściu. Omotany nadal przez koszmar wygrzebałem się z pokoju i stanąłem przed jedyną barierą dzielącą mnie od tych niespokojnych smerfów. Niezbyt spiesząc się otworzyłem je i moim oczom ukazały się dwie sylwetki. Dwóch młodych, wciąż z werwą, przypuszczałem, że detektywów policyjnych ze względu na brak oficjalnego munduru na sobie. Byli niczym cienie przeszłości mojego życia. Taka ironia serwowana przez kelnera życia. – Dzień dobry proszę pana. – rzekł brunet z idealną uczesaną fryzurą. Stał najbliżej mnie. Tak jak przypuszczałem, wylegitymował się szybko i bezboleśnie, jakby odrywał plaster z zagojonej rany. Miła odmiana, gdy stróże prawa nie strzelają w twoją stronę, a ty nie musisz nadwyrężać własnego ciała, by uniknąć nadlatującej szarańczy. – W czym mogę panom pomóc? – oparłem się o framugę, wyciągając do góry lewą rękę, a prawą chowając w kieszeń. Nie ukrywałem, że niespodziewana wizyta nie cieszy się moim uznaniem i to pomimo bijącej od nich radości życia. Może właśnie w tym był problem? – Nazywam się Alex Thorton, a tu mój – wskazał na gościa za jego plecami, który jakoś nie miał ochoty ze mną rozmawiać bądź z natury był małomówny. Ten tylko pokiwał głową, że nadal jest obecny w tym otoczeniu – partner, Samuel Douglas. Chcieliśmy prosić pana o pomoc. Zmarszczyłem brwi, jedna z powiek opadła na oko, zakrywając większą część. Przypominałem narkomana, który zbyt ochoczo wziął za dużą dawkę tego co zwykle i styki się przepaliły zostawiając go w dziwacznej pozie. Brakowało jedynie zwisającej kropli ślini w kącikach ust. – Nie zajmuję się już pierdołami. Proszę wybaczyć, ale mam ważniejsze sprawy na głowie. – chciałem przymknąć już drzwi i zostawić swoich rozmówców, ale nadgorliwy 13

~~Koszmar Michaela Knighta~~ policjant postawił buta między futryną a drzwiami, tym sposobem uniemożliwiając mi zamknięcie wrót do swej pieczary. Popatrzył się na mnie błyszczącymi oczkami. Wziął głęboki oddech. – Nam też to nie na rękę, ale proszę chociaż nas wysłuchać. – jego głos tracił jakby dystans. Spoważniał, wyprostował się. Ciekawiło mnie co mają do powiedzenia. Wiedziałem, że to może źle się skończyć dla mnie, ale trzymając się naiwnie słowom jego kolegi, że mogę w każdej chwili zrezygnować, dawało mi to pewne fundamenty do tego, aby chociaż wysłuchać historyjki jaką przygotowali dla mnie. Opuściłem most do swojej fortecy, a dwóch mężnych rycerzy przekroczyło próg. Stos opróżnionych butelek walących się na podłodze tuż przy stoliku na środku pokoju przywitał ich z nieskrywaną radością. Kolejne dwie mordy, którym można zniszczyć życie. Zapewne tak by pomyślały, gdyby tylko to potrafiły zrobić. Gdzieś w oddali zakryty szczelnie cieniem znajdował się mój mały kącik literacki, z którego nie tak dawno zostałem wyrwany. Na dworze panowała słoneczna, piękna, majowa pogoda, ale po przekroczeniu magicznej bariery moich gości zaskoczył półmrok. Efekt uzyskałem poprzez manipulacje oknami i starymi prześcieradłami. Od tej pamiętnej zimy raziło mnie słońce, więc chodziłem w przyciemnianych okularach jeśli byłem zmuszony wyjść ze swojej nory. Zadziwiający to był efekt, ponieważ na zewnątrz domek wydawał się być zadbany, kolorowy i nic nie wskazywało, że właściciel potrafi stworzyć taki tragizm w swoim domowym wnętrzu. Niespodzianka! Widok oszołomił na chwilę moich szanownych rozmówców, którzy bez słowa usiedli na kanapie. Jedynie ich twarze zdawały się przemawiać w ich imieniu „co my właściwie tutaj robimy?”. To miało sens. Sam nad tym się trochę głowiłem, bo nie przypominam sobie, by w ostatnich latach dokonać jakiegoś spektakularnego osiągnięcia, abym teraz stał się jakimś ekspertem od Bóg wie czego. Może nie liczę masowego zabijania i oczyszczania robactwa z tego miasta, które w cieniach wieżowców skryły się przed oczami sprawiedliwości. Jakoś w tym kraju samosądy nie są mile widziane, a tym bardziej, że jak już wcześniej wspominałem, moja nazwisko zostało magicznie wytarte i nie miało nic wspólnego z ostatnimi wydarzeniami, które wstrząsnęły miastem. Można było się spodziewać, że masowe samobójstwa i wybicie całego zakonu odbije 14

