P
osłuszna głosowi dobiegającemu z głośnika nawigacji,
zjechała z siódemki, kierując się w stronę Bodzentyna.
Zerknęła na ekran urządzenia, które prowadziło ją od
kilku godzin, i stwierdziła, że do celu pozostało już niewiele
ponad dwadzieścia kilometrów.
Poruszyła kilkakrotnie ramionami, pokręciła głową
i wyprostowała plecy. Samochodowy fotel, choć dosyć wygodny,
teraz, po kilku godzinach nieprzerwanej jazdy, zamieniał się
powoli w coś na kształt narzędzia tortur.
Powinnam się zatrzymać i rozprostować nogi – pomyślała. –
Kawa też dobrze by mi zrobiła – westchnęła na wspomnienie
mijanej niedawno stacji benzynowej.
Odpowiedzią na tę chwilę wahania było mocniejsze
naciśnięcie pedału gazu.
– Dojedziesz, to odpoczniesz – powiedziała na głos, zerkając do
lusterka.
Zobaczyła w nim jasnobłękitne oczy otoczone wyraźną kreską
eyelinera. Patrzyły zdecydowanie i w tym spojrzeniu nie było już
ani śladu strachu i żalu, które widziała, patrząc w szklaną taflę
na drzwiach garderoby w swoim gdańskim mieszkaniu.
Pomyśleć, że pięć godzin temu wydawało mi się, że mój świat
się kończy – stwierdziła w duchu i sięgnęła po paczkę
papierosów leżącą na siedzeniu dla pasażera. – Nie, żeby coś się
od tamtej pory zmieniło, ale przynajmniej niczego już po mnie
nie widać.
Jedną ręką, nie spuszczając wzroku z drogi, wyłuskała
papierosa i wsadziła go do ust. Zapalniczkę wymacała bez
problemu, zawsze kładła ją na półeczce pod licznikami.
Zaciągnęła się głęboko dymem i wydmuchnęła go w kierunku
uchylonego okna.
Kolejne kilometry drogi zostawały w tyle, a Lea starała się
skupić na prowadzeniu samochodu. Jednak natrętne myśli
ciągle wracały. Nie mogła uwolnić się od poczucia, że po raz
kolejny uciekła.
I tak miałam zamiar wyjechać – usprawiedliwiała się
w duchu. – Od dawna myślałam o tym projekcie, a teraz akurat
znalazłam chwilę na oddech między kolejnymi zamówieniami,
więc warto ją wykorzystać. Pogoda dopisuje, a w końcu nie
mam żadnych zobowiązań i nikomu nic nie obiecywałam.
Jestem panią własnego życia, nie muszę się tłumaczyć ze
swoich decyzji.
Jakby chcąc nadać większego znaczenia swoim myślom,
nieświadomie postukiwała palcem w kierownicę.
Lea bardzo ceniła swoją wolność i nie zamierzała z niej
rezygnować. Tak deklarowała i uważała, że każdy, kto choć
trochę ją zna, powinien o tym wiedzieć.
Wybrałam wolny zawód, abym mogła robić to, na co mam
ochotę. I nikogo nie powinno dziwić, że wyjeżdżam. Tak chcę
i tak robię. Koniec i kropka. – Tym razem zupełnie świadomie
uderzyła dłonią w klakson.
Nie odniosło to jednak żadnego skutku. Może oprócz
zdziwionego spojrzenia kierowcy opla, który właśnie ją minął.
– I co się tak gapisz?! – rzuciła ze złością, chociaż tamten nie
mógł jej usłyszeć. – Każdy mężczyzna jest taki zdziwiony, kiedy
widzi, że kobieta robi to, co chce – powiedziała głośno i ze
złością wyrzuciła na asfalt resztkę papierosa. – Jakby sposób
na życie był jeden, a każde odstępstwo świadczyło
o problemach psychicznych. A nawet jeśli tak, to co? Nie
wolno?!
Złościła się, wiedziała o tym, ale wcale nie miała zamiaru
przestać. Przeciwnie, ta złość ja napędzała. To dzięki niej przez
ostatnie godziny szybko pokonywała kolejne kilometry i nie
zawróciła. Miała nadzieję, że tego uczucia wystarczy jeszcze na
długo. Zwłaszcza w takich chwilach jak ta. Ekran telefonu
rozświetlił się i jedno spojrzenie wystarczyło, żeby zobaczyć
zdjęcie tego, z którym rozmawiać nie chciała.
Po chwili dzwonek rozbrzmiał ponownie, więc zahamowała
gwałtownie, zjechała na pobocze i włączyła światła awaryjne.
Ktoś mógłby uznać takie zachowanie za niezbyt rozsądne, na
szczęście o tak wczesnej porze nie było na drodze ruchu.
Zresztą Lea lubiła, gdy uważano ją za nieprzewidywalną.
Traktowała to jako część swojej artystycznej kreacji, a
w rzeczywistości doskonale wiedziała, co robi, i kontrolowała
sytuację. Teraz także przed wykonaniem widowiskowego
manewru zerknęła w lusterko i widziała, że jest sama na
drodze. A ostre hamowanie tym razem było raczej
spowodowane chęcią rozładowania emocji.
Telefon nadal dzwonił. Odczekała, aż melodia umilknie,
i powoli, jakby celebrując każdy ruch, odnalazła w spisie
kontaktów numer dzwoniącego i zablokowała go. Przed
naciśnięciem ostatniego polecenia zawahała się, ale zacisnęła
zęby i pomalowanym na czerwono paznokciem wykonała
ostateczny wyrok.
– Już dla mnie nie istniejesz – powiedziała cicho.
Nie miała zamiaru dla nikogo się poświęcać. Postanowiła to
już dawno temu. Chciała żyć po swojemu, według własnych
zasad. Dla siebie, nie dla kogoś.
Można się nabrać raz – pomyślała. – Ale od tego człowiek ma
rozum, żeby nie popełniać tych samych błędów.
Założyła za ucho opadający kosmyk włosów i ruszyła w dalszą
drogę. Nie żałowała tego, co przed chwilą zrobiła. Zresztą tak
naprawdę była to tylko kropka nad „i”. Decyzję podjęła już
poprzedniego wieczora, teraz tylko realizowała przyjęty plan.
Nie chciała dalej brnąć w związek, który i tak był skazany na
niepowodzenie.
A do tej pory wszystko szło tak dobrze – rozmyślała,
obserwując mijane zabudowania. – Wydawało mi się, że
podobnie patrzymy na świat.
Pokręciła głową na wspomnienie telefonu od koleżanki
i informacji, którą tamta jej przekazała. W pierwszej chwili nie
mogła uwierzyć, ale kiedy upewniła się, że Iwona jest całkiem
poważna, od razu wiedziała, że musi działać. Postanowiła nie
czekać. Darowała sobie spotkanie, nie chciała słuchać
tłumaczeń i wyjaśnień, nie miała ochoty na ckliwe chwile
i namowy na jakieś próby. Przerabiała to już, a powtórka nie
była jej do niczego potrzebna.
Posłuchała wewnętrznego głosu, spakowała kilka rzeczy
i wyjechała o świcie, dziękując swojemu rozsądkowi, dzięki
któremu nie dała się namówić na wspólne zamieszkanie. Mogła
zatrzasnąć drzwi i nie musiała się nikomu tłumaczyć. Teraz
miała tylko nadzieję, że podczas jej nieobecności on zrozumie,
że nie chce go już więcej widzieć, i zniknie z jej życia raz na
zawsze.
A przy okazji załatwię to, co już dawno powinnam zrobić –
pomyślała. – Odkładałam ten pomysł zbyt długo. Tylko patrzeć,
a ktoś by mnie wyprzedził. No, Lea, nie ma tego złego, co by na
dobre nie wyszło.
Odetchnęła głęboko i poczuła, że powietrze ma zupełnie inny
zapach. Czy to odzyskana wolność tak pachnie? – przyszło jej
do głowy. – A może to tylko zapach jodłowych lasów, tak inny
niż morskie powietrze, do którego jestem przyzwyczajona?
Tak czy inaczej, poczuła, że oddycha jakoś swobodniej
i podobało jej się to. Nie miała jednak czasu na głębszą analizę
swojego stanu, bo przed chwilą minęła zielona tabliczkę
z napisem „Święta Katarzyna”, a teraz głos z nawigacji oznajmił:
– Za pięćset metrów miejsce docelowe będzie po lewej stronie.
– Może jeszcze się zastanowimy? – Jadwiga usiadła przy
kuchennym stole i zaplotła palce na kubku z herbatą. Obok, na
talerzyku, leżały nietknięte kanapki z żółtym serem
i pomidorem.
Roman spojrzał uważnie na kobietę i z westchnieniem
pokręcił głową.
– Jadziu, co tym razem?
W ciągu ostatniego tygodnia słyszał to zdanie co najmniej
kilka razy. Najpierw się przejął. Nie wiedział, co się dzieje.
Przecież z pomocą dzieci udało mu się wreszcie ostatecznie
przekonać Jadwigę do wyjazdu na wczasy. Mieli przez dziesięć
dni być tylko we dwoje. Wydawało mu się, że rozwiał już jej
wszystkie wątpliwości. Omówili każdy szczegół opieki nad
dzieciakami, Jadzia przez kilka dni gotowała, smażyła
i pakowała zapasy do słoików i zamrażalnika.
– Czy ty nie przesadzasz? – Śmiał się, obserwując jej
poczynania. – Przecież nawet gdyby jedli od rana do wieczora,
to jeszcze im zostanie.
– Lepiej niech zostanie, niż mieliby być głodni – tłumaczyła
mu z taką miną, jakby chodziło o przetrwanie jakiegoś
kataklizmu.
Potem przyszedł etap pisania instrukcji. Tak to nazwał,
chociaż Jadwiga oburzyła się, kiedy to usłyszała.
– To nie są żadne instrukcje. Po prostu piszę, żeby nie
zapomnieli o najważniejszych sprawach.
– Naprawdę uważasz, że nie znajdziemy skarpetek? – zdziwiła
się Tereska, czytając jedną z karteczek matki. – Przecież od
dawna umiemy się sami ubrać.
– No niby tak, córeńko. – Jadwiga pogłaskała dziewczynę po
policzku. – Ale jakby co, to będzie. Nie zaszkodzi.
Igor nieco spokojniej obserwował poczynania matki. Jednak
nawet on w końcu nie wytrzymał i kiedy po raz kolejny usłyszał
przypomnienie o zamykaniu drzwi na noc i uważaniu na
młodsze rodzeństwo, rzucił z irytacją:
– Od lat z nimi zostaję i jakoś wszyscy żyją, więc może i teraz
jakoś się uda.
