Dziabi

  • Dokumenty76
  • Odsłony115 814
  • Obserwuję86
  • Rozmiar dokumentów125.3 MB
  • Ilość pobrań74 759

3 Cherrie Lynn PL- Ross Siblings 04 - Take Me On

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

3 Cherrie Lynn PL- Ross Siblings 04 - Take Me On.pdf

Dziabi Prywatne Cherrie Lynn
Użytkownik Dziabi wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 221 stron)

Tłum: mary003 1 Gabriella Ross przeżyła najgorszy koszmar panny młodej: ucieczkę pana młodego. Ma przed sobą całe lato przed powrotem na studia medyczne. Zdeterminowana aby udowodnić, że choć miała prawo się załamać to i tak się nie poddała, wychodzi na przeciw wszystkim swoim planom - począwszy od zrobienia sobie pary skrzydeł. Wytatuowanie ich na plecach ma być, jak odradzający się z popiołów feniks. Kiedy wszyscy w Dermamanii stroją od wspaniałej perspektywy wytatuowania starszej siostry szefa, Ian Rhodes postanawia przyjąć wyzwanie. Wtedy niespodziewanie łączy się z nią w bólu, który nie ma nic wspólnego z przebijaniem skóry. Wystarczy jedna noc, aby wybuchła niesamowita namiętność - która początkowo miała być tajemnicą i jednorazową zabawą. Cały ich plan legnie w gruzach. Od tej chwili dwójka nieznajomych musi zaplanować swoją przyszłość... zaczynając od tego czy aby na pewno chcą spędzić ją razem. OSTRZEŻENIE: zawiera opisy seksu, cięty język, dramaty rodziny Ross, spotkanie starych dobrych znajomych... i gorącego tatuażystę, przejażdżki na Harleyu i bohatera, który nie ma nic przeciwko spotykaniu się z młodszą osobą.

Tłum: mary003 2 Dla mojej najdroższej przyjaciółki Amandy. Wielkie dzięki za całe Twoje wsparcie, inspirację i niebanie się powiedzieć mi, że coś jest do bani. Kocham Cię! Rozdział 1. Marzec To był dzień o jakim marzyła każda dziewczynka, ale Gabriella Ross podejrzewała, że jej marzenia były nieco bardziej skomplikowane. Zawsze wyobrażała sobie ubraną siebie w śmiesznie rozkloszowaną suknię ślubną, idącą alejką posypaną różowymi płatkami róż, aby stanąć u boku najprzystojniejszego mężczyzny na świecie, w obecności setki uwielbianych gości. Pan młody nie mógłby oderwać od niej oczu i w końcu połączyliby się na całe życie, wszędzie fruwałyby białe gołębie, chór śpiewałby anielskim głosem, a oni żyliby długo i szczęśliwie. Bułka z masłem. Tak było do jeszcze niedawna. Nie było w tym dniu gołębi, chóru, płatków róż – ale było kilkuset gości. Miejmy nadzieję, że większość z nich lubianych. A kościół był wspaniały. Nie mogła wymarzyć sobie doskonalszego miejsca. Wpatrując się w swoje odbicie w lustrze w garderobie, Gabby widziała przerażoną kobietę, zamiast zarumienionej z podekscytowania. Suknia była fantastyczna, gustowna i elegancka i w niczym nie przypominała księżniczki z baśni. Nawet jej świadkowa/szwagierka miała ewidentnie ściśnięte ze zdenerwowania gardło. Minutę temu wyglądała, jakby ktoś przyłożył jej w oba policzki. - No dobra. – powiedziała uspokajająco Kelsey, gdy Gabby wzięła kolejny uspokajający wdech. – Potrzebujesz trochę świeżego powietrza, czy coś? Tylko mi tu nie mdlej. - Powinniśmy wziąć przykład z ciebie i Evana. Mały, kameralny… z dala od wszystkiego. - Trzeba było. – zgodziła się Kelsey. – Mój pierwszy ślub też był wybuchowy i ogromny. Nigdy więcej. - Mogłaś to powiedzieć, zanim zaczęliśmy planować cały ten dom wariatów. - I tak byś nie posłuchała.

Tłum: mary003 3 - Prawda. - Oddychaj. Gabby skinęła głową, wdychając głęboko powietrze i wachlując się dłońmi, aby tylko poczuć się lepiej. Jej serce dudniło niemiłosiernie w piersi. Przez cały dzień nie była w stanie nic zjeść chyba, że Kelsey jej coś wcisnęła. To był jej szczególny dzień, dzień, o którym marzyła… a pod ołtarzem będzie pewnie zachodzić z braku tlenu albo i zemdleje. Oczywiście myśl o Marku w smokingu mogła odstraszyć jej każdą obawę. Boże, była taką szczęściarą mogąc z nim być. Dawno, dawno temu pękała ze śmiechu na urodzinach brata na swój żart o tym, że musi poślubić doktora, zanim rozpocznie studia medyczne i właśnie to robiła – ale nie dlatego, że był lekarzem tylko dlatego, że go kochała. Stłumiła chichot. Jej brat Evan ciągle nękał ją tym komentarzem. Jego pamięć była niczym, jak komputer. Poza tym, że dostała się już do szkoły medycznej, była dosłownie o krok od zawału. Byłoby rozsądniej poczekać do wiosny, ale zawsze marzyła o weselu wiosną. Oznaczało to opóźnienie o kilka miesięcy leniwego, gorącego miesiąca miodowego, ale poradzą sobie z tym. Jeszcze na niego pojadą. Kelsey spojrzała na nią z niepokojem i cofnęła się o krok. – W porządku? - Już lepiej. – odpowiedziała Gabby, co było prawdą. Nie drżały jej już nogi na myśl o przejściu do ołtarza. Myśl o jej przyszłym mężu i fakt, że stanie się Panią Easton – a za kilka lat nawet dr Gabriella Easton – napawała ją dumą i spokojem. Musiała po prostu trzymać się tej myśli i spojrzeć na ten ślub nie jako kulminację życia, o którym marzyła odkąd była małą dziewczynką, a głupi drobiazg, który musiała pokonać, aby dostać to czego zawsze pragnęła. Życie było cudowne. Uśmiechnęła się promiennie do Kelsey. Jej szwagierka wyglądała olśniewająco w swojej czarnej sukience, będąc prawie przeciwieństwem Gabrielli. Jej ciemne włosy tworzyły na czubku głowy delikatny kok i opadały miękkimi falami w dół twarzy. - Oto megawatowy uśmiech Rossów. – oznajmiła serdecznie Kelsey, odwzajemniając uśmiech. – Musisz się pozbyć spojrzenia sarny stawiającej czoła reflektorom samochodu. Nie mogę pozwolić ci pójść do ołtarza w takim stanie. Dzięki Bogu za Kelsey. Gabby była nawet gotowa paść Evanowi do stóp za wprowadzenie tej kobiety do ich rodziny. Była kimś więcej niż tylko jej szwagierką; odkąd poślubiła Evana, Kelsey stała się siostrą, jakiej nigdy nie miała. Miała dwóch