~~Koszmar Michaela Knighta~~ się wielkim echem w niebiańskim społeczeństwie, ale jak to zwykle bywa w życiu, potrafi ono zaskoczyć. Już w sylwestra nikt nie pamiętał o brutalnych napaściach i poskręcanych ciał z charakterystycznym wyrazem twarzy. Daję słowo, rzeczywiście obraz namalowany na facjacie każdego z trupów potrafił zwalić z nóg. Tym bardziej, że teraz zapanowała moda na pokój i miłość. Kolorowe szmatki miały niepozornie zakryć brudy tego miasta, które było ciemniejsze ode mnie. Gdy Haven City stroiło się niczym wykwintna dama z wysokiego rodu, to w kanalizacji można było zaobserwować zmożoną ilość narodzin nowych szczurów. Nikt jakoś za specjalnie się tym nie przejmował, bo przecież żyjemy na odlocie i kochamy wszystkich ludzi! Stek bzdur i fantazja zmarłego. Może zachowuję się cynicznie i bezpruderyjnie, ale poznałem prawdziwą twarz miasta. Nie był to najmilszy widok. Zamiast ślicznej, naturalnej brunetki o przemiłych rysach ujrzałem samego diabła. Wiedziałem jaka jest prawda i rzeczywistość. Nic nie jest tak piękne jak na pierwszy rzut oka się wydaje. Tym bardziej, że zło również wymyka się poza ramy naszej wyobraźni. Po kilku chwilach rozmyślań i wtedy kiedy znalazłem pufę i na niej usiadłem naprzeciwko policjantom, Samuel wyjął teczkę ze swojej walizki i rzucił na stolik tuż pod mój nos. On nie ukrywał tego, że nie bardzo podoba mu się ewentualna znajomość z kimś takim jak ja. Przypominałem niewdzięcznika i żula wystającego pod sklepem monopolowym. Taki słodko–kwaśny miks pożal się Boże człowieka. – Więc czego ode mnie oczekujecie? – odezwałem się ze spokojem. Chwyciłem prezent w dwie dłonie, ale przynajmniej na tę chwilę nie zamierzałem otwierać komnaty tajemnic. – Zamordowano pacjenta Azylu. – odezwał się Alex stonowanym głosem. On chyba naprawdę wierzył, że mogę pomóc. Był rozbrajająco naiwny. Azyl ogólnie cieszył się złą sławą. Dobre kilka lat temu po przejęciu go przez jakiegoś bogatego lekarza z Europy zaczęły krążyć plotki o rzekomych eksperymentach na swoich, nazwijmy to klientach. Nigdy jednak nie udowodniono tego. Ogólnie placówka psychiatryczna mieściła się na wysepce oddalonej od stałego lądu o paręnaście metrów, więc mistycyzmem tutaj nie powiało. Podział był jasny i klarowny. Po jednej stronie metalowego mostu stały budynki dla personelu i dla łagodniejszych pacjentów, a na wyspie „mieszkania” 15

~~Koszmar Michaela Knighta~~ o zaostrzonym rygorze. Tym bardziej nie rozumiałem co miałem wspólnego z morderstwem jakiegoś psychola, który odszedł z tego świata w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie żebym był złym prorokiem, ale ostatnio lawina nieszczęść, która mnie staranowała i dzięki temu przeleżałem dobre trzy miesiące w szpitalu zaczęła się właśnie od niewinnego zabójstwa. Poczułem się jakbym przez moment przeniósł się w przeszłość i znów siedział na swoim krześle w biurze. Brakowało tylko chłodnej atmosfery za oknem przygaszonej cynizmem w moich wypowiedzieć, kiedy to babrałem się w krzyżówce. Jeszcze moment tego przedstawienia i zmarły księżulek wejdzie przez moje drzwi. – Ale jaki to ma związek ze mną? – odparłem nachalnie. Nie należałem do osób cierpliwych, chciałem mieć ten kabaret z głowy – Już tłumaczę. – rzekł ze spokojem, chociaż zauważyłem, że jego partner również niecierpliwił się. Co chwilę zmieniał układ rąk na swej klatce piersiowej i jak w jakimś obłędzie obserwował otaczające go środowisko. Tak jakby zaraz miał wyskoczyć na niego niebezpieczny zwierz z wielkimi pazurami. – W skrzydle „D”, które należy do najbardziej strzeżonego miejsca w Azylu doszło do morderstwa. W tym oddziale wszystkie cele mają wstawioną na przodzie zamiast normalnych krat czy murów szybę pancerną. I powiedzmy, że sąsiad z naprzeciwka widział całą sytuację. – Więc wiecie kto dokonał takiego wyczynu? – I w tym rzecz. Zaczął opowiadać o jakiejś mrocznej