Sandi Lynn
Miłość, Pożądanie i… Tom 1
Dwie Miłości
Tytuł oryginału Love, Lust a Millionaire
Przekład Anna Savignon
Rozdział 1
Delilah, wstawaj! Znowu się spóźnisz do pracy.
Otworzyłam oczy. Nade mną stała moja współlokatorka Jenny.
– Pamiętasz, co Frank powiedział? Że jak jeszcze raz się spóźnisz, to cię wyleje!
– Cholera. – Sięgnęłam po telefon leżący na stoliku. Wpół do dziewiątej. Cholera jasna! – Czemu nie
obudziłaś mnie wcześniej? – Zerwałam się z kanapy.
– Jak to nie? Powiedziałaś, że zaraz wstajesz. Poszłam biegać, wracam, a ty co?
Rzuciłam się do łazienki, wycisnęłam pastę na szczoteczkę i, gwałtownie szorując zęby, pognałam do
swojego pokoju. Chwyciłam leżące na podłodze wczorajsze dżinsy, wciągnęłam je szybko i złapałam
czerwoną koszulkę z napisem „U Franka”. Wyplułam pastę do umywalki i wypłukałam usta, po czym
szybko przeleciałam szczotką po długich brązowych włosach i związałam je w koński ogon.
Złapałam torebkę, wrzuciłam do niej przybory do makijażu i wypadłam z domu. Zostało mi dokładnie
dziesięć minut, żeby dotrzeć w pracy. Trzeba było wcześniej wrócić do domu wczoraj wieczorem,
ale jakoś tak wyszło. Wszystko miałam dokładnie wyliczone: biegiem będę tam dokładnie o ósmej
pięćdziesiąt pięć, czyli na pięć minut przed czasem. Frank nie będzie mógł powiedzieć mi złego
słowa. Pięć minut to akurat, żeby zrobić w łazience makijaż. Bez przerwy się spóźniałam i dostałam
już przez to więcej upomnień, niż mogłam spamiętać. Gdyby to zależało ode mnie, rzuciłabym to w
diabły, ale potrzebowałam tej roboty.
Kiedy mijałam stoisko Freddiego, krzyknął za mną:
– Znów w niedoczasie, Delilah?
– Jak zwykle, Freddie – uśmiechnęłam się.
Już w drzwiach restauracji zerknęłam na zegarek. Ufff! Była za pięć dziewiąta.
– Jest duży ruch, Delilah. Bierz się do roboty – rzucił Frank sucho.
– Moja zmiana zaczyna się za pięć minut – odparłam i poleciałam do łazienki.
Przed lustrem umalowałam niebieskie oczy beżowym cieniem i wytuszowałam rzęsy. Omiotłam
policzki różem, a na usta nałożyłam jasnoróżowy błyszczyk. Równo o dziewiątej usłyszałam, że
Frank wykrzykuje moje imię.
– Rany, Frank, jestem przecież – powiedziałam, zakładając fartuch i sięgając po notes do zamówień.
Poranny ruch w końcu ustał i trzeba było przygotować się do pory obiadowej.
– Delilah, chcę z tobą porozmawiać na zapleczu. W tej chwili!
Przewróciłam oczami.
– O co chodzi, Frank?
– Przestań się wdawać w rozmowy z klientami. Oni nie przychodzą tu sobie pogawędzić, tylko zjeść.
Więc przyjmuj zamówienie i do roboty. Mamy ich przyjąć, obsłużyć i wygonić najszybciej jak się da.
Czas to pieniądz, Delilah, nie będę ci tego powtarzał.
– Dobrze, Frank. Nie będę rozmawiać z klientami.
Do lokalu powoli napływali obiadowi goście i znowu zaczęło się szaleństwo.
– Frank znów się ciebie czepia? – zapytała druga kelnerka, Daphne.
– Jak zwykle – uśmiechnęłam się i poszłam do stolika numer pięć przyjąć zamówienie.
Wiszące nad drzwiami dzwoneczki rozdzwoniły się, a gdy się obejrzałam, zobaczyłam mężczyznę w
garniturze – bardzo przystojnego mężczyznę w garniturze – wchodzącego do środka z małą
dziewczynką. Weszłam do kuchni i przyczepiłam zamówienie do tablicy. Gdy się odwróciłam,
okazało się, że siedzą w moim sektorze.
– Dzień dobry. Czy podać coś do picia, zanim przejrzą państwo kartę?
Podniósł na mnie niebieskie oczy.
– Ja wezmę kawę, a ona mleko.
– Ja chcę sok, tato.
– Poprawka. Dla niej sok – uśmiechnął się.
Nalałam mu kawy, a przed dziewczynką postawiłam kubek soku z przykrywką i słomką. Była
przesłodka, z długimi, lekko pofalowanymi blond włosami i wielkimi zielonymi oczami.
– Czy już coś państwo wybrali? – zapytałam, wyjmując notatnik z kieszeni fartucha.
– Poproszę miks warzyw z sosem włoskim i bulion z makaronem. A dla niej ser z grilla.
– Chciałabyś do tego frytki, słonko? – uśmiechnęłam się do niej.
– Poproszę.
– Miks warzyw, bulion i grillowany ser. Już podaję.
Położyłam kartkę z zamówieniem na ladzie i zajęłam się innymi stolikami w swoim sektorze.
– Ależ ciacho ten facet z małą – mruknęła Daphne, przechodząc obok mnie.
– Wiem. Nie mogę przestać się na niego gapić. W życiu nie widziałam tak idealnego faceta.
– Nie ma nic bardziej pociągającego niż seksowny facet z dzieckiem – uśmiechnęła się.
Seksowny to on był, nie ma co. Miał nieco powyżej metra osiemdziesiąt, doskonale ułożone, krótkie
jasnobrązowe włosy i niesamowicie błękitne oczy. Zdecydowana linia szczęki i szlachetne kości
policzkowe wyglądały jak na posągu jakiegoś bóstwa. Z rozmarzenia wyrwał mnie sygnał, którym
Frank dawał mi znać, że zamówienie jest gotowe. Podeszłam, postawiłam talerze na tacy i zaniosłam
do jego stolika.
– Proszę bardzo. Sałatka z włoskim sosem i bulion z makaronem. I grillowany ser z frytkami dla
młodej damy.
Zachichotała.
– Jak masz na imię? – zapytała.
– Delilah. A ty?
– Sophie. – Sięgnęła po frytkę i ugryzła koniuszek.
– Miło cię poznać, Sophie.
Zerknęłam na jej ojca, który nie spuszczał ze mnie wzroku.
– Delilah to ładne imię.
– Dziękuję – uśmiechnęłam się i odeszłam z łopoczącym sercem.
W restauracji z każdą chwilą przybywało ludzi. Obsłużyłam kilka innych stolików. Kiedy znów
powróciłam do tego, przy którym siedziała Sophie i jej tata, mała właśnie wywróciła jego filiżankę z
kawą.
– Przepraszam, tato – zaniosła się płaczem.
– Nic się nie stało, Sophie. To był wypadek.
Pobiegłam po ręcznik, a gdy wróciłam, Sophie zalewała się łzami w ataku histerii. Zgarnęłam
rozlaną kawę ze stołu, podczas gdy on serwetką wycierał sobie spodnie.
– Nic się nie stało, Sophie. To był wypadek – powiedziałam, żeby ją uspokoić, ale bez rezultatu.
– Skarbie, proszę cię, przestań. Nic się nie stało.
Ludzie wokół zaczęli odwracać się w naszą stronę.
Usiadłam obok Sophie i zanuciłam:
– Uparty, mały pająk na rynnę kiedyś wlazł. Gdy przyszedł deszcz, wraz z kroplą z rynny spadł. Po
chwili słońce wysuszyło świat, więc uparty, mały pająk na rynnę znowu wlazł. – Przebiegłam
palcami w górę jej ramienia, powodując u niej wybuch śmiechu.
– Delilah, co ci mówiłem o pogaduszkach z klientami?
– Frank, chciałam ją tylko uspokoić. To przecież dziecko, na litość boską.
– Nie będę więcej strzępił sobie języka. Dosyć tego. Zwalniam cię.
Siedząc tam i patrząc na tego bezdusznego drania, poczułam narastający gniew. Wstałam, zdjęłam
fartuch i cisnęłam nim we Franka.
– Nie możesz mnie zwolnić, bo sama odchodzę!
Poszłam na zaplecze, złapałam torebkę i wypadłam jak burza z restauracji. Gdy szłam ulicą, nagle
usłyszałam, że ktoś woła mnie po imieniu.
– Delilah.
Przystanęłam i obejrzałam się. Za mną szli Sophie i jej tata.
– Przykro mi z powodu pani pracy.
– Niepotrzebnie. Frank to kawał s… – Spojrzałam na Sophie. – To wredny facet.
– Zaśpiewasz mi jeszcze? – zapytała Sophie i podniosła na mnie oczka.
– Pewnie – uśmiechnęłam się i przykucnęłam na wprost niej. Odkaszlnęłam. – Jesteś moim
słoneczkiem, jedynym słoneczkiem, i świecisz dla mnie w pochmurne dni. Ty nawet nie wiesz, jak
bardzo cię kocham. Nie odbieraj słonka mi.
– Ładnie śpiewasz. Prawda, tato?
– Prawda, Sophie. Ma pani piękny głos.
– Dziękuję.
Przyglądał mi się badawczo przez chwilę, po czym wsunął rękę do kieszeni i wydobył białą
wizytówkę.
– Nazywam się Oliver Wyatt z Wyatt Enterprises. Czy mogłaby pani zajrzeć do mnie do biura dzisiaj
około szesnastej? Chciałbym z panią porozmawiać. – Wręczył mi wizytówkę. – Po drugiej stronie
jest adres.
Dobra, to zaczynało wyglądać nieco dziwnie. Czego on mógł ode mnie chcieć?
– Oczywiście, ale czy mogę wiedzieć, o co chodzi?
– Przekona się pani u mnie w biurze. Do zobaczenia o czwartej, pani…?
– Graham. Delilah Graham.
Skinął głową, a kąciki jego ust uniosły się lekko, po czym obydwoje odwrócili się i odeszli w
przeciwnym kierunku. Sophie obejrzała się przez ramię i pomachała mi z uśmiechem.
Rozdział 2
Gdy weszłam do mieszkania, nakryłam Jenny, jak bzykała się na kanapie ze swoim chłopakiem
Stephenem.
– Co robisz w domu? – zapytała, podnosząc się i spoglądając na mnie zza oparcia.
– Odeszłam z restauracji. Chociaż właściwie to najpierw Frank mnie wywalił.
Jenny poprawiła na sobie bieliznę i wciągnęła z powrotem bluzkę. Stephen podciągnął spodnie i
spojrzał na mnie.
– A niech to, Delilah.
Poszłam do siebie do pokoju i wyciągnęłam się na łóżku. Jenny położyła się obok mnie i obydwie
gapiłyśmy się w sufit.
– Dlaczego cię zwolnił?
– Ponieważ zaśpiewałam piosenkę dzieciakowi, który płakał, bo rozlał kawę.
– Bydlak.
– Wiem.
– Ej, Jenny, będę leciał, kotku. Zobaczymy się później. Przykro mi z powodu twojej roboty, Delilah.
– Dzięki, Stephen. Przepraszam, że wam przerwałam. – Uśmiechnęłam się, przenosząc wzrok na
Jenny.
– Nie ma problemu. I tak nie mógł dojść od godziny. – Chwyciła mnie za rękę. – I co myślisz teraz
zrobić?
– Nie wiem. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że ojciec tej małej to Oliver Wyatt. Dał mi
swoją wizytówkę i poprosił, żebym przyszła do niego do biura o czwartej, bo chce ze mną o czymś
porozmawiać.
– Ten Oliver Wyatt?
– Tak myślę. A co, jest ich więcej?
– Nie w Nowym Jorku. Słyszałam o nim różne rzeczy. Wygoogluj go sobie w wolnej chwili. Muszę
się zbierać. Lecę do warzywniaka, mamy dostawę pomarańczy. – Uśmiechnęła się, po czym wstała i
poszła do swojego pokoju.
Podniosłam się, otworzyłam laptopa i wstukałam Olivera Wyatta w wyszukiwarce. Matko, ależ
ciacho. W dole brzucha poczułam dziwne drżenie, a to nie zdarzyło mi się nigdy wcześniej od
zwykłego patrzenia na kogoś. Kliknęłam grafikę, na co otworzyła się prawdziwa lawina jego zdjęć z
różnymi kobietami. Na ostatnich pojawiał się z jakąś blond Barbie. Podpis pod zdjęciem głosił:
„Oliver Wyatt ze swoją partnerką, Laurel Madison, na imprezie w ramach akcji charytatywnej Domy
dla Nadziei”. Wszystkie kobiety na zdjęciach z nim były olśniewające i wypełnione botoksem.
Wyjęłam wizytówkę z torebki i spojrzałam na adres. Jego biurowiec znajdował się przy Zachodniej
Czterdziestej Trzeciej ulicy. Zerknęłam na telefon. Było piętnaście po trzeciej. Taksówką nie
powinno mi to zająć dłużej niż piętnaście minut, ale o tej godzinie mogło być różnie. Podeszłam do
szafy i wyciągnęłam czarną letnią sukienkę.
– Będzie musiała oblecieć – powiedziałam sama do siebie. Nie chciałam iść do niego do biura w
dżinsach.