Tłum: mary003 4 irytujących braci – adwokata Evana i najmłodszego z rodzeństwa, Briana, który prowadził świetny interes. - Mam nadzieję, że będziemy z Markiem przynajmniej w połowie tak szczęśliwi, jak wy. – wyznała Gabby, ściskając mocno Kelsey. Kelsey wybuchła śmiechem. – To nie miejsce na takie rozmowy. Powinnaś być przekonana, że będziesz szczęśliwa, najszczęśliwsza na świecie. - Oczywiście, że wiem. Będziemy. – prawda? Gabriella wyprostowała się i po raz kolejny spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Pragnęła robić to tyko raz w życiu. Z drugiej strony, Kelsey też tego chciała. Dopiero za drugim razem trafiła na tego jedynego. - Nie będę kłamać, chodzi o zaangażowanie. – powiedziała Kelsey. – Tak długo, jak jesteś z odpowiednim partnerem, reszta w ogóle się nie liczy. To wszystko zmienia. Mark byłby świetnym partnerem. Był… do diabła, był niesamowity. Uroczy. Opiekuńczy. Czasami zadawała sobie pytanie, kiedy dotrze na szczyt listy najważniejszych dla niego rzeczy, ale to byłoby samolubne. Był jednym z najlepszych kardiologów w Dallas, więc miał również inne priorytety. Rozumiała to. A on poprosił ją o rękę, o spędzenie z nim reszty swojego życia. Kelsey chyba chciała otworzyć usta, aby dodać coś jeszcze, ale przerwało jej delikatne pukanie do drzwi. – Proszę! – krzyknęła Gabby i uśmiechnęła się, kiedy do pokoju weszła Candace Andrews. Jej prawie szwagierka odkąd Brian w końcu oświadczył się jej w Boże Narodzenie. Nie była z nią tak blisko, jak z Kelsey, ale miała nadzieję, że to się zmieni. Ta dziewczyna miała cudowny wpływ na Briana i mimo, że Brian wciąż im groził, że kiedyś uciekną, w głębi duszy miała nadzieję, że tego nie zrobią. Obejrzenie swojego wytatuowanego, wykolczykowanego braciszka ślubującego Candace przed całą chmarą ludzi, było czymś na co mogła wydać cały swój majątek. - Zaczęłam się martwić. – dokuczyła jej Gabby. – W końcu na ostatnie wesele w ogóle nie dotarłaś. Candace zatrzymała się w pół kroku, kładąc rękę na głowie. – O Boże! Nawet mi nie przypominaj. Wciąż mi głupio. Wszyscy tu o tym mówią.

Tłum: mary003 5 - Założę się. – roześmiała się Kelsey. Rodzina Candace bywała nachalna, chociaż to mało powiedziane. To, że Brian nie uciekł przed nimi z krzykiem, było dowodem na to, jak bardzo kochał tę dziewczynę. - Co robiłaś? Wykradałaś się do mojego brata? Candace uśmiechnęła się złośliwie. – Mam roztapirzone włosy? - Ach ci młodzi zakochani. – westchnęła Kelsey. Gabby wywróciła oczami. – Jakby Evan nie rozwalił ci fryzury, gdybyście byli teraz sami. Tym razem to Kelsey się zarumieniła. – Na pewno. – Hmm. Gabby brała udział z Markiem w wielu sytuacjach, w których mogła ucierpieć jej fryzura, ale nie przypominała sobie ani razu, aby musiała ją później poprawiać. Nie to, że był słaby w łóżku. Nie miała żadnych zarzutów… może z wyjątkiem tego, że nigdy nie pałał do niej taką rządzą, aby rozebrać ją, zanim zdążyli dotrzeć do sypialni. Szczerze mówiąc, przestała już żyć dziecinnymi marzeniami… poza tym jednym, dla którego tu dzisiaj była. Lepiej dla nich. Istniały ważniejsze rzeczy w życiu. - Przecież ty też nie jesteś… stara. – powiedziała dwudziestoczteroletnia Candace do trzydziestoparoletniej kobiety z naprzeciwka. - Och, dziękuję bardzo. Gabby próbowała włączyć się w późniejsze pogaduszki i śmiechy, ale myślami była z Markiem. Już prawie czas. Co robił? Denerwował się? Wydawało się nieprawdopodobne, aby człowiek ratujący codziennie ludzkie życie pocił się ze stresu przed złożeniem przysięgi w obecności kilkuset ludzi, ale lubiła się tego trzymać. Ponieważ będzie kierował te słowa do niej i będą jej towarzyszyć przez całe życie. Czuła w brzuchu stado trzepoczących kolibrów. Chciała do mamy, która jak przystało na duszę towarzystwa, wędrowała teraz wśród gości. - Chyba nie będziesz płakała? – zawołała nagle Kelsey. - Nie! - Bo ja chyba będę. Uczciwie ostrzegam.

Tłum: mary003 6 Kolejne pukanie. Było tak blisko. Gabby zerknęła na zegarek – dziesięć minut do przedstawienia. Dziesięć minut. Spojrzała w dół na swoją pierś, spodziewając się dostrzec przez suknię dudniące serce. Miejmy nadzieję, że Mark nie będzie musiał reanimować jej przy ołtarzu, ale przynajmniej byłaby w dobrych rękach. Ponieważ zaschło jej w gardle i nie mogła zdobyć się na odpowiedzenie, to Kelsey otworzyła drzwi. Gabby sięgnęła po butelkę z wodą, jakby piekła się na pustyni. Jej dobra przyjaciółka Tina – trzecia i ostatnia druhna – wślizgnęła się do środka. Trzymała bukiet Gabrielli, mieszankę wspaniałych lilii i róż. Jedyną beznadzieją było to, że nie zostały dostarczone wraz z innymi kwiatami. – Mam! Gabby uniosła kciuk, wciąż popijając wodę. - Świruje. – wyjaśniła cicho Kelsey, biorąc kwiaty. Zanim zdążyła zamknąć za nią drzwi, do środka wszedł Evan, a Gabby powoli opuściła butelkę od ust. Nie miała pojęcia, dlaczego jej serce zabiło nagle szybciej, a później opadło do żołądka. Może chodziło o samo zobaczenie go – był drużbą i powinien być w garderobie Marka. Może chodziło o zmarszczkę między brwiami Evana, która pojawiała się tylko wtedy, gdy był zmartwiony, co nie zdarzało się zbyt często. Była tam teraz w pełnej krasie. - Hej, - odezwała się Kelsey, zmieszana jego widokiem. – Nie spodziewałyśmy się ciebie. Coś się stało? Alex, dwuletni synek Evana i Kelsey, podreptał obok swoich rodziców do pokoju i podbiegł prosto do Gabby. Oderwała wzrok od brata i skupiła się na Alexie, chowając twarz w jego czarnych, gęstych włosach i chwytając się go, jak koła ratunkowego, kiedy wszyscy zdawali się zamrzeć w bezruchu. Nawet Candace przysunęła się bliżej Gabby. Wzrok Evana powędrował od swojej żony do Gabby. Coś było nie tak. O Boże, coś poszło bardzo źle. – Muszę porozmawiać z nią przez chwilę. Na osobności, jeśli możecie. Wszyscy rzucali na nią nerwowe spojrzenia, gdy zaczynali wychodzić. Zmusiła się, aby uśmiechnąć się beztrosko, ale najprawdopodobniej wyszło słabo i zdesperowanie. Evan przymknął drzwi. Odwrócił się i spojrzał na nią. Gabby czuła w szyi swój dudniący puls. – Co się dzieje?