Słysząc to, Jadwiga zamilkła i opuściła głowę.
– Przepraszam, mamo. – Chłopakowi zrobiło się głupio. – To
dlatego że trochę przesadzasz. Naprawdę damy sobie radę.
– Wiem, wiem. – Machnęła ręką. – Ale nie mogę inaczej. Nigdy
was na tak długo nie zostawiałam. A nawet kiedy wychodziłam,
to tylko wtedy kiedy musiałam. Żeby zarobić. A teraz nie muszę
przecież…
– Nie musisz, ale możesz – wtrącił Roman. – Masz prawo
zrobić coś dla własnej przyjemności. Myślałem, że już to
ustaliliśmy.
– Tak, tak – potwierdziła. – Tyle że ciągle jakoś trudno mi to
zrozumieć.
Kiedy wreszcie zrobiła wszystko, co uznała za niezbędne,
wydawało się, że wreszcie zapanuje spokój. Roman nie mógł się
doczekać tego wyjazdu. Wspólnie wybrali Łebę. Może on
wolałby spokojniejszą miejscowość, bez tłumów wczasowiczów,
ale kiedy zapytał Jadwigę, jak chciałaby spędzić ten urlop,
odparła:
– Wyobrażam sobie, że będzie wesoło. Popatrzę, jak żyją
ludzie, może pójdziemy gdzieś na kolację, najlepiej, żeby grała
tam muzyka. Bo wiesz, chciałabym z tobą zatańczyć. –
Popatrzyła na niego tym spojrzeniem, które zawsze go
rozczulało. – I… chciałabym popłynąć statkiem. Widziałam
w telewizji, że są takie, które wożą turystów. Wiesz, ładne,
kolorowe, z rzeźbami na przodzie. Trochę się boję, ale z tobą to
dałabym radę. Tak wypłynąć na morze… – Rozmarzyła się, ale
zaraz szybko dodała: – Oczywiście jak to nie będzie drogie, bo
jakby co, to się obejdę bez tego statku.
– Będziesz miała statek – zapewnił Roman. – I w takim razie
pojedziemy do Łeby.
Wybrał kwaterę w centrum, ale niedaleko głównego wejścia na
plażę. Zadzwonił, wszystko ustalił i wpłacił zaliczkę. Obiecał
sobie, że Jadwiga będzie miała to, co sobie wymarzyła. Poza
tym to było i jego marzenie – zabrać ukochaną kobietę
w podróż. I liczył też na wieczorny spacer brzegiem morza. Bo
Roman, chociaż z pozoru rzeczowy mężczyzna, w głębi duszy
był romantykiem. I robił, co mógł, żeby zadowolić swoją
wybrankę.
A teraz to już naprawdę nie wiedział, jaką kolejną przeszkodę
dostrzegła Jadwiga.
– No, powiesz, co tym razem? – powtórzył.
– Bo ja tak cały czas myślę, czy my dobrze robimy…
– A niby dlaczego nie?
– Czy to tak wypada? Na wczasy raczej młodzi jeżdżą. Jak cały
rok pracują, to potem odpoczynek im się należy.
– A tobie się nie należy? Albo mnie? Nie pracujemy czy jak?
A ze starością to też chyba przesadzasz, Jadziu.
– Nie wiem, Romku. – Pokręciła głową. – Jak sobie pomyślę,
że tam, nad tym morzem, będą takie młode dziewczyny
i kobiety, to… – Zawahała się, ale mówiła dalej: – Bo chodzi mi
o to, że ty pewnie będziesz chciał iść na plażę. No a ja… przy
tych dziewczynach… – Wpatrywała się w kubek, jakby bała się
podnieść wzrok. – One i młodsze, i pewnie bardziej zadbane…
Gdzie mnie do nich… Jak pomyślę, że bym się miała tam
rozebrać… No i że ty sobie porównasz… – Zdradziecka łza
spadła wprost do herbaty. – To ja nie wiem, co potem będzie! –
zakończyła z nutką desperacji.
– Jadziu, co tobie do głowy przychodzi! – Roman aż poderwał
się z krzesła. – Jak ty mogłaś coś takiego pomyśleć! – Obszedł
stół i stanął za Jadwigą. – Jeśli tylko w tym tkwi problem, to ci
mówię z ręką na sercu, że dla mnie jesteś najpiękniejsza i ani
mi w głowie żadna inna! – Położył swoje wielkie dłonie na
delikatnych ramionach kobiety.
Jadwiga podniosła głowę i popatrzyła na mężczyznę.
– Nie kłamiesz? – Uśmiechnęła się lekko.
– Ani trochę. I mam nadzieję, że to już ostatnia rzecz, jaka cię
dręczy.
– Niby tak…
– Jadziu, ja cię proszę, ty już nic nie wymyślaj, bo odwołam
ten wyjazd. – Pogroził jej żartobliwie palcem.
– Kiedy naprawdę jest jeszcze coś…
– Mów – westchnął zrezygnowany.
– No bo jak ty chcesz jednak ze mną na tę plażę chodzić… Bo
chcesz, tak?
– Mówiłem przecież, że chcę.
– To ja powinnam przecież kostium kąpielowy mieć. Do tej
pory mi nigdy nie był potrzebny, zresztą nawet pieniędzy nie
miałam na takie rzeczy ani czasu, żeby o plażowaniu myśleć,
to… – Zagryzła dolną wargę.
Wyglądała jak mała zawstydzona dziewczynka. Roman
czasami myślał o jej zmarłym mężu i zastanawiał się, jak
można było krzywdzić kogoś tak delikatnego jak Jadwiga.
– Takie problemy rozwiązuję od ręki. Zapraszam do
samochodu. Jedziemy kupić kostium kąpielowy. Zanim
dojedziemy do Kielc, akurat otworzą sklepy. I wybierzemy taki,
że zostaniesz miss Plaży. – Roześmiał się i chwycił ją za rękę. –
No już! Wstawaj i idziemy! Już nie mogę się doczekać tego
przymierzania!
– No wiesz! – Jadwiga udała oburzenie, ale posłusznie dała się
zaprowadzić do auta.
Nareszcie się uśmiechnęła – pomyślał Roman. Zrobiłby o wiele
więcej niż pojechanie z nią do galerii handlowej, żeby tylko
zobaczyć ten uśmiech. Był przecież w głębi duszy romantykiem.
Marysia postawiła na stole talerz z kanapkami i kubek
z herbatą.
– A ty, babciu, naprawdę nie masz ochoty? – zapytała
– Jedz, dziecko, mną się nie przejmuj. – Babcia Róża wskazała
dziewczynie krzesło. – Siadaj, siadaj. Ja już jadłam.
– Okej. – Dziewczyna zajęła miejsce przy stole.
– I jak ci tam w tej pracy? Podoba ci się?
– Ciężko tu mówić o podobaniu. – Wzruszyła ramionami. –
Przecież ja cały dzień tylko parówki w bułkę wkładam albo
hamburgery robię. A w ramach odmiany sprzedaję soczki,
chipsy i lody.
– I ludzie to kupują?
– Jeszcze jak! – Marysia ugryzła duży kęs kanapki z białym
serem. – Czasami nie mam nawet chwili odpoczynku.
– Kiedy ja byłam młoda, to jeździło się na wycieczki z własnym
jedzeniem. Pomidory, jajka na twardo, chleb, jakaś kiełbasa.
A do picia kompot.
– Na szczęście teraz jest inaczej. – Marysia uśmiechnęła się.
– Jakie to szczęście? Na pewno nie dla żołądka.
– Ich żołądki, ich sprawa. – Dziewczyna mrugnęła okiem. –
A szczęście dla mnie. Gdyby nie to, nie mogłabym zarabiać.
– Racja – zgodziła się babcia. – Tylko się martwię, czy za
bardzo cię to nie męczy. Przecież powinnaś odpoczywać, masz
wakacje…
– Babciu, nie masz się czym martwić. Daję radę – zapewniła
Marysia.
Owszem, bywała zmęczona. Czasami pracowała cały dzień
i kiedy wracała, myślała tylko o tym, żeby położyć się i dać
odpocząć nogom. Ale kolejne banknoty dokładane do
szydełkowej sakiewki motywowały ją do dalszego wysiłku. Była
dumna z tych pierwszych samodzielnie zarobionych pieniędzy.
A gdyby nie wsparcie babci Róży, nie miałaby na to szansy.
Kiedy dwa tygodnie temu powiedziała o swoich planach,
mama nie była zachwycona.
Zresztą ostatnio w ogóle trudno się było z nią dogadać.
Reagowała na wszystko przesadnie, przynajmniej tak uważała
Marysia. Dlatego próbowała przekonywać ją racjonalnymi
argumentami, ale czuła, że nic z tego nie będzie. Dopiero
interwencja babci pomogła.
– Tamarko, może niech spróbuje i sama się przekona, że to
nie dla niej – powiedziała. – Wiesz, jak to z dziećmi bywa. Im
bardziej zabraniasz, tym bardziej chcą. A jak się martwisz, to
idź tam, porozmawiaj i zobacz, czy będzie bezpieczna.
Marysia podsłuchiwała tę rozmowę i aż wstrzymała oddech,
czekając, czy mama złapie się w pułapkę sprytnie zastawioną
przez babcię.
– Może i racja – odpowiedziała Tamara. – Niech na własnej
skórze poczuje, co to ciężka praca. Za kilka dni sama przyzna
mi rację.
– Babciu! Dziękuję! – Marysia nie wytrzymała i z piskiem
wbiegła do kuchni.
– Mamie podziękuj – powiedziała ze spokojem staruszka. – To
ona zdecydowała.
– Dziękuję, mamo. – Posłusznie wykonała polecenie, ale
w głębi serca doskonale wiedziała, komu zawdzięcza tę szansę.
Dlatego teraz tak bardzo zależało jej na uspokojeniu babci
Róży. Za nic nie chciała, żeby staruszka martwiła się o nią.
Zresztą naprawdę nie było o co. Zmęczenie jeszcze nikomu nie
zaszkodziło.
– A wiesz, że sakiewka jest coraz bardziej pękata. –
Postanowiła skierować rozmowę na nieco inne tory.
– Widzę w twoich oczach, że bardzo cię to cieszy.
– A dziwisz się? Będę miała za co poszaleć nad morzem. –
Upiła kilka łyków z porcelanowego kubka malowanego w małe
błękitne kwiatuszki. – Nie patrz tak! – Roześmiała się. – Mam
na myśli pyszne rybki, a nie alkohol i narkotyki.