Przebrałam się, rozpuściłam włosy i nastroszyłam je palcami, spryskując lekko lakierem, żeby dodać
im nieco puszystości. Poprawiłam makijaż i włożyłam na nogi sandały na małym obcasie.
Przywołałam taksówkę i kazałam kierowcy zawieźć się na Zachodnią Czterdziestą Trzecią.
Gdy stanęłam przed wysokim przeszklonym budynkiem, ogarnęło mnie zdenerwowanie. Weszłam
przez olbrzymie drzwi obrotowe i w pierwszej kolejności zostałam poddana kontroli osobistej, a
następnie wskazano mi ogromną łukowatą recepcję na wprost imponującej fontanny ściennej.
– Czym mogę służyć? – zapytała ładna blondynka z włosami upiętymi w ciasny koczek.
– Mam spotkanie z panem Wyattem o czwartej.
– Pani godność? – spytała, podnosząc słuchawkę.
– Delilah Graham.
– Pani Delilah Graham do pana Wyatta. Spotkanie o czwartej.
Spojrzała na mnie orzechowymi oczami.
– Pan Wyatt czeka na panią. Windą po prawej, dwudzieste drugie piętro.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się uprzejmie i ruszyłam we wskazanym kierunku.
Winda czekała już na mnie otwarta i weszłam do środka. Czułam ściskanie w dołku i nie bardzo
wiedziałam dlaczego. Ludzie nigdy nie powodowali we mnie zdenerwowana, ale Oliver Wyatt
wywoływał jakiś niepokój. Może to przez ten jego zabójczy wygląd albo otaczającą go atmosferę
pewności siebie, kontroli i zdecydowania. Drzwi windy otworzyły się i, gdy wyszłam, uśmiechnęła
się do mnie kobieta o długich czarnych włosach i zaskakująco czerwonych, pełnych ustach.
– Pani Graham?
Wstała i poprowadziła mnie do wielkich drzwi z ciemnego drewna. Nacisnęła klamkę i otworzyła je,
zapowiadając moje przybycie. Oliver siedział za olbrzymim, półkolistym biurkiem, ze ścianą okien
za plecami.
– Pani Graham, dziękuję, że pani przyszła. Proszę usiąść – powiedział bez cienia uśmiechu.
Zajęłam miejsce na wyściełanym skórą krześle naprzeciw jego biurka, a on usiadł w swoim
dyrektorskim fotelu. Byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów i uśmiechnęłam się niepewnie w jego
stronę.
– Zaprosiłem tu panią, bo chciałem się dowiedzieć, czy ma pani doświadczenie w opiece nad
dziećmi.
– Hm? – mruknęłam głupio zbita z tropu.
Zmrużył oczy.
– Czy ma pani kwalifikacje do zajmowania się dziećmi?
– Jeżeli wychowanie trójki rodzeństwa uznać za kwalifikacje do zajmowania się dziećmi, to tak. Ale
formalnego wykształcenia w tym kierunku nie mam.
Odchylił się do tyłu w fotelu i uniósł głowę.
– Słucham dalej.
– Przepraszam, czy to jest jakaś rozmowa rekrutacyjna?
– Można by tak powiedzieć. Szukam kogoś do opieki nad córką.
– Ma pan na myśli nianię?
– Tak.
– W Nowym Jorku jest multum agencji opiekunek do dzieci, wystarczy zadzwonić.
– Tak, wiem – odrzekł poirytowany. – Ale jak dotąd żadna z nich się nie sprawdziła. Moja córka ma
pewne problemy. Niedawno straciła matkę i nie najlepiej sobie z tym radzi. Potrafi być trudna i
wszystkie nianie, które do tej pory zatrudniłem, po jakimś czasie zrezygnowały.
Uniosłam brwi.
– A ile Sophie ma lat? Nie wygląda na więcej niż pięć.
– Ma pięć lat i bardzo silny charakter.
Roześmiałam się.
– Jak większość dziewczynek już od urodzenia.
Moja uwaga nie rozbawiła go, za to rzucił mi surowe spojrzenie.
– Dzisiaj w restauracji zauważyłem, że patrzy na panią jakoś inaczej niż na inne opiekunki.
Odniosłem wrażenie, że wzbudziła pani jej sympatię i zaufanie, wydawała się spokojniejsza. Nie
będę pani okłamywał, przeprowadziłem małe rozpoznanie na pani temat. Wiem, że w wieku
osiemnastu lat w Chicago straciła pani matkę i została prawnym opiekunem dwóch braci i siostry.
– Aha. No tak, pewnie ma pan możliwości, żeby dowiedzieć się wszystkiego o wszystkich.
– Owszem. I mam też wrażenie, że pilnie potrzebuje pani pracy.
Miał rację. Byłam pod ścianą i jeżeli miał dla mnie jakąś propozycję, nie chciałam go okłamywać.
– Zajmowałam się Bradenem, Colette i Tannerem, nawet gdy byłam zupełnie mała. Moja mama była
alkoholiczką i nie była w stanie utrzymać się w żadnej pracy. Przez całą noc piła, a potem spała cały
dzień, więc to ja jako najstarsza musiałam zajmować się resztą. A więc, odpowiadając na pana
pytanie, mam bardzo bogate doświadczenie w opiece nad dziećmi.
– A pani ojciec? – zapytał.
Jezu, czy przejdzie mi to przez gardło przy kimś takim jak on? Wzięłam głęboki oddech, bo to pytanie
wkraczało w bardzo intymną sferę mojego życia.
– Każde z nas ma innego ojca. Moja mama nie była nawet w stanie powiedzieć, kto był czyim
dzieckiem.
– Rozumiem – powiedział, unosząc brwi. – Jak długo mieszka pani w Nowym Jorku i dlaczego
wyjechała pani z Chicago?
– Przeniosłam się tu rok temu. Moi bracia i siostra studiują w różnych miastach, więc chciałam się
wyrwać z Chicago. Nowy Jork to dla mnie centrum całego świata, miasto nieograniczonych
możliwości. Poza tym moja obecna współlokatorka już tu wtedy mieszkała, więc nie musiałam się
martwić o mieszkanie.
– Rozumiem. A co pani robi poza kelnerowaniem? Skończyła pani jakieś studia?
– Nie, nie miałam kiedy. Byłam zbyt zajęta pracą, kombinowaniem, jak opłacić rachunki i opieką nad
moim rodzeństwem. Musiałam dopilnować, żeby mieli dobry start i zdobyli wyższe wykształcenie.
Poza tym uwielbiam muzykę i śpiew. Może przeprowadziłam się tu po to, żeby być bliżej muzyki.
– Myślała pani, żeby zapisać się na studia?
Roześmiałam się.
– Mam dwadzieścia trzy lata. Chyba już na to za późno.
– Nigdy nie jest za późno. Ma pani chłopaka?
Zmrużyłam oczy, bo właściwie, co to ma do rzeczy?
– Nie – odparłam z wahaniem.
– Moja propozycja jest taka. Na początek dostanie pani czterdzieści tysięcy dolarów rocznie i
ubezpieczenie zdrowotne. Zamieszka pani u mnie w domu. Będzie pani miała własny pokój i
prywatną łazienkę oraz swobodny dostęp do mojego kierowcy. Będzie pani pracować od
poniedziałku do soboty, zaczynając od chwili, gdy Sophie wstaje rano, do momentu, gdy pójdzie
spać. Niedziele należą całkowicie do pani i może pani wówczas robić to, co chce. Mam na ten dzień
zastępstwo. Jednak w sytuacjach awaryjnych, będę oczekiwał, że będzie pani do dyspozycji. Może
się zdarzyć, że gdzieś trzeba będzie z Sophie pojechać, więc mam nadzieję, że nie ma pani problemu
z lataniem?
– Nie, absolutnie.
Po głowie kołatało mi się jedynie to, jak dużo pieniędzy mogłabym zarobić, gdybym przyjęła jego
ofertę. Prawdę mówiąc, nie miałam wyboru. Potrzebowałam pracy na gwałt, a do tego proponował
pokryć ubezpieczenie.
– Czy coś takiego by panią interesowało? – zapytał.
Nie chciałam się zgadzać od razu. Nie musi wiedzieć, że mam nóż na gardle.
– Czy mogę to przemyśleć i dać panu odpowiedź jutro?
– Oczywiście. – Sięgnął po długopis i zanotował coś na karteczce samoprzylepnej. – To jest mój
numer komórkowy. Proszę zadzwonić, kiedy podejmie pani decyzję.
– Przykro mi z powodu śmierci pana żony.
Spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy i rozchylił usta.
– Matka Sophie nie była moją żoną. Była kobietą, z którą się spotykałem i która zaszła w ciążę
naumyślnie, bo liczyła, że wówczas się z nią ożenię.
– Aha – wyszeptałam, spuszczając wzrok.
Rozległo się pukanie i drzwi otworzyły się bez zapowiedzi. Odwróciłam się i… O, matko boska, do
pokoju wszedł drugi najprzystojniejszy facet na świecie.
– Przepraszam, Oliver, nie wiedziałem, że masz spotkanie. Marii nie było przy biurku.
– W porządku, Liam. Pani Graham już wychodzi.
– Tak, tak. – Wstałam i założyłam torebkę na ramię.
– Dzień dobry. Jestem Liam Wyatt, brat Olivera – powiedział, unosząc kąciki pięknie wykrojonych
ust.
– Delilah Graham. Miło mi poznać.
– O, cała przyjemność po mojej stronie.
Uśmiechnęłam się i szybko wyszłam z pokoju, bo bałam się, że jeżeli natychmiast się stamtąd nie
wyniosę, to eksplodują mi jajniki. Dwóch najbardziej seksownych mężczyzn, jakich kiedykolwiek
widziałam, w jednym pokoju, to jednak trochę za wiele.
Rozdział 3
OLIVER
Jasny gwint, co to za laska? – pytał Liam, siadając naprzeciw mnie.
– Dziewczyna, która mam nadzieję, zgodzi się zostać opiekunką Sophie.
– Jezu, Oliver, jesteś pewien, że wiesz, co robisz? Gdyby pracowała u mnie, za cholerę nie
utrzymałbym rąk przy sobie.
Westchnąłem i podszedłem do baru, żeby nalać sobie whisky.
– Szkocka? – zapytałem.
– Jasne. Ale skąd ty żeś ją wytrzasnął?
– Obsługiwała nas w restauracji, gdzie zabrałem dziś Sophie na obiad. Opiekunka nie mogła się nią
zająć do drugiej. Wylali ją, bo Sophie znowu się rozkleiła, a Delilah usiadła przy niej i zaśpiewała
jej piosenkę. Sophie bardzo dobrze na nią zareagowała i ją polubiła. Nigdy wcześniej nie
zachowywała się tak przy innych nianiach.
– Może dlatego, że inne były starymi prukwami, a Delilah jest piękną, młodą kobietą. Musisz
przyznać, że jest megaseksowna.
– Daj spokój, stary, jasne, że jest megaseksowna. Staje mi tylko od patrzenia na nią. A gdybyś tylko
usłyszał, jak ona śpiewa! Ma po prostu anielski głos.
– To zatrudniasz ją dla Sophie czy dla siebie?
– Dla Sophie, kretynie. Mówię ci, że momentalnie się do niej przywiązała.
– Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł, brachu. Nawet nie chcę zgadywać, co powie Laurel,
kiedy się dowie.
– Nie obchodzi mnie, co powie Laurel. To, kogo zatrudniam do opieki nad moją córką, to nie jej
sprawa.
– Zamierzasz powiedzieć Delilah o Elaine?
– Nie. Nie ma potrzeby, aż tak wciągać jej w moje sprawy. Będzie nianią Sophie i tyle. Nie musi nic
wiedzieć o jej matce.
Liam westchnął i podniósł się, kręcąc głową.
– Powodzenia. Daj mi znać, jeżeli się zgodzi. Myślę, że będę do was często wpadał.
– Trzymaj się od niej z daleka, braciszku, jasne? – powiedziałem stanowczo.
– I tak to się zaczyna. – Uśmiechnął się i wyszedł z pokoju, zamykając drzwi.
Usiadłem w fotelu i dopiłem drinka, rozmyślając o Delilah. O tym, jak długie brązowe włosy
opadały jej falami na ramiona, i o jej świetlistych, niebieskich oczach. I o długich, smukłych nogach,
które zauważyłem natychmiast, kiedy tylko weszła do mnie do pokoju. Wyobraziłem sobie, jak oplata
mnie tymi nogami w pasie, gdy się kochamy. Przypomniałem sobie jej szczupłą talię i urocze
zagłębienie widoczne w dekolcie sukienki i zacząłem fantazjować o jej piersiach, jak stoi przede
mną naga. Wyglądała na miseczkę C, mój ulubiony rozmiar. Na pewno ma wspaniale różowiutkie
brodawki. Wcisnąłem klawisz na biurku blokujący zamek w drzwiach, rozpiąłem spodnie i wyjąłem
twardy jak skała członek. Zacząłem poruszać ręką w górę i w dół, myśląc o jej cipce. Ciekawe, czy
goli się całkowicie, czy zostawia sobie wąski pasek włosków? Dałbym głowę, że jest naprawdę
ciasna. Nie wyglądała na kogoś, kto sypiał z mężczyznami na lewo i prawo. Wydawała się raczej
niewinna i pełna czułości. Może w ogóle była jeszcze dziewicą? Poruszając ręką coraz szybciej,
wyobraziłem sobie jej małą, fantastycznie okrągłą dupkę i jak wspaniale byłoby ją ścisnąć, biorąc ją
od tyłu. Jaki miałaby wyraz twarzy, gdy doprowadzam ją do rozkoszy i jaki cudowny ma smak. Z
cichym jękiem wytrysnąłem w garść.