Tłum: mary003 7 Załamało ją spojrzenie jego zielonych oczu. Nie musiał nic mówić. Stawało się oczywiste, że Gabriella Ross nie wyjdzie dzisiaj za mąż. Lub prawdopodobnie żadnego innego, pieprzonego dnia.

Tłum: mary003 8 Rozdział 2. Czerwiec - Jest wkurwiona, stary. Ian Rhodes spojrzał na swojego szefa, który wyglądał przez frontowe okno Dermamanii. Podążając za wzrokiem Briana, Ian dostrzegł gibką brunetkę pędzącą w ich kierunku po drugiej stronie ulicy. Nie dostrzegł tam niczego dziwnego. Widział tylko wysoką, piękną kobietę z niewyobrażalnym grymasem na twarzy, której kroki były tak stanowcze, że jej włosy na zmianę to opadały, to wznosiły się w powietrze. Duże, ciemne, przeciwsłoneczne okulary chroniły ją przed popołudniowym blaskiem. - Kto to? – zapytał. Brian właśnie wycierał ręce po skończeniu ostatniego percingu. Rzucił ręcznik do kosza i westchnął ciężko. – Moja siostra. - Ta, która została porzucona przed ołtarzem? - Nawet kurwa o tym nie wspominaj. - Inaczej ona wydłubie ci oczy. – krzyknął Ghost wychylając się znad komputera przy kasie. Okej, może faktycznie była wkurwiona. – Spoko. – odpowiedział, nie mogąc oderwać wzroku. Im bliżej była Gabriella – znał jej imię, bo Brian kiedyś o niej wspominał – tym bardziej stawało się oczywiste, że drań, który poddał upokorzeniu kogoś tak wspaniałego, był zwyczajnym kretynem. O ile nie kryło się za tym coś większego – wtedy znów w ogóle nie powinni decydować się na pójście do ołtarza. - I wiemy, że jest wkurwiona, bo…. ? – zapytał Ian, gdy się zbliżała. Nie dostrzegł nic nadzwyczajnie dziwnego w jej obecności. - Bo w ogóle tu przyszła. Cześć, Gab! – zawołał radośnie Brian, gdy drzwi się otworzyły i weszła do środka. Szlag. Szlag. Brian nigdy nie wspomniał, że jego siostra jest chodzącym cudem. Z drugiej strony, to mogłoby zabrzmieć nieco dziwnie. Jej włosy były koloru ciepłego kasztanowca i opadały długimi falami na plecy, lśniąc niesamowicie przy

Tłum: mary003 9 najmniejszym ruchu. Miało figurę tancerki, a w obcisłym topie i spodenkach, wyglądała nieziemsko. Nie odważył się zerknąć na jej nogi. Gdyby to zrobił, nie mógłby oderwać od nich oczu, a wtedy ona by go przyłapała i zrobiłoby się niemiło. Szczególnie w obecności jej brata. Jego szefa. Zaskoczyło go, że o wiele bardziej chciał zobaczyć jej oczy. Jakby czytając mu w myślach, przesunęła okulary na czubek głowy. Wszystko co mógł widzieć to dwa ciemnozielone punkciki, wsysające i pochłaniające go. Omal się nie zakrztusił. - Co się stało, że zaszczyciłaś nas swoją obecnością? – Brian uśmiechnął się złośliwie i podszedł do lady. - Sam namawiałeś mnie i Evana na tatuaż. – odpowiedziała. Teraz Ian mógł w całości przyjrzeć się jej twarzy. Była idealna, a jedyną skazę stanowiły cienie wokół dużych, podkrążonych oczu. Wyciągnęła swoje smukłe, niewytatuowane ramiona. – No i jestem. - Jaja sobie robisz? – zapytał Brian. Ghost obserwował całą scenę z nieukrywanym rozbawieniem. - Nie żartuję. - Co cię do tego skłoniło? - A czy to ważne? - Tak. Gabriella wywróciła oczami. – Po wszystkich latach twojego gderania, kiedy w końcu się zdecydowałam, zamierzasz mi odmówić? - No cóż… - Brian zaczął dobierać starannie słowa, a kiedy zdecydował się już przemówić, wyglądało na to, że trafił w sedno. – Wydaje mi się, że chodzi tylko o twoją zachciankę. Na tę chwilę możesz być zachwycona, ale konsekwencje zostaną na całe życie. Wpatrywała się w niego przez kilka sekund, a potem wybuchła śmiechem. Jej białe zęby kontrastowały z wiśniowymi ustami. – Jezu, Brian. - Mówię poważnie. Nie chcę, żebyś robiła to, gdy jesteś… - urwał, wyglądając na naprawdę zmieszanego.

Tłum: mary003 10 - Kiedy jestem? – zażądała odpowiedzi. - Najwyraźniej czymś wkurwiona. – wtrącił się Ian, nie mogąc już dłużej trzymać języka za zębami. Brian rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, a Gabriella odwróciła się do niego pełną parą i wbiła w niego wzrok. Ktoś mniejszy mógłby się skulić pod tym spojrzeniem. U niego sprawiło, że zrobiło mu się cieplej. Przyjrzała mu się bliżej, nie starając się nawet ukryć, jak podąża wzrokiem po jego wytatuowanych ramionach, a później powróciła do twarzy. – To aż tak oczywiste? – zapytała. Ian wzruszył ramionami, starając się wyglądać obojętnie. – Szłaś po tej szosie, jakby to była czyjaś twarz. Kogoś, kogo naprawdę nie lubisz. Zbliżał się do niebezpiecznego punktu, a Brian i Ghost wyglądali, jakby przygotowywali się na wybuch bomby atomowej, lecz ona wzięła tylko głęboki wdech i ponownie spojrzała na brata. – Wygląda na to, że muszę nad tym popracować. - I naprawdę chcesz mieć tatuaż. - Owszem. Zawsze o tym myślałam. Nie jestem nastawiona tak anty, jak Evan. Poza tym, wydaje mi się, że teraz jest odpowiednia pora. - I nie znienawidzisz mnie później? - Znienawidzę cię, jeśli tatuażem będzie „pocałuj mnie w dupę” wyryte na całych plecach. - Ja tego nie zrobię. – odpowiedział Brian. Wszystkie głowy poderwały się w jego kierunku, a mina jego siostry nieco zrzedła. - Dlaczego nie? – zapytała. - Musiałaś postradać rozum, skoro pomyślałaś, że dam się w to wciągnąć. - Ale ty zawsze….! - Zawsze namawiałem cię na zrobienie tatuażu. Ale nigdy nie powiedziałem ci, że to ja go zrobię. Do diabła, znając życie, pewnie wyryłbym ci na plecach „pocałuj mnie w dupę”. Podeszła do niego i uderzyła go w ramię. – Nawet się nie waż. - Możesz go zrobić tutaj, jeśli chcesz, ale ja odmawiam brania w tym udziału. Wybacz.