– A wiesz, że nawet mi to do głowy nie przyszło –
odpowiedziała spokojnie staruszka. – Przyglądam się, bo
czekam na dalszy ciąg.
– Jaki dalszy ciąg?
– Sądziłam, że powiesz: będziemy mieli za co poszaleć nad
morzem…
– A, chodzi ci o Kamila?
– Mnie? Ja już za stara jestem… – zażartowała babcia Róża.
– Babciu! Wiesz przecież, co chciałam powiedzieć!
– Wiem, czego nie powiedziałaś. – Błękitne oczy spojrzały
uważnie.
– Bo to przecież oczywiste, prawda?
Marysia szybko sięgnęła po kolejną kanapkę. Nie miała
ochoty rozmawiać o Kamilu. Nie, właściwie nic się nie zmieniło.
Chłopak zaliczył sesję i przyjechał na kilka dni do domu.
Chodzili na spacery, było cudownie, Kronos szalał ze szczęścia,
ona też. A potem Kamil wyjechał. Miał wrócić za trzy tygodnie
i wtedy zaplanowali wspólny wyjazd.
Tylko że Marysia była pełna złych przeczuć. Niby nie dawał jej
powodu do niepokoju, bo dzwonił, przysyłał MMS-y
i interesował się, co u niej słychać, ale coraz częściej wydawało
jej się, że jest między nimi jakoś inaczej. Nikomu o tym nie
mówiła, bo sama nie była do końca przekonana, czy czegoś nie
wymyśliła. Jakiś głos w jej głowie podpowiadał, że dzieje się coś
złego. Czy to była kobieca intuicja? A może znowu jej spokój
mącił brak pewności siebie? Przecież niedługo pojadą razem
nad morze, więc chyba Kamilowi nadal na niej zależy. To
wszystko było takie zagmatwane…
– Może jednak zrobić ci herbatę? – Przełknęła ostatni kęs
i szybko wstała od stołu.
– Nie chcę cię zatrzymywać, sama sobie zrobię za chwilę. –
Uwadze babci Róży nie umknęło lekkie westchnienie ulgi, które
usłyszała. – Tylko uważaj na siebie. Pełna sakiewka to nie
najważniejsza rzecz na świecie. Pieniądze mogą dać chwilę
przyjemności, ale nie zastąpią prawdziwego szczęścia.
Marysia nie odpowiedziała, ale babcia Róża wcale na to nie
liczyła. Wiedziała, że jej słowa dotarły do uszu dziewczyny i to
w zupełności wystarczyło.
Kiedy skrzypnięcie furtki zasygnalizowało, że nastolatka
pobiegła zająć się swoimi obowiązkami, staruszka powoli
podniosła się z krzesła i przytrzymując się sprzętów, zrobiła
kilka kroków, pokonując odległość dzielącą ją od kuchenki.
Z widocznym wysiłkiem nasypała ziół do ulubionego kubka
i zalała je wrzątkiem. Przykryła naczynie spodeczkiem i czekała,
aż napar nabierze mocy. Miała nadzieję, że ta mieszanka
pomoże jej poczuć się lepiej.
Tamara była w dworku już od godziny. Najpierw cicho, żeby nie
obudzić gości, weszła na piętro i otworzyła drzwi do pokoju
Łukasza. Wiedziała, że nie zamknął ich na klucz. To był znak,
że na nią czeka.
Powoli, by nie zrobić hałasu, przymknęła drzwi i stanęła przy
łóżku. Patrzyła na śpiącego mężczyznę, na ostry zarys szczęk
i zmierzwioną ciemną czuprynę. Dostrzegła na skroniach kilka
srebrnych nitek. Nieoczekiwanie zalała ją fala dziwnego
wzruszenia i poczuła, że chce jej się płakać. Kocham go –
pomyślała. – Naprawdę go kocham.
Szybko zrzuciła tenisówki i wsunęła się pod kołdrę.
Przysunęła się do niego, żeby poczuć ciepło męskiego ciała.
Niespodziewanie poczuła, jak ją obejmuje i przyciąga do siebie.
– Udawałeś! – krzyknęła z wyrzutem. – Wcale nie śpisz!
– Jak będziesz tak głośno, to i goście za chwilę nie będą spać
– upomniał ją, rozbawiony jak chłopiec, któremu udał się
psikus.
– Okropny jesteś – zniżyła głos.
– Naprawdę?
Poczuła jego twardy zarost na swojej szyi, a zaraz potem usta
Łukasza spotkały się z jej ustami.
– No dobrze, wybaczam ci – stwierdziła, kiedy już obdarowali
się poranną porcją czułości.
– To dobrze. W przeciwnym razie musiałbym przekonywać cię
dalej.
Tamara bardzo lubiła te wspólne poranki. Codziennie
wstawała wcześniej, żeby spędzić z nim chociaż pół godziny.
Czasami planowali dzień, a czasami jedynie leżeli, w milczeniu
wpatrując się w drewniany sufit. Po prostu ze sobą byli.
Łukasz na początku próbował ją przekonywać, żeby u niego
nocowała, ale Tamara nie zgodziła się na to.
– Jakaś mieszczańska pruderia przez ciebie przemawia –
złościł się mężczyzna. – Mogę zrozumieć, że chałupka po
dziadkach nie była dobrą scenerią do miłosnych igraszek, ale
tutaj chyba warunki są odpowiednie.
– Nie o to mi chodzi. Zresztą do igraszek to chyba nie masz
zastrzeżeń. – Udała, że jest urażona.
– Dobra, przecież wiesz, że nie to miałem na myśli. Chciałbym
po prostu spędzić z tobą całą noc. Zasnąć z twoją głową na
ramieniu i obudzić się wtulony w twoje włosy. To źle?
– To bardzo dobrze. Też bym tego chciała.
– W takim razie w czym problem? Zachowujemy się jak para
nastolatków. Kryjemy się po kątach, a przecież wszyscy wiedzą,
że jesteśmy razem. Zresztą i tak…
– Wiem – przerwała mu. – Ale poczekaj jeszcze chwilę.
Wszystko po kolei i w swoim czasie.
Kilkakrotnie próbował przekonywać ją do zmiany zdania, ale
Tamara była nieugięta. W końcu uszanował jej wolę i nawet
polubił ten poranny rytuał. Choć nadal nie podobało mu się, że
wieczorem wychodziła, żeby wrócić do białego domku. Na razie
jednak musiało mu wystarczyć to, co miał.
Teraz chętnie poleżałby jeszcze chwilę, ale Tamara podniosła
głowę i spojrzała mu w oczy. Wiedział, co to oznacza.
– Czas na nas – bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Muszę pomóc pannie Zuzannie w przygotowaniu śniadania.
Wiesz dobrze, że mamy siedem osób i nie mogę zostawić jej
z tym samej.
Chociaż hrabianka nigdy nie prosiła o pomoc, to przecież
zdawali sobie sprawę, że kobieta ma swoje lata. Ponadto nie
powinna pełnić w dworku roli pracownika, a rezydentki. To, że
pomagała, było wyłącznie jej dobrą wolą. Poza tym nikt nie
mógłby zabronić pannie Zuzannie robienia tego, na co miała
ochotę. Tamara i Łukasz doskonale o tym wiedzieli. Co nie
znaczyło, że zamierzali zostawić ją samą sobie.
Mężczyzna włożył spodnie i narzucił kraciastą koszulę.
– Skoro ty idziesz do kuchni, ja sprawdzę, co słychać
w altanie. A potem przejdę się do lasu, bo ten mały Staś chciał,
żeby zrobić mu łuk. Pewnie będę musiał uczyć go strzelania –
westchnął.
– Może zajmie się tym jego ojciec.
– Szczerze wątpię. Nie wygląda na takiego, który kiedykolwiek
miał w ręku jakąkolwiek gałąź.
Tamara uśmiechnęła się pod nosem. Łukasz nie darzył
sympatią głowy tej rodziny. Chyba dlatego, że pan Jerzy był
typem nieco metroseksualnym. Dbał o siebie i to było widać.
Wklepywał w twarz krem z filtrem, a po lesie biegał
w śnieżnobiałych butach. Poza tym okazał się sympatycznym
człowiekiem z dużym poczuciem humoru i Tamara nawet go
polubiła. Za to Łukasz chyba nie mógł mu wybaczyć tego
kremu do opalania. Cóż, mój mężczyzna jest z pewnością
bardziej typem drwala – pomyślała z rozbawieniem. – Dużo
bardziej.
Poszli razem na dół i chociaż kobieta do kuchni weszła już
sama, to panna Zuzanna zmierzyła ją od stóp do głów
i stwierdziła z przekąsem:
– Co taka blada? Może niewyspana? Albo zmęczona tym
jeżdżeniem po nocach?
– Panno Zuzanno…
– Co? Może nieprawdę mówię?
Nie odpowiedziała. Nie przychodziła jej do głowy żadna celna
riposta. Poszła do samochodu, żeby przynieść pieczywo. Po
drodze zajrzała do salonu i zobaczyła, że panna Zuzanna
zdążyła już nakryć stoły i rozstawić naczynia. Białe talerze
i kubki ładnie prezentowały się na tle kraciastych obrusów.
Letnie słońce rozświetlało pomieszczenie, a przez otwarte okna
słychać było ćwierkanie ptaków. Śniadanie w takim miejscu
musi smakować – pomyślała. – Goście powinni być zadowoleni.
– Jadalnia wygląda pięknie… – zaczęła, wchodząc do kuchni.
W tym momencie poczuła zapach gotowanego mleka.
Wszystko podeszło jej do gardła i z całych sił starała się
powstrzymać mdłości. Musiała przytrzymać się szafki, bo
myślała, że zemdleje.
– Muszę wyjść – wydusiła przez ściśnięte gardło. – Źle się
poczułam.
I wybiegła, bo czuła, że jeżeli natychmiast nie zaczerpnie
świeżego powietrza, to naprawdę zwymiotuje.
– Jakoś mnie to nie dziwi – mruknęła pod nosem panna
Zuzanna i zajęła się układaniem bułek w wiklinowych
koszyczkach wyłożonych lnianymi serwetkami.
Lea zaparkowała przy niewielkim budynku i wysiadła
z samochodu. Rozejrzała się dookoła. Muzeum Minerałów
i Skamieniałości miało siedzibę na skrzyżowaniu trzech dróg.