postaci, jakby jego ciało było pokryte czarną aurą. Przeniknął przez szybę i wyszeptał ponoć jakieś niezrozumiałe słowa do nieszczęśnika, a ten, po kilku chwilach sam popełnił samobójstwo. – opis przypominał upadłego anioła, brakowało tylko skrzydeł i ociekających krwią pazurów. Jednak to niemożliwe, ponieważ tylko ten kto zażył ten nieszczęsny specyfik mógł widzieć demony. Byłem coraz bardziej zaciekawiony. – Jednak na inne pytanie nie potrafił odpowiedzieć, nie potrafił złożyć słowa w logiczną całość. Jakby ktoś nauczył papugę wymawianie tylko kilku najważniejszych zwrotów. – I tutaj dochodzimy do najciekawszej informacji. Zaraz wyjaśni się dlaczego potrzebujemy pana pomocy. – dość niski głos zagłuszył mojego poprzedniego rozmówcę. Samuel postanowił przyłączyć się do dyskusji. – Pacjent rzekł, że mroczna postać podeszła do 16

~~Koszmar Michaela Knighta~~ niego i kazała przekazać temu, kto będzie o nią pytał, że jeśli chcą rozwiązać zagadkę morderstwa muszą prosić o pomoc... Michaela Knighta. Pytanie brzmiało skąd jakiś niezrównoważony amator pigułek znał moje imię. Zostałem poinstruowany, że goście pensjonatu są całkowicie odcięci od świata rzeczywistego i nie mają dostępu do prasy. Tym bardziej zdziwili się, że ten jegomość znał mój obecny adres. Ktoś bardzo chciał mnie wyrwać ze snu i znów wrzucić w bagno. Sprawa śmierdziała na kilometr. Mając na uwadze, że człowiek może w pewnym sensie uczy się na błędach, gdy kilkakrotnie grzmotnie o ziemię swym dupskiem, postanowiłem odmówić. Po dłuższej wymianie zdań, która była z mojego punktu widzenia bezcelowa wyprosiłem policjantów ze swojego domostwa. Nie miałem ochoty ponownie zatańczyć ze śmiercią i obłędem, mając na karku ciężar własnych problemów. Nie poddali się jednak tak łatwo. Zostawili mi wizytówkę z numerem telefonu, jakbym jednak zmienił zdanie. Zniecierpliwiony przyjąłem ją i rzuciłem na akta sprawy, które w przypływie emocji zostały u mnie. Być może to było celowe posunięcie, tym bardziej, że wyglądali i zachowywali się o wiele bardziej inteligentnie niż ich poprzednicy, których spotkałem na swej wyboistej drodze. Po ochłonięciu i wypiciu pełnej szklanki ulubionego napoju alkoholowego, usiadłem ponownie w zaciszu swej trumny, by dokończyć lekturę, którą zacząłem przed przybyciem detektywów. Nie potrafiłem się jednak skupić. Stary zegar z zepsutą kukułką wiszący na ścianie wydawał się być taki głośny i nieznośny jak nigdy przedtem. Drwił ze mnie. Jakby przemawiał w starożytnym języku swych ojców. „Spójrz tam, otwórz, przeczytaj”. Kusiło mnie, aby podejść i rzeczywiście nakarmić swoją ciekawość. Co chwila odwracałem wzrok w stronę zgubnych papierów. Niekiedy wydawało mi się, że odwzajemniają spojrzenie. I tak, nie wiedząc kiedy atmosfera w domku zrobiła się gęsta i ciężka do zniesienia. Dzień mijał powoli. Obłąkanie. Godziny zamieniały się w lata deprawujące swym smrodem. Czułem się jak rozkładający trup, który chce obejrzeć przed śmiercią kolorowe obrazki tym sposobem zatuszować szarość życia. Podświadomie czułem, że potrzebuje zastrzyku adrenaliny, spraw w starym wydaniu. Główny bohater miał przyjść na miejsce zbrodni, wydedukować na podstawie zwłok oraz poszlak i tak po prostu wskazać mordercę bez narażania się. Ta myśl jęczała w głowie jak nastolatki na koncercie rockowego zespołu. 17

~~Koszmar Michaela Knighta~~ Byłem niemal pewien, że zaraz spuszczą majtki. Targowałem się ze sobą. Pół roku minęło zbyt szybko. Przeminęły mi dni przez palce, a ja nie potrafiłem utrzymać w jednej garści opadających ziaren piasku. Od razu mam przed oczami wizję starego człowieka na pustyni, który pomimo tego, że chce nie jest wstanie chociaż część tego majestatu zatrzymać dla siebie. Nie wytrzymałem. Rzuciłem w kąt wszelkie ostrzeżenia mojej intuicji. Raz jeszcze zamierzałem się zabawić w detektywa. Usiadłem wygodnie na sofie i wziąłem do ręki dokumenty. Jak tragikomiczny bohater Szekspira szeptałem do siebie; otworzyć czy nie otworzyć, oto jest pytanie. Będąc