Tłum: mary003 11 - To kto w takim razie ma mi go zrobić? - Masz tutaj więcej niż dwóch kandydatów… - Nie ma mowy, stary. – wtrącił się Ghost. Potrząsnął głową na Gabriellę. – Bez obrazy, ale przerażasz mnie po tym co on mi naopowiadał. Poza tym, jesteś siostrą szefa. Takiej presji nie zniosę. - …Tay’a, Starle albo może Janelle będzie bardziej chętna. – dokończył Brian. - Pewnie powiedzą to samo. – odgryzła się. Ian cieszył się wymianą zdań, nie mogąc pozbierać myśli, bo gdy mówiła, skupiał się ciągle na jej ustach. Ale powoli zaczynało do niego docierać, że prawdopodobnie będzie jej ostatnią deską ratunku. Nowy facet. Naprawdę lubił swoich współpracowników, ale przez ostatnie trzy miesiące dosyć często musiał znosić ich wybryki. A teraz został jedynym kandydatem do odwalenia roboty, której nie chciał przyjąć nikt inny… nikt kto tu pracował i znał Gabriellę Ross nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Naprawdę była aż tak przerażająca? - Ja to zrobię. – odezwał się. - Mówisz i masz. – powiedział do siostry Brian. Wychylił się, aby kilka razy klepnąć Iana po plecach. – Jest cały twój. Idźcie omówić szczegóły. – ewidentnie wyglądał, jakby mu ulżyło. - Chciałabym, żebyś ty to robił, Brian. – powiedziała stanowczo Gabriella, a potem spojrzała na Iana. – Nie obraź się. - Nie ma sprawy. - Pracuję z najlepszymi, Gab. – Brian wyszedł zza lady i odwrócił swój kaszkiet tył naprzód, co sygnalizowało zazwyczaj, że jego praca dobiegła końca i przez cały dzień już go nie będzie. – Zostawiam cię w dobrych rękach. - W takim razie nie zgadzam się. - A to już twój wybór. Przestań się mazać, jak już się zdecydujesz. - Ja się mażę? Zanim wybuchła prawdziwa rodzinna kłótnia, Ian wyprostował się i zrobił krok do przodu. – Gabriella, prawda? Jestem Ian. Jeśli chcesz, mogę zabrać cię do broszur i

Tłum: mary003 12 pokazać niektóre moje prace. Jeśli ci się spodobają, będę szczęśliwy mogąc popracować również z tobą. Dostosuję się do twoich wymagań. I obiecuję, że tatuaż wypadnie świetnie. - Stary, już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć z czym będziesz musiał się zmierzyć. – Brian znów klepnął Iana po plecach i zostawił go ze rżącym Ghostem i mordującą wszystkich wzrokiem Gabriellą. Dupek. - W porządku. – westchnęła, kiedy jej brat wyszedł. Zebrała się w sobie, aby uśmiechnąć się do Iana i podążyła za nim do lady, gdzie bez słowa przerzucał kolejne strony tatuaży. Zatrzymała go po kilku minutach. - Ten jest niezły, ale za mały. – powiedziała. Uniósł na nią brew. – Chcesz coś większego? - O wiele większego. Właściwie to… mam już pewien pomysł. - Śmiało. - Feniksa. – wyznała. – Na plecach. Dużego, płomiennego i… - pomachała kilka razy rękoma dla podkreślenie swoich słów. - … pięknego. Z odcieniami niebieskiego i zielonego. Turkusu i morskiej zieleni. Hmm. Większość ludzi po przejściach chciało wytatuować sobie mitycznego ptaka w płomieniach. Brian wspominał o jej załamaniu… musiało więc chodzić o to. Już tworzył w swojej głowie projekt feniksa lecącego w dół, który z pewnością wyszedłby wspaniale na jej oliwkowej skórze. Projekt nie może być sztywny i mroczny. Lekki. Delikatny i kobiecy. - Dodałbym trochę fioletu, aby wydobyć z niego głębię. – dodał od siebie. – Bez żadnych czarnych kontur. - Tak? - Zaraz ci pokażę. – oderwał Ghosta od komputera i przeszukał ich najnowsze projekty, klikając na tego, którego szukał – mieszankę różu i czerwieni, którą wykonał w zeszłym tygodniu. Westchnęła ze szczęścia u jego boku. – Przepiękny! Wygląda bardzo… delikatnie. Jakby został namalowany. Przyłapał siebie na uśmiechaniu się do niej, gdy zaraził się jej entuzjazmem.

Tłum: mary003 13 - Jest w tym dobry. – odezwał się Ghost, gdy wrócił do swojego stanowiska. – Ale mnie się nie podobają. Możesz go poprawić. – przełączał kanały, aż znalazł History Channel i kolejny odcinek Warsztatu Danny’ego. - Potrafię zaspokoić swoich klientów, stary. – odpowiedział Ian. – Cokolwiek zapragniesz. - Nie obchodzi mnie reszta, chcę tego. Definitywnie. – powiedziała. - Spoko. – zniżył głos. – Tak między nami, Brianowi też się nie podobają. Więc to może i lepiej, że utknęłaś ze mną. - Słyszałem. – odezwał się Ghost. – I poskarżę na ciebie. Jasna cholera! Spójrz na tego Chevroleta. Co za cuuuuuudo. Gabriella roześmiała się radosnym, pięknym dźwiękiem, który w żaden sposób nie mógł zostać naruszony przez jej wcześniejszą mękę, no chyba, że wcześniej brzmiała, jak prawdziwy anioł. – Nie przejmuj się moim bratem. – powiedziała konspiracyjnie do Iana. – Zajmę się nim. Ian wiedział, że gdyby do tego doszło, on również zdołałby poradzić sobie z Brianem, ale pozwolił jej poczuć władzę. - Więc, kiedy możemy zacząć? – zapytała. – Musisz go narysować, czy…? - Zrobię go odręcznie. - Narysujesz go na mnie? - Markerami. Mógłbym przygotować szablon, ale najlepiej by było, gdybym narysował go odręcznie. Dzięki temu zachowamy naturalne kolory… - to by było na tyle, jeśli chodzi o nie przesunięcie wzrokiem po całej długości jej ciała, - … poza tym, pomijając to gówno, zaoszczędzimy kupę czasu. Narysuję ci go na papierze, abyś mogła zobaczyć, jak ma wygląda całość. - W takim razie możemy zacząć nawet dzisiaj. - Okej. – odpowiedział ostrożnie. – To nie będzie problem? Zachichotała, krzyżując ramiona. – Myślałam, że minie trochę czasu, zanim on w ogóle powstanie, a dopiero później zaczniemy go tatuować. Albo że będziecie zajęci i będę musiała umówić się na spotkanie. Przygotować się psychicznie, zanim wbijesz w moje plecy ogromną igłę. Trochę się stresuję.