Rozdział 4
DELILAH
W drodze do domu zahaczyłam o warzywniak i znalazłam Jenny układającą sterty ogórków. Sklep
należał do jej ojca i Jenny dorabiała tam sobie w czasie studiów na Uniwersytecie Nowojorskim.
– Hej – powiedziałam, podając jej ogórka.
– Hej! Jak poszło z panem Wyattem? O czym chciał porozmawiać?
Przygryzłam dolną wargę.
– Chce, żebym została opiekunką Sophie.
Jenny odłożyła ogórka i spojrzała na mnie całkowicie oszołomiona.
– Nie mów! Poważnie?
– No. Pensja wyjściowa – czterdzieści tysięcy dolarów plus ubezpieczenie zdrowotne i prywatny
szofer dla mnie i Sophie.
– Musiałabyś u niego zamieszkać?
– Tak. Miałabym własny pokój i osobną łazienkę, i wolne niedziele.
– Ożeż, Delilah. I co, przyjmiesz tę robotę?
– Nie mam wyboru. W porównaniu do kelnerowania to niebo i ziemia.
– A co z twoją muzyką?
– Mogłabym tam ćwiczyć i grać w niedziele. Myślę, że to dobra okazja, przynajmniej na jakiś czas.
– A co jeżeli za bardzo przywiążesz się do Sophie?
– O to pomartwię się później.
– A co z panem Weź-Mnie Wyattem?
– Co z nim?
– Są widoki na jakiś ekstra bonusik?
– Daj spokój. Takie rzeczy mnie nie interesują, wiesz przecież. Będzie moim szefem, a poza tym ma
dziewczynę.
– I co z tego? Tacy mężczyźni mało się tym przejmują, gdy pojawia się inna piękna kobieta.
– Eee. Idę się przygotować na wieczór.
– Dobra. Znajdziemy cię ze Stephenem później – roześmiała się.
Weszłam na górę i zmieniłam sukienkę na czarne legginsy i czarną tunikę bez rękawów, ze srebrnymi
wstawkami. Przeczesałam włosy, związałam je w niedbały kucyk opadający z jednej strony na ramię
i podkręciłam końcówki. Wsunęłam na nogi wysokie buty, wzięłam torbę z gitarą, torebkę i telefon i
wyszłam z mieszkania. Jadąc metrem, postanowiłam zadzwonić do pana Wyatta.
– Oliver Wyatt – odebrał.
– Dzień dobry. Mówi Delilah Graham.
– Dzień dobry. Czy podjęła już pani decyzję w związku z moją ofertą?
– Tak. Zgadzam się.
– Cieszę się. Co to za hałas? Jest pani w metrze?
– A, tak, przepraszam. Jadę do Red Room. Chciałam dać panu znać, zanim zrobi się późno.
– Mogę zapytać, co pani tam robi?
– Mam tam dzisiaj występ.
– A. Rozumiem. To omówimy szczegóły innym razem. Miłego wieczoru.
– Dziękuję, nawzajem.
Zakończyłam połączenie z uśmiechem na twarzy, który nie znikał jeszcze, kiedy pokonywałam drogę z
metra do klubu. Już od progu zauważyłam mojego kumpla Jonaha, którego poznałam zaraz po
przyjeździe do Nowego Jorku, kiedy rozłożyłam się z gitarą na jego stałym skrzyżowaniu.
– Cześć, Delilah – uśmiechnął się.
– Cześć, Jonah. Spory dzisiaj tłum. – Rozejrzałam się po sali pełnej stałych bywalców.
– Wychodzisz zaraz po Blue Moon and Stars. Gotowa?
– Gotowa i nastrojona. – Uśmiechnęłam się i poklepałam pokrowiec z gitarą.
Stanęłam za sceną, wyjęłam gitarę i, gdy tylko Blue Moon and Stars skończyli swój występ, weszłam
na scenę i usiadłam na stołku przed mikrofonem. Gdy w ostrym świetle reflektorów uderzyłam w
struny, uwaga gości skupiła się na mnie. Na całym świecie nie było miejsca, gdzie czułabym się
lepiej niż na scenie. Muzyka pozwalała mi się przenieść do świata, w którym byłam kimś i miałam
swoje miejsce. Gdy zaczęłam śpiewać moją akustyczną wersję Let Her Go, gwar w barze ucichł.
Zamknęłam oczy i śpiewałam, całym sercem wczuwając się w dźwięk i rytm. Kiedy otworzyłam oczy
i spojrzałam w tłum, mój wzrok padł prosto na Olivera Wyatta siedzącego przy stole w rogu z
drinkiem w dłoni. Co on tu robi u diabła? Zagrałam jeszcze kilka piosenek, po czym podziękowałam
publiczności i zeszłam ze sceny. Gromkie brawa i gwizdy, które rozległy się na sali, upewniły mnie,
że był to kolejny udany występ. Schowałam gitarę do pokrowca, przewiesiłam ją sobie przez ramię i
poszłam do głównej sali do pustego teraz stolika, przy którym przed chwilą siedział Oliver Wyatt i
oglądał mój koncert. Dlaczego wyszedł bez słowa? Wzruszyłam ramionami i skierowałam się do
baru, gdzie Jonah serwował trunki.
– Świetny show, Delilah. Masz za to ode mnie drinka – uśmiechnął się, stawiając przede mną białego
rosjanina.
– Dziękuję. – Sięgnęłam po szklaneczkę i upiłam łyk.
– Witaj, gwiazdo. – Stephen podszedł i cmoknął mnie w policzek. – Rewelacyjny występ, jak
zawsze.
Jenny usiadła na stołku koło mnie i zarzuciła mi ramię na szyję.
– Jonah, poprosimy trzy szoty tequili.
– Już się robi, Jenny – uśmiechnął się.
Stephen pogrążył się w rozmowie ze swoim znajomym, a ja zerknęłam na Jenny.
– Widziałam ze sceny Olivera. Siedział przy stole w kącie i mi się przyglądał.
– Serio? – Zmarszczyła brwi stropiona.
– Tak, ale wyszedł zaraz po koncercie. Nie rozmawialiśmy ani nic takiego.
– To dziwne, Delilah. Może z niego jest jakiś milioner tropiciel? – parsknęła śmiechem.
– Jeżeli tak jest, to nie będzie się musiał przy mnie zbytnio wysilać. Będę przecież mieszkać u niego
w domu.
– Czyli już się zgodziłaś?
Jonah postawił przed nami trzy kieliszki tequili. Jenny podała mi jeden, a drugi wyciągnęła w stronę
Stephena.
– Raz… dwa… trzy! – wykrzyknęła i wychyliliśmy je jednym haustem, ze stukiem odstawiając puste
kieliszki na ladę.
– Mhm. Zadzwoniłam do niego, kiedy jechałam tu metrem.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, Delilah. Będziesz teraz żyła w całkiem innym świecie.
Uśmiechnęłam się niewyraźnie i dokończyłam mojego rosjanina.
Rozdział 5
Obudził mnie dźwięk wibrującego telefonu. Z głową pod poduszką wyciągnęłam rękę, po omacku
szukając aparatu na szafce przy łóżku. Gdy na niego trafiłam, odrzuciłam poduszkę na drugi koniec
łóżka i zobaczyłam, że dzwoni Oliver Wyatt.
– Halo? – wykrztusiłam.
– Dzień dobry. Obudziłem panią?
Rzuciłam okiem na zegar, który wskazywał dziewiątą.
– Nie, nie. Nie śpię.
– Brzmi pani, jakbym wyrwał panią ze snu.
– Nie, jestem na nogach już od jakiegoś czasu.
Nie chciałam, żeby wiedział, że lubię sobie pospać. Mogłabym się założyć, że on był z tych, co to
rozpoczynają dzień między czwartą a piątą rano.
– Co pani na to, gdybym wysłał po panią mojego kierowcę, Scotta? Chciałbym, żebyśmy razem
powiedzieli Sophie, że będzie pani jej nianią, i pokazałbym pani dom. Mogłaby się pani jutro
przeprowadzić.
– Jutro! – Przełknęłam ślinę.
– Tak. Jutro jest niedziela, a oficjalnie zaczyna pani pracę w poniedziałek. Czy jest z tym jakiś
problem?
– Nie. Nie ma najmniejszego problemu. Możemy tak zrobić.
– Świetnie. Gdyby mogła pani wysłać mi swój adres dla Scotta. Przyjedzie za jakąś godzinę. Pasuje
pani?
– Tak. Za godzinę, dobrze.
– A więc do zobaczenia. – Klik.
Odrzuciłam kołdrę i wygramoliłam się z łóżka. Mógł wczoraj zostać chwilę dłużej w Red Room i
sam mi o tym powiedzieć, a nie zaskakiwać mnie tak w ostatniej chwili. Z westchnieniem powlokłam
się pod prysznic. Kiedy suszyłam włosy, weszła Jenny i usiadła na toalecie.
– Dokąd idziesz tak wcześnie?
– Oliver wysyła po mnie swojego kierowcę, bo chce razem ze mną powiedzieć Sophie, że będę jej
nianią i oprowadzić mnie po domu. Najwyraźniej mam się przeprowadzić jutro i oficjalnie zacząć
pracę od poniedziałku.
– Jutro? Rany, Delilah, to… już jutro.
– Wiem. Jakim cudem mam się tak szybko spakować?
– Spakuj trochę, a resztę zostaw tutaj. Możesz wpadać i zabierać to później partiami.
Machnęłam w jej stronę szczotką do włosów.
– Dobry pomysł. Nie pomyślałam o tym.
Wstała i objęła mnie lekko ramieniem.
– Miłego dnia i zobaczymy się później. Postaraj się nie zmoczyć za bardzo majtek w towarzystwie
pana Wyatta. – Puściła do mnie oko.
– Bardzo śmieszne.
Będzie mi jej brakowało na co dzień. Przyjaźniłyśmy się, odkąd jej rodzice kupili dom obok nas, gdy
miałyśmy siedem lat. Spotykałyśmy się codziennie i byłyśmy nierozłączne aż do chwili, gdy umarła
jej mama, a ojciec postanowił przeprowadzić się do Nowego Jorku i otworzyć biznes owocowo-
warzywny. Jenny miała wtedy szesnaście lat. Ale nawet na odległość nic się nie zmieniło. Każdego
dnia dzwoniłyśmy do siebie i potrafiłyśmy przegadać całą noc. Dwa lata temu Jenny poznała
Stephena, gdy rozsypał stos jabłek po całym sklepie. Powiedziała, że to była miłość od pierwszego
wejrzenia, i od tamtej pory są razem.
Wyszłam z mieszkania i na dół po schodach. Przy krawężniku stała czarna limuzyna, przy której
czekał kierowca i otworzył drzwi.
– Pani Graham – uśmiechnął się.
– Dzień dobry. Scott, tak? – Wyciągnęłam rękę. – Wystarczy Delilah.
– Miło cię poznać.
Ulokowałam się na tylnym siedzeniu i, oczarowana luksusowym wnętrzem, przesunęłam dłonią po
czarnym skórzanym fotelu. Nigdy wcześniej nie jechałam limuzyną, więc miałam z tego nie lada
frajdę. Scott zaparkował przy krawędzi ulicy przed pojedynczą czarną bramą z kutego żelaza o
wymyślnie powywijanych prętach ostro zakończonych na górze. W głębi widniały piękne,
dziesięciostopniowe kamienne schody z oryginalnie zaprojektowanymi poręczami po obu stronach,
prowadzące do czteropiętrowego domu z brunatnoczerwonej cegły. Wejście stanowiły
dwuskrzydłowe drzwi z ciemnego drewna o ozdobnych szybach na całej długości, które Scott
otworzył, przesuwając automatyczną zasuwkę w klamce, i puścił mnie przodem. Znalazłam się w
olbrzymim holu z kosztownie wyglądającą podłogą wyłożoną marmurowymi płytkami i przepięknymi
drewnianymi schodami opadającymi łukiem po prawej stronie. Podniosłam wzrok na niewiarygodnie
wysoki sufit.
– Jak tu jest wysoko? – zapytałam Scotta.
– Sufity w całym domu są na wysokości od trzystu do trzystu trzydziestu centymetrów.
– Och. – Ogarnął mnie strach przed tym, co jeszcze miałam tu zobaczyć.
– Pan Wyatt poprosił, żebyś usiadła i zaczekała na niego w jadalni, tu na prawo.
Poszłam za nim do ogromnego pomieszczenia z oknami od podłogi aż do sufitu, za którymi
rozpościerał się widok na bajeczny ogród na zewnątrz. Centralne miejsce w pokoju zajmował długi
mahoniowy stół otoczony stylowymi krzesłami z beżowym pokryciem. Pośrodku stała pyszna
kompozycja z purpurowych i kremowych kwiatów.
– Dzień dobry, Delilah – usłyszałam za sobą głos Olivera. – Witaj w domu.
Odwróciłam się i aż zaniemówiłam na jego widok. W wytartych dżinsach, bawełnianej białej koszuli
i brązowej marynarce wyglądał jeszcze bardziej pociągająco niż w biznesowym garniturze. W
głowie rozbrzmiały mi słowa Jenny o tym, żebym pilnowała suchości w majtkach.
– Dzień dobry panu. Dziękuję.
– Mów mi Oliver.
Skinęłam głową i posłałam mu niepewny uśmiech.