jak na głodzie postanowiłem zaspokoić swoją ciekawość. Moim oczom ukazał się raport. Niejaki Ben Afloski, lat pięćdziesiąt został zamordowany wczoraj, piętnastego maja roku pańskiego 1966, tak żartując w międzyczasie. Złamana kość policzkowa, mnóstwo otarć, siniaków i jak to określili spece od literatury policyjnej, wykrzywiona twarz przypominała zastygłego klauna popełniającego samobójstwo w ostatnim przedstawieniu. Nie powiem, ten kto to pisał miał bujną wyobraźnię. Najbardziej zdziwiła mnie pozycja, w jakiej zastali denata. Był ustawiony w kształt krzyża, a jego własną krwią na ścianach zostały umieszczone dziwne symbole i losowe słowa nawiązujące do biblijnych opowieści. Judasz, Mojżesz i Abraham to imiona, które najczęściej były wypisane. Po ciekawej lekturze odłożyłem zgubę i wpadłem w szał rozmyśleń. Nie trwało to długo, nie chciałem przeciążać szarych komórek, jeśli jakieś jeszcze posiadam. Chwyciłem telefon. Miły, kobiecy głos popieścił struny w uszach i przekazał mnie na właściwy posterunek. Tkwiąc na rozdrożu dróg, gdzie w tle przewijała się melodyjka wystukiwana przez dźwięki trwającego połączenia pierwszy raz się zawahałem. – Detektyw Alex Thorton przy telefonie. W czym mogę pomóc? – zwątpiłem drugi raz gdy usłyszałem ten pewny siebie ton. Czy aby na pewno wiem co robię? W spokoju rozkoszuje się przy wodospadzie moich nowych przyjaciół z dala od świszczących kul, przebrzydłych zakamarków i gościów spod ciemnej gwiazdy. Coś jednak pchało mnie ku przepaści. – Przy telefonie Michael... – Pan Knight! – przerwał mi w pół zdaniu radośnie – Czyli zdecydował się pan na chociażby rozmowę z pacjentem, który wskazał pana jako jedyną deskę ratunku? 18

~~Koszmar Michaela Knighta~~ Wtedy jakoś jego sformułowanie nie dotarło do mnie. Wydawało się być logiczne. Po odłożeniu słuchawki usiadłem w fotelu. Napięcie rosło tak samo jak wątpliwości z każdym uderzeniem zegara. Tego dnia nie spojrzałem na niego, ale obecność pana czasu była o wiele bardziej odczuwalna niż zwykle. Wykonywał swoją pracę bardziej skrupulatnie ode mnie. W oczekiwaniu na przyjazd moich, nowych partnerów przemieszczałem się po całym mieszkaniu. Odbijałem się od ścian jak echo w mojej głowie. Tańczyłem niczym baletnica na próbie przy rytmie kolejnych upływających sekund. W głębi mrocznej duszy wiedziałem jednak, że muszę się tego podjąć. Wyrwać się z auto destruktywnej drogi, która powoli mnie wykańczała. Cisza doprowadzała mnie do szaleństwa. Burzę mózgu przerwał donośny dźwięk klaksonu. Porównując go do powietrza krążącego w pomieszczeniu zdawał się być wesołym klaunem pomagającym w potrzebie. Chwyciłem akta i ubrany w jeansowe spodnie i koszulkę z krótkimi rękawami i z wierną barettą wyruszyłem na spotkanie z przygodą. Usiadłem na tył samochodu. Położyłem zgubę obok mnie i pogrążyłem się w sen przejażdżki. Obserwowałem z uwagą jak mały szczyl jak mijamy kolejne wysokie budynki, które podcierają tyłki chmurą. Wieczór był specyficzną porą na wiosnę. Dwie siły spotykały się i ścierały. Radosne, wielobarwne okrycia ludzkie spotykały w ciemnych zaułkach demonicznych oprawców. Po części, chociaż to brzmi dziwnie, cieszył mnie ten widok. To człowiek jest bestią dla samego siebie, a nie niewinną kukiełką w rękach upadłych aniołów mszczących się za ich własne grzechy. To w jakimś stopniu dodawało otuchy. Chciałem w tamtym momencie wierzyć, że to musi być rzeczywistość. Nic czego umysł nie może pojąć nie może istnieć. Taka dziecięca naiwność. Haven City było specyficznym miastem od początku istnienia. Nigdy nie potrafiło zadbać o swój wizerunek. W czasie ciepłych, letnich dni wyglądało na zaspaną, roznegliżowaną pannę na plaży, by w nocy przejść metamorfozę pod postacią narkomana leżącego w kałuży własnych wydzielin. Zdradzę wam tajemnicę. Prawdziwa twarz miasta ukazuje się w czasie depresyjnej jesieni okryta strugami deszczu tuż po zmroku. Nie lepiej było z okolicami Azylu, do którego samochód jak oszalały pędził na złamanie karku. Ostatnia prosta była iście wyrwana z obrazu. Długa, prosta droga, po bokach gęsto rozsiane wierzby płakały za tymi, którzy nie mieli już wrócić ze swej podróży. Często 19

