Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

Yorke Erin - Niebezpieczna gra

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :971.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Yorke Erin - Niebezpieczna gra.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse Y
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 251 stron)

1 Londyn- 15 maja 1887 Ian Kendrick stał samotnie wśród wytwornego tłumu. Wysoki i barczysty, wydawał się odprę ony i nie wyró niał spośród innych gości niczym poza przystojną twarzą i nieskazitelnym krojem wieczorowego ubrania. Nawet niesforne pasemko włosów, zazwyczaj opadające mu na czoło, wyjątkowo znajdowało się na swoim miejscu. Na pozór Ian był jeszcze jednym arystokratą uczestniczącym w kolejnym, nu ącym spotkaniu towarzyskim. Świadczył o tym dobitnie znudzony wyraz twarzy. A jednak, sącząc od niechcenia szampana, spod na wpół przymkniętych powiek bystro obserwował ludzi zgromadzonych w sali balowej i wszystko, co działo się dokoła. Wśród odgłosów zabawy, dźwięków orkiestry i brzęku kryształów nie budzący niczyich podejrzeń obserwator starał się dosłyszeć treść powtarzanych półgłosem plotek, będących nieodzownym atrybutem takich spotkań. Tego wieczoru, niestety, większość z nich miała charakter wyłącznie towarzyski. Dotyczyła pięknej kobiety ubranej w kosztowny i modny strój w kolorze głębokiego ró u, która stała obok fortepianu i najwyraźniej przygotowywała się do występu. Gdy ucichły ostatnie akordy muzyki, zapadła pełna wyczekiwania cisza, a goście w skupieniu czekali na zaimprowizowany występ niezwykłej kobiety. Kiedy zaś zabrzmiały pierwsze nuty pieśni, zebrani w sali arystokraci nie doznali rozczarowania. Stała przed nimi bowiem słynna śpiewaczka Anna Hargraves, o głosie czystym i mocnym, przepojonym niewysłowioną łagodnością. Ian na chwilę zupełnie zapomniał o swoim zadaniu. Zamiast ukradkiem obserwować zgromadzony tłum, całkiem otwarcie przyglądał się intrygującej blondynce, która tak wzruszająco śpiewała o miłości. Jego zainteresowanie śpiewaczką nie zwróciło niczyjej uwagi. Anna Hargraves zafascynowała

bowiem wszystkich mę czyzn na sali; nawet kobiety stały zasłuchane w jej przejmująco tęskny głos. Patrząc na nią Ian stwierdził, e jej niezwykła uroda oraz pełne kształty, których nie zdołały całkowicie zakryć fałdy sukni, pozwalały dać wiarę pogłoskom, e Anna Hargraves jest kobietą z przeszłością. Miała twarz anioła, ale doświadczenie mówiło mu, e gdzieś w głębi jej duszy tli się ogień rozpalony iskrą z samego piekła. To kobieta godna króla lub co najmniej księcia. Wcią krą yło mnóstwo plotek o jej związku z Ludwikiem Napoleonem, choć ksią ę zginął w powstaniu Zulusów prawie siedem lat temu. Atmosfera skandalu przylgnęła do niej ściślej ni suknia okrywająca dziś jej kształty, a jej nazwisko łączono z coraz to innym mę czyzną. Mimo to znalazła się na przyjęciu, akceptowana przez ludzi z towarzystwa. Fakt ten wydał się Ianowi co najmniej intrygujący. Gdy śpiewaczka wdzięcznym ukłonem dziękowała za oklaski, Ian pomyślał, e chętnie dowiedziałby się czegoś więcej o tajemniczej i ponętnej Annie Hargraves. Tego wieczoru czekały go jednak wa niejsze sprawy. Mimo to jego wzrok nieustannie wracał ku krą ącej po sali blondynce. Wmawiał sobie, e to zainteresowanie wypływa jedynie z poczucia obowiązku. Dawno przecie nauczył się panować nad swymi pragnieniami. Jeśli nawet przelotnie myślał o pójściu z nią do łó ka, pocieszał się, e takie chęci dręczyły tego wieczoru większość obecnych na sali mę czyzn. Przygładzając ręką włosy, starał się zapanować nad swymi odruchami, gdy Anna ponownie znalazła się w jego polu widzenia. Zmusił się do skupienia uwagi na wykonywanym zadaniu i pocieszał się myślą, e niezwykła śpiewaczka nawet go nie zauwa a. Miał niejasne przeczucie, e w przeciwnym razie byłby całkowicie zgubiony. Świadomość tego faktu rozdra niła go i spowodowała, e zupełnie nielogicznie skierował swą irytację na kobietę, która była przyczyną jego rozterki. Powtórzył sobie surowo, e piękna jasnowłosa śpiewaczka nie jest odpowiednią partią dla trzeciego syna zwykłego baroneta.

Ciało Iana nie chciało wszak zaakceptować tych faktów. Odkładając na później rozwiązanie owego dra niącego dylematu, z obojętnym wyrazem twarzy zaczął ponownie przyglądać się otoczeniu. Następnie, niczym ołnierz ruszający na wojnę, odwrócił się od prześladującego go obrazu Anny Hargraves i przyłączył się do grupy d entelmenów dyskutujących o warunkach ycia londyńskiej biedoty. Mimowolnie jednak spojrzenia Iana nadal kierowały się ku Annie i odnajdywały ją w towarzystwie coraz to innego mę czyzny. Gdy zaś w pewnym momencie zniknęła z sali balowej, zaczął się zastanawiać, gdzie jest i co robi. Mo e znajduje się w sytuacji, która powinna zwrócić jego uwagę? Mo e próbuje nakłonić kogoś do sprzeniewierzenia funduszy państwowych? A mo e jej nieobecność oznacza coś zupełnie innego? Przeprosiwszy swych rozmówców, udał się na poszukiwania śpiewaczki. Postanowił zaspokoić swą ciekawość zawodową, a tak e być mo e i osobistą, w drodze bezpośredniej obserwacji. Skupiająca na sobie uwagę wszystkich Anna Hargraves nawet nie zauwa yła przystojnego arystokraty, który tak usilnie starał się ją ignorować. Przez cały wieczór bezustannie otaczał ją rój mę czyzn ubiegających się o jej względy. Mimo e większość z nich stanowili pró ni nudziarze, z przyzwyczajenia przyjmowała z wdziękiem ich umizgi, nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy nadarzy się okazja, by dowiedzieć się czegoś ciekawego. Zakochani bądź zaślepieni namiętnością mę czyźni często odsłaniali przed nią tajemnice, które powinny pozostawać w ukryciu. Tego wieczoru jednak nie dowiedziała się niczego. Jedyna rzecz, która omal nie została odsłonięta, to moja halka, pomyślała Anna z kwaśnym uśmiechem. Przyjrzała się dokładnie swemu odbiciu w lustrze, starając się ocenić szkody wyrządzone przez lorda Morelanda. Poza grymasem rozdra nienia, który na krótko pojawił się na jej delikatnej twarzy, oraz lekkim przekrzywieniem piór zdobiących upięte włosy, nie dostrzegła adnych śladów incydentu. Wydawało

