Dwór królewski, Anglia, 1567
- Wyjechać? Ależ wasza królewska mość nie to chy
ba miała na myśli!
Regan była tak przerażona słowami monarchini, że
pozwoliła sobie podać w wątpliwość ich jednoznaczną
wymowę. Dopiero szemrania dworzan pomogły jej się
opamiętać.
Chociaż na myśl o opuszczeniu Londynu i dworu
krajało jej się serce, Regan Davies wiedziała, że nie wol
no ujawniać tych uczuć. Ukryła więc zaciśnięte pięści
w fałdach sutej spódnicy i schyliła się z wdziękiem
w kornym ukłonie.
- Proszę mi wybaczyć nierozważne słowa, najmiło-
ściwsza pani. Zlękłam się, że mogłam niedokładnie
usłyszeć.
- Wstań, moja panno, jakkolwiek obawiam się, że
nie polepszy to twojego słuchu -powiedziała Elżbieta
cierpkim tonem. - Wyjeżdżasz do Irlandii już jutro. Ta
ka jest moja wola. Rzekłam.
Spojrzała na swego faworyta, Sir Roberta Dudleya,
by sprawdzić, jak przyjął jej decyzję o pozbyciu się
z dworu tej dziewczyny o złotych włosach. Jednakże
hrabia Leicester wykazywał tym razem ostentacyjny
brak zainteresowania.
- Jeśli obraziłam czymś waszą wysokość, proszę mi
to powiedzieć, abym mogła to naprawić - błagała Re-
gan, czepiając się kurczowo nadziei, że jej władczyni
o niczym nie wie...
Królowa jednak miała wszędzie szpiegów. Zresztą,
sama mogła powziąć podejrzenia. Za obojętnością na
twarzy Dudleya bez wątpienia krył się strach. Gawę
dził z muzykantami, jakby nic się nie stało. Los Regan
w jednej chwili całkowicie się odmienił, on zaś nie oka
zał ani odrobiny wzruszenia, choć to przez niego zna
lazła się w tym okropnym położeniu.
- Któż mówi o obrazie, moja droga? Dlaczego właś
nie taka myśl przyszła ci do głowy? - rzekła Elżbieta,
zastawiając pułapkę na dziewczynę, która spłonęła ru
mieńcem. - Młoda, urodziwa i starannie wychowana
panna, jaką z pewnością jesteś, wnosi na nasz dwór
piękno, czar i dowcip, bez których ja i moi dworzanie
nie możemy się obyć. Po prostu nie dopuszczam nawet
myśli, abyś za dobroć, jaką okazałam twojemu ojcu,
miała odpłacić mi niewdzięcznością. Twój ojciec wier
nie służył Koronie i w nagrodę, wiele lat temu, obieca
łam mu posiadłości ziemskie w Irlandii. Oto teraz ty je
otrzymujesz.
- Ale tylko widząc jej królewską wysokość codzien
nie i służąc jej tutaj, na dworze, mogę być w pełni
szczęśliwa - odparła Regan, odnajdując w końcu w so
bie dość odwagi, by spojrzeć w oczy królowej.
- Jeśli twoim szczerym pragnieniem jest przyczyniać
się do chwały Korony, zrobisz to najlepiej, podejmując się
obowiązków związanych z dobrami w Irlandii. Jeśli od
mówisz, znajdziesz dom i utrzymanie gdzie indziej.
W każdym jednak wypadku opuścisz jutro mój dwór.
- Nic nie wiem o Irlandii - wyznała dziewczyna,
przytłoczona bezwzględnością tego postanowienia.
- Jesteś jedyną dziedziczką swojego ojca, on zaś mie
czem i mądrą polityką przesuwał granice cywilizacji
w głąb tamtych ziem, czym radował serce królowej i po
większał potęgę Korony. Masz więc okazję odzyskać ma
jątek, jaki niesprawiedliwie odebrano twojej rodzinie
przeszło dwadzieścia lat temu, kiedy to Sir William jako
jeden z nielicznych, stanął jawnie po stronie mej matki,
Anny Boleyn. Ufam, że skorzystasz z tej sposobności, by
spełnić marzenia swojego ojca i pewnego dnia wrócić na
dwór jako pani i władczyni enklawy angielskiej cywiliza
cji na tej pogańskiej wyspie.
- Więc mogę powrócić? - zapytała Regan niemal
bez tchu.
- Oczywiście, że możesz - zapewniła ją władczyni.
- Gdy tylko w posiadłości Daviesów zostaną zaprowa
dzone porządki, zaś mądrze dobrani i rozlokowani
dzierżawcy przysięgną wierność Koronie, będziemy
radzi powitać cię na naszym dworze. - Królowa wie
działa, że, uwzględniając pychę, nieposłuszeństwo
i awanturnictwo irlandzkich poddanych, tego rodzaju
misja zajmie hrabiance dobrych kilka lat. - Pomyśla
łam też o tym, by sprowadzić tu bliskiego towarzysza
twojego ojca, Gerarda Langstona. Będzie towarzyszył
ci w podróży i bronił w potrzebie. Mój skarbnik wrę
czy mu sakiewkę, niewielką, muszę dodać, na pierwsze
wydatki związane z osiedleniem.
- Dziękuję, wasza wysokość - powiedziała Regan,
zniżając się w ukłonie, rada, że będzie mogła zniknąć
królowej z oczu.
Elżbieta skinęła na Dudleya, aby do niej dołączył.
- Życzę ci powodzenia, moje dziecko. Oby twoja
podróż okazała się owocna dla ciebie i dla Anglii - za
kończyła rozmowę z dziewczyną. - Sir Robercie, pro
szę usiąść przy mnie. Razem posłuchamy naszych mu
zykantów. Chcę się bawić!
Wróciwszy do swych komnat, Regan nie wiedziała,
na kogo bardziej ma się złościć - królową czy Dudleya?
- Jakie to niesprawiedliwe! - mówiła do siebie pod
niesionym tonem. - Ponieważ Elżbieta chce się bawić,
my musimy wyrzec się naszych planów i podporząd
kować jej rozkazom. A przecież Dudley miał się ze mną
spotkać! Co daje jej prawo przesuwać ludzi jak pionki
na szachownicy i zmieniać ich życie wedle kaprysu
i zachcianki?
- Może to, że jest królową, osobą najwyższą w pań
stwie, i wolno jej korzystać z suwerennych praw wład
czyni - dobiegł gdzieś z półcienia chrapliwy, męski
głos. - Spodziewam się, że to zrozumiesz.
- Mówisz zupełnie jak mój ojciec, Gerardzie - rzu
ciła grymaśnym tonem młoda kobieta, uwalniając
z siatki złociste włosy i pragnąc w tym momencie, by
ze wszystkich innych ograniczeń życia mogła uwolnić
się równie łatwo.
- I nie bez racji, gdyż będę się starał ci go zastąpić
- skarcił ją Gerard Langston, sięgając po flaszkę i na
pełniając kubek. - A teraz powiedz mi, co tak straszne
go przeskrobałaś, że dostałem rozkaz natychmiastowe
go stawienia się tutaj i odwiezienia cię do Irlandii?
Regan dotknęła palcem miniatury Dudleya, którą
zawsze nosiła na sercu.
- Nie uczyniłam niczego zdrożnego - odparła. -
Jest życzeniem królowej, abym z irlandzkich posiadło
ści ojca uczyniła krainę mlekiem i miodem płynącą,
a przede wszystkim wierną Koronie.
- I to ma tłumaczyć pośpiech, z jakim nasza skąpa
monarchini zaopatrzyła cię w sakiewkę, wszystko jed
no, jak chudą? Powiedz lepiej, czym ściągnęłaś na sie
bie jej gniew?
- Gdybym rozgniewała królową, czy finansowała
by moją podróż?
- Może. Znam ją bardzo mało i nie będę zgadywał.
Powtarzam: musiałaś coś przeskrobać.
Zaufany druh jej ojca był człowiekiem upartym.
- Nie poczuwam się do żadnej winy, naprawdę. Elż
bieta nie lubi mnie, bo jestem młoda i ładniejsza, niż
ona była kiedykolwiek. To wszystko - prychnęła
osiemnastoletnia dziewczyna, chowając się za para
wan, gdzie jęła rozdziewać się z szat.
Czy nie było dostatecznie okropne, że królowa skazy
wała ją na banicję, a Dudley ani mrugnął powieką? Czyż
miała jeszcze tolerować morały i kazania tego starca?
- I to ma tłumaczyć fakt, że musisz spakować ma-
natki w przeciągu jednej nocy? - ciągnął ów uparty
i podejrzliwy starzec. - Przypominam ci, moja panno,
że nie jesteś jeszcze na tyle dojrzałą niewiastą, bym nie
mógł położyć cię na kolanie i wrzepić kilka klapsów.
Do czego, jako żywo, ucieknę się, jeśli nie powiesz mi
prawdy.
- Straszyłeś mnie tym, gdy byłam dzieckiem.
- A jużci! Może pamiętasz tamten dzień, kiedy bez
pozwolenia pożyczyłaś sobie pełnokrwistego ogiera
Lady Morgan?
- To biedne, rozpieszczone stworzenie nigdy nie by-
ło dosiadane przez prawdziwego jeźdźca. Nikt nie
sprawdził jego możliwości. Wątpię, Gerardzie, abyś
kiedykolwiek zrozumiał, jaką rozkosz sprawiała nam,
biegunowi i mnie, ta szaleńcza galopada skroś pól, la
sów i łąk, coraz dalej, coraz wyżej, ach... Osoby takie
jak Lady Morgan nie powinny chełpić się posiadaniem
żywej istoty, której walorów w żaden sposób nie mogą
docenić, a pragnień zaspokoić.
Regan w ostatnim zdaniu wybiegła daleko poza roz
kosze konnej jazdy i teraz modliła się w duchu, aby
opiekun tego nie zauważył.
Ten jednak nagle wstał od stołu i zbliżył się do pa
rawanu. Ujrzała jego twarz, na której malowało się
zgorszenie.
- Wielkie nieba, a więc to tak? - wykrzyknął gniew
nie Gerard. - Chybaś rozum postradała! Wzięłaś do
łożnicy któregoś z tych dandysów Elżbiety, przyznaj
się, czy tak?
Zarumieniła się.
- Ach, nie tak było. On darzy mnie uczuciem, je
stem tego pewna. Odkąd jestem na dworze, zawsze był
dla mnie miły. Dołączał mnie do wycieczek i zapraszał
do tańca. Bawił rozmową. Częstował słodyczami...
- I sam kosztował słodyczy twojego ciała. Dobry
Panie w niebiesiech, czy nikt nie nauczył cię, dziecko,
jak bronić się przed tego rodzaju fanfaronami?