~~Koszmar Michaela Knighta~~ zastanawiałem się jaka jest granica szaleństwa. Cienka, czarna i poszarpana linia dzieliła świat normalnych od tych co wiedzieli za dużo. Napoleonie, cóż mamy czynić? Zdawałoby się, że wyblakłe mury zakładu wołają swego wyimaginowanego przywódcę. On rzekłby tylko, że historia to uzgodniony zestaw kłamstw i połknąłby kolejną porcję pastylek na przeziębienie. Następnie ułożyłby się wygodnie na swej pryczy skrzypiącej imię ukochanej i zamknął się w świecie fantazji, by ponownie spróbować podbić Moskwę. I tak każdego dnia. Jeśli mieszkańcy nie mieli pomysłów na rozmowy to rzucali smacznymi plotkami o tajemniczych budynkach schowanych za murami Azylu. Jeszcze kilka minut i miałem zamiar sprawdzić na własne oczy czy historie o obłąkanych przypominających zjawy o północy bredzące o końcu świata są prawdziwe. Coś czułem, że sam doskonale pasowałbym do tego miejsca. – Może chcesz psychologa? Wygadać się co przeżyłeś? Michael... Michael? Jesteś z nami? – lekarze byli upierdliwi. I co miałbym powiedzieć obcemu, sceptycznie nastawionemu człowiekowi? Strzelałem do kreatur przypominających ludzi po strasznych eksperymentach, pokurczonych, zniekształconych i chcących skosztować ludzkiego mięsa albo istoty bez twarzy ścigające mnie po opuszczonym miasteczku duchów. Do dziś nie wiem czy to wszystko było prawdziwe czy tylko wymysłem mojej głowy. Najbardziej obawiam się tego, że to rzeczywiście prawda. – Panie Knight? – poczułem w pewnym momencie klepnięcie w ramie. W czasie gdy pogrążyłem się w rozmyślaniach, samochód zaparkował tuż przez bramą. – Jesteśmy na miejscu. – orzekł detektyw Douglas ze spokojem. Wielka, metalowa, gdzieniegdzie zardzewiała brama strzeżona przez gargulca przywitała mnie z otwartymi ramionami. Dziwka, która by przyjęła każdego chętnego, ale nie wypuściła nikogo. Wieczorny wiatr wdarł się pod koszulkę. Dreszcze przebiegły moje ciało. W sumie nie wiem czy to faktycznie była sprawka niesfornego skrzata czy też atmosfery gęstej jak mleko. Zsiadłego mleka. Ruszyliśmy przed siebie w stronę najdalszego budynku, od którego odchodził metalowy most łączący go z wyspą. Właśnie tam popełniono morderstwo i właśnie tam miałem spotkać się z pacjentem numer pięć. Ten kto trafiał zza wielką wodę ten tracił swe imię. Przydzielali numerki jakby klient tracił człowieczeństwo i stawał się tylko statystyką. 20

~~Koszmar Michaela Knighta~~ Nic dziwnego, że ludzie tworzyli fantazyjne opowieści na tle eksperymentów, elektrowstrząsów, krzyków. Wieczorne, majowe niebo pełne upchanych w czarne płótno gwiazd podkoloryzowało sytuacje, w której się znalazłem. Idąc powolny krokiem przed siebie mijałem błąkających się rezydentów. Wyglądali jakby ostatecznie stracili kontakt z rzeczywistością. Naszpikowani lekarstwami przechadzali się po dużym dziedzińcu pilnowani przez ochroniarzy w białych mundurkach. Scena przypominała martwe trupy hodowane do podboju świata niż zakładu psychiatrycznego. Sam dobrze nie wiem czy to nie wszystko przeobrażałem, ale efekt był piorunujący. Zdawałem sobie sprawę, że w każdym człowieku siedzi bestia, a gdzie indziej mogła wznieść się na demoniczne wyżyny jak nie w zakładzie, który był całkowicie odcięty od świata. Dodatkowym impulsem była bezgraniczna władza na ciałem i umysłem niewolników z przymusu. Po przejściu legendarnego mostu łączącego normalność z szaleństwem na drodze ku oświecenia stanął lekarz prowadzący i właściciel tych budynków. Kurt Higgins, niemiecki arystokrata mieszkający od urodzenia w Stanach Zjednoczonych. Przedstawiany jako wybitna jednostka i właściwie guru całego środowiska psychiatrycznego. Niezbyt postawny mężczyzna ledwo czubkiem głowy wystającym poza linię moich ramion. Charakterystyczny, zakręcony wąsik nadawał mu komediową aurę klauna. Idealnie współgrało to z cienkim, skocznym