Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 114 513
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań681 841

Young Karen - Cienie we mgle

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Young Karen - Cienie we mgle.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse Y
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 313 stron)

KAREN YOUNG CIENIE WE MGLE

Prolog Działo się coś złego. Ryan wiedział, że to tylko przywidzenia. Trwał za­ wieszony między jawą a snem i częścią mózgu uświada­ miał sobie, że wydarzenia toczące się w jego umyśle są tylko sennym koszmarem. Nic z tego nie działo się na­ prawdę. Wiedział, że za kilka minut się obudzi we włas­ nym łóżku i te niezwykłe sceny okażą się tylko fantazją, taką samą jak wszystkie inne sny. Mimo to nie mógł się pozbyć dziwnego uczucia, że to wszystko mogłoby stać się naprawdę i że mógłby znów być z Joanną, ponieważ mimo wszystko było mu przeznaczone dzielić z nią ży­ cie i brać udział w tych wszystkich wydarzeniach.

6 CIENIE WE MGLE Poruszył się niespokojnie i światło księżyca padło mu na twarz. Jakby na sygnał, w zamkniętym garażu zapaliła się lampa i przez wewnętrzne drzwi weszli do środka dwaj mężczyźni. Podtrzymywali trzeciego, który nie mógł utrzymać się na nogach. Pijany, pomyślał Ryan. Pijany i bezradny. Ryan cicho jęknął. Ci dwaj najwyraź­ niej nie mieli dobrych zamiarów. Obudź się, nakazał sobie. Dość tego. Ostatnio śniły mu się takie koszmary, że nawet na jawie nie mógł o nich zapomnieć. Nie potrzebował cudzych złych snów. Na próżno jednak usiłował odepchnąć od siebie te mary. Wydarzenia zmierzały nieuchronnie do ponurego końca. Jeden z mężczyzn otworzył drzwiczki luksusowego sa­ mochodu i wepchnął pijanego do środka, następnie po­ chylił się nad nim i włączył silnik. Nacisnął kilka przyci­ sków i otworzył wszystkie okna samochodu, po czym wyprostował się i zatrzasnął drzwiczki. Pomieszczenie wypełniło się smrodem spalin. Dwaj mężczyźni szybko odsunęli się od auta, wyszli z garażu i zatrzasnęli za sobą drzwi. Ten trzask zamienił się w uszach Ryana w huk wystrzału. Spod samochodu nie­ ustannie wydostawał się siny dym. Stójcie. Wracajcie. Nie zostawiajcie go tak. Uwięziony w swym śnie, Ryan błagał tamtych o li­ tość, podczas gdy z rury wydechowej samochodu wydo­ bywał się śmiertelny tlenek węgla. Chmury dymu pra­ wie całkowicie przesłoniły samochód, ale nieszczęśnik za kierownicą był jeszcze widoczny.

CIENIE WE MGLE 7 Ryan jęknął i zasłonił twarz rękami, usiłując nie pa­ trzeć. Wiedział, co stanie się z tamtym. W jakiś sposób w domu nagle znalazła się Joanna. Nie, to nie dom, tylko biuro, zdał sobie nagle sprawę. A może galeria? Wyczuwał, że Joanna się boi. Serce biło mu jak sza­ lone. Chciał ją ostrzec. Joanna pociągnęła rozpaczliwie za klamkę i nagle znalazła się w garażu. Nie mogąc wy­ rwać się ze snu, Ryan bezradnie patrzył, jak otacza ją chmura sinego dymu. Joanna, rozglądając się z przeraże­ niem dokoła, zakryła jedną ręką usta i nos, a drugą szu­ kała na ścianie kontaktu. Jest! Automatyczne drzwi gara­ żu powoli uniosły się do góry i do środka wpadł pod­ much zimnego powietrza. Joanna krzyknęła i Ryan obudził się. Usiadł na kanapie i powoli dochodził do siebie. Był zlany potem i ciężko dyszał. Czekał cierpliwie, aż jego serce wreszcie się uspokoi. Dzięki Bogu, to był tylko sen. Jeden z tych najokropniejszych, takich, które prze­ rażają niezależnie od tego, czy jesteś dzieckiem czy do­ rosłym. Joanna. Boże. Miał przed oczami postać byłej żony. Wstał i wy­ szedł na ocieniony taras. Potknął się w progu, ale nie upadł, i przez kilka chwil wpatrywał się bezmyślnie w zaniedbany ogród. Palmy kołysały się w takt podmu­ chów coraz silniejszego wiatru od morza. Szum fal po­ działał na niego kojąco. - Nic dziwnego, że myślę o Joannie - mruknął do