- Dudley nie jest fanfaronem i kocha mnie.
- Skoro tak, to ja jestem synem Henryka VIII i mi
łuję papieżycę! - zażartował Gerard z bolesnym uśmie
chem na twarzy. - Czy nikt nie uprzedził cię, jakimi to
sztuczkami mężczyźni dochodzą swego?
- A niby kto miał to zrobić? Ojciec, który nie prze-
puścił żadnej kobiecie w zasięgu swego wzroku, czy
też ty, który zawsze myliłeś mnie z wyrostkiem i ni
czym chłopaka zaprawiałeś w polowaniach i obcho
dzeniu się z bronią? - Czekała na jego odpowiedź, lecz
on, uznając swoją winę, milczał. W końcu otworzył ra
miona, jakby chciał ją zamknąć w przebaczającym
uścisku, Regan jednak umknęła mu. - Mój błąd nie po
legał na tym, że wybrałam sobie kochanka, lecz że męż
czyzna, o którym mowa, ma szczęście, czy nieszczę
ście, podobać się królowej.
Żyły na jej skroniach pulsowały, a zielone oczy pło
nęły niczym dwie żagwie. Furia kobiety, która przegra
ła w rozgrywce z rywalką, uczyniła ją jeszcze piękniej
szą. Gerard zrozumiał, że czeka go trudne zadanie. Ta
samowolna istota przekroczy każdą granicę, którą on,
człowiek tradycyjnych przekonań, będzie starał się
przed nią nakreślić.
A jednak wbrew temu przeczuciu postanowił nie
ustawać w wysiłkach, by chronić córkę przyjaciela
przed gniewem Elżbiety i jej własnymi namiętnościa
mi. Najpierw musiał przekonać ją, choćby i krętymi
sposobami, aby poddała się woli królowej.
- Zupełnie nie wiem, czym obraziłem Boga, że tak
mnie doświadcza. Mogłem żyć sobie spokojnie z moją
owdowiałą siostrą i jej gromadką dzieci. Zamiast tego
los mnie postawił u boku takich ludzi, jak ty i twój oj
ciec. Dlaczego?
Wrócił do stołu i pociągnął długi łyk z cynowego
kubka. Chwilę później stanęła przy nim Regan, ubrana
w koszulę z haftem na rękawach.
- Mój ojciec traktował cię jak przyjaciela i nie chcę
wysłuchiwać z twoich ust cierpkich słów o nim.
Oczy dziewczyny płonęły.
- Tak, był mi przyjacielem, ale czy był mądrym czło
wiekiem? Czy to nie on bronił Anny Boleyn przeciwko
Henrykowi? Tylko głupiec mógł tak postąpić. Ale twój
ojciec nigdy nie dbał o skutki swoich czynów. I w re
zultacie znaleźliście się na skraju nędzy, a ja razem
z wami.
- Ale Elżbieta przywróciła mu wszystkie posiadło
ści i tytuły, a mnie przyjęła do swego fraucymeru.
- Oczywiście, lecz kiedy córka Anny Boleyn nie
szczędzi dowodów wdzięczności, co robi córka Willia
ma Daviesa? Podkrada królowej jednego z jej fawory
tów! Najlepiej będzie, jeśli uwijesz sobie miłosne
gniazdko gdzieś w pobliżu pałacu i tam, potajemnie,
będziesz przyjmowała gacha nocami.
- Ależ on mnie kocha. Przysięgam!
- Więc z pewnością porzuci Elżbietę i poślubi cie
bie. Tak czy inaczej, ja jestem za stary, by narażać się na
zemstę królowej. Wyjeżdżam, ty zaś żyj sobie wedle
własnych przekonań. Powodzenia, moje dziecko.
Pociągnął ostatni łyk wina i skierował się ku
drzwiom.
- Nie odchodź! - krzyknęła Regan, chwytając Ge
rarda za ramię. Po jej policzkach toczyły się łzy. - Nie
chcę, aby Elżbieta triumfowała, wysyłając mnie stat
kiem na jakieś odludzie, ale też nie jestem na tyle na
iwna, aby łudzić się co do zamiarów Dudleya. Nie po
żegnał mnie nawet jednym krótkim spojrzeniem. Jedy
ną pociechą w tej sytuacji jest twoja tutaj obecność. Pro
szę, nie opuszczaj mnie. Pomóż mi uczynić z tej prze
klętej wyspy glejt mojego powrotu. Ażebym kiedyś
mogła plunąć tej karlicy w twarz!
- Wtedy oboje skończymy w Tower. - Zarechotał
i pogładził ją po plecach. - W porządku, Regan, zosta
nę. Ale musisz przysiąc, że będziesz mi posłuszna,
szczególnie w tej irlandzkiej dziczy. Spotkamy tam rze
czy, o jakich się nam nie śniło.
- Przysięgam - odparła dziewczyna z tajemniczym
uśmieszkiem na twarzy.
Przy pomocy Gerarda podbije ten nowy świat, Elż
bieta zaś pożałuje gorzko swojej decyzji!
Dał wiatr i niósł po bezdrożach tętent kopyt koń
skich. Nagle z ciemności wynurzył się jeździec na ko
niu. Stanowili jedno. Mężczyzna zlewał się wprost
z ogromną bestią, a kiedy osadził ją w miejscu i prze
dnie nogi rumaka zatańczyły w powietrzu, pan i jego
koń wydawali się przez moment dzikimi synami irlan
dzkich pustkowi. Mężczyzna zeskoczył z siodła i rzu
cił cugle chłopcu.
Na nocnym bezchmurnym niebie srebrzył się rogal
księżyca i rzucał chłodne światło na zroszoną ziemię.
Wśród krzewów i traw pełzała sina mgła. Kędzierza
we, hebanowe włosy mężczyzny, ciemniejsze od naj
czarniejszej nocy, zdawały się potwierdzać szeptane
opowieści, że do jego rodziny musiał niegdyś zawitać
Cygan. Ale intensywnie niebieskie oczy o głębokim
wejrzeniu i przystojna, arystokratyczna twarz zaprze
czały tej legendzie.
Connor CCarroll i jego klan byli też bohaterami in
nego baśniowego podania. Głosiło ono, że w dawnych
czasach pra-prababce Connora wróżki podmieniły sy
na na dziecko sylfów. Widomym znakiem i dziedzic
twem tego szczwanego podstępu miały być właśnie
czarne włosy, niesamowicie błyszczące oczy i hultajski
czar męskich potomków rodu.
W tej chwili jednak, gdy Connor CCarroll spoglądał
na swój obóz, w jego niebieskich oczach nie było zwy
kłej wesołości, tylko ponury gniew. Widział blask ma
łego ogniska nad strumykiem wśród wzgórz porośnię
tych lasami i widział swoich ludzi, leżących pokotem
z workami owsa pod głową.
Nie było sensu pozostawać na dłużej w tej opusto
szałej okolicy, jakkolwiek to miejsce służyło mu za
dom, odkąd Anglicy, dwa miesiące temu, zabrali mu
jego własny. Idąc w stronę ogniska, któryś raz z rzędu
przeklął swój brak przezorności. Otrzymawszy fałszy
we wieści, że jego północne dzierżawy są oblegane,
wyruszył na czele większości lekkozbrojnych kernów,
pozostawiając na dworze jedynie nieliczną załogę.
I wówczas zjawili się zdradzieccy, podstępni Anglicy.
Connor O'Caroll ufał w trwałość pokoju, jaki zawarł
z Elżbietą. Oczarował ją - lub tak tylko mu się wyda
wało. Czyż mógł przewidzieć, że podstępem zagarnie
jego ziemie i odda obcemu intruzowi? Nie uczynił ni
czego, co by mogło ją sprowokować. Przynajmniej ni
czego, o czym ona mogłaby wiedzieć. A jednak znalazł
się w tym miejscu i spędzał noce pod gołym niebem na
mokrej ziemi, podczas gdy jakiś tłusty angielski pies
wygrzewał się w jego łóżku w Geata Neamhai, co po
angielsku znaczyło Wrota Niebios.
Patrząc na swoją uśpioną drużynę, Connor wiedział,
że jego chrapiącym w tej chwili kernom łatwiej jest
przystać na swój obecny los niż jemu. Byli ludźmi woj
ny, zaprawionymi w trudach i oswojonymi nawet
z głodem. Ich obnażone sztylety i miecze leżały obok
w pogotowiu. Być może kilku z nich uniosło głowy,
kiedy naczelnik wpadł do obozu. Jednak przywykli już
do tych jego nocnych wycieczek i niespodziewanych
powrotów. Niektórych sen zmorzył ponownie, inni zaś
wpatrywali się w gwiazdy lub swego dowódcę.
Connor rzucił na ziemię zające, które złapał w sid
ła. Łup był niewielki. A gdyby tak zaryzykował i za
garnął swoje własne stada? Bo przecież, na świętego
Patryka, bydło było jego! W oczach Irlandczyka zabłys
ła determinacja. Nieważne, co powie królowa lub
w czyje ręce dostała się jego posiadłość. Geata Neam-
hai należały do klanu 0'Carrollów, on zaś, jako obecny
przywódca, miał obowiązek odebrać swoją własność
lub zginąć.
Siadł i wziął się do oprawiania zajęcy. W pewnym
momencie chybotliwy płomień ogniska oświetlił jego
zasępione oblicze. W niesamowitym pomarańczowym
blasku twarz Connora przybrała demoniczny wyraz.
Anglicy zresztą okrzyknęli go diabłem, a swoim lu
dziom wydawał się kimś pośrednim między demonem
a człowiekiem. Widzieli w nim także bohatera, za któ
rego głowę wyznaczona została cena. Wiedzieli też, że
jego serce szarpią wściekłość i ból.
Jeden z nich podniósł się z ziemi i podszedł do
O'Carrolla. Hugh Cassidy należał do olbrzymich męż
czyzn. Chociaż 0'Carrol zaliczał się także do osobni
ków słusznego wzrostu, sięgał mu zaledwie do brody.
Ponadto szeroki w barach, lecz wąski w biodrach i dłu
gonogi Connor wyglądał niczym dworski paź przy
zwalistym, jakby siekierą ciosanym wojaku.