– Proszę za mną, pokażę ci resztę domu i twoją sypialnię. Sophie nie ma w tej chwili, wyszła z
Clarą, która zajmuje się domem.
Poprowadził mnie z jadalni do przestronnej, eleganckiej kuchni z wiśniowymi szafkami, blatami z
bordowego granitu i marmurową podłogą. W rogu stał okrągły stół dla czterech osób, a za nim wiła
się kolejna klatka schodowa.
– To jedno z dwóch wejść na drugie piętro.
Weszliśmy po schodach i długim korytarzem dotarliśmy do wielkiego salonu wypełnionego
skórzanymi kanapami i fotelami. Znajdował się tu olbrzymi kominek i jeden z największych
telewizorów, jaki kiedykolwiek widziałam. Roztaczający się za całościennymi oknami widok na
Central Park zaparł mi dech w piersiach. Ale to, co najbardziej zachwyciło mnie w całym pokoju, to
minifortepian stojący w rogu pod oknami.
– Macie fortepian – zauważyłam z przejęciem.
– Tak. Możesz grać, kiedy tylko zechcesz. Chodźmy dalej.
Przeszliśmy przez salon i znaleźliśmy się w kolejnym korytarzu. Po prawej stronie znajdowała się
łazienka, a po lewej całą długość zajmowały szafy. Korytarz prowadził do jego gabinetu.
– To moje domowe biuro. Spędzam tu większość czasu, kiedy jestem w domu.
– Czy to jedyne, co robisz? Pracujesz?
Spojrzał na mnie z ukosa.
– Tak. Mam mnóstwo pracy.
– To musi być bardzo męczące.
Przypatrywał mi się przez dłuższą chwilę, a potem odwrócił wzrok i poprowadził mnie na następne
piętro.
– To jest twój pokój – powiedział, otwierając drzwi na lewo. – Proszę, rozejrzyj się.
Weszłam i głęboko wciągnęłam powietrze. Pomieszczenie było większe niż całe moje obecne
mieszkanie. Ciemnoszare ściany zdobiła biała sztukateria, a na imponujących rozmiarów łóżku leżała
bordowa kapa w ciemnoszary wzór. Naprzeciwko, w otoczeniu zabudowanych szafek i gablotek,
znajdował się gazowy kominek, a nad nim wisiał sześćdziesięciocalowy telewizor. Pod trzema
oknami od podłogi do sufitu stała wypoczynkowa leżanka w tym samym odcieniu bordo co pokrycie
łóżka, a w kącie rozpierało się wielkie biurko. Byłam pewna, że po czymś takim już nigdy nie będę w
pełni szczęśliwa nigdzie indziej.
– Och! Jest piękny.
– Cieszę się, że ci się podoba. Tu w rogu są: garderoba i łazienka.
Idąc dalej korytarzem, zatrzymaliśmy się w pokoju Sophie, ślicznym różowym pokoiku urządzonym
jak dla księżniczki.
– Dobrze. To by było na tyle, jeśli chodzi o zwiedzanie.
– A twój pokój? A może ty nigdy nie śpisz? – zapytałam z uśmiechem.
– Mój pokój jest na końcu korytarza za zakrętem. Ale tam nie ma wstępu. Pozwalam tam wchodzić
jedynie obsłudze.
– Okej. – Kiwnęłam głową.
– Chodźmy do gabinetu. Chciałbym omówić szczegóły twojej pracy i zakres obowiązków.
Rozdział 6
OLIVER
Poprowadziłem Delilah z powrotem do mojego gabinetu i w progu położyłem jej rękę na plecach,
przepuszczając ją przodem, po czym zamknąłem drzwi. Wyglądała uroczo w granatowych spodniach
do połowy łydki i pasiastej, biało-niebieskiej bluzce z krótkim rękawem. Długie brązowe włosy
opadały jej w falach na plecy i miała bardzo dyskretny makijaż. Nie była wypacykowana, plastikowa
ani sztuczna, ale bardzo swobodna i świeża. Do tego umiała śpiewać jak nikt.
– Siadaj, proszę – powiedziałem, siadając za biurkiem. – Sophie to dziecko z problemami i
potrzebuje wsparcia. Zdarzają jej się wybuchy agresji i napady złości. Ma trudności w
nawiązywaniu relacji i nie potrafi odnaleźć się wśród innych dzieci. Myślę, że to wina jej matki.
– Czy mogę spytać, od jak dawna Sophie z tobą mieszka?
– Od pół roku.
– Ale Sophie ma pięć lat. Kiedy się nią zajmowałeś, nie zauważyłeś tych problemów wcześniej?
– Słuchaj, Delilah, zanim Sophie ze mną zamieszkała, nie mieliśmy ze sobą bliskiego kontaktu. Nie
chciałem mieć dzieci i jej matka dobrze o tym wiedziała.
Podniosła na mnie wzrok z niepewnym wyrazem twarzy.
– Czyli nigdy się z nią nie widywałeś i nie spędzałeś z nią czasu?
– Musisz zrozumieć. Mam mnóstwo pracy. Praca i firma są dla mnie ważniejsze niż cokolwiek
innego.
– Sophie nie jest czymkolwiek. Jest twoją córką, Oliver.
– To nie jest temat do dyskusji, Delilah. Ty jesteś odpowiedzialna za Sophie i masz dopilnować, żeby
miała wszystko, czego potrzebuje. Czy możemy ustalić, że skupisz się wyłącznie na tym?
Spuściła wzrok i skinęła głową.
– Przepraszam na chwilę, zdaje się, że Sophie i Clara wróciły. – Wstałem i zszedłem na dół do
kuchni.
– Jak się udała wyprawa? Clara? Sophie?
– W porządku.
Clara spojrzała na mnie z kamiennym wyrazem twarzy.
– Wpadła w histerię w sklepie i cisnęła słoik salsy na podłogę.
– Przepraszam cię, Clara. Sophie, chodź ze mną do gabinetu. Ktoś tam na ciebie czeka.
– Przepraszam, tato.
– Porozmawiamy o tym później – odparłem surowo.
Podreptała za mną do gabinetu, a na widok Delilah cała się rozpromieniła.
– Delilah! – Podskoczyła do niej i złapała ją za rękę.
– Cześć, Sophie. – Delilah uśmiechnęła się ciepło i uściskała ją.
– Co ty tu robisz? – zapytała Sophie.
– Sophie, Delilah będzie twoją nową nianią. Jutro się do nas wprowadzi.
Jej buzia rozjaśniła się, jakby właśnie usłyszała najlepszą nowinę w życiu.
– Fajnie. Nauczysz mnie śpiewać? – uśmiechnęła się do Delilah.
– Pewnie, że tak.
– Idź teraz do siebie do pokoju. Zaraz do ciebie przyjdę i porozmawiamy o twojej karze za dzisiejsze
zachowanie w sklepie.
Wyszła z pokoju ze zwieszoną głową.
– Co takiego zrobiła?
– Clara mówi, że dostała napadu szału w sklepie i cisnęła słoik salsy na podłogę.
Delilah parsknęła śmiechem.
– Przepraszam. Przypomniało mi się, jak moja siostra kiedyś zrobiła dokładnie to samo.
– Nie znajduję wytłumaczenia dla takiego zachowania i na pewno nie będę go tolerował. Zdaje się,
że muszę umówić ją na wizytę u psychologa.
– Nie śpiesz się z wysyłaniem jej na terapię, Oliver. Właśnie straciła matkę i musi odreagować.
Próbuje zwrócić na siebie uwagę. Musisz spróbować dojść do przyczyny jej problemów. U mojej
siostry to był brak matczynej miłości i uwagi. Pozwól mi popracować trochę nad Sophie i
zobaczymy, co z tego wyjdzie. Czasem wystarczy okazać dziecku trochę czułości.
– No, nie wiem. Jeżeli sytuacja się nie poprawi, wysyłam ją na terapię. Dobrze, zdaje się, że
omówiliśmy wszystko. Scott odwiezie cię do domu, żebyś mogła zacząć się pakować na jutro.
Podniosłem się, ale jej pytanie osadziło mnie na miejscu.
– Dlaczego przyszedłeś wczoraj do Red Room na mój koncert i wyszedłeś bez słowa?
Oparłem się o blat biurka i wpatrywałem się w jej piękną twarz.
– Nie miałem nic do powiedzenia. Przyszedłem, bo byłem zaciekawiony.
– Czym?
– Twoim występem. Byłaś bardzo dobra. Skoro masz dla mnie pracować i opiekować się moją
córką, muszę wiedzieć, kim tak naprawdę jesteś. Nie chcę być później zaskakiwany ani odkrywać
żadnych ciemnych spraw, które mogłabyś przed mną zataić.
– Zapewniam cię, Oliver, że nie mam żadnych ciemnych spraw ani szkieletów w szafie.
Opowiedziałam ci o sobie wszystko podczas naszej rozmowy. Nie ma nic, czego byś już o mnie nie
wiedział.
Wstała i ruszyła do drzwi. Widziałem, że zirytowało ją to, co powiedziałem.
– Delilah. – Odwróciła się. – Dziękuję ci za szczerość.
Uśmiechnęła się lekko i skinęła głową. Odprowadziłem ją do wyjścia. Na schodach minęła się z
Liamem. Przywitał się wesoło, po czym wszedł do domu.
– Trafiony zatopiony. Czyli zgodziła się dla ciebie pracować. Muszę przyznać, że mnie to nie dziwi.
Kobiety zabijają się o nas, Wyattów – zażartował.
– W przeciwieństwie do tego, co myślisz, Liam, ona jest tylko moją pracownicą, nic więcej.
– Powiedziałeś już o niej Laurel?
– Tak jak ci już mówiłem, Laurel nie ma nic do gadania w kwestii tego, kogo przyjmuję do pracy.
– Skoro tak twierdzisz. Gotowy na partyjkę golfa?
– Tak. Poczekaj, tylko muszę najpierw zamienić kilka słów z Sophie.
Poszedłem na górę do pokoju Sophie. Siedziała na łóżku z lalką Barbie w ramionach.
– Powiesz mi, dlaczego rozbiłaś słoik w sklepie?
– Nie wiem – odparła żałośnie.
Położyłem jej rękę na nodze.
– Sophie, nie wolno się zachowywać w ten sposób. Nie możesz wyprawiać takich rzeczy. Rozumiesz
to?
– Tak, tato. Przepraszam. – Wyciągnęła rączki i owinęła mi je wokół szyi.
Uścisnąłem ją i pocałowałem w czubek głowy.
– Obiecaj mi, że więcej tego nie zrobisz, skarbie.
– Obiecuję.
– Moja dziewczynka. Tata idzie na golfa z wujkiem Liamem. Clara jest na dole, gdybyś czegoś
potrzebowała. Wrócę niedługo.
Wstałem i już w drzwiach odwróciłem się i spojrzałem na swoją córkę.
– Kocham cię, Sophie.
– Ja ciebie też, tato.
Rozdział 7
DELILAH
Kiedy wróciłam do domu, poszłam prosto do swojego pokoju, gdzie na łóżku czekał na mnie stos
kartonowych pudeł. Z westchnieniem otworzyłam szafę i zabrałam się do pakowania ubrań.
Cieszyłam się na myśl o przeprowadzce do domu Olivera i tym, że będę zajmować się Sophie, ale
jednocześnie miałam w związku z nim mieszane uczucia. Dlaczego? Nie byłam pewna. Wydawał się
jakiś nieprzystępny, nawet dla swojej córki. Trudno się dziwić, że taką małą dziewczynkę, tuż po
śmierci matki przeniesioną do ojca, którego ledwo znała, roznosi złość. Ja bym się czuła tak samo.
Tak naprawdę większość życia spędziłam pełna złości na moją matkę za to, przez co musiałam
przejść z jej powodu. Był jeszcze brat Olivera, Liam. Miałam wrażenie, że on jest jakoś bardziej
otwarty. Spakowałam wszystko, co się dało, i ułożyłam pudła na podłodze. Poszłam do kuchni, a w
tym momencie weszli Jenny i Stephen obładowani torbami z warzywniaka.
– Hej. Jesteś! – wykrzyknęła Jenny uradowana. – Jak poszło?
– Gdybyś tylko widziała jego dom! Jest olbrzymi i ma cztery piętra. Mój pokój jest większy niż całe
to mieszkanie, a najlepsze, że mają tam minifortepian.
– O! Zanosi się na prawdziwie królewskie życie – powiedział Stephen.
– A jak Sophie?
– Podobno dostała ataku szału w sklepie i cisnęła słoik salsy na podłogę.
– Aj. Zdaje się, że będziesz miała pełne ręce roboty przy tej małej – stwierdziła Jenny z niepokojem.
– Prawdę mówiąc, myślę, że nie będzie z nią wcale tak trudno. Bardziej martwi mnie on sam.
– Przy odrobinie szczęścia to i przy nim będziesz miała pełne ręce roboty. – Mrugnęła figlarnie.
– Nie lubię, jak mówisz tak o innych facetach – odezwał się Stephen, który układał przyniesione
owoce w lodówce.
Jenny klepnęła go w tyłek.
– Wiesz, że cię kocham, gamoniu.
Przyrządziliśmy razem kolację, a potem zamknęłam się w swoim pokoju i grałam na gitarze.
Gdy wróciłam do swojego pokoju po prysznicu, zadzwonił mój telefon. Podniosłam go z szafki
nocnej. Oliver.
– Halo? – odebrałam.