8 CIENIE WE MGLE siebie. Był przecież teraz na Sea Island, gdzie spędzali miesiąc miodowy. Ileż to lat temu, O'Connor? Piętnaście? Nie... Ponad szesnaście. Byłeś wtedy ambitnym, aroganckim, napalonym idiotą. A teraz jesteś zużytym facetem w średnim wieku i najważniejsze w życiu masz już za sobą. Czy ktoś mó­ wi, że nie dostałeś tego, na co zasłużyłeś? Odwrócił się i wszedł do domu. Nie miał ochoty rozpamiętywać dawnych czasów. Zaklął pod nosem, włożył spodnie i udał się na poszukiwanie czegoś do picia. Potrzebował trunku dostatecznie mocnego, żeby zapomnieć o sennych marach. Wbijając wzrok w gęste ciemności, uniósł szklankę i wychylił ją duszkiem. Co za cholerny koszmar!

- Zapraszamy na pokład pasażerów lecących do Montrealu, numer rejsu 664. Pierwsi wsia­ dają pasażerowie na wózkach i dzieci podróżujące bez opieki dorosłych. - Daniel, czas na ciebie. Stań w kolejce. - Nie będę wsiadał razem z bandą dzieciaków, mamo. Na litość boską, latałem sam w wieku siedmiu lat Mam miejsce 27A. Stanę w kolejce, kiedy nadejdzie pora. Joanna Stanton wzniosła oczy do nieba. Co się stało z tym małym chłopcem, który nigdy nie sprzeciwiał się starszym? Miała serdecznie dość uporu, z jakim podkre­ ślał swoją dorosłość.

10 CIENIE WE MGLE - Wziąłeś wszystko? - spytała, spoglądając na po­ dróżną torbę, stanowiącą cały bagaż syna. - Masz dość bielizny? Pamiętasz, ostatnim razem wybrałeś się do dziadka Jema bez skarpetek. - Zapraszamy na pokład pasażerów zajmujących miejsca w rzędach od pięćdziesiątego do osiemdziesią­ tego czwartego. - To nie miało żadnego znaczenia, było przecież lato - odrzekł chłopiec, odrzucając wielokrotnie wysuwany zarzut. - Nic mi się nie stanie, mamo. Chciałbym nato­ miast móc powiedzieć to samo o tobie. Po raz ostatni cię proszę, żebyś powiedziała, o co tu chodzi. Dlaczego wy­ syłasz mnie do Montrealu? - Powtarzam ci jeszcze raz, że nie mam żadnych ukrytych powodów. Wiem, że lubisz Montreal - odpo­ wiedziała i przymknęła oczy. Kto tu właściwie jest dzieckiem, Daniel czy ona? - Nie próbuj mnie kiwać, mamo. Z jakiegoś powodu chcesz się mnie pozbyć. Nie wiem jeszcze dlaczego, ale z pewnością się dowiem. - Daniel... - A kiedy się dowiem i uznam, że mnie potrzebu­ jesz, wrócę tu pierwszym samolotem. Nawet się nie obejrzysz, kiedy będę w Chicago.. - Daniel, masz dopiero czternaście lat - powiedziała Joanna. - Nawet o tym nie myśl. - Odgarnęła niecierpli­ wym ruchem włosy z twarzy i spojrzała na długą kolejkę pasażerów. Nigdy nie umiała dobrze kłamać, a oszuka-

CIENIE WE MGLE 11 nie Daniela było właściwie niemożliwe. Syn zwykle bezbłędnie odczytywał jej myśli. W istocie... - Uprzedzam, że będę do ciebie codziennie dzwonił - ostrzegł Daniel. Na jego twarzy widziała dobrze zna­ ny, uparty grymas. - Już o tym rozmawialiśmy. Jeśli będziesz codzien­ nie dzwonił, dziadek zapłaci gigantyczny rachunek. Obiecuję, że ja będę do ciebie dzwonić co parę dni. - Hm... - Sam zobaczysz. - Westchnęła. - Czy kiedykol­ wiek cię okłamałam? - Nie, i właśnie dlatego się martwię. Mam przeczu­ cie... - Daj spokój, Daniel. Nie zwracaj uwagi na przeczu­ cia. Jeśli będę potrzebowała pomocy, dam ci znać. Jeśli będzie mi coś grozić, ty pierwszy się dowiesz. - Dobra. - Daniel obrzucił ją dziwnym spojrzeniem, po czym uśmiechnął się kwaśno. - Zachowuj się, do­ brze? - No, no! To ja powinnam ci to powiedzieć - zapro­ testowała i dała mu kuksańca w bok. Objął ją i mocno przytulił. Joanna poczuła, że coś ściska ją w gardle. Daniel był dla niej wszystkim. Z nim związana była cała radość jej życia. Jak dobrze, że zde­ cydowała się wysłać go do dziadka! - Zapraszamy na pokład pasażerów zajmujących miejsca w rzędach od dwudziestego piątego do czter­ dziestego dziewiątego.