Ten zaś uklęknął przy swoim panu, roześmiał się
z wdziękiem bawołu i łokciem odsunął od pospolitych
zajęć przy zwierzynie. Connor obrzucił go spojrzeniem
pełnym irytacji, ale Hugh skwitował je ponownym re
chotem i zatopił ostrze noża w ciele zająca. Mało go ob-
chodziło, że mężczyzna obok niego posiadał tytuł hra
biowski. Dla niego wciąż był tym samym chłopakiem,
który włóczył się za nim krok w krok, kiedy dwadzie
ścia lat temu szesnastoletni podówczas i chudy jak ty
ka Hugh zaczynał służbę jako gallowglass u ojca Con-
nora. Podczas gdy inni traktowali przyszłego dziedzica
z respektem, Cassidy wszedł z nim w bliską komity
wę. Ciągał chłopaka za długie kędziory lub dokazywał
z nim na bagnach, okalających posiadłość. Młody Con
nor uwielbiał wielkoluda, zaś więzy przyjaźni, jakie się
wówczas między nimi zadzierzgnęły, ostały się do obe
cnych czasów, pomimo długiego pobytu Connora
w Anglii i pomimo jego wyniesienia do godności przy
wódcy.
Uporawszy się z jednym zającem i sięgając po nastę
pnego, Hugh spojrzał na swojego pana i szeroko się
uśmiechnął.
- Widzę, mój panie - odezwał się familiarnym to
nem - że przywiozłeś mi moje śniadanie, ale co inni
włożą do gęby? Radziłbym, żebyś tropienie zwierzyny
zostawił lepszym od ciebie, a sam zajął się czymś po
żytecznym.
- Nie wyjeżdżałem po to, aby szukać żywności.
Myśl o tym, że trzeba coś upolować, przyszła mi do
głowy później. Wiem zresztą, że nawet całe stado owiec
nie nasyciłoby waszych brzuchów, a szczególnie two
jego kałduna - odpowiedział Connor, uśmiechając się
lekko. - Poza tym, gdybym miał lepszego nauczyciela,
kiedy byłem wyrostkiem, dzisiaj zbierałbym od ciebie
same pochwały.
Hugon poczuł się urażony.
- Nie było wówczas lepszego myśliwego niż ten,
który cię uczył. To lata spędzone w Anglii, gdzie polo
wałeś na tamtejszą modłę, z jastrzębiem, zmarnowały
twój talent.
- Być może masz rację - zgodził się Connor. - Lecz
wszystko wskazuje, że teraz ja jestem zwierzyną, którą
osaczają Anglicy, zaś, wicekról Henry Sidney, wykazuje
w tym szczególną gorliwość.
- W oddziałach Sidneya nie ma dobrych tropicieli
- mruknął Hugh, kończąc sprawianie zajęcy. - Ukry
wamy się tutaj już od dwóch miesięcy, a oni wciąż nie
mogą nas znaleźć. Nie, oni są raczej jak łasice, co klu
cząc i wijąc się dobierają się do jaj w gnieździe, kiedy
jastrząb odleciał. Geata Neamhai mogą być prawie nie
do zdobycia, ale wierz mi, Con, znajdziemy sposób,
aby ich stamtąd wykurzyć.
- Nie jest to jedyny problem, przed jakim stajemy.
Nie wystarczy odzyskać utraconą własność, muszę je
szcze sprawić, aby Elżbieta powitała z zadowoleniem
powrót jastrzębia do swego gniazda.
- Głupstwa pleciesz! To ja mogę widzieć w tobie ja
strzębia, lecz zapewniam cię, że ona myśli o tobie bar
dziej jako o pawiu, za co zresztą nie mogę jej tak bardzo
winić - rzekł Hugh, krztusząc się ze śmiechu. - Do
śmierci nie zapomnę widoku twojej osoby, kiedy zje
chałeś do domu po pobycie na angielskim dworze.
Zobaczyłem wówczas paniczyka w jedwabnych poń
czochach i haftowanych atłasach. Stał przede mną wo
jownik przebrany za dworaka. Ja nigdy nie włożyłbym
na siebie czegoś takiego.
- Bo wiesz, że nie znajdziesz krawca, który podjąłby
się uszyć kubrak dla takiego wielkoluda - odparował
Connor z wesołością w oczach. - Szyłby go przez cały
rok i w rezultacie zbankrutował. Lecz chcę, żebyś wie
dział, że to, co wówczas miałem na sobie, było bardzo
modne w Londynie. Temu demonowi w spódnicy, któ
ry zasiada teraz na tronie Anglii, podobał się zresztą
mój ubiór i, muszę przyznać, moja osoba.
- A tak naprawdę spodobały jej się tylko twoje zie
mie, chłopcze. Twój urok barbarzyńcy, bo za takich oni
nas tam mają, nie uchronił przecież Geata Neamhai
przed chciwymi łapskami królowej.
- Szalała za mną. Jestem tego pewien.
- Miło słyszeć, że nie żywi dla ciebie nienawiści, bo
inaczej kiepsko byłoby z nami - mruknął Hugh, wbija
jąc zające na długi rożen i zawieszając je nad ogni
skiem. - Mimo to daje pięćdziesiąt parszywych suwe-
renów za pojmanie Connora O'Carrolla, sumę, która
z pewnością może skusić jakiegoś nędznika. Czy tak
postępuje zakochana kobieta? Czy nie nauczyłem cię
niczego o babskiej naturze? Zresztą, tu wystarczy sam
zdrowy rozsądek.
- Wiem, czego mam pilnować, Hugh - powiedział
Connor, lecz tym razem w jego głosie pobrzmiewał
gniew, zaś oczy rzucały niebezpieczne błyski. - Jeśli
uzyskam audiencję u królowej, sprawię, że wszystko
wróci do poprzedniego stanu rzeczy.
- Skąd masz tę pewność? - zapytał Cassidy, oblizu
jąc wargi na myśl o pieczystym na śniadanie.
- Powiedziałem ci, czuje do mnie słabość.
Olbrzym zrobił kwaśną minę.
- W takim razie musiałeś zyskać sobie na dworze
potężnego wroga.
- Tak, i nawet wiem, kim jest ten człowiek - rzekł
Connor, zaciskając usta. - To Robert Dudley, faworyt
królowej. Gotów jest zniszczyć każdego, byle tylko za
chować swoją wysoką pozycję.
- Ale przecież bawiłeś na dworze dobrych dziesięć
lat temu. Czy już jako młodzieniec włączałeś się do ry
walizacji pomiędzy mężczyznami?
- Nie zabiegałem o łaski Elżbiety. To ona pierwsza
zwróciła na mnie uwagę. Być może, chce mnie z po
wrotem sprowadzić do Londynu.
- Powiedziałem wówczas twojemu ojcu, że nic do
brego nie wyniknie z twojego tam pobytu - przypo
mniał Hugh z rozgoryczeniem.
- Chyba miałeś rację, ale pamiętaj, że był to wtedy
dwór Marii Katoliczki i jej męża Hiszpana.
- A potem nastała ta ruda wiedźma, i to ona właś
nie obdarła cię z majątku.
- By zwrócić mi wszystko, gdy tylko się opamięta.
- A jeśli jej pazerność stanie tu na przeszkodzie?
- Wtedy sięgnę po swoje ziemie zbrojną ręką - wy
szeptał Connor uroczyście, a każde słowo zabrzmiało
niczym przysięga.
- Mówisz jak prawdziwy O'Carroll - powiedział
Hugh, klepiąc naczelnika przyjacielsko po plecach.
- To ten duch walki sprawiał, że moja rodzina przez
pokolenia służyła bez wstydu twojemu klanowi.
- A czasem nie dlatego, że w naszym hrabstwie
przemieszkują najpiękniejsze panny? - zapytał Connor
z rozbawieniem w głosie.
- Powiedzmy, że był to drugi powód - zgodził się
Cassidy. - Teraz chodź, napijemy się whisky. Taka roz
mowa zasługuje na to, żeby ją oblać. Ostatnio nie mie
liśmy wiele okazji do śmiechu.
- Whisky? Komu, diable, ją zwędziłeś?
- Gdzieżbym śmiał grzeszyć kradzieżą! To prezent
od wdzięcznej damy, która czuła się trochę samotna,
kiedy jej małżonek pojechał przyłączyć się do O'Neilla.
- Chcesz powiedzieć, że lady obdarowała cię dzba
nem za dotrzymywanie jej towarzystwa? - Connor
uniósł sceptycznie czarną brew, złamaną niczym
skrzydło kruka. - Chyba nie sądzisz, że uwierzę?
- Nie, nie sądzę - odparł Hugh z szczwanym
uśmieszkiem. - Wiesz przecież, że jestem wart co naj
mniej dwóch takich dzbanów, i na tyleż ta dama mnie
oceniła. Jeden sam opróżniłem, a drugim pragnę się
z tobą podzielić. Co ty na to?
- Przyjmuję zaproszenie.
Nadchodził świt, kiedy dwóch mężczyzn usiadło na
zwalonej kłodzie i oddało się ceremonii sączenia trun
ku, czemu towarzyszyło smakowite mlaskanie.
Godzinkę później Connor poczuł się trochę oszoło
miony, nie tyle może przednim napitkiem, co zmęcze
niem nieprzespaną nocą i śmiechem do rozpuku, do ja
kiego pobudzał go wielkolud. Nagle w poszarzałej cie
mności rozległ się gwizd i mężczyźni przestali recho
tać. Dwa sygnały oznaczały, że zbliża się przyjaciel, po
mimo to Hugh i Connor poderwali się na nogi i sięg
nęli po broń. W ich sytuacji nadmiar ostrożności był za
ledwie niezbędną koniecznością.
Kiedy jednak gałęzie na skraju polanki rozchyliły
się, ujrzeli wprawdzie uzbrojoną istotę, ale tylko
w swój ostry jak brzytew język. Była to Sheila De-
mpsey, mistrzyni we władaniu tą bronią, postrach
wszystkich dzierżawców z okolicy. Niektórzy, a w ich
liczbie również Connor, wiedzieli, że kłótliwy i szorstki
sposób bycia tej leciwej już niewiasty jest czymś w ro-
dzaju ochronnego pancerza, pod którym bije złote
serce.
Szła przez polanę jak burza lub jakby północny wiatr
dął prosto w jej plecy. Stanęła przed hrabią Kilcaid,
zsunęła z głowy szal, przykrywający rude włosy,
i oparła jedną rękę na kościstym biodrze. Spojrzała na
Connora i Hugha jak na chłopców stajennych, przy
wleczonych przed oblicze chlebodawczyni, ażeby ta
odpowiednio ich zbeształa.
- To ja wymykam się nocą z Geata Neamhai, pędzę
co tchu przez odludzia pełne niedźwiedzi i wilków, nie
mówiąc o sylfach i gnomach, szukam mego pana i co
zastaję? Dwóch zalanych chłopów. Że też moje oczy
muszą to oglądać!
- Chwileczkę, Sheila, nie bądź taka narwana - mity
gował Connor kobietę pobłażliwym tonem. - Kilka ły
ków whisky nie pozbawiło nas przytomności. Powiedz
lepiej, co cię tu przyniosło o tak wczesnej porze?