jej się jednak, e szkoda była powa niejsza. No tak, jest. Na szczęście pomimo nieprzyjemnego odgłosu, jaki towarzyszy rozdzieraniu materiału, wcią rozbrzmiewającemu w jej uszach, wyszukany pokaz umiejętności szermierczych lorda Morelanda uszkodził jedynie tren sukni. Szpada przecięła wyszywaną część trenu, na szczęście nie niszcząc adnej istotnej części garderoby. Krawcowa bez trudu sobie z tym poradzi, na razie jednak nie pozostało jej nic innego, jak usunąć tren i przez resztę wieczoru obywać się bez tej ucią liwej skądinąd ozdoby. Co za wyborny zbieg okoliczności, pomyślała z rozbawieniem, gdy nagle drzwi garderoby się otworzyły. - Och, panno Hargraves, właśnie dowiedziałam się o wyczynie mojego brata. Nie rozumiem, jak mo e być tak dobrym jeźdźcem, a jednocześnie takim ciamajdą, gdy przychodzi mu stać na własnych nogach - ubolewała Audrey Palmer. - Jesteś dla niego zbyt surowa, Audrey - zbagatelizowała sprawę Anna, odczepiając ozdobny tren od spódnicy. - Chyba nam pani tego nigdy nie wybaczy - westchnęła dziewczyna, przyglądając się rozdarciu w pięknej ró owej tkaninie. Wydawało się, e zaraz się rozpłacze. Oto jej matka wydaje wa ne przyjęcie, a tymczasem brat nie dość, e tak długo zanudzał pannę Hargraves, a w końcu zgodziła się zaśpiewać, to na dodatek jeszcze podarł jej suknię. - Co za wstyd. Czy tren jest bardzo zniszczony? Oczywiście pokryjemy wszelkie koszty. - Nonsens. Nic się nie stało. Moja krawcowa bez trudu to naprawi - odparła Anna z uśmiechem.. Mniej przejmowała się suknią ni rozgłosem, jaki mógł wywołać ten nieszczęsny incydent. Prawdopodobnie Nigel Conway zechce wkrótce powierzyć jej jakieś zadanie, lepiej więc, by pozostawała w cieniu. Najrozsądniej będzie zbagatelizować wypadek z suknią; tylko wtedy będzie mogła nie zauwa ona odszukać Nigela. Mieli się spotkać o wpół do jedenastej i chyba niewiele czasu ju zostało. - Audrey, nie chcę, ebyś przez resztę wieczoru zadręczała się tym niefortunnym zdarzeniem. Poza tym,

szczerze mówiąc, wolę proste stroje, więc gdy się tylko da, unikam noszenia trenu. - Jest pani tak piękna, e cokolwiek pani wło y, zawsze wzbudzi to podziw. Oczywiście pod warunkiem, e będzie się pani trzymała z dala od Daniela - za artowała Audrey. - Chodźmy - rzekła Anna, otwierając drzwi. - Pora wracać do gości. - Z przyjemnością będę pani towarzyszył - ofiarował się czekający tu za drzwiami Daniel, wyraźnie nie speszony efektem swych wyczynów. - Obiecuję, e tym razem nie będę dobywał szpady. - Doceniam pańską troskę, lordzie Moreland, ale pora- dzę sobie. Skoro jednak jest pan tak uprzejmy, czy mógłby pan dopilnować, by tren znalazł się razem z moją peleryną w szatni? Nie chciałabym, eby się gdzieś zawieruszył - wyznała, podając młodemu szermierzowi uszkodzoną część stroju. - Oczywiście, panno Hargraves. Dla pani poszedłbym na koniec świata, a có dopiero do szatni - zapewnił brat Audrey z szerokim uśmiechem. - Mo e później przedstawię pani resztę gości. Wiem, e wszyscy marzą o poznaniu słynnej Anny Hargraves. - Najpierw zaczerpnę nieco świe ego powietrza. Później dołączę do wszystkich - obiecała Anna. Zaczynała się ju niepokoić o swe spotkanie z Nigelem. Jak długo będzie czekał? Kilka chwil później zbli ała się do starannie utrzymanej wschodniej części ogrodu. Zatrzymała się na chwilę, zachwycona urodą późnowiosennych kwiatów, zalanych srebrzystym światłem księ yca. - Długo kazałaś mi na siebie czekać - dobiegł ją od strony ywopłotu głęboki męski głos. - Moja cierpliwość ma swoje granice. - Musiałam zająć się suknią - odparła - i uspokoić Audrey. Miała wyrzuty sumienia, chocia to nie ona zawiniła, a lord Moreland. - Odczuwała pewien niepokój, chocia nie potrafiła powiedzieć dlaczego. Nigel zwykle nie bywał

taki obcesowy. Z drugiej strony na ogół nie spotykali się w ogrodzie jego przyjaciół. Mo e denerwował się, e ktoś ich zauwa y? - Tak, ten młody głupiec zdecydowanie chciał zrobić na tobie wra enie - mówił coraz bardziej obco brzmiący głos. - Kiedy trochę dojrzeje, zrozumie, e d entelmen nie ugania się za damą, ale raczej zachęca ją, by to ona podą yła za nim... tak jak ja to uczyniłem, wabiąc cię do tej zacisznej altanki. Mo emy tu oddawać się przyjemnościom, jakie tylko się nam zamarzą, i nikt się o niczym nie dowie. Te słowa na pewno nie wyszły z ust sir Nigela Conwaya, łącznika Anny w wywiadzie rządu Jej Królewskiej Mości. - Mój panie - zaczęła. Nie miała ochoty dłu ej słuchać uwodzicielskich słów nieznajomego. - Nie wiem, kim pan jest i skąd przyszły panu do głowy tak absurdalne pomysły, w ka dym razie na pewno nie przybyłam tu za panem. Chciałam jedynie odetchnąć świe ym powietrzem. - I wyszła pani nie okrywając tych ślicznych ramion przed majowym chłodem? To mało prawdopodobne, panno Hargraves. Jestem pewien, e chciała pani się rozgrzać w sposób bardziej przyjemny ni rozmowa. Być mo e nie planowała pani spotkania ze mną, ale zało ę się, e jakiś szczęśliwiec czeka tu gdzieś na panią pod osłoną ciemności. - Coś podobnego! Nigdy... - To oczywista nieprawda. Kobieta tak niezwykła jak pani... - zaprzeczyła wysoka postać, oddalając się powoli. - Pozwolę sobie te dodać, e ten głęboki ró czyni cuda z pani oczami, nawet tutaj, w ciemnościach nocy. Ale nie będę pani dłu ej zatrzymywał. Zapewne spieszy się pani na swe rendez-vous. Nie wątpię, panno Hargraves, e jeszcze się spotkamy. - Wydaje się panu, e mo e mnie pan obra ać, a potem zniknąć w ciemnościach bez słowa przeprosin? - wyrzuciła z siebie, oburzona protekcjonalnym sposobem bycia nieznajomego.