– Cześć, Delilah. Chciałbym wysłać do ciebie furgonetkę po twoje rzeczy. Masz pewnie jakieś pudła.
– Tak, kilka.
– Scott przyjedzie po ciebie za godzinę, a za nim furgonetka. Możesz być gotowa za godzinę?
– Tak, godzina mi wystarczy.
– Okej. Sophie już się nie może ciebie doczekać. Od rana nie mówi o niczym innym.
– Ja też się nie mogę doczekać.
– Wypadł mi niespodziewany wyjazd w interesach, więc nie będzie mnie, kiedy przyjedziesz. Wrócę
w sobotę. Gdybyś czegoś potrzebowała, poproś Clarę albo zadzwoń do mojego brata.
– Aha. Dobrze. Miłej podróży.
– Dziękuję. Mam nadzieję, że spędzicie z Sophie miły tydzień.
Sandi Lynn Miłość, Pożądanie i… Tom 1 Dwie Miłości Tytuł oryginału Love, Lust a Millionaire Przekład Anna Savignon Rozdział 1 Delilah, wstawaj! Znowu się spóźnisz do pracy. Otworzyłam oczy. Nade mną stała moja współlokatorka Jenny. – Pamiętasz, co Frank powiedział? Że jak jeszcze raz się spóźnisz, to cię wyleje! – Cholera. – Sięgnęłam po telefon leżący na stoliku. Wpół do dziewiątej. Cholera jasna! – Czemu nie obudziłaś mnie wcześniej? – Zerwałam się z kanapy. – Jak to nie? Powiedziałaś, że zaraz wstajesz. Poszłam biegać, wracam, a ty co? Rzuciłam się do łazienki, wycisnęłam pastę na szczoteczkę i, gwałtownie szorując zęby, pognałam do swojego pokoju. Chwyciłam leżące na podłodze wczorajsze dżinsy, wciągnęłam je szybko i złapałam czerwoną koszulkę z napisem „U Franka”. Wyplułam pastę do umywalki i wypłukałam usta, po czym szybko przeleciałam szczotką po długich brązowych włosach i związałam je w koński ogon. Złapałam torebkę, wrzuciłam do niej przybory do makijażu i wypadłam z domu. Zostało mi dokładnie dziesięć minut, żeby dotrzeć w pracy. Trzeba było wcześniej wrócić do domu wczoraj wieczorem, ale jakoś tak wyszło. Wszystko miałam dokładnie wyliczone: biegiem będę tam dokładnie o ósmej pięćdziesiąt pięć, czyli na pięć minut przed czasem. Frank nie będzie mógł powiedzieć mi złego słowa. Pięć minut to akurat, żeby zrobić w łazience makijaż. Bez przerwy się spóźniałam i dostałam już przez to więcej upomnień, niż mogłam spamiętać. Gdyby to zależało ode mnie, rzuciłabym to w diabły, ale potrzebowałam tej roboty. Kiedy mijałam stoisko Freddiego, krzyknął za mną:
– Znów w niedoczasie, Delilah? – Jak zwykle, Freddie – uśmiechnęłam się. Już w drzwiach restauracji zerknęłam na zegarek. Ufff! Była za pięć dziewiąta. – Jest duży ruch, Delilah. Bierz się do roboty – rzucił Frank sucho. – Moja zmiana zaczyna się za pięć minut – odparłam i poleciałam do łazienki. Przed lustrem umalowałam niebieskie oczy beżowym cieniem i wytuszowałam rzęsy. Omiotłam policzki różem, a na usta nałożyłam jasnoróżowy błyszczyk. Równo o dziewiątej usłyszałam, że Frank wykrzykuje moje imię. – Rany, Frank, jestem przecież – powiedziałam, zakładając fartuch i sięgając po notes do zamówień. Poranny ruch w końcu ustał i trzeba było przygotować się do pory obiadowej. – Delilah, chcę z tobą porozmawiać na zapleczu. W tej chwili! Przewróciłam oczami. – O co chodzi, Frank? – Przestań się wdawać w rozmowy z klientami. Oni nie przychodzą tu sobie pogawędzić, tylko zjeść. Więc przyjmuj zamówienie i do roboty. Mamy ich przyjąć, obsłużyć i wygonić najszybciej jak się da. Czas to pieniądz, Delilah, nie będę ci tego powtarzał. – Dobrze, Frank. Nie będę rozmawiać z klientami. Do lokalu powoli napływali obiadowi goście i znowu zaczęło się szaleństwo. – Frank znów się ciebie czepia? – zapytała druga kelnerka, Daphne. – Jak zwykle – uśmiechnęłam się i poszłam do stolika numer pięć przyjąć zamówienie. Wiszące nad drzwiami dzwoneczki rozdzwoniły się, a gdy się obejrzałam, zobaczyłam mężczyznę w garniturze – bardzo przystojnego mężczyznę w garniturze – wchodzącego do środka z małą dziewczynką. Weszłam do kuchni i przyczepiłam zamówienie do tablicy. Gdy się odwróciłam, okazało się, że siedzą w moim sektorze. – Dzień dobry. Czy podać coś do picia, zanim przejrzą państwo kartę? Podniósł na mnie niebieskie oczy. – Ja wezmę kawę, a ona mleko. – Ja chcę sok, tato.
– Poprawka. Dla niej sok – uśmiechnął się. Nalałam mu kawy, a przed dziewczynką postawiłam kubek soku z przykrywką i słomką. Była przesłodka, z długimi, lekko pofalowanymi blond włosami i wielkimi zielonymi oczami. – Czy już coś państwo wybrali? – zapytałam, wyjmując notatnik z kieszeni fartucha. – Poproszę miks warzyw z sosem włoskim i bulion z makaronem. A dla niej ser z grilla. – Chciałabyś do tego frytki, słonko? – uśmiechnęłam się do niej. – Poproszę. – Miks warzyw, bulion i grillowany ser. Już podaję. Położyłam kartkę z zamówieniem na ladzie i zajęłam się innymi stolikami w swoim sektorze. – Ależ ciacho ten facet z małą – mruknęła Daphne, przechodząc obok mnie. – Wiem. Nie mogę przestać się na niego gapić. W życiu nie widziałam tak idealnego faceta. – Nie ma nic bardziej pociągającego niż seksowny facet z dzieckiem – uśmiechnęła się. Seksowny to on był, nie ma co. Miał nieco powyżej metra osiemdziesiąt, doskonale ułożone, krótkie jasnobrązowe włosy i niesamowicie błękitne oczy. Zdecydowana linia szczęki i szlachetne kości policzkowe wyglądały jak na posągu jakiegoś bóstwa. Z rozmarzenia wyrwał mnie sygnał, którym Frank dawał mi znać, że zamówienie jest gotowe. Podeszłam, postawiłam talerze na tacy i zaniosłam do jego stolika. – Proszę bardzo. Sałatka z włoskim sosem i bulion z makaronem. I grillowany ser z frytkami dla młodej damy. Zachichotała. – Jak masz na imię? – zapytała. – Delilah. A ty? – Sophie. – Sięgnęła po frytkę i ugryzła koniuszek. – Miło cię poznać, Sophie. Zerknęłam na jej ojca, który nie spuszczał ze mnie wzroku. – Delilah to ładne imię. – Dziękuję – uśmiechnęłam się i odeszłam z łopoczącym sercem.
W restauracji z każdą chwilą przybywało ludzi. Obsłużyłam kilka innych stolików. Kiedy znów powróciłam do tego, przy którym siedziała Sophie i jej tata, mała właśnie wywróciła jego filiżankę z kawą. – Przepraszam, tato – zaniosła się płaczem. – Nic się nie stało, Sophie. To był wypadek. Pobiegłam po ręcznik, a gdy wróciłam, Sophie zalewała się łzami w ataku histerii. Zgarnęłam rozlaną kawę ze stołu, podczas gdy on serwetką wycierał sobie spodnie. – Nic się nie stało, Sophie. To był wypadek – powiedziałam, żeby ją uspokoić, ale bez rezultatu. – Skarbie, proszę cię, przestań. Nic się nie stało. Ludzie wokół zaczęli odwracać się w naszą stronę. Usiadłam obok Sophie i zanuciłam: – Uparty, mały pająk na rynnę kiedyś wlazł. Gdy przyszedł deszcz, wraz z kroplą z rynny spadł. Po chwili słońce wysuszyło świat, więc uparty, mały pająk na rynnę znowu wlazł. – Przebiegłam palcami w górę jej ramienia, powodując u niej wybuch śmiechu. – Delilah, co ci mówiłem o pogaduszkach z klientami? – Frank, chciałam ją tylko uspokoić. To przecież dziecko, na litość boską. – Nie będę więcej strzępił sobie języka. Dosyć tego. Zwalniam cię. Siedząc tam i patrząc na tego bezdusznego drania, poczułam narastający gniew. Wstałam, zdjęłam fartuch i cisnęłam nim we Franka. – Nie możesz mnie zwolnić, bo sama odchodzę! Poszłam na zaplecze, złapałam torebkę i wypadłam jak burza z restauracji. Gdy szłam ulicą, nagle usłyszałam, że ktoś woła mnie po imieniu. – Delilah. Przystanęłam i obejrzałam się. Za mną szli Sophie i jej tata. – Przykro mi z powodu pani pracy. – Niepotrzebnie. Frank to kawał s… – Spojrzałam na Sophie. – To wredny facet. – Zaśpiewasz mi jeszcze? – zapytała Sophie i podniosła na mnie oczka. – Pewnie – uśmiechnęłam się i przykucnęłam na wprost niej. Odkaszlnęłam. – Jesteś moim
słoneczkiem, jedynym słoneczkiem, i świecisz dla mnie w pochmurne dni. Ty nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham. Nie odbieraj słonka mi. – Ładnie śpiewasz. Prawda, tato? – Prawda, Sophie. Ma pani piękny głos. – Dziękuję. Przyglądał mi się badawczo przez chwilę, po czym wsunął rękę do kieszeni i wydobył białą wizytówkę. – Nazywam się Oliver Wyatt z Wyatt Enterprises. Czy mogłaby pani zajrzeć do mnie do biura dzisiaj około szesnastej? Chciałbym z panią porozmawiać. – Wręczył mi wizytówkę. – Po drugiej stronie jest adres. Dobra, to zaczynało wyglądać nieco dziwnie. Czego on mógł ode mnie chcieć? – Oczywiście, ale czy mogę wiedzieć, o co chodzi? – Przekona się pani u mnie w biurze. Do zobaczenia o czwartej, pani…? – Graham. Delilah Graham. Skinął głową, a kąciki jego ust uniosły się lekko, po czym obydwoje odwrócili się i odeszli w przeciwnym kierunku. Sophie obejrzała się przez ramię i pomachała mi z uśmiechem. Rozdział 2 Gdy weszłam do mieszkania, nakryłam Jenny, jak bzykała się na kanapie ze swoim chłopakiem Stephenem. – Co robisz w domu? – zapytała, podnosząc się i spoglądając na mnie zza oparcia. – Odeszłam z restauracji. Chociaż właściwie to najpierw Frank mnie wywalił.
Jenny poprawiła na sobie bieliznę i wciągnęła z powrotem bluzkę. Stephen podciągnął spodnie i spojrzał na mnie. – A niech to, Delilah. Poszłam do siebie do pokoju i wyciągnęłam się na łóżku. Jenny położyła się obok mnie i obydwie gapiłyśmy się w sufit. – Dlaczego cię zwolnił? – Ponieważ zaśpiewałam piosenkę dzieciakowi, który płakał, bo rozlał kawę. – Bydlak. – Wiem. – Ej, Jenny, będę leciał, kotku. Zobaczymy się później. Przykro mi z powodu twojej roboty, Delilah. – Dzięki, Stephen. Przepraszam, że wam przerwałam. – Uśmiechnęłam się, przenosząc wzrok na Jenny. – Nie ma problemu. I tak nie mógł dojść od godziny. – Chwyciła mnie za rękę. – I co myślisz teraz zrobić? – Nie wiem. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że ojciec tej małej to Oliver Wyatt. Dał mi swoją wizytówkę i poprosił, żebym przyszła do niego do biura o czwartej, bo chce ze mną o czymś porozmawiać. – Ten Oliver Wyatt? – Tak myślę. A co, jest ich więcej? – Nie w Nowym Jorku. Słyszałam o nim różne rzeczy. Wygoogluj go sobie w wolnej chwili. Muszę się zbierać. Lecę do warzywniaka, mamy dostawę pomarańczy. – Uśmiechnęła się, po czym wstała i poszła do swojego pokoju. Podniosłam się, otworzyłam laptopa i wstukałam Olivera Wyatta w wyszukiwarce. Matko, ależ ciacho. W dole brzucha poczułam dziwne drżenie, a to nie zdarzyło mi się nigdy wcześniej od zwykłego patrzenia na kogoś. Kliknęłam grafikę, na co otworzyła się prawdziwa lawina jego zdjęć z różnymi kobietami. Na ostatnich pojawiał się z jakąś blond Barbie. Podpis pod zdjęciem głosił: „Oliver Wyatt ze swoją partnerką, Laurel Madison, na imprezie w ramach akcji charytatywnej Domy dla Nadziei”. Wszystkie kobiety na zdjęciach z nim były olśniewające i wypełnione botoksem. Wyjęłam wizytówkę z torebki i spojrzałam na adres. Jego biurowiec znajdował się przy Zachodniej Czterdziestej Trzeciej ulicy. Zerknęłam na telefon. Było piętnaście po trzeciej. Taksówką nie powinno mi to zająć dłużej niż piętnaście minut, ale o tej godzinie mogło być różnie. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam czarną letnią sukienkę.