- Przyszłam z wieściami, panie, ale obawiam się, że
utoną one w twej nietrzeźwej głowie, niczym w błotni
stej sadzawce - odparła, kierując potępiający wzrok na
dzban, który Hugh tulił w swych potężnych ramio
nach.
- A więc mów, Sheilo. Moja głowa jest czysta jak
woda w tym górskim strumieniu. I na pewno tak mą
dra kobieta jak ty nie ma za złe mężczyźnie, że, czeka
jąc na słońce na niebie, próbował trochę się rozgrzać.
Słyszałem, że twój Michael też nie stronił od flaszki.
- To była jedyna skaza na charakterze mego zmar
łego małżonka, świeć Panie nad jego duszą.
- Nie, Sheilo Dempsey, jego jedyną skazą czy niego-
dziwością było uczynić z takiej pięknej kobiety wdowę
- drażnił się z niewiastą 0'Carrol, dostrzegając z zado
woleniem, że jej policzki pokrywają się rumieńcem.
- A niech was! Teraz wiem, że jesteście pijani.
W pięćdziesiątej drugiej zimie życia człowiek zdaje so
bie sprawę, że jest tylko zwiędłą rośliną. Ale nie będę
traciła czasu na czczą paplaninę. Muszę wrócić, zanim
ci angielscy intruzi zwleką się z sienników. Nie chcę
wzbudzać ich podejrzeń.
- Jesteś nieocenioną i wierną przyjaciółką - rzekł
Connor, biorąc Sheilę za rękę. - Niech będzie błogosła
wiony dzień, kiedy mój ojciec zrobił z ciebie kasztelan
kę w Geata Neamhai. Cóż bym bez ciebie począł?
- Wiesz dobrze, że w rym, co robię, nie ma żadnej
nadzwyczajnej odwagi czy wierności - odparła Sheila,
wyrywając rękę i próbując zbagatelizować swoje bez
graniczne oddanie młodemu naczelnikowi. - Jeżeli na
dal służę, pomimo tej angielskiej sfory w domu, to dla
tego, że jeszcze się nie ożeniłeś.
- Zamierzam wstąpić w ślady twojego Patryka i zo
stać księdzem - odparł mężczyzna.
Z nabożnym tonem jego głosu kłóciła się jednak iście
diabelska wesołość w jego oczach.
- Wolałabym raczej, żebyś wziął sobie na wzór mo
jego Dennisa, który, zanim udał się do O'Neilla, spło
dził Aileen dziesięcioro udanych bachorków.
- I drugą dziesiątkę na boku - dorzucił Hugh, wy
buchając tubalnym śmiechem.
Zamilkł jednak, ugodzony strzałą gniewnego spoj
rzenia kobiety.
- Więc tego po mnie oczekujesz, moja kasztelanko?
- zapytał Connor z uroczysto-żartobliwą miną. -
Chcesz, żebym jak twój syn oddał się w niewolę swo-
jemu ciału? Czyż mam uważać, że Dennis poszedł
w tym za przykładem matki?
- Tak, i jest to właśnie to, na co czekałem! - wy
krzyknął Hugh, przysuwając się do srogiej niewiasty.
- Pójdź, słodka wróżko, w moje ramiona i rozgrzej za
stygłą krew!
- Niech was piekło pochłonie, frywolniki! - rzuciła
Sheila, z łatwością odpychając od siebie olbrzyma, jak
by był słomianą kukłą. - Jeśli nie przestaniecie dworo
wać sobie ze mnie, pójdę i nic nie usłyszycie o spodzie
wanym przyjeździe nowego właściciela Geata Neam-
hai.
W jednej chwili oblicze Connora upodobniło się do
złowieszczej, gradowej chmury.
- Dlaczego nie powiedziałaś o tym zaraz, w pierw
szych słowach? - zasyczał, pochylając się nad kobietą.
- Próbowałam - odparła, spoglądając w twarz męż
czyzny, którego kołysała do snu ponad ćwierć wieku
temu. - Ale wolałeś, mój panie, naigrywać się ze starej
wdowy, niźli jej wysłuchać.
- W porządku, niewiasto, lepiej mów, z czym przy
szłaś, zanim odeślę cię do twojej synowej i jej gromadki
brzdąców.
- Sidney przysłał do kapitana oddziału wiadomość,
że Davies wylądował w Irlandii i należy się go spo
dziewać na miejscu w przeciągu dwóch, trzech dni.
- A więc William Davies powrócił jak zły duch...
Szkoda, że nie dotrze do Geata Neamhai żywy - wy
cedził Connor zimnym, ściszonym głosem i z nienawi
ścią w oczach.
Przez chwilę ważył coś w myślach, po czym ponow
nie zwrócił się do kobiety:
- Sheilo, czy mogłabyś wykraść mój angielski ubiór
i dostarczyć go tutaj przez jednego z pasterzy?
- Nie będzie to trudne. Lecz cóż zamierzasz, mój
panie? Ustroić się na powitanie Daviesa?
- Mam swoje plany. Hugh, zbierz ludzi. Będziemy
mieli sporo roboty.
- Rozkaz, naczelniku - odparł olbrzym z gotowo
ścią godną wzorowego żołnierza. - Czy chcesz go do
paść w lesie?
- Tak będzie najlepiej. Gąszcz ukryje nasze szczupłe
siły. A większość kernów chcę pchnąć w stronę posiad
łości. Zaatakują ją gdy tylko angielski oddział wyruszy
na pomoc Daviesowi.
- Odbijcie Geata Neamhai jak najszybciej - wtrąciła
kobieta żałosnym tonem - bo ci Anglicy opychają się
twoimi zapasami, panie, jakby dotąd nie widzieli je
dzenia na oczy. Jeśli będziesz zwlekał, zastaniesz puste
spiżarnie.
- Nie martw się, droga Sheilo. Prawowity pan
wkrótce powróci na zamek. Znów będziesz miała kogo
besztać, i wszystko będzie w porządku.
- Nie wszystko. Wciąż pozostanie sprawa odpo
wiedniej żony dla pana Geata Neamhai - odparła ko
bieta impertynenckim tonem. - I może się okazać, że
wypędzenie Anglików było dużo łatwiejszym wyczy
nem.
- A niech cię, Sheila! - Connor skwitował śmiechem
zuchwałość kobiety. - Sprawę żon i kochanek odłóżmy
na później, w tej chwili nie mam do tego głowy. Teraz
muszę załatwić męskie sprawy!
3Powóz trząsł się na wyboistej i porżniętej koleinami
drodze, która zdawała się nie mieć końca. Regan jecha
ła do swojego nowego domu. Jazda ta nabierała wszel
kich cech jakiejś wymyślnej tortury. Znużone ciało
dziewczyny podskakiwało na każdym kamieniu i nie
równości. Młoda dama czuła się dokumentnie poobija
na, a przez to poirytowana i zła. Wszystkiemu winien
był Gerard, który wymyślił ten środek transportu
i upierał się przy nim. Ich podróż trwała już dwa tygo
dnie, przy czym kołysanie statku na wzburzonym mo
rzu wydawało się teraz cudownym doznaniem przy
tym wściekłym podrygiwaniu, które oddzielało ciało
od kości. Mglisty ponur/ dzień również nie działał
ożywczo na ducha. W końcu Regan nie wytrzymała
i dała upust swej irytacji.
- Gerardzie, wciąż nie mogę zrozumieć, skąd u cie
bie pomysł z tym pudłem tortur. To, że królowa chwali
sobie nowy sposób podróżowania, wcale nie oznacza,
że i ja muszę. Sto razy wolę jazdę konno.
- Konno podróżowałaś w Anglii, moja panno,
gdzie byliśmy pod jurysdykcją i opieką królowej. Teraz
przemierzamy kraj barbarzyński i nie chciałbym nara
żać cię na niebezpieczeństwa, które mogą czyhać na
nas we mgle i w ciemnych lasach.
Gerard Langston powiedział to głosem silnym i sta-
nowczym. Królowa poleciła mu dowieźć hrabiankę do
jej nowego domu, on zaś nie należał do ludzi, którzy
nie wypełniają nałożonych na nich obowiązków. Poza
tym winien był lojalność córce przyjaciela.
Od samego początku miał zresztą z Regan tylko kło
poty. Z jednej strony przyrzekała mu nie oddalać się od
eskortującego ich oddziału konnych, z drugiej jednak
wystarczył widok pięknych kwiatów na łące, rzadkie
go ziela w lesie lub bawiącego się przy drodze berbecia,
by łamała solenne, wydawałoby się, przyrzeczenie.
W Anglii takie zachowanie, choć czasami bardzo de
nerwujące, nie było niebezpieczne, tutaj mogłoby się
okazać fatalne w skutkach. Dlatego wolał na wszelki
wypadek zamknąć dziewczynę w solidnej klatce po
wozu.
- Zgodziłem się przesiąść z konia, ponieważ liczy
łem na miłą rozmowę, nie zaś na wysłuchiwanie two
ich skarg - ciągnął Gerard tonem bakałarza z przykla
sztornej szkółki. - Dama powinna przyjmować niewy
gody w milczeniu, chociaż, jak myślę, prawdziwa da
ma nie byłaby przeganiana z dworu, bo zachciało się
jej zakochać w faworycie królowej.
- A ja myślę, że prawdziwy dżentelmen nie gra do
znudzenia na jednej i tej samej strunie. Wina Dudleya
i moja rozkłada się po równo. Ostatecznie to on był
łowcą, a ja zwierzyną - odparło urodziwe dziewczę.
- Poza tym po śmierci ojca tylko ja mogłam być tu
przysłana. Na dworze mówiono, że Sir Henry Sidney
ma w Irlandii trudności z osadzaniem kolonistów. Czy
sądzisz, że sytuaq'a jest naprawdę tak zła, jak przedsta
wiano ją w Londynie?
- Rzeczywistość zawsze okazuje się lepsza od nie-
których państwowych sprawozdań o niej i zarazem
gorsza od nich.
- Ale miasta są tu niewiele większe od angielskich
przysiółków, a ludzie chodzą w łachmanach. Nato
miast gospody...
Przypomniała sobie zajazd, w którym ostatnio no
cowali. Nędzna oberża, w której podróżnemu wskazy
wano słomiany barłóg w jednej ogólnej izbie, gdzie
mężczyźni pili i grali w kości. O kąpieli czy gorącym
posiłku oczywiście nie było mowy. A kiedy ona i słu
żąca położyły się, aby choć trochę odpocząć, zaś Gerard
stanął na straży, wybuchła między graczami wściekła
kłótnia, która skończyła się walką na noże. Jeden
z mężczyzn został śmiertelnie ugodzony i zmarł na jej
oczach. Beatrice, służąca, wpadła w histerię i błagała,
aby odesłać ją z powrotem do Anglii. Langston ugiął
się i w rezultacie Regan została bez służącej. Miała jed
nak nadzieję, że we Wrotach Niebios znajdzie jakąś od
powiednią kobietę.