Rendez-vous! Có za pomysł! Prawdę mówiąc, gdyby nie obiecała spotkania Nigelowi, być mo e barczysta i zgrabna sylwetka tego mę czyzny zwróciłaby jej uwagę. Musiałby się jednak najpierw nauczyć dobrych manier. - Jeszcze z panem nie skończyłam. - Obawiam się, e to on z tobą skończył, moja droga - odezwał się Nigel, stając obok niej. Z ulgą rozpoznała jego głos i srebrzące się w świetle księ yca włosy i wąsy. - Odfrunął na inny kwiatek w poszukiwaniu nowych wra eń. Ale jeśli zadowolisz się starszym mę czyzną, mo e pójdziemy na spacer w kierunku stawu i zobaczymy, czy wylęgły się ju młode kaczki. - Kto to był? - zapytała, biorąc Nigela pod rękę. -Znasz go? - Nie z nazwiska. Ale znam ten typ, więc uspokój się, Anno. To po prostu jakiś znudzony arystokrata, który nie ma nic do roboty poza uganianiem się za własnymi przyjemnościami - oznajmił Nigel z dezaprobatą. - Nie przejmuj się nim. - Miałabym się przejmować tym człowiekiem? Co za niedorzeczny pomysł! Nie interesują mnie tacy ludzie. Niech roztrwoni resztki rodzinnej fortuny na wyścigach w Ascot, a mnie zostawi w spokoju- oświadczyła, siadając na ławce przy stawie. Gestem ręki zaprosiła Nigela, by zajął miejsce obok. - Dziękuję. W moim wieku trzeba korzystać z ka dej nadarzającej się sposobności do wypoczynku - powiedział Nigel. Dobiegał pięćdziesiątki, ale krzepy mógłby mu pozazdrościć niejeden o połowę młodszy mę czyzna. - No, a teraz mów. Co to za tajemnicze zadanie, którego nie mogliśmy omówić w zwykły sposób? - zapytała Anna. Zapomniała ju o dziwnym nieznajomym i całkowicie skupiła się na swej roli agentki wywiadu. - Dokąd zaprowadzi mnie następna trasa koncertowa? Do Grecji? A mo e do Afryki? - Nie. Tym razem będziesz pracowała tutaj. - W Anglii? Ale wszyscy mnie tu znają. Jak mogę...

- Znają cię jako śpiewaczkę i osobę z towarzystwa, której obecność jest ozdobą ka dego przyjęcia i której uroda sprawia, e mę czyźni topnieją jak wosk, a kobiety wpadają w złość - przyznał mę czyzna, którego w ciągu minionych sześciu lat darzyła bezgranicznym zaufaniem. - Nie wiedzą natomiast i nie dowiedzą się, e Anna Har-graves jest jednym z moich tajnych agentów. - Ale Nigel, kiedy zaczynałam dla ciebie pracować, uzgodniliśmy, e Anglia nie będzie nigdy areną mojego działania. Tutaj jestem tylko śpiewaczką - zaprotestowała z niepokojem. - Doskonale pamiętam - powiedział, ujmując jej dłoń. Jako jedyny kontakt Anny w strukturze wywiadu i jej przeło ony, sir Nigel miał szerokie powiązania i załatwiał najbardziej nieprawdopodobne trasy koncertowe. Anna zaś dzięki roli uznanej artystki miała dostęp do zagranicznych ambasad, teatrów, kasyn i wieczorków organizowanych przez damy z towarzystwa, gdzie nikt nie podejrzewał jej podwójnej roli. Informacje, jakich dostarczała, nieraz pozwoliły uratować honor rządu Jej Królewskiej Mości. - Teraz to jednak zupełnie inna sprawa. - Chyba nie brak ci płatnych agentów, którzy bez trudu zdobędą potrzebne informacje. Ludzie tutaj zwracają na mnie większą uwagę. Praca w Londynie mogłaby oznaczać koniec mojej przydatności za granicą, gdyby wyszło na jaw, czym się zajmuję. - Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, Anno. Nie mam jednak wyboru. Sytuacja jest tak delikatna i niebezpieczna, e muszę nalegać, byś się zgodziła. Nawet w rozproszonym świetle księ yca Anna zauwa yła napięcie na twarzy Nigela, mimo e nie przestawał gładzić jej dłoni, jakby chciał ją pocieszyć. Skoro Nigel, ten bastion brytyjskiej stabilności, jest tak zaniepokojony, w grę musi wchodzić coś powa nego. - W porządku. Jestem gotowa... i niezwykle zaintrygowana. Skąd ten cały zamęt? Nie mów mi tylko, e Bertie znów wpakował się w jakąś kabałę?

- yczyłbym sobie, eby chodziło o coś tak nieskomplikowanego. Mamy powody przypuszczać, e Jej Wysokość nie do yje dnia jubileuszu, choć pozostało do niego niewiele ponad miesiąc. - Co takiego? Przecie lekarze mówili, e jak na swój wiek cieszy się doskonałym zdrowiem - zawołała Anna. - Ciszej! Nie mamy zbyt wiele czasu. Zaraz zjawi się tu jakaś zakochana para, posłuchaj więc najwa niejszych szczegółów. Pałac otrzymał kilka dziwnych listów z pogró kami pod adresem Wiktorii. Nie mo emy ich lekcewa yć. Chcę, ebyś mo liwie szybko dowiedziała się jak najwięcej na ten temat. - Czy te pogró ki to nie jest sprawka cudzoziemców albo zwykłych przestępców? Nikt z arystokracji nie porwałby się na ycie królowej z powodu ró nicy poglądów na temat doboru win. - To prawda, ale wczoraj w People's Palace została bardzo źle przyjęta. Część tłumu zachowała się nieprzyjaźnie, były gwizdy i tak dalej. Niestety, wydaje mi się, e narasta niezadowolenie związane z jej osobą, i to nie tylko wśród biedoty. Im dłu ej Wiktoria yje, tym krótsze będą rządy Alberta i wpływy jego stronników - wyjaśnił Nigel. - Nie mo emy lekcewa yć sytuacji. - Oczywiście, e nie. Czy wziąłeś pod uwagę polityczne aspekty tej sprawy? Mo e to Irlandczycy zdecydowali, e pora na następny epizod podobny do tego, jaki miał miejsce w Phoenix Park? - Taka mo liwość te istnieje, ale tym zajmują się inni - rzekł Nigel. - Jak ktoś mógłby planować zabójstwo królowej Anglii? Musiałby chyba być szaleńcem - mruknęła Anna. - Prawdopodobnie tak to właśnie wygląda. Tylko szaleniec obwieszczałby publicznie swoje zamiary, wręcz chełpił się nimi pisząc listy z pogró kami. Nie mamy jednak pewności, czy nie jest to ktoś z otoczenia Bertie'ego. Podejrzanych nie brakuje te wśród reformatorów społecznych z East Endu. Niektórzy z nich to prawdziwi fanatycy. Dowiesz się więcej jutro, kiedy ci