Sąsiadowało z zajazdem oferującym posiłki i lody. Naprzeciwko
zobaczyła pobieloną kapliczkę, a za nią budynek wyglądający
na szkołę. Święta Katarzyna na pierwszy rzut oka nie różniła
się od innych niewielkich miejscowości, przez które zdarzało się
jej przejeżdżać.
Dopiero kiedy spojrzała nieco dalej, za budynek muzeum
i zajazdu, zobaczyła górę porośniętą drzewami. To było coś
zupełnie innego niż krajobraz, do którego przywykła. Innego
i w jakiś sposób pociągającego.
Dlatego kiedy podeszła do drzwi muzeum i przeczytała, że ma
jeszcze godzinę do otwarcia, stwierdziła, że spacer będzie
dobrym pomysłem. Zabrała z samochodu torebkę i ruszyła
poboczem, szukając miejsca, w którym będzie mogła skręcić do
lasu.
Zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej natrafiła na kościół
otoczony wysokim kamiennym murem. Sięgnęła po telefon i już
po chwili wiedziała, że oto stoi przed klasztorem. Z ciekawością
przeczytała jego historię i informację o działalności
mieszkających tu sióstr bernardynek.
Przy okazji zerknęła na mapkę i bez trudu odnalazła początek
drogi prowadzącej, według internetowych wskazówek, do
źródełka i kapliczki św. Franciszka, a dalej na sam szczyt
najwyższego wzniesienia Gór Świętokrzyskich – Łysicy.
Na wspinaczkę nie mam ochoty – pomyślała – ale tę kapliczkę
chętnie zobaczę.
Spacer leśną drogą okazał się dobrym pomysłem. Po długiej
jeździe dobrze było rozruszać mięśnie. A kiedy przekroczyła
drewnianą bramę stanowiącą symboliczne wrota do
Świętokrzyskiego Parku Narodowego, poczuła, jakby weszła do
innego świata. O tej porze nie było jeszcze na szlaku żadnych
turystów, więc Lea samotnie stawiła czoła potędze Puszczy
Jodłowej. Szła po kamienistej i pełnej wystających korzeni
dróżce, a wokół szumiały majestatyczne jodły i słychać było
szmer płynącego wzdłuż ścieżki strumyka.
Rozglądała się dokoła, podziwiając piękno prawdziwego lasu.
Tutaj rządziła wyłącznie natura, ludzka ręka nie przeszkadzała
i nie zmieniała odwiecznej kolei rzeczy. Powalone drzewa
stawały się schronieniem dla zwierząt i ptaków, spróchniałe
pnie pozwalały rozwijać się mchom, porostom i użyźniały
ziemię. Niewiele było podobnych miejsc, w których można
poczuć się jak przed wiekami, gdy jeszcze ludzie nie ingerowali
w przyrodę, a życie toczyło się zgodnie z prawami natury.
Było tu pięknie i zarazem trochę strasznie. Czuło się, że
człowiek nie ma żadnej władzy, że jest tylko małą częścią
wielkiego systemu, przed którym powinien czuć respekt.
A jednocześnie Lea zrozumiała, jak nigdy wcześniej, że jest
blisko tej pierwotnej potęgi i że dobrze się z tym czuje. To było
coś nowego. Bywała w wielu miejscach na świecie, tych dużo
bardziej znanych i reklamowanych, ale nigdzie indziej nie
doznała takiego związku z przyrodą. Dopiero tutaj, u stóp
Łysicy, przyszło coś na kształt objawienia, jakby wreszcie
znalazła się na swoim miejscu.
Bez przesady – starała się jakoś zracjonalizować swoje
odczucia. – Widziałam już większe góry. Po prostu od dawna nie
wyjeżdżałam z miasta i najwyraźniej brakowało mi kontaktu
z naturą. Owszem, pięknie tutaj, ale chyba trochę mnie
poniosło.
Doszła do źródełka, zajrzała przez zakratowane okienko do
wnętrza kapliczki i ruszyła w drogę powrotną. Wrażenia sprzed
chwili gdzieś odpłynęły, a po minięciu szkolnej wycieczki
poganianej przez dwie nauczycielki w jaskrawych kurtkach
zapomniała o nich zupełnie.
Spacer zaliczony, teraz trzeba trochę popracować –
zdecydowała.
Zastanawiała się, co powie w muzeum. Nie chciała mówić,
kim jest, wolała zachować anonimowość. Nie, żeby musiała coś
ukrywać, ale nigdy nie zdradzała zbyt wiele nowo poznanym
osobom. Ale szczęście jej sprzyjało, bo przed wejściem czekała
kolejna wycieczka. Jak zdążyła się zorientować z rozmów
prowadzonych przez energiczne kobiety, przyjechały z okolic
Lublina w ramach letnich imprez organizowanych przez
tamtejszy oddział PTTK.
Lea postanowiła skorzystać z okazji i po prostu wmieszała się
w tłum. Dzięki temu uniknęła niewygodnych pytań, mogła
zupełnie anonimowo słuchać przewodnika i oglądać eksponaty.
Musiała przyznać, że ekspozycja mile ją zaskoczyła. Nie
spodziewała się w takiej niewielkiej miejscowości tak ciekawego
zbioru minerałów i skamieniałości. Na dodatek przewodnik, nie
dość, że sympatyczny i pełen pozytywnej energii, to jeszcze
niezwykle fachowo opowiadał o każdym eksponacie. Widać
było, że ma dużą wiedzę i lubi swoją pracę.
Lea słuchała wszystkiego, ale tak naprawdę najbardziej
interesował ją tylko jeden kamień – krzemień pasiasty. To dla
niego tu przyjechała. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej
o tym, gdzie można go znaleźć, jak kupić i do czego
wykorzystać. Nie zawiodła się, bo właściciel muzeum okazał się
prawdziwym pasjonatem krzemienia pasiastego. Sam go
obrabiał i wykonywał z niego zarówno biżuterię, jak i inne
ozdobne przedmioty. Patrząc okiem fachowca, musiała
przyznać uczciwie, że był w tym bardzo dobry.
W prezentowanych eksponatach widać było nie tylko doskonałe
rzemiosło, ale i to, co Lea nazywała artystyczną duszą, ten
rodzaj intuicji, który podpowiada, jak z kamienia wydobyć jego
piękno. Nie każdy to potrafi, nie da się tego wyuczyć. Albo się to
ma, albo nie. W tym wypadku miała do czynienia z artystą, bez
żadnych wątpliwości.
Wysłuchała wykładu i obejrzała krótką prezentację obróbki
krzemienia pasiastego, która choć przeznaczona dla laików, to
i tak dała jej kilka cennych wskazówek i tropów, z których
zamierzała skorzystać. Dzięki ciekawości uczestniczek
wycieczki nie musiała zadawać żadnych pytań, wszystkie
informacje otrzymała podane na tacy. Oczywiście o tym, że
krzemień pasiasty występuje tylko na tym terenie, wiedziała już
wcześniej, ale teraz była bogatsza w konkrety – jak szukać
najpiękniejszych okazów i gdzie je kupić.
Ze szczególną uwagą przyjrzała się biżuterii. Była bardzo
ładna, ale z ulgą stwierdziła, że prezentuje zupełnie inny styl
niż to, co sama tworzyła. W gablotach prezentowano wyroby
klasyczne, eleganckie i proste w formie. Lea lubiła coś innego –
bardziej awangardowe połączenia, dla odważnych kobiet,
pragnących przyciągać uwagę, a nawet prowokować. Dlatego
wśród jej klientek było wiele aktorek, artystek i projektantek.
Właśnie dla nich miała zamiar przygotować teraz specjalną
kolekcję, której bohaterem chciała uczynić unikatowy krzemień
pasiasty zwany też kamieniem optymizmu.
Wyszła z muzeum z poczuciem, że dowiedziała się tego, czego
chciała. To był dopiero początek, ale bardzo zadowalający.
Wsiadła do samochodu i stwierdziła, że właściwie mogłaby
wracać. Tyle że wcale nie miała na ten powrót ochoty.
– Pani Kasiu, bardzo proszę. – Klientka nie zamierzała
odpuścić. – Mam wesele, muszę jakoś wyglądać. Niech mnie
pani zrozumie.
– Rozumiem, ale naprawdę nie mam gdzie pani zapisać. –
Patrzyła na kartkę w swoim granatowym kalendarzu, gdzie
wpisywała umówione wizyty. – Wygląda na to, że nie pani jedna
ma imprezę w tym terminie. Już od czwartku wszystko zajęte, a
w piątek to chyba nie będę miała czasu nawet się po głowie
podrapać.
– Ja się dostosuję, może być nawet piąta rano! – Kobieta nie
rezygnowała. – Przecież do Kielc jechać to strata czasu. Kilka
godzin zejdzie. Nie chce pani zarobić?
– Chcę. – Kasia pokiwała głową. – Ale dzień nie jest z gumy.
A co pani powie na środę?
– To za wcześnie – jęknęła klientka. – Przez dwa dni może mi
się coś zepsuć albo złamać…
– Jak Kasia zrobi, to się miesiąc utrzyma – wtrąciła się do
rozmowy Dorotka.
– Niby tak, ale wolałabym na świeżo. Do pani na włosy jestem
umówiona w sobotę rano i tak jest najlepiej, bo prosto od
fryzjera do kościoła pojadę. Pani Kasiu – pochyliła się nad
biurkiem – niech pani coś wymyśli… To ślub chrześniaczki,
trzeba się pokazać. Zapłacę nawet podwójnie, byle się udało
mnie gdzieś wcisnąć.
Katarzyna westchnęła z rezygnacją. Wyglądało na to, że
klientka naprawdę jest zdesperowana i nie zrezygnuje.
– Dobrze, przyjdę w sobotę i zrobię pani te paznokcie. Tylko
proszę pamiętać, że to w drodze wyjątku.
– Wiedziałam, że się pani nade mną zlituje! – zawołała
ucieszona kobieta. – To o dziewiątej będzie dobrze? Bo my
jesteśmy umówione na wpół do jedenastej, tak? – zwróciła się
do Dorotki.
– Tak, dziesiąta trzydzieści.
– W takim razie do mnie na dziewiątą – zdecydowała Kasia. –
Tylko proszę przyjść punktualnie, bo o jedenastej muszę być
już z powrotem w domu.
– Oczywiście, nie spóźnię się – obiecała klientka. – A po
weselu wam ciasta przyniosę w podziękowaniu.
– Nie trzeba. – Kasia machnęła ręką. Wpisała termin do
kalendarza i popatrzyła na zamykającą drzwi kobietę. – Ależ się
uparła. – Pokręciła głową.