– Będzie musiała oblecieć – powiedziałam sama do siebie. Nie chciałam iść do niego do biura w dżinsach. Przebrałam się, rozpuściłam włosy i nastroszyłam je palcami, spryskując lekko lakierem, żeby dodać im nieco puszystości. Poprawiłam makijaż i włożyłam na nogi sandały na małym obcasie. Przywołałam taksówkę i kazałam kierowcy zawieźć się na Zachodnią Czterdziestą Trzecią. Gdy stanęłam przed wysokim przeszklonym budynkiem, ogarnęło mnie zdenerwowanie. Weszłam przez olbrzymie drzwi obrotowe i w pierwszej kolejności zostałam poddana kontroli osobistej, a następnie wskazano mi ogromną łukowatą recepcję na wprost imponującej fontanny ściennej. – Czym mogę służyć? – zapytała ładna blondynka z włosami upiętymi w ciasny koczek. – Mam spotkanie z panem Wyattem o czwartej. – Pani godność? – spytała, podnosząc słuchawkę. – Delilah Graham. – Pani Delilah Graham do pana Wyatta. Spotkanie o czwartej. Spojrzała na mnie orzechowymi oczami. – Pan Wyatt czeka na panią. Windą po prawej, dwudzieste drugie piętro. – Dziękuję. – Uśmiechnęłam się uprzejmie i ruszyłam we wskazanym kierunku. Winda czekała już na mnie otwarta i weszłam do środka. Czułam ściskanie w dołku i nie bardzo wiedziałam dlaczego. Ludzie nigdy nie powodowali we mnie zdenerwowana, ale Oliver Wyatt wywoływał jakiś niepokój. Może to przez ten jego zabójczy wygląd albo otaczającą go atmosferę pewności siebie, kontroli i zdecydowania. Drzwi windy otworzyły się i, gdy wyszłam, uśmiechnęła się do mnie kobieta o długich czarnych włosach i zaskakująco czerwonych, pełnych ustach. – Pani Graham? Wstała i poprowadziła mnie do wielkich drzwi z ciemnego drewna. Nacisnęła klamkę i otworzyła je, zapowiadając moje przybycie. Oliver siedział za olbrzymim, półkolistym biurkiem, ze ścianą okien za plecami. – Pani Graham, dziękuję, że pani przyszła. Proszę usiąść – powiedział bez cienia uśmiechu. Zajęłam miejsce na wyściełanym skórą krześle naprzeciw jego biurka, a on usiadł w swoim dyrektorskim fotelu. Byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów i uśmiechnęłam się niepewnie w jego stronę. – Zaprosiłem tu panią, bo chciałem się dowiedzieć, czy ma pani doświadczenie w opiece nad dziećmi.
– Hm? – mruknęłam głupio zbita z tropu. Zmrużył oczy. – Czy ma pani kwalifikacje do zajmowania się dziećmi? – Jeżeli wychowanie trójki rodzeństwa uznać za kwalifikacje do zajmowania się dziećmi, to tak. Ale formalnego wykształcenia w tym kierunku nie mam. Odchylił się do tyłu w fotelu i uniósł głowę. – Słucham dalej. – Przepraszam, czy to jest jakaś rozmowa rekrutacyjna? – Można by tak powiedzieć. Szukam kogoś do opieki nad córką. – Ma pan na myśli nianię? – Tak. – W Nowym Jorku jest multum agencji opiekunek do dzieci, wystarczy zadzwonić. – Tak, wiem – odrzekł poirytowany. – Ale jak dotąd żadna z nich się nie sprawdziła. Moja córka ma pewne problemy. Niedawno straciła matkę i nie najlepiej sobie z tym radzi. Potrafi być trudna i wszystkie nianie, które do tej pory zatrudniłem, po jakimś czasie zrezygnowały. Uniosłam brwi. – A ile Sophie ma lat? Nie wygląda na więcej niż pięć. – Ma pięć lat i bardzo silny charakter. Roześmiałam się. – Jak większość dziewczynek już od urodzenia. Moja uwaga nie rozbawiła go, za to rzucił mi surowe spojrzenie. – Dzisiaj w restauracji zauważyłem, że patrzy na panią jakoś inaczej niż na inne opiekunki. Odniosłem wrażenie, że wzbudziła pani jej sympatię i zaufanie, wydawała się spokojniejsza. Nie będę pani okłamywał, przeprowadziłem małe rozpoznanie na pani temat. Wiem, że w wieku osiemnastu lat w Chicago straciła pani matkę i została prawnym opiekunem dwóch braci i siostry. – Aha. No tak, pewnie ma pan możliwości, żeby dowiedzieć się wszystkiego o wszystkich. – Owszem. I mam też wrażenie, że pilnie potrzebuje pani pracy.
Miał rację. Byłam pod ścianą i jeżeli miał dla mnie jakąś propozycję, nie chciałam go okłamywać. – Zajmowałam się Bradenem, Colette i Tannerem, nawet gdy byłam zupełnie mała. Moja mama była alkoholiczką i nie była w stanie utrzymać się w żadnej pracy. Przez całą noc piła, a potem spała cały dzień, więc to ja jako najstarsza musiałam zajmować się resztą. A więc, odpowiadając na pana pytanie, mam bardzo bogate doświadczenie w opiece nad dziećmi. – A pani ojciec? – zapytał. Jezu, czy przejdzie mi to przez gardło przy kimś takim jak on? Wzięłam głęboki oddech, bo to pytanie wkraczało w bardzo intymną sferę mojego życia. – Każde z nas ma innego ojca. Moja mama nie była nawet w stanie powiedzieć, kto był czyim dzieckiem. – Rozumiem – powiedział, unosząc brwi. – Jak długo mieszka pani w Nowym Jorku i dlaczego wyjechała pani z Chicago? – Przeniosłam się tu rok temu. Moi bracia i siostra studiują w różnych miastach, więc chciałam się wyrwać z Chicago. Nowy Jork to dla mnie centrum całego świata, miasto nieograniczonych możliwości. Poza tym moja obecna współlokatorka już tu wtedy mieszkała, więc nie musiałam się martwić o mieszkanie. – Rozumiem. A co pani robi poza kelnerowaniem? Skończyła pani jakieś studia? – Nie, nie miałam kiedy. Byłam zbyt zajęta pracą, kombinowaniem, jak opłacić rachunki i opieką nad moim rodzeństwem. Musiałam dopilnować, żeby mieli dobry start i zdobyli wyższe wykształcenie. Poza tym uwielbiam muzykę i śpiew. Może przeprowadziłam się tu po to, żeby być bliżej muzyki. – Myślała pani, żeby zapisać się na studia? Roześmiałam się. – Mam dwadzieścia trzy lata. Chyba już na to za późno. – Nigdy nie jest za późno. Ma pani chłopaka? Zmrużyłam oczy, bo właściwie, co to ma do rzeczy? – Nie – odparłam z wahaniem. – Moja propozycja jest taka. Na początek dostanie pani czterdzieści tysięcy dolarów rocznie i ubezpieczenie zdrowotne. Zamieszka pani u mnie w domu. Będzie pani miała własny pokój i prywatną łazienkę oraz swobodny dostęp do mojego kierowcy. Będzie pani pracować od poniedziałku do soboty, zaczynając od chwili, gdy Sophie wstaje rano, do momentu, gdy pójdzie spać. Niedziele należą całkowicie do pani i może pani wówczas robić to, co chce. Mam na ten dzień zastępstwo. Jednak w sytuacjach awaryjnych, będę oczekiwał, że będzie pani do dyspozycji. Może
się zdarzyć, że gdzieś trzeba będzie z Sophie pojechać, więc mam nadzieję, że nie ma pani problemu z lataniem? – Nie, absolutnie. Po głowie kołatało mi się jedynie to, jak dużo pieniędzy mogłabym zarobić, gdybym przyjęła jego ofertę. Prawdę mówiąc, nie miałam wyboru. Potrzebowałam pracy na gwałt, a do tego proponował pokryć ubezpieczenie. – Czy coś takiego by panią interesowało? – zapytał. Nie chciałam się zgadzać od razu. Nie musi wiedzieć, że mam nóż na gardle. – Czy mogę to przemyśleć i dać panu odpowiedź jutro? – Oczywiście. – Sięgnął po długopis i zanotował coś na karteczce samoprzylepnej. – To jest mój numer komórkowy. Proszę zadzwonić, kiedy podejmie pani decyzję. – Przykro mi z powodu śmierci pana żony. Spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy i rozchylił usta. – Matka Sophie nie była moją żoną. Była kobietą, z którą się spotykałem i która zaszła w ciążę naumyślnie, bo liczyła, że wówczas się z nią ożenię. – Aha – wyszeptałam, spuszczając wzrok. Rozległo się pukanie i drzwi otworzyły się bez zapowiedzi. Odwróciłam się i… O, matko boska, do pokoju wszedł drugi najprzystojniejszy facet na świecie. – Przepraszam, Oliver, nie wiedziałem, że masz spotkanie. Marii nie było przy biurku. – W porządku, Liam. Pani Graham już wychodzi. – Tak, tak. – Wstałam i założyłam torebkę na ramię. – Dzień dobry. Jestem Liam Wyatt, brat Olivera – powiedział, unosząc kąciki pięknie wykrojonych ust. – Delilah Graham. Miło mi poznać. – O, cała przyjemność po mojej stronie. Uśmiechnęłam się i szybko wyszłam z pokoju, bo bałam się, że jeżeli natychmiast się stamtąd nie wyniosę, to eksplodują mi jajniki. Dwóch najbardziej seksownych mężczyzn, jakich kiedykolwiek widziałam, w jednym pokoju, to jednak trochę za wiele.
Rozdział 3 OLIVER Jasny gwint, co to za laska? – pytał Liam, siadając naprzeciw mnie. – Dziewczyna, która mam nadzieję, zgodzi się zostać opiekunką Sophie. – Jezu, Oliver, jesteś pewien, że wiesz, co robisz? Gdyby pracowała u mnie, za cholerę nie utrzymałbym rąk przy sobie. Westchnąłem i podszedłem do baru, żeby nalać sobie whisky. – Szkocka? – zapytałem. – Jasne. Ale skąd ty żeś ją wytrzasnął? – Obsługiwała nas w restauracji, gdzie zabrałem dziś Sophie na obiad. Opiekunka nie mogła się nią zająć do drugiej. Wylali ją, bo Sophie znowu się rozkleiła, a Delilah usiadła przy niej i zaśpiewała jej piosenkę. Sophie bardzo dobrze na nią zareagowała i ją polubiła. Nigdy wcześniej nie zachowywała się tak przy innych nianiach. – Może dlatego, że inne były starymi prukwami, a Delilah jest piękną, młodą kobietą. Musisz przyznać, że jest megaseksowna. – Daj spokój, stary, jasne, że jest megaseksowna. Staje mi tylko od patrzenia na nią. A gdybyś tylko usłyszał, jak ona śpiewa! Ma po prostu anielski głos. – To zatrudniasz ją dla Sophie czy dla siebie? – Dla Sophie, kretynie. Mówię ci, że momentalnie się do niej przywiązała. – Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł, brachu. Nawet nie chcę zgadywać, co powie Laurel, kiedy się dowie. – Nie obchodzi mnie, co powie Laurel. To, kogo zatrudniam do opieki nad moją córką, to nie jej sprawa. – Zamierzasz powiedzieć Delilah o Elaine?
– Nie. Nie ma potrzeby, aż tak wciągać jej w moje sprawy. Będzie nianią Sophie i tyle. Nie musi nic wiedzieć o jej matce. Liam westchnął i podniósł się, kręcąc głową. – Powodzenia. Daj mi znać, jeżeli się zgodzi. Myślę, że będę do was często wpadał. – Trzymaj się od niej z daleka, braciszku, jasne? – powiedziałem stanowczo. – I tak to się zaczyna. – Uśmiechnął się i wyszedł z pokoju, zamykając drzwi. Usiadłem w fotelu i dopiłem drinka, rozmyślając o Delilah. O tym, jak długie brązowe włosy opadały jej falami na ramiona, i o jej świetlistych, niebieskich oczach. I o długich, smukłych nogach, które zauważyłem natychmiast, kiedy tylko weszła do mnie do pokoju. Wyobraziłem sobie, jak oplata mnie tymi nogami w pasie, gdy się kochamy. Przypomniałem sobie jej szczupłą talię i urocze zagłębienie widoczne w dekolcie sukienki i zacząłem fantazjować o jej piersiach, jak stoi przede mną naga. Wyglądała na miseczkę C, mój ulubiony rozmiar. Na pewno ma wspaniale różowiutkie brodawki. Wcisnąłem klawisz na biurku blokujący zamek w drzwiach, rozpiąłem spodnie i wyjąłem twardy jak skała członek. Zacząłem poruszać ręką w górę i w dół, myśląc o jej cipce. Ciekawe, czy goli się całkowicie, czy zostawia sobie wąski pasek włosków? Dałbym głowę, że jest naprawdę ciasna. Nie wyglądała na kogoś, kto sypiał z mężczyznami na lewo i prawo. Wydawała się raczej niewinna i pełna czułości. Może w ogóle była jeszcze dziewicą? Poruszając ręką coraz szybciej, wyobraziłem sobie jej małą, fantastycznie okrągłą dupkę i jak wspaniale byłoby ją ścisnąć, biorąc ją od tyłu. Jaki miałaby wyraz twarzy, gdy doprowadzam ją do rozkoszy i jaki cudowny ma smak. Z cichym jękiem wytrysnąłem w garść. Rozdział 4 DELILAH W drodze do domu zahaczyłam o warzywniak i znalazłam Jenny układającą sterty ogórków. Sklep należał do jej ojca i Jenny dorabiała tam sobie w czasie studiów na Uniwersytecie Nowojorskim. – Hej – powiedziałam, podając jej ogórka. – Hej! Jak poszło z panem Wyattem? O czym chciał porozmawiać?