przyślę ich dossier. Musisz przeniknąć do otoczenia tych ludzi. Jesteś jedyną osobą, która mo e bez wzbudzania podejrzeń zaprzyjaźnić się i z arystokratami, i z reformatorami - oświadczył Nigel. - Ograniczenie oficjalnych wystąpień królowej zapewne nie wchodzi w grę? - zapytała bez wielkiej nadziei. - Po tylu latach pozostawania królowej na uboczu Ponsonby i Gladstone poćwiartowaliby ka dego, kto zaproponowałby ponowne usunięcie się Wiktorii w cień, bez względu na przyczynę. Podejrzewam te , e sama królowa z niecierpliwością oczekuje jubileuszu i wyrazów oddania ze strony swych poddanych. - Nawet jeśli ktoś spośród tego schlebiającego tłumu zechce ją zabić? - zapytała, podnosząc się z miejsca. - Wątpię, czy Jej Królewska Mość została poinformowana o listach; wiesz, e szczegóły rządzenia krajem jej nie interesują - rzekł Nigel z ponurym uśmiechem. Ramię w ramię, niczym wuj i siostrzenica zajęci rodzinnymi plotkami, ruszyli w stronę domu. - Obawiam się, e wszelkie spiski to nasz problem; Wiktoria ma na głowie Bertie'ego i resztę swojej rodziny. - No có , to niezaprzeczalna zaleta zasiadania na tronie: mo na sobie samemu wybierać zmartwienia - powiedziała, usiłując poprawić swój nastrój. Pogró ki pod adresem królowej bardzo ją poruszyły, ale jako profesjonalistka wiedziała, e osiągnie więcej, gdy zachowa spokój. - Ja, niestety, muszę sama uporać się z własnymi problemami. - Nonsens. Jestem przekonany, e ka dy z tych młodzieńców z największą przyjemnością zająłby się nimi -odparł z uśmiechem na widok grupy młodych ludzi schodzących po stopniach tarasu. Wkrótce otoczyli Annę, pozwalając mu oddalić się niepostrze enie.

2 - Panno Hargraves, obiecała mi pani następny taniec - dopominał się jeden z elegantów, śpiesząc ku niej z głębokim ukłonem. - A ja nie miałem nawet okazji, eby panią poznać - po alił się oficer w galowym mundurze. - Człowiekowi w słu bie królowej nale y się choć tyle. - Panna Hargraves zgodziła się, bym przedstawił ją gościowi mej matki - zaprotestował Daniel z wyrazem rozdra nienia na twarzy. - Wiecie chyba, e ksią ę Walii nie zostanie tu przez cały wieczór. - Daniel naraził ju panią na dość przykrości. Pozwoli pani, e to ja dokonam prezentacji - zaproponował inny wytworny młodzieniec. - Mój ojciec poluje z księciem Albertem. Podczas gdy młodzi mę czyźni starali się zwrócić na siebie jej uwagę, Anna zauwa yła samotną postać stojącą w niedbałej pozie przy drzwiach prowadzących na taras. Była prawie pewna, e to właśnie ten mę czyzna tak niedawno zaczepił ją w ogrodzie, teraz zaś z wyraźnym zainteresowaniem przyglądał się współzawodnictwu o jej względy. Gdy zorientował się, e Anna zwróciła na niego uwagę, skinął głową w jej kierunku i w oburzający, poufały sposób zmru ył jedno oko. Potem, zupełnie ją ignorując, odwrócił się. - Lordzie Moreland - powiedziała ostrym tonem, starając się przebić przez chór męskich głosów. - Kim jest tamten człowiek na tarasie? - Ledwo wypowiedziała te słowa, nieznajomy postąpił kilka kroków do przodu i po chwili zniknął w ciemnościach. - Kimkolwiek jest, z pewnością nie postąpił rozsądnie, rezygnując z mo liwości podziwiania pani czarującej osoby - odparł młody arystokrata. Ujął dłoń Anny i poło ywszy ją zdecydowanym gestem na swym ramieniu, obrzucił rywali zwycięskim spojrzeniem. - Chodźmy dalej, panno Hargraves. Zaraz zaczną podawać przekąski. Znając apetyt Bertie'ego, tam właśnie go znajdziemy.

Wyraziwszy zgodę skinieniem głowy, Anna Hargraves uśmiechnęła się przepraszająco do reszty otaczających ją mę czyzn i pozwoliła się poprowadzić przez rozbrzmiewającą muzyką salę balową ku jadalni. Gdyby była tu prywatnie, z przyjemnością powitałaby okazję tańca z tyloma chętnymi partnerami. Po rozmowie z Nigelem porzuciła jednak wszelką myśl o rozrywce. Teraz interesowało ją jedynie to, czego mogła dowiedzieć się od innych gości, oraz ludzie, których miała okazję tu spotkać. Długo przebywała za granicą i straciła kontakt z wieloma przedstawicielami arystokracji. Dzisiejsze przyjęcie to pierwszy krok ku naprawie tej sytuacji. Gdyby tylko udało jej się pozbyć Daniela i wmieszać się w tłum! I tak ju niejedna młoda kobieta rzucała w jej stronę jadowite spojrzenia, uśmiechając się jednocześnie czarująco do mę czyzny u jej boku. Będzie musiała coś zrobić. Mijając urodziwe damy - nawet te, które zalotnie spoglądały na niego znad wachlarzy - lord Moreland poprowadził swą zdobycz prosto ku wytwornej matronie, stojącej w centrum głównego holu. Ubrana była w powłóczystą suknię z ciemnofioletowego jedwabiu z atłasowymi wstawkami obszytymi perłami, a jej ciemne włosy zdobił diadem o podobnym motywie. - Mamo, pozwól, e ci przedstawię pannę Annę Hargraves. Panno Hargraves, oto moja matka, Aurora Palmer, księ na Moreland. - Panno Hargraves, to prawdziwy zaszczyt, e mo emy gościć panią i na dodatek słuchać tak pięknego śpiewu. - Z ciepłym uśmiechem księ na podała Annie rękę. - ałuję, e nie poznałyśmy się wcześniej, ale z pewnością potrafi sobie pani wyobrazić te dziesiątki spraw, które spadły na moją głowę w ostatniej chwili przed przyjęciem. Nie wiem, jak mam dziękować za to, e zechciała pani uczestniczyć w tym tak szczególnym dla nas spotkaniu. Mo e chocia pomogę pani uwolnić się od nadmiernej galanterii mojego syna... - Mamo! - Danielu, prześladowałeś pannę Hargraves bezlitośnie do chwili, gdy zaśpiewała dla naszych gości, potem zrobiłeś z siebie kompletnego głupca i