- Nie trap się już tym zabójstwem, panienko - po
wiedział Gerard, odgadując jej myśli i uspokajająco
klepiąc ją po dłoni. - Takie rzeczy zdarzają się wszę
dzie.
- Co to za ludzie, którzy żyją jak zwierzęta, grubo
skórni i dzicy?
- Być może ludzie, którzy nie mają wyboru, tylko
chcą żyć i umierać najlepiej, jak potrafią. Nie każdy ma
wykształcenie i środki, aby poprawić swój los.
Gerard w swym długim życiu otarł się o wiele nie
szczęść. Widział umierające z głodu dzieci i matki, któ
rym żołdacy rozpruwali brzuchy. Ale wolał nie mówić
tego wszystkiego Regan Davies.
ERIN YORKE WROTA NIEBIOS
Dwór królewski, Anglia, 1567 - Wyjechać? Ależ wasza królewska mość nie to chy ba miała na myśli! Regan była tak przerażona słowami monarchini, że pozwoliła sobie podać w wątpliwość ich jednoznaczną wymowę. Dopiero szemrania dworzan pomogły jej się opamiętać. Chociaż na myśl o opuszczeniu Londynu i dworu krajało jej się serce, Regan Davies wiedziała, że nie wol no ujawniać tych uczuć. Ukryła więc zaciśnięte pięści w fałdach sutej spódnicy i schyliła się z wdziękiem w kornym ukłonie. - Proszę mi wybaczyć nierozważne słowa, najmiło- ściwsza pani. Zlękłam się, że mogłam niedokładnie usłyszeć. - Wstań, moja panno, jakkolwiek obawiam się, że nie polepszy to twojego słuchu -powiedziała Elżbieta cierpkim tonem. - Wyjeżdżasz do Irlandii już jutro. Ta ka jest moja wola. Rzekłam. Spojrzała na swego faworyta, Sir Roberta Dudleya, by sprawdzić, jak przyjął jej decyzję o pozbyciu się z dworu tej dziewczyny o złotych włosach. Jednakże hrabia Leicester wykazywał tym razem ostentacyjny brak zainteresowania.
- Jeśli obraziłam czymś waszą wysokość, proszę mi to powiedzieć, abym mogła to naprawić - błagała Re- gan, czepiając się kurczowo nadziei, że jej władczyni o niczym nie wie... Królowa jednak miała wszędzie szpiegów. Zresztą, sama mogła powziąć podejrzenia. Za obojętnością na twarzy Dudleya bez wątpienia krył się strach. Gawę dził z muzykantami, jakby nic się nie stało. Los Regan w jednej chwili całkowicie się odmienił, on zaś nie oka zał ani odrobiny wzruszenia, choć to przez niego zna lazła się w tym okropnym położeniu. - Któż mówi o obrazie, moja droga? Dlaczego właś nie taka myśl przyszła ci do głowy? - rzekła Elżbieta, zastawiając pułapkę na dziewczynę, która spłonęła ru mieńcem. - Młoda, urodziwa i starannie wychowana panna, jaką z pewnością jesteś, wnosi na nasz dwór piękno, czar i dowcip, bez których ja i moi dworzanie nie możemy się obyć. Po prostu nie dopuszczam nawet myśli, abyś za dobroć, jaką okazałam twojemu ojcu, miała odpłacić mi niewdzięcznością. Twój ojciec wier nie służył Koronie i w nagrodę, wiele lat temu, obieca łam mu posiadłości ziemskie w Irlandii. Oto teraz ty je otrzymujesz. - Ale tylko widząc jej królewską wysokość codzien nie i służąc jej tutaj, na dworze, mogę być w pełni szczęśliwa - odparła Regan, odnajdując w końcu w so bie dość odwagi, by spojrzeć w oczy królowej. - Jeśli twoim szczerym pragnieniem jest przyczyniać się do chwały Korony, zrobisz to najlepiej, podejmując się obowiązków związanych z dobrami w Irlandii. Jeśli od mówisz, znajdziesz dom i utrzymanie gdzie indziej. W każdym jednak wypadku opuścisz jutro mój dwór.
- Nic nie wiem o Irlandii - wyznała dziewczyna, przytłoczona bezwzględnością tego postanowienia. - Jesteś jedyną dziedziczką swojego ojca, on zaś mie czem i mądrą polityką przesuwał granice cywilizacji w głąb tamtych ziem, czym radował serce królowej i po większał potęgę Korony. Masz więc okazję odzyskać ma jątek, jaki niesprawiedliwie odebrano twojej rodzinie przeszło dwadzieścia lat temu, kiedy to Sir William jako jeden z nielicznych, stanął jawnie po stronie mej matki, Anny Boleyn. Ufam, że skorzystasz z tej sposobności, by spełnić marzenia swojego ojca i pewnego dnia wrócić na dwór jako pani i władczyni enklawy angielskiej cywiliza cji na tej pogańskiej wyspie. - Więc mogę powrócić? - zapytała Regan niemal bez tchu. - Oczywiście, że możesz - zapewniła ją władczyni. - Gdy tylko w posiadłości Daviesów zostaną zaprowa dzone porządki, zaś mądrze dobrani i rozlokowani dzierżawcy przysięgną wierność Koronie, będziemy radzi powitać cię na naszym dworze. - Królowa wie działa, że, uwzględniając pychę, nieposłuszeństwo i awanturnictwo irlandzkich poddanych, tego rodzaju misja zajmie hrabiance dobrych kilka lat. - Pomyśla łam też o tym, by sprowadzić tu bliskiego towarzysza twojego ojca, Gerarda Langstona. Będzie towarzyszył ci w podróży i bronił w potrzebie. Mój skarbnik wrę czy mu sakiewkę, niewielką, muszę dodać, na pierwsze wydatki związane z osiedleniem. - Dziękuję, wasza wysokość - powiedziała Regan, zniżając się w ukłonie, rada, że będzie mogła zniknąć królowej z oczu. Elżbieta skinęła na Dudleya, aby do niej dołączył.
- Życzę ci powodzenia, moje dziecko. Oby twoja podróż okazała się owocna dla ciebie i dla Anglii - za kończyła rozmowę z dziewczyną. - Sir Robercie, pro szę usiąść przy mnie. Razem posłuchamy naszych mu zykantów. Chcę się bawić! Wróciwszy do swych komnat, Regan nie wiedziała, na kogo bardziej ma się złościć - królową czy Dudleya? - Jakie to niesprawiedliwe! - mówiła do siebie pod niesionym tonem. - Ponieważ Elżbieta chce się bawić, my musimy wyrzec się naszych planów i podporząd kować jej rozkazom. A przecież Dudley miał się ze mną spotkać! Co daje jej prawo przesuwać ludzi jak pionki na szachownicy i zmieniać ich życie wedle kaprysu i zachcianki? - Może to, że jest królową, osobą najwyższą w pań stwie, i wolno jej korzystać z suwerennych praw wład czyni - dobiegł gdzieś z półcienia chrapliwy, męski głos. - Spodziewam się, że to zrozumiesz. - Mówisz zupełnie jak mój ojciec, Gerardzie - rzu ciła grymaśnym tonem młoda kobieta, uwalniając z siatki złociste włosy i pragnąc w tym momencie, by ze wszystkich innych ograniczeń życia mogła uwolnić się równie łatwo. - I nie bez racji, gdyż będę się starał ci go zastąpić - skarcił ją Gerard Langston, sięgając po flaszkę i na pełniając kubek. - A teraz powiedz mi, co tak straszne go przeskrobałaś, że dostałem rozkaz natychmiastowe go stawienia się tutaj i odwiezienia cię do Irlandii? Regan dotknęła palcem miniatury Dudleya, którą zawsze nosiła na sercu. - Nie uczyniłam niczego zdrożnego - odparła. -
Jest życzeniem królowej, abym z irlandzkich posiadło ści ojca uczyniła krainę mlekiem i miodem płynącą, a przede wszystkim wierną Koronie. - I to ma tłumaczyć pośpiech, z jakim nasza skąpa monarchini zaopatrzyła cię w sakiewkę, wszystko jed no, jak chudą? Powiedz lepiej, czym ściągnęłaś na sie bie jej gniew? - Gdybym rozgniewała królową, czy finansowała by moją podróż? - Może. Znam ją bardzo mało i nie będę zgadywał. Powtarzam: musiałaś coś przeskrobać. Zaufany druh jej ojca był człowiekiem upartym. - Nie poczuwam się do żadnej winy, naprawdę. Elż bieta nie lubi mnie, bo jestem młoda i ładniejsza, niż ona była kiedykolwiek. To wszystko - prychnęła osiemnastoletnia dziewczyna, chowając się za para wan, gdzie jęła rozdziewać się z szat. Czy nie było dostatecznie okropne, że królowa skazy wała ją na banicję, a Dudley ani mrugnął powieką? Czyż miała jeszcze tolerować morały i kazania tego starca? - I to ma tłumaczyć fakt, że musisz spakować ma- natki w przeciągu jednej nocy? - ciągnął ów uparty i podejrzliwy starzec. - Przypominam ci, moja panno, że nie jesteś jeszcze na tyle dojrzałą niewiastą, bym nie mógł położyć cię na kolanie i wrzepić kilka klapsów. Do czego, jako żywo, ucieknę się, jeśli nie powiesz mi prawdy. - Straszyłeś mnie tym, gdy byłam dzieckiem. - A jużci! Może pamiętasz tamten dzień, kiedy bez pozwolenia pożyczyłaś sobie pełnokrwistego ogiera Lady Morgan? - To biedne, rozpieszczone stworzenie nigdy nie by-
ło dosiadane przez prawdziwego jeźdźca. Nikt nie sprawdził jego możliwości. Wątpię, Gerardzie, abyś kiedykolwiek zrozumiał, jaką rozkosz sprawiała nam, biegunowi i mnie, ta szaleńcza galopada skroś pól, la sów i łąk, coraz dalej, coraz wyżej, ach... Osoby takie jak Lady Morgan nie powinny chełpić się posiadaniem żywej istoty, której walorów w żaden sposób nie mogą docenić, a pragnień zaspokoić. Regan w ostatnim zdaniu wybiegła daleko poza roz kosze konnej jazdy i teraz modliła się w duchu, aby opiekun tego nie zauważył. Ten jednak nagle wstał od stołu i zbliżył się do pa rawanu. Ujrzała jego twarz, na której malowało się zgorszenie. - Wielkie nieba, a więc to tak? - wykrzyknął gniew nie Gerard. - Chybaś rozum postradała! Wzięłaś do łożnicy któregoś z tych dandysów Elżbiety, przyznaj się, czy tak? Zarumieniła się. - Ach, nie tak było. On darzy mnie uczuciem, je stem tego pewna. Odkąd jestem na dworze, zawsze był dla mnie miły. Dołączał mnie do wycieczek i zapraszał do tańca. Bawił rozmową. Częstował słodyczami... - I sam kosztował słodyczy twojego ciała. Dobry Panie w niebiesiech, czy nikt nie nauczył cię, dziecko, jak bronić się przed tego rodzaju fanfaronami? - Dudley nie jest fanfaronem i kocha mnie. - Skoro tak, to ja jestem synem Henryka VIII i mi łuję papieżycę! - zażartował Gerard z bolesnym uśmie chem na twarzy. - Czy nikt nie uprzedził cię, jakimi to sztuczkami mężczyźni dochodzą swego? - A niby kto miał to zrobić? Ojciec, który nie prze-
puścił żadnej kobiecie w zasięgu swego wzroku, czy też ty, który zawsze myliłeś mnie z wyrostkiem i ni czym chłopaka zaprawiałeś w polowaniach i obcho dzeniu się z bronią? - Czekała na jego odpowiedź, lecz on, uznając swoją winę, milczał. W końcu otworzył ra miona, jakby chciał ją zamknąć w przebaczającym uścisku, Regan jednak umknęła mu. - Mój błąd nie po legał na tym, że wybrałam sobie kochanka, lecz że męż czyzna, o którym mowa, ma szczęście, czy nieszczę ście, podobać się królowej. Żyły na jej skroniach pulsowały, a zielone oczy pło nęły niczym dwie żagwie. Furia kobiety, która przegra ła w rozgrywce z rywalką, uczyniła ją jeszcze piękniej szą. Gerard zrozumiał, że czeka go trudne zadanie. Ta samowolna istota przekroczy każdą granicę, którą on, człowiek tradycyjnych przekonań, będzie starał się przed nią nakreślić. A jednak wbrew temu przeczuciu postanowił nie ustawać w wysiłkach, by chronić córkę przyjaciela przed gniewem Elżbiety i jej własnymi namiętnościa mi. Najpierw musiał przekonać ją, choćby i krętymi sposobami, aby poddała się woli królowej. - Zupełnie nie wiem, czym obraziłem Boga, że tak mnie doświadcza. Mogłem żyć sobie spokojnie z moją owdowiałą siostrą i jej gromadką dzieci. Zamiast tego los mnie postawił u boku takich ludzi, jak ty i twój oj ciec. Dlaczego? Wrócił do stołu i pociągnął długi łyk z cynowego kubka. Chwilę później stanęła przy nim Regan, ubrana w koszulę z haftem na rękawach. - Mój ojciec traktował cię jak przyjaciela i nie chcę wysłuchiwać z twoich ust cierpkich słów o nim.