Tłum: mary003 14 - Nie ma czym. Dostosujemy się do ciebie – i nie musimy zaczynać dzisiaj, jeżeli nie chcesz. - Im dłużej będę o tym myślała, tym prawdopodobniejsze, że będę chciała uciec… chyba powinniśmy zaczynać. Roześmiał się. – To się zdarza. Pozwól mi coś przygotować. Wrócę za kilka minut. Jej uśmiech go poraził. – W porządku. Dziękuję ci. Ten uśmiech zaprzątał wszystkie jego myśli, kiedy szedł korytarzem do pokoju, w którym zazwyczaj przygotowywali swoje projekty. Szlag. Piękne kobiety nie były mu obce, ale minęło sporo czasu, od kiedy po raz ostatni tak bardzo dotknął go sam wygląd. Próbował poczuć do niej współczucie, ale w ciągu kilku minut rozmowy, zorientował się, że nie jest kobietą, która tolerowałaby litość. Brian zauważył Iana pod drzwiami jego gabinetu i zawołał go. Ian zatrzymał się i wetknął głowę do środka. Candace, narzeczona Briana, siedziała przy biurku, a on stał za nią, oglądając coś, co pokazywała mu w komputerze. – Dzięki, stary. – powiedział do Iana. – I przepraszam, że cię w to wciągnąłem. - I masz za co. – Candace odwróciła się i trzepnęła Briana w bok nogi. – Jesteś świetny Ian, ale nie mogę uwierzyć, że tak ją potraktował. - To żaden problem, serio. – zapewnił ich Ian. - Jest dość trudna. – powiedział Brian. - Jest naprawdę miła. – w tym samym czasie odezwała się Candace. - Dla ciebie. – powiedział do niej. – Ty nie musiałaś z nią dorastać. - Nie zapominaj o tym, że ona też musiała dorastać z tobą. Najwyraźniej na to zasłużyłeś. Nie wspomnę już o tym, jak ją torturowałeś. Brian parsknął, gładząc się po swojej ciemnej brodzie. – Ja byłem aniołkiem. - Jasne. Pójdę się przywitać. - Nie siedź z nią za długo. Jeszcze się zarazisz. Ian wykorzystał szansę, aby się wyślizgnąć i wziąć do roboty – chwilami nie było widać końca ich przekomarzaniom. W pewnym sensie odczuwał ulgę, że został zwolniony z gabinetu Kary i Marco w Dallas, ponieważ ta dwójka co chwilę ze sobą

Tłum: mary003 15 flirtowała i wywoływało to raczej mdłości, niż uśmiech – ale niech go szlag, jeśli nie trafił z deszczu pod rynnę. Brian i Candace dbali przynajmniej o swoje pieniądze i interes. I nie robili przedstawień na oczach wszystkich pracowników. Kiedy usiadł przy biurku i zaczął projektować, tatuaż Gabrielli wypełnił wszystkie jego myśli i od razu zaczął przelewać je na papier. Pomyślał o jej zawodzie miłosnym – jej uśmiech może i jest promienny i radosny, ale wciąż ukrywa się za nim ból. Pomyślał o swoim własnym, był trochę inny, ale również w pewnym sensie go naznaczył. Feniks narodził się z płomiennych, płynnych linii o jakie prosiła, tak samo jak ogon i pióra. Dzięki kolorom jakie wybrała, efekt był powalający. Zajęło mu to tylko albo i aż pięć minut. Był na tyle skończony, aby zorientowała się, jak ma wyglądać cały projekt, więc z pełnym zadowoleniem ruszył ku drzwiom odnajdując Gabriellę i Candace pogrążonych w rozmowie. Candace dostrzegła go pierwsza i z podniecenia ujęła dłoń Gabby. – Wrócił. Pokazuj! Podał kartkę Gabby i obie dziewczyny zawisły nad nim, Candace niemal pisnęła z uznaniem. Gabriella, na skórze której miał się uwiecznić, wpatrywała się w niego przez dłuższy czas. Obserwował, jak jej oczy podążają za każdą z linii. – Cudowny. – odezwała się w końcu, jej ochrypły głos był dla niego pieszczotą. – Jakbyś czytał mi w myślach. - Oczywiście końcowy efekt będzie sto razy lepszy. Chciałabyś wprowadzić jakieś zmiany? - Nie dostrzegam ani jednej. Szczerze mówiąc, jest idealny, Ianie. Mój Boże. - Gdy tylko go narysuję, przejrzysz się w lustrze, aby upewnić się, że jest taki, jak chciałaś. - Okej. – roześmiała się subtelnie. – Teraz to nie mogę się doczekać, aż zaczniemy. Candace poprowadziła ją na tyły i otoczyła ramieniem. – Chodźmy tam. Wątpię czy chciałabyś zrobić to na oczach wszystkich. - Brzmi nieźle. Dzięki. – jej zielone oczy przesunęły się do Iana, a wtedy omal nie przyprawiła go o zawroty głowy swoim uśmiechem, kiedy lekko unosiła się na palcach. – Jestem gotowa, kiedy ty będziesz.

Tłum: mary003 16 Rozdział 3. Sposób w jaki Gabriella trzepotała rzęsami budził w nim największe z pragnień. Siostra szefa, stary, siostra szefa, powtarzał sobie w myślach, lecz im dłużej to robił, tym bardziej jego organizm się buntował. Słuchała uważnie wszystkich jego zaleceń. Zostawił ją samą, aby się przygotowała i poszedł po swoje markery. Ian miał nadzieję, że jej bystry wzrok pozwoli mu uniknąć wszystkich niepożądanych myśli, jakie tworzyły się w jego umyśle. Jednak nie miał takiego szczęścia. Nie kiedy jego oczom ukazały się jej obnażone plecy czekające na jego sztukę. Przełknął suchość w gardle na widok jej rozciągniętego na stole ciała, jej ciemnych, jedwabistych włosów opadających na bok po jednej stronie. Na dodatek ominęła pojedynczy pukiel. – Nie odgarnęłaś wszystkich włosów. Przesunę je. - Ups. Okej. – delikatnie odsunął na bok kapryśny lok sprawiając, że zadrżała i roześmiała się lekko. – Wybacz. Ten najdelikatniejszy kontakt z jej skórą omal nie doprowadził go do jęku – a miał tu siedzieć przez godzinę albo i dwie i jeszcze ją dotykać. Chryste, jak ja wytrzymam? Musiał wytrzymać jej kolejne drżenie i chichotanie, gdy zaczął przesuwać po niej markerami. Miała taką miękką i wrażliwą skórę. Miał nadzieję, że ukłucie igłą nie będzie bolało ją aż tak bardzo, ale z drugiej strony jakoś w to wątpił. Była twarda. Włożył swoje czarne rękawiczki i upewnił się, że widzi, jak otwiera opakowanie z igłą. Oparła głowę o stół i z głębokim westchnieniem powiedziała: - Do dzieła. Na szczęście po chwili dostał swoją odpowiedź. Kiedy pracował, bardzo często odpływał. Jego życie opierało się na końcówce igły i podobało mu się to. Kiedy wprowadzili kilka zmian w projekcie i po raz pierwszy przytknął do niej igłę, Gabriella zniosła to ze stoickim spokojem, leżała nieruchomo i oddychała spokojnie. Zapytał kilka razy jak się czuje i oczywiście odpowiedziała, że w porządku.