– Co się dziwisz. Chce wyglądać, jak to kobieta. W końcu po to
jesteśmy. – Dorotka układała grzebienie w kolorowych
szufladkach pomocnika. – A dodatkowy grosz się przyda. Nie
mówiąc o reklamie, bo przecież wszystkim na tym weselu
pochwali się paznokciami. Wiesz, jak jest… Chociaż tobie już
reklama niepotrzebna. – Fryzjerka roześmiała się. – Kalendarz,
jak widzę, pęka w szwach.
Copyright © Karolina Wilczyńska, 2018 Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2018 Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch Redakcja: Kinga Gąska Korekta: Barbara Kaszubowska Projekt typograficzny: Maciej Majchrzak Skład i łamanie: Barbara Adamczyk Projekt okładki: Design Partners (www.designpartners.pl) Fotografie na okładce: Mizin Roman / shutterstock.com linux1987 / depositphotos.com Fotografia autorki: Studio Fot Molly Polly Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie. Wydanie elektroniczne 2018 eISBN 978-83-7976-953-7 CZWARTA STRONA Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o. ul. Fredry 8, 61-701 Poznań tel.: 61 853-99-10 fax: 61 853-80-75 redakcja@czwartastrona.pl www.czwartastrona.pl
P osłuszna głosowi dobiegającemu z głośnika nawigacji, zjechała z siódemki, kierując się w stronę Bodzentyna. Zerknęła na ekran urządzenia, które prowadziło ją od kilku godzin, i stwierdziła, że do celu pozostało już niewiele ponad dwadzieścia kilometrów. Poruszyła kilkakrotnie ramionami, pokręciła głową i wyprostowała plecy. Samochodowy fotel, choć dosyć wygodny, teraz, po kilku godzinach nieprzerwanej jazdy, zamieniał się powoli w coś na kształt narzędzia tortur. Powinnam się zatrzymać i rozprostować nogi – pomyślała. – Kawa też dobrze by mi zrobiła – westchnęła na wspomnienie mijanej niedawno stacji benzynowej. Odpowiedzią na tę chwilę wahania było mocniejsze naciśnięcie pedału gazu. – Dojedziesz, to odpoczniesz – powiedziała na głos, zerkając do lusterka. Zobaczyła w nim jasnobłękitne oczy otoczone wyraźną kreską eyelinera. Patrzyły zdecydowanie i w tym spojrzeniu nie było już ani śladu strachu i żalu, które widziała, patrząc w szklaną taflę na drzwiach garderoby w swoim gdańskim mieszkaniu.
Pomyśleć, że pięć godzin temu wydawało mi się, że mój świat się kończy – stwierdziła w duchu i sięgnęła po paczkę papierosów leżącą na siedzeniu dla pasażera. – Nie, żeby coś się od tamtej pory zmieniło, ale przynajmniej niczego już po mnie nie widać. Jedną ręką, nie spuszczając wzroku z drogi, wyłuskała papierosa i wsadziła go do ust. Zapalniczkę wymacała bez problemu, zawsze kładła ją na półeczce pod licznikami. Zaciągnęła się głęboko dymem i wydmuchnęła go w kierunku uchylonego okna. Kolejne kilometry drogi zostawały w tyle, a Lea starała się skupić na prowadzeniu samochodu. Jednak natrętne myśli ciągle wracały. Nie mogła uwolnić się od poczucia, że po raz kolejny uciekła. I tak miałam zamiar wyjechać – usprawiedliwiała się w duchu. – Od dawna myślałam o tym projekcie, a teraz akurat znalazłam chwilę na oddech między kolejnymi zamówieniami, więc warto ją wykorzystać. Pogoda dopisuje, a w końcu nie mam żadnych zobowiązań i nikomu nic nie obiecywałam. Jestem panią własnego życia, nie muszę się tłumaczyć ze swoich decyzji. Jakby chcąc nadać większego znaczenia swoim myślom, nieświadomie postukiwała palcem w kierownicę. Lea bardzo ceniła swoją wolność i nie zamierzała z niej rezygnować. Tak deklarowała i uważała, że każdy, kto choć trochę ją zna, powinien o tym wiedzieć. Wybrałam wolny zawód, abym mogła robić to, na co mam ochotę. I nikogo nie powinno dziwić, że wyjeżdżam. Tak chcę i tak robię. Koniec i kropka. – Tym razem zupełnie świadomie uderzyła dłonią w klakson. Nie odniosło to jednak żadnego skutku. Może oprócz zdziwionego spojrzenia kierowcy opla, który właśnie ją minął. – I co się tak gapisz?! – rzuciła ze złością, chociaż tamten nie mógł jej usłyszeć. – Każdy mężczyzna jest taki zdziwiony, kiedy
widzi, że kobieta robi to, co chce – powiedziała głośno i ze złością wyrzuciła na asfalt resztkę papierosa. – Jakby sposób na życie był jeden, a każde odstępstwo świadczyło o problemach psychicznych. A nawet jeśli tak, to co? Nie wolno?! Złościła się, wiedziała o tym, ale wcale nie miała zamiaru przestać. Przeciwnie, ta złość ja napędzała. To dzięki niej przez ostatnie godziny szybko pokonywała kolejne kilometry i nie zawróciła. Miała nadzieję, że tego uczucia wystarczy jeszcze na długo. Zwłaszcza w takich chwilach jak ta. Ekran telefonu rozświetlił się i jedno spojrzenie wystarczyło, żeby zobaczyć zdjęcie tego, z którym rozmawiać nie chciała. Po chwili dzwonek rozbrzmiał ponownie, więc zahamowała gwałtownie, zjechała na pobocze i włączyła światła awaryjne. Ktoś mógłby uznać takie zachowanie za niezbyt rozsądne, na szczęście o tak wczesnej porze nie było na drodze ruchu. Zresztą Lea lubiła, gdy uważano ją za nieprzewidywalną. Traktowała to jako część swojej artystycznej kreacji, a w rzeczywistości doskonale wiedziała, co robi, i kontrolowała sytuację. Teraz także przed wykonaniem widowiskowego manewru zerknęła w lusterko i widziała, że jest sama na drodze. A ostre hamowanie tym razem było raczej spowodowane chęcią rozładowania emocji. Telefon nadal dzwonił. Odczekała, aż melodia umilknie, i powoli, jakby celebrując każdy ruch, odnalazła w spisie kontaktów numer dzwoniącego i zablokowała go. Przed naciśnięciem ostatniego polecenia zawahała się, ale zacisnęła zęby i pomalowanym na czerwono paznokciem wykonała ostateczny wyrok. – Już dla mnie nie istniejesz – powiedziała cicho. Nie miała zamiaru dla nikogo się poświęcać. Postanowiła to już dawno temu. Chciała żyć po swojemu, według własnych zasad. Dla siebie, nie dla kogoś. Można się nabrać raz – pomyślała. – Ale od tego człowiek ma
rozum, żeby nie popełniać tych samych błędów. Założyła za ucho opadający kosmyk włosów i ruszyła w dalszą drogę. Nie żałowała tego, co przed chwilą zrobiła. Zresztą tak naprawdę była to tylko kropka nad „i”. Decyzję podjęła już poprzedniego wieczora, teraz tylko realizowała przyjęty plan. Nie chciała dalej brnąć w związek, który i tak był skazany na niepowodzenie. A do tej pory wszystko szło tak dobrze – rozmyślała, obserwując mijane zabudowania. – Wydawało mi się, że podobnie patrzymy na świat. Pokręciła głową na wspomnienie telefonu od koleżanki i informacji, którą tamta jej przekazała. W pierwszej chwili nie mogła uwierzyć, ale kiedy upewniła się, że Iwona jest całkiem poważna, od razu wiedziała, że musi działać. Postanowiła nie czekać. Darowała sobie spotkanie, nie chciała słuchać tłumaczeń i wyjaśnień, nie miała ochoty na ckliwe chwile i namowy na jakieś próby. Przerabiała to już, a powtórka nie była jej do niczego potrzebna. Posłuchała wewnętrznego głosu, spakowała kilka rzeczy i wyjechała o świcie, dziękując swojemu rozsądkowi, dzięki któremu nie dała się namówić na wspólne zamieszkanie. Mogła zatrzasnąć drzwi i nie musiała się nikomu tłumaczyć. Teraz miała tylko nadzieję, że podczas jej nieobecności on zrozumie, że nie chce go już więcej widzieć, i zniknie z jej życia raz na zawsze. A przy okazji załatwię to, co już dawno powinnam zrobić – pomyślała. – Odkładałam ten pomysł zbyt długo. Tylko patrzeć, a ktoś by mnie wyprzedził. No, Lea, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Odetchnęła głęboko i poczuła, że powietrze ma zupełnie inny zapach. Czy to odzyskana wolność tak pachnie? – przyszło jej do głowy. – A może to tylko zapach jodłowych lasów, tak inny niż morskie powietrze, do którego jestem przyzwyczajona? Tak czy inaczej, poczuła, że oddycha jakoś swobodniej
i podobało jej się to. Nie miała jednak czasu na głębszą analizę swojego stanu, bo przed chwilą minęła zielona tabliczkę z napisem „Święta Katarzyna”, a teraz głos z nawigacji oznajmił: – Za pięćset metrów miejsce docelowe będzie po lewej stronie. – Może jeszcze się zastanowimy? – Jadwiga usiadła przy kuchennym stole i zaplotła palce na kubku z herbatą. Obok, na talerzyku, leżały nietknięte kanapki z żółtym serem i pomidorem. Roman spojrzał uważnie na kobietę i z westchnieniem pokręcił głową. – Jadziu, co tym razem? W ciągu ostatniego tygodnia słyszał to zdanie co najmniej kilka razy. Najpierw się przejął. Nie wiedział, co się dzieje. Przecież z pomocą dzieci udało mu się wreszcie ostatecznie przekonać Jadwigę do wyjazdu na wczasy. Mieli przez dziesięć dni być tylko we dwoje. Wydawało mu się, że rozwiał już jej wszystkie wątpliwości. Omówili każdy szczegół opieki nad dzieciakami, Jadzia przez kilka dni gotowała, smażyła i pakowała zapasy do słoików i zamrażalnika. – Czy ty nie przesadzasz? – Śmiał się, obserwując jej poczynania. – Przecież nawet gdyby jedli od rana do wieczora, to jeszcze im zostanie. – Lepiej niech zostanie, niż mieliby być głodni – tłumaczyła mu z taką miną, jakby chodziło o przetrwanie jakiegoś kataklizmu. Potem przyszedł etap pisania instrukcji. Tak to nazwał, chociaż Jadwiga oburzyła się, kiedy to usłyszała. – To nie są żadne instrukcje. Po prostu piszę, żeby nie zapomnieli o najważniejszych sprawach. – Naprawdę uważasz, że nie znajdziemy skarpetek? – zdziwiła