głosikiem potrafiącym zabawić odwiedzających. Na nosie sztywno siedziały, małe, okrągłe okulary, które perfekcyjne komponowały się z niebywale wesołym stylem. Było w nim jednak coś interesującego. Błyszczał radością, raził kolorowym ubraniem skrytym przez biały fartuch podrywający się przez rozhulały wiatr, ale w tym wszystkim nie pasowały mi jego oczy. Ponure, zgaszone, bacznie obserwujące otoczenie. Każdy ruch, każdy gest rozmówcy analizował, nie bez powodu ludzie mawiają, że diabeł tkwi w szczegółach. Tylko jakiego diabła poszukiwałeś panie Higgins? Stał wyprostowany, ręce schowane za plecami, zapewne splecione ze sobą. Energicznym skłonem tułowia przywitał trójkę bohaterów w swej gospodzie i pewnym, szybkim ruchem dłoni wskazał właściwe miejsce, gdzie odbędzie się przesłuchanie. Po czym odwrócił się na pięcie i zaczął prowadzić naszą grupkę do celu. 21

~~Koszmar Michaela Knighta~~ – Proszę wybaczyć moją śmiałość, ale ciekawość nakazuje mi się spytać. Jak panie, panu Knight podoba się nasz Azyl? – wywołał mnie do tablicy. Było w tym głosie coś nachalnego i germańskiego, ale wszystko to schowane przez teksański akcent, którego zapewne zyskał mieszkając w młodości w okolicach Denver. Efekt jaki uzyskał był dość zaskakująco pozytywny. Oryginalny. – Prawdę mówiąc oczekiwałem czegoś bardziej emocjonującego. – odrzekłem bez zapału. Nie bawiły mnie ewentualne gierki słowne, na które czekał pan doktorek Ponownie, z gracją baletnicy odwrócił się w naszą stronę przodem i idąc ochoczo tyłem zbliżył się do mnie. Jak profesor zmierzył mnie od stóp aż po sam czubek głowy, uśmiechnął się skrycie i jakby z nieskrywanym optymizmem rzucił w moją stronę: – Racjonalna odpowiedź bądź neutralny mur pan stawia. Hmm – nabrał powietrza – Nie mnie to jednak oceniać. Jeszcze nie raz serce podskoczy, tym bardziej, że zapewne oczy ciekawe jak wygląda scena zbrodni. Biedak wygląda jakby samego diabła ujrzał. – w międzyczasie obrócił się i idąc już normalnie kontynuował rozprawę – Ja sam nic nie dostrzegłem, nic nie usłyszałem, lecz od tamtej złowrogiej chwili mogę powiedzieć, że pięciu śmiałków sypiających w swoich celach zachowują się bardzo podejrzanie. – Można wiedzieć co się zmieniło? – do rozmowy wtrącił się zaciekawiony Alex – Raz są wystraszeni jakby obok nich stała zmora, kat pilnujący czy aby nie za dużo informacji przekazali lekarzom. Innym razem na inteligentne dyskusje mają ochotę. Czelność mają stawiać mi czoła i z mrocznym akcentem wyzywać od upadłych. – Upadłych? – młody detektyw w swoim kręgu podobno był znany z niezwykle upierdliwej ciekawości pod warunkiem, że dany temat go zaciekawi. Wtedy przypominał małe dziecko drążące matce dziurę w brzuchu, by ta kupiła mu wymarzony lizak, najdroższy ze wszystkich. – Nie jestem wstanie zbyt dużo na ten temat powiedzieć. Powtarzają jak szaleni – na chwilę się zatrzymał – w końcu są szaleni! – i z radosnym przytupem znów dyktował tempo. Byłem niemal pewien, że to tylko gra. Sprawdzał czujność naszej trójki. Pytanie brzmiało czemu nas testował? – o jakiś upadłych. Bez żadnych konkretów, opisów. Może państwo będą mieli więcej szczęścia z pacjentem numer pięć. Po kilku dodatkowych minut dialogu, który nic nie wznosił do sprawy morderstwa, w końcu dotarliśmy do najdalej położonego budynku na wyspie. Przypominał wielki, 22

~~Koszmar Michaela Knighta~~ nowoczesny pensjonat z najwyższej półki a nie zakład dla szukających alternatywnej ścieżki życia. Jedynie mosiężne kraty w oknach i gargulce stojące na krawędziach dachu nadawały upiorności temu miejscu. Mógłbym przysiąc, że wchodząc do budynku te głupie posągi zerkały na mnie i lubieżnie się cieszyły z mojego powrotu do świata paranoi. Byłem jednak inny niż wtedy kiedy po raz pierwszy spojrzałem ciemności prosto w oczy. Zapijaczony, z wielkim napisem na czole „mam to w dupie” typek z gęstą, żenującą brodą, o którą już dawno przestał dbać. Odstraszałem nie tylko wyglądem, ale również oddechem. Alkohol można było wyczuć na