zniszczyłeś jej piękną suknię, a i teraz nadal nie odstępujesz jej na krok! Czy nie sądzisz, e mo e ju być trochę znu ona? - Jak ka da matka upominająca swe dziecko, księ na nie przebierała w słowach. Nie pozwoliła te na adną dyskusję. - Zmykaj stąd. Zatańcz z kuzynką Hilary, skoro nikt inny cię nie zechce. - Ja... - Pokonany, nim zdą ył przystąpić do obrony, młodzieniec zaczerwienił się gwałtownie, skłonił dwornie nad dłonią Anny i w pośpiechu oddalił, zapomniawszy zupełnie o zamiarze przedstawienia jej księciu Walii. - Ale , milady, nic się przecie nie stało. Suknię da się naprawić - zaprotestowała Anna. Była wdzięczna księ nej za pomoc, ale jednocześnie niepokoiła się o zranioną dumę młodego arystokraty. - Bzdura. Ma prawie dwadzieścia lat i powinien zachowywać się w sposób bardziej odpowiedzialny - odparła ' Aurora Palmer i wraz z Anną ruszyła przez hol w kierunku upatrzonej grupki gości. - Czy poznała ju pani Andrew Brightona? Chwilami jest nieco egzaltowany, ale prowadzi dość o ywioną działalność na East Endzie, gdzie walczy o poprawę warunków mieszkaniowych. A to moja kuzynka lady Edith Young, która stara się przekonać królową, by dla uczczenia swego jubileuszu ufundowała szkołę dla pielęgniarek. - Miło mi panią poznać, panno Hargraves. Ma pani zachwycający głos - powiedziała uprzejmie dama. - Mówiłam właśnie Andrew, e to zupełnie oczywiste, i chorzy bardziej potrzebują pomocy ni ubodzy. Człowiek zło ony niemocą sam sobie nie pomo e, natomiast ubogim potrzebne jest tylko zatrudnienie, by zniknęły wszelkie trudności. Prawda, e mam rację? - Śmiem twierdzić, e wielu ubogich prawdopodobnie podupada na zdrowiu z powodu niedo ywienia. Mo na by umieścić proponowaną przez panią szkołę na East Endzie, pomagając w ten sposób jednym i drugim - zaproponowała Anna dyplomatycznie.

- Jaki sens ma leczenie tych ludzi, skoro nie mają przyzwoitych domów ani ciepłej odzie y? Wkrótce znów się rozchorują - zadrwił głośno Brighton. Jego dość korpulentna postać zatrzęsła się z oburzenia, a okrągła twarz przybrała czerwoną barwę. - Rząd musi przestać udawać, e wszystko jest w porządku, i wykorzystać wszelkie mo liwe środki, by ratować swych obywateli, zanim będzie za późno dla nich... i dla nas. - Za późno na co? - zapytała Aurora, biorąc od lokaja kieliszek szampana. - Ciągle perorujesz na temat kwestii społecznych, ale nigdy nie mówisz, w jaki sposób moglibyśmy pomóc. Anna czekała w milczeniu i zastanawiała się, czy uda jej się tego wieczoru usłyszeć coś istotnego. - Ręczę, e pan Brighton chce, byśmy, podobnie jak to sam uczynił, zrezygnowali z naszego tytułu i większej części majątków, eby pomóc ludziom skrzywdzonym przez los - odezwała się lady Edith wyniosłym tonem. - Osobiście uwa am, e zupełnie wystarczy to, e poświęcam dla nich mój czas i wysiłek. - Ciekaw jestem, ile chleba głodujące dziecko zdoła kupić za pani czas - warknął reformator, bliski ju apopleksji. - Proszę tylko spojrzeć. Czekając, a zasiądzie na tronie, ksią ę Walii się bawi. Mo emy ywić nadzieję, e oka e się inny ni jego matka, ale nie mamy adnej pewności, i tak właśnie będzie. Jej Wysokość, ha! Wydaje tysiące funtów szterlingów na jubileusz, na który nie zasługuje. Zresztą jest tak wiekowa, e nie wiadomo nawet, czy doczeka tego dnia. - Andrew! Jak śmiesz wypowiadać takie bluźnierstwa w moim domu? Muszę cię prosić, ebyś natychmiast nas opuścił. Nie pozwolę, by pod moim dachem padały takie słowa. Przecie wiesz, e Wiktoria jest honorową matką chrzestną mojej córki - oświadczyła lady Moreland.

- Tak, i połowy dzieci, jakie przychodzą co roku na świat w rodzinach szlacheckich - odparła lady Edith -choć jest zbyt skąpa, by przesłać im choćby symboliczny prezent. - Panno Hargraves, nie wzięła pani udziału w naszej rozmowie - zauwa ył Brighton, były hrabia Wilton. - Co pani ma do powiedzenia na temat naszej monarchini? - Nic godnego uwagi. Ale, jeśli pan wychodzi... - W rzeczy samej - potwierdziła lady Moreland. - Posłałam po jego powóz. - W takim razie czy mogę prosić, by odwiózł mnie pan do domu? Poczułam się nagle dość znu ona - skłamała odwa nie Anna. Skoro niespodziewanie nadarzyła się okazja zawarcia bli szej znajomości z Andrew Brightonem, nie pozostawało jej nic innego, jak skorzystać z tej sposobności bez względu na wymogi etykiety. Napisze jutro kilka słów do gospodyni dzisiejszego wieczoru, prosząc ją o wyrozumiałość. - Lady Moreland, proszę mi wybaczyć i oczywiście dziękuję za niezwykle interesujący wieczór. - Ale nie ma o czym mówić, moja droga. Mo e jednak poproszę, by ktoś inny odwiózł panią do domu? - Ton arystokratki wyra ał zdecydowaną dezaprobatę wobec dokonanego przez Annę wyboru. - Tak piękna kobieta ja pani... - Powinna mieć więcej rozsądku i nie pokazywać si z kimś takim jak ja? - dokończył sucho Andrew Brighter - Mo e panna Hargraves ma socjalistyczne przekonania, o które jej nawet nie podejrzewałaś, Auroro, i dobrze zrobisz pozbywając się nas obojga. - Wyciągnął ramię w stronę Anny i spojrzał na nią z wyczekiwaniem. Jeśli nie zmieniła pani zdania, proponuję, ebyśmy ju poszli. Anna odebrała swoją pelerynę i tren, po czym oboje wyszli, wzbudzając głośne komentarze niemałej liczby zaciekawionych gości.