Tłum: mary003 17 To był jej pierwszy tatuaż i w końcu ciekawość wzięła nad nim górę. Poza tym, potrzebował czegoś do odwrócenia swojej uwagi od jej nagiej, delikatnej skóry. - Wszystko jest takie, jak oczekiwałaś? – zapytał, ocierając nadmiar tuszu. Roześmiała się. – Co masz na myśli? - Ogólne doświadczenie. Takiego bólu się spodziewałaś? - Podobnego. - Nieźle to znosisz. Nie odpowiedziała. Co pewnie oznaczało, że chciała, aby już się zamknął. Więc tak zrobił, a przynajmniej na chwilę. Ale niech to szlag, cholernie go intrygowała. Powtarzał sobie w głowie wszystko co usłyszał na jej temat w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Była starszą siostrą Briana. Skoro była starsza od Briana, to w takim razie była też starsza i od niego. O jakieś kilka lat. Ale nie wyglądała. Wydawało mu się, że słyszał coś kiedyś o tym, że mieszka w Dallas i zamierza iść do szkoły medycznej. Poślubić lekarza. A później zostać przez niego porzuconą. Jakim pojebanym idiotą musiał być ten facet. Na tym kończyła się wiedza Iana, ale chciał wiedzieć więcej. - Więc mieszkasz w pobliżu? – zapytał, podejmując ryzyko. Udawał głupiego i próbował wciągnąć ją do pogawędki. Lecz odpuści, jeśli znów każe mu się zamknąć. - Mieszkam w Dallas. Przyjechałam tutaj tylko na lato. Zatrzymałam się na chwilę… u rodziców. – odburknęła drugie zdanie tak, jakby nie była z tego dumna. - Super. Moja mama mieszka w Dallas. Ja też tam mieszkałem, ale przeprowadziłem się tutaj odkąd pracuję dla Briana. Mamy tam kilku wspólnych znajomych. A ty czym się zajmujesz? - Byłam pielęgniarką. Planowałam zostać pediatrą. Ale ukończyłam tylko rok. - No… nieźle. – oczywiście wiedział o tym, ale w jakiś sposób usłyszenie tego od niej sprawiło, że zabrzmiało o tysiąc razy ambitniej. – Pediatra z odjazdowym tatuażem. – dokończył niepewnie. Roześmiała się delikatnie, ale nie ochrzaniła go. – Wybrałam chyba najlepsze miejsce do ukrycia go.

Tłum: mary003 18 - Idealne. – na chwilę zapadła cisza i słychać było jedynie brzęczenie maszyny. Ledwo to zniósł. – Lekarka. Nigdy nie potrafiłbym wziąć na siebie takiej odpowiedzialności. Już i tak jestem wystarczająco nienormalny bez czyjegoś życia spoczywającego w moich rękach. - Mam nadzieję, że nie mówisz teraz o tatuażach. – odpowiedziała z lekką nutą rozbawienia i czegoś jeszcze. - Jasne, że nie. Nie o to mi chodziło. - Wiesz co? I tak bierzesz na siebie mnóstwo odpowiedzialności. Ludzie do końca życia będą nosili na sobie twoją sztukę. Uśmiechnął się, lecz nie spodobało mu się, że przez jej komplement jego pierś napełniła się dumą. Wiedział, że to duża odpowiedzialność, bez względu na to co mówił jego pierdolony ojczym. A to, że ludzie aż tak bardzo mu ufali, było dla niego zaszczytem. Kochał to co robił i nie mógłby robić niczego innego. Gabriella wydała długie, drżące westchnienie i natychmiast oderwał od niej igłę. – Przerwa? - Nie, w porządku. - Może wody? Nie bój się powiedzieć. Pokręciła głową. – Nic mi nie jest. Akurat w tym momencie Brian wetknął głowę przez drzwi. – Jak wam idzie? - Zachowuje się, jak prawdziwa mistrzyni. – odpowiedział Ian. - Spadaj. – odpowiedziała Gabriella w tym samym czasie. - Spadaj? Przecież chciałaś, żebym to ja ci go zrobił! A teraz spadaj? No ładnie. Ian roześmiał się i odsunął igłę, kiedy Brian podszedł bliżej i zajrzał mu przez ramię. – Wygląda nieźle, stary. Chociaż musisz poprawić to „I” w „Idiotce”. Przygryzł sobie język od śmiechu, gdy Brian odwrócił się i uciekł, chociaż Gabrielli najwidoczniej się to nie spodobało. – O mój Boże! – krzyknęła za Brianem. – Teraz się cieszę, że ty tego nie robisz, ty gówniarzu! - A ty jesteś starą kopą! – odpowiedział jej radosny głos Briana. Ian miał wrażenie, że takie przekomarzanie jest u nich czymś normalnym.

Tłum: mary003 19 A ta kobieta będzie najfajniejszą lekarką, jaką kiedykolwiek spotkał. Z drugiej strony, nie spotkał ich wielu, kilku w salonie… albo podczas swojego pobytu w szpitalu kilka lat temu. Nawet nie chciał o tym myśleć. - A teraz potrzebujesz przerwy? – zapytał. – Chyba podniosło ci się ciśnienie? - U nas to normalne. – odpowiedziała, ale w jej tonie nie było żadnej życzliwości. – Przysięgam, że chwilami zachowuje się, jak totalny gówniarz. - Bez tego nie byłoby chyba żadnej frajdy? Znów sprawił, że zamilkła, więc wrócił do pracy. Powietrze znów wypełniło się gęstą ciszą i nie miał pojęcia dlaczego tak bardzo mu to przeszkadza. Zazwyczaj robił wszystko, aby ograniczyć rozmowy do minimum, ale jeśli chodzi o nią… - W porządku? – wypalił i choć nie miał na myśli bólu spowodowanym ukłuciem, to pewnie ona tak to odebrała. - Tak. - O co chodzi… z feniksem? - Odrodziłam się z popiołów. - Racja. – nie mógł zdobyć się na odwagę, aby zapytać o jakich popiołach mówiła. Wiedział, że chodziło o nieudany związek, ale to ona powinna rozpocząć rozmowę. I wtedy go zaskoczyła. – Miałam wyjść za mąż w marcu. - Tak? - Ale nie udało się. - Przykro mi. – dlatego, że cierpiała. A nie dlatego, że nie wyszła za jakiegoś chuja, który na nią nie zasługiwał. – Do bani. - Chyba lepiej, że stało się to teraz, niż po ślubie. - Patrząc na to z tej strony, to pewnie tak. Gorycz przepełniała jej każde kolejne słowo. – Szkoda tylko, że stało się to w trakcie ślubu. Musiał zatrzymać się na chwilę, aby pokręcić głową i uspokoić się trochę. – Co za skurwysyn.

Tłum: mary003 20 - Ale dlaczego? Dlaczego tak się stało? Przecież nie obudził się dziesięć minut przed i stwierdził, że zaraz mamy się spotkać przed ołtarzem. Musiał to czuć już od jakiegoś czasu. - Jak się wytłumaczył? - Nie tak to sobie wyobrażał. Tylko tyle otrzymałam. Zaprzeczył, że ma inną. Właściwie to powiedział, że będzie szczęśliwy, jeśli nadal będziemy mogli być razem, ale bez ślubu. Więc do diabła z nim. - No właśnie, jebać go. - Pewnie, ciągle będę tylko żyła tak jak on chce i robiła to co on chce. Do diabła z tym czego ja chcę. – warknęła, jakby mówiła do swojego byłego. O panie, powinien posłuchać ostrzeżenia Briana i nie otwierać tej Puszki Pandory. Albo zachęcać jej do jej otworzenia. – Przynajmniej przekonałaś się, zanim nie było za późno. - Czasami trudno jest patrzeć na to w ten sposób. Chciałabym po prostu wiedzieć dlaczego ja. Dlaczego do tego doszło. To było takie upokarzające. – zamilkła na dłuższą chwilę, ubolewając nad tym co się stało, a kiedy znów się odezwała, ledwo mógł ją usłyszeć. – Takie upokarzające. Chciał ją dotknąć, aby ją pocieszyć. Ale nie mógł, to byłoby wysoce niestosowne. Spoglądając w stronę otwartych drzwi, przesunął się z krzesłem na wysokość jej głowy. Powoli uniosła na niego swoje załzawione oczy, które były tak jasne i nieskazitelne, jak szmaragdy. - Uważam, że nieźle sobie radzisz. – wyznał. – To pomaga wielu ludziom. Ból jest, jak katharsis. Mogę zamknąć drzwi, jeśli chcesz. Będziesz mogła się wypłakać, przekląć go albo pokrzyczeć. Mogę być przy tobie. A kiedy skończymy z tatuażem, będzie to najpiękniejsze świadectwo gówna przez jakie musiałaś przejść i z którego wyszłaś jedynie silniejsza. – uśmiechnął się do niej słabo. – Nikomu nic nie powiem. Pokręciła głową. – Po prostu do mnie mów. - W porządku. Weź głęboki wdech. Uśmiechając się, zrobiła, jak polecił, wdychając głęboko powietrze i pozwalając wypuścić nosem nieco napięcia. – No dobra. – odezwała się. – Kontynuujmy.