Oczy dziewczyny płonęły. - Tak, był mi przyjacielem, ale czy był mądrym czło wiekiem? Czy to nie on bronił Anny Boleyn przeciwko Henrykowi? Tylko głupiec mógł tak postąpić. Ale twój ojciec nigdy nie dbał o skutki swoich czynów. I w re zultacie znaleźliście się na skraju nędzy, a ja razem z wami. - Ale Elżbieta przywróciła mu wszystkie posiadło ści i tytuły, a mnie przyjęła do swego fraucymeru. - Oczywiście, lecz kiedy córka Anny Boleyn nie szczędzi dowodów wdzięczności, co robi córka Willia ma Daviesa? Podkrada królowej jednego z jej fawory tów! Najlepiej będzie, jeśli uwijesz sobie miłosne gniazdko gdzieś w pobliżu pałacu i tam, potajemnie, będziesz przyjmowała gacha nocami. - Ależ on mnie kocha. Przysięgam! - Więc z pewnością porzuci Elżbietę i poślubi cie bie. Tak czy inaczej, ja jestem za stary, by narażać się na zemstę królowej. Wyjeżdżam, ty zaś żyj sobie wedle własnych przekonań. Powodzenia, moje dziecko. Pociągnął ostatni łyk wina i skierował się ku drzwiom. - Nie odchodź! - krzyknęła Regan, chwytając Ge rarda za ramię. Po jej policzkach toczyły się łzy. - Nie chcę, aby Elżbieta triumfowała, wysyłając mnie stat kiem na jakieś odludzie, ale też nie jestem na tyle na iwna, aby łudzić się co do zamiarów Dudleya. Nie po żegnał mnie nawet jednym krótkim spojrzeniem. Jedy ną pociechą w tej sytuacji jest twoja tutaj obecność. Pro szę, nie opuszczaj mnie. Pomóż mi uczynić z tej prze klętej wyspy glejt mojego powrotu. Ażebym kiedyś mogła plunąć tej karlicy w twarz!
- Wtedy oboje skończymy w Tower. - Zarechotał i pogładził ją po plecach. - W porządku, Regan, zosta nę. Ale musisz przysiąc, że będziesz mi posłuszna, szczególnie w tej irlandzkiej dziczy. Spotkamy tam rze czy, o jakich się nam nie śniło. - Przysięgam - odparła dziewczyna z tajemniczym uśmieszkiem na twarzy. Przy pomocy Gerarda podbije ten nowy świat, Elż bieta zaś pożałuje gorzko swojej decyzji!
Dał wiatr i niósł po bezdrożach tętent kopyt koń skich. Nagle z ciemności wynurzył się jeździec na ko niu. Stanowili jedno. Mężczyzna zlewał się wprost z ogromną bestią, a kiedy osadził ją w miejscu i prze dnie nogi rumaka zatańczyły w powietrzu, pan i jego koń wydawali się przez moment dzikimi synami irlan dzkich pustkowi. Mężczyzna zeskoczył z siodła i rzu cił cugle chłopcu. Na nocnym bezchmurnym niebie srebrzył się rogal księżyca i rzucał chłodne światło na zroszoną ziemię. Wśród krzewów i traw pełzała sina mgła. Kędzierza we, hebanowe włosy mężczyzny, ciemniejsze od naj czarniejszej nocy, zdawały się potwierdzać szeptane opowieści, że do jego rodziny musiał niegdyś zawitać Cygan. Ale intensywnie niebieskie oczy o głębokim wejrzeniu i przystojna, arystokratyczna twarz zaprze czały tej legendzie. Connor CCarroll i jego klan byli też bohaterami in nego baśniowego podania. Głosiło ono, że w dawnych czasach pra-prababce Connora wróżki podmieniły sy na na dziecko sylfów. Widomym znakiem i dziedzic twem tego szczwanego podstępu miały być właśnie czarne włosy, niesamowicie błyszczące oczy i hultajski czar męskich potomków rodu. W tej chwili jednak, gdy Connor CCarroll spoglądał
na swój obóz, w jego niebieskich oczach nie było zwy kłej wesołości, tylko ponury gniew. Widział blask ma łego ogniska nad strumykiem wśród wzgórz porośnię tych lasami i widział swoich ludzi, leżących pokotem z workami owsa pod głową. Nie było sensu pozostawać na dłużej w tej opusto szałej okolicy, jakkolwiek to miejsce służyło mu za dom, odkąd Anglicy, dwa miesiące temu, zabrali mu jego własny. Idąc w stronę ogniska, któryś raz z rzędu przeklął swój brak przezorności. Otrzymawszy fałszy we wieści, że jego północne dzierżawy są oblegane, wyruszył na czele większości lekkozbrojnych kernów, pozostawiając na dworze jedynie nieliczną załogę. I wówczas zjawili się zdradzieccy, podstępni Anglicy. Connor O'Caroll ufał w trwałość pokoju, jaki zawarł z Elżbietą. Oczarował ją - lub tak tylko mu się wyda wało. Czyż mógł przewidzieć, że podstępem zagarnie jego ziemie i odda obcemu intruzowi? Nie uczynił ni czego, co by mogło ją sprowokować. Przynajmniej ni czego, o czym ona mogłaby wiedzieć. A jednak znalazł się w tym miejscu i spędzał noce pod gołym niebem na mokrej ziemi, podczas gdy jakiś tłusty angielski pies wygrzewał się w jego łóżku w Geata Neamhai, co po angielsku znaczyło Wrota Niebios. Patrząc na swoją uśpioną drużynę, Connor wiedział, że jego chrapiącym w tej chwili kernom łatwiej jest przystać na swój obecny los niż jemu. Byli ludźmi woj ny, zaprawionymi w trudach i oswojonymi nawet z głodem. Ich obnażone sztylety i miecze leżały obok w pogotowiu. Być może kilku z nich uniosło głowy, kiedy naczelnik wpadł do obozu. Jednak przywykli już do tych jego nocnych wycieczek i niespodziewanych
powrotów. Niektórych sen zmorzył ponownie, inni zaś wpatrywali się w gwiazdy lub swego dowódcę. Connor rzucił na ziemię zające, które złapał w sid ła. Łup był niewielki. A gdyby tak zaryzykował i za garnął swoje własne stada? Bo przecież, na świętego Patryka, bydło było jego! W oczach Irlandczyka zabłys ła determinacja. Nieważne, co powie królowa lub w czyje ręce dostała się jego posiadłość. Geata Neam- hai należały do klanu 0'Carrollów, on zaś, jako obecny przywódca, miał obowiązek odebrać swoją własność lub zginąć. Siadł i wziął się do oprawiania zajęcy. W pewnym momencie chybotliwy płomień ogniska oświetlił jego zasępione oblicze. W niesamowitym pomarańczowym blasku twarz Connora przybrała demoniczny wyraz. Anglicy zresztą okrzyknęli go diabłem, a swoim lu dziom wydawał się kimś pośrednim między demonem a człowiekiem. Widzieli w nim także bohatera, za któ rego głowę wyznaczona została cena. Wiedzieli też, że jego serce szarpią wściekłość i ból. Jeden z nich podniósł się z ziemi i podszedł do O'Carrolla. Hugh Cassidy należał do olbrzymich męż czyzn. Chociaż 0'Carrol zaliczał się także do osobni ków słusznego wzrostu, sięgał mu zaledwie do brody. Ponadto szeroki w barach, lecz wąski w biodrach i dłu gonogi Connor wyglądał niczym dworski paź przy zwalistym, jakby siekierą ciosanym wojaku. Ten zaś uklęknął przy swoim panu, roześmiał się z wdziękiem bawołu i łokciem odsunął od pospolitych zajęć przy zwierzynie. Connor obrzucił go spojrzeniem pełnym irytacji, ale Hugh skwitował je ponownym re chotem i zatopił ostrze noża w ciele zająca. Mało go ob-
chodziło, że mężczyzna obok niego posiadał tytuł hra biowski. Dla niego wciąż był tym samym chłopakiem, który włóczył się za nim krok w krok, kiedy dwadzie ścia lat temu szesnastoletni podówczas i chudy jak ty ka Hugh zaczynał służbę jako gallowglass u ojca Con- nora. Podczas gdy inni traktowali przyszłego dziedzica z respektem, Cassidy wszedł z nim w bliską komity wę. Ciągał chłopaka za długie kędziory lub dokazywał z nim na bagnach, okalających posiadłość. Młody Con nor uwielbiał wielkoluda, zaś więzy przyjaźni, jakie się wówczas między nimi zadzierzgnęły, ostały się do obe cnych czasów, pomimo długiego pobytu Connora w Anglii i pomimo jego wyniesienia do godności przy wódcy. Uporawszy się z jednym zającem i sięgając po nastę pnego, Hugh spojrzał na swojego pana i szeroko się uśmiechnął. - Widzę, mój panie - odezwał się familiarnym to nem - że przywiozłeś mi moje śniadanie, ale co inni włożą do gęby? Radziłbym, żebyś tropienie zwierzyny zostawił lepszym od ciebie, a sam zajął się czymś po żytecznym. - Nie wyjeżdżałem po to, aby szukać żywności. Myśl o tym, że trzeba coś upolować, przyszła mi do głowy później. Wiem zresztą, że nawet całe stado owiec nie nasyciłoby waszych brzuchów, a szczególnie two jego kałduna - odpowiedział Connor, uśmiechając się lekko. - Poza tym, gdybym miał lepszego nauczyciela, kiedy byłem wyrostkiem, dzisiaj zbierałbym od ciebie same pochwały. Hugon poczuł się urażony. - Nie było wówczas lepszego myśliwego niż ten,