kilometr, tym bardziej zadziwiało mnie to, że ci dwaj policjanci, młodzi i ambitni chcą mnie, bym pomógł im w sprawie morderstwa. A co do samego aktu wyuzdanej wyobraźni. Coś śmierdziało i to nie był mój oddech. Ktoś wewnątrz postanowił posprzątać świat z wielkich myślicieli. Wybrał dość brutalny sposób na eksterminację. I co w tym wszystkim robiłem ja? Prawdę mówiąc, zaraz miałem się dowiedzieć. Ja i Alex weszliśmy do środka ciasnego pokoju pokrytego wkurzającą białą farbą. Po środku znajdował się stolik i dwa krzesła. Po drugiej stronie siedział owiany mitologiczną otoczką pacjent numer pięć spętany kaftanem bezpieczeństwa. Łepek na oko miał może czterdzieści lat, siano na głowie i tępe spojrzenie błąkające po ścianach. Dopiero gdy zobaczył nas nakierował swoje iskiereczki w naszą stronę. Plan był prosty. Nigdy nie widział Samuela, więc miałem grać partnera, by wydobyć jakieś informacje, które albo mnie przekonają do podjęcia się sprawy bądź ostatecznej rezygnacji. W tym momencie byłem bliżej rzucenia tego w najciemniejszą otchłań jaką znam i zalać się w trupa w zaciszu swojej nory. Thorton stanął przy swoim miejscu, ale nie odważył się usiąść. Taki miał zamiar. To ja miałem prowadzić rozmowę co w sumie było śmieszne w pewnym sensie, bo nigdy nie należałem do osób, które słowem manipulują ludzi. Raczej siła, że tak to podkreślę to słowo perswazji zdejmowała knebel z ust. Tym razem moje pięści były związane i jedyną legalną bronią była rozmowa. Ciężko może uwierzyć, że będąc prywatnym detektywem nie bardzo wychodziły mi pogaduszki od serca z podejrzanymi. Cóż, każdy miał jakieś wady. Położyłem swoje cztery litery naprzeciwko tego jegomościa, który nie spuszczał mnie z oczu. Próbował wydedukować kim do cholery jestem. Uśmiechnął się w pewnym 23

~~Koszmar Michaela Knighta~~ momencie żarliwie i zachrypniętym, stonowanym głosem przemówił niczym Cezar do senatu będąc na jakimś odlocie. Efekt był komiczny, gdy próbował zgrywać ważniaka. – To jest ta moja zguba? – Jeszcze nie teraz. – rzekłem ozięble. Podparłem się łokciami o stolik i przechyliłem się do niego na dość niebezpieczną odległość. Wpatrywał się w moją nieruchomą twarz przez dłuższy moment jakby czyhał na odpowiednią chwilę do ataku. Napięcie wzrastało, ale nie było zakończenia w iście szaleńczym tonie. Odchylił się do tyłu. – Wierzę. – zadziwiająco łatwo poszło, ale gdzieś tutaj musiał być haczyk. Zastanawiałem się w tamtym momencie kto rzeczywiście jest ofiarą, a kto trzyma wędkę. – Jeśli wystarczająco dużo nam powiesz to z pokoju obok za szklaną ścianą wenecką pan Knight pokaże ci się na własne oczy, ale nie bez dowodów. – wtrącił się Alex. Świr pokiwał głową, rozsiadł się wygodnie. No, tak wygodnie jak to pozwalał na to jego kaftan– przyjaciel. – Przejdźmy do konkretów. – wyrwałem niecierpliwie – Opowiedz nam jak doszło do morderstwa, bo podobno wszystko widziałeś. Uśmiechnął się kretyńsko drwiąc z upływającego czasu jakby czekał jak słońce schowa się zza horyzont i przy pełni księżyca zamieni się w głodnego wilkołaka. Po raz kolejny jednak moje prorocze myśli nie spełniły się i zostaliśmy nagrodzeni krótką historyjką. Skrzydło zbudowane jest tak, że pośrodku biegnie długi, szeroki korytarz. Po obu jego stronach umiejscowione są cele bądź inaczej zwane pokojami. Każdy ma swój własny apartament uwieczniony pancerną szybą. Na korytarzu zawsze palą się niewielkie światełka wbudowane w sufit tak aby strażnik, który od czasu do czasu pojawia się mógł bez problemu obserwować zachowanie teoretycznie śpiących pacjentów. O dziwo, każda taka klatka jest dźwiękoszczelna. Zatem historyjka rozpoczyna się o północy, tuż po kolejnym patrolu. Na chwilę zgasło światło. Nasz bohater poczuł dziwny zapach. Po krótkiej wymianie specyficznych odorów uznał, że najwłaściwszym określeniem tego jest siarka. Gdy światła wróciły z urlopu na korytarzu wisiała w powietrzu czarna mgła bez wyraźnych kształtów. To coś bardziej przypominało brednie szalonego doktorka eksperymentującego na sobie niż obraz mordercy. Dopiero gdy poruszył się można było wyselekcjonować poszczególne partie ciała. Gość spojrzał się na pacjenta numer pięć i odwrócił się plecami i skierował się do sąsiada z 24