się Tereska, czytając jedną z karteczek matki. – Przecież od dawna umiemy się sami ubrać. – No niby tak, córeńko. – Jadwiga pogłaskała dziewczynę po policzku. – Ale jakby co, to będzie. Nie zaszkodzi. Igor nieco spokojniej obserwował poczynania matki. Jednak nawet on w końcu nie wytrzymał i kiedy po raz kolejny usłyszał przypomnienie o zamykaniu drzwi na noc i uważaniu na młodsze rodzeństwo, rzucił z irytacją: – Od lat z nimi zostaję i jakoś wszyscy żyją, więc może i teraz jakoś się uda. Słysząc to, Jadwiga zamilkła i opuściła głowę. – Przepraszam, mamo. – Chłopakowi zrobiło się głupio. – To dlatego że trochę przesadzasz. Naprawdę damy sobie radę. – Wiem, wiem. – Machnęła ręką. – Ale nie mogę inaczej. Nigdy was na tak długo nie zostawiałam. A nawet kiedy wychodziłam, to tylko wtedy kiedy musiałam. Żeby zarobić. A teraz nie muszę przecież… – Nie musisz, ale możesz – wtrącił Roman. – Masz prawo zrobić coś dla własnej przyjemności. Myślałem, że już to ustaliliśmy. – Tak, tak – potwierdziła. – Tyle że ciągle jakoś trudno mi to zrozumieć. Kiedy wreszcie zrobiła wszystko, co uznała za niezbędne, wydawało się, że wreszcie zapanuje spokój. Roman nie mógł się doczekać tego wyjazdu. Wspólnie wybrali Łebę. Może on wolałby spokojniejszą miejscowość, bez tłumów wczasowiczów, ale kiedy zapytał Jadwigę, jak chciałaby spędzić ten urlop, odparła: – Wyobrażam sobie, że będzie wesoło. Popatrzę, jak żyją ludzie, może pójdziemy gdzieś na kolację, najlepiej, żeby grała tam muzyka. Bo wiesz, chciałabym z tobą zatańczyć. – Popatrzyła na niego tym spojrzeniem, które zawsze go rozczulało. – I… chciałabym popłynąć statkiem. Widziałam w telewizji, że są takie, które wożą turystów. Wiesz, ładne,
kolorowe, z rzeźbami na przodzie. Trochę się boję, ale z tobą to dałabym radę. Tak wypłynąć na morze… – Rozmarzyła się, ale zaraz szybko dodała: – Oczywiście jak to nie będzie drogie, bo jakby co, to się obejdę bez tego statku. – Będziesz miała statek – zapewnił Roman. – I w takim razie pojedziemy do Łeby. Wybrał kwaterę w centrum, ale niedaleko głównego wejścia na plażę. Zadzwonił, wszystko ustalił i wpłacił zaliczkę. Obiecał sobie, że Jadwiga będzie miała to, co sobie wymarzyła. Poza tym to było i jego marzenie – zabrać ukochaną kobietę w podróż. I liczył też na wieczorny spacer brzegiem morza. Bo Roman, chociaż z pozoru rzeczowy mężczyzna, w głębi duszy był romantykiem. I robił, co mógł, żeby zadowolić swoją wybrankę. A teraz to już naprawdę nie wiedział, jaką kolejną przeszkodę dostrzegła Jadwiga. – No, powiesz, co tym razem? – powtórzył. – Bo ja tak cały czas myślę, czy my dobrze robimy… – A niby dlaczego nie? – Czy to tak wypada? Na wczasy raczej młodzi jeżdżą. Jak cały rok pracują, to potem odpoczynek im się należy. – A tobie się nie należy? Albo mnie? Nie pracujemy czy jak? A ze starością to też chyba przesadzasz, Jadziu. – Nie wiem, Romku. – Pokręciła głową. – Jak sobie pomyślę, że tam, nad tym morzem, będą takie młode dziewczyny i kobiety, to… – Zawahała się, ale mówiła dalej: – Bo chodzi mi o to, że ty pewnie będziesz chciał iść na plażę. No a ja… przy tych dziewczynach… – Wpatrywała się w kubek, jakby bała się podnieść wzrok. – One i młodsze, i pewnie bardziej zadbane… Gdzie mnie do nich… Jak pomyślę, że bym się miała tam rozebrać… No i że ty sobie porównasz… – Zdradziecka łza spadła wprost do herbaty. – To ja nie wiem, co potem będzie! – zakończyła z nutką desperacji. – Jadziu, co tobie do głowy przychodzi! – Roman aż poderwał
się z krzesła. – Jak ty mogłaś coś takiego pomyśleć! – Obszedł stół i stanął za Jadwigą. – Jeśli tylko w tym tkwi problem, to ci mówię z ręką na sercu, że dla mnie jesteś najpiękniejsza i ani mi w głowie żadna inna! – Położył swoje wielkie dłonie na delikatnych ramionach kobiety. Jadwiga podniosła głowę i popatrzyła na mężczyznę. – Nie kłamiesz? – Uśmiechnęła się lekko. – Ani trochę. I mam nadzieję, że to już ostatnia rzecz, jaka cię dręczy. – Niby tak… – Jadziu, ja cię proszę, ty już nic nie wymyślaj, bo odwołam ten wyjazd. – Pogroził jej żartobliwie palcem. – Kiedy naprawdę jest jeszcze coś… – Mów – westchnął zrezygnowany. – No bo jak ty chcesz jednak ze mną na tę plażę chodzić… Bo chcesz, tak? – Mówiłem przecież, że chcę. – To ja powinnam przecież kostium kąpielowy mieć. Do tej pory mi nigdy nie był potrzebny, zresztą nawet pieniędzy nie miałam na takie rzeczy ani czasu, żeby o plażowaniu myśleć, to… – Zagryzła dolną wargę. Wyglądała jak mała zawstydzona dziewczynka. Roman czasami myślał o jej zmarłym mężu i zastanawiał się, jak można było krzywdzić kogoś tak delikatnego jak Jadwiga. – Takie problemy rozwiązuję od ręki. Zapraszam do samochodu. Jedziemy kupić kostium kąpielowy. Zanim dojedziemy do Kielc, akurat otworzą sklepy. I wybierzemy taki, że zostaniesz miss Plaży. – Roześmiał się i chwycił ją za rękę. – No już! Wstawaj i idziemy! Już nie mogę się doczekać tego przymierzania! – No wiesz! – Jadwiga udała oburzenie, ale posłusznie dała się zaprowadzić do auta. Nareszcie się uśmiechnęła – pomyślał Roman. Zrobiłby o wiele więcej niż pojechanie z nią do galerii handlowej, żeby tylko
zobaczyć ten uśmiech. Był przecież w głębi duszy romantykiem. Marysia postawiła na stole talerz z kanapkami i kubek z herbatą. – A ty, babciu, naprawdę nie masz ochoty? – zapytała – Jedz, dziecko, mną się nie przejmuj. – Babcia Róża wskazała dziewczynie krzesło. – Siadaj, siadaj. Ja już jadłam. – Okej. – Dziewczyna zajęła miejsce przy stole. – I jak ci tam w tej pracy? Podoba ci się? – Ciężko tu mówić o podobaniu. – Wzruszyła ramionami. – Przecież ja cały dzień tylko parówki w bułkę wkładam albo hamburgery robię. A w ramach odmiany sprzedaję soczki, chipsy i lody. – I ludzie to kupują? – Jeszcze jak! – Marysia ugryzła duży kęs kanapki z białym serem. – Czasami nie mam nawet chwili odpoczynku. – Kiedy ja byłam młoda, to jeździło się na wycieczki z własnym jedzeniem. Pomidory, jajka na twardo, chleb, jakaś kiełbasa. A do picia kompot. – Na szczęście teraz jest inaczej. – Marysia uśmiechnęła się. – Jakie to szczęście? Na pewno nie dla żołądka. – Ich żołądki, ich sprawa. – Dziewczyna mrugnęła okiem. – A szczęście dla mnie. Gdyby nie to, nie mogłabym zarabiać. – Racja – zgodziła się babcia. – Tylko się martwię, czy za bardzo cię to nie męczy. Przecież powinnaś odpoczywać, masz wakacje… – Babciu, nie masz się czym martwić. Daję radę – zapewniła Marysia. Owszem, bywała zmęczona. Czasami pracowała cały dzień i kiedy wracała, myślała tylko o tym, żeby położyć się i dać odpocząć nogom. Ale kolejne banknoty dokładane do
szydełkowej sakiewki motywowały ją do dalszego wysiłku. Była dumna z tych pierwszych samodzielnie zarobionych pieniędzy. A gdyby nie wsparcie babci Róży, nie miałaby na to szansy. Kiedy dwa tygodnie temu powiedziała o swoich planach, mama nie była zachwycona. Zresztą ostatnio w ogóle trudno się było z nią dogadać. Reagowała na wszystko przesadnie, przynajmniej tak uważała Marysia. Dlatego próbowała przekonywać ją racjonalnymi argumentami, ale czuła, że nic z tego nie będzie. Dopiero interwencja babci pomogła. – Tamarko, może niech spróbuje i sama się przekona, że to nie dla niej – powiedziała. – Wiesz, jak to z dziećmi bywa. Im bardziej zabraniasz, tym bardziej chcą. A jak się martwisz, to idź tam, porozmawiaj i zobacz, czy będzie bezpieczna. Marysia podsłuchiwała tę rozmowę i aż wstrzymała oddech, czekając, czy mama złapie się w pułapkę sprytnie zastawioną przez babcię. – Może i racja – odpowiedziała Tamara. – Niech na własnej skórze poczuje, co to ciężka praca. Za kilka dni sama przyzna mi rację. – Babciu! Dziękuję! – Marysia nie wytrzymała i z piskiem wbiegła do kuchni. – Mamie podziękuj – powiedziała ze spokojem staruszka. – To ona zdecydowała. – Dziękuję, mamo. – Posłusznie wykonała polecenie, ale w głębi serca doskonale wiedziała, komu zawdzięcza tę szansę. Dlatego teraz tak bardzo zależało jej na uspokojeniu babci Róży. Za nic nie chciała, żeby staruszka martwiła się o nią. Zresztą naprawdę nie było o co. Zmęczenie jeszcze nikomu nie zaszkodziło. – A wiesz, że sakiewka jest coraz bardziej pękata. – Postanowiła skierować rozmowę na nieco inne tory. – Widzę w twoich oczach, że bardzo cię to cieszy. – A dziwisz się? Będę miała za co poszaleć nad morzem. –
Upiła kilka łyków z porcelanowego kubka malowanego w małe błękitne kwiatuszki. – Nie patrz tak! – Roześmiała się. – Mam na myśli pyszne rybki, a nie alkohol i narkotyki. – A wiesz, że nawet mi to do głowy nie przyszło – odpowiedziała spokojnie staruszka. – Przyglądam się, bo czekam na dalszy ciąg. – Jaki dalszy ciąg? – Sądziłam, że powiesz: będziemy mieli za co poszaleć nad morzem… – A, chodzi ci o Kamila? – Mnie? Ja już za stara jestem… – zażartowała babcia Róża. – Babciu! Wiesz przecież, co chciałam powiedzieć! – Wiem, czego nie powiedziałaś. – Błękitne oczy spojrzały uważnie. – Bo to przecież oczywiste, prawda? Marysia szybko sięgnęła po kolejną kanapkę. Nie miała ochoty rozmawiać o Kamilu. Nie, właściwie nic się nie zmieniło. Chłopak zaliczył sesję i przyjechał na kilka dni do domu. Chodzili na spacery, było cudownie, Kronos szalał ze szczęścia, ona też. A potem Kamil wyjechał. Miał wrócić za trzy tygodnie i wtedy zaplanowali wspólny wyjazd. Tylko że Marysia była pełna złych przeczuć. Niby nie dawał jej powodu do niepokoju, bo dzwonił, przysyłał MMS-y i interesował się, co u niej słychać, ale coraz częściej wydawało jej się, że jest między nimi jakoś inaczej. Nikomu o tym nie mówiła, bo sama nie była do końca przekonana, czy czegoś nie wymyśliła. Jakiś głos w jej głowie podpowiadał, że dzieje się coś złego. Czy to była kobieca intuicja? A może znowu jej spokój mącił brak pewności siebie? Przecież niedługo pojadą razem nad morze, więc chyba Kamilowi nadal na niej zależy. To wszystko było takie zagmatwane… – Może jednak zrobić ci herbatę? – Przełknęła ostatni kęs i szybko wstała od stołu. – Nie chcę cię zatrzymywać, sama sobie zrobię za chwilę. –