który cię uczył. To lata spędzone w Anglii, gdzie polo wałeś na tamtejszą modłę, z jastrzębiem, zmarnowały twój talent. - Być może masz rację - zgodził się Connor. - Lecz wszystko wskazuje, że teraz ja jestem zwierzyną, którą osaczają Anglicy, zaś, wicekról Henry Sidney, wykazuje w tym szczególną gorliwość. - W oddziałach Sidneya nie ma dobrych tropicieli - mruknął Hugh, kończąc sprawianie zajęcy. - Ukry wamy się tutaj już od dwóch miesięcy, a oni wciąż nie mogą nas znaleźć. Nie, oni są raczej jak łasice, co klu cząc i wijąc się dobierają się do jaj w gnieździe, kiedy jastrząb odleciał. Geata Neamhai mogą być prawie nie do zdobycia, ale wierz mi, Con, znajdziemy sposób, aby ich stamtąd wykurzyć. - Nie jest to jedyny problem, przed jakim stajemy. Nie wystarczy odzyskać utraconą własność, muszę je szcze sprawić, aby Elżbieta powitała z zadowoleniem powrót jastrzębia do swego gniazda. - Głupstwa pleciesz! To ja mogę widzieć w tobie ja strzębia, lecz zapewniam cię, że ona myśli o tobie bar dziej jako o pawiu, za co zresztą nie mogę jej tak bardzo winić - rzekł Hugh, krztusząc się ze śmiechu. - Do śmierci nie zapomnę widoku twojej osoby, kiedy zje chałeś do domu po pobycie na angielskim dworze. Zobaczyłem wówczas paniczyka w jedwabnych poń czochach i haftowanych atłasach. Stał przede mną wo jownik przebrany za dworaka. Ja nigdy nie włożyłbym na siebie czegoś takiego. - Bo wiesz, że nie znajdziesz krawca, który podjąłby się uszyć kubrak dla takiego wielkoluda - odparował Connor z wesołością w oczach. - Szyłby go przez cały
rok i w rezultacie zbankrutował. Lecz chcę, żebyś wie dział, że to, co wówczas miałem na sobie, było bardzo modne w Londynie. Temu demonowi w spódnicy, któ ry zasiada teraz na tronie Anglii, podobał się zresztą mój ubiór i, muszę przyznać, moja osoba. - A tak naprawdę spodobały jej się tylko twoje zie mie, chłopcze. Twój urok barbarzyńcy, bo za takich oni nas tam mają, nie uchronił przecież Geata Neamhai przed chciwymi łapskami królowej. - Szalała za mną. Jestem tego pewien. - Miło słyszeć, że nie żywi dla ciebie nienawiści, bo inaczej kiepsko byłoby z nami - mruknął Hugh, wbija jąc zające na długi rożen i zawieszając je nad ogni skiem. - Mimo to daje pięćdziesiąt parszywych suwe- renów za pojmanie Connora O'Carrolla, sumę, która z pewnością może skusić jakiegoś nędznika. Czy tak postępuje zakochana kobieta? Czy nie nauczyłem cię niczego o babskiej naturze? Zresztą, tu wystarczy sam zdrowy rozsądek. - Wiem, czego mam pilnować, Hugh - powiedział Connor, lecz tym razem w jego głosie pobrzmiewał gniew, zaś oczy rzucały niebezpieczne błyski. - Jeśli uzyskam audiencję u królowej, sprawię, że wszystko wróci do poprzedniego stanu rzeczy. - Skąd masz tę pewność? - zapytał Cassidy, oblizu jąc wargi na myśl o pieczystym na śniadanie. - Powiedziałem ci, czuje do mnie słabość. Olbrzym zrobił kwaśną minę. - W takim razie musiałeś zyskać sobie na dworze potężnego wroga. - Tak, i nawet wiem, kim jest ten człowiek - rzekł Connor, zaciskając usta. - To Robert Dudley, faworyt
królowej. Gotów jest zniszczyć każdego, byle tylko za chować swoją wysoką pozycję. - Ale przecież bawiłeś na dworze dobrych dziesięć lat temu. Czy już jako młodzieniec włączałeś się do ry walizacji pomiędzy mężczyznami? - Nie zabiegałem o łaski Elżbiety. To ona pierwsza zwróciła na mnie uwagę. Być może, chce mnie z po wrotem sprowadzić do Londynu. - Powiedziałem wówczas twojemu ojcu, że nic do brego nie wyniknie z twojego tam pobytu - przypo mniał Hugh z rozgoryczeniem. - Chyba miałeś rację, ale pamiętaj, że był to wtedy dwór Marii Katoliczki i jej męża Hiszpana. - A potem nastała ta ruda wiedźma, i to ona właś nie obdarła cię z majątku. - By zwrócić mi wszystko, gdy tylko się opamięta. - A jeśli jej pazerność stanie tu na przeszkodzie? - Wtedy sięgnę po swoje ziemie zbrojną ręką - wy szeptał Connor uroczyście, a każde słowo zabrzmiało niczym przysięga. - Mówisz jak prawdziwy O'Carroll - powiedział Hugh, klepiąc naczelnika przyjacielsko po plecach. - To ten duch walki sprawiał, że moja rodzina przez pokolenia służyła bez wstydu twojemu klanowi. - A czasem nie dlatego, że w naszym hrabstwie przemieszkują najpiękniejsze panny? - zapytał Connor z rozbawieniem w głosie. - Powiedzmy, że był to drugi powód - zgodził się Cassidy. - Teraz chodź, napijemy się whisky. Taka roz mowa zasługuje na to, żeby ją oblać. Ostatnio nie mie liśmy wiele okazji do śmiechu. - Whisky? Komu, diable, ją zwędziłeś?
- Gdzieżbym śmiał grzeszyć kradzieżą! To prezent od wdzięcznej damy, która czuła się trochę samotna, kiedy jej małżonek pojechał przyłączyć się do O'Neilla. - Chcesz powiedzieć, że lady obdarowała cię dzba nem za dotrzymywanie jej towarzystwa? - Connor uniósł sceptycznie czarną brew, złamaną niczym skrzydło kruka. - Chyba nie sądzisz, że uwierzę? - Nie, nie sądzę - odparł Hugh z szczwanym uśmieszkiem. - Wiesz przecież, że jestem wart co naj mniej dwóch takich dzbanów, i na tyleż ta dama mnie oceniła. Jeden sam opróżniłem, a drugim pragnę się z tobą podzielić. Co ty na to? - Przyjmuję zaproszenie. Nadchodził świt, kiedy dwóch mężczyzn usiadło na zwalonej kłodzie i oddało się ceremonii sączenia trun ku, czemu towarzyszyło smakowite mlaskanie. Godzinkę później Connor poczuł się trochę oszoło miony, nie tyle może przednim napitkiem, co zmęcze niem nieprzespaną nocą i śmiechem do rozpuku, do ja kiego pobudzał go wielkolud. Nagle w poszarzałej cie mności rozległ się gwizd i mężczyźni przestali recho tać. Dwa sygnały oznaczały, że zbliża się przyjaciel, po mimo to Hugh i Connor poderwali się na nogi i sięg nęli po broń. W ich sytuacji nadmiar ostrożności był za ledwie niezbędną koniecznością. Kiedy jednak gałęzie na skraju polanki rozchyliły się, ujrzeli wprawdzie uzbrojoną istotę, ale tylko w swój ostry jak brzytew język. Była to Sheila De- mpsey, mistrzyni we władaniu tą bronią, postrach wszystkich dzierżawców z okolicy. Niektórzy, a w ich liczbie również Connor, wiedzieli, że kłótliwy i szorstki sposób bycia tej leciwej już niewiasty jest czymś w ro-
dzaju ochronnego pancerza, pod którym bije złote serce. Szła przez polanę jak burza lub jakby północny wiatr dął prosto w jej plecy. Stanęła przed hrabią Kilcaid, zsunęła z głowy szal, przykrywający rude włosy, i oparła jedną rękę na kościstym biodrze. Spojrzała na Connora i Hugha jak na chłopców stajennych, przy wleczonych przed oblicze chlebodawczyni, ażeby ta odpowiednio ich zbeształa. - To ja wymykam się nocą z Geata Neamhai, pędzę co tchu przez odludzia pełne niedźwiedzi i wilków, nie mówiąc o sylfach i gnomach, szukam mego pana i co zastaję? Dwóch zalanych chłopów. Że też moje oczy muszą to oglądać! - Chwileczkę, Sheila, nie bądź taka narwana - mity gował Connor kobietę pobłażliwym tonem. - Kilka ły ków whisky nie pozbawiło nas przytomności. Powiedz lepiej, co cię tu przyniosło o tak wczesnej porze? - Przyszłam z wieściami, panie, ale obawiam się, że utoną one w twej nietrzeźwej głowie, niczym w błotni stej sadzawce - odparła, kierując potępiający wzrok na dzban, który Hugh tulił w swych potężnych ramio nach. - A więc mów, Sheilo. Moja głowa jest czysta jak woda w tym górskim strumieniu. I na pewno tak mą dra kobieta jak ty nie ma za złe mężczyźnie, że, czeka jąc na słońce na niebie, próbował trochę się rozgrzać. Słyszałem, że twój Michael też nie stronił od flaszki. - To była jedyna skaza na charakterze mego zmar łego małżonka, świeć Panie nad jego duszą. - Nie, Sheilo Dempsey, jego jedyną skazą czy niego- dziwością było uczynić z takiej pięknej kobiety wdowę