- Wielkie nieba, kto by pomyślał? - zdumiewała si Audrey. - Przez cały wieczór Ian Kendrick słał jej ogniste spojrzenia, a ona wybrała sobie za towarzysza kolegę ojca ze szkolnej ławy, i do tego ekscentryka. Mama zaprosiła go jedynie z sentymentu, bo był dru bą na ślubie rodziców, a to jej pierwsze przyjęcie bez ojca. Nawet Daniel ma dość rozumu, eby trzymać się od niego z daleka. Goście lady Aurory nie przestawali oceniać zachowania znakomitej śpiewaczki. Ian Kendrick z wielką uwagą obserwował wyjście Anny i jej dziwnego towarzysza. - No, no, stary - mruknął do siebie. - Mo e to jednak jakiś szósty zmysł kazał ci się nią zainteresować? Jedynym obserwatorem, który nie odniósł się krytycznie do niewłaściwego postępowania Anny, był Nigel Conway. Przeciwnie, prędkość, z jaką zareagowała na jego polecenia, sprawiła mu satysfakcję. - No i co, dowiedziałeś się wczoraj czegoś istotnego? Dość ju pisano w prasie o wybrykach finansowych moich przyjaciół; nie mam ochoty na dalsze niespodzianki tego typu. Wczoraj u Aurory widziałem, e prowadziłeś o ywioną konwersację z wieloma osobami. Ufam, e dało to spodziewane rezultaty. Pomimo wczesnej pory dwaj mę czyźni jadący konno przez park nie mogli liczyć na to, e uda im się porozmawiać dłu ej bez świadków. - Rzeczywiście, rozmawiałem z kilkoma osobami, ale nie miały nic ciekawego do powiedzenia na interesujący nas temat. Oczywiście zauwa ył pan, sir, e Brighton opuścił przyjęcie bardzo wcześnie. - Młody mę czyzna odnosił się do starszego od siebie członka rodziny królewskiej z widocznym szacunkiem; dzieliły ich zarówno urodzenie, jak i majątek. - Tak, wyszedł przede mną. Brak mu ogłady, nie wychodzi się przed księciem Walii. I dlaczego wyszedł z panną Hargraves? Nic wcześniej nie słyszałem na temat jej poglądów. Wydało mi się to raczej dziwne. W obecnej

sytuacji musimy zachować ostro ność i interesować się wszystkim, co wydaje się nietypowe. Czy jest jakiś szczególny powód, dla którego miałaby się zadawać z Brightonem? - Jeszcze nie wiem, ale ten złotowłosy słowik coś ukrywa. Przypadkowo odkryłem, e miała z kimś schadzkę w ogrodach, choć oczywiście wszystkiemu zaprzeczyła. A wkrótce potem zaczęła nawoływać do reform społecznych, no i wyszła z naszym przyjacielem Brightonem. - Czy to z nim się miała spotkać w ogrodzie? - Nie mam co do tego pewności, ale wydaje mi się, e gdyby tak było, nie pokazywałaby się z nim tak otwarcie - rozwa ał ciemnowłosy mę czyzna, gdy tymczasem jego uszu dobiegły odgłosy zbli ających się jeźdźców. Musiał szybko kończyć swój raport. - Mo e chodziło tylko o romantyczne rendez-vous w świetle księ yca. Ogrody Morelanda są wspaniałe... - Nie o tej porze roku, sir. - To piękna kobieta, której bez przerwy nadskakiwano. Mo e po prostu chciała uciec od tłumu - odparł ksią ę Walii. Tymczasem w polu widzenia pojawili się pierwsi jeźdźcy. - Z taką urodą, nie rozumiem, dlaczego wybrała Brightona... - Więc się tego dowiedz, młody człowieku. - Ksią ę wypowiedział to krótkie polecenie wyniosłym tonem,, odziedziczonym po królewskiej matce. Rzadko zwracał się w ten sposób do Iana, na którym często musiał ostatnimi czasy polegać. - A przy okazji - dodał - zainteresuj się wszelkimi oznakami niezadowolenia, dotyczącymi planów królowej związanych z obchodami jubileuszu. Nie chcę, eby powtórzyła się sytuacja z People's Palace. Pewny, i jego polecenia będą wykonane, mocodawca Iana pocwałował naprzód, wołając do pozostałych jeźdźców: - No panowie, do Serpentyny i z powrotem do stajni. Stawiam kufel dla zwycięzcy.

Grupa jeźdźców zniknęła w tumanie kurzu, a Ian Ken-drick uśmiechnął się z zadowoleniem. Polecenie zdobycia informacji o Annie Hargraves mogło okazać się najprzyjemniejszym zadaniem, jakie kiedykolwiek otrzymał, choć dziwiła go nieco końcowa uwaga Bertie'ego, dotycząca królowej. Na drugim końcu miasta kobieta, która zaprzątała umysł Iana Kendricka, w nie najlepszym stanie ducha wpatrywała się w swe śniadanie. Andrew Brighton zrobił dokładnie to, o co go poprosiła, i nic poza tym. Odwiózł ją do domu. W powozie zachował odpowiedni dystans, zatrzymał pojazd u jej drzwi, odrzucił zaproszenie Anny i odjechał, nie wypowiedziawszy ani jednego słowa na temat Wiktorii czy jej jubileuszu. Pomimo wszelkich sztuczek, jakich próbowała, by skierować rozmowę na interesujące ją tory, niczego się nie dowiedziała. Nalewając sobie fili ankę kawy, zaczęła się zastanawiać, czy aby nie utraciła swego wpływu na mę czyzn. Skończyła ju przecie dwadzieścia siedem lat, więc nie jest ju taka młoda. - Bzdura - powiedziała na głos i odstawiwszy fili ankę na kredens, przypatrywała się swemu odbiciu w zawieszonym nad nim lustrze. Odwróciła głowę w prawo i w lewo, studiując profil. Potrząsnęła lokami i dotknęła dłonią gładkiej linii policzka oraz ciągle pełnej wdzięku szyi. Z zadowoleniem stwierdziła, e nie ma ani jednej zmarszczki. - Mo e nie jestem ju w wieku Romea i Julii, ale adna światowa kobieta nie mo e tego o sobie powiedzieć. Nie, przysięgam, e to Andrew Brighton zachowuje się nienormalnie. Ka dy inny mę czyzna na jego miejscu wykorzystałby okazję i próbował uwieść Annę Hargraves. Potrząsnęła ze smutkiem głową, przypominając sobie licznych mę czyzn, z którymi miała do czynienia w trakcie swej kariery. Bardzo niewielu z nich zdołało poruszyć jej serce i poznać prawdziwą Annę Hargraves; zaś prawie nikomu nie udało się wzbudzić w niej zainteresowania swoją osobą. Mimo to, gdziekolwiek się udawała, wszędzie towarzyszyła jej reputacja femme fatale.