Przygryzłam dolną wargę. – Chce, żebym została opiekunką Sophie. Jenny odłożyła ogórka i spojrzała na mnie całkowicie oszołomiona. – Nie mów! Poważnie? – No. Pensja wyjściowa – czterdzieści tysięcy dolarów plus ubezpieczenie zdrowotne i prywatny szofer dla mnie i Sophie. – Musiałabyś u niego zamieszkać? – Tak. Miałabym własny pokój i osobną łazienkę, i wolne niedziele. – Ożeż, Delilah. I co, przyjmiesz tę robotę? – Nie mam wyboru. W porównaniu do kelnerowania to niebo i ziemia. – A co z twoją muzyką? – Mogłabym tam ćwiczyć i grać w niedziele. Myślę, że to dobra okazja, przynajmniej na jakiś czas. – A co jeżeli za bardzo przywiążesz się do Sophie? – O to pomartwię się później. – A co z panem Weź-Mnie Wyattem? – Co z nim? – Są widoki na jakiś ekstra bonusik? – Daj spokój. Takie rzeczy mnie nie interesują, wiesz przecież. Będzie moim szefem, a poza tym ma dziewczynę. – I co z tego? Tacy mężczyźni mało się tym przejmują, gdy pojawia się inna piękna kobieta. – Eee. Idę się przygotować na wieczór. – Dobra. Znajdziemy cię ze Stephenem później – roześmiała się. Weszłam na górę i zmieniłam sukienkę na czarne legginsy i czarną tunikę bez rękawów, ze srebrnymi wstawkami. Przeczesałam włosy, związałam je w niedbały kucyk opadający z jednej strony na ramię i podkręciłam końcówki. Wsunęłam na nogi wysokie buty, wzięłam torbę z gitarą, torebkę i telefon i wyszłam z mieszkania. Jadąc metrem, postanowiłam zadzwonić do pana Wyatta. – Oliver Wyatt – odebrał.
– Dzień dobry. Mówi Delilah Graham. – Dzień dobry. Czy podjęła już pani decyzję w związku z moją ofertą? – Tak. Zgadzam się. – Cieszę się. Co to za hałas? Jest pani w metrze? – A, tak, przepraszam. Jadę do Red Room. Chciałam dać panu znać, zanim zrobi się późno. – Mogę zapytać, co pani tam robi? – Mam tam dzisiaj występ. – A. Rozumiem. To omówimy szczegóły innym razem. Miłego wieczoru. – Dziękuję, nawzajem. Zakończyłam połączenie z uśmiechem na twarzy, który nie znikał jeszcze, kiedy pokonywałam drogę z metra do klubu. Już od progu zauważyłam mojego kumpla Jonaha, którego poznałam zaraz po przyjeździe do Nowego Jorku, kiedy rozłożyłam się z gitarą na jego stałym skrzyżowaniu. – Cześć, Delilah – uśmiechnął się. – Cześć, Jonah. Spory dzisiaj tłum. – Rozejrzałam się po sali pełnej stałych bywalców. – Wychodzisz zaraz po Blue Moon and Stars. Gotowa? – Gotowa i nastrojona. – Uśmiechnęłam się i poklepałam pokrowiec z gitarą. Stanęłam za sceną, wyjęłam gitarę i, gdy tylko Blue Moon and Stars skończyli swój występ, weszłam na scenę i usiadłam na stołku przed mikrofonem. Gdy w ostrym świetle reflektorów uderzyłam w struny, uwaga gości skupiła się na mnie. Na całym świecie nie było miejsca, gdzie czułabym się lepiej niż na scenie. Muzyka pozwalała mi się przenieść do świata, w którym byłam kimś i miałam swoje miejsce. Gdy zaczęłam śpiewać moją akustyczną wersję Let Her Go, gwar w barze ucichł. Zamknęłam oczy i śpiewałam, całym sercem wczuwając się w dźwięk i rytm. Kiedy otworzyłam oczy i spojrzałam w tłum, mój wzrok padł prosto na Olivera Wyatta siedzącego przy stole w rogu z drinkiem w dłoni. Co on tu robi u diabła? Zagrałam jeszcze kilka piosenek, po czym podziękowałam publiczności i zeszłam ze sceny. Gromkie brawa i gwizdy, które rozległy się na sali, upewniły mnie, że był to kolejny udany występ. Schowałam gitarę do pokrowca, przewiesiłam ją sobie przez ramię i poszłam do głównej sali do pustego teraz stolika, przy którym przed chwilą siedział Oliver Wyatt i oglądał mój koncert. Dlaczego wyszedł bez słowa? Wzruszyłam ramionami i skierowałam się do baru, gdzie Jonah serwował trunki. – Świetny show, Delilah. Masz za to ode mnie drinka – uśmiechnął się, stawiając przede mną białego rosjanina.
– Dziękuję. – Sięgnęłam po szklaneczkę i upiłam łyk. – Witaj, gwiazdo. – Stephen podszedł i cmoknął mnie w policzek. – Rewelacyjny występ, jak zawsze. Jenny usiadła na stołku koło mnie i zarzuciła mi ramię na szyję. – Jonah, poprosimy trzy szoty tequili. – Już się robi, Jenny – uśmiechnął się. Stephen pogrążył się w rozmowie ze swoim znajomym, a ja zerknęłam na Jenny. – Widziałam ze sceny Olivera. Siedział przy stole w kącie i mi się przyglądał. – Serio? – Zmarszczyła brwi stropiona. – Tak, ale wyszedł zaraz po koncercie. Nie rozmawialiśmy ani nic takiego. – To dziwne, Delilah. Może z niego jest jakiś milioner tropiciel? – parsknęła śmiechem. – Jeżeli tak jest, to nie będzie się musiał przy mnie zbytnio wysilać. Będę przecież mieszkać u niego w domu. – Czyli już się zgodziłaś? Jonah postawił przed nami trzy kieliszki tequili. Jenny podała mi jeden, a drugi wyciągnęła w stronę Stephena. – Raz… dwa… trzy! – wykrzyknęła i wychyliliśmy je jednym haustem, ze stukiem odstawiając puste kieliszki na ladę. – Mhm. Zadzwoniłam do niego, kiedy jechałam tu metrem. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, Delilah. Będziesz teraz żyła w całkiem innym świecie. Uśmiechnęłam się niewyraźnie i dokończyłam mojego rosjanina. Rozdział 5
Obudził mnie dźwięk wibrującego telefonu. Z głową pod poduszką wyciągnęłam rękę, po omacku szukając aparatu na szafce przy łóżku. Gdy na niego trafiłam, odrzuciłam poduszkę na drugi koniec łóżka i zobaczyłam, że dzwoni Oliver Wyatt. – Halo? – wykrztusiłam. – Dzień dobry. Obudziłem panią? Rzuciłam okiem na zegar, który wskazywał dziewiątą. – Nie, nie. Nie śpię. – Brzmi pani, jakbym wyrwał panią ze snu. – Nie, jestem na nogach już od jakiegoś czasu. Nie chciałam, żeby wiedział, że lubię sobie pospać. Mogłabym się założyć, że on był z tych, co to rozpoczynają dzień między czwartą a piątą rano. – Co pani na to, gdybym wysłał po panią mojego kierowcę, Scotta? Chciałbym, żebyśmy razem powiedzieli Sophie, że będzie pani jej nianią, i pokazałbym pani dom. Mogłaby się pani jutro przeprowadzić. – Jutro! – Przełknęłam ślinę. – Tak. Jutro jest niedziela, a oficjalnie zaczyna pani pracę w poniedziałek. Czy jest z tym jakiś problem? – Nie. Nie ma najmniejszego problemu. Możemy tak zrobić. – Świetnie. Gdyby mogła pani wysłać mi swój adres dla Scotta. Przyjedzie za jakąś godzinę. Pasuje pani? – Tak. Za godzinę, dobrze. – A więc do zobaczenia. – Klik. Odrzuciłam kołdrę i wygramoliłam się z łóżka. Mógł wczoraj zostać chwilę dłużej w Red Room i sam mi o tym powiedzieć, a nie zaskakiwać mnie tak w ostatniej chwili. Z westchnieniem powlokłam się pod prysznic. Kiedy suszyłam włosy, weszła Jenny i usiadła na toalecie. – Dokąd idziesz tak wcześnie?
– Oliver wysyła po mnie swojego kierowcę, bo chce razem ze mną powiedzieć Sophie, że będę jej nianią i oprowadzić mnie po domu. Najwyraźniej mam się przeprowadzić jutro i oficjalnie zacząć pracę od poniedziałku. – Jutro? Rany, Delilah, to… już jutro. – Wiem. Jakim cudem mam się tak szybko spakować? – Spakuj trochę, a resztę zostaw tutaj. Możesz wpadać i zabierać to później partiami. Machnęłam w jej stronę szczotką do włosów. – Dobry pomysł. Nie pomyślałam o tym. Wstała i objęła mnie lekko ramieniem. – Miłego dnia i zobaczymy się później. Postaraj się nie zmoczyć za bardzo majtek w towarzystwie pana Wyatta. – Puściła do mnie oko. – Bardzo śmieszne. Będzie mi jej brakowało na co dzień. Przyjaźniłyśmy się, odkąd jej rodzice kupili dom obok nas, gdy miałyśmy siedem lat. Spotykałyśmy się codziennie i byłyśmy nierozłączne aż do chwili, gdy umarła jej mama, a ojciec postanowił przeprowadzić się do Nowego Jorku i otworzyć biznes owocowo- warzywny. Jenny miała wtedy szesnaście lat. Ale nawet na odległość nic się nie zmieniło. Każdego dnia dzwoniłyśmy do siebie i potrafiłyśmy przegadać całą noc. Dwa lata temu Jenny poznała Stephena, gdy rozsypał stos jabłek po całym sklepie. Powiedziała, że to była miłość od pierwszego wejrzenia, i od tamtej pory są razem. Wyszłam z mieszkania i na dół po schodach. Przy krawężniku stała czarna limuzyna, przy której czekał kierowca i otworzył drzwi. – Pani Graham – uśmiechnął się. – Dzień dobry. Scott, tak? – Wyciągnęłam rękę. – Wystarczy Delilah. – Miło cię poznać. Ulokowałam się na tylnym siedzeniu i, oczarowana luksusowym wnętrzem, przesunęłam dłonią po czarnym skórzanym fotelu. Nigdy wcześniej nie jechałam limuzyną, więc miałam z tego nie lada frajdę. Scott zaparkował przy krawędzi ulicy przed pojedynczą czarną bramą z kutego żelaza o wymyślnie powywijanych prętach ostro zakończonych na górze. W głębi widniały piękne, dziesięciostopniowe kamienne schody z oryginalnie zaprojektowanymi poręczami po obu stronach, prowadzące do czteropiętrowego domu z brunatnoczerwonej cegły. Wejście stanowiły dwuskrzydłowe drzwi z ciemnego drewna o ozdobnych szybach na całej długości, które Scott otworzył, przesuwając automatyczną zasuwkę w klamce, i puścił mnie przodem. Znalazłam się w olbrzymim holu z kosztownie wyglądającą podłogą wyłożoną marmurowymi płytkami i przepięknymi
drewnianymi schodami opadającymi łukiem po prawej stronie. Podniosłam wzrok na niewiarygodnie wysoki sufit. – Jak tu jest wysoko? – zapytałam Scotta. – Sufity w całym domu są na wysokości od trzystu do trzystu trzydziestu centymetrów. – Och. – Ogarnął mnie strach przed tym, co jeszcze miałam tu zobaczyć. – Pan Wyatt poprosił, żebyś usiadła i zaczekała na niego w jadalni, tu na prawo. Poszłam za nim do ogromnego pomieszczenia z oknami od podłogi aż do sufitu, za którymi rozpościerał się widok na bajeczny ogród na zewnątrz. Centralne miejsce w pokoju zajmował długi mahoniowy stół otoczony stylowymi krzesłami z beżowym pokryciem. Pośrodku stała pyszna kompozycja z purpurowych i kremowych kwiatów. – Dzień dobry, Delilah – usłyszałam za sobą głos Olivera. – Witaj w domu. Odwróciłam się i aż zaniemówiłam na jego widok. W wytartych dżinsach, bawełnianej białej koszuli i brązowej marynarce wyglądał jeszcze bardziej pociągająco niż w biznesowym garniturze. W głowie rozbrzmiały mi słowa Jenny o tym, żebym pilnowała suchości w majtkach. – Dzień dobry panu. Dziękuję. – Mów mi Oliver. Skinęłam głową i posłałam mu niepewny uśmiech. – Proszę za mną, pokażę ci resztę domu i twoją sypialnię. Sophie nie ma w tej chwili, wyszła z Clarą, która zajmuje się domem. Poprowadził mnie z jadalni do przestronnej, eleganckiej kuchni z wiśniowymi szafkami, blatami z bordowego granitu i marmurową podłogą. W rogu stał okrągły stół dla czterech osób, a za nim wiła się kolejna klatka schodowa. – To jedno z dwóch wejść na drugie piętro. Weszliśmy po schodach i długim korytarzem dotarliśmy do wielkiego salonu wypełnionego skórzanymi kanapami i fotelami. Znajdował się tu olbrzymi kominek i jeden z największych telewizorów, jaki kiedykolwiek widziałam. Roztaczający się za całościennymi oknami widok na Central Park zaparł mi dech w piersiach. Ale to, co najbardziej zachwyciło mnie w całym pokoju, to minifortepian stojący w rogu pod oknami. – Macie fortepian – zauważyłam z przejęciem. – Tak. Możesz grać, kiedy tylko zechcesz. Chodźmy dalej.