- drażnił się z niewiastą 0'Carrol, dostrzegając z zado woleniem, że jej policzki pokrywają się rumieńcem. - A niech was! Teraz wiem, że jesteście pijani. W pięćdziesiątej drugiej zimie życia człowiek zdaje so bie sprawę, że jest tylko zwiędłą rośliną. Ale nie będę traciła czasu na czczą paplaninę. Muszę wrócić, zanim ci angielscy intruzi zwleką się z sienników. Nie chcę wzbudzać ich podejrzeń. - Jesteś nieocenioną i wierną przyjaciółką - rzekł Connor, biorąc Sheilę za rękę. - Niech będzie błogosła wiony dzień, kiedy mój ojciec zrobił z ciebie kasztelan kę w Geata Neamhai. Cóż bym bez ciebie począł? - Wiesz dobrze, że w rym, co robię, nie ma żadnej nadzwyczajnej odwagi czy wierności - odparła Sheila, wyrywając rękę i próbując zbagatelizować swoje bez graniczne oddanie młodemu naczelnikowi. - Jeżeli na dal służę, pomimo tej angielskiej sfory w domu, to dla tego, że jeszcze się nie ożeniłeś. - Zamierzam wstąpić w ślady twojego Patryka i zo stać księdzem - odparł mężczyzna. Z nabożnym tonem jego głosu kłóciła się jednak iście diabelska wesołość w jego oczach. - Wolałabym raczej, żebyś wziął sobie na wzór mo jego Dennisa, który, zanim udał się do O'Neilla, spło dził Aileen dziesięcioro udanych bachorków. - I drugą dziesiątkę na boku - dorzucił Hugh, wy buchając tubalnym śmiechem. Zamilkł jednak, ugodzony strzałą gniewnego spoj rzenia kobiety. - Więc tego po mnie oczekujesz, moja kasztelanko? - zapytał Connor z uroczysto-żartobliwą miną. - Chcesz, żebym jak twój syn oddał się w niewolę swo-
jemu ciału? Czyż mam uważać, że Dennis poszedł w tym za przykładem matki? - Tak, i jest to właśnie to, na co czekałem! - wy krzyknął Hugh, przysuwając się do srogiej niewiasty. - Pójdź, słodka wróżko, w moje ramiona i rozgrzej za stygłą krew! - Niech was piekło pochłonie, frywolniki! - rzuciła Sheila, z łatwością odpychając od siebie olbrzyma, jak by był słomianą kukłą. - Jeśli nie przestaniecie dworo wać sobie ze mnie, pójdę i nic nie usłyszycie o spodzie wanym przyjeździe nowego właściciela Geata Neam- hai. W jednej chwili oblicze Connora upodobniło się do złowieszczej, gradowej chmury. - Dlaczego nie powiedziałaś o tym zaraz, w pierw szych słowach? - zasyczał, pochylając się nad kobietą. - Próbowałam - odparła, spoglądając w twarz męż czyzny, którego kołysała do snu ponad ćwierć wieku temu. - Ale wolałeś, mój panie, naigrywać się ze starej wdowy, niźli jej wysłuchać. - W porządku, niewiasto, lepiej mów, z czym przy szłaś, zanim odeślę cię do twojej synowej i jej gromadki brzdąców. - Sidney przysłał do kapitana oddziału wiadomość, że Davies wylądował w Irlandii i należy się go spo dziewać na miejscu w przeciągu dwóch, trzech dni. - A więc William Davies powrócił jak zły duch... Szkoda, że nie dotrze do Geata Neamhai żywy - wy cedził Connor zimnym, ściszonym głosem i z nienawi ścią w oczach. Przez chwilę ważył coś w myślach, po czym ponow nie zwrócił się do kobiety:
- Sheilo, czy mogłabyś wykraść mój angielski ubiór i dostarczyć go tutaj przez jednego z pasterzy? - Nie będzie to trudne. Lecz cóż zamierzasz, mój panie? Ustroić się na powitanie Daviesa? - Mam swoje plany. Hugh, zbierz ludzi. Będziemy mieli sporo roboty. - Rozkaz, naczelniku - odparł olbrzym z gotowo ścią godną wzorowego żołnierza. - Czy chcesz go do paść w lesie? - Tak będzie najlepiej. Gąszcz ukryje nasze szczupłe siły. A większość kernów chcę pchnąć w stronę posiad łości. Zaatakują ją gdy tylko angielski oddział wyruszy na pomoc Daviesowi. - Odbijcie Geata Neamhai jak najszybciej - wtrąciła kobieta żałosnym tonem - bo ci Anglicy opychają się twoimi zapasami, panie, jakby dotąd nie widzieli je dzenia na oczy. Jeśli będziesz zwlekał, zastaniesz puste spiżarnie. - Nie martw się, droga Sheilo. Prawowity pan wkrótce powróci na zamek. Znów będziesz miała kogo besztać, i wszystko będzie w porządku. - Nie wszystko. Wciąż pozostanie sprawa odpo wiedniej żony dla pana Geata Neamhai - odparła ko bieta impertynenckim tonem. - I może się okazać, że wypędzenie Anglików było dużo łatwiejszym wyczy nem. - A niech cię, Sheila! - Connor skwitował śmiechem zuchwałość kobiety. - Sprawę żon i kochanek odłóżmy na później, w tej chwili nie mam do tego głowy. Teraz muszę załatwić męskie sprawy!
3Powóz trząsł się na wyboistej i porżniętej koleinami drodze, która zdawała się nie mieć końca. Regan jecha ła do swojego nowego domu. Jazda ta nabierała wszel kich cech jakiejś wymyślnej tortury. Znużone ciało dziewczyny podskakiwało na każdym kamieniu i nie równości. Młoda dama czuła się dokumentnie poobija na, a przez to poirytowana i zła. Wszystkiemu winien był Gerard, który wymyślił ten środek transportu i upierał się przy nim. Ich podróż trwała już dwa tygo dnie, przy czym kołysanie statku na wzburzonym mo rzu wydawało się teraz cudownym doznaniem przy tym wściekłym podrygiwaniu, które oddzielało ciało od kości. Mglisty ponur/ dzień również nie działał ożywczo na ducha. W końcu Regan nie wytrzymała i dała upust swej irytacji. - Gerardzie, wciąż nie mogę zrozumieć, skąd u cie bie pomysł z tym pudłem tortur. To, że królowa chwali sobie nowy sposób podróżowania, wcale nie oznacza, że i ja muszę. Sto razy wolę jazdę konno. - Konno podróżowałaś w Anglii, moja panno, gdzie byliśmy pod jurysdykcją i opieką królowej. Teraz przemierzamy kraj barbarzyński i nie chciałbym nara żać cię na niebezpieczeństwa, które mogą czyhać na nas we mgle i w ciemnych lasach. Gerard Langston powiedział to głosem silnym i sta-
nowczym. Królowa poleciła mu dowieźć hrabiankę do jej nowego domu, on zaś nie należał do ludzi, którzy nie wypełniają nałożonych na nich obowiązków. Poza tym winien był lojalność córce przyjaciela. Od samego początku miał zresztą z Regan tylko kło poty. Z jednej strony przyrzekała mu nie oddalać się od eskortującego ich oddziału konnych, z drugiej jednak wystarczył widok pięknych kwiatów na łące, rzadkie go ziela w lesie lub bawiącego się przy drodze berbecia, by łamała solenne, wydawałoby się, przyrzeczenie. W Anglii takie zachowanie, choć czasami bardzo de nerwujące, nie było niebezpieczne, tutaj mogłoby się okazać fatalne w skutkach. Dlatego wolał na wszelki wypadek zamknąć dziewczynę w solidnej klatce po wozu. - Zgodziłem się przesiąść z konia, ponieważ liczy łem na miłą rozmowę, nie zaś na wysłuchiwanie two ich skarg - ciągnął Gerard tonem bakałarza z przykla sztornej szkółki. - Dama powinna przyjmować niewy gody w milczeniu, chociaż, jak myślę, prawdziwa da ma nie byłaby przeganiana z dworu, bo zachciało się jej zakochać w faworycie królowej. - A ja myślę, że prawdziwy dżentelmen nie gra do znudzenia na jednej i tej samej strunie. Wina Dudleya i moja rozkłada się po równo. Ostatecznie to on był łowcą, a ja zwierzyną - odparło urodziwe dziewczę. - Poza tym po śmierci ojca tylko ja mogłam być tu przysłana. Na dworze mówiono, że Sir Henry Sidney ma w Irlandii trudności z osadzaniem kolonistów. Czy sądzisz, że sytuaq'a jest naprawdę tak zła, jak przedsta wiano ją w Londynie? - Rzeczywistość zawsze okazuje się lepsza od nie-
których państwowych sprawozdań o niej i zarazem gorsza od nich. - Ale miasta są tu niewiele większe od angielskich przysiółków, a ludzie chodzą w łachmanach. Nato miast gospody... Przypomniała sobie zajazd, w którym ostatnio no cowali. Nędzna oberża, w której podróżnemu wskazy wano słomiany barłóg w jednej ogólnej izbie, gdzie mężczyźni pili i grali w kości. O kąpieli czy gorącym posiłku oczywiście nie było mowy. A kiedy ona i słu żąca położyły się, aby choć trochę odpocząć, zaś Gerard stanął na straży, wybuchła między graczami wściekła kłótnia, która skończyła się walką na noże. Jeden z mężczyzn został śmiertelnie ugodzony i zmarł na jej oczach. Beatrice, służąca, wpadła w histerię i błagała, aby odesłać ją z powrotem do Anglii. Langston ugiął się i w rezultacie Regan została bez służącej. Miała jed nak nadzieję, że we Wrotach Niebios znajdzie jakąś od powiednią kobietę. - Nie trap się już tym zabójstwem, panienko - po wiedział Gerard, odgadując jej myśli i uspokajająco klepiąc ją po dłoni. - Takie rzeczy zdarzają się wszę dzie. - Co to za ludzie, którzy żyją jak zwierzęta, grubo skórni i dzicy? - Być może ludzie, którzy nie mają wyboru, tylko chcą żyć i umierać najlepiej, jak potrafią. Nie każdy ma wykształcenie i środki, aby poprawić swój los. Gerard w swym długim życiu otarł się o wiele nie szczęść. Widział umierające z głodu dzieci i matki, któ rym żołdacy rozpruwali brzuchy. Ale wolał nie mówić tego wszystkiego Regan Davies.