Uwadze babci Róży nie umknęło lekkie westchnienie ulgi, które usłyszała. – Tylko uważaj na siebie. Pełna sakiewka to nie najważniejsza rzecz na świecie. Pieniądze mogą dać chwilę przyjemności, ale nie zastąpią prawdziwego szczęścia. Marysia nie odpowiedziała, ale babcia Róża wcale na to nie liczyła. Wiedziała, że jej słowa dotarły do uszu dziewczyny i to w zupełności wystarczyło. Kiedy skrzypnięcie furtki zasygnalizowało, że nastolatka pobiegła zająć się swoimi obowiązkami, staruszka powoli podniosła się z krzesła i przytrzymując się sprzętów, zrobiła kilka kroków, pokonując odległość dzielącą ją od kuchenki. Z widocznym wysiłkiem nasypała ziół do ulubionego kubka i zalała je wrzątkiem. Przykryła naczynie spodeczkiem i czekała, aż napar nabierze mocy. Miała nadzieję, że ta mieszanka pomoże jej poczuć się lepiej. Tamara była w dworku już od godziny. Najpierw cicho, żeby nie obudzić gości, weszła na piętro i otworzyła drzwi do pokoju Łukasza. Wiedziała, że nie zamknął ich na klucz. To był znak, że na nią czeka. Powoli, by nie zrobić hałasu, przymknęła drzwi i stanęła przy łóżku. Patrzyła na śpiącego mężczyznę, na ostry zarys szczęk i zmierzwioną ciemną czuprynę. Dostrzegła na skroniach kilka srebrnych nitek. Nieoczekiwanie zalała ją fala dziwnego wzruszenia i poczuła, że chce jej się płakać. Kocham go – pomyślała. – Naprawdę go kocham. Szybko zrzuciła tenisówki i wsunęła się pod kołdrę. Przysunęła się do niego, żeby poczuć ciepło męskiego ciała. Niespodziewanie poczuła, jak ją obejmuje i przyciąga do siebie. – Udawałeś! – krzyknęła z wyrzutem. – Wcale nie śpisz! – Jak będziesz tak głośno, to i goście za chwilę nie będą spać
– upomniał ją, rozbawiony jak chłopiec, któremu udał się psikus. – Okropny jesteś – zniżyła głos. – Naprawdę? Poczuła jego twardy zarost na swojej szyi, a zaraz potem usta Łukasza spotkały się z jej ustami. – No dobrze, wybaczam ci – stwierdziła, kiedy już obdarowali się poranną porcją czułości. – To dobrze. W przeciwnym razie musiałbym przekonywać cię dalej. Tamara bardzo lubiła te wspólne poranki. Codziennie wstawała wcześniej, żeby spędzić z nim chociaż pół godziny. Czasami planowali dzień, a czasami jedynie leżeli, w milczeniu wpatrując się w drewniany sufit. Po prostu ze sobą byli. Łukasz na początku próbował ją przekonywać, żeby u niego nocowała, ale Tamara nie zgodziła się na to. – Jakaś mieszczańska pruderia przez ciebie przemawia – złościł się mężczyzna. – Mogę zrozumieć, że chałupka po dziadkach nie była dobrą scenerią do miłosnych igraszek, ale tutaj chyba warunki są odpowiednie. – Nie o to mi chodzi. Zresztą do igraszek to chyba nie masz zastrzeżeń. – Udała, że jest urażona. – Dobra, przecież wiesz, że nie to miałem na myśli. Chciałbym po prostu spędzić z tobą całą noc. Zasnąć z twoją głową na ramieniu i obudzić się wtulony w twoje włosy. To źle? – To bardzo dobrze. Też bym tego chciała. – W takim razie w czym problem? Zachowujemy się jak para nastolatków. Kryjemy się po kątach, a przecież wszyscy wiedzą, że jesteśmy razem. Zresztą i tak… – Wiem – przerwała mu. – Ale poczekaj jeszcze chwilę. Wszystko po kolei i w swoim czasie. Kilkakrotnie próbował przekonywać ją do zmiany zdania, ale Tamara była nieugięta. W końcu uszanował jej wolę i nawet polubił ten poranny rytuał. Choć nadal nie podobało mu się, że
wieczorem wychodziła, żeby wrócić do białego domku. Na razie jednak musiało mu wystarczyć to, co miał. Teraz chętnie poleżałby jeszcze chwilę, ale Tamara podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Wiedział, co to oznacza. – Czas na nas – bardziej stwierdził, niż zapytał. – Muszę pomóc pannie Zuzannie w przygotowaniu śniadania. Wiesz dobrze, że mamy siedem osób i nie mogę zostawić jej z tym samej. Chociaż hrabianka nigdy nie prosiła o pomoc, to przecież zdawali sobie sprawę, że kobieta ma swoje lata. Ponadto nie powinna pełnić w dworku roli pracownika, a rezydentki. To, że pomagała, było wyłącznie jej dobrą wolą. Poza tym nikt nie mógłby zabronić pannie Zuzannie robienia tego, na co miała ochotę. Tamara i Łukasz doskonale o tym wiedzieli. Co nie znaczyło, że zamierzali zostawić ją samą sobie. Mężczyzna włożył spodnie i narzucił kraciastą koszulę. – Skoro ty idziesz do kuchni, ja sprawdzę, co słychać w altanie. A potem przejdę się do lasu, bo ten mały Staś chciał, żeby zrobić mu łuk. Pewnie będę musiał uczyć go strzelania – westchnął. – Może zajmie się tym jego ojciec. – Szczerze wątpię. Nie wygląda na takiego, który kiedykolwiek miał w ręku jakąkolwiek gałąź. Tamara uśmiechnęła się pod nosem. Łukasz nie darzył sympatią głowy tej rodziny. Chyba dlatego, że pan Jerzy był typem nieco metroseksualnym. Dbał o siebie i to było widać. Wklepywał w twarz krem z filtrem, a po lesie biegał w śnieżnobiałych butach. Poza tym okazał się sympatycznym człowiekiem z dużym poczuciem humoru i Tamara nawet go polubiła. Za to Łukasz chyba nie mógł mu wybaczyć tego kremu do opalania. Cóż, mój mężczyzna jest z pewnością bardziej typem drwala – pomyślała z rozbawieniem. – Dużo bardziej. Poszli razem na dół i chociaż kobieta do kuchni weszła już
sama, to panna Zuzanna zmierzyła ją od stóp do głów i stwierdziła z przekąsem: – Co taka blada? Może niewyspana? Albo zmęczona tym jeżdżeniem po nocach? – Panno Zuzanno… – Co? Może nieprawdę mówię? Nie odpowiedziała. Nie przychodziła jej do głowy żadna celna riposta. Poszła do samochodu, żeby przynieść pieczywo. Po drodze zajrzała do salonu i zobaczyła, że panna Zuzanna zdążyła już nakryć stoły i rozstawić naczynia. Białe talerze i kubki ładnie prezentowały się na tle kraciastych obrusów. Letnie słońce rozświetlało pomieszczenie, a przez otwarte okna słychać było ćwierkanie ptaków. Śniadanie w takim miejscu musi smakować – pomyślała. – Goście powinni być zadowoleni. – Jadalnia wygląda pięknie… – zaczęła, wchodząc do kuchni. W tym momencie poczuła zapach gotowanego mleka. Wszystko podeszło jej do gardła i z całych sił starała się powstrzymać mdłości. Musiała przytrzymać się szafki, bo myślała, że zemdleje. – Muszę wyjść – wydusiła przez ściśnięte gardło. – Źle się poczułam. I wybiegła, bo czuła, że jeżeli natychmiast nie zaczerpnie świeżego powietrza, to naprawdę zwymiotuje. – Jakoś mnie to nie dziwi – mruknęła pod nosem panna Zuzanna i zajęła się układaniem bułek w wiklinowych koszyczkach wyłożonych lnianymi serwetkami. Lea zaparkowała przy niewielkim budynku i wysiadła z samochodu. Rozejrzała się dookoła. Muzeum Minerałów i Skamieniałości miało siedzibę na skrzyżowaniu trzech dróg. Sąsiadowało z zajazdem oferującym posiłki i lody. Naprzeciwko
zobaczyła pobieloną kapliczkę, a za nią budynek wyglądający na szkołę. Święta Katarzyna na pierwszy rzut oka nie różniła się od innych niewielkich miejscowości, przez które zdarzało się jej przejeżdżać. Dopiero kiedy spojrzała nieco dalej, za budynek muzeum i zajazdu, zobaczyła górę porośniętą drzewami. To było coś zupełnie innego niż krajobraz, do którego przywykła. Innego i w jakiś sposób pociągającego. Dlatego kiedy podeszła do drzwi muzeum i przeczytała, że ma jeszcze godzinę do otwarcia, stwierdziła, że spacer będzie dobrym pomysłem. Zabrała z samochodu torebkę i ruszyła poboczem, szukając miejsca, w którym będzie mogła skręcić do lasu. Zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej natrafiła na kościół otoczony wysokim kamiennym murem. Sięgnęła po telefon i już po chwili wiedziała, że oto stoi przed klasztorem. Z ciekawością przeczytała jego historię i informację o działalności mieszkających tu sióstr bernardynek. Przy okazji zerknęła na mapkę i bez trudu odnalazła początek drogi prowadzącej, według internetowych wskazówek, do źródełka i kapliczki św. Franciszka, a dalej na sam szczyt najwyższego wzniesienia Gór Świętokrzyskich – Łysicy. Na wspinaczkę nie mam ochoty – pomyślała – ale tę kapliczkę chętnie zobaczę. Spacer leśną drogą okazał się dobrym pomysłem. Po długiej jeździe dobrze było rozruszać mięśnie. A kiedy przekroczyła drewnianą bramę stanowiącą symboliczne wrota do Świętokrzyskiego Parku Narodowego, poczuła, jakby weszła do innego świata. O tej porze nie było jeszcze na szlaku żadnych turystów, więc Lea samotnie stawiła czoła potędze Puszczy Jodłowej. Szła po kamienistej i pełnej wystających korzeni dróżce, a wokół szumiały majestatyczne jodły i słychać było szmer płynącego wzdłuż ścieżki strumyka. Rozglądała się dokoła, podziwiając piękno prawdziwego lasu.