Ostatecznie ilu mę czyzn gotowych jest przyznać się dobrowolnie do pora ki po tym, gdy atrakcyjna kobieta kokietowała ich i zapraszała do swego domu? To zało enie doskonale słu yło zarówno Annie, jak i rządowi brytyjskiemu podczas jej misji za granicą. W większości przypadków potrafiła tak pokierować sytuacją, e jej adoratorzy wychodzili z całej sprawy z godnością i czuli się bardziej uhonorowani ni zawstydzeni, gdy w końcu ich wysiłki spełzły na niczym. Anna poczuła dreszcz na myśl, e tym razem, gdy jej pora ka mo e oznaczać śmierć królowej, prowadzenie gierek towarzyskich w celu zdobycia informacji kryje w sobie niezwykłe ryzyko. Jeśli Brighton nie da się zwieść jej wdziękom, będzie musiała poszukać innego sposobu dostania się do jego obozu. Przypomniawszy sobie o papierach przysłanych rano przez Conwaya, z fili anką w dłoni wróciła do stołu i otworzyła akta reformatorów z East Endu. Mo e tu znajdzie klucz, który będzie mogła wykorzystać. Zauwa yła, e Nigel wło ył do teczki dawny artykuł z „Guardiana" dotyczący nieudanego zamachu na ycie królowej. Na górze nad artykułem napisał: „Wyobra asz sobie, jaka byłaby reakcja naszej ukochanej królowej, gdyby dowiedziała się o obecnych kłopotach?" Nagłówek artykułu brzmiał następująco: „Warto było stać się obiektem ataku, by przekonać się o gorących uczuciach mych poddanych - stwierdza królowa Wiktoria". - Bo e, miej nas w swojej opiece - westchnęła Anna, czytając krótką relację o strzałach oddanych do powozu monarchini i spektakularnym ujęciu zamachowca, bynajmniej nie przez towarzyszącego królowej Johna Browna, lecz przez grupę uczniów uczęszczających do Eton. - Ciekawa jestem, czy powiedziałaby to samo, gdyby zamachowiec nie spudłował - mruknęła Anna, rozumiejąc obawy Nigela. - No có , jeśli królowa nie chce zmienić stylu ycia, by umo liwić skuteczniejszą ochronę swej osoby,

będziemy musieli wykazać się większą przebiegłością. No, panie Andrew Brighton, zobaczmy, co te rząd wie na pański temat. Zagłębiając się w lekturze dokumentów, Anna poczuła dreszczyk emocji, jakiego zawsze doświadczała u progu nowej misji. Składało się nań oczekiwanie, jakieś szczególne poczucie władzy i jednocześnie pewien niepokój, wynikający z nało onej na jej barki odpowiedzialności. Co będzie, jeśli tym razem jej się nie uda? Zaraz jednak wzruszyła ramionami na wspomnienie o Ludwiku; jego nikt nawet nie próbował ochraniać. Zapłacił za to niebezpieczne przeoczenie yciem. Conway, ona i wielu jeszcze innych nie będą przynajmniej szczędzić czasu i energii, by ochronić królową. Nawet jeśli oka e się to niewystarczające, pocieszyła się, to i tak zawsze lepiej coś robić, ni siedzieć z zało onymi rękami. Po upływie godziny wcale jednak nie była pewna, czy posunęła się naprzód. Przeczytała biografię Brightona, poznała miejsca, w których bywał, sprawy, które wspierał, spory, jakie toczył z rozlicznymi placówkami rządowej biurokracji, nawet nazwiska członków kościoła, których obraził. Mimo to nie potrafiła się w tym doszukać najmniejszego dowodu świadczącego o tym, e gorliwa opieka nad ubogimi wią e się w jego przypadku z anarchizmem zmierzającym do wyeliminowania królowej. Brighton miał rację. Choć Bertie zasiadał w składzie kilku królewskich komitetów zajmujących się badaniem potrzeb londyńskich ubogich, kto mógł zagwarantować, e gdy zostanie królem, rzeczywiście będzie się starał ul yć ich losowi? Podziwiając Brightona za zaanga owanie w sprawy społeczne, Anna zadumała się nad jego przeszłością. Jako jedyny syn utracjusza dzielącego czas między alkohol i kobiety, Andrew wcześnie odziedziczył tytuł i resztki rodzinnego majątku, gdy ojciec zginął w wypadku wraz z oną innego mę czyzny. Kobieta owa osierociła czwórkę małych dzieci, a ich ojciec - nie mogąc znieść hańby - popełnił samobójstwo. Otworzywszy swe serce i portfel Andrew Brighton wziął na siebie

obowiązek wspierania nieszczęśliwej rodziny, stawiając tym samym pierwsze kroki zmierzające do zreformowania społeczeństwa. Wydarzenia te rozegrały się blisko dwadzieścia lat temu. Obecnie Brightona rzadko widywano poza East En-dem, chyba e właśnie zajmował się agitacją na rzecz poprawy warunków pracy czy ycia ludzi upośledzonych przez los. Anna doszła do wniosku, e jedynym sposobem, by do niego dotrzeć, jest przyłączenie się do jego krucjaty. Jak nale y się ubrać na odczyt zatytułowany „Strawa dla ciała i ducha", odbywający się w jednym z kościołów East Endu? Doszedłszy do wniosku, e w ubo szych dzielnicach Londynu nikt nie zwraca uwagi na modę i jej wymagania, Anna wło yła wygodną sukienkę z miękkiej, brązowej tkaniny i krótki akiecik ozdobiony skromną lamówką. Zamiast noszonych zwykle pięciu halek, wło yła jedynie dwie i z zadowoleniem stwierdziła, e prezentuje się skromnie i statecznie. Prosty kapelusz w kolorze czekolady z taką samą lamówką dopełnił całości. Na widok swego odbicia w lustrze Anna uśmiechnęła się. Była to ju zupełnie inna osoba ni wytworna śpiewaczka, która odwiedziła Morelandów. Być mo e to jednak właśnie dzięki temu uda jej się zdobyć zaufanie Brightona. Jeśli zajdzie taka potrzeba, gotowa była pomagać we wszystkich przytułkach Londynu, byle tylko ochronić królową Wiktorię. Schodząc do powozu pomyślała, e slumsy Londynu nie mogą być gorsze od tych, jakie oglądała podczas wykonywania zadań w Aleksandrii i Kalkucie. - Do kościoła św. Jerzego na East Endzie - poleciła stangretowi. - Na pewno właśnie tam chce pani jechać? Tu w pobli u jest wiele porządniejszych kościołów. Chętnie panią zawiozę - zaoferował się nowo najęty stangret. - Bardzo dziękuję, ale wybieram się do Św. Jerzego i tam później po mnie przyjedziesz - powiedziała Anna stanowczo.