Tłum: mary003 21 - W porządku. – przesunął się z powrotem na miejsce, obracając kilka razy głową wokół ramion, aby zredukować trochę własnego napięcia. Zawsze działały na niego kobiety bliskie płaczu, ale w przypadku tej konkretnej, wpływ był jeszcze większy. Spojrzał krytycznie na swoją pracę, myśląc o niebieskich liniach zapraszających go do dotknięcia i prześledzenia koniuszkiem palca ich szlaku. Zanim zaczął, zamknął drzwi jak obiecał, mając nadzieję, że nie przykuje to uwagi Briana. Brian i Gabriella może i nie byli dla siebie najmilsi, ale Ian miał wrażenie, że Brian udusiłby każdego, kto skrzywdziłby jego siostrę. Wspomniał kiedyś, jak Evan, jego brat, odciągał go od mężczyzny, który ją porzucił. I właśnie za to Ian chciał postawić Brianowi piwo, a z drugiej strony wkurzała go interwencja Evana. Z pewnością z wielką ochotą patrzyłby na kilka ciosów wymierzonych temu dupkowi. Najchętniej własnoręcznie. Dużo rozmawiali przez cały ten czas. O niczym osobistym, emocjonalnym. Nie rozpłakała się, nie przeklinała, ani nie krzyczała. Wyluzowała i polubił ją taką. Bardziej, niż powinien. Kiedy skończyli, wyjaśnił jej wszystkie zalecenia i odprowadził na przód, gdzie umówili się na kolejną wizytę. Przez swoje wścibstwo omal nie doprowadził ją do załamania emocjonalnego i czuł się z tym cholernie źle. Ale być może tego właśnie potrzebowała. Po tym, jak wyszła, obserwował przez okno, jak szła ulicą do swojego samochodu. Jej kroki nie były już przepełnione gniewem. Nie, teraz wydawała się płynąć. Wymieniła nawet kilka przyjemnych słów z Brianem, zanim wyszła. - Jesteś geniuszem, stary. – odezwał się Brian zza niego. Ian odwrócił się, nie zauważając nawet, kiedy podszedł. – Dzięki bogu, że postanowiłeś do nas dołączyć. Roześmiał się. – O co ci chodzi? Przecież nie jest taka zła. - Nie, nie, nie chodzi o to, że jest zła. - W takim razie o co? - Napuszona. Idealna. A tak. To udało mu się dostrzec. Dostrzegł też, że teraz, po zrobieniu tatuażu i swoim małym załamaniu, jest o wiele bardziej zrelaksowana. Być może to jego zasługa? Nie. Nie ma mowy. Nawet nie pozwolił sobie na takie myślenie.

Tłum: mary003 22 Brian wzruszył ramionami. – A teraz, po tym, jak ten idiota ją rzucił? Przechodzi przez ten… okres. To chyba kryzys wieku średniego. Jeszcze niedawno ledwo tknęła coś co mogło zawierać alkohol, a teraz sama wbija od baru do baru. Mama powiedziała, że przez kilka nocy nie wracała do domu, więc kto wie gdzie ona się podziewała i co robiła. A to już mu przeszkadzało. Rozumiał, że cierpiała i w jakiś sposób musiała rozładować napięcie, ale miała przed sobą świetlaną przyszłość. Miał nadzieję, że nie stoczy się i przez to zaprzepaści wszystkiego. - A teraz najważniejszy argument. – powiedział Brian, wzdychając i odwracając się, aby odejść. – Przyszła tutaj. Ian nie potrafił tego obalić, w końcu jego szef znał Gabrielle o wiele lepiej. Ale miał na to zupełny inny punkt widzenia odkąd spędził z nią kilka chwil sam na sam. Nie wydawało mu się, aby jej pojawienie się tutaj było jakimś niepokojącym objawem. Uważał, że być może, chodziło bardziej o ostateczne zapomnienie. W drodze powrotnej plecy paliły Gabby do samych kości. Krzywiąc się z bólu niemal przy każdym ruchu, jechała podjazdem rodziców, mając nadzieję, że uda się jej wejść niezauważoną i przejść od razu do swojego pokoju. Kiedy podjechała bliżej domu, zauważyła srebrnego Lexusa zaparkowanego na podjeździe i niemal jęknęła z rozpaczy. Nie tylko będzie musiała stawić czoła matce, ale też Sylvii Andrews. Matka Candace nie była takim promyczkiem, jak jej córka i szczerze mówiąc w niczym nie przypominała przeciętnej kobiety, czy jej matki. Ale odkąd ich dzieci miały się ze sobą pobrać, całkiem nieźle udawało im się dogadywać. - Pewnie już przyjechała. Gabriella! – zawołała jej matka z salonu, kiedy Gabby weszła przez frontowe drzwi. Pragnęła udać się schodami prosto na górę, ale skoro już została nakryta, to postara się przejść przez to w miarę bezboleśnie. Kiedy weszła do pokoju, w którym siedziały obie kobiety, nie obeszło jej uwadze, jak Sylvia uniosła na nią swoją skrupulatną brew. Po raz tysięczny, Gabby pomyślała o tym samym: Biedna Candace. Musiała dorastać z tą kobietą. - Witam! – odpowiedziała promiennie Gabby. Może powinna usiąść na kanapie naprzeciwko nich i jak przystało nie na damę, rozłożyć się na niej i nie założyć nogi na nogę. To dopiero dałoby jej do myślenia.