12 CIENIE WE MGLE Daniel odsunął się od matki. Wciąż nie wydawał się zadowolony z wyjazdu. - Tylko nie zapomnij o mnie, dobrze? - Jak mogę o tobie zapomnieć, kiedy rachunki ze sklepu spożywczego spadną o połowę, będę miała tele­ wizor wyłącznie dla siebie i radio przestanie mi wyć nad głową? - Dzwoń do mnie - przypomniał jej. -I to często. - Czy skończysz z tym wreszcie? - Joanna potrząs­ nęła głową. Daniel raz jeszcze mocno ją uściskał. - Uważaj na siebie, mamo. Kocham cię. - Ja też cię kocham. Boże, proszę, zaopiekuj się moim synem, dopóki nie będziemy mogli znów być razem. Uniosła głowę i odetchnęła głęboko. Obie ręce zaci­ skała kurczowo na kierownicy. No, dobra, jedno z gło­ wy. Daniel poleciał do dziadka Stantona, co chyba za­ pewnia mu bezpieczeństwo. Była tak roztrzęsiona, że zaraz po opuszczeniu lotniska zjechała na parking przy­ drożnej restauracji, żeby się uspokoić. Nie mogła tu jed­ nak stać do wieczora, choć miała na to znacznie większą ochotę niż na realizację swych planów. Ciężko wes­ tchnęła i ruszyła w drogę. Była niedziela, ale mimo to skierowała się w stronę autostrady, którą mogła dojechać do eleganckiego, za­ możnego przedmieścia Chicago, gdzie znajdowała się

CIENIE WE MGLE 13 niewielka galeria sztuki „U Rica". Choć Joanrta zajmo­ wała się ilustrowaniem książek dla dzieci, od sześciu miesięcy prowadziła galerię, której była współwłaści­ cielką. Zawdzięczała to Davidowi Stantonowi. Jej wspólnikiem był Enrico Fellini. Siedem lat temu, gdy jej mąż David nagle umarł na zawał, dochód z galerii bardzo jej pomógł. Była zado­ wolona, że Rico sam prowadzi interes, a ona może zaj­ mować się swoją pracą. Niestety, mniej więcej rok temu Rico ciężko zachorował i chwilowo nie był w stanie kie­ rować galerią. Joanna chętnie zgodziła się przejąć jego zajęcie na czas chemoterapii, w czym miał jej pomagać Sammy Feldstein, stary przyjaciel Rica. Minęło już pół roku. Jako artystka Joanna znała się na handlu dziełami sztuki i z przyjemnością wykonywała niezbyt ciężkie obowiązki marszanda. Lubiła negocjować z dostawcami i rozmawiać z klientami. Nie było to specjalnie twórcze zajęcie, wymagało tylko pewnego talentu do prowadze­ nia firmy i podstawowej wiedzy z dziedziny księgowo­ ści. W rzeczywistości niemal całą księgowością zajmo­ wał się zatrudniony buchalter. Niemal - ale nie całą. I tu właśnie zaczęły się kłopoty. Zaczęła coś podejrzewać, gdy zorientowała się, że ma ogromnie dużo pracy papierkowej związanej z im­ portem, podczas gdy sprzedawała niewiele artykułów pochodzenia zagranicznego. Pewnego popołudnia, gdy przyszła kolejna dostawa z zagranicy, postanowiła nie czekać, aż pracownik zajmie się rozpakowaniem i ska-