Przeszliśmy przez salon i znaleźliśmy się w kolejnym korytarzu. Po prawej stronie znajdowała się łazienka, a po lewej całą długość zajmowały szafy. Korytarz prowadził do jego gabinetu. – To moje domowe biuro. Spędzam tu większość czasu, kiedy jestem w domu. – Czy to jedyne, co robisz? Pracujesz? Spojrzał na mnie z ukosa. – Tak. Mam mnóstwo pracy. – To musi być bardzo męczące. Przypatrywał mi się przez dłuższą chwilę, a potem odwrócił wzrok i poprowadził mnie na następne piętro. – To jest twój pokój – powiedział, otwierając drzwi na lewo. – Proszę, rozejrzyj się. Weszłam i głęboko wciągnęłam powietrze. Pomieszczenie było większe niż całe moje obecne mieszkanie. Ciemnoszare ściany zdobiła biała sztukateria, a na imponujących rozmiarów łóżku leżała bordowa kapa w ciemnoszary wzór. Naprzeciwko, w otoczeniu zabudowanych szafek i gablotek, znajdował się gazowy kominek, a nad nim wisiał sześćdziesięciocalowy telewizor. Pod trzema oknami od podłogi do sufitu stała wypoczynkowa leżanka w tym samym odcieniu bordo co pokrycie łóżka, a w kącie rozpierało się wielkie biurko. Byłam pewna, że po czymś takim już nigdy nie będę w pełni szczęśliwa nigdzie indziej. – Och! Jest piękny. – Cieszę się, że ci się podoba. Tu w rogu są: garderoba i łazienka. Idąc dalej korytarzem, zatrzymaliśmy się w pokoju Sophie, ślicznym różowym pokoiku urządzonym jak dla księżniczki. – Dobrze. To by było na tyle, jeśli chodzi o zwiedzanie. – A twój pokój? A może ty nigdy nie śpisz? – zapytałam z uśmiechem. – Mój pokój jest na końcu korytarza za zakrętem. Ale tam nie ma wstępu. Pozwalam tam wchodzić jedynie obsłudze. – Okej. – Kiwnęłam głową. – Chodźmy do gabinetu. Chciałbym omówić szczegóły twojej pracy i zakres obowiązków. Rozdział 6
OLIVER Poprowadziłem Delilah z powrotem do mojego gabinetu i w progu położyłem jej rękę na plecach, przepuszczając ją przodem, po czym zamknąłem drzwi. Wyglądała uroczo w granatowych spodniach do połowy łydki i pasiastej, biało-niebieskiej bluzce z krótkim rękawem. Długie brązowe włosy opadały jej w falach na plecy i miała bardzo dyskretny makijaż. Nie była wypacykowana, plastikowa ani sztuczna, ale bardzo swobodna i świeża. Do tego umiała śpiewać jak nikt. – Siadaj, proszę – powiedziałem, siadając za biurkiem. – Sophie to dziecko z problemami i potrzebuje wsparcia. Zdarzają jej się wybuchy agresji i napady złości. Ma trudności w nawiązywaniu relacji i nie potrafi odnaleźć się wśród innych dzieci. Myślę, że to wina jej matki. – Czy mogę spytać, od jak dawna Sophie z tobą mieszka? – Od pół roku. – Ale Sophie ma pięć lat. Kiedy się nią zajmowałeś, nie zauważyłeś tych problemów wcześniej? – Słuchaj, Delilah, zanim Sophie ze mną zamieszkała, nie mieliśmy ze sobą bliskiego kontaktu. Nie chciałem mieć dzieci i jej matka dobrze o tym wiedziała. Podniosła na mnie wzrok z niepewnym wyrazem twarzy. – Czyli nigdy się z nią nie widywałeś i nie spędzałeś z nią czasu? – Musisz zrozumieć. Mam mnóstwo pracy. Praca i firma są dla mnie ważniejsze niż cokolwiek innego. – Sophie nie jest czymkolwiek. Jest twoją córką, Oliver. – To nie jest temat do dyskusji, Delilah. Ty jesteś odpowiedzialna za Sophie i masz dopilnować, żeby miała wszystko, czego potrzebuje. Czy możemy ustalić, że skupisz się wyłącznie na tym? Spuściła wzrok i skinęła głową. – Przepraszam na chwilę, zdaje się, że Sophie i Clara wróciły. – Wstałem i zszedłem na dół do kuchni. – Jak się udała wyprawa? Clara? Sophie? – W porządku.
Clara spojrzała na mnie z kamiennym wyrazem twarzy. – Wpadła w histerię w sklepie i cisnęła słoik salsy na podłogę. – Przepraszam cię, Clara. Sophie, chodź ze mną do gabinetu. Ktoś tam na ciebie czeka. – Przepraszam, tato. – Porozmawiamy o tym później – odparłem surowo. Podreptała za mną do gabinetu, a na widok Delilah cała się rozpromieniła. – Delilah! – Podskoczyła do niej i złapała ją za rękę. – Cześć, Sophie. – Delilah uśmiechnęła się ciepło i uściskała ją. – Co ty tu robisz? – zapytała Sophie. – Sophie, Delilah będzie twoją nową nianią. Jutro się do nas wprowadzi. Jej buzia rozjaśniła się, jakby właśnie usłyszała najlepszą nowinę w życiu. – Fajnie. Nauczysz mnie śpiewać? – uśmiechnęła się do Delilah. – Pewnie, że tak. – Idź teraz do siebie do pokoju. Zaraz do ciebie przyjdę i porozmawiamy o twojej karze za dzisiejsze zachowanie w sklepie. Wyszła z pokoju ze zwieszoną głową. – Co takiego zrobiła? – Clara mówi, że dostała napadu szału w sklepie i cisnęła słoik salsy na podłogę. Delilah parsknęła śmiechem. – Przepraszam. Przypomniało mi się, jak moja siostra kiedyś zrobiła dokładnie to samo. – Nie znajduję wytłumaczenia dla takiego zachowania i na pewno nie będę go tolerował. Zdaje się, że muszę umówić ją na wizytę u psychologa. – Nie śpiesz się z wysyłaniem jej na terapię, Oliver. Właśnie straciła matkę i musi odreagować. Próbuje zwrócić na siebie uwagę. Musisz spróbować dojść do przyczyny jej problemów. U mojej siostry to był brak matczynej miłości i uwagi. Pozwól mi popracować trochę nad Sophie i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Czasem wystarczy okazać dziecku trochę czułości. – No, nie wiem. Jeżeli sytuacja się nie poprawi, wysyłam ją na terapię. Dobrze, zdaje się, że
omówiliśmy wszystko. Scott odwiezie cię do domu, żebyś mogła zacząć się pakować na jutro. Podniosłem się, ale jej pytanie osadziło mnie na miejscu. – Dlaczego przyszedłeś wczoraj do Red Room na mój koncert i wyszedłeś bez słowa? Oparłem się o blat biurka i wpatrywałem się w jej piękną twarz. – Nie miałem nic do powiedzenia. Przyszedłem, bo byłem zaciekawiony. – Czym? – Twoim występem. Byłaś bardzo dobra. Skoro masz dla mnie pracować i opiekować się moją córką, muszę wiedzieć, kim tak naprawdę jesteś. Nie chcę być później zaskakiwany ani odkrywać żadnych ciemnych spraw, które mogłabyś przed mną zataić. – Zapewniam cię, Oliver, że nie mam żadnych ciemnych spraw ani szkieletów w szafie. Opowiedziałam ci o sobie wszystko podczas naszej rozmowy. Nie ma nic, czego byś już o mnie nie wiedział. Wstała i ruszyła do drzwi. Widziałem, że zirytowało ją to, co powiedziałem. – Delilah. – Odwróciła się. – Dziękuję ci za szczerość. Uśmiechnęła się lekko i skinęła głową. Odprowadziłem ją do wyjścia. Na schodach minęła się z Liamem. Przywitał się wesoło, po czym wszedł do domu. – Trafiony zatopiony. Czyli zgodziła się dla ciebie pracować. Muszę przyznać, że mnie to nie dziwi. Kobiety zabijają się o nas, Wyattów – zażartował. – W przeciwieństwie do tego, co myślisz, Liam, ona jest tylko moją pracownicą, nic więcej. – Powiedziałeś już o niej Laurel? – Tak jak ci już mówiłem, Laurel nie ma nic do gadania w kwestii tego, kogo przyjmuję do pracy. – Skoro tak twierdzisz. Gotowy na partyjkę golfa? – Tak. Poczekaj, tylko muszę najpierw zamienić kilka słów z Sophie. Poszedłem na górę do pokoju Sophie. Siedziała na łóżku z lalką Barbie w ramionach. – Powiesz mi, dlaczego rozbiłaś słoik w sklepie? – Nie wiem – odparła żałośnie. Położyłem jej rękę na nodze.
– Sophie, nie wolno się zachowywać w ten sposób. Nie możesz wyprawiać takich rzeczy. Rozumiesz to? – Tak, tato. Przepraszam. – Wyciągnęła rączki i owinęła mi je wokół szyi. Uścisnąłem ją i pocałowałem w czubek głowy. – Obiecaj mi, że więcej tego nie zrobisz, skarbie. – Obiecuję. – Moja dziewczynka. Tata idzie na golfa z wujkiem Liamem. Clara jest na dole, gdybyś czegoś potrzebowała. Wrócę niedługo. Wstałem i już w drzwiach odwróciłem się i spojrzałem na swoją córkę. – Kocham cię, Sophie. – Ja ciebie też, tato. Rozdział 7 DELILAH Kiedy wróciłam do domu, poszłam prosto do swojego pokoju, gdzie na łóżku czekał na mnie stos kartonowych pudeł. Z westchnieniem otworzyłam szafę i zabrałam się do pakowania ubrań. Cieszyłam się na myśl o przeprowadzce do domu Olivera i tym, że będę zajmować się Sophie, ale jednocześnie miałam w związku z nim mieszane uczucia. Dlaczego? Nie byłam pewna. Wydawał się jakiś nieprzystępny, nawet dla swojej córki. Trudno się dziwić, że taką małą dziewczynkę, tuż po śmierci matki przeniesioną do ojca, którego ledwo znała, roznosi złość. Ja bym się czuła tak samo. Tak naprawdę większość życia spędziłam pełna złości na moją matkę za to, przez co musiałam przejść z jej powodu. Był jeszcze brat Olivera, Liam. Miałam wrażenie, że on jest jakoś bardziej otwarty. Spakowałam wszystko, co się dało, i ułożyłam pudła na podłodze. Poszłam do kuchni, a w tym momencie weszli Jenny i Stephen obładowani torbami z warzywniaka. – Hej. Jesteś! – wykrzyknęła Jenny uradowana. – Jak poszło?
– Gdybyś tylko widziała jego dom! Jest olbrzymi i ma cztery piętra. Mój pokój jest większy niż całe to mieszkanie, a najlepsze, że mają tam minifortepian. – O! Zanosi się na prawdziwie królewskie życie – powiedział Stephen. – A jak Sophie? – Podobno dostała ataku szału w sklepie i cisnęła słoik salsy na podłogę. – Aj. Zdaje się, że będziesz miała pełne ręce roboty przy tej małej – stwierdziła Jenny z niepokojem. – Prawdę mówiąc, myślę, że nie będzie z nią wcale tak trudno. Bardziej martwi mnie on sam. – Przy odrobinie szczęścia to i przy nim będziesz miała pełne ręce roboty. – Mrugnęła figlarnie. – Nie lubię, jak mówisz tak o innych facetach – odezwał się Stephen, który układał przyniesione owoce w lodówce. Jenny klepnęła go w tyłek. – Wiesz, że cię kocham, gamoniu. Przyrządziliśmy razem kolację, a potem zamknęłam się w swoim pokoju i grałam na gitarze. Gdy wróciłam do swojego pokoju po prysznicu, zadzwonił mój telefon. Podniosłam go z szafki nocnej. Oliver. – Halo? – odebrałam. – Cześć, Delilah. Chciałbym wysłać do ciebie furgonetkę po twoje rzeczy. Masz pewnie jakieś pudła. – Tak, kilka. – Scott przyjedzie po ciebie za godzinę, a za nim furgonetka. Możesz być gotowa za godzinę? – Tak, godzina mi wystarczy. – Okej. Sophie już się nie może ciebie doczekać. Od rana nie mówi o niczym innym. – Ja też się nie mogę doczekać. – Wypadł mi niespodziewany wyjazd w interesach, więc nie będzie mnie, kiedy przyjedziesz. Wrócę w sobotę. Gdybyś czegoś potrzebowała, poproś Clarę albo zadzwoń do mojego brata. – Aha. Dobrze. Miłej podróży. – Dziękuję. Mam nadzieję, że spędzicie z Sophie miły tydzień.