~~Koszmar Michaela Knighta~~ naprzeciwka. Ten smacznie drzemał zapewne o kolejnym fanatycznym mordzie, bo jakby nie było to skrzydło było przeznaczone dla zwyrodnialców, którzy stracili kontakt z rzeczywistością. Gdy zjawa zbliżyła się wystarczająco blisko, pochyliła się i szepnęła kilka słów. Nasz przyszły denat otworzył oczy i złapał się za głowę jakby miała mu zaraz eksplodować. Wyginał się w dziwaczne, nienaturalne pozy. Próbował krzyczeć, ale bez skutecznie. Nikt go nie mógł usłyszeć. Wtedy wyciągnął coś spod poduszki i podciął żyły. Zanim jednak stracił przytomność ozdobił swoją celę enigmatycznymi rysunkami i słowami własną krwią. To całe przedstawienia spodobało się narratorowi całej historyjki. Bił brawa, podskakiwał. Biegał dookoła i wyginał swoją mordę w optymistyczne barwy. Zjawa to zauważyła. Wierząc bądź nie, przemówiła do niego. Miał być następną ofiarą, lecz jego postawa na tyle wzbudziła zainteresowanie, że otrzymał zadanie i tu dochodzimy do najciekawszego wniosku. Jego zadaniem było sprowadzenie... mnie i poinformowanie właśnie mojej osoby, że będzie kolejne morderstwo. Dziś w nocy! – Istota zanim zniknęła, zdradziła mi jeszcze jedną informację! – zakończył dumnie swój wywód. Przypominał szalonego aktora odtwarzającego rolę swojego życia niż szaleńca, który wymordował całą swoją rodzinę w przypływie obłędu. Oj tak, miał całkiem niezły życiorys. Przygotowany do rozmowy wyczytałem w aktach o nim. Arthur DeWitt, prawnik z zawodu, który całkiem nieźle sobie radził na deskach miejskiego sądu broniąc skorumpowanych polityków. Pewnego dnia po przegranej rozprawie, gdzie został skazany wpływowy polityk, jego imiennik DeLucas, przyszedł do domu. Zwykle rozgadany tym razem milczał i wpatrywał się w podłogę. Ułożył się wygodnie na łóżku i po prostu zasnął. Jednak nie było końca tej historii. Według sąsiada, który przyszedł w odwiedziny tego feralnego dnia, nasz morderca wstał i powędrował bez słowa do kuchni. Zaniepokojona żona ruszyła za nim. Dopiero jej krzyk zaalarmował wszystkich w okolicy. Jej wnętrzności walały się po całej kuchni. Spanikowany sąsiad uciekł do siebie i zadzwonił po policję. Zanim jednak ta przybyła na miejsce, prawnik poderżnął gardła swoim kilkumiesięcznym bliźniakom gardła. To była głośna sprawa sprzed kilku lat. Uznano go za niepoczytalnego i wrzucono na wieczne potępienie do Azylu. Od tamtej chwili nie pamięta kim był i co zrobił. Niekiedy tylko 25

~~Koszmar Michaela Knighta~~ wymawia imię swojej małżonki przez sen. – Powiesz nam? – zaciekawiony niezbyt ukrytym akcentem zapytałem się wprost. Czekałem na informację dnia. Mogłem spodziewać się wszystkiego, ale... czemu właśnie tego? – Jego imię brzmi... Sir! – zesztywniałem. Zimny pot popłynął wodospadem w dół po moim karku. Zanim przetrawiłem cios od życia poczułem kolejny, niesportowy, prosto w moje nadęte jądra. – Sir, tak ma na imię, panie Knight. – poderwałem się z krzesła. Od początku wiedział kim jestem. Tylko skąd? Impulsywnie spojrzałem się w stronę Alexa. Był równie zdziwiony jak ja. Teraz zamiast dwóch detektywów przypominaliśmy małe dzieci przerażone we mgle. Opanowałem swój organizm, wziąłem głęboki wdech i nachylając się do niego rzekłem ciężkim, władczym głosem. – Skąd wiedziałeś, że to ja? – To proste. – odparł z nutką arogancji. – My wszyscy tutaj, pacjenci, lekarze i osoby trzecie tworzą spektakularne ciasto, ale niekompletne. Dopiero z tobą jesteśmy całością. Jesteś jak ta wisienka na torcie szaleńców! – jego dziki, nieskrępowany śmiech wypełnił niewielki pokoik. Zagłuszał skutecznie moje myśli, które próbowały ułożyć to w jedną całość. Wiedziałem co teraz muszę zrobić. Pierdolić całą sprawę i uciekać jak najdalej, ale to plan mądrego człowieka. Ja do takich nie należałem. Więc zostałem. 26