14 CIENIE WE MGLE talogowaniem nowych obiektów, lecz zajęła się tym sa­ ma. I tak oto natknęła się na kolekcję prac jakiegoś nie­ znanego artysty. Zupełnie nie rozumiała, co Rico mógł w nich widzieć. Gdy przyglądała się szczególnie brzyd­ kiej rzeźbie egipskiej bogini płodności, posążek wyśli­ znął się jej z rąk i roztrzaskał o podłogę. Ze środka po­ płynęła prawdziwa kaskada diamentów. Natychmiast pojechała do Rica i zażądała wyjaśnień. Być może z powodu choroby, być może wskutek zasko­ czenia, Rico od razu się przyznał. Ze łzami w oczach wyjaśnił, że zabrakło mu pieniędzy na leczenie. Znajo­ my, którego nazwiska nie zgodził się zdradzić, zasuge­ rował mu rozwiązanie problemu. Rico miał tylko przy­ jmować dostawy i przekazywać znajomemu wskazane artykuły. - Lepiej zapomnij, coś dziś widziała - ostrzegł ją. - Ci ludzie z pewnością nie będą szczęśliwi, jeśli dowie­ dzą się, że odkryłaś sposób sprowadzania kamieni do Stanów. - Kamienie? - Joanna spojrzała na niego z niedo­ wierzaniem. - Lepiej posłuchaj, co mówisz, Rico. Co się z tobą dzieje? To przestępstwo, i to na wielką skalę. Na litość boską, przecież nie jesteś kryminalistą! - Co to ma za znaczenie, Jo? - Rico ciężko wes­ tchnął i spuścił głowę. -I tak niewiele mam życia przed sobą. Nie chcę, żeby po mojej śmierci Sammy został bez grosza, ze stertą rachunków do zapłacenia. Sammy był jego długoletnim przyjacielem.

CIENIE WE MGLE 15 - Czy on wie o twoim pomyśle? - spytała Joanna. - Nie. - Rico wyprostował się i rzucił jej ostre spoj­ rzenie. - Nie wolno ci nic mu powiedzieć. Obiecaj. - To nie do mnie należy, Rico. To wasza sprawa. Co innego ten proceder. Sam wiesz, że to nie może dłużej trwać. - Masz rację. - Rico pokiwał ze znużeniem głową. - Powiem im. - Kiedy? Wzruszył ramionami i potarł ręką łysą głowę. Przed chorobą miał gęste, czarne włosy; teraz na jego okrągłej, wysokiej czaszce pozostał tylko delikatny, brzoskwinio­ wy puszek. - Rico? - Słyszę cię, Jo. Daj mi trochę czasu, żeby z nimi pogadać, dobrze? - Pogadać? - Obawiam się, że z takiego interesu nie można po prostu tak nagle się wycofać. Pozwól, że wyczuję ich zamiary i wtedy zobaczymy co dalej. Nie była zadowolona, ale nie miała wyboru. Rico pewnie wiedział, co mówi twierdząc, że wycofanie się z takiej spółki wymaga czasu i umiejętności. - Ale z dostawami już koniec, dobrze? - Tak, koniec. - Tylko uważaj na siebie, Rico - powiedziała i zmarszczyła brwi. Zauważyła, że jej wspólnik jest bar­ dzo zmartwiony. - Ludzie, którzy zajmują się takimi

16 CIENIE WE MGLE interesami... No, wydaje mi się, że oni mają nieco inne zasady niż my. - Będę ostrożny. - Kiwnął głową i powoli wstał z krzesła. - Ty też powinnaś uważać. A może byś wyje­ chała na parę dni? Wrócisz, jak sprawa się wyjaśni. - Myślisz, że to konieczne? - Tak. Nie zapominaj, że masz syna. Joanna nie przejmowała się swoim losem ani wspól­ nika, nie mogła jednak spokojnie myśleć o tym, że jej syn może znaleźć się w niebezpieczeństwie. - Danielowi może coś grozić tylko wtedy, kiedy od­ kryją, że ja coś wiem. Może do tego nie dojdzie. - Co zrobiłaś z diamentami, kiedy stłukłaś tę rzeźbę? - Włożyłam je do innej i zapakowałam tak, żeby paczka wyglądała na nie ruszaną. Przed podjęciem decy­ zji chciałam z tobą porozmawiać. - Hm. - Sądzisz, że to nie wystarczy? - Nie wiem. Nie chcę, żeby przez moją głupotę coś stało się tobie lub Danielowi. Na wszelki wypadek lepiej będzie, jeśli wyślesz go do dziadka. - To dobry pomysł. - Sama też możesz z nim pojechać. - Zobaczymy. - To poważna sprawa, Jo. - Rico nagle pochylił się ku niej, zmuszając, by spojrzała mu w oczy. - Nie chcę cię okłamywać. Tkwię w tym po uszy. Nic mnie nie obchodzi, co będzie ze mną, ale nie chcę, żeby coś się