Tłum: mary003 23 - Właśnie o tobie rozmawiałyśmy. – powiedziała jej matka. Jeśliby patrzeć jedynie po pozorach, to Gianna Ross była z tej dwójki bardziej imponującą kobietą. Przyciągała całą uwagę ze swoim naturalnym włoskim pięknem i amerykańskim akcentem. Przy niej Sylvia wydawała się nijaka, ale to właśnie ona była z nich dwóch prawdziwym rekinem. Nie to, że Gianna nie potrafiła zagrzmieć, kiedy chciała. Brian doświadczył tego na własnej skórze; został odesłany do jej znajomych we Florencji. Oczywiście po zaledwie kilku miesiącach i oni nie wytrzymali i odesłali go z powrotem. - Mam nadzieję, że w samych superlatywach. – odpowiedziała Gabby, udając zainteresowanie i przejęcie. Nie chciała być świadkiem rozmowy o „biednej, żałosnej Gabrielli”. - Oczywiście. – odpowiedziała jej matka. Wtedy ona i Sylvia wymieniły ze sobą spojrzenie wydające się być uwieńczeniem ich wspaniałej zabawy. Gabby poczuła mrowienie na karku. Co je to do diabła obchodziło? Powinna była coś zrobić, zanim jej matka zdołała choćby otworzyć usta. - Tylko rozmawiałyśmy. – zaczęła niepewnie Gianna. – Nie ma potrzeby owijać w bawełnę. Sylvia organizuje przyjęcie dla Philipa i okazało się, że jej siostrzeniec przyjeżdża z Dallas, a… A-cha. Natychmiast musi jej przerwać. Czy ona oszalała? Zaledwie trzy miesiące temu została wystawiona przed ołtarzem. W najgorszy z możliwych sposobów. Ostatnim czego teraz potrzebowała, to wejście na kolejną emocjonalną ścieżkę – może jej matce nie chodziło dokładnie o to, ale randka też się do tego zalicza. - Skoro mieszkacie w tym samym mieście i w ogóle… . – dokończyła za nią Sylvia, wymieniając z nią konspiracyjny uśmieszek. - To miłe, ale póki co wypadam z interesu. – odpowiedziała Gabby tak miło, jak tylko potrafiła. Odwróciła się, aby odejść, zanim znów zaczęłyby biadolić… i całkowicie zapomniała o zrobionym przez Iana tatuażu, który wystawał spod topu. Zatrzymała się w pół kroku na ich nagłe westchnienie i ponownie się do nich odwróciła. - Gabby, co to ma być? – zapytała jej matka, ale szybko jęknęła, kiedy Sylvia spojrzała na jej dłonie i zacisnęła usta w wąską linię. Jej ton powiedział jej, że dokładnie wiedziała co to jest.

Tłum: mary003 24 - Byłam u Briana. – odpowiedziała ze wzruszeniem ramion, starając się stłumić jęknięcie. – Nie złość się na niego, bo to nie on go zrobił. Gianna westchnęła i pokręciła głową ze smutkiem. – Macie taką piękną skórę z Brianem. Dlaczego chcecie zniszczyć ją czymś takim… - Nie niszczę jej. – rzuciła, obrażona w imieniu Iana. Był dla niej taki miły, a jego prace zapierają dech w piersiach. Nie mogła się doczekać końcowego wyniku. Pod żadnym pozorem nie uważała tego za skazy czy wady, ale za najpiękniejszą rzecz, jaką mogła nosić na swoim ciele. – Przestań Mamo, nie musisz na nie patrzeć, jeśli ci się nie podoba. Będę je zakrywała tak, jak Brian. – chyba po raz pierwszy w życiu poczuła się obrażona w imieniu swojego młodszego braciszka. Zawsze zakrywał swoje tatuaże albo zdejmował kolczyki, kiedy przyjeżdżał do rodziny – swojej czy Candace – tylko po to, żeby ich uszczęśliwić. I nigdy jakoś nie narzekał. - Jesteś dorosła, Gabby. Zrobisz, jak zechcesz. – powiedziała jej matka, chociaż i tak usłyszała lekką dezaprobatą, z którą Brian musiał sobie radzić już od młodzieńczych lat. Dzięki za pozwolenie, pomyślała. Miała trzydzieści sześć lat, była już prawie lekarką, a wciąż była pouczana. Sylvia nigdy nie zeswatałaby swojego siostrzeńca z kimś kto ma tatuaże, więc przynajmniej tego udało jej się uniknąć. Jeden mały sukcesik. - Miło było cię zobaczyć. – powiedziała do Sylvii, która odpowiedziała niepewnym uśmiechem. Była już prawie przy drzwiach, gdy znów odezwała się jej matka. - Zostaniesz na kolację? - Nie. Wreszcie dotarła do schodów, gdzie mogła uciec w zacisze swojego starego pokoju. Niech cię szlag Marku Eastonie. Miała mieć wszystko, całe życie dopracowane pod najmniejszym szczegółem. Wspaniałego męża. Dom w Highland Park. Karierę. Dzieci. A teraz musiała mieszkać tutaj. Przeznaczenie, ta kapryśna suka wywróciła jej całe życie do góry nogami. Mieszkała z rodzicami, ponieważ była praktycznie bezdomna. Przeżyła największe upokorzenie, jakiego może doświadczyć panna młoda. Straciła mężczyznę

Tłum: mary003 25 swoich marzeń. Nie będzie mogła mieć dzieci przed czterdziestką, ponieważ już nigdy więcej nie będzie w stanie znaleźć się w tej samej sytuacji. Za długo czekała. Za długo skupiała się tylko i wyłącznie na karierze. A teraz, wszystkie rzeczy, które tak odkładała, które planowała na inny dzień, znalazły się poza jej zasięgiem i być może już nigdy nie będzie mogła ich mieć. W tej chwili jej pokój był dla niej większym sanktuarium, niż w czasach młodości. Rodzice zatrzymali sporo rzeczy po jej wyprowadzce. Jednym z nich była pozytywka z baletnicą stojąca na toaletce, której nikt nie ruszał, bo każdy się bał uszkodzić ją jeszcze bardziej. Powędrowała po niej wzrokiem. Podeszła do niej i podniosła delikatnie, uważając na pajęczynkę stworzoną w efekcie pęknięcia. Był to prezent od jej prababci z Włoch, tuż przed tym, jak umarła… a Brian stłukł ją, kiedy miał jedenaście lat. Siedział w jej pokoju, jak zwykle ją denerwując i niechcący uderzył w toaletkę. Wciąż słyszała dźwięk pękającej porcelany, wciąż czuła ból w sercu na widok spadającej pozytywki. Nie słuchała jego przeprosin, chwyciła go za kołnierz i wyrzuciła ze swojego pokoju, krzycząc, jak bardzo go nienawidzi i zatrzaskując drzwi przed jego nosem. Następnego ranka znalazła ją stojącą w tym samym miejscu tylko, że posklejaną. Evan wyznał jej, że Brian zakradł się do jej pokoju i spędził całą noc próbując ją naprawić i nie pozwalając Evanowi sobie pomóc. Nie była idealna, ale odwalił kupę dobrej roboty. W jakiś sposób, teraz z tymi wszystkimi pęknięciami, stała się dla niej o wiele bardziej cenna. Spoglądała na nią i przypominała sobie, jak bardzo Brian ją kocha… bez względu na to ile razy w ciągu tych kilku lat temu przeczył. Żartowała, kiedy mówiła Ianowi, że nic się nie zmienił i wciąż jest tym samym nastolatkiem. Był zupełnie inny. A ona? Miała być mężatką. Cieszyła się z tego i była gotowa. A teraz była po prostu… w stanie zawieszenia. Po klęsce, która miała być jej ślubem, została do końca roku z Tiną. Czuła się strasznie bezużyteczna i bezradna, wylegiwała się na kanapie przyjaciółki pozbawiając ją prywatności. Rodzice Gabby byli bardzo chętni wspomóc ją finansowo – jak zawsze – znaleźć jej swoje własne gniazdko, ale była tak zajęta, że nie miała czasu na rozglądanie się. Kiedy tylko skończył się rok, przyjechała do domu z rzeczami upchanymi w bagażniku. Siedziała tu już od wieków. Mimo to, wciąż czuła się bezużyteczna i bezradna.