Tutaj rządziła wyłącznie natura, ludzka ręka nie przeszkadzała i nie zmieniała odwiecznej kolei rzeczy. Powalone drzewa stawały się schronieniem dla zwierząt i ptaków, spróchniałe pnie pozwalały rozwijać się mchom, porostom i użyźniały ziemię. Niewiele było podobnych miejsc, w których można poczuć się jak przed wiekami, gdy jeszcze ludzie nie ingerowali w przyrodę, a życie toczyło się zgodnie z prawami natury. Było tu pięknie i zarazem trochę strasznie. Czuło się, że człowiek nie ma żadnej władzy, że jest tylko małą częścią wielkiego systemu, przed którym powinien czuć respekt. A jednocześnie Lea zrozumiała, jak nigdy wcześniej, że jest blisko tej pierwotnej potęgi i że dobrze się z tym czuje. To było coś nowego. Bywała w wielu miejscach na świecie, tych dużo bardziej znanych i reklamowanych, ale nigdzie indziej nie doznała takiego związku z przyrodą. Dopiero tutaj, u stóp Łysicy, przyszło coś na kształt objawienia, jakby wreszcie znalazła się na swoim miejscu. Bez przesady – starała się jakoś zracjonalizować swoje odczucia. – Widziałam już większe góry. Po prostu od dawna nie wyjeżdżałam z miasta i najwyraźniej brakowało mi kontaktu z naturą. Owszem, pięknie tutaj, ale chyba trochę mnie poniosło. Doszła do źródełka, zajrzała przez zakratowane okienko do wnętrza kapliczki i ruszyła w drogę powrotną. Wrażenia sprzed chwili gdzieś odpłynęły, a po minięciu szkolnej wycieczki poganianej przez dwie nauczycielki w jaskrawych kurtkach zapomniała o nich zupełnie. Spacer zaliczony, teraz trzeba trochę popracować – zdecydowała. Zastanawiała się, co powie w muzeum. Nie chciała mówić, kim jest, wolała zachować anonimowość. Nie, żeby musiała coś ukrywać, ale nigdy nie zdradzała zbyt wiele nowo poznanym osobom. Ale szczęście jej sprzyjało, bo przed wejściem czekała kolejna wycieczka. Jak zdążyła się zorientować z rozmów
prowadzonych przez energiczne kobiety, przyjechały z okolic Lublina w ramach letnich imprez organizowanych przez tamtejszy oddział PTTK. Lea postanowiła skorzystać z okazji i po prostu wmieszała się w tłum. Dzięki temu uniknęła niewygodnych pytań, mogła zupełnie anonimowo słuchać przewodnika i oglądać eksponaty. Musiała przyznać, że ekspozycja mile ją zaskoczyła. Nie spodziewała się w takiej niewielkiej miejscowości tak ciekawego zbioru minerałów i skamieniałości. Na dodatek przewodnik, nie dość, że sympatyczny i pełen pozytywnej energii, to jeszcze niezwykle fachowo opowiadał o każdym eksponacie. Widać było, że ma dużą wiedzę i lubi swoją pracę. Lea słuchała wszystkiego, ale tak naprawdę najbardziej interesował ją tylko jeden kamień – krzemień pasiasty. To dla niego tu przyjechała. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej o tym, gdzie można go znaleźć, jak kupić i do czego wykorzystać. Nie zawiodła się, bo właściciel muzeum okazał się prawdziwym pasjonatem krzemienia pasiastego. Sam go obrabiał i wykonywał z niego zarówno biżuterię, jak i inne ozdobne przedmioty. Patrząc okiem fachowca, musiała przyznać uczciwie, że był w tym bardzo dobry. W prezentowanych eksponatach widać było nie tylko doskonałe rzemiosło, ale i to, co Lea nazywała artystyczną duszą, ten rodzaj intuicji, który podpowiada, jak z kamienia wydobyć jego piękno. Nie każdy to potrafi, nie da się tego wyuczyć. Albo się to ma, albo nie. W tym wypadku miała do czynienia z artystą, bez żadnych wątpliwości. Wysłuchała wykładu i obejrzała krótką prezentację obróbki krzemienia pasiastego, która choć przeznaczona dla laików, to i tak dała jej kilka cennych wskazówek i tropów, z których zamierzała skorzystać. Dzięki ciekawości uczestniczek wycieczki nie musiała zadawać żadnych pytań, wszystkie informacje otrzymała podane na tacy. Oczywiście o tym, że krzemień pasiasty występuje tylko na tym terenie, wiedziała już
wcześniej, ale teraz była bogatsza w konkrety – jak szukać najpiękniejszych okazów i gdzie je kupić. Ze szczególną uwagą przyjrzała się biżuterii. Była bardzo ładna, ale z ulgą stwierdziła, że prezentuje zupełnie inny styl niż to, co sama tworzyła. W gablotach prezentowano wyroby klasyczne, eleganckie i proste w formie. Lea lubiła coś innego – bardziej awangardowe połączenia, dla odważnych kobiet, pragnących przyciągać uwagę, a nawet prowokować. Dlatego wśród jej klientek było wiele aktorek, artystek i projektantek. Właśnie dla nich miała zamiar przygotować teraz specjalną kolekcję, której bohaterem chciała uczynić unikatowy krzemień pasiasty zwany też kamieniem optymizmu. Wyszła z muzeum z poczuciem, że dowiedziała się tego, czego chciała. To był dopiero początek, ale bardzo zadowalający. Wsiadła do samochodu i stwierdziła, że właściwie mogłaby wracać. Tyle że wcale nie miała na ten powrót ochoty. – Pani Kasiu, bardzo proszę. – Klientka nie zamierzała odpuścić. – Mam wesele, muszę jakoś wyglądać. Niech mnie pani zrozumie. – Rozumiem, ale naprawdę nie mam gdzie pani zapisać. – Patrzyła na kartkę w swoim granatowym kalendarzu, gdzie wpisywała umówione wizyty. – Wygląda na to, że nie pani jedna ma imprezę w tym terminie. Już od czwartku wszystko zajęte, a w piątek to chyba nie będę miała czasu nawet się po głowie podrapać. – Ja się dostosuję, może być nawet piąta rano! – Kobieta nie rezygnowała. – Przecież do Kielc jechać to strata czasu. Kilka godzin zejdzie. Nie chce pani zarobić? – Chcę. – Kasia pokiwała głową. – Ale dzień nie jest z gumy. A co pani powie na środę?
– To za wcześnie – jęknęła klientka. – Przez dwa dni może mi się coś zepsuć albo złamać… – Jak Kasia zrobi, to się miesiąc utrzyma – wtrąciła się do rozmowy Dorotka. – Niby tak, ale wolałabym na świeżo. Do pani na włosy jestem umówiona w sobotę rano i tak jest najlepiej, bo prosto od fryzjera do kościoła pojadę. Pani Kasiu – pochyliła się nad biurkiem – niech pani coś wymyśli… To ślub chrześniaczki, trzeba się pokazać. Zapłacę nawet podwójnie, byle się udało mnie gdzieś wcisnąć. Katarzyna westchnęła z rezygnacją. Wyglądało na to, że klientka naprawdę jest zdesperowana i nie zrezygnuje. – Dobrze, przyjdę w sobotę i zrobię pani te paznokcie. Tylko proszę pamiętać, że to w drodze wyjątku. – Wiedziałam, że się pani nade mną zlituje! – zawołała ucieszona kobieta. – To o dziewiątej będzie dobrze? Bo my jesteśmy umówione na wpół do jedenastej, tak? – zwróciła się do Dorotki. – Tak, dziesiąta trzydzieści. – W takim razie do mnie na dziewiątą – zdecydowała Kasia. – Tylko proszę przyjść punktualnie, bo o jedenastej muszę być już z powrotem w domu. – Oczywiście, nie spóźnię się – obiecała klientka. – A po weselu wam ciasta przyniosę w podziękowaniu. – Nie trzeba. – Kasia machnęła ręką. Wpisała termin do kalendarza i popatrzyła na zamykającą drzwi kobietę. – Ależ się uparła. – Pokręciła głową. – Co się dziwisz. Chce wyglądać, jak to kobieta. W końcu po to jesteśmy. – Dorotka układała grzebienie w kolorowych szufladkach pomocnika. – A dodatkowy grosz się przyda. Nie mówiąc o reklamie, bo przecież wszystkim na tym weselu pochwali się paznokciami. Wiesz, jak jest… Chociaż tobie już reklama niepotrzebna. – Fryzjerka roześmiała się. – Kalendarz, jak widzę, pęka w szwach.