CIENIE WE MGLE 17 stało tobie, Danielowi lub Sammy'emu. Obiecaj mi, że nie zrobisz żadnego głupstwa. - Obiecuję. - Dobrze. Joanna? - Tak? - Bardzo cię przepraszam. Ta rozmowa odbyła się wczoraj późnym popołud­ niem. Joanna natychmiast zajęła się przygotowaniami do wysłania Daniela do Montrealu. Nie wiedziała, jak mu wyjaśnić, dlaczego ma jechać. Trudno się dziwić, że coś podejrzewał. Zawsze potrafił doskonale odgadywać jej nastrój. Prócz niego tylko jedna osoba na świecie równie łatwo czytała w jej myślach. Boże, o czym ja myślę? Już od dawna nie zaprzątała sobie głowy Ryanem 0'Connorem. Właściwie, zabroni­ ła sobie o nim myśleć. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nagle jej się przypomniał. Zbliżała się już do luksusowe­ go ośrodka handlowego, gdzie dziewiętnaście lat temu Rico założył galerię. Mieściła się ona w starej kamienicy w wiktoriańskim stylu, którą Rico, przy pomocy Sam­ my'ego, pieczołowicie odnowił. Jedynym odstępstwem od oryginalnej konstrukcji domu był garaż, w którym jej wspólnik trzymał swego starego cadillaca. Jako pier­ wszy właściciel Rico traktował swój samochód jak bez­ cenny okaz sztuki. Inni pracownicy galerii musieli oczywiście parkować na ulicy. Joanna zatrzymała się na jednym z zarezerwo­ wanych miejsc. Gdy wysiadła z samochodu, poczuła za-

18 CIENIE WE MGLE pach spalin. Zmarszczyła brwi i zerknęła w stronę ga­ rażu. Na widok sączącego się spod drzwi sinego dy­ mu ogarnęła ją panika. Z trudem powstrzymała się od krzyku. - Według mnie, to samobójstwo. - Aha. Sądząc z jego wyglądu, i tak niewiele mu już zostało. Mógł jeszcze trochę poczekać i nie musiałby się fatygować. - Mój kuzyn umarł na raka. Wyglądał dokładnie tak jak on. - Chodzące szkielety. Łatwo ich poznać. - Uhm. To prosta sprawa. Samobójstwo. Śmierć nigdy nie jest prostą sprawą - czy z własnej ręki, czy z ręki mordercy, pomyślała Joanna, przysłu­ chując się cynicznym uwagom policjantów, którzy spo­ kojnie zajmowali się zbieraniem dowodów. Pozbawieni uczuć, bezmyślni kretyni. Jak mogą głośno mówić, co myślą? A może to ich sposób radzenia sobie z najbar­ dziej okropnymi aspektami tej pracy? Siedziała w nie­ wielkim, zagraconym gabinecie Rica i usiłowała nie słu­ chać, co mówią policjanci, ale jej własne myśli były jeszcze bardziej niepokojące. Czy kiedykolwiek zapom­ ni, co czuła, przedzierając się przez gęstą chmurę trują­ cego tlenku węgla, aby wyłączyć silnik? Lub gdy do­ strzegła bezwładne ciało Rica, leżącego z głową na kie­ rownicy swego ukochanego cadillaca? - Pani Stanton...

CIENIE WE MGLE 19 - Tak? - Otworzyła oczy i spojrzała na stojącego w progu detektywa. - Nazywam się Gus Forrester - powiedział poli­ cjant. - Chciałbym zadać pani kilka pytań. - Rozumiem. Proszę bardzo. - Pan Fellini był pani pracodawcą, prawda? - Nie. Przyjacielem. - Joanna ciężko westchnęła. - Przyjacielem i wspólnikiem. Jestem właścicielką jednej trzeciej galerii. - A kto ma resztę? - Rico ma pozostałe dwie trzecie. - Rozumiem. Od sześciu miesięcy prowadzi pani inte­ res, to znaczy od czasu, kiedy pan Fellini zachorował. - Tak. To już mniej więcej pół roku. - Czy ostatnio robił na pani wrażenie człowieka zrozpaczonego? - Tak, chyba tak. Źle znosił chemoterapię. Niektó­ rzy ludzie nie mają z tym większych trudności, ale Ri­ co. .. No, ciężko mu było. - Jego przyjacielem był pan Feldstein... - Tak, Sammy. - Pan Feldstein powiedział nam, że od kilku miesię­ cy Rico był jakiś nieswój. Czy pani to zauważyła? - Rzeczywiście, był raczej nieswój - przyznała. No pewnie, przecież był przestępcą, dodała w my­ ślach. - Czy sądzi pani, że mógł być na tyle przygnębiony, że gotów byłby popełnić samobójstwo?

20 CIENIE WE MGLE Nie. Chyba że ze strachu przed swymi nowymi „wspólnikami". - Pani Stanton? - Przepraszam. - Joanna potarła ręką czoło. - Nie jestem psychologiem, proszę pana. Jak mogłabym mieć opinię w tej sprawie? - Przepraszam, jeśli moje pytania sprawiają pani przykrość, ale... - Gus Forrester uśmiechnął się- wyko­ nuję tylko swoje obowiązki. - Rozumiem. - Czy wie pani coś o interesach lub życiu osobistym pana Felliniego, co mogłoby rzucić odmienne światło na okoliczności jego śmierci? Szmuglował diamenty dla jakichś łajdaków. Lepiej niech pan ich zapyta. - Nie, raczej nie - odpowiedziała, wpatrując się we własne dłonie. Nawet jej nie zadrżały. Pomyślała, że stopniowo uczy się kłamać. - Wobec tego zapewne rozstrzygnie opinia lekarza. - Detektyw Forrester odchrząknął, kiwnął głową z apro­ batą i wyprostował się. - To z pewnością samobójstwo. Prosta sprawa. Joanna spojrzała w okno i nie odpowiedziała. Nie samobójstwo, lecz zabójstwo. Nie miała naj­ mniejszych wątpliwości. Rico był wprawdzie chory, ale najgorszą część chemoterapii miał już za sobą. Jego lekarz twierdził, że rokowania są pomyślne. Ludzie

CIENIE WE MGLE 21 w takim stanie mają zazwyczaj przed sobą jeszcze sie­ dem do dziesięciu lat życia. Rico był właścicielem do­ brze funkcjonującej galerii i miał przyjaciela, na którym mu bardzo zależało. Z pewnością nie popełniłby samo­ bójstwa. Bała się jednak powiedzieć o tym policji. Morder­ stwo to nie przelewki. Skoro wiedziała już o diamen­ tach, przede wszystkim musi myśleć o Danielu. Uznała, że dla jego dobra lepiej będzie zachować dyskrecję. Dzięki Bogu, że wysłała go do Montrealu. Żeby tylko nie przyszło mu do głowy wrócić do Chicago! Z głośnym trzaskiem zamknęła walizkę, zdjęła ją z łóżka i postawiła na podłodze. Pomyślała, że nie ma wyjścia, musi wyjechać. Nie będzie jej na pogrzebie Ri­ ca, ale przecież on sam namawiał ją do wyjazdu. Wpraw­ dzie nie miała jeszcze konkretnego powodu, aby tak my­ śleć, ale nie mogła pozbyć się uczucia, że to tylko kwestia czasu, kiedy mordercy zaczną się zastanawiać, czy już pozbyli się wszystkich, którzy wiedzieli o diamentach. Dokąd ma pojechać? Jak wytłumaczyć Danielowi swój wyjazd z Chicago? Gdzie będzie bezpieczna? Opadła na łóżko i wbiła wzrok w telefon. Znała tylko jedno takie miejsce, w zupełnie innej części kraju, co oczywiście jest zaletą. Ostatni raz była tam piętnaście lat temu, ale na tamtych ludzi może chyba nadal liczyć. Pomyślała, że warto spróbować. No, ale wszystko we właściwej kolejności. Podniosła

22 CIENIE WE MGLE słuchawkę i zadzwoniła do Montrealu. Telefon odebrał Daniel. - Cześć, kochanie. - Cześć, mamo. Zgadłem, że to ty. - Myślisz więc o mnie? - Owszem, często. - Jak się czuje dziadek? - Doskonale. Podobnie jak ja i pies. Mamy również doskonałą pogodę. To chyba wszystko. Kiedy będę mógł wrócić do domu? - Nie tak szybko, Danny - odpowiedziała, patrząc w sufit. - Chciałam ci powiedzieć... - Co takiego, mamo? - No cóż, sama muszę wyjechać. Muszę odwiedzić dostawców i sprawdzić, co mają nowego. To potrwa kil­ ka tygodni. - Kilka tygodni! - Niestety, tak. - Dokąd jedziesz, mamo? - Najpierw do Bostonu, później do Nowego Jorku. - Gdzie się zatrzymasz w Bostonie? - Daniel był nieustępliwy. - Proszę, już mam długopis i kartkę. - W Sheratonie - skłamała szybko i zacisnęła po­ wieki. Czuła ból serca. - Przecież zawsze się tam zatrzy­ muję. - A w Nowym Jorku zwykle mieszkasz w Four Sea­ sons, tak? - mruknął Daniel. - Uhm.