- Oczywiście, panno Hargraves. Jedziemy do św. Jerzego - zgodził się szybko. Ostrzegł ją. Jeśli chce ryzykować, on umywa od tego ręce. Choć było dopiero wczesne popołudnie, niewiele słońca przenikało przez brudne okna do ciemnego i ponurego wnętrza kościoła, który bardziej przypominał mauzoleum ni dom modlitwy. Gdy weszła do środka i zajęła miejsce w bocznej nawie, przez chwilę towarzyszyły jej zdziwione spojrzenia. - Czego tu paniusia szuka? Znudziło się paniusi siedzieć we własnym, szykownym mieszkanku? - odezwał się skrzeczący głos po prawej stronie. - Nie potrzebujemy tu takich. Anna odwróciła się, by spojrzeć na właścicielkę głosu i z trudem udało jej się zachować nie zmieniony wyraz twarzy. Biedna kobieta była chuda jak szkielet. Miała pomarszczoną skórę, zmęczone i postarzałe przedwcześnie oczy, a jej odzie , choć schludna, składała się z łachmanów, poprzecieranych i podartych. Nim Anna zdą yła cokolwiek odpowiedzieć, u jej boku pojawił się Andrew Brighton i łagodnie upomniał kobietę: - Ale Nell, przecie wiesz, e na naszych spotkaniach ka dy jest mile widziany. Jestem pewien, e panna Hargraves przybyła, eby nam pomóc, a nie drwić z naszych skromnych wysiłków. Chcę, eby się tu dobrze czuła. - Chodziło mi tylko o to, e nie powinna zabierać jedzenia tym, co go naprawdę potrzebują... - Nie zrobi tego - zapewnił ją Brighton. - A teraz mo e zapalisz świece i rozdasz talerze? Zaraz do ciebie dołączę. - Dobrze, sir - odparła skwapliwie, spiesząc wykonać jego polecenie. - Musi pani wybaczyć moim podopiecznym, panno Hargraves. Bardzo zazdrośnie strzegą tych skromnych darów, jakie mogę im zaoferować, choć to zaledwie kawałek chleba, trochę gorącej zupy i kilka słów pociechy podczas posiłku. - Nie wiedziałam. W pańskim ogłoszeniu była mowa o odczycie - zaczęła Anna. - Ja tylko...

- Trudno oferować darmowe jedzenie, nie ura ając ich dumy. Nie musi pani przepraszać, choć mo e lepiej będzie, jeśli siądzie pani bardziej z tyłu - zaproponował. – Muszę zająć się rozdzielaniem naszej skromnej strawy. Pora te na moje wystąpienie. Porozmawiamy później. - Oczywiście - zgodziła się. - Przepraszam za kłopot. - Nonsens. Pani obecność pozwala mi mieć nadzieję, e być mo e moje słowa znajdą jakiś oddźwięk na tych nie kończących się przyjęciach. Poza tym pani uroda stanowi miłą odmianę w tym ponurym otoczeniu. Proszę nie ałować, e pani tu przyszła. Odpowiedziała pani na wezwanie serca - rzekł i ruszył w stronę swej trzódki zgromadzonej w przedniej części kościoła. Nim Anna przeniosła się na nowe miejsce, on ju rozlewał gorącą zupę, zamieniając kilka słów z ka dym z czekających w kolejce po strawę. Dziwiła się łagodności tego wielkiego mę czyzny. Gdy pochylał się, by napełnić talerz dziecka, wydawał się olbrzymem pomagającym karzełkowi, ale dobroć widoczna w jego uśmiechu sprawiała, e robił wra enie łagodniejszego i czułego. Czy taki człowiek mógłby być mordercą? Nim jednak zdą yła zagłębić się w dalsze rozwa ania dotyczące prawdziwych motywów postępowania Brightona, ktoś usiadł obok niej. Ku swemu ogromnemu zdziwieniu stwierdziła, e jest to nie kto inny, a ów tajemniczy nieznajomy z ogrodu Morelandów, człowiek, który przyglądał się jej z takim zainteresowaniem, a potem zniknął w ciemnościach. Czego tu szuka? - Dzień dobry, panno Hargraves - zaczął, odkładając kapelusz na krzesło przed sobą. - Zdaję sobie sprawę z tego, e nie zostaliśmy sobie formalnie przedstawieni, ale jak mo na nie zaufać osobie spotkanej w kościele? Nazywam się Ian Kendrick, widzieliśmy się na przyjęciu u księ nej Moreland, więc nie jestem zupełnie obcy. - Zachował się pan w stosunku do mnie w sposób wyjątkowo niegrzeczny, panie Kendrick - odpowiedziała zimno, odsuwając się od niego z

irytacją. - Szczerze mówiąc wolałabym, by pozostał pan nie przedstawiony. Nie wiem, co pana tu sprowadza, ale jakoś trudno mi uwierzyć, e kierowało panem miłosierdzie. - Pani natomiast jest wyjątkowo zawzięta - odparł szybko, zirytowany jej lodowatym tonem. Właśnie w tym momencie Brighton odszedł od kotła z zupą i zaczął mówić. - Drodzy przyjaciele, raz jeszcze witam was i zapraszam do dzielenia ze mną strawy dla ciała i ducha. Ciało to jedynie przejściowe schronienie dla duszy, która tak samo potrzebuje pokarmu jak nasza cielesna powłoka - rozpocząć zwracając się do zebranych płynącymi prosto z serca słowami. Wystąpienie Brightona wywarło na Annie tak głębokie wra enie, e zapomniała o siedzącym obok człowieku i o własnym cynizmie, za którym zwykle skrywała uczucia, usiłując zachować dystans w stosunku do zadań, jakie wykonywała. Pomyślała, e tym razem będzie to trudniejsze, bo nie było jej obojętne, czym zakończy się ta misja. Gdy Brighton skończył mówić, sięgnęła do torebki i wyjęła portmonetkę. Bez wahania opró niła jej zawartość prosto do puszki na datki niesionej przez małe, obdarte dziecko. Gdy cofała wyciągniętą rękę, poczuła uścisk dłoni siedzącego obok mę czyzny. - Chyba nie jest pani a tak naiwna, by dać się nabrać? - odezwał się z wyrzutem. - Jeśli Brighton tak bardzo potrzebuje pieniędzy, niech je weźmie ze swego majątku albo od władz kościoła. Nie musi wyciągać pieniędzy z kieszeni kobiet z towarzystwa, pragnących uspokoić własne nieczyste sumienie. Poza tym Bóg jeden raczy wiedzieć, co ten człowiek robi z funduszami zebranymi tutaj i na przyjęciach przy Grosvenor Square. - Czy to głos doświadczenia? Osobiście to raczej w panu widziałabym osobnika zdolnego do wykorzystywania kobiet, które miały nieszczęście panu zaufać - odcięła się Anna ze złością. Jak śmie osądzać ją i jej charakter? Nieczyste sumienie! Coś podobnego! - Będzie pan uprzejmy zostawić mnie w