CIENIE WE MGLE 23 - Co za głupota, żeby zadawać ci takie pytania - stwierdził Danny z wyraźnym sarkazmem. Joanna uda­ ła, że tego nie słyszy. - Będę do ciebie dzwoniła, kochanie - obiecała. - Pamiętaj, żebyś nie powiększał rachunku telefonicznego dziadka. - Dobrze, mamo - odparł krótko. - Jak sądzisz, kie­ dy wrócisz do domu? Wolałbym być u siebie. - Bądź cierpliwy, synku - powiedziała, z trudem powstrzymując łzy. Kurczowo zacisnęła palce na słu­ chawce. Daniel nie wierzył jej za grosz i właściwie po­ winna chyba przestać próbować go nabierać. Ale prze­ cież nie może powiedzieć mu prawdy! - Bądź grzeczny i opiekuj się dziadkiem. Pamiętaj, że cię kocham. Na razie, mój drogi. Odłożyła słuchawkę, nie wdając się w dalsze wyjaś­ nienia. Nie miała ochoty brnąć w kłamstwa. Wiedziała, że gdy w końcu będą znów razem, i tak będzie musiała mu wszystko wytłumaczyć. Tymczasem... Znów spojrzała na telefon. Wciąż nie mogła się zde­ cydować, co powinna zrobić. Gdyby miała jakieś inne wyjście... '•' - No, ale nie mam - powiedziała głośno i znów pod­ niosła słuchawkę. Wzięła głęboki oddech i szybko za­ dzwoniła do biura numerów w Savannah, w Georgii.

Zadzwoniła do drzwi. Cisza. Zadzwoniła ponownie. Sama nie mogła uwierzyć, że oto teraz, po piętnastu latach, znów stoi przed drzwiami Wilderose Cottage. Gdyby tylko miała prawo wyboru, gdyby widziała inne rozwiązanie... Nagle otworzyły się drzwi i zobaczyła przed sobą Ryana. Przez kilka sekund oboje milczeli. Zauważyła, że Ryan jest zaskoczony. Trudno się temu dziwić. Wydawał się również... jakiś znużony. Miał cienie pod oczami

CIENIE WE MGLE 25 jego długie włosy były wilgotne, tak jakby niedawno brał prysznic, ale patrzył na nią tak samo jak kiedyś. Niebieskie oczy wydawały się równie twarde i przenikli­ we, jak piętnaście lat temu. Był bez koszuli; wyglądał jak wyposzczony wilk. Zresztą kto wie, czy wilk nie wyglądałby przyjaźniej. - Cześć, Ryan. - Joanna? - Chyba sprawiłam ci niespodziankę. - Można to tak określić. - Minęło sporo czasu. - Piętnaście lat. Spojrzała za siebie. Zauważyła tylko rozległy, aksa­ mitny trawnik, zacieniony przez kilka bujnych palm. Jeszcze nie jest za późno, jeszcze może wybąkać jakieś przeprosiny, wsiąść do wynajętego samochodu i odje­ chać... Tylko dokąd? Znów odwróciła się twarzą do Ryana. Patrzył na nią ponuro. No cóż, nie mogła przecież oczekiwać serdecz­ nego powitania. - Wiem, że nie potrzebujesz towarzystwa - ciągnęła ale... Shannon i Nick tu mnie przysłali. - Shannon. - Słuchaj, czy mogłabym wejść choć na chwilę? - spytała z nieśmiałym uśmiechem. - Widzę, że nie wpadłeś w zachwyt na mój widok, ale ja również nie jestem szczęśliwa, że musiałam tu przyjechać. Chciała­ bym ci wyjaśnić, jak do tego doszło.

26 CIENIE WE MGLE Ryan bez słowa odstąpił na bok i przepuścił ją do środka. Gdy weszła do domu, odniosła wrażenie, że prze­ szłość odradza się niczym Feniks z popiołów. Dawny dom latarnika, położony nad brzegiem oceanu, jest za­ pewne wart dziś dobre pół miliona dolarów. Sea Island kiedyś nazywano wyspą milionerów. Na początku dwu­ dziestego wieku członkowie elity finansowej Nowego Jorku i Bostonu odkryli uroki wybrzeży Georgii i zaczę­ li przyjeżdżać tu na wakacje. Dla niej był to letni dom 0'Connorów, jej powinowatych. Właśnie tu ponad szesnaście lat temu ona i Ryan spędzili miesiąc miodowy. - Próbowaliśmy się dodzwonić, ale chyba masz ze­ psuty telefon. - Nie zepsuty, tylko nie podłączony. Shannon o tym doskonale wie. - Postanowiłeś żyć bez telefonu? - zdziwiła się Joanna. - Zaręczam ci, że można - odrzekł, krzyżując ra- miona. - Telefon to nie jedzenie i picie. - Och, oczywiście, tylko... Daniel! Przecież nie będzie mogła do niego dzwonić! Splotła nerwowo palce. Nie powinna była dać się namó­ wić Shannon na ten przyjazd. Mogła się uprzeć, że... - Co ty tu robisz, Jo? - Sama nie wiem. Też zadaję sobie to pytanie. Rozejrzała się bezradnie dokoła. Miarowy szum mo-

CIENIE WE MGLE 27 rza dziwnie łagodził jej napięcie. Stała, wdychając zna­ jomy zapach słonego powietrza i bagien. Od lat miesz­ kała w Chicago, ale morze, ten dom, nawet Ryan, wyda­ wały się jej dziwnie bliskie. Była potwornie zmęczona. Słyszała coraz głośniejszy szum morza. A może to szu­ mi jej w głowie? Spojrzała na Ryana. Widziała, jak rusza ustami, naj­ wyraźniej coś mówiąc, ale nie rozumiała ani słowa. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Nagle zrobiło się jej ciemno przed oczami i poczuła, że przewraca się na pod­ łogę. Ryan błyskawicznie chwycił ją na ręce, chroniąc w ostatniej chwili przed upadkiem. Udźwignął ją bez trudu, ponieważ ważyła zawsze niewiele. Była bardzo delikatna. Ryan czuł, jak ze zdenerwowania coraz szyb­ ciej bije mu serce. Joanna była nieprzytomna. Delikatnie położył ją na wygodnej, szerokiej kanapie. Boże, jaka ona blada! - przeniknęło mu przez myśl. Usiłował szybko zdecydować, co robić. Powinien za­ dzwonić po lekarza... Siarczyście zaklął, bo uświadomił sobie, że po nikogo nie zadzwoni. Ty idioto, ty idioto! - powtarzał w myślach. Zrezygnował z telefonu, bo tak mu się podobało, a teraz Joanna miała za to zapłacić. Co za kretynizm! Gorączkowo przyglądał się jej twarzy, na próżno po­ szukując jakichś oznak życia. Leżała zupełnie nierucho­ mo. Zaczął rozcierać jej ręce.

28 CIENIE WE MGLE - Obudź się, Jo. Proszę, obudź się. Niech to diabli! Dotknął palcami jej szyi, usiłując wyczuć puls. Prze­ szkadzał mu w tym kołnierzyk bluzki. Z trudem odpiął guziki i odsunął na bok materiał. Był tak zdenerwowany, że nie mógł wyczuć tętna. Zamknął oczy i kilka razy odetchnął głęboko, starając się uspokoić. Gdy znów na nią spojrzał, zauważył, że jej pierś unosi się i opada w płytkim oddechu. Co to może być? Niech to diabli! Po tylu latach Joanna znów w jego domu... I to nieprzytomna. Był bliski paniki. Wiedział, że musi coś zrobić, ale co? Pod bluzką miała cienki, różowy stanik z koronki. Teraz walczył nie tylko z paniką, ale i wspomnieniami. Boże, jaka ona jest piękna! - przemknęło mu przez myśl. Zamknął oczy. Doskonale pamiętał jej wspaniałe ciało. Po chwili zdołał jakoś rozluźnić pasek spódnicy Przyglądał się gorączkowo jej twarzy. Zmarszczył brwi, na widok głębokich cieni pod oczami. Chryste, co się stało? Najwyraźniej los nie szczędził jej ostatnio kło- potów. Nagle znów wziął ją na ręce i mocno przytulił do siebie, tak jakby mógł przywrócić jej przytomność sa mym aktem woli. Poczuł przyjemny zapach jej perfum który znał z dawnych czasów. Nagle odniósł wrażenie że cofnęli się w czasie. Zapomniał o piętnastoletnim roz- staniu, myślał tylko o tym, że znów trzyma Joannę w